5336
Szczegóły |
Tytuł |
5336 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5336 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5336 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5336 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tomasz Pacy�ski
Diabelska alternatywa
Diabelska alternatywa
Sk�rzane kubraki �o�nierzy opina�y si� na muskularnych ramionach, gdy drzewce sulic napiera�y na t�ocz�cych si�
ludzi. Ci�ba rozst�powa�a si� niech�tnie, z oci�ganiem, ale b�ysk grot�w ch�odzi� temperament bardziej opornych.
Wychylaj�ce si� z okiem mieszczki obrzuca�y zbrojnych wyzwiskami, id�c w zawody z ma�oletnimi obdartusami,
kt�rzy posuwali si� nawet do obrzucania stra�y ko�skimi p�czkami. Przy celnych trafieniach ponad jednostajny gwar
radosnej ulicy wzbija�y si� ci�kie, litewskie przekle�stwa. Ko�a weso�o turkota�y po wyboistym bruku, rozchlapywa�y
m�tn� wod� z ka�u� i rynsztok�w. Obok wozu szli kusznicy, czujnie przepatruj�c okna i dachy, budz�c respekt samym
swym wygl�dem i znanym powszechnie faktem, i� mechanizmy spustowe w ich broni by�y bardzo czu�e. Sir Roger z
Mons kocha� festyny. Wprost przepada� za uroczystymi wjazdami do miasta, pe�nymi zachwytu i zazdro�ci
spojrzeniami m�czyzn, omdlewaj�cym wzrokiem statecznych mieszczek i trzpiotowatych m��dek. Tym bardziej, �e
zwykle bywa� najwa�niejsz� osob� owych festyn�w, o�rodkiem uwielbienia i podziwu. Nie inaczej by�o i dzi�. Jak
wiele razy wcze�niej, u�miecha� si� w centralnym miejscu orszaku, puszcza� oko do dziewic, uprzejmie macha� d�oni�
napotkawszy twardy wzrok m�czyzn. Uchyla� si� zr�cznie przed rzucanymi wi�zkami kwiat�w, pami�taj�c
niefortunne wydarzenie sprzed lat, kiedy to pewna mieszczka o ma�o nie wybi�a mu oka dorodn� r�. Posy�a� ca�usy
matronom, kt�re, z�o�ywszy obfite biusty na parapetach, wychyla�y si� z okien o ma�o nie wypadaj�c na w�sk� uliczk�.
T�um g�stnia�, im bli�ej by�o do celu. Zbrojni nie mogli ju� torowa� drogi drzewcami, dow�dca rzuci� niezrozumia��
dla gawiedzi komend�, ocieraj�c pot z czo�a i rozmazuj�c przy tym na policzkach ko�ski gn�j. B�ysn�y nastawione
ostrza, kto� zakl�� plugawo, nie zd��ywszy si� w por� wycofa�. Piski m��dek osi�gn�y szczyt, �ywo przypominaj�cy
szczytowanie. Powa�ni niemieccy mieszczanie w paradnych strojach cechowych nie pchali si� bli�ej jak reszta
gawiedzi, ale i kilku z nich grubym s�owem zgani�o brutalno�� litewskich zbrojnych. Twarze wojak�w poczerwienia�y
jeszcze bardziej, zadaj�c k�am rozpowszechnionemu przekonaniu, jakoby nie rozumieli �adnego ludzkiego j�zyka.
Dzielny rycerz, pogromca smok�w u�miechn�� si� melancholijnie do m�odej kramarki, kt�ra, nie maj�c kwiat�w pod
r�k�, rzuci�a w niego obwarzankiem. I tak dobrze, pomy�la�, �e nie prowadzi akurat kramu rybnego. Zabawa uda�a si�
ponad wszelkie oczekiwania, zaledwie dwie przecznice dalej widzia� handlark� p�azuj�c� okaza�ym w�gorzem
nieszcz�snego halabardnika, kt�ry mia� nieszcz�cie napatoczy� jej si� pod r�k�. Jedno by�o pewne, sympatia ludu by�a
po stronie rycerza. Jak zawsze. Co prawda sir Roger wola�by, �eby i pozosta�e elementy triumfalnego przejazdu przez
miasto by�y takie jak zawsze. Wola�by siedzie� dumnie wyprostowany na swym olbrzymim bojowym rumaku,
przypominaj�cym bardziej zamorskie monstrum, ni� zwyk�ego konia. Zamiast zbrojnej asysty lepiej by�oby mie� za
sob� jak zwykle w�asne wozy wy�adowane sprz�tem przeciwsmokowym, rzadko wprawdzie u�ywanym, ale niezwykle
efektownym i znakomitym wr�cz do ulicznych parad. Gdyby tak jeszcze u siod�a zwisa�a paskudna, brocz�ca czarn�
posok� smocza g�owa... Sir Roger wyprostowa� si� wi�c dumnie na wy�cielonym s�om�, zaprz�onym w chuderlawego
konika w�zku. Zamiast paradnej zbroi mia� na sobie lnian�, zgrzebn� koszul�. Zamiast bojowego rumaka ten�e w�zek,
podskakuj�cy na wybojach. Towarzystwa za� dotrzymywa� mu ponury ksi�dz, kt�rego poci�g�a, smutna twarz nijak nie
pasowa�a do og�lnego nastroju weso�ego �wi�ta. Na dodatek by� strasznie natr�tny i przej�ty swoj� rol�, wci�� pyta�
rycerza czy ju� pogodzi� si� z Bogiem. Na domiar z�ego doje�d�ali do celu. Ju� wida� by�o plac, �wiec�ce �wie�ymi,
jasnymi belkami rusztowanie i niecierpliwie przest�puj�cego z nogi na nog� muskularnego m�czyzn� w czerwonym
kapturze. Rycerz u�miechn�� si�, robi�c dobr� min� do niew�tpliwie z�ej gry. Co za paskudny kraj, pomy�la�, �adnej
pieprzonej wdzi�czno�ci. M�czyzna w kapturze uni�s� jego r�bek, by pod�uba� w nosie. Czeka�. Nie by� zazdrosny,
wiedzia� z do�wiadczenia, �e wkr�tce to on stanie si� o�rodkiem zainteresowania. U�miechn�� si� dobrotliwie do
urwis�w rozci�gaj�cych p�acht� pod rusztowaniem, by schwyta� w ni� krew skaza�ca. T�um rozst�pi� si�, ju� nie by�o
potrzeby, by zbrojni k�uli gawied� ostrzami sulic. Zbli�a�a si� najciekawsza cz�� ludowego festynu. U�miech nie
znikn�� ze zdr�twia�ej nagle twarzy rycerza, kt�ry wkroczy� na pierwsze stopnie wiod�cych na podest schodk�w.
