5645
Szczegóły |
Tytuł |
5645 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5645 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5645 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5645 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Arkadiusz Szynaka
ZgubaZguba
No nic mu si� nie chcia�o. Z ostrym, drewnianym o��wkiem w d�oni siedzia�
zgarbiony za wielkim sto�em. Kiwa� si� lekko nad bia�ym kartonem planszy, a w
g�owie czu� pustk�. Kompletna niemoc tw�rcza. Egzystencjalny marazm. Nawet
�ciszone d�wi�ki z radia przelatywa�y mu przez uszy niezauwa�one. Tak jakby nic
nie mia� pomi�dzy nimi. Bezmy�lnie pokr�ci� si� na krze�le i cichutko wzdychaj�c
utkwi� na chwil� wzrok w oknie. Po drugiej stronie szyby resztki lepkiej od
wilgoci, porannej mg�y, opada�y sobie beztrosko na rozczochrany ogr�d. Zn�w
spojrza� na nietkni�t� kartk�. Zaczyna�o ju� go to porz�dnie wkurza�. Czu� si�
tak, jakby zgubi� gdzie� z p�tora miesi�ca �ycia. Rozumia�, �e przesilenie
wiosenne ma swoje prawa, ale nic nie wskazywa�o na to, �e w ci�gu najbli�szych
dni co� mo�e mu si� zmieni�. Owszem, na dworze by�o co raz cieplej i ja�niej,
nocy ubywa�o, szaro�ci znika�y. Lecz on i tak potrafi� sp�dzi� p� dnia skulony
pod kocem w ogromnym fotelu z zag��wkami, nie robi�c kompletnie nic pr�cz
drzemki. Nawet telewizji nie ogl�da�, cho� to akurat by�o dobre. Pocz�tkowo
my�la�, �e zmobilizuje si� do jakiej� aktywno�ci z samej tylko z�o�ci na to, �e
niczego nie robi. Myli� si�. Zupe�nie jakby nadrabia� zaleg�o�ci w zimowym
letargu, a przecie� min�� ju� marzec.
W�a�nie, czas mu lecia�, robota sta�a w miejscu i znik�d natchnienia. Nawet
mniejsza z tym, �e aktywno�� �yciowa zaw�zi�a mu si� niemal wy��cznie do
zaspokajania podstawowych potrzeb. Gorzej, �e goni� go termin oddania
ilustracji, z kt�rych tak naprawd� nie przygotowa� jeszcze �adnej. Zrobi� tylko
kilka szkic�w, kt�re bardziej przypomina�y obsceniczne bazgranie na kawiarnianej
serwetce, ni� projekty rysunk�w do ksi��ki dla dzieci - nawet szwedzkiej. W
ko�cu taki krzywy, falliczny las mia� raczej niewiele wsp�lnego z zagajnikiem
trolli.
Ale jakim�e niby sposobem mia� to dobrze narysowa�, skoro nie wiedzia� co to
znaczy by� dzieckiem Skandynawii? Nigdy si� tak nie czu�. W dzieci�stwie nie
mia� jasnej grzywki i nie biega� nago, czy te� boso po ��ce na p�nocy Europy.
Nie mieszka� te� na prowincji mi�dzy lasami, a jeziorami. Sk�d mia� wiedzie�, co
si� my�li rankiem w drewnianej chacie, kiedy za oknem przechodzi �o�? Jakie
ogniska pali si� w dzie� �w. �ucji? Czy to babcia uczy piec cynamonowe
pierniczki? Jak sp�dza si� d�ugie, bia�e noce? I co za historie o trollach
opowiada dziadek w trakcie wieczor�w w ma�ej, rodzinnej saunie? Na pocz�tku,
miotaj�c si� nerwowo mi�dzy sto�em a swoj� biblioteczk�, poprzegl�da� wszystkie
skandynawskie bajki zachowane z dzieci�stwa. Pozna� te� na pami�� fotografie z
trzech starych, zagubionych w jakim� segregatorze katalog�w biur podr�y,
oferuj�cych wycieczki w tamte okolice. I nadal tkwi� w punkcie wyj�cia. Zawsze,
kiedy chcia� zrobi� dobre ilustracje do jakiego� zam�wienia, stara� si� chocia�
otrze� o klimat tematu. Wczu� si� w niego, wej�� w jego nastr�j. By� w pobli�u
wydarze�, czy miejsc, kt�re rysowa�. Obejrze� zwi�zane z tym rzeczy, dotkn�� je,
poczu� ich zapach, ci�ar, czasem smak, zrozumie� jak dzia�aj�. Sta� si� chocia�
drobn� cz�stk� opisywanych o��wkiem historii. Wi�c najlepszym wyj�ciem by�aby
podr� do Szwecji. Tylko kto to sfinansuje?
Czu�, jak zaczyna nad nim wisie� widmo niedotrzymania kontraktu. Czterna�cie
pustych plansz, zamiast czternastu obrazk�w do bajek. No i brak kasy. A przecie�
opr�cz wydawcy ksi��ki, czeka�y te� rachunki. Hipoteczna rata, op�aty za pr�d,
wod�, wyw�z �mieci, kabl�wk�, telefon i podliczenie ostatnich wydatk�w z karty
kredytowej. Tylko strach przed blokad� debetu i komornikiem zatrzymywa� go co
rano nad rysowniczym blatem. Szkoda, �e bez skutku.
Zrezygnowany odepchn�� si� d�o�mi od sosnowego sto�u i pojecha� w ty� na
k�kach fotela. Czu�, �e zn�w nici z jego wyczekiwania na wen�. Podrepta� do
kuchni. W zlewie tkwi� niezmyty od wczesnego �niadania talerz pe�en suchych
okruch�w, a na nim kubek z mokrymi fusami. Spod magnetycznej kukurydzy na
drzwiach lod�wki wyj�� kartk� z list� najpilniejszych zakup�w. S�owo "cukier"
by�o na niej podkre�lone, obrysowane k�eczkiem i jeszcze postawiono przy nim
czerwon� gwiazdk�. Nie zmienia�o to jednak faktu, �e od pi�ciu dni pi� gorzk�
herbat�. Z niedowierzaniem pokr�ci� g�ow� i przelecia� wzrokiem reszt� listy.
"Powid�a, mleko, kawa, piwo, ser, jajka, og�rki, salami, myd�o". No tak,
ostatnio raczej si� p�uka� ni� k�pa�. Szampon z od�ywk� zostawia� na ciele
dziwny zapach rzepy, wi�c zmuszony by� ograniczy� jego u�ywanie tylko do w�os�w.
W�a�nie. Fryzjera te� przyda�oby si� odwiedzi�. Z szuflady na sztu�ce wyj��
metalowy d�ugopis i dopisa� do listy "chleb". Zabra� kartk� do pokoju. Na
drewnianym wieszaku ustawionym przy wej�ciu z sieni zwisa�a jego br�zowa,
sk�rzana kurtka. Wygrzeba� z niej portfel �eby wsun�� kartk� do przegr�dki z
kart� kredytow�. Mia� tam ju� inny, zmi�ty �wistek z podobna list�. I debetowy,
czerwony wydruk ze stanu konta.
Mimo to zdecydowa�, �e zn�w spr�buje naci�gn�� sw�j bank na jak�� wyp�at�. W
ko�cu jak d�ugo mo�na si� od�ywia� wy��cznie herbat�, grzankami ze starego
chleba i przeterminowanymi zupkami w proszku? Nawet po umyciu z�b�w wydawa�o mu
si�, �e czuje ich plastikowo - t�ustawy posmak na j�zyku. Poza tym ju� go
mierzi�o odr�nianie �niadania od kolacji jedynie po porze dnia. Mia� te� blad�
nadziej�, �e mo�e spacer do sklepu obudzi w nim jak�� rysunkow� inspiracj�.
Dawno nie pr�bowa� natchnienia z zakup�w. No chyba, �e by�o to tylko kolejne
samousprawiedliwienie na oderwanie si� od roboty. Nie chcia� tego roztrz�sa�.
Nie mia� ani nastroju na egzystencjalne rozwa�ania, ani w�dki w lod�wce.
O�ywiony my�l� o zakupach zacz�� kr��y� po pokoju. Zabra� ze sto�u w�skie
okulary, wy��czy� pilotem radio, za�o�y� bluz�, wycz�apa� z futrzatych kapci i
zagapi� si� na biel du�ego palca wystaj�cego z dziurawej skarpetki. Ten widok
wywo�a� u niego przyp�yw dziwnego stoicyzmu. "Skarpety" - spokojnie do�o�y� w
my�lach kolejn� pozycj� do listy sprawunk�w. Zasznurowa� buty, zapi�� kurtk� i
otworzy� drzwi domu. Na wycieraczce sta� obcy, wysoki m�czyzna.
