5277

Szczegóły
Tytuł 5277
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5277 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5277 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5277 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

RaV Mroczek K�opoty w Garndun Opowiadanie zamieszczone za wiedz� i zgod� Autora Kropla deszczu spad�a na li��, za�wieci�a niczym per�a, po czym sp�yn�a na �d�b�o trawy, a p�niej na ziemi�. Za ni� pod��y�a druga, trzecia i kolejne. Zacz�o kropi�. Chmury zakry�y s�o�ce, otaczaj�c �wiat p�mrokiem. Gdzie� dalej b�yskawica roz�wietli�a na chwil� otoczenie. Hasselgard z u�miechem podni�s� si� z trawy, otrzepa� plecy. Nie pada�o od dw�ch dni. Czeka� na ten deszcz. Skierowa� swe kroki do ober�y. C�, czas zaczyna�, pomy�la�. Rozpada si� na dobre, trzeba to wykorzysta� i zarobi� na chleb. Min�� dwie chaty i wszed� na drog�. Zauwa�y� dwie kobiety, kt�re pu�ci�y si� biegiem do dom�w, by unikn�� ulewy. Poza tym na dworze nie by�o nikogo opr�cz psa, kt�ry �a�o�nie ujada� pod drzwiami, pr�buj�c dosta� si� do �rodka. - Co, piesku, nie wpu�cili ci� do domu? Nie martw si�, od deszczu nie zginiesz, a mnie on jest bardzo na r�k� - powiedzia�, samemu nie wiedz�c, dlaczego. Zaczynam rozmawia� z zwierz�tami, pomy�la�. Niedobrze. Po tej robocie trzeba b�dzie odpocz��. Wszed� do ober�y, wpuszczaj�c do wn�trza wiatr i li�cie. - Zamknij te pieprzone drzwi, je�li �aska! - wydar� si� karczmarz. Nie nale�a� do naj�yczliwszych w tym zawodzie, o czym Hasselgard mia� ju� okazj� si� przekona�. Zamkn�� pos�usznie drzwi. W �rodku, poza ober�yst�, siedzieli towarzysze trapera. Kiwaj�c si� na krze�le pod �cian�, w jednej r�ce trzymaj�c butelk� piwa, w drugiej s�u�ebn� dziewk�, siedzia� A'Wilksthorn, p�elf, dobry przyjaciel Hasselgarda. By� dobrze zbudowany, mierzy� prawie dwa metry, mia� kruczo czarne, kr�tkie w�osy. Po swym elfim rodzicu odziedziczy� lekko spiczaste uszy oraz du�e, zielone oczy. Nosi� ciep��, sk�rzan� kurtk�, odpowiedni� na jesie�, sk�rzane spodnie i buty. Za pasem tkwi� miecz i n� oraz sakiewka z brz�cz�c� zawarto�ci�. Obok niego siedzia� Wawrini, krasnolud, towarzysz�cy A'Wilksthornowi, odk�d Hasselgard pami�ta�. Opr�nia� w�a�nie kolejny kufel grzanego piwa, przed nim sta�o pi�� pustych. By� niski i kr�py, w�osy mia� ukryte pod he�mem, a czarna broda opada�a mu na klatk� piersiow� i si�ga�a a� do kolan. Na lekkie, acz wytrzyma�e ubranie na�o�on� mia� koszulk� kolcz�, obok, oparty o st�, sta� wielki m�ot bojowy. Poza tym za paskiem stercza�o pi�� no�y do rzucania i niewielki mieszek, niemal�e pusty. Przenikliwe, piwne oczy potrafi�y przebi� najwi�ksze ciemno�ci, ale tak�e wywo�a� szacunek, a nawet strach u tego, na kogo pada�o spojrzenie krasnoluda. Po prawicy Wawriniego, bokiem do wej�cia, siedzia�a Annabell, pi�kna i m�oda uzdrowicielka, kt�ra dopiero kilka tygodni wcze�niej zaszczyci�a grup� swym cz�onkostwem. Mia�a d�ugie, rude w�osy, si�gaj�ce do bioder, j�drne piersi i, jak uwa�a� nie tylko Hasselgard, figur� bogini. Jednak Annabell by�a przede wszystkim inteligentna i zdyscyplinowana, a rany potrafi�a doskonale zar�wno leczy�, jak i zadawa�. Ku temu s�u�y� jej n�, wystaj�cy zza paska, na kt�rym wisia�o kilka woreczk�w z zio�ami lub pieni�dzmi. Poza tym na por�czy zajmowanego przez ni� krzes�a wisia�a torba, w kt�rej trzyma�a reszt� potrzebnych jej do leczenia rzeczy, ale tak�e przedmioty, bez kt�rych "dama nie mo�e si� obej��", jak cz�sto m�wi�a. Dam� jednak z pewno�ci� nie by�a, o czym �wiadczy�y sposoby, w jakie Annabell niejednokrotnie uzyskiwa�a informacje lub po prostu zaspokaja�a swoje erotyczne zachcianki. Wielce przydatne przy tym by�y jej wdzi�ki, aktualnie przykryte d�ug�, bia�o zielon� sukni� oraz ciep�ym futrem. Towarzystwo uzupe�nia� Ivo, zwany Szalonym, zapewne z powodu jego du�ego opanowania, kt�re reszta grupy nieraz wy�miewa�a. Raz, aby zadrwi� z kolegi, A'Wilksthorn nada� mu ten przydomek, niezbyt do niego pasuj�cy, kt�ry si� przyj��. Ivo by� reaverem, czyli dwu- i p� metrowym, barczystym humanoidem. Mia� wyraziste ko�ci czaszki, kr�tko przystrzy�one, czarne w�osy. Jak wszyscy z jego ludu, odznacza� si� kompletnym brakiem zarostu i w�os�w na klatce piersiowej. Nie nosi� �adnego ubrania, poza ci�kimi, sk�rzanym spodniami. Jedyn� bro� stanowi�y dwa cepy bojowe, z kt�rymi nigdy si� nie rozstawa�, od kiedy zabra� je dozorcy niewolnik�w, po tym, jak zmia�d�y� mu g�ow�. Jego mi�nie, �wiadcz�ce o nieprzeci�tnej sile, wygl�da�y jak wyrze�bione. Ivo by� wspania�ym wojownikiem. Reaverzy byli dalekimi kuzynami ogr�w, jednak daleko bardziej ucywilizowanymi i cz�sto b�d�cymi przedmiotem handlu. �yli w g�rskich osadach, sk�adaj�cych si� wy��cznie z cz�onk�w ich gatunku, m�wili swoim w�asnym j�zykiem, nie wdawali si� w konflikty z s�siadami. By�y to niestety g�upie stwory. Te, kt�re uda�o si� ludziom z�apa�, s�u�y�y jako tania si�a robocza. Mo�na ich by�o nauczy� podstaw j�zyka, lecz wi�kszo�� ich w�a�cicieli ogranicza�a si� do wpojenia im rozumienia prostych nakaz�w. Powstawa�y niewielkie farmy, gdzie, mo�na by rzec, hodowano reaver�w. Ci znali jedynie ludzki j�zyk, a niewolnictwo by�o dla nich czym� normalnym i oczywistym. Do za�o�enia takiej farmy wystarczy�o dw�ch reaver�w przeciwnych p�ci. Hasselgard pami�ta�, jak on, A'Wilksthorn i Wawrini poznali Iva. By� skuty w kajdany i prowadzony gdzie� przez trzech m�czyzn �rodkiem