14245

Szczegóły
Tytuł 14245
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14245 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14245 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14245 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SHAUN HUTSON NEMESIS Postać stojąca przed nim nie przypominała tej z sennych koszmarów. Żaden umysł, choćby nie wiedzieć jak chory, nie mógłby wymyślić czegoś takiego. Żaden koszmar senny nie mógłby być aż tak przerażający. Postać miała pełne sześć stóp wysokości i ważyła jakieś dwieście funtów, a może i więcej. Wielki mężczyzna. Mężczyzna? Hacket zmienił zdanie. Potwór, który stał przed nim, nie był mężczyzną. Tułów monstrum zdawał się być zbyt szeroki i zbyt ciężki, by mogły go utrzymać nogi, nawet tak grube jak te, które widział Hacket. Jego skóra była blada, przyciemniona jedynie czarnym owłosieniem na przedramieniach, a ramiona zdradzały wielką siłę. Nie można czytać Shauna Hutsona więcej niż jedną lub dwie minuty - to są katusze! Daily Express W przygotowaniu kolejne książki tego autora: DZIEŃ ŚMIERCI WIDZIEĆ ZNACZY ZYĆ ZABÓJCA SHAUN HUTSON NEMESIS Przełożył Zbigniew Jankowski PHANTOM PRESS INTERNATIONAL GDAŃSK 1991 Tytuł oryginału Nemesis Redaktor Włodzimierz Uniszewski Opracowanie graficzne Maria Dylis Ilustracja Radosław Dylis Copyright © Shaun Hutson, 1989 © Copyright for the Polish edition by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL GDAŃSK 1991 Printed and bound in Great Britain Wydanie I ISBN 83-85432-63-9 DLA BELINDY Z MIŁOŚCIĄ 15 sierpnia 1940 Zbliżały się. Co do tego nie było wątpliwości. Podziemny korytarz wypełniało dudnienie, które zdawało się wydobywać z ceglanych ścian. Narastało jak odgłos nadciągajcej burzy. George Lawrenson wiedział, że tunel, który właśnie szybko przemierzał, znajduje się co najmniej pięćdziesiąt stóp pod White-hall, ale mimo to i tutaj można było wyczuć wstrząsy. Co jakiś czas z sufitu odpadały kawałki tynku. Lawrenson strząsnął pył ze swojej kurtki i spojrzał do góry, kiedy nagle przygasło światło. W podziemiach było jasno. Na powierzchni panowała ciemność. Lawrenson uświadomił sobie, że taki stan rzeczy doskonale odzwierciedla anormalność cechującą kilka ostatnich tygodni. Gdzie powinno być ciemno, tam jest jasno. Gdzie powinno być jasno, jest ciemno. Jedynie pożary rozpraszały mrok na powierzchni. Paliły się bomby zapalające zrzucone przez Luftwaffe, płonęły domy i fabryki. Tak było co noc od dwóch tygodni i nikt nie wiedział, jak długo to jeszcze potrwa. Nad Londynem przelatywały niemieckie samoloty, zrzucając bomby i zamieniając miasto w gigantyczną pochodnię. Lawrenson szedł dalej, ściskając akta w prawej ręce. Za rogiem skręcił w nowy, długi korytarz. Światła nagle zgasły i ponownie się zapaliły. Bomby spadały na nabrzeże. Coraz bliżej. SHAUN HUTSON Ile ludzi opuści rano stosunkowo bezpieczne stacje metra i odkryje, że ich domy już nie istnieją, że zostały zamienione w sterty osmalonych cegieł? Każdej nocy schodzili na peron stacji, aby spędzić tam noc, śpiąc lub leżąc i słuchając dudnienia dobiegającego z góry. Rano wynurzali się spod ziemi na podobieństwo fali. Byli jak dusze uwolnione z piekła. Tyle tylko, że wspinali się po schodach do piekła. Wychodzili na ulice zasłane ludzkimi szczątkami i zniszczonymi pojazdami. Ale na razie byli pod ziemią jak gromada zajęcy i mogli tylko czekać i mieć nadzieję. I modlić się. Lawrenson pomyślał o swojej żonie. Jego dom położony był na wsi, jakieś czterdzieści mil od stolicy. Nie obawiał się o bezpieczeństwo żony. Rozmawiał z nią przez telefon każdego wieczoru. Mówiła mu, że widzi krwawą łunę nad stolicą, że się boi o jego bezpieczeństwo. Co wieczór uspokajał ją, a potem chronił się pod ziemią jak jaskiniowiec, by przeczekać nawałnicę, jaką hitlerowskie lotnictwo rozpętywało z nadejściem nocy. Dudnienie było coraz głośniejsze i światła przygasły raz jeszcze, ale tym razem Lawrenson nie zwolnił kroku. Akta trzymał blisko piersi, jak gdyby chciał je ochronić przed pyłem z sufitu. Skręciwszy za rogiem, ujrzał dwie sylwetki, które wynurzyły się przed nim. Lawrenson zawahał się. Ukłonił się zdawkowo pierwszemu z umundurowanych mężczyzn i sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki po przepustkę. Pozwolił starszemu z mężczyzn przyjrzeć się dokładnie małemu zdjęciu, wklejonemu do dokumentu. Mężczyzna spojrzał na fotografię, potem zaś na Lawrensona, jak gdyby chciał się upewnić, czy mężczyzna stojący przed nim jest tym z przepustki. Wszystko było w porządku, wiec żołnierz zwrócił się w stronę drzwi, zapukał i usunął się na bok, przepuszczając Lawrensona. NEMESIS Za progiem stał trzeci umundurowany mężczyzna. Oficer. Skłonił się uprzejmie i powrócił do stołu, gdzie dwaj inni mężczyźni pochylali się nad mapą. Mapy były także na ścianach. Pokój miał około dwudziestu stóp kwadratowych i zdawało się, że każdy jego cal pokryty jest mapami i diagramami. W powietrzu unosił się zapach kawy i dymu papierosowego. Lawrenson machnął ręką, jak gdyby chciał odpędzić odór. Ci, którzy go nie znali, spojrzeli na niego zdziwieni, pozostali zaś ukłonili mu się. Nikt się nie uśmiechnął. Lawrenson odgarnął włosy z czoła i zbliżył się do wielkiegp stołu. Stali przy nim dwaj mężczyźni schyleni nad mapą. Gdy Lawrenson podszedł do nich, obaj spojrzeli na niego, a starszy mężczyzna ukłonił się z szacunkiem. Spojrzał na trzymane przez Lawrensona akta i obserwował, jak ten kładzie je przed nim. Wszyscy pozostali ustawili się dookoła stołu, jakby akta te wywierały na nich jakiś magnetyczny wpływ. Tylko jeden starszy mężczyzna nadal siedział i przecierał oczy, zanim ponownie założył okulary. Nad nimi ziemia drżała pod gradem bomb. W podziemnym sztabie Winston Churchill zaczął czytać dokumenty, złożone w teczce