5343
Szczegóły |
Tytuł |
5343 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5343 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5343 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5343 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
MICHA� PALMOWSKI
poszukiwacze �wi�tych gad�et�w
1. �wi�ty Graal
Niedobrze. W Afryce znowu wojna. �rodkowej czy
centralnej? - pyta si� Harriet, kt�ra w�a�nie maluje paznokcie.
Wioski przechodz� z r�k do r�k, zdezorientowani Murzyni
spogl�daj� spode �ba na swoich wsp�plemie�c�w (bo w
wojennej zawierusze nie mog� by� pewni, czy to s� jeszcze
ich wsp�plemie�cy, czy ju� cz�onkowie wrogiego szczepu)
"Nie wiem" - odpowiada Bob, kt�ry w�a�nie myje z�by;
jednak po chwili reflektuje si� i dodaje: "Przecie� to to samo".
"Rzeczywi�cie" - mruczy Harriet pod nosem.
Po afryka�skiej sawannie przewalaj� si� zagony czo�g�w,
wyl�knione jednoro�ce pierzchaj� na boki. Zdesperowana
Harriet przewraca pok�j do g�ry nogami w poszukiwaniu
kredki do oczu. "Zobacz pod ��kiem" - �mieje si� Oleg.
Ratujmy nosoro�ce! Ekolodzy protestuj�, ameryka�scy
studenci demonstruj� na ulicach Seattle. Ich transparenty
krzycz�: ratujmy afryka�skie nosoro�ce! Transparenty
krzycz�, studenci krzycz�, Harriet krzyczy: "Nigdzie jej nie
ma!". W Nowym Jorku, Londynie, Berlinie, Pary�u to samo.
Ratujmy nosoro�ce, bo jednoro�c�w ju� uratowa� nie mo�na.
"Kto powiedzia�, �e jednoro�c�w nie mo�na ju� uratowa�?" -
niespodziewanie wtr�ca Oleg, jak zawsze pozostaje
niepoprawnym optymist�. Lecz jednoro�ce ju� dawno
wygin�y.
Kierowcy grz�zn� w gigantycznych korkach i przeklinaj�
nosoro�ce. Nawet w Warszawie grupka student�w urz�dza
skromny wiec przed Pa�acem Kultury i Nauki, jest przemowa,
s� oklaski. Harriet nigdzie nie mo�e znale�� swojej kredki. Pod
prysznicem Oleg, niepoprawny optymista, nuci Beatles�w,
"You're gonna lose that girl..."; na chwil� przerywa i krzyczy
do Harriet: "M�wi�em ci, �eby� sprawdzi�a pod ��kiem. Na
pewno tam jest!" Harriet odkrzykuje: "Nie ma! Ju�
sprawdza�am".
W Afryce pora deszczowa, a wojna trwa dalej w
najlepsze. Ci�kie dzia�a zapadaj� si� w b�ocie; lecz
bosonodzy, ho�y partyzanci biegaj� w te i we wte, ochoczo
wdaj�c si� w radosne wymiany ognia. Nie ma ratunku dla
nosoro�c�w! Zbulwersowani ekolodzy ciskaj� gromy na
mo�nych tego �wiata. Mo�ni wykonuj� pojednawcze gesty.
Ekolodzy zach�caj� student�w, �eby podemonstrowali
jeszcze troszeczk� w obronie nosoro�c�w, ale studenci s�
zbyt zm�czeni - ju� im si� nie chce. Nieoczekiwanie w sukurs
ekologom przychodz� w�a�ciciele pojazd�w
zmotoryzowanych (przynajmniej ci, kt�rzy nie s� studentami) i
z nienawi�ci do student�w ujmuj� si� za nosoro�cami;
oskar�aj� tych pierwszych o hipokryzj�, kunktatorstwo,
tudzie� atrofi� ducha walki i, last but not least, tamowanie
ruchu ulicznego oraz biadaj� nad losem tych drugich -
skazanych na wymarcie. Studenci podejmuj� r�kawic� i
organizuj� wspania�� demonstracj�. Mimo �e pada. W�r�d
kropli rz�sistego deszczu na ambasady pa�stw
�rodkowoafryka�skich lec� kamienie, a nawet par� butelek z
benzyn�. Do akcji wkracza policja. Media s� pod wra�eniem.
