5644

Szczegóły
Tytuł 5644
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5644 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5644 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5644 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Arkadiusz Szynaka Opowie�� Przedwigilijna "Beek!" - odbi�o si� Oskarowi prosto w szklank� piwa z sokiem malinowym. Skrzywi� si� w p�u�miechu czuj�c �askocz�ce w nosie b�belki gazu. Odstawi� naczynie na okr�g�y, restauracyjny stolik w stylu wiejskiej poczekalni dworcowej, z drewnianym blatem i wygi�tymi, a�urowo - �eliwnymi nogami. Odnalaz� wzrokiem m�odego kelnera przebranego za konduktora i sprawdzi� gestem d�oni, czy ch�opak zna International Language of Communication. Zna�, wi�c po minucie zamiast nad pustym, poobiednim talerzem z resztkami frytek, buraczk�w i devolaj'a w kokosowej panierce, siedzia� zapatrzony w mro�ny, zimowy widok za oknem, z fili�ank� expresso w d�oni. Poprawi� si� wygodniej na ci�kiej, drewnianej, jednoosobowej �awie, wyci�gn�� pod sto�em nogi wzd�u� starych, pod�ogowych klepek i przebija� wzrokiem firank� wydziergan� w kszta�ty t�ustych, podskakuj�cych kr�wek. Na ulicach pada� �nieg. Zreszt� od kilkunastu dni. Odczucia na temat tej sytuacji by�y podzielone. Dzieciaki szala�y z rado�ci. Nic dziwnego, za dwa dni wigilia i �wi�ta, a p�ki co, wszystko wskazywa�o na to, �e tym razem, pogodowo, b�dzie tradycyjnie - ze �nie�kami, �lizgawkami, soplami i ba�wanami, a nie z kwitn�c� traw�, jak ostatnio. Sprzedawcy szufli do �niegu, mini p�ug�w, zimowych ubra� i wszelkiego sezonowego sprz�tu sportowego byli w niebo wzi�ci. S�u�by komunalne tradycyjnie udawa�y, �e w zasadzie, to nic takiego si� nie dzieje. Szpitale przyjmowa�y ochotnik�w do dodatkowej pracy na ortopedii. Agencje ubezpieczeniowe goni�y ostatkiem zapas�w got�wki, tak jak z�omowiska ostatkiem wolnych miejsc na swoich placach. Iv by�a nieszcz�liwa, bo nie lubi�a je�dzi� w takich warunkach autem, a ekshibicjonist�w w og�le nie zachwyca� mr�z. Ciekawe dlaczego? Jaka� lokalna aberracja? Kiedy w fili�ance wida� ju� by�o dno, Oskar przywo�a� kelnera ze skanerem kart bankowych. M�ody ch�opak poda� mu us�u�nie rodzaj p�askiej ksi��eczki w stylowej ok�adce z drewnianych deseczek wypalanych w rozk�ad jazdy wymy�lonych poci�g�w. Wewn�trz ukryta by� szczelina czytnika, klawiatura i wy�wietlacz pokazuj�cy warto�� p�aconego rachunku z wyszczeg�lnieniem pozycji. Oskar wsun�� kart� do szczeliny, wybra� na klawiaturze sw�j pin - kod, a kiedy skaner po��czy� si� z bankiem, potwierdzi� polecenie przelewu zap�aty na rachunek restauracji. Z kieszeni ciep�ej, sk�rzanej kamizelki wy�owi� napiwek dla kelnera - kilka z ostatnich monet b�d�cych ci�gle w obiegu - i zabieraj�c d�ugi, we�niany p�aszcz ze wsp�lnego wieszaka w rogu sali, wyszed� na ulic�. Min�a czternasta, wi�c jak to o tej porze roku, niebo zaczyna�o ju� powoli szarze�. Ale �wie�y �nieg na chodnikach nadal b�yszcza� od snop�w �wiat�a. Wystawy sklep�w i knajp uczciwie dawa�y zarobi� miejskiej elektrowni. Spadaj�ce p�atki rozb�yska�y prze�wietlane ulicznymi lampami. I jeszcze auta, pracowicie rozgniataj�ce ko�ami uliczne pryzmy, iluminowa�y si� nawzajem, perwersyjnie celuj�c mi�dzy czerwone reflektory na ty�ach swoich poprzednik�w. Oskar poprawi� czapk� na g�owie, wcisn�� r�ce w kieszenie p�aszcza i ruszy� w kierunku handlowego deptaka w centrum, niedaleko parku, trzy przecznice w g��b miasta. Min�� grup� student�w wracaj�cych z zaj�� na pobliskim uniwersytecie, kilku urz�dnik�w przebija�o si� przez drobinki �niegu �piesz�c si� ze sp�nionego lunchu z powrotem do biurowc�w city, wyprzedzi� jakie� dzieciaki, kt�re nios�c na plecach buty z �y�wami sz�y na lodowisko w parku i w�a�nie przechodzi� ko�o du�ego Murzyna w przebraniu Miko�aja, kiedy poczu� dr�enie kom�rki w kieszeni na piersi. Stan�� przy ogromnej wystawie sklepu ze sprz�tem gospodarstwa domowego, na kt�rej dekorator poustawia� lod�wki, pralki, kuchenki i grzejniki olejowe w kszta�t uliczek miasta z �elazkami, kuchennymi mikserami, wywietrznikami i innymi mniejszymi urz�dzeniami w roli samochod�w. Wyci�gn�� z pod po�y p�aszcza co� o wygl�dzie p�askiej, srebrnej papiero�nicy, wy�wiczonym gestem palc�w jednej d�oni rozchyli� jej klapki i przy�o�y� telefon do ucha, wsuwaj�c go pod czapk�. - Tak? - spyta� podejrzliwie. - Pan Oskar? - odpowiedzia�o pytaniem w s�uchawce. Nagle w powietrzu zacz�o co� dzwoni�. Jakby szkolno - ko�cielno. - Zgadza si�, s�ucham. - Witam pana, biuro burmistrza, Julia Larmont, czy mo�emy porozmawia�? Dzwonienie sta�o si� tak g�o�ne i wibruj�ce, �e prawie zag�uszy�o ostatnie s�owa. - Oczywi�cie, prosz� tylko chwilk� zaczeka�. Zdezorientowany ha�asem, marszcz�c si� i mru��c oczy zacz�� rozpaczliwie patrze� dooko�a, szukaj�c �r�d�a co raz przera�liwszych brzd�k�w i kiedy zerkn�� za siebie Murzyn Miko�aj szczerz�c si� w u�miechu zamacha� wielkim, z�ocistym dzwonkiem tu� przed jego twarz�, rycz�c rado�nie: "Weso�ych �wi�t z grzejnikami ElectroSun! Kupujcie je w promocji!". W dzwonku nie by�o serca, tylko cyfrowy megafon du�ej mocy, odtwarzaj�cy w systemie virtual sourrand nagrany wcze�niej d�wi�k. Murzyn b�ysn�� z�bami bielszymi od spranej, szarawej brody Miko�aja i odwr�ci� si� dzwoni�c w drug� stron�. Z lekka g�uszony Oskar, prze�amuj�c zniewalaj�ce uczucie mistycznego widzenia przeszed� dwie wystawy dalej nim zn�w przy�o�y� telefon do ucha. - Ju� s�ucham, o co chodzi? - spyta� uprzejmie. - Panie Oskarze, rozumiem, �e jest pan w�a�cicielem firmy "Last Consultant"? - upewni� si� g�os w s�uchawce. Brzmia� uroczo. Mia� w sobie co� ciep�ego. - Dok�adnie. - Burmistrzowi ogromnie zale�y na mo�liwie jak najszybszym, bardzo dyskretnym, spotkaniu z panem - opr�cz ciep�a w g�osie by�o te� co�, hm, mi�kkiego. - Rozumiem. A w jakim celu? - Chcieliby�my om�wi� pewn� mo�liwo�� wsp�pracy. - My? - No, burmistrz, paru wybranych doradc�w. Wie pan, takie w�skie grono zaufanych wsp�pracownik�w. - Aha, to interesuj�ce. I kiedy mo�na by pa�stwa odwiedzi� w tej sprawie? - Nawet natychmiast, albo prosz� poda� sw�j najbli�szy