5114
Szczegóły |
Tytuł |
5114 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5114 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5114 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5114 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J�zef Ignacy Kraszewski
Ulana - Powie�� poleska
Ulana jest jedn� z najdawniejszych powie�ci, pisan� by�a w roku 1842, t�a i
tre�ci dostarczy�y do niej lata pobytu na Polesiu, dzier�awy w Omelnem[1] i
cz�stych podr�y w g��b tego k�ta kraju. Wioska opisana le�a�a na drodze, a
historia Ulany jest prawdziw� i �w pasek nawet czerwony, kt�ry j� ko�czy.
Bohaterem by� p. B., m�ody cz�owiek podobny do pana Tadeusza, kt�rego histori�
opowiadano mi g�uch� noc� na noclegu w�r�d las�w polskich. Za owych czas�w
Polesie by�o bardzo poetycznym krajem legend i powie�ci - a tak od niego do
�wiata by�o daleko! Odbi�o si� te� ono w na�wczas pisanych opowiadaniach nie raz
jeden i nie w jednej Ulanie. - Ulan� t�umaczon� na j�zyk francuski umie�ci�a
"L`Esp�rance"[2].
J. I. Kraszewski
Dnia 6 stycznia 1874 roku
Drezno
I
Je�li jaki kraj cichy, je�li jaki spokojny, to Polesie nasze. Kiedy przez kt�r�
wie� go�ciniec pocztowy nie idzie albo trakt kupiecki, to pr�cz pospolitego
odg�osu wsi, kt�ry jest jakby jej oddechem, nic nie s�ycha� obcego, nic nie
wida� cudzego. - Wszystkie �wity jednakowo siwe, wszystkie chustki jednakowo
bia�e i sosny jednakowo zielone, i chaty jednakowo niskie i nieforemne, i ten
sam zawsze dym czarny ponad ich dymnikami si� wzbija. Jednak�e jak dw�ch li�ci
jednakowych na krzaku, tak dw�ch wiosek zupe�nie jednakowych na Polesiu nie
znajdziesz; tam cerkiew wy�sza z ciemnymi galeriami doko�a, tam las g�stszy, tam
chat wi�cej - wszystkie podobne jak siostry rodzone, a dw�ch nie ma jednakowych
zupe�nie jak dw�ch twarzy ludzkich.
Spojrzyj ponad to jeziorko, co ciche i spokojne po�o�y�o si� u st�p wzg�rza
zaj�tego przez dw�r pa�ski - jest to jedna z najpi�kniejszych wiosek wo�y�skiego
Polesia, co go otacza. Gdy zjedziesz z pag�rka, po kt�rym droga si� wije,
widzisz przed sob� wie� rozsypan� nad brzegiem jeziora; za nim dw�r bieleje, a
od przyjazdu twego trzykopulna cerkiew stara, na wzg�rku stoj�c, pogl�da na
okolic�. Droga idzie spadzisto ponad jeziorkiem a� do karczmy, kt�ra wie�
rozpoczyna. W oddaleniu naoko�o jednaki las sosnowy, mniej wi�cej zniszczony,
ni�szy lub wy�szy, ogradzaj�cy ka�dy widok na Polesiu, piasek, b�oto k�piaste,
przez kt�re s�czy si� rzeczu�ka okryta trzcinami, a nad tym niebo pochmurne.
Przez wie� ci�gnie si� b�otnista ulica, gdzieniegdzie przedzielona dr�k� od
chaty do ch�opskiego gumna, pa�dzierzem lub wi�rami i trzaskami wys�an�.
Otaczaj� ulice na przemian chaty, chlewy, gumna ca�e i pozawalane, zwieszone, w
w�g�ach rozparte, z s�upami pochylonymi, z dachami zapad�ymi lub zaczynaj�ce si�
dopiero kleci�; mi�dzy nimi kawa�ki tynu[3] i starego ogrodzenia z ko�k�w i
chrustu. Tu i �wdzie z zagrody blada jarz�bina wychyla si� na ulic�, stara
grusza wygl�da lub d�ugi �uraw od studni ko�ysze si� powolnie nad g�ow�
przechodni:. Z przodu chat niskich, pokrytych nieszczelnie czarnymi ju� od dymu
dranicami[4] zaledwie do krokwi przymocowanymi, widzisz tylko pod okapem
wystaj�cym niewygodn� przy�b�, cz�sto z po�o�onej pod �cian�, odartej z kory
k�ody sk�adaj�c� si�; niskie drzwi od dziedzi�ca, zni�one jeszcze wysokim
progiem nie dopuszczaj�cym wej�cia do sieni blisko stoj�cej ka�u�y; ma�e okienka
z umy�lnych szyb okr�g�ych zielonych, do dna butelek podobnych, z�o�one. Rzadko
nieforemne szybki bielsze z cienkiego szk�a pospolitego, kupione z gotowym oknem
na jarmarku, zast�puj� pospolite kr�g�oszybe okienko. Nad okopconym dachem
wysokim wznosi si� dymnik drewniany, czarny od dymu; w kszta�cie tr�by lub
czworogrannego s�upa. W zimie, a cz�sto i innych p�r roku nie do�� dymnika na
wypuszczenie dymu zebranego pod dachem chaty - ci�nie si� on wszystkimi
szczelinami, okny, drzwiami, �cianami i dachem, tak �e si� zdaje, jakby chata
wewn�trz p�on�a i za chwil� p�omie� si� mia� ukaza�. W takiej to atmosferze
smolnego, g�stego dymu sosnowych drewek, pary, sw�du, �yje Poleszuk zwyczajnie.
�
rodek chaty tego samego ub�stwa czy niedbalstwa dowodzi: sie� b�otnista
zwyczajnie, po kt�rej �winie si� przechadzaj�, zarzucona grabiami, przygotowanym
na zim� �uczywem, drwami olchowymi, drabinami i u�amkami soch i bron popsutych -
z niej wej�cie do jedynej izby, z piecem i �awami doko�a, ciemnej, ma�ej,
dymnej, bez pod�ogi. W �rodku st� jeden, dzie�a - matka chlebodajna w rogu izby
na �awie pod �wi�tym obrazkiem, czasem jeszcze ko�yska dzieci�ca i kro�na
tkackie. Nic zabytkowego, nic nad najpierwsze potrzeby �ycia, �adnego
wspomnienia, �adnego uczucia przywi�zanego do przedmiotu nie znajdziesz. Jest to
jeszcze stan wp� dzikiego ludu, nie my�l�cego o niczym nad zaspokojenie
pierwszych swych potrzeb zwierz�cych. Zaledwie dziecinne m�ynki na rowach i
ogr�dki pod chatami, w kt�rych z�oci si� nogietek, kwitnie czasem malwa i mak
czerwony ja�nieje, dowodz�, �e i tu dzieciom m�odym wolno si� czasem pobawi�.
Nied�ugo jednak i dzieci�, zaczynaj�c od pastuszkowania, rzuca ju� swoje zabawki
na zawsze, dziewczyna popad�szy za m�� nie sadzi kwiatk�w, nie stroi si� w
kwiatki.
O, jak l�ej, swobodniej nad jeziorkiem ni� w tej chacie smutnej i brudnej. Na
wzg�rzu masz dom dziedzica, kt�ry wiankiem otoczy�y topole przegl�daj�ce si� w
wodzie - ostawiony spichlerzami, gumnami, stertami i stogami siana. W�r�d drzew
wida� tam i go��bnik, i �uraw studni, i pr�nuj�cy wiatrak z ty�u na pag�rku,
kt�remu wiatr lasy kradn� i odpoczywa te� wi�ksz� cz�� roku.
Dalej na drugim brzegu wynios�ym jeziora cerkiew czarna, ma�a, stara, krzy� ko�o
niej i dzwonnica; milcz�ca cerkiew, kt�rej jeszcze �ycie wraca, kiedy si�
pie�ni� jej �ciany rozleg�, dzwony uderz�, lud j� przepe�ni. Od niedzieli do
niedzieli mi1cz�ca, g�ucha patrzy na wiosk� jak staruszka na dzieci, co si�
grzebi� w piasku. W oddaleniu na ��tym polu, w�r�d zagon�w ch�opskich jest
sm�tarz wiejski pogarbiony mogi�ami, nad kt�rymi stoj� czarne krzy�e podw�jne,
potr�jne, od drobnych, kt�re nast�pisz nog�, do wysokich jak sosny; proste i
malowane, z M�k� i bez M�ki; nad wszystkie wy�ej wzni�s� si� krzy� Semena
Bartnika, pokryty zielonym daszkiem. Syn mu go postawi�; wzi�� po nim sto barci,
by�o z czego!