Harriet ginie kolejna kredka, z�o�ci si� i u�ywa brzydkich
wyraz�w. "Zobacz pod ��kiem" - radzi Oleg. "W Afryce jest
coraz gorzej" - m�wi Bob. "Nigdy nie jest tak �le, �eby nie
mog�o ju� by� gorzej" - m�wi Oleg.
W Afryce faktycznie jest coraz gorzej. Hucz� dzia�a,
grzechocz� karabiny maszynowe. Zreszt� ju� mniejsza o
nosoro�ce. Ekolodzy ust�puj� pola obro�com praw
cz�owieka. Masowe ludob�jstwa, sw�d spalonych cia�,
b�yskawiczne dementi Prezydenta Demokratycznej Republiki
Czego� Tam ("Jakie ludob�jstwa?" - dziwi si� Prezydent. -
"Pierwsze s�ysz�"), a osierocone Murzyni�tka pl�saj� po
spalonych wioseczkach z wzd�tymi brzuszkami, �ciskaj�c w
r�czkach puszki po Coca-Coli - prezent od misji
humanitarnej. Przedstawiciel �wiatowej Organizacji Zdrowia
�le apele z pro�b� o wi�cej aspiryny, penicyliny i morfiny.
"Przesta� si� tak cynicznie u�miecha�" - m�wi Harriet do
Olega. "Wcale si� nie u�miecham cynicznie" - odpowiada
Oleg nie przestaj�c si� cynicznie u�miecha�. "Uwa�am, �e
powinni�my co� zrobi�" - m�wi Bob. I w chwil� potem
siedzimy ju� wszyscy w samolocie do Kinszasy. Cyniczny
Oleg, Szalony Bob, Pi�kna Harriet, S�odka Vera i ja - s�odki,
pi�kny, cyniczny i szalony. Plan jest prosty. Odnale��
�wi�tego Graala, odkopa�, je�li zajdzie taka potrzeba, i
przy�o�y� do tej j�trz�cej rany na ciele �wiata, jak� teraz bez
w�tpienia jest Afryka, by ta znik�a jak r�k� odj��. Oczywi�cie
rana, nie Afryka. Lecimy business class, wi�c nie musimy
p�aci� za nadbaga�. "Dlaczego akurat do Kinszasy?" - pyta
si� Vera. "Dlaczego nie?" - odpowiada Bob.
W Kinszasie nie bez pewnych drobnych problem�w (bo
Bob nie ma licencji pilota, tylko prawo jazdy)
wyczarterowywujemy samolot i lecimy Gdzie� Tam; a stamt�d
roztelepanym autobusem w towarzystwie kur, indyk�w i
owiec jedziemy jeszcze dalej, a potem na piechot�, a potem
wp�aw i ju� jeste�my na miejscu (Bob tryumfalnie wskazuje
palcem na punkt na mapie zakre�lony czerwonym
krzy�ykiem). W�r�d gradu kul wykopujemy �wi�tego Graala.
Hura!
Na lotnisku w Kinszasie Pi�kna Harriet pozuje do zdj�� ze
�wi�tym Graalem. Potem szybko wyczarterowywujemy
nast�pny samolot, s� problemy, bo samolot, kt�ry
wyczarterowali�my uprzednio, zapomnieli�my zwr�ci� - le�y
sobie teraz gdzie� tam porzucony w d�ungli biedaczek; ale
czego nie robi si� dla bohater�w. W mi�dzyczasie Oleg
udziela prasie szybkiego wywiadziku. Mamy lecie� do
afryka�skich przyw�dc�w, by ich pogodzi� ze sob� i
przywr�ci� spok�j i jedno�� sk��conej Afryce; ale Vera ma
lepszy pomys�: "Skoro ju� tu jeste�my, czemu nie zaprosi�
afryka�skich przyw�dc�w do Kinszasy?". "Czemu nie?" -
m�wi Oleg. Afryka�scy przyw�dcy zlatuj� do Kinszasy,
padaj� sobie w obj�cia, �ciskaj� si� i ca�uj�. O �adnym
ludob�jstwie nie mo�e ju� by� mowy. Pi�kna Harriet daje
afryka�skim przyw�dcom �wi�tego Graala do potrzymania.
