5086
Szczegóły |
Tytuł |
5086 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5086 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5086 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5086 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maria Konopnicka
Z W�AMANIEMD
nia tego izba s�dowa by�a niemal pust�. Deszcz m�y� od rana. rozchlapywa�o si�
b�oto, jaki taki by� kontent, �e w domu siedzie� mo�e.Zreszt� �wie�o uko�czona
sprawa pan�w Gradewitza i Hornszteina wyczerpa�a poniek�d ciekawo�� publiczn�.
Dowcipna obrona przyby�ego z daleka adwokata, kt�rej urywki chodzi�y z ust do
ust po mie�cie, delikatnej natury badanie bieg�ych, zeznania �wiadk�w ze sfer
wy�szych, wreszcie przybycie pi�knej pani Lunia, kt�ra dla dania obja�nie�
przerwa� musia�a kuracj� w Francesbadzie i przywozi�a stamt�d nowe toalety wraz
z od�wie�on� twarzyczk� i przepyszn� par� z�otoczarnych oczu, wszystko to
podnios�o spraw� ow� do znaczenia kulminacyjnego momentu w jesiennej kadencji
pi�skiej, po przebyciu kt�rego zainteresowanie si� ni� publiczno�ci szybko
opada� zacz�o. Wiedziano, �e na wokandzie stoj� same ch�opskie sprawy, przy
kt�rych posiedzenia wlok� si� jak smo�a i kt�re nie nastr�czaj� sposobno�ci ani
do �wietnych wyst�pie� adwokatury, ani do eleganckich zebra� towarzystwa.Sami
panowie przysi�gli byli tego� zdania. Po hotelach potworzy�y si� partyjki wista,
preferansa, bakarata; wstawano od kart p�no, spano d�ugo, jedzono obficie. Od
zajazdu do zajazdu lata�y miszuresy k�api�c pantoflami po drewnianych, wysoko
nad ka�u�e b�ota wzniesionych chodnikach, a ruch w handlach win, likier�w i
delikates�w o�ywi� si� niezmiernie. Za to przed sal� posiedze� s�dowych ulica
pustosza�a z dnia na dzie�.Nikomu teraz nie sz�a t�dy droga, nikt tu nie mia�
interesu przystan��, pogada�, faktorzy nawet zagl�dali z rzadka, a zajrzawszy
spluwali przez z�by. Istotnie, a� obrzydzenie bra�o na pustk�, jaka si� tu nagle
po niedawnym �cisku zrobi�a. Tego bowiem ch�opstwa, kt�re si� tu zbiera�o
kupkami z Wo�hatycz, z Krynek, z Zahajnego, z Mytryk, z Do�huszek, z Korniat�w,
tych ko�uch�w trac�cych smo�� i polem nie by�o co i liczy� nawet. Co mo�na,
prosz�, wycisn�� z Poleszuka, kt�ry do miasta przychodzi z okrajcem czarnego
chleba za pazucha- z gar�ci� to�kanicy w szmatce i �ywi si� tym przez dni trzy i
cztery, bez grosza przy duszy, po kt�ry by warto cho� na �ledzia si�gn��?
Oczywi�cie, �e nic.Ju� kiedy rudy Judko mi�dzy nich nie chodzi�, to znak
najlepszy, �e nie by�o po co. Ten dalej czu� pusty mieszek ni�li wo� padliny.Ale
jednego dnia brak�o i tych ch�opskich kupek. Porozchodzi�o si� to, ka�dy za
swoj� bied�. Sadzono spraw� ostatni�, kt�ra wisia�a na wokandzie na samym
ogonie, niczyjego zaj�cia nie budz�c, nikogo nie obchodz�c wielce. N�dzna jaka�
.spraw ina o sery i mas�o.- Mizeria! -Jak m�wi� dowcipny pan Hieronim rozdaj�c
karty do wista w zaje�dzie Szyi Froima.Nikt si� te� do tej "mizerii" nie
�pieszy�. Dwie baby- jedna w ko�uszku, w butach, druga w andaraku tylko, w
zawijach i w p�acie, wesz�y przed chwil� w bram� s�dowego gmachu i znik�y w
g��bokiej sieni.Jak okiem zajrze�, ulica na wskro� by�a pusta; strzela� by ma
mo�na cho�by do Leszcza albo do Porzecza. Tylko pod murem przeciwleg�ego izbie
s�dowej domu sta� did, w obszarpanym ko�uchu i wyrudzia�ej, na uszy wi�zanej
czapie, kt�ra si� niewiele r�ni�a kolorem od jego sko�tunionych w�os�w i
ry�awej brody. Did nie stary by� jeszcze, ale srodze osp� zgryziony: a i w�dka
zostawi�a na nim swe �lady. U ozutych w posto�y n�g dida siedzia� na zadnich
�apach ma�y, bury pokur�, uwi�zany na sznurku u kosztura, kt�ry w��cz�dze za
podpor� s�u�y�.I did. i pokur� patrzyli w okna sali o�wietlonej wcze�nie,
jarz�co, ale did patrzy� oboj�tnie i t�po, pokur� za� z widocznym niepokojem i
oczekiwaniem.Tymczasem wiatr jesienny �wista� po ulicy jak po go�ym polu.
Chwiej�c ��tymi p�omieniem latarni, rozwiewaj�c brod� dida i �atany ko�uch: a
ile razy silnie zad��, sk�ra na pokurciu zaczyna�a dr�e� mocno, a psina skomli�
kr�tkim, �a�osnym piskiem, rwa� si� nieco ku s�dowej bramie. Nie bieg� wszak�e,
ale kopni�ty grub� nog� dziada przysiada� i wkuliwszy ogon pod siebie, z
najwy�szym niepokojem patrzy� w okna sali.Tam wszak�e jasno by�o, cicho i
bezpiecznie.W lekko ogrzanym powietrzu chwia�y si� po �cianach weso�e p�omyki
gazu ukazuj�c z�ocenia �wie�o odnowionego 6sufitu; szare, opuszczone w wysokich
oknach story nadawa�y sali mimo jej znacznych rozmiar�w jaki� charakter
zaciszny, domowy niemal: szeregi pustych �awek sta�y powa�ne, milcz�ce,
zag��biaj�c si� a� pod niewielk� galeri�, na wysoko�ci p�pi�tra wprost s�dowego
sto�u wzniesion�. W jednej z tych �awek, tu� przy drzwiach schodowych, czerni�
si� punkt ciemniejszy. By� to wo�ny, kt�ry widz�c, �e nikt nie przychodzi, na
palcach do �awki podszed�, po�y munduru z ca�ym uszanowaniem dla urz�du swego
rozgania�, przysiad�, zgarbi� si� i cichaczem tabak� niucha�.Pan prokurator sta�
teraz w pe�nym �wietle zawieszaj�cego si� od stropu �wiecznika. By� to m�czyzna
nie pierwszej m�odo�ci, s�usznej tuszy i powolnych ruch�w. Szeroka �ysina jego
du�ej, okr�g�ej g�owy b�yska�a jak tarcza wypolerowana, twarz mia� mi�sist�,
oczy blade, wypuk�e, z�otymi okularami nakryte, w�s jasny, obfity. pe�ny zarost
brody i policzk�w, spojrzenie osowia�e nieco. M�wi� g�osem przyci�kim. troch�
mo�e monotonnym. ale ciep�ym i od serca id�cym. Tak w rysach twarzy jego. Jak w
ca�ej postaci rozlana by�a pewna dobroduszno��, ludziom oty�ym w�a�ciwa, kt�ra z
rol� publicznego oskar�yciela ma�o si� zgadza� zdawa�a.Stoj�c tak u szczytu
sto�u, wprost amfiteatralnie ustawionych pod przeciwleg�� �cian� �aw pan�w
przysi�g�ych, mia� pan prokurator po prawej r�ce sto�ki i pulpity obro�c�w, a po
lewej �wietne mundury prezesa i asysty jego. Prezes by� zag��biony w swoim
fotelu, g�ow� mia� lekko na pier� sk�onion�, r�ce na por�czach oparte; z lewej i
z prawej jego strony siedzia�o po dw�ch jeszcze pan�w, z kt�rych jeden
przegl�da� papiery, a drugi bawi� si� wk�adaniem w oko monokla i wyrzucaniem go
ma�ym, niemal�e niewidzialnym ruchem nosa. Mimo to. na mow� prokuratora zdawa�
si� zwa�a� pilnie, a drugie jego. nie zaj�te oko nieruchome by�o i iakby
marz�ce.Na �awie przysi�g�ych jak zwykle pstrocizna, rozmaito�� ubior�w, stan�w,