Teraz pytaj, jak ci ludzie �yj�, kt�rzy w tych chatach mieszkaj�, w tej cerkwi
si� modl�, na tym le�� sm�tarzu. �ycie to smutne, a jednak nawyknieniem lekkie
byleby B�g rodzi�, byleby ich zbyt obfity ryb po��w g�odem nie straszy�, bo
wierz� w przys�owie: kiedy si� ryba �owi, �yto si� nie rodzi. �atwo wyt�umaczy�
t� przypowiastk�; ryby najlepiej si� �owi�, gdy wiele wody, a niskim gruntom
Polesia zalewy gro�� nieurodzajem.
Zapomnieli�my jeszcze wa�nej jednej we wsi budowy, jednej z najwa�niejszych.
Widzieli�my ju� dw�r, kt�ry dla kmiecia reprezentuje w�adz� i zwierzchno��,
cerkiew, skarbnic� niebieskich przysz�ego �ywota nadziei, zostaje karczma,
miejsce uciechy codziennej. Wszystkim tym trzem wko�o siebie ustawionym ogniskom
wie�niak musi da� z siebie �ycie, musi odpracowa�, odp�aci� za opiek� panu, za
nadziej� ksi�dzu, za uciechy arendarzowi; wszyscy trzej �yj� z niego, ale i on
bez nich �y� by nie potrafi�. Poka�cie mi wie� bez dworu, cerkwi i karczmy?
B�dzie to chyba biedna jaka� sierota. Jeszcze� obejdzie si� bez dworu �atwo,
jako tako bez cerkwi (bo s� miejsca, gdzie o mil� chodz� si� modli� i grzeba�
umar�ych) - ale gdzie� jest wie� bez karzmy? By�oby to stworzenie bez g�owy.
Karczma bowiem jest miejscem schadzki, rady i wesela, w niej si� wszystko
nawi�zuje i rozwi�zuje, w niej �al jeden drugiemu wylewa, w niej si� k��c� i
bij�, i swarz�, i godz� - i kochaj�! Karczma to serce wsi, tak jak cerkiew jej
g�ow� a �o��dkiem jej dw�r; r�ce i nogi tego cia�a to chaty wie�niacze. W tej
d�ugiej, wal�cej si� budowie, w kt�rej razem mieszka �yd z famili�, byd�o, kozy,
g�si i kury przez �cian� tylko od niego, a czasem nawet w jednej izbie - jest
g��wne miejsce schadzki i rady, dzisiejsze horodyszcze[5] wie�niak�w. Nad jej
dachem wznosi si� arystokratyczny bia�y komin, okna ma podobne ch�opskim, ale
znacznie wi�ksze, u okien okiennice, u drzwi czasem �elazne klamki, je�li nie
pierwotne zasuwki drewniane.
Pierwsza izba, pr�cz ��ka �ydowskiego (kt�re w ka�dej izbie by� musi), ma st�
szynkowny, szaf� szynkow� z odmalowanymi na niej kwartami i wie�cami z
obwarzank�w, piec z przypieckiem i komin szeroki, na kt�rym i w lecie pali� si�
musi dla Poleszuka; wiadro z wod�, bezp�atnym napojem podr�nych bez grosza,
troch� bachur�w, b�ota i wiele smrodu.
W drugiej izbie mo�e by� zabita koza, baran lub ciel�, pe�en k�t kartofli -
dziesi�cioro przykaza� w k�cie, znowu kilka ��ek z wysoko wys�anymi betami,
�awka, stolik. Jeszcze tu g�ciejsza ludno��, jeszcze dziwniejsze (je�li by�
mog�) wyziewy. Ot� karczma poleska - serce wsi.
Tu to zobaczysz starc�w wlok�cych si�, �eby zala� w g�owie reszt� rozumu i
pami�ci, kobiety oszarpane i brudne, nios�ce krupy, jaja, kury, cz�sto ostatnie
berdo[6] z warsztatu, za kwart� w�dki; dziewcz�ta pij�ce dziesi�ciu �ykami jeden
kieliszek, ch�opc�w zzi�b�ych zas�uguj�cych si� pani arendarce za kropelk� tego
czarownego napoju. O, ile� tu scen, kt�rych po�owa ludzi, �e s� nisko, nie
widzi, druga po�owa nie s�dzi godnymi bli�szego przypatrzenia si� i zaj�cia. Ilu
tu ciekawych rozm�w obija si� o te brudne �ciany, ile k��tni, ile powiastek. I
nikt nie patrzy, i nikt nie s�ucha; a przecie - i to s� ludzie; tu najszczerzej
w nich mo�e odkrywa si� niczym nieskr�powana natura ludzka, nagi cz�owiek, jak
wyszed� z r�k Bo�ych, kt�rego tylko troch� udawania nauczyli panowie, a troch�
wiary duchowni.
Ale czas zajrze� do dworu i wyj�� z karczmy. Pan tej wioski, sam jeden,
nie�onaty, niedawno powr�ci� z miasta, m�ody jeszcze - g�owa zapalona, serce
wrz�ce. Wszystko z�e, jakie kiedy ksi��ki przewracaj�c g�ow� zrobi� mog�y, na
nim zrobi�y. Tadeusz Mrozoczy�ski nie sko�czywszy nauk za �ycia rodzic�w,
poczciwej szlachty, odumar�y sierot� - reszt� szk� i uniwersytetu odby� sam,
swobodny w mie�cie. Szcz�ciem czy nieszcz�ciem dla niego wpad� on w
towarzystwo m�odzie�y zupe�nie zepsutej, lecz ob��kanej[7]; z tego obcowania z
ni�, z ulubionych ksi�g, dosta� zwrotu poetycznego i jakiego� przekonania, �e
aby by� wielkim cz�owiekiem, dosy� jest prawie by� wielkim dziwakiem. Co te� za
dziwactwa dokazywa� w mie�cie i czego sobie nie pozwala�, opisa�, wypowiedzie�
trudno. Nie uznaj�c za obowi�zuj�ce �adnych przyj�tych prawide� towarzyskiego
�ycia, �adnych wzgl�d�w nie maj�c na ludzi i opini�, robi� to tylko, co mu si�
podoba�o, cz�sto szlachetnie, a po wi�kszej cz�ci tylko nierozwa�nie post�puj�c
sobie. By� to m�ody ch�opiec bez rozwagi, bez uczucia potrzeby hamulca, brn�cy
wp�aw wszystkiego za uczuciami, nami�tno�ci�, walcz�cy z opieraj�cym mu si�
�wiatem, nie zra�ony d�ugo przeciwno�ciami, �mieszno�ci� w�asn� - niczym.
J�trzy�o go wszystko, ale nic nie wstrzymywa�o.
Nareszcie wskutek wypadku, z kt�rego wyszed� haniebnie oszukany, gdy chciano
skorzysta� z jego prostoty, szlachetno�ci i �lepoty dobrowolnej, a przypadek
ledwie go od nieszcz�cia ocali� - Tadeusz zbrzydzi� sobie �wiat, zasmakowa� w
my�li samotnego pustelniczego �ycia, wyjecha� na wie� do swego Jeziora i tu
przedsi�wzi�� czyta� tylko, duma� i tak ca�e sp�dzi� �ycie. �atwo by�o
przewidzie�, �e to nag�e, nami�tne, nierozwa�ne postanowienie jedna chwila
zburzy� mog�a, a rok ci�arem swym prze�ama� musia�; lecz jemu si� zdawa�o, �e w
tym �yciu wytrwa, �e je po�lubi na zawsze. Cieszy� si� t� my�l� pustelniczego
�ycia, powiedziawszy sobie, �e nie ma przyjaci�, �e nie ma krewnych, �e nie ma
�adnych zwi�zk�w na �wiecie, �e jest sam jeden, wzi�� los sw�j przes�dzaj�c go i
nie chcia� ju� zna� i widzie� nikogo, �y� z nikim; i nad swoim Jeziorem, w�r�d
niedost�pnych b�ot i las�w ze strzelb�, wy��em i ksi��k� my�la� wiek ca�y
przep�dzi�. Dom jak zasta� po rodzicach, tak religijnie zachowa�, nic w nim nie
ruszy�, nie zmieni�, a cho� widzia� pi�kniejsze, cho� m�g� mie� wygodniejszy,
ceni� w nim ostatni� �yw� pami�tk� tych, co go jedni prawdziwie kochali, a
kt�rych ju� na �wiecie nie by�o. Wybra� sobie jeden pokoik na rogu, do tamtych
tylko jak w go�cin� ucz�szczaj�c.
Widok opuszczonych mieszka�, z kt�rych, zda si�, wczoraj dopiero �ycie uciek�o,
mieszka�cy wyszli, by� smutny, ale dziwnie przejmuj�cy. W pokoju matki na
kominie szed�, codziennie nakr�cany zegar, �piewa�y stare kanarki, le�a�a
po�czocha nie doko�czona, poduszka pod nogi, ksi��ka otwarta na loreta�skiej
litanii za�o�onej wst��eczk�. ��ko nawet pod czerwonym adamaszkowym
pawilonem[8] pos�ane sta�o i klucze od kom�dek i kantorka wisia�y na �wieczku
wbitym przed �wier� wiekiem.
