3067
Szczegóły |
Tytuł |
3067 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3067 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3067 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3067 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Robert Jordan
TEN KT�RY PRZYCHODZI ZE �WITEM
PROLOG
Dain Bornhald wyprostowa� si� w siodle, kiedy oddzia� licz�cy stu konnych, kt�ry
zabra� na patrol, zbli�a� si� w�a�nie do Wzg�rza Czat. Teraz nieca�ych stu.
Przez jedena�cie siode� przewieszone by�y owini�te p�aszczami cia�a, dalszych
dwudziestu trzech ludzi opatrywa�o rany. Trolloki urz�dzi�y przemy�ln� zasadzk�;
zastawiona na gorzej wyszkolonych �o�nierzy, mniej walecznych od Syn�w, zapewne
by si� uda�a. Nie dawa� mu natomiast spokoju fakt, �e by� to ju� trzeci jego
patrol, kt�ry zaatakowano przewa�aj�cymi si�ami. Nie by�a to jaka� incydentalna
potyczka ani przypadkowe starcie z morduj�cymi ludno��, pal�cymi wszystko w
okolicy trollokami zostali zmuszeni do odparcia z g�ry obmy�lonego ataku. I to
si� przydarza�o wy��cznie tym patrolom, kt�rymi dowodzi� osobi�cie. Pozosta�ych
trolloki stara�y si� unika�. Fakt ten rodzi� dokuczliwe pytania, a odpowiedzi,
do kt�rych dochodzi�, rozwi�zania �adnego jako� nie przynosi�y.
Zachodzi�o ju� s�o�ce. W wiosce, kt�rej kryte strzechami domy rozpo�ciera�y si�
na ca�ym wzg�rzu, od podn�a a� po sam szczyt, rozb�ys�o kilka pierwszych
�wiate�. Na samym szczycie wyr�nia� si� jedyny dach kryty dach�wkami; wie�czy�
"Bia�ego Dzika", miejscow� gospod�. Innego wieczora m�g�by tam wst�pi� na puchar
wina, nie zwa�aj�c na nerwow� cisz�, jaka zapada�a zawsze na widok bia�ego
p�aszcza ze z�ocistym s�o�cem. Niecz�sto pi�, ale lubi� od czasu do czasu
przebywa� w towarzystwie ludzi nie nale��cych do Syn�w; po jakim� czasie do
pewnego stopnia zapominali o jego obecno�ci i na powr�t zaczynali si� �mia� i
rozmawia�. Innego wieczora. Dzisiaj pragn�� by� sam, �eby pomy�le�.
Pomi�dzy wielobarwnymi wozami, jakich oko�o setki sta�o skupionych w odleg�o�ci
nieca�ej po�owy mili od st�p wzg�rza, panowa�o spore o�ywienie; m�czy�ni i
kobiety, odziani w barwy jeszcze bardziej jaskrawe od ich wehiku��w, sprawdzali
konie i uprz�� oraz pakowali rzeczy, kt�re od wielu tygodni wala�y si� po ca�ym
obozowisku. Wygl�da�o na to, �e W�drowcy zamierzaj� podj�� ten tryb �ycia,
jakiemu zawdzi�czali swoje miano, najprawdopodobniej zaraz o pierwszym brzasku.
- Farran!
Gruby setnik zawr�ci� konia, by podjecha� bli�ej, a Bornhald skinieniem g�owy
wskaza� karawan� Tuatha'an�w.
- Powiadom Poszukuj�cego, �e je�li zamierza przenie�� swych ludzi w jakie� inne
miejsce, to powinni si� uda� na po�udnie. - Mapy twierdzi�y, �e nie mo�na si�
przedosta� na drugi brzeg Taren w �adnym innym miejscu pr�cz Taren Ferry, ale po
przeprawie przez rzek� wnet si� przekona�, jak s� ju� przestarza�e. Nikt nie
wyje�d�a� z Dwu Rzek, dop�ki m�g� temu przeciwdzia�a�, przez co teren, kt�ry
podlega� jego w�adzy, sta� si� szczelny niczym pu�apka. - Farran? Nie nale�y
stosowa� but�w ani pi�ci, zrozumiano? S�owa wystarcz�. Raen ma uszy.
- Jak rozka�esz, lordzie Bornhald.
G�os setnika zdradza� tylko niewielkie rozczarowanie. Przy�o�y� odzian� w
r�kawic� d�o� do serca i nawr�ci� konia, by odjecha� w stron� obozowiska
Tuatha'an�w. Rozkaz mu si� nie spodoba�, ale rzecz jasna wykona go dok�adnie.
Mo�e nawet i gardzi� Ludem W�drowc�w, niemniej �o�nierzem by� dobrym.
Widok obozu - d�ugie, r�wne szeregi bia�ych namiot�w z tr�jk�tnymi dachami,
linie precyzyjnie ustawionych palik�w, do kt�rych przywi�zywano konie. Nawet
tutaj, w tym zapomnianym przez �wiat�o�� zak�tku �wiata, Synowie utrzymywali
porz�dek, nie pozwalaj�c dyscyplinie os�abn�� nawet na moment. �wiat�o��
naprawd� zapomnia�a o tym miejscu. Dowiod�y tego trolloki. Pali�y wprawdzie
farmy, ale ich obecno�� tutaj oznacza�a, i� jedynie cz�� mieszka�c�w okolicy
by�a niewinna. Pozostali natomiast k�aniali si� i m�wili: "Tak, m�j lordzie",
"Jak sobie �yczysz, m�j lordzie", i uparcie chodzili w�asnymi drogami, ledwie
si� tylko odwr�ci� do nich plecami. I na dodatek ukrywali jak�� Aes Sedai.
Drugiego dnia, na po�udnie od Taren, Synowie zabili Stra�nika; mieni�cy si�
wielo�ci� barw p�aszcz tego cz�owieka stanowi� dostateczny dow�d. Bornhald
nienawidzi� Aes Sedai, kt�re manipulowa�y Jedyn� Moc�, jakby jedno P�kni�cie
�wiata nie wystarczy�o. Wywo�aj� nowe, je�li si� ich nie powstrzyma. Jego
chwilowy dobry nastr�j stopnia� niczym �nieg na wiosn�.
Wzrok Bornhalda odszuka� namiot, gdzie przez ca�y czas trzymano wi�ni�w, nie
licz�c codziennych, kr�tkich �wicze� fizycznych, na kt�re wypuszczano ich
pojedynczo. �aden nie spr�buje uciec, je�li r�wna�o si� to pozostawieniu
pozosta�ych. Inna sprawa, �e uciekaj�c, zdo�aliby pokona� nie wi�cej ni�
kilkana�cie krok�w - z obu stron namiotu stali stra�nicy, a kilkana�cie krok�w
dalej, w ka�dym kierunku, natkn�liby si� natychmiast na nast�pnych dwudziestu
Syn�w - Bornhald jednak�e pragn��, by k�opot�w by�o jak najmniej. Ka�dy k�opot
stanowi zarzewie nowych. Konieczno�� brutalnego potraktowania wi�ni�w mog�aby
wywo�a� wzburzenie w wiosce, wzburzenie tak gwa�towne, �e trzeba by co� z tym
zrobi�. Byar to g�upiec. On - oraz pozostali, Farran zw�aszcza - chcieli podda�
wi�ni�w �ledztwu. Bornhald nie by� �ledczym i nie mia� ochoty na stosowanie ich
metod. Nie mia� te� zamiaru pozwoli� Farranowi, by ten w jakikolwiek spos�b
zbli�y� si� do tych dziewcz�t, nawet je�li, zdaniem Ordeitha, by�y
Sprzymierze�cami Ciemno�ci.
Sprzymierze�cy Ciemno�ci czy nie, nabiera� coraz g��bszego przekonania, �e jego
samego interesuje wy��cznie ten jeden Sprzymierzeniec Ciemno�ci. Bardziej ni�
trollok�w, bardziej ni� Aes Sedai chcia� dopa�� Perrina Aybar�. Ledwie potrafi�
zawierzy� opowie�ciom Byara o cz�owieku przebiegaj�cym knieje z wilkami, ale
niemniej to Byar stwierdzi� jasno, i� w�a�nie Aybara wp�dzi� jego ojca w pu�apk�
Sprzymierze�c�w Ciemno�ci na G�owie Tomana, wiod�c Geoframa Bornhalda na �mier�
z r�k seancha�skich Sprzymierze�c�w Ciemno�ci i ich sojuszniczek spod znaku Aes
Sedai. Niewykluczone, �e je�li �adne z Luhhan�w nie zacznie wreszcie m�wi�, i to
ju� niebawem, w�wczas pozwoli, by Byar rozprawi� si� z kowalem na w�asny spos�b.
Albo ten cz�owiek zmi�knie, albo zmi�knie jego �ona, gdy b�dzie si� temu
przypatrywa�a. Jedno z nich pomo�e mu odszuka� Perrina Aybar�.