wolny termin. - Tak szybko? Robi si� co raz ciekawiej. Dobrze, mog� by� w Ratuszu powiedzmy za jaki� kwadrans. W kt�rym pokoju pani� znajd�? - 714, si�dme pi�tro, winda z g��wnego holu. Ale mo�e pan wjecha� bezpo�rednio do gabinetu burmistrza s�u�bow� wind� z g��wnego sekretariatu w sali mieszka�c�w, z parteru budynku. - Nie, je�li ma to by� dyskretne. Pracowa�em kiedy� w Ratuszu i wiem, jak operatywnym �r�d�em informacji s� sekretarki. Wol� przyj�� do pani, a z burmistrzem spotka� si� w jednej z jego ma�ych sal konferencyjnych. "Poza tym chcia�bym ci� zobaczy�, Julio z mi�ym g�osem." - pomy�la�. - Jak pan woli. W takim razie czekam. - �wietnie, do zobaczenia. Us�ysza� w s�uchawce buczenie sygna�u roz��czonej rozmowy. Schowa� telefon do p�aszcza i ruszy� dalej w kierunku centrum, rozgl�daj�c si� po ulicy za woln� taks�wk�. Wypatrzy� skr�caj�cy powoli zza rogu przecznicy stary typ wielkiego, ci�kiego Mercedesa w ��tych barwach taryfy z oznakowaniem opancerzenia. W kabinie nie by�o pasa�er�w. Stan�� przy kraw�niku, wyci�gn�� r�k� i gwizdn�� a� zabrz�cza�o mu w uszach. Kierowca - drobny, �niady Hindus w ogromnym turbanie i fioletowej bluzce ze z�otymi obszywkami - te� zna� International Language of Communication, bo zatrzyma� si� przy nim i odblokowa� tylne drzwi. Oskar wsiad� do �rodka, drzwi zamkn�y si� za nim z cichym sykiem, kontrolka przy klamce zmieni�a barw� z zieleni na czerwie� i samoch�d ruszy� ostro�nie na prz�d. Hindus niedbale odwracaj�c g�ow� za prawe rami� spojrza� na pasa�era przez hermetyczn� przegrod� z kuloodporn� szyb� dziel�c� w�z na dwie cz�ci. - Dok�d pan sobie �yczy? - spyta� nienaturalnie wysokim g�osem przez wewn�trzny g�o�nik. - Prosz� do Ratusza. W miar� szybko. - Si� robi. Ale za szybko nie da rady. Pan widzi jakie zaspy na ulicach. - O.K., bez szar�y. Taks�wka przejecha�a ca�a tras� w kilkana�cie minut. Sun�a mi�dzy innymi wozami - autami buksuj�cymi w koleinach �niegu, oci�a�ymi autobusami i prze�adowanymi tramwajami - spokojnie, jednostajnie niczym miejski czo�g, kt�rym w rzeczywisto�ci by�a. Stan�li ko�o Ratusza, Oskar wsun�� kart� bankow� w szczelin� czytnika ukryt� w oparciu przednich foteli i zap�aci� za kurs. Drzwi auta odblokowa�y si�, wysiad� i po chwili przechodzi� przez bramki wykrywaczy metalu w holu Ratusza. Tradycyjnie zaliczy� wykrywacz dwa razy, bo g�upie czujniki nie akceptowa�y jego kom�rki i archaicznych, �elaznych kluczy od domu. Zni�s� to spokojnie. I tak dobrze, �e nikt nie czepia� si� klamry przy pasku, oku� w butach, czy metalowych ko�c�wek sznurowade� jak to maj� w zwyczaju na lotniskach. Min�� szerokie, �ukowate wej�cie do sali mieszka�c�w i tkwi�c� na �rodku holu ogromn� choink�, ubran� w girlandy r�owych kokardek - na znak solidarno�ci z mniejszo�ciami seksualnymi hrabstwa. Pod drzewkiem zamiast symbolicznych podark�w, poustawiano fluorescencyjne tablice z prowyborczo modnymi has�ami typu: "Wyzw�l si� - Bzykaj inaczej - B�d� pszcz�k�". To ostatnie by�o szczeg�lnie lotne. Do wiosennej elekcji brakowa�o ju� tylko trzech miesi�cy, a zim� ruchy spo�eczne jako� tak popada�y w naturalny marazm. Poniewa� jednak cz�� kandydat�w na nowe stanowiska administracyjne w�a�nie w �wi�ta zaczyna�o swoje kampanie, wi�c tym bardziej chwytano si� wszelkich, nawet desperackich sposob�w walki o g�osy poparcia wszystkich grup przysz�ych wyborc�w, r�wnie� takich dziwak�w jak ekofil�w. Ale Oskara nic to nie wzrusza�o, a bo to jedyna aberracja w Ratuszu? Zignorowa� rampy ruchomych schod�w, podszed� do wind i wsiad� do jednej z tradycyjnych, nie panoramicznych kabin jad�cych z podziemi budynku. W �rodku dwie praktykantki Studium Administracji Pa�stwowej opiera�y si� o �ciany objuczonymi kilkoma segregatorami. "Pewnie przerabiaj� archiwistyk�" - pomy�la� patrz�c na zakurzone tomy kwit�w. Mimo klimatyzacji czu� w powietrzu zapach piwnic ze zle�a�ymi papierami. Winda by�a stara, nie ekspresowa, wi�c podr� na si�dme pi�tro troch� trwa�a. Mia� czas przyjrze� si� dziewczynom milcz�cym od wysi�ku d�wigania urz�dowej makulatury. Kurz by� na ich butach, na nogach, na sztywnych s�u�bowych �akietach, na elektronicznych identyfikatorach uczelni, wsz�dzie. Ale tak naprawd� co� dziwnego by�o z ich w�osami. Nie chodzi�o o krystaliczny lakier zmieniaj�cy sw�j kolor w zale�no�ci od temperatury otoczenia. Obie fryzury wygl�da�y, jakby �lepy fryzjer z chorob� Parkinsona dobra� si� do nich z brzytw� w czasie trz�sienia ziemi, a potem pr�bowa� zaczesa� na boki to k�akowate co�, co zosta�o na czubku czaszek. Dopiero kiedy popatrzy� dok�adniej, zrozumia� o co chodzi. Zauwa�y� po kilka przek�u� na kolczyki w uszach ka�dej z nich - pewnie w godzinach praktyk trzyma�y je po kieszeniach - i ko�c�wki tatua��w wspinaj�ce si� na szyje z rozchylonych dekolt�w urz�dniczych �akiet�w. Obie nosi�y na palcach bi�uteri� z czarnego plastyku powyginan� w ostre, agresywne kszta�ty, a zapach ich kosmetyk�w by� metaliczny. Na pewno po wyj�ciu z Ratusza zaczesywa�y w�osy do g�ry w sztywne grzebienie, a zamiast bia�ych bluzek ubiera�y jaskraw� bielizn�, �wiekowane, sk�rzane kurtki i buty z ostrymi czubami. C�, w dobie retro, neocyber punk mia� wielu zwolennik�w. Winda dotar�a wreszcie na si�dm� kondygnacj�. Oskar wysiad�, rozejrza� si� za tabliczk� informuj�c� o rozk�adzie pokoi i ruszy� prosto do numeru 714. Korytarz by� pusty. Na tym pi�trze bardzo rzadko pojawiali si� petenci - w przewa�aj�cej wi�kszo�ci spraw byli obs�ugiwani w wielkiej sali mieszka�c�w na parterze budynku - wi�c burmistrz, z dala od w�cibstwa podatnik�w, nie �a�owa� publicznych pieni�dzy na grube wyk�adziny, dyskretne, eleganckie o�wietlenie i orzechow� boazerie z grawerowanymi, mosi�nymi wyko�czeniami w stylu morskim z przed prze�omu wieku. Ze �ciennych, p�askich mikro g�o�nik�w rozchodzi�y si� �ciszone d�wi�ki starych rapsodii Gershwina, a z kratek klimatyzator�w powiewa�o zjonizowanym, nasyconym sosnowymi olejkami powietrzem. Pok�j 714 by� ostatnim przed wmontowan� w poprzek korytarza �cian� z pancernych szyb, odcinaj�c� dost�p do pomieszcze� w kt�rych urz�dowa� sam