fizjonomii, wieku; wszystkie te rysy atoli powleka� i podobnymi je sobie czyni�
jeden wsp�lny wyraz znu�enia.Pod koniec kadencji jest to zjawiskiem tak zwyk�ym,
tak w porz�dku rzeczy le��cym, i� trzeba niezmiernie zajmuj�cej, trzeba
kapitalnej sprawy, �eby tchn�� �ycie w te znu�one twarze.Ale dzi� takiej
kapitalnej sprawy nie by�o. Do�� spojrze� na jednego siedz�cego przy bocznym
stoliku obro�c�, �eby si� pozna� na tym. Trudno istotnie o dyskretniej ziewaj�ce
usta i bardziej zmru�one oczy, ni� je mia� pan ten. ogl�daj�cy najpierw
paznokcie lewej r�ki. potem paznokcie r�ki prawej, potem znowu lewej, potem raz
jeszcze prawej, a wreszcie obu r�k razem.Ju� po tym jednym pozna� mo�na by�o. �e
jest to obro�ca dodany z urz�du. Obro�ca dodany z urz�du zwykle miewa co� do
czynienia ze swymi paznokciami podczas mowy prokuratora, je�li tylko nie
nawiedzi go pod t� chwil� dzwonienie w prawym albo w lewym uchu.Niekiedy tak�e
kre�li na le��cym przed sob� papierze liter� S lub liter� L z nies�ychan�, c�ra/
rosn�c� szybko�ci�, o czym wszak�e zdaje si� sam nie wiedzie� i dopiero kiedy mu
miejsca na �wiartce zbraknie, budzi si� z tego oczarowania i patrzy po obecnych
lekko zdziwionym wzrokiem.Minuta ubiega�a za minut�, ma�e trzaskanie p�omyk�w
gazowych odzywa�o si� jednostajnym szmerem, z �awki, w kt�rej siedzieli
�wiadkowie, dobywa�o si� silne sapanie, przerywane od chwili do chwili nagle
urwanym chrapni�ciem. Czerwonym suknem nakryty st� jarzy� si� od �wiate�, od
b�yszcz�cych lichtarzy, kryszta�owych przybor�w do pisania, od r�ni�tej karafki
i szklanek odrzucaj�cych ma�e t�cze za�amanych �wiate�, a nade wszystko jarzy�
si� od bogato haftowanych, strojnych w gwiazdy i wst�gi mundur�w.Wszystko tu
by�o jasne, wspaniale, dostojne: wszystko te� wydawa�o si� pe�ne dobroci i
�aski. Srebrny, stoj�cy na stole krzy� skupia� w sobie promienie �wiecznika,
odbite od szerokiej, pe�nej �agodnych wynios�o�ci i spadk�w �ysiny prokuratora i
odstrzela� je a� na b�yszcz�cy bagnet stoj�cego u drzwi �o�nierza.Co wszak�e
mog�o si� zdawa� dziwnym w tej sali, to, �e zgo�a nie by�o w niej wida�
pods�dnych. Wysokie, do zamkni�tych ko�cielnych stalli podobne �awy oskar�onych
zdawa�y si� zupe�nie puste. Mniema� by mo�na, �e ca�a ta wspania�o��, ca�y
przepych sadu skierorowane s� ku jakiej� bezimiennej i bezosobistej winie;
mniema� by tak�e mo�na, i� t� wielka machin� s�dow� puszczono w bieg na pr�b�
tylko, jak si� puszcza pierwszy poci�g kolejowy po nowo usypanym torze.Tak
przecie� nie by�o. W pustych na poz�r �awkach dawa� si� s�ysze� kiedy niekiedy
ma�y szmer, podobny do tego, jaki wydaj� myszy; czasem tak�e tupota�o tam co�
bardzo podobnego do licznych st�p bosych. Tak kr�liki w jamce pod przyciesi�
komory schowane, niewidzialne dla oka, tupoc� po ubitej glinie.Pan prokurator
ko�czy� swoj� mow�.By�a to jedna z tych m�w, kt�rych wszystkie zwroty z g�ry
przewidzie� si� daj�. Temat by� potoczysty i tak otarty jak najlepsza sanna;
do�� by�o pu�ci� w ruch s�owa, �eby same posz�y.- Drobne przest�pstwa - m�wi� -
jak drobne szczepy. Z drobnych szczep�w wyrastaj� drzewa, a z drobnych
przest�pstw zbrodnie. C� to jest przest�pstwo ma�e, a co jest przest�pstwo
wielkie? W zasadzie jest to zawsze to� samo targni�cie si� na prawo, ten sam
zamach na porz�dek spo�eczny. Gdyby sprawiedliwo�� cz�ciej wypala�a najpierwszy
zar�d winy, tr�d z�a nie ogarnia�by mas ca�ych z tak fataln� i niepo�ci�gnion�
si��. Przest�pca w czas ukarany to cz�sto ocalony cz�owiek, ale za p�no jest
si�ga� po g�ow� naznaczon� haniebnym pi�tnem win niezmytych i
niepowetowanych.Zawiesi� g�os i wypoczywa�, sapi�c z lekka. W�a�ciwie m�g� albo
sko�czy� na tym, albo m�wi� dalej. Mia� drog� otwart� na o�cie� i w t�. i w t�
stron�. Przez chwil� zdawa�o si� nawet, �e sko�czy; sam mo�e przelotnie my�la� o
tym. Jako �agodny. dobroduszny cz�owiek nie lubi� on tych wszystkich apostrof do
sprawiedliwo�ci, kt�re ka�d� prokuratorsk� mow� ko�cz� obowi�zkowo niejako.
Mi�kkie mia� serce w og�le, a co ju� w tym wypadku, to mu si�. rzek�szy prawd�.
i nie chcia�o nawet wyst�powa� cum apparato belli, po prostu ca�a sprawa nie
by�a tego warta. Pomy�le� tylko: trzy sery i ose�ka mas�a.- Bo�e ty m�j! To�e
nasz brat z rzodkwi� na �niadanie rad� by temu, duszeczka, da�!Ale pan obro�ca,
kt�ry ju� pod koniec mowy prokuratora niepokoi� si� zacz��, rzuca� teraz na
odpoczywaj�cego m�wc� kr�tkie, urwane spojrzenia. Rzecz� by�o widoczn�, �e na
co� oczekuje i czego� si� l�ka.Jako� zwr�ci� powolnym ruchem pan prokurator
wypuk�e swoje oczy na st�, gdzie jako dow�d rzeczowy le�a� do�� d�ugi,
zakrzywiony z jednego ko�ca patyk, taki w�a�nie, jaki ogrodnicy zak�adaj� na
�erdk� dla zbierania wiosn� liszek z grusz i jab�oni, a kt�ry nazywa si� kulk�.W
tej chwili pan obro�ca drgn�� i spu�ciwszy oczy. pilniej jeszcze ni� przedtem
paznokciom swoim przygl�da� si� zacz��.Ale je�li pan obro�ca na paznokcie
patrzy�, to na obro�c� patrzy� pan prezyduj�cy, a patrzenie to trwa�o tak d�ugo
i tak szczeg�lnym mieni�o si� wyrazem, a� pi�kne, pod�u�ne oczy prezesa niemal
zupe�nie sko�nymi si� sta�y. Tymczasem prokurator g�os zabra�:- Jeszcze s�owo -
rzek�. - Jest okoliczno��, kt�ra win� oskar�onychniema�o obci��a i prawo do tym
wi�kszej surowo�ci sk�ania: okoliczno�ci� t� jest. �e przedmioty- stanowi�ce
istot� czynu karnego zabrane zosta�y spod zamkni�cia, spod klucza, �e owszem,
zamkni�cie samo uszkodzonym zosta�o. Bezprawie, jakiego si� w tym wypadku
dopu�cili oskar�eni, jest tak wyst�pne i pot�pienia godne, i� samo jedno
wystarczy�oby do zwr�cenia przeciw nim ca�ego ostrza karz�cej sprawiedliwo�ci.
Oto le�y przed wami, panowie, dow�d niezbity ich winy! Oto owo narz�dzie
wyst�pku, kt�re dopomog�o oskar�onym do spe�nienia jednego z naj�mielszych
przewinie�, jakie przewiduje prawo. Wzywam was, panowie przysi�gli, aby�cie w
niniejszym wypadku dali dobitny wyraz s�usznemu oburzeniu waszemu, oburzeniu
ca�ego spo�ecze�stwa!Sko�czy� i jakby w tej chwili dopiero sam mow� swoj�
us�ysza�, zadziwi� si� i osowia�ym, niepewnym wzrokiem po obecnych powi�d�.Co u
biesa! Tak� pob�a�liwo��, tak� mi�kko�� w sobie czu�, a tak ostro paln��!Nie
mia� zamiaru! Dalib�g, nie mia� zamiaru! A patrz�e, duszeczka, jak wysz�o! A?...
Ot, przywyczka! Ot czyn! Udawa� Iwan wilka, udawa� a� i koz� zdusi�!