Jednak u�miech by� ju� tylko sztucznym rozci�gni�ciem warg. Sir Roger rozgl�da� si� nerwowo, szukaj�c w ci�bie
znajomej twarzy. Nie znalaz�. K�ama� dra� jeden, zrozumia� wreszcie. Tylko po to, bym do ko�ca �udzi� si� nadziej�, �e
wszystko dobrze si� sko�czy. Miejscowi mieli racj�, nigdy nie mo�na wierzy� Krzy�akowi. Kat wyci�gn�� pomocn�
d�o�, gdy rycerz zachwia� si� na ostatnim stopniu. Rozczarowany t�um zaszemra� g�o�niej, nie by�o zabawniejszego
widoku ni� skazaniec, kt�ry, spada� z rusztowania. Tym razem nic z tego, kat by� solidnym fachowcem, nie dopu�ci� do
zak��cenia powa�nej, b�d� co b�d� uroczysto�ci. Jeszcze jedno spojrzenie po otaczaj�cych podest twarzach, ju� bez
wielkiej nadziei. Von Egger, ty draniu... * Arnold von Egger nie wiedzia� gdzie podzia� oczy. Wygl�da� jak
niezwykle ros�a, barczysta kupa nieszcz�cia. Bo te� i otoczenie nie napawa�o optymizmem. Ma�a, nisko sklepiona izba
w zamkowej wie�y, solidne kraty w ma�ym okienku. I zi�b, jak w krypcie. Sir Roger niecierpliwi� si�. Mia� do tego
prawo, zwa�ywszy, �e w izdebce przebywa� ju� rok z ok�adem. I wci�� nie m�g� si� przyzwyczai�, mimo i� pozna� ju�
wszystkie miejscowe szczury a nawet ponadawa� im imiona. Rycerz von Egger oci�ga� si�. Niepotrzebnie. Gdy tylko
stra�nik wprowadzi� go do celi, wyraz twarzy m�odego Krzy�aka powiedzia� wi�niowi wszystko. Nici z okupu. S�owa
pada�y powoli. Ci�ko by�o szlachetnemu m�odzianowi je wypowiada�, gdy patrzy� na �ci�gni�t� twarz szlachetnego
pogromcy smok�w. Tym niemniej musia� to powiedzie�, dla zakonnego rycerza prawda, nawet najgorsza, by�a ponad
wszystko. - ... I w bezwstydzie swym lady Isabella zawrze� bramy zamku nakaza�a, bron� spu�ci� i most zwodzony
podnie��. Z blank jeno krzycza�a, �e dobrze si� sta�o, i� ten impo... Arnold urwa�, zasromany nagle. - I� wy, panie,
znaczy jej ma��onek... - podj�� po chwili, wbijaj�c wzrok w posadzk�. - I� w niewol� popadli�cie i gard�o przyjdzie
wam da�. �ebym sobie ze �ba zakutego wybi� okup albo i co innego... S�usznie prawi�a, w he�mie by�em, i dobrze, bo z
mur�w r�no�ci rzucali. A i wylewali po prawdzie... Zapad�a cisza, kt�r� przerwa� pisk szczura w ciemnym k�cie.
Arnold instynktownie podkuli� nogi. - Wiecie panie, najgorsze by�o, jak jej gach zza niej si� wychyli� i l�y� mnie
pocz�� okrutnie... W przygas�ym spojrzeniu pogromcy smok�w b�ysn�o zaciekawienie. - A jak wygl�da�? Von Egger
popatrzy� zdziwiony. - Jak wygl�da�... - odpar� po chwili. - No, zwyczajnie, jako to normandzki rycerz. T�usty, spa�ny,
z ry�ym �bem... Sir Roger zdziwi� si�. - Jeste� pewien? A nie ma�y, czarniawy, lekko zezowaty? M�ody Krzy�ak
odruchowo si�gn�� do r�koje�ci, by na jej krzy� przysi�c prawd� swoich s��w. R�ka chwyci�a pustk�, bro� musia�
zostawi� u dow�dcy stra�y. - �ebym tak zdr�w by�! - z braku miecza musia�o to wystarczy�. - No, no... - mrukn��
rycerz kr�c�c g�ow�. - A da�bym sobie �eb uci��... Tfu, cholera, co te� mi chodzi po g�owie! Splun�� z niesmakiem na
posadzk�, omal nie trafiaj�c szczura, kt�ry spojrza� z uraz� i czmychn�� w k�t. - Ry�y, powiadasz? - z namys�em
powt�rzy� sir Roger. - To Cedric, baron Cedric. Popatrz, a da�bym... Tfu! Pewien by�em, �e to b�dzie Geoffrey. Arnold
spogl�da� nic nie rozumiej�cym wzrokiem. - No, Geoffrey, ten czarniawy. Wida� musia� go baron pochlasta�... Rycerz
wsta� z ko�lawego zydla, zacz�� przechadza� si� po izdebce. Rozwa�a� co� wida�, bo zaciska� szcz�ki, a� guzy
wyskoczy�y mu na policzkach. Von Egger przygl�da� mu si� z niepokojem. Zemst� widno planuje, pomy�la� z
mimowolnym podziwem, cho� i jemu na ksi꿹 obor� jeno si� ogl�da�. Prawy to rycerz, w tak srogiej obie�y czci
dochowa� pragnie, wiaro�omn� ukara�, gacha przyk�adnie po podw�rcu rozw��czy�. M�ody Krzy�ak zaniepokoi� si�
ca�kiem serio. Wychodzi�o na to, �e to on w�a�nie b�dzie tym, kt�ry ostatni� wol� prawego rycerza b�dzie musia�
spe�ni�. Nie mia� specjalnej ochoty, Cedric, cho� t�usty, wygl�da� na t�giego zabijak�. A i czci niewie�ciej, s�dz�c z
wygl�du ma��onki sir Rogera, do obrony pozosta�o niewiele. Ale c�, pomy�la� Arnold twardo, honor dro�szy ni�
�ycie. - Panie... - wtr�ci� nie�mia�o, gdy kroki rycerza wci�� rozbrzmiewa�y na kamiennej posadzce a milczenie
przed�u�a�o si� nad miar�. Sir Roger zatrzyma� si�, wytr�cony nagle z zamy�lenia. - No dobrze, druhu wierny, dobr�
wiadomo�� oznajmi�e�, to teraz przejd� do tych z�ych. U�miechn�� si� m�nie. Ot, u�miech fortuny, nieoczekiwany w
ci�kich terminach. Ma wied�ma za swoje. Baron Cedric go�y jest jak �wi�ty turecki, maj�tek przehula�. Zdziwisz si�,
zo�zo, zdziwisz... Zw�aszcza jak ju� lichwiarze przyjd�, o procenty si� upomina�. Kwadratowa szcz�ka von Eggera
opad�a ze zdziwienia, nawet nie odtr�ci� szczura obw�chuj�cego �akomie jego ci�my. * Ale nie same dobre
wiadomo�ci przywi�z� m�ody rycerz z dalekiej w�dr�wki. Prawd� m�wi�c, pozosta�e by�y wy��cznie z�e. - Wielki
Mistrz? - podda� sir Roger, ju� bez wielkiej nadziei. Arnold pokr�ci� g�ow�. - Nic nie da. Gdyby�, panie, mi�dzy
pogany poszed�, wiar� prawdziw� krzewi�, i tam w niewol� popad�, to mo�e... Ale tu, powiedzia� rycerz Konrad,
chrze�cija�ski kraj, cho� �mogus �wie�o ochrzczony na tronie. Nie godzi si� rycerza, kt�ry prawa miejscowe naruszy�,
z niewoli wykupywa�, od topora i pnia katowskiego broni�. Radzi� Wielki Mistrz jeno... Von Egger zamilk� na chwil�.
