SHAUN HUTSON NEMESIS Postać stojąca przed nim nie przypominała tej z sennych koszmarów. Żaden umysł, choćby nie wiedzieć jak chory, nie mógłby wymyślić czegoś takiego. Żaden koszmar senny nie mógłby być aż tak przerażający. Postać miała pełne sześć stóp wysokości i ważyła jakieś dwieście funtów, a może i więcej. Wielki mężczyzna. Mężczyzna? Hacket zmienił zdanie. Potwór, który stał przed nim, nie był mężczyzną. Tułów monstrum zdawał się być zbyt szeroki i zbyt ciężki, by mogły go utrzymać nogi, nawet tak grube jak te, które widział Hacket. Jego skóra była blada, przyciemniona jedynie czarnym owłosieniem na przedramieniach, a ramiona zdradzały wielką siłę. Nie można czytać Shauna Hutsona więcej niż jedną lub dwie minuty - to są katusze! Daily Express W przygotowaniu kolejne książki tego autora: DZIEŃ ŚMIERCI WIDZIEĆ ZNACZY ZYĆ ZABÓJCA SHAUN HUTSON NEMESIS Przełożył Zbigniew Jankowski PHANTOM PRESS INTERNATIONAL GDAŃSK 1991 Tytuł oryginału Nemesis Redaktor Włodzimierz Uniszewski Opracowanie graficzne Maria Dylis Ilustracja Radosław Dylis Copyright © Shaun Hutson, 1989 © Copyright for the Polish edition by PHANTOM PRESS INTERNATIONAL GDAŃSK 1991 Printed and bound in Great Britain Wydanie I ISBN 83-85432-63-9 DLA BELINDY Z MIŁOŚCIĄ 15 sierpnia 1940 Zbliżały się. Co do tego nie było wątpliwości. Podziemny korytarz wypełniało dudnienie, które zdawało się wydobywać z ceglanych ścian. Narastało jak odgłos nadciągajcej burzy. George Lawrenson wiedział, że tunel, który właśnie szybko przemierzał, znajduje się co najmniej pięćdziesiąt stóp pod White-hall, ale mimo to i tutaj można było wyczuć wstrząsy. Co jakiś czas z sufitu odpadały kawałki tynku. Lawrenson strząsnął pył ze swojej kurtki i spojrzał do góry, kiedy nagle przygasło światło. W podziemiach było jasno. Na powierzchni panowała ciemność. Lawrenson uświadomił sobie, że taki stan rzeczy doskonale odzwierciedla anormalność cechującą kilka ostatnich tygodni. Gdzie powinno być ciemno, tam jest jasno. Gdzie powinno być jasno, jest ciemno. Jedynie pożary rozpraszały mrok na powierzchni. Paliły się bomby zapalające zrzucone przez Luftwaffe, płonęły domy i fabryki. Tak było co noc od dwóch tygodni i nikt nie wiedział, jak długo to jeszcze potrwa. Nad Londynem przelatywały niemieckie samoloty, zrzucając bomby i zamieniając miasto w gigantyczną pochodnię. Lawrenson szedł dalej, ściskając akta w prawej ręce. Za rogiem skręcił w nowy, długi korytarz. Światła nagle zgasły i ponownie się zapaliły. Bomby spadały na nabrzeże. Coraz bliżej. SHAUN HUTSON Ile ludzi opuści rano stosunkowo bezpieczne stacje metra i odkryje, że ich domy już nie istnieją, że zostały zamienione w sterty osmalonych cegieł? Każdej nocy schodzili na peron stacji, aby spędzić tam noc, śpiąc lub leżąc i słuchając dudnienia dobiegającego z góry. Rano wynurzali się spod ziemi na podobieństwo fali. Byli jak dusze uwolnione z piekła. Tyle tylko, że wspinali się po schodach do piekła. Wychodzili na ulice zasłane ludzkimi szczątkami i zniszczonymi pojazdami. Ale na razie byli pod ziemią jak gromada zajęcy i mogli tylko czekać i mieć nadzieję. I modlić się. Lawrenson pomyślał o swojej żonie. Jego dom położony był na wsi, jakieś czterdzieści mil od stolicy. Nie obawiał się o bezpieczeństwo żony. Rozmawiał z nią przez telefon każdego wieczoru. Mówiła mu, że widzi krwawą łunę nad stolicą, że się boi o jego bezpieczeństwo. Co wieczór uspokajał ją, a potem chronił się pod ziemią jak jaskiniowiec, by przeczekać nawałnicę, jaką hitlerowskie lotnictwo rozpętywało z nadejściem nocy. Dudnienie było coraz głośniejsze i światła przygasły raz jeszcze, ale tym razem Lawrenson nie zwolnił kroku. Akta trzymał blisko piersi, jak gdyby chciał je ochronić przed pyłem z sufitu. Skręciwszy za rogiem, ujrzał dwie sylwetki, które wynurzyły się przed nim. Lawrenson zawahał się. Ukłonił się zdawkowo pierwszemu z umundurowanych mężczyzn i sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki po przepustkę. Pozwolił starszemu z mężczyzn przyjrzeć się dokładnie małemu zdjęciu, wklejonemu do dokumentu. Mężczyzna spojrzał na fotografię, potem zaś na Lawrensona, jak gdyby chciał się upewnić, czy mężczyzna stojący przed nim jest tym z przepustki. Wszystko było w porządku, wiec żołnierz zwrócił się w stronę drzwi, zapukał i usunął się na bok, przepuszczając Lawrensona. NEMESIS Za progiem stał trzeci umundurowany mężczyzna. Oficer. Skłonił się uprzejmie i powrócił do stołu, gdzie dwaj inni mężczyźni pochylali się nad mapą. Mapy były także na ścianach. Pokój miał około dwudziestu stóp kwadratowych i zdawało się, że każdy jego cal pokryty jest mapami i diagramami. W powietrzu unosił się zapach kawy i dymu papierosowego. Lawrenson machnął ręką, jak gdyby chciał odpędzić odór. Ci, którzy go nie znali, spojrzeli na niego zdziwieni, pozostali zaś ukłonili mu się. Nikt się nie uśmiechnął. Lawrenson odgarnął włosy z czoła i zbliżył się do wielkiegp stołu. Stali przy nim dwaj mężczyźni schyleni nad mapą. Gdy Lawrenson podszedł do nich, obaj spojrzeli na niego, a starszy mężczyzna ukłonił się z szacunkiem. Spojrzał na trzymane przez Lawrensona akta i obserwował, jak ten kładzie je przed nim. Wszyscy pozostali ustawili się dookoła stołu, jakby akta te wywierały na nich jakiś magnetyczny wpływ. Tylko jeden starszy mężczyzna nadal siedział i przecierał oczy, zanim ponownie założył okulary. Nad nimi ziemia drżała pod gradem bomb. W podziemnym sztabie Winston Churchill zaczął czytać dokumenty, złożone w teczce oznaczonej kryptonimem "Genesis". SHAUN HUTSON Jeden Samochód minął motocykl zaledwie o kilka cali i Gary Sinclair skręcił gwałtownie, aby uniknąć zderzenia z pędzącym pojazdem. - Ty głupcze - wrzasnął, ale samochód zniknął już w mroku za zakrętem. Gary wziął głęboki oddech. Był przerażony i zarazem rozzłoszczony tym, co zaszło. Czyżby kierowca go nie widział? Może ten głupiec był zalany? Tak czy inaczej, to było bardzo blisko. Jeszcze parę cali i byłoby po nim. Motocykl dygotał, jak gdyby podzielał stan ducha kierowcy. Gary spojrzał odruchowo na kontrolkę poziomu paliwa. Wskazówka prawie dotykała zera. Bak będzie za chwilę pusty. Gary wymamrotał coś i zredukował gaz. Pomyślał, że jeśli pojedzie wolniej i równiej, to może dotrze do domu, zanim motocykl odmówi posłuszeństwa. Kiedy brał go na próbne jazdy, był pewien, że bak przecieka. Brat, od którego kupił motocykl, zapewniał go, że nie ma się czym przejmować. "Nie ma się czym przejmować" - pomyślał zirytowany Gary, spoglądając raz jeszcze na kontrolkę. Pozostało mu jeszcze pięć mil do Hinkston i wątpił, czy uda mu się dojechać. Jak gdyby na potwierdzenie tych wątpliwości, maszyna zwolniła i nic nie pomogło dodanie gazu. Silnik zakaszlał posępnie i zgasł. Gary instynktownie wystawił lewą nogę, aby utrzymać równowagę, gdy jego kawasaki stanie. Westchnął zmartwiony i zsiadł z siodełka. Potem oparł motocykl o żywopłot, który rósł na poboczu, zdjął kask i wściekłym wzrokiem omiótł motocykl. Przejechał palcami po swoich długich, brązowych włosach i przykucnął obok pojazdu. Po chwili pomyślał, że w tej sytuacji nie ma sensu sprawdzać mechanizmu maszyny. Utknął pięć mil od domu. Nie było innej rady, jak pchać ten cholerny motocykl do miasta. Wyciągnął paczkę papierosów z bocznej kieszeni skórzanej kurtki i zapalił, zaciągając się głęboko. 10 NEMESIS Potem chwycił kierownicę i zaczął prowadzić motocykl. Jego kask kołysał się, wisząc na manetce gazu. Od godziny wiał silny wiatr i włosy Gary'ego splatały się. Gary musiał odgarniać niesforne kosmyki. Przeklinał brata za to, że sprzedał mu ten motocykl. Droga do Hinkston zajmie mu godzinę, a masa motocykla sprawiała, że wędrówka była uciążliwa. Zatrzymywał się co kilkaset jardów i brał kilka głębokich oddechów. Wiatr był przejmująco zimny, więc Gary był zadowolony, że włożył pod kurtkę sweter. Co prawda, pchanie motocykla rozgrzewało, ale twarz była wystawiona na zimne podmuchy. Po obu stronach drogi drzewa chwiały się pod naporem wiatru. Księżyc skrył się za zasłoną grubych chmur. Droga była pogrążona w mroku. Po prawej stronie wznosiły się niskie wzgórza, zasłaniające Hinkston. Nie było widać z tego powodu blasku ulicznych świateł i zdawało się, że do miasta jest więcej niż pięć mil. Gary spojrzał na zegarek i stwierdził, że jest prawie kwadrans po północy. Będzie musiał wstać o szóstej rano. Jeszcze raz przeklął brata. Będzie miał szczęście, jeśli dotrze do domu przed wpół do drugiej. W najlepszym razie będzie spał cztery godziny. Chryste, jutro będzie z niego wrak. Pomyślał, że powinien zadzwonić i powiedzieć, że jest chory, ale porzucił tę myśl. Praca w piekarni była pierwszą, jaką podjął po ukończeniu szkoły, a było to przed dwoma laty. Nie jest łatwo znaleźć pracę, więc nie mógł sobie pozwolić na grymaszenie. Osiemnastolatek po szkole, bez praktyki w zawodzie nie był szczególnie atrakcyjny dla pracodawców. Minął zakręt drogi. Wiatr musiał być silniejszy, niż myślał. Gwizdał w wysokim żywopłocie, zawodził, jak gdyby ktoś się powiesił. Gary z mozołem posuwał się naprzód; zgrzał się pchaniem motocykla. Jakieś dwieście jardów przed nim stał samochód. Po prawej stronie drogi była jakby prowizoryczna zatoczka, taka większa przerwa w żywopłocie. Tam właśnie stał pojazd. Miał włączone światła, a z rury wydechowej wydobywał się dymek. Gary uśmiechnął się. Może kierowca podrzuci go do Hinkston. Mógłby wepchnąć motor do bagażnika. Oczywiście, jeśli facet się 11 SHAUN HUTSON zgodzi. Przyspieszył kroku, by dotrzeć do samochodu, zanim odjedzie. Samochód wydał mu się jakiś znajomy. Jakiś... Był około pięćdziesięciu jardów od niego, gdy uświadomił sobie, że jest to ten sam samochód, który omal nie zepchnął go wcześniej w żywopłot. Gary poczuł, jak szybko ogarnia go złość, ale zaraz ją stłumił. Jeśli kierowca zgodzi się go podwieźć, to tamten incydent będzie można puścić w niepamięć. Może wspomnieć o tym podczas jazdy, ale tylko w formie żartu. Dlaczego miałby robić z tego problem? Zbliżając się do samochodu, usłyszał w nocnej ciszy, że silnik pracuje na wolnych obrotach. Może kierowca nie był sam. Mógł tam być ze swoją dziewczyną. Może zatrzymał się na jeden szybki numerek? Gary zachichotał i potrząsnął głową. Ale gdyby baraszkowali na tylnym siedzeniu, to kierowca nie zostawiłby włączonego silnika i zapalonych świateł. Przytłumiony pomruk silnika wciąż pobrzmiewał w nocnej ciszy. Wiatr nieco zelżał, chociaż gałęzie drzew wciąż kołysały się, jak gdyby pociągane za pomocą niewidzialnych sznurków. Gary zbliżył się do samochodu na jakieś dwadzieścia jardów i przyjrzał mu się. Był pusty. Gary pomyślał, że gość pewnie skoczył za żywopłot, żeby się odlać. Zaczeka, aż wróci i wtedy poprosi go o podwiezienie. Gary oparł motocykl o żywopłot i podszedł bliżej do samochodu. Podziwiał jego piękną karoserię i postanowił, że zacznie oszczędzać na naukę jazdy. Lubił motocykl, ale samochód to wyższa klasa. Obchodził samochód dookoła, poklepując maskę, jak gdyby badał jego walory przed kupnem. Silnik wciąż pracował. Spojrzał w kierunku żywopłotu. Ciekawiło go, gdzie mógł się podziać kierowca. Westchnął i dalej oglądał samochód. Prawie nieświadomie trafił ręką na klamkę. 12 NEMESIS Kiedy pociągnął, drzwi otworzyły się. Zmarszczył brwi. Pomyślał, że to niesamowite. Niedopuszczalne było zostawić włączone 1 światła i silnik, nie mówiąc o otwartych drzwiach. Kierowca albo był niesamowicie ufny, albo niesamowicie głupi. Podszedł do drzwi po stronie kierowcy i również pociągnął za klamkę. Nie był już zaskoczony tym, że dawały się otworzyć. Samochód poruszył się. Co prawda, tylko o kilka cali, ale to wystarczyło, by przestraszyć Gary'ego. Gary cofnął się o krok i doszedł do wniosku, że hamulec ręczny nie jest zaciągnięty. Silnik wciąż pracował. Gary sięgnął do klamki, chcąc zaciągnąć ręczny hamulec i tym samym zapobiec stoczeniu się samochodu z małego wzgórka. Zacisnął palce na klamce. W tym momencie czyjeś ręce objęły jego głowę. Poczuł straszliwy uścisk u podstawy czaszki. Silne dłonie zaciskały się na jego szyi, a ich palce wpijały mu się w krtań. Został zaskoczony i był bezsilny. Gdy napastnik pchnął go niezwykle mocno, nie był w stanie utrzymać się na nogach. Uderzył głową w szybę drzwi po stronie kierowcy. Rozciął sobie czoło i cienka strużka krwi spływała mu po twarzy. Krzyknął z bólu i w tej samej chwili został popchnięty z jeszcze większą siłą. Uderzył twarzą w górną krawędź drzwi i poczuł ostry, rozrywający czaszkę ból. Miał wybite dwa zęby, jeden z nich wbił mu się w język. Jego usta wypełniły się krwią, która spłynęła mu po brodzie, kiedy odwrócił się, usiłując podjąć walkę z napastnikiem. Tamten jednak miał zdecydowaną przewagę i bezsilny Gary stracił następne dwa zęby, uderzywszy o krawędź samochodowego dachu. Pękła mu na dodatek żuchwa. Próbował krzyczeć, ale był ledwo przytomny z bólu. Gdy uścisk na karku Gary'ego zelżał, młodzieniec upadł na maskę samochodu i zsunął się na ziemię. Oczy zachodziły mu mgłą. Leżąc w błocie, przewrócił się na plecy i spojrzał na napastnika, który stał przed nim krótką chwilę, a następnie ukląkł obok niego. Chwycił Gary'ego za włosy i uniósł zakrwawioną głowę, jak gdyby badał obrażenia. 13 SHAUN HUTSON Wtedy Gary spostrzegł nóż. Ostrze noża miało około dziesięciu cali długości. Było niewiele grubsze od szydełka. Gary otworzył usta i jęknął, gdy poczuł falę bólu w rozbitej szczęce. Spróbował uwolnić się od ręki, która mocno go trzymała. Na próżno. Czubek noża właśnie łechtał jego górną powiekę i Gary poczuł, że ze strachu dostaje rozwolnienia. Straszliwe ostrze wbiło się gładko w prawe oko. Wbijano je metodycznie. A właściwie nie wbijano go, lecz wkładano w oko chłopca z sadystyczną satysfakcją. I precyzją. Gary wreszcie złapał oddech, by krzyknąć, ale jego szaleńczy wrzask został natychmiast przerwany. Ostrze weszło w jego oczodół dwa cale głębiej. Dwa cale. Trzy. Cztery. Szklista ciecz trysnęła na policzek Gary'ego, mieszając się z krwią, która już pokryła twarz. Oko pękło jak napełniony wodą balon. Białko zalała krew, a oczodół zdawał się zapadać pod własnym ciężarem, gdy czubek noża wszedł głębiej. Ostatnie pchnięcie i ostrze przebiło czołowy płat mózgu. Gary Sinclair zadrżał i znieruchomiał. Kierowca samochodu wyciągnął nóż z głowy chłopca i spokojnie otworzył bagażnik. Dźwignięcie ciała Gary'ego i wepchnięcie go do bagażnika zajęło mu tylko moment. Zatrzasnął bagażnik i niespiesznie podszedł do drzwi. Siadł za kierownicą i wyjechał na drogę. Światła pozycyjne samochodu pochłonął mrok. 14 NEMESIS Dwa Wyglądała tak, jak gdyby ktoś umazał ją pod oczami węglem drzewnym. Susan Hacket spoglądała na swoje odbicie w lustrze i wzdychała. Wzięła do ręki szczotkę, która leżała na toaletce i przejechała nią po włosach. Rozczesała palcami swoje loki i sięgnęła po zestaw do makijażu. Wyjęła z pudełka pędzelek w kształcie dłoni i zaczęła nakładać podkład na bladą cerę. Zestaw był prezentem na jej dwudzieste piąte urodziny, które wypadły siedem miesięcy wcześniej. Ale w tej chwili czuła się tak, jak gdyby miała sto lat więcej. Susan znów westchnęła, zmęczona próbami poprawienia swojego wyglądu. Wstała, przeszła do łazienki, zmyła podkład, osuszyła usta ręcznikiem i przejrzała się w lustrze. Była zadowolona, że nie czuje się tak okropnie, jak okropnie wygląda. Nawet ślady zbyt wielu trosk, licznych bezsennych nocy nie zdołały przyćmić jej urody. Rzadko robiła sobie makijaż. Ludzie zawsze jej mówili, że nie musi się malować. Malowała się jednak przed tymi nocnymi wizytami, jakie składała w ciągu paru ostatnich miesięcy. Robiła to dla niego. Zawsze lubił ją w makijażu, zawsze chwalił jej wygląd. Dlaczego teraz miałby przestać? Tylko dlatego, że... Raz jeszcze spryskała twarz wodą, osuszyła ją i wróciła do sypialni. Tam pospiesznie pomalowała oczy, nakładając cienie i zaznaczając kontury. Powiedziała sobie, że ciemne smugi pod oczyma nie wyglądają wcale źle. Kilka nocy dobrego snu i znikną. Nie miała pojęcia, kiedy nadejdą te noce. Ubrała sweterek, dżinsy, krótkie zamszowe botki i skierowała się do wyjścia. 15 SHAUN HUTSON Drzwi były lekko uchylone. Szła przez pokój cicho i ostrożnie, aby nie zderzyć się z zabawkami zwisającymi z sufitu. Królewna Śnieżka, siedmiu krasnoludków, Kopciuszek i Piotruś Pan. Wszystkie te postacie kołysały się delikatnie w podmuchach wiatru wpadającego przez okno. Sue potarła ręce i pomyślała, że robi się zimno. Podeszła do okna i zamknęła je, po czym położyła dłoń na kaloryferze. Zbliżyła się do łóżka, przykucnęła przy nim i ściągnęła z drobnej uśpionej istotki prześcieradło, w które dziecko się zamotało. Lisa Hacket leżała spokojnie, kiedy jej matka odgarniała z jej twarzy kosmyki pięknych blond włosów o srebrzystym odcieniu. Potem Sue pochyliła się i pocałowała w policzek swoją czteroletnią córkę. - Kocham cię - szepnęła, prostując się wolno i wymknęła się z pokoju. Na dole wzięła torebkę i kurtkę. Odwróciła głowę w kierunku salonu. - Wychodzę, Caroline - powiedziała z uśmiechem na ustach. -Wrócę za parę godzin. Caroline Fearns odwróciła się na sofie i uśmiechnęła się. Była jasną, ładną szesnastolatką z wyjątkowo dużym biustem. Skinęła głową i uśmiechnęła się szeroko do Sue. - Przepraszam cię bardzo, że musiałam cię prosić w ostatniej chwili - mówiła Sue - ale John ma zebranie w szkole i nie jestem pewna, o której wróci. Jeśli wróci przede mną, czy możesz mu powiedzieć, że zostawiłam dla niego jedzenie w piekarniku? Caroline skinęła energicznie głową, uśmiechnęła się i znów skupiła swoją uwagę na ekranie telewizora. Z przyjemnością pilnowała dziecka państwa Hacket. Płacili jej dobrze, a poza tym mieli kolorowy telewizor i video. Jej ojciec nie chciał kupić kolorowego telewizora, mimo że podczas rozgrywek bilardowych narzekał stale, iż nie potrafi rozróżnić kolorów bil. Ale oprócz pieniędzy i telewizora była jeszcze dodatkowa zaleta. Pan Hacket zawsze nalegał na to, by dała się odwieźć do domu jego samochodem. Caroline uważała, że jest niesamowicie pociągający (mimo trzydziestki 16 NEMESIS na karku). Chciała, by jej nauczyciel od angielskiego był podobny do niego. Usłyszała, jak zamykają się frontowe drzwi, i zerknęła na zegarek. Była osiemnasta trzydzieści pięć. Zaczeka, aż skończy się odcinek tasiemcowego serialu, a potem zrobi sobie herbatę. Wyciągnęła się zadowolona na kanapie. Sue zadrżała, kiedy wyszła na dwór. Wiał silny wiatr, wiec postawiła kołnierz kurtki i skierowała się do samochodu, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu kluczyków. Usiadła za kierownicą i zapaliła silnik. Pobieżnie przejrzała się we wstecznym lusterku. Wystarczająco pogodna? Żadnych grymasów? Ruszyła, pamiętając o tym, by zatrzymać się po drodze i kupić kwiaty. Kwiaty były bardzo ważne. Widzieli, jak odjeżdżała. Ukryci w ciemnościach, siedząc w samochodzie zaparkowanym jakieś pięćdziesiąt jardów od domu, obserwowali, jak oddalał się jej samochód. Była osiemnasta trzydzieści osiem. Jeden z nich spojrzał na dom i światło palące się we frontowym pokoju. Zaczekają jeszcze trochę. Trzy Usłyszał nad sobą głuchy odgłos i spojrzał ukradkiem na sufit, jak gdyby zamierzał sprawdzić, czy nie zawali się. Ale nie zauważył żadnych pęknięć: belki nie były wygięte, a beton nie był załamany. Sufit wyglądał równie nieskazitelnie jak dziesięć minut wcześniej, gdy mężczyzna spojrzał na niego po raz pierwszy. 17 SHAUN HUTSON John Hacket przytknął rękę do czoła i zerknął na zegarek, którego tykanie rozlegało się wyjątkowo głośno w ciszy panującej w sypialni. Tak głośno jak jego głęboki oddech. - Dałabym pensa, aby poznać twoje myśli - powiedział ktoś obok niego z lekkim irlandzkim akcentem. Hacket odwrócił wolno głowę i spojrzał na Nikki Reeves. Patrzyła na niego swoimi dużymi, brązowymi oczami, tym swoim spojrzeniem, które przykuło jego uwagę przy pierwszym spotkaniu. Tysiące razy odtwarzał w pamięci te oczy, ten wzrok. Jej spojrzenia hipnotyzowały, jej oczy zapraszały do łóżka. Hacket niemal roześmiał się. Ponowiła pytanie, odgarniając włosy z twarzy. - O czym myślisz? Hacket potrząsnął głową. Nikki oparła się na łokciu i spojrzała na niego. Jej prawa ręka spoczywała na jego piersi, a jej wskazujący palec błąkał się po jego skórze. Czuł zapach jej perfum. Znał go dobrze. Powinien znać - przecież sam je dla niej kupił. Ich delikatny zapach mieszał się z wonią ich ciał po akcie miłosnym. - Dlaczego sądzisz, że o czymś myślę? - zapytał Hacket, unosząc palec i wodząc nim delikatnie po jej dolnej wardze. Wysunęła język i oblizała czubek palca. - Bo nic nie mówisz - odrzekła uśmiechając się. Wzruszył ramionami. - Jestem zadowolony. Hacket leżał spokojnie, podczas gdy ona dalej pieściła jego pierś, tylko że teraz patrzył na nią, na jej twarz i górną połowę ciała. Prześcieradło zsunęło się i odsłoniło jej piersi, których sutki wciąż jeszcze sterczały. Spojrzał na jej twarz i stwierdził raz jeszcze, że nie może uwolnić się spod czaru jej oczu. Przesunął palec z jej ust na policzek i tam zaczął ją pieścić. Jej skóra była rozkosznie gładka. Przez cały czas czuł zapach jej perfum. To właśnie one na początku sprawiły, że zwrócił na nią uwagę. To, że była ładna, zdawało się nie grać większej roli. Miłość zaczyna się z różnych powodów i Hacket znał tysiąc określeń opisujących to szczególne 18 NEMESIS zjawisko. Ale on wiedział, że to nie jest miłość. To romans. Zwyczajny i prosty. Prawie się uśmiechnął. To określenie było ironiczne. Nie było w tym nic zwyczajnego, a prostota znikała natychmiast, gdy mężczyzna brał sobie kochankę. Miała dwadzieścia dwa lata i była młodsza od Hacketa o lat osiem. Romans trwał przez ostatnie trzy miesiące. Od chwili... Próbował odegnać od siebie tę myśl, ale ona tkwiła uparcie w jego głowie. Od chwili, gdy zachorował ojciec Sue. Hacket zastanawiał się, czy sam siebie nie próbuje usprawiedliwić. A może nawet próbuje zrzucić winę na żonę? Jej ojciec był umierający. Martwiła się. Nie miała dla niego czasu, więc znalazł sobie kochankę. Pomyślał gorzko, że przy takim sposobie myślenia wydaje się to całkiem proste. Nikki oparła się na nim i przycisnęła usta do jego warg. Poczuł, jak jej język liże natarczywie jego zęby, a potem wsuwa się do ust. Hacket odwzajemnił się jej gwałtownie, a kiedy w końcu rozłączyli się, oboje ciężko dyszeli. Czuł sutki Nikki przyciśnięte do swoich piersi, czuł, jak jego męskość trąca jej brzuch, kiedy leżała tak blisko. Po chwili przetoczyła się po nim i usiadła na skraju łóżka. - Czy powiedziałem coś złego? - zapytał, patrząc, jak wstaje i sięga po workowatą koszulkę, która wisiała obok na krześle. Uśmiechnęła się. Kiedy szła w stronę drzwi, fałdy obszernej koszulki skrywały jej kształtną figurę. Zatrzymała się przy drzwiach. Jej sylwetka rysowała się wyraziście na tle delikatnego światła wpadającego z salonu. - Jestem głodna - powiedziała. - Też coś zjesz? Potrząsnął głową. - Nie, dziękuję, ja... - zakaszlał. - Nie trzeba. "Zjem coś, kiedy wrócę do domu. Zjem to, co przygotowała mi żona" - pomyślał Hacket. 