Proza ironiczna bajki bajeczki przypowiastki dla
Szczegóły |
Tytuł |
Proza ironiczna bajki bajeczki przypowiastki dla |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Proza ironiczna bajki bajeczki przypowiastki dla PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Proza ironiczna bajki bajeczki przypowiastki dla PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Proza ironiczna bajki bajeczki przypowiastki dla - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Strona 5
P R O Z A IR O N I C Z N A
Strona 6
KRAKOW . — DRUK W . L. ANCZYCA I SPÓŁKI
~ y ! - > rv 'T
Strona 7
JA N LEM AŃSKI
PROZA IRONICZNA
BAJKI ® BAJECZKI &
PRZYPOW IASTKI DLA
DZIATEK & SIELANKI
W A RSZAW A — NAKŁAD GEBETHNERA I W O L FFA
KRAKÓW — G. GEBETHNER I SPÓŁKA — 1904
Strona 8
Jto3BOjreHO IXeH3ypoio
BapinaBa, 1 <I>eBp. 1904 r.
Strona 9
PROZA IRONICZNA
Strona 10
Strona 11
Z PAMIĘTNIKA M UCHY
cS3rS3e^3c&&)eSnrS^c^3cS3cS3cS3
i*
Strona 12
■iuMUjuwigpgpei
Strona 13
I.
Urodziłam się Muchą, co entomologicznie zbyt
wielkiej zasługi nie stanowi, pod względem prawnym
nie zabezpiecza i tę przedstawia wadliwość, że okres
trwania jednostki w stosunku do niepożytości gatunku
jest śmiesznie mały. Ale cóż robić? Koniec końców, uro
dzenie — nie nasza to wina. Z pewnością wolałabym
przyjść na świat, jako gruboskórzec: jakbym stąpnęła,
to ażby jękło... Skądinąd przecież i moje życie ma swoje
strony dodatnie, ma chwile takiej dziwnej wdzięczności
nie wiadomo komu i za co, takiego szumnego joie de
vivre’u, źe aż go się vivre’t m przypłaca. Tak... Mucha
nie doznaje trwogi, bo nie zna niebezpieczeństw. Ach,
jak to przyjemnie lecieć na słodycz, na rozkosz i blask —
lecieć ślepo, bez żadnego musu pamiętania, źe to szko
dzi, tamto rani, owo zabija... A że się ginie, no to i cóż?
Użyło się, co można w krótkim żywocie! Oszczędzać
się, abnegować, cnoty w sobie szczepić, czy ja wiem?...
I co z tego, że ja nie zjem, przypuśćmy, tego okrucha
Strona 14
6 BAJKI
cukru? To zje go francuz, prusak, albo karaluch! Niem a
głupich...
Ale nie uprzedzajm y wypadków . O jciec mój nie
boszczyk bzykał: każda zagadka dopóty zajm uje, dopóki
jej nie odgadniem y. M ądry to był owad, rzutki, ruchliwy,
jurny... Szkoda tylko, że zginął przedw czesną śmiercią,
ugotow any w rosole. P adł ofiarą sw ojej teoryi rzutkości.
M uchy — prawił — nic nie wiedzą, zatem w szystko p o
winny badać, na w szystko się rzucać. Mówiąc to, rzucił
się do garnka z rosołem i przepadł. Cześć mu!
Pam iętam ten dzień żalu i rozpaczy. Biedna m atka
była niepocieszona. D opiero nazajutrz zakochała się
w Kantarydze, zam ieszkującej krzak pod oknem kuchni,
widowni tragicznego zgonu m ego rodzica. K antaryda
był przyjacielem m ego ojca, umiał tak w zruszająco
wybrzękiwać szczegóły z jeg o życia — to m am ę zaj
mowało. P rzytem miał takie śliczne długie w ąsy i tak
zabawnie niemi poruszał. O przeć się im było niepo
dobna! Ależ bo i po co się opierać? Jeżeli użyłam tego
wyrażenia, to odruchowo, przez lapsus calami i pod
wpływem obłudnej etyki ludzkiej, która zaleca ten opór,
gdyż oddanie się potem większą spraw ia uciechę.
Mama z początku usprawiedliwiała się niby przede
mną, ale ja zamknęłam jej ryjek pocałunkiem i sze
pnęłam :
Strona 15
Z PA M IĘT N IK A M UCH Y 7
— Kochana mamo, kto wszystko rozumie, ten
wszystko wybacza.
To odrazu uspokoiło jej niezrozumiałe dla mnie
skrupuły. Musnęła mię czule, dodając:
— Oj> ty pieszczotko! Masz rozumku tyle, że
i dla słoniaby wystarczyło.
— To dziedziczne, kochana mamusiu — odparłam
z przymileniem.