- No co, gadaj�e! - zniecierpliwi� si� wi�zie�. - Co radzi�? - �eby�cie si� panie, z Bogiem pojednali, a on za tak
s�awnego rycerza modlitwy nie posk�pi... Cho�by i �w rycerz na koniec zb��dzi�, ale chrze�cija�sk� i godn� Rycerza
Naj�wi�tszej Maryi Panny powinno�ci� b��dy wybacza�. Gdy pokra�nia�y mocno Krzy�ak wys�ucha� ju� monologu, co
Wielki Mistrz mo�e sobie zrobi� ze swoj� modlitw�, w mrocznej celi zapad�o ci�kie milczenie. Tylko stra�e
nawo�ywa�y si� na podw�rcu. Gdzie� w za�omie mur�w pohukiwa�a sowa. Wielki Mistrz Konrad by� ostatni� nadziej�.
Zawiod�o wszystko, nawet Gildia, tajne stowarzyszenie zab�jc�w smok�w. Nie chcieli uzna� go za swego, zw�aszcza
po tym, jak u�y� zakazanego, wykl�tego przez wszystkich prawych i b��dnych rycerzy sposobu. Sir Theriminus,
posiwia�y i poznaczony bliznami �owca a� trz�s� si� z irytacji, us�yszawszy jak sir Roger ubi� besti�. Stanowczo
odm�wi� wy�o�enia pieni�dzy na okup, poparty zreszt� przez ca�e zgromadzenie. Arnold bardzo niemile wspomina�
wynios�ego, wci�� krzepkiego starucha, kt�ry cedzi� s�owa o niegodnych rycerza post�pkach, bardziej pasuj�cych
komu� z gminu, plami�cych cze�� szlachetnej i tajnej Gildii. Starzec z oburzeniem odrzuci� te� sugesti�, �e powodem
niech�ci zgromadzenia jest ustawiczne zaleganie sir Rogera ze sk�adkami. Jakby nie by�o, stamt�d te� nie przysz�a
pomoc, jeno s�owa pot�pienia. Na ca�ej linii zawiedli lichwiarze. Z�a s�awa sir Rogera jako d�u�nika dor�wnywa�a jego
rozg�osowi jako zab�jcy smok�w. - Ot, przyjdzie �eb po�o�y�... - mrukn�� w ko�cu z rezygnacj� sir Roger,
wys�uchawszy do ko�ca relacji von Eggera z ca�orocznych peregrynacji w poszukiwaniu okupu. Arnold nie przeczy�.
By�o to wielce prawdopodobne. - Paskudny kraj... - mrukn�� tylko. * Kraj w istocie wygl�da� paskudnie. By� mo�e
sir Roger by� niesprawiedliwy w ocenie, ale obiektywne spojrzenie m�ci�a mu �wiadomo�� pustki w sakiewce. Ca�y
rok do ty�u. Zacz�o si� ju� pechowo, gdy tylko przyby� do ciechanowskiego dworzyszcza, kt�re w jego rodzinnym
kraju mog�oby by� zaledwie kasztelem dla zubo�a�ego szlachcica. A tu popatrzcie tylko, siedziba ksi�nej! Drewniany
cz�stok�, niskie, zapadni�te dachy kryte gontem. Zaro�ni�ta fosa. Ju� kiedy sta� pod bram�, czekaj�c a� niew�tpliwie
pijany stra�nik ocknie si� i otr�bi jego przyjazd, wiedzia�, �e interesu tu nie zrobi. Trudno b�dzie dosta� nagrod� za
smoczy �eb. Nie myli� si�, aczkolwiek ze zgo�a innych powod�w. Ju� w wielkiej sieni dojrza� na �cianie inne trofeum,
m�wi�c szczerze, znacznie bardziej okaza�e. Okaza�o si�, �e w miejscowych lasach smok�w by�o pe�no, a nie cieszy�y
si� wcale s�aw� im nale�n�. Przeciwnie, uwa�ane by�y za plugawe szkodniki, niegodne rycerskiego ostrza, a co gorsza,
zupe�nie niejadalne. Przeto t�pieniem ich zajmowali si� borowi w ramach zwyk�ych obowi�zk�w. Rycerz dumnie
odm�wi� przyj�cia dw�ch miar j�czmienia, zwyczajowej nagrody wed�ug ustalonych stawek. Szybko sk�ama�, �e
smoka napotka� przypadkiem po drodze i zabi� ot tak, �eby si� paskudztwo po go�ci�cu nie szwenda�o. �eb ukradkiem
cisn�� do gnoj�wki. W swoje strony wraca� nie m�g�. Sz�a zima, a droga daleka. Postanowi� przezimowa�, po czym
wielokrotnie plu� sobie w brod�, wspominaj�c t� decyzj� podczas nieko�cz�cych si�, d�ugich nocy. Same noce
wspomina� bardzo niech�tnie. Kurczy�y si� zapasy got�wki. Na szcz�cie utrzymanie by�o tanie, nie musia�
wyprzedawa� ekwipunku, skromnego zreszt�, gdy� przyby� tu konno, bez woz�w, bez �wity. Prza�ne rozrywki
miejscowego rycerstwa, paskudne piwo, wszechobecna pieczona rzepa. Dziewki zakutane w grube ko�uchy. Lud
zamieszkuj�cy okoliczne, nieprzebyte puszcze, podobny do wilko�ak�w raczej, a nie zwyk�ych drwali czy smolarzy.