A?...Roze�mia� si� w sobie z cicha, machn�� r�k� i nieco ci�ko opu�ci� si� na
fotel.Tymczasem ma�y szmer powsta� za sto�em i w �awkach. Ten i �w poruszy� si�,
zaszepta�, odchrz�kn��; ten i �w wyci�gn�� szyj�. �eby 5spojrze� na wyst�pny
patyk.�yczkowa tabakierka kr��y�a pomi�dzy �wiadkami. Kto� kichn��, kto� inny
�yczy� mu zdrowia, tym poczciwym ch�opskim szeptem, co go to o p� stajania
s�ycha�, kto� ziewn��, a� mu w szcz�kach trzas�o.Ale wo�ny posuwa� si� milczkiem
na sam brzeg �awki i pilnie ku sto�owi patrzy�, jako �e to strze�onego i sam Pan
B�g strze�e. Nikt wszak�e chwali� Boga, nie pogl�da� stamt�d, Za drzwiami tylko,
w zimnej poczekalnej izbie s�ycha� by�o szurganie st�p bosych i wycieranie nos�w
�a�osne, p�aczliwe, z westchnieniami i szeptem zmieszane. Wo�ny tym sobie
bynajmniej nie turbowa� g�owy.Wiedzia� on doskonale, �e to tylko baby. Bez bab
si� �adna ch�opska sprawa nie obejdzie, cho�by te� o kozik. Wiadome rzeczy, jako
s� baby na wszelakie �a�o�cie �akome. Druga si� tak miodem nie uraczy albo i
w�dk� z pieprzem, jak post�kiwaniem i p�aczem: czy ma o co, czy nie ma o co.
Ledwo spraw� do s�du skrzykn�, ju� si� to do miasta procesj� wlecze, ju� pode
drzwi lezie, ju� knycha. Du�o im to pomo�e! Akurat!Tu wo�ny krzywi si� i
u�miecha wzgardliwie. Plun��by, taka go obrzydliwo�� przeciw babom zbiera, gdyby
nie to. �e na miejsce zwa�a. W tej chwili s�ycha� dzwonek prezyduj�cego: pan
obro�ca ma g�os.Pan obro�ca podnosi si� ze sto�ka i przez chwil� nie wie, co
pocz�� z d�ugimi r�kami w przykr�tkich r�kawach. Opiera je wreszcie o pulpit i
podnosi czo�o, na kt�re mu wybija lekka, przemijaj�ca czerwono��.Jest to
niepoka�ny cz�owieczyna z pochylonym grzbietem i zapad�� piersi�. Twarz ma
zwi�d��, oboj�tn�, spojrzenie przygas�e i wysokie, �ysiej�ce czo�o. G�owy nie
trzyma prosto, ale j� przechyla to na jedno, to na drugie rami�, przy czym
zmru�� to jedno, to drugie oko. uderzaj�c wzrokiem z do�u w bok. jak to czyni
kania. Zwi�d�e, cienkie jego wargi rozszerzaj� si� szczeg�lnym u�miechem wtedy
nawet, kiedy m�wi zupe�nie powa�nie; momentu tego wszak�e niepodobna z ca��
�cis�o�ci� oznaczy�, poniewa� i to, co m�wi powa�nie, ma w sobie co� ze smutnego
�artu, i to. co m�wi �artem, ma surowo�� rzeczy koniecznych i nieuniknionych. W
og�le podobnym on jest do cz�owieka, kt�remu chce si� gorzkich drwin z samego
siebie.Niepoczesna to by�a figura: klienteli prawie �e nie mia�, w kancelarii
swojej pusty sto�ek przed dodatkowym biurkiem nic wiedzie� po co; trzyma�, bo
pomocnika, jako �ywo nie potrzebowa� i nie wiadomo nawet, czyby si� zgodzi� z
kim innym ni� z pustym sto�kiem.Powstawszy pan obro�ca przerzuci� g�ow� z lewego
ramienia na prawe; rozszerzy� usta jedn� stron�, rozszerzy� w drug�, podobnie
jak to czyni szewc ci�gn�cy sk�r�, strzeli� workiem w bok, wprost w haftowany
mankiet porz�dkuj�cego notaty swe prokuratora, i rzek� bezbarwnym, oboj�tnym.
nieco rozwlek�ym g�osem:- Zadanie moje, Wysoki S�dzie, jest nader �atwym
zadaniem, powiedzia�bym nawet, zadaniem wdzi�cznym, gdyby nie by�o rzecz�
uznan�, �e wszystkie w og�le zadania ludzkiego �ycia s� rzecz� niewdzi�czn�. Ale
o to - mniejsza.O c� tu idzie? Idzie o zjedzone mas�o i sery. Jako obro�ca
dodany z urz�du pojmuj� ca�� wa�no�� tego przedmiotu i winy powierzonych mi
klient�w bynajmniej zmniejsza� me my�l�. �wietna mowa pana prokuratora nie
dozwala mi nawet tej alternatywy. Skoro z�o ma�e jest tym samym, co i z�o
wielkie, po co je zmniejsza�, pytam? Czy nie by�oby to to� samo, co je
powi�ksza�? Ot� nie mam zamiaru wydawa� si� w gr� tak niebezpieczn�. Zreszt�,
na co to wszystko? W�a�ciwie ca�a nawet obrona moja jest rzecz� niepotrzebn�,
zbyteczn�. Oskar�eni nie zapieraj� istoty czynu. Tak jest, Wysoki Sadzie! Zjedli
oni trzy krajanki sera i ca�y funt mas�a. Mo�e nawet wi�cej ni� ca�y funt mas�a,
jak utrzymuje strona poszkodowana. Mo�e! Takim hultajom apetyt s�u�y zazwyczaj
wybornie.Zamilk�, przerzuci� g�ow� na drugie rami�, a wzrok jego pad� na z�oty
�a�cuch prezyduj�cego.- Ja. na przyk�ad - m�wi� dalej - mas�a nie jadam wcale;
sprawia mi ono gorycz w ustach i palenie w do�ku, podobnie jak i wszelkie inne
t�uszcze. Wszelako sk�onny jestem wierzy�, i� takie zdrowe, takie ch�opskie,
prawdziw� zazdro�� budz�ce �o��dki mog�y strawi� funt mas�a ca�y albo wi�cej
nieco.Co jest wszak�e rzecz� ciekaw � i zastanowienia godn�-doda� rzuciwszy
g�ow� jak bilardow� kul� na przeciwne rami� - to to. w jaki spos�b mas�o owo
spo�ytym zosta�o: z chlebem czy bez chleba? A je�li z chlebem, to sk�d oskar�eni
chleb �w mieli? Bo to, �e nie dostali go w cha�upie od matki, jest wi�cej ni�
pewnym.Kto ma teraz chleb w cha�upie, moi panowie? Nikt zgo�a! Rok by� z�y,
chybi�y �niwa, �yta nic obrodzi�y, kartofle wygni�y, owsy poczernia�y, j�czmiona
zasch�y na k�oszeniu, lebioda nawet licha by�a. gorzka i robaczna.Urwa�,
rozci�gn�� usta, zwin�� je, zn�w rozci�gn�� i tak je wykrzywi�, jakby sam owej
lebiody pr�bowa� i dot�d czu� jej gorycz. Po chwili m�wi� dalej:- W pustych
�arnach ch�opskich, moi panowie, myszy gniazda �ciel�; baby powymiata�y ostatki
krup bodni, nie ruszane dawno dzie�e zesch�y si� po komorach na klepki. Pan�w to
zadziwia, �e mam tak dok�adne wiadomo�ci o tym, co si� dzieje na wsi, kiedy
chybi� �niwa? Jestem syn ch�opski, moi panowie, ch�opskie plemi�, za pozwoleniem
Wysokiego S�du. i pami�tam doskonale, jak pra�y bieda, kiedy �yta nie obrodz�, a
ziemniaki zgnij�!Pierwszy raz w ci�gu tej mowy g�ow� sprostowa� nieco i z g�ry
na s�uchaczy spojrza�. Zdawa�o si� nawet przez chwil�, �e oboj�tny wzrok jego
zatli� si� wilgotnym �arem. Wnet wszak�e przybra� zwyk�� sw� postaw� i
spu�ciwszy oczy tak rzecz prowadzi� dalej:- Nie jest to bynajmniej dla biegu
sprawy okoliczno�ci� oboj�tn�, �e w takim z�ym, niepomy�lnym roku na dziesi��
ch�opskich �o��dk�w bywa dziewi�� pustych, bo je�eli obron�, jakiej dostarcza
klientowi adwokat. uwa�am za b�ah� i bezu�yteczn�, to przeciwnie, najwy�sze
znaczenie przypisuj� temu wszystkiemu, przez co sprawa sama si� broni. Je�eli
tedy Wysoki S�d uznaje s�uszno�� tej mojej skromnej opinii, to stawiam wniosek,
aby dora�nie wezwa� oskar�onych o wy�wietlenie tego ze wszech miar
interesuj�cego momentu sprawy. Procedura nic nie straci na tak ma�ym wyboczeniu
i. drogi utartej praktyk�, a panowie przysi�gli zyskaj� niew�tpliwie
wszechstronniejszy pogl�d na spraw� z punktu pomini�tego w pierwiastkowym
�ledztwie z godnym po�a�owania po�piechem.Tu urwa� i nag�ym b�yskiem zmru�onych
oczu uderzy� z do�u w inkwirenta, kt�ry w tej chwili zach�ysn�� si� i
poczerwienia� jak gdyby pochwycony za gard�o.To przym�wienie si� adwokata, nie
b�d�ce niemal w�a�ciw� obron�, a gro��ce rozwleczeniem sprawy nad zakres czasu,
w jakim zamierzano j� uko�czy�, nie mog�o si�, rzecz prosta, podoba�
nikomu.Pierwszy wo�ny objawi� niezadowolenie swoje wzruszaj�c ramionami,
parskaj�c z cicha w saperskie, przystrzy�one w�sy; wszak�e uspokoi� si�
natychmiast, a zag��biwszy dwa palce w tabakierk� usi�owa� ograniczy� swoje
poruszenia do jak najmniej widocznych zbli�e� mi�dzy tabak� a nosem.W�a�ciwie co
mu by�o z�ego siedzie� tak i s�ucha�? Co innego, gdyby sta� przy drzwiach,
wtedy, oczywi�cie, nale�a�by do opozycji.Tymczasem za sto�em ten i �w poruszy�
si� w fotelu w spos�b nie pozostawiaj�cy �adnej w�tpliwo�ci, �e wyst�pienie pana
obro�cy pot�pia i wprost je uwa�a za niewczesne drwiny.Sk�d zn�w taka nowa
jurysprudencja, �eby oskar�onych przed ostatnim przym�wieniem si� do wyja�nie� w
toku rozpraw wzywa�? Czy nie jest to samowolno��, niczym nie uzasadniona?
