5334

Szczegóły
Tytuł 5334
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5334 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5334 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5334 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tadeusz Oszubski Filary Niebios Sta�a przy trapie, a rozwichrzone wiatrem w�osy otula�y jej twarz z�ocist� paj�czyn�. Nie zwraca�a uwagi na baga�owych, wnosz�cych na pok�ad parowca sterty waliz i toreb podr�nych. Teodor, zanurzony w�r�d gor�czkowej krz�taniny portowego t�umu, nie m�g� oprze� si� wra�eniu, i� ma przed sob� kunsztownie wykonan�, porcelanow� lalk�. Jasn� i g�adk�, o delikatnie rze�bionych rysach. Od chwili, w kt�rej zetkn�y si� spojrzenia, jego i pi�knej r�wie�niczki, ch�opiec do�wiadcza� ekscytuj�cych odczu�. I nie znajduj�c innego sposobu na wyra�enie emocji, uni�s� trzymany w r�ku parowiec o bocznych ko�ach nap�dowych. Blaszan� zabawk� ze spr�ynowym mechanizmem, nakr�can� kluczykiem. Dziewczynka w odpowiedzi podrzuci�a swoj� lalk�. Wysoko, ponad g�ow�. Przypomina�o to spotkanie spiskowc�w wymieniaj�cych tajemne znaki. Pe�ne niedom�wie�, budz�ce radosne napi�cie. Pos�a�a Teodorowi u�miech, a potem, przyciskaj�c do piersi lalk�, wsun�a delikatnie palce w d�o� siwow�osego m�czyzny, kt�ry wy�oni� si� z t�umu. Potem oboje weszli po stopniach trapu na pok�ad statku. - Paszporty ju� ostemplowane, Zosiu. Wszystko tu, w porcie chodzi jak w zegarku! O�ywiony g�os ojca zwracaj�cego si� do matki rozdar� z�ocist� sie� oczarowania. Przypomnia� ch�opcu, �e przed nim inna, najwi�ksza w dotychczasowym o�mioletnim �yciu przygoda. Morska podr� na wysp� Capri, gdzie czeka� stryj Leopold. - Wspaniale, Stanis�awie. Spieszmy wi�c, bo odp�yn� bez nas - powiedzia�a matka. Zawsze popiera�a m�a w kwestii spraw publicznych i w �adnych okoliczno�ciach nie zapomina�a, by wizerunek Ossowickich zgodny by� z wybranym przeze� stanowiskiem. - Teodorku! Chod� tu natychmiast, bo na nas ju� czas najwy�szy! - zawo�a�a, po czym chwyci�a zamy�lonego ch�opca za spocon� d�o�. Uj�a potem swego Stanis�awa pod rami� i da�a znak dw�m baga�owym, objuczonym ci�kimi kuframi, l�ejszymi pud�ami na kapelusze oraz futera�em ze skrzypcami Teodora. Ossowiccy mieli ju� za sob� kontrol� paszport�w, podj�li wi�c z godno�ci� wspinaczk� �liskimi stopniami trapu. Na pok�adzie pierwszej klasy czeka� kapitan parowca. Wyprostowany do granic mo�liwo�ci, w sprzyjaj�cym tej pozie, doskonale skrojonym mundurze zdobionym galonami. Towarzyszy� mu zm�czony intendent z list� pasa�er�w. Teodor odni�s� wra�enie, �e ma przed sob� grup� ruchomych figur powleczonych cienk� warstw� metalu. Stra�nik�w bramy nieznanego, nagle dost�pnego �wiata, gdzie cich� zgie�k portowego nabrze�a. Gdzie przedpo�udniowe s�o�ce ze�lizgiwa�o