oznaczonej kryptonimem "Genesis". SHAUN HUTSON Jeden Samochód minął motocykl zaledwie o kilka cali i Gary Sinclair skręcił gwałtownie, aby uniknąć zderzenia z pędzącym pojazdem. - Ty głupcze - wrzasnął, ale samochód zniknął już w mroku za zakrętem. Gary wziął głęboki oddech. Był przerażony i zarazem rozzłoszczony tym, co zaszło. Czyżby kierowca go nie widział? Może ten głupiec był zalany? Tak czy inaczej, to było bardzo blisko. Jeszcze parę cali i byłoby po nim. Motocykl dygotał, jak gdyby podzielał stan ducha kierowcy. Gary spojrzał odruchowo na kontrolkę poziomu paliwa. Wskazówka prawie dotykała zera. Bak będzie za chwilę pusty. Gary wymamrotał coś i zredukował gaz. Pomyślał, że jeśli pojedzie wolniej i równiej, to może dotrze do domu, zanim motocykl odmówi posłuszeństwa. Kiedy brał go na próbne jazdy, był pewien, że bak przecieka. Brat, od którego kupił motocykl, zapewniał go, że nie ma się czym przejmować. "Nie ma się czym przejmować" - pomyślał zirytowany Gary, spoglądając raz jeszcze na kontrolkę. Pozostało mu jeszcze pięć mil do Hinkston i wątpił, czy uda mu się dojechać. Jak gdyby na potwierdzenie tych wątpliwości, maszyna zwolniła i nic nie pomogło dodanie gazu. Silnik zakaszlał posępnie i zgasł. Gary instynktownie wystawił lewą nogę, aby utrzymać równowagę, gdy jego kawasaki stanie. Westchnął zmartwiony i zsiadł z siodełka. Potem oparł motocykl o żywopłot, który rósł na poboczu, zdjął kask i wściekłym wzrokiem omiótł motocykl. Przejechał palcami po swoich długich, brązowych włosach i przykucnął obok pojazdu. Po chwili pomyślał, że w tej sytuacji nie ma sensu sprawdzać mechanizmu maszyny. Utknął pięć mil od domu. Nie było innej rady, jak pchać ten cholerny motocykl do miasta. Wyciągnął paczkę papierosów z bocznej kieszeni skórzanej kurtki i zapalił, zaciągając się głęboko. 10 NEMESIS Potem chwycił kierownicę i zaczął prowadzić motocykl. Jego kask kołysał się, wisząc na manetce gazu. Od godziny wiał silny wiatr i włosy Gary'ego splatały się. Gary musiał odgarniać niesforne kosmyki. Przeklinał brata za to, że sprzedał mu ten motocykl. Droga do Hinkston zajmie mu godzinę, a masa motocykla sprawiała, że wędrówka była uciążliwa. Zatrzymywał się co kilkaset jardów i brał kilka głębokich oddechów. Wiatr był przejmująco zimny, więc Gary był zadowolony, że włożył pod kurtkę sweter. Co prawda, pchanie motocykla rozgrzewało, ale twarz była wystawiona na zimne podmuchy. Po obu stronach drogi drzewa chwiały się pod naporem wiatru. Księżyc skrył się za zasłoną grubych chmur. Droga była pogrążona w mroku. Po prawej stronie wznosiły się niskie wzgórza, zasłaniające Hinkston. Nie było widać z tego powodu blasku ulicznych świateł i zdawało się, że do miasta jest więcej niż pięć mil. Gary spojrzał na zegarek i stwierdził, że jest prawie kwadrans po północy. Będzie musiał wstać o szóstej rano. Jeszcze raz przeklął brata. Będzie miał szczęście, jeśli dotrze do domu przed wpół do drugiej. W najlepszym razie będzie spał cztery godziny. Chryste, jutro będzie z niego wrak. Pomyślał, że powinien zadzwonić i powiedzieć, że jest chory, ale porzucił tę myśl. Praca w piekarni była pierwszą, jaką podjął po ukończeniu szkoły, a było to przed dwoma laty. Nie jest łatwo znaleźć pracę, więc nie mógł sobie pozwolić na grymaszenie. Osiemnastolatek po szkole, bez praktyki w zawodzie nie był szczególnie atrakcyjny dla pracodawców. Minął zakręt drogi. Wiatr musiał być silniejszy, niż myślał. Gwizdał w wysokim żywopłocie, zawodził, jak gdyby ktoś się powiesił. Gary z mozołem posuwał się naprzód; zgrzał się pchaniem motocykla. Jakieś dwieście jardów przed nim stał samochód. Po prawej stronie drogi była jakby prowizoryczna zatoczka, taka większa przerwa w żywopłocie. Tam właśnie stał pojazd. Miał włączone światła, a z rury wydechowej wydobywał się dymek. Gary uśmiechnął się. Może kierowca podrzuci go do Hinkston. Mógłby wepchnąć motor do bagażnika. Oczywiście, jeśli facet się 11 SHAUN HUTSON zgodzi. Przyspieszył kroku, by dotrzeć do samochodu, zanim odjedzie. Samochód wydał mu się jakiś znajomy. Jakiś... Był około pięćdziesięciu jardów od niego, gdy uświadomił sobie, że jest to ten sam samochód, który omal nie zepchnął go wcześniej w żywopłot. Gary poczuł, jak szybko ogarnia go złość, ale zaraz ją stłumił. Jeśli kierowca zgodzi się go podwieźć, to tamten incydent będzie można puścić w niepamięć. Może wspomnieć o tym podczas jazdy, ale tylko w formie żartu. Dlaczego miałby robić z tego problem? Zbliżając się do samochodu, usłyszał w nocnej ciszy, że silnik pracuje na wolnych obrotach. Może kierowca nie był sam. Mógł tam być ze swoją dziewczyną. Może zatrzymał się na jeden szybki numerek? Gary zachichotał i potrząsnął głową. Ale gdyby baraszkowali na tylnym siedzeniu, to kierowca nie zostawiłby włączonego silnika i zapalonych świateł. Przytłumiony pomruk silnika wciąż pobrzmiewał w nocnej ciszy. Wiatr nieco zelżał, chociaż gałęzie drzew wciąż kołysały się, jak gdyby pociągane za pomocą niewidzialnych sznurków. Gary zbliżył się do samochodu na jakieś dwadzieścia jardów i przyjrzał mu się. Był pusty. Gary pomyślał, że gość pewnie skoczył za żywopłot, żeby się odlać. Zaczeka, aż wróci i wtedy poprosi go o podwiezienie. Gary oparł motocykl o żywopłot i podszedł bliżej do samochodu. Podziwiał jego piękną karoserię i postanowił, że zacznie oszczędzać na naukę jazdy. Lubił motocykl, ale samochód to wyższa klasa. Obchodził samochód dookoła, poklepując maskę, jak gdyby badał jego walory przed kupnem. Silnik wciąż pracował. Spojrzał w kierunku żywopłotu. Ciekawiło go, gdzie mógł się podziać kierowca. Westchnął i dalej oglądał samochód. Prawie nieświadomie trafił ręką na klamkę. 