- O Jezu! - zaskoczony czyj�� obecno�ci� na w�asnym progu cofn�� si� w ty�
odruchowo przymykaj�c przed sob� drzwi.
- No, dzie� dobry - m�czyzna grzecznie si� uk�oni�.
- Dobry - odpowiedzia� mu automatycznie, zadzieraj�c w g�r� g�ow�.
Zapada�a chwila ciszy. Obcy u�miecha� si� z wyrazem niepewno�ci na
delikatnej twarzy. Mia� proste do ramion, s�omiano - ��te w�osy i bardzo jasna
sk�r�. Nie by� blady, pr�dzej kojarzy�by si� z albinosem, gdyby nie rozwodniony
b��kit oczu. Prosty czarny p�aszcz, koszula i czarny kapelusz panamy mni�ty za
rondo w r�kach kojarzy�y si� z tanim zak�adem pogrzebowym.
- Pan do mnie? - spyta� go�cia mru��c oczy w nieprzyjemnym grymasie.
Ostatnio wkurza�a go nachalno�� obno�nych handlarzy. I g�upota, bo kto to
przychodzi do ewentualnego klienta tak wczesn� por�?
- Ja, ... raczej, ... szukam pana Mauric'a.
- Nie znam - oboj�tnie wzruszy� ramionami.
Pierwszy raz w �yciu s�ysza� to imi�. Blondyn stropi� si�, chyba nie bardzo
wiedzia�, co dalej robi�. Chc�c przyspieszy� jego decyzj�, stanowczo wyszed�
przed sw�j pr�g zmuszaj�c nieznajomego do cofni�cia si� z wycieraczki.
Ostentacyjnie odwr�ci� si� do niego plecami i zamkn�� drzwi na klucz.
- A, ..... przepraszam, a pan tu mieszka? - spyta� zdezorientowany
m�czyzna.
- Sprz�tam - odwarkn�� niemile.
"Co ci� to, kurwa, obchodzi?" - pomy�la� z irytacj� ruszaj�c prosto do
furtki drewnianego p�otu przed domem. Nie znosi� w�cibstwa i nie mia� ochoty na
rozmow� z dziwnym go�ciem. Grunt, �e nie by� to handlarz, najwa�niejsze, �eby
nie by� z�odziejem. Reszta go nie interesowa�a. Jego my�li bardziej poch�ania�y
debetowe mo�liwo�ci bankomatowej kart ni� retoryczne niuanse konwersacji z obcym
natr�tem, kt�ry pomyli� adresy. Uchyli� furtk� i stan�� w rozkroku mi�dzy
chodnikiem, a jeszcze wilgotn� porankiem, �wirow� �cie�k�.
- Idzie pan? - spyta� jednoznacznie wci�� tkwi�cego przy progu domu faceta.
- Tak, oczywi�cie - odpowiedzia� blondyn z jakim� roztargnieniem, na�o�y�
kapelusz na g�ow� i oci�gaj�c si� podszed� do niego.
Wygl�da�o jakby chcia� co� jeszcze powiedzie� ale nie zd��y�.
- Do widzenia - sk�oni� si� g�ow� m�czy�nie i ruszy� do sklepu nie czekaj�c
na odpowied�.
- Do widzenia - us�ysza� za sob� po chwili zaskoczenia.
Nie odwr�ci� si�. Wiedzia�, �e nie zachowa� si� �adnie, ale co z tego?
Jego ulubiony sklep funkcjonowa� na rogu skrzy�owania z g��wn�, prostopad��
ulic� podmiejskiej dzielnicy. O ile mo�na powiedzie� "prostopad�e" o drogach, z
kt�rych jedna jest monotonie prosta, a druga - przy kt�rej mieszka� - zap�tlona
mi�dzy dwoma sp�aszczonymi wzniesieniami. Zalet� sklepu by�o jego ca�odobowe
otwarcie. I Brahmata, Hinduski w�a�ciciel. Zapewnia� on wystarczaj�c�
wielobran�owo�� towaru, �eby klienci nie chodzili bez potrzeby po innych
sklepikach w okolicy.
Brahmata cierpia� na pourazow� bezsenno��, co stwarza�o mu okazje do snucia
z kupuj�cymi nocnych rozwa�a� o egzystencji, naturze kobiet i kulturze
�redniowiecza. Czasem by�o to bardzo odrealniaj�ce prze�ycie. Zw�aszcza, �e
Brahmata preferowa� �wiecowe o�wietlenie sklepu. Twierdzi�, �e to pomaga na jego
chroniczne zapalenie spoj�wek i na ataki migreny. A mo�e tylko oszcz�dza� na
pr�dzie? W ka�dym razie doprowadza� tym do sza�u miejscowych stra�ak�w i do
rozpaczy agencj� ubezpieczeniow�. Mimo, �e nigdy nic z�ego si� nie sta�o. Jak
twierdzi� Hindus: "Je�li tego nie chcesz, to nie wywo�asz ognia nawet licz�c
zapa�ki przy rozlanej benzynie, ale je�li ci na tym zale�y to podpalisz cho�by i
wod�". Dla uspokojenia puszcza� przez wewn�trzne nag�o�nienie muzyk� ambient,
szmery strumieni albo wieloreligijne kanony medytacyjne. Wystarczy�o przyj�� do
niego mi�dzy zmrokiem a �witem, �eby znale�� si� w innym �wiecie. Czasem taka
wizyta by�a najlepszym odpoczynkiem po ca�ym dniu negocjowania z wydawcami z
city, czy �l�czenia nad nudnym rysunkiem. Dlatego rzadko odwiedza� sklep w
dzie�, tak jak dzi�. Poza tym noc� ceny towar�w by�y o pi�� procent ni�sze.
Z ulg� wszed� w cie� labiryntu stoisk z ulicy rozja�nionej ostrym, wiosennym
s�o�cem. Nie zabra� z domu ciemnych okular�w tylko zwyk�e fotochromy i przez
ca�� drog�, kiedy mru�y� oczy jak kr�tkowzroczny Chi�czyk, wyzywa� si� za to od
"bezmy�lnych b�cwa��w". Teraz za�zawiony, z wiklinowym koszykiem w r�ce
rozpocz�� spacer mi�dzy p�kami obstawionymi towarem w spos�b nie do powt�rzenia
przez �aden z hipermarket�w. Tam nikt nie trzyma owocowego d�emu ko�o
bawe�nianych skarpet. Bo nikt nie kojarzy� towar�w ze sob� jak Brahmata.
Malinowy d�em i ciep�e skarpetki s� dobre na przezi�bienie. Odnajdywanie klucza
takich po��cze� by�o ulubion� zabaw� klient�w Hindusa. Czasem wymuszon�, ale
daj�ca do my�lenia o niuansach ludzkich skojarze�.
Powoli zape�nia� koszyk zgodnie z list� wyj�t� z portfela. W�drowa� po
sklepie przy wt�rze pogodnego pluskotu i kumkania z g�o�nik�w, rozgl�daj�c si�
wok� nieuwa�nie, gdy raptem poczu� pojawiaj�ce si� zal��ki pomys��w na dwie
ilustracje. Podziemny skarbczyk trolli. Nareszcie co�. Zwolni�. Tak niby od
niechcenia, niby bardziej poch�oni�ty sprawunkami ni� zleceniem. Ba� si�
sp�oszy� to natchnienie. Spokojnie mija� kolejne zau�ki p�ek, a� przy kasie
mia� ju� pewno�� co do tych dw�ch obrazk�w. By� z tego tak zadowolony, �e nie
m�g� powstrzyma� si� od u�miechu. Sprzedawc� w kr�tkich, t�ustych w�osach bardzo
to chyba peszy�o.
Brak skarpet w koszyku zauwa�y� dopiero kiedy t�ustow�osy brunet podliczy�
mu zakupy. Ale nie chcia�o mu si� wraca� mi�dzy stoiska. Wyj�� swoj� nadwer�on�
kart� bankomatow� i spoconymi z napi�cia palcami poda� j� do przesuni�cia w
szczelinie terminalu skomputeryzowanej kasy. Ta wyda�a z siebie d�wi�k "beee".
Sprzedawca spojrza� na niego z mieszanin� zdumienia i jakby maskowanego
obrzydzenia.
- Obawiam si�, �e nie jest pan wyp�acalny - powiedzia� ostro�nie, oddaj�c mu
kart�.
No tak. Zaczerpn�� g��boko powietrze zmuszaj�c przepon� do odklejenia si� od
�ci�ni�tego �o��dka.
- Mhm, a kredyt sklepowy?
- Ma pan kart� klienta?
Wydoby� z portfela drugi kawa�ek plastiku, kt�rym te� przesuni�to przez
szczelin� w kasie. Zn�w rozleg�o si� "beee".
- No, niestety, jest nam pan winien prawie 100 frank�w jeszcze z zesz�ego
miesi�ca. Nie mog� zn�w pana skredytowa�.