burmistrz. W szklanej tafli wmontowano rozsuwane, kuloodporne drzwi z daktyloskopijnym zamkiem i kamer� rejestratora Stra�y Miejskiej. Oskar stan�� przed g�adk�, matow� szyb� trzyman� przez mosi�ne zawiasy, na kt�rej czarnymi literami wyklejono skromny napis: 714 - Julia Lermont - asystent. Przez mleczn� mat�wk� drzwi widzia� w pomieszczeniu ruch jakiej� postaci. Zapuka� dwa razy w szk�o, diody kontrolek przy wypolerowanej ga�ce zamka �ypn�y zieleni�. Us�ysza� cykni�cie magnetycznych rygli, pchn�� drzwi i wszed� do pokoju. W �rodku, przy wielkim, bia�ym biurku sta�a dziewczyna w prostym, b��kitnym kostiumie wy�szej kadry urz�dniczej. Spojrza� na ni�, na jej twarz, w jej ciemno miodowe oczy, dziewczyna u�miechn�a si�, co� jakby szumia�o mu w uszach, podesz�a do niego, mia�a takie d�ugie rz�sy, szum zmieni� si� w lekkie dudnienie, jej czarne, delikatnie skr�cone w�osy dotyka�y drobnych ramion, czu� jak rozchodzi si� po nim jaka� fala ciep�a, w d� od bulgocz�cego brzucha, rozmi�kczaj�c kolana i w g�r� �ciskaj�c �ebra, dziewczyna wyci�gn�a do niego smuk�� r�k�, zapachnia�o Kenzo Forest, chyba o�wietlenie zacz�o szwankowa�, bo pomieszczenie wok� niej zacz�o ciemnie�, jakby z niepokojem zmarszczy�a oczy, porusza�a ustami, chyba co� m�wi�a. M�wi�a co�? Zamruga� raptownie. - Tak? - spr�bowa� zada� pytanie ale �rednio mu to wysz�o, bo stara� si� jednocze�nie na raz i odetchn�� i wci�gn�� powietrze. - Dobrze si� pan czuje? - powt�rzy�a przygl�daj�c mu si� badawczo. Zaskakuj�ce, w jej g�osie by�a prawdziwa troska. I jeszcze ciep�o, i mruczenie kota, i mi�kko��, i dziewcz�co��. "S�odki Jezu na patyku" - pomy�la� przerywaj�c w�ciek�� gonitw� swoich skojarze� - "Skup si�!". - Ja nie, tak, to znaczy oczywi�cie, wszystko O.K., przepraszam ... - p�tli� co� bez najmniejszego sk�adu, rozpaczliwie poszukuj�c w m�zgu - kt�ry nie wiadomo czemu przybra� konsystencj� ciep�ego budyniu - jakiegokolwiek sensownego w�tku - ... pani Lermont? - mokry jak w �a�ni, lecz z b�yskiem tryumfu w rozszerzonych oczach zdo�a� wreszcie wyd�uba� z rozciapanej pulpy swoich centralnych kom�rek nerwowych pocz�tek sp�jnej my�li. - Zgadza si�, a pan jest Oskarem? - u�miechn�a si�, a on musia� nabra� powietrza gwa�townym haustem - Czy co� nie tak, duszno panu? - Nie, nie, sk�d - zaprzeczy� gwa�townie - jecha�em wind� z praktykantkami archiwum, za du�o kurzu by�o woko�o. - A, rozumiem. Jakby uspokojona jego odpowiedzi� cofn�a si� w g��b pokoju z zapraszaj�cym gestem r�ki. - Prosz� wej��, zaraz zawiadomi� burmistrza, �e ju� pan jest i jak najszybciej zaczniecie panowie spotkanie. Rozpinaj�c p�aszcz min�� biurko, na kt�rym stercza� tylko p�aski, plazmowy monitor ko�c�wki miejskiego terminala z le��c� obok wygi�t�, bezprzewodow� klawiatur�. Ci�gle czu� jeszcze w uszach t�tent podwy�szonego ci�nienia. Pok�j by� kwadratem w bieli i zieleni z okwieconym parapetem panoramicznego okna na przeciw szklanych drzwi. Po jednej stronie biurka sta�y dwa bia�e, obrotowe fotele i trzeci taki sam za biurkiem. �cian� podpiera� jasnozielony, biurowy segment. - Niech pan zdejmie p�aszcz, przechowam go w szafie. I prosz� usi���. Oskar siad� w plastikowej bieli fotela, a jego okrycie znikn�o w p�ytkiej wn�ce segmentu, gdzie wisia� ju� d�ugi za kolana, br�zowy ko�uszek i ciemno zielony szal. Julia wesz�a za biurko, klikn�a w klawiatur� i kiedy rozleg� si� cichy sygna� d�wi�kowy, odezwa�a si� do monitora. - Prosz� powiadomi� burmistrza, �e przyszed� ju� pan Oskar. Na monitorze musia� pojawi� si� jaki� komunikat, bo dziewczyna kiwn�a mimowolnie g�ow� i potwierdzi�a odbi�r przez klawiatur�. - Trzeba chwil� poczeka�. Napije si� pan kawy albo herbaty? Mam Gewali� i wi�niowego Liptona. - To prosz� o Liptona. Jedna z p�ek segmentu kry�a za odchylanymi w d� drzwiczkami �niadaniowy zestaw serwisowy i bezprzewodowy czajnik. Woda zabulgota�a w minut�. Julia zala�a wrz�tkiem dwie torebki herbaty w ma�ym, �miesznym imbryku stylizowanym na kubizm. Ustawi�a naczynie na tacy, doda�a fili�anki, �y�eczki i cukiernic�. - S�odzi pan? - spyta�a docieraj�c z tac� do blatu biurka. - Z regu�y miodem, ale cukier te� mo�e by�, dzi�kuje. Dziewczyna si�gn�a jeszcze r�k� do klawiatury, sk�d klawiszem funkcyjnym odblokowa�a g�o�niki w pokoju, pozwalaj�c ws�czy� im do pomieszczenia Gershwinowskie takty z korytarza, potem usiad�a ko�o Oskara i nala�a burgundow� w barwie herbat� do obu fili�anek, wygl�daj�cych r�wnie dziwnie jak imbryczek. Przypomina�y co� na kszta�t pogi�tych w harmonijk�, bia�ych, tekturowych pude�ek w ��tych i niebieskich kolorach kwiato podobnych ciapek. Przy braku wcze�niejszego treningu forma przestrzenna naczynia skutecznie uniemo�liwia�a zamieszanie �y�eczk� cukru bez wywo�ania przy tym serii wysokich, kakofonicznych d�wi�k�w, z jakby wyszczerbionych, liturgicznych dzwoneczk�w. W ka�dym razie Oskar zrezygnowa� z mieszania po trzech ruchach. - Zdaje si�, �e u�ywacie teraz w Ratuszu do�� sensowny system operacyjny - powiedzia� z trudem odrywaj�c od niej oczy i wskazuj�c ruchem g�owy na monitor - podoba mi si� jego komunikatywno��. - To Doors 7, ten wcze�niejszy, ameryka�ski system, nadawa� si� tylko do wyrzucenia przez okno. - Wiem co� o tym, - upi� �yka herbaty - m�czy�em si� z nim przez trzy lata. - No w�a�nie, pan pracowa� kiedy� w Ratuszu - spojrza�a na niego z ciekawo�ci�. - Aha, zaraz po studiach. Zrezygnowa�em jakie� pi�� lat temu. - To rok przed moim zatrudnieniem tutaj. Co pan robi�? - Nie by�o tego w moich aktach? - odpar� zadziornie. Pytanie troch� j� speszy�o. Uciek�a w bok oczami, potem na chwil� spu�ci�a wzrok ale zaraz �mia�o podnios�a go z nad fili�anki i spojrza�a prosto w jego twarz. - Nie. W�a�ciwie pr�cz przedstawienia okresu zatrudnienia, s� tam tylko kopie imiennych pochwa� od poprzedniego burmistrza, konsul�w i takich tam - robi� wra�enie. Nawet nie bardzo by�o kogo spyta� o pana, bo pracownicy, w�r�d kt�rych prawdopodobnie si� pan obraca�, te� ju� zmienili zatrudnienie. - Zajmowa�em pani stanowisko. Tylko w innym pokoju. W tedy pracowali�my na pierwszym pi�trze. Zgodnie z has�em: "Administracja