W pokoju ojca ten�e porz�dek: strzelba na haku, torby i tr�bki, kalendarz na
sznurku, wysch�y ka�amarz na stoliku, na kt�rym le�a� zegarek kieszonkowy z
piecz�tk� herbown�, woreczek zielony do pieni�dzy i tabakierka z konchy[9].
Olchowe drzewka nie dopalone na kominku, zapas ich w skrzyni. Na p�eczce
�wieca, siarniczki[10] i fidybusy[11] do fajek postrzy�one z list�w. Dalej szafa
z odzieniem, ��ko z obrazkiem Matki Boskiej Cz�stochowskiej w g�owach i
gromnica, kt�rej ju� u�y� ten, co na nim sypia�. A wszystko jakby wczoraj
opuszczone, jakby tylko co porzucone jeszcze. Co chwila spodziewa� si� by�o
mo�na us�ysze� g�os zmar�ych, zobaczy� ich wchodz�cych - �yli tu jeszcze. Nie
ka�dy by�by m�g� sam jeden wobec tak rozdzieraj�cej, tak dojmuj�cej pami�tki
zmar�ych wytrzyma�, wy�y� i patrze� na ni� bez strachu lub bole�ci niepokonanej
- potrafi� to Tadeusz i jemu lubo by�o wieczorem cieniami rodzic�w zaludnia� te
puste pokoje, w kt�rych tylko matczyne �wiergota�y kanarki i stary zegar zda�
si� szepta� Wieczne odpocznienie.
On nic nie ruszy� z miejsca, nic nie dozwoli� przestawi�, szanowa� nawet w�gle w
kominku ojca i popi� z ostatniej przez niego wytrz�sionej fajki, i pr�bk�
pszenicy rozsypan� na oknie, kt�r� tylko myszom je�� by�o wolno.
Takie samotne, pustelnicze �ycie pana Tadeusza trwa�o ju� miesi�c czy dwa
podobno - i to wiele, bardzo wiele! Ksi��ki, polowanie, przechadzka, dumanie
zajmowa�y czas ca�y, czu� si� spokojniejszym je�li nie szcz�liwszym, a cho�
czasem poziewa�, cho� co dzie� �ni�o mu si� wrz�ce miasto i turkot powoz�w, i
�oskot muzyki, i gwary ludu - gdy si� obudzi� przy szumie jeziora, przy odg�osie
dzwonu cerkiewnego, czu�, �e mu tu lepiej by�o i doznawa� jakby s�odkiego
upojenia dokonan� zemst� m�wi�c:
- Obejd� si� bez �wiata i ludzi.
Jeden tylko s�uga, do�� niezgrabny, lecz milcz�cy, bo pan Tadeusz ze s�ugami
rozmowy nie lubi�, ca�y dw�r jego sk�ada� - ekonom, kucharz szafarka rzadko mu
si� pokazywali, dawa� rozkazy, patrza� czy je spe�niono, lecz si� do nich wi�cej
nad konieczn� potrzeb� nie odzywa�. Cz�sto Jakub s�u��cy nosi� tylko rozkazy; i
Jakub by� te� wa�n� figur� we dworze, bo on jeden do pana przyst�powa�, by� to
by pierwszy minister.
W pokoju Tadeusza by�o ��ko ciasne i twarde, stolik z ksi��kami na �cianie
strzelby i torby, pies przed zawsze zapalonym kominem grzej�cy si�, szafka
zamkni�ta u drzwi. Oto ca�y sprz�t jego. Str�j sk�ada� si� z tych fantazyjnych
cz�ci ubrania, kt�re opieraj� si� modzie i rozkaz�w jej nie s�ysz�. Kurta
szara, czamarka czarna, lisiurka zielona, czapka z baranem, kapelusz s�omiany,
twarde r�kawice �osiowe. Nie darmo pierwszy strojni� w miecie na wsi przyj�� ten
rodzaj stroju powszechnego, kt�ry go nie odr�nia� od innych, a uwalnia� od
my�lenia o najg�upszej ze wszystkich regu� towarzyskiego �ycia - o modzie.
Ca�kiem pustelnik, wyrzek�szy si� �wiata, bo nawet do najbli�szego nie je�dzi�
miasteczka, chcia� �y� sobie tylko, nie zwa�aj�c na nic i nikogo, i ca�ym dniem
rozporz�dza� jak chcia� zamy�li�. Nie mia� interes�w �adnych, nic mu nie
przeszkadza�o i rad by� swojej swobodnie przek�adaj�c j� nad a w duchu obiecuj�c
sobie, �e nie wr�ci. - Czy� jeszcze nie do�� znam ludzi? - m�wi� do siebie. -
Czy� znowu cierpieniem
mia�bym nowe do�wiadczenia p�aci�? - Na co? Czy� mi nie do��? Ilu� to ludzi nie
ma tej swobody, takiego k�tka, takiego �ycia jak moje, niezawis�o�ci mojej? Ilu�
to jeszcze mog�oby mi zazdro�ci�? Na co mi �wiat, kiedy mi wystarcza Jakub,
pies, strzelba i kilka ulubionych ksi��ek, kiedy mam las, wod�, ziemi�,
powietrze moje, kawa�ek mojego nieba, kiedy o nic nikogo nie prosz� i nie mam
natr�t�w, i jestem tak dobrze, tak spokojnie, sam jeden!
To m�wi�c zawsze jednak wzdycha� Tadeusz, jakby �a�owa�, �e mu si� przesz�o��
nie uda�a, jakby czego� wi�cej wymaga� jeszcze od �ycia, jakby roi� nadzieje, do
kt�rych sam sobie nie chcia� si� przyzna�.
II
Bardzo rano po wczorajszym polowaniu obudzi� si� pan Tadeusz, ale od dziewi�tej
wieczorem do trzeciej rano dosy� wypocz��, ju� si� te� na dzie� zbiera�o i przez
okno s�ycha� by�o �wiergotanie ptasz�t ko�o domu w porzeczkach i leszczynie.
Skrzypia� jeszcze �uraw studni, co g�osem swym Tadeusza zbudzi�. On porwa� si� z
��ka, przetar� oczy i poprawiwszy na kominie wygas�y ogie�, usiad� do herbaty
przygotowanej ju� przez Jakuba, sposobi�c si� wyj�� znowu ze strzelb� sam jeden
jak zawsze. Zadumany, my�l�cy, chodzi� po izdebce swojej, bo co ranka tak, nim
si� przej�� nowym swoim �yciem, wstawa� ze snu �wie�o upojony marzeniami
przesz�o�ci, kt�re mu si� ca�� noc roi�y, kt�re potem op�dzi� musia� jak much�
natr�tn�. O! przesz�o�� zerwana, nie doko�czona, kamieniem ci�y na sercu.
Wstawszy od herbaty wdzia� pr�dko sw�j ubi�r my�liwski i nie czekaj�c wschodu
s�o�ca i ciep�a wybieg� na brzeg jeziora dro�yn� do lasu wiod�c�.
By� to pi�kny, cudowny ranek wiosenny, pi�kny jak dzieci�, co si� rumiane budzi
w ko�ysce u�miechem - pokropiony ros� perlist� - wonny, sm�tny, a tak spokojny!
Nad jeziorem unosi�a si� mg�a lekka, ko�ysz�ca si� z wiatrem, pachnia�y kwitn�ce
czeremchy, �piewa�y s�owiki, a na wschodzie czerwienia�o niebo tam, gdzie za
chwil� s�o�ce si� mia�o urodzi�. Przed nim wi�a si� piaszczysta dro�yna przez
pole do lasu wiod�ca. Za nim zosta� dw�r, jezioro, wioska - przed nim rozwija�
si� czarny, szumi�cy powa�nie b�r sosnowy. Tadeusz si� zaduma� i g�ow� spu�ci�,
i szed� tak do�� d�ugo, a� pies, jego wierny towarzysz, zaszczeka�, a kto�
krzykn�� boja�liwie.
Tadeusz obejrza� si� i zobaczy�...
Prost� wsi swojej kobiet� - boso, w siwej �witce, w bia�ej chustce na g�owie,
id�c� zapewne do lasu po wiosenne grzyby, bo na plecach nios�a kr�bk�[12] na
czerwonym zawieszon� pasie. Spojrza� i mimowolnie zatrzyma� na niej oczy, bo
by�o co� tak wdzi�cznego na jej twarzy, w jej postawie, a nawet prostym, ale
zr�cznym ruchu, i� nie m�g� poj��, jakim sposobem tak pi�kna kobieta by�a tylko
prost� wie�niaczk�. Patrza� i patrza� my�l�c, �e to by� chyba kto� przebrany.