- Uuu, to pech. Jakie� inne propozycje? - spyta� bez sensu.
I tak wiedzia�, �e nic nie da si� zrobi�.
- C�, prosz� zostawi� u mnie koszyk, od�o�ymy rzeczy na p�ki i zapraszamy
przy lepszym stanie konta.
Pokiwa� w milczeniu g�ow�. Dobrze chocia�, �e Brahmata uczula� swoich
pracownik�w na punkcie grzeczno�ci do klienta. Zrezygnowany przesun�� koszyk do
t�ustow�osego. Pocieszy� si� my�l�, �e przynajmniej wyhaczy� dwa pomys�y na
rysunki. Szkoda tylko, �e zn�w zje zup� z proszku. Ale czy w�a�nie nie tak jest
w �yciu? Zawsze co� za co�.
- Mmm, chwileczk� - niespodziewanie obaj us�yszeli obok siebie czyj�
niepewny g�os.
Z drugiej strony kasy, od wej�cia do sklepu, sta� wysoki blondyn. Sprzedawca
spojrza� na obcego spod uniesionej brwi, ale ten w og�le nie zwraca� na niego
uwagi.
- Kojarzy mnie pan? Yyy, spotkali�my si� rano, odwiedzi�em pana w domu.
- No. Szuka� pan jakiego� obcego faceta. Chyba nie ten adres.
- W�a�nie. Czy..., tak sobie my�l�, mo�e pozwoli mi pan zap�aci� za te
zakupy i w zamian pogadamy troch� d�u�ej o tym cz�owieku? Co pan na to?
- M�wi�em panu, �e nigdy o nim nie s�ysza�em.
- Ale mieszka pan w jego domu. Mo�e jednak m�g�by pan jako� mi pom�c?
Poradzi�, jak go znale��. Porozmawiajmy. Bardzo prosz�, to dla mnie wa�ne. No
jak, p�aci� za ten koszyk?
Przez czas dw�ch kolejnych oddech�w nawet nie drgn��. Dziwnie mu to
wygl�da�o. O co tu chodzi? �wir, czy zboczeniec? Ale w ko�cu darmowe zakupy w
zamian za odes�anie faceta do szeryfa, albo biura meldunkowego to chyba niez�y
biznes. Ostro�nie skin�� g�ow�.
- No, je�li tak pan chce i nalega.
Sprzedawca nie rozumiej�cy absolutnie nic z ca�ej tej sytuacji, z cichym
westchnieniem wstrzymywanego dot�d powietrza zacz�� ponownie nabija� w kasie
nale�no�� za sprawunki.
- Prosz� nie zapomnie� o skarpetkach - powiedzia� blondyn pr�buj�c si�
u�miecha�.
Ich spojrzenia spotka�y si� na d�u�sz� chwil�. Mia� nadziej�, �e jego oczy
nic nie wyra�aj�. Tak jak oczy obcego. Nic mu nie odpowiadaj�c, cofn�� si�
mi�dzy p�ki po zwitek skarpet. Je�li dot�d wygl�da�o to dziwnie, to teraz
zrobi�o si� troch�, ...hm. Wola� nie kombinowa� �adnych szybkich wniosk�w. Nie
lubi� si� ba�.
Milcz�c wyszli przed sklep. Zn�w zmarszczy� si� od wci�� ostrych promieni
s�o�ca. Blondyn chowa� wzrok w cieniu kapelusza.
- To o co dok�adnie chodzi? - spyta�, �eby mie� to ju� za sob�.
- Mo�e usi�dziemy? Tam jest taka ma�a cukiernia. O, wystawili ju� stoliki na
chodnik. Stawiam kaw�.
"Jednak ciota" - pomy�la� kwa�no - "I do tego skarpetkowy jasnowidz". Ale
pr�buj�c nie da� nic po sobie pozna� ruszy� do cukierni. Po�o�y� torb� z
zakupami przy jednym ze stolik�w i zaj�� metalowe krzese�ko. Siad� tak, �eby
mie� s�o�ce za plecami, a blondyna dok�adnie przed sob�. Jak na widelcu. U
m�odej kelnerki zam�wi� kaw�, a obcy poprosi� o szklank� czystej wody.
By�o wci�� na tyle wcze�nie, �e na ulicy praktycznie nie widzieli nikogo
innego. Dzieciaki posz�y ju� do szko�y, rodzice do prac, a gospodynie domowe nie
powychodzi�y jeszcze do sklep�w. Pracownice cukierni zaj�te wyk�adaniem na lad�
porannych wypiek�w nie zwraca�y na nich uwagi. Upi� �yk ze swojej fili�anki i
zn�w spr�bowa� zacz�� rozmow�.
- Wie pan, to mi�e, �e wykupi� pan moje zakupy, mimo mojego zastrze�enia, �e
nie znam tego faceta, o kt�rego pan pyta�. Nie bardzo wiem, jak mog� panu pom�c.
Blondyn od�o�y� kapelusz na wolne krzese�ko obok
- Mieszka pan w jego dotychczasowym domu. Liczy�em na to, �e mo�e zostawi�
po sobie jaki� �lad albo namiary na obecny adres.
- Ee. Dom kupi�em z agencji po�rednik�w, wyczyszczony do go�ych �cian i
pod��g. Nawet nie wiedzia�em, jak ma na imi� poprzedni w�a�ciciel. Co mi do
tego? Nie wiem te� kim by�. Nikt nigdy o nim przy mnie nie wspomina�. Czemu nie
spr�buje pan w agencji, lub przez biuro meldunkowe
- Nie poda� swojego nowego adresu.
- A policja? A mo�e sam pan jest z policji? - spyta� niby niechc�cy.
Coraz bardziej wola�by wiedzie�, kto i dlaczego wypytuje go o jakiego�
cz�owieka. Nawet obcego.
- Nie, nie pracuj� w policji. Ju� pr�dzej dla - w pewien szeroko rozumiany
spos�b - organu sprawiedliwo�ci.
- �ci�ga pan d�ugi? - zaciekawi� si� odruchowo.
- A sk�d. Raczej ochraniam.
- Bodyguard?
- No, nie do ko�ca. Mam mniej uprawnie�, ale czasem jakby wi�cej mo�liwo�ci.
- Blondyn u�miechn�� si� i si�gn�� po swoj� szklank�.
- Mm - �ciszy� g�os - �wiadkowie koronni?
Obcy pokr�ci� g�ow�. Ale czy pokiwa�by, gdyby to by�a prawda? Niezachowanie
takiej tajemnicy by�o sprzeczne z zadaniem programu ochrony �wiadk�w.
Najwa�niejsze, �e jak na razie nic nie wskazywa�o na prac� dla mafii, czy innych
bandyt�w. Zreszt� oni chyba troch� inaczej rozmawiaj� z cz�owiekiem. Wi�c o
cokolwiek chodzi, pomagaj�c mu, raczej nie skrzywdzi tego Mauric'a. Mia�
nadziej�.
- Prosz� si� nie obawia� - blondyn przerwa� jego rozmy�lania - nie szukam
pana Mauric'a, �eby w jakikolwiek spos�b mu zaszkodzi�. Wr�cz przeciwnie.
Zupe�nie, jakby zn�w czyta� mu w my�lach.
- To ja nie rozumiem. Ma pan go, zdaje si�, chroni�. Ale nie wie pan, gdzie
on jest. Czy on nie wie nic o panu?
- Raczej sobie mnie nie u�wiadamia. To nie jest konieczne. Zajmuj� si� nim
od dawna, lecz w pewnym momencie, tak jako� niefortunnie straci�em go z oczu. On
oczywi�cie tego nie zauwa�y�. Ale to te� nieistotne. Grunt, �ebym ja zn�w m�g�
go chroni�.
- Wielkie nieba, a co to jest? Jaka� najdyskretniejsza agenturalna s�u�ba na
�wiecie? Niby kim jest ten facet? Nie�lubnym synem kr�lowej? Bli�niaczym bratem
papie�a?
- Nie, to zwyk�y urz�dnik pa�stwowy po pi��dziesi�tce. Wdowiec bez dzieci.
- I co? Potencjalny psychopata morderca? Nosiciel jakiej� �miertelnej
choroby? Zdrajca kraju? Mutant ze zdolno�ci� do leczenia raka przez nak�adanie
r�k?
- Sk�d�e. Normalny facet, kt�rego pilnuj�. Tylko, �e mi si� zgubi�. -
zako�czy� blondyn autentycznie zawstydzony.
Czu�, �e przesta� obejmowa� ca�o�� tej sprawy. Za wysoki stopie� abstrakcji.
W�a�ciwie to jakiej sprawy? Wci�� nie wiedzia�. Jeden facet chroni drugiego. Ten
drugi nic o tym nie wie. Ten pierwszy zgubi� tego drugiego. Jeszcze troch� i
uwierzy w teori� spiskow� �wiata. W�dki by si� napi�.