bli�ej ludzi". Ot, taka aberracja w�adzy. - I odszed� pan nie czekaj�c nawet do ko�ca kadencji? - naprawd� si� zdziwi�a. - Dlaczego nie? Akurat mog�em sobie na to pozwoli�. Z drugiej strony nie chcieli mi da� nic, co by mnie tu zatrzyma�o. - No jak to? A poczucie jakiego� obowi�zku? W jej g�osie by�o tyle sumiennego zdumienie i uczciwej naiwno�ci, �e a� ciep�o si� u�miechn��. - Jakiego obowi�zku? Wobec burmistrza, miasta, czy w�asnego �ycia? Najwyra�niej nie spodziewa�a si� takiej odpowiedzi, bo wydymaj�c usta, wykona�a w powietrzu nic nie znacz�cy gest r�k�, jakby daj�c sobie czas na znalezienie w�a�ciwych s��w. Ale niczego nie zd��y�a powiedzie�, bo od strony monitora rozleg� si� zsyntetyzowany, kobiecy g�os komunikatu: "Burmistrz oczekuje pana Oskara". - O, chod�my. Zaprowadz� pana. Pierwsza ruszy�a do drzwi pokoju i przytrzyma�a je otwarte, czekaj�c a� i on wyjdzie. Zamek zatrzasn�� si� za nimi automatycznie, gdy tylko jego czujniki zinterpretowa�y ruch przypisanego mu elektronicznego identyfikatora urz�dniczki, jako oddalanie si� od strze�onego pomieszczenia. Zatrzymali si� przy szklanej przegrodzie korytarza. Julia przy�o�y�a kciuk do czytnika daktyloskopijnego i wyra�nie si� przedstawi�a. - Teraz pan, inaczej drzwi si� nie otworz�. - Kto� nas obserwuje przez ten �mieszny obiektyw za szyb�? - Nie, nie. To automatyczny rejestrator Stra�y Miejskiej po��czony z archiwum policji. My musimy przej�� przez czujniki zamka, kt�ry ma sygna�, �e stoj� tu dwie osoby. Wi�c dop�ki oboje si� nie zidentyfikujemy, nie wejdziemy. - Aha. Powt�rzy� jej czynno��. I jeszcze u�miechn�� si� do kamery. Po chwili pancerna tafla wej�cia rozjecha�a si� przed nimi na boki z cichym sykiem spr�onego powietrza. Po drugiej stronie by�a inna temperatura i pachnia�o pomara�czami. - Oddzielny obieg wentylacji? - spyta� Oskar wskazuj�c palcem na kratki klimatyzatora pod sufitem. - No. Jakie� dwa lata temu pr�bowano przeprowadzi� zamach gazowy na burmistrza. Od tego czasu ta cz�� budynku jest hermetycznie izolowana od reszty. Skr�cili w drugie pomieszczenie po lewej. By� to rodzaj jakby sekretariatu w przechodnim pokoju, gdzie za ogromnym, okr�g�ym sto�em zastawionym rz�dami korytek z dokumentami siedzia� ma�y Chi�czyk o wygolonej czaszce, na kt�rej tyle dynda� cienki, d�ugi warkoczyk czarnych, t�ustych w�os�w. Na widok wchodz�cych wsta� z barowego sto�ka, na kt�rym siedzia� z dodatkowa poduszk� pod ty�kiem i si�gaj�c g�ow� niewiele ponad blat sto�u podszed� do nich z wyci�gni�ta r�k�. - Witam panie Oskarze. Nazywam si� Liet i jestem osobistym sekretarzem burmistrza. Wszyscy ju� na pa�stwa czekaj�. Kr�tko u�cisn�li sobie d�onie. Sk�ra na r�ce Chi�czyka by�a sucha jak pergamin i blada niczym piero�ki z m�ki ry�owej. Oskar mia� wra�enie, �e zobaczy przez ni� wn�trze jego d�oni. "Za du�o palisz opium, kurduplu" - pomy�la� sk�aniaj�c grzecznie tu��w w starym uk�onie. Liet nie przerywaj�c dreptania pu�ci� r�k� Oskara, podszed� do ci�kich, dwuskrzyd�owych drzwi w �cianie pokoju, pukn�� w nie od niechcenia dwa razy, si�gn�� na wysoko�� twarzy do klamek i poci�gn�� je do siebie otwieraj�c przed sob� szczelin� akurat na szeroko�� jednego cz�owieka. - Pan Oskar i pani Lermont - zaanonsowa� pomi�dzy skrzyd�a drzwi, a potem cofn�� si� wpuszczaj�c oboje do drugiego pomieszczenia. Gdy tylko przeszli przez drzwi, zatrzasn�� je za nimi. W �rodku na fotelach rozstawionych swobodnie po ca�ym pokoju siedzia�y cztery osoby, aktualnie wpatruj�ce si� w przyby�ych, jak w co najmniej objawienie �w. Marcina po trzech dniach bagiennej gor�czki. Przed ka�dym z nich, na niskim, owalnym stoliku sta� styropianowy kubek z zimnym Dead Bull'em - energetyzuj�cym napojem firmy sponsoruj�cej now� kampani� wyborcz� burmistrza. Ka�dy mia� te� otwart�, tekturow� teczk� z kilkoma zadrukowanymi kartkami. Jedna teczka le�a�a na stole zamkni�ta. Oskar rozpozna� burmistrza w wyra�nie przepoconej, bia�ej koszuli z grubym, pomara�czowym, rozlu�nionym krawatem. Facet siedzia� po �rodku innych, ty�em do pastelowego, okiennego witra�u z wyobra�eniem �redniowiecznej zabudowy miasta. Obok pali� cienkie cygaro jaki� wysoki, zimny blondyn w mundurze policji, z tyloma baretkami na klapie, �e autentycznie brakowa�o ju� miejsca na nowe odznaki. Rozpozna� te� Murzynk� w bia�o - szarym kostiumie, od kt�rego kontrastem odcina�y si� jej rudo tlenione w�osy zebrane w d�ugie, sznurkowate dredy. To prokurator generalny hrabstwa, prywatnie mecenas m�odych, plastycznie utalentowanych lesbijek. By� jeszcze �ysy, chudy facet o zje�d�aj�cych z nosa okularach w z�otych oprawkach i o og�lnym wygl�dzie indyka, kt�ry w�a�nie u�wiadomi� sobie, �e �wi�teczn� kolacj� robi si� ju� dzi�. - Prosz� pa�stwa? - rzuci� Oskar przed siebie z wahaniem. Burmistrz ockn�� si�, energicznie wsta� z fotela i poda� mu siln�, spocon� r�k� o grubych, serdelkowatych palcach. - Witam. Dzi�kuj�, �e tak szybko odpowiedzia� pan na nasz� pro�b� o spotkanie. Prosz� wybra� sobie wolny fotel. Oskar siad� przy policjancie, a Julia obok Murzynki. Burmistrz zaj�� swoje poprzednie miejsce, z trudem wciskaj�c opas�e biodra mi�dzy masywne por�cze fotela. - Za nim przedstawi� panu pow�d spotkania, musz� prosi� o ca�kowit� dyskrecj� i zachowanie poruszanych tu spraw tylko dla siebie. - Rozumiem - odpar� cicho Oskar k�ad�c r�ce na nie skrzy�owanych kolanach -Chcia�bym jednak zastrzec, �e je�li pragniecie pa�stwo skorzysta� z moich us�ug, to cz�ci� przekazanych tu danych i tak b�d� musia� podzieli� si� z moimi zaufanymi wsp�pracownikami. - Mo�e pan za nich �wiadczy�? - W granicach rozs�dku - absolutnie. - Dobrze - g�os burmistrza sta� si� zimny i oficjalny - informuj� pana, �e nasze spotkanie jest nagrywane na DVD i mo�e by� w tej formie wykorzystanie jako obci��aj�cy materia� dowodowy w s�dzie, w przypadku nie wywi�zania si� ze z�o�onej przez pana ustnej deklaracji zachowania tajno�ci. Czy jest to dla pana zrozumia�e? - Jak najbardziej. Kto b�dzie mia� dost�p do tej p�yty? - Tylko ja i pu�kownik O'Really, komendant policji hrabstwa. Oskar spojrza� na mundurowego i obaj milcz�co