du�ego miasta, a mijaj�cy ich ludzie kopali i wytykali reavera palcami. Po jego twarzy nie mo�na by�o nic pozna�, ale zaciskane do b�lu pi�ci �wiadczy�y o nerwach, napi�tych do granic wytrzyma�o�ci. Tylko patrze�, a� wybuchnie, my�la� wtedy Hasselgard. Jedyn� rzecz�, kt�ra wydawa�a si� go powstrzymywa�, by� miecz, trzymano przez jednego z dozorc�w i wwiercaj�cy si� w plecy Iva. Wawrini gardzi� niewolnictwem, co reszcie trzyosobowej wtedy grupy by�o wiadome. �aden z nich nie przypuszcza� jednak, �e krasnolud podniesie kamie� i rzuci nim w m�czyzn� z wyci�gni�tym mieczem, rozbijaj�c mu g�ow�. Reaver zareagowa� b�yskawicznie. Poci�gn�� za �a�cuch od kajdan, kt�rego drugi koniec by� w r�kach znienawidzonego handlarza, przyci�gaj�c go do siebie. Chrupot ko�ci, oznaczaj�cy skr�cony kark, uciszy� krzyk. Ostatni z pilnuj�cych Iva ludzi rzuci� si� do ucieczki, jednak miecz, podniesiony z ziemi i rzucony przez by�ego niewolnika, wbi� mu si� w plecy, przewracaj�c go i unieruchamiaj�c ju� na zawsze. Ludzie, kt�rzy jak zamurowani obserwowali wydarzenie, zrozumieli wreszcie, �e poni�any przez nich stw�r nie jest ju� powstrzymywany przez trzech silnych ludzi, i rzucili si� do ucieczki. Na ulicy zostali jedynie Ivo oraz Hasselgard z przyjaci�mi. Reaver podni�s� dwa cepy bojowe, le��ce obok trupa ze skr�conym karkiem, i wolnym krokiem podszed� do krasnoluda. A'Wilksthorn chcia� wyci�gn�� miecz, lecz Wawrini powstrzyma� go gestem. Traper z zaciekawieniem obserwowa� sytuacj�. Reaver, wolno artyku�uj�c, powiedzia� po pe�nej napi�cia ciszy: - Wy pom�c Ivo uciec... Nie zostawia� Ivo... Ivo by� dobry wojarz... Mocno i celnie wali�... Ivo by�... pos�uszny i dzi�kowa�... prosi� nie zostawia�, bo ludzie zabi� Ivo... prosi�... W ten spos�b dru�yna zyska�a niezr�wnanego wojownika i mog�a dopisa� miejscowo�� do listy miast, w kt�rych ich obecno�� mog�a si� spotka� z wrogim przyj�ciem. A nawet na pewno spotka�aby si�. Nigdy nie �a�owali decyzji, by przy��czy� do grupy nie zawsze akceptowanego na wolno�ci humanoida. No, kilka razy mieli przez to k�opoty. Hasselgard pami�ta�, jak... - Co tak stoisz, jak tuman? Chod� no! Karczmarzu, kufel dla mego druha! - krzyk A'Wilksthorna wyrwa� trapera z zadumy. Wci�� sta� przed drzwiami. Naprawd� musze odpocz��, pomy�la�. Hasselgard mia� oko�o dwudziestu lat, metr osiemdziesi�t, kr�tkie, br�zowe w�osy, zielone oczy. By� dobrze zbudowany. Nosi� lekki, dwudniowy zarost. Goli� si� raz na dwa dni, czyli dwa razy za rzadko. Ubrany by� w lekk� kamizelk� sk�rzan�, narzucon� na ciep�� bluzk� z dobrego materia�u. Nosi� tez sk�rzane spodnie i wysokie buty. Na jego uzbrojenie sk�ada� si� d�ugi, �wietnie wywa�ony �uk wraz z ko�czanem i kompletem strza� oraz dwie siekiery. Hasselgard nigdy nie u�ywa� i nie chcia� u�ywa� topora, za� siekiery wykorzystywa� do wielu rzeczy, na �cinaniu drzewa i budowaniu, powiedzmy, tratwy zaczynaj�c, a na roz�upywaniu czaszki, powiedzmy, orka ko�cz�c. Podszed� do stolika, przystawi� sobie krzes�o i �ykn�� piwa z w�a�nie przyniesionego przez ober�yst� kufla. A'Wilksthorn nadal obmacywa� dziewk�, co wywo�ywa�o wyraz obrzydzenia na twarzy Annabell. Wawrini uni�s� twarz znad kufla. - I co, Hasselgard? Ruszamy? - My�l�, �e najwy�szy czas. Je�li mamy j� znale��, to w�a�nie teraz, w czasie ulewy. W deszczu najcz�ciej udaj� si� na �owy. Mo�emy j� wytropi� i ukatrupi�. Gdy nie pada, zazwyczaj siedzi w gniazdku na drzewie i cholernie trudno jest tak� j�dz� znale�� - �ykn�� piwa. Dobre, bo ciep�e. Rozgrzeje przed walk�. - Zapytam, dla upewnienia, bo nie jestem tak do�wiadczona jak wy - rzek�a Annabell. Mia�a pi�kny i d�wi�czny g�os. - Jeste�cie pewni, �e to wyverna? - O tym �wiadczy�yby opisy wie�niak�w i rany jednego z nich - odpowiedzia� z m�dr� min� traper. - Poza tym porywa tylko jednego. Zawsze tylko jednego. To spos�b dzia�ania wyverny. Zreszt� nieopodal wsi s� bagna, wi�c potw�r ma �wietne miejsce na legowisko. C� - podsumowa� - wszystko wskazuje na to, �e to zafajdana wyverna. - No, koniec gadania - orzek� Wawrini. - A'Wilk, puszczaj dziewoj� i wychodzimy. Pobaraszkujesz sobie z wyvern�. - S�ysza�a� ma�a - powiedzia� p�elf do trzymanej za kibi� dziewczyny. - Koniec migdalenia. Tw�j wybranek ma robot� do za�atwienia - za�mia� si� i pu�ci� wie�niaczk�, kt�ra z wyrazem ulgi na twarzy pobieg�a na g�r�. Ivo sta� ju� przy drzwiach, got�w do wyj�cia. Zacz�a zbiera� si� r�wnie� Annabell. - A ty gdzie� si� wybierasz? - zapyta� Hasselgard. - Z wami id�, a co? My�la�e�, �e zostan� i b�d� si� zamartwia�? - zripostowa�a ostro. - O mnie te� by� si� martwi�a, moja mi�a? - s�odkim g�osem zapyta� A'Wilksthorn, przytulaj�c si� do jej ciep�ego cia�a. - Mmm... Daj mi pomy�le�... Czy ja wiem? - za�artowa�a, brutalnie odpychaj�c adoratora na krzes�o. - No, Hasselgard, bez �art�w, my�la�am, �e jeste�my dru�yn�. - Bo jeste�my, ale nie masz poj�cia, jak niebezpiecznie jest polowa� na wyvern�. Zazwyczaj to ona poluje na ludzi. Wbija swe szpony w twe ramiona, unosi wysoko nad ziemi� i leci do swego legowiska, po drodze odgryzaj�c kawa�ki twego cia�a i pieszcz�c tw�j brzuch swym ogonem, zako�czonym ��d�em jak u skorpiona. Nieruchom� wrzuca ci� do gniazda, gdzie ci� po�era. I jak ci si� to podoba, Annabell? Wydawa�o si�, �e jego odpowied� zrobi wra�enie na niedo�wiadczonej w tego typu sprawach towarzyszce. Jednak Annabell nie by�a w ciemi� bita i, ku zaskoczeniu trapera, szybko