Zdj�cie u�miechni�tych afryka�skich przyw�dc�w ze �wi�tym
Graalem oraz Pi�kn� Harriet l�duje na pierwszych stronach
New York Timesa. W Afryce zn�w spok�j - t�ustym drukiem
g�osz� nag��wki wszystkich gazet. Pi�kna Harriet odbiera
afryka�skim przyw�dcom �wi�tego Graala (kt�rego da�a im
tylko do potrzymania). Jeste�my bohaterami, prezydenci
USA, Francji oraz kanclerz Niemiec serdecznie nam gratuluj�.
(Vera si� dziwi, czemu tylko kanclerz, a nie prezydent, i Bob
wyja�nia, �e w Niemczech prezydent jest tylko figurantem,
Vera kiwa ze zrozumieniem g�ow�). �ycie znowu jest pi�kne.
2. Intermezzo
Pi�kna Harriet ma romans z jednym z afryka�skich
przyw�dc�w, t�ustym Desmonem Tutu (kt�rego Oleg
przezywa Demonem Tutu). "Co ty w nim widzisz?" - pyta si�
Bob, ale Harriet nie odpowiada zaj�ta poszukiwaniem kredki
do ust. "Ja?" - pyta si� Oleg podejmuj�c zawieszone w
powietrzu pytanie. "Co, ty?" - pyta si� Bob. A Harriet ju�
siedzi w samolocie do Kinszasy (nerwowo przetrz�saj�c
swoj� kosmetyczk� w poszukiwaniu puderniczki), gdzie ma
przyby� po ni� na lotnisko swoim luksusowym mercedesem
nie kto inny jak Desmon Tutu. A co porabia S�odka Vera,
pewnie spytacie? Ostatnio widziano j� w towarzystwie
prezydenta Niemiec, figurant nie figurant, zawsze to prezydent,
a nie jaki� tam kanclerz czy sekretarz.
3. Bu�ka odrostka
Rany na ciele �wiata goj� si�, lecz zaraz pojawiaj� si�
nowe. Znowu Afryka. Zn�kany wojn� kontynent nawiedza
kl�ska g�odowa. Cze�� plon�w gnije, reszta usycha; jedzenia
ledwie starcza dla Desmona Tutu. Wychudzone Murzyni�tka
(w zasadzie to nawet nie Murzyni�tka, tylko same szkieleciki)
biegaj� po opustasza�ych wioskach. Oczywi�cie boso.
"Biedne Murzyni�tka" - m�wi S�odka Vera, kt�ra w�a�nie
czyta pami�tniki z wyprawy na biegun po�udniowy - "nie maj�
nawet sznurowade� do �ucia". Desmon Tutu ma ju� do��,
emigruje. Zapraszamy go na obiad. W trakcie obiadu Desmon
Tutu rozmawia z S�odk� Ver�: "Tak, to niestety prawda,
droga pani. Nasze dzieci nie posiadaj� sznurowade�, kt�re,
wzorem europejskich polarnik�w, mog�yby sobie po�u�, gdy
zabraknie jedzenia". Twarz S�odkiej Very wykrzywia si� w
podk�wk�. Widz�c to Desmon Tutu szybko dodaje: "Mog�
za to �u� rozmaite korzenie, a nawet, przy odrobinie
szcz�cia, mog� z�apa� chrab�szcza". Twarz S�odkiej Very
rozja�nia nie�mia�y u�miech: "Naprawd�?" "Naprawd�" -
zapewnia j� Tutu. "W przeciwie�stwie do naszych
polarnik�w" - przytomnie zauwa�a Oleg. Pi�kna Harriet jest
zazdrosna, �e Tutu po�wi�ca tyle czasu S�odkiej Verze.
"Chod�my do domu" - m�wi. Bob p�aci i idziemy.
W domu Desmon Tutu rzuca si� na kolana. "Ratujcie
Afryk�" - b�aga. "Pomoc nie dociera do najbardziej
potrzebuj�cych. Wsz�dzie kradn� i malwersuj�". "Nie ma
sprawy" - m�wi Bob.
W chwil� potem mkniemy naszym jeepem po bezdro�ach
Europy Po�udniowo-Wschodniej. "Dok�d tak mkniemy" -
pyta Tutu �ci�niony mi�dzy S�odk� Ver� a Pi�kn� Harriet.
"Przed siebie" - m�wi Szalony Bob.