Gdy zsiad� z konia przed swoim namiotem, powita� go Byar - sztywny, ponury,
podobny do stracha na wr�ble. Bornhald zerkn�� z niesmakiem na znacznie mniejsz�
grupk� namiot�w ustawionych z dala od pozosta�ych. Podmuch wiatru z tamtej
strony przyni�s� zapach drugiego obozowiska. Tamci nie utrzymywali czysto�ci ani
przy palikach dla koni, ani wok� siebie.
- Ordeith zdaje si� ju� r�wnie� wr�ci�, prawda?
- Tak, lordzie Bornhald. - Byar urwa�, Bornhald spojrza� na niego pytaj�co. -
Donosz� o starciu, kt�re mieli z trollokami na po�udniu. Dw�ch zabitych. Sze�ciu
rannych, tak twierdz�.
- Kto poleg�? - spyta� cicho Bornhald.
- Syn Joelin i Syn Gomanes, lordzie Bornhald. - W zapadni�tych policzkach Byara
nie drgn�� ani jeden mi�sie�.
Bornhald �ci�gn�� powoli r�kawice ze stalowymi ochraniaczami. To ci dwaj,
kt�rych wys�a� razem z Ordeithem, by sprawdzili, co on w�a�ciwie robi podczas
swoich wypad�w na po�udnie. Przezornie nie podni�s� g�osu.
- Moje wyrazy uznania dla pana Ordeitha, Byar i... Nie! �adnych wyraz�w uznania.
Przeka� mu, s�owo w s�owo, �e �ycz� sobie widzie� natychmiast te jego chude
ko�ci. Powiedz mu to, Byar, i dawaj go tu zaraz, cho�by� musia� go aresztowa�, i
te nikczemne kanalie, kt�re plami� honor Syn�w. Id�!
Bornhald d�ugo powstrzymywa� gniew, tak d�ugo, a� nie znalaz� si� we wn�trzu
namiotu; spu�ci� klap� wej�ciow� i krzywi�c si� wzgardliwie, zmi�t� mapy oraz
szkatu�k� z przyborami do pisania z obozowego stolika. Ordeith musi go uwa�a� za
imbecyla. Dwukrotnie ju� posy�a� za nim ludzi i dwukrotnie ci ludzie gin�li w
"starciu z trollokami", za to w�r�d tych, kt�rzy pozostali przy �yciu, nie by�o
�adnych rannych. Zawsze na po�udniu. Ten cz�owiek �ywi� jak�� obsesj� na punkcie
Pola Emonda. C�, sam m�g� rozbi� tam sw�j ob�z, gdyby nie... Teraz nie mia�o to
sensu. Tu wi�zi� Luhhan�w. Oni mu wydadz� Perrina Aybar�, w ten czy inny spos�b.
Wzg�rze Czat to znacznie lepsze miejsce, na wypadek gdyby zostali zmuszeni do
b�yskawicznych przenosin do Taren Ferry. Wzgl�dy militarne nad osobistymi.
Po raz tysi�czny zastanawia� si�, dlaczego Lord Kapitan Komandor go tu przys�a�.
Ci ludzie wydawali si� niczym nie r�ni� od tych, kt�rych ju� widzia� wcze�niej
w stu innych miejscach. Pomijaj�c to, �e jedynie lud z Taren Ferry wykazywa�
cho� krztyn� entuzjazmu dla projektu wyplenienia miejscowych Sprzymierze�c�w
Ciemno�ci. Reszta gapi�a si� z ponurym uporem na Smoczy Kie� wyrysowany na
czyich� drzwiach. W danej wiosce wiedziano zawsze, kto jest tam niepo��dany; jej
mieszka�cy byli zawsze skorzy, bez wi�kszej zach�ty, sami si� oczyszcza� i
wszystkich Sprzymierze�c�w Ciemno�ci wymiatano razem z tymi, kt�rych ludzie nie
�yczyli sobie wi�cej ogl�da�. Tylko nie tutaj. Czarny gryzmo� przedstawiaj�cy
ostry kontur k�a wywiera� w�a�ciwie taki sam skutek jak �wie�e pobielenie
wapnem. No i te trolloki. Czy Pedron Niall, kiedy pisa� swe rozkazy, z g�ry
wiedzia� o trollokach? Sk�d niby m�g� wiedzie�? Je�li jednak nie, to po co
wys�a� Syn�w do t�umienia niewielkiego buntu? I dlaczego, na �wiat�o��, Lord
Kapitan Komandor obarczy� go tym ow�adni�tym ��dz� mordu szale�cem?
Klapa namiotu odsun�a si� i do �rodka wtarabani� si� Ordeith. Mia� na sobie
szary kaftan haftowany srebrem, przedniej jako�ci, za to mocno poplamiony. Jego
ko�cista szyja te� by�a brudna, stercza�a z ko�nierza, nadaj�c mu wygl�d ��wia.
- Dobry wiecz�r, lordzie Bornhald. Oby nie tylko dobry, ale i �askawy,
wyj�tkowy! - Lugardzki akcent by� tego dnia wyj�tkowo intensywny.
- Co si� sta�o z Synem Joelinem i Synem Gomanesem, Ordeith?
- C� za straszna historia, m�j lordzie. Kiedy�my si� natkn�li na trollok�w, Syn
Gomanes dzielnie...
Bornhald uderzy� go w twarz par� r�kawic. Zachwiawszy si�, ko�cisty m�czyzna
przy�o�y� d�o� do rozci�tej wargi, po czym przyjrza� si� czerwieni, kt�ra
splami�a mu palce. U�miech na jego twarzy sta� si� jadowity.
- Czy�by� zapomnia�, kto podpisa� moje pe�nomocnictwa, pani�tko? Niech tylko
szepn� s�owo, a Pedron Niall powiesi ci� na bebechach twej matki, uprzednio
obdar�szy was oboje �ywcem ze sk�ry.
- Pod warunkiem, �e b�dziesz �y�, by m�c to s�owo szepn��, nieprawda�?
Ordeith warkn��, kurcz�c si� niczym dzikie zwierz�, z ust pop�yn�a mu spieniona
�lina. Otrz�sn�� si� powoli i wyprostowa�.
- Musimy dzia�a� wsp�lnie.
Lugardzki akcent znikn��, ust�puj�c miejsca wielkopa�skiemu, bardziej
rozkazuj�cemu tonowi. Bornhald wola� tamten szyderczy g�os charakterystyczny dla
Lugardu ni�li ledwie zamaskowan� pogard�, kt�r� teraz s�ysza�.
- Wszystko tutaj, wok� nas, okrywa Cie�. To nie tylko trolloki i Myrddraale.
Oni to bagatela. Trzech si� tu wyl�g�o, trzech Sprzymierze�c�w Ciemno�ci,
kt�rych przeznaczeniem jest wstrz�sn�� �wiatem, kt�rych wychowem od tysi�ca lat,
a mo�e i d�u�ej, kieruje Czarny. Rand al'Thor. Mat Cauthon. Perrin Aybara. Znasz
ich nazwiska. W tym w�a�nie miejscu kr��� samopas si�y, kt�re wywr�c� �wiat na
nice. Istoty stworzone przez Cie� w�druj� po nocach, zostawiaj�c na ludzkich
sercach skaz�, zanieczyszczaj�c ludzkie sny. Wych�oszcz t� ziemi�. Wych�oszcz
j�, a w�wczas si� zjawi�. Rand al'Thor. Mat Cauthon. Perrin Aybara. - To
ostatnie nazwisko wym�wi� niemal�e pieszczotliwie.
Bomhald wci�gn�� urywany oddech. Nie mia� poj�cia, jak Ordeith wpad� na to,
czego on sam tutaj szuka; kt�rego� dnia kto� po prostu wyjawi� mu wszystko, co o
nim wie.
- Ukry�em to, co zrobi�e� na farmie Aybar�w...
- Wych�oszcz ich. - W wielkopa�skim g�osie pojawi�a si� nuta szale�stwa, na
skroni zaperli� si� pot. - Ob�up ich ze sk�ry, a w�wczas ci trzej stawi� si� tu.
Bornhald podni�s� g�os.
- Ukry�em, bo musia�em. - Nie by�o wyboru. Gdyby prawda wysz�a na jaw, mia�by do
czynienia z czym� gorszym ni� tylko pos�pnymi spojrzeniami. Ostatni� rzecz�,
jakiej na domiar k�opot�w z trollokami potrzebowa�, by� otwarty bunt. - Nie
daruj� jednak mordu pope�nionego na Synach. S�yszysz? C� ty takiego czynisz, �e
musisz to ukrywa� przed Synami?
- Czy w�tpisz, �e Cie� uczyni co tylko w jego mocy, by mnie powstrzyma�?
- Co?
- W�tpisz w to? - Ordeith z napi�ciem pochyli� si� do przodu. - Widzia�e�
Szarych Ludzi.