odpowiedzia�a: - Przesta� pieprzy�, Hasselgard. Je�li id� z wami, nic mi nie grozi, nie? Zreszt�, tw�j opis jest bez sensu, bo chyba nie idziecie tam, by da� si� zar�n��. Poza tym, gdy b�d� na miejscu, mog� od r�ki opatrzy� ewentualne rany, nie? Nie wiedzia�, co odpowiedzie�, by udowodni� sw� racj� i jednocze�nie nie urazi� Annabell. Uratowa� go Wawrini. - Hasselgardowi chodzi o to, �e b�dziesz nam tylko zawadza�. Zamknij si�, A'Wilksthorn - p�elf zamkn�� buzi�, nim zd��y� cokolwiek powiedzie� i skierowa� si� ku wyj�ciu, niepocieszony, �e nie m�g� za�artowa�. - Je�li p�jdziesz z nami, b�dziemy musieli nie tylko uwa�a� na t� poczwar�, ale i na ciebie. Wi�c lepiej dla nas wszystkich b�dzie, je�li zostaniesz we wsi. Nast�pi�a cisza. Hasselgard zastanawia� si�, czy ta argumentacja poskutkuje na upart� Annabell. Wawrini potrafi� m�wi� otwarcie z ka�dym, do czego on nie by� zdolny. Uzdrowicielka si� odezwa�a: - Dobrze wi�c, zostan�. Krasnolud przynajmniej m�wi sensownie - znacz�co spojrza�a na trapera, kt�ry odwr�ci� wzrok. - Tylko wr��cie mi tu cali, bo nie chcia�abym was zszywa�. - Wzi�a torb� i posz�a na g�r�, do swojego pokoju. Na schodach odwr�ci�a si� jeszcze i rzek�a: - Powodzenia. - Us�yszeli ju� tylko odg�os oddalaj�cych si� krok�w, otwieranych i zamykanych drzwi. - Masz gadane, Wawrini - skomentowa� Hasselgard. - Kto� w tej bandzie musi mie�, albo ona nas sterroryzuje. No, koniec marudzenia. Chod�my zapolowa� na t� gadzi� dziwk� - wyszli za A'Wilksthornem i Ivem, kt�rzy ju� wcze�niej opu�cili ober��. Deszcz przybiera� na sile, co by�o dla Hasselgarda zaskoczeniem, bo ju� i tak la�o mocno. B�yskawice raz po raz roz�wietla�y niebo, tworz�c niepokoj�c� gr� cieni. Jest co� ko�o po�udnia, my�la� traper. Je�li b�dziemy mieli szcz�cie i znajdziemy j� szybko, zjemy pieczon� wyvern� na obiad. By� �wiadomy, �e nawet najdziksze zwierz�ta brzydz� si� mi�sem tych kreatur, ale my�lenie o tym, co si� stanie z potworem po jego �mierci dodawa�o mu otuchy. Ivo szed� przodem, bacznie rozgl�daj�c si� na wszystkie strony i trzymaj�c oba cepy w pogotowiu. Z lewej strony kroczy� Wawrini, ton�c po kolana w b�ocie i kln�c co pewien czas, gdy co� tr�ca�o go w stop�. Praw� flank� os�ania� Hasselgard, szukaj�c �lad�w i raz po raz, od niechcenia odr�buj�c jak�� ga��� za pomoc� siekiery. Poch�d zamyka� A'Wilksthorn, beztrosko nuc�c zas�yszan� ostatnio melodi� i wymachuj�c lekko mieczem. Szli tak ju� godzin�, na razie bez rezultat�w. Hasselgard co chwil� sprawdza�, czy id� r�wnolegle do drogi, na kt�rej kilka dni wcze�niej wyverna zaatakowa�a wie�niak�w. Je�li maj� j� znale��, to w tej okolicy. Potw�r b�dzie broni� swego terenu, jak to le�y w jego naturze, lub b�dzie szuka� po�ywienia, ale czeka go przykra niespodzianka, obiecywa� sobie w my�lach traper. - D�ugo jeszcze b�dziemy si� w��czy� po tych bagnach? - przerwa� jego rozmy�lania p�elf. - Wawrini zanurzy� si� ju� prawie po szyj�. - Lepiej uwa�aj, co by� sam gdzie� nie wpad� - odpowiedzia� krasnolud. - O mnie si� nie martw. - Nie martwi� si�, a i mnie nic nie grozi, bo przecie� id� tu� za traperem, nie? Jednak jestem ca�y mokry i zzi�bni�ty, a stwora ani �ladu. Nic nie masz, Hass? - Gdybym co� zauwa�y�, to bym powiedzia�, nie s�dzisz? - odrzek� traper. - A teraz uciszcie si� z �aski swojej, �eby wyverna nas nie zaskoczy�a. A'Wilksthorn chrypn�� gniewnie i dalej szli w milczeniu, raz po raz przerywanym przekle�stwami Wawriniego. Aby zabi� czas, Hasselgard rozmy�la� o dotychczasowych potyczkach z wyvernami. Jak dot�d tylko raz polowali na takiego stwora, a by�o to, zanim do��czyli do nich Ivo i Annabell. Mieli sporo szcz�cia, bo zwabili wyvern� na teren g�ciej us�any drzewami, gdzie nie mog�a ona roz�o�y� swych wielkich skrzyde�. Musia�a wyl�dowa�, a wtedy nie mia�a ju� szans. To by� jednak czysty przypadek, �e znalaz�a si� w niedogodnych dla siebie warunkach, bo wtedy traper i jego towarzysze nie wiedzieli prawie nic o tego typu stworzeniach. Dla A'Wilksthorna i Wawriniego by�o to pierwsze zetkni�cie si� z tym gadem. Hasselgard wcze�niej, jeszcze kiedy �y� sam w lesie, natkn�� si� na gniazdo wyverny. By�y w nim tylko dwie niewielkie kreaturki, kt�re wywo�a�y w nim odraz�. Nie namy�laj�c si� d�ugo, zabi� je, po czym uciek� w obawie przed konfrontacj� z wi�kszymi osobnikami. Mia� wtedy siedemna�cie lat, jednak dobrze zapami�ta� wygl�d zwierz�cia. Las, kt�rym teraz szli, by� rzadki, wi�c �wietnie nadawa� si� do polowania dla wyverny. Z drugiej strony, w takim otoczeniu �atwiej by�o drapie�nika zauwa�y�. Niestety, p�mrok spowodowany zachmurzeniem oraz g�sty deszcz niwelowa� t� przewag�. G�os Iva wyrwa� trapera z zadumy: - S�ysze� cichy ha�as... Z p�noc... Pluski szybkie... - No to my teraz by� cicho i skrada� si� w tamtym kierunku - odpowiedzia� cicho A'Wilksthorn. Lubi� parodiowa� mow� reavera. Ruszyli wolno, bacznie si� rozgl�daj�c i staraj�c jak najmniej ha�asowa�. To ostatnie by�o wyj�tkowo trudne, gdy� pod��ali bagnistym terenem, a woda gdzieniegdzie si�ga�a im do kolan. Najtrudniejsz� sytuacj� mia� Wawrini, kt�ry takie miejsca musia� omija�, �eby nie zanurzy� si� a� po klatk� piersiow�. Po chwili doszli do �r�d�a d�wi�ku, zobaczyli je zza krzak�w, za kt�rymi si� schronili. Okaza�o si�, i� by� to wilk, goni�cy zaj�ca przez podmok�y teren. Zaj�c okaza� si� szybszy i czmychn�� w krzaki po drugiej stronie niewielkiej po�aci ods�oni�tego