19 SHAUN HUTSON Wypuścił powietrze z płuc prawie ze złością i usiadł, sięgając po papierosy. Wyciągnął paczkę z kieszeni spodni. Zapalił dunhilla i zaciągnął się. "Sue powinna być już w szpitalu" - pomyślał, patrząc na zegarek. "Nocne czuwanie. Chryste, dlaczego tak się męczy? Każdą przeklętą noc spędza w szpitalu." Wypuścił smugę dymu i obserwował, jak ta powoli snuje się w powietrzu. Jak długo to jeszcze potrwa? Tego nikt nie wiedział i nikt nie mógł jej tego powiedzieć. Z tego samego powodu nikt nie mógł powiedzieć jemu, jak długo jeszcze potrwa jego romans z Nikki. Jakiś dokuczliwy wewnętrzny głos mówił mu, że powinien zakończyć go już teraz. Ale odzywał się on tylko wtedy, kiedy był w domu, kiedy był z dala od niej. Gdy był z nią, już tak bardzo nie palił się do zerwania tego związku. Nie kochał jej, tego był pewien, ale pożądał jej o wiele silniej, niż powinien. Wypełniała lukę w jego życiu, lukę, która nie powinna była nigdy powstać. Czy winił za to Sue? Nie czuł się dobrze w roli zaniedbanego i nie rozumianego męża. Mąż, który użala się nad sobą? Hacket zaciągnął się. Nieczuły, egoistyczny drań? To określenie zdawało się pasować do niego doskonale. Filozoficzne rozważania Hacketa zostały przerwane przez Nikki, która właśnie wróciła. Niosła szklankę mleka i talerz z kilkoma naprędce zrobionymi kanapkami. Wzdrygnęła się, mówiąc o zimnie panującym w kuchni, po czym usiadła obok niego na łóżku i ugryzła jedną z kanapek. - Świnia - powiedział patrząc, jak je. - Kwik, kwik - odpowiedziała chichocząc. Objął ją ręką w pasie i przyciągnął do siebie, całując ją w ucho. Odłożyła kanapkę, pocałowała go lekko w czubek nosa, a potem sięgnęła po szklankę z mlekiem. Nabrała pełne usta płynu, ale nic nie przełknęła. Pochyliła się w jego stronę. Miała na wargach kropelki mleka. Gdy go pocałowała, otworzył usta i pozwolił jej wlać w nie trochę mleka. Uśmiechnęła się szeroko. Położyła rękę na 20 NEMESIS jego udzie i zaczęła przeczesywać rosnące tam gęsto włosy. Potem jej palce zawędrowały wyżej, delikatnie drażniąc jego krocze. - Muszę niedługo iść - szepnął, kiedy ścisnęła mocniej jego męskość, przesuwając po niej rytmicznie palcami i doprowadzając ją do stanu pełnej gotowości. - Niedługo - wydyszała mu w ucho. Legli w poprzek łóżka, a ich ciała splotły się. Cztery Wszystkie domy w tej części Clapham były do siebie podobne. Zbudowane szeregowo, zamieszkałe przez pospolitych ludzi prowadzących pospolite życie. Ludzi takich jak John i Susan Hacket. To właśnie ich dom obserwowali przez ostatnie dwadzieścia minut mężczyźni siedzący w szarym fordzie escorcie. Jakby na jakiś sekretny znak obaj wysiedli z samochodu i bez pośpiechu podążyli ścieżką w kierunku wejścia do ogrodu Hacke-tów na tyłach ich domu. Latarnie uliczne koło domu nie świeciły się, co dobrze ich maskowało. Zasłony w oknach okolicznych domów były pozaciągane. Było już zbyt późno, by ludziom chciało się wyglądać przez okno i sprawdzać, kto przychodzi. Parę domów dalej ujadał pies, ale dwaj mężczyźni nie zwracali na niego uwagi. Jeden z nich, wysoki, z nienaturalnie długimi rękami podniósł zaczep furtki i otworzył ją. Jego towarzysz zniknął za nim w ciemności. Ścieżka między domami miała jakieś piętnaście stóp długości; jej betonowa powierzchnia była popękana. Mężczyźni poruszali się ostrożnie, aby nie narobić niepotrzebnego hałasu, dopóki nie znajdą się na tyłach domu. W ogrodzie panowała ciemność. 21 U) 2 5" f 5' 5 SHAUN HUTSON Idący z przodu mężczyzna potknął się o zardzewiały trójkołowy rowerek, ale nie przejął się przeraźliwym skrzypieniem jego kół. Uśmiechnął się szeroko. Patrzył na swojego towarzysza, który usiłował otworzyć tylne drzwi domu. Niestety, były zamknięte na klucz. Wyciągnął zza pasa nóż długości około ośmiu cali z dwustronnie naostrzoną klingą. Włożył go we framugę okna i manewrował nim tak długo, aż zamek ostatecznie puścił. Potem nacisnął delikatnie łokciem i okno uchyliło się trochę. Peter Walton uśmiechnął się i skinął na kompana, który przykucnął i złożył ręce w strzemię. Walton postawił stopę na jego dłoniach i dał się podnieść do parapetu. Odczekał moment, a potem wsunął się do środka. Gdy stanął na podłodze, usłyszał odgłosy dobiegające z telewizora. Stojąc w ciemnym pokoju, patrzył, jak wysoki mężczyzna podąża w jego ślady. Ronald Mills poruszał się wyjątkowo zręcznie, mimo że miał ponad sześć stóp wzrostu. Wdrapał się przez okno i dołączył do Waltona. On także słyszał dźwięki dochodzące z salonu. Walton ssał w zamyśleniu dolną wargę. Nie spodziewał się zastać kogoś w domu. Wyraz zaskoczenia na jego twarzy zaczął stopniowo przechodzić w grymas satysfakcji. To była dodatkowa nagroda. Spojrzał na Millsa, skinął głową i chwycił za klamkę Drzwi otworzyły się bezszelestnie. Obaj weszli do hallu. Po prawej stronie były schody. Dźwięk telewizora brzmiał teraz głośniej. Caroline oglądała końcowe napisy filmu. Obejrzała nawet nadane później reklamy. Zachowywała się tak, jak gdyby pierwszy raz widziała je w kolorze. W końcu jednak postanowiła zrobić sobie herbatę, a potem zajrzeć do Lisy. Nie słyszała żadnych odgłosów z pokoju dziewczynki. Nigdy nie miała z nią kłopotów, ale uważała, że to należy do jej obowiązków. Przeciągnęła się i wstała. Wychodząc spoglądała jeszcze na ekran, jakby niechętnie się z nim rozstawała. Otworzyła drzwi i weszła do hallu. Było tam ciemno. 22 NEMESIS Czyżby pani Hacket wyłączyła światło? Caroline właśnie sięgała ręką do kontaktu, gdy czyjaś dłoń złapała ją za gardło, uniemożliwiając jakikolwiek okrzyk. Została szarpnięta do tyłu, prawie uniesiona przez rękę, która ją trzymała. Poczuła coś zimnego na policzku i uświadomiła sobie, że to nóż. Ronald Mills przyciskał ostrze do jej skóry, szepcząc jej do ucha niskim i ochrypłym głosem: - Jedno piśniecie, a utnę ci twoją cholerną głowę. 26 sierpnia 1940 Nie przestawała krzyczeć. Lawrenson próbował uspokoić kobietę, ale jego wysiłki były bezowocne. Nie mogli jej powstrzymać. - Na Boga, dajcie jej epidural - burknął Maurice Fraser. - Ona się męczy. Pochylił się nisko nad twarzą kobiety i patrzył w jej wyłupiaste, pełne bólu oczy. Patrzył tak, jak gdyby rzeczywiście potrzebował dowodu na to, że ona cierpi. - Żadnych środków przeciwbólowych - rzekł cicho Lawrenson, nie spuszczając oczu z kobiety. Miała jakieś dwadzieścia pięć lat, ale ból wyryty na jej twarzy sprawiał, że wyglądała na dziesięć lat starszą. Jej stopy były przywiązane grubymi paskami do metalowych strzemion, a ręce także były dokładnie umocowane. Mimo krępujących ją pasów szarpała się i wyrywała, gdy przepływały przez nią fale bólu. Biała koszula, którą miała na sobie, podniosła się, odsłaniając jej obrzmiały brzuch. Lawrenson obserwował od czasu do czasu jego gwałtowne skurcze. 23 SHAUN HUTSON Wyglądało to tak, jak gdyby dziecko usiłowało wydostać się na wolność. Nastąpił szczególnie silny skurcz i kobieta wydała głośny okrzyk. Lawrenson poczuł, jak jeżą mu się włosy na karku. - Doktorze, ona traci dużo krwi - rzekła pielęgniarka Kiley, obserwując stałe krwawienie z krocza rodzącej. Zużyto już kilka tamponów, aby zatrzymać strumień czerwonej cieczy. Bez skutku. Leżały teraz zbyteczne w metalowym pojemniku. Podłączono nową butelkę do kroplówki. Przez poskręcaną rurkę, podłączoną do igły umieszczonej w zgięciu lewej ręki, dostarczała ona kobiecie krwi. - Na Boga, Lawrenson, wydobądź dziecko - powiedział Fraser. - Zrób cesarskie cięcie, póki nie jest za późno. Stracimy ich oboje. Lawrenson potrząsnął głową. - Wszystko będzie dobrze - rzekł. Kolejny przenikliwy okrzyk wypełnił salę. Pielęgniarka Kiley, stojąca między nogami kobiety, spojrzała na Lawrensona. - Zaczyna się - powiedziała. Zaniepokojony przebiegiem porodu Lawrenson zbliżył się. Fraser złapał kobietę za ramiona, próbując jej pomóc, ale ona dalej krzyczała z bólu, podczas gdy skurcze stawały się coraz gwałtowniejsze. Czuła, że coś w niej pęka. Miała wrażenie, że jej wnętrzności są rozrywane. Ból stawał się nie do zniesienia. Lawrenson widział już czubek główki dziecka. Zakrwawione krocze przypominało mu usta, próbujące wypluć coś opasłego i niesmacznego. Kobieta zaczęła się rzucać wściekle na łóżku, tak oszalała z bólu, że udało jej się uwolnić lewą rękę z krępujących ją pasków. Kiedy machnęła nią, odłączyła się kroplówka. Z jej ręki i z końcówki rurki pociekła krew. Siostra Kiley pospiesznie podłączyła ją na nowo. - No, dalej - wrzasnął Lawrenson, patrząc, jak główka dziecka wydostaje się na wolność. - Przyj, już prawie po wszystkim. 24 NEMESIS Główka była już wolna, a noworodek poruszał się sam, jakby próbując uciec ze swojego krwawego więzienia. Gdy dziecko wyślizgiwało się na świat, srom kobiety rozszerzył się jeszcze bardziej. Lawrenson sięgnął po noworodka, nie zwracając uwagi na krew spływającą na jego ręce. Uniósł go do góry. Z brzucha dziecka jak nadęty wąż zwisała pępowina, wciąż jeszcze połączona z łożyskiem, które zostało wydalone kilka sekund później Głowa kobiety opadła do tyłu. Czoło miała zasłonięte splątanymi włosami. Jej ciało pokrywał pot. Fraser spojrzał na dziecko, które Lawrenson trzymał wysoko, ściskając je jak jakąś zdobycz. - O Jezu - mruknął doktor, wybałuszając oczy. Siostra Kiley ujrzawszy dziecko, nie mogła wydobyć z siebie głosu. Odwróciła się i gwałtownie zwymiotowała. - Lawrenson, nie możesz... - wysapał Fraser i zatkał usta dłonią. - Z dzieckiem wszystko w porządku. Mówiłem, że tak będzie. Lawrenson był rozpromieniony. Trzymał noworodka i nie pozwalał mu wywinąć się z uścisku. Pępowina wciąż pulsowała jak gruba dżdżownica. Wyglądało to tak, jakby jakiś pasożyt myszkował w brzuchu dziecka. Trzymał je przed matką, która już na tyle przemogła cierpienie, by spojrzeć. Jej zamglone z bólu oczy dopiero po chwili odzyskały ostrość widzenia. Zobaczyła swoje dziecko. - Pani syn - rzekł dumnie Lawrenson. Krzyknęła ponownie. 25 SHAUN HUTSON NEMESIS Pięć Walton przypuszczał, że dziewczyna ma siedemnaście lat, może więcej. Zresztą nieważne. Stała przed nim i przesuwała palcami, jak gdyby rozdawała karty. W oczach miała łzy. Spoglądała na dwóch mężczyzn, którzy gapili się na nią z zachwytem. Jeden z nich, ten wyższy, przez cały czas wycierał usta wierzchem dłoni. Caroline była pewna, że się ślini. Jego oddech był głęboki, chrapliwy i sapiący. Przypominał oddech astmatyka łapiącego powietrze. - Jesteś piękna - powiedział Walton, dotykając jej policzka czubkiem noża. Caroline próbowała przełknąć ślinę, ale jej gardło było suche. Zamknęła oczy. Łzy popłynęły jej po policzkach. Walton przycisnął nóż do jej twarzy tak, aby jedna ze słonych kropli spadła na metal. Cofnął ostrze i zlizał ją. Potem uśmiechnął się do dziewczyny. - Zdejmij bluzkę - powiedział miękko, wciąż się uśmiechając. - Proszę, nie zróbcie mi krzywdy - rzekła, wycierając łzy wierzchem dłoni. - Zdejmij bluzkę - nalegał Walton, a jego głos był teraz prawie niesłyszalny. Zbliżył się do niej o krok i przysunął twarz. Oddech miał nieświeży od papierosów i psujących się zębów. Wciąż była niezdecydowana. - Zdejmij tę cholerną bluzkę lub ja to zrobię za ciebie - syknął przez zaciśnięte zęby. Caroline sięgnęła do górnego guzika. Jej ręce drżały, ale wolno odpięła go i powtarzała tę czynność tak długo, aż bluzka zwisła rozpięta. Pomimo strachu była zarumieniona. - Powiedziałem, żebyś zdjęła - upomniał ją Walton. - Zrób to. - Proszę... - Zrób to - warknął. Wysunęła jedno, a potem drugie ramię i bluzka opadła na podłogę. Pociągnęła nosem, próbując powstrzymać łzy, ale bez skutku. - Proszę, nie róbcie mi krzywdy - skomlała, patrząc na mężczyzn, jak gdyby spodziewała się znaleźć u nich odrobinę współczucia. Zawiodła się. - Dlaczego płaczesz? Tym razem Mills zadał to pytanie. Zbliżył się i położył rękę na jej ramieniu, patrząc na piersi, które usiłowała zakryć. Rozsunął jej ręce i pociągnął za ramiączko stanika. - Masz piękne włosy - powiedział, owijając je dookoła dłoni i ciągnąc jej głowę w kierunku swojej twarzy. - Pocałuj mnie. Uśmiechnął się szeroko, a potem spojrzał na swego towarzysza, który skinął głową, jak gdyby go przynaglając. - W porządku. No dalej, pocałuj go - rzekł Walton. - Proszę... Nie miała wyjścia. Mills przyciągnął ją i przycisnął swe wargi do jej ust. Poczuła, jak gruby język wciska się między jej wargi, a ślina spływa po jej brodzie. - Cnotka. Nigdy jeszcze nie byłaś całowana? - zapytał Mills, przyciskając jej czubek noża pod brodą. Patrzył, jak jej łzy mieszają się z jego śliną. - Zdejmij biustonosz - rzekł Walton. - Pokaż nam swoje ciało. Caroline prawie niedostrzegalnie potrząsnęła głową. Szlochała. - Powiedziałaś, że nie chcesz, byśmy cię skrzywdzili - przypomniał jej Mills, łapiąc ją raz jeszcze za włosy. Przycisnął ostry jak brzytwa nóż do jej naprężonych loków i przejechał po nich bez wysiłku. Odrzucił garść włosów. - Dziś z włosami, jutro łysa - zachichotał, patrząc na Waltona, który ledwie skinął głową. 26 27 SHAUN HUTSON Pięć Walton przypuszczał, że dziewczyna ma siedemnaście lat, może więcej. Zresztą nieważne. Stała przed nim i przesuwała palcami, jak gdyby rozdawała karty. W oczach miała łzy. Spoglądała na dwóch mężczyzn, którzy gapili się na nią z zachwytem. Jeden z nich, ten wyższy, przez cały czas wycierał usta wierzchem dłoni. Caroline była pewna, że się ślini. Jego oddech był głęboki, chrapliwy i sapiący. Przypominał oddech astmatyka łapiącego powietrze. - Jesteś piękna - powiedział Walton, dotykając jej policzka czubkiem noża. Caroline próbowała przełknąć ślinę, ale jej gardło było suche. Zamknęła oczy. Łzy popłynęły jej po policzkach. Walton przycisnął nóż do jej twarzy tak, aby jedna ze słonych kropli spadła na metal. Cofnął ostrze i zlizał ją. Potem uśmiechnął się do dziewczyny. - Zdejmij bluzkę - powiedział miękko, wciąż się uśmiechając. - Proszę, nie zróbcie mi krzywdy - rzekła, wycierając łzy wierzchem dłoni. - Zdejmij bluzkę - nalegał Walton, a jego głos był teraz prawie niesłyszalny. Zbliżył się do niej o krok i przysunął twarz. Oddech miał nieświeży od papierosów i psujących się zębów. Wciąż była niezdecydowana. - Zdejmij tę cholerną bluzkę lub ja to zrobię za ciebie - syknął przez zaciśnięte zęby. Caroline sięgnęła do górnego guzika. Jej ręce drżały, ale wolno odpięła go i powtarzała tę czynność tak długo, aż bluzka zwisła rozpięta. Pomimo strachu była zarumieniona. 26 NEMESIS - Powiedziałem, żebyś zdjęła - upomniał ją Walton. - Zrób to. - Proszę... - Zrób to - warknął. Wysunęła jedno, a potem drugie ramię i bluzka opadła na podłogę. Pociągnęła nosem, próbując powstrzymać łzy, ale bez skutku. - Proszę, nie róbcie mi krzywdy - skomlała, patrząc na mężczyzn, jak gdyby spodziewała się znaleźć u nich odrobinę współczucia. Zawiodła się. - Dlaczego płaczesz? Tym razem Mills zadał to pytanie. Zbliżył się i położył rękę na jej ramieniu, patrząc na piersi, które usiłowała zakryć. Rozsunął jej ręce i pociągnął za ramiączko stanika. - Masz piękne włosy - powiedział, owijając je dookoła dłoni i ciągnąc jej głowę w kierunku swojej twarzy. - Pocałuj mnie. Uśmiechnął się szeroko, a potem spojrzał na swego towarzysza, który skinął głową, jak gdyby go przynaglając. - W porządku. No dalej, pocałuj go - rzekł Walton. - Proszę... Nie miała wyjścia. Mills przyciągnął ją i przycisnął swe wargi do jej ust. Poczuła, jak gruby język wciska się między jej wargi, a ślina spływa po jej brodzie. - Cnotka. Nigdy jeszcze nie byłaś całowana? - zapytał Mills, przyciskając jej czubek noża pod brodą. Patrzył, jak jej łzy mieszają się z jego śliną. - Zdejmij biustonosz - rzekł Walton. - Pokaż nam swoje ciało. Caroline prawie niedostrzegalnie potrząsnęła głową. Szlochała. - Powiedziałaś, że nie chcesz, byśmy cię skrzywdzili - przypomniał jej Mills, łapiąc ją raz jeszcze za włosy. Przycisnął ostry jak brzytwa nóż do jej naprężonych loków i przejechał po nich bez wysiłku. Odrzucił garść włosów. - Dziś z włosami, jutro łysa - zachichotał, patrząc na Waltona, który ledwie skinął głową. 27 SHAUN HUTSON - Zdejmij biustonosz - warknął. - Ale już. Próbowała się bronić, błagać, ale nie mogła wydobyć z siebie ani jednego słowa. Sięgnęła więc do tyłu i odpięła zatrzask stanika, trzymając go przez kilka cennych sekund, zanim zdjęła go i odsłoniła piersi. Walton pomasował przez spodnie swoją sztywniejącą męskość. - A teraz dżinsy - powiedział. Płakała cicho przez cały czas, a łzy spływały jej po policzkach. Dwaj mężczyźni stali parę stóp od niej i oglądali ten striptiz z rosnącym podnieceniem. - Nie zabijajcie mnie - szlochała, stojąc przed nimi tylko w majtkach. - Zrobię, co mi każecie, tylko nie zabijajcie mnie. - Zdejmij majtki - rzekł Mills. - Powoli. Wetknęła kciuk za pasek i ściągnęła majtki z drżących pośladków i ud. W końcu stanęła naga przed swoimi dręczycielami. Uniosła ręce, aby przykryć włosy na podbrzuszu, ale Mills złapał ją za nadgarstek. Przyciągnął jej dłoń do swego krocza i zmusił ją, by dotknęła tego, co pulsowało pod spodniami. - Masz chłopaka? - zapytał Walton, przyciskając się do niej. Nie odpowiedziała. - Masz? - warknął, obracając jej głowę tak, że patrzyła prosto w jego wytrzeszczone oczy. Potrząsnęła głową. Jej oczy zaszły łzami. Drżała na całym ciele. - Więc nie wiesz, jak to jest, kiedy kobietę dotyka mężczyzna? - zapytał miękko Walton. - Nie wiesz, co straciłaś. Zachichotał i przez sekundę zerkał na jej piersi. - A teraz, jeśli będziesz dobra, to cię nie skrzywdzimy. Czy będziesz dobra? Spróbowała skinąć głową, ale wyszło to tak, jak gdyby miała sparaliżowane ciało. Pomyślała, że zemdleje. - Zatańczysz dla nas - rzekł Mills uśmiechając się. - Nie umiem - lamentowała bliska załamania. - No, dalej - powiedział, przyciskając nóż do jej policzka. -Wszystkie dziewczyny umieją tańczyć. - Powiedzieliście, że mnie nie skrzywdzicie. Proszę... 28 Walton schylił się i końcem noża podniósł jej biustonosz. Powiewał nim przed nią jak zdobyczą. - Tańcz - powiedział. - Mamusiu. Wszyscy troje usłyszeli to słowo. Mills odwrócił się z uśmiechem zamarłym na twarzy. - Kto jeszcze jest w domu? - warknął Walton, chwytając Caro-line za włosy. - To dziecko - odparł Mills z rozpalonymi oczami. - Gdzie ono jest? - sapał Walton. - Na górze - wyszlochała Caroline. Znowu rozległo się płaczliwe wołanie. Mills ruszył w kierunku drzwi. - Nie róbcie jej krzywdy - krzyknęła Caroline. Walton przycisnął dłoń do jej ust i ściągnął ją na kanapę, trzymając nóż na jej gardle. - Zajrzę do niej - powiedział miękko Mills, wychodząc z pokoju w kierunku schodów. - On jest bardzo dobry dla małych dzieci - poinformował ją Walton, mocując się z zamkiem spodni. - A teraz bądź tylko cicho, dobrze? Mills doszedł do schodów i zatrzymał się. Nasłuchiwał przez chwilę, a potem zaczął wolno wchodzić. Dotarł do podestu i skierował się ku drzwiom, które były lekko uchylone. Kiedy je otworzył, zobaczył dziecko siedzące w łóżeczku. Jego sylwetka rysowała się wyraźnie. Gdy wszedł do sypialni, dziecko było spokojne. - Cześć - powiedział wesoło. Lisa patrzyła zaintrygowana na przybysza. Nigdy przedtem nie widziała go, ale pozostała spokojna, gdy ukląkł obok jej łóżeczka. - Jesteś bardzo ładną małą dziewczynką - wydyszał Mills. - Jak masz na imię? Powiedziała mu. - Jakie piękne imię. 29 SHAUN HUTSON Popchnął ja lekko na łóżko. Patrzył na nią, uśmiechał się i ocierał usta wierzchem dłoni. Potem sięgnął po nóż. Sześć Siostra oddziałowa skłoniła się uprzejmie, kiedy Susan Hacket ją mijała. Ta odwzajemniła się uśmiechem i poszła dalej korytarzem. Wysoka pielęgniarka także uśmiechnęła się do Sue. Już teraz większość personelu rozpoznawała ją. Przez ostatnie sześć tygodni przychodziła do szpitala co wieczór. Była prawie jedną z nich. Kiedy otwierała drzwi pokoju 562, zastanawiała się, jak długo jeszcze bądzie powtarzać ten rytuał. Zatrzymała się na moment w przejściu, a potem wolno zamknęła za sobą drzwi. W powietrzu unosił się znajomy odór stęchłego moczu i środka dezynfekującego, ale tego wieczoru doszedł do tego jeszcze jeden ostry zapach. Sue rozpoznała woń nie zmienionej wody. Kwiaty stojące obok łóżka były zwiędłe. Z niektórych opadły już płatki. Woda była mętna. Zmieniała ją przed trzema czy czterema dniami. Podeszła do łóżka, uświadamiając sobie chłód panujący w pokoju. Wzdrygnęła się i zauważyła uchylone okno. Zamruczała coś pod nosem i zamknęła je, odcinając dopływ zimnego powietrza. Potem odwróciła się w stronę łóżka. - Cześć, tato - powiedziała miękko, uśmiechając się najładniej jak mogła. Nie słyszał jej. Przez ostatnie dwa tygodnie coraz częściej pogrążony był w malignie. Czasami z powodu dodatkowych dawek morfiny, a czasem jego ciało po prostu poddawało się i zapadał w sen, by nie odczu- 30 NEMESIS wać bólu. Sue dotknęła jego ręki. Była zimna jak lód. Przykrywał go tylko jeden koc. Pospiesznie podciągnęła go aż pod szyję ojca, chowając pod nim jego ręce. Pochylając się nad ojcem, poczuła jeszcze silniejszy zapach starego moczu. Gdy jego stan się pogorszył, podłączono mu cewnik. Zajrzała więc teraz pod łóżko i zobaczyła, że pojemnik jest do połowy wypełniony ciemnym płynem. Westchnęła ciężko, myśląc o tym, jak niedbale zajmuje się jej ojcem obsługa szpitala. On był już zupełnie bezsilny. Nie był nawet w stanie pójść do toalety. Już wcale nie opuszczał łóżka. Kiedy choroba zaczęła go atakować, mógł chodzić tam i z powrotem po korytarzu, mógł nawet wyjść na spacer do szpitalnego ogrodu. Kiedy jednak rak zaczął coraz bardziej mu doskwierać, mógł tylko leżeć w łóżku i czekać, aż choroba zeżre go od środka. Stała tak jeszcze przez chwilę i patrzyła na jego twarz. Skórę miał zabarwioną na żółto i tak naciągniętą, że wydawało się, iż grozi jej pęknięcie. Tom Nolan nigdy nie był potężnym mężczyzną, nawet kiedy cieszył się dobrym zdrowiem. Teraz wyglądał jak uciekinier z Oświęcimia. Oczy miał głęboko zapadnięte, powieki lekko rozwarte, jak gdyby patrzył na córkę. Patrzył, ale nie widział. Słyszała jego głębokie, chrapliwe oddechy, widziała prawie niedostrzegalne ruchy klatki piersiowej i tylko to utwierdzało ją w przekonaniu, że on jeszcze żyje. Jego rzadkie, białe włosy były zaczesane na jedną stronę, a parę kosmyków zsunęło się na czoło. Wyjęła z szuflady szafki grzebień i ostrożnie przejechała nim po słabych włosach. Kiedy skończyła, zauważyła, że drżą jej ręce. Stała przez moment, patrząc na niego, a potem wzięła wazon ze zwiędłymi kwiatami i wyrzuciła je do kosza na śmieci. Umyła wazon w umywalce i włożyła do niego kwiaty, które kupiła po drodze do szpitala. Kiedy odstawiła wazon, zauważyła na blacie szafki kopertę. Otworzyła ją i wyciągnęła kartę z napisem: "Z nadzieją, że wkrótce odeprzesz atak". 31 SHAUN HUTSON Pod spodem było zdjęcie boksera. Otworzyła kartę i zacisnęła zęby, jak gdyby chciała pokonać ból. Sue nie znała imienia nadawcy i nie wiedziała, kto napisał słowa: "Szybkiego powrotu do zdrowia". Prawie wściekłymi szarpnięciami porwała kopertę wraz z zawartością i wrzuciła skrawki do kosza ze zwiędłymi kwiatami. - Szybkiego powrotu do zdrowia - powtórzyła pod nosem, wpatrując się w wyschniętą i skurczoną postać swojego ojca. Niemal rozśmieszyła ją ta ironia. 