Bornhald zawaha� si�. Otacza�o go wtedy pi��dziesi�ciu Syn�w; �aden nie zauwa�y�
dw�ch zab�jc�w ze sztyletami, w samym �rodku Wzg�rza Czat. On sam patrzy� prosto
na nich, nie widz�c nikogo. Dop�ki Ordeith nie zabi� tej pary. Ten mizerny
cz�eczyna zdoby� sobie spore za to powa�anie w�r�d ludzi. P�niej Bornhald
zakopa� g��boko sztylety. Ostrza wygl�da�y na stalowe, w dotyku jednak parzy�y
niczym p�ynny metal. Pierwsze grudy ziemi ci�ni�te na nie do jamy zaskwiercza�y,
unios�y si� k��by pary.
- Uwa�asz, �e oni ci� �cigaj�?
- O tak, lordzie Bomhald. �cigaj� mnie. Wszystko, byle mnie tylko powstrzyma�.
Sam Cie� chce mnie powstrzyma�.
- To nadal nie t�umaczy, dlaczego zamordowa�e�...
- Musz� zachowa� to, co robi�, w tajemnicy. - Wypowiedzia� te s�owa szeptem,
kt�ry brzmia� niemal�e jak syk. Cie� potrafi wnikn�� w ludzkie umys�y, aby mnie
odnale��, wnikn�� w ludzkie my�li i sny. Czy chcia�by� umrze� we �nie? To si�
mo�e zdarzy�.
- Jeste�... szalony.
- Daj mi woln� r�k�, a ofiaruj� ci Perrina Aybar�. Do tego w�a�nie zobowi�zuj�
rozkazy Pedrona Nialla, Wolna r�ka dla mnie, a umieszcz� Perrina Aybar� w
twoich.
Bornhald milcza� d�ugo.
- Nie chc� na ciebie patrze� - oznajmi� w ko�cu. Wyno� si�!
Ordeith wyszed�, a Bornhald zadygota�. Jakie s� zwi�zki Lorda Kapitana Komandora
z tym cz�owiekiem? Je�li jednak dzi�ki niemu ma pojma� Aybar�... Cisn�wszy
r�kawice na pod�og�, zacz�� szpera� w swoim dobytku. Gdzie� mia� schowan�
butelk� brandy.
Cz�owiek, kt�ry kaza� si� nazywa� Ordeith, a czasami nawet sam tak nazywa�
siebie w my�lach, przekrada� si� mi�dzy namiotami Syn�w �wiat�o�ci, czujnym
okiem obserwuj�c odzianych na bia�o m�czyzn. Narz�dzia u�yteczne, niczego
nie�wiadome, ale nie nale�a�o im ufa�. Zw�aszcza Bornhaldowi; tego by� mo�e
trzeba si� b�dzie pozby�, je�li zacznie zanadto przysparza� k�opot�w. O wiele
�atwiej da sob� pokierowa� Byar. Ale jeszcze nie teraz. Istnia�y inne sprawy,
znacznie wi�kszej wagi. Niekt�rzy �o�nierze sk�aniali z szacunkiem g�owy, kiedy
ich mija�. Szczerzy� do nich z�by, a oni uwa�ali to za przyjazny u�miech.
Narz�dzia i g�upcy.
�ar�ocznym wzrokiem omi�t� namiot, w kt�rym trzymano wi�ni�w. Mogli poczeka�.
Przynajmniej na razie. Jeszcze troch�. Zreszt� stanowili tylko smako�yki.
Przyn�t�. Na farmie Aybar�w powinien by� si� pohamowa�, ale Con Aybara roze�mia�
mu si� w twarz, a Joslyn nazwa�a go ma�ym durniem o plugawym umy�le za to, �e
mianowa� jej syna Sprzymierze�cem Ciemno�ci. No c�, dostali nauczk�, kiedy
w�r�d przera�liwych krzyk�w p�on�y ich cia�a. Mimo woli roze�mia� si� w duchu.
Smako�yki.
Wyczu� jednego z tych, kt�rych nienawidzi�; by� gdzie� tam, na po�udniu, w
okolicy Pola Emonda. Kt�ry to? Bez znaczenia. Liczy� si� jedynie Rand al'Thor.
Wiedzia�by, gdyby to by� al'Thor. Pog�oski jeszcze go tu nie przyci�gn�y, ale w
ko�cu tak si� stanie. Ordeith a� zadygota� od przepe�niaj�cej go ��dzy. Musi si�
tak sta�. Wi�cej jeszcze opowie�ci powinno si� prze�lizgn�� przez stra�e
Bomhalda stacjonuj�ce w Taren Ferry, wi�cej doniesie� o pacyfikacji Dwu Rzek;
oby dotar�y do uszu Randa al'Thora i przepali�y mu m�zg. Najpierw al'Thor, potem
Wie�a, za to, co mu zabra�y. Odzyska to, co mu si� s�usznie nale�y.
Wyj�wszy Bornhalda, kt�ry nieustannie pi�trzy� przed nim przeszkody, wszystko
sz�o jak trzeba, regularnie niczym dobry zegar, dop�ki nie pojawi� si� ten nowy
ze swoimi Szarymi Lud�mi. Ordeith rozczochra� ko�cistymi palcami przet�uszczone
w�osy. Dlaczego jego marzenia nie mog� si� wreszcie spe�ni�? Nie jest ju�
kukie�k�, kt�ra ta�czy tak, jak chc� Myrddraale i Przekl�ci, jak chce sam
Czarny. Teraz to on poci�ga za sznurki. Nie mog� go powstrzyma�, nie mog� go
zabi�.
- Nic mnie nie mo�e zabi� - wymamrota�, krzywi�c si� gro�nie. - Nie mnie. �yj�
od czasu wojen z trollokami. No c�, �y�a przynajmniej jego cz��. Za�mia� si�
piskliwie, s�ysz�c w swym rechocie szale�stwo; zdawa� sobie z tego spraw�, ale
nie dba� ju� o nic.
M�ody oficer Bia�ych P�aszczy spojrza� na niego z marsem na czole. Tym razem w
obna�onych z�bach Ordeitha nie by�o ani cienia u�miechu, a ch�opiec z policzkami
pokrytymi meszkiem wzdrygn�� si� z obrzydzenia. Ordeith po�pieszy� dalej,
niezdarnie cz�api�c i gubi�c krok.
Wok� namiot�w Ordeitha bzycza�y roje much; ponure, podejrzliwe oczy umkn�y
przed jego wzrokiem. Tutaj bia�e p�aszcze by�y brudne. Miecze za to ostre, a
pos�usze�stwo natychmiastowe, okazywane bez zb�dnych pyta�. Bornhaldowi wydawa�o
si�, �e ci ludzie wci�� nale�� do niego. Pedron Niall te� w to wierzy�, wierzy�,
�e Ordeith to poskromione przez niego zwierz�. G�upcy.
Odrzuciwszy na bok klap� namiotu, Ordeith wszed� do �rodka, by zbada� wi�nia
rozci�gni�tego mi�dzy dwoma ko�kami, tak grubymi, �e mog�y utrzyma� w�z z
zaprz�giem. Przy sprawdzaniu mocny, stalowy �a�cuch drga�, obliczy� jednak
wcze�niej, ile go trzeba, a nast�pnie wyd�u�y�. I s�usznie. Jedna p�tla mniej i
te' mocne, stalowe ogniwa p�k�yby jak sznurki.
Wzdychaj�c, usadowi� si� na skraju ��ka. Pali�y si� ju� lampy, ponad tuzin
lamp, nie rzucaj�c nawet odrobiny cienia. W namiocie by�o widno jak w samo
po�udnie.
- Zastanowi�e� si� nad moj� propozycj�? Zg�d� si�, a odejdziesz wolno.
Odm�wisz... Ja wiem, jak zada� b�l takim jak ty. Potrafi� sprawi�, �e b�dziesz
krzycza� wniebog�osy w konaniu, kt�remu nie b�dzie ko�ca. Wieczne konanie,
wieczny krzyk.
Szarpni�te �a�cuchy zad�wi�cza�y, zatrzeszcza�y wbite g��boko w ziemi� ko�ki.
- Prosz�. - G�os Myrddraala brzmia� jak chrz�st wysch�ej w�owej sk�ry. - Godz�
si�. Uwolnij mnie.
Ordeith u�miechn�� si�. Myrddraal bra� go za jakiego� g�upca. Dostanie nauczk�.
Wszyscy j� dostan�.
- Najpierw sprawa... powiedzmy... um�w i przyzwolenia.
Ci�gn�� dalej, a na twarzy Myrddraala wyst�pi�y grube krople potu.
ROZDZIA� 1
PYTANIA DOMAGAJ�CE SI� ODPOWIEDZI
Powinni�my niebawem opu�ci� Wzg�rze Czat oznajmi�a Verin nast�pnego ranka,
ledwie na niebie zaperli�y si� pierwsze promienie wschodz�cego s�o�ca - wi�c nie
trwo� czasu.