Parkujemy w ob�okach kurzu. Kurz osiada na makija�u
Pi�knej Harriet. "Wysiadka" - komenderuje Bob. Pi�kna
Harriet krztusi si� i wymy�la na Boba. Maszerujemy przez
le��ce ugorem pola. "Daleko jeszcze?" - marudzi t�usty
Desmon Tutu, kt�ry ledwo co nad��a za naszym dziarskim
krokiem. Ale nie, ju� niedaleko, ju� naszym oczom ukazuje si�
zmursza�e domostwo ch�opskie i ju� jeste�my na miejscu.
Tutu dyszy i sapie. "To tu" - oznajmia uroczy�cie Bob.
"Tata, Murzyn!" - krzycz� w miejscowym narzeczu bawi�ce
si� w b�ocie dzieci, po czym rzucaj� si� do panicznej ucieczki.
Ich strata, daliby�my im po cukierku.
Wkraczamy do cha�upy. Wyrzucamy na zewn�trz co� tam
be�kocz�cego ch�opa, jego �on� i jeszcze jakiego� starucha,
�eby nam czasem nie pl�tali si� pod nogami. Pi�kna Harriet i
S�odka Vera przetrz�saj� kuchni�, my ruszamy do izby. Tylko
Desmon Tutu nie bierze czynnego udzia�u w poszukiwaniach,
siedzi na zydlu i sapie. Brz�cz� t�uczone gliniane garnki,
trzeszcz� odrywane deski i w ko�cu jest, ciut st�ch�a i
sple�nia�a, ale zawsze bu�ka odrostka wy�ania si� spopod
pod�ogi. S�odka Vera daje ch�opu tysi�c dolar�w, �eby sobie
kupi� now� cha�up�.
Bob wykonuje par� telefon�w i w chwil� p�niej rusza
masowa produkcja bu�ek odrostek. Afryka�skie dzieci s�
uratowane. Desmon Tutu dzi�kuje nam wylewnie, w�r�d
b�ysk�w fleszy �zy wzruszenia same cisn� si� do oczu. Nastr�j
powszechnej szcz�liwo�ci m�c� jedynie sarkania pot�nego
lobby piekarsko-rolniczego, ale mniejsza z piekarzami, opinia
publiczna jest z nami; oni mog� jedynie zgrzyta� z�bami i
zaciska� pi�ci w bezsilnej z�o�ci. Ju� pierwsze transporty
bu�ek odrostek lec� do Afryki., wielobarwne spadochrony
rozkwitaj� na afryka�skim niebie, ju� pierwsze paczki jeszcze
ciep�ych bu�eczek spadaj� w wyci�gni�te r�czki
wychudzonych Murzyni�tek-szkielecik�w. A my znowu
�ciskamy si� z prezydentami USA, Francji i Niemiec (S�odka
Vera zdecydowanie woli prezydenta od kanclerza).
4. Intermezzo
Rozwi�zujemy krzy��wki. S�odka Vera, Pi�kna Harriet,
Szalony Bob, Cyniczny Oleg oraz ja. Niekt�re has�a sprawiaj�
nam problemy. Na przyk�ad stolica Zimbabwe. "Zadzwo� do
Demona Tutu" - m�wi Oleg do Harriet. - "Powinien
wiedzie�". Ale Harriet w�a�nie rzuci�a Desmona i nie chce do
niego dzwoni�. "Jak nie, to nie" - m�wi Bob. - "Jedziemy
dalej". Ale dalej jest: partia rz�dz�ca w Republice Federalnej
Niemiec. Mimowolnie zerkamy na S�odk� Ver� - ta zaci�cie
milczy. "Trudno" - m�wi Bob i chrz�ka znacz�co. -
"Jedziemy dalej". Ale dalej s� niderlandzcy malarze,
wysokopienne ro�liny, bliscy krewni szota-pracza, wa�ne
o�rodki przemys�owo-handlowe gdzie� tam. Ju� prawie
odgadujemy stolic� Niemiec, ale niestety, zn�w j� przenie�li i
brakuje nam paru liter. Wa�ne-niewa�ne, naprz�d, naprz�d;
we frenetycznym zapale p�dzimy poprzez g�stwin�
krzy��wkowych hase� pozostawiaj�c za sob� same puste
pola, a� wreszcie - westchnienie ulgi - docieramy do naszych
ulubionych ch�opc�w z Liverpoolu i Oleg z namaszczeniem
wpisuje "The Beatless".