Twarz tak bia�a, usta tak �wie�e, w�osy tak g�adko uczesane pod bia�� chustk�,
ruch tak zr�czny. Sk�d�e to na wsi! w Polesiu! Spojrza� na kosy chc�c wiedzie�,
czy by�a zam�na, i nie postrzeg� ich. Mia�a wi�c m�a!
Tadeusz zbli�y� si� do niej i uporczywie na ni� spogl�da�, ona si� rumieni�a i
sz�a ci�gle z r�koma w kieszeniach �wity, z g�ow� spuszczon�, jakby si�
wstydzi�a, �e by�a taka pi�kna. Nie by�o u�miechu na jej twarzy, jaki pospolicie
u prostych kobiet przybywa na usta, gdy s� rade spojrzeniu i pochwa�om.
Spuszcza�a g�ow� niespokojn� i zarumienion�.
- A zwitki ty[13]? - spyta� Tadeusz.
- Z se�a[14].
- Z Ozera?
- Z Jeziora - odpowiedzia�a po polsku.
- Umiesz po polsku? - A co? Umiem.
- Gdzie�e� si� nauczy�a?
- We dworze.
- Gdzie� by�a� we dworze?
- Tu u pa�stwa.
- Jak si� nazywasz?
- Ulana.
- A tw�j m��?
- Okse� Honczar[15].
Wszystko to m�wi�a Ulana cicho i niezrozumiale, ogl�daj�c si� wko�o i
przy�pieszaj�c kroku coraz bardziej. Ale Tadeusz nadto by� zdziwiony t�
niebiesk� twarz� anio�a w szacie tak lichej, �eby si� dozwoli� przegoni�.
Spojrza� na nogi - n�ki mia�a ma�e, ale zb�ocone i czarne, wyj�a r�k� z
kieszeni poprawuj�c w�osy - i r�ka by�a ma�a, r�owa, a jak na prost� kobiet� -
niepoj�ta. Twarz czasem si� trafia, ale r�ka? R�ka, co jest wy��czn� ozdob�
tych, co nic nie robi�, i maj� j� tylko pi�kn�, zdaje si�, na to aby ni� si�
chwali�.
Ju� Tadeuszowi brak�o zapyta�: jej serce bi�o i lice si� pali�o, i tak ucieka�a,
�e na koniec musia� j� porzuci�, ale jeszcze szed� z daleka.
- Dok�d idziesz?
- W las za grzybami...
Tadeusz odwr�ci� si� dro�yn� w drug� stron� i poszed� zamy�lony. W jego g�owie
to objawienie si� tak pi�knej kobiety wywo�a�o tysi�c wspomnie�, tysi�c
bolesnych pami�tek.
- O! - m�wi� do siebie ogl�daj�c si� na bielej�c� �witk� Ulany w oddaleniu -
je�li to zaniedbany pi�kny kwiat w�r�d chwast�w, kwiat, kt�ry od wielu naszych
oran�eryjnych by�by pi�kniejszy, gdyby tylko na grz�dce ogrodu zszed� by�, a nie
w lesie. I nie Okse� Honczar, ale ilu� to lepszych od niego umiej�cych kocha�,
kochaliby j�. Jak�eby z ni� kto� m�g� by� szcz�liwym! Bo te oczy nie k�ami�,
jest w niej dusza, ale ta dusza �pi - i spa� b�dzie ca�e �ycie. O! by�by z ni�
szcz�liwy - po wt�rzy�. - I nie jeden - doda� zaraz z szyderskim u�miechem. Nie
jeden, dw�ch razem, mo�e pi�ciu - dziesi�ciu!
Te ostatnie s�owa, tak dziwacznie przywo�a�y na usta jego wspomnienia dawnej
mi�o�ci, w kt�rej dziejach nie on sam, nie on jeden by� tylko - podobno a� dw�ch
na raz szcz�liwych! Wspomnienie jeszcze go gryz�o.
Tadeusz spu�ci� g�ow� smutnie i poszed� w las z my�lami.
III
W kilka dni potem wszyscy byli na polu, a Tadeusz przeciw zwyczajowi swemu
kierowa� si� ulic� ku wsi wiod�c�, do chaty garncarza. Po co? Sam nie wiedzia�,
a kiedy si� sam zbada� i uczu�, dlaczego to robi - �mia� si� z siebie.
Jak cz�sto w jednym cz�owieku jest wyra�nie dw�ch ludzi! Zimny tylko jednym
rozumem i g�ow� rz�dz�cy si�, nie czuje nigdy tego rozdwojenia w duszy. Dla
innych jest ono cierpieniem niezno�nym. Cz�sto �mieje si� jeden z p�aczu
drugiego, wyszydza jego czynno�ci, grozi przysz�o�ci� i w�r�d najwy�szej
rozkoszy wskazuje chmury rodz�ce si� na niebie, rozbija rozkosz analizuj�c j�,
obra�aj�c niedowiarstwem swoim. Zimny to rozum, co jak stra�nik siedzi wysoko,
patrzy pod nogi - i ostrzega, i szydzi. Rzadko cz�owiek mu pos�uszny i m�ci si�
rozum na nim szyderstwy, m�ci si� wyrzutami p�niejszymi. Im go mniej s�uchaj�,
tym ostrzej dojada, tym bole�niej k�sa, tym wi�cej szydzi. O! to m�czarnia!
serce leci do �wiata, cz�owiek wyci�ga r�ce, czuje si� ju� szcz�liwym, chwyta
swoje szcz�cie, a ten g�os okropny Kasandry[16], kt�ry w �onie swym nosi,
krzyczy mu nad g�ow� nieustannie: zobaczysz jutro to twoje szcz�cie! Albo
przypatrz si�, co� otrzyma�! I w�wczas cz�ek patrzy, zaczyna nie wierzy�,
przestaje by� szcz�liwym. Ten g�os ducha zawsze si� przeciwi woli cz�owieka,
zawsze z gro�bami staje w poprzek jego drogi - niestety - on zawsze prorokiem!
A cz�owiek opuszcza g�ow�, zamyka oczy, dogadza nami�tno�ci i nie otwiera
powiek, a� zbudzony szata�skim �miechem tryumfalnym rozumu. Rozum to, czy jak
chcesz go nazwiesz, niezno�ny, uparty, nieub�agany. G�os jego nieustannie obija
ci si� o uszy i nie daje spokoju; zag�uszy� go nie podobna - on z tob� wsz�dzie
jak twoje sumienie - on jest cz�ci� ciebie, ale cz�ci� oderwan�, niezale�n�,
co plwa ci w oczy tarzaj�c si� z tob� w b�ocie, a nie zwala si�, co szydzi z
twoich rozkoszy, wy�miewa p�oche zamiary, zuchwa�e plany wskazuje rozbite na
ziemi. Kt� z was nie zna tego towarzysza niedost�pnego, tego w�a, co opasawszy
ciebie ssie z twej piersi spokojno�� i czarn� przysz�o�ci�, jeszcze nim
przysz�a, straszy �cieraj�c z brzeg�w os�odzonej czary �ycia odrobin� miodu, co
przepa�cie goryczy nagradza???
W�a�nie Tadeusz walczy� z tym wrogiem, dw�ch ludzi w nim m�wi�o. Jeden zimny,
rosn�cy, szyderski, drugi niedopatrzny, nami�tny i dziecinny. I pierwszy
nielito�ciwie wy�miewa� drugiego, m�czy� go, upokarza�. A drugi? Jakby nie
s�ysza�, jakby nie czu�, jakby nie rozumia�.
- C� to? pokocha�e� garncarzych�? prost� wie�niaczk�? m�wi� szyderca. -
Szkarada! Zgorszenie! Wstyd! B�dziesz�e �mia�, potrafisz�e, odwa�ysz�e si�?
Na to wszystko Tadeusz nic nie odpowiada�. Szed�, s�ucha� milcza�. W istocie co�
si� z nim dzia�o. Zasz�a jaka� odmiana. W nocy nie miasto ze swym gwarem, nie
las z ko�ysz�cymi si� sosny i wonnymi brzozy, ale pi�kne oczy garncarzychy mu
si� �ni�y, a tymi oczyma patrza�a na niego! A ta, co go zdradzi�a! Zawsze ta
jeszcze - ta� sama! I widzia� j�, i widzia� inn�, dwie w jednej; a gdy si�
obudzi� i wyszed� w las, na pole, niespokojny obraca� si�, szuka� oczyma czy
gdzie nie ujrzy znowu Ulany.
Pos�uszny gwa�townej ��dzy zobaczenia oczu tej kobiety szed� ku chacie
garncarzychy. We wsi cicho by�o, tylko si� dzieci na ulicy bawi�y, staruszka
nios�a kaszl�c wiadro wody i co chwila spoczywa�a; male�kie dziewcz�tka w
jednych koszulkach ta�cowa�y �piewaj�c po b�ocie przed chatami.
Wszed�szy w wie�, zbli�ywszy si� ku chacie, Tadeusz si� wstrzyma� i zawstydzi�
sam siebie.