- Dobra, poddaj� si�. Wie pan co, nie mam poj�cia, jak panu pom�c. I nie mam
poj�cia, o co w tym chodzi. Nawet nie wiem czy mam ochot� mie� poj�cie. Po
choler� go pan pilnuje? Czemu on o tym nie wie? Skoro on nie wie, to po co mi
pan to m�wi? Czy jakie� pa�skie s�u�by nie mog� panu pom�c go odnale��?
Blondyn skrzywi� si� na chwil�. Odstawi� szklank� i zacz�� mn�� rondo
kapelusza.
- Ja zgubi�em, ja znajduj�. Kwestia rehabilitacji. Pilnuj� go, jak ka�dy,
kt�ry pilnuje cz�owieka. On sobie tego nie u�wiadamia, jak przewa�aj�ca
wi�kszo�� z ludzi. M�wi� to panu z rozpaczy i potrzeby ludzkiej pomocy.
- Zaraz, zaraz jak to "jak przewa�aj�ca wi�kszo�� z ludzi"? Ilu ludzi? Jacy
"jak ka�dy"? Co pan ma na my�li?
Zaniepokoi� si�. Czy�by jednak �wir z mani� prze�ladowcz� albo syndromem
jakiego� spo�ecznego pos�annictwa?
- Och! - obcy j�kn�� w rozpaczy.
Jego gnieciony kapelusz przybra� ju� form� szmacianej pulpy do wyrobu
papieru z wt�rnych surowc�w.
- B�agam - desperacko pochyli� si� nad stolikiem - niech mnie pan wys�ucha.
Pilnuj� go, bo jestem jego anio�em str�em.
- Z takiej agencji?
- Nie! Z nieba!
- Ahaaa - pokiwa� wolno g�ow�.
Czu�, jak odr�twia�y mu nogi skrzy�owane pod krzes�em. Czasem mia� k�opoty z
kr��eniem krwi. "Wi�c �wir" - pomy�la� z rezygnacj� pr�buj�c zmieni� pozycj�
siedzenia. - "No i jak si� teraz od niego odczepi�?".
- Ciekawa praca - zacz�� ostro�nie - Co tam u Elvisa?
- Pan mi nie wierzy - ze smutkiem wyszepta� blondyn.
- Prosz�? Nieee, no sk�d to przypuszczenie?
- Czytam w my�lach.
"�winia" - pomy�la�.
- Dlaczego? - spyta� obcy.
- Co dlaczego?
- "�winia".
Tym razem zrobi�o mu si� gor�co. "Mo�e my�l� na g�os? E tam, - potrz�sn��
g�ow� - no owszem d�ugo jestem sam, ale nie �eby a� tak."
- Wie pan co, to troch� zagmatwana historia - zacz�� po chwili milczenia -
Jaki� zgubiony facet, to jeszcze O.K. Ale anio�? I to niby pan? To dlaczego pana
widz�? Dlaczego nigdy nie widzia�em swojego? Je�li to prawda, na co panu pomoc
cz�owieka? I jak to mo�liwe, �e w og�le sobie o tym rozmawiamy? Czy zamiast mnie
nie powinien tu siedzie� jaki� prorok, biskup, czy innych duchowny? A w og�le to
w to nie wierz�. Co mi pan tu sugeruje, prosz� pana?! - zdenerwowa� si�.
- Przepraszam - wykrztusi� blondyn z niepewnym wyrazem twarzy. - Nie
chcia�em pana rozgniewa�, ani przestraszy�. A nigdy nie widzia� pan Noemi, bo
przecie� ludzie na og� nie widuj� swoich anio��w.
- Jasne, a pana widz�, bo pan nie jest m�j - zauwa�y� ironicznie - Poza tym,
jak to "Noemi"? �e niby m�j anio� jest kobiet�?
- Sk�d�e, to tylko imi�. My nie mamy p�ci. Ja wygl�dam jak m�czyzna, ale
przecie� nim nie jestem.
- Mhm. Sz�stka z religioznawstwa - skomentowa� z sarkazmem - I co dalej?
- Rozmawiamy, bo jestem w trudnej sytuacji. Widzi mnie pan, bo nie mam
innego wyj�cia. Nie porozumiem si� z panem inaczej. Noemi za�amuje teraz r�ce,
ale pozwala mi na to, bo co mo�e zrobi�? Zawali�em robot�. Zgubi�em swojego
cz�owieka. I bez pomocy innego cz�owieka nie zdo�am go odnale��.
Gapi� si� na blondyna i kombinowa� jak delikatnie uwolni� si� z tego
towarzystwa. Pomy�la�, �e mo�e wzbudzi do siebie sympati� pr�buj�c pozna� jego
ob��dnie anielsk� teori�, a facet si� wygada i pozwoli mu zwyczajnie odej��.
- Tak? - spyta� z udanym z zainteresowaniem - A sk�d ta potrzeba? W ko�cu
bez jaj, b�d�c czystymi duchami z woln� wol�, obcuj�c z Bosk� osob� i moc�,
macie chyba pot�niejsze mo�liwo�ci ni� jakikolwiek cz�owiek.
- To nie do ko�ca jest tak prosto. On - spojrza� w g�r� i roz�o�y� r�ce -
te� zostawi� ludziom woln� wol�. Upraszczaj�c, kiedy korzystacie z niej
niezgodnie z przykazaniami, my tracimy do was dost�p. To troch� jak zak��cenia
obrazu i d�wi�ku. Mauric'a zgubi�em w ko�ciele. Wszed� do �rodka, ja da�em si�
u�pi� bezpiecze�stwu tego miejsca, a on wyszed� drug� stron�. Prosto do
dzielnicy czerwonych latar�.
- Zwyczajnie uciek�? Do burdelu?
- No w�tpi�, �eby akurat w takie miejsce. I raczej nie uciek�, bo przecie�
nic o mnie nie wie, wi�c nie mia� przed kim ucieka�.
- Jasne, co dalej?
- W tej dzielnicy jestem ... bezradny. Jakbym porusza� si� noc�, we mgle, w
bardzo obcym miejscu. Musz� mie� ludzkiego przewodnika.
- A jego rodzina, czy przyjaciele albo znajomi?
- Nie ma nikogo. Jego rodzina ju� nie �yje. Nie mia� przyjaci�, tylko
znajomych ze strony �ony. Po jej �mierci w wypadku, otrzyma� ogromnie
odszkodowanie. Odszed� z pracy i wyjecha� z miasta. Przesta� kontaktowa� si� z
lud�mi osobi�cie. Co tylko si� da za�atwia� telefonicznie, lub przez internet.
Nie widzieli go nawet ci z agencji nieruchomo�ci.
- Ale w og�le istnieje?
Blondyn spojrza� na niego badawczo. Poczu� si� jako� tak ... niewyra�nie pod
tym wzrokiem. Skuli�by si� w sobie, lecz kawiarniane krzese�ko by�o na to za
twarde. Mo�e przegi��? �eby tylko facet nie wpad� w sza�.
- Chroni� Mauric'a od 53 lat. I on istnieje. Tak jak pan i ja.
- Pyta�em w sensie "czy �yje?" - spr�bowa� szybko wybrn�� z sytuacji.
- Na pewno. To pierwsza rzecz, kt�r� sprawdzi�em.
- Dobrze, a teraz co ja mam z tym wsp�lnego? Dlaczego nie jaki� cz�owiek
ko�cio�a?
- A co mi po nim w czerwonej dzielnicy?
- Fakt. Chocia� m�g�by si� pan zdziwi�.
- Mhm. Pan jest jedyn� i ostatni� odnalezion� przez mnie osob�, kt�ra
przynajmniej po�rednio otar�a si� o niego. Mieszka pan w jego domu.
- Dopiero od czterech miesi�cy. I nigdy wcze�niej o nim nie s�ysza�em.
- Nie szkodzi, �e pan nie s�ysza�. Wystarczy, �e otar� si� pan o jego �ycie.
O resztki jego aury. Nawet tak po�rednio. To musi wystarczy�. A Mauric znikn��
dopiero z p� roku temu.
- Co?! I teraz mamy go zale��? To ob��d!
- To tylko pro�ba. Musi mi pan pom�c.
Naje�y� si�. Organicznie wr�cz nie znosi�, gdy ktokolwiek m�wi� mu co musi,
czy nie musi robi�, co mu wolno, co wypada, a co nie. Skrzy�owa� r�ce na piersi
i zmarszczony spojrza� zimno na obcego.
- Wie pan co? A ja mam to w dupie. Mi�o mi, �e w zamian za rozmow� o jakim�
Mauric'e wykupi� pan moje sprawunki. Pogadali�my sobie i teraz jeste�my kwita,
�egnam. Poza tym nie wierz� w takie bzdety. To zwyk�e �wirowanie. Nast�pnym
razem zawracaj pan g�ow� komu innemu.