terenu. Wilk zrezygnowa� z po�cigu, pokr�ci� si� chwil� bez celu, po czym ruszy� w inn� stron�, z opuszczonym �bem. Zanim znikn�� w zaro�lach, zatrzyma� si� i odwr�ci� pysk w stron� obserwator�w. Hasselgard m�g�by przysi�c, �e zwierz go zauwa�y�. Jednak drapie�nik sta� przez chwil� w milczeniu, po czym odbieg�. Zabawne, pomy�la� traper. Spodziewamy si� ujrze� nie wiadomo co, jakie� duchy, potwory, a tu co� tak stereotypowego, jak wilk goni�cy zaj�ca. Niby lasy roj� si� od takich zwierz�t, jednak ja, na przek�r temu, spodziewam si� zobaczy� dzikie monstrum. �wiat oszala�. Co chwil� trzeba si� rozgl�da�, �eby jaka� kreatura nie rzuci�a si� na ciebie zza drzewa. Czy kiedykolwiek by�o bezpieczniej? Czy zawsze na �wiecie istnia�o tyle potwor�w? A mo�e rozpleni�y si� dopiero niedawno? Teraz rozmna�aj� si� i powoli wypieraj� gatunek ludzki, b�d�c silniejszymi i bardziej bezwzgl�dnymi. Teraz czekaj� za ka�dym drzewem w lesie, ka�dym g�azem w g�rach, aby rzuci� si� na bezbronnego cz�owieka i rozszarpa� jego cia�o. Ju� nied�ugo, nied�ugo b�dziemy dominowa�. Era naszego panowania si� ko�czy. Ju� nie ma miejsca na tak trywialne rzeczy, jak wilk goni�cy zaj�ca. Teraz to tylko potw�r goni�cy cz�owieka lub odwrotnie. A mo�e to ja �wiruj�, my�la� dalej. Mo�e tylko wydaje mi si�, �e istnieje tyle potwor�w, skoro utrzymuj� si� g��wnie z ich zabijania, niczym jaki� wied�min. Mo�e ta ca�a robota odbija si� na moim zdrowiu psychicznym. Naprawd�, b�d� musia� wypocz��. Co najmniej kilka tygodni. - Hej, obud� si�, Hasselgard! - g�os A'Wilksthorna ocuci� go. - Zapomnia�e�, �e przyszli�my tu ubi� bestie. Nie mitr�, idziemy. Pora obiadu zbli�a si� nieub�aganie, a my wci�� nie mamy co do garnka w�o�y�. - Id�, id�. Zauwa�y�, �e Wawrini i Ivo wychodz� na ods�oni�ty teren i kieruj� si� w stron� krzak�w, w kt�rych znikn�� zaj�c. C�, kierunek dobry, jak ka�dy inny, pomy�la� traper. Wsta� z kucek i ju� mia� zamiar ruszy� za nimi, gdy zauwa�y� dziesi�ciometrowy cie�, b�yskawicznie zbli�aj�cy si� do krasnoluda. Ods�oni�ty teren! Jak mog�em nie skojarzy�! - Uwaga! - zd��y� krzykn��, ale by�o za p�no. Na jego okrzyk Wawrini i reaver pr�bowali przypa�� do ziemi, lecz wyverna by�a du�o szybsza. Przelatuj�c, chwyci�a tylnymi ko�czynami unikaj�cego krasnoluda za ramiona i wzbi�a si� w powietrze, ze sporym zapasem unikaj�c ciosu miecza p�elfa. - Na Tolreana ]- zdo�a� jedynie wyksztusi� Hasselgard. - Ju� po nim. A'Wilksthorn zakl��. Wyverna nabiera�a wysoko�ci, nie rozlu�niaj�c uchwytu. Krasnolud wpad� w panik�. Pr�bowa� si� wyrywa�, lecz by� to daremny wysi�ek. Gdy stw�r wzlecia� nad korony drzew, skoncentrowa� si� na atakowaniu ofiary swym pyskiem oraz ogonem. Kolec trafi� w koszulk� kolcz�, a k�y zatrzyma�y si� na he�mie. Wawrini nie m�g� drugi raz liczy� na szcz�cie. Zadzia�a� b�yskawicznie. Wiedzia�, �e to jedyne rozwi�zanie. Je�li zginie, to przynajmniej nie sam. Mocniej chwyci� stylisko m�ota i, zakl�wszy plugawie, z ca�ej si�y uderzy� od do�u w �eb wyverny, roztrzaskuj�c go. U�cisk szpon�w gada rozlu�ni� si� i krasnolud, w�r�d w�ciek�ych wyzwisk rzucanych w kierunku wroga, zlecia� mi�dzy korony drzew. Zauwa�y� jeszcze potwora gwa�townie trac�cego wysoko�� i roztrzaskuj�cego si� na pniu . Przelecia� przez koron� drzewa, obi� si� o kilka ga��zi i spad� na ziemi�, rozbryzguj�c b�oto. �wiat spowi�a nieprzenikniona ciemno��. Reaver podni�s� si� i spojrza� na malej�c� na tle chmur posta� wyverny i trzymanego przez ni� krasnoluda. A'Wilksthorn sta� jak wryty. Hasselgard klepn�� go w plecy. - Nie ma czasu! Biegnijmy za nimi! Mo�e jest jeszcze szansa, ale nie wolno nam traci� czasu! S�yszysz mnie, A'Wilksthornie?! P�elf otrz�sn�� si�, chwyci� mocniej r�koje�� swego miecza. - Masz racj�, biegiem! P�ki nie zobacz� jego trupa, p�ty jest nadzieja! Ju� mieli ruszy�, gdy zauwa�yli Iva, skacz�cego w praw� stron� tak, by zas�oni� swym cia�em Hasselgarda, i uderzaj�cego dwoma cepami w nadlatuj�cy rozmazany kszta�t, kt�ry tylko dzi�ki interwencji reavera nie urwa� traperowi g�owy. Niestety, oba ciosy by�y niecelne. Ivo, upadaj�c na prawe rami�, wyl�dowa� w b�ocie, jednak natychmiast si� podni�s�. Gad przelecia� nad nimi i znikn�� w koronach pobliskich drzew. Dopiero teraz Hasselgard zareagowa�: - Druga wyverna? O, jasna cholera! - Zabij� j�dz�! - wrzasn�� p�elf, wreszcie otrz�sn�wszy si� z szoku. - Wepchn� jej miecz w dup� tak g��boko, �e jej mord� wylezie! Chcia� rzuci� si� za ni�, ale powstrzyma�a go r�ka reavera. - Wy zosta� tu... Ivo spr�bowa� j�... wyww... wywabi�... Nie pozostawiaj�c im szans na komentarz, wbieg� w g�stwin�, kieruj�c si� za potworem. A'Wilksthorn chcia� co� powiedzie�, ale towarzysz mu przerwa�: - Zajmijmy lepsze pozycje. Nie wiem, jak Ivo chce j� wywabi� na nas, ale skoro m�wi, �e to zrobi, to to zrobi. Pobieg� na prawo i stan�� za drzewem, zza kt�rego, w odpowiednim czasie, m�g� wyskoczy� na niez�� pozycj�. P�elf ukry� si� za drzewem tu� przed traperem. - Mam nadziej�, �e nie stracimy wiele czasu... ani Iva - mrukn��. Po nied�ugiej chwili pe�nej napi�cia us�yszeli odg�osy kr�tkiej walki, dobiegaj�ce ze wschodu. Jedna ze stron na pewno u�ywa�a cepa bojowego. Potem zn�w zaleg�a cisza. - Niemo�liwe, �eby i jego... Hasselgard przerwa�, gdy� zobaczy� wyvern�, wylatuj�c� z korony drzewa. Lecia�a nier�wno, gdy� jej lewe skrzyd�o by�o lekko z�o�one. Tym razem cios Iva by� celny, pomy�la�. - Wyskocznia! - rykn�� A'Wilksthorn. Traper