- Szalony! - zakrzycza� mu ten drugi j a, co nigdy nic nie robi, a nieustannie z
wszystkich czynno�ci cz�owieczym si� �mieje. - Po co idziesz? Co my�lisz?
A pokorne w obliczu skutkiem czynno�ci drugie j a m�wi�o: - Jej pewnie nawet nie
ma, ona w polu.
I znowu szyderca papla� do ucha:
- A je�li ona w domu, a ty do niej wejdziesz, wszyscy o tym b�d� wiedzieli, j�
m�� obije, cho�by nie by�o za co. A tobie? B�dzie� ci z tym lepiej, swobodniej,
weselej? Pomo�e ci to?
- Wst�pim napi� si� wody - powiedzia� drugi j a po cichu. C� w tym doprawdy
z�ego? Nawet bardzo mi si� pi� chce tak gor�co!
Ju� sta� przy niskich drzwiach chaty, poruszy� skoblem wszed�.
A szyderca za�mia� si� sowim g�osem i zawo�a�:
- O! �licznie! prze�licznie! wybornie!
Ulana by�a w domu, sta�a w sieni oko�o drobiu co� robi�c; postrzeg�szy pana
zaczerwieni�a si�, poblad�a i os�upia�a z podziwienia i przestrachu.
Trzeba albowiem wiedzie�, �e Tadeusz nigdy po wsi nie chodzi�, nigdy w chatach
nie bywa�. Biedna kobieta zrozumia�a wszystko, zadr�a�a i milkn�c czeka�a, co
jej powie.
- Dajcie mi wody, Ulano - rzek� z cicha Tadeusz przest�puj�c pr�g.
Pobieg�a pr�dko garncarzycha do wiadra do pierwszej izby i ca�a jeszcze
zaczerwieniona, dr��ca, wynios�a kubek z wod�. Tadeusz pij�c j� niby patrza�,
ale pi� powoli, a patrza� ci�gle. Ulana zakrywa�a si� ocieraj�c fartuchem twarz
i nie wiedzia�a, co pocz��. Dworscy tak j� przyzwyczaili do grubia�skich
zalot�w, od kt�rych si� broni� potrzeba pi�ci� i ku�akiem jak od wilka, �e na
koniec widz�c zimne napoz�r lice pana, nieruchom� jego postaw� zaczyna�a w�tpi�
o tym, co wprz�d je na my�l przysz�o.
- C� tu robicie sama? - spyta� po chwilce.
- A c�? zwyczajnie w domu znajdzie si� robota.
- Wszyscy w polu?
To pytanie znowu nastraszy�o kobiet� i milcza�a, ale jakby za odpowied� da�y si�
s�ysze� g�osy dzieci�ce z ulicy.
- Mo�e� mi nie rada w chacie?
- O! i bardzo - odpowiedzia�a z przymusem i zimno, ocieraj�c znowu twarz
fartuchem - ale chata uboga.
- Bogata, kiedy� ty gospodyni�, moja pi�kna Ulano - rzek� pomieszany i niewiele
wiedz�c, co m�wi, Tadeusz.
- Albo� to bogactwo! - odpowiedzia�a garncarzycha wzdychaj�c.
- Wszyscy kochaj�.
- Tym gorzej.
- Dlaczego?
- Czy� to pan nie wie? Jak ludzie kochaj�, to m�� nie kocha, a jak m�� nie
kocha, nie ma zgody w domu - p�acz tylko i bieda - gorzej g�odu.
- A m�� bardzo ci� kocha?
- Nie wiem, musi kocha�...
- Stary on czy m�ody? bo wy czasem za m�odszych od siebie m��w idziecie!
- O! m�j stary!
- Jak to! stary! Kt� ci kaza� i�� za niego?
- Zwyczajnie, jak z ubogiej chaty, on bohater[17].
- Biedna! - rzek� z cicha Tadeusz. - Taka pi�kna!
- Czy� to na d�ugo! - pogardliwie szepn�a kobieta.
We wszystkich jej odpowiedziach by� jaki� smutek, kt�ren r�wnie jak niepok�j w
jej g�osie, w postawie si� malowa�. Tadeusz trzyma� kubek w r�ku jeszcze jakby
na wym�wk� swej przed�u�onej w chacie bytno�ci - nie �mia� wychodzi�. Si�a
wzroku tej kobiety, wzroku, kt�ry w sobie mia� co� niepoj�cie uroczego, wzroku,
co od niej by� pi�kniejszy, trzyma�a go przykutym u drzwi.
- I nie wiesz nawet, czy ci� tw�j m�� kocha? - powt�rzy� Tadeusz.
Kobieta spojrza�a, milcza�a.
- Musi mnie kocha� - odpowiedzia�a po chwili - bo bardzo zazdrosny. Wiele� to
razy za to, �e ze mn� dworski kt�ry po�artowa�, wybi�.
- Jak to? Wybi�! - zawo�a� Tadeusz zdziwiony. - �mia� ciebie uderzy�?
- C� to dziwnego? Albo� to ja nie jego �ona?
- Prawda! Lecz c� ty jemu winna, �e� pi�kna i wszyscy to widz�.
- Ja temu niewinna, ale ja za to pokutuj�. O, i wiele� to razy modli�am si� do
Boga i Matki Boskiej, �eby mi� od ludzkich napa�ci uwolni�.
- I nie lubisz, kiedy ci� kto pokocha?
- Na co si� to zda�o! I jeszcze m�� bije za to! A gdyby i nie bi�, co to ich za
kochanie!
Na ten wykrzyknik z cicha, dziwnym jakim� g�osem, z westchnieniem wyrzeczony,
zadr�a� pan Tadeusz i oczy na ni� zwr�ci�.
- Jak to? A jakie� inne wiesz kochanie? - O! wiem - odpowiedzia�a spuszczaj�c
oczy kobieta - s�ysza�am o nim b�d�c we
dworze, nieraz s�ysza�am, jak m�wili i widzia�am, jak kochali po pa�sku! O! to,
to nie tak jak dworacy i my! Tamto pa�skie kochanie bardzo jakie� pi�kne, troch�
smutne, a cho� smutne, to mi�e. I ko�czy si�, m�wi�, zawsze nieweso�o. Tak
ludzie we dworze powiadali.
- Prawda, prawda, to co innego, nie wasze, nie ch�opskie Ulano - rzek� Tadeusz -
ale u was na wsi, kiedy m�� wybije matka po�aje, kobieta zap�acze, a ch�opiec
si� upije - to i po wszystkim. Tam na tym nie koniec, za tym pa�skim kochaniem.
idzie choroba i �mier� cz�sto.
Kobieta nic nie odpowiedzia�a, ale kryj�c jakie� uczucie widoczne na twarzy czy
westchnienie mo�e, odwr�ci�a si� do kur, a Tadeusz wyj�� musia�.
Wyszed�szy uczu�, jak go wstyd ogarnia� razem z blaskiem s�onecznym dnia i
�wie�ym powietrzem. Wspomnia�, z czym wchodzi� do chaty, a z czym wychodzi� z
niej. A serce mu bi�o, a twarz pa�a�a - a wszystko dla jednej prostej kobiety,
dla wie�niaczki! Dla Honczarychy.
- I ona - m�wi� do siebie - wie, �e jest jakie� insze kochanie, �e jest jakie�
lepsze szcz�ci�, warte ofiar, �e na tym�e �wiecie bo�ym, na kt�rym ona p�dzi
szare godziny mi�dzy kolebk� dziecka, stodo�� i chlewem, jest insze �ycie
uczucia, �ycie serca, ob��kania i szcz�cia. Biedna Ulana, na c� jej by�o do
dworu zagl�da� i bajek s�ucha� - i bajkom wierzy�. Nie lepiej�e dla niej by�oby
jak inne zosta� szcz�liw�, zepsut� jak jej siostry ni� biedn� i czyst� jak
niewielka liczba wybranych m�czennik�w, kt�rych mi�dzy jej r�wnymi nie znale��?
Teraz by si� pociesza�a z jakim dworakiem nie dbaj�c o m�a, nie czuj�c tej
t�sknoty za drugim jakim� kochaniem; nie byleby jej nudno w chacie! Ale to
dzieci�stwo! dzieci�stwo! marzenie, dziwactwo! Chytra to dworka i nic wi�cej
zapewne! Cha! Cha! I mnie na chwil� podesz�a.
Tak my�l�c szed� pan Tadeusz brzegiem jeziora ku domowi ze spuszczon� g�ow�;
niekiedy pogl�da� na dw�r samotny, cichy, jak by�o jego �ycie, to zn�w na wie� i
na czarn� cerkiew star�; a w g�owie jego zwieszonej jakby ci��y�a, pl�ta�y si�
dumania wieczorne i niespokojne; pytanie przysz�o�ci o jutro.