'Ty byś nie powrócił szybko do zdrowia, gdybyś miał raka płuc" - pomyślała. "W ogóle byś nie wyzdrowiał. Robiłbyś to samo, co mój ojciec. Leżałbyś w łóżku i pozwalał chorobie zjadać ciebie od środka. Pozwoliłbyś, żeby zamieniła cię w żywy szkielet. Pozwoliłbyś, aby ból rozrywał cię na kawałki." Nie wiedziała, kiedy pojawiły się w jej oczach łzy. Co wieczór widziała go, siedziała obok niego i co wieczór przysięgała, że nie będzie płakać, ale widok ojca leżącego i czekającego na śmierć był zbyt przejmujący. Usiadła na krawędzi łóżka, wyciągnęła z kieszeni chusteczkę i wycierała oczy. Jej przytłumiony szloch został na chwilę zagłuszony przez char-kot ojca. Zacisnęła mocno zęby, aż zabolały ją szczęki, potem zaś wytarła nos i westchnęła zmęczona. Jak długo to jeszcze potrwa? Ile jeszcze nocy oczekiwania? Były już takie chwile, szczególnie w ciągu paru ostatnich tygodni, kiedy chciała modlić się o jego śmierć. Byłby to przynajmniej koniec jego cierpień". Ale kiedy nachodziły ją takie myśli, szybko strofowała siebie. Życie było tak cenną rzeczą, że trzeba się go było mocno trzymać bez względu na zniewagi i cierpienia. Życie w bólu jest lepsze od niebytu. Zastanawiała się, czyjej ojciec myśli tak samo. Ścisnęła jego rękę przez cienki koc i poczuła, jaki jest drobny. Miała wrażenie, że ściska rękę szkieletu, schowaną pod przykryciem. Mogła sobie łatwo wyobrazić, że na kościach nie ma ciała i że zbyt mocny uścisk mógłby zgruchotać rękę. Potrzymała go jeszcze przez chwilę, a potem znowu wytarła oczy. Początkowa fala emocji już opadła. Pozostało jedynie poczucie bezsilności, które zawsze ogarniało ją po płaczu. Czuła okropne zmęczenie i jedno- 32 NEMESIS cześnie zamęt w głowie z tego powodu, że po tak długich mękach może ofiarować mu tylko swoje łzy. Każdego wieczoru, kiedy przyjeżdżała do szpitala, mówiła sobie, że nie będzie płakać, że przywykła już do jego wyglądu i świadomości, że pozostaje jej tylko czekać na jego śmierć. Ale każdego wieczoru, kiedy widziała to zniszczone oblicze i kiedy zdawała sobie sprawę, że niedługo odejdzie na zawsze, do oczu napływały jej łzy. Wiedziała, że tylko ona go odwiedza. Tak samo było, kiedy żył w swoim mieszkaniu w Camden, zanim dotknęła go choroba. Sue miała siostrę, starszą od niej o rok, która mieszkała około czterdziestu mil od Londynu, mniej niż godzinę jazdy samochodem, ale była w szpitalu tylko dwa razy, na początku, zanim rak zaatakował na dobre. Sue nie winiła jej. Wiedziała, że były konkretne powody, które nie pozwalały jej na częstsze wizyty. A poza tym doszła do wniosku, że jej wieczorne wizyty są prawie obowiązkiem. Przychodziła z miłości, ale także dlatego, że wiedziała, iż była jego najbardziej ukochanym dzieckiem. Wciąż była jego "małą dziewczynką". Musiała być tu z nim. Pociągnęła nosem i raz jeszcze ścisnęła jego rękę. Był bardzo zimny. Nawet kiedy zaczęła masować jego rękę, wciąż wydawał się zmarznięty. Wyglądało to prawie tak, jak gdyby wciągał w siebie chłodne powietrze i magazynował je w woskowej skórze. Kiedy umierała jej matka, nie było takiego przewlekającego się oczekiwania. Zmarła na wylew przed dziesięcioma laty. Szybkość, z jaką to się stało, była druzgocąca, ale teraz, kiedy siedziała z ojcem, zastanawiała się, co jest gorsze. Chociaż wiedziała, że nie mogło być mowy o lepszym lub gorszym sposobie umierania. Śmierć przynosi ból i cierpienie bez względu na to, kiedy przychodzi. Po śmierci matki Sue uświadomiła sobie okropną nieodwołalność śmierci, pustkę, jaką ona czyni w życiu tych, którzy pozostają. Widziała, jak przybity był ojciec po śmierci jej matki. Mieszkanie, w którym żyli przez trzydzieści lat, w którym stworzyli rodzinę, stało się dla niego więzieniem, celą pełną bolesnych wspo-mnieri. Były szczególnie bolesne, bo tylko je miał. Nie widział przed sobą przyszłości; była tylko przeszłość, w której pozostał. 33 SHAUN HUTSON Znała to uczucie. Spędziła cudowne chwile ze swoim ojcem, ale kiedy on umrze, pozostaną tylko wspomnienia, a wspomnienia z czasem zacierają się. Nawet te dobre. Pod wpływem tych rozmyślań świeża fala łez napłynęła do jej oczu. Starła ją natychmiast wierzchem dłoni. Dotknęła ojcowskiego policzka, przejechała po nim delikatnie dłonią, wyczuwając sterczące kości i wklęsłości, jakie powstały na jego twarzy. Tym razem nie płakała i pozostała tak przez pięćdziesiąt minut, gładząc jego włosy i twarz, ściskając jego rękę. W końcu spojrzała na zegarek i zobaczyła, że czas wizyt już się skończył. Słyszała, jak inni idą korytarzem do wyjścia. Powoli wstała i raz jeszcze podciągnęła koc, otulając nim ojca. Potem pochyliła się i pocałowała go w czoło. - Dobranoc, tato - szepnęła. - Do zobaczenia jutro. Odwróciła się i nie oglądając się za siebie, otworzyła drzwi i wyszła cicho, nie chcąc go zbudzić. Siedem Włożył na siebie koszulę i wpychał ją do dżinsów. Z łazienki dobiegał odgłos lejącej się z prysznica wody. Przez otwarte drzwi widział zamazaną sylwetkę Nikki za matowym szkłem. Hacket zapiął koszulę, po czym włożył tenisówki i zaczął je wiązać. Usiadł na brzegu łóżka i podniósł głowę, gdy usłyszał, że prysznic został zakręcony. W chwilę później wyszła stamtąd Nikki. Jej mokre ciało lśniło i Hacket podziwiał jej figurę przez kilka sekund, dopóki nie okryła się ręcznikiem. Jej włosy zwisały długimi pasmami, a woda kapała na jej ramiona, gdy weszła do sypialni. Podeszła do Hacketa i pocałowała go miękko w usta, a trochę wody z jej mokrych włosów spadło na jego koszulę. Ściągnęła z siebie 34 NEMES1S ręcznik i zaczęła wycierać ramiona i nogi. On wciąż siedział na łóżku i patrzył na nią. Jego wzrok spoczął na złotym łańcuszku z małym opalem, który wisiał na jej szyi. Jego kolejny prezent. "Jeżeli chcesz mieć romans, to rób to z klasą - mówił sobie. - Kup jej coś. Pokaż, że troszczysz się o nią." Niewiele brakowało, a Hacket roześmiałby się. Troska. Co on, do diabła, wiedział o trosce? Gdyby się troszczył o kogoś, to byłby teraz w domu, nie zaś przygotowywał się do wyjścia z mieszkania kochanki. Jednak to, że udzielił sobie nagany, wcale nie przyspieszyło jego wyjścia. Odetchnął głęboko i dotknął jej nogi, którą właśnie uniosła i postawiła na łóżku, aby zetrzeć dokładnie wodę. - Czy musisz już iść? - zapytała. Hacket przytaknął. - Sue niedługo wróci ze szpitala - powiedział. - Lepiej będzie, jak pójdę. - Nie będzie ciekawa, gdzie byłeś? - Powiedziałem jej, że mam zebranie. - Ufa ci, czy jest naiwna? W głosie Nikki pobrzmiewała nutka sarkazmu, na którą Hacket nie zwrócił uwagi. - Naprawdę chcesz wiedzieć? Myślałem, że nie chcesz słyszeć niczego o mojej żonie - odparł poirytowany. - Nie chcę. Ty pierwszy wspomniałeś o niej. Skończyła wycierać się. Sięgnęła po szlafrok, założyła go na siebie i zaczęła suszyć włosy. - Czy myślisz o niej, kiedy jesteś ze mną? - zapytała. Hacket zmarszczył brwi. - Co to jest? Przesłuchanie? Podwinął rękawy swojej białej koszuli, odsłaniając grube przedramiona. Przez moment patrzyli na siebie w milczeniu, a potem Nikki odezwała się trochę delikatniej. - Słuchaj, John, nie chciałam zachować się jak dziwka. - Cholernie dobrze ci to wyszło - burknął. 35 SHAUN HUTSON - Chcę ciebie. Nie chcę wiedzieć nic o twojej żonie i twojej rodzinie i jeśli zabrzmiało to gruboskórnie, to przepraszam. Oboje zdecydowaliśmy się na ten romans. Jeżeli myślisz inaczej i czujesz się winny, to może nie powinieneś być tutaj? - Chcesz, żebym tu był? - dopytywał się. Pochyliła się i pocałowała go. - Oczywiście, że chcę. Chcę ciebie zawsze, kiedy tylko mogę cię mieć. Ale nie jestem przecież głupia. Wiem, że ten romans kiedyś się skończy. Musi. Nie będę nalegać, abyś porzucił dla mnie swoją żonę. Chcę się radować z tobą, dopóki mogę. Chyba nie ma w tym nic złego, prawda? Hacket uśmiechnął się i pokręcił głową. Wstał, wziął ją w ramiona i pocałował, wsuwając język między jej wargi i zęby. Odwzajemniła mu się namiętnie. Szlafrok spadł na podłogę, a jej piersi mocno napierały na jego klatkę piersiową. Gdy się rozłączyli, Nikki ciężko dyszała, a jej twarz była zarumieniona. Po chwili spojrzała na niego pytająco. Hacket nie mógł oprzeć się mocy tego spojrzenia. - Czego ty chcesz, John? - spytała. - Co z tego masz? Kim jestem dla ciebie? Tylko szybkim ciupcianiem? Chwilką na boku? Jej irlandzki akcent stał się wyrazistszy. Zdarzało się to wtedy, gdy była zdenerwowana i zła. - Jesteś czymś więcej niż chwilką na boku - odparł. - Chryste, nienawidzę takich określeń. - A jak byś mnie nazwał? Kochanką? To brzmi uczciwiej, prawda? A może utrzymanką? - Utrzymanką to niepłatna prostytutka - powiedział. - Jakie znaczenie mają określenia, Nikki? Zadajesz zbyt wiele pytań. Pogłaskał ją delikatnie wskazującym palcem po brodzie. Złapała jego palec, uniosła do ust i pocałowała go, liżąc jego czubek językiem. - Wydajesz na mnie pieniądze - powiedziała, dotykając opala na łańcuszku. - Nie krzywdź mnie, John, tylko o to proszę. Zmarszczył brwi. - Nigdy cię nie skrzywdzę. Dlaczego o tym mówisz? 36 NEMESIS - Bo się boję. Boję się zaangażowania i tego, że zacznę zbyt wiele myśleć o tobie. Możesz mnie skrzywdzić nieświadomie. - To jest obosieczne. Nie mogę kierować uczuciami. Ryzykuję tak samo jak ty. Mam więcej do stracenia niż ty. Jeżeli zakocham się w tobie, to mam... Nie dokończył zdania. - Żonę i córkę - dokończyła. - Tak, żonę, córkę i pożyczkę hipoteczną - odparł, uśmiechając się komicznie. - Więc jedziemy dalej - rzekła, przyciągając go bliżej. - Jak już powiedziałam, chcę ciebie zawsze, kiedy tylko mogę cię mieć. Muszę jedynie być ostrożna. Pocałowała go. Hacket spojrzał na zegarek i skierował się do drzwi. Znów owinęła się ręcznikiem i odprowadziła go do hallu. - Kiedy cię zobaczę? - zapytała. Zatrzymał się, trzymając rękę na klamce. - Jutro w szkole. Możemy się minąć i udawać, że nigdy nie spotkaliśmy się, jak to zawsze robimy - powiedział z nutką zgryźliwości. - Wiesz, o co mi idzie. Zadzwonisz do mnie? Skinął głową, uśmiechnął się do niej i wyszedł. Zjechał windą na parter i poszedł do samochodu. Usiadł za kierownicą renaulta i siedział przez kilka długich chwil w ciemności. Potem obejrzał się do tyłu, w stronę okna Nikki. Wciąż paliło się u niej światło. Głęboko odetchnął, bębniąc ze złością po kierownicy. Zaklął pod nosem i gwałtownie przekręcił kluczyk. Włączył silnik, wcisnął bieg i odjechał. Przy niewielkim ruchu powinien dojechać do domu w niecałe czterdzieści minut. 37 SHAUN HUTSON Osiem Pierwszy samochód policyjny stał na chodniku tuż przy wjeździe na ulicę. Susan Hacket minęła go, zbliżając się do swojego domu, i zauważyła siedzących w nim umundurowanych mężczyzn. Niemal oślepła od błysków czerwonych i niebieskich świateł, które zdawały się wypełniać noc. Obracały się cicho na dachach karetek i samochodów policyjnych. Wyglądało to jak scena z niemego filmu. Sue zmarszczyła brwi, zaniepokojona nagle widokiem tylu służbowych pojazdów. Z miejsca zdała sobie sprawę, że są one zaparkowane pod jej domem. - O Boże - szepnęła i zatrzymała samochód. Wygramoliła się zza kierownicy i pobiegła chodnikiem. Przed domem stała grupa policjantów, którzy przede wszystkim pilnowali bram okolicznych domów. Widziała zapalone światła w pokojach od frontu, widziała twarze, a przynajmniej sylwetki wyglądających na zewnątrz i zaciekawionych ludzi. Gdy zobaczyła dwóch sanitariuszy, wchodzących do jej domu, wpadła w panikę. Biegła dalej, odpychając policjanta, który próbował zagrodzić jej drogę. Gdy dobiegła do drzwi wejściowych, dwóch mężczyzn zastąpiło jej drogę. - Co tu się dzieje? - zapytała krzepkiego sierżanta. - Proszę mnie wpuścić. Mieszkam tutaj. W środku jest moja córka. Pojawił się kolejny mężczyzna w wieku około trzydziestu pięciu lat, ubrany w brązową kurtkę i szare spodnie. Wynurzył się zza pleców sierżanta. Zmierzył Sue badawczo wzrokiem, jak gdyby próbował ją rozpoznać. 38 NEMESIS - Pani Hacket? - odezwał się w końcu. - Tak. Co się dzieje? Proszę mi powiedzieć. Sierżant odsunął się na bok i Sue wpadła do hallu. Natychmiast poczuła ten zapach. Ostrą woń ekskrementów, zmieszaną z zapachem jakby miedzi. Mężczyzna w brązowej kurtce zagrodził jej drogę i kiedy próbowała go odepchnąć, złapał ją za ramiona i przytrzymał. Był blady na twarzy, a na jego podbródku ciemniał kilkudniowy zarost. Nawet w tak pełnej napięcia sytuacji Sue zauważyła jego przeszywające spojrzenie. Spojrzenie niebieskich oczu przenikało jej duszę. - Proszę mi powiedzieć, co się tu dzieje - prosiła, usiłując uwolnić się od jego uścisku. - Czy pani nazywa się Susan Hacket? - Tak. Proszę mi powiedzieć, co się tu stało. Niemal krzyczała. - Gdzie jest moja córka? Właśnie wtedy z salonu wyszli sanitariusze. Sue raz jeszcze zwróciła uwagę na tym razem mocniejszy zapach. Na noszach, które nieśli, leżało prześcieradło, kiedyś białe. Teraz było purpurowe. Sue uświadomiła sobie, że to krew. Wytrzeszczyła oczy i ruszyła ku noszom. Mężczyzna w brązowej kurtce próbował ją zatrzymać, ale uwolniła jedną rękę i chwyciła za prześcieradło, ściągając je o kilka cali. - Nie! - wrzasnęła. Kiedy sanitariusz przykrywał pospiesznie zakrwawione ciało Caroline Feams, Sue poczuła, jak żołądek podchodzi jej do gardła. W ułamku sekundy zdążyła spostrzec, że twarz Caroline była pocięta w kilkunastu miejscach, że jej wargi były wycięte i zamiast ust miała krwawy otwór. Jej włosy były ubroczone krwią, która wypłynęła ze śmiertelnych ran. Mężczyzna w brązowej kurtce próbował doprowadzić Sue do kuchni, odciągając ją od ciała Caroline. Ona jednak opierała się, więc musiał ją unieść i wynieść z hallu. - Gdzie jest Lisa? - wysapała. 39 SHAUN HUTSON - Pani Hacket, jestem sierżantem policji. Nazywam się Spencer, jak... Sue nie interesowała tożsamość policjanta. - Gdzie jest moja córka? - wrzeszczała, a łzy poczęły napływać jej do oczu. - Pani córka nie żyje - rzekł beznamiętnie Spencer, próbując wyrazić to współczującym tonem, ale wiedział, że to niemożliwe. Trzymał Sue jeszcze przez chwilę. Potem wyrwała mu się i uderzyła o stół. Przez sekundę miała wrażenie, że zemdleje, ale złapała jedno z krzeseł i oparła się o nie. - Nie - szepnęła. - Tak mi przykro, pani Hacket - powiedział, ściskając jej rękę. Było jej zimno. - Gdzie ona jest? - dopytywała się Sue. Jej twarz pobladła. Wpatrywała się błagalnym wzrokiem w twarz Spencera, jak gdyby chciała wyczytać z niej prawdę. - Jest na górze - odparł, a potem dodał szybko: - Próbowaliśmy znaleźć pani męża... - Muszę ją zobaczyć - wyszeptała. - Musi mi pan pozwolić ją zobaczyć. Proszę. Wstała i spróbowała odepchnąć Spencera, który raz jeszcze stanął jej na drodze. - Niech mnie pan przepuści! - krzyknęła. - Muszę do niej pójść! Spencer zamknął kuchenne drzwi. - Już nic pani nie zrobi - powiedział. - Pani córka nie żyje. Sue nagle zastygła, a potem wydawszy jęk, zemdlała. 40 NEMESIS Dziewięć Gdy Hacket przyjechał do domu, zastał tam już tylko jeden policyjny samochód. Zerknął na niego przelotnie i skierował się do drzwi, szukając kluczy. Przypomniał sobie jednak, że zostawił je w innej kurtce. Nacisnął dzwonek i czekał, chuchając w dłonie dla rozgrzewki. Drzwi otworzył Spencer. Pomimo zaproszenia do środka Hacket patrzył ze zdumieniem na policjanta, stojąc przed drzwiami. W domach po przeciwnej stronie ulicy poruszyły się zasłony. Sąsiedzi próbowali zobaczyć, co się dzieje. - Pan John Hacket? - zapytał Spencer. Nauczyciel skinął głową i w końcu zdobył się na przekroczenie progu. Drzwi zamknęły się za nim. - Kim pan jest? - spytał niepewnie. Spencer przedstawił się. - Nie rozumiem. Dlaczego pan tu jest? Hacket został odprowadzony do kuchni, gdzie czekał jeszcze jeden mężczyzna w cywilu. Przedstawił się jako inspektor Mad-den. Był starszy od swego podwładnego o jakieś pięć lat. Miał siwiejące na skroniach włosy, które kontrastowały z czarnym wąsem i takimiż brwiami, zrośniętymi nad nosem. Wydawało się, że ciągle je marszczy. Głos miał ciepły, co ostro kontrastowało z jego wyglądem. Poprosił Hacketa, aby usiadł. Podano mu kubek herbaty. - Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, co tu się, do diabła, dzieje? -powiedział poirytowany. - Czy zdarzył się jakiś wypadek? Moja żona? Czy to moja żona? - Pańska żona jest u sąsiadów - powiedział miękko Madden. -Uspokojono ją i teraz śpi. 41 SHAUN HUTSON - Uspokojono? O czym pan mówi, do cholery? Co się stało? Oddychał nieregularnie. Co chwilę przenosił spojrzenie z jedne* go policjanta na drugiego. - Wieczorem włamano się do pańskiego domu - powiedział Madden jeszcze spokojniej. - Kiedy przyjechaliśmy, znaleźliśmy dwa ciała. Dziewczyny nazwiskiem Caroline Feams oraz pańskiej córki. Obie nie żyją, panie Hacket. Przykro mi. "Nie żyją." Te słowa i sposób, w jaki zabrzmiały, uśmierzyły całą złość i irytację Hacketa. Opuścił wolno głowę. Spróbował przełknąć ślinę, ale poczuł, że w gardle ma piasek. Kiedy przemówił, z jego gardła wydobył się ochrypły szept. - Przykro mi - powtórzył Madden. Hacket złożył dłonie przed sobą na stole i utkwił wzrok w kubku pełnym parującej herbaty. Przez chwilę gryzł palec. Panowała cisza. Policjanci spojrzeli po sobie, potem zaś skierowali wzrok na nauczyciela, który w końcu zdołał wydusić z siebie następne słowo. - Kiedy? - Sądzimy, że między siódmą a ósmą - usłyszał w odpowiedzi. Hacket zacisnął zęby. - O Boże - mruknął. Poczuł się niedobrze. Zamknął oczy i zacisnął powieki tak mocno, że aż gwiazdki zaczęły mu tańczyć przed oczami. Między siódmą a ósmą. Wtedy, kiedy był z Nikki. Potarł twarz dłońmi, wciąż starając się zwalczyć mdłości. Otworzył bezgłośnie usta. Chciał tyle powiedzieć, chciał tyle się dowiedzieć, ale nie mógł mówić. Tylko jedno słowo wydobyło się z jego ust. - Dlaczego? - zapytał patetycznie. - Dlaczego zostały zabite? Pytanie zostało zadane z prawie dziecinną naiwnością. Madden wyglądał na zakłopotanego. - Wydaje się, że ktoś włamał się, żeby ograbić dom - odparł. -Kiedy znaleźli pańską córkę i tę młodą osobę, to... - nie dokończył zdania. - Jak to zrobiono? - zapytał Hacket z wyjątkową twardością w głosie, mimo iż nie mógł się zmusić, by spojrzeć na policjantów. 42 NEMES1S - Nie sądzę, aby musiał pan to teraz wiedzieć, panie Hacket -rzekł Madden. - Pytałem, jak to zrobiono - warknął, rzucając spojrzenie na inspektora. - Mam prawo wiedzieć. Madden zawahał się. - Przy pomocy noża - powiedział cicho. Hacket skinął szybko głową, a jego wzrok raz jeszcze powędrował w dół. W ciszy, jaka zapanowała, rozlegało się tylko niemal dudniące tykanie ściennego zegara. W końcu Spencer chrząknął teatralnie, spojrzał na przełożonego i zaczął mówić. - Panie Hacket, obawiam się, że trzeba będzie dokonać formalnej identyfikacji zwłok pańskiej córki. •Hacket westchnął z bólem. - O Chryste - mruknął. - Jeżeli to możliwe, należy to uczynić w ciągu dwudziestu czterech godzin - kontynuował Spencer prawie przepraszającym tonem. - Zrobię to - rzekł Hacket ledwo słyszalnie. - Proszę nie mówić mojej żonie. Nie chcę, żeby zobaczyła Lisę w takim stanie. Spencer skinął głową. - Przyjadę po pana jutro około jedenastej. - Czy chciałby pan, aby jeden z moich ludzi został na noc przed pańskim domem, panie Hacket? - zapytał Madden. - To nie będzie żaden kłopot. Hacket potrząsnął głową i raz jeszcze pogrążyli się w milczeniu, które ostatecznie przerwał Madden. - Musimy pana poprosić, panie Hacket, aby pan także opuścił dom, dopóki chłopcy z ekipy nie skończą pracy. Czy ma pan gdzie zatrzymać się na dzień lub dwa? Hacket skinął głową. - Pozwólcie mi zobaczyć. Madden spojrzał zaskoczony. - Miejsce zdarzenia - powiedział nauczyciel. - Muszę zobaczyć. - Po co się torturować? Odwrócił się do Maddena. 43 SHAUN HUTSON - Muszę zobaczyć. Policjant pokiwał głową patrząc, jak Hacket przechodzi z kuchni do salonu. Salon był zdewastowany. Meble poprzewracane, ozdoby potrzaskane, telewizor i video rozbite. Jednak nie te bezmyślne zniszczenia zaszokowały Hacke-ta, lecz plamy krwi na dywanie, przykryte kawałkami folii. Podniósł jeden z foteli i pogrążył się w nim bezsilnie, rozglądając się po pokoju. Oczy miał wytrzeszczone, ale nic nie widział. Mijały minuty, a on siedział w całkowitej ciszy. Sam ze swoimi myślami. Potem wstał wolno i przeszedł do hallu, zamykając za sobą drzwi do salonu. Zawahał się przy schodach, jak gdyby wejście po nich było dla niego zbyt męczące lub jak gdyby bał się tego, co zobaczy na górze. W końcu zaczął wchodzić, trzymając się mocno poręczy. Gdy wszedł na podest i ujrzał przed sobą drzwi, stracił odwagę. Drzwi do pokoju Lisy były teraz dokładnie zamknięte, ale właśnie ku nim skierował swoje pierwsze kroki i położył drżącą dłoń na ich klamce. Nacisnął ją i wszedł. Kolejne kawałki folii. Znowu krew. Szczególnie na łóżku. Poczuł łzę, która wolno spłynęła po policzku. Kiedy odwrócił się, aby wyjść z pokoju, jego stopa o coś się otarła. Spojrzał w dół i zobaczył jedną z zabawek swojej córki. Podniósł pluszowego misia, przez chwilę trzymał go przed sobą i w końcu posadził go na komodzie. Znów spojrzał na łóżko. Tyle krwi. ' Kiedy patrzył na miejsce, gdzie została zabita Lisa, coraz więcej łez zaczęło płynąć po jego policzkach. Ileż bólu musiała wycierpieć. Czy krzyczała? Zacisnął pięści. Pytania wyciskały się w jego umyśle jak rozpalone żelazo. 44 NEMESIS Jak długo konała? Czy to ma znaczenie? Ważne jest to, że nie żyje. Może gdyby tu był... Ta myśl była jak zadra. Odwrócił się i zamknął drzwi. Oddychając głęboko, wycierał ręką łzy. Rozebrał się, szybko wsunął się do łóżka i ułożył obok niej, czując ciepło jej ciała. Mruknęła coś przez sen. Hacket delikatnie objął ją za szyję, pragnąc przyciskać ją jak najmocniej. Chciał, żeby ona także go trzymała. Obudziła się nagle jakby z koszmaru. Hacket zauważył, że jej twarz jest niesamowicie blada. Nawet po ciemku widział wilgoć na jej policzkach. ' - John - szepnęła łamiącym się głosem. Przytulił ją mocniej. Mocniej niż kiedykolwiek od początku ich miłości. Była taka bezbronna. Czuł jej łzy na piersi. Znowu narastały w nim smutek i żal. - Gdybyśmy tam byli - zaszlochała. - Gdybym nie była w szpitalu, a ty nie miałbyś zebrania, to żyłaby. Hacket pokręcił głową. - Nie możemy siebie obwiniać, Sue - powiedział, ale kłamstwo zabolało go bardzo mocno. Hacket miał podstawy, by siebie winić, i czuł się winny. - O Jezu - westchnął i oboje pogrążyli się w smutku. 45 SHAUN HUTSON 10 września 1940 Głosy dobiegające spoza pokoju przybierały na sile. Jeden z nich rozpoznał, lecz drugiego nie słyszał nigdy przedtem. Słychać było zniekształcone, ostre słowa. Wstał. Nagle otworzyły się drzwi. - Próbowałam go zatrzymać, George - powiedziała żona Law-rensona, Margaret, patrząc bezradnie na męża, który uśmiechnął się tylko i skinął głową. - W porządku - rzekł, patrząc podejrzliwie na przybysza. - Możesz nas zostawić. Zawahała się przez moment, potem jednak zamknęła za sobą drzwi. Odrobina uprzejmości, na jaką zdobył się Lawrenson, znik-nęła natychmiast. - Kim pan jest? - zapytał. - Jak pan śmie wdzierać się w ten sposób do mojego domu? Mężczyzna stojący przed nim był wysoki i potężnie zbudowany. Nawet gruby materiał munduru nie mógł ukryć jego mięśni. Miał długą, ściągniętą twarz i zapadnięte policzki. Wyglądał na niedożywionego, co kontrastowało z jego posturą. Podszedł dużymi krokami do biurka Lawrensona, hardo patrząc w jego oczy. Mimo iż doktor rozpoznał jego dystynkcje, przedstawił się niedbale. - Major David Catlin - zakomunikował. - Wywiad. Mimo braku zaproszenia Catlin usiadł. - Czemu zawdzięczam to najście? - dopytywał się Lawrenson. - Jestem tu służbowo. Przysłano mnie z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych w sprawie projektu "Genesis". Lawrenson przyjrzał mu się uważnie. 