12 NEMESIS Kiedy pociągnął, drzwi otworzyły się. Zmarszczył brwi. Pomyślał, że to niesamowite. Niedopuszczalne było zostawić włączone 1 światła i silnik, nie mówiąc o otwartych drzwiach. Kierowca albo był niesamowicie ufny, albo niesamowicie głupi. Podszedł do drzwi po stronie kierowcy i również pociągnął za klamkę. Nie był już zaskoczony tym, że dawały się otworzyć. Samochód poruszył się. Co prawda, tylko o kilka cali, ale to wystarczyło, by przestraszyć Gary'ego. Gary cofnął się o krok i doszedł do wniosku, że hamulec ręczny nie jest zaciągnięty. Silnik wciąż pracował. Gary sięgnął do klamki, chcąc zaciągnąć ręczny hamulec i tym samym zapobiec stoczeniu się samochodu z małego wzgórka. Zacisnął palce na klamce. W tym momencie czyjeś ręce objęły jego głowę. Poczuł straszliwy uścisk u podstawy czaszki. Silne dłonie zaciskały się na jego szyi, a ich palce wpijały mu się w krtań. Został zaskoczony i był bezsilny. Gdy napastnik pchnął go niezwykle mocno, nie był w stanie utrzymać się na nogach. Uderzył głową w szybę drzwi po stronie kierowcy. Rozciął sobie czoło i cienka strużka krwi spływała mu po twarzy. Krzyknął z bólu i w tej samej chwili został popchnięty z jeszcze większą siłą. Uderzył twarzą w górną krawędź drzwi i poczuł ostry, rozrywający czaszkę ból. Miał wybite dwa zęby, jeden z nich wbił mu się w język. Jego usta wypełniły się krwią, która spłynęła mu po brodzie, kiedy odwrócił się, usiłując podjąć walkę z napastnikiem. Tamten jednak miał zdecydowaną przewagę i bezsilny Gary stracił następne dwa zęby, uderzywszy o krawędź samochodowego dachu. Pękła mu na dodatek żuchwa. Próbował krzyczeć, ale był ledwo przytomny z bólu. Gdy uścisk na karku Gary'ego zelżał, młodzieniec upadł na maskę samochodu i zsunął się na ziemię. Oczy zachodziły mu mgłą. Leżąc w błocie, przewrócił się na plecy i spojrzał na napastnika, który stał przed nim krótką chwilę, a następnie ukląkł obok niego. Chwycił Gary'ego za włosy i uniósł zakrwawioną głowę, jak gdyby badał obrażenia. 13 SHAUN HUTSON Wtedy Gary spostrzegł nóż. Ostrze noża miało około dziesięciu cali długości. Było niewiele grubsze od szydełka. Gary otworzył usta i jęknął, gdy poczuł falę bólu w rozbitej szczęce. Spróbował uwolnić się od ręki, która mocno go trzymała. Na próżno. Czubek noża właśnie łechtał jego górną powiekę i Gary poczuł, że ze strachu dostaje rozwolnienia. Straszliwe ostrze wbiło się gładko w prawe oko. Wbijano je metodycznie. A właściwie nie wbijano go, lecz wkładano w oko chłopca z sadystyczną satysfakcją. I precyzją. Gary wreszcie złapał oddech, by krzyknąć, ale jego szaleńczy wrzask został natychmiast przerwany. Ostrze weszło w jego oczodół dwa cale głębiej. Dwa cale. Trzy. Cztery. Szklista ciecz trysnęła na policzek Gary'ego, mieszając się z krwią, która już pokryła twarz. Oko pękło jak napełniony wodą balon. Białko zalała krew, a oczodół zdawał się zapadać pod własnym ciężarem, gdy czubek noża wszedł głębiej. Ostatnie pchnięcie i ostrze przebiło czołowy płat mózgu. Gary Sinclair zadrżał i znieruchomiał. Kierowca samochodu wyciągnął nóż z głowy chłopca i spokojnie otworzył bagażnik. Dźwignięcie ciała Gary'ego i wepchnięcie go do bagażnika zajęło mu tylko moment. Zatrzasnął bagażnik i niespiesznie podszedł do drzwi. Siadł za kierownicą i wyjechał na drogę. Światła pozycyjne samochodu pochłonął mrok. 14 NEMESIS Dwa Wyglądała tak, jak gdyby ktoś umazał ją pod oczami węglem drzewnym. Susan Hacket spoglądała na swoje odbicie w lustrze i wzdychała. Wzięła do ręki szczotkę, która leżała na toaletce i przejechała nią po włosach. Rozczesała palcami swoje loki i sięgnęła po zestaw do makijażu. Wyjęła z pudełka pędzelek w kształcie dłoni i zaczęła nakładać podkład na bladą cerę. Zestaw był prezentem na jej dwudzieste piąte urodziny, które wypadły siedem miesięcy wcześniej. Ale w tej chwili czuła się tak, jak gdyby miała sto lat więcej. Susan znów westchnęła, zmęczona próbami poprawienia swojego wyglądu. Wstała, przeszła do łazienki, zmyła podkład, osuszyła usta ręcznikiem i przejrzała się w lustrze. Była zadowolona, że nie czuje się tak okropnie, jak okropnie wygląda. Nawet ślady zbyt wielu trosk, licznych bezsennych nocy nie zdołały przyćmić jej urody. Rzadko robiła sobie makijaż. Ludzie zawsze jej mówili, że nie musi się malować. Malowała się jednak przed tymi nocnymi wizytami, jakie składała w ciągu paru ostatnich miesięcy. Robiła to dla niego. Zawsze lubił ją w makijażu, zawsze chwalił jej wygląd. Dlaczego teraz miałby przestać? Tylko dlatego, że... Raz jeszcze spryskała twarz wodą, osuszyła ją i wróciła do sypialni. Tam pospiesznie pomalowała oczy, nakładając cienie i zaznaczając kontury. Powiedziała sobie, że ciemne smugi pod oczyma nie wyglądają wcale źle. Kilka nocy dobrego snu i znikną. Nie miała pojęcia, kiedy nadejdą te noce. Ubrała sweterek, dżinsy, krótkie zamszowe botki i skierowała się do wyjścia. 15 SHAUN HUTSON Drzwi były lekko uchylone. Szła przez pokój cicho i ostrożnie, aby nie zderzyć się z zabawkami zwisającymi z sufitu. Królewna Śnieżka, siedmiu krasnoludków, Kopciuszek i Piotruś Pan. Wszystkie te postacie kołysały się delikatnie w podmuchach wiatru wpadającego przez okno. Sue potarła ręce i pomyślała, że robi się zimno. Podeszła do okna i zamknęła je, po czym położyła dłoń na kaloryferze. Zbliżyła się do łóżka, przykucnęła przy nim i ściągnęła z drobnej uśpionej istotki prześcieradło, w które dziecko się zamotało. Lisa Hacket leżała spokojnie, kiedy jej matka odgarniała z jej twarzy kosmyki pięknych blond włosów o srebrzystym odcieniu. Potem Sue pochyliła się i pocałowała w policzek swoją czteroletnią córkę. - Kocham cię - szepnęła, prostując się wolno i wymknęła się z pokoju. Na dole wzięła torebkę i kurtkę. Odwróciła głowę w kierunku salonu. - Wychodzę, Caroline - powiedziała z uśmiechem na ustach. -Wrócę za parę godzin. Caroline Fearns odwróciła się na sofie i uśmiechnęła się. Była