Bo ka�dy cz�owiek ma trzy �ycia w sobie: jedno, po kt�rym p�acze, drugie w
kt�rym �yje i st�ka, trzecie, kt�rego si� spodziewa; tego trzeciego brak�o w tej
chwili Tadeuszowi i dlatego tak duma� samotnie. Jedna kobieta, jedno wejrzenie,
s�owo, ju� mu obrzydzi�y to �ycie, kt�re przed kilku dniami jeszcze za
najspokojniejsze, najszcz�liwsze uwa�a�. Jedna kobieta i jaka� kobieta!
A wiecz�r zst�powa� na ziemi� cichy, spokojny, wiejski; s�o�ce czerwienia�o za
lasem sosnowym, byd�o wraca�o z pola i samo sz�o z spuszczonymi g�owy do swoich
ob�r i chlew�w, skaka�y kozy, kt�rych tyle Poleszucy trzymaj�, niewiele owiec z
d�ug� we�n� na cienkich n�kach bieg�y becz�c ku chatom - lecia�y dzikie kaczki
nad jeziorem, wiatr podnosi� jego fale i rozbija� je o brzeg nad drog�. W tym
widoku tak pospolitym, tak codziennym by� jaki� urok t�skny, by�o �ycie, lecz
�ycie, kt�rego widok nie wystarcza cokolwiek szerszemu sercu, mo�e �e zbyt
ciche, �e zbyt bez celu.
Tadeusz patrza�, widzia� to, co go otacza�o, pi�knym, a razem co� tak smutnego
bi�o w jego sercu, �e si� zatrzyma� i usiad� czuj�c potrzeb� smutku, potrzeb�
t�sknoty.
Ca�y ten ruch wieczorny wsi przeszed� drugim brzegiem jeziora naprzeciw niego i
posun�� si� mimo karczmy do sio�a. On siedzia� i patrza�, a mimowolnie oczy jego
zwraca�y si� na chat� Ulany, z kt�rej dymnika czarny, smolny dym si� unosi�.
S�ycha� tam by�o w tej stronie z rykiem byd�a pomieszane g�osy wracaj�cych z
pola i dzieci witaj�ce matki, i �miechy!
- S� jednak i szcz�liwi w tym �yciu - pomy�la� - mo�e pr�dzej i mniejszym
kosztem ni� w innym. Chleb dla nich wszystkich, a dzi�ki Bogu nie s� g�odni i
nie b�d�. Jaki� szelest da� si� s�ysze� za nim, kto� przeszed� mimo. Jakby
naumy�lnie na
rozdra�nienie go by�a to Ulana. Tadeusz powsta�, chcia� j� zatrzyma�. Ona bieg�a
z wiadrem wody, spojrza�a, u�miechn�a si� i uciek�a. Nie chcia� jej goni�, z
drogi wida� ich by�o, m�g�by by� kto zobaczy�, a m��! W�wczas by�oby piek�o w
chacie.
Wstydz�c si� i sam sobie r�nego rodzaju robi�c wyrzuty Tadeusz wr�ci� do dworu.
Nikt na niego nie uwa�a�, nikt do niego nie przem�wi�, poszed� i zamkn�� si� w
swoim pokoju.
IV
Tak, tak - m�wi� w par� dni potem - filut dworka, umie ona jak nasze panie i
wzdycha�, i gada�, i oczy przymru�a�. Ich prostota, kiedy si� w ni� fa�sz wda,
sto razy niebezpieczniejsza, bo w jej szczero�� �atwiej si� uwierzy. Za c� by
ona mia�a by� wyj�tkiem? za c� bym mia� tak si� ni�y�, �eby si� a� przywi�za�
do tej kobiety, do prostej Honczarychy?
Wyszed� i trzasn�� drzwiami za sob�, a w sieniach zasta�... kog� znowu? Ulan�.
T� raz� �mielsza, podnios�a przeciw niemu swoje czarne oczy.
- Co ty tu robisz?
- �e by�am dawniej we dworze i umiem pra�, wzi�li mnie do pa�skiej bielizny.
- A dworscy pewnie temu bardzo radzi?
- O! ale ja. M�� a� tu przychodzi �ledzi� za mn�.
Tadeusz ruszy� ramionami, a widz�c ekonoma na dziedzi�cu zawo�a� na niego:
- Panie Linowski - ka� w pan, niech Okse� Honczar...
Na te s�owa kobieta poblad�a i uciek�a.
- Niech Okse� Honczar - ko�czy� Tadeusz - w ten moment wybiera si� w drog�; ma
on konie?
- A ma, panie, i jego najlepsze.
- Pojedzie z wa�panem do Berdyczowa[18], wszak potrzeba ci jednej furmanki?
- Mia�em wzi�� dworskie folwarczne konie.
- W�a�nie dlatego dysponuj� go; konie te b�d� mi potrzebne. Ich podobno kilkoro
tam w chacie?
- Tak, panie.
- Wi�c on mo�e jecha�?
- Mo�e, panie.
- Prosz� tak zrobi�, jak m�wi�em.
Ekonom wzi�� ten rozkaz za dziwaczn� chimer�[19] politowania dla folwarcznych
koni i odszed�. Ale i Ulany ju� nie by�o. Tadeusz sta� we drzwiach i czatowa�.
Wyszed� potem do ogrodu, wiedzia�, �e tam czasem od strony jeziora wieszano
chusty, brano wod�. Nigdy w �yciu nie zastanawia� si� nad tym, gdzie i jak co w
domu jego si� robi�o, teraz wszystkie szczeg�y przychodzi�y mu na my�l.
Zszed� nad jezioro, tu w istocie sta�a Ulana, ale zamy�lona, ze zwieszonymi
r�koma; nie widz�c go rusza�a ramionami, potrz�sa�a g�ow�, rozmawiaj�c ze swymi
my�lami.
- No, ju� b�dziesz na czas od niego wolna.
Ulana odwracaj�c si� krzykn�a.
- M�� tw�j dzi� wyjedzie - doda� Tadeusz.
- O, da on mnie za to!
- Sk�d�e wiedzie� mo�e?
- Kiedy najmniej wie, najwi�cej si� domy�la - odpowiedzia�a dworka.
- O czym�e� to tak my�la�a, kiedym tu przyszed�?
- Czy ja wiem. - Pewnie nie o mnie.
- Czy� to mnie o panu my�le�?
- A czemu� nie, kiedy ja my�l� o tobie.
- O mnie? - spogl�daj�c mu w oczy zapyta�a kobieta - o to� dlaczego?
- Ja sam nie wiem - odpowiedzia� naiwnie Tadeusz - ale... ale, gdym ci�
zobaczy�, odt�d ci�gle mi si� snujesz po my�li.
- Ja? Krzy� na mnie![20] Pan by my�la� o mnie?
- Zdaje mi si�, �e ci� kocham, Ulanko - ale nie po waszemu, nie po ch�opsku i
nie po dworsku, ale tak jak to kochaj� po pa�sku.
I zbli�y� si�, i wzi�� j� wp�, i chcia� j� poca�owa�, ale ona przestraszona si�
wyrwa�a i zawo�a�a po rusku �a�o�nie:
- A moje dzieci!!
- Ty masz dzieci?
- Mam - odpowiedzia�a cicho - dwoje male�kich niebo��t.
- Lecz dlaczego boisz si� o nich - rzek� zbli�aj�c si� znowu. - Czy� ja im co
zrobi�, czy� m�� tw�j im co zrobi?
- O! - odpowiedzia�a smutnie Ulana - ja s�ysza�am o tym kochaniu, to zawsze si�
biednie ko�czy, a moim dzieciom b�dzie �le.
- �miej si� z tego, Ulano - rzek� Tadeusz rozgarniaj�c w�osy na czole, jakby z
nimi chcia� my�li rozgarn��. Na c� to z�e na ko�cu?
- Kiedy kto komu przysi�g� w cerkwi, a ksi�dz pob�ogos�awi�, ko�o o�tarza
oprowadzi� i razem krzy� ca�owali, i z jednego kubka pili, o! to nie dobrze
z�ama� przysi�g� i z�y koniec zawsze.
Tadeuszowi wymowy nie sta�o.
- S�uchaj, Ulano - rzek� obejmuj�c j� gwa�townie - dzisiaj tw�j m�� pojedzie.
Jest kto u was wi�cej w chacie?
Ona milcza�a ponuro.
- C� to, nie chcesz mi odpowiedzie�? Wi�c si� spytam ekonoma, �eby si� ca�y
dw�r domy�li�, dlaczego.
- Jest u nas kilkoro w chacie - zawo�a�a szybko Ulana podnosz�c oczy - parobek,
dziewczyna, dzieci. Ale na c� to panu?
- S�uchaj - rzek� Tadeusz - ja dzi� u ciebie b�d�.
To powiedziawszy i nie chc�c wiedzie� i s�ucha� odpowiedzi odwr�ci� si� nagle i
poszed� do domu; mimowolnie tylko raz si� odwr�ci� i ujrza�, �e Ulana stoj�c na
V
miejscu ko�cem fartucha �zy ociera�a.