Zima ci�gn�a si� w niesko�czono��. Oszala�by z nud�w, gdyby nie towarzystwo dw�ch Lotary�czyk�w, kt�rzy
przyci�gn�li tu w poszukiwaniu przyg�d, ofiarowawszy swe s�u�by ksi�nej. Od nich to dowiedzia� si�, i� ten kraj,
wygl�daj�cy na wci�� beznadziejnie pogr��ony w mrokach poga�stwa i zacofania, ma daleko na po�udniu ca�kiem
okaza�� stolic�. Nie dor�wnuj�ca mo�e naj�wietniejszym miastom Zachodu, ale bez por�wnania lepsz� od owego
dworzyszcza i rozrzuconych wok� cha�up. Do tego miasta, powiadali Lotary�czycy, kwiat rycerstwa zje�d�a, by na
turniejach si� znosi� i przeciw poganom zmawia�. Co by�o tym dziwniejsze, �e sam kr�l poganinem by� ca�kiem
jeszcze niedawno. Polityka nie interesowa�a sir Rogera. Wyprawy przeciw poga�stwu by�y ma�o op�acalne, a i sami
poganie wielce przywi�zani do swych ohydnych ba�wan�w, nie zdradzali wielkiej ochoty do nawr�cenia. Ale opis
miasta by� zach�caj�cy. Tym bardziej, �e rycerze wspominali co� o smoku, kt�ry panoszy� si� tu� pod murami, u st�p
samego kr�lewskiego zamku. Dziwne to by�o, ten kwiat rycerstwa i bestia pod bokiem. Rycerz pomy�la�, �e smok musi
by� wielce srogi, skoro tyle czasu si� uchowa�. Musi wielu rycerzy z koni zwali�, ogonem pochlasta�, oddechem
ognistym porazi�. Nie dziwota, �e wci�� tam �ci�gaj�, by z potworem w szranki stan��, s�aw� nie�mierteln� uzyska�.
Lotary�scy rycerze o smoku m�wili z respektem i skrywanym l�kiem. Straszna by�a s�awa bestii. Sir Roger u�miecha�
si� tylko. To typowe, my�la�, l�k przed nieznanym, naturze przeciwnym. Tak my�leli zwykli ludzie, kt�rych widok
smoka pora�a� strachem, podsycanym przez ba�nie
i klechdy. Tymczasem dla zawodowca smok by� zwyk�� zwierzyn�. Owszem, niebezpieczn� i plugaw�, ale tylko
zwierzyn�. Kraj musia� by� strasznie zacofany, je�li nikt dot�d nie potrafi� gadziny ubi�. To dziwne, na rubie�ach
smoki by�y pospolite i t�pione zajadle, a w metropolii z jednym nie mogli sobie poradzi�. Czekaj�c z ut�sknieniem, a�
wyschn� trakty po wiosennych roztopach, rycerz zastanawia� si�, z czym przyjdzie mu si� zmierzy�. Postanowi� ju�, �e
sam stanie w szranki, bez �adnych podstawionych szewczyk�w. Uda�o si� ostatnio, uda si� i teraz. A je�li bestia b�dzie
zbyt gro�na, trzeba u�y� sposobu, na kt�ry nie wpadnie �aden z prawych rycerzy. * - To nie by� dobry pomys� -
mrukn�� Arnold von Egger. Rycerz poderwa� si�, jak pchni�ty mizerykordi� w s�abizn�. - I teraz mi to m�wisz?! -
wrzasn��, a� zaniepokojony stra�nik za�omota� do drzwi. - Teraz?! A kto mnie namawia�? Kto fortun� kusi�? M�ody
Krzy�ak nie wiedzia�, gdzie podzia� oczy ze wstydu. Sir Roger przez chwil� parska� gniewnie. Z�o�� jednak szybko
przesz�a, mia� wiele czasu, �eby wybaczy� Arnoldowi. Ca�y rok. * Miasto by�o okaza�e. Solidne mury, barbakan,
weso�e kamieniczki, zewsz�d wida� by�o dostatek. Po ciechanowskim dworze, po beznadziejnej, d�ugiej zimie w
otoczeniu �mierdz�cych baranicami indywidu�w, rycerz wprost ch�on�� miejski gwar. Dopiero widok kram�w w
sukiennicach przypomnia� mu bolesn� prawd�. Pustki w sakiewce. Reszt� zasob�w, oszcz�dzanych przez zim� zu�y� w
podr�y. Istotnie, zbli�a� si� do cywilizacji, z ka�dym stajaniem by�o coraz dro�ej. Zacz�� si� zastanawia� w jaki
spos�b zabra� si� do rzeczy. Nie mo�na przecie� po prostu ruszy�, wyci�gn�� gadzin� za ogon z pieczary i ubi�, nie
upewniwszy si� wprz�dy, czy jest jaka� nagroda. Zreszt� na pewno jest, co nie znaczy, i� nie warto si� potargowa�.
Tylko z kim? To nie jest przecie� grodziszcze jakiego� po�ledniego suwerena, z kt�rym mo�na gada� jak r�wny z
r�wnym. To stolica, jakby nie by�o, sporego europejskiego mocarstwa. Siedziba kr�la. Rycerz zas�pi� si�. Nikogo tu
nie zna�, trzeba pewnie maj�tek na �ap�wki wyda�, �eby dotrze� cho�by do kanclerza koronnego. Nie m�wi�c ju� o
samym kr�lu. Ten spos�b odpada�. Na �ap�wki nie m�g� ju� przeznaczy� ani grosza. Na nic innego zreszt� te� nie. A
mo�e rzeczywi�cie ubi�, i ju�? Przytarga� �eb pod zamkow� bram�, wpuszcz� przecie�? No tak, ale targowa� si� po
wykonaniu roboty?... Pu�ci� konia swobodnie, zaj�ty my�lami. I o ma�o nie przegapi� znajomej twarzy pod okapem
zdobionego pawimi pi�rami he�mu. * W mrocznej izbie karczmy zab�jcy smok�w przesz�a z�o��, kt�r� nieodparcie
odczuwa� po spotkaniu z Arnoldem von Eggerem, obecnie pos�em krzy�ackim przy kr�lewskim dworze. Wybaczy�
m�odemu rycerzowi, �e �w op�ywa� w dostatki, kiedy on sam �ywi� si� w�dzon� dziczyzn� przegryzaj�c pieczon�
rzep� i popijaj�c kurpiowskim piwem. Arnold nie�le pozna� miasto, sir Roger mia� nadziej� rych�o z tego skorzysta�.