Gonienie za pustym efektem? Za oryginalno�ci�?Niemniej i panowie przysi�gli
kr�cili si� w �awkach jak wijuny, gdy pra�y s�o�ce.Dok�d�e ich, u diaska,
trzyma� tutaj my�l�? Pula nie rozegrana, szczupak na dziewi�t� u Froima, a tu
nowa heca! Na kata si� zda�a taka robota, kiedy ani zje��, ani wypocz�� me mo�na
swojej porze!Jeden tylko prokurator patrzy� na obro�c� ze wsp�czuciem, i on
wprawdzie uznawa� pewn� niewczesno�� tych rekryminacyj, owszem sk�onny by� je
uwa�a� wprost za wybieg prawny, ale z drugiej zn�w strony czu� si� poci�gni�tym
do m�wcy tajemn� sympati�.W lot pochwyci� pan obro�ca ten delikatny odcie� na
wyrazistej twarzy prokuratora, a poniewa� pan prezyduj�cy milcza� b�bni�c
nerwowo o por�cz fotela, co mo�na by�o sobie tak i siak t�umaczy�, sk�oni� si� z
lekka ku sto�owi i rzuciwszy g�ow� jak pi�k� z lewego ramienia na prawe,
rzek�:Pozwalam sobie wniosek m�j ponowi� i najusilniej przy nim obstawa�. Wysoki
S�d nie mo�e by� oboj�tnym na korzy�ci, jakie sprawie przynie�� mo�e wyja�nienie
wskazanego punktu.Nie jest to jednym i tym samym, czy ser i mas�o zjad� kto� z
chlebem czy te� zamiast chleba. Na r�nic� t� k�ad� nacisk. Jest ona wa�n�, jest
ona decyduj�c�. Gdy za� ani �wie�o uko�czone badanie �wiadk�w, ani strona
poszkodowana �adnych nie dostarczy�y w tym wzgl�dzie wskaz�wek. to jasne, i�
trzeba zasi�gn�� wyja�nie� u samych obwinionych. Pan prezes pozwoli... -doda�
sk�oniwszy si� lekko i zawieszaj�c g�os w oczekiwaniu.A gdy kategorycznej odmowy
nie by�o, zwr�ci� si� do stoj�cych poza sob� �awek i w ch�opskim narzeczu
Poleszuk�w krzykn��:- Chadzicie, rabiata !Natychmiast w �awkach. kt�re si� dot�d
wydawa�y puste, zakot�owa�o si�. zadudni�o od licznych st�p bosych i z g��bi
zacz�y si� wysypywa� ma�e, szare postacie.- Bli�e! - zawo�a� adwokat, kt�remu
wzrok rozb�ysn�� nagle. Ma�e szare postacie zarusza�y si�, zak��bi�y i posun�y
ku obro�cy krokiem.- Szcze bli�e! - krzykn�� znowu jakim� �wie�ym, m�odym, jak
gdyby w polnych rosach op�ukanym g�osem. - Szcze bli�e !Wszystkich ich teraz
dobrze wida� by�o. Zap�dzili si� i stan�li zbici w kupk� jak te owce siwe.Pi�ciu
ich by�o.Ch�opcy drobni, przymizerowani, spaleni wiatrem i s�o�cem. Najstarszy
m�g� mie� lat ze czterna�cie mo�e. najm�odszy z dziesi��, albo i mniej jeszcze.
Ot, poganiacze wiejscy od g�si. od ciel�t, od drobnego statku, a mo�e i wprost z
cha�upy Nisko podci�te, konopiaste i czarniawe grzywy zakrywa�y im czo�a,
policzki mieli �niade, zapad�e nieco, miny nastraszone i ciekawe.Na jednych
grzbietach wisia�y p��cienne �witki, na drugich p�ko�uszki porwane, r�n� nici�
szyte: najm�odszy mia� tylko siw� koszulin� pacze�n�, wypuszczon� powierzch na
takie� okr�cone sznurkiem u bosych n�g porci�ta.Czapki trzymali w obu r�kach,
przyciskaj�c je silnie do piersi; oczy mieli wytrzeszczone, otwarte usta,
wyci�gni�te, cienkie jak u wr�bli szyje.Przem�wi� co� do nich jeden pan zza
sto�u. ale nie zrozumieli tego.Roztargnione ich spojrzenia b��dzi�y po �wietnych
mundurach, po z�otych ramach wisz�cego w g��bi obrazu, zatrzymywa�y si� na
dzwonku, na b�yszcz�cych ka�amarzach, na srebrnym krzy�u, na czerwonym suknie.-
Ojej, co tu bogactwa r�nego! Ojej, co tu bogactwa!Ma�y Chwiedo� nie by� zgo�a
pewny, czy panowie za sto�em s� �ywi, czy tez tylko taka o me�ka i w w�tpliwo�ci
tej szturchn�� w bok Benedycia, wskazuj�c g�ow� na prokuratora. Ale Benedy� i
nie poczu� tego. By� on ca�y poch�oni�ty widokiem �a�cucha na piersiach pana
prezyduj�cego.- Boh mi ! A jaka jasno��! Jakie gromnice! Wielka bogato��!
Okropnie wielka bogato��!,,Kab je�� dali - my�li przezorny �u� patrz�c spode �ba
nieufnie - to tylko sta� a patrze�, u dziwowa� si� �wiatu!"Chwieje g�ow� i
zadziera konopiastej grzywy ku gorej�cemu nad nim �wiecznikowi, kt�ry mu si�
wydaje wi�kszym i daleko pi�kniejszym od s�o�ca.Ale najstarszy z ch�opc�w,
Ustim, jedynak Chwy�yny wdowy, co ju� od roku dworskie �rebce pasa, miarkuje
sobie, �e kiedy ich tu w tak� parad� wpu�cili, to ju�ci nie dla �miechu. Jest to
ch�opak bystry i roztropny."Oho!" - my�li, a jego �niada twarz obleka si� nag�ym
niepokojem. Wie on dobrze, jako by� przyczy�c� do zjedzenia owych ser�w i owego
mas�a; ju�ci� to tak na sucho nie ujdzie. Koza jak koza. strachu nie ma, a to
jakby w cha�upie, bo i brudno, i g�odno tak samo. Ale w takiej paradzie, w takim
pa�stwie to tu inaczej p�jdzie, oho! Ju� ich tu panowie pewno nie po co wzi�li,
tylko �eby w sk�r� krzykn��... Oho!.... Przest�puje z nogi na nog� i �ciska
r�k�, kul�c mi�dzy ramiona d�ug�, cienk� szyj�. Chwilami zdaje mu si�. �e uczuwa
b�l w okolicach s�abizny i niespokojnie obziera si� za siebie.Nic mu wszak�e me
grozi z. tej strony.Tu� za nim stoi Klim, ma�y g�siarek z ostatniej pod borem
chaty. Ten jest jak oczarowany. Od kiedy go tu wpu�cili, oczy jego chodzi�y
ko�em po suficie, kt�ry wida� by�o z g��bokich. zamkni�tych �awek; teraz
obejmuj� sal� spojrzeniem rozpalonym. marz�cym.- Kab husi widzia�y!...A mama� ty
moja, kab widzia�y! Ko�ci� nie ko�ci�, a jakby .si� �ni�o... Gdzie! Na
najcieplejszym zapiecku nie przy�ni� si� takie dziwy! Na pacierzu nie zm�wi�!...