— Tak, dziedziczność... Tłómaczył mi coś o tem
pewien młody, do szkół uczęszczający Karaluch, ale
co? — zupełnie nie pamiętam, jak cię kocham.
Rzekłszy to, mama stłumiła ziewnięcie, wygładziła
nóżkami skrzydełka i pofrunęła do Kantarydy. Westchnę
łam. Już to wogóle nasze mamy nie odznaczają się
wykształceniem, i my, córki, często musimy się za nie
rumienić. Z przykrością to wyznaję. Za to na punkcie
savoir vivre’u są niezrównane. Dała tego dowód i moja
mama w chwili, o której właśnie chcę mówić.
Jest to chwila, która nas, młode muszątka, przy
prawia o falowanie krwi gorętsze, chwila, o której mamy
nasze gawędzą tajemniczym półbrzękiem i porozumie
wają się znacząco-figlarnemi spojrzeniami. Te półbrzęki,
te spojrzenia zagadkowe i półuśmiechy, pełne tajemni
czej ważności, stanowią dla nas niewidzialną zasłonę,
która działa na wyobraźnię nader pobudzająco, drażni
Strona 16
BAJKI
i niepokoi nerwy, wprawiając je w stan natężenia, jaki
poprzedza zajść mający wielki wypadek. Rwie się wtedy
myśl, sny gorączkowe mącą spokój, łazi się po sufitach,
siada się na liściach wysokich drzew ... Ach, tam, tam
przeniknąć za tę zasłonę, to musi być coś w istocie
niesłychanego, jedynego!... To też gdy nareszcie za
słona owa spadnie nam z oczu, doznajemy rozczaro
wania . ..
Ach, tak, niestety! — roz-cza-ro-wa-nia! Więc to
jest wszystko? — pyta w nas jękiem jakaś rozdarta
struna. To niepodobna — szepcze po pewnym czasie
jakiś głos otuchy; — trzeba szukać. I szukamy, cóż
robić?
Ale to są refleksye późniejsze. Wówczas wolną
byłam od nich, drżałam i gorączkowałam, jak każda
zwykła dziewicza mucha.
W owym czasie mama zmieniła ze mną obejście.
Stała się poufalszą, więcej przyjaciółką... Uczyła mnie
rzeczy, których znaczenia i celu dobrze nie rozumiałam...
Na moje pytanie: po co to wszystko? — uśmiechała
się jakoś dziwnie, spoglądając na mnie płonącym pa
ciorkiem swego okrągłego, wypukłego oczka.
— Na to oni biorą się — dodawała bez dalszych
objaśnień.
W tym także czasie odbywałyśmy z mamą corso,
Strona 17
Z PA M IĘTN IK A M UCH Y 9
łażąc po sufitach, lub dla odmiany, pośród kwiatów
zastawy stołow ej. M ama zapoznawała mnie z wybitniej-
szemi osobistościam i naszej arystokracyi.
— O, patrz, to jest hrabia Bzyk, zawołany gracz
w chowanego! Nie daje ludziom spać, wciąż się za nim
upędzają, ale nie m ogą złapać, i zam iast niego m szczą
się na kim innym. Tam oto młody baron Zyzyzyd, b o
gacz, ma brzuch świecący ze złota. Tam na półm isku
siedzi kilka M uch z naszego rodu, szlacheckich: buń
czuczne to, hałaśliwe, śmiałe, bez przytom ności, i um ieją
uciekać, aż m iło; do samiczek skorzy, ale trzeba ich
trzym ać zdaleka, bo zbyt rubaszni. A tam znów na
ścianie, o! — poruszył się — cienki, subtelny Kom ar:
w pokoju gości rzadko, bo jest tenorem , i to dla niego
zamałe pole; częściej bawi u wód, gdyż lubi publiczność;
strzeż się go, bo to bałam ut i krwiożłop.
— Ach! — zawołałam i najuważniej zaczęłam się
Kom arowi przyglądać. Siedział teraz już na szybie
okiennej i zdawał się, zachwycony światem, marzyć.
R yjek miał długi i cienki... Czasem od szyby odlatywał
i, kręcąc się po pokoju, cicho i subtelnie brzęczał:
»Chcęęę krwiii! chcęęę krw iii!« Pragnienie to było tak
silne, tak namiętnie zaakcentowane, że chciałoby się je
zaspokoić zaraz, natychm iast, a le . ..
— Tam znów — patrz przecież! — trąciła mnie
Strona 18
10 BAJKI
mama — tam w spluwaczce siedzi Sossossos, wielki
smakosz, zawsze umie sobie coś zrzadka soczystego
wynaleźć, i tak to je smacznie iż aż trzeba ślinę poły
kać... Tamten, ot, skrzydlak o pięciu nóżkach, to hrabia
Szum-Szum, śmiałek i awanturnik: włazi psu w nozdrza
bez żadnej broni, o zakład, i zawsze pies go wykichnie.