Ostatecznie dla pos�a bagatelk� powinno by� um�wienie na audiencj� u kanclerza koronnego, ba, mo�e nawet u
samego kr�la. Tym bardziej, �e, jak wywnioskowa� z niesk�adnej nieco opowie�ci Krzy�aka, sam monarcha by�
cz�ekiem do�� rubasznym. Ale kiedy tylko usi�owa� skierowa� rozmow� w najbardziej interesuj�cym kierunku, m�ody
pose� natychmiast zmienia� temat. Unika� te� wzroku rycerza, wpatruj�c si� w sw�j garniec miodu. Przedniego zreszt� i
zas�uguj�cego na zainteresowanie. Rycerz nie naciska� zbytnio. Ostatecznie po raz pierwszy od d�ugiego czasu m�g�
spokojnie zje��, a i perspektywy na przysz�o�� by�y coraz lepsze. Arnold nie narzeka� na brak got�wki, wida� komtur
nie posk�pi� na fundusz reprezentacyjny. Za� niek�amany podziw, jaki von Egger �ywi� dla sir Rogera pozwala�
przypuszcza�, �e nie jest to ostatnia taka uczta. W ko�cu jednak trzeba by�o przej�� do konkret�w. - Smok,
powiadacie... - mrukn�� Arnold przyci�ni�ty wreszcie do muru. - Wiecie, panie, ze smokiem jest problem... Istotnie, by�
problem. Oficjalnie smok nie istnia�. Nie wspominano o nim, o straty w pog�owiu owiec i byd�a nieodmiennie
oskar�ano wilki i z�odziei. Sir Roger s�ucha� zdumiony. - Nie uwierzycie, panie - m�wi� Arnold przyciszonym g�osem,
rozgl�daj�c si� nieufnie na boki. - Bestia pod sam� prawie kr�lewsk� komnat� porykuje, chrapie, b�ki smrodliwe
puszcza. To� ubi� j� przyk�adnie nale�a�oby... A tu nic, �aden rycerz pod jam� nie przybie�y, nie zel�y stosownie,
wreszcie kopi� serca plugawego nie przebije. Gorzej... Von Egger zni�y� jeszcze bardziej g�os, pochyli� si� do zab�jcy
smok�w. - Nawet ofiary bestii sk�adaj�, owieczki... - m�wi� chrapliwym szeptem. - I dziewice pono�, nie wiem, ile w
tym prawdy... Niewiele, pomy�la� sir Roger, wie�� gminna wszystko wyolbrzymia. W swej praktyce nie spotka� nigdy
smoka, kt�ry maj�c do dyspozycji owce, po�aszczy�by si� na �ykowate, zasuszone dziewice. - Do rzeczy - przynagli�
Arnolda, kt�ry wymrukiwa� pod nosem jakie� przekle�stwa. - Powiadasz, �e oficjalnie go nie ma? I wszystkim to
odpowiada? Pasterzom chocia�by, tym od owieczek? Krzy�ak rozejrza� si� jeszcze raz, cho� pobliscy go�cie,
spoczywaj�cy w malowniczych pozach na �awach nie sprawiali wra�enia, by cokolwiek mogli dos�ysze�. - No, r�nie
ludzie gadaj�. Cechy pono szemrz�, odk�d ostatniego szewczyka, kt�ry na besti� si� zasadzi�, zbrojni przyk�adnie obili
i wrzucili do pieczary. A i wielmo�e narzekaj�, m�wi�, �e kr�l... Von Egger urwa�, u�wiadomi� sobie, �e za du�o gada.
Z zak�opotaniem poci�gn�� z garnca. - No, dalej... - zimno przynagli go rycerz. Speszony Arnold dola� miodu z dzbana.
- Kiedy nie godzi si� pos�owi opowiada�... - I tak to przecie� powiesz kiedy� komturowi. Ostatecznie tylko po to tu
siedzisz. - No, niby prawda... To, co sir Roger za chwil� us�ysza�, brzmia�o bardzo interesuj�co. Kr�l nie cieszy� si�
zbytni� estym� szlachty. Powiadano, �e pod baranic�, kt�r� rad odziewa�, kryje si� zatwardzia�y poganin. Pono� i
diab�u ogarek potrafi� w kaplicy stawia�. A smok by� tym, co okrutnie dra�ni�o mieszczan. Rycerz podj�� decyzj�.
Przerwa� von Eggerowi niecierpliwym machni�ciem d�oni�. - Um�w mnie - powiedzia� tylko. - Z kim? - wyba�uszy�
oczy zaskoczony Arnold. - Z niezadowolonymi. Ostatecznie oboj�tne, kto mi za gadzin� zap�aci. W oczach m�odego
Krzy�aka rycerz dostrzeg� podziw. Oto szybka decyzja. - Wiecie, panie - Arnold wygl�da� na wielce ukontentowanego.
- Dobrze si� stanie, jak smok plugawi� to miejsce przestanie. Zacny to gr�d, polubi�em go, przyzwyczai�em si�...
Przymkn�� z rozmarzeniem oczy. - Um�wi�, mo�ecie na mnie polega� jak na Zawiszy. - Na kim? - spyta� sir Roger ze
zdziwieniem. - Na Zawiszy. To przecie� wielki rycerz, jeden z najt�szych mi�dzy chrze�cijanami mocarzy... - Nie
s�ysza�em. Pogromca smok�w rozgl�da� si� z roztargnieniem po izbie. Nagle jego wzrok znieruchomia�, zatrzymawszy
si� na zaro�ni�tej postaci. - Widzia�e�? - spyta� podekscytowany rycerz, chwytaj�c Arnolda za r�kaw. - Kogo? - To� to
Cztan z Rogowa! Obaj rycerze spogl�dali z podziwem na mocarza, kt�ry, jako legenda g�osi�a, wkurzywszy si�
strasznie, sam wielki g�az wok� ko�cio�a trzykrotnie przetoczy�. Zaiste, wielkie to miasto, pomy�la� sir Roger, skoro
takich heros�w napotka� tu mo�na. * - Jeste�cie pewni, panie? - spyta� z pow�tpiewaniem von Egger. Opiera� si� o
�cian� podejrzanej szopy na podgrodziu. - Jehtem - odpar� sir Roger, nieco niewyra�nie, z powodu trzymanej w z�bach
dratwy. Owczy zew�ok by� spory. Musia� taki by�, by pomie�ci� w sobie du�o siarki, saletry, w�gla drzewnego i ze trzy
funty hufnali. Wprawdzie stare klechdy zaleca�y wy��cznie siark� i saletr�, ale rycerz by� zdania, �e dzia�anie
od�amkowe nie zaszkodzi. Popatrzy� z namys�em prosto w wypchane wn�trze, widoczne jeszcze przez nie do ko�ca
zszyty otw�r. Czy proporcje aby w�a�ciwe? - pomy�la� jeszcze. Chyba tak, nic wi�cej ju� nie wymy�l�. Mo�na jeszcze
troch� smo�y... Nie, wystarczy, byle nie przedobrzy�. Dla pewno�ci naplu� do �rodka i zacz�� zszywa� sk�r�
wprawnymi ruchami. Arnold przygl�da� si� z zainteresowaniem. - Dobrze wam idzie z t� dratw� - zauwa�y�. Rycerz o
ma�o nie zak�u� si� w palec. Podni�s� znad �cierwa ci�kie spojrzenie. - M�wi�e� co�? - spyta� nerwowo. Niemo�liwe,
�eby co� wiedzia�, pomy�la�. Ale dlaczego powiedzia� akurat to? Czy�by? Arnold nie mia� z�ych intencji. Po prostu
uwa�a�, �e wszystko, co tyczy�o si� �ow�w na smoki by�o wiedz� tajemn�. Sam bardzo chcia� jej kiedy� dost�pi�,
dlatego pilnie �ledzi� wszystkie poczynania. Zaczerwieni� si�. Pewnie sir Roger jest z�y, �e asystuje mu przy
obrz�dkach kto� niewtajemniczony. - Ja tylko tak... - burkn�� nie�mia�o. - Popatrze� chcia�em. Nie zwracaj�c wi�cej na
niego uwagi, rycerz zak�ada� ostatnie szwy. Gdy sko�czy�, ze st�kni�ciem postawi� wypchan� owieczk�. Sta�a pewnie
na raciczkach, dzi�ki solidnym ko�kom wstawionym w nogi. Kunszt rycerza by� wielki, zachowa�a nawet zwyk�y durny
wyraz pyska. Sir Roger klepn�� w we�nisty zadek. - Jak �ywa - stwierdzi� z zadowoleniem. Nie by�a to do ko�ca
prawda. Jednak smok, z natury dalekowzroczny nie b�dzie si� przygl�da� z bliska, nie zobaczy takich szczeg��w jak
oczy z guzik�w. Wiedziony nieposkromionym apetytem po�knie od razu. - Wszystko um�wione? - spyta� rycerz.