skin�li sobie g�ow�. - M�wi�c o obecnych, to prosz� te� pozna� prokuratora generalnego Lis� Mohabet - burmistrz wskaza� d�oni� na Murzynk�, kt�ra na chwil� rozci�gn�a usta w oboj�tnym grymasie - i doradc� mojej kampanii wyborczej ze strony sponsora, Michele Sportani - �ysy nerwowo poprawi� si� w fotelu i pchn�� swoje wiecznie spadaj�ce okulary z czubka nosa w g�r�, bli�ej ciemnych oczu. - Mi�o mi - Oskar spr�bowa� wymusi� na swej twarzy przyjazny uk�ad mi�ni ale by� zbyt spi�ty i wysz�o mu tak sobie, jakby u�miecha� si� z kawa�kiem szk�a na j�zyku. "Nie jest dobrze - my�la� - to sprawa polityczna, co� tu b�dzie bardzo �mierdzia�o." - Napije si� pan? - burmistrz wskaza� ruchem g�owy styropianowe kubki na stole. - Dzi�kuj�, ju� mnie ugoszczono. - O.K., wobec tego przejd�my do meritum. Pono� niech�tnie ogl�da pan telewizj�, ale mimo to, mam nadziej�, �e jest pan na bie��co z lokalnymi wydarzeniami. - Czytuj� "Life News" i pasjonuje mnie nocne radio. - To wystarczy. Wie pan o porwaniach dzieciak�w z najbogatszych rodzin hrabstwa. - Jasne, g�o�no o tym nawet w "Kronikach" przed kinowymi seansami. - Nic dziwnego - wtr�ci�a si� prokurator - od czasu seryjnych zab�jstw wyk�adowc�w gimnazjalnych z przed p�tora roku, w �adne kryminalne �ledztwo nie zaanga�owano tak gigantycznych si� i �rodk�w. Jej g�os by� jako� tak lepki. - Taa - podj�� burmistrz - �ledztwo oficjalne oraz zlecone prywatnie przez rodziny ofiar i jeszcze wojskowe - prowadzone z rozkazu genera�a, ojca jednego z porwanych dzieciak�w - tocz� si�, zale�nie od sprawy, prawie od siedmiu dni. Z do�� miernym skutkiem zreszt�. I to mimo stosowania praktycznie wszelkich metod, czy sposob�w. Nawet z pogranicza prawa. Dziennikarze te� niewiele wyw�chali. Przerwa� na chwil�, kryj�c sw�j chirurgicznie zmniejszony nos w kubku Dead Bull'a, a potem m�wi� dalej. - W efekcie mamy tylko skromne materia�y dowodowe i kup� absurdalnych, zupe�nie ze sob� sprzecznych hipotez. Zaanga�owani specjali�ci s� zgodni tylko w jednym, szanse na znalezienie dzieciak�w �ywych s� praktycznie zerowe. Dzia�ania operacyjne zaczynaj� si� bezsensownie dublowa� i nie wnosi� niczego nowego. Powoli dochodzi do sytuacji, gdy - nazwijmy to - czynniki najwy�sze, u�wiadomi� sobie konieczno�� zamkni�cia �ledztwa z powodu braku jego post�p�w. No, przynajmniej �ledztwa oficjalnego i tego wojskowego. Burmistrz zamilk�, zapad�a cisza. Zebrani patrzyli to na st�, to na �cian� przed sob�, gdzie� w przestrze�. Kto� si�ga� po kartki papieru, kto� bez sensu bawi� si� pi�rem. Oskar zrozumia�, dla nich �ledztwo ju� by�o zamkni�te. Pewnie istnia� nawet gotowy szkic przem�wienia na symboliczny pogrzeb ofiar. Jakie� g�adkie zdania o cierpieniu, solidarno�ci, rozpaczy, m�stwie i po�wi�ceniu. Oskar sam pisywa� kiedy� takie �ojotoki s�owne dla poprzedniego wiceburmistrza. Mieszka�cy hrabstwa przegrali, teraz chodzi�o tylko o sto�ki w�adzy. - C�, lokalni decydenci musz� by� przygotowani na tak� sytuacj� - powiedzia� Oskar bezbarwnym g�osem. Chcia� �eby wydusili wreszcie, o co im chodzi. - No w�a�nie - o�ywi� si� burmistrz - dlatego nalegali�my na nasze spotkanie. Doszli�my do wniosku, �e wskazanym i korzystnym b�dzie tu skorzystanie z pa�skich us�ug. - Mam poprowadzi� kolejne, r�wnoleg�e dochodzenie? Obawiam si�, �e przeceniacie pa�stwo moje mo�liwo�ci. Co nieco. - Nie, nie - odezwa� si� O'Really - jeszcze jedno powielanie ju� prowadzonych dzia�a�, na pewno nie wnios�oby niczego nowego do tej sprawy. Chodzi nam o co� troch� innego, o inny kierunek pa�skich dzia�a�. Chcemy, �eby odpowiedzia� pan na pozornie proste pytanie: "Co si� sta�o?". - A czy nie po to s� te wszystkie obecne �ledztwa? - Hm, prosz� uwa�nie pos�ucha� - burmistrz zn�w mia� zimny, oficjalny g�os - tamci ludzie staraj� si� odkry� gdzie s� dzieciaki, czy �yj�, jak je odzyska�, kto je porwa� lub zabi�, jaki mia� motyw, jak to zrobi� i tak dalej. My chcemy wiedzie� jedno - co si� sta�o? Rozumie pan? Burmistrz patrzy� z nat�eniem prosto w oczy Oskara, a ten poczu�, jak lewa brew w zdziwieniu wspina mu si� w g�r� zmarszczonego czo�a. - To znaczy, �e nie interesuje pa�stwa ... - Panie Oskarze - przerwa�a mu prokurator - prosz� w po�piechu nie m�wi� czego�, czego nie b�dziemy mogli zapomnie�. Interesuje nas - co si� sta�o? I mam wra�enie, �e wie pan dok�adnie o co nam chodzi. Czy mam racj�? Oskar powoli obliza� nagle wyschni�te usta. Murzynka si�gn�a do kieszonki na piersi �akietu i wyj�a stamt�d cienki, plastikowy listek z wtopionymi mi�towo - nikotynowymi dra�etkami do ssania. D�ugim paznokciem w srebrno - metalicznym lakierze wyd�uba�a jedn� z przejrzystych niczym galaretka pastylek i wsun�a j� sobie pod j�zyk. - Tak - mrukn�� Oskar - my�l�, �e rozumiemy si� dok�adnie. - �wietnie - burmistrz wciskaj�c sobie brzuch w uda, z pewnym trudem pochyli� si� w fotelu do przodu i si�gn�� ze sto�u zamkni�t� teczk� - czy przyjmie pan zlecenie dostarczenia odpowiedzi na nurtuj�ce nas pytanie? - Chwileczk�, a je�li moja odpowied� zrodzi nowe pytania? Albo b�dzie niezgodna z pa�stwa, powiedzmy, pogl�dem na �wiat? Je�eli ta odpowied� tak naprawd� niczego nie rozwi���, b�dzie tylko i wy��cznie odpowiedzi� na pytanie? Co w tedy zrobicie z moj�, hm, us�ug�? - Tak, czy siak uznamy j� za wykonan�. Panie Oskarze, znamy spraw� Muzeum Historii Naturalnej z przed trzech i p� roku, kt�re zleci�o panu wyja�nienie przyczyny zniszcze� w zbiorach Afryka�skiej bi�uterii obrz�dowej i zapobie�eniu dalszym stratom, a dopiero po wyroku s�dowym ui�ci�o pa�skie honorarium, nie zgadzaj�c si� na to wcze�niej z powodu - jak to m�wili - nie akceptowania materia��w dowodowych �ledztwa, jako odbiegaj�cych od mo�liwo�ci materialnych metod weryfikacji ich autentyczno�ci. Nie zamierzamy zb�a�ni� si� tak jak oni. "Pieprzone hieny cmentarne. Napsuli mi tyle krwi" - Oskar przypomnia� sobie z niesmakiem spraw� muzeum. Strasznie go wtedy wkurwili, �eby to sobie odreagowa� skrad� im trzy najstarsze, zuluskie grzechotki pogrzebowe. Za to teraz mia� w g�owie niez�� gonitw� my�li. W swoim podtek�cie zlecenie mia�o co� obrzydliwego. Nie