wiedzia�, �e zastosuj� t� taktyk�, jak tylko zobaczy�, na jakiej wysoko�ci znajduje si� potw�r. Do tej pory zastosowali j� tylko dwa razy, oba w walce z harpiami, kt�re by�y du�o wolniejszymi przeciwnikami. Wyverna by�a o wiele bardziej niebezpieczna, jednak �aden z dw�jki przyjaci� nie zamierza� zostawi� jej przy �yciu. Hasselgard mocniej zacisn�� palce na styliskach swych siekier. Musia� skoczy� w odpowiednim momencie, inaczej znalaz�by si� w naprawd� trudnej sytuacji lub, w najlepszym wypadku, min��by si� z wyvern�, pozwalaj�c jej uciec. Wyczekawszy odpowiedniej chwili, p�elf wyskoczy� zza drzewa, tu� po nim traper. Gad zauwa�y� ich, lecz utrzyma� wysoko��, nie zanurkowa�. Nie by� teraz gotowy do walki. A'Wilksthorn kucn��, za� Hasselgard w biegu wskoczy� mu na plecy i odbi� si� od nich. W momencie odrywania n�g od plec�w, p�elf raptownie si� uni�s�, co jeszcze zwi�kszy�o wysoko��, na jakiej znalaz� si� jego towarzysz. Wyverna lecia�a na poziomie wystarczaj�cym, by �aden cz�owiek, nawet wyskakuj�c, jej nie dosi�gn��. Doskonale o tym wiedzia�a, jak�e wi�c wielkie by�o jej zdziwienie, gdy tu� przed ni� wyros�a dwumetrowa, uzbrojona posta�. Zawaha�a si�. Hasselgard bezb��dnie wykorzysta� element zaskoczenia, tn�c praw� siekier� w pier�, a lew� w skrzyd�o. Gad, przelatuj�c nad traperem, pr�bowa� jeszcze trafi� go w g�ow� szponami, jednak spud�owa�, gdy� niedosz�a ofiara ju� zacz�a opada�. Tak samo zreszt�, jak wyverna. Maj�c oba skrzyd�a zranione oraz rozharatan� pier�, kreatura nie mog�a d�u�ej kontrolowa� lotu. Opadaj�c ju� niemal pionowo uderzy�a w ziemi�. A'Wilksthorn podbieg� i wbi� jej miecz w kark. Zwierz� przesta�o oddycha�. Hasselgard uni�s� si� z trudem na przedramionach. S�ab� stron� tej taktyki by�o l�dowanie. Popatrzy� na przyjaciela, stoj�cego nad pokonanym przeciwnikiem. Mimo to, warto by�o ja zastosowa�. Wsta�, po czym chwiejnym krokiem ruszy� tam, gdzie znikn�� Ivo. Po chwili dogoni� go p�elf, trzymaj�c w r�ku uci�ty �eb potwora. Mia� d�ugo�� oko�o metra. Wydobywa� si� z niego sw�d zgni�ego mi�sa. - Ale� cuchnie, jak cholera! Nic dziwnego, �e �adne drapie�niki na nie nie poluj�. - A'Wilksthorn zamilk� na chwil�. Wreszcie zapyta�: - My�lisz, �e �yje? - Tak s�dz�. Nie�atwo zabi� reavera, wierz mi. A co dopiero Iva. - Pyta�em o Wawriniego. - O. - Na to pytanie Hasselgard nie m�g� i nie chcia� odpowiedzie� przyjacielowi. Szanse by�y nik�e. Najprawdopodobniej krasnolud spad� z du�ej wysoko�ci i roztrzaska� si� o drzewo, zosta� zagryziony w locie lub dopiero w legowisku. Musieli jednak poszuka� i si� upewni�. Mieli �wiadomo�� stale gro��cego im niebezpiecze�stwa, wci�� wi�c kurczowo trzymali or� i rozgl�dali si� na wszystkie strony. Natkn�li si� na Iva, kt�ry sta� pod drzewem i wpatrywa� si� w jedn� z ga��zi. Podeszli do niego. Mia� ran� od pazur�w wyverny na piersi, jednak nie zwraca� na ni� uwagi. Twardy jest. Ciekawe, czy tylko pozuje na twardziela, czy rzeczywi�cie b�l mu nie przeszkadza, pomy�la� traper. Cz�sto zadawa� sobie to pytanie. P�elf pokaza� g�ow� gada reaverowi. - Wi�c wy zabi� potw�r... Ivo cieszy�... - Taak - skomentowa� Hasselgard. Pod��y� za wzrokiem dwumetrowego towarzysza. Dostrzeg� co� na kszta�t gniazda ptasiego, ale o wiele wi�ksze i bardziej pod�u�ne, ukryte w�r�d li�ci. - Legowisko wyverny - domy�li� si�. Wracaj�c, zajrz� tam, obieca� sobie. Musz� zobaczy�, czy nie ma ma�ych. Ale to mo�e poczeka�. Na razie musimy znale�� Wawriniego. Nie ma sensu si� spieszy�, ale trzeba uspokoi� troch� A'Wilksthorna. - Ruszajmy. Nie wiadomo, jak daleko polecieli, wi�c nie znamy promienia obszaru, kt�ry musimy przeszuka�. G�owa do g�ry, A'Wilku. Nie tra� nadziei. Czu�, �e powinien co� takiego powiedzie�, jednak nie zmienia�o to faktu, i� nie wierzy� w to, �e krasnolud mo�e jeszcze �y�. Wawrini by� tak�e jego przyjacielem, ale Hasselgard musia� pogodzi� si� z rzeczywisto�ci�. Nie m�g� naturalnie tego samego wymaga� od A'Wilksthorna, przynajmniej nie na razie. P�elfa i krasnoluda ��czy�a przyja�� ju� od prawie dwudziestu lat. Byli jak bracia. A �mierci brata tak szybko si� nie zapomina. I tak �atwo nie znosi. Ruszyli w kierunku, w kt�rym odlecia�a pierwsza wyverna. Prowadzi� Ivo. A'Wilksthorn szed� za nim, w prawej r�ce trzymaj�c miecz, w lewej taszcz�c �eb zdobyczy. Poch�d zamyka� Hasselgard, wci�� uzbrojony w dwie siekiery, teraz ju� zakrwawione. Po kilku minutach natkn�li si� na zw�oki gada, le��ce pod drzewem. By�y roztrzaskane. Pionowy �lad krwi na pniu dobitnie �wiadczy� o rodzaju �mierci. Troch� uspokojeni, rozeszli si�, by przeszuka� szerszy obszar. P�elf zostawi� trzyman� przez siebie g�ow� gada obok truch�a. Cia�o krasnoluda odnalaz� Hasselgard. Le�a�o w b�ocie, twarz� do do�u. - Znalaz�em go! - krzykn�� traper i podbieg� do niego, po czym odwr�ci� na plecy. Nie by� w stanie stwierdzi� �adnych powa�nych ran, gdy� cia�o pokrywa�a gruba warstwa mu�u. Sprawdzi� puls. - I co z nim? - p�elf wybieg� zza drzewa. Jego twarz by�a mask�, nie wyra�aj�c� �adnych emocji, ale na widok krasnoluda knykcie a� mu pobiela�y od zaciskania si� na r�koje�ci broni. - Niemo�liwe - Hasselgard odpar� zdumiony. - On �yje! Biegli przez las, nie zwa�aj�c na �adne ewentualne niebezpiecze�stwa. Najwa�niejsze by�o dostarczenie rannego przyjaciela do wioski. Tam Annabell zaj�aby si� nim. Jednak stan krasnoluda by� ci�ki. Mia� co najmniej kilka