Wsta� z krzes�a i si�gn�� po torb� z zakupami. Blondyn z rozpacz� w oczach
te� zerwa� si� na r�wne nogi. W zdenerwowaniu zacz�� szybko wyrzuca� z siebie
niesk�adne zadania.
- Chwileczk�, .... ja prosz�, ... poka�� panu ....
Dr��cymi r�kami b�yskawicznie rozpi�� d�ugi p�aszcz i na chwil� rozchyli�
jego po�y �le kojarzonym gestem.
"Zboczony obna�yciel" - zd��y�o panicznie przemkn�� mu przez g�ow�, a potem
to zobaczy�. Bia�e skrzyd�a. Takie jakby bardziej �ab�dzie ni� g�sie, ale
niew�tpliwe pierzaste.
Anio� z pochylon� g�ow� powoli zapina� p�aszcz, a on sta� naprzeciw niego
nieruchomy jak �ona Lota. Nie wiedzia� co my�le�. Wychowano go w religii, kt�rej
elementem by�y takie istoty. Ale to przecie� co� zupe�nie innego uwa�a�, �e si�
w nie wierzy, a widzie� kogo� takiego przed sob�. Ockn�� si�, kiedy us�ysza�
jego chrz�kni�cie.
- Dobrze si� pan czuje? - spyta� anio�. - Ja przepraszam, nie chcia�em robi�
tego w ten spos�b, tak nagle, bez uprzedzenia. Przestraszy�em si�, �e pan
odejdzie i strac� ju� ostatni� szans� na odkr�cenie, tego co zawali�em.
- Nie, ... no jasne, w porz�dku - wyb�ka� bez przekonania.
Zamilk�. Zastanawia� si� - co robi�? Stali tak naprzeciw siebie nic nie
m�wi�c. Jeden patrzy� na drugiego z nadziej�, a drugi z ciekawo�ci�. Tak�
abstrakcyjn�, jakby zobaczy� na niebie rzadkie, kosmiczne zjawisko. Nie ba� si�.
Dziwne ale odczu� jakby narzucony sytuacj� spok�j. Bezsens oporu wobec si�y
wy�szej? Przecie� do niczego go nie zmuszano. Wi�c dlaczego? Bo okaza�o si�, �e
nie rozmawia z czubkiem, czy zbocze�cem, tylko z kim� w potrzebie? I to kim�
takim? Mo�e.
- To co robimy? - spyta� oboj�tnie, jakby nie mia�o ju� znaczenia co
us�yszy.
- Pomo�e mi pan? - anio� naprawd� si� zdziwi�.
Jego czysty g�os wzni�s� si� w g�r� niczym u dziecka, kt�re prawie nie
wierzy w swoje szcz�cie.
- No - pokiwa� g�ow�. - Tylko musz� o nim wi�cej wiedzie�. I w og�le o ca�ej
sprawie.
- Prosz� pyta�.
- Ee, mo�e nie tutaj, chod�my do mnie.
- Oczywi�cie. Ja ... dzi�kuj�.
- Jeszcze nie ma za co.
- Za nadziej� - anio� u�miechn�� si� i wyci�gn�� do nie go r�k�. - Jestem
Ezekiel.
"O rany!" - pomy�la� zamykaj�c jego d�o� w u�cisku. Sk�ra anio�a by�a
bezw�osa, delikatnie g�adka, prawie kobieca. Ale palce mia� silne jak imad�a.
- Xavier.
Szli szybko nie rozmawiaj�c po drodze. Ka�dy pogr��y� si� w rozmy�laniach o
sytuacji w jakiej si� znalaz� i �aden nie chcia� przerywa� ciszy. Kiedy byli pod
domem, Xavier milcz�c pierwszy przeszed� przez furtk�. Zaszurali na �wirowej
�cie�ce. Otworzy� drzwi i wpu�ci� anio�a przed sob�.
- Rozgo�� si� - machni�ciem r�ki wskaza� na sof� w jasnym, p��ciennym
obiciu.
Sam odwiesi� na wieszak kurtk� i pytaj�co spojrza� na Ezekiela.
- Nie zdejmujesz p�aszcza?
- Mnie nie jest gor�co.
- Ani niewygodnie?
- Ani.
U�miechn�� si� do go�cia.
- Dobra, obs�u� si� pilotem od wie�y, ja tylko wypakuj� zakupy i pogadamy.
Krz�taj�c si� po kuchni roz�o�y� sprawunki w szafkach i lod�wce. Tylko
skarpetki za�o�y� natychmiast w miejsce dziurawych, zaraz wyrzuconych do kosza.
Z pokoju dolatywa� go d�wi�k szybko zmienianych zakres�w stacji radiowych.
Wreszcie przeszukiwanie cz�stotliwo�ci sko�czy�o si� na monumentalnych
brzmieniach symfonicznego rocka. Kiedy wr�ci� do pokoju anio� siedzia� ze
skrzy�owanymi nogami w rogu sofy. Kapelusz po�o�y� na stole. Po�y rozpi�tego
p�aszcza sp�ywa�y wok� niego niczym peleryna lub krucze skrzyd�a. Ciekawe gdzie
pod wszystkim mie�ci�y si� jego prawdziwe skrzyd�a? Widz�c go teraz mo�na by�o
nawet pomy�le�, �e pochodzi, hm, raczej z innej frakcji duchowych istot ni�
m�wi�. Xavier bardzo by tego nie chcia�. Usiad� tak samo jak go��, przodem do
niego w drugim rogu sofy. Nie by� pewien od czego zacz�� rozmow�.
- Czemu przychodzisz z tym dopiero po p� roku?
- Wiesz, - wzruszy� ramionami - czas nie jest dla mnie tak istotny.
- Ale jest dla cz�owieka - �ciszy� pilotem muzyk� wype�niaj�c� pok�j. -
Dobra, co zrobi�e�, jak ju� go zgubi�e�?
- Zajrza�em do ko�cio�a gdzie� tak po p� godzinie. Wyszed�em drug� stron� -
jak on - i potem zacz��em kr��y� po okolicznych ulicach z nadziej�, �e
zwyczajnie si� na niego natkn�.
- Tw�rcze podej�cie. To nie wyczuwacie jako�, gdzie jest i co robi wasz
podopieczny?
- Przesta�, przecie� nie jeste�cie niewolnikami, czy jakimi� zwierz�tami na
smyczy. Je�li nas nie wezwiecie - w my�lach, w duchu - je�li post�pujecie
niezgodnie z przykazaniami, to niby sk�d mamy wiedzie� gdzie i co robicie? Jak
mo�emy mie� do was dost�p? Wcale nie jest tak, �e bez odrobiny przyzwolenia
waszej woli, czy sumienia kontrolujemy wasze my�li, albo stoimy nad wami bez
przerwy, �eby chroni� i pomaga� w ka�dej sytuacji - jak pokazujecie na �wi�tych
obrazkach dla dzieci. To uproszczenie. Macie woln� wol� - nie, to nie. Wa�nym
jest �eby�my byli w stanie dotrze� do was natychmiast, gdy tylko rzeczywi�cie
b�dziecie nas potrzebowa�, gdy nas wezwiecie. Lub gdy On nam tak poleci.
- Aha - Xavier powoli kiwn�� g�ow� drapi�c si� po nieogolonym podbr�dku.
Przez chwil� trawi� w my�lach to, co us�ysza�. Pr�bowa� odnale�� w pami�ci
rzeczy, kt�re o anio�ach m�wiono mu na katechezach. Niewiele tego by�o. I na
pewno nie w takich szczeg�ach.
- I co dalej z tymi poszukiwaniami?
- Nic oczywi�cie. Nie wyczu�em go. Nie pragn�� mej obecno�ci, nie wzywa�.
- Czekaj, czekaj, a czy on w og�le wierzy? - przerwa� mu podejrzliwie. - To
znaczy, jest religijny? Bo je�li nie, to niby jak ma zwraca� si� do ciebie o
pomoc?
- Jasne, �e wierzy. To porz�dny protestant. Przynajmniej jak do tej pory.
- Zaraz, moment, jak to, nie jest katolikiem? - Xavier zdumia� si�
- Nie. A to co� znaczy? - zainteresowa� si� anio�.
- Sk�d mam wiedzie�, my�la�em ... hm, to nie ma r�nicy?
- Niby jakiej? Wiara w Jedynego wyznawana przez �yd�w, czy przez
chrze�cijan, albo muzu�man�w, lub jeszcze innych, nadal jest wiar� w Niego -
wzruszy� ramionami. - O co ci chodzi?
- Hm. O nic. Wiesz, jestem tylko zwyk�ym cz�owiekiem, kt�rego uczono i
wychowywano, w spos�b, jaki uznawano za s�uszny i dobry. Niewa�ne - pokr�ci�
g�ow�. - M�w dalej.