chcia�o mu si� w to bawi�. I to przed �wi�tami. Wola�by si� jako� wykr�ci�. Spr�bowa� jeszcze jednego argumentu przeciw. - Nie jestem tani. - Wiemy, ale to dla nas zrozumia�e i akceptowalne - pierwszy raz odezwa� si� �ysy. Mia� taki �piewno - mi�kki akcent z po�udnia Europy. W zasadzie mo�na by dyskutowa�, czy rzeczywi�cie by� �ysy, czy po prostu ogolony. "No to maj� mnie." - skonstatowa� Oskar. - Jaka b�dzie forma naszej umowy? - Oczywi�cie pisemna, na pa�skim standardowym druku - �ysy poprawi� okulary na nosie i spokojnie zetkn�� ze sob� czubki palc�w d�oni. Wida� by�o, �e czuje si� pewnie w tematach prawno - finansowych. Nie interesowa�a go polityka, tylko kasa. To by�o �r�d�em jego w�adzy. On p�aci�. - Z naszej strony zlecenie powinno by� wystawione w imieniu burmistrza. Proponujemy, �eby pan sam wype�ni� odpowiedni dokument i przekaza� asystentce do podpisu jeszcze dzi�. "Sprytnie." - pomy�la� Oskar - "Z jednej strony g�aszcz� swobod�, z drugiej umywaj� r�ce." - Do kt�rej godziny? �ysy spojrza� pytaj�co na Juli�. - Pracujemy do szesnastej, ale mo�e pan przyj�� nawet o siedemnastej. Je�li burmistrz si� zgodzi, dam mu to do podpisania od r�ki, zaraz po dostarczeniu. "Mmm, to znaczy, �e zn�w ci� dzi� zobacz�" - przemkn�o przez g�ow� Oskara, gdy te� spojrza� na dziewczyn�. U�miechn�� si� nieznacznie. - Zgadzam si� - burmistrz kiwn�� g�ow� - Aha, przy okazji, b�dzie pan m�g� korzysta�, oczywi�cie bardzo nieoficjalnie, z pomocy �rodk�w policji za po�rednictwem komendanta i z b�ogos�awie�stwa prokuratury. - W�tpi�, �ebym skorzysta�, ale dzi�kuj�. Czy b�d� mia� dost�p do przygotowanych przez pa�stwa materia��w jeszcze przed dostarczeniem umowy? - wskaza� r�k� na teczk� ci�gle trzyman� przez burmistrza - Zale�y mi na czasie. - A przyjmuje pan nasze zlecenie? Oskar wci�gn�� haust powietrza, spl�t� r�ce na piersi i z powa�n� min� pochyli� g�ow� udaj�c zamy�lenie. Tak na prawd� mia� pustk� w g�owie. Wyja�niono ju� wszystko co trzeba, b�d� odpowiednio to niedopowiedziano. Przedstawiono mu propozycj� roboty i w�a�ciwie nie kr�powano w dzia�aniu. By�a w tym i polityka, i pieni�dze. Syf. W og�le nie chcia�o mu si� teraz rozwa�a� za i przeciw przyj�cia zlecenia pod jakimkolwiek k�tem. Szczerze m�wi�c mia� to gdzie�. Za to coraz bardziej interesowa�a go Julia. Patrzy� na ni� k�tem oka, niby od niechcenia i zn�w czu�, jak m�zg coraz bardziej mu ma�lanieje. Z oci�ganiem zebra� si� w sobie, wydymaj�c usta pu�ci� wstrzymywany oddech i skin�� g�ow�. - Tak, przyjm� to zlecenie. - �wietnie, oto teczka. W �rodku znajdzie pan oficjalne materia�y medi�w na temat sprawy i wyniki wszystkich dochodze�. Jest tam te� spis punkt�w, kt�re chcieliby�my, �eby uwzgl�dni� pan w tre�ci zlecenia oraz kontakt na pu�kownika i prokurator - gdyby okaza�o si� to konieczne. Aha, ca�o�� tych materia��w ma r�wnie� klauzul� tajno�ci. Tak na wszelki wypadek. Gdy tylko Oskar wzi�� do r�ki teczk�, burmistrz wydoby� si� fotela. Na ten widok wsta�a r�wnie� Julia. Reszta nie ruszy�a si� z siedze�. - C�, dzi�kuj� panu, - burmistrz wyci�gn�� do Oskara d�o� w prawie papieskim ge�cie, jakby do poca�owania pier�cienia, kt�rego nie nosi� - przed pi�t� b�d� oczekiwa� umowy gotowej do podpisu. I �ycz� szcz�cia. Oskar u�cisn�� nad�te palce burmistrza, milcz�co sk�oni� si� pozosta�ym i ruszy� za Juli� do drzwi pokoju. Przeszli w ciszy przez sekretariat Chi�czyka, kt�ry tylko na chwil� oderwa� wzrok od czytanych dokument�w i bez zainteresowania pokiwa� im g�ow�. Wyraz jego twarzy przypomina� w swoim skupieniu garnek zle�a�ej, cytrynowej leguminy. "Ciekawe ile ma lat?" - pomy�la� od niechcenia Oskar. Doszli z Juli� do szklanej przegrody, zamykaj�cej korytarz z pomieszczeniami burmistrza. Z tej strony nie by�o zamka daktyloskopijnego, tylko zwyk�y dotykowy sensor. Pancerne szyby z sykni�ciem si�ownik�w spr�arek rozsun�y si� przed nimi i gdy przez nie przeszli, natychmiast uszczelni�y chroniony obszar budynku. Kiedy byli pod gabinetem Julii, automat w drzwiach wychwyci� sygna� z jej identyfikatora i odblokowa� wej�cie. W �rodku Oskar po�o�y� teczk� na biurku i si�gn�� po fili�ank�. - Pozwoli pani, �e dopij� herbaty. To lepsze ni� Dead Bull. - Jest ju� zimna. - Ale zrobiona przez pani�. Skry� u�miech pij�c s�odko - cierpki, wi�niowy nap�j, a znad kraw�dzi naczynia widzia� chwil� burzy uczu� na jej twarzy. Co� mi�dzy kobiecym zadowoleniem, speszeniem i zaniepokojeniem. Stoj�c, opar�a si� ty�em o biurko i utopi�a wzrok w swojej fili�ance, udaj�c przy tym wielkie skupienie na jej zawarto�ci. - Przed siedemnast� b�dzie pani tutaj? - spyta� stukaj�c palcem w blat biurka. - Tak. - Postaram si� nie przychodzi� zbyt p�no, nie ma przecie� sensu zatrzymywa� pani� w nadgodzinach. Zreszt� o ile wiem w Ratuszu nadal niech�tnie za to p�ac�. - Mm - wymrucza�a do trzymanego naczynia, jakby z potwierdzeniem i troch� z wdzi�czno�ci�. "No dobra, nie b�d� sztucznie przed�u�a�, bo jeszcze troch� i stwierdzi, �e jestem tylko sztywnym nudziarzem" - pomy�la� czuj�c, jak ro�nie w nim napi�cie z samej tylko ch�ci, �eby dobrze przed ni� wypa��. Ba� si�, �e zaraz zacznie si� zachowywa� drewniano i sztucznie. Jak kretyn. Wiedzia�, �e lepiej ju� i��. - O.K. - dopi� ostatni �yk herbaty i odstawi� fili�ank� na spodek - to poprosz� o sw�j p�aszcz i czas zaczyna� robot�. - Aha - dziewczyna kiwn�a g�ow�, brz�kn�a swoim spodkiem i poda�a mu z szafy ubranie. - Wie pan co, chyba lepiej dam panu jak�� plastikow� ok�adk�, bo ta tekturowa teczka niewiele ochroni papiery przed padaj�cym �niegiem. Si�gn�a do szuflady biurka po rodzaj nieprzezroczystej, plastikowej koperty du�ego formatu, zamykanej na wtopione w zak�adk� cienkie, magnetyczne paski. - Dzi�ki, przyda si�. Oskar sko�czy� zapina� p�aszcz, schowa� dokumenty w plastik i odwr�ci� si� do dziewczyny. - To do zobaczenia - wyci�gn�� do niej r�k�. - Do widzenia. Poda�a mu d�o�. Poczu� delikatny i elektryzuj�cy dotyk palc�w Julii, a kiedy ko�cz�c u�cisk, powoli wysuwa�a je wzd�u� wn�trza jego d�oni, mi�nie twarzy zacz�y mu tak jakby uk�ada� si� w poprzek. "O Bo�e" - pomy�la� prze�ykaj�c �lin�. Nie mia� poj�cia jak ten moment odebra�a dziewczyna, czy w og�le cokolwiek zauwa�y�a, ale zachwyci� go mi�kki, taki kobiecy ruch r�ki, kt�rym za chwil� poprawia�a czer� w�os�w. Widzia� ten gest w niewyra�nym odbiciu na szkle drzwi gdy wychodzi� z pokoju. A mo�e tylko mu si� zdawa�o? Taka influencja �yczeniowego my�lenia. Nie by� tego pewien. Zjecha� na parter budynku t� sam�, star� kabin� windy. Kiedy j� przywo�ywa� nie s�ysza� melodii Gershwina z korytarza, jad�c w d� prawie nie zwr�ci� uwagi, czy jeszcze kto� wchodzi� do windy, czy te� nie. Rozszerzone oczy b�yszcza�y mu jak po atropinie, g�upawy u�miech b��ka� si� na ustach, a przez g�ow� przelatywa�y nawet nie my�li, tylko jakie� pojedyncze skojarzenia odczu�. Dopiero kiedy przemierza� hol Ratusza, ockn�y go co raz bardziej natarczywe sygna�y organiczne z w�asnych wn�trzno�ci. Rozejrza� si� za drzwiami z holopiktogramem stoj�cego ty�em m�czyzny i energicznie wszed� do ukrytych za nimi pomieszcze� toalety. Nie by�o tu �adnych mikro g�o�nik�w, wi�c s�ysza� tylko mlaskanie gumowych podeszw swoich but�w na �liskiej pod�odze. Szybko min�� pierwsze pomieszczenie w stylu skromnej, tureckiej �a�ni z ro�linnymi w kszta�cie kaflami wyklejonymi wok� misowatych, be�owo - piaskowych umywalek, zawieszonych na �cianie mi�dzy pionowymi pasami luster, si�gaj�cymi od pod�ogi a� po sufit. Zatrzyma� si� na progu drugiej sali, zaskoczony widokiem baterii pisuar�w. Nie chodzi o to, �e wykonano je z t�oczonej, polerowanej na mat nierdzewnej stali, co przy u�ytkowaniu powodowa�o wytwarzanie �wierkaj�cego d�wi�ku wody siurkaj�cej po dziurawej rynnie. Rzecz, kt�ra go wstrzyma�a, mia�a form� niklowanych, prostok�tnych skrzynek o zaokr�glonych rogach, przymocowanych z boku ka�dego pisuaru. Na przodzie skrzynek, za ciemnym, plastikowym okienkiem pe�ga� b��kitnym �wiat�em dyskretny napis "Sony Sanitary Arrangements Division". To ma�e pude�eczko - napakowane elektronik� jak konserwa jajkami jesiotra - w trakcie korzystania z naczynia, do kt�rego by�o przymocowane, automatycznie analizowa�o wszechstronn� zawarto�� ofiarowanego mu p�ynu. A potem z przenikliwym, radosnym popiskiwaniem wy�wietla�o dane na temat zawarto�ci w organizmie dawcy cholesterolu, cukru, kr�tk�w bladych, mo�liwej ci��y, itp. Prywatny u�ytkownik m�g� sobie zamontowa� model lux z internetowym pod��czeniem do samoaktualizuj�cej si� bazy danych swojej karty zdrowia w komputerze osobistego lekarza. C�, japo�ska ekspansja ekonomiczna przybiera�a rozmiar wr�cz obrzydliwy, eksportowali nawet swoje aberracje. Oskar nie cierpia� tych maszynek. Na pewno ich tu nie by�o, kiedy ostatnio odwiedza� urz�dowe toalety. M�g� si� za�o�y�, �e ich monta� op�acono z jakich� grant�w �wiatowej Organizacji Zdrowia. Z oci�ganiem przeciwnym naturze niecierpliwej, wewn�trznej potrzebie, zbli�y� si� do pisuaru, rozpi�� po�y p�aszcza, chwyci� w z�by plastikow� kopert� i nie widz�c przez ni� strategicznej cz�ci swego cia�a, odda� si� s�uchowej kontemplacji przyrodzonych mu zdolno�ci celowniczych. P�ki wok� rozlega� si� bulgotliwy plusk zmieszany z brz�kiem metalu, wiedzia�, �e ma suche buty. Nagle tkni�ty fatalistycznym przeczuciem, z zrozpaczonym wyrazem twarzy zamkn�� oczy. "Zaraz zadzwoni Iv" - pomy�la� w panice - "jak to zawsze, gdy majstruj� przy spodniach". Z rosn�cym nat�eniem stara� si� podzieli� uwag� mi�dzy bod�ce czucia z kieszeni na piersi, gdzie lada moment mog�a rozedrga� si� wywo�ywana kom�rka, a bod�ce s�uchowe, kt�re - utrudniaj�c ca�e zadanie - jako� tak naturalnie zanika�y w trakcie post�puj�cego procesu u�ycia pisuaru. Jedynym, co wycisza�o w tej chwili jego napi�cie, by�o rosn�ce, wewn�trzne poczucie lekko�ci i ulgi. Wreszcie szcz�liwie dobrn�� do momentu, gdy m�g� z powrotem zapi�� p�aszcz i umie�ci� kopert� dokument�w pod ramieniem. Gdy tylko odszed� od pisuaru, cisz� toalety przeszy�o piszczenie analizatora Sony i nerwowe migotanie b��kitu napis�w na jego wy�wietlaczu. Oskar mn�c pod nosem rynsztokowe epitety wynio�le zignorowa� pr�by wci�ni�cia mu komunikat�w o sk�adzie swego wn�trza. W pierwszym pomieszczeniu wybra� sobie jedn� z umywalek i wsun�� r�ce w jej misowate zag��bienie. Kiedy umieszczona tam fotokom�rka wykry�a ruch w swoim zasi�gu, spryska�a mu d�onie dezynfekuj�cym myd�em w p�ynie, op�uka�a strumieniem ciep�ej wody i jeszcze osuszy�a nawiewem gor�cego powietrza. Oskar przelotnie spojrza� na swoje lustrzane odbicie, poprawi� szalik i ostatecznie ruszy� do wyj�cia z Ratusza. Zatrzyma� si� na szczycie o�nie�onych schod�w do budynku. Spokojne niebo nad jego g�ow� by�oby ju� ca�kiem czarno - granatowe, gdyby nie biel puchowych p�atk�w pracowicie, w ciszy, sfruwaj�cych na ka�dy zak�tek miasta. Po wyj�ciu z wn�trz Ratusza, taki widok by� jak z innej bajki. Odrywa� my�li od reali�w rzeczywisto�ci, od codziennej gonitwy. Przypomina� o marzeniach. Mo�e dlatego Oskar si�gn�� po telefon, uruchomi� funkcj� "memory - find" i wywo�a� po��czenie z Gregiem. - Kancelaria prawnicza "Cyber Rights" - us�ysza� w s�uchawce znajomy g�os. - Cze�� Greg, tu Oskar. Mo�esz m�wi�? - Kr�ciutko. - Dobra, streszczam si�. Czy kt�ry� z twoich wdzi�cznych klient�w m�g�by przypadkiem sprawdzi� zastrze�ony plik w urz�dowym komputerze? - My�l�, �e przypadkiem tak. - Nazywa pliku to "Julia Lermont" i trzymany jest gdzie� w sieci Ratusza. Wiesz, to taka ma�a, prywatna sprawa. Chodzi g��wnie o dane osobiste. - Ho, ho, ho, nie poznaj� kolegi. - Oskar wyczu� ciep�y u�miech z drugiej strony s�uchawki - Takie dane? Ale w porz�dku, zapisa�em nazw�. Jak tylko b�d� co� mia�, prze�l� ci to do domu. S�uchaj, musz� ko�czy�. Zdzwonimy si� p�niej? - Koniecznie, bo mam nowe zlecenie. Na razie, dzi�ki i cze��. - Cze�� stary. Oskar schowa� kom�rk� i z jakby wi�ksz� �yczliwo�ci� spojrza� na miasto. Poni�ej niego, chodnik wok� Ratusza - nawet po wydaniu szufli wszystkim wolnym Stra�nikom Miejskim - nadal pozostawa� niezmiennie pokryty �niegiem, z wydeptywanymi przez t�umek przechodni�w i petent�w �cie�kami, porozje�d�anymi przez p�ozy dzieci�cych sanek. Przy zasypanym kraw�niku wida� by�o