Arnold kiwn�� g�ow�. Jak dot�d wywi�zywa� si� ze swojej cz�ci zadania. Najwi�cej dawa� starszy cechu szewc�w,
zirytowany wida� du�� �miertelno�ci� w�r�d czeladnik�w. Spowodowan� zreszt� nie tyle �ar�oczno�ci� smoka, co
bezwzgl�dno�ci� kr�lewskich przybocznych, strzeg�cych smoczej jamy. Cechy by�y bogate. I cho� nagroda za �mier�
potwora nie dor�wnywa�a zwyczajowym, fundowanym przez wielmo�y i wysokie rody, to by�a ca�kiem nie do
pogardzenia. A przynajmniej dawa�a nadziej� na wyrwanie si� z tego kraju, na powr�t w lepsze strony. Poza tym by�a
konkretna, pieni�na, nie oferowa�a innych mglistych form zap�aty jak p� ksi�stwa i ksi�niczka albo odwrotnie. - Bez
k�opot�w - powiedzia� Arnold. - Nawet si� nie targowali. Dziwili si� tylko... Urwa�, zak�opotany. Rycerz spojrza�
pytaj�co. - �e takim sposobem. M�wili, ze rycerz powinien w zbroi na besti� wyruszy�, kopi� ugodzi�, zatratowa� ku
wi�kszej chwale bo�ej. A tak, to oni sami potrafi�... - To niech spr�buj� - odpali� sir Roger, dokonuj�c ostatnich
ogl�dzin faszerowanej owcy. - Jak tacy m�drzy, to prosz� bardzo... Sam wola�by u�y� innego sposobu. Faktycznie,
chwa�a z roztratowania smoka wi�ksza, pal diabli t� bo��, ale chodzi o w�asn�. Ale nie da�by rady wyruszy� konno i w
zbroi, litewscy zbrojni zatrzymaliby go zanim zdo�a�by zbli�y� si� do pieczary. Albo i co innego gotowi uczyni�. *
Przedzieranie si� przez nadbrze�ne �ozy z owczym zew�okiem pod pach� by�o trudniejsze ni� przypuszcza�. Na
szcz�cie �cierwo by�o lekkie, siarka i saletra nawet z hufnalami wa�y�y mniej ni� prawdziwe owcze bebechy. Innej
drogi, pr�cz tej przez zaro�la, nie by�o. Zbrojni obstawiali szczelnie smocz� pieczar�, dbaj�c, by nikt nie zak��ca� snu
potworowi. Pilnowali starannie i skutecznie, a� nad sam brzeg nios�o si� pochrapywanie smoka. Lekki wietrzyk
przynosi� smr�d siarki i gnij�cych odpadk�w. Rycerz skrzywi� si�. Zaiste poga�ski to w�adca, tolerowa� co� takiego
pod samym zamkiem. Ksi�yc zachodzi� ju�. Stra�e nawo�ywa�y si� jakby rzadziej. Pora by�a zacz�� najbardziej
niebezpieczn� cz�� wyprawy. Cho� i pocz�tek nie by� �atwy. Ju� samo wywiezienie owcy z miasta nastr�cza�o
trudno�ci. Stra�nicy kontrolowali wozy, sumiennie d�gali sulicami w wy�cie�aj�c� je s�om�, kazali odbija� beczki i
otwiera� skrzynie. Szczeg�lnie pilnie sprawdzali ludzi o wygl�dzie szewc�w, ale i rycerzom potrafili zadawa�
k�opotliwe pytania. Uda�o si� tylko dzi�ki Arnoldowi. Zbrojni nie �mieli sprawdza� co wiezie krzy�acki pose�,
zw�aszcza jak hukn�� na nich z wysoko�ci siod�a. Szybko odst�pili od wozu. Odskoczy�o te� dw�ch przera�onych
pacho�k�w, zdaj�cych sobie doskonale spraw�, �e w przypadku wykrycia wszystko spadnie na nich. Ale von Egger nie
m�g� zajecha� wozem pod sam� smocz� pieczar�. Reszt� musia� zrobi� sam sir Roger. Nied�ugo brzask. Najgorsza
pora dla stra�y, zm�czonych ca�onocnym czuwaniem. Teraz! �ozy sko�czy�y si� szybko, sir Roger wype�zn�� na ��k�.
Nawet w ciemno�ciach czelu�� jaskini wyr�nia�a si� z otoczenia smolist� czerni�. I dochodz�cym z niej straszliwym
smrodem. Czo�gaj�c si� rycerz wyczuwa� lekkie dr�enie ziemi, wzbudzone smoczym chrapaniem. Stra�e zosta�y za
nim. Musia� uwa�a� ju� tylko, by nieostro�nie nie zbudzi� bestii. Sen smok�w by� przys�owiowo lekki. Kl�� z cicha,
gdy w wysokiej trawie natrafia� coraz cz�ciej na ko�ci, na szcz�cie czyste, wylizane do cna szorstkim, smoczym
j�zykiem. By�o ich coraz wi�cej, niekt�re zetla�e ju�, rozpadaj�ce si�. Co� zabrz�cza�o tr�cone kolanem, rycerz
przywar� do ziemi, spojrza�. By�a to zardzewia�a, �elazna r�kawica, w kt�rej tkwi�y jeszcze wyschni�te palce i
nadgarstek. Wi�c jednak kto� pr�bowa�, pomy�la� tylko. Nie mia� czasu na rozwa�ania, zbyt d�ugie przebywanie tak
blisko legowiska mog�o si� �le sko�czy�. Oceni� odleg�o�� od czelu�ci. W sam raz, na tyle blisko, by bestia zauwa�y�a
od razu, na tyle daleko, by wiedziona �akomstwem rzuci�a si� na zdobycz i zbytnio nie przygl�da�a. Post�kuj�c
przysiad�, ustawi� starannie przyn�t�. Pocz�� czo�ga� si� z powrotem, rozwijaj�c za sob� d�ugi szpagat. * W �ozach
by�o niewygodnie, zaczyna�y k�sa� komary. Z trudem powstrzymywa� si�, by nie zabija� ich z g�o�nymi klapni�ciami.