46 NEMESIS - Musi pan natychmiast przerwać pracę nad tym projektem -powiedział Catlin, nie spuszczając oka z doktora. - Dlaczego? - spytał Lawrenson. - Praca posuwa się naprzód, poczyniłem duże postępy. Czy ktoś inny przejmuje badania? Catlin zaprzeczył. - Rezygnuje się całkowicie z tego projektu - rzekł. - Nie możecie tego zrobić. Nie wolno wam tego zrobić. Jestem blisko końca. Są pewne rzeczy, które wymagają udoskonalenia, wiem... Major przerwał mu. - Projekt ma zostać przerwany natychmiast, doktorze - burknął. -1 rozumiem dlaczego. - Wojsko, ministerstwo, wszyscy na początku popierali projekt - zaprotestował Lawrenson. - Tak było do chwili, kiedy ujrzeliśmy rezultaty - powiedział cicho Catlin. - Proszę posłuchać, Lawrenson. Jeżeli społeczeństwo dowie się, czego dotyczą te badania, to wybuchną masowe protesty. Nikt ich nie uśmierzy, a szczególnie kiedy rozdmucha wszystko prasa. Czy może pan sobie wyobrazić, jakie byłyby konsekwencje, gdyby gazety zdobyły zdjęcia efektów pańskiej pracy? -Potrząsnął głową. - Pracy! Boże, nie wiem nawet, czy jest to właściwe słowo! - Rząd zachęcał mnie do udoskonalenia "Genesis" - nalegał Lawrenson, opierając się o biurko i patrząc na oficera. - Finansowali moje badania. - Finansowanie zostaje wstrzymane - poinformował go Catlin. - W takim razie będę sprawę ciągnął dalej sam. - Lawrenson, nie przebyłem czterdziestu mil po to, aby doradzać panu przerwanie pracy nad "Genesis". Ja panu rozkazuję. Doktor uśmiechnął się nieznacznie. - Nie jestem w pańskim wojsku, majorze. Pan nie może mi rozkazywać - rzekł. Oficer wstał. - Ma pan natychmiast przerwać prace, rozumie pan? 47 SHAUN HUTSON - Tylko przez miesiąc, a może krócej pracowałem w laboratorium. Nie możecie po tak krótkim okresie oceniać wyników. To nie jest w porządku. - A to, co pan robi, jest nieludzkie - warknął Catlin. Mężczyźni przez moment spoglądali na siebie ze złością, a potem Lawrenson rozluźnił się. Odszedł od biurka w kierunku okna, które wychodziło na jego rozległy ogród. W wiejskim zaciszu trudno było zauważyć, że trwa właśnie wojna, że w oddalonym o czterdzieści mil Londynie ludzie będą wkrótce przygotowywać się do nocnego szturmu Luftwaffe. - Co jest bardziej nieludzkie, majorze - zaczął Lawrenson - praca, w którą jestem zaangażowany, która może pomóc rodzajowi ludzkiemu, czy bezsensowna rzeź w tej cholernej wojnie? - To bardzo filozoficzne pytanie, doktorze, ale nie przybyłem tutaj, aby rozpatrywać złe i dobre strony wojny. Lawrenson odwrócił się i spojrzał na wojskowego. - Nie przerwę mojej pracy, majorze - rzekł beznamiętnie. - Czy pan nie może, czy też nie chce zrozumieć, dlaczego należy przerwać "Genesis"? - zapytał oficer. - Kiedy zaczynałem pracę nad projektem, wszyscy mnie popierali. Obwołano mnie zbawcą. - Zaśmiał się gorzko. - A teraz, mówiąc metaforycznie, czeka mnie taki sam los jak Zbawiciela. - Musi pan sobie uświadomić ryzyko - powiedział Catlin. - Gdyby szczegóły pańskiej pracy wyszły na jaw, to szkoda mówić, co by się działo. Dlatego musi pan przerwać. Lawrenson potrząsnął głową. - Niech pan powie w ministerstwie swoim przełożonym i samemu premierowi, że będę kontynuował swoją pracę. Catlin wzruszył ramionami. - W takim razie nie biorę odpowiedzialności za to, co może się zdarzyć. Lawrenson wyczuł lodowaty chłód w głosie wojskowego. - Czy pan mi grozi, Catlin? - warknął. 48 NEMESIS Major odwrócił się i ruszył w kierunku drzwi. Szedł dużymi krokami. Minął Margaret Lawrenson, która wychyliła się z jednego z pokoi przylegających do olbrzymiego hallu. Gdy Catlin znalazł się przy frontowych drzwiach, Lawrenson zebrał się w sobie. - Niech pan im powie, żeby poszli sobie do diabła! - ryknął. Wojskowy szedł szybko po piasku w kierunku samochodu. Kierowca włączył silnik, a oficer usiadł na miejscu pasażera. - Niech pan się trzyma z daleka od tego domu, Catlin! - krzyknął Lawrensonw kierunku odjeżdżającego samochodu. Kiedy patrzył na znikające auto, zastanawiał się, kim był mężczyzna siedzący na tylnym siedzeniu. Mężczyzna, który tak uporczywie mu się przyglądał. Dziesięć Na gwałt potrzebował papierosa. Hacket po raz piąty pogrzebał w kieszeni, a potem zerknął na ścianę małej poczekalni, na której widniał wymalowany dużymi, czerwonymi literami napis: "PALENIE WZBRONIONE". W tym miejscu napis ten wydawał się ironiczny i zabawny. Palenie papierosów w żadnym wypadku nie mogło zaszkodzić osobom przebywającym w tym budynku. Siedział w poczekalni kostnicy, wbijając wzrok w drzwi, za którymi zniknął wcześniej detektyw Spencer. Zdawało mu się, że upłynęło już kilka godzin. Hacket czuł się bardzo samotny pomimo tego lub może właśnie dlatego, że poczekalnia była taka mała. Była pomalowana neutralną, matowoszarą farbą. Nawet plastikowe krzesła pod ścianą były szare. Szare linoleum na podłodze. Tylko napis zakazujący palenia nie był szary. 49 SHAUN HUTSON Usłyszał sygnał karetki i zaciekawiło go, dokąd jedzie. Do wypadku? Karambolu na szosie? Do zabójstwa? Hacket zaczął chodzić jednostajnie po małym pomieszczeniu. Nie było w nim żadnych czasopism, które można by przejrzeć dla zabicia czasu. Nie było wydania "Reader's Digest" czy "Woman's Own" nawet sprzed trzech lat. Z jakiegoś dziwnego powodu przypomniał sobie dowcip. Dowcip o lekarskiej poczekalni. Rozmawia dwóch mężczyzn. Jeden mówi: "Byłem ostatnio u lekarza i przeczytałem tam jedną z gazet. To straszna sprawa ta katastrofa "Ti-tanica", prawda?" Straszne. Hacket sięgnął raz jeszcze po papierosa, tym razem ignorując napis. Zapalił i zaciągnął się głęboko. Wypuścił smugę szarego dymu, dokładnie w tym samym kolorze co ściany. Wyjmując papierosa z ust, zauważył, że trzęsie mu się ręka. Ani on, ani Sue nie spali zbyt wiele ostatniej nocy. Była w tej chwili w domu, wciąż na środkach uspokajających. Została z sąsiadką. Hacket nie chciał zabrać jej z sobą, bo nie był pewien, czy wytrzyma widok martwej córeczki. Przez kilka sekund zastanawiał się, czy Feamsowie rozpoznali już Caroline. Czy czuli się tak samo jak on teraz? Czy stali w tej samej poczekalni, zastanawiając się i bojąc tego, co zobaczą? Myśl ta szybko rozwiała się. Jego umysł, który z pozoru był aktywny, wypełniała w rzeczywistości pustka. Odrętwienie. Usiadł znowu sprawdzając, czy rzeczywiście jest tam krzesło. Był myślami zupełnie gdzie indziej, a jego umysł analizował szczegóły z zawrotną szybkością. Jeszcze raz zaciągnął się, po czym zdusił papierosa butem. Zrobiło mu się słabo. Przejechał dłonią po czole i wyczuł pot. Wczesnym rankiem zadzwonił do szkoły i powiedział, że nie będzie go przez kilka dni. Żadnych szczegółów. Po prostu powiedział, że ma żałobę w rodzinie. Nie chciał, by go nadmiernie wypytywano. I tak dowiedzą się wszystkiego z gazet. Wtedy będą pytania i kondolencje. Westchnął i znów spojrzał na drzwi. 50 Otworzyły się. Ukazał się Simpson, unosząc brwi na znak, że Hacket może wejść. Chciał, żeby było już po wszystkim, a teraz dałby wiele, aby jeszcze posiedzieć w tym szarym pomieszczeniu, na jednym z tych szarych krzeseł. Podszedł zdecydowanie do drzwi i zniknął za nimi. Kósmica była mniejsza, niż ją sobie wyobrażał. Nie było tam wielu schowków ani szafek z aktami. Nie było też ubranych na biało asystentów chodzących tam i z powrotem z sercami i płucami gotowymi do ważenia. Był tam tylko jeden stół. Leżało na nim małe ludzkie ciało, przykryte białym prześcieradłem. Kiedy zbliżył się, zachwiał się wyraźnie i poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy, w gardle zaś narasta ucisk. Simpson ruszył w jego kierunku, ale on potrząsnął delikatnie głową i zbliżył się do stołu. Koroner, niski mężczyzna z wydatnymi szczękami i łysiejącą głową, uśmjechnął się sympatycznie, ale wyglądało to raczej jak drwina. Spojrzał na Spencera, który skinął głową. Ściągnął prześcieradło. - Czy to pańska córka, panie Hacket? - zapytał miękko detektyw. Hacket wydał z siebie dźwięk, który zabrzmiał tak, jak gdyby nagle całe powietrze wyszło z jego płuc. Jedną rękę podniósł do ust i utkwił wzrok w małym ludzkim kształcie. - Panie Hacket. Była biała jak mleko, a przynajmniej tak wyglądały te części jej ciała, które były wolne od nacięć i siniaków. Jej twarz i szyja były żółte od obrażeń. Na szyi widniało głębokie nacięcie, którego krańce były wygięte do góry i które znaczyło się grubą krechą zakrzepłej krwi. - Dlaczego ma wciąż otwarte oczy? - zapytał. - Rigor mortis - rzekł cicho koroner. - Czasami mięśnie sztywnieją. - Jego głos przeszedł w szept. - Czy to pańska córka, panie Hacket? - nalegał Simpson. -Tak. Detektyw skinął głową i koroner zamierzał właśnie naciągnąć prześcieradło na Lisę. Hacket powstrzymał go. - Nie - powiedział. - Chcę ją obejrzeć. 51 SHAUN HUTSON NEMESIS Koroner zawahał się, a potem wolno ściągnął prześcieradło, pozwalając Hacketowi zobaczyć rany jego córki w całej okazałości. Jej klatka piersiowa i brzuch były pokryte ciemnymi plamami i głębokimi nacięciami. Skóra między nogami była purpurowa. Hacket zauważył, że jej uda były po wewnętrznej stronie niemal czarne od siniaków. Ciągnęły się one niemal do stóp. Hacket patrzył na to martwymi, beznamiętnymi oczami. Wydawało się, że szok, jakiego doznał, zamienił go w pustą skorupę. Nieprzerwanie patrzył na szczupłe ciałko córki. - Jak to zrobiono? - zapytał, wbijając wzrok w zwłoki. - Czy zrobiliście już sekcję? Koroner nie kwapił się z odpowiedzią. Spojrzał na Simpsona, który tylko wzruszył ramionami. - Zadałem wam pytanie - rzekł spokojnie Hacket. - Jak została zamordowana? - Nie robiliśmy jeszcze sekcji zwłok, ale na podstawie zewnętrznych oględzin można... No dobrze, doszedłem do wniosku, że śmierć nastąpiła w wyniku potężnego krwotoku, szczególnie z rany na szyi. - A siniaki? - Wskazał na pąsową skórę w kroczu. - O tu. Koroner nie odpowiedział. - Nie macie prawa odmawiać mi informacji - rzekł. - Ona była moją córką. - Sądziliśmy, że to oszczędzi panu cierpienia, panie Hacket... -powiedział Spencer, ale nauczyciel przerwał mu. - Sądzi pan, że może być coś jeszcze gorszego? - burknął z goryczą. - Mówcie. - Podejrzewamy kontakt seksualny - rzekł Spencer. - Czy została zgwałcona? - dopytywał się Hacket. - Tak - odparł detektyw. - Są oznaki penetracji. - Przed i po śmierci - dodał koroner dla uzupełnienia. Hacket zacisnął zęby. - Czy bardzo cierpiała? - zapytał. Simpson westchnął znużony. - Po co się aż tak torturować, panie Hacket? 52 - Muszę wiedzieć - syknął. - Czy sprawiono jej dużo bólu? - Trudno powiedzieć - rzekł koroner. - Podczas gwałtu prawdopodobnie tak, chociaż mogła stracić przytomność. Utraciła przedtem sporo krwi. Cięcie na szyi mogło spowodować szok pourazowy. Reszta nastąpiła szybko. Hacket skinął głową i ostatecznie odwrócił się od szczupłego ciałka. Koroner naciągnął prześcieradło i patrzył na Hacketa opuszczającego pokój w towarzystwie Simpsona. Ciało zostało schowane. Jedenaście Mimo iż trwało to tylko trzydzieści minut, Hacketowi zdawało się, że droga ze szpitala zajęła mu kilka godzin. Spencer jechał ze stałą prędkością, a on gapił się bez celu przez okno, słysząc tylko pojedyncze zdania wypowiadane przez detektywa. "...Pewne rozpoznanie zabójców..." Hacket zauważył kobietę z dwójką dzieci, próbującą przejść przez ulicę i czekającą na przerwę w sznurze samochodów. "...Jak wiemy, bez przeszłości kryminalnej..." Jedno dziecko miało około czterech lat. Mała dziewczynka, która trzymała matkę za rękę, czekając, aż przejadą samochody. "...Nie ma wątpliwości, że brało w tym udział dwóch mężczyzn..." Zdawało się, że Hacket nie widzi nic prócz dzieci. Wydawało mu się, że na świecie nagle podwoiła się liczba czterolatek. Był jednak jeden znaczący wyjątek. "...Powiadomimy pana, jak tylko będziemy mieli jakąś wiadomość..." 53 SHAUN HUTSON - Jaki człowiek może zgwałcić czterolatkę? Pytanie zaskoczyło Spencera. - Zdziwi się pan - rzekł. - Mężczyźni, po których nigdy by się pan tego nie spodziewał. Ojcowie tacy jak pan... - Detektyw uświadomił sobie swój błąd i nie dokończył zdania. - Przepraszam - dodał. - Jakie są szansę złapania go? - Mamy dobre ślady z całego domu. Znamy grupę krwi, przybliżony wzrost, wagę i wiek. Złapiemy go. Hacket roześmiał się sarkastycznie. - Jeżeli wam się uda. Co wtedy? Wyrok na dziesięć lat? Wypuszczą ich po pięciu latach za dobre sprawowanie - rzekł gorzko. Spencer potrząsnął głową. - To nie tak, panie Hacket. Zostanie skazany i odsiedzi. - Do następnego razu - rzekł Hacket, wciąż wyglądający przez okno. Gdy dojechali do domu w Clapham, pożegnali się pospiesznie. Spencer obiecał, że skontaktuje się z nim, kiedy tylko będzie coś wiedział. Podziękował nauczycielowi za współpracę, ponownie wyraził swoje współczucie i odjechał. Hacket stał jeszcze przez chwilę na chodniku, po czym odwrócił się i skierował w stronę drzwi wejściowych domu. Otworzył je sam, nie chcąc niepokoić Sue dzwonkiem. Zastał ją w kuchni w towarzystwie starszej sąsiadki, Helen Ben-tine. Obie kobiety siedziały rozmawiając i pijąc herbatę. Hacket pomyślał, że jego żona wygląda znacznie lepiej. Mimo iż miała wciąż ciemne smugi pod oczami i wyglądała na niewyspaną, to jednak zdobyła się na uśmiech. Wstała, aby nalać mu herbaty. Helen ubiegła ją. Podała nauczycielowi napój i powiedziała, że już pójdzie. Usłyszeli, jak zamykają się za nią drzwi. - Lekarz powiedział, że powinnaś odpoczywać, Sue - powiedział, pociągając łyk herbaty i luzując krawat. - Odpocznę później - odparła. - Nie chcę brać tych tabletek, które on mi dal. Uzależnię się od nich. Usiadł przy niej i dotknął palcami jej policzków. - Wyglądasz na taką zmęczoną - powiedział, patrząc na nią. 54 NEMES1S Uśmiechnęła się nieznacznie do niego i pociągnęła łyk herbaty. Widział, że chce coś powiedzieć, ale kiedy to się stało, nie był przygotowany, by odpowiedzieć. - Jak ona wyglądała? - zapytała Sue. Wzruszył ramionami, nie wiedząc, co powiedzieć. Była strasznie pocięta, została zgwałcona, a ten drań skatował ją tak okropnie, że trudno było znaleźć cal skóry bez siniaków. Poza tym wyglądała dobrze. - John, powiedz mi. - Wyglądała spokojnie - skłamał, zmuszając się do uśmiechu. - Musimy powiadomić krewnych. Twoich rodziców, moją rodzinę. Powinni wiedzieć, John. - Jeszcze nie teraz - powiedział spokojnie, ściskając jej rękę. - Dlaczego oni wybrali nas? - zapytała, jak gdyby oczekiwała, że udzieli jej odpowiedzi. - Dlaczego zabili Lisę? - Nie wiem, Sue. Czy poznanie prawdy pomoże nam to znieść? Ona nie żyje, a wyjaśnienie motywów jej morderstwa nie wróci jej życia. - Ale to nie jest w porządku. - W jej oczach pojawiły się łzy. -Mój ojciec umiera, to wystarczy, a teraz jeszcze to. Zaśmiała się gorzko. Hacketowi od tego śmiechu zjeżyły się włosy na karku. - Być może Bóg wypróbowuje naszą wiarę - powiedziała. Pociągnęła nosem i starła łzę z policzka. - Jeżeli tak jest, to nie będzie miał szczęścia. Hacket ścisnął mocniej jej rękę, patrząc, jak po jej policzkach zaczynają coraz szybciej płynąć łzy. - Bóg jest sadystą - rzekła. Spojrzała na męża błyszczącymi oczami. - Nienawidzę Go za to, co zrobił. Hacket skinął głową i objął ją. Stali, obejmując się przez jakiś czas, a Sue cicho pochlipywała. - Chciałabym móc się z nią pożegnać - szepnęła. - Przytulić ją po raz ostatni. Spojrzała mu w twarz i zobaczyła łzy w jego oczach. - Och, John, co my teraz poczniemy? 55 SHAUN HUTSON NEMESIS Nie potrafił jej odpowiedzieć. Najpierw pomyślał, że śni. Dzwonienie zdawało się rozlegać w jego głowie. Kiedy otworzył oczy, uświadomił sobie, że to nie było przywidzenie. Telefon wciąż dzwonił. Przetarł oczy i wysunął się spod Sue, która zażyła dwie tabletki i spała od godziny. On także się zdrzemnął. Napięcie ostatniej doby ostatecznie go zmogło. Szedł teraz po omacku do hallu, gdzie znajdował się telefon. Zamykając za sobą drzwi, mrugał, aby lepiej widzieć. Podniósł słuchawkę. - Halo - zachrypiał i odchrząknął. - Halo, John, to ja, Nikki. Przepraszam, że dzwonię do ciebie do domu. Jej głos był cichy i brzmiał konspiratorsko. - Czego chcesz? - zapytał znużony. - Muszę z tobą porozmawiać - rzekła. - Ktoś w szkole powiedział, że nie będzie cię kilka dni. - To prawda. Czy to jakiś problem? Sprawdzasz mnie czy co? Ton jego głosu był wyraźnie cierpki. - Czy stało się coś złego? - zapytała. - Nic ci nie jest? - Posłuchaj, czy to ważne? Chyba nie, więc proszę, skończ tę rozmowę. - Przeprosiłam cię za to, że dzwonię do domu - powiedziała Nikki zaskoczona i zirytowana jego agresywnością. - Czy jest tam twoja żona i nie możesz rozmawiać? - Tak, jest, ale to nie powód. Nie powinnaś do mnie dzwonić. - Mieliśmy się dzisiaj spotkać, czekałam... Uciął jej z miejsca. - Nie dzwoń nigdy tutaj. W porządku? - Przygotowałam dla nas kolację. - Zjedz ją sama - burknął i rzucił słuchawkę. Stał w hallu z ręką na słuchawce, a w uszach brzmiał mu jej miękki irlandzki akcent. Nie mógł powiedzieć jej prawdy. To było niemożliwe. 56 Usłyszał, jak Sue woła go z salonu, więc odwrócił się, by pójść do niej. Jeszcze raz zerknął na telefon, jak gdyby oczekiwał, że jeszcze raz zadzwoni. Dwanaście Warstwa czarnych chmur, które przyniosły deszcz, zdawała się przyspieszać także nadejście nocy. Jak atrament plamiący bibułę mrok rozlewał się wolno na niebie nad Hinkston. Padał lodowaty deszcz, wiał wiatr, który ciął odsłoniętą skórę jak brzytwa. Bob Tucker okręcił mocniej szalik pod brodą w nadziei, że ochroni go to przed żywiołem, i spojrzał w głąb grobu. Trumna była już przykryta cienką warstwą błotnistej ziemi, ale deszcz szybko ją zmywał, odsłaniając wypolerowane drewno. Bob wrzucił do dołu jeszcze kilka łopat ziemi. Na moment przerwał, aby zapalić papierosa, a potem dalej sumiennie zasypywał dół. Deszcz szybko zagasił papierosa, więc grabarz włożył niedopałek do kieszeni płaszcza, przeklinając pogodę, swoje szczęście i wszystko, co mu tylko przyszło na myśl. Wiedział, że musi pracować szybko. Deszcz padający na odkrytą ziemię natychmiast zamieniał ją w błoto. Gleba w Hinkston była gliniasta i kiedy padało, niektóre dzielnice miast przypominały Flandrię w 1918 roku. Bob przerwał na moment pracę, wyprostował się i jęknął, czując, jak mu trzeszczą kości w kolanach. Plecy też zaczynały go boleć. Choroba zawodowa. Od dwunastu lat był grabarzem na cmentarzu w Hinkston. Lubił swoją pracę. Był raczej samotnikiem i taka praca mu odpowiadała. Nigdy nie miał żony i nigdy też nie chciał się ożenić. Zbliżając się do czterdziestki, czuł się szczęśliwy, żyjąc samotnie. W mieście miał paru przyjaciół, z którymi mógł wypić drinka, kiedy czuł potrzebę towarzystwa. Większość czasu spędzał 57 SHAUN HUTSON NEMES1S jednak w małym domku koło cmentarza. Domek był związany z jego posadą. Jedną z szop zamienił na warsztat i tam oddawał się swemu ulubionemu zajęciu - rzeźbił w kawałkach drewna, znalezionych na cmentarzu. Rosnące tam gęsto drzewa dostarczały mu cennego surowca. Laski, które robił ze złamanych gałęzi, sprzedawał często na odbywającym się dwa razy w tygodniu targu w Hin-kston. Niektóre osiągały cenę pięćdziesięciu funtów, ale nie o pieniądze chodziło Bobowi, tylko o sam kunszt. Stał jeszcze przez chwilę nad grobem i patrzył przez zasłonę deszczu w stronę miejskich świateł. Latarnie uliczne wyglądały jak klejnoty migocące na kawałku czarnego aksamitu. Cmentarz znajdował się jakieś pół mili od miasta na stromym wzgórzu. Niektóre ze starszych grobów zaczęły pękać i przeciekać. Bob obawiał się, że mogą się zapaść. Jednakże groby niszczały nie tylko z przyczyn naturalnych. W ciągu ostatnich trzech tygodni zdarzyły się akty wandalizmu. Rozbijano grobowce, rozrzucano kwiaty ze świeżych grobów, malowano pomniki, a nawet usiłowano otworzyć jeden z grobów. Odrzucono około dwóch stóp ziemi, ale wandale nie dokopali się do trumny. Bob zastanawiał się, jacy to ludzie czerpią przyjemność z zakłócania spokoju zmarłym. W Hinkston zgodnie twierdzono, ze robi to młodzież. Dwa tygodnie wcześniej Bob przyłapał młodą parę, leżącą nago na jednym ze starych grobowców, ale w żadnym przypadku nie byli to wandale. Uśmiechnął się na wspomnienie tego, jak chłopak próbował uciekać, mając spodnie opuszczone do kostek, a dziewczyna krzyczała i biegła obok niego, wymachując biustonoszem. Nie powiadomił policji o tym incydencie, ale sam wandalizm niepokoił go. Wiele razy wychodził w nocy z domku i przechadzał się alejkami, mając nadzieję, że uda mu się przyłapać wandali na gorącym uczynku, ale jak dotąd jego czuwanie nie przynosiło rezultatów. Dalej zasypywał grób, pragnąc jak najszybciej skończyć pracę, wrócić do ciepłego domu i zrzucić z siebie mokre ubranie. Kwiaty z pogrzebu leżały na kupie po jednej stronie dołu. Ułoży je, kiedy skończy. Deszcz wybijał regularny rytm na celofanie, spływając po nim jak łzy. Bob wciąż szuflował ziemię, próbując nie zwracać uwagi na ból w plecach. Usłyszał za sobą jakiś odgłos. Z początku nie był pewien, czy nie jest to tylko deszcz, uderzający o grube gałęzie zwisające nad jego głową. Dźwięk rozległ się ponownie i Bob był już pewien, że dochodzi on zza kępy krzaków, które rosły wokół grobu i przypominały grupę żałobników. Przerwał natychmiast pracę i rozejrzał się wokoło, zasłaniając oczy przed deszczem i usiłując dostrzec w ciemności źródło dźwięku. Stał i czekał, ale nie usłyszał już nic więcej. Po chwili wrócił do swego zajęcia. * "Jeszcze stopa ziemi i koniec" - pomyślał zadowolony. Znów usłyszał za sobą szmer, tym razem nieco bardziej na lewo. Odrzucił łopatę i odwrócił się tak szybko, że omal nie pośliznął się na mokrej ziemi. Pomyślał, że mogło to być jakieś zwierzę, i zrobił krok w kierunku krzaków. Podczas nocnych wędrówek po cmentarzu znajdował już wiewiórki, a nawet borsuki, ale teraz było za wcześnie na borsuka. Pomimo ciemności dojrzał na zegarku, że jest dopiero wpół do ósmej. Może wandale? Nie, na pewno zaczekaliby, by mieć pewność, że nikogo tu nie spotkają. Rozsunął krzaki i przeszedł przez pierwszą kępę. Był zaskoczony wysokością zarośli. Nikt się tam nie ukrywał. Deszcz padał dalej. Poczuł, że coś dotyka jego ramienia. Bob nieomal wrzasnął i mimowolnie włożył rękę do kieszeni po nóż. To gałąź uderzyła w niego. Wracając do grobu, osłaniał twarz przed niskimi, bezlistnymi gałęziami, smagającymi go jak bicze. Nagle ujrzał przed sobą postać, która trzymała w ręku porzuconą przez niego przed chwilą łopatę. W strugach deszczu Bob nie 58' 59 SHAUN HUTSON NEMESIS mógł rozpoznać twarzy, więc kroczył w jej kierunku, wołając, że jest to prywatna posiadłość i żeby odłożyć jego łopatę. Postać cisnęła łopatę, która poleciała szerokim łukiem i trafiła Boba w policzek. Silne uderzenie zgruchotało kość i jego lewy policzek zapadł się. Oprócz okrzyku bólu wyraźnie dał się słyszeć przeraźliwy trzask kości. Postać zbliżyła się do Boba i przez moment stała nad nim, patrząc, jak krew z jego rozbitej twarzy płynie po płaszczu. Potem raz jeszcze wymierzyła cios łopatą, tym razem w nogi. Obie kości goleniowe zostały złamane. Bob krzyczał z bólu, czując, jak jeden z potrzaskanych piszczeli przebija się przez skórę. Upadł na wznak w błoto i poczuł, jak jego głowa jest unoszona z wielką siłą. Po chwili ogarnęło go miłosierne omdlenie. Gdy się ocknął, zobaczył długi, cienki i ostry z obu stron nóż, który w kilka sekund później wbił się wolno w jego prawe oko. Napastnik naciskał na ostrze tak długo, aż jego czubek zachro-botał o kość. Potem z łatwością, z jaką unosi się dziecko, nieznajomy podniósł ciało Boba Tuckera. Jedynie krew świadczyła o tym, co zaszło, ale i ona została wkrótce zmyta przez deszcz. Trzynaście Spojrzała na zegarek i zapaliła papierosa. Zaciągała się nim wolno i zerkała na telefon tak, jak gdyby był tam ukryty jadowity wąż, gotowy ukąsić ją w momencie, kiedy wyciągnie rękę. Nikki Reeves odczekała pięć minut, zanim w końcu podniosła słuchawkę i wybrała numer. Czekając, ostatni raz zaciągnęła się i zdusiła papierosa w popielniczce. Sygnał rozbrzmiewał w jej uchu. Czekała. - No, odbierz - wyszeptała gotowa odłożyć słuchawkę. Rozległo się trzaśniecie i usłyszała znajomy głos. - Halo. Uśmiechnęła się. - Halo, John, to ja. Czy możesz rozmawiać? - spytała. - Jeśli idzie ci o żonę, to nie ma jej tutaj - rzekł poirytowany Hacket. - Powiedziałem ci, Nikki, żebyś nie dzwoniła nigdy więcej do mnie do domu. - Muszę z tobą porozmawiać. Muszę wiedzieć, co się stało. Nie byłeś w szkole, martwiłam się o ciebie. - Jestem wzruszony - mruknął sarkastycznie. - John, co się dzieje? - dopytywała się. - Przepraszam, że dzwoniłam do ciebie do domu. Rozumiem, że mogłeś być zły z tego powodu. - Kiedy powiedziałem ci, żebyś nie dzwoniła do mnie ponownie, mówiłem serio. Nie tylko tu, ale w ogóle nigdzie. Nikki usiadła i zmarszczyła brwi. Ścisnęła mocniej słuchawkę. - O czym ty mówisz? Nie chcesz mnie widzieć? Po drugiej stronie zaległa cisza, aż w końcu Hacket przemówił, tym razem bardziej miękko: - Powiedziałaś, że zdajesz sobie sprawę z tego, iż romans nie może trwać w nieskończoność. Sądzę, że nadszedł czas rozstania. - Skąd ta nagła zmiana w sercu? - dopytywała się. - Zdarzyła się rzecz, o której nie mogę i nie chcę rozmawiać. Między nami skończone, Nikki. Nie było, co prawda, co zaczynać, ale przemyślałem wszystko i najlepiej będzie zakończyć to teraz. - Nagły wyrzut sumienia? - burknęła. - To nie takie łatwe, John. Oboje wiedzieliśmy, w co się angażujemy. Dlaczego nie możesz ze mną porozmawiać? Powiedz mi, co cię dręczy? - Na litość boską, Nikki, nie jesteś moją żoną, jesteś tylko... Zdanie zostało zagłuszone przez jakieś trzaski na linii. - Tylko szybkim pieprzeniem - warknęła. - Nie masz prawa rzucać mnie ot tak, po prostu. Nie jestem dziwką, poderwaną w barze. Nie płaciłeś mi, wyłączając te perfumy i klejnoty. Prawie nieświadomie dotknęła onyksu. 