Na surmie nie wygra�, cho� i na najd�u�szej... Mama� ty moja!... Kab husi
widzia�y !"Mama" m�wi� ot tak z g�upoty z nawyczki tylko; sierot� bowiem byt i
ludzie go tak ot przygarn�li, z mi�osiernego serca i wedle g�si, kt�re lis po
przydro�kach chwyta�; do stadka za� swego tak przywyk�, �e je uwa�a� za
najbli�sze przyjacielstwo swoje, i tego tylko �a�owa� w tej chwili, �e g�si jego
tych dziw�w nie widz�.Tymczasem Ustim pilnie nastawi� uszu; zdaje mu si�. �e o
chlebie mowa.Natychmiast uczuwa md�o�� wielk� i wci�gn�wszy w siebie brzuszyn�
zaw�ci�ga pojaska, kt�ry mu pod �ebra opad�.,,A co? - my�li, przerzucaj�c si� od
strachu do nag�ej otuchy - a co? Dadz� mo�e chleba, taj puszcz�!"Spojrza� ku
sto�owi podejrzliwie, badawczo."E... mo�e i nie dadz�! Nie wida� jako�, �eby
chleb gdzie le�a�... Gdzie�by!"W�tpliwo�� uderza w niego z now� si��. Mimo
wszystko nie czuje si� on tutaj do�� bezpieczny. Ju� to tam nie poradzi! Ju� to
tam pr�dzej b�dzie �le ni� dobrze! Ogl�da si� z wolna w bok i spostrzega przy
drzwiach �o�nierza. Natychmiast z szybko�ci� b�yskawicy spuszcza oczy i zaczyna
silnie mruga� d�ug�, jasn� rz�s�. Powieki jego wygl�daj� w tej chwili jak
cienkie, z �miertelnym po�piechem bij�ce w �arze skrzyde�ka �my na wp�
spalonej.Nagle s�yszy, �e do niego m�wi�. Ten sam pan m�wi. co zawo�a�
chadzicie. Rozumie go doskonale. Pan zapytuje, czy ten ser i mas�o zjedli z
chlebem?- Z chlebem?... - Podnosi oczy, u�miecha si�. pokazuje drobne z�by i
kr�ci g�ow�. Ca�e zal�knienie opuszcza go natychmiast, gdy us�ysza�, �e do niego
tak m�wi� jak we wsi. Ale to, �e go o chleb pytaj�, wydaje mu si� po prostu
zabawnym. Sk�d�eby oni chleb wzi�li, kiedy tam chleba nie by�o? Do puklidu baby
nie chowaj� chleba. Jak chleb jest to go chowaj� do bodni albo w inne babie
k�a�e, a w puklidzie sk�dby?...Chleba i nie piek� teraz nawet, we wsi �yta ma�o.
A toby Pan Jezus da�, �eby na siew nie brak�o...Nie wypowiada tego wszystkiego.
Gdzie, nie �mia�by i wstyd by mu by�o, ale my�li w sobie to wszystko i u�miecha
si� i precz kr�ci g�ow�. Pan obro�ca me nalega- Zna on wida� doskonale ten
u�miech Poleszuka przecz�cy; wie, �e s�owem ze�ga� ze��e, ale takim u�miechem
nigdy.- A kiedy�e� ty chleb ostatni jad�? - pyta nagle, zwr�ciwszy si� do
ch�opca.Ustim podnosi g�ow� i zaczyna przypomina� sobie. Jest chudy i d�ugi;
podniesiona g�owa robi go d�u�szym jeszcze. Wyci�gni�ta szyja jest tak cienka,
i� zdaje si�, biczem przetrz�sn�� by j� mo�na; zza rozpi�tego ko�nierza koszuli
wida� g��bokie do�y obojczykowe, na brodzie i dolnej szcz�ce sk�ra tak
przysch�a, jak u starego cz�owieka. Liczy najpierw na dnie, ale tych jest za
wiele, nie idzie mu jako�; zaczyna tedy liczy� na niedziele, ale i to mu me
idzie. Rozpoczyna raz jeszcze g�o�no i liczy na jarmarki. Tak, teraz dobrze!
Teraz wie, kiedy to by�o i teraz pami�ta... Dzieci�ca, �ywa wyobra�nia odtwarza
przed nim ca�� t� chwil� z zupe�n� dok�adno�ci�.- To by�o na dwa jarmarki przed
tym, co byt ostatnim, to by�o na Py�ypa... Matka przeda�a we�ny, a kupi�a
chleba. Dwa bochny kupi�a i kukie�k� dla Zochfijki od s�siad�w jeszcze... Chleb
pachnia�... W zapasce go nios�a, a on przy matce bieg�... Szli pr�dko, bo si�
s�onko za chwozdok chyla�o... Tyt �eliznyj pod roz�wietni� trojni�. Idziem, tak
matka m�wi: ,,S�awa Bohu" Tak Tyt odrzek�: ,,wo wik" i pyta: "A co niesiesz,
Chwy�yna?" A matka: "chleba a to kupi�a". A Tyt: "C� ty, wesele robisz, �e
chleb kupujesz?" Tak matka na to: "Ju�ci� �e wesele! Jak je chleb, to je i
wesele!" Roz�mia�a si�: ,,Hej, jarmark! Hej, Py�ypok!" A Tyt: "Czomu ne s
za�yty, ko�y prystupaje ?" I zaraz zacz�� pokrzykiwa�: ,,A nu ma�yj ! A nu
krasnyj!" Bo tam pod roz�wietni� potajnik. Ko�o potajnika i na wo�y ci�ko. To
my wtedy ostatni chleb jedli!M�wi� to powolnym, do�� cichym, jakby zm�czonym
g�osem, Sam ten g�os �wiadczy�, �e jarmark na Py�ypa dawno ju� by�,
dawno...Obro�ca nie przerywa� ch�opcu. Mo�na by nawet mniema�, �e gadania tego
wiejskiego poganiacza s�ucha� chciwie, tak si� pochyli� ku niemu, tak patrzy� w
niego rozgorza�ym okiem, z twarz� poblad�� i z dr��cymi usty.Ch�opak umilk�, a
on s�ucha� jeszcze.Roze�mia� si� polem z cicha, gorzko, i ku sto�owi
zwr�ci�.Mimo pozornego spokoju zna� by�o. �e p�onie jak roratna �wieca. G�owa
jego zapomniawszy zwyk�ych swoich ruch�w, podnosi�a si� coraz wy�ej, coraz
�mielej: oczy ju� nie z do�u w bok, ale z g�ry bi�y jak sieka�cem w hafty,
pier�cienie i wst�gi.Panowie pospuszczali oczy: niech�tnie przyjmowano ca�y ten
epizod sprawy. To rozpytywanie ch�opaka, ta kupka wywo�anych nie wiadomo po co z
w�a�ciwego miejsca oberwa�c�w, wszystko to podoba� si� nie mog�o. Uwa�ano to za
romanse dobre w ksi��ce, ale nie w s�dowej sali.Nie dlatego, �eby to by�y
samolubne, zimne dusze, owszem, ten i �w odwr�ci� oczy nie mog�c patrze� na
zn�dznia�e postacie ch�opi�t, ten i �w czu� wielk� przykro�� na widok tej
bezbronno�ci i tego sieroctwa, ale ka�da rzecz na swoim miejscu
w�a�ciwa.Najbardziej zdumiony by� wo�ny. Ten po prostu oczom w�asnym nie wierzy�
i tak kr�ci� g�ow�, �e ledwo trafia� z tabak� do nosa. Od kiedy jest przy
s�dzie, nie by�o tu jeszcze takiej komedyi. A to poczekawszy tyjatr tutaj
zrobi�!- Tyle co do chleba, a raczej co do braku chleba! - ko�czy� w tej chwili
rzecz swoj� obro�ca. - Ale pan prokurator dostarczy� mi w �wiat�ym przem�wieniu
swoim jednego jeszcze punktu, na kt�rym sprawa moich klient�w te� si� sama
broni- Pozwol� sobie punkt ten podj�� i powt�rzy� tu trafne s�owa dostojnego