jasną, ładną szesnastolatką z wyjątkowo dużym biustem. Skinęła głową i uśmiechnęła się szeroko do Sue. - Przepraszam cię bardzo, że musiałam cię prosić w ostatniej chwili - mówiła Sue - ale John ma zebranie w szkole i nie jestem pewna, o której wróci. Jeśli wróci przede mną, czy możesz mu powiedzieć, że zostawiłam dla niego jedzenie w piekarniku? Caroline skinęła energicznie głową, uśmiechnęła się i znów skupiła swoją uwagę na ekranie telewizora. Z przyjemnością pilnowała dziecka państwa Hacket. Płacili jej dobrze, a poza tym mieli kolorowy telewizor i video. Jej ojciec nie chciał kupić kolorowego telewizora, mimo że podczas rozgrywek bilardowych narzekał stale, iż nie potrafi rozróżnić kolorów bil. Ale oprócz pieniędzy i telewizora była jeszcze dodatkowa zaleta. Pan Hacket zawsze nalegał na to, by dała się odwieźć do domu jego samochodem. Caroline uważała, że jest niesamowicie pociągający (mimo trzydziestki 16 NEMESIS na karku). Chciała, by jej nauczyciel od angielskiego był podobny do niego. Usłyszała, jak zamykają się frontowe drzwi, i zerknęła na zegarek. Była osiemnasta trzydzieści pięć. Zaczeka, aż skończy się odcinek tasiemcowego serialu, a potem zrobi sobie herbatę. Wyciągnęła się zadowolona na kanapie. Sue zadrżała, kiedy wyszła na dwór. Wiał silny wiatr, wiec postawiła kołnierz kurtki i skierowała się do samochodu, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu kluczyków. Usiadła za kierownicą i zapaliła silnik. Pobieżnie przejrzała się we wstecznym lusterku. Wystarczająco pogodna? Żadnych grymasów? Ruszyła, pamiętając o tym, by zatrzymać się po drodze i kupić kwiaty. Kwiaty były bardzo ważne. Widzieli, jak odjeżdżała. Ukryci w ciemnościach, siedząc w samochodzie zaparkowanym jakieś pięćdziesiąt jardów od domu, obserwowali, jak oddalał się jej samochód. Była osiemnasta trzydzieści osiem. Jeden z nich spojrzał na dom i światło palące się we frontowym pokoju. Zaczekają jeszcze trochę. Trzy Usłyszał nad sobą głuchy odgłos i spojrzał ukradkiem na sufit, jak gdyby zamierzał sprawdzić, czy nie zawali się. Ale nie zauważył żadnych pęknięć: belki nie były wygięte, a beton nie był załamany. Sufit wyglądał równie nieskazitelnie jak dziesięć minut wcześniej, gdy mężczyzna spojrzał na niego po raz pierwszy. 17 SHAUN HUTSON John Hacket przytknął rękę do czoła i zerknął na zegarek, którego tykanie rozlegało się wyjątkowo głośno w ciszy panującej w sypialni. Tak głośno jak jego głęboki oddech. - Dałabym pensa, aby poznać twoje myśli - powiedział ktoś obok niego z lekkim irlandzkim akcentem. Hacket odwrócił wolno głowę i spojrzał na Nikki Reeves. Patrzyła na niego swoimi dużymi, brązowymi oczami, tym swoim spojrzeniem, które przykuło jego uwagę przy pierwszym spotkaniu. Tysiące razy odtwarzał w pamięci te oczy, ten wzrok. Jej spojrzenia hipnotyzowały, jej oczy zapraszały do łóżka. Hacket niemal roześmiał się. Ponowiła pytanie, odgarniając włosy z twarzy. - O czym myślisz? Hacket potrząsnął głową. Nikki oparła się na łokciu i spojrzała na niego. Jej prawa ręka spoczywała na jego piersi, a jej wskazujący palec błąkał się po jego skórze. Czuł zapach jej perfum. Znał go dobrze. Powinien znać - przecież sam je dla niej kupił. Ich delikatny zapach mieszał się z wonią ich ciał po akcie miłosnym. - Dlaczego sądzisz, że o czymś myślę? - zapytał Hacket, unosząc palec i wodząc nim delikatnie po jej dolnej wardze. Wysunęła język i oblizała czubek palca. - Bo nic nie mówisz - odrzekła uśmiechając się. Wzruszył ramionami. - Jestem zadowolony. Hacket leżał spokojnie, podczas gdy ona dalej pieściła jego pierś, tylko że teraz patrzył na nią, na jej twarz i górną połowę ciała. Prześcieradło zsunęło się i odsłoniło jej piersi, których sutki wciąż jeszcze sterczały. Spojrzał na jej twarz i stwierdził raz jeszcze, że nie może uwolnić się spod czaru jej oczu. Przesunął palec z jej ust na policzek i tam zaczął ją pieścić. Jej skóra była rozkosznie gładka. Przez cały czas czuł zapach jej perfum. To właśnie one na początku sprawiły, że zwrócił na nią uwagę. To, że była ładna, zdawało się nie grać większej roli. Miłość zaczyna się z różnych powodów i Hacket znał tysiąc określeń opisujących to szczególne 18 NEMESIS zjawisko. Ale on wiedział, że to nie jest miłość. To romans. Zwyczajny i prosty. Prawie się uśmiechnął. To określenie było ironiczne. Nie było w tym nic zwyczajnego, a prostota znikała natychmiast, gdy mężczyzna brał sobie kochankę. Miała dwadzieścia dwa lata i była młodsza od Hacketa o lat osiem. Romans trwał przez ostatnie trzy miesiące. Od chwili... Próbował odegnać od siebie tę myśl, ale ona tkwiła uparcie w jego głowie. Od chwili, gdy zachorował ojciec Sue. Hacket zastanawiał się, czy sam siebie nie próbuje usprawiedliwić. A może nawet próbuje zrzucić winę na żonę? Jej ojciec był umierający. Martwiła się. Nie miała dla niego czasu, więc znalazł sobie kochankę. Pomyślał gorzko, że przy takim sposobie myślenia wydaje się to całkiem proste. Nikki oparła się na nim i przycisnęła usta do jego warg. Poczuł, jak jej język liże natarczywie jego zęby, a potem wsuwa się do ust. Hacket odwzajemnił się jej gwałtownie, a kiedy w końcu rozłączyli się, oboje ciężko dyszeli. Czuł sutki Nikki przyciśnięte do swoich piersi, czuł, jak jego męskość trąca jej brzuch, kiedy leżała tak blisko. Po chwili przetoczyła się po nim i usiadła na skraju łóżka. - Czy powiedziałem coś złego? - zapytał, patrząc, jak wstaje i sięga po workowatą koszulkę, która wisiała obok na krześle. Uśmiechnęła się. Kiedy szła w stronę drzwi, fałdy obszernej koszulki skrywały jej kształtną figurę. Zatrzymała się przy drzwiach. Jej sylwetka rysowała się wyraziście na tle delikatnego światła wpadającego z salonu. - Jestem głodna - powiedziała. - Też coś zjesz? Potrząsnął głową. - Nie, dziękuję, ja... - zakaszlał. - Nie trzeba. "Zjem coś, kiedy wrócę do domu. Zjem to, co przygotowała mi żona" - pomyślał Hacket. 