z�ama�, na szcz�cie �adnych otwartych. Kilka ran obficie krwawi�o, a otaczaj�cy go mu� grozi� zaka�eniem. Biegli najszybciej, jak mogli, przedzieraj�c si� przez krzewy i ton�c w ka�u�ach, lecz to mog�o nie wystarczy�, by dotrze� do ober�y na czas. Dopiero teraz Hasselgard spostrzeg�, �e przesta�o pada�. Promie� �wiat�a przebi� si� przez grub� warstw� chmur i za�wieci� niczym promyk nadziei w sercu trapera. Jeszcze nie jest za p�no, pomy�la�. Nie mo�e by�. Bieg� tu� za p�elfem, trzymaj�cym przed sob� na ramionach rannego towarzysza. Na ko�cu bieg� Ivo, taszcz�c �by wyvern. Przebiegli nieopodal miejsca, w kt�rym ujrzeli siedlisko gad�w. Nie b�dzie mi dane zajrze� do �rodka, my�la� Hasselgard. Ju� si� nie przekonam, czy tkwi� tam dwa ma�e, wyg�odnia�e stwory. Je�li legowisko jest puste, to nic nie strac�. Je�li jednak wyverny zd��y�y skonsumowa� sw�j zwi�zek, mo�na si� spodziewa� dw�ch lub trzech drapie�nik�w w okolicy za oko�o rok. Chyba �e wyklu�y si� niedawno i umr� z g�odu, nie dostaj�c nic do jedzenia. Tak czy owak, jest ma�a szansa, �e prze�yj�. Je�li jednak im si� uda, to on i jego dru�yna b�d� mieli zapewnione zadanie w przysz�o�ci. Traper u�miechn�� si� lekko. Wtedy co� spad�o z drzewa, pod kt�rym w�a�nie przebiega�, i przygwo�dzi�o go do ziemi. To by�a sie�. A'Wilksthorn odwr�ci� si�, pu�ci� cia�o krasnoluda i wyszarpn�� miecz. Reaver podbieg� do trapera, by pom�c mu si� uwolni�, gdy z g�ry skoczy�a na nich grupka niewielkich, zielonych istot, uzbrojonych w oszczepy i przera�liwie skrzecz�cych. - To tasloi! - krzykn�� Hasselgard. - A'Wilksthorn, zostaw je i biegnij do wioski! Poradzimy sobie! M�wi�c to, wyszarpywa� si� z sieci, a Ivo, wymachuj�c swoimi cepami, odstrasza� nacieraj�ce stwory. P�elf chwyci� rannego przyjaciela i bez s�owa pobieg� dalej. Hasselgard tymczasem wyswobodzi� si� i ju� sta� oparty plecami o plecy reavera, �ciskaj�c siekiery w d�oniach. Tasloi by�y chudymi, si�gaj�cymi najwy�ej metra humanoidami, niezwykle ruchliwymi. Ich du�e, ��te �lepia by�y pe�ne nienawi�ci. Lekka szczecina w�os�w pokrywa�a ich pod�u�ne g�owy. Uzbrojone by�y w kr�tkie dzidy, dw�ch trzyma�o ma�e, drewniane tarcze. Szybkimi skokami pr�bowa�y zbli�y� si� do przeciwnik�w, ale ci skutecznie ich powstrzymywali swoj� broni�. Tasloi porusza�y si� chaotycznie, biegaj�c na r�ne strony, czym myli�y trapera jego kompana, i atakowa�y w nie oczekiwanym momencie. Jak dot�d jednak nieskutecznie. Normalnie by�oby nieweso�o, pomy�la� Hasselgard. Ale jest ich tylko sze��. Ruszyli r�wnocze�nie. Ivo zaszar�owa� na dwa najbli�sze stwory, mia�d��c jednemu g�ow� silnym uderzeniem cepa. Drugi uskoczy� i odbieg� kawa�ek. Inny zaatakowa� reavera z boku, ten jednak b�yskawicznie sparowa� cios, roztrzaskuj�c oszczep. Tasloi rzuci� si� do ucieczki, lecz nie odbieg� daleko, gdy� celne uderzenie Iva odrzuci�o go na pobliskie drzewo, gruchocz�c wszystkie ko�ci. Hasselgard skoczy� na przeciwnika, jedn� siekier� odbijaj�c niegro�ny cios, drug� wbijaj�c w �eb tego, kt�ry go zadawa�. Wyl�dowa� na martwym przeciwniku i od razu uskoczy� w prawo, unikaj�c pchni�cia z lewej strony. Odwr�ci� si� w kierunku tasloi i rzuci� w niego siekier�, wbijaj�c mu j� w pier�. Humanoid przelecia� razem z broni� kilka metr�w, wyl�dowa� w b�ocie i zamar�. Traper odwr�ci� si�, wypatruj�c trzeciego ze swoich przeciwnik�w, ale zamiast niego zauwa�y� oko�o dwudziestu, wybiegaj�cych zza drzew i wrzeszcz�cych co� w swym j�zyku skrzecz�cymi g�osami. - Mamy k�opoty, Ivo! - wykrztusi� i doda� w my�lach: Teraz jest nieweso�o. Reaver wyszarpn�� nabijan� �wiekami cz�� broni z �ba kolejnej ofiary, przytrzymuj�c j� przy ziemi stop�, po czym podbieg� do towarzysza. Hasselgard podni�s� siekier�. - Jaki� pomys�, Ivo? - zapyta� beznami�tnie. Tasloi byli coraz bli�ej. Ci biegn�cy to jaki� wi�kszy oddzia�, tych sze�ciu to byli tylko zwiadowcy, pomy�la�. Zauwa�yli nas pewnie ju� wcze�niej, kiedy szli�my w tamt� stron�, i zaczaili si�. Ciekawe, �e postanowili zaatakowa� nas tylko w sz�stk�. Widocznie nie chcieli czeka� na reszt�, kt�ra dotar�a dopiero teraz. A mo�e chcieli zaimponowa� wodzowi? Nie wiem. Zreszt�, nie wa�ne. Obejrza� si�. Zauwa�y�, jak reaver podni�s� sie�, po czym podbieg� do niego. - Dobry pomys� - skomentowa� traper. Ivo zarzuci� sie� na wroga, kt�ry by� ju� niebezpiecznie blisko, i wyszrpn�� cepy zza pasa. Kilku pierwszych tasloi wpad�o w pu�apk�, paru nast�pnych przebieg�o bokiem, by zabra� zw�oki ubitych wcze�niej zwiadowc�w z pola walki, reszta, przeskakuj�c nad wyeliminowanymi z potyczki pobratymcami, rzuci�a si� na nieprzyjaciela. Hasselgard wycofa� si� na lewo, odci�gaj�c za sob� pi�ciu tasloi. Sparowa� dwa ciosy, �ami�c drzewce jednego z oszczep�w, i wyprowadzi� szybki kontratak, odcinaj�c r�k� temu trzymaj�cemu bro� i �miertelnie rani�c tego ju� bezbronnego. Pope�ni� jednak b��d, wystawiaj�c si� na �atwy cios, kt�rego z ledwo�ci� unikn��, maksymalnie wyginaj�c cia�o do ty�u. Przewr�ci� si�. Dw�ch tasloi podbieg�o do niego, jednego zdo�a� kopn�� i przewr�ci�, drugi w ostatniej chwili zosta� powstrzymany przed wbiciem ostrza oszczepu w trzewia trapera celnym uderzeniem siekier� w �eb. Hasselgard przeturla� si� w prawo i poderwa� na nogi, odbijaj�c uderzenie i tn�c z p�obrotu atakuj�cego. Rozci�� mu brzuch. Ostatni z przeciwnik�w odwr�ci� si� do ucieczki, lecz ostrze siekiery w jego karku po rzucie trapera skutecznie go