60 61 SHAUN HUTSON - Co chcesz, żebym zrobił? Mam wysłać pocztą czek? - rzekł Hacket ze złością. - Ty draniu! - Posłuchaj, Nikki, popełniłem błąd, w porządku? Koniec opowieści. Moja żona potrzebuje mnie teraz. - A co, jeżeli ja też cię potrzebuję? - zapytała prowokująco. - Skończone - powtórzył. - A co by było, gdybym nie zadzwoniła do ciebie? Co byś zrobił? Żyłbyś nadzieją, że zapomnę o tym, co się działo w ciągu ostatnich kilku miesięcy? Unikałbyś mnie w pracy? Mogłeś być na tyle odważny, by powiedzieć mi to w oczy, John. - Posłuchaj, nie mogę już dłużej rozmawiać. Sue wróci lada moment. Skończone. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale zakończył rozmowę. Ściskała jeszcze przez chwilę słuchawkę, a potem rzuciła ją na widełki i zaczęła nierówno oddychać. Skończone? Nikki zapaliła następnego papierosa, wstała i przeszła do salonu, gdzie nalała sobie brandy. Jej ręce trzęsły się ze złości. Skończone. Walczyła, aby się nie popłakać z wściekłości. Skończone. "Jeszcze nie" - pomyślała. 23 września 1940 George Lawrenson patrzył na akta z napisem "Genesis" i kiwał głową. Notatki, przemyślenia i teorie zawarte między tymi tekturowymi okładkami były owocem piętnastu lat jego pracy. Dopiero w ciągu ostatnich kilku miesięcy wydawało się, że jego pomysły przyniosą owoce. I kiedy te pomysły zaczęły się realizować, ci, którzy próbowali go kontrolować, rozkazali mu przerwać pracę. Nie mieli prawa go powstrzymywać. Nie rozumieli go. 62 NEMESIS - Czy sądzisz, że zmienili stanowisko w sprawach projektu? -zapytała Margaret Lawrenson, patrząc, jak jej mąż wsuwa skoroszyt do małej walizki. - Nie dowiem się, dopóki tam nie dotrę - odparł. Zadzwoniono z Londynu późnym wieczorem poprzedniego dnia. N Powiedziano mu, aby przyjechał do stolicy w sprawie "nowej oceny" (nienawidził ich żargonu) jego pracy. - Najpierw rozkazują ci przerwać, a teraz proszą o dodatkowe wyniki. Wzruszył ramionami. Margaret uśmiechnęła się, podeszła do niego i pocałowała lekko w policzek. - Dbaj o siebie, kiedy mnie nie będzie - powiedział miękko. -Pamiętaj, że teraz jest was dwoje. Uśmiechnął się i poklepał ją po brzuchu. v - A co będzie, George, jeżeli rozkażą ci zaprzestać badań? - zapytała. - A ty chcesz, żebym przestał? - odparował. - Wiem, że wierzysz w to, co robisz. Ja też wierzę. Bądź ostrożny, tylko o to proszę. Zamknął walizkę. - Gdzie są kopie moich notatek? - zapytał ostatecznie. - Schowane - zapewniła go. - Jeżeli oryginały zostaną zniszczone, bądę miała kopie, nie martw się. - Oni ich nie zniszczą. Nie są tacy głupi. "Genesis" jest zbyt cenne i oni zdają sobie z tego sprawę. Wziął walizkę i ruszył w kierunku schodów. Zeszła z nim i odprowadziła go za drzwi wiodące na podjazd. Położył walizkę na siedzeniu pasażera i obszedł samochód. - Zadzwoń, kiedy dojedziesz do Londynu - powiedziała, patrząc, jak siada za kierownicą i uruchamia silnik. Potem wróciła do frontowych drzwi i patrzyła, jak odjeżdża. Lawrenson jechał wolno podjazdem i odwrócił się, aby jej pomachać. Właśnie wtedy samochód eksplodował. 63 SHAUN HUTSON Cały podjazd zasłoniła kula żółtych i białych płomieni. Kawałki rozłupanego podwozia latały we wszystkich kierunkach. Siła wybuchu była tak duża, że Margaret Lawrenson, która stała ponad pięćdziesiąt jardów dalej, została rzucona na ziemię i ogłuszona. Gruby grzyb ciężkiego dymu uniósł się nad wrakiem i popłynął do góry niczym sztucznie wytworzona chmura. Płomienie pochłonęły resztki samochodu, żywiąc się paliwem rozlanym wokół ru-/ mowiska. Popiół fruwał w powietrzu jak brudny śnieg. Gdy Margaret w końcu podniosła się i pobiegła w kierunku płonącej skorupy samochodu, poczuła smród palącej się gumy i niezdrowy, słodki odór. Odór palącego się ciała. Gorąco bijące od płomieni trzymało ją z dala od poskręcanych szczątków samochodu, które stawały się teraz białe od niesamowitej temperatury. Widziała w środku to, co zostało z jej męża. Był tak strasznie spalony, że nie przypominał siebie. Wciąż ściskał zwęglonymi rękami pozostałości po kierownicy. Upadła na kolana i szlochała. Jeszcze inne oczy obserwowały wybuch. Oczy profesjonalisty. Dwaj mężczyźni, siedzący w jeepie ukrytym wśród drzew, patrzyli z zadowoleniem, jak samochód eksplodował i palił się. Jeden z nich uśmiechnął się, a drugi sięgnął po telefon polowy. - Połącz mnie z adiutantem premiera - powiedział. Nastąpiła chwila ciszy, a potem zaczął znów mówić: - Proszę powiedzieć panu Churchillowi, że dzisiaj o dziesiątej czterdzieści sześć projekt "Genesis" został przerwany. Major David Catlin odłożył słuchawkę i raz jeszcze zerknął na płomienie. 64 NEMES1S Czternaście Hacket czuł się tak, jak gdyby uderzyła go żelazna sztaba. Jego zmysły były przytępione, a głowa obolała. Poruszał się jak w transie, przystając od czasu do czasu, aby uchwycić się mebli w obawie przed upadkiem. Sue siedziała cicho na sofie, twarz miała bladą, a oczy czerwone i opuchnięte od łez. Wyglądała na wyczerpaną, jak gdyby zmęczyło ją długotrwałe szlochanie. Wciąż miała na sobie czarną spódniczkę i żakiet, które włożyła na pogrzeb Lisy. Po wyjściu ostatniego z żałobników Hacket usiłował namówić ją, aby się przebrała, ale ona zaledwie potrząsnęła głową i pozostała na sofie, patrząc martwo. Zastanawiał się kilka razy, czy nie wpadła w szok, ale za każdym razem, kiedy jej dotykał, zdobywała się na uśmiech, a nawet całowała jego dłoń, gładzącą jej policzek. Teraz stał w kuchni czekając, aż zagotuje się woda w czajniku. Ręce wepchnął głęboko w kieszenie spodni. Dzień mijał zbyt wolno. Zdawało im się, że każda minuta trwa godzinę, a godzina całą wieczność. Czuli niemal fizyczny ból po stracie córki. Hacket potarł dłonią czoło i patrzył, jak para wydobywa się z czajnika. Tak samo jak rano, kiedy wstał, obawiał się przyszłości. Przywieziono kwiaty. Potem zjawili się goście (tylko jego rodzice i siostra Sue z mężem). W końcu przybył karawan. Hacket na to wspomnienie z trudem przełknął ślinę, powstrzymując łzy. Ogromny pojazd pochłonął drobną trumienkę. Pomyślał, że łatwo mógłby ponieść ją pod pachą. Zrobił kawę, sięgnął do kredensu po aspirynę z nadzieją uwolnienia się od bólu, który wciąż drążył mu podstawę czaszki. Pociągnął łyk kawy, niemal nie czując, że gorący napój parzy mu język. 65 SHAUN HUTSON Na cmentarzu patrzyli, jak trumna została opuszczona do grobu, tak samo żałośnie małego. Obawiał się, że Sue zemdleje. Podczas całej ceremonii przyciskała się do niego, nie mogąc powstrzymać łez. On starał się nie płakać i być podwójnie silnym - za siebie i za nią. Była to walka bez szans na zwycięstwo. Gdy trumienka spoczęła na dnie grobu, poddał się wewnętrznemu bólowi i załamał się. Musieli podtrzymywać się nawzajem, nie zważając na ludzi ani na puste słowa duchownego. Słowa takie jak "zmartwychwstanie"./ Hacket potrząsnął wolno głową i westchnął. Ceremonia zdawała się trwać wieki i kiedy się ostatecznie skończyła, oboje zostali odprowadzeni do samochodu i odwiezieni do domu. Żałobnicy czuli, że są intruzami. Posiedzieli więc niecałą godzinę i zostawili Hacketów samych, pogrążonych w smutku. Sue przespała się parę godzin po południu, ale Hacket nie mógł się uspokoić. Chodził po salonie, pijąc whisky i paląc papierosy. Chciał się upić, pić do upadłego, ale wiedział, że musi być przy Sue, kiedy się obudzi. Potrzebowała go teraz bardziej niż Nikki. Przegonił tę myśl ze złością, wziął kubki z kawą i skierował się do salonu. Sue miała zamknięte oczy i Hacket zawahał się, myśląc, że śpi. Usiadł naprzeciw niej. Otworzyła oczy i spojrzała na niego. - Nie miałem zamiaru cię budzić - powiedział miękko uśmiechając się. - Nie spałam. Rozmyślałam tylko. - O czym? - zapytał, podając jej kawę. - O tym głupim powiedzeniu, którego ludzie używają, kiedy ktoś umrze: "Życie musi iść naprzód". Dlaczego musi? Jej twarz pociemniała. - Daj spokój, Sue. Nie mów takich rzeczy. Musimy żyć dalej dla dobra Lisy. - Dlaczego, John? Ona nie żyje. Nasze dziecko odeszło. Już nigdy jej nie zobaczymy, nigdy nie będziemy mogli jej przytulić, pocałować. Jej oczy były wilgotne, ale nie płakała. Patrząc, jak Sue wyciera oczy, Hacket zastanawiał się, czy kanaliki łzowe mogą wyschnąć. Ona zaś potrząsnęła głową ze zmęczenia. 66 NEMESIS Zbyt wiele bólu. / - Powinnam jutro odwiedzić ojca - powiedziała cicho. - Nie, jeszcze nie teraz. Nie jesteś gotowa. - A co będzie, jeśli także umrze? Co wtedy, jeżeli umrze wchwi-li, gdy mnie przy nim nie będzie? Hacket wstał, przeszedł przez pokój i usiadł obok niej, przyciskając ją do siebie. - Twoja siostra powinna była zostać kilka dni. Mogłaby go odwiedzić. - Musiała wrócić do Hinkston. Jej mąż musi pracować, oni mają syna, John. To nie byłoby w porządku zostawić go samego. - Robisz zbyt wiele, Sue. Jeżeli kiedykolwiek trzeba coś zrobić, robisz to ty. Nigdy Julie. Bierzesz zbyt dużą odpowiedzialność na siebie. -Taka już jestem. ' - Może nadszedł czas, żeby zacząć stawiać siebie na pierwszym miejscu? Delikatnie chwycił ją za brodę i pocałował w usta. Złapała jego dłoń i uścisnęła. - Kocham cię - szepnęła. - W takim razie udowodnij to. Chodź" do łóżka i wyśpij się dobrze. - Za chwilę - rzekła. - Ty już idź, nie będę tu długo. Spojrzała na stolik i zauważyła list, zaadresowany do niej, który leżał obok karty z napisem "Z wyrazami współczucia". - Co to jest? - zapytała, sięgając po niego. - Przyniesiono go rano. Pomyślałem, że przeczytasz go, kiedy już poczujesz się lepiej. - Nie rozpoznaję pisma - rzekła, obracając kopertę w palcach. - Czy nie możesz zaczekać do rana? - Proszę, daj mi minutę, John - poprosiła łagodnie i pocałowała go. Hacket wstał i skierował się do hallu. - Jedną minutę - upomniał ją, a potem usłyszała jego kroki na schodach. Sue odstawiła kawę, odetchnęła i otworzyła kopertę. List był napisany na jednym kawałku papieru, bez adresu i, jak zauważyła, 67 SHAUN HUTSON bez podpisu. Sprawdziła jeszcze raz kopertę, by upewnić się, czy nie dostarczono go pod zły adres. Był na niej jej nazwisko. Adres też był właściwy. - "Droga pani Hacket" - przeczytała na głos, a jej oczy ślizgały się po starannym piśmie. - "Wiem, co pani sobie o mnie pomyśli, ale czuję, że chciałaby pani wiedzieć, co było między mną a pani mężem Johnem..." ) Gdy czytała dalszy ciąg listu, poruszając przy tym lekko wargami, wypowiadane przez nią słowa zdawały się zawisać w powietrzu. Przeczytała całość jeszcze raz, wolniej. Potem złożyła list, ścisnęła go w dłoni i wstała. Zatrzymała się przy schodach, spojrzała w górę, w kierunku podestu, a potem na zmięty list. Zaczęła wchodzić po schodach. Piętnaście - Powinnam była zostać z nią przez parę dni - powiedziała Julie Clayton, zerkając przez boczne okno samochodu. - Powinnam także odwiedzić ojca. - Dla nich jest lepiej, że zostali sami. Nic nie możesz zrobić -rzekł Mikę Clayton, spoglądając nerwowo na samochód przed nim. Zamierzał wyprzedzić go, ale widział, że tamten przyspiesza i zwalnia. - No dalej, draniu - syknął. - Albo dodaj gazu, albo zjeżdżaj z drogi. Spojrzał na zegar na tablicy rozdzielczej. Była dwudziesta druga czterdzieści dwie. - Przy tej prędkości nie zdążymy wrócić na czas - powiedział zirytowany. - Mówiłem, że powinnaś pojechać sama. 68 NEMESIS - Sue jest moją siostrą, Mikę - burknęła Julie. - Potrzebowała mnie. ł - Twój syn też ciebie potrzebuje - przypomniał jej, próbując ponownie wyprzedzić auto przed nimi. Nacisnął mocno pedał gazu, skręcając na środek szosy i ignorując zbliżający się z naprzeciwka pojazd. - Mikę, na Boga - westchnęła Julia, widząc nadjeżdżający samochód, ale jej mąż zdawał się nie zwracać na to uwagi. Nacisnął mocniej na gaz, a kiedy wyprzedzał furgonetkę, wskazówka szybkościomierza dochodziła do osiemdziesięciu mil. Samochód jadący w przeciwną stronę raptownie skręcił, aby ominąć ich forda. Kierowca przyhamował i równocześnie nacisnął klakson. Samochodem zarzuciło; zdawało się, że się rozbije. Kierowca jednak wyprowadził go na szosę i pojechał dalej. Mikę Clayton, uwolniwszy się od furgonetki, nacisnął gaz do oporu. Minęli drogowskaz z napisem "HINKSTON 25 MIL". Clayton potrząsnął głową, próbując wycisnąć z pojazdu większą szybkość. Julie także spojrzała na zegarek i zobaczyła, że zbliża się dwudziesta druga czterdzieści siedem. Przypuszczała, że upłynie jeszcze dwadzieścia minut, zanim dotrą do domu, jeśli nic im nie przeszkodzi. Przełknęła z trudem ślinę i spojrzała na męża, który ściskał kierownicę tak mocno, że jego knykcie były białe. Ona także zaczęła zastanawiać się, czy dotrą do Hinkston na czas. Modliła się, żeby zdążyli. Szesnaście - Kim ona jest, John? Sue stała w drzwiach sypialni, trzymając przed sobą list jak ostrzeżenie. 69 SHAUN HUTSON bez podpisu. Sprawdziła jeszcze raz kopertę, by upewnić się, czy nie dostarczono go pod zły adres. Był na niej jej nazwisko. Adres też był właściwy. - "Droga pani Hacket" - przeczytała na głos, a jej oczy ślizgały się po starannym piśmie. - "Wiem, co pani sobie o mnie pomyśli, ale czuję, że chciałaby pani wiedzieć, co było miedzy mną a pani mężem Johnem..." Gdy czytała dalszy ciąg listu, poruszając przy tym lekko wargami, wypowiadane przez nią słowa zdawały się zawisać w powietrzu. Przeczytała całość jeszcze raz, wolniej. Potem złożyła list, ścisnęła go w dłoni i wstała. Zatrzymała się przy schodach, spojrzała w górę, w kierunku podestu, a potem na zmięty list. Zaczęła wchodzić po schodach. Piętnaście - Powinnam była zostać z nią. przez parę dni - powiedziała Julie Clayton, zerkając przez boczne okno samochodu. - Powinnam także odwiedzić ojca. - Dla nich jest lepiej, że zostali sami. Nic nie możesz zrobić -rzekł Mikę Clayton, spoglądając nerwowo na samochód przed nim. Zamierzał wyprzedzić go, ale widział, że tamten przyspiesza i zwalnia. - No dalej, draniu - syknął. - Albo dodaj gazu, albo zjeżdżaj z drogi. Spojrzał na zegar na tablicy rozdzielczej. Była dwudziesta druga czterdzieści dwie. - Przy tej prędkości nie zdążymy wrócić na czas - powiedział zirytowany. - Mówiłem, że powinnaś pojechać sama. 68 NEMESIS - Sue jest moją siostrą, Mikę - burknęła Julie. - Potrzebowała mnie. ] - Twój syn też ciebie potrzebuje - przypomniał jej, próbując ponownie wyprzedzić auto przed nimi. Nacisnął mocno pedał gazu, skręcając na środek szosy i ignorując zbliżający się z naprzeciwka pojazd. - Mikę, na Boga - westchnęła Julia, widząc nadjeżdżający samochód, ale jej mąż zdawał się nie zwracać na to uwagi. Nacisnął mocniej na gaz, a kiedy wyprzedzał furgonetkę, wskazówka szybkościomierza dochodziła do osiemdziesięciu mil. Samochód jadący w przeciwną stronę raptownie skręcił, aby ominąć ich forda. Kierowca przyhamował i równocześnie nacisnął klakson. Samochodem zarzuciło; zdawało się, że się rozbije. Kierowca jednak wyprowadził go na szosę i pojechał dalej. Mikę Clayton, uwolniwszy się od furgonetki, nacisnął gaz do oporu. Minęli drogowskaz z napisem "fflNKSTON 25 MIL". Clayton potrząsnął głową, próbując wycisnąć z pojazdu większą szybkość. Julie także spojrzała na zegarek i zobaczyła, że zbliża się dwudziesta druga czterdzieści siedem. Przypuszczała, że upłynie jeszcze dwadzieścia minut, zanim dotrą do domu, jeśli nic im nie przeszkodzi. Przełknęła z trudem ślinę i spojrzała na męża, który ściskał kierownicę tak mocno, że jego knykcie były białe. Ona także zaczęła zastanawiać się, czy dotrą do Hinkston na czas. Modliła się, żeby zdążyli. Szesnaście - Kim ona jest, John? Sue stała w drzwiach sypialni, trzymając przed sobą list jak ttrzeżenie. ostrzeżenie. 69 SHAUN HUTSON Hacket spojrzał z łóżka i zmarszczył brwi, nie wiedząc, o co dokładnie chodzi. Podeszła do niego, stanęła obok i patrzyła oczami wyrażającymi ból i krzywdę. Dodatkowy ból. Powoli zaczęło do niego docierać, co się stało. - "Czuję, że chciałaby pani wiedzieć, co było między mną a pani mężem" - przeczytała. Hacket westchnął głęboko i chciał coś powiedzieć, ale wiedział, że wszelkie słowa będą bezsensowne. - "Nie dbam o to, co pani pomyśli o mnie - kontynuowała Sue -ale czuję, że ma pani prawo wiedzieć, co było między nami." - Sue... Przerwała mu. - "Nie lubię być wykorzystywana" - czytała. W końcu spojrzała na niego. -Kim ona jest? Wiedział, że nie ma sensu kłamać. Przynajmniej oczyści trochę swoje sumienie. - Nazywa się Nikki Reeves - powiedział cicho. - Pracuje w szkole. Klamka zapadła. Nie było odwrotu. - Miałeś z nią romans?.- zapytała Sue, ale było to raczej stwierdzenie niż pytanie. - Jak długo to trwało? - Trzy miesiące. Patrzył, jak siada na krawędzi łóżka, wciąż trzymając list w dłoni. Była odwrócona do niego plecami, jakby jego widok budził w niej obrzydzenie. Nie miałby o to do niej żalu, ale przypuszczał, że czuje coś gorszego, bardziej bolesnego. - Czy to się już skończyło? - Czy uwierzysz mi? - Skończone? - Tak. Skończyłem to parę dni temu. W końcu spojrzała na niego, gorzko się uśmiechając. - Te wszystkie zebrania w szkole były w rzeczywistości spotka- , niami z nią? Jej oczy zwęziły się nagle. - Nigdy nie przyprowadziłeś jej tutaj, prawda? 70 - Nie, nigdy. - Gdzie się kochaliście, John? Na tylnych siedzeniach samochc du? W pustej klasie lub pokoju nauczycielskim? - Sue, na Boga, to nie było aż tak podłe. Ona ma mieszkanie... - Och, w jej mieszkaniu, jakież to wygodne. Gdzieś, gdzie można się umyć po wszystkim. Ostatnie zdanie mocno go ukłuło. - Ile ma lat? - Dwadzieścia dwa. Czy to naprawdę ważne? - Myślałam, że nauczyciele rzucają się na dojrzewające uczennice, nimfomanki z szóstej klasy. Ty jednak zawsze lubiłeś być inny, prawda, John? Dlaczego taka młoda? Zakładając nawet, że jesteś atrakcyjny, to jednak dochodzisz do przerażającej trzydziestki. - Nie bądź śmieszna. - Ja? To ty miałeś romans z sekretarką szkolną. Ja bym to właśnie uznała za rzecz śmieszną, a ty nie? Spojrzała na niego wilgotnymi oczami. - Nie bądź" dla mnie taka łaskawa, Sue - rzekł zirytowany. -Wiem, że zrobiłem źle, i przepraszam. Jeżeli to może być jakimś pocieszeniem, to powiem, że czuję się jak cholerny wszarz. - To nie jest żadne pocieszenie - burknęła. Siedzieli w nieprzyjemnej ciszy. Pierwsza odezwała się Sue. - Dlaczego, John? Przynajmniej to mi powiedz - rzekła cicho. Wzruszył ramionami. - Nie wiem. Naprawdę nie wiem. Każde wytłumaczenie zabrzmi głupio i bez sensu. - Wziął głęboki oddech. - Nie umiem wytłumaczyć. - Nie umiesz, czy nie chcesz? - dopytywała się. - Nie umiem - powtórzył ze złością, próbując nie podnosić głosu. Wiedział, że cokolwiek by powiedziała, miałaby rację. To co zrobił, było nie do naprawienia. - Posłuchaj, nie jestem zadowolony z tego, co zrobiłem. Po prostu, stało się. - Romanse nie zdarzają się ot tak, po prostu - zbeształa go. - A swoją drogą, co było w tym atrakcyjnego? Czy ona jest piękna? Ma 71 SHAUN HUTSON wspaniałą figurę? Czy jest dobra w łóżku? Nie wiedziałbyś, gdybyś nie robił tego w jej mieszkaniu, prawda? No dalej, powiedz mi, jestem ciekawa. Czy ta piękna, młoda lala tak zwyczajnie wpadła ci w ramiona? Potrząsnął głową, ale nie odpowiedział. - Powiedz mi - warknęła gwałtownie. - Czy jest piękna? - Tak - wyznał. -I dobra w łóżku? - Sue, na Boga... - Czy jest dobra? Dalej, jestem ciekawa, mówiłam ci. Jest dobra w łóżku? Uśmiechnął się komicznie. - Chcesz, żebym ocenił ją w skali od jeden do dziesięciu? - Powiedz mi tylko, czy była dobra - burknęła Sue. - Tak - odparł prawie niesłyszalnie. - To był pociąg fizyczny. Nie czułem do niej nic. Nigdy nie przestałem cię kochać, Sue. - Czy powinnam być ci wdzięczna, John? Następnym razem np-wiesz, że powinnam cię zrozumieć. Dobrze, być może powinnam spróbować cię zrozumieć. Powiedz mi dlaczego, przekonaj mnie. - Odkąd zachorował twój ojciec... - Nie wiń za to mojego ojca, ty draniu. - Pozwól mi skończyć - burknął i czekał, aż ponownie spojrzy na niego. - Odkąd zachorował, byłaś zaaferowana nim i jego chorobą. Byłaś daleko. Być może czułem się zaniedbany. Wiem, że to cholernie nieprzekonujące tłumaczenie, ale to wszystko, co mogę znaleźć. - Och, przepraszam cię, John - powiedziała sarkastycznie. - Powinnam zdawać sobie sprawę, że poświęcałam ci zbyt mało uwagi. Tak, to rzeczywiście moja wina, że miałeś ten romans. Wygląda na to, że to ja zmusiłam cię do tego. - Nie o tym mówię, dobrze wiesz. - Mówisz, że nie mogłeś dostać ode mnie tego, czego chciałeś, więc poderwałeś jakąś małą kurewkę i pieprzyłeś ją. - Sue wypluła te słowa. - Ona nie jest kurewką. 