Nadszed� wiecz�r i noc; Tadeusz, kt�ry ludzi do swoich dziwactw przyzwyczai�,
wyszed� po cichu z domu nad jezioro. Noc by�a czarna, we wsi �wiat�a pogas�y,
�wieci�o si� tylko w karczmie i odbite �wiat�o okna po�yskiwa�o na wodzie
spokojnego jeziora. Czasami s�ycha� by�o oddalone gdzieniegdzie podw�rzowych
ps�w naszczekiwanie; szmer wody, co si� do snu ko�ysa�a, - i pisk �urawia od
studni poruszanego wiatrem, i pianie kogut�w, i ryk urywany byd�a w oborach.
G�osy te na milcz�cym tle nocy wydawa�y si� jak jaskrawe obrysy na ciemnym
obrazie.
Z biciem serca, kt�re zawsze ka�dej podobnej sprawie towarzyszy Tadeusz szed�
brzegiem jeziora zamy�lony, w g�owie jego przewraca�o si�, bi�o, �ama�o; by� to
huk niepoj�ty my�li i krwi przebiegaj�cej �y�y ognist� fal�, z�by szcz�ka�y,
r�ce dr�a�y, czo�o zimnym potem si� wil�y�o. Nie postrzeg�, jak si� znalaz�
blisko karczmy, mimo kt�rej przechodzi� by�o potrzeba, a�eby od dworca przej��
do wsi. Szcz�ciem nikogo nie by�o przed karczm� ju� prawie u�pion�, w kt�rej
tylko g�os bachora jeszcze si� odzywa�. Noc tak by�a czarna!!
Nie zwa�aj�c na b�oto, na ka�u�e i do�y, szed� Tadeusz do chaty, kt�r� zna�
dobrze. Dzieckiem jeszcze z nia�k� przebiega� nie raz wie�, zna� ka�de drzewo.
Ka�d� k�adk�, studni� po ciemku poznawa�, ka�dy przystronek[21] i pewien by�, �e
si� nie omyli�.
Lecz gdy zbli�y� si� do chaty, tak by� pomieszany jak z�odziej - bo i on, je�li
nim jeszcze nie by�, chcia� ju� nim by� przynajmniej. Stan��, s�ucha� - wko�o
by�a cisza - podni�s�szy oczy ujrza� kogo� w bieli stoj�cego na progu. I ten
kto�, i on zar�wno po ciemku - uczuli si�, us�yszeli, zobaczyli przeczucie.
Tadeusz odkaszln�� - posta� w bieli przytuli�a si� do drzwi, on milczkiem si� ku
niej posun��. Ufa� w swoje po�o�enie pana i w zepsucie kobiety - rachowa� na to,
�e nie by�a czyst�! I c� to za rodzaj rozkoszy chcia� tam znale��!!! O!
niepoj�te serce ludzkie, kt� ci� kiedy zrozumia�, gdy bijesz ��dzom cia�a?
Tadeusz zbli�ywszy si� pozna� �atwo, �e posta� w bieli by�a Ulana.
- To ty?
- Kto tu?
- To ja.
- Pan.., pan - niespokojnie powt�rzy�a kobieta poruszaj�c si� z miejsca - pan
przyszed�! Po co? Na moje nieszcz�cie, na �zy moje, na bied�? Pan - ach! Id�
pan sobie, id�!
- I��, kiedy� ty mnie czeka�a na progu - odrzek� z u�miechem Tadeusz - mia�bym
tak odej��?
Czeka�am, prawda - odpowiedzia�a Ulana - czeka�am umy�lnie, �eby uprzedzi�, �eby
nikt pana nie widzia�, �eby uprosi�, �eby� nie wchodzi�; krzy� na mnie
nieszcz�liw� Panie! Panie! ja nie jestem tak�, jak my�lisz. I to wasze kochanie
- doda�a - a! to gorzej nienawi�ci!
Tadeusz zdziwiony st�umionym, �kaj�cym g�osem tej kobiety, W kt�rym si�
oburzenie wyra�a�o silnie, sta�, nie wiedz�c, co pocz��.
- No, no, Ulano - rzek� pomieszany zbli�aj�c si� - chod�my do chaty! Czego si�
boisz?
- Do chaty! Po co? �eby nas widzieli, �eby s�yszeli, �ebym ja by�a
nieszcz�liwa, �eby... - zacz�a p�aka�. - Pan B�g by mnie pokara� na dzieciach,
na domu, na dobytku, na chlebie.
- Chod�my, chod�my, Ulano - nastawa� Tadeusz - Pan B�g, je�li ma kara�, to mnie
tylko ukarze.
- Krzy� na mnie, panie, nie p�jd�! nie chc�, nie p�jd�! Krzykn� i ca�� wie�
zbudz�! zawo�am wszystkich! id� pan - id�!
- Chcesz wi�c - zawo�a� Tadeusz zgrzytaj�c z�bami - �ebym si� m�ci�, �ebym ci�
zmusi�...
- A c� mi pan zrobisz? - spyta�a. - ka�esz bi�? Czy� i tak mnie nie bij�?
Odbierzesz chleb? i tak go niewiele, a dzieci ma�e, w rekruty[22] nie oddasz.
Tadeusz pos�pnie si� zamy�li� - jeszcze raz chcia� przyst�pi� ku niej - ale
kobieta b�ysn�a w ciemno�ci no�em.
- Ostro�nie - rzek�a - ja mam n�.
On os�upia�.
- My�la�e� pan mo�e - m�wi�a - �e dlatego, �em pi�kna, to ju� i wiary, i serca
nie mam, i Boga nie znam? O! - i roz�mia�a si� dr��cym g�osem cicho, a smutnie.
�miech to by� gorzkim �zom r�wny. - Id� pan, gdzie indziej znajdziesz sobie
drug� i trzeci�, i dziesi��, ale nie mnie. Id� pan. Gdyby kto nadszed�,
musia�abym krzycze� i wstyd by by�o.
- Wi�c nie chcesz mnie i mojego kochania? - szepn�� Tadeusz p� szydersko, p�
gniewnie.
- O! czy� to kochanie? - spyta�a. - To, o kt�rym mi si� �ni�o, duma�o, o jakim w
piosnce �piewaj�, a na wieczornicach gadaj�, pa�skie kochanie, kr�lewskie,
czuj�, insze jest wcale. Tamte, tamte! o! nie dla nas biednych, nie w chacie go
szuka�. - Osobliwsza kobieta - rzek� sam do siebie Tadeusz. - Dobranoc, Ulano.
A ona szydersko odpowiedzia�a mu z cicha:
- Dobranoc.
On sta� jeszcze i nie wiedzia�, co pocz�� z sob�; ona znik�a - pe�en wstydu
powolnie powl�k� si� nazad powtarzaj�c:
- Osobliwsza kobieta.
VI
Nazajutrz rano wybieg� w las rozbieraj�c jeszcze w my�li wczorajsz� swoj�
przygod�, wstydzi� si� sam przed sob� i �a�owa� swej nocnej przechadzki.
Post�powanie tej kobiety siedzia�o mu w sercu jak niepoj�ta zagadka. Raz my�la�,
�e to by�o udaniem zr�cznym, to znowu usi�owa� poj�� cnot� kobiety w stanie, w
kt�rym zwyk�e wyobra�enia jej nie maj�, a pa�skie zaloty uwa�aj� za pociech� i
po��dany wypadek raczej ni� za postrach i nieszcz�cie.
- Boi si� m�a i wszystko w tym - my�la� w sobie.
I znowu przypominaj�c rysy jej twarzy, jej wzrok, kt�rego niepoj�ty wyraz tak
�le si� godzi� z szar� jej �wit�, zdawa� si� przewidywa�, �e ona nie powinna by�
s�dzona jak inni tej klasy kobiety, og�ln� regu�� zepsucia, strachu,
oboj�tno�ci. By�a to mo�e per�a zamieszana w b�ocie, lecz jakim sposobem blask
jej i poz�r mia�a? Jakim sposobem tak� twarz, tak� dusz� da� B�g takiej kobiecie
w tym stanie? Jakim sposobem otaczaj�ce, oblewaj�ce j� zepsucie nie tkn�o
dot�d? Jaki anio� strzeg� m�odo�ci? Tego ani Tadeusz, ani nikt na jego miejscu
wyt�umaczy� by sobie nie umia�.
Z fuzj� na ramieniu szed� powoli w las. By� to dzie� �wi�teczny, wiele ludzi
spotyka� za grzybami i jagodami chodz�cych; z daleka ju� w borze �piewy i
hukania si� rozlega�y. Spogl�da� niespokojny - mi�dzy tymi migaj�cymi jak cienie
postaciami szuka� Ulany. Kto wie, czy nie z t� my�l� wyszed� z domu?