powstrzyma�o. Tasloi pad�, zalany jasno zielon� posok�. Reaver tymczasem nie traci� czasu na subtelno�ci. Rzuci� si� z dzikim okrzykiem miedzy siedmiu wojownik�w, wywijaj�c cepami na lewo i prawo i zbieraj�c krwawe �niwo. Nie zwraca� uwagi na ewentualne rany, liczy�o si� tylko pokonanie wroga. Pami�ta� jedn� z zasad, kt�r� wpoi� mu nauczyciel, jeszcze gdy Ivo �y� w rodzinnej wiosce: "Jedyny b�l, o kt�rym my�lisz podczas walki, to ten, kt�ry zadajesz." Tasloi pocz�tkowo stosowa�y sw� taktyk�, polegaj�c� na doskoczeniu do reavera i zadaniu mu ciosu oszczepem, po czym wycofaniu si� na bezpieczn� pozycje i powt�rzeniu poszczeg�lnych czynno�ci. Gdy jednak spostrzeg�y, �e udaje im si� przetrwa� tylko pierwsz� cz�� planu, uciek�y w pop�ochu, zostawiaj�c Iva i szcz�tki pozosta�ych pi�ciu wojownik�w, le��ce obok niego. Tej cz�ci oddzia�u, kt�ra na pocz�tku ca�ego zaj�cia zaj�a si� znoszeniem zw�ok z pobojowiska, traper i jego kompan nigdy ju� nie widzieli. Walka dobieg�a ko�ca. Reaver wolno podszed� do uwi�zionych w sieci osobnik�w i bezwzgl�dnie uderzy� kilka razy cepami, ochlapuj�c siebie i pobliskie drzewa zielon� krwi� humanoid�w. Hasselgard spostrzeg� kilka ran po grotach dzid na ciele przyjaciela. Ivo zdawa� si� ich nie zauwa�a�. Przeszed� kilka krok�w, podni�s� �by wyvern, uprzednio od�o�ywszy bro�, i zapyta�: - Co my zrobi� z wr�g? - Zostawimy ich - odpar� zdecydowanie traper, wycieraj�c zakrwawione ostrza siekier o traw�. - I tak nic za nie nie dostaniemy. A teraz spieszmy si� do wioski. Ruszyli biegiem. Hasselgard my�la� o tym, w jaki spos�b Ivo szar�owa�, z jaka pasj� wymachiwa� cepami, z jak� dziko�ci� rozr�bywa� w�t�e cia�a tasloi. On naprawd� walczy� jak szalony. A'Wilksthorn przedziera� si� przez las, trzymaj�c na wyci�gni�tych r�kach cia�o przyjaciela. Nachodzi�y go czarne my�li. Ju� nigdy nie ubij� trolla, ju� nigdy nie upij� si� do nieprzytomno�ci. Nie m�g� powstrzyma� tej fali pesymizmu, przepe�niaj�cej jego serce. Wci�� stara� si� jednak znajdowa� pocieszenie w nadziei, �e nie jest za p�no. Gdyby Wawriniemu pisane by�o dzi� umrze�, nie prze�y�by upadku. Obiecywa� krasnoludowi, �e go uratuje. W�a�ciwie obiecywa� to sobie. Zdyszany, dobieg� do skraju lasu i skierowa� si� w stron� zabudowa�. Bieg� do karczmy, mijaj�c chaty i przypatruj�cych si� z zaciekawieniem wie�niak�w. Kto� krzykn��: - I jak, ubity? - jednak p�elf nie odpowiedzia�. Nawet nie us�ysza� pytania. Koncentrowa� si� jedynie na widoku ober�y. Kiedy dociera� do drzwi, krzykn��: - Annabell! W g�osie tym tkwi�a zar�wno nutka nadziei, jak i rozpaczy. Odprowadzany spojrzeniami mieszka�c�w wsi, wbieg� do �rodka. Ujrza� gromad� ch�op�w, siedz�cych przy sto�ach nad kuflami i wpatruj�cych si� w niego bez s�owa. Ujrza� karczmarza ze �cierk� w r�ku, �ypi�cego na niego spod oka i mamrocz�cego co� pod nosem, najpewniej jakie� przekle�stwo. Ale przede wszystkim ujrza� Annabell, kt�ra w�a�nie poderwa�a si� z krzes�a, stoj�cego przy samotnym stoliku na ko�cu sali i zrzuci�a z blatu talerz z jedzeniem. Na widok ubrudzonego i zakrwawionego krasnoluda jej twarz zblad�a, a serce przepe�ni� niepok�j. A'Wilksthorn b�yskawicznie znalaz� si� przy niej, k�ad�c cia�o Wawriniego na stole. - Prosz� ci�, powiedz, �e nie jest za p�no... - cichy szept, wydobywaj�cy si� z ust p�elfa, by� ledwo s�yszalny, jednak uzdrowicielka zrozumia�a jego s�owa. Nie odpowiedzia�a mu jednak, tylko zwr�ci�a si� do obserwuj�cych ich ch�op�w: - Ej, wy tam! Niech kt�ry skoczy po wod�! I przynie�cie jakie� czyste szmaty! Byle szybko! Kilku m�czyzn wybieg�o z ober�y. Spojrza�a na stoj�cego obok przyjaciela. By� wyczerpany, ci�ko dysza�, lecz wci�� trzyma� si� na nogach, utkwiwszy spojrzenie w twarzy Wawriniego. Annabell si�gn�a do torby po leki i banda�e i wzi�a si� do pracy. Je�li chcia�a uratowa� krasnoluda, musia�a si� spieszy�. Natar�a lecznicz� ma�ci� spierzchni�te wargi rannego i nakaza�a karczmarzowi zagotowa� wody. Do �rodka wbieg�o trzech ch�op�w, nios�cych czyste szmaty i wiadro wody. Postawili je na stole obok, po czym usiedli nieopodal i obserwowali czynno�ci dziewczyny. W ober�y pojawi�o si� jeszcze sporo ludzi, zainteresowanych ciekawym wydarzeniem, o kt�re tak trudno by�o w ich monotonnym, nudnym �yciu. Po chwili g�sty t�um gapi�w otacza� Wawriniego, A'Wilksthorna i pracuj�c� bez wytchnienia Annabell. Kilku ludzi i p�elf przemyli cia�o, z kt�rego wcze�niej zdj�to zbroj� i ubranie, kto� poda� uzdrowicielce kubek zagotowanej wody. Dziewczyna wsypa�a do niego troch� zi� z woreczka, nast�pnie kaza�a komu� zamiesza� i napoi� krasnoluda. Sama zaj�a si� oczyszczeniem ran, by nie wda�o si� zaka�enie, nacieraj�c je r�nymi ma�ciami, polewaj�c olejkami z niewielkich flakonik�w i obwi�zuj�c banda�ami. Dwie rany trzeba by�o zszy�, co robi�a z wielka wpraw�, ale i w po�piechu. Po wypiciu wywaru krasnolud zacz�� si� trz���, wi�c kilku m�czyzn musia�o go przytrzyma�. Uzdrowicielce wypad�a ig�a. Zakl�a g�o�no i plugawie, si�gn�a po now� i kontynuowa�a zabieg, czuj�c na sobie wzrok p�elfa oraz st�oczonych naoko�o ludzi. Do karczmy wbiegli Hasselgard i Ivo, wzbudzaj�c lekkie poruszenie. Traper przedar� si� przez t�um do stolika, na kt�rym spoczywa� krasnolud i spojrza� na Annabell. - Jaki ci idzie? - wydysza�, lecz nie us�ysza� odpowiedzi. Uzdrowicielka z wyrazem wielkiego skupienia na twarzy zaszywa�a rozleg�� ran� na �opatce. Hasselgard przeni�s� wzrok na pe�ne