si� po bieli mundur�w, a zapach stali, towotu i w�glowego dymu zdawa� si� materialny. Oficer, znudzony rutyn� obowi�zk�w, z wyra�nym wysi�kiem u�o�y� rysy w nowy wz�r. Imitacj� dobrotliwo�ci okrasi� u�miechem. Dopiero tak przygotowany przem�wi�: - Jestem kapitan Eichhorn. Witam na "La Lunie", najbardziej luksusowej jednostce Linii Morskich Brubanksa. Sko�czy�, pochyli� si� nad stoj�cym mi�dzy rodzicami Teodorem i poklepa� go po policzku. Ch�opiec odpowiedzia� niepewnym u�miechem. - Widz�, �e�my kolegami. Dowodz�c statkami, obaj jeste�my pierwszymi po Bogu - za�artowa� Eichhorn, wskazuj�c blaszany parowiec ch�opca. - Pa�ski statek jest wi�kszy, kapitanie - szepn�� nie�mia�o Teodor, cho� zwykle nie przepuszcza� okazji, by popisa� si� nienagann� znajomo�ci� j�zyka niemieckiego. Jednak szybko odzyska� rezon i wyj�� z kieszeni spodenek kluczyk do zabawki. - Te� ma pan taki? - spyta�. Eichhorn zani�s� si� wymuszonym �miechem, spogl�daj�c przy tym porozumiewawczo na rodzic�w ch�opca. - Kiedy uro�niesz, b�dziesz mia� du�y statek, kawalerze. I du�y kluczyk! - o�wiadczy�. Twarz Zofii Ossowickiej wyra�a�a niesmak, co Teodor zd��y� zarejestrowa� ukradkowym spojrzeniem. Kapitan za� przesta� okazywa� zainteresowanie ch�opcu i powita� s�u�bi�cie nast�pn� wchodz�c� na pok�ad pasa�erk�: - Witamy na "La Lunie", panno Leary. W�wczas Zofia skin�a g�ow� w pospiesznym i niedba�ym po�egnaniu. Po czym w �lad za stewardem wskazuj�cym drog� powiod�a rodzin� oraz baga�owych do kajut. Teodor sta� na pok�adzie spacerowym i zaciska� kurczowo palce na relingu. "La Luna" odbija�a od nabrze�a. Znajomy �wiat oddala� si�, co wzbudza�o l�k zacieraj�cy rado�� z oczekuj�cej przygody pe�nomorskiego rejsu. Urz�dzenia portowe stawa�y si� coraz mniejsze. Wkr�tce i panoram� Triestu poch�on�� b��kit nap�ywaj�cy ze wszystkich stron. Bo niebo u schy�ku czerwca roku 1914 by�o ultramarynowe i niemal przezroczyste, a wody Adriatyku zaledwie o ton ciemniejsze. Jasnow�osa dziewczynka nazywa�a si� Lysetta Eisler. Podczas sjesty, w kilka godzin po opuszczeniu Triestu, Teodor spotka� j� ponownie, tym razem na pok�adzie spacerowym. Lysetta u�miecha�a si� promiennie, Teodor odczu� nie daj�ce si� sformu�owa� wra�enie obcowania z pi�knem zwielokrotnionym. Bowiem lalka, z kt�r� dziewczynka si� nie rozstawa�a, mia�a twarz tak� sam� jak Lysetta. Nawet rysy drugiej, jeszcze mniejszej laleczki, niespe�na trzycalowej, tulonej w ramionach przez wi�ksz� z kukie�ek, by�y wiernym odbiciem wizerunku panienki Eisler. Lalki mia�y zgrabne porcelanowe g��wki. Za� skomplikowane mechanizmy android�w ukryto pod ich jedwabnymi sukienkami, w korpusach wykonanych z drewna i metalu. Wi�kszy z automat�w potrafi� chodzi�, ko�ysa� do snu mniejsz� laleczk� (ta jedynie unosi�a praw� r�czk� i odwraca�a