72 NEMESIS - Dlaczego jej bronisz, John? Zdawało mi się, że powiedziałeś, że była to tylko kwestia fizjologii. Jeśli tak strasznie potrzebowałeś wyżyć się seksualnie, to równie dobrze mogłeś sobie znaleźć prostytutkę i zapłacić jej za to. Przepraszam cię, że miałam inne sprawy na głowie. Gdybyś mi tylko powiedział, że cierpisz, mogłabym oddać ci parę nocy w tygodniu. - Znów jesteś śmieszna. - A czego, do diabła, ode mnie oczekujesz? - rozdarła się na niego. - Rozsądnej rozmowy? W dniu pogrzebu mojej córki dowiaduję się, że mój mąż miał romans. Widział, jak tężeje jej twarz i zwężają się oczy. Hacket niemal widział jej myśli. Szykowała ostateczny wywód, który pogrąży go na zawsze. - Byłeś z nią tego wieczoru, kiedy zabito Lisę, prawda? Nie odpowiedział. - Prawda? - syknęła. Skinął głową. - Nie mogę o tym zapomnieć - szepnął Hacket. - Myśl, że gdybym był tutaj, to prawdopodobnie to by się nie stało, nie daje mi spokoju. Nie masz pojęcia, Sue, co się ze mną dzieje. - Nie dbam o to, co się z tobą dzieje - powiedziała zimno. -Zabiłeś naszą córkę. - Nie mów tak - bąknął. - Ty nie trzymałeś noża, ale jesteś tak samo odpowiedzialny za jej śmierć jak ten, który ją zabił. Nasza córka umarła z powodu twojego cholernego romasu. Zaczęła go wściekle i dziko bić. Nagłość tego ataku zaskoczyła go. Jej paznokcie orały jego policzki do krwi. Hacket próbował złapać ją za nadgarstki. Widział, jak po policzkach płyną jej łzy. Zamierzyła się ponownie, ale złapał ją za rękę i powstrzymał. To samo uczynił z drugim nadgarstkiem. Walczyła szaleńczo, aby uwolnić się z jego obezwładniających uścisków, a zarazem by uniknąć jego dotyku, jak gdyby napawał ją obrzydzeniem. - Puść mnie! - wrzasnęła. - Nie dotykaj mnie! 73 SHAUN HUTSON wspaniałą figurę? Czy jest dobra w łóżku? Nie wiedziałbyś, gdybyś nie robił tego w jej mieszkaniu, prawda? No dalej, powiedz mi, jestem ciekawa. Czy ta piękna, młoda lala tak zwyczajnie wpadła ci w ramiona? Potrząsnął głową, ale nie odpowiedział. - Powiedz mi - warknęła gwałtownie. - Czy jest piękna? - Tak - wyznał. -1 dobra w łóżku? - Sue, na Boga... - Czy jest dobra? Dalej, jestem ciekawa, mówiłam ci. Jest dobra w łóżku? Uśmiechnął się komicznie. - Chcesz, żebym ocenił ją w skali od jeden do dziesięciu? - Powiedz mi tylko, czy była dobra - burknęła Sue. - Tak - odparł prawie niesłyszalnie. - To był pociąg fizyczny. Nie czułem do niej nic. Nigdy nie przestałem cię kochać, Sue. - Czy powinnam być ci wdzięczna, John? Następnym razem powiesz, że powinnam cię zrozumieć. Dobrze, być może powinnam spróbować cię zrozumieć. Powiedz mi dlaczego, przekonaj mnie. - Odkąd zachorował twój ojciec... - Nie wiń za to mojego ojca, ty draniu. - Pozwól mi skończyć - burknął i czekał, aż ponownie spojrzy na niego. - Odkąd zachorował, byłaś zaaferowana nim i jego chorobą. Byłaś daleko. Być może czułem się zaniedbany. Wiem, że to cholernie nieprzekonujące tłumaczenie, ale to wszystko, co mogę znaleźć. - Och, przepraszam cię, John - powiedziała sarkastycznie. - Powinnam zdawać sobie sprawę, że poświęcałam ci zbyt mało uwagi. Tak, to rzeczywiście moja wina, że miałeś ten romans. Wygląda na to, że to ja zmusiłam cię do tego. - Nie o tym mówię, dobrze wiesz. - Mówisz, że nie mogłeś dostać ode mnie tego, czego chciałeś, więc poderwałeś jakąś małą kurewkę i pieprzyłeś ją. - Sue wypluła te słowa. - Ona nie jest kurewką. 72 NEMES1S - Dlaczego jej bronisz, John? Zdawało mi się, że powiedziałeś, że była to tylko kwestia fizjologii. Jeśli tak strasznie potrzebowałeś wyżyć się seksualnie, to równie dobrze mogłeś sobie znaleźć prostytutkę i zapłacić jej za to. Przepraszam cię, że miałam inne sprawy na głowie. Gdybyś mi tylko powiedział, że cierpisz, mogłabym oddać ci parę nocy w tygodniu. - Znów jesteś śmieszna. - A czego, do diabła, ode mnie oczekujesz? - rozdarła się na niego. - Rozsądnej rozmowy? W dniu pogrzebu mojej córki dowiaduję się, że mój mąż miał romans. Widział, jak tężeje jej twarz i zwężają się oczy. Hacket niemal widział jej myśli. Szykowała ostateczny wywód, który pogrąży go na zawsze. - Byłeś z nią tego wieczoru, kiedy zabito Lisę, prawda? Nie odpowiedział. - Prawda? - syknęła. Skinął głową. - Nie mogę o tym zapomnieć - szepnął Hacket. - Myśl, że gdybym był tutaj, to prawdopodobnie to by się nie stało, nie daje mi spokoju. Nie masz pojęcia, Sue, co się ze mną dzieje. - Nie dbam o to, co się z tobą dzieje - powiedziała zimno. -Zabiłeś naszą córkę. - Nie mów tak - bąknął. - Ty nie trzymałeś noża, ale jesteś tak samo odpowiedzialny za jej śmierć jak ten, który ją zabił. Nasza córka umarła z powodu twojego cholernego romasu. Zaczęła go wściekle i dziko bić. Nagłość tego ataku zaskoczyła go. Jej paznokcie orały jego policzki do krwi. Hacket próbował złapać ją za nadgarstki. Widział, jak po policzkach płyną jej łzy. Zamierzyła się ponownie, ale złapał ją za rękę i powstrzymał. To samo uczynił z drugim nadgarstkiem. Walczyła szaleńczo, aby uwolnić się z jego obezwładniających uścisków, a zarazem by uniknąć jego dotyku, jak gdyby napawał ją obrzydzeniem. - Puść mnie! - wrzasnęła. - Nie dotykaj mnie! 73 SHAUN HUTSON Puścił ją, a ona odskoczyła i omal nie upadła. Hacket wyskoczył z łóżka i ruszył w jej kierunku, ale powstrzymała go gestem ręki. - Nie zbliżaj się do mnie - syknęła. - Nie rób tego. Zawahał się, wiedząc, że żadne słowa lub czyny nic nie pomogą. Oboje trwali w bezruchu, aż wreszcie Hacket cofnął się o krok. Był to gest pokonanego. - Sue, proszę - powiedział. - Nie odpychaj mnie. Nie teraz. Potrzebujemy się nawzajem. Niewiele brakowało, a roześmiałaby się. - Naprawdę? Dlaczego mnie potrzebujesz? Możesz wrócić do swojej dziwki, prawda? Patrzyła na niego jeszcze przez moment, a potem odwróciła się i wyszła z sypialni. Gdy usłyszał jej kroki na schodach, pomyślał, że powinien za nią pójść. Wiedział jednak, że nie miałoby to sensu. Przeciwnie. Odwrócił się, rycząc wściekle i uderzył pięścią w toaletkę. Butelki z perfumami i przybory toaletowe przewróciły się. Hacket ścisnął blat toaletki, przyglądając się swemu blademu odbiciu w lustrze. Jego oblicze ucieleśniało rozpacz. Siedemnaście. Obudziło go ujadanie psa. W nocnej ciszy zdawało się ono obijać echem w pokoju i jego głowie. Usiadł natychmiast na łóżku i spojrzał na zegarek. Za czternaście druga. Brian Devlin zastanowił się, czy nie warto włączyć światła obok łóżka. Zawahał się. Przetarł oczy. Ujadanie psa wciąż rozlegało się w ciemności. Zwierzę mogło być gdziekolwiek na farmie, a może nawet na polu. Hałas niósł się daleko w nocnej ciszy. Devlin zwlókł się z łóżka i podreptał do okna wychodzącego ną podwórze farmy. 74 NEMESIS W gęstej ciemności światło palące się na ganku oświetlało niewiele. Devlin nie widział nic poza land-roverem, zaparkowanym tuż obok drzwi wejściowych. Znów pomyślał o zapaleniu światła, ale ponownie zawahał się i zamiast tego sięgnął po latarkę, stojącą na podłodze. Potem wsunął się pod łóżko i wyciągnął dubeltówkę. Przełamał broń, wcisnął dwie gilzy do pudełka, które było w szafce obok łóżka i ruszył szybko w kierunku schodów. W jednej ręce ściskał latarkę, a dubeltówka kołysała się na zgięciu drugiej. Zatrzymał się przy drzwiach, aby ubrać buty i otulić się szczelniej szlafrokiem. Było zimno, więc zaklął, wkładając bose stopy do gumiaków. Przez moment stał nieruchomo, mrużąc oczy, aby przywykły do ciemności, później zaś ruszył w kierunku szczekającego owczarka. Devlin był pewny, że ujadanie dochodziło zza stodoły. Z kurnika. Przez ostatni miesiąc lisy porwały mu prawie tuzin kurczaków. Tym razem złapie drania i rozwali na kawałki. Teren po wschodniej stronie jego farmy, porośnięty gęsto drzewami, doskonale nadawał się na założenie lisiej kolonii. Przeszukał już nawet część zagajnika w nadziei wytropienia szkodników, ale jak dotąd bez rezultatu. Inni farmerzy, mieszkający w zachodniej części Hinkston, nie mieli takich strat wśród drobiu i już samo to irytowało Devlina. Gospodarzył na farmie od dwudziestu lat, czyli od ukończenia dwudziestego roku życia, i nie miał takich zasobów jak tamci farmerzy. Jego farma była mała. Przez lata pracował na niej jego ojciec, a teraz on to robił. Prowadzenie farmy wymagało wielu poświęceń. Tylu, że żona Devlina nie mogła pogodzić się z tym, iż farma i wszystko, co się z nią wiąże, jest na pierwszym miejscu. "Być może - myślał Devlin, kiedy od niego odeszła - nie lubiła być na drugim miejscu za kurnikiem." Uśmiechnął się na samo wspomnienie, jak ona próbowała grać rolę żony farmera, dojącej krowy, wyrzucającej świński gnój. Po roku jej zapał wygasł i przekonała się, czym naprawdę jest praca na roli. Cholernie ciężka praca. De-vlin pracował czasami po szesnaście godzin dziennie, aby utrzy- 75 SHAUN HUTSON mać farmę na odpowiednim poziomie. Nie było czasu na życie towarzyskie. Rozpad ich małżeństwa był nieunikniony. Nie mieli dzieci, nie było więc żadnych komplikacji. Ona była szczęśliwa, że może odejść, a on zadowolony, że może cały swój czas poświęcić farmie. Żałował tylko, że nie mieli dzieci. Martwił się na myśl, że po jego śmierci nikt nie poprowadzi dalej farmy. Ale kiedy znajdzie się sześć stóp pod ziemią, to nie będzie już się tym kłopotał. W tej chwili przejmował się tylko ujadaniem psa. Poprawił dubeltówkę, gotowy rzucić latarkę i strzelić, gdy zobaczy lisa. Kiedy zbliżył się do stodoły i do kurnika za nią, naszła go inna myśl. Z pewnością natrętne szczekanie psa spłoszyłoby już grabieżcę. Dlaczego więc zwierzę było wciąż niespokojne? Nagle szczekanie ucichło i zapanowała cisza. Devlin zatrzymał się na chwilę, czekając na szczeknięcie psa. Nic nie usłyszał. Dalej było cicho. Może wystraszył tego cholernego lisa, pogonił go i ten teraz wraca do nory, by spokojnie pospać, co też i on powinien zrobić. Będzie musiał wstać za niecałe pięć godzin. \ Niemniej podszedł do stodoły. Zauważył, że jedna para drzwi jest lekko uchylona. Mruknął coś do siebie i ruszył w tamtą stronę. Był już prawie przy wrotach, gdy nagle o coś się potknął. Przeklinając zapalił latarkę i oświetlił ziemię. Światło wydobyło z mroku martwego psa. Devlin zmarszczył brwi, pochylił się i przyjrzał zwierzęciu. Z kąta ułożenia łba wywnioskował, że ma przetrącony kark. Język zwisał mu z pyska, krew utworzyła sporą plamę, wyciekając z dużej szczęki. Szczęka była rozwarta, a jej dolna część prawie wyrwana. Devlin dotknął psa czubkiem buta i odwrócił się szybko, gdy usłyszał szelest w stodole. Ogarnęła go złość. Ten, który załatwił jego psa, prawdopodobnie wciąż był w środku. - W porządku, ty draniu - syknął pod nosem i wszedł niezdarnie do stodoły, świecąc wokoło latarką. Poświecił do góry na drugi sąsiek, gdzie trzymał siano i słomę. Światło padło na rząd narzędzi, stojących pod ścianą. Grabie, łopaty, motyki i widły. 76 NEMESIS Żadnego ruchu. • Masz dziesięć sekund na wyjście - krzyknął i usłyszał za sobą lekkie trzaśniącie. Ktoś był na górze, w sąsieku. Można tam było wejść tylko po drabinie, która stała przy klapie w powale. Właśnie ku niej skierował się Devlin, a złość z powodu utraty psa górowała w nim nad innymi emocjami. "Ktokolwiek to jest, zapłaci za to tak czy inaczej" - pomyślał, gdy dotarł do drabiny. Zatrzymał się z nogą na pierwszym szczeblu. Wepchnął latarkę za pasek szlafroka i ścisnął dubeltówkę w dłoniach. Zaczął wchodzić. - Jesteś na prywatnym terenie - zawołał. - Co z tobą zrobię, to moja sprawa. Jesteś na mojej ziemi. Był już w połowie drogi. - Nie musiałeś zabijać mojego psa, ty draniu! Devlin, doszedłszy do klapy, pchnął ją z całej siły. Odleciała do tyłu i z hukiem opadła. - Dam ci jeszcze jedną szansę, abyś wyszedł - zawołał, przepychając się przez ciasny otwór. - Nie możesz mnie ominąć, to jedyna droga na zewnątrz. Cisza. - Mam dubeltówkę - zawołał. Nic. Devlin zrobił kilka kroków w kierunku miejsca, gdzie, jak mu się zdawało, usłyszał trzask. W jednej ręce trzymał dubeltówkę, a w drugiej latarkę, którą oświetlał przestrzeli przed sobą. Były tam bele siana, poukładane niczym olbrzymie cegły. Pomyślał, że jest tam dużo dobrych miejsc na kryjówkę. Belki skrzypiały mu pod nogami. Zatrzymywał się co kilka kroków i świecił latarką do tyłu, sprawdzając, czy intruz nie próbuje uciec przez właz. Na dole trzasnęły drzwi stodoły. Devlin obrócił się, podbiegł do włazu i wyjrzał. Drzwi otworzyły się ponownie i ponownie zamknęły. Uświadomił sobie, że to wiatr nimi porusza. Wyprostował się i dalej przeszukiwał poddasze. 77 SHAUN HUTSON Czyżby się przesłyszał? Wyglądało na to, że na poddaszu nie było nikogo. Nikt nie ukrywał się za belkami. Żadnego śladu obcej bytności. Wydawało się, że stodoła jest pusta. Devlin poświecił jeszcze raz latarką i poszedł ku drabinie. Położył latarkę i dubeltówkę na skraju włazu i zaczął wolno schodzić. Drzwi stodoły otworzyły się skrzypiąc i pozostały otwarte. Devlin ostrożnie schodził. Stanął przy drabinie i nasłuchiwał. Wokoło było cicho. Zakłopotany i zawiedziony, ruszył w kierunku drzwi, zamykając je za sobą. Odwrócił się i poświecił przed sobą latarką. Ciało psa zniknęło. Tylko plama krwi znaczyła miejsce, gdzie leżało. Pies jakby rozpłynął się w powietrzu. Devlin westchnął ze złością. Tego już za wiele. Jeżeli ktoś zrobił go w konia, to nie było to wcale zabawne. Poszedł wielkimi krokami przez podwórze w kierunku domu. Za jego plecami drzwi stodoły lekko się uchyliły. Devlin pchnął drzwi wejściowe domu, wszedł, zapalił światło i klnąc odłożył dubeltówkę. W kuchni ktoś stał. Devlin otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale nie wydobył z siebie słowa. Sięgnął po dubeltówkę, ale było już za późno. Nieznajomy skoczył do przodu, trzymając widły jak bagnet. Dwa stalowe kolce przebiły klatkę piersiową Devlina. Jeden przebił seree, a drugi przeszedł przez płuco, rozrywając je jak skórzany balon. Krew trysnęła z ran, rozpryskując się po kuchni. Farmer został odrzucony do tyłu niesamowitą siłą pchnięcia. Uderzył o ścianę, krew trysnęła na tynk, a on sam osunął się na ziemię, zostawiając czerwony ślad na ścianie. Widły wciąż w nim tkwiły, a kiedy poruszał się, słyszał gwizd powietrza uciekającego przez szkaradną szczelinę. Przez cały czas z przebitego serca tryskała krew. Zaczął tracić przytomność, gdy zobaczył stojącą nad nim postać. Ujrzał nad sobą długie ostrze sztyletu. Zdobył się na ostatni wysiłek i mimo wideł, wciąż tkwiących w jego klatce piersiowej, usiłował poczołgać się w stronę otwartych drzwi. 78 NEMESIS Poczuł, jak jego głowa kołysze się w rękach intruza, a kiedy złapał oddech, aby wydobyć z siebie okrzyk śmierci, nóż zaczął wolno wbijać w jego prawe oko. Osiemnaście Przez następne dni po pogrzebie Lisy John Hacket zauważył, że staje się w jakiś sposób izolowany. Pomimo jego powrotu do pracy (a może dlatego - nie kończące się kondolencje stały się szybko nie do zniesienia) i potrzeby zżycia się znów z ludźmi spostrzegł, że Sue staje mu się coraz bardziej obca. Czuł się jak lokator. Rozmawiała z nim jak z obcym i pojawiała się wyłącznie po to, aby podać na stół jedzenie i nawiązać powierzchowną konwersację. Zamiast wrócić do pracy sekretarki w firmie komputerowej, rozważała możliwość rezygnacji z pracy. Hacket sugerował, że w tych okolicznościach nie jest to najlepszy pomysł. Sue dostała od swojej firmy cztery tygodnie urlopu okolicznościowego, ale uważała, że to zbyt mało. Zaczęła znowu co wieczór chodzić do szpitala. W ciągu ostatniego tygodnia stan jej ojca znacznie się pogorszył. Wydawało się, że to tylko sprawa dni, zanim nadejdzie nieuniknione. Gdy Hacket siedział, gapiąc się w ekran telewizora, usłyszał otwierające się drzwi. To Sue wróciła z kolejnego wieczornego czuwania. Poszła prosto do kuchni i zrobiła dwie kawy. Wróciła do salonu i jedną postawiła przed Hacketem. Uśmiechnął się w podzięce, ale żona nie odwzajemniła mu tego uśmiechu. Sue usiadła w jednym z foteli i obojętnie patrzyła na ekran. - Czy jest jakaś poprawa u twojego ojca? - zapytał Hacket, patrząc, jak ona zrzuca buty. Sue potrząsnęła głową. - Czy powiedzieli, jak długo jeszcze? 79 SHAUN HUTSON NEMESIS - Nie mogą określić. Dni, tygodnie. Nie wiedzą - odparła, wciąż patrząc w telewizor. Pociągnęła kilka łyków kawy, a potem podniosła buty. - Czuję się zmęczona. Idę do łóżka. - Jest dopiero dziewiąta - rzekł. - Powiedziałam, że jestem zmęczona. - Zaczekaj, Sue. Musimy porozmawiać. - O czym? - Wiesz o czym. O nas. O tym, co się stało. Nie możemy tak dalej żyć. - Więc może nie powinniśmy - rzekła kategorycznie. Hacket zmarszczył brwi, zaskoczony gwałtownością jej słów i zaniepokojony ich treścią. - Czy mam rozumieć, że chcesz, abyśmy się rozeszli? - zapytał. Wzruszyła ramionami. - Nie wiem, nie myślałam jeszcze dokładnie o tym. Mam inne sprawy na głowie. - Posłuchaj mnie - powiedział, próbując kontrolować ton swojego głosu. - Jesteśmy małżeństwem od prawie siedmiu lat. Kocham cię i nie chcę cię stracić. Chcę ciebie odzyskać. - Ja chcę mieć z powrotem Lisę, ale to życzenie się nie spełni -odparowała gorzko. - Lisa nie żyje - rzekł przez zaciśnięte zęby i w końcu podniósł głos. - Jezu Chryste, Sue, czy uważasz, że jedynie ty czujesz ten ból? Wiesz, że nie masz monopolu na smutek. Brakuje mi jej tak samo jak tobie. Była także moją córką, jeśli pamiętasz. Jego oddech stał się urywany. Sue przyglądała mu się z kamiennym spokojem. - Musimy odbudować nasze życie - ciągnął już spokojniej. - Nie mówię, że powinniśmy zapomnieć o Lisie, nigdy nie powinniśmy tego uczynić. Ona była najcenniejszym skarbem w naszym życiu. A teraz mamy tylko siebie - westchnął. - Wiem, że jesteś wciąż na mnie zła za to, co było między mną a Nikki, ale to już skończone, Sue. Powiedziałem "przepraszam" i będę to powtarzał tak często, jak zechcesz. Tak długo, aż między nami będzie normalnie. - Już nigdy nie będzie normalnie, John - powiedziała. - Nie rozmawiamy tylko o romansie. Rozmawiamy o śmierci naszej córki. O śmierci, do której przyczyniłeś się romansując. Spojrzała na niego ze złością. - Muszę żyć z tą świadomością - warknął. - Nie musisz mi tego przez cały czas przypominać. Czy w ogóle masz pojęcie, co czuję? Czy wiesz, co znaczy czuć się cały czas winnym? Czy to cię obchodzi? - Nie, John, nie obchodzi. Jedyne, co mnie obchodzi i co wiem, to to, że nasza córka nie żyje i że ty zrujnowałeś nasze małżeństwo. Nie wspominaj mi nigdy o miłości, bo nie znasz znaczenia tego słowa. - Jaka jest więc odpowiedź? - pytał. - Rozwód? Czy to coś poprawi? To przecież nie wróci nam Lisy, prawda? Jeżeli to brzmi przykro, to dlatego, że mówienie o tym sprawia mi ból. Boli mnie bardziej, niż możesz sobie wyobrazić. Zapanowała nieprzyjemna cisza, którą ostatecznie przerwała Sue. - Myślałam o tym, że może będzie najlepiej, jeśli wyjadę na jakiś czas. Zatrzymam się u Julie w Hinkston. Nie widujemy się zbyt często. Muszę odpocząć. - A co z twoim ojcem? Kto go będzie odwiedzał? - Mogę dojeżdżać z Hinkston, to tylko godzina jazdy. - Na jak długo wyjedziesz? - Na tyle, na ile będzie trzeba. Wstała i z butami w ręku poszła do drzwi. Wyczerpany Hacket wcisnął się w kanapę. Słyszał jej kroki na schodach. Gapił się jeszcze przez chwilę w ekran, słuchając nie kończącej się listy strajków, wypadków, morderstw, porwań i gwałtów. Potem wstał i wyłączył telewizor. Siedział przez jakiś czas w ciszy, potem zaś nagle wstał, przeszedł do hallu i podniósł słuchawkę telefonu. - Chciałbym rozmawiać z inspektorem Maddenem - powiedział Hacket, gdy w końcu ktoś odezwał się po drugiej stronie. Madden był nieuchwytny. - A sierżant Spencer? 80 81 SHAUN HUTSON Mężczyzna kazał mu zaczekać. Przełożył więc słuchawkę do drugiej ręki. Spencer był w biurze, ale mężczyzna chciał wiedzieć, w jakiej sprawie jest telefon. - Czy to ważne? Chcę rozmawiać ze Spencerem. Proszę tylko powiedzieć, że dzwoni Hacket. Po drugiej stronie zapanowała na chwilę cisza, a potem Hacket usłyszał serię trzasków i pisków i w końcu rozległ się głos Spencera. - Czym mogę panu służyć, panie Hacket? - zapytał policjant. - Czy są jakieś wieści na temat morderców mojej córki? - Mamy kilka śladów. Wciąż jednak za wcześnie... Hacket przerwał mu. - Aresztowaliście już kogoś? - bąknął. Spencer był zmieszany. N - Mówiłem panu, panie Hacket, że mamy ślady, które sprawdzamy, ale jak dotąd nikogo nie aresztowaliśmy. Poinformujemy pana, jak tylko coś się zdarzy. Hacket skinął głową, podziękował detektywowi i odwiesił słuchawkę. Stał i gapił się przez chwilę na telefon, potem zaś spojrzał na schody prowadzące do pokoju, w którym spała Sue. Zacisnął pięści tak mocno, że paznokcie wpiły mu się w poduszkę dłoni. Nikogo jeszcze nie aresztowali. A co będzie, gdy złapią tych mężczyzn? Hacket wrócił do salonu i sięgnął po papierosy. Zapalił i zaciągnął się mocno. Co wtedy? Ta myśl nawiedzała go już wcześniej, ale teraz, gdy stał samotnie w opuszczonym salonie, nurtowała go coraz bardziej. Rosła, rozlewała się w jego umyśle jak ropiejąca narośl. A on podsycał tę myśl. 82 HEMESIS 7 maja 1941 Skurcze zaczęły się przed niespełna godziną. Margaret Lawrenson zwlokła się z krzesła. Omal nie przewróciła się pod ciężarem nabrzmiałego brzucha. Przez kilka chwil chodziła tam i z powrotem, próbując rozluźnić się po strasznych bólach, pojawiających się już dość regularnie. W ciągu ostatniej godziny stawały się one coraz częstsze i silniejsze. Każdy z nich odbierał jej prawie oddech, a dwukrotnie zdawało się jej, że zemdleje. Była sama. Nie wzywano lekarza do domu. Na myśl o George'u na chwilę zapomniała o bólu. Jej mąż nie żył już od prawie dziewięciu miesięcy. Od chwili zamordowania go (nie miała żadnych wątpliwości, że został zabity, mimo że ekspertyzy sugerowały nieszczelność baku) mieszkała sama w wielkim domu na peryferiach Hinkston. Stała się samotniczką, odwiedzającą miasto jak najrzadziej. Nie miała przyjaciół, więc do domu nie przychodzili goście. Odpowiadało jej takie życie. Pozostała w wielkim domu niby strażnik. Papiery jej męża, notatki dotyczące "Genesis" były pod jej opieką bezpieczne. Kiedy usiłowała pójść w kierunku laboratorium, nogi ugięły się jxxi nią. Była ociężała. Poczuła nagły wytrysk cieczy spomiędzy nóg. Spojrzała w dół i zobaczyła wąski strumyk zabarwionego krwią płynu, rozlewający się po dywanie. Próbowała wstać, ale ciężar dziecka, które nosiła w sobie, przeszkadzał jej w tym. Musiała więc poczołgać się w kierunku laboratorium, ciężko łapiąc oddech. Gdyby tylko mogła dotrzeć do tego sterylnego wnętrza i zażyć środki przeciwbólowe. 