obaw oblicze A'Wilksthorna. P�elf dygota� na ca�ym ciele, nie przewraca� si� tylko dlatego, �e opiera� si� plecami o skupionych za nim ludzi. Tymczasem, obok stoj�cego wci�� przy drzwiach reavera zebra�a si� spora gromadka gapi�w, wskazuj�cych palcami dwa �by, trzymane przez wojownika, i rozprawiaj�cych �ywo na temat powodzenia misji. Po chwili do �rodka wszed� so�tys z kilkoma lud�mi. By� to gruby m�czyzna w podesz�ym wieku, bez zarostu, nosz�cy schludne ubranie. Hasselgard go zauwa�y� i ruszy� w jego kierunku. So�tys widz�c dwa odr�bane �by wyvern, u�miechn�� si� i przygotowa� brz�cz�cy mieszek, kt�ry chcia� poda� reaverowi, lecz ten skin�� w stron� nadchodz�cego przyjaciela. - A, to pan... przepraszam, jak pa�skie miano? - odezwa� si� do trapera grubym, chrapliwym g�osem. - Hasselgard. Jak widz�, nic nie stoi na przeszkodzie, by�my teraz otrzymali pieni�dze. Nie musz� chyba m�wi�, �e nie by�o �atwo - zza jego plec�w rozleg� si� przenikliwy j�k krasnoluda i przekle�stwo Annabell, doskonale potwierdzaj�ce jego s�owa. - Tak, tak, oczywi�cie - odpowiedzia� grubas. - Ja jednak podci�gn��bym to pod ryzyko zawodowe. Nic to, oto wasze wynagrodzenie, pi��dziesi�t koron, tak jak by�o ustalone - m�wi�c to, wepchn�� w d�o� rozm�wcy p�kat� sakiewk�. - Hm, sytuacja uleg�a zmianie - rzek� wolno Hasselgard. - Jak pan widzi - tu zamaszystym gestem wskaza� trzymane przez Iva trofea - ubili�my nie jedn�, a dwie wyverny, wi�c nagroda winna ulec podwojeniu. Chyba prawid�owo rozumuj�? So�tys zas�pi� si�, jednak nie zamierza� ust�pi� tak �atwo, i stwierdzi�, i� umawiali si� na pi��dziesi�t koron za wykonane zadanie. Na to traper odpowiedzia�, �e wed�ug umowy mieli dosta� pi��dziesi�t koron za g�ow�, a nie da�o si� ukry�, �e g�owy by�y dwie. Odpowiednio formu�uj�c zdania i naciskaj�c przekona� niezdecydowanego so�tysa do zap�acenia im siedemdziesi�ciu pi�ciu koron, co i tak wydawa�o mu si� sporym osi�gni�ciem, jako �e my�la�, �e nie wyci�gnie wi�cej, ni� by�o pocz�tkowo ustalone. Jednak grubas by� mi�ym i ust�pliwym cz�owiekiem, co odbi�o si� na wielko�ci wynagrodzenia. Zap�aciwszy, so�tys �yczy� jeszcze krasnoludowi i reaverowi szybkiego powrotu do zdrowia, a og�lnie wszystkim powodzenia i wyszed�. Kto� po�o�y� sprawdzaj�cemu zawarto�� mieszka Hasselgardowi r�k� na ramieniu. - Zrobili�my, co w naszej mocy - us�ysza� cichy g�os Annabell. - Teraz wszystko zale�y od niego, ale jest silny. My�l�, �e prze�yje. Ma gor�czk�, na pewno b�dzie majaczy� i rzuca� si� w nocy. Kto� powinien przy nim czuwa�, ale s�dz�, �e ju� mamy ochotnika - skin�a g�ow� na A'Wilksthorna, pochylonego nad rannym przyjacielem. - Teraz musimy si� przespa�. A przynajmniej ja musz�. P�elf i kilku wie�niak�w wzi�o obanda�owane cia�o Wawriniego i zanios�o na g�r�. Dziewczyna odwr�ci�a si� i ruszy�a w stron� krzes�a, na kt�rym wisia�a jej torba, by zabra� swe przybory. Us�ysza�a jeszcze g�os trapera. - Dobra robota, Annabell. Kawa� dobrej roboty. Rankiem Wawrini obudzi� si� w lepszym stanie, ni� przewidywano, wzbudzaj�c tym wielk� rado�� ca�ej dru�yny. W nocy sen mia� rzeczywi�cie niespokojny, ale p�elf czuwa� przy nim nieustannie. Gdy zebrali si� na dole przy �niadaniu, A'Wilksthorn ze �miechem przypomina� pierwsze s�owa, jakimi przywita� go krasnolud: "Kto mnie tak urz�dzi�?" A zaraz potem doda�: "Ale� jestem cholernie g�odny." Wi�c zeszli na d�, by co� zje��, i spotkali reszt� grupy. Jedli powoli, s�uchaj�c opowie�ci p�elfa o szczeg�ach walki z wyvern�. Potem g�os przej�� Hasselgard, opisuj�c starcie z grup� tasloi. Podczas posi�ku panowa� dobry nastr�j, wszystkim dopisywa�y humory, a szczeg�lnie A'Wilksthornowi, kt�ry raz po raz rzuca� jaki� dowcip i droczy� si� z krasnoludem, jednak nie potrafi� ukry� szcz�cia, jakie odczuwa�. Przez ca�y posi�ek szczerzy� z�by w niem�drym u�miechu. Po zjedzeniu i uregulowaniu rachunku u karczmarza, dru�yna szykowa�a si� do wyjazdu. Wie�niacy po�egnali j� ciep�o, daj�c im bukiety kwiat�w i warzywa na drog�. Nawet niezbyt �yczliwy ober�ysta wymamrota�: "Szerokiej drogi" i wykrzywi� usta w grymasie u�miechu. Hasselgard wyprowadzi� w�z ze stajni i nakarmi� sianem jedynego konia, kt�rym by�a stara, lecz silna szkapa. A'Wilksthorn odda� dw�m ch�opcom g�owy wyvern, czyni�c ich najszcz�liwszymi lud�mi w wiosce. Gdy traper okulbaczy� konia i zaj�� swe miejsce na ko�le, reszta dru�yny tak�e wesz�a na w�z. Odjechali w�r�d radosnych okrzyk�w i wiwat�w. Jechali w milczeniu, rozpami�tuj�c sp�dzone tu chwile niepokoju. Jako pierwszy odezwa� si� krasnolud: - Wiesz, Annabell, jeszcze ci nie podzi�kowa�em. Wi�c... - Nic nie m�w - przerwa�a mu, u�miechaj�c si� promiennie. Zapatrzy�a si� na korony drzew. - Ka�dy z nas robi to, na czym zna si� najlepiej. Ja lecz�, i to w�a�nie zrobi�am. Nic wi�cej. - Tak czy inaczej, dzi�kuj� - stwierdzi�. Spojrza� na blizny po ciosach oszczep�w, zdobi�ce umyte i l�ni�ce cia�o Iva. Pokiwa� g�ow� z szacunkiem. Przez chwil� jechali w milczeniu. Przerwa� je Hasselgard: - Czy kto� pami�ta nazw� tej mie�ciny? - Chyba Grandurn... Nie, Garndun - odpowiedzia�a Annabell po chwili namys�u. - A co? - Gdyby�my kiedy� byli w tej okolicy... Przypomnijcie mi, �eby�my trzymali si� z daleko od tego pechowego miejsca. Odjechali starym, odkrytym wozem, bogatsi o nowe do�wiadczenie, ze �wiadomo�ci� ��cz�cej ich wi�zi i przyja�ni, oraz z zarobionymi siedemdziesi�cioma pi�cioma z�otymi koronami.