g��wk�), pokonywa� te� niewielkie wzniesienia, a nawet nuci� wdzi�cznym g�osem prost� melodyjk�. Potrafi� wi�c niemal tyle, co jego o�mioletnia w�a�cicielka. - To jest dusza Coppelii - powiedzia�a Lysetta, pokazuj�c Teodorowi ozdobny, srebrny kluczyk. - M�j tatu� jest s�ynnym wynalazc�, a Coppelia to dzie�o jego kochanych r�k. - A ja dosta�em od stryja Leopolda... - wybuchn�� rozgor�czkowany ch�opiec, zaraz jednak umilk�. Bo, co prawda, �ciska� w d�oni kluczyki o�ywiaj�ce ulubione zabawki, ale one same pozosta�y w walizce. Zerwa� si� wi�c i pobieg� do kabiny. Gdy wr�ci�, cho� min�o zaledwie kilka minut, pok�ad spacerowy zd��y� opustosze�. Nie by�o r�wnie� Lysetty. Teodor usiad� na jednej z �aweczek, tulac do piersi prezenty stryja Leopolda. Blaszany parowiec i pozytywk� - t� ceni� wy�ej. Zawsze, gdy wk�ada� kluczyk w stosowny otw�r i spr�yna mechanizmu napina�a si� z delikatnym zgrzytem, ch�opca przeszywa� dreszcz. Czu� si� bli�szy jakiej� tajemnicy - strasznej i zarazem o ogromnym znaczeniu. Potem pozytywka zaczyna�a cicho gra� romantyczn� melodi�. Elementy okryte szklan� p�kul� o�ywa�y, pierzcha� l�k i niepewno��. Cynowa figurka (stryj Leopold mawia�, �e jest ona dusz� ch�opczyka, kt�ry by� wirtuozem), tak podobna do Teodora, porusza�a smyczkiem z ko�ci s�oniowej i ko�ysa�a cynowymi skrzypcami. O�ywa�y tak�e cztery cynowe kolumny otaczaj�ce metalowego grajka. Obraca�y si� wok� w�asnej osi, poruszaj�c r�wnocze�nie rozpi�tym nad cynowym ch�opcem skrawkiem nieba ze szk�a napuszczanego b��kitem i biel�. Teodor nazywa� te zdobione ruchome kolumny Filarami Niebios, chroni�y przecie� figurk� przed zmia�d�eniem ci�arem firmamentu. By�a to sceneria, w jakiej niewinne dusze ogl�daj� Boga. Rola Filar�w by�a dla Teodora r�wnie oczywista i wa�na, jak mi�o�� matki, surowo�� ojca, ch��d zimy czy skwar lata. Czeka�, siedz�c na twardej �awce, jeszcze przez kwadrans, jednak Lysetta nie wr�ci�a. Nie wiedzia�, jak sp�dzi� czas pozosta�y do �wicze� muzycznych, nadzorowanych przez matk�. Bezwiednie wyruszy� na w�dr�wk� po statku. Najpierw zszed� na dobrze znany pok�ad pierwszej klasy. Nie zatrzymywany, przemkn�� na ni�szy poziom. Potem, ju� bez opami�tania, niczym czerw dr���cy spr�chnia�e drewno w poszukiwaniu j�dra p�czniej�cego �yciodajnymi substancjami, schodzi� coraz ni�ej. W g��b konstrukcji, ku �r�d�u energii. Drgania narasta�y, stalowe arterie korytarzy wibrowa�y coraz silniej. I czuj�c dojmuj�cy skwar, zaduch, ch�opiec zda� sobie spraw�, �e dotar� do trzewi "La Luny". Podszed� do uchylonych drzwi ze stali wabi�cych skrywan� tajemnic�. Dobieg� zza nich �oskot. Bi� blask. Teodor do�wiadcza� oznak obcowania z nieznan� si�� - dreszcze, jak wtedy gdy nakr�ca� pozytywk�. Jak�e wi�c m�g� zapanowa� nad ciekawo�ci�? Wewn�trz