19 SHAUN HUTSON Wypuścił powietrze z płuc prawie ze złością i usiadł, sięgając po papierosy. Wyciągnął paczkę z kieszeni spodni. Zapalił dunhilla i zaciągnął się. "Sue powinna być już w szpitalu" - pomyślał, patrząc na zegarek. "Nocne czuwanie. Chryste, dlaczego tak się męczy? Każdą przeklętą noc spędza w szpitalu." Wypuścił smugę dymu i obserwował, jak ta powoli snuje się w powietrzu. Jak długo to jeszcze potrwa? Tego nikt nie wiedział i nikt nie mógł jej tego powiedzieć. Z tego samego powodu nikt nie mógł powiedzieć jemu, jak długo jeszcze potrwa jego romans z Nikki. Jakiś dokuczliwy wewnętrzny głos mówił mu, że powinien zakończyć go już teraz. Ale odzywał się on tylko wtedy, kiedy był w domu, kiedy był z dala od niej. Gdy był z nią, już tak bardzo nie palił się do zerwania tego związku. Nie kochał jej, tego był pewien, ale pożądał jej o wiele silniej, niż powinien. Wypełniała lukę w jego życiu, lukę, która nie powinna była nigdy powstać. Czy winił za to Sue? Nie czuł się dobrze w roli zaniedbanego i nie rozumianego męża. Mąż, który użala się nad sobą? Hacket zaciągnął się. Nieczuły, egoistyczny drań? To określenie zdawało się pasować do niego doskonale. Filozoficzne rozważania Hacketa zostały przerwane przez Nikki, która właśnie wróciła. Niosła szklankę mleka i talerz z kilkoma naprędce zrobionymi kanapkami. Wzdrygnęła się, mówiąc o zimnie panującym w kuchni, po czym usiadła obok niego na łóżku i ugryzła jedną z kanapek. - Świnia - powiedział patrząc, jak je. - Kwik, kwik - odpowiedziała chichocząc. Objął ją ręką w pasie i przyciągnął do siebie, całując ją w ucho. Odłożyła kanapkę, pocałowała go lekko w czubek nosa, a potem sięgnęła po szklankę z mlekiem. Nabrała pełne usta płynu, ale nic nie przełknęła. Pochyliła się w jego stronę. Miała na wargach kropelki mleka. Gdy go pocałowała, otworzył usta i pozwolił jej wlać w nie trochę mleka. Uśmiechnęła się szeroko. Położyła rękę na 20 NEMESIS jego udzie i zaczęła przeczesywać rosnące tam gęsto włosy. Potem jej palce zawędrowały wyżej, delikatnie drażniąc jego krocze. - Muszę niedługo iść - szepnął, kiedy ścisnęła mocniej jego męskość, przesuwając po niej rytmicznie palcami i doprowadzając ją do stanu pełnej gotowości. - Niedługo - wydyszała mu w ucho. Legli w poprzek łóżka, a ich ciała splotły się. Cztery Wszystkie domy w tej części Clapham były do siebie podobne. Zbudowane szeregowo, zamieszkałe przez pospolitych ludzi prowadzących pospolite życie. Ludzi takich jak John i Susan Hacket. To właśnie ich dom obserwowali przez ostatnie dwadzieścia minut mężczyźni siedzący w szarym fordzie escorcie. Jakby na jakiś sekretny znak obaj wysiedli z samochodu i bez pośpiechu podążyli ścieżką w kierunku wejścia do ogrodu Hacke-tów na tyłach ich domu. Latarnie uliczne koło domu nie świeciły się, co dobrze ich maskowało. Zasłony w oknach okolicznych domów były pozaciągane. Było już zbyt późno, by ludziom chciało się wyglądać przez okno i sprawdzać, kto przychodzi. Parę domów dalej ujadał pies, ale dwaj mężczyźni nie zwracali na niego uwagi. Jeden z nich, wysoki, z nienaturalnie długimi rękami podniósł zaczep furtki i otworzył ją. Jego towarzysz zniknął za nim w ciemności. Ścieżka między domami miała jakieś piętnaście stóp długości; jej betonowa powierzchnia była popękana. Mężczyźni poruszali się ostrożnie, aby nie narobić niepotrzebnego hałasu, dopóki nie znajdą się na tyłach domu. W ogrodzie panowała ciemność. 21 U) 2 5" f 5' 5 SHAUN HUTSON Idący z przodu mężczyzna potknął się o zardzewiały trójkołowy rowerek, ale nie przejął się przeraźliwym skrzypieniem jego kół. Uśmiechnął się szeroko. Patrzył na swojego towarzysza, który usiłował otworzyć tylne drzwi domu. Niestety, były zamknięte na klucz. Wyciągnął zza pasa nóż długości około ośmiu cali z dwustronnie naostrzoną klingą. Włożył go we framugę okna i manewrował nim tak długo, aż zamek ostatecznie puścił. Potem nacisnął delikatnie łokciem i okno uchyliło się trochę. Peter Walton uśmiechnął się i skinął na kompana, który przykucnął i złożył ręce w strzemię. Walton postawił stopę na jego dłoniach i dał się podnieść do parapetu. Odczekał moment, a potem wsunął się do środka. Gdy stanął na podłodze, usłyszał odgłosy dobiegające z telewizora. Stojąc w ciemnym pokoju, patrzył, jak wysoki mężczyzna podąża w jego ślady. Ronald Mills poruszał się wyjątkowo zręcznie, mimo że miał ponad sześć stóp wzrostu. Wdrapał się przez okno i dołączył do Waltona. On także słyszał dźwięki dochodzące z salonu. Walton ssał w zamyśleniu dolną wargę. Nie spodziewał się zastać kogoś w domu. Wyraz zaskoczenia na jego twarzy zaczął stopniowo przechodzić w grymas satysfakcji. To była dodatkowa nagroda. Spojrzał na Millsa, skinął głową i chwycił za klamkę Drzwi otworzyły się bezszelestnie. Obaj weszli do hallu. Po prawej stronie były schody. Dźwięk telewizora brzmiał teraz głośniej. Caroline oglądała końcowe napisy filmu. Obejrzała nawet nadane później reklamy. Zachowywała się tak, jak gdyby pierwszy raz widziała je w kolorze. W końcu jednak postanowiła zrobić sobie herbatę, a potem zajrzeć do Lisy. Nie słyszała żadnych odgłosów z pokoju dziewczynki. Nigdy nie miała z nią kłopotów, ale uważała, że to należy do jej obowiązków. Przeciągnęła się i wstała. Wychodząc spoglądała jeszcze na ekran, jakby niechętnie się z nim rozstawała. Otworzyła drzwi i weszła do hallu. Było tam ciemno. 22 NEMESIS Czyżby pani Hacket wyłączyła światło? Caroline właśnie sięgała ręką do kontaktu, gdy czyjaś dłoń złapała ją za gardło, uniemożliwiając jakikolwiek okrzyk. Została szarpnięta do tyłu, prawie uniesiona przez rękę, która ją trzymała. Poczuła coś zimnego na policzku i uświadomiła sobie, że to nóż. Ronald Mills przyciskał ostrze do jej skóry, szepcząc jej do ucha niskim i ochrypłym głosem: - Jedno piśniecie, a utnę ci twoją cholerną głowę. 