5. Z�ota Armada
Ledwo co sko�czyli�my rozwi�zywa� krzy��wki, a tu
prosz�: w Brazylii, sk�din�d pi�knym kraju (Rio de Janeiro,
wiadomo, stolica karnawa�u), kryzysik. Real ostro pikuje w
d�. Dramatyczne pr�by ratowania reala ko�cz� si� fiaskiem,
wobec kt�rego bledn� nawet nasze krzy��wkowe
niepowodzenia. Za dolara trzeba ju� p�aci� walizkami real�w.
�wiat jest systemem naczy� po��czonych; dzisiaj nikt ju� nie
mo�e czu� si� bezpieczny, odci�� si� i powiedzie�: mnie to
nie dotyczy, ja nawet nie wiem, gdzie le�y Brazylia (Brazylia
le�y w Ameryce Po�udniowej). Dow Jones nurkuje, FTSE i
Dax r�wnie� zje�d�aj� w d� prze�amuj�c kolejne linie oporu.
Maklerzy op�ta�czo dzwoni� dzwoneczkami, biegaj� w k�ko
i rw� w�osy z g��w ca�ymi gar�ciami. Pi�knej Harriet �al
makler�w. (Pi�kna Harriet ma s�abo�� do makler�w. Uwa�a,
�e s� zab�jczo przystojni). "Przesta� si� tak cynicznie
u�miecha�" - m�wi do Olega. "Wcale si� nie u�miecham
cynicznie" - k�amie Oleg w �ywe oczy. "Ratujmy Brazyli�" -
m�wi Bob, wi�c ruszamy na ratunek Brazylii.
Nasz okr�t o d�wi�cznej nazwie "Orfeusz" ju� pruje wody
Atlantyku. Kierunek: Kana� Panamski, a stamt�d kurs na R�w
Maria�ski. Plan jest jak zawsze genialnie prosty. Tym razem
wy�owimy ociekaj�ce z�otem galeony hiszpa�skie i
podarujemy je Brazylijczykom - niech biedacy podreperuj�
z�otem sw�j bud�et. Uratujemy �wiatow� ekonomi�! Trzeba
si� jednak spieszy� bo z dnia na dzie� jest coraz gorzej: dolar
osi�ga zawrotn� warto�� trzydziestu furgonetek real�w, przed
brazylijskimi bankami tudzie� kantorami ustawiaj� si� kolumny
ci�ar�wek. Dolar zreszt� te� ma si� nie najlepiej. Traci na
warto�ci do jena, a ten do marki, a marka do funta, a funt ju�
za par� godzin nie b�dzie wart nawet funta k�ak�w. Trzeba si�
spieszy�. Ratowa� gospodark� pieni�n�, na kt�rej wspiera
si� nasza pr�na ekonomia; w przeciwnym bowiem razie grozi
nam powr�t do czas�w �redniowiecza - epoki handlu
wymiennego, a przecie� nikt z nas tego nie chce, prawda?
Prawda.
Wi�c pakujemy si� do batyskafu i zje�d�amy na sam d�
Rowu Maria�skiego. Raz, dwa mocujemy lin� do
hiszpa�skich galeon�w i ci�gniemy je w g�r�. Na g�rze
otwieramy szampana, kt�rego przezornie zabrali�my ze sob�
ca�� skrzynk�; jeszcze tylko par� symbolicznych fajerwerk�w i
ju� p�yniemy z powrotem przez Kana� Panamski do Brazylii,
gdzie oczekuj� nas z ut�sknieniem. Zwracamy kontynentowi
ameryka�skiemu skarby zrabowane mu przez hiszpa�skich
konkwistador�w (hiszpa�ski premier zapewne rumieni si� ze
wstydu, kiedy w rozmowie telefonicznej przypominamy mu
niegodne wyst�pki jego ziomk�w). Ameryce z�oto, a �wiatu
ca�emu �ad i dobrobyt. Real zyskuje pokrycie w z�ocie, a z�oto
zyskuje pokrycie w realu. Akcje zwy�kuj�, waluty si�
umacniaj�. Cudownie ozdrowiona gospodarka �wiatowa
nabiera wiatru w �agle. Znowu wszyscy nas �ciskaj� i ca�uj� i
my �ciskamy i ca�ujemy wszystkich. Pi�kna Harriet �ciska si� i
ca�uje z prezydentem USA, S�odka Vera �ciska si� i ca�uje z
premierem Wielkiej Brytanii (czar nowo�ci). Potem nast�puje
zmiana, a ma�y niepozorny premier Japonii drepcze nerwowo
w k�cie wyczekuj�c na swoj� kolej. Oleg podbiega do niego,
�ciska go i ca�uje, �eby mu nie by�o przykro. Potem z rozp�du
Oleg �ciska i ca�uje S�odk� Ver�, a Bob Pi�kn� Harriet, wi�c i
ja, �eby nie sta� tak g�upio i bezczynnie z boku, te� si�
przy��czam i Wielka Feta zamienia si� w Wielk� Orgi�.