ogromnej sali, wyk�adanej arkuszami blachy ��czonymi nitami, pe�ga�o czerwone, niezdrowe �wiat�o wp�otwartych palenisk. W�r�d blasku i smrodu spalanego w�gla, rozgrzanych metali, smar�w i dymu miota�y si� p�nagie postaci. Przypominaj�ce dzikie zwierz�ta w klatkach diabolicznej mena�erii. Nie mog�y przecie� by� lud�mi, bo ludzie s� ubrani, czy�ci, metalicznie g�adcy. I nagle Teodor zrozumia�, �e odkry� piek�o ukryte pod pok�adem "La Luny". Z przera�eniem bliskim zachwyceniu obserwowa� demoniczn� panoram�, rozci�gaj�c� si� u jego st�p. W bezpiecznej odleg�o�ci. Lecz wkr�tce jedno ze stworze� uwi�zionych po�r�d �aru, znalaz�o si� na tyle blisko, by spostrzec obecno�� ch�opca. Zamar�o na sekund�, by potem, nie trac�c czasu, z nieludzk� wprost zr�czno�ci� ruszy� ku stalowym schodom. Pocz�o przera�aj�co szybko wspina� si� ku Teodorowi. A mo�e ku uchylonym drzwiom? Bo czym�e by�y te usmolone istoty, jak nie bestiami przetrzymywanymi w karnym zamkni�ciu? A teraz, z braku przezorno�ci, ch�opiec wskaza� im drog� ucieczki! C� znaczy�o pokona� setk� stopni! Teodor zda� sobie spraw�, �e nie ma dla niego ratunku i l�k zdominowa� wszelkie inne odczucia. Do tego, w chwil� p�niej, na ramieniu ch�opca zacisn�a si� silna d�o�. Wi�c dr�a�. Wreszcie, zebrawszy si�y, odwr�ci� si�. By� got�w przyj�� najgorsze. - Nareszcie panicza odnalaz�em. Rodzice s� bardzo zaniepokojeni - powiedzia� mi�kkim g�osem przybysz, jeszcze mocniej �ciskaj�c rami� ch�opca. Jak�e r�ni� si� ten odziany w bia�y uniform, czysty i po�yskliwy nieznajomy od stworzenia, kt�re tam w dole uporczywie pokonywa�o szczeble stalowej drabiny, mkn�c z dna piek�a ku drzwiom �wiata. Nieskazitelny przybysz pod��y� wzrokiem za spojrzeniem Teodora i dostrzeg� zbli�aj�c� si�, niemal nag� posta�. W�wczas wysun�� si� przed sparali�owanego strachem, kurczowo trzymaj�cego w obj�ciach mechaniczne zabawki malca. A potem odziana w l�ni�cy uniform posta� wykrzykn�a: - Wracaj, Franz! Nie masz tu ju� nic do roboty! Dla Teodora s�owa te mia�y warto�� zakl�cia. Mo�e wi�c przybysz by� Anio�em Str�em, o kt�rym wspomina�a mama i s�owa modlitwy? Bo odleg�y ju� jedynie o metr, l�ni�cy od potu, oblepiony sadz� demon zatrzyma� si�. Zacisn�� w�skie, okrutne wargi i bez s�owa, z pos�pnym wyrazem twarzy, ruszy� w drog� powrotn�. W czelu��. - Prosz� si� nie ba�, paniczu. To ja, steward Aldo. Zaraz p�jdziemy do mamy i taty - szepn�� ciep�ym g�osem bia�y wybawiciel; zapewne dostrzeg� l�k zapisany w oczach ch�opca. I strach Teodora znikn�� jak p�atek sadzy otarty z twarzy batystow� chusteczk�. �wiczenie gry na skrzypcach, potem kolacja, k�piel i wieczorny pacierz przep�yn�y �agodnym, zwyk�ym torem - cho� poprzedzi�y je ostre s�owa rodzic�w, karc�cych nierozwa�ne dziecko. Jednak p�niej, noc�, Zofia kilkakrotnie