- Nie ma o czym. Jak m�wi� ludzie "buty schodzi�em", ale go nie spotka�em.
- Szuka�e� gdzie indziej?
Anio� kiwn�� g�ow�.
- We wszystkich miejscach, w kt�rych swego czasu bywa� Mauric. W pracy, na
urlopach, na spacerach, w szko�ach, tam gdzie mieszka� w r�nym wieku, gdzie
jada�, bawi� si�, w og�le �y�. No praktycznie wsz�dzie, gdzie pojawi� si� przez
swoje 53 lata �ycia. Nigdzie nie natrafi�em cho�by na �lad jego obecno�ci. On
musi siedzie� w tej dzielnicy.
Xavier �cierp�. Przekr�ci� si�, zjecha� po�ladkami na kraw�d� sofy i
wyprostowa� nogi pod sto�em
- No, a je�li ...? - zacz�� powoli niskim g�osem, bo p�le��c przydusza�
sobie klamr� paska przepon�.
- Je�li co?
- Mo�e zaj�a si� nim, �e tak powiem "konkurencja".
- Kto? - anio� zmarszczy� si� wyra�nie nie rozumiej�c.
- Twoi upadli kumple.
Raptownie zapad�o milczenie. Tylko d�wi�ki radia nic nie robi�y sobie z
tego, co dzieje si� w pokoju i wype�nia�y przestrze� mi�dzy nimi.
- Oni nie s� kumplami - powiedzia� cicho anio�.
Chyba nawet ze smutkiem.
- Przepraszam, tak si� tylko m�wi, wiesz ...
- Wiem - kiwn�� g�ow�. - Mia�bym sygna�, �e to ... oni. To troch� tak jak
to, �e wiem, �e on wci�� �yje.
- OK. A powiedz mi co� jeszcze o nim samym - podj�� szybko Xavier chc�c
zatuszowa� swoj� niezamierzon� niezr�czno��.
- Najwa�niejsze ju� s�ysza�e�. Szczerze m�wi�c to nijako nudna posta�. Nawet
niewiele jest po nim materialnych �lad�w. Po �mierci �ony zniszczy� wszelkie
stare dokumenty, zdj�cia, pami�tki, cz�� ubra� i ksi��ek, nawet rachunki i
rejestry. ��cznie z medycznymi - wypisa� si� ze wszystkich odwiedzanych poradni
lekarskich. Likwidowa� wszystko, co przypomina�oby o nim i o jego �yciu.
- Ciekawe - o�ywi� si�. - Taka reakcja na �mier� �ony? Przypadkiem jej nie
zabi�?
- A sk�d - obruszy� si� anio�. - On nigdy nie mia� nawet zatargu z policj� i
w og�le z prawem. �adnego mandatu, kolegium, czy upomnienia.
- Ty, czekaj, ale, ... to jak to? Nie masz nawet jego zdj�cia? Jak u licha
mam szuka� kogo�, o kim nie wiem jak wygl�da?
- Jest par� jego starych fotografii. W archiwum szko�y �redniej, na uczelni,
na kopii prawa jazdy i paszportu. Raczej nie ma do nich swobodnego dost�pu.
Zw�aszcza dla ciebie.
- �wietnie, i co teraz?
- Narysuj� ci go.
- O! Teraz?
- A na co czeka�? Tylko daj mi co�, �ebym m�g� to zrobi�.
Wsta� z sofy i podszed� do biurka sk�d zabra� kartk� A4 ze sztywn� podk�adk�
i drewniany o��wek. Poda� rzeczy anio�owi i siad� obok niego zagl�daj�c mu przez
rami�. Smuk�e, blade palce zacz�y z nieprawdopodobn� pr�dko�ci� �miga� nad
biel� papieru. Z mu�ni�� kresek grafitu, jakby spod ci�� d�uta na mi�kkim
drewnie, powstawa� precyzyjny, przestrzenny, wr�cz fotorealistyczny rysunek
ludzkiej twarzy. G�adko ogolonej, troch� nalanej siedz�cym trybem �ycia, ale
wyra�nie delikatnej, z inteligentnymi oczami i pewn� mi�kk� �agodno�ci� w
grymasie. Nie by�o w niej z�o�ci, czy gniewu, raczej jaki� smutek, lub
melancholia. Mo�e t�sknota?
- Kiedy on tak wygl�da�? - spyta� Xavier.
- P� roku temu.
- Dobrze si� trzyma. Siwe w�osy? - wskaza� palcem na jasne skronie.
- Tak. No, gotowe. Trzymaj - poda� mu podk�adk�.
- Masz talent.
�mieszne, ale poczu� uk�ucie takiej ma�ej artystycznej zazdro�ci patrz�c na
mistrzowsko wykonany rysunek przez osob�, kt�ra przecie� w og�le nie zajmowa�a
si� sztuk� i do niczego nie potrzebowa�a takich umiejetno�ci.
- To dar.
- Rozumiem - kiwn�� g�ow� z westchnieniem.
- I co teraz? - spyta� anio�.
- Z takim rysunkiem - Xavier od�o�y� portret na st� - mo�na by go nawet
szuka� przez policj�. Jako zaginionego. Albo zrobi� z tego plakaty na s�upy.
Wiesz, "Zagin��. Ktokolwiek go widzia�, lub wie gdzie jest, niech dzwoni po
telefon 555... Rodzina". A mo�e przez Internet, albo nalepki na kartonach mleka
i p�atk�w �niadaniowych?
- Nooo, raczej wola�bym nie.
- Jasne, wiem. Tak tylko m�wi�. A swoj� drog� szkoda, �e nie mam �adnego
znajomego gliniarza. Kto� taki m�g�by na przyk�ad pom�c okre�li� obszar, na
kt�rym mamy go szuka� - gdyby przez cich� uprzejmo�� sprawdzi�, gdzie
najcz�ciej u�ywana jest karta kredytowa Mauric'a. Tak my�l�.
- Nigdzie. Widzia�em jak zlikwidowa� swoje konta. I bankowe, i
ubezpieczeniowe, nawet emerytalne. Kaza� sobie wszystko wyp�aci�. Przez ostatnie
dni przed znikni�ciem u�ywa� tylko banknot�w.
- I co, chodzi� przez ca�y czas z got�wk� przy sobie?
- Aha. Nosi� j� w najwy�szych nomina�ach w zwyk�ym, turystycznym plecaku.
Nigdzie si� bez niego nie rusza�.
Xavier zas�pi� si� z ponur� min�.
- Wiesz, wygl�da na to, �e on naprawd� bardzo chcia� znikn��. Ale czemu?
Albo przed kim? A mo�e "sk�d"?
- No tyle, to i ja wymy�li�em przez te p� roku - anio� wzruszy� ramionami.
- Tylko wierzy� mi si� nie chce. Bo niby po co mia� znika�? �e niby ucieka�?
Przed czym i dlaczego?
- Nie narazi� si� nikomu? Nie mia� d�ug�w? Mo�e hazard, jaka� mafia?
- A sk�d�e. Mauric, hazard i d�ugi mafii? To r�wnie bez sensu jakby�
podejrzewa�, �e facet na studiach pali� trawk�.
- Nie pali�?
- Nigdy.
- Nudny go��.
- Przecie� m�wi�em.
- To a� nie normalne.
- Ale moralne - anio� u�miechn�� si�. - Powiedz, masz ju� jaki� pomys�, co
mo�na by zrobi�, �ebym go odnalaz�?
- A wiem ju� wszystko o nim i o sprawie?
- Praktycznie tak.
- To nie mam.
Anio� oklap�. Twarz mu posmutnia�a. Pokiwa� zwieszon� g�ow�.
- Nie, no czekaj, nie panikuj, nie �am si� tak od razu - widz�c jego
reakcj�, Xavier zacz�� go szybko uspokaja�. - Oj, czego si� spodziewa�e�? �e
zaraz po wys�uchaniu tego wszystkiego wydedukuj�, o co tu chodzi i wymy�l�
genialny plan odnalezienia tego go�cia w trzech prostych krokach? Daj mi czas i
szans�. W ko�cu jestem tylko grafikiem, a nie �apsem.
- Nie kim?
- Detektywem, inspektorem policji, �owc� nagr�d, czy kim tam chcesz.
- No tak, przepraszam. Reaguj� jak cz�owiek. Chyba si� starzej�.
- Przesta�, nie desperuj. S�uchaj, tak sobie my�l� ...
- No? - w g�osie anio�a zn�w zabrzmia�y nutki nadziei i ciekawo�ci.
Zupe�nie jak u dziecka.
- Mo�e powinni�my razem pokr�ci� si� wieczorem po tej dzielnicy?
Przypuszczam �e jedyn� zalet� twoich wcze�niejszych wysi�k�w jest poznanie
tamtejszych zau�k�w i uliczek. Prawda?