Dziennikarze i fotoreporterzy wycofuj� si� dyskretnie,
zostawiaj�c za sob� lekko uchylone drzwi.
6. Intermezzo
Obolali i skacowani zwlekamy si� z ��ek. Co robi� z tak
pi�knie rozpocz�tym porankiem? S�odka Vera postanawia
zmieni� co� w swoim �yciu i farbuje sobie w�osy na
czerwono. Pi�knie rozpocz�ty poranek zaczyna nam si� ju�
d�u�y�. "Chod�my na spacer" - proponuje Bob. "Nie, bo mi
si� rozma�e makija�" - m�wi Pi�kna Harriet. "Chrza� makija�"
- m�wi Bob. Pi�kna Harriet si� obra�a i rzuca w Boba
mosi�n� statuetk� Buddy. Z rozwalonego nosa Boba cieknie
krew. Oleg zwabiony hukiem wybiega spod prysznica. Bob
chwyta Pi�kn� Harriet za w�osy i wali jej twarz� z ca�ej si�y
(rytmicznie, raz za razem) o lustro. Twarz Pi�knej Harriet
wygl�da nieciekawie, makija� si� rozmazuje, rysy trac� swoj�
wyrazisto��. Harriet szlocha, Bob usi�uje nastawi� sobie
przetr�cony nos. Oleg wraca pod prysznic nuc�c w po�owie
przerwan� piosenk�, a Vera ziewa i m�wi: "Nudno, nudzi mi
si�".
7. Drzewo Wiadomo�ci Dobrego i Z�ego
�wiat zmierza ku upadkowi. M�odzie� spluwa
nonszalancko na chodnik, Harriet jest oburzona. S�odka Vera
nudzi si�. "Nudno, nudz� si�" - m�wi. Ale nie ma co si�
nudzi�. Angielscy kibice demoluj� miasta i miasteczka. ("To
nie kibice, to chuligani" - m�wi pani w telewizji). W RPA
miejscowa ludno�� sp�dza sw�j wolny czas na zbiorowych
gwa�tach - a ma go mn�stwo z powodu plagi bezrobocia,
kt�ra przybra�a na sile, odk�d ruszyli�my z masow� produkcj�
naszych bu�ek-odrostek. "Trudno" - denerwuje si� Bob - "nie
mo�na wszystkim dogodzi�". Ale nikt nie ma do nas pretensji,
m�wi si� trudno, �yje si� dalej. "Nie dramatyzujmy" - apeluje
minister spraw zagranicznych po zbiorowym gwa�cie
dokonanym na zagranicznej turystce. Wi�c nie
dramatyzujemy. S�odka Vera i Oleg usi�uj� rozwi�za� jak��
krzy�owk�, a Harriet (Ju� Nie Tak Pi�kna) usi�uje zatuszowa�
braki urody. "Przepraszam" - m�wi Bob - "unios�em si�".
Wida�, �e jest mu g�upio.
Je�li wejdziesz mi�dzy wrony musisz kraka� jak i one. Nic
wi�c dziwnego, �e powszechny upadek obyczaj�w i nas nie
omija - bezceremonialnie spluwamy na chodnik. Brzydki
zwyczaj. Z dnia na dzie� jest coraz gorzej. W drodze do
Piramidy Cheopsa arabscy terrory�ci porywaj� i u�miercaj�
ameryka�sk� wycieczk�. Vera i Oleg k��c� si� przy
rozwi�zywaniu krzy��wki. "Jeste� g�upia" - m�wi Oleg. "Sam
jeste� g�upi" - replikuje Vera. "Tak, to ile hase� rozwi�za�a�?"
Niemieccy sekstury�ci wykorzystuj� dzieci w Malezji. Oleg z
Ver� szamoc� si� po pod�odze i obrzucaj� si� wyzwiskami.