83 SHAUN HUTSON Skurcz był tak mocny, że niemal złożyła się wpół, krzyknęła i przestała się czołgać. Było to i tak trudne z powodu wagi dziecka. Dochodził do tego jeszcze ból, który przeszywał ją tak, jak gdyby pompowano do jej żył jakiś płyn. Środki znieczulające. Jęczała z bólu, czując, jak coraz więcej ciepłego płynu rozlewa się po wewnętrznej stronie jej ud. Spojrzała tam. To była krew. Zostało jej mniej więcej dziesięć stóp do laboratorium, ale każdy cal wymagał tak dużego napięcia woli i wytrwałości, że miała wrażenie, iź jest to dziesięć mil. Margaret Lawrenson obróciła się na plecy i poddała bólowi, zdając sobie sprawę, że nie dotrze do laboratorium. Ból był potworny i zdawał się paraliżować dolne partie jej ciała. Ścisnęła dywan, czując ruchy dziecka, które powoli zaczynało wydobywać się na świat. Starała się myśleć, że mąż stoi obok niej, myśleć o czymkolwiek, tylko nie o okrutnym bólu, który ją opanował i zmuszał do krzyku. Wrzasnęła, gdy poczuła, że główka dziecka uwolniła się. Nie była pewna, czy została ona wypchnięta przez skurcze jej mięśni, czy też dziecko samo spróbowało wydostać się z jej łona. Krew trysnęła na dywan i niesamowity ból momentalnie zelżał. Umaza-na krwią i kawałkami łożyska główka dziecka tkwiła między jej nogami. Margaret ściskała dywan oburącz i zaciskała zęby, aby nie wydać z siebie nowego krzyku. Pot perlił się na jej czole i policzkach, wolno spływając po twarzy. Parła mocniej i w kodcu wypchnęła dziecko., Leżało teraz na podłodze, wciąż połączone z nią pępowiną. Margaret spróbowała usiąść i sięgnąć po dziecko, a kiedy to uczyniła, poczuła, jak pozostałości łożyska wypadają z niej w postaci zbitej grudy. Odwróciła się, sięgając po noworodka. Ból wciąż jeszcze przeszywał jej ciało. Dziecko krztusiło się. Jego usta wypełniała krew i ślina. Wzięła je w ramiona i wskazującym palcem wygarnęła gęstą miksturę krwawego śluzu z jego drobnych ust. Zaczęło natychmiast płakać. 84 NEMESIS Trzymając maleństwo w ramionach, uniosła się i uklękła. Z brzucha noworodka wciąż zwisała pępowina. Należało ją odciąć. Położyła dziecko z powrotem. Wzięła w ręce śliską spiralę i uniosła ją do ust. Nie zwracając uwagi na smak krwi, przegryzła pępowinę. Jasne krople płynu wypełniły jej usta i spłynęły po brodzie. Przezwyciężyła odruch wymiotny i szybko zawiązała pępowinę. Dziecko płakało dalej, a ona uśmiechała się, słysząc ten dźwięk. Ten zdrowy krzyk oznajmiał jego przyjście na świat. Margaret spojrzała na swojego syna. Był doskonale zbudowany. Kiedy go uniosła, szloch lekko zelżał. Kołysała go w zimnym korytarzu. Jej włosy były skołtunione, a odzież przesiąknięta krwią. Miedziowy zapach krwi uderzał mocno w nozdrza, lecz nie zwracała na to uwagi. Najważniejsze było to, że jej syn żył. Druga fala skurczów zaskoczyła ją całkowicie. Spojrzała na swój brzuch i zobaczyła, że skóra na nim wolno faluje, nadyma się i kurczy. Gdy ból stał się bardziej rwący, uświadomiła sobie, co się dzieje. Krzyczała z bólu, gdy główka drugiego dziecka torowała sobie drogę ku wolności. Dziewiętnaście Jazda do Hinkston zajęła jej godzinę, stosownie do liczby samochodów wyjeżdżających z Londynu. Kiedy Sue Hacket jechała główną ulicą miasteczka, stwierdziła, że jest zaledwie południe. Słoiice, które towarzyszyło jej w pierwszej części podróży, ustąpiło miejsca zimnemu wiatrowi. Zanosiło się na deszcz. Spojrzała na przechodniów. Nosy mieli czerwone od zimna. Niektórzy przemykali szybko, inni stali i gawędzili. Hinkston było małym miastem. Leżało wystarczająco blisko Londynu, by można było je uznać za część pasa zielonych płuc 85 SHAUN HUTSON okalającego stolicę, ale równocześnie wystarczająco daleko, by zasłużyć na miano miasta prowincjonalnego. Liczbę jego mieszkańców szacowano na jakieś osiem tysięcy. Przynajmniej tylu ich było przed trzema laty, kiedy Sue była tu z mężem po raz ostatni. Sue jechała przez miasto. Minęła bibliotekę i znalazła się wśród podobnych do siebie domów. Liczyła je jadąc. Uśmiechnęła się na widok Julie, stojącej na schodach i rozmawiającej z pomy waczem okien. Sue zaparkowała samochód pod domem, a siostra pomachała jej ręką i wyszła na spotkanie. Witały się serdecznie, obserwowane przez faceta od okien. Ukłonił się grzecznie pani Hacket, która podeszła do niego z małą walizką w ręku. Zostali sobie przedstawieni. On z uśmiechem stwierdził, że są do siebie podobne i obie równie seksowne. Julie roześmiała się i uderzyła go żartobliwie w ramię. Sue nie miała stanika pod bluzką. Czuła jego spojrzenie na swoich piersiach. Ominęła go i zostawiła z Julie, która regulowała rachunek. Stanęła w hallu domu swojej siostry. Postawiła walizkę i zaczęła się rozglądać. Na jednej ze ścian wisiała kopia "Wozu z sianem", a po przeciwnej stronie wielki zegar z kukułką, który mógłby spokojnie pomieścić sępa. Dochodziła dwunasta. Sue ruszyła w kierunku salonu, aby uniknąć widoku hałaśliwego ptaka. Wiedziała dokładnie, że gdy duża wskazówka znajdzie się na dwunastce, mechaniczny mieszkaniec zegara wyskoczy i wypełni hali swoim wrzaskiem. W salonie Sue również rozejrzała się dookoła. Zauważyła upiększenia i dodatki, które wypełniały dom jej siostry. Pokój był przepełniony ozdobami, ulokowanymi na każdym występie. Nad telewizorem znajdowała się meblościanka z półkami na książki. Był tam plastikowy model wieży Eiffla, stojący na zestawie stereo. - Mikę przywiózł go dla mnie z Paryża - poinformowała ją Julie, wchodząc do pokoju. - Był tam któregoś tygodnia w sprawach służbowych. Sam nie lubi ozdób, ale zbiera je dla mnie wszędzie, gdzie jest. 86 NEMESfS Sue uśmiechnęła się i rozłożyła ręce, aby uściskać siostrę raz jeszcze. Przywarły do siebie na chwilę, a potem Julie pocałowała ją lekko w policzek. - Cieszę się, że przyjechałaś - powiedziała miękko. Pożartowały trochę i porozmawiały o pogodzie. Potem przy nalewaniu herbaty Julie opowiadała chichocząc, jaki to lubieżny facet z tego pomywacza. Sue słuchała i uśmiechała się, ale myślami była gdzie indziej. Siostra zauważyła to. - Nie będę pytać, co cię trapi - powiedziała w końcu. - Nie masz pojęcia, jak było nam przykro, gdy dowiedzieliśmy się o lisie. Zastanawiam się, jak ja bym się zachowała, gdyby coś się stało Craigowi. Wspomnienie o siostrzeńcu zmusiło Sue do uśmiechu. Spojrzała na siostrę. - Gdzie on jest? - zapytała. - Po drugiej stronie ulicy. Gra w piłkę z jednym z przyjaciół. Dzięki temu nie plącze mi się pod nogami podczas ferii semestralnych. Ucieszy się widząc cię. Sprowadzę go niedługo. Sue skinęła głową i pociągnęła łyk herbaty. - Mikę pracuje dzisiaj dłużej, więc... Na dźwięk tych słów Sue zachichotała. Julie spojrzała na nią, zdziwiona. - Przepraszam - rzekła Sue. "Pracuje dłużej, zebrania." Pomyślała o Johnie i jego kochance. Stałe wytłumaczenie. "Muszę popracować dłużej." Skończyła herbatę i zaczęła wodzić palcem po filiżance. - Co się dzieje, Sue? - dopytywała się Julie. - Kiedy zadzwoniłaś z zapytaniem, czy możesz u nas trochę pobyć, mówiłaś, że musisz wyjechać, bo nie możesz dłużej wytrzymać w domu. Nie wspominałaś nic o Johnie. Mógł przecież przyjechać z tobą, wiesz o tym. - John był jednym z powodów, dla których musiałam wyjechać - powiedziała Sue, unosząc brwi. - Dlaczego? Co się stało? Sue westchnęła, zastanawiając się, czy powinna obciążać siostrę swoimi zmartwieniami. Wiedziała jednak, że musi to komuś powiedzieć, że nie może zamknąć się w sobie. 87 SHAUN HUTSON - On miał romans, Julie - wyrzuciła z siebie te słowa. Wyjaśniła jej, co się stało. List. Odkrycie wszystkiego. Burda. Obwinienie go za śmierć Lisy. Julia słuchała uważnie z niewzruszoną twarzą. - Oto dlaczego musiałam wyjechać - ciągnęła Sue. - Musiałam dać sobie czas do namysłu, aby zadecydować, dokąd mam pójść. Julie milczała. - Nie wiem, czy będę mogła kiedyś mu wybaczyć - rzekła Sue. - Nawet nie wiem, czy chce mu wybaczyć. Dwie kobiety spoglądały toa siebie milcząc. Jedna była zmęczona po wyrzuceniu z siebie rewelacji ostatnich kilku tygodni, druga zaś nie była pewna, co ma powiedzieć. Ciszę przerwało stuknięcie otwieranych drzwi kuchennych. Wpadł Craig Clayton, brudząc kozłowaną piłką dywan w kuchni. Jego strój piłkarski był równie brudny, jak twarz pokryta błotem. Uśmiechał się radośnie. Zobaczył Sue i rzucił się ku niej. Wyciągnęła ramiona i złapała go, sadzając go sobie na kolanie. Ucałowała jego obłocony policzek. Julie widziała łzy, które pojawiły się w oczach siostry. - Jak się miewa mój ulubiony siostrzeniec? - zapytała Sue, przytulając go. - Dobrze - odparł promieniejąc. Wyśliznął się z jej objęć i skierował do salonu. - Zdjąć buty, strój piłkarski i do łazienki - powiedziała Julie. -Zobacz, jak ty wyglądasz. Mówiłam ci, żebyś nie wchodził do domu w butach. - Mamo, ale Mark jest tak samo brudny jak ja - odparł, jak gdyby ta informacja miała ją jakoś uspokoić. - Dobrze więc, że nie przyprowadziłeś go z sobą. Nie będzie kolacji, zanim się nie wykąpiesz. Wzruszył ramionami i spojrzał na Sue, jakby oczekiwał jej pomocy. Ona jednak tylko uśmiechnęła się, więc odwrócił się i wyszedł, by zdjąć buty piłkarskie. - Dzieciaki - powiedziała Julie uśmiechając się. - Czasami... -Nie dokończyła zdania, czując niezręczność. NEMES/S - Idę się przebrać - oznajmiła Sue wstając. - Wiem, gdzie jest gościnny pokój. Zajmij się Craigiem. Uśmiechnęła się, wzięła swoją walizkę i poszła na górę. Julie siedziała jeszcze przez chwilę przy stole, potem jednak wstała i poszła, aby zobaczyć, jak jej syn radzi sobie z piłkarskimi butami. Na zewnątrz zaczęły padać pierwsze krople deszczu. Dwadzieścia Zerwała się z koszmarnego snu, drżąc na całym ciele. Sue siedziała cicho w ciemności, próbując uspokoić swój oddech i martwiąc się, czy kogoś nie obudziła. Panująca w domu cisza świadczyła, że tak się nie stało. Położyła się z powrotem. Jej serce wciąż szybko biło, a pot połyskiwał na czole mimo panującego w pokoju chłodu. Zadrżała. Po chwili wysunęła się z łóżka, aby zamknąć okno. Z nadejściem nocy padająca początkowo mżawka przeszła w ulewę. Sue wpatrywała się jeszcze przez moment w ciemność, widząc zapalone światła w sypialniach innych domów. Uświadomiwszy sobie nagle swoją nagość, sięgnęła po szlafrok. Wciągnęła go na siebie, zdając sobie sprawę, że już tak łatwo nie zaśnie. Wyszła więc boso z sypialni na podest. Podeszła do drzwi pokoju Julie i Mikę'a i nasłuchiwała, czy ich nie obudziła. Cisza. Postąpiła podobnie przy pokoju Craiga, otwierając lekko drzwi i zaglądając do środka. Ubrany w pidżamę z rysunkami motocykli i opatulony kołdrą chłopiec leżał z otwartymi lekko ustami, ledwo słyszalnie oddychając. Stała tak przez chwilę i patrzyła na niego. Był tylko dwa 89 SHAUN HUTSON lata starszy od Lisy. Zdrowy, silny chłopiec. Sue ostrożnie zamknęła drzwi i zeszła na parter. / Oczy Craiga otworzyły się, a jego umysł zareagował natychmiast. Słyszał kroki na schodach i nie wiedział, czy to idzie matka, czy ojciec. Leżał nieruchomo pod kołdrą i tylko jego oczy poruszały się. Sue włączyła światło w kuchni, usiadła przy stole i czekała, aż zagotuje się woda w czajniku. Kiedy to się stało, zrobiła sobie herbatę. Piła ją wolno, patrząc przed siebie i słuchając miarowego tykania zegara znajdującego się na ścianie za nią. Kiedy wstała, aby wrócić do łóżka, zauważyła, że jest jedenaście po trzeciej. Pogrążyła się we śnie po dziesięciu minutach, a bębnienie deszczu o szyby akompaniowało jej miarowemu oddechowi. Drzwi sypialni otworzyły się bezgłośnie. Do pokoju wszedł Craig, wbijając wzrok w Sue. Podszedł do łóżka na odległość dwóch stóp i obserwował, jak Sue porusza się niespokojnie. Ale nawet to nie przeszkadzało mu w cichym czuwaniu. Pozostał obok łóżka. Julie, słysząc poruszenie, wstała ostrożnie, aby nie obudzić Mikę^. Skierowała się do pokoju syna i zajrzała do środka. Zobaczyła puste łóżko. - O Boże - szepnęła, przełykając z trudem ślinę. Odwróciła się i ruszyła w stronę gościnnego pokoju. Craig stał wciąż obok Sue i patrzył na nią, na miarowe ruchy jej klatki piersiowej. Julie podeszła do niego i złapała go mocno za ramię. Odwrócił się i spojrzał na nią z uśmiechem. Potem znów spojrzał na Sue. - Nie - szepnęła Julie, potrząsając głową i próbując zmusić go do wyjścia z pokoju. Zawahał się, ale pozwolił się wyprowadzić. Julie zerknęła na siostrę, upewniając się, czy dalej śpi. Potem zamknęła drzwi.i odprowadziła Craiga do jego pokoju. Wszedł do łóżka i wsunął się pod kołdrę. Julia uklękła blisko niego i raz jeszcze potrząsnęła głową. - Nie - powiedziała cicho. - Nie ją. 90 NEMES/S Dwadzieścia jeden Zabije ich. To była jedyna odpowiedź. Leżał pogrążony w myślach o tym. Nawet w pracy nie mógł się od nich uwolnić. Hacket zamierzał zamordować mężczyzn, którzy zabili ich córkę. Nie wiedział jednak jak i kiedy. Wiedział tylko, że ich zabije. Oczywiście, było to trudne do realizacji. Jeśli policja nie wiedziała, kto to był, to jak on się tego dowie? A nawet gdyby mu się udało, to co wtedy? Co będzie, jeśli ich znajdzie i wykończy? To pociągnie za sobą jego aresztowanie i uwięzienie. Żaden sąd na świecie, nawet nie wiadomo jak wyrozumiały, nie pozwoli sobie na wydanie wyroku uniewinniającego. Ale Hacket zdawał się nie dbać o to. Myśl, że w konsekwencji zgładzenia zabójców jego córki sam mógłby stracić życie, robiła na nim słabe wrażenie. To, co pojawiło się w postaci mglistego życzenia, teraz zmieniało się wolno, ale zdecydowanie w obsesję. Jeszcze przed godziną nie myślał o znalezieniu tych mężczyzn i zabiciu ich. Teraz obmyślał cierpienia, jakie mógłby im zadać. Rozważał sposoby uwolnienia świata od nich. Rozkoszował się swoją inwencją. Radował się siłą swojej wyobraźni, wizjami tego, co z nimi może zrobić. Wykastruje ich. Jezu, ta myśl była wspaniała i uśmiechnął się, leżąc na łóżku i patrząc w sufit. Z początku był przerażony faktem, że takie myśli mogą zagnieździć się w głowie człowieka, który wydawał się być wykształcony i cywilizowany, ale potem, kiedy myśl o zmarłej córce i obraz jej drobnego ciała w kostnicy pojawiły się w jego umyśle, zaczął je . coraz bardziej akceptować. Z najciemniejszych zakamarków swojego umysłu wyciągał wszelkie możliwe sposoby torturowania i 91 SHAUN HUTSON zabijania. W końcu odniósł wrażenie, że bada rojenie jakiegoś sadysty. / Zasmakował w tym. Wyłupi im oczy. Te organy, którymi najpierw patrzyli na małą dziewczynkę. Hacket wyobrażał sobie, jak będzie ciął ostrzem błyszczące gałki lub, jeszcze lepiej, wyłuska je z oczodołów. Utnie im palce. Utnie im uszy. Roztrzaska im kolana metalowym prętem, a potem metodycznie połamie wszystkie kości. Zmusi do zjedzenia ich własnych odchodów. Takie myśli kotłowały się w jego głowie, a każda miała swój urok. Kara nie miała dla niego znaczenia. Prawo nie zada mordercom takiego bólu jak ten, którego doświadczył po śmierci córki. Myślał też, że być może po zemście uzyska przebaczenie. Kiedy Sue zobaczy, co zrobił zabójcom ich dziecka, to znów go pokocha. Zapragnie go ponownie. Wiedział teraz bardziej niż kiedykolwiek przedtem, że może odpokutować za swoje grzechy jedynie znajdując i zabijając morderców swego dziecka. Wyskoczył z łóżka i sięgnął po butelkę whisky, która stała na szafce obok. Pił prosto z butelki. Trochę płynu rozlało mu się na piersi. Alkohol palił w żołądku, wziął więc głęboki oddech, a butelkę wciąż trzymał przed sobą. Skrzywił się, widząc swoje zniekształcone odbicie w szkle. Dwadzieścia dwa Wszystko było zatrważająco podobne. Kwiaty w celofanowych opakowaniach, puste słowa kaznodziei, łzy. 92 NEMESIS Nieuchronność śmierci Toma Nolana nie czyniła ceremonii mniej smutną. Hacket zauważył, że mimo iż nie znał zbyt dobrze tego człowieka, to tłumił łzy, stojąc obok grobu z Sue, Julie i Mike'em. Sue stała nieruchomo, patrząc w głąb grobu, jakby chciała odczytać napis na mosiężnej tabliczce. Hacket pomyślał, że wygląda pogodnie, ale uświadomił sobie, że to, co brał za pogodę ducha, było w rzeczywistości szokiem. Chciał nawet pomachać ręką przed jej oczami, by sprawdzić, czy zareaguje. Julie popłakiwała cicho, uspokajana przez męża, który podtrzymywał ją podczas całej ceremonii. Szare chmury przewalały się nad głowami zebranych. Popady-wał z nich drobny kapuśniaczek. W pobliżu stali także inni żałobnicy, ale nie zamierzali podejść bliżej, by, jak się zdawało, nie przeszkadzać. Hacket przypuszczał, że są to przyjaciele Toma. Paru z nich płakało także, ale odgłosy boleści ulatywały z wiatrem, który hulał po cmentarzu. Kiedy nadszedł czas, Sue przesunęła się do przodu, delikatnie rzuciła garść ziemi na wieko trumny i cofnęła się do męża. Julie nie ruszyła się. Duchowny skończył przemowę, złożył zwyczajowe zdawkowe kondolencje i kołysząc się odszedł do kościoła. Tam musiał zająć się następną procesją pogrzebową, która właśnie mijała bramę cmentarną. "Kolejny ból" - pomyślał Hacket. Nawet śmierć upodobniła się do linii produkcyjnej. s - Sue, zabieram Julie do samochodu - rzekł Mikę i poprowadził swoją szlochającą żonę. Skinął głową Hacketowi, który zdobył się na uśmiech. Sue dalej patrzyła w głąb grobu. - Wiem, że to nieodpowiednia pora - rzekł Hacket na wpół przytomnie - ale czy moglibyśmy porozmawiać? - Daj mi minutę - powiedziała, nie patrząc na niego. ' Hacket skinął głową i poszedł wolno w kierunku ławki pod drzewem. Zmiótł opadłe liście i usiadł, wciąż patrząc na Sue spoglądającą na grób. Widział jej poruszające się wargi i zastanawiał 93 SHAUN HUTSON się, co mogła robić. Wydawało się, że śmierć ojca nie dotknęła jej tak bardzo jak śmierć Lisy. Być może koniec tego cierpienia przyniósł jej coś w rodzaju odprężenia. Czekał, aż do niego podejdzie. Wytarł deski dłonią ubraną w rękawiczkę, by mogła usiąść. - Dziękuję ci, że zająłeś się sprawami pogrzebu, John. Jestem ci wdzięczna - powiedziała cicho. - Wiedziałem, że nie będziesz w stanie tego zrobić. Należało ci się to ode mnie. - To ci nie pomoże - rzekła, lekko uśmiechając się, choć zarazem w oczach miała łzy. Przysunął się do niej, chcąc ją przytulić, ale uniosła dłoń, aby go powstrzymać. Hacket zacisnął zęby. - Nic mi nie jest - powiedziała cicho. - O czym chciałeś porozmawiać? - Chciałem dowiedzieć się, kiedy wrócisz do domu. - Nie wrócę. John z trudem przełknął ślinę. Zastanawiał się, o co w tym wszystkim chodzi. Czy ma to oznaczać obecny stan ich związku? - Chcesz powiedzieć, że między nami skończone? - zapytał z niedowierzaniem. - Chcę powiedzieć, że nie mogę wrócić do tego domu, John. Jest tam zbyt wiele wspomnień. - Co więc zrobimy? Co my zrobimy? - dopytywał się. - Zostanę na razie u Julie. Wiem, że nie mogę tam być w nieskończoność, ale... - Westchnęła. - Jak powiedziałeś, nie jest to odpowiednia pora, aby o tym rozmawiać. Chciała wstać, ale Hacket złapał ją za rękę i trzymał przez chwilę. Uwolniła się z uścisku i spojrzała na niego. Zobaczył w jej oczach coś bliskiego nienawiści i opuścił rękę. - - Julie mnie potrzebuje - rzekła. - Muszę iść. - Ja potrzebuję ciebie - powiedział, próbując ukryć złość. - Musimy porozmawiać, Sue. - Ale nie teraz - powtórzyła i odeszła. 94 NEMESIS Patrzył, jak kroczy wąską ścieżką w kierunku pokrytego asfaltem placu, który służył za parking. Widział, jak usiadła na tylnym siedzeniu obok siostry. Samochód zawrócił i odjechał. Hacket stał przez chwilę samotnie. Wiatr hulał wokół niego. Po chwili odwrócił się i poszedł do swego samochodu. Chciał jej tak wiele powiedzieć. Chciał powiedzieć, że sprzeda dom i przepro-wdzą się do Hinkston, że mogą zacząć wszystko od nowa, jeżeli przyjmie go z powrotem. Tak wiele chciał powiedzieć. A przede wszystkim chciał ją przytulić, chciał choćby przez moment czuć ją w swoich ramionach. Odmówiono mu nawet tej prostej przyjemności. Siedząc w samochodzie, zastanawiał się, czy został tej przyjemności pozbawiony na zawsze. Stracił ją. Hacket był o tym przekonany. Najpierw stracił swoją córkę, a teraz żonę. Rozstanie z Sue nie było tak przerażające jak z Lisa. Był jednak pewien, że to koniec. Równie dobrze mogła nie żyć. Siedział samotny w salonie, trzymając w dłoni szklankę whisky. W głowie szumiał mu alkohol. Butelka, którą otworzył przed godziną, została już w połowie opróżniona. Rozejrzał się po domu i nagle skonstatował, jak bardzo go nienawidzi. Sue miała rację - zbyt dużo wspomnień. Ale on też ma tu co wspominać, czy ona tego nie widzi? Wspomnienia nigdy go nie opuszczą, bez względu na to, dokąd się przeniesie. Torturują go myśli. Zjadają go dokładnie tak samo, jak rak zjadł ojca Sue. Ale wciąż jeszcze pocieszał się, że zemsta może być jego wybawieniem. Pociągnął ze szklanki spory łyk. Trochę płynu rozlało mu się po brodzie. Hacket wydał z siebie wściekły ryk i z ogromną siłą ścisnął szklankę. Pękła. Grube odłamki szkła wbiły się w poduszkę jego dłoni. Pozostałe rozprysnęły się wokoło razem z mieszanką whisky i krwi. Odrzucił resztki szklanki i wolno odwrócił dłoń, aby na nią popatrzeć. Szkło pokaleczyło ciało w kilku miejscach i z ran płynęła gęsta purpurowa ciecz. Kawałek szkła rozmiarów kciuka przebił skórę i wciąż wystawał z ciała. Hacket wolno wyciągnął go i odrzucił. 95 SHAUN HUTSON Badał swą okaleczoną dłoń, a potem wolno uniósł ją do twarzy i miarowymi ruchami posmarował krwią policzki. Siedział nieruchomo jak indiański wojownik w barwach wojennych. Ból w jego dłoni stawał się nieznośny. Zapach krwi mocno uderzał w nozdrza. Czuł, jak krew krzepnie mu na policzkach. Hac-ket uśmiechnął się, a potem roześmiał. Głupio i pijacko. Powoli łzy wesołości zamieniały się w łzy rozpaczy. Dwadzieścia trzy Każdy, kto twierdziłby, że jadalnia w "Byku" jest mała, miałby rację. Stało w niej pięć stołów i kiedy Stephen Jennings odsunął krzesło i usiadł, spróbował sobie wyobrazić to miejsce pełne gości. Wątpił, czy kiedykolwiek tak było. "Byk" był czymś, co ludzie lubią eufemistycznie określać mianem "przytulny". W rzeczywistości był ciasny. Mały, prowadzony przez rodzinę hotel (nawet nazwa "Byk" nie pasowała do przybytku tak skromnego) w centrum Hinkston był tani, nieskazitelnie czysty i przyjazny. Jennings bywał w tuzinach takich jak ten i gorszych hoteli. Przez ostatnie trzy lata pracował jako przedstawiciel wytwórni dżinsów. Nie była to najlepsza w świecie praca. Zapewniała mu jedynie podróże po całym kraju, służbowy samochód i godziwe zarobki. Teraz, kiedy zbliżał się do dwudziestych siódmych urodzin, coraz częściej myślał o tym, aby zacząć działać. Najlepiej pracować na własny rachunek. Tak mówiła jego matka. Lubiła także powtarzać, że powinien osiąść gdzieś na stałe i ożenić się. Do tego jednak nie przywiązywał żadnej wagi. Był w luźnych układach z pewną kobietą przez ostatnie osiemnaście miesięcy, chociaż biorąc pod uwagę jego podróże, to częściej go nie było. Powtarzał sobie, że wciąż jest jeszcze za młody, aby się ustatko- 96 NEMESIS wać. Pomyślał, że jest za stary na rock and rolla, a za młody, żeby umrzeć, i uśmiechnął się. Przerwawszy te filozoficzne rozważania, Jennings wziął menu i przeglądał je przez chwilę. Ponownie obejrzał jadalnię hotelu. Na wszystkich stołach były wazony z kwiatami i nieskazitelnie białe obrusy. Oświetlenie było stonowane. Pomyślał, że być może po to, by nie było widać tego, co się je, i wrócił do lektury menu. Wybór był niewielki, ale całkiem oryginalny jak na takie skromne miejsce. Stek w czerwonym winie i sosie pieczarkowym. Spojrzał na cenę. Drogi, ale co tam, pójdzie to na rachunek firmy. Przejrzał listę win. -Witam. Głos wyrwał go z zamyślenia. Spojrzał do góry i zobaczył młodą kobietę, stojącą obok. Być może uznał ją na wyrost za kobietę. Jennings ocenił jej wiek na osiemnaście, góra dziewiętnaście lat. Po notesie rozpoznał, że jest kelnerką. Uśmiechnęła się do niego. Miała na sobie ciasno dopasowaną, czarną spódniczkę i górę, co niewątpliwie podkreślało jej szczupłą sylwetkę. Gęste, puszyste włosy blond, spadające jej na ramiona, okalały drobną twarz ze świecącymi jak szafiry oczami. Była bez makijażu, a świeżość jej cery wydawała się nienaturalna. Stała cierpliwie obok stołu. Jennings zerknął w dół i zobaczył, że nie ma na nogach płaskich pantofli, jakie zazwyczaj noszą kelnerki, ale buciki na wysokich obcasach. Dziewczyna była niewysoka. - Przestraszyłam cię? - zapytała radośnie. - Przepraszam. Mój tato zawsze mi mówi, żebym nie zaskakiwała gości. Jennings uśmiechnął się. - Twój tato? - Tak. Jest właścicielem hotelu. On i mama prowadzą go od prawie dwudziestu lat, od chwili moich narodzin. Taksowała go również, patrząc uważnie swoimi wielkimi, szafirowymi oczami. - Jesteś nowy, prawda? - zapytała. - Przyjechałeś dopiero dzisiaj? Przytaknął. - Znasz więc wszystkich gości? - zapytał. 