- Fakt.
- To przynajmniej nie zab��dzimy. Spotkajmy si� tam, powiedzmy o dwudziestej
pod ko�cio�em. OK?
- Jasne, �e si� zgadzam, a co robimy przedtem?
Xavier uni�s� brwi.
- Nie wiem jak ty, ale ja zamierzam zje�� jaki� obiad, zdrzemn�� si� i
pouk�ada� sobie w my�lach wszystko co wiem.
- Aha, ty, ... to znaczy, �e ja ...
- Fruniesz gdzie indziej. Nic nam nie pomo�e, je�li b�dziesz sta� nade mn� z
min� wiernego spaniela. Nie masz czego innego do roboty? Wiesz, �piewanie
jakich� hymn�w, czy co� w tym rodzaju?
- A, dobra. Rozumiem. Musisz wszystko spokojnie przemy�le�. To spotkamy si�
pod ko�cio�em. Dzi�ki.
Anio� wsta� z sofy. Xavier dopiero teraz zauwa�y�, �e siedzia� na niej w
butach. Zatrz�s�o nim.
- Pogi�o ci�?! - wybuch�. - W�azisz mi na niesp�acone meble w butach?
Blondyna zatka�o. Zmiesza� si� jak obsztorcowany smarkacz.
- Nie, no przepraszam - zacz�� b�ka� wyja�nienia. - Nic ci zabrudzi�em. Ja
przecie� nigdy nie zostawiam po sobie �ladu. Nie pomy�la�em, �e si�
zdenerwujesz. Nie chcia�em.
Wygl�da�o jakby chcia� si� zaczerwieni�, ale przecie� nie m�g�.
- O rany, dobra. No widz�, �e nic si� nie sta�o. Ale nie r�b tak wi�cej.
Sk�d mam niby wiedzie�, jakie s� w�a�ciwo�ci anio��w? Nie ma sprawy. No ju�.
Trzymaj si�, do wieczora.
Pojednawczo wyci�gn�� do niego d�o� i zn�w poczu� delikatny dotyk g�adkiej
sk�ry, jakby naci�gni�tej na stalowe pr�ty. Anio� u�miechn�� si�, kiwn�� g�ow�
ze zrozumieniem, si�gn�� po kapelusz ze sto�u i ... znikn��.
- Kurwa! - wyrwa�o si� Xavierowi. - Nie r�b tego wi�cej! - krzykn�� w pust�
przestrze� pokoju. - Chcesz �ebym zjecha� na zawa�?!
- Przepraszam - wyszepta�a zawstydzona przestrze�.
Z wra�enia opad� sapi�c na poduszki sofy.
Przez d�u�sz� chwile siedzia� na sofie z palcami d�oni splecionymi pod
odchylon� w ty� g�ow�. Nie �eby si� nad czym� zastanawia�, raczej t�pawo
obserwowa� sufit. Wreszcie ponaglany burczeniem w �o��dku ruszy� si� do kuchni.
Zmy� naczynia ze �niadania i bez wycierania zacz�� w nich przygotowywa� co� na
kszta�t obiadu. Tradycyjnie zupa z proszku - pomidorowa - ale poza tym, wreszcie
�wie�y chleb z salami i og�rkiem, no i jajecznica. Kopiasta, na mleku i z tartym
serem. Jad� przy jasnym, kuchennym stole, nieuwa�nie patrz�c za okno. G�ow�
zaprz�ta�y mu s�owa Ezekiela. Pr�bowa� przypomnie� sobie, co wiedzia� o
anio�ach. Jakie one s�? Przed oczy cisn�y mu si� nachalnie obrazy z fragment�w
film�w i literackich opis�w. Ale przecie� nie o to chodzi�o. Potrzebowa� zajrze�
do jakiego� prawdziwego materia�u �r�d�owego. Ockn�� si� przy piskliwym
skrobni�ciu widelca na glazurze pustego talerza. Dopi� kubek zupy, naczynia
zalane wod� zostawi� w zlewie - mo�e p�niej to zmyje - i wr�ci� do pokoju.
Spod papier�w na jednej z p�ek rega�u wygrzeba� p�askiego notebook'a.
K�ad�c komputer na wyprostowanych nogach, rozsiad� si� wygodnie na sofie w
fa�dach mi�kkiego koca. Podni�s� ekran i zaczeka� kilka chwil na odpalenie
systemu. Potem po��czy� si� z internetow� wyszukiwark� i wpisa� w niej has�o
"anio�y". Po sekundzie mia� przed sob� kilka stron odno�nik�w do r�nych adres�w
w sieci. " Anio�y - najlepsze laski", "Anio�y - teksty, klipy, mp3", "Anio�y -
poezja zakochanych", "Anio�y - kompendium wiedzy". Ta ostatnia pozycja by�a
najbardziej obiecuj�ca. Rzeczywi�cie znalaz� tam, czego szuka�. Przez najbli�sze
dwie godziny wpatrywa� si� w drobne, granatowe czcionki kolejnych rozdzia��w o
pochodzeniu, materii, hierarchii, pos�annictwie, zadaniach, w�a�ciwo�ciach i
innych cechach istot okre�lanych przez trzy wielkie religie �wiata jako
po�rednik�w mi�dzy Bogiem i lud�mi. Pozna� fragmenty tekst�w �r�d�owych z
Persji, Talmudu, Koranu i Ojc�w Ko�cio�a. Ciep�o koca, poobiednia syto�� i cisza
pracy jak w bibliotecznej czytelni zacz�a go usypia�. Co raz cz�ciej przymyka�
oczy, a studiowane teorie niepostrze�enie zla�y si� w jedno. "S� samym
intelektem,... bezcielesne i niematerialne, ... duchy wy�szego rz�du,...
rozmna�aj� si� jak muchy" - kto to, kurde wymy�la? - "... maj� od dw�ch do
sze�ciu skrzyde�, ... androgeniczne,... stworzeni przed wszelkim stworzeniem,...
odnawiaj� si� co rano,...". Zasn��.
Ockn�� si� gdy g�owa bez�adnie opad�a mu na rami�. Za oknem szarza�o.
Monitor notebook'a by� matowo czarny, tylko przy klawiaturze kontrolka zasilania
bezradnie pe�ga�a czerwieni� resztek energii. W uszach dzwoni�o mu od ciszy.
Jeszcze p�przytomny zamkn�� komputer i wygrzeba� si� spod koca. Czu� si�
sztywny, jakby ca�� noc przele�a� w�r�d rzecznych kamieni. Poszuka� wzrokiem
zegara i zdziwiony policzy�, �e przedrzema� przesz�o cztery godziny. Zmartwi�
si�. Zn�w czas mu min��, a on nie wykombinowa� nic konkretnego o poszukiwaniu
Mauric'a. Tylko jakie� lu�ne my�li na ten temat obija�y mu si� od niechcenia po
g�owie. Mia� niepewn� nadziej�, �e skonkretyzuj� si�, gdy spr�buje z nich
skorzysta�. Ziewn��, drgn�� szarpni�ty dreszczem ch�odu, a potem podrepta�
prosto do �azienki. �wiat�o halogen�w znad lustra prawie go zabola�o. Mru��c
oczy skupi� si� przez chwil� nad odkryt� muszl� toalety. W szumie rezerwuaru
odkr�ci� kurek prysznica z ciep�� wod�, szybko zdj�� ubranie i wszed� do
plastikowej wanny. Z pochylon� g�ow� sta� pod strumieniami wody, czuj�c jak
sp�ywa z niego senno��, gniecenie w mi�niach i ciarki zimna. Gapi� si� na palce
u n�g spod kt�rych �askocz�c go ucieka�y b�belki powietrza i na zatopiony w
przejrzystym plastiku wanny jasny, morski piasek z kawa�kami muszli i ��tych
wodorost�w. Kiedy zakr�ci� wod� by� ju� na tyle przytomny i obyty z d�wi�kami,
�e bez krzywienia si� w��czy� kieszonkowe radio wisz�ce na �ciennym haczyku obok
r�cznik�w. Dawno temu nastawi� je cichutko na stacj� dla kierowc�w, pe�n�
banalnych melodii przerywanych reklamami motoryzacyjnych gad�et�w i tak ju�
zosta�o. Przynajmniej zawsze od rana wiedzia� o korkach i pogodzie.
Wycieraj�c si� my�la� o fragmentach przeczytanych w internecie tekst�w.
Przed oczami przelatywa�y mu za��czone do nich skany grafik i rysunk�w. A mo�e
by tak narysowa� skrzydlate trolle? Czy trolle maj� skrzyd�a? Z g�ow� opl�tan�
r�cznikiem westchn�� w irytacji. Do licha, naprawd� przyda�aby mu si� wycieczka
do Szwecji. Albo znajoma Szwedka, a przynajmniej studentka skandynawistyki.