Perrin podni�s� g�ow� znad wystyg�ej owsianki i napotka� jej twardy wzrok; Aes
Sedai nie spodziewa�a si� dyskusji. Po jakiej� chwili doda�a apodyktycznym
tonem:
- Niech ci si� nie wydaje, �e wspomog� ci� w ka�dym g�upim wyczynie. Jeste�
m�odzie�cem skorym do podst�pnych sztuczek. Nie pr�buj stosowa� jakiej�
przeciwko mnie.
Abell i Tam zesztywnieli, z �y�kami w po�owie drogi do ust, zamieniaj�c
zaskoczone spojrzenia; najwyra�niej ju� wcze�niej zdecydowali si� p�j�� w�asn�
drog�, pozwalaj�c by Aes Sedai posz�y swoj�. Po chwili zabrali si� znowu za
jedzenie pogr��eni w zadumie. Wszelkie, obiekcje zosta�y nie wypowiedziane.
Niemniej jednak Tomas, kt�ry spakowa� ju� sw�j mieni�cy si� p�aszcz do sakwy
przy siodle, obj�� ich - a tak�e Perrina - kamiennym spojrzeniem, jakby mimo
wszystko spodziewa� si� niesnasek i zamierza� je st�umi� w zarodku. Stra�nicy
spe�niali wszystkie �yczenia Aes Sedai.
Oczywi�cie Verin zamierza�a si� wtr�ca� - Aes Sedai zawsze tak czyni�y - z ca��
jednak pewno�ci� lepiej j� mie� na oku, ni�li zostawi� za plecami. Ca�kowite
unikni�cie ingerencji Aes Sedai by�o niemo�liwe, gdy taka umy�li�a sobie umoczy�
w czym� palce; jedyne wyj�cie to pr�bowa� wykorzysta� j� wtedy, gdy
wykorzystywa�a ciebie, obserwowa� i �ywi� nadziej�, �e jako� czmychniesz, gdy
postanowi wepchn�� ci� g�ow� naprz�d do kr�liczej nory jak jak�� fretk�. Czasem
okazywa�o si�, �e ta nora to przecinak kowalski, kt�ry z fretk� poczyna sobie
do�� brutalnie.
- I ty b�dziesz mile widziana - powiedzia� do Alarmy, ta jednak zmierzy�a go
lodowatym spojrzeniem, kt�rym ca�kowicie zbi�a go z tropu. Wzgardzi�a owsiank�,
a teraz sta�a przed jednym z okolonych winoro�l� okien, wygl�daj�c na zewn�trz
przez zas�on� z li�ci. Nie potrafi� stwierdzi�, czy spodoba� jej si� plan
przyznaj�cy mu rol� zwiadowcy. Rozszyfrowanie tej kobiety zdawa�o si� graniczy�
z niemo�liwo�ci�. Aes Sedai z za�o�enia stanowi�y wcielenie ch�odnego
opanowania, Alann� natomiast ponosi� porywczy temperament albo nie daj�ce si�
przewidzie� zmiany nastroju, kiedy si� cz�owiek najmniej tego spodziewa�.
Niekiedy patrzy�a na niego w taki spos�b, �e gdyby nie by�a Aes Sedai, to
pomy�la�by, �e go adoruje. Czasami za� r�wnie dobrze m�g�by by� jakim�
skomplikowanym mechanizmem, kt�ry zamierza�a roz�o�y� na cz�ci pierwsze, by
wykoncypowa� zasad� jego dzia�ania. Verin ju� by�a lepsza, bo na og� ca�kiem
nieodgadniona. Potrafi�a czasem wytr�ci� z r�wnowagi, ale przynajmniej nie
musia� zachodzi� w g�ow�, czy przypadkiem nie zamierza si� dowiedzie�, jak na
powr�t go scali�.
�a�owa�, �e nie potrafi zmusi� Faile do pozostania - co nie wi�za�o si� z
definitywnym rozstaniem, lecz jedynie z ochron� przed Bia�ymi P�aszczami - jej
zaci�ni�te szcz�ki wyra�a�y znajomy up�r, a w sko�nych oczach migota�y
niebezpieczne b�yski.
- Ju� si� nie mog� doczeka�, kiedy zwiedz� pozosta�e cz�ci twoich rodzinnych
okolic. M�j ojciec hoduje owce. -Stwierdzi�a kategorycznym tonem; nie zamierza�a
zosta�, musia�by j� chyba zwi�za�.
Przez chwil� by� niemal bliski rozwa�enia tego pomys�u. Aczkolwiek
niebezpiecze�stwo gro��ce ze strony Bia�ych P�aszczy nie powinno by� a� tak
wielkie; chcia� bowiem tego dnia tylko si� rozejrze�.
- My�la�em, �e jest kupcem - zdziwi� si�.
- Hoduje r�wnie� owce. - Na policzkach Faile wykwit�y purpurowe plamy: mo�e jej
ojciec wcale nie by� kupcem tylko zwyk�ym biedakiem. Nie rozumia�, dlaczego
mia�aby udawa� kogo� innego, ale nie b�dzie pr�bowa� jej w tym przeszkodzi�,
skoro tego w�a�nie pragnie. Zawstydzona czy nie, nie wygl�da�a na mniej
zawzi�t�.
Przypomnia�a mu si� metoda pana Cauthona.
- Sam nie wiem, ile zobaczysz. Na niekt�rych farmach, podejrzewam, odbywa si�
strzy�enie owiec. Zapewne niczym nie r�ni si� od sposobu, w jaki robi to tw�j
ojciec. Ale, tak czy owak, b�d� rad z twego towarzystwa.
Zaskoczenie na jej twarzy, gdy zrozumia�a, �e Perrin nie b�dzie si� sprzecza�,
stanowi�o niemal�e rekompensat� za to, �e tak go udr�czy�a pomys�em
towarzyszenia mu podczas tej wyprawy. Mo�e Abell co� wymy�li�.
Odr�bny problem stanowi� Loial.
- Kiedy ja chc� jecha� - zaprotestowa� ogir, kiedy mu powiedziano, �e nie mo�e.
- Chc� pom�c, Perrin.
- B�dziesz odstawa� od reszty, panie Loial - odpar� Abell, Tam za� doda�:
- Nie wolno nam przyci�ga� wi�cej uwagi ni� to konieczne.
Loialowi z przygn�bienia oklap�y uszy.
Perrin odci�gn�� go na bok, tak daleko od pozosta�ych, jak pozwala�a przestrze�
izby. Loial szorowa� kud�at� czupryn� o powa��, dop�ki Perrin nie wskaza� mu
gestem, i� ma si� pochyli�. U�miecha� si� przy tym, jakby zwyczajnie chcia�
ug�aska� ogira. Mia� nadziej�, �e pozostali te� w to wierz�.
- Chc� ci� poprosi�, �eby� nie spuszcza� oka z Alarmy - powiedzia� p�szeptem.
Gdy Loial wzdrygn�� si� nerwowo, chwyci� go za r�kaw, nadal g�upawo szczerz�c
z�by. - U�miechaj si�, Loial. Nie rozmawiamy o niczym wa�nym, racja?
Ogir zdoby� si� na niepewny u�miech. To musia�o wystarczy�.
- Aes Sedai robi�, to co robi�, z w�asnych powod�w, Loial. - A wi�c na przyk�ad
takich, jakich cz�owiek najmniej si� spodziewa, wzgl�dnie zupe�nie innych, ni�
mu si� wydaje. - Kto wie, co taka mo�e wbi� sobie do g�owy? Od czasu powrotu do
domu mia�em do�� niespodzianek i nie chc�, by ona dok�ada�a do nich swoje. Nie
oczekuj� od ciebie, by� j� powstrzymywa�, masz tylko pilnowa�, czy nie robi
czego� niezwyk�ego.
- Bardzo ci za to dzi�kuj� - odburkn�� z kwa�n� min� Loial, strzyg�c uszami. -
Nie s�dzisz czasem, �e lepiej, jak si� pozwala Aes Sedai robi� to, co chc�?
�atwo mu by�o tak m�wi�; na terenie stedding ogir�w Aes Sedai nie potrafi�y
przenosi� Mocy. Perrin popatrzy� tylko na niego i po chwili Loial westchn��.
- Zapewne nie. No dobrze. Nie dajesz mi w najmniejszej mierze okazji do
stwierdzenia, i� twoje towarzystwo nie jest... interesuj�ce. - Wyprostowa� si�,
podrapa� pod nosem grubym palcem, po czym przem�wi� do pozosta�ych: - Chyba
rzeczywi�cie m�g�bym �ci�gn�� na siebie uwag�. C�, zyskam dzi�ki temu szans�
popracowania nad notatkami. Od wielu dni nic nie zrobi�em przy mojej ksi��ce.
Na obliczach Verin i Alarmy pojawi� si� ten sam nieodgadniony wyraz, wpi�y
bli�niacze spojrzenia nie mrugaj�cych oczu w Perrina. Trudno by�o stwierdzi�, o
czym ka�da my�la�a.