Ten zaś gruby, czarny owad, to Feinkarmel, pająk;
chociaż, biorąc ściśle, nie należy do naszego społeczeń
stwa, ale bardzo lubi Muchy; utrzymują złe języki, że
Feinkarmel handluje po cichu skórkami much, które zabija,
ale to plotki. Wreszcie to do nas nie należy; ma spryt
i zabiegliwość — zalety dobre na męża... O tu, na prawo,
patrz, ten Much, co tak wysoko podnosi ryjek, to Cu-
kroliz, nabab, którego majątek obliczają na dwie głowy
cukru. W herbie ma wizerunek urny z syropem i godło:
»Zwycięźysz słodyczą«. Jest to jegomość już nie młody
wprawdzie, ale dobrze się trzym a, zakonserwowany
wybornie, i niejedna Muszka, gdyby miała rozum, mo
głaby mieć z niego pociechę.
Na uprzejme skinienie mej matki, pan ów pod-
frunął ku nam.
— M onsieur S iu cro liz ... moja córka — zabrzę
czała mama, przedstawiając. Pan Cukroliz obrzucił mnie
od góry do dołu okiem znawcy, wyciągnął ryjek, jakby
mnie chciał wyssać i strzepnął skrzydełkami. Widać
Strona 19
Z PA M IĘT N IK A M U CH Y 11
podobałam mu się, co mama pośpieszyła zratyfikować w y
razem dum nego zadowolenia i niby ulgi.
Pan Cukroliz uśmiechnął się do mnie z przyje
mnym, chociaż trochę zmiękłym grym asem i rzekł:
— Słyszałem od mamy wiele dobrego o pani, ale
rzeczyw istość przewyższa, jak widzę, najpochlebniejsze
opisy.
— P a n ie ... — odpowiedziałam, udając m ocne za
wstydzenie.
Tu mam a odfrunęła na stronę pod pozorem na
picia się jakiegoś soku, który właśnie chowano, i zosta
wiła nas samych.
— Pani jesteś tak milutka — ciągnął dalej Cu
kroliz, biorąc mnie za skrzydełko — żeś w arta najle
pszego losu. Żadna gorycz (objął mnie przedniemi nóż
kami) nie powinna obrazić tw ego ryjka. Mam używal
ność na dwóch głowach cukru wyrafinowanego. (Poca
łował mnie)... Kocham cię! Czy chcesz być m oją tow a
rzyszką życia?
— J a nie w ie m ... pom ów pan z m am ą — w yŁ
szeptałam , udając coś. Co? — sam a nie wiem.
T rudno mi pow strzym ać się, żeby nie napiętnować
w tern m iejscu tego jakiegoś musu udawania i ciągłej
obłudy we wzajem nych stosunkach samiczki i samca.
On ma onę za głupie dziecko, które stara się ująć
ófa Sh $<)$<) 6h óh ćh $<) Sh śh
Strona 20
12 BAJKI
kom plem entem lub zabawką, nadto poczuwa się do
obowiązku ciągłej opieki nad słabem niby stworzeniem ,
podległem sam ym kaprysom . M y zaś, samiczki, choć
jesteśm y sto razy m ędrsze — nie mówię uczeńsze —
od najm ędrszego samca, m usim y udaw ać naiwność i nie
wiedzę! O burza mnie to, a uwolnić się z więzów tego
społecznego przymusu, jak z jakiej niewoli zadawnio
n e j — tak trudno, niepodobna! Boć jakże tu powiedzieć
Cukrolizowi: »Panie, wiem, co w arta tw oja m iłość, stary
rozpustniku, ale pójdę za ciebie dla tw oich dwóch głów
cukru, do których niewątpliwie nazlatują się roje m ło
dzieży, a co dalej, wiesz, boś sam był m łody — i m ło
dość sw oją przeżyłeś!... Tu l’as ftassee, ta jeunesse!*.
Tak... przekonałam się o tern »passowaniu« w krótce
po ślubie, który za pośrednictw em mamy rychło się
odbył.
Podróżow aliśm y po ogrodzie, po kwiatach i kupach
gnoju, po oborach i śm ietnikach wspólnych, po różnych
innych miejscach, mniej lub więcej woniejących... N aj
bardziej mnie zachw ycały gonitw y zbiorow e w sm ugach
słońca. Kółko much nieznanych, ale rzeźwych i m łodych,
wiło się w słońcu, jak ziarna kaszy w ukropie. Każdy
z m łodych M uchów miał praw o, a naw et obowiązek
kręcenia się ze m ną do upadłego, krócej lub dłużej,
zależnie od tem peram entu. Mój m ąż w ściekał się i zie-
t& )cS3^3iS3C ^3cS3cS3cS3[S3eS3cS3