nawet �lady nart biegowych. Niedaleko od budynku, obwieszony d�ugim �a�cuchem drobnych, kolorowych lampek choinkowych, b�yszcza� neon nad zej�ciem w podziemia metra. Oskar pami�taj�c podr� do Ratusza taks�wk� pomy�la�, �e przy takiej przejezdno�ci ulic i przy pocz�tku godzin szczytu, tylko kolejk� mo�e dosta� si� do domu najszybciej. Poszed� w kierunku stacji. Zjecha� w d� zat�oczon�, szklana wind� w kszta�cie wielkiego, pod�u�nego kontenera. Po drodze wy�owi� z kieszeni p�aszcza monet� na op�acenia bramki kasownika chroni�cej dost�p do dw�ch poziom�w peronu. Mijaj�c j�, wszed� pod skanery czujnik�w maj�cych wykry� pr�b� wniesienia do metra materia��w wybuchowych i toksycznych chemikalii. Burmistrz z poprzedniej kadencji przej�� si� wyczynami japo�skich, lewicowych terroryst�w, wi�c umieszczono takie czujniki przy wej�ciu na ka�d� podziemn� stacj� w mie�cie. Metaliczne zako�czenia skanera, wyprofilowane na kszta�t ko�c�wek fryzjerskich suszarek podejrzliwie obw�cha�y Oskara, a potem oboj�tnie pod�wietli�y zielon� strza�k� zezwolenia na przej�cie dalej, wprost do strefy wyg�uszenia cywilnych telefon�w i nadajnik�w radiowych, generowanej wzd�u� ca�ej sieci tor�w. Oskar skr�ci� w korytarz biegn�cy na wykaflowany peron pomara�czowej linii, ��cz�cej centrum metropolii z otaczaj�cymi go starymi, mieszkalnymi dzielnicami niskich kamienic, ma�ych park�w z placami zabaw dla dzieci, skromnych biur, przytulnych kawiarenek, narodowych restauracji, parterowych kin i tradycyjnych sklep�w, nie zrzeszonych w �adne ponad narodowe sieci produkcyjno - handlowe. Unoszone polem magnetycznym, prawie bezg�o�nie wjecha�y na stacj� walcowate wagoniki w kolorze kurzych piskl�t. Z odblokowanych, barwionych pomara�czowo, pleksiglasowych wej�� do przedzia��w, wysz�o na peron kilkana�cie os�b, a ich miejsce zaj�li nowi pasa�erowie wraz z Oskarem. Gdy tylko drzwi zasun�y si� za ostatnimi wsiadaj�cymi, kolejka mi�kko ruszy�a przed siebie. Natychmiast te� uruchomi�o si� wewn�trzne nag�o�nienie, mieszaj�c gwar rozm�w pasa�er�w z neutraln� muzyk� podobnej do og�upiaj�cej papki dla uszu puszczanej klientom hipermarket�w. I tak nikt nie zwraca� na ni� uwagi ale uparcie katowano pasa�er�w d�wi�kami typu country - disco. Ot, taka aberracja kolejarzy. Po kwadransie jazdy mi�dzy siedmioma kolejnymi stacjami, wagoniki zatrzyma�y si� na przystanku Oskara. Kilku ludzi wysiad�o razem z nim na niedu�y, wys�u�ony peron z ko�ca zesz�ego wieku o wysokich, �ukowatych sklepieniach wy�o�onych o�wietlanymi od do�u, polerowanymi p�ytami aluminium. Z podziemi dworca, mijaj�c wiecznie zamkni�te toalety, ciasne pomieszczenia policji kolejowej i obs�ugi stacji, wyje�d�a�o si� na poziom ulicy ruchomymi schodami wzd�u� tunelu obwieszonego wygi�tymi, reklamowymi tablicami. Na niekt�rych wyklejono ju� wyborcze has�a nowych kandydat�w do koryta w Ratuszu. Oskar wyszed� na za�nie�ony chodnik przy starym platanie z podwieszonymi na najni�szych, roz�o�ystych ga��ziach wielkimi, fluorescencyjnymi bombkami z plastiku. Naprzeciw drzewa, jasnymi witrynami z �wi�tecznymi ozdobami kusi�a ksi�garnia po��czona z arabsk� kafejk�. Ale mimo przeciskaj�cego si� przez jej drzwi wabi�cego aromatu �wie�o parzonej kawy i zach�caj�cego widoku ciep�ego wn�trza z wolnymi, mi�kkimi fotelami przy ma�ych stolikach, Oskar ruszy� do najbli�szego rogu kwarta�u ulic, gdzie mieszka� na najwy�szej kondygnacji swojej pi�ciopi�trowej kamienicy. Jego uliczka by�a stara i kr�tka z dwukierunkow� jezdni� biegn�c� lekko w d�, wzd�u� szpaleru lip, od lat wyrastaj�cych z chodnik�w wy�o�onych drobn� kostk�. Dzi�ki tym drzewom, latem tu� za oknem by�a ziele�, a �nie�n� zim� wspania�y widok na biel puchowych czap ga��zi. Marudzili tylko w�a�ciciele aut stawianych pod kamienicami, bo na drzewach bardzo lubi�y siada� objedzone ptaki. W g�rnej cz�ci uliczki, jako pierwsza i naro�na, sta�a w rz�dzie innych kamienic ta, kt�rej by� w�a�cicielem. Z jednej strony przylega�a do ma�ego hoteliku, a od strony metra s�siadowa�a z malarskimi pracowniami, cz�ciowo wynajmowanymi przez w�adze uniwersytetu dla student�w wydzia��w artystycznych. Oskar zawsze cieszy� si�, �e nie s� to pocz�tkuj�cy muzycy. Obecno�� malarzy mia�a t� dobr� stron�, �e na parterze Oskarowej kamienicy m�g� spokojnie funkcjonowa� sklep dla artyst�w. A z hotelowych turyst�w �y� butiq'e na drugim naro�niku domu. Kondygnacj� nad sklepami dzier�awi�y cztery biura, a na pi�trach drugim, trzecim i czwartym funkcjonowa�y mieszkania prywatne p� na p� ze s�u�bowymi. Wszystko na podstawie d�ugoletnich um�w podpisanych z Oskarem. Sam Oskar zajmowa� wielkie poddasze przerobione na pi�tro mieszkalne. Mia�o to t� zalet�, �e �aden s�siad nie zagl�da� mu do okien, i �e na p�askiej cz�ci dachu m�g� sobie urz�dzi� rodzaj tarasu z pergol� i takim donicowym �ywop�otem dooko�a, �e nikt nie komentowa� blado�ci jego po�ladk�w, kiedy po raz pierwszy wystawia� si� na letnie s�o�ce. Albo gdy urz�dza� tam pikniki dla dwojga. Ot, taka prywatna aberracja Oskara. Wydoby� z kieszeni p�aszcza stare, stalowe klucze z kt�rych jeden pasowa� do archaicznego zamka od dwuskrzyd�owych drzwi do kamienicy. Lubi� w swoim otoczeniu takie starodawne detale, dlatego gdy montowano przy wej�ciu videofon, nie zgodzi� si� na wstawienie elektronicznych rygli. W efekcie wyszed� na tym bardzo dobrze, bo niewielu w�amywaczy potrafi�o dzi� pos�ugiwa� si� metalowym wytrychem, pro�ciej by�o �ama� kody wej�ciowych kart magnetycznych. W niewielkim holu zatrzyma� si� przy skrzynkach na listy. Niebieskie �wiate�ko pe�gaj�ce przy skrytce z jego numerem pocztowym sygnalizowa�o, �e co� jest w �rodku. Na cyfrowym zamku wystuka� sw�j kod, uchyli� w bok klapk� skrzynki i wyci�gn�� z jej wn�trza par� kopert. Przegl�daj�c korespondencj� ruszy� dalej, do ma�ej, dwuosobowej windy. Wszed� do a�urowej kabinki - bardziej podobnej do barokowej, papuziej klatki ni� do pomieszczenia osobowego d�wigu - i wcisn�� przycisk "4". Na swoje poddasze musia� wej�� piechot�, bo winda nie wje�d�a�a ju� na poziom, gdzie w d�wi�koszczelnej klitce umieszczono jej nap