zagl�da�a do niewielkiej kajuty, sypialni syna. Bo Teodor rzuca� si� krzycz�c na w�skiej koi. �ni� mu si� kapitan Eichhorn i jego kluczyk do nakr�cania mechanizm�w "La Luny". A tak�e istoty okrutniejsze od zwierz�t. I piek�o z metalu. - Wkr�tce czas na posi�ek - orzek� ojciec, spogl�daj�c na cyferblat blisko stuletniego, kieszonkowego zegarka. Jednego z przedmiot�w, kt�re nabiera�y cech rodowej bi�uterii, przechodz�c w spadku z ojc�w na syn�w. Stanis�aw Ossowicki zsun�� na ty� g�owy melonik i otar� chustk� pot z czo�a. Potem si�gn�� do kieszonki kamizelki po kluczyk przypi�ty do srebrnego �a�cuszka. W dni �wi�teczne i gdy bywa� pogodnie usposobiony, pozwala� swojemu pierworodnemu nakr�ca� pami�tkowy zegarek. Tym razem r�wnie� tak uczyni�, jednak nie omieszka� wypomnie� Teodorowi uchybie� z poprzedniego dnia. - Jeste� ju� du�ym ch�opcem, a nadal przyprawiasz matk� o spazmy swoim niepos�usze�stwem. Uprzedzam ci�, synu, �e pod rygorem r�zgi do ko�ca podr�y wszystko ma by� jak w zegarku! Potem, otrzymawszy czas do swojej dyspozycji, ch�opiec spacerowa� z Lysett� i jej ojcem, panem Albertem Eislerem, zamo�nym zegarmistrzem z Norymbergi. I bardzo mi�ym, uczynnym cz�owiekiem, co podkre�lali wszyscy pasa�erowie. Rozmowa nie trwa�a jednak d�ugo. O wp� do pierwszej morscy podr�nicy pachn�cy s�onym wiatrem Adriatyku, zach�ceni przez stewarda Aldo, udali si� do jadalni. Po obiedzie Teodor jako jeden z pierwszych opu�ci� salony "La Luny". Kobiety komplementowa�y kuchni� i obs�ug�, panowie zebrali si� w palarni. Ch�opiec bieg� wi�c beztrosko pustymi korytarzami, co sko�czy�o si� zderzeniem z m�czyzn� wychodz�cym z jednej ze s�u�bowych kajut. By� to lekarz okr�towy Martineau. Teodor, pe�en skruchy wymamrota� przeprosiny i odszed� powoli ze spuszczon� g�ow�. By� jednak pe�nym fantazji o�miolatkiem, wi�c ju� w chwil� p�niej gna� na pok�ad spacerowy. Mia� nadziej�, �e spotka tam jedyne, opr�cz siebie dziecko zaokr�towane na "La Lunie" - Lysett� Eisler. Musia� czeka� blisko godzin�, nim dziewczynka wysz�a wraz z ojcem, by za�y� przechadzki. Lysetta sprawia�a wra�enie os�abionej. Nawet rozmawiaj�c z ch�opcem cedzi�a s�owa, jakby ka�dy ruch, ka�dy wdech i wydech wymaga�y kolosalnego wysi�ku. Paroksyzmy suchego, ostrego kaszlu wstrz�sa�y jej drobnym cia�em, a ona tuszowa�a to zas�aniaj�c usta batystow� chusteczk�. Po kwadransie lub dw�ch pan Eisler opu�ci� dzieci. W�wczas ruszy�y wolnym krokiem w kierunku dziobu parowca. I nagle, w miejscu tak spokojnym i odludnym, dziewczynka j�kn�a g�ucho. Mocno przycisn�a lalk� do piersi, rozpaczliwym gestem, a potem upad�a na pok�ad. Teodor by� przera�ony. I r�wnie bezradny jak le��ca u jego st�p Lysetta, otulona pian� jedwabnych tkanin. Nasta�a niezno�nie d�uga chwila absolutnej ciszy, zako�czona