m�wcy:"Oto jest narz�dzie wyst�pku!" - rzek� on wskazuj�c drobny przedmiot,
le��cy w tej chwili przed obliczem Wysokiego S�du. Jest to jedno z
najtrafniejszych, jedno z najbystrzejszych i najbardziej decyduj�cych orzecze�,
jakie wysz�y kiedykolwiek z ust dostojnego oskar�yciela w tym przybytku
sprawiedliwo�ci i prawdy. Nic te� lepszego i po�yteczniejszego dla sprawy
klient�w moich uczyni� nie mog�, tylko to orzeczenie podj�� i powt�rzy�: -
Panowie! Oto jest narz�dzie wyst�pku!Wyci�gn�� r�k� ku sto�owi szerokim,
wspania�ym gestem i patyk wskaza�.Obecni poruszyli si�, sami nie wiedz�c czego,
zdawa� si� mog�o, �e ta wyci�gni�ta r�ka dotkn�a ich piersi.Ale pan prokurator
patrzy� na pana obro�c� niepewnym, osowia�ym wzrokiem."Co�e on, duszeczka! Kpi
czy o drog� pyta? Ta� jemu, adwokatu, zbija� prokuratorsk� rzecz! Ta� on od tego
w�a�nie! A ten, patrzaj�e, duszeczka ty moja, sam tak gada, jakby prokuratorem
by�!"Zako�ysa� si� na fotelu w lew� i w praw� stron� i ustami cmokn��.Ale pan
obro�ca podrzuci� g�ow� i rzek�:- Widz� wzruszenie wasze, moi panowie. Ale
raczcie si� uspokoi�, prosz�! Tym narz�dziem wyst�pku nie jest ani top�r, ani
siekiera, ani nawet kozik albo d�utko, jest to prosty... nie, myl� si�!... jest
to zakrzywiony patyk! Patyk, jakim ka�de drzwi w poleskiej chacie otworzy� mo�na
k�ad�c go w otw�r i podwa�aj�c drewniany skobelek zamykaj�cy j� z wewn�trz. I
czy chcecie widzie�, panowie, jaka r�ka, jaka si�a w�ada�a tym narz�dziem
wyst�pku?Odwr�ci� si�, uchwyci� Ustima za r�k�, poci�gn�� w g�r� �atany r�kaw
jego �witki i grubej, nie dobielonej koszuli i obna�ywszy r�k� ch�opaka tak
niemal cienk� jak wierzbowa witka:- Oto jest to pot�ne rami�! - zawo�a�
g�o�niej mo�e, ni�by przysta�o przed tak dostojnym zebraniem.Nagle pochyli� si�
ku ch�opcu �ywym ruchem i patrzy� na g�ste, czerwone b�ble, kt�re pokrywa�y
cienk� jego r�k�.- Heto szczo? - zapyta� st�umionym g�osem.- Prusy skusali! -
odrzek� Ustim z g��bokim spokojem.Oczy pana adwokata b�ysn�y ciemnym �arem.
Przez chwil� trzyma� je wbite w zn�dznia�� twarz dziecka, z dziwn� mieszanin�
uczu� sprzecznych, z dna duszy dobytych, odwr�ci� si� potem do sto�u, rozszerzy�
usta jakby do u�miechu i rzek� oboj�tnym, nieco dr��cym g�osem:- Wysoki S�d
darowa� mi raczy. Przestraszy�em si�. Mo�e nawet przestraszy�em kt�rego z was,
panowie? Przebaczcie! My�la�em, �e ten dzieciak chorob� nam tu jak�
przyni�s�...jak� d�um�... Ale nie Jest to tylko n�dza. Nic wi�cej, moi panowie,
tylko wielka, wielka n�dza!Pu�ci� r�k� ch�opaka, sk�oni� si� i zrobiwszy kilka
niezgrabnych, powolnych krok�w ku sto�kowi, usiad�; na jego wysokie, �ysiej�ce
czo�o wyst�pi�y teraz drobne krople potu.Dziwna rzecz! Nie przerzuca� w tej
chwili g�owy ani na prawe, ani na lewe rami�, tylko j� trzyma� prosto, sztywnie;
szeroko otwarte jego oczy patrzy�y w jak�� daleko��, a cienkie wargi zaci�ni�te
by�y i surowe. Straci� w tej chwili do reszty charakterystyk� obro�cy z
urz�du.Nagle w ciszy, jaka teraz sal� obj�a, da�o si� s�ysze� s�abe, �a�osne
skomlenie pokurcia.Najm�odszy z ch�opc�w drgn��, otworzy� usta i podni�s� ku
oknu du�e, modre oczy.- Kozyrek!... Kozyrek heto ! - zawo�a� przenikliwym,
dzieci�cym g�osem.:-Kozyrek heto zawywaje...St�pi� krokiem, chcia� i��, do
Kozyrka chcia�. Nie widzia� teraz nic, nie s�ysza� nic.- Kozyrek zawywaje
!...Ale Benedy� przytrzyma� go za r�kaw siwej koszuliny. Benedy�, patrz�cy na
wszystko rozwa�nym wzrokiem, widzia�, jak si� �a�cuch na piersiach pana
prezyduj�cego poruszy� i jak za tym poruszeniem poruszy� si� tak�e jego pi�knie
wygolony podbr�dek. Pan prezes m�wi�. Benedy� s�ysza� dobrze, zrozumia� nawet,
�e pyta o imi� rw�cego si� do Kozyrka ch�opca.- Chwedo�! Chwedo� Pyptiuk! -
przem�wi� rezolutnie.Pan prezes przerzuci� r�k� papiery.- Jak�e Pyptiuk?
Nazwiska tego nie ma w protokole!Siedz�cy obok pan inkwirent papiery przed
siebie z lekkim pochyleniem g�owy przesun��, zn�w je przejrza� i brwi podni�s�
wysoko.Istotnie, o �adnym Chwedosiu Pyptiuku nie by�o tam mowy. Jeszcze raz tedy
spyta� o nazwisko ch�opca.Ale dzieciak nie wie nawet, �e tu o nim mowa. Szeroko
otwarte oczy jego robi� si� coraz przezroczystsze, coraz bardziej srebrne;
posinia�e, do przemarz�ej le�nej maliny podobne usta drgaj� powstrzymywanym
p�aczem. Ca�� t� drobn� istot� poch�ania w tej chwili �a�osny g�os pokurcia,
ciche, niespokojne skomlenie przedostaj�ce si� z ciemnej ulicy do tej wielkiej
sali.Chcia�by tam i��. Chcia�by i�� na ten wiatr wiej�cy, na ten deszcz
siekaj�cy, ot tak, jak stoi, w tej pacze�nej koszulinie siwej, bez za�cie�ki, na
piersiach rozwartej. Chcia�by i�� przytuli� si� do mokrej sier�ci, do kud�atego
�ba skoml�cej psiny.- Kozyrek heto... Kozyrek zawywaje !- Chwedo�, Chwedo�
Pyptiuk! - t�umaczy tymczasem s�dowi coraz rezolutniej Benedy�. Jest on w tej
chwili usposobiony jak najlepiej. C� tam gadali we wsi: S�d! S�d! Matka
p�aka�a, ojciec mu na odchodnym co� ze trzy razy pi�ci� w kark wlepi� z tej
�a�o�ci, a tu przecie nic strasznego! Nie bij�, nie wymy�laj�, pi�knie sobie
siedz�, spokojnie. A co o ser i o mas�o, to najmniej! A to i tego nie wiedz�,
jak si� taki durny Chwedo� na przezwisko nazywa.Roz�mia� si� w gar�� cicho,
przebiegle, jak tylko Poleszuki �mia� si� od ma�ego umiej�.Gdyby si� wilcz�ta po
lasach �mia�y, musia�yby tak w�a�nie wygl�da�, jak wygl�da� w tej chwili
Benedy�.Pan prezes wszak�e niecierpliwi� si� zacz��.- To jak�e?... Pomy�ka?...