Najlepiej �adna i m�oda. U�miechn�� si� wyg�odnia�y. W lustrze wygl�da�o to
raczej obscenicznie. Bo za d�ugo by� sam. Ubra� si� w porzucone na pralce
ubranie i czesz�c palcami wilgotne w�osy wr�ci� do du�ego pokoju. Czu� pustk� w
brzuchu, ale zegar bezlito�nie wskazywa�, �e zosta�o mu ju� za ma�o czasu do
dwudziestej. Nawet na kolejn� dzi� zupk� z torebki. Trudno, postanowi� zje�� co�
na mie�cie. Mo�e b�dzie jaka� okazja. Wrzuci� na siebie kurtk�, sprawdzi� czy ma
w kieszeni portfel, do drugiej kieszeni schowa� anielski rysunek Mauric'a,
za�o�y� buty i w roztargnieniu nie wy��czaj�c radia w �azience, wyszed� z domu.
O tej porze wiecz�r by� wci�� mroczno - szary i wilgotny, ale za to wyra�nie
cieplejszy ni� ostatnio. Zaraz za furtk� ruszy� w kierunku g��wnej ulicy. Pod
p�askimi podeszwami chrz�ci� chodnikowy piasek, a drog� o�wietla�y mu ��te
�wiat�a ogrodowych lamp z s�siednich posesji. Po drodze min�� tylko
spacerowicz�w z psami. Kilkadziesi�t metr�w za sklepem Brahmaty, w kt�rym drga�y
ju� p�omyki �wiec i oliwnych lampion�w, wszed� na ma�� stacj� podmiejskiej
kolejki. Na takich przedmie�ciach jak to, nie op�aca�o si� budowa� tuneli metra.
Dopiero w dzielnicach bli�szych centrum tory znika�y w podziemiach miasta. Kupi�
od razu dwa bilety, �eby mie� ju� z g�owy powr�t i po kilkunastu minutach
czekania, wraz z czw�rk� innych pasa�er�w wsiad� do srebrnego wagonika kr�tkiej
kolejki. Poza godzinami szczytu sk�ady metra nie by�y tak d�d�ownicowato d�ugie
jak rankiem i popo�udniami.
Przedzia� wygl�daj�cy jak powi�kszona wersja miejskiego tramwaju �wieci�
pustkami. Tylko kilka foteli by�o zaj�tych. Na �cianach mi�dzy oknami wisia�y
tablice reklamowe pomazane hieroglifami spray'u. S�u�by miejskie wyra�nie nie
nad��a�y za �ciganiem wandali, a obs�uga metra ze sprz�taniem. A mo�e im nie
zale�a�o? W ko�cu to tylko boczna linia kolejki, wi�c po co traci� czas i
pieni�dze na t�pienie znudzonych szczeniak�w z podmiejskich blokowisk, skoro w
ich miejsce zaraz przyjd� nowi? Do tego kary za taki wandalizm nikogo nie
odstrasza�y, a protesty nawiedzonych obro�c�w m�odzie�y robi�y ze z�apanych
niezrozumiane, prze�ladowane ofiary systemu. A kiedy te same dzieciaki zaczyna�y
napada� na ludzi by�o ju� za p�no na reedukacj�. I wszyscy si� dziwili - sk�d
to si� bierze? My�la� o tym wszystkim z niesmakiem przez jaki� kwadrans, zanim w
mi�kko rozko�ysanym wagoniku dojecha� do stacji w pobli�u starego, ubogiego
ko�ci�ka na granicy dzielnicy rozrywek. By� na miejscu przed czasem. Z podziemi
przystanku wyszed� sam. Obszed� neogotyck� �wi�tyni� dooko�a, ale nigdzie nie
zauwa�y� Ezekiela. W og�le z tej strony ulicy by�o pustawo i sm�tnie. Mo�e z
powodu ch�odu. �ycie t�tni�o nieopodal, za szlabanem broni�cym wjazdu na deptaki
mi�dzy knajpki, kabarety, sex shopy, tanie hoteliki i domy publiczne. Tam nawet
uliczne �mieci zdawa�y si� by� bardziej kolorowe i ciekawsze ni� odpadki le��ce
przy wyj�ciu z metra.
Cz�� witra�y ko�cio�a by�o delikatnie o�wietlonych od �rodka. Najwyra�niej
budynek by� otwarty, wi�c postanowi� schowa� si� w nim przed ch�odem ulicy.
Pchn�� zimn�, �elazn� klamk� ci�kich wr�t i przez w�sk� szczelin� wej�cia
wsun�� si� do przedsionka. Kiedy czeka� a� oczy przyzwyczaj� mu si� do p�mroku
wn�trza, masywne drzwi powoli zamkn�y si� za nim z basowym st�kni�ciem
o�cie�nicy. Zabrzmia�o to jak g�uchy d�wi�k z kamiennej krypty jakiego�
grobowca. Ruszy� do prawej nawy. W powietrzu czu� wspania�� wo� palonych,
woskowych �wiec wotywnych z dw�ch bocznych o�tarzy feretron�w, zapach ogromnych
drewnianych �aw i kamiennego kurzu. Nie przeszkadza�o mu, �e to te� roztocza i
grzyb. Po prostu wola� stare ko�cio�y ni� te nowe, ultranowoczesne z
elektrycznymi lampkami, plastikowymi krzes�ami i klimatyzacj�.
Siad� w tylnej �awie, zapad� si� w sobie oparty butami o kl�cznik i nagle
wyciszony zapatrzy� si� w stron� o�tarza. Jego g��wny obraz, kamienny krucyfiks
i boczne, drewniane rze�by �wi�tych dyskretnie o�wietla�y punktowe halogeny,
rzucanymi cieniami pot�guj�c wra�enie nierzeczywistej g��bi i ciemnych
zakamark�w przestrzeni. W tym przeplocie �wiat�a i mroku sta�a grupka starszych
kobiet z pootwieranymi teczkami w r�kach. Przed nimi gestykulowa� siwy facet,
najwyra�niej pr�buj�c wyt�umaczy� jak�� kwesti�. Mo�e wiary? I pewnie uda�o mu
si� co� wyja�ni�, bo staruszki pokiwa�y g�owami, jakby spr�y�y si� w sobie, a
za chwil� cisz� ko�cio�a wype�ni� melizmatyczny �piew. "Mhm, wi�c to ch�r" -
pomy�la� leniwie. Nawet nie�le im to wychodzi�o. "A mo�e by tak, - jego my�l
sama zacz�a si� snu� dalej - czy stare trolle nie �piewaj� sobie jakich�
pie�ni? Przy ognisku w grocie? Po piwie? ..." Zgodnie uniesione g�osy ch�rzystek
za�ama�y si� nagle fa�szyw� tonacj� i ca�a wznios�o�� pie�ni rozsypa�a si� jak
misternie budowana, niebotyczno - stalowa konstrukcja, z kt�rej nagle usuni�to
podstawowe elementy. "... Po wielu piwach" - prostuj�c si� doko�czy� swoj� my�l
i us�ysza� jak kto� siada za nim w �awce.
- Tak my�la�em, �e ci� tu znajd� - powiedzia� anio�.
- Bo na dworze jest za ch�odno �eby czeka�. - U�miechn�� si� - Idziemy?
- Aha.
Wsta� z �awki, odruchowo przykl�kn�� w stron� o�tarza i odwr�ci� si� do
Eziekiela, kt�ry szed� ju� do wyj�cia. Anio� przytrzyma� dla niego uchylone
drzwi ko�cio�a i dopiero gdy obaj byli na zewn�trz za�o�y� sw�j czarny kapelusz.
Kr�tko u�cisn�li sobie d�onie. Zrobi�o si� zimniej, Xavier postawi� ko�nierz od
kurtki.
- Dzi�ki, �e jeste�. Powiedz, masz jaki� pomys� jak go znale��? - spyta�
blondyn.
- No na pewno nie mam tego w punktach, to nie przepis na ciasto - odpar�
ostro�nie - B�dziemy troszk� improwizowa�, ale inaczej, ni� ty to robi�e�.
- Nie ma sprawy, powiedz tylko, co mam robi�.
- Dobra, chod�my tam - ruchem g�owy wskaza� pocz�tek deptaku. - Tak sobie
my�l�, �e najpierw trzeba b�dzie namierzy� jakie� us�ugi ksero. Zrobimy
pomniejszon� odbitk� portretu Mauric'a, �eby �atwiej podsuwa� j� ludziom pod
oczy. B�dziemy im m�wi�, �e to na przyk�ad m�j wuj, kt�rego szukamy po
przyje�dzie ze Stan�w. On gdzie� tu mieszka, ale my jak na z�o�� posiali�my jego
adres.
- Przecie� sk�amiemy - g�os Eziekiela brzmia� zdumionym niedowierzaniem.
- Ja sk�ami�. Potem od�piewasz w mojej inten