subtelnym brz�kiem. Spomi�dzy koronek i fa�d sukni wytoczy�o si� b�yszcz�ce k�ko z�bate, a za nim nast�pne. Szcz�kn�y zapadki, spr�yny rozwija�y si� z budz�cym dreszcze sykiem. Wreszcie mutry, tryby i sworznie, r�norodne cz�ci mechanizmu, potoczy�y si� grzechocz�c po pok�adzie. A za nimi sun�� w�ski strumyczek jaskrawoczerwonego p�ynu s�cz�cego si� z rozchylonych ust Lysetty. R�ce i nogi dziewczynki zadr�a�y, nienaturalnie usztywnione w stawach, po czym zacz�y gwa�townie uderza� o deski pok�adu. Trwa�o to kilka sekund. Ko�czyny nagle zamar�y jak u lalki, gdy energia rozwijaj�cej si� spr�yny ulegnie wyczerpaniu. Potem nadci�gn�y okrzyki i feeria ruchu postaci przes�aniaj�cych cia�o dziewczynki. Teodor z trudem ��czy� to w sp�jny obraz. Pe�ni� �wiadomo�ci odzyska�, gdy prowadzony przez ojca, opuszcza� miejsce wypadku. Odwr�ci� si� w�wczas i spojrza� na b�yszcz�cy w �r�dziemnomorskim s�o�cu stos metalowych cz�ci. Na szcz�tki mechanizmu. Na wszystko to, co pozosta�o z Lysetty. Tu� przed kolacj� Teodor wymkn�� si� do kabiny Eisler�w, ale go nie wpuszczono. Jednak przez zamkni�te drzwi dobieg�y go niepokoj�ce d�wi�ki. Czy by� to brz�k narz�dzi �lusarskich, chrobot i zgrzyt dartego metalu? Wreszcie gdy kilka zaaferowanych os�b, wraz z ojcem Lysetty i doktorem Martineau, wysz�o z apartamentu na wieczorny posi�ek, Teodorowi uda�o si� zmyli� stewarda. I przez chwil� m�g� by� sam z nieruchomo le��c� dziewczynk�. Rozgor�czkowany, dotkn�� jej ch�odnej, porcelanowej w dotyku twarzy. W�os�w wygl�daj�cych w �wietle lampy naftowej jak martwe. A potem zacisn�� palce na przegubie szczup�ej r�ki dziewczynki. Pod opuszkami wyczu� niepokoj�c� twardo�� ko�ci, �ci�gien - przypominaj�cych wyroby ze stali. - Nie jeste� prawdziwa, Lysetto - szepn��. Obok ��ka, na pod�odze, le�a�y szcz�tki lalek. Zabawek automatycznych i finezyjnych. Przypatruj�c si� ich twarzom z porcelany, ch�opiec odkry� prawd�. Bo Lysetta, opr�cz wielko�ci i stopnia komplikacji technicznych rozwi�za�, niczym si� nie r�ni�a od pozosta�ych dzie� Alberta Eislera, norymberskiego zegarmistrza. Teodor mia� przed sob� androidy. Trzy Coppelie. Trzy zabawki. Ojciec by� wzburzony. Stwierdzi�, �e ch�opiec jest wyj�tkowo niegrzeczny. Bowiem opuszcza kolacj� i w��czy si� nie wiadomo gdzie. Nawet nie stawia si� terminowo, by �wiczy� gr� na skrzypcach. Wed�ug Stanis�awa Ossowickiego takie zachowanie sprawia�o, �e ca�y �wiat zd��a� ku z�emu i nic ju� nie chodzi�o jak w zegarku. Tego wieczoru, po odm�wieniu modlitwy, Teodor spyta� matk�, kiedy przychodzi do niej Pan B�g, by nakr�ca� jej spr�ynk�. A mo�e robi to ojciec? Zofia ofukn�a go w odpowiedzi i odesz�a z pos�pnym wyrazem twarzy. Ch�opiec za� zrozumia�, �e posiad� tajemnic�, kt�ra mia�a by� przed nim zakryta. Spocony, rozgor�czkowany, stara� si� nie