A?...A-gdy inkwirent brwi tylko podni�s� i roz�o�y� d�onie:- Ty jak si�
nazywasz? - zwr�ci� si� prezes nagle do b�yskaj�cego bia�kami rozweselonych oczu
Benedycia.Ch�opak by� w si�dmym niebie. Ta indagacja podoba�a mu si� coraz
bardziej. Wysun�� si� z gromadki i rzek� ra�nym g�osem:- Tichobaj!Benedykt Huc,
stoi w protokole! C� ty? A?...Benedy� o krok jeszcze posun�� si� dalej. Czu�
si� tak o�mielonym, tak spodufalonym z s�dem, jakby sam do niego nale�a�.-
Ne�cior Syrycz, heto bat5ko ! Huc taj Syrycz taj Ne�cior ! A �e Benedy�, taj
Tichobaj, heto ja !Uderzy� si� drobn� pi�ci� w ko�uszyn� rozche�stan� na
piersiach i rzuci� oczyma na prawo i na lewo, niezmiernie zadowolony w swej
ambicji.Gdzie inni! Stoj� tam jak te ciel�ta w kojcu, a on tu sobie przed
samymsto�em, przed samymi panami!Prze�kn�� �lin�, wyprostowa� si�, r�ce po
bokach pu�ci�, a kolana i bose stopy mocno �cisn��, jako to widzia� u stoj�cego
przy progu �o�nierza.Pan prezes wzruszy� z lekka ramionami.- To i jak�e wo�aj�
ciebie ? Syrycz, Huc czy Tichobaj ? To i ojcu twemu Tichobaj? A?...Na ch�opaka
a� ognie bi�y z uciechy, �e jeszcze tej paradzie nie koniec. To mu pochlebia�o,
to go nape�nia�o dum�.W sali nasta�a cisza.Tymczasem w oczach pana adwokata
b�yska�a jawna z�o�liwo��. Zgarbi� si� na swoim sto�ku, g�ow� na rami�
przechyli�, o kolano �okie� opar� i skuba� ciemn�, rzadk� br�dk�.Dopiero kiedy
prezyduj�cy, straciwszy nadziej� doj�cia do �adu z indagowanym, zag��bi� si�
zniech�cony w fotelu, wsta� z wolna pan adwokat ze swojego sto�ka, a nie
przestaj�c skuba� rzadkiej br�dki, skromnie spu�ci� oczy i rzek� suchym,
oboj�tnym g�osem:- Wysoki S�d przyj�� zechce do swej wiadomo�ci, �e lud w tych
okolicach nosi zazwyczaj wi�cej ni� jedno nazwisko!Rzek�, podni�s� nagle g�ow� i
uderzywszy bystrym wzrokiem w sam� twarz dzieciaka zapyta� rubasznie, z
ch�opska:- A ciebia jak zowut5 z bat5ka, h�?Ch�opak jak na komend� obr�ci� si�
ku niemu. Jasny rumieniec wybi� mu na liczko; co� bliskiego, co� swojskiego
poczu� w tym pytaniu.- Benedy� Huc! - odkrzykn�� cienko a dono�nie.- A w
kancelaryi jak zapisali? - pyta� dalej pan obro�ca nie wychodz�c z ch�opskiego
akcentu.- Benedy� Syrycz! - obja�ni� natychmiast malec.- Dobre! - zawo�a�
obro�ca. - A we wsi jak dra�niat ciebia ?- Benedy� Tichobaj! - hukn�� ch�opak
jak o staje drogi, rad, �e si� wreszcie dok�adnie da� zrozumie�.Pan prezes
powsta�, obj�� okiem zebranych, pomilcza� chwil� i przyst�pi� do zreasumowania
sprawy. Wszystkie spojrzenia zwr�ci�y si� teraz na niego.By� to m�ody jeszcze,
wysoki, pi�kny brunet, kt�rego dorodna posta� wybornie si� prezentowa�a w
obcis�ym mundurze. G�ow� mia� postrzy�on� kr�tko, czo�o g��boko wr�bione i
cofni�te nieco, lekko garbaty nos o cienkich, rasowych, rozdymaj�cych si� nad
niewielkim w�sem nozdrzach, spojrzenie bystre i ch�odne.G�os jego by�
metaliczny, suchy nieco; wymowa dobitna, mocno akcentowana. mia�a w sobie rytm
ujarzmionego i powstrzymywanego p�du. Jedn� ze szczup�ych, d�ugich r�k nerwowych
za�o�y� za mundur na piersiach, drug� czyni� ma�e, wytworne poruszenia, dodaj�ce
s�owom jego niezwyk�ej precyzji i si�y.Gruzinem by� musia� lub Czerkiesem z
rodu, przynajmniej wskazywa�y na to charakterystyczne rysy twarzy, pi�kne
pod�u�ne oko o ciemnej, jakby przygorza�ej, powiece i matowa �niado�� cery,
kt�ra pod wp�ywem �wiate� pal�cych si� w sali nabra�a ciep�ych, po�udniowych
blask�w.By� to jeden z tych m�wc�w, kt�rzy nad s�uchaczami panuj� nieodpart�
si�� logiki i beznami�tno�ci.Poczuli to panowie przysi�gli od pierwszego s�owa.
Ca�y ich dyletantyzm znikn�� gdzie� bez �ladu, uwaga si� zaostrzy�a, skupi�y
rozproszone my�li, pan Hieronim nawet zapomnia� o oczekuj�cym go u Froima
szczupaku i wi�cie.A nie tylko poczuli si�� tej wymowy, ale jej sprawno�� i jej
szyk wojenny, kt�ry ich uporz�dkowa� wewn�trznie i karno�ci� natchn��. Teraz
byli naprawd� s�dziami. Przede wszystkim sam fakt, sama istota czynu stan�a
przed nimi oderwana od nazwisk, os�b, miejsc i przedmiot�w, prosta, wyrazista,
naga.Spe�nion� zosta�a kradzie�.By� to punkt, na kt�rym stan�li mocno; i m�wca,
i oni sami. Punkt ten, ogo�ocony z wszelkich dodatk�w i okre�le�, podr�s�
niejako i utworzy� rodzaj wynios�o�ci, z kt�rej pole walki na wskro� by�o
widnym. Rozwin�� teraz przed nimi m�wca merita sprawy kr�tk�, frontow� lini�.
Zdziwili si� panowie przysi�gli jej jednolito�ci i sile. Zaledwie jednak mieli
czas obj�� j� nale�ycie wzrokiem, kiedy nagle rozdzieli�a si� w ich oczach, a
spoza niej wysun�o si� prawe i lewe skrzyd�o: kradzie� prosta i kradzie� z
w�amaniem. Natychmiast z jednego i z drugiego flanku zacz�y b�yska� ostrza;
ci�cia kr�tkie, sprawne, mistrzowskie, kt�rymi panowie przysi�gli ol�nieni byli
i oczarowani. By�y to jednocze�nie b�yskawice i. ciosy: uderza�y i o�wieca�y jak
miecz i jak piorun.Teoria kradzie�y prostej sta�a teraz jak mur; teoria
kradzie�y z w�amaniem jak szyk nieprzemo�ony. Rozdzieli�a je przestrze� zrazu
niewielka, potem rosn�ca i zag��biaj�ca si� z ka�dym s�owem m�wcy. By�o to
najpierw wy��obienie, potem fosa, potem nieprzebyta otch�a�.Zdumieli si� panowie
s�dziowie, �e mogli ��czy� kiedykolwiek te tak dalekie od siebie, tak r�ne i
tak wielk� przepa�ci� rozdzielone rzeczy. Ale m�wca nie pozostawi� ich d�ugo pod
wp�ywem tego jednego widoku. Przem�wi�, zrobi� ma�y. nieznaczny ruch r�k� i
ka�de z obu skrzyde� rozpad�o si� raz jeszcze, tworz�c regularny czworobok. Tak
kradzie� prosta, jak kradzie� z w�amaniem mog�a by� spe�niona pojedynczo albo i
zbiorowo. Teoria stowarzysze� przest�pczych, jedna z naj�wietniejszych tez prawa
karnego, jakich mistrzowskim przedstawieniem rozporz�dza� m�wca, dostarczy�a mu
przepysznych, po prostu ol�niewaj�cych zwrot�w, kt�rych najwi�ksz� sil� by�a ich
niezr�wnana prostota.�adnego zamieszania, �adnej dwuznaczno�ci. Cechy obu
rodzaj�w przest�pstw zosta�y okre�lone jasno, zszeregowane systematycznie,
postawione niezachwianie, wskazane dobitnie- Premedytacja, kt�ra po stronie
pojedynczo spe�nionych przest�pstw powiewa�a jak lekka chor�giew wiatrem
obracana to na nice, to na lice, tkwi�a po stronie przest�pczo�ci zbiorowej jak
niewzruszony a pos�pny sztandar. Fatalny czworobok zamkn�� si� przed oczyma
przysi�g�ych: w po�rodku jego zia�a przepa��.Czy j� widzieli? Nie wiedzie�.To
pewna, �e otworzy�y si� przed nimi nowe widnokr�gi, �e udzieli�o im si� co� z
si�y i bezpo�rednio�ci samego m�wcy. Wzrok ich si� zaostrzy�, s�uch wysubtelni�.
stopie� wra�liwo�ci wzm�g� do wysokiego napi�cia. Z nies�ychan� bystro�ci�
chwytali nie tylko s�owa m�wcy, ale ka�de nagi�cie, ka�dy nacisk jego
g�osu.Innym oni teraz okiem patrz� i na obwinionych, i na dow�d winy.