Rzecz jasna zwierz�ta juczne nale�a�o zostawi�. Juczne konie z pewno�ci�
wywo�a�yby komentarze, gadanie o d�ugiej podr�y; w najlepszych czasach nikt z
Dwu Rzek nie podr�owa� zbyt daleko od domu. Alanna obserwowa�a, jak siod�aj�
wierzchowce z nieznacznym u�mieszkiem satysfakcji, bez w�tpienia s�dz�c, i� z
powodu zwierz�t i wiklinowych koszy jest uwi�zany do starego lazaretu, a tak�e
do niej i Verin. Czeka�a j� niespodzianka, skoro ju� do tego dosz�o. Od czasu
wyjazdu z domu dostatecznie cz�sto obywa� si� bez sakwy przy siodle. Podobnie
obywa� si� r�wnie� bez mieszka przy pasie i kieszeni kaftana.
Po zaci�ni�ciu popr�gu przy siodle Steppera wyprostowa� si� i a� podskoczy�.
Verin obserwowa�a Perrina z t� wszystkowiedz�c� min�, bynajmniej nie
nieodgadnion�, jakby bawi�o j� dociekanie, o czym on my�li. Do�� ju� to by�o
paskudne, gdy co� takiego robi�a Faile; ze strony Aes Sedai stokro� gorsze.
Niemniej jednak wyra�nie zaintrygowa� j� m�ot przymocowany do sakw i zrolowanego
koca. Ucieszy� si�, �e jest co�, czego wydawa�a si� nie rozumie�. Ale z drugiej
strony m�g�by si� oby� bez jej zaintrygowania. C� takiego w m�ocie mog�o
zafascynowa� Aes Sedai?
Dzi�ki temu, �e nale�a�o przygotowa� jedynie wierzchowce, przysposobienie si� do
drogi nie zaj�o du�o czasu. Verin mia�a br�zowego wa�acha o nieokre�lonym
wygl�dzie, dla niewprawnego oka r�wnie pospolitego jak jej przyodziewek,
jednak�e g��boka pier� i silny zad zwierz�cia sugerowa�y tak� sam� wytrwa�o��,
jak� odznacza� si� wysoki i smuk�y, tocz�cy ognistym okiem siwek Stra�nika. Na
widok drugiego ogiera Stepper zacz�� parska�, dop�ki Perrin nie poklepa� go po
karku. Siwek by� bardziej zdyscyplinowany, cho� r�wnie ch�tny do walki,
zak�adaj�c, �e Tomas dopu�ci�by do niej. Stra�nik sprawowa� kontrol� nad swym
wierzchowcem tak za pomoc� kolan jak i wodzy, przez co obaj sprawiali wra�enie
zespolonych w jedn� ca�o��.
Pan Cauthon z zaciekawieniem przyjrza� si� ogierowi Tomasa - w tych okolicach
niecz�sto spotyka�o si� konie wyszkolone do walki - natomiast wa�ach Verin ju�
na pierwszy rzut oka zas�u�y� sobie na pe�ne aprobaty skinienie g�ow�. Znawc�
koni by� tak dobrym, jak dobre by�y konie w Dwu Rzekach. Bez w�tpienia to on
w�a�nie wybra� dla siebie i pana al'Thora zwierz�ta ze zmierzwion� sier�ci�, ale
za to mocne, o chodzie, kt�ry �wiadczy�, �e potrafi� rozwija� nale�yt� szybko��,
a nadto s� wytrwa�e.
Kiedy ca�a grupa wyruszy�a na p�noc, troje Aiel�w wysforowa�o si� do przodu.
Maszeruj�c d�ugimi krokami, pr�dko znikn�li z zasi�gu wzroku, roztapiaj�c si� w
le�nych g��binach, w cieniach wczesnego poranka, wyostrzonych i wyd�u�onych
przez o�lepiaj�ce promienie wschodz�cego s�o�ca. Co jaki� czas mi�dzy drzewami
ukazywa� si� na mgnienie oka b�ysk szaro�ci i br�z�w, prawdopodobnie celowo, by
pozostali wiedzieli, gdzie s�. Prowadzili Tam i Abell, z �ukami prze�o�onymi
przez wysokie ��ki siode�, za nimi pod��ali Perrin i Faile, ty�y zamyka�a Verin
z Tomasem.
Perrin czu� spojrzenie oczu Verin wbite w jego plecy. Czu� je mi�dzy �opatkami.
Dr�czy�o go, czy tamta wie o wilkach. Ma�o przyjemna my�l. Pono� Br�zowe siostry
wiedzia�y o sprawach, kt�re pozosta�ym Ajah nie by�y wiadome, pono� posiada�y
mroczn� wiedz� na temat rzeczy z dawnych czas�w. Mo�e ona w�a�nie wiedzia�a, jak
m�g�by unikn�� zatraty samego siebie, zatraty tego, co by�o w nim ludzkie, i nie
sta� si� bez reszty wilkiem. Wobec niemo�no�ci odnalezienia Elyasa Machery mog�a
stanowi� jedyn� szans�. Wystarczy�o jej tylko zaufa�. Wykorzysta zapewne
wszystko, co wie, by pom�c Bia�ej Wie�y albo Randowi, by� mo�e. S�k w tym, �e
pomaganie Randowi wcale nie musia�o przynie�� rezultat�w zgodnych z jego
�yczeniem. O ile� wszystko by�oby prostsze bez jakich� Aes Sedai.
Wi�kszo�� drogi odbywali w ca�kowitej ciszy, wyj�wszy odg�osy lasu, wiewi�rek,
dzi�cio��w, rzadkie ptasie trele. W kt�rym� momencie Faile obejrza�a si� przez
rami�.
- Ona ci nic nie zrobi - powiedzia�a �agodnym g�osem, kt�ry k��ci� si� z
zapalczywym �wiat�em w ciemnych oczach.
Perrin zamruga�. Chcia�a go broni�. Broni� przed Aes Sedai. Nigdy jej nie
zrozumie, nigdy nie b�dzie wiedzia�, czego ma si� spodziewa�. Czasami potrafi�a
si� zachowywa� r�wnie zagadkowo jak Aes Sedai.
Wyjechali z Zachodniego Lasu w odleg�o�ci czterech, mo�e pi�ciu mil na p�noc od
Pola Emonda, kiedy s�o�ce w ca�ej swej krasie sta�o ju� ponad drzewami.
Przestrze�, dziel�c� ich od najbli�szych, ogrodzonych �ywop�otami p�l
j�czmienia, owsa, tytoniu i wysokiej trawy hodowanej na siano, wype�nia�y
rzadkie zagajniki, utworzone g��wnie z drzew sk�rzanych, sosen i d�b�w. Rzecz
dziwna, w zasi�gu wzroku nie by�o �ywej duszy, z komin�w domostw stoj�cych za
tymi polami nie unosi� si� dym. Perrin zna� ludzi, kt�rzy w nich mieszkali, dwa
zajmowali al'Lora'owie, pozosta�e Barsterowie. Ludzie zmuszeni do ci�kiej
pracy. Je�li kto� mieszka� w tych domach, to ju� od dawna winien by� krz�ta� si�
przy swych zaj�ciach. Gaul pomacha� do nich ze skraju zaro�li i zaraz znikn��
w�r�d drzew.
Naciskiem pi�t zmusi� Steppera, by zbli�y� si� do Tama i Abella.
- Czy nie powinni�my si� kry� tak d�ugo, jak si� da? Sze�ciu konnych nie
przejedzie niezauwa�enie.
Obaj jechali sta�ym tempem.
- Nie bardzo kto ma nas tu zauwa�y�, ch�opcze - odpar� pan al'Thor - pod
warunkiem, �e b�dziemy si� trzyma� z dala od Drogi P�nocnej. Wi�kszo�� farm
po�o�onych blisko lasu porzucono. W tych czasach nikt zreszt� nie podr�uje
samotnie, nikt nie oddala si� od w�asnego progu.
- I tak droga do Wzg�rza Czat zabierze nam wi�ksz� cz�� dnia - zauwa�y� pan
Cauthon - nawet je�li nie b�dziemy pr�bowali jej pokona� pod os�on� lasu.
Traktem by�oby nieco szybciej, ale w�wczas r�wnie� wzros�yby szanse napotkania
Bia�ych P�aszczy. Albo �e kto� po�akomi si� na nagrod� i na nas doniesie.
Tam potakuj�co kiwn�� g�ow�.
- Ale przy tej drodze mamy r�wnie� przyjaci�. Wpadli�my na pomys�, by zatrzyma�
si� oko�o po�udnia na farmie Jaca al'Seena; damy koniom wytchn��, a sami
rozprostujemy nogi. Dotrzemy do Wzg�rza Czat, kiedy b�dzie jeszcze ca�kiem
widno.
- Ca�kiem widno - potwierdzi� zamy�lony Perrin, dla niego by�o zawsze ca�kiem
widno. Wykr�ci� si� w siodle, by popatrze� na farmy. Opustosza�e, lecz ani nie
spalone, ani nie zdewastowane, na ile potrafi� si� zorientowa�. W oknach wci��
jeszcze wisia�y zas�ony. W oknach z ca�ymi szybami. Trolloki lubi�y t�uc, a
puste domostwa zaprasza�y. W j�czmieniu i owsie ros�y wybuja�e chwasty, niemniej
p�l nikt nie stratowa�. Czy trolloki zaatakowa�y samo Pole Emonda?