Stra�e zn�w si� o�ywi�y, jeden ze zbrojnych, ziewaj�c rozdzieraj�co, przeszed� niedaleko kryj�wki. Byle tylko nie
dostrzeg� szpagatu, zaniepokoi� si� rycerz. Dnia�o ju�. Powinien wzi�� przed �witem. Zazwyczaj o tej porze smoki
opuszcza�y pieczary, przeci�ga�y si� z chrz�stem pancerza, rozk�ada�y zdr�twia�e od snu skrzyd�a. Ten jest pewnie
przyzwyczajony, �e o tej porze pojawia si� posi�ek, nikt rozs�dny nie karmi�by przecie� smoka w dzie�. Sir Roger by�
zdenerwowany, cho� nie po raz pierwszy siedzia� tak w ukryciu, czekaj�c na branie. U�wiadamia� sobie, �e niepok�j
spowodowany jest czym� innym, nie obaw� przed smokiem. By� w obcym mie�cie, w obcym kraju, o dziwnych,
niepoj�tych zwyczajach. Zdawa� sobie niejasno spraw�, i� rozprawa ze smokiem to pocz�tek problem�w. Trzeba
jeszcze odebra� nagrod� i wyjecha� st�d, najlepiej ca�o. To mia�o by� zadanie Arnolda. Von Egger nie raz opowiada� o
swych dobrych stosunkach z dworem. Przysi�ga�, i� w otoczeniu kr�la maj� do�� plugawej bestii i ch�tnie ochroni�
przed kr�lewskim gniewem ka�dego, kto miasto od niej uwolni. Cho� m�ody pose� zarzeka� si�, �e to prawda, i
wszystko ju� ustalone, jakie� ziarenko niepokoju kie�kowa�o uparcie w umy�le rycerza. A je�li?... Szarpni�cie za
szpagat omotany na nadgarstku by�o bardzo delikatne. Przez chwil� sir Roger my�la�, �e wszystko na nic, �e kt�ry� ze
stra�nik�w potkn�� si� o szpagat, a teraz patrzy z niedowierzaniem i za chwil� blu�nie niezrozumia�ym przekle�stwem.
Potem nastawi swoj� sulic�, skrzyknie koleg�w i jak po nitce do k��bka trafi� prosto do rycerza, niestosownie do
swego stanu skulonego w �ozach. Spr�y� si� do ucieczki. Nast�pne delikatne szarpni�cie. I lekkie dr�enie ziemi od
smoczych krok�w. Rycerz momentalnie zapomnia� o stra�ach. Wprawdzie dawno ju� nie u�ywa� tego sposobu, lecz
dobrze pami�ta�, co nale�y czyni�. Zacz�� delikatnie �ci�ga� cienk� link�. Chodzi�o o to, by przyn�ta porusza�a si� cho�
troch�. Smoki ju� od dawna przesta�y si� nabiera� na nieruchome kuk�y. Nieznajomo�� tego faktu kosztowa�a ju� �ycie
wielu szewczyk�w, smok, stwierdziwszy oszustwo, stawa� si� straszny. Rycerz ostro�nie odwin�� zamotany na
nadgarstku szpagat. Nie chcia�, by bestia urwa�a mu r�k�. W sam� por�. Branie by�o z pocz�tku delikatne, jednak teraz
nast�pi�o pot�ne szarpni�cie. Koniec sznurka wyskoczy� w d�oni, znikn�� w zaro�lach. Trzask tratowanych krzak�w,
zako�czony pot�nym bekni�ciem. Ju� po wszystkim. Sir Roger pocz�� wycofywa� si� pod os�on� wiklin. Teraz trzeba
tylko poczeka�. * Wybuch wstrz�sn�� grodem. Z kamieniczek posypa�y si� dach�wki, go��bie wzbi�y si� z �opotem z
rynku. Zacz�y bi� dzwony. Przera�eni mieszczanie spogl�dali na nadrzeczne b�onia, na rozerwany, poszatkowany
hufnalami zew�ok. Nienaruszona ocala�a tylko z�bata paszcza. B�otnisty w�w�z, kt�rym niegdy� p�yn�a rzeka,
srebrzy� si� drgaj�cymi rybami, chwytaj�cymi powietrze spazmatycznymi ruchami skrzeli. By�y tam karaski, leszcze,
jazie, nawet kilka jesiotr�w i zab��kana tro�. Gda�ska szkuta utkwi�a przechylona w mule, zbo�e wysypywa�o si�,
mieszaj�c ze szlamem. Smok musia� mie� straszne pragnienie. Ale nie zdo�a� zapobiec eksplozji. Sir Roger opad� z
powrotem na siano, przygarniaj�c do siebie przera�on� dziewoj�. Teraz trzeba odczeka�, pomy�la�, jutro odebra�
nagrod�. Zupe�nie nie�le posz�o. Jednak nie posz�o. Nast�pn� noc sp�dzi� ju� sam, w lochu. * - I to za co! - rycerz z
rozmachem waln�� pi�ci� w �cian�. - Nawet nie mieli odwagi przyzna�, �e za tego parszywego smoka! Psiakrew,
nawet du�y nie by�, za to stary jak diabli. Nied�ugo sam by zdech�. Von Egger milcza�. Czu� si� winny, poniek�d
s�usznie. Pierwszym, kt�ry doni�s�, by� sprytny szewc, starszy cechu. Smoka ju� nie by�o, a sakiewka z�ota piechot� nie
chodzi, mo�na zaoszcz�dzi�. Niewiele wyprzedzi� biskupa, tego, kt�ry obieca�, i� opuszcz� miasto przez nikogo nie
niepokojeni. - Za spowodowanie zagro�enia �eglugi! Zak��cenia w dostawach importowanego zbo�a! Bo to te�
prawda, pomy�la� Arnold, przezornie nie m�wi�c tego na g�os. Rzeka wysch�a a� do ma�ej mie�ciny zwanej Warszaw�.