Zakrzywiony patyk by� istotnie tylko odmian� klucza, kt�ry cudze zamki otwiera i
cudze drzwi uszkadza; w chropowato�ci jego dostrzegali zdradzieckich karb�w,
przemy�lnie wyci�tych po to, �eby nieomylnie doby� si� do cudzego mienia. Kiedy
m�wca, demonstruj�c, uczyni� ma�y ruch r�k�, jakby klucz ten przekr�ca� w zamku,
panowie przysi�gli wyra�nie s�yszeli zgrzyt jego z�owieszczy i trzeszczenie
podwa�anego skobla.I sami oskar�eni przedstawiaj� si� teraz w zgo�a innym
�wietle. Nie jest to ju� kupka zal�knionych i zbiedzonych dzieci, ale szajka
z�odziejska zorganizowana w przest�pnych i przez kodeks kryminalny
przewidzianych celach. Nie s� to g�odni poganiacze wiejscy, razem pas�cy g�si i
ciel�ta, kt�rzy pod wp�ywem burczenia w pustych �o��dkach i dra�ni�cego je
zapachu �wie�ych ser�w dopu�cili si� nagannego wykroczenia, ale niebezpieczna
dla spokoju publicznego banda ma�oletnich hultaj�w, kt�rzy a� nadto mieli
sposobno�ci i czasu obmy�le� sw�j czyn karygodny zbieraj�c si� o jednej dnia
porze i na jednym miejscu.Co by�o osobliwym w tych pomy�leniach i uczuciach, to.
�e zdawa�y si� zupe�nie oderwanymi od wszystkiego, co uprzednio zrobiono w toku
sprawy czy to dla oskar�enia, czy dla obrony pods�dnych. Istotnie: wyborny m�wca
prawi� tak. jakby przed nim ani prokurator, ani obro�ca nie byli zabierali
g�osu. Nie podnosi� oskar�enia, nie zbija� obrony, nie dotyka� os�b, sam czyn
pomija� niemal. On rozwija� tylko zasad� odno�nego prawa.To �wietne r�sume -- a
by� to jeden z najniebezpieczniejszych urok�w jego - obraca�o si� wy��cznie w
sferze abstrakcji: beznami�tne, ch�odne, wytworne, zdawa�o si� by� akademick�
rozpraw� raczej ni�eli epizodem ch�opskiej karnej sprawy; a ta kupka obdartych i
zn�dznia�ych dzieci odgrywa�a tu rol� takiego A B C lub takiego X Y Z, jakie si�
dla plastyki dowodzenia stawia, ale kt�re ze wzgl�du na wynik dowodzenia nikogo
nie zajmuj� zgo�a.Ta oderwano�� nie tylko udzieli�a si� panom przysi�g�ym
chroni�c ich od grubo dzia�aj�cych na zmys�y wra�e� rzeczywisto�ci, ale ogarn�a
stopniowo ca�� t� wielk�, pust� sal� s�du. Surowy, bezcielesny duch prawa tchn��
na ni� i tchem tym wype�ni� wszystkie jej zak�ty.
Pan prezyduj�cy ko�cz�c mow� swoj� zszed� do paragraf�w: nie mo�na zostawia�
przysi�g�ych w nie�wiadomo�ci co do skutk�w orzeczenia stopnia i rodzaju winy.
Kara za kradzie� bywa bardzo r�n�. Inaczej karze prawo kradzie� spe�nion� przez
jednostk� dojrza��, inaczej przez ma�oletni�; inaczej spe�nion� pojedynczo, a
inaczej spe�nion� zbiorowo, kt�ra zazwyczaj nosi na sobie obci��aj�c� cech�
rabunku; inaczej wreszcie zapatruje si� kodeks na kradzie� prost�, a inaczej na
kradzie� z w�amaniem. Ta ostatnia nale�y do kategorii ci�kich przewinie� i
nawet przez ma�oletnich spe�niona, wi�zieniem do dwu lat jest karan�.Sko�czy� i
usiad�. Trwaj�ca mniej wi�cej p� godziny mowa zostawi�a go r�wnie �wie�ym i
r�wnie ch�odnym, jak by� wtedy, gdy si� zabiera� do niej. Na g�adkim, wysokim
czole nie przyby�a ani jedn� zmarszczk�, z�otawe �renice pi�knych, pod�u�nych
oczu ani si� zapali�y, ani przygas�y. Ostrzejsze tylko i bardziej nerwowe by�y
mo�e poruszenia szczup�ej, d�ugiej r�ki, glos tylko by� suchszy i
twardszy.Panowie zza sto�u wychodzili do obocznej izby. Oddalano si� dla
sformu�owania pyta�, kt�re mia�y by� stawiane przysi�g�ym.S�d oddala� si�
powa�nie, uroczy�cie, z wolna, panowie szli jeden za drugim, stosownie do
godno�ci i urz�du.Ale obro�ca patrzy� za nimi z w�a�ciwym sobie u�miechem;
dostrzeg� go pan prokurator i dobrodusznie zako�ysa� g�ow�:- Taki u niego,
duszeczki, prokuratorska mina, a?...W sali tymczasem wszystko odetchn�o jakby,
zako�ysa�y si� g�owy, poruszy�y oczy, rozplot�y z�o�one r�ce, rozprostowa�y
grzbiety i kolana.Ma�e szepty sz�y �aw� �wiadk�w jak ma�y wiatr polem,
niepokoj�c je z lekka i ulotnie; �yczkowa tabakiera zn�w si� wynurzy�a z
kieszeni kt�rej� kapoty. Ale did swoj� brzoz�wk� ju� w r�ku trzyma� i trz�s�c
g�ow� cz�stowa� w kolej siedz�cych, wkupuj�c si� niejako tym sposobem do
towarzystwa. Tabaka by�a mocna, licho wie czym zaprawna, ludziom zacz�o
okrutnie w nosach kr�ci�, wi�c si� mile ku dziadowi mieli i zarazmu si� z
brze�ka �awy umyka� ten i drugi.Pan obro�ca na swoim sto�ku nudzi� si�
widocznie. Mo�e drzema� nawet. Przynajmniej tak. si� zdawa�o wo�nemu, kt�ry
widzia� podpart� jego g�ow� i r�k� nastawion� u skroni. Ale czego wo�ny nie
widzia�, to oczu pana obro�cy. A jednak godne one by�y widzenia w tej chwili.
Szeroko otwarte, w kupk� dziatwy wbite, wydawa�y si� one zrazu puste i
bezbrze�nym nape�nione smutkiem, jak te wydmy piaszczyste, na kt�rych nic nie
ro�nie, nawet i pio�un, nawet i dziewanny. S�o�ce tylko chodzi nad nimi gor�ce,
spiek�e, przera�liwie jasne i wypala reszt� wilgoci ziemnej, reszt� tchu �ywego.
Siedzia� tak jeszcze, gdy nagle zabrzmia�o: S�d idzie!Powstali wszyscy. Pan
obro�ca wstrz�sn�� si�, jakby przebudzony ze snu.- S�d idzie! S�d... S�d idzie!
-zaszepta�y g�osy.Ch�opcy wyci�gn�li szyje ku drzwiom i otwarli usta jak wrota.
Jest co� uroczystego, co� dziwnie przejmuj�cego w tej chwili. Dot�d by�a to
rozterka, w�tpliwo�� i niepogodzona sprzeczno��; dot�d by� ni dzie�, ni noc;
jaki� �ad by� naruszony, jaki� porz�dek zachwiany, jaka� m�ciwo�� rozbudzona,
jaka� gro�ba g�o�na.Ale teraz S�d idzie. Idzie sprawiedliwo��, �wiat�o i
uspokojenie. Sumienia si� uciesz�, krzywda podniesie g�ow�, wina b�dzie
okupiona, obci��one piersi odetchn�.Surowy, bezcielesny duch prawa zmienia si� w
posta� wspania�� i tryumfuj�c�. Wielka pusta sala nie dr�y ju� pod zimnym tchem
jego: wszystkie jej zak�tki zalewa teraz �wiat�o.- S�d idzie!Panowie zasiadaj� z
po�piechem swe miejsca za sto�em; prezes nie siada nawet. W pi�knej jego r�ce
szele�ci drobna �wiartka papieru, na kt�rej postawiono pytania.S� kr�tkie i jest
ich dwa tylko.Pierwsze: czy kradzie� spe�niona przez pods�dnych w wiadomych
okoliczno�ciach obci��aj�cych jest kradzie�� prost�? I drugie: czy jest
kradzie�� z w�amaniem?S�owa te, jasne i beznami�tne, brzmi� w wielkiej pustej
sali d�wi�cznie i dono�nie.Nie jest to jeszcze wyrok, ale b�ysk miecza
podniesionego pewn�, siln� r�k�. Takie przynajmniej wra�enie robi� one na panu
obro�cy, kt�ry nagle kuli ramiona, przechyla g�ow� w ty� i mru�y oczy.Miecz ten
wszak�e nie zostawia nikogo bezbronnym. Owszem: sprawiedliwo��, kt�ra go dzier�y
w r�ku, troskliw� jest i pieczo�owit� w tej ostatniej chwili, niemal tak jak
lito��. Zostawia ona raz jeszcze g�os oskar�onemu. Chce, by przysi�g�ym, gdy