zasn��. Chcia� wiedzie�, czy ojciec mu wybaczy�. Czy i tej nocy przyjdzie do niego cicho, ukradkiem, z kluczykiem od zegarka w d�oni. Min�a p�noc, rodzice dawno ju� ucichli w swojej sypialni. Teodor, nie doczekawszy tajemnej wizyty ojca, zwl�k� si� z koi. Zdesperowany, zrozpaczony poszed� do salonu apartamentu. Zabra� stamt�d kluczyk od ojcowskiego zegarka, a potem wyrzuci� go do morza. Przez bulaj, kt�ry otworzy� w swojej kabinie. Siedzia� na ��ku ws�uchuj�c si� w ledwie uchwytny szelest spr�yny odwijaj�cej si� coraz wolniej, gdzie� we wn�trzu, tam gdzie jest ona zwykle ukryta w ka�dym z ludzkich cia�. Si�gn�� po pozytywk� i nakr�ci� j� po raz ostatni. Kluczyk do tego mechanizmu r�wnie� wyrzuci� przez okienko, w czarne jak sadza wody Adriatyku. Teodor p�aka� i �mia� si�, na zmian�, obserwuj�c szybkie poci�gni�cia smyczka po cynowym instrumencie. Patrz�c na powolny taniec kolumn d�wigaj�cych nad skrzypkiem szklany firmament. Z gorycz� pogodzi� si� z tym, �e ju� nikt nigdy nie napnie spr�ynki ukrytej w jego wn�trzu. Na po�egnanie nada� Filarom Niebios nowe imiona. Pierwsza kolumna sta�a si� kapitanem Eichhornem, druga lekarzem okr�towym, trzecia panem Eislerem, ostatnia za� Stanis�awem Ossowickim. Teodor zapragn�� zepsu� si� jak Coppelie i zarazem odczuwa� przed tym strach. Coppelie by�y przecie� jego siostrami. A rozpacz mo�e by� prawdziwa, nawet je�li zdaje si� tylko karykatur� uczucia, zrodzon� w�r�d trybik�w, mutr i spr�yn. Teodor rozpacza�, bo konstrukturzy automat�w i powiernicy ich dusz - kluczyk�w ze srebra - porzucili swoich podopiecznych. Swoje zabawki. W oczadzia�ym gor�czk� umy�le Teodora rozb�ys�a nagle my�l. Wspomnienie s��w kapitana Eichhorna: "Jeste�my pierwszymi po Bogu". Oczywi�cie, to Eichhorn ukradkiem o�ywia� sekretne mechanizmy statku. Ksi��� "La Luny", stalowego piek�a i jego mieszka�c�w. Lecz w�adc� ludzi, a raczej android�w, by� doktor Martineau! Teodor wreszcie zrozumia�, kim jest B�g, do kt�rego matka kaza�a modli� si� ka�dego ranka i wieczoru. Odkry� nareszcie Jego imi�! Otworzy� oczy. Wok� by�o jasno, jak za dnia. Us�ysza� g�osy. Najpierw ojca, a potem Boga. I B�g powiedzia�: "Traktujmy spraw� powa�nie, panie Ossowicki, to influenca". Dla Teodora by�o to objawienie - pozna� s�owo okre�laj�ce stan istnienia automatu bez kluczyka. Bez duszy. Zapewne chodzi�o tu o stan odmienny od �mierci, a B�g, je�li tylko chcia�, dobiera� nowy srebrny kluczyk. Teodor by� o tym przekonany. Odt�d, zawsze nienagannym chwytem, trzyma� w d�oniach smyczek oraz gryf skrzypiec. I wszystko by�o jak w zegarku. Nawet niebo wiruj�ce nad g�ow�, gdy gra� - zawsze t� sam� - romantyczn� cancon�, stanowi�o firmament niezwyk�ej pi�kno�ci. Przezroczysty jak kawa�ek szk�a napuszczanego b��kitem i biel�.