26 sierpnia 1940 Nie przestawała krzyczeć. Lawrenson próbował uspokoić kobietę, ale jego wysiłki były bezowocne. Nie mogli jej powstrzymać. - Na Boga, dajcie jej epidural - burknął Maurice Fraser. - Ona się męczy. Pochylił się nisko nad twarzą kobiety i patrzył w jej wyłupiaste, pełne bólu oczy. Patrzył tak, jak gdyby rzeczywiście potrzebował dowodu na to, że ona cierpi. - Żadnych środków przeciwbólowych - rzekł cicho Lawrenson, nie spuszczając oczu z kobiety. Miała jakieś dwadzieścia pięć lat, ale ból wyryty na jej twarzy sprawiał, że wyglądała na dziesięć lat starszą. Jej stopy były przywiązane grubymi paskami do metalowych strzemion, a ręce także były dokładnie umocowane. Mimo krępujących ją pasów szarpała się i wyrywała, gdy przepływały przez nią fale bólu. Biała koszula, którą miała na sobie, podniosła się, odsłaniając jej obrzmiały brzuch. Lawrenson obserwował od czasu do czasu jego gwałtowne skurcze. 23 SHAUN HUTSON Wyglądało to tak, jak gdyby dziecko usiłowało wydostać się na wolność. Nastąpił szczególnie silny skurcz i kobieta wydała głośny okrzyk. Lawrenson poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku. - Doktorze, ona traci dużo krwi - rzekła pielęgniarka Kiley, obserwując stałe krwawienie z krocza rodzącej. Zużyto już kilka tamponów, aby zatrzymać strumień czerwonej cieczy. Bez skutku. Leżały teraz zbyteczne w metalowym pojemniku. Podłączono nową butelkę do kroplówki. Przez poskręcaną rurkę, podłączoną do igły umieszczonej w zgięciu lewej ręki, dostarczała ona kobiecie krwi. - Na Boga, Lawrenson, wydobądź dziecko - powiedział Fraser. - Zrób cesarskie cięcie, póki nie jest za późno. Stracimy ich oboje. Lawrenson potrząsnął głową. - Wszystko będzie dobrze - rzekł. Kolejny przenikliwy okrzyk wypełnił salę. Pielęgniarka Kiley, stojąca między nogami kobiety, spojrzała na Lawrensona. - Zaczyna się - powiedziała. Zaniepokojony przebiegiem porodu Lawrenson zbliżył się. Fraser złapał kobietę za ramiona, próbując jej pomóc, ale ona dalej krzyczała z bólu, podczas gdy skurcze stawały się coraz gwałtowniejsze. Czuła, że coś w niej pęka. Miała wrażenie, że jej wnętrzności są rozrywane. Ból stawał się nie do zniesienia. Lawrenson widział już czubek główki dziecka. Zakrwawione krocze przypominało mu usta, próbujące wypluć coś opasłego i niesmacznego. Kobieta zaczęła się rzucać wściekle na łóżku, tak oszalała z bólu, że udało jej się uwolnić lewą rękę z krępujących ją pasków. Kiedy machnęła nią, odłączyła się kroplówka. Z jej ręki i z końcówki rurki pociekła krew. Siostra Kiley pospiesznie podłączyła ją na nowo. - No, dalej - wrzasnął Lawrenson, patrząc, jak główka dziecka wydostaje się na wolność. - Przyj, już prawie po wszystkim. 24 NEMESIS Główka była już wolna, a noworodek poruszał się sam, jakby próbując uciec ze swojego krwawego więzienia. Gdy dziecko wyślizgiwało się na świat, srom kobiety rozszerzył się jeszcze bardziej. Lawrenson sięgnął po noworodka, nie zwracając uwagi na krew spływającą na jego ręce. Uniósł go do góry. Z brzucha dziecka jak nadęty wąż zwisała pępowina, wciąż jeszcze połączona z łożyskiem, które zostało wydalone kilka sekund później Głowa kobiety opadła do tyłu. Czoło miała zasłonięte splątanymi włosami. Jej ciało pokrywał pot. Fraser spojrzał na dziecko, które Lawrenson trzymał wysoko, ściskając je jak jakąś zdobycz. - O Jezu - mruknął doktor, wybałuszając oczy. Siostra Kiley ujrzawszy dziecko, nie mogła wydobyć z siebie głosu. Odwróciła się i gwałtownie zwymiotowała. - Lawrenson, nie możesz... - wysapał Fraser i zatkał usta dłonią. - Z dzieckiem wszystko w porządku. Mówiłem, że tak będzie. Lawrenson był rozpromieniony. Trzymał noworodka i nie pozwalał mu wywinąć się z uścisku. Pępowina wciąż pulsowała jak gruba dżdżownica. Wyglądało to tak, jakby jakiś pasożyt myszkował w brzuchu dziecka. Trzymał je przed matką, która już na tyle przemogła cierpienie, by spojrzeć. Jej zamglone z bólu oczy dopiero po chwili odzyskały ostrość widzenia. Zobaczyła swoje dziecko. - Pani syn - rzekł dumnie Lawrenson. Krzyknęła ponownie. 25 SHAUN HUTSON NEMESIS Pięć Walton przypuszczał, że dziewczyna ma siedemnaście lat, może więcej. Zresztą nieważne. Stała przed nim i przesuwała palcami, jak gdyby rozdawała karty. W oczach miała łzy. Spoglądała na dwóch mężczyzn, którzy gapili się na nią z zachwytem. Jeden z nich, ten wyższy, przez cały czas wycierał usta wierzchem dłoni. Caroline była pewna, że się ślini. Jego oddech był głęboki, chrapliwy i sapiący. Przypominał oddech astmatyka łapiącego powietrze. - Jesteś piękna - powiedział Walton, dotykając jej policzka czubkiem noża. Caroline próbowała przełknąć ślinę, ale jej gardło było suche. Zamknęła oczy. Łzy popłynęły jej po policzkach. Walton przycisnął nóż do jej twarzy tak, aby jedna ze słonych kropli spadła na metal. Cofnął ostrze i zlizał ją. Potem uśmiechnął się do dziewczyny. - Zdejmij bluzkę - powiedział miękko, wciąż się uśmiechając. - Proszę, nie zróbcie mi krzywdy - rzekła, wycierając łzy wierzchem dłoni. - Zdejmij bluzkę - nalegał Walton, a jego głos był teraz prawie niesłyszalny. Zbliżył się do niej o krok i przysunął twarz. Oddech miał nieświeży od papierosów i psujących się zębów. Wciąż była niezdecydowana. - Zdejmij tę cholerną bluzkę lub ja to zrobię za ciebie - syknął przez zaciśnięte zęby. Caroline sięgnęła do górnego guzika. Jej ręce drżały, ale wolno odpięła go i powtarzała tę czynność tak długo, aż bluzka zwisła rozpięta. Pomimo strachu była zarumieniona. - Powiedziałem, żebyś zdjęła - upomniał ją Walton. - Zrób to. - Proszę... - Zrób to - warknął. Wysunęła jedno, a potem drugie ramię i bluzka opadła na podłogę. Pociągnęła nosem, próbując