I my�l�c, i id�c, gdzie nogi nios�, zapu�ci� si� w g�st� kniej�, za kt�r� by�o
b�otko i stara odwieczna mogi�a, na kt�rej zwyk� by� spoczywa�. Machinalnie i
pan, i wy�e� drapali si� dro�yn� przez nich podobno samych tylko wydeptan� do
mogi�y dw�ch braci. Tak j� nazwa�o podanie.
Le�a�a ona otoczona najg�stsz� kniej� podszyt� leszczyn�, o�ynami i g�stymi
zaro�lami; nikt pr�cz strzelca tam nie chodzi�, a i ten rzadko zagl�da�, bo
trzeba by�o albo du�y kawa� kr��y�, albo brn�� przez k�piaste b�oto, �eby doj��
do wzg�rza, na kt�rym usypana by�a mogi�a. Podanie ludu m�wi�o, �e si� tam dw�ch
braci, �cinaj�c sosn� zabili. Miano wiec to miejsce za straszne i zakl�te, nikt
si� tam nie zapuszcza�, nikt nie chodzi�. nawet pobere�nicy[23] je okr��ali
�egnaj�c i cho� jest zwyczaj powszechny rzucania ga��zi na takie mogi�y - tu ich
prawie nie by�o - nie by�o komu ich rzuca�.
R�ne bajki prawiono na wieczornicach o tym miejscu, prawie wszyscy jednak
zgadzali si� na to, �e miejsce by�o zakl�te, nieszcz�liwe. Niekt�rzy dodawali,
�e z dw�ch braci jeden kocha� i �y� z �on� brata, a drugi widzia� to i pozwala�,
bo si� l�ka� i �ony wiaro�omnej, i z�ego brata. - B�g ich za to pokara�. Inni
powiadali, �e sosn� �cinali w niedziel�; inni, �e brat zabi� brata a zab�jc�
przywali�a sosna, ale wszyscy powtarzali, �e miejsce straszne i nieszcz�liwe.
Drapi�c si� do tej mogi�y Tadeusz z jakim� przestrachem ogl�da� si�, czy nie
ujrzy gdzie duch�w pobitych braci, o kt�rych jeszcze od nia�ki swej s�ysza�.
Pies jego w�cha� po �cie�ce biegn�c, zwraca� si� w stron�, podnosi� g�ow�,
naszczekiwa�, warcza� i stawa�. To dziwi�o Tadeusza, kt�ren t�umaczy� sobie
niespokojno�� wy��a tym, �e kto� chodz�c za grzybami, a� tu si� musia� dosta�,
mo�e zb��dziwszy. Nareszcie wydarli si� z g�stego lasu i uszed�szy brzegiem
mokrej ��ki
kilkadziesi�t krok�w, zbli�y� si� do mogi�y, podni�s� oczy. Na wierzcho�ku
siedzia�a Ulana; na kolanach spar�a r�k�, na r�ku g�ow�, plecy o drzewo, oczy
patrza�y gdzie� daleko za lasy, na g�ry.
- Znowu ona! - zawo�a� stawaj�c Tadeusz.
- Ty tu? - doda� g�o�niej.
Ulana si� porwa�a.
- A! - krzykn�a - przynajmniej tu my�la�am, �e mnie pan nie znajdziesz.
Chcia�a ucieka�. Pies si� rzuci� na ni�, przel�k�a stan�a, a Tadeusz si�
zbli�y�.
- Czeg� uciekasz? - rzek� powolnie udaj�c oboj�tn� spokojno�� - przynajmniej tu
nie boisz si� nikogo.
- Was, panie - odpowiedzia�a pr�dko.
- Jam, Ulano, ani ch�op, ani dworak, ani ci� bi�, ani ci gwa�tu robi� nie
my�l�...
- Nie? - spyta�a usty i oczyma - pewnie nie?
- O! nie - odpowiedzia� Tadeusz - gdybym ci� kocha�, to nie tak jak oni.
Kobieta si� o�mieli�a.
- I nie tak jak m�� tw�j - a tak, jak ci� jeszcze nikt nie kocha�; o takim
kochaniu ty� nie s�ysza�a nawet...
- A potem c� by by�o? - spyta�a bawi�c si� ko�cem fartucha.
- Nic, kocha�bym ci� d�ugo, zawsze, do �mierci.
- O! ja te� wiem, �e w takim kochaniu �mier� by� musi na koniec, �mier�
koniecznie.
- Ale kt� my�li o �mierci!
- Czy� ja nie wiem? Ile razy s�ysza�am w piosneczce, w skazce[24] o takim
kochaniu, zawsze tam by�y na ko�cu mogi�y i �mier�.
- I, nie wierz temu, Ulano, mo�na si� kocha�, a nie umrze� dlatego.
To m�wi�c Tadeusz, kt�ry ju� sta� przy niej, wp� gwa�tem posadzi� j� przy
sobie, obj�� r�k�. Ona tak si� zamy�li�a, �e si� prawie zapomnia�a broni�, nic
nie m�wi�a, lecz gdy si� zbli�y�, aby j� poca�owa�, odsun�a si� dopiero i
rzuci�a wstawa�.
- Nie b�j�e si� - rzek� Tadeusz - pozw�l mi cho� popatrze� na siebie.
Za �mieszn� skwapliwo�ci� dziecka Ulana podnios�a na niego cudne swoje oczy i
tak na niego patrzy�a, �e Tadeusz nie wiedzia�, czyli w istocie m�g� to by�
wzrok prostej kobiety. Ten wzrok zdawa� si� m�wi� tyle i tak dziwnych rzeczy,
tyle nadziemskich wyjawia� tajemnic, tyle obiecywa� szcz�cia, tyle zamyka�
duma� o przysz�o�ci!
Spotka� z was kto kiedy taki wzrok cudowny przy siwej, prostej sukmance u
kobiety, kt�ra jednym tylko wzrokiem by�a anio�em, a reszt� cia�a i duszy
kuchark�? Nie jest�e to okropne m�cze�stwo patrze� na ten pos�g zwiastuj�cy
pi�kn� dusz�, a nie maj�cy jej; ten wzrok powiadaj�cy tyle rzeczy, kt�rych usta
powt�rzy� nie potrafi�. Taka kobieta - to potw�r straszny.
- A, moja Ulano - rzek� do niej z cicha oczarowany jej wejrzeniem - to kochanie,
o kt�rym s�ysza�a�, to s�odkie kochanie, jemu do�� widzie� kochanka do�� dotkn��
r�ki, do�� do ust si� przybli�y�.
Kobieta czuj�c, jak j� bra� za r�k�, ob��kana, z u�miechem spojrza�a na niego; w
tym wejrzeniu by� przestrach i poddanie si� prawie, ale poddanie ze strachu, nie
rozmy�lne. Tadeusz pozna� przestrach jej, pu�ci� r�k�, kt�rej tylko dotkn�� i
wlepi� w ni� oczy.
Dotknienie szorstkiej, spracowanej r�ki, kt�ra pod jego d�oni� zadr�e� nie
umia�a, mog�o go by�o odczarowa�. Patrza� - ona ju� spu�ci�a oczy, mimo swej
prostoty uczuwszy, co by�o w jego wzroku nami�tnego, strasznego, jaka burza
wrza�a pod u�miechni�t� powiek�.
- Chcesz ty mnie tak kocha�? - spyta� po chwili.
- Ja? O! panie, czy� to by� mo�e, ja biedna, ale...
- Ale c�?
- Mo�na szczerze powiedzie�?
- Szczerze, najszczerzej, co chcesz?
- Szczerze, ja nie wiem - odpowiedzia�a zas�aniaj�c oczy pan mnie oczarowa�, ze
mn� si� co� dzieje, czego nigdy w �yciu nie by�o. Mnie si� zdaje, �e ja si�
budz�, �e mnie ju� dawniej, kiedy� kto� kocha� tak samo, �e nie jestem
Honczarych�. Honczarych�! - powt�rzy�a wzdychaj�c - biedna ja! Krzy� na mnie! z
dwojgiem dzieci, z ubogiej chaty. A czy�by pan m�g� tak� n�dz� pokocha;? A m��?
- O! to co innego - z przymuszonym u�miechem doda� Tadeusz.
- Co innego? I takie kochanie to nie grzech? - spyta�a naiwnie.
- O, nie grzech pewnie! A b�dziesz�e mnie kocha�, Ulano?
- Czy ja wiem! Czy ja wiem!... Mnie si� tylko co� niepoj�tego dzieje, jako�
smutno, mi�o, straszno; boj� si� ju�, �eby pan mnie nie porzuci�, strach my�le�
na jutro. A i samego pana tak mi czego� straszno!...
- Czeg� si� mnie ba� mo�esz, ja ciebie tak kocham...
- A! panie, to kochanie to na godzin� tylko; ja wiem, ja s�ysza�am, ja my�l�, �e
pan prostej jak ja kobiety kocha� nie mo�e