Gda�szczanie s�usznie mieli za z�e. Z sir Rogera usz�a nagle ca�a energia. Ci�ko opad� na zydel, ponuro wpatruj�c si�
w posadzk�. Za jego z�e samopoczucie mo�na by�o obwinia� uprzejmego stra�nika, kt�ry codziennie informowa� o
post�pach w pracy cie�li, buduj�cych rusztowanie na rynku. - To prawda, �e ju� ko�cz�? - spyta� z rezygnacj� rycerz. -
Prawda - o�ywi� si� Krzy�ak. - Ju� dzi� suknem obijaj�, zacnym, czerwonym. A� z Gda�ska sprowadza�em, nie mo�e
to by�, by� skona�, panie, na tym samym suknie, na kt�rym mieszczan �cinaj�... - A wi�c to ju�... Arnold b�kn�� co�
pod nosem, pokr�ci� g�ow�. Sir Roger popatrzy� na niego z nag�� nadziej� - Jest jeszcze jaki� spos�b? - spyta�
gwa�townie. - Nie wiem... - pod natarczywym spojrzeniem Arnold zmiesza� si�. - Mo�e i jest, ale to nic pewnego... -
Przeb�g, m�w�e... Von Egger d�ugo si� wykr�ca�, nie chc�c wzbudza� czczej nadziei. Zbyt podziwia� niez�omnego,
prawego rycerza, swego mistrza, by �udzi� go bez potrzeby. W ko�cu jednak zacz��. - Bo wiecie, panie, jakem wraca� z
Malborka... To na trakcie spotka�em poczet zacny, a w nim m�okosa jednego. Na drodze do Ty�ca chyba... Zamy�li�
si�, podrapa� po g�owie. - Tak, do Ty�ca, ani chybi... W oczach sir Rogera b�ysn�a w�ciek�o��. - Streszczaj si� -
warkn��. - No, i �w m�odzian podjecha� do mnie, szlachcic wida�, ale nie pasowany. I pyta, czym Krzy�ak? G�upi
jaki�, bo przecie p�aszcz zakonny mia�em i pi�ra pawie na he�mie. Bo trzeba wam wiedzie�, panie, �e zbroj� jeno
paradn� mia�em, jako to we zwyczaju na trakcie, kiedy pos�em si� jest. Nie mo�na tak w sk�rzniach jeno i w kubraku...
Rycerz po�o�y� ci�k� r�k� na ramieniu Krzy�aka. Ten spojrza� mu w oczy i pospiesznie ci�gn��: - Na czym to
stan��em? A, ju� wiem. Spyta�, to odpowiadam, co, nie wida�? Przecie, �em Krzy�ak. No to on wtedy jak mnie w g�b�
nie zamaluje, tak bez dania racji. A� mi si� he�m przekrzywi� i z konia spad�em. To on wtedy jeszcze mi nakopa�... Sir
Roger pokr�ci� g�ow�. Na nic to, dobry ch�op z tego Arnolda, ale nie za m�dry. Bo co ma jedno do drugiego? Ech,
przyjdzie gard�o da�... - No i za napa�� na pos�a na �ci�cie go skazali. Ot, siedzi tu, obok. �alu ja nie mam, m�ody,
g�upi. Ale godno�� Zakonu obrazi�, nie mnie wybacza�. A kr�l surowy, oj, bardzo surowy, nie u�askawi. Krzyczy tylko
"szyj� mu uci��", jak i do was, nie przymierzaj�c. I wiecie, jake�my si� kiedy� napili z jego stryjcem, m�odego znaczy,
nie kr�la, to powiedzia� mi, �e jest pono spos�b... Rycerz ju� nie s�ucha�. Arnold mia� dobre intencje, ale na og� nic
mu z nich nie wychodzi�o. Przyjdzie gard�o da�... Siedzia� skulony na zydlu, nie dociera�y do niego wypowiadane
s�owa. A� wreszcie stra�nik za�omota� do drzwi. Widzenie sko�czone. Arnold von Egger odwr�ci� si� jeszcze
wychodz�c. - Zaufaj mi - rzuci� z pokrzepiaj�cym u�miechem. * Ostatnie spojrzenie z wysokiego rusztowania,
obitego rzeczywi�cie pierwszorz�dnym, czerwonym suknem. Gwar gawiedzi przycicha�, mieszczki unosi�y dzieci, by
nic nie straci�y z widowiska. Ponury klecha mamrota� modlitwy. Sir Roger odwr�ci� si� do kata, spojrza� w oczy
widoczne w wyci�ciach kaptura. Wyci�gn�� spotnia�� d�o� z chudym mieszkiem, zwyczajow� zap�at�. Kat zwa�y�
sakiewk� w d�oni. By� wyra�nie zadowolony. - Zaraz b�dzie po wszystkim - mrukn�� pocieszaj�co, rozci�gaj�c w
u�miechu wargi widoczne pod kapturem. - Nie denerwujcie si�, panie, mnie te� nie jest przyjemnie... Rycerz po raz
ostatni chcia� ogarn�� spojrzeniem b��kitne niebo, bia�e, przesuwaj�ce si� leniwie chmury. Ju� nie mia� nadziei.
Ostatnie spojrzenie. Nagle co� przes�oni�o oczy, co� bia�ego, szorstkiego i drapi�cego. Zamar�, nie wiedz�c, czy to ju�
kat znienacka nie zdzieli� go toporem po szyi, nie czekaj�c, a� po�o�y g�ow� na pniaku. Czy to ju� �mier�? Przez
t�tnienie w skroniach przebi� si� piskliwy krzyk. - M�j ci jest! M�j ci jest! - Jej ci jest - hukn�� t�um jednym g�osem. -
Do kasztelana! Rycerz nic nie widzia�, walczy� z bia�� materi� okrywaj�c� mu szczelnie g�ow�, dusz�c si� z emocji i
braku powietrza. Kat zerwa� z g�owy kaptur, cisn�� z rozmachem na sukno. - Kurwa ma�! - rykn��. - Znowu!
Chuderlawy ksi�dz pocz�� wyrywa� mu sakiewk�. - Nie nale�y si�! - krzycza�. Kat nie dawa� za wygran�, szarpi�c si� z
duchownym, popatrywa� wymownie na wbity w pieniek top�r. Rycerz wci�� walcz�c z okrywaj�c� g�ow� materi�,
skojarzy� sobie, co m�wi� von Egger, o starym zwyczaju, kiedy to dziewka niewinna obiecuje po�lubi� oddanego ju�
�mierci. - Jej ci jest! - hucza� t�um. - Na��czk� go nakry�a! Dziewka niewinna. Dziewica, w mie�cie nawiedzonym
przez smoka... Zerwa� wreszcie na��czk�, spojrza� i wrzasn��. Najstarsza dziewica, kt�r� wzgardzi�a gadzina. Von
Egger, ty... Rycerz zdecydowanie odwr�ci� si�, szukaj�c wzrokiem kata. Mo�e jeszcze nie wszystko stracone.
Ostatecznie przecie� zap�aci�.
Koniec