Tureccy pseudokibice katuj� angielskiego pseudokibica,
angielscy pseudokibice w odwecie spalaj� par� Boga ducha
winnych Turk�w, z kolei Turcy w zau�kach Stambu�u (dawny
Konstantynopol) zarzynaj� czternastu turyst�w wygl�daj�cych
na kibic�w. "Nie panikujmy" - apeluj� ministrowie spraw
zagranicznych pa�stw zainteresowanych. "Nie panikuj�, tylko
si� martwi�" - wyja�nia Bob, a Oleg u�miecha si� cynicznie.
Rosjanie za drobn� op�at� rozdaj� swoje bomby atomowe na
lewo i prawo. Pakista�czycy chc� zr�wna� Indie z ziemi�.
Hindusi gro��, �e w Pakistanie nie pozostanie kamie� na
kamieniu. "Trudno" - m�wi Oleg - "i tak wybiera�em si� gdzie
indziej na wakacje". "Musimy zadzia�a�" - postanawia Bob.
Papie� nawo�uje o przywr�cenie �wiatu warto�ci, a Papie�owi
si� nie odmawia. W ka�dym razie nie wypada.
Wi�c w chwil� potem ju� jeste�my na Florydzie w s�ynnej
bazie NASA, kt�rej nazwy jako� w tej chwili nie mog� sobie
przypomnie� (na szcz�cie jest tu tabliczka - Cape Carnaval).
Siedzimy w rakiecie, trwa odliczanie; 3,2,1,0 i rakieta ju� daje
hopla do g�ry. Mamy frajd�, bo pierwszy raz lecimy rakiet�.
"Dok�d lecimy?" - pyta si� S�odka Vera. "Jak to dok�d?
A dok�d mo�na lecie� rakiet� - wiadomo, do nieba" -
odpowiada Bob. Rakieta mknie z niebotyczn� pr�dko�ci�,
wi�c ju� po chwili jeste�my w raju. Plan jest prosty: wykopa�
drzewko wiadomo�ci dobrego i z�ego, za�adowa�,
zabezpieczy� i jazda z powrotem na ziemi� przywr�ci� �wiatu
odwieczne warto�ci. L�dujemy i od razu zabieramy si� do
rzeczy. Raz, dwa lokalizujemy drzewko ("Jeste� pewny, �e to
to?" - pyta si� Vera Boba), trzy, cztery delikatnie
wykopujemy ("Kop, nie gadaj" - m�wi Bob), pi��, sze��
�adujemy na statek ("Uwa�aj na ga��zki"), siedem, osiem
zabezpieczamy. "Jazda z powrotem na ziemi�" - komenderuje
Bob.
Ju� jeste�my z powrotem na ziemi; �pieszymy si�, bo
dobrze wiemy, �e ka�da chwila jest droga. �wiat
pozostawiony bez warto�ci nie poci�gnie d�ugo. Dajemy
drzewko do Watykanu, niech promieniuje stamt�d na ca�y
�wiat. Ale drzewko nie chce co� promieniowa�. Papie� niby
dzi�kuje, ale wida�, �e mina mu rzednie. G�upia sprawa. Drugi
raz ju� nie chce si� nam lecie�. "Pomyli�a� drzewka!" -
wrzeszczy Oleg na Ver�. "Nie wrzeszcz na mnie!" -
wrzeszczy Vera. "Stulcie mordy!" - wrzeszczy Bob (ca�e
szcz�cie, �e Papie� nie s�yszy tej ostrej wymiany zda�). -
"Trzeba da� drzewku troch� wi�cej czasu".