powstrzymać łzy, ale bez skutku. - Proszę, nie róbcie mi krzywdy - skomlała, patrząc na mężczyzn, jak gdyby spodziewała się znaleźć u nich odrobinę współczucia. Zawiodła się. - Dlaczego płaczesz? Tym razem Mills zadał to pytanie. Zbliżył się i położył rękę na jej ramieniu, patrząc na piersi, które usiłowała zakryć. Rozsunął jej ręce i pociągnął za ramiączko stanika. - Masz piękne włosy - powiedział, owijając je dookoła dłoni i ciągnąc jej głowę w kierunku swojej twarzy. - Pocałuj mnie. Uśmiechnął się szeroko, a potem spojrzał na swego towarzysza, który skinął głową, jak gdyby go przynaglając. - W porządku. No dalej, pocałuj go - rzekł Walton. - Proszę... Nie miała wyjścia. Mills przyciągnął ją i przycisnął swe wargi do jej ust. Poczuła, jak gruby język wciska się między jej wargi, a ślina spływa po jej brodzie. - Cnotka. Nigdy jeszcze nie byłaś całowana? - zapytał Mills, przyciskając jej czubek noża pod brodą. Patrzył, jak jej łzy mieszają się z jego śliną. - Zdejmij biustonosz - rzekł Walton. - Pokaż nam swoje ciało. Caroline prawie niedostrzegalnie potrząsnęła głową. Szlochała. - Powiedziałaś, że nie chcesz, byśmy cię skrzywdzili - przypomniał jej Mills, łapiąc ją raz jeszcze za włosy. Przycisnął ostry jak brzytwa nóż do jej naprężonych loków i przejechał po nich bez wysiłku. Odrzucił garść włosów. - Dziś z włosami, jutro łysa - zachichotał, patrząc na Waltona, który ledwie skinął głową. 26 27 SHAUN HUTSON Pięć Walton przypuszczał, że dziewczyna ma siedemnaście lat, może więcej. Zresztą nieważne. Stała przed nim i przesuwała palcami, jak gdyby rozdawała karty. W oczach miała łzy. Spoglądała na dwóch mężczyzn, którzy gapili się na nią z zachwytem. Jeden z nich, ten wyższy, przez cały czas wycierał usta wierzchem dłoni. Caroline była pewna, że się ślini. Jego oddech był głęboki, chrapliwy i sapiący. Przypominał oddech astmatyka łapiącego powietrze. - Jesteś piękna - powiedział Walton, dotykając jej policzka czubkiem noża. Caroline próbowała przełknąć ślinę, ale jej gardło było suche. Zamknęła oczy. Łzy popłynęły jej po policzkach. Walton przycisnął nóż do jej twarzy tak, aby jedna ze słonych kropli spadła na metal. Cofnął ostrze i zlizał ją. Potem uśmiechnął się do dziewczyny. - Zdejmij bluzkę - powiedział miękko, wciąż się uśmiechając. - Proszę, nie zróbcie mi krzywdy - rzekła, wycierając łzy wierzchem dłoni. - Zdejmij bluzkę - nalegał Walton, a jego głos był teraz prawie niesłyszalny. Zbliżył się do niej o krok i przysunął twarz. Oddech miał nieświeży od papierosów i psujących się zębów. Wciąż była niezdecydowana. - Zdejmij tę cholerną bluzkę lub ja to zrobię za ciebie - syknął przez zaciśnięte zęby. Caroline sięgnęła do górnego guzika. Jej ręce drżały, ale wolno odpięła go i powtarzała tę czynność tak długo, aż bluzka zwisła rozpięta. Pomimo strachu była zarumieniona. 26 NEMESIS - Powiedziałem, żebyś zdjęła - upomniał ją Walton. - Zrób to. - Proszę... - Zrób to - warknął. Wysunęła jedno, a potem drugie ramię i bluzka opadła na podłogę. Pociągnęła nosem, próbując powstrzymać łzy, ale bez skutku. - Proszę, nie róbcie mi krzywdy - skomlała, patrząc na mężczyzn, jak gdyby spodziewała się znaleźć u nich odrobinę współczucia. Zawiodła się. - Dlaczego płaczesz? Tym razem Mills zadał to pytanie. Zbliżył się i położył rękę na jej ramieniu, patrząc na piersi, które usiłowała zakryć. Rozsunął jej ręce i pociągnął za ramiączko stanika. - Masz piękne włosy - powiedział, owijając je dookoła dłoni i ciągnąc jej głowę w kierunku swojej twarzy. - Pocałuj mnie. Uśmiechnął się szeroko, a potem spojrzał na swego towarzysza, który skinął głową, jak gdyby go przynaglając. - W porządku. No dalej, pocałuj go - rzekł Walton. - Proszę... Nie miała wyjścia. Mills przyciągnął ją i przycisnął swe wargi do jej ust. Poczuła, jak gruby język wciska się między jej wargi, a ślina spływa po jej brodzie. - Cnotka. Nigdy jeszcze nie byłaś całowana? - zapytał Mills, przyciskając jej czubek noża pod brodą. Patrzył, jak jej łzy mieszają się z jego śliną. - Zdejmij biustonosz - rzekł Walton. - Pokaż nam swoje ciało. Caroline prawie niedostrzegalnie potrząsnęła głową. Szlochała. - Powiedziałaś, że nie chcesz, byśmy cię skrzywdzili - przypomniał jej Mills, łapiąc ją raz jeszcze za włosy. Przycisnął ostry jak brzytwa nóż do jej naprężonych loków i przejechał po nich bez wysiłku. Odrzucił garść włosów. - Dziś z włosami, jutro łysa - zachichotał, patrząc na Waltona, który ledwie skinął głową. 27 SHAUN HUTSON - Zdejmij biustonosz - warknął. - Ale już. Próbowała się bronić, błagać, ale nie mogła wydobyć z siebie ani jednego słowa. Sięgnęła więc do tyłu i odpięła zatrzask stanika, trzymając go przez kilka cennych sekund, zanim zdjęła go i odsłoniła piersi. Walton pomasował przez spodnie swoją sztywniejącą męskość. - A teraz dżinsy - powiedział. Płakała cicho przez cały czas, a łzy spływały jej po policzkach. Dwaj mężczyźni stali parę stóp od niej i oglądali ten striptiz z rosnącym podnieceniem. - Nie zabijajcie mnie - szlochała, stojąc przed nimi tylko w majtkach. - Zrobię, co mi każecie, tylko nie zabijajcie mnie. - Zdejmij majtki - rzekł Mills. - Powoli. Wetknęła kciuk za pasek i ściągnęła majtki z drżących pośladków i ud. W końcu stanęła naga przed swoimi dręczycielami. Uniosła ręce, aby przykryć włosy na podbrzuszu, ale Mills złapał ją za nadgarstek. Przyciągnął jej dłoń do swego krocza i zmusił ją, by dotknęła tego, co pulsowało pod spodniami. - Masz chłopaka? - zapytał Walton, przyciskając się do niej. Nie odpowiedziała. - Masz? - warknął, obracając jej głowę tak, że patrzyła prosto w jego wytrzeszczone oczy. Potrząsnęła głową. Jej oczy zaszły łzami. Drżała na całym ciele. - Więc nie wiesz, jak to jest, kiedy kobietę dotyka mężczyzna? - zapytał miękko Walton. - Nie wiesz, co straciłaś. Zachichotał i przez sekundę zerkał na jej piersi. - A teraz, jeśli będziesz dobra, to cię nie skrzywdzimy. Czy będziesz dobra? Spróbowała skinąć głową, ale wyszło to tak, jak gdyby miała sparaliżowane ciało. Pomyślała, że zemdleje. - Zatańczysz dla nas - rzekł Mills uśmiechając się. - Nie umiem - lamentowała bliska załamania. - No, dalej - powiedział, przyciskając nóż do jej policzka. -Wszystkie dziewczyny umieją tańczyć. - Powiedzieliście, że mnie nie skrzywdzicie. Proszę... 