- Nie, nie zaatakowa�y - odpar� pan Cauthon przepe�nionym wdzi�czno�ci� tonem. -
Zwa�, �e nie posz�oby im �atwo, gdyby si� na to powa�y�y. Ludzie nauczyli si�
baczy� na wszystko od przedostatniej Zimowej Nocy. Obok ka�dych drzwi stoi �uk,
w��cznie i tym podobne. A poza tym co kilka dni do Pola Emonda zapuszczaj� si�
patrole Bia�ych P�aszczy. Niech�tnie to przyznaj�, ale naprawd� powstrzymuj�
trolloki.
Perrin potrz�sn�� g�ow�.
- Macie jakie� poj�cie, ile trollok�w tu jest?
- Jednego by�oby za wiele - odburkn�� Abell.
- Mo�e ze dwie�cie - odpar� Tam. - Mo�e wi�cej. Zapewne wi�cej.
Pan Cauthon zrobi� zdziwion� min�.
- Zastan�w si�, Abell. Nie wiem, ile zabi�y Bia�e P�aszcze, ale Stra�nicy
twierdz�, �e pospo�u z Aes Sedai wyko�czyli blisko pi��dziesi�t, a tak�e dwa
Pomory. A wszak nie zmniejszy�o to liczby podpale�, o kt�rych stale cz�owiek
s�yszy. Moim zdaniem musi ich by� wi�cej, ale to ju� sobie sam oblicz.
Drugi m�czyzna potakn�� pos�pnie.
- Czemu wi�c nie zaatakowa�y Pola Emonda? - spyta� Perrin. - Je�li noc� pojawi
si� ich dwie�cie albo trzysta, to zapewne zdo�aj� spali� ca�� wiosk� i znikn��,
zanim Bia�e P�aszcze we Wzg�rzu Czat si� dowiedz�. A ju� zupe�nie swobodnie
mog�yby napa�� na Deven Ride. Sami m�wili�cie, �e Bia�e P�aszcze nie zapuszczaj�
si� tak daleko.
- Szcz�cie - mrukn�� Abell, wyra�nie jednak zafrasowany. - Tak to w�a�nie jest.
Mamy szcz�cie. Co innego mog�oby to by�? O co tobie chodzi, ch�opcze?
- Jemu chodzi o to - wtr�ci�a si� Faile, zbli�aj�c si� do nich - �e musi istnie�
jaki� pow�d. I
Jask�ka by�a wy�sza od koni z Dwu Rzek, wi�c Faile mog�a spojrze� Tamowi i
Abellowi prosto w oczy, a postara�a si�, by jej spojrzenie by�o stanowcze.
- Widzia�am skutki rajdu trollok�w w Saldaei. Niszcz� to, czego nie spal�,
morduj� albo uprowadzaj� ludzi i byd�o, wszystkich i wszystko, co nie jest
chronione. W z�ych latach znika�y ca�e wsie. Szukaj� najs�abszych miejsc, gdzie
mog� bezkarnie mordowa�. M�j ojciec... - Tu ugryz�a si� w j�zyk, zrobi�a g��boki
wdech i ci�gn�a dalej. - Perrin dostrzeg� co�, co wy te� powinni�cie byli
dostrzec.
Z�by jej zal�ni�y w pe�nym dumy u�miechu.
- Je�li trolloki nie zaatakowa�y waszych wiosek, to maj� ku temu jaki� pow�d.
- G�owi�em si� nad tym - cicho rzek� Tam - ale wci�� nie potrafi� znale��
odpowiedzi. Dop�ki si� nie dowiemy, szcz�cie stanowi takie samo dobre
wyja�nienie jak ka�de inne.
- By� mo�e - odezwa�a si� Verin, do��czaj�c do nich - to jaki� podst�p.
Tomas nadal zostawa� lekko w tyle, jego ciemne oczy, r�wnie niezmordowane jak
oczy Aiel�w, przepatrywa�y okolice, kt�re mijali. Obserwowa� r�wnie� niebo;
ci�gle istnia�a gro�ba, i� pojawi si� na nim kruk. Wzrok Verin omi�t� posta�
Perrina, ledwie si� na niej zatrzymuj�c, i pow�drowa� w stron� dw�ch starszych
m�czyzn.
- Wie�ci o nieustaj�cych strapieniach, wie�ci o trollokach, �ci�gn� w ko�cu
uwag� na Dwie Rzeki. Andor z pewno�ci� wy�le �o�nierzy, by� mo�e zrobi� to
r�wnie� inne kraje, zaniepokojone obecno�ci� trollok�w tak daleko na po�udniu. O
ile, rzecz jasna, Synowie pozwol�, by jakie� wie�ci wydosta�y si� na zewn�trz.
Podejrzewam, �e Gwardzi�ci Kr�lowej Morgase b�d� bardziej zadowoleni z widoku
Bia�ych P�aszczy ni�li trollok�w.
- Wojna - mrukn�� Abell. - To, co tu mamy, jest dostatecznie straszne, a ty
m�wisz o wojnie.
- Ca�kiem mo�liwe - odpar�a zadowolonym tonem Verin. - Ca�kiem mo�liwe.
Nagle czym� poch�oni�ta, zmarszczy�a czo�o, wygrzeba�a z mieszka pi�ro ze
stal�wk� i ma��, oprawion� w p��tno ksi��eczk�, po czym otworzy�a niedu��
sk�rzan� skrzynk� przymocowan� do pasa, kt�ra zawiera�a butelk� z atramentem
oraz pojemnik z piaskiem. Roztargnionym gestem wytar�a pi�ro o r�kaw i zacz�a
co� gryzmoli� w ksi��eczce, nie zwa�aj�c na niedogodne warunki do pisania,
jakich nastr�cza�a jazda na ko�skim grzbiecie. Wygl�da�a, jakby zupe�nie jej nie
obchodzi�o, �e mog�a wznieci� w nich jakie� obawy. By� mo�e naprawd� tak by�o.
Pan Cauthon bezg�o�nie, z niedowierzaniem mamrota� "Wojna", a posmutnia�a Faile
po�o�y�a uspokajaj�c� d�o� na ramieniu Perrina.
Pan al'Thor tylko co� burkn��; Perrin s�ysza�, �e tamten kiedy� by� na wojnie,
nie wiedzia� jednak dok�adnie ani gdzie si� ta wojna toczy�a, ani jak na ni�
trafi�. Po prostu gdzie� z dala od Dwu Rzek, dok�d si� uda� jako m�ody cz�owiek
i sk�d wiele lat p�niej wr�ci� z �on� i synkiem Randem. Niewielu ludzi
wyje�d�a�o z Dwu Rzek. Perrin w�tpi�, czy kt�ry� z nich w og�le mia� jakie�
poj�cie, czym jest wojna, wyj�wszy to, co zas�yszeli od w�drownych handlarzy
albo kupc�w oraz ich stra�nik�w czy te� wo�nic�w. On natomiast takie poj�cie
mia�. Widzia� wojn� na G�owie Tomana. Abell mia� racj�. To, czego ju� teraz
do�wiadczali, by�o dostatecznie straszne, a wszak nawet nie przypomina�o wojny.
Zachowa� spok�j. Mo�e Verin mia�a racj�. A mo�e chcia�a tylko przeci�� ich
spekulacje. Je�li te trolloki, kt�re omija�y Dwie Rzeki, stanowi�y przyn�t�
prowadz�c� do pu�apki, to musia�a by� ona zastawiona na Randa, Aes Sedai za� na
pewno o tym wiedzia�a. Na tym polega� jeden z problem�w z Aes Sedai; podsuwa�y
cz�owiekowi r�ne "je�li" i "mo�e", a� nabiera� przekonania, �e powiedzia�y mu
dobitnie co�, co w rzeczywisto�ci tylko sugerowa�y. C�, je�li trolloki - lub
raczej ten, kto je nas�a�, czy�by jeden z Przekl�tych? - zamierza�y schwyta�
Randa w zasadzk�, to b�d� musia�y si� zabra� najpierw za Perrina - prostego
kowala, nie �adnego Smoka Odrodzonego - a on nie mia� zamiaru wpada� w jakie�
pu�apki.
Jechali dalej przez ca�y ranek, pogr��eni w milczeniu. W tych okolicach farmy
po�o�one by�y z dala od siebie, czasami dzieli�a je mila, a nawet i wi�cej.