I rzeczywi�cie, co� jakby drga, co� jakby zaczyna si�
przeja�nia�. Skruszeni angielscy kibice bij� si� w piersi i
m�wi�, �e nigdy, nigdy ju� wi�cej. Ich tureccy koledzy
zwr�ceni w stron� Mekki bij� czo�em o ziemi�, po ich
policzkach ciekn� ciurkiem �zy - szczerze �a�uj�. "Dobra
nasza" - cieszy si� Bob. W RPA drastycznie spada liczba
zbiorowych gwa�t�w, przechodnie coraz rzadziej spluwaj� na
chodnik, arabscy terrory�ci wyrzekaj� si� terroru i zajmuj� si�
upraw� kwiatk�w w uroczych zak�tkach pustyni - swoim
ofiarom, ameryka�skim turystom oraz turystkom, wysy�aj�
�liczne poczt�wki z �yczeniami szybkiego powrotu do
zdrowia; a je�li nie jest to ju� mo�liwe, wysy�aj� na cmentarz
pi�kne okoliczno�ciowe wi�zanki. Dzwoni Desmon Tutu z
gratulacjami: "�wietna robota, ch�opcy! Wpadnijcie do mnie
na weekend. Musimy to jako� uczci�". "Czemu nie?" - m�wi
Bob, kt�ry liczy na co� ekstra. Wszyscy mamy ju� dosy�,
nawet Vera i Harriet, tych u�cisk�w i ca�us�w prezydent�w
USA, Francji i Niemiec. Czule �egnamy si� z Papie�em.
"Tylko prosz� pami�ta� o regularnym podlewaniu drzewka" -
m�wi Bob.
Zabawa u Tutu jest przednia. Ameryka�skie rytmy; b�bny
i tam-tamy. Murzynki kr�c� brzuchem i po�ladkami. P�omienie
ognisk strzelaj� w g�r�. "Jest super" - m�wi Bob. "Jestem
g�odny" - m�wi Tutu - "zjedzmy co�". "Czemu nie?" - m�wi
Bob i niewiele my�l�c wrzuca Harriet do ognia. "By�a akurat
pod r�k�" - �mieje si� Bob ze swojego dowcipu. Desmon
Tutu z rozbawienia a� si� klepie po swoim t�ustym brzuchu.
Harriet wierzga i kwiczy, ale nic nie jest w stanie zrobi�, bo
przygwa�d�amy j� naszymi zaostrzonymi patykami do ziemi.
W ko�cu Harriet milknie i si� rumieni. "Uwa�aj, bo si�
przypali" - m�wi Bob i Tutu wo�a swoich kucharzy, �eby j�
�adnie przyrz�dzili. Harriet smakuje wy�mienicie. W
doskona�ych humorach wracamy do domu. Po drodze
wyrzucamy Olega z samolotu, ju� nie pami�tam dlaczego,
chyba, �eby popatrze�, jak b�dzie spada�. Spada pi�knie,
wykonuj�c w powietrzu seri� widowiskowych ewolucji -
kombinacje salt i �rub; po tym mi�ym akcencie nasze humory
poprawiaj� si� jeszcze bardziej. Na lotnisku zamieszki i
fajerwerki. Rado�nie si� przy��czamy. Troch� szkoda, �e nie
wzi�li�my pistolet�w, bo mogliby�my sobie postrzela�. A tak
jeste�my zdani na w�asne nogi i r�ce, i co tam kto znajdzie,
wygrzebie spo�r�d rozrzuconych na p�ycie lotniska
akcesori�w. Na dobry pocz�tek Bob wyci�ga z kieszeni
zapalniczk� i detonujemy nasz samolocik. Wybuch jest
pi�kny. Ale to dopiero pocz�tek. Uradowani rzucamy si� w
t�um walcz�cych postaci, kopi�c i m��c�c pi�ciami na o�lep.
Verze idzie to znacznie gorzej. A� przykro na ni� patrze�,
walczy tak jako� niezdarnie, bez przekonania. Dra�ni nas to,
wi�c podcinam jej nogi, a Bob skacze jej po brzuchu. Kiedy
nasza euforia nieco opada, Bob pyta: "Nie s�dzisz, �e co� jest
nie tak?". A ja m�wi�: "Nie s�dz�". Jest �wietnie, �y� nie
umiera�. A niebo roz�wietlaj� nieustanne fajerwerki.
Micha� Palmowski
MICHA� PALMOWSKI
Urodzi� si� 16 II 1975 r. w Krakowie. Absolwent filologii
angielskiej na Uniwersytecie Jagiello�skim. Drukowa�
opowiadania w "Studium" (3/4 - 1999) oraz "Frazie" (1/2 -
2000). Obecnie pracuje jako wolontariusz w wiosce dla
upo�ledzonych, w Wirginii, USA, tote� jego opowiadanie ma
�wiatowy (i gorzki oraz szyderczy) charakter. Przepraszam, �e
po raz setny ��cz� interpretacyjnie dziedzin� fantazji z �yciem,
ale to naprawd� zawsze samo wychodzi.
(mp)
15