28 Walton schylił się i końcem noża podniósł jej biustonosz. Powiewał nim przed nią jak zdobyczą. - Tańcz - powiedział. - Mamusiu. Wszyscy troje usłyszeli to słowo. Mills odwrócił się z uśmiechem zamarłym na twarzy. - Kto jeszcze jest w domu? - warknął Walton, chwytając Caro-line za włosy. - To dziecko - odparł Mills z rozpalonymi oczami. - Gdzie ono jest? - sapał Walton. - Na górze - wyszlochała Caroline. Znowu rozległo się płaczliwe wołanie. Mills ruszył w kierunku drzwi. - Nie róbcie jej krzywdy - krzyknęła Caroline. Walton przycisnął dłoń do jej ust i ściągnął ją na kanapę, trzymając nóż na jej gardle. - Zajrzę do niej - powiedział miękko Mills, wychodząc z pokoju w kierunku schodów. - On jest bardzo dobry dla małych dzieci - poinformował ją Walton, mocując się z zamkiem spodni. - A teraz bądź tylko cicho, dobrze? Mills doszedł do schodów i zatrzymał się. Nasłuchiwał przez chwilę, a potem zaczął wolno wchodzić. Dotarł do podestu i skierował się ku drzwiom, które były lekko uchylone. Kiedy je otworzył, zobaczył dziecko siedzące w łóżeczku. Jego sylwetka rysowała się wyraźnie. Gdy wszedł do sypialni, dziecko było spokojne. - Cześć - powiedział wesoło. Lisa patrzyła zaintrygowana na przybysza. Nigdy przedtem nie widziała go, ale pozostała spokojna, gdy ukląkł obok jej łóżeczka. - Jesteś bardzo ładną małą dziewczynką - wydyszał Mills. - Jak masz na imię? Powiedziała mu. - Jakie piękne imię. 29 SHAUN HUTSON Popchnął ja lekko na łóżko. Patrzył na nią, uśmiechał się i ocierał usta wierzchem dłoni. Potem sięgnął po nóż. Sześć Siostra oddziałowa skłoniła się uprzejmie, kiedy Susan Hacket ją mijała. Ta odwzajemniła się uśmiechem i poszła dalej korytarzem. Wysoka pielęgniarka także uśmiechnęła się do Sue. Już teraz większość personelu rozpoznawała ją. Przez ostatnie sześć tygodni przychodziła do szpitala co wieczór. Była prawie jedną z nich. Kiedy otwierała drzwi pokoju 562, zastanawiała się, jak długo jeszcze bądzie powtarzać ten rytuał. Zatrzymała się na moment w przejściu, a potem wolno zamknęła za sobą drzwi. W powietrzu unosił się znajomy odór stęchłego moczu i środka dezynfekującego, ale tego wieczoru doszedł do tego jeszcze jeden ostry zapach. Sue rozpoznała woń nie zmienionej wody. Kwiaty stojące obok łóżka były zwiędłe. Z niektórych opadły już płatki. Woda była mętna. Zmieniała ją przed trzema czy czterema dniami. Podeszła do łóżka, uświadamiając sobie chłód panujący w pokoju. Wzdrygnęła się i zauważyła uchylone okno. Zamruczała coś pod nosem i zamknęła je, odcinając dopływ zimnego powietrza. Potem odwróciła się w stronę łóżka. - Cześć, tato - powiedziała miękko, uśmiechając się najładniej jak mogła. Nie słyszał jej. Przez ostatnie dwa tygodnie coraz częściej pogrążony był w malignie. Czasami z powodu dodatkowych dawek morfiny, a czasem jego ciało po prostu poddawało się i zapadał w sen, by nie odczu- 30 NEMESIS wać bólu. Sue dotknęła jego ręki. Była zimna jak lód. Przykrywał go tylko jeden koc. Pospiesznie podciągnęła go aż pod szyję ojca, chowając pod nim jego ręce. Pochylając się nad ojcem, poczuła jeszcze silniejszy zapach starego moczu. Gdy jego stan się pogorszył, podłączono mu cewnik. Zajrzała więc teraz pod łóżko i zobaczyła, że pojemnik jest do połowy wypełniony ciemnym płynem. Westchnęła ciężko, myśląc o tym, jak niedbale zajmuje się jej ojcem obsługa szpitala. On był już zupełnie bezsilny. Nie był nawet w stanie pójść do toalety. Już wcale nie opuszczał łóżka. Kiedy choroba zaczęła go atakować, mógł chodzić tam i z powrotem po korytarzu, mógł nawet wyjść na spacer do szpitalnego ogrodu. Kiedy jednak rak zaczął coraz bardziej mu doskwierać, mógł tylko leżeć w łóżku i czekać, aż choroba zeżre go od środka. Stała tak jeszcze przez chwilę i patrzyła na jego twarz. Skórę miał zabarwioną na żółto i tak naciągniętą, że wydawało się, iż grozi jej pęknięcie. Tom Nolan nigdy nie był potężnym mężczyzną, nawet kiedy cieszył się dobrym zdrowiem. Teraz wyglądał jak uciekinier z Oświęcimia. Oczy miał głęboko zapadnięte, powieki lekko rozwarte, jak gdyby patrzył na córkę. Patrzył, ale nie widział. Słyszała jego głębokie, chrapliwe oddechy, widziała prawie niedostrzegalne ruchy klatki piersiowej i tylko to utwierdzało ją w przekonaniu, że on jeszcze żyje. Jego rzadkie, białe włosy były zaczesane na jedną stronę, a parę kosmyków zsunęło się na czoło. Wyjęła z szuflady szafki grzebień i ostrożnie przejechała nim po słabych włosach. Kiedy skończyła, zauważyła, że drżą jej ręce. Stała przez moment, patrząc na niego, a potem wzięła wazon ze zwiędłymi kwiatami i wyrzuciła je do kosza na śmieci. Umyła wazon w umywalce i włożyła do niego kwiaty, które kupiła po drodze do szpitala. Kiedy odstawiła wazon, zauważyła na blacie szafki kopertę. Otworzyła ją i wyciągnęła kartę z napisem: "Z nadzieją, że wkrótce odeprzesz atak". 31 SHAUN HUTSON Pod spodem było zdjęcie boksera. Otworzyła kartę i zacisnęła zęby, jak gdyby chciała pokonać ból. Sue nie znała imienia nadawcy i nie wiedziała, kto napisał słowa: "Szybkiego powrotu do zdrowia". Prawie wściekłymi szarpnięciami porwała kopertę wraz z zawartością i wrzuciła skrawki do kosza ze zwiędłymi kwiatami. - Szybkiego powrotu do zdrowia - powtórzyła pod nosem, wpatrując się w wyschniętą i skurczoną postać swojego ojca. Niemal rozśmieszyła ją t