Wszystkie, co do jednej, zosta�y porzucone, pola dusi�y si� od chwast�w, drzwi
stod� ko�ysa�y si� w rytmie zab��kanych podmuch�w wiatru. Tylko jedna zosta�a
spalona, nie zosta�o z niej nic pr�cz komin�w, przypominaj�cych okopcone palce
wystaj�ce z popio��w. Ludzie, kt�rzy tam zgin�li - Ayellinowie, kuzynowie tych,
kt�rzy mieszkali w Polu Emonda - zostali pogrzebani nieopodal grusz rosn�cych za
domem. Ci nieliczni, kt�rych cia�a odnaleziono. Abella trzeba by�o zmusi�, by
co� nieco� o tym opowiedzia�, a Tam w og�le nie chcia� si� odezwa�. Wydawa�o si�
im, �e mog� go tym wyprowadzi� z r�wnowagi. Wiedzia�, czym �ywi� si� trolloki.
Wszystkim, byleby to tylko by�o mi�so. Odruchowo g�adzi� top�r, dop�ki Faile nie
uj�a go za r�k�. Z jakiego� powodu tylko ona wygl�da�a na zdenerwowan�.
Przysz�o mu na my�l, �e pewnie wie wi�cej o trollokach.
Zanim s�o�ce osi�gn�o najwy�szy punkt na niebie, zgodnie z przewidywaniami pana
Cauthona w zasi�gu wzroku pojawi�a si� farma al'Seen�w. Na widnokr�gu nie by�o
wida� �adnej innej farmy, aczkolwiek zar�wno na p�nocy, jak i na wschodzie
unosi�o si� kilka mocno oddalonych, szarych pi�ropuszy dym�w z komina. Jakim
cudem jeszcze si� osta�y, w takiej izolacji? W razie zjawienia si� trollok�w,
ich mieszka�cy mogli liczy� tylko na to, �e w tym samym czasie w okolicy znajd�
si� przypadkiem r�wnie� Bia�e P�aszcze.
Widoczny z daleka, zbudowany bez jednolitego planu dom na farmie wci�� jeszcze
zdawa� si� ma�y, kiedy Tam �ci�gn�� wodze i zamacha� do Aiel�w, by przy��czyli
si� do nich, po czym zasugerowa�, �eby znale�li sobie jakie� miejsce, w kt�rym
zaczekaj�, dop�ki ich wizyta na farmie nie dobiegnie ko�ca.
- O Abellu albo o mnie gada� nie b�d� - wyja�ni� ale wy troje na pewno
spowodujecie, �e wbrew najlepszym ch�ciom b�d� sobie strz�pi� j�zyki.
�agodnie powiedziane, je�li wzi�� pod uwag� dziwne odzienie i w��cznie Aiel�w
oraz fakt, �e by�y w�r�d nich dwie kobiety. Na plecach wszystkich trojga, obok
ko�czan�w, dynda�y zaj�ce. Perrin zupe�nie nie pojmowa�, jak znale�li czas na
polowanie, skoro musieli by� szybsi od koni. A je�li ju� o koniach mowa, to
wygl�dali na mniej zm�czonych ni� one.
- Nie ma sprawy - odpar� Gaul. - Wyszukam sobie miejsce, gdzie zjem sw�j posi�ek
i sk�d b�d� obserwowa� wasz przejazd.
Odwr�ci� si� i natychmiast oddali� wielkimi susami. Bain i Chiad wymieni�y
spojrzenia. Po chwili Chiad wzruszy�a ramionami i obie ruszy�y jego �ladem.
- To oni nie s� razem? - spyta� ojciec Mata, drapi�c si� po g�owie.
- To d�uga historia - odrzek� Perrin. Tak brzmia�o to lepiej, ni� gdyby mu
wyjawi�, i� Chiad i Gaul w�a�ciwie w ka�dej chwili mog� postanowi� pozabija� si�
wzajem z powodu dziel�cej ich wa�ni krwi. Mia� nadziej�, �e przysi�ga wody wci��
obowi�zuje. Musi pami�ta�, by zapyta� Gaula, czym w�a�ciwie jest owa przysi�ga.
Farma al'Seen�w by�a niemal tak du�a jak farmy w Dwu Rzekach, z trzema wysokimi
stodo�ami i pi�cioma szopami, w kt�rych dojrzewa� tyto�. Kamienna owczarnia,
pe�na owiec o czarnych pyskach, by�a r�wnie szeroka jak niekt�re pastwiska;
p�oty otaczaj�ce podw�rka odgradza�y mleczne krowy z bia�ymi �atami od czarnego
byd�a hodowanego na ub�j. W chlewie pochrz�kiwa�y z ukontentowaniem �winie,
wsz�dzie wa��sa�y si� kury, po sporym stawie p�ywa�y bia�e g�si.
Pierwsz� dziwn� rzecz�, jak� Perrin zauwa�y�, byli ch�opcy na strzechach domu i
stod�, o�miu, mo�e dziewi�ciu, uzbrojeni w �uki, z ko�czanami przy pasach. Na
widok konnych natychmiast zacz�li krzycze�, a kobiety zaraz zagna�y ma�e dzieci
do domu, nawet nie os�oniwszy oczu d�o�mi, by zobaczy�, kto nadje�d�a. Na
podw�rzu farmy zgromadzili si� m�czy�ni, jedni z �ukami, inni z wid�ami i
cepami, kt�re trzymali niczym bro�. Za du�o ludzi. O wielu za du�o, nawet jak na
tak wielk� farm�. Spojrza� pytaj�co na pana al'Thora.
- Jac przyj�� rodzin� swego kuzyna Wita - wyja�ni� Tam - poniewa� jego farma
znajduje si� zbyt blisko Zachodniego Lasu. Opr�cz nich tak�e rodzin� Flanna
Lewina po tym, jak ich farma zo�ta�a zaatakowana. Bia�e P�aszcze przegna�y
trolloki, zanim zd��y�o sp�on�� co� jeszcze pr�cz stod�, ale Flann stwierdzi�,
�e czas ucieka�. Jac to poczciwy cz�owiek.
Kiedy wjechali na podw�rze, gdzie wreszcie rozpoznano Tama oraz Abella,
m�czy�ni i kobiety w�r�d u�miech�w i gwaru powita� otoczyli ich ciasnym
kr�giem, gdy zsiadali z koni. Na ten widok z domu wypad�y p�dem dzieci, tu� za
nimi pilnuj�ce je kobiety, prosto z kuchni, jeszcze wycieraj�c d�onie o
fartuchy. Reprezentowane by�y wszystkie pokolenia, pocz�wszy od siwow�osej
Astelle al'Seen, zgarbionej, lecz cz�ciej u�ywaj�cej kostura do przep�dzania
ludzi ze swej drogi ni�li do podpierania si�, a� po niemowl� w powijakach, w
ramionach pulchnej m�odej kobiety, kt�rej okr�g�e oblicze rozpromienia� u�miech.
Perrin obj�� wzrokiem za�ywn�, m�od� kobiet�, po czym natychmiast odwr�ci�
spojrzenie. Kiedy wyje�d�a� z Dwu Rzek, Laila Dearn by�a szczup�� dziewczyn�,
kt�ra potrafi�a zata�czy� trzech ch�opc�w na �mier�. 'Tylko ten u�miech i oczy
pozosta�y te same. Zadr�a�. By� kiedy� taki czas, kiedy marzy� o po�lubieniu
Laili, a ona do pewnego stopnia odwzajemnia�a to uczucie. Prawd� m�wi�c,
piel�gnowa�a je d�u�ej ni� on. Na szcz�cie by�a zbyt oczarowana swym dzieckiem
oraz bardziej jeszcze od niego korpulentnym jegomo�ciem, kt�ry sta� u jej boku,
by skupi� na nim uwag�. Jej towarzysza Perrin r�wnie� rozpoznaj. Natley Lewin. A
wi�c Laila nazywa�a si� teraz Lewin. Dziwne. Nat nigdy nie umia� ta�czy�.
Dzi�kuj�c �wiat�o�ci za to, �e uda�o mu si� unikn�� jego losu, Perrin rozejrza�
si� dooko�a w poszukiwaniu Faile.
Znalaz� j�; bezcelowo potrz�sa�a wodzami Jask�ki, a klacz tr�ca�a pyskiem jej
rami�. Zanadto by�a zaj�ta posy�aniem pe�nych zachwytu u�miech�w w stron� Wila
al'Seena, kuzyna z okolic Deven Ride, by zwraca� uwag� na swego konia, zw�aszcza
�e Wil odwzajemnia� te u�miechy. Przystojny ch�opiec z tego Wila. C�, niby o
rok starszy od Perrina, ale tak przystojny, �e wygl�da� niezwykle m�odo. Kiedy
przyje�d�a� do Pola Emonda na ta�ce, wszystkie dziewcz�ta wpatrywa�y si� w niego
i wzdycha�y. Tak jak teraz Faile. Ona co prawda nie wzdycha�a, ale jej u�miech
wyra�a� zdecydowany zachwyt.
Perrin podszed� do niej i obj�� j� ramieniem, wspieraj�c drug� r�k� na toporze.
- Jak si� masz, Wil? - zapyta�, u�miechaj�c si� najszerzej, jak potrafi�. Nie
by�o sensu pozwala�, by Faile pomy�la�a sobie, �e jest zazdrosny. Zw�aszcza, �e
wcale nie by�.
- Nie�le, Perrin. - Wzrok Wila umkn�� przed jego oczyma, po czym odbi� si� od
topora; na twarzy tamtego rozla� si� wyraz g��bokiego obrzydzenia. - Ca�kiem
nie�le.
Staraj�c si� nie spojrze� ju� wi�cej na Faile, po�piesznie do��czy� do ludzi
st�oczonych wok� Verin.
Faile zadar�a g�ow�, by spojrze� Perrinowi w oczy i wyd�a usta, a potem d�oni�
z�apa�a go za brod� i delikatnie targn�a g�ow�.
- Perrin, Perrin, Perrin - wymrucza�a cicho.
Nie ca�kiem rozumia�, co chcia�a przez to powiedzie�, ale uzna�, �e roztropniej
b�dzie, je�li nie zapyta. Wygl�da�a tak, jakby sama nie wiedzia�a, czy jest z�a,
czy raczej... a mo�e przypadkiem rozbawiona? Lepiej nie zmusza� jej, by musia�a
si� zdecydowa�.
Wil nie by� oczywi�cie jedynym, kt�ry popatrywa� z ukosa w jego oczy. Zdawa�o
si�, �e ka�dy, m�ody czy stary, kobieta czy m�czyzna, wzdraga� si� za pierwszym
razem, gdy napotyka� jego wzrok. Stara pani al'Seen d�gn�a go kosturem, a jej
ciemne, starcze oczy rozszerzy�y si� ze zdziwienia, kiedy co� niezrozumiale
b�kn��. Mo�e uzna�a, �e nie jest do ko�ca realny. Nikt jednak nie powiedzia� ani
s�owa.
Niebawem konie zosta�y zaprowadzone do stod�. - Tomas sam zawi�d� swego siwka;
zwierz� wyra�nie nie �yczy�o sobie, by kto� inny dotyka� jego wodzy - po czym
wszyscy, z wyj�tkiem ch�opc�w na dachach, wt�oczyli si� do domu, wype�niaj�c go
niemal bez reszty. Przemieszani Lewinowie i al'Seenowie, ci doro�li, utworzyli
we frontowej izbie podw�jny rz�d, z pomini�ciem wszelkich wzgl�d�w porz�dku albo
starsze�stwa. Dzieci trafi�y w obj�cia matek albo, przegnane, zagl�da�y do
�rodka mi�dzy nogami starszych, kt�rzy szczelnie zastawili drzwi.
Dla nowo przyby�ych przyniesiono mocn� herbat� i krzes�a, wyposa�one w siedzenia
z sitowia oraz wysokie oparcia, Verin i Faile dosta�y dodatkowo haftowane
poduszki. Osoby Verin, Tomasa i Faile wywo�a�y stosowne poruszenie. Izb�
wype�nia� gwar podobny do trajkotania g�si, wszyscy gapili si� na tych troje,
jakby nosili korony albo lada moment mieli przyst�pi� do pokazu kuglarskich
sztuczek. Obcy zawsze stanowili przedmiot zaciekawienia w Dwu Rzekach. Miecz
Tomasa sprowokowa� do szczeg�lnych komentarzy wyg�aszanych p�szeptem, kt�re
Perrin z �atwo�ci� s�ysza�. Miecze nie by�y tu rzecz� na porz�dku dziennym,
przynajmniej do czasu pojawienia si� Bia�ych P�aszczy. Niekt�rzy uwa�ali, �e
Tomas nale�y do Bia�ych P�aszczy, inni, �e jest lordem. Ch�opiec, kt�ry si�ga�
niewiele wy�ej pasa doros�ych, wspomnia� Stra�nik�w, ale starsi go wy�miali.
Gdy go�cie ju� siedzieli, Jac al'Seen, pot�nie zbudowany, barczysty m�czyzna,
kt�rego w�osy by�y mocniej jeszcze przerzedzone ni� u pana al'Vere, ale za to
r�wnie siwe, usadowi� si� przed szerokim, kamiennym kominkiem. Na p�ce za jego
g�ow�, mi�dzy dwoma du�ymi srebrnymi pucharami tyka� zegar, dow�d, i� dobrze
sobie radzi� jako farmer. Wrzawa ucich�a, kiedy podni�s� r�k�, aczkolwiek jego
kuzyn Wit, niemal�e bli�niaczo podobny, gdyby nie ca�kowity brak w�os�w, oraz
Flann Lynn, s�kata tyka od fasoli, zwie�czona siw� czupryn�, i tak zabrali si�
za uciszanie swoich rodzin.
- Pani Mathwin, lady Faile - zagai� Jac, k�aniaj�c si� im obu niezdarnie - jest
nam mi�o go�ci� was tutaj tak d�ugo, jak sobie za�yczycie. Musz� was jednak
przestrzec. Wiecie, jakie prze�ywamy strapienia w tej okolicy. Najlepiej b�dzie
dla was, je�li udacie si� prosto do Pola Emonda albo Wzg�rza Czat i tam ju�
zostaniecie. Zbyt wielkie to k�opoty, by dodatkowo je pot�gowa�. Poradzi�bym
wam, by�cie w og�le opu�ci�y Dwie Rzeki, ale, jak rozumiem, Synowie �wiat�o�ci
nie przepuszczaj� nikogo przez Taren. Nie wiem dlaczego, ale tak w�a�nie jest.
- Kiedy tyle wspania�ych historii kr��y po tej okolicy odpar�a Verin, �agodnie
mrugaj�c. - Zmarnowa�abym sposobno�� ich poznania, gdybym zatrzyma�a si� w
jakiej� wiosce.
Ani razu nie sk�amawszy, uda�o jej si� sprawi� wra�enie, i� przyby�a do Dwu Rzek
w poszukiwaniu opowie�ci z dawnych czas�w. W przesz�o�ci, kt�ra zdawa�a si� ju�
bardzo odleg�a, podobnie post�powa�a Moiraine. Sw�j pier�cie� z Wielkim W�em
Verin ukry�a w mieszku pyry pasie, jednak�e Perrin w�tpi�, by kt�ry� z tych
ludzi wiedzia�, co on oznacza.
Elisa al'Seen wyg�adzi�a bia�y fartuch i u�miechn�a si� uroczy�cie do Verin.
Mimo i� siwych w�os�w mia�a mniej ni� jej m��, wygl�da�a na znacznie od Verin
starsz�, na jej pomarszczonej twarzy go�ci� macierzy�ski u�miech. Ca�kiem
mo�liwe, �e uwa�a�a si� za starsz�.
- Wielki to zaszczyt go�ci� pod naszym dachem prawdziw� uczon�, ale Jac ma racj�
- powiedzia�a stanowczo. Zaprawd� jeste�cie tu serdecznie witani, gdy jednak
opu�cicie nasz dom, udajcie si� natychmiast do jakiej� wioski, koniecznie.
Podr�owanie nie jest bezpieczne. To samo si� tyczy ciebie, moja pani - doda�a,
zwracaj�c si� z kolei do Faile. Trolloki to nie s� stworzenia, kt�rym mo�na
stawi� czo�o, maj�c zaledwie garstk� m�czyzn za ca�� ochron�.
- Przemy�l� to - odpar�a spokojnie Faile. - Dzi�kuj� ci za tw� trosk�.
Upi�a �yk herbaty, r�wnie opanowana jak Verin, kt�ra znowu zacz�a co� zapisywa�
w swej ksi��eczce, podnosz�c wzrok po to tylko, by u�miechn�� si� do Elisy i
mrukn��:
- Tyle opowie�ci kr��y po okolicy.
Faile przyj�a z r�k c�rki al'Seen�w ma�lane ciasteczko, dziewczyna dygn�a i
zaczerwieni�a si� gwa�townie, jednocze�nie wpatruj�c si� w Faile z bezgranicznym
podziwem w szeroko rozwartych oczach.
Perrin u�miechn�� si� w duchu. W tej zielonej, jedwabnej sukni do konnej jazdy
wszyscy brali Faile za szlachetnie urodzon�, on zreszt� te� musia� przyzna�, �e
nosi�a si� pi�knie. Kiedy chcia�a. Ta dziewczyna pewnie nie podziwia�aby Faile
a� tak bardzo, gdyby zobaczy�a j� w kt�rym� z napad�w furii, kiedy jej j�zyk by�
zdolny obedrze� wo�nic� ze sk�ry.
Pani al'Seen odwr�ci�a si� do swego m�a, kr�c�c g�ow�; Faile i Verin nie
zamierza�y da� si� przekona�. Jac spojrza� na Tomasa.
- Mo�e ty potrafisz je przekona�?
- Jad� wsz�dzie tam, gdzie ona mi ka�e - odpar� Tomas. Siedzia� na krze�le z
fili�ank� herbaty w r�ku, a mimo to robi� wra�enie, jakby zaraz mia� doby�
miecza.
Pan al'Seen westchn�� i zmieni� temat rozmowy.
- Perrin, wi�kszo�� nas spotyka�a ci� przy tej czy innej okazji w Polu Emonda.
Znamy ci� do pewneg