97 SHAUN HUTSON - To nie jest trudne - odpowiedziała. - Rzadko kiedy mamy kogoś o tej porze roku. - Spojrzała na niego uważniej. - A przynajmniej kogoś takiego jak ty. Żadnego zawstydzenia. Żadnego szybkiego spojrzenia w notes. Nie umknęło to jego uwadze. Nie mógł powstrzymać się, by nie spojrzeć na jej piersi. Sutki delikatnie napierały na bawełnianą bluzkę. - Dzięki za komplement - powiedział. - Czy to jest także wliczone w cenę pokoju? - Uśmiechnął się. - Miałam podobnego do ciebie chłopca - rzekła, patrząc mu prosto w oczy. Uniósł brwi. - Miałaś? - Rozstaliśmy się. Miałam go już dosyć. - Uśmiechnęła się. - Nie mógł ze mną wytrzymać. Niewielu może... Jennings zakaszlał, usiłując zamaskować śmiech. Ona nie flirtowała z nim, ona składała mu propozycję. Składała ją z wdziękiem młota kowalskiego. Ale kiedy znów spojrzał na jej twarz, nie dostrzegł na niej uśmiechu. Nie miał co do tego wątpliwości. Była oszałamiająca. - Lepiej coś zamówię - rzekł, patrząc w menu. - Denerwuję cię? - zapytała, strzepując pyłek ze spódniczki z przesadną powolnością. Obciągnęła materiał na udach tak dokładnie, że widział zarys podwiązek. - Nie - odparł, bawiąc się tą rozmową. - Ale nie sądzę, aby to podobało się twojemu ojcu. Gdyby tu wszedł i usłyszał, jak ze mną rozmawiasz, prawdopodobnie zażądałby, abym opuścił hotel. - Puścił do niej oczko. -1 gdzie bym się wtedy podział? - Tato nie dba o to, co robię - powiedziała, wciąż mu się przyglądając. - Tak samo mama. Nie powinieneś się tym przejmować. Wzruszył ramionami i znowu spojrzał w jej błyszczące oczy. Złożył zamówienie i patrzył za odchodzącą dziewczyną, nie mogąc oderwać oczu od jej nóg. Zniknęła w kuchni, zostawiając go samego w ciemnej sali jadalnej. 98 NEMESIS - Czy przed posiłkiem życzy pan sobie drinka, panie Jennings? - zawołał zza kontuaru Tom Kirkham. - Widzę, że Paula przyjęła zamówienie. "Jeszcze pięć minut i zdjęłaby mi spodnie" - pomyślał Jennings uśmiechając się. Zamówił dużego portera, odebrał go w barze i wrócił do stolika. Paula wróciła chwilę później z przekąską, którą postawiła przed nim na stoliku. - Dzięki. A swoją drogą - rzekł, przebijając widelcem parę krewetek - czy jest tu jakieś nocne życie? Planowałem po posiłku dokądś pójść. - Jest kino przy tej ulicy i parę dyskotek. - Wzruszyła ramionami. - Nie za dużo tego. Musimy u nas zorganizować jakieś atrakcje. Uśmiechnął się. - Przemyślałem to, co powiedziałaś. Może przejdę się do kina. Dzięki. Jennings nie był pewien, czy powinien kontynuować tę zabawę. Spojrzenie na nią przekonało go. - Szkoda, że pracujesz. Mogłabyś mnie oprowadzić. - Mogę to zrobić - szepnęła. - Później. Skinął głową. - Będę pamiętał. Odwróciła się i zostawiła go samego. Dwadzieścia cztery -Nie. . - Ma prawo wiedzieć. Dwaj mężczyźni patrzyli na siebie ponad biurkiem. Dym papierosowy unosił się w powietrzu jak szary całun. 99 SHAUN HUTSON - Powiedziałem, nie - warknął inspektor Madden, gasząc papierosa i odsuwając przepełnioną popielniczkę na krawędź swojego biurka. - Dlaczego nie możemy mu powiedzieć? - pytał Spencer. - Ponieważ złamalibyśmy zasady. W głosie starszego oficera pobrzmiewała nutka sarkazmu. - Do diabła z zasadami - zgrzytnął Spencer. - Córka Hacketa została zarżnięta przez tego pieprzonego maniaka. Trzymał w ręku nakaz aresztowania i wymachiwał nim tak, jak gdyby było to oskarżenie. - Nie możemy tego jeszcze udowodnić - upomniał go Madden i wstał. Zapalił następnego papierosa. - Dlaczego więc zamknęliśmy go? Czy to procedura? - Spencer przeszył wzrokiem swego przełożonego. - Możemy go zatrzymać na dwadzieścia cztery godziny, a potem przedstawić zarzuty. Tylko że żadnych nie mamy. Co się więc stanie? - Wyjdzie - rzekł spokojnie Madden. Zaciągnął się mocno, a potem wolno wypuścił smugę dymu. - Zadzwoń do Hacketa - nalegał Spencer. - Co to przyniesie dobrego? - dopytywał się Madden. Spencer dalej patrzył wyzywająco na swego towarzysza. Inspektor wzruszył ramionami, a potem wolno pchnął telefon w kierunku Spencera. Dwadzieścia pięć Mężczyzna był wysoki i silnie zbudowany. Dużo większy od Hacketa. Z trudnością pokonał go. Rany na twarzy i głowie świadczyły o liczbie uderzeń młotkiem, jakie trzeba było mu zadać, by w końcu upadł nieprzytomny. 100 NEMESIS Hacket stał nad tym mężczyzną, który właśnie zaczął przychodzić do siebie, a jego oczy obracały się w oczodołach jak bębny w jednorękim bandycie. Mrugnął kilka razy i w końcu spojrzał na Hacketa. Mężczyzna próbował się podnieść. Stwierdził jednak, że jego ręce są związane tak ciasno, że konopny sznur wpija mu się w ciało. Jego kostki były podobnie spętane. Leżał na podłodze pomieszczenia wyglądającego na opuszczony magazyn. ¦ Był nagi. Hacket, trzymając w prawej dłoni młotek, zrobił krok w kierunku leżącego twarzą do podłogi mężczyzny. Następnie odwrócił młotek tak, że ścięta część obucha zwrócona była w stronę pojma-nego. Uderzył młotkiem w prawe kolano leżącego z niesamowitą siłą i wściekłością. Młotek roztrzaskał rzepkę, przerywając więzadła kolana. Z rany popłynęła krew, a mężczyzna krzyczał z bólu, gdy Hacket próbował wyciągnąć młotek. Stal zahaczyła o rzepkę i każde pociągnięcie młotka unosiło o kilka milimetrów płaską kość. Hacket zauważył, że wyrywają prawie całkowicie. Mimo obłąkanych krzyków mężczyzny słychać było wyraźnie odgłos rwących się ścięgien. Natężył więc mięśnie, aby wyrwać rzepkę. Wyszła z ohydnym odgłosem. Strzaskana kość upadła na podłogę, a jej kawałki dyndały na końcach wąsów utworzonych z poszarpanych mięśni i ścięgien. Mężczyzna na podłodze wił się w okropnym bólu. Hacket patrzył na jego twarz. Ale mężczyzna nie miał twarzy. Tam, gdzie powinny być jego rysy, była tylko gładka skóra. Nie było oczu, nie było ust. Bez twarzy. Hacket zaczął się śmiać, a jego śmiech połączył się z przerażającym krzykiem mężczyzny bez oblicza. A także z nowym dźwiękiem. Z przeraźliwym dzwonieniem telefonu. John Hacket siedział na krześle z twarzą pokrytą potem. Przecięta dłoń wciąż wściekle pulsowała bólem. Chwilowo zdezorien- 101 SHAUN HUTSON towany, rozejrzał się dookoła, szukając młotka i mężczyzny bez twarzy. Nie było niczego. Telefon dalej brzęczał monotonnie. Wtedy uświadomił sobie, że śnił. Jedynie ból w jego ręce był rzeczywisty. Skrzywił się, unosząc się z krzesła. Owinął ranę chusteczką. Telefon wciąż dzwonił. Hacket przeszedł chwiejnym krokiem przez pokój w kierunku hallu. Zastanawiał się, dlaczego jego twarz jest tak sztywna. Przypomniał sobie krzepnącą krew, która ją oblepiała. Podrapał policzek wskazującym palcem i zobaczył pod paznokciem trochę zeschniętej masy w kolorze błota. Poszedł niezdarnie do hallu i złapał za telefon. - Tak - rzekł z zadyszką. - Kto mówi? - Pan Hacket? - zapytał głos. -Tak. - Tu sierżant Spencer. Przepraszam, że pana niepokoję, ale powiedział pan, żeby powiadomić pana, jeśli będą jakieś wiadomości w sprawie pańskiej córki. Hacket ścisnął mocniej słuchawkę. -I co? - Mamy w areszcie podejrzanego. Sądzimy, że może być zamieszany w morderstwo pańskiej córki. Dwadzieścia sześć Kiedy Jennings wrócił do "Byka", było już prawie wpół do jedenastej. Zdecydował się ominąć kino w Hinkston. Pomysł z oglądaniem po raz któryś filmu "Star Trek" nie wydał mu się najlepszy. Skończył więc w barze "Borsucza nora" parę ulic dalej. Spędził tam kilka naprawdę wesołych godzin. Dyskutował z jakąś parą na różne tematy. Na przykład, czy to możliwe, że Margaret Thatcher 102 NEMESIS jest mężczyzną lub o ostatnich wyczynach FC Liverpool, które dały temu klubowi zwycięstwo. Teraz pchnął drzwi prowadzące do recepcji "Byka" i wyjął ręce z kieszeni, czując miłe ciepło. W recepcji zastał Irenę Kirkham. Była to pulchna kobieta po czterdziestce, mająca wciąż ładną twarz. Pomyślał, że być może Paula odziedziczyła wygląd po matce, i wyszczerzył zęby. Zastanawiał się, po kim odziedziczyła przedwczesną dojrzałość seksualna. Doszedł jednak do wniosku, że to raczej sprawa wychowania niż dziedziczenia. Podszedł do pulpitu, prosząc o klucz i budzenie. - Czy istnieje możliwość zjedzenia czegoś? Wystarczy choćby kanapka. - Płoszę iść do pokoju, a ja się tym zajmę - powiedziała pani Kirkham, podając mu klucz. Podziękował i skoczył na schody wiodące na pierwsze piętro. Kiedy wszedł do swojego pokoju, pod jego stopami zatrzeszczały deski. Zamknął za sobą drzwi. Zdjął płaszcz i rzucił go na łóżko. Włączył telewizor i udał się do łazienki. Właśnie opróżniał przepełniony pęcherz, kiedy zapukano do drzwi. Skończył i pospiesznie zapiął zamek dżinsów. Zaklął ostro, gdy metalowy suwak zahaczył o włosy na podbrzuszu. Poprawił się i otworzył drzwi. Stała tam Paula, trzymając w dłoniach tacę z talerzem kanapek i szklanką mleka. Była przebrana. Miała na sobie wypłowiałe dżinsy, mocno wcięte w kroku. Było oczywiste, że nie ma na sobie majtek. Tak samo jasne było, że nie ma biustonosza. Świadczyły o tym jej sutki, ostro rysujące się pod bluzką. - Domyślam się, że to obsługa hotelowa - rzekł, uśmiechając się i odstępując do tyłu, aby zrobić jej przejście. Mrugał, patrząc z zachwytem na kręcący się tyłek. - Gdzie mam postawić? - spytała, unosząc brwi. "O cholera - pomyślał Jennings. - Dalszy ciąg zabawy". Postanowił przystąpić do gry. 103 SHAUN HUTSON - Na łóżku - zachichotał, potem zaś potrząsnął głową i wskazał na toaletkę. Postawiła tacę i patrzyła na jego kosmetyki. Był tam dezodorant i woda po goleniu. Paula odkręciła nakrętkę butelki i powąchała. - A więc - rzekła - jak ci się podobało nocne życie w Hinkston? Usiadła na stołku przy toaletce, jedną nogę podciągnąwszy pod siebie. Jennings wahał się przez chwilę, a potem zamknął drzwi pokoju. Uśmiechnęła się, gdy podszedł do toaletki i wziął kanapkę. Gdy tak stał przed nią, przejechała delikatnie ręką po jego udzie i dotknęła rozporka. "Gra w toku. Teraz twój ruch" - pomyślał Jennings. Przełknął resztę kanapki i spojrzał na nią. Nie zamierzała przerwać głaskania. Nagle wbrew sobie poczuł ucisk w pachwinie. Paula uśmiechnęła się tylko i wlepiła w niego swoje elektryzujące oczy. - Co na to twoi rodzice? - zapytał cicho. Dżinsy boleśnie uwierały go w kroczu. - Powiedziałam im, że zaniosę ci jedzenie i pójdę do łóżka. Nie będą mnie sprawdzać. Zaczęła mocniej ugniatać wybrzuszenie na dżinsach, wodząc kciukiem po zarysie członka. Potem rozpięła pasek jego spodni i wolno otworzyła zamek błyskawiczny. Jennings westchnął, kiedy ucisk zelżał. Kiedy zsunęła majtki z jego pośladków, westchnienie ulgi zamieniło się w westchnienie przyjemności. Pochyliła się do przodu i objęła wargami sterczący pal. Gdy zaczęła uderzać w niego językiem, Jennings przysunął się do niej i pozwolił jej palcom kreślić wzory na napiętej mosznie. Zaczął delikatnie poruszać swoją buławą w jej ustach, a ona pokrywała ją śliną, ssąc zachłannie. Przesunął delikatnie rękami po jej włosach, zdumiony ich miękkością. Potem przesunął dłonie na jej ramiona i dalej w dół, szukając jej piersi, które masował przez materiał koszulki, co jeszcze bardziej utwardzało sutki. 104 NEMESfS Odsunęła się nagle, a członek wysunął się z jej ust. Potem szczerząc w uśmiechu zęby, ściągnęła bluzkę i szybko przeniosła się na łóżko. Jennings zdjął dżinsy i skarpetki, a potem koszulę. Patrzył zahipnotyzowany, jak się rozbiera i wije na łóżku, zrzucając odzienie jak wąż zmieniający skórę. Nadzy połączyli się na łóżku. Chwycił jej lewą pierś i ścisnął. Jego język obracał się wokół twardniejącego sutka. To samo z drugą piersią. Ręce dziewczyny odnalazły jego członek. Objęła go palcami, zaczynając rytmicznie masować, co sprawiało Jenningsowi niezmierną przyjemność. Obrócił się tak, że jego twarz znalazła się między jej nogami. Torował sobie drogę wśród gęstych i pozwijanych włosów jej podbrzusza. Wreszcie natknął się na jej nabrzmiałą płeć. Przejechał po niej językiem, zanim dotarł do najczulszego jej miejsca. Skóra była tam obficie zwilżona. Zaczął pieścić wewnętrzną stronę ud dziewczyny, która zaczęła głębiej oddychać. Potem przewróciła się na plecy i przycisnęła na moment swoje mokre podbrzusze do jego ust, po czym zsunęła się po jego klatce piersiowej, zostawiając mokry ślad. Usiadła na nim okrakiem. Ujęła w dłoń jego członek i skierowała w stronę wilgotnego miejsca. Przycisnęła obrzmiały narząd do swojej skóry, pobudzając się w ten sposób. Jeśli to była wciąż gra, to on grał teraz według wyznaczonych przez nią zasad. - Weź mnie - wysapała, przynaglając go. Przyjęła go do swego wnętrza. Czuł się tak, jakby obejmowała go śliska rękawiczka, która zaciskała się coraz bardziej. Gdy on ją dźgał, ona obniżała się. Sapała i wpychała się na niego coraz bardziej. Jęknęła, gdy ścisnął jej kołyszące się piersi. Czuła, że on także bliski jest szczytu rozkoszy. Pochyliła się i pocałowała go, wsuwając język do jego ust. Oblizywała wargi i ujeżdżała go coraz szybciej. Wessała jego język do swoich ust i poczuł twarde krawędzie jej zębów. Poczuł, jak zachęca go językiem do głębszego wejścia. Poczuł, jak jej przednie zęby zaciskają się na jego języku. 105 SHAUN HUTSON - Na łóżku - zachichotał, potem zaś potrząsnął głową i wskazał na toaletkę. Postawiła tacę i patrzyła na jego kosmetyki. Był tam dezodorant i woda po goleniu. Paula odkręciła nakrętkę butelki i powąchała. - A więc - rzekła - jak ci się podobało nocne życie w Hinkston? Usiadła na stołku przy toaletce, jedną nogę podciągnąwszy pod siebie. Jennings wahał się przez chwilę, a potem zamknął drzwi pokoju. Uśmiechnęła się, gdy podszedł do toaletki i wziął kanapkę. Gdy tak stał przed nią, przejechała delikatnie ręką po jego udzie i dotknęła rozporka. "Gra w toku. Teraz twój ruch" - pomyślał Jennings. Przełknął resztę kanapki i spojrzał na nią. Nie zamierzała przerwać głaskania. Nagle wbrew sobie poczuł ucisk w pachwinie. Paula uśmiechnęła się tylko i wlepiła w niego swoje elektryzujące oczy. - Co na to twoi rodzice? - zapytał cicho. Dżinsy boleśnie uwierały go w kroczu. - Powiedziałam im, że zaniosę ci jedzenie i pójdę do łóżka. Nie będą mnie sprawdzać. Zaczęła mocniej ugniatać wybrzuszenie na dżinsach, wodząc kciukiem po zarysie członka. Potem rozpięła pasek jego spodni i wolno otworzyła zamek błyskawiczny. Jennings westchnął, kiedy ucisk zelżał. Kiedy zsunęła majtki z jego pośladków, westchnienie ulgi zamieniło się w westchnienie przyjemności. Pochyliła się do przodu i objęła wargami sterczący pal. Gdy zaczęła uderzać w niego językiem, Jennings przysunął się do niej i pozwolił jej palcom kreślić wzory na napiętej mosznie. Zaczął delikatnie poruszać swoją buławą w jej ustach, a ona pokrywała ją śliną, ssąc zachłannie. Przesunął delikatnie rękami po jej włosach, zdumiony ich miękkością. Potem przesunął dłonie na jej ramiona i dalej w dół, szukając jej piersi, które masował przez materiał koszulki, co jeszcze bardziej utwardzało sutki. 104 NEMESfS Odsunęła się nagle, a członek wysunął się z jej ust. Potem szczerząc w uśmiechu zęby, ściągnęła bluzkę i szybko przeniosła się na łóżko. Jennings zdjął dżinsy i skarpetki, a potem koszulę. Patrzył zahipnotyzowany, jak się rozbiera i wije na łóżku, zrzucając odzienie jak wąż zmieniający skórę. Nadzy połączyli się na łóżku. Chwycił jej lewą pierś i ścisnął. Jego język obracał się wokół twardniejącego sutka. To samo z drugą piersią. Ręce dziewczyny odnalazły jego członek. Objęła go palcami, zaczynając rytmicznie masować, co sprawiało Jenningsowi niezmierną przyjemność. Obrócił się tak, że jego twarz znalazła się między jej nogami. Torował sobie drogę wśród gęstych i pozwijanych włosów jej podbrzusza. Wreszcie natknął się na jej nabrzmiałą płeć. Przejechał po niej językiem, zanim dotarł do najczulszego jej miejsca. Skóra była tam obficie zwilżona. Zaczął pieścić wewnętrzną stronę ud dziewczyny, która zaczęła głębiej oddychać. Potem przewróciła się na plecy i przycisnęła na moment swoje mokre podbrzusze do jego ust, po czym zsunęła się po jego klatce piersiowej, zostawiając mokry ślad. Usiadła na nim okrakiem. Ujęła w dłoń jego członek i skierowała w stronę wilgotnego miejsca. Przycisnęła obrzmiały narząd do swojej skóry, pobudzając się w ten sposób. Jeśli to była wciąż gra, to on grał teraz według wyznaczonych przez nią zasad. - Weź mnie - wysapała, przynaglając go. Przyjęła go do swego wnętrza. Czuł się tak, jakby obejmowała go śliska rękawiczka, która zaciskała się coraz bardziej. Gdy on ją dźgał, ona obniżała się. Sapała i wpychała się na niego coraz bardziej. Jęknęła, gdy ścisnął jej kołyszące się piersi. Czuła, że on także bliski jest szczytu rozkoszy. Pochyliła się i pocałowała go, wsuwając język do jego ust. Oblizywała wargi i ujeżdżała go coraz szybciej. Wessała jego język do swoich ust i poczuł twarde krawędzie jej zębów. Poczuł, jak zachęca go językiem do głębszego wejścia. Poczuł, jak jej przednie zęby zaciskają się na jego języku. 105 SHAUN HUTSON Poczuł potworny ból, kiedy mu go odgryzła. Krew trysnęła z nabrzmiewającego języka i wypełniła ich usta. Spływała po ich brodach i plamiła prześcieradło. Wyprostowała się i połknęła język w całości, a potem znów pochyliła się nad nim i kontynuowała ujeżdżanie. Jego członek kurczył się teraz. Wciąż odczuwała dziką przyjemność, która narastała, gdy on próbował wydostać się spod niej. Doszła do szczytu rozkoszy w chwili, gdy rozrywała mu górną wargę. Wzięła ją między okrwawione przednie zęby i ugryzła głęboko, zarazem ją ciągnąc. Potrząsała głową tak długo, aż ją urwała. Pogryzła ją trochę i również połknęła. Jej rozkosz była teraz bezgraniczna. Całe jej ciało było jakby naelektryzowane. Krew z rozerwanego języka i warg rozlała się po jej nagim tułowiu, a ona kołysała się na wijącym się Jenningsie. Jej ręce trzymały go zaskakująco silnie. Próbował krzyczeć, ale krew spływała mu do krtani. Ześlizgnęła się z niego, sięgnęła po wazonik, stojący na nocnym stoliku i uderzyła nim z przerażającą siłą w jego głowę. Wazonik roztrzaskał się, a cios spowodował rozcięcie na jego czole. Za pomocą odłamków rozpruła jego brzuch, który pękł jak przejrzała brzoskwinia. Włożyła dłoń do cuchnącej jamy i zacisnę-. ła palce na długim jelicie. Było podobne do pulsującej dżdżownicy, nadęte i śliskie. Nie zniechęcona takim widokiem, pociągnęła mocno i rozerwała je. Uniosła jelito do ust i ugryzła je, nie zwracając uwagi na krew spływającą po jej rękach i tułowiu. W ekstazie przesuwała się rytmicznie do przodu i do tyłu w cuchnącej mazi. Jej usta wydymały się, gdy wypełniała je ociekającymi wnętrznościami, które żuła z przyjemnością. Jennings przestał się ruszać. Zniknęły nawet skurcze mięśni, które wstrząsały jego ciałem. Nie żył, kiedy zaczęła zdzierać kawałki skóry z jego twarzy i wpychać je do ust z gorliwością smakosza. Kiedy sięgnęła po jego oczy, otworzyły się drzwi. 106 NEMESIS Dwadzieścia siedem - Kto to jest? Głos Hacketa był szorstki jak piasek. Pił kawę i obserwował przez dwustronne lustro pokój przesłuchań. W pokoju był stół, dwa krzesła i trzech mężczyzn. Sierżant w mundurze, inspektor Mad-den i trzeci mężczyzna. - Nazywa się Peter Walton - rzekł Spencer, spoglądając na kartkę papieru, którą trzymał w ręce. - Lat trzydzieści dwa, bez stałego miejsca zamieszkania. Jak dotąd, jedenaście wyroków. Za drobne przestępstwa: paserstwo, drobne napady rabunkowe i podobne rzeczy. - Napady rabunkowe nazywa pan drobnymi przestępstwami? -zapytał Hacket, nie spuszczając z oczu Waltona. Studiował każdy cal jego twarzy. Tamten siedział i bawił się pustym pudełkiem po papierosach. Proste włosy, poprzetykane gdzieniegdzie siwizną. Ziemista cera, wpadnięte oczy. Nie ogolony. Jego wargi były grube i wydęte, jak gdyby je wielokrotnie żuł. Dolna była spuchnięta. Na lewej stronie szyi, tuż pod szczęką, miał znamię. Hacket zauważył ze wstrętem, że tamten ma pod nosem zaschnięte smarki. Gdy Walton znudził się pudełkiem, zaczął dłubać w nosie, oglądając zeschnięte gluty przed wytarciem dłoni w spodnie. Spencer nie spodziewał się, że nauczyciel przyjedzie na komisariat. Jeszcze bardziej był zaskoczony jego wyglądem. Dłoń Hacketa była zabandażowana byle jak i krew wciąż jeszcze przeciekała. Zmierzwione włosy i ciemne kręgi pod oczami sprawiały, że wyglądał tak, jak gdyby nie spał przez tydzień. Spencer wyczuł zapach whisky w jego oddechu, ale pozostawił to bez komentarza. Zamiast tego wprowadził zaniedbanego mężczyznę do biura, z któ- 107 SHAUN HUTSON rego można było oglądać pokój przesłuchali i obserwował, jak Hacket siedzi i nie spuszcza oka z Waltona. Wydawało się, że chce zapamiętać każdy szczegół wyglądu tego mężczyzny. Hacket, skończywszy rozmowę telefoniczną z policjantem, umył twarz, zeskrobując zaschniętą krew. Potem zabandażował dłoń i pojechał na komisariat. Zimne nocne powietrze w połączeniu z wiadomościami, które dopiero co usłyszał, wyrwało go z otępienia, mimo że czuł woń alkoholu w swoim oddechu. Teraz obaj mężczyźni siedzieli w małym pokoju i wpatrywali się w dwustronne lustro, jak gdyby obserwowali rybę w akwarium. - Złapaliśmy go w Soho - rzekł Spencer. - Próbował sprzedać kilka magnetowidów, a także kasety skradzione z pańskiego domu. - Powiedział pan, że w naszym domu po zabójstwie Lisy było mnóstwo odcisków palców. - To prawda. Niestety, żaden z nich nie należy do Waltona. Hacket westchnął głęboko. - Musicie coś zrobić, aby go zatrzymać - rzekł nauczyciel. - Poza paserstwem nie mam na niego nic. - Czy to znaczy, że puścicie go? - zapytał opryskliwie Hacket, po raz pierwszy odwracając się twarzą do Spencera. Sierżant zauważył furię na twarzy nauczyciela. - On zabił moją córkę. Nie możecie go wypuścić. - Nie możemy mu tego udowodnić, panie Hacket. Jeszcze nie teraz. A dopóki nie możemy, to mamy prawo trzymać go tylko przez czterdzieści osiem godzin. Potem będzie wolny. - Spencer wzruszył ramionami. - Nie podoba mi się to tak samo jak panu, ale takie jest prawo. On ma swoje prawa, bez względu na to, co pan o nim myśli. - A moja córka? - mruknął Hacket przez zaciśnięte zęby. - Co z jej prawami, do cholery? - Proszę posłuchać. Powiedziałem panu, że uważamy, iż dwaj mężczyźni byli zamieszani w tę sprawę, więc być może Wal ton zaprowadzi nas do tego drugiego. Do tego, który naprawdę zamordował pańską córkę. - A skąd pan wie, że to nie on? 108 NEMESIS - Ponieważ jego grupa krwi różni się od grupy krwi mężczyzny, który zgwałcił pańską córkę. Hacket przełknął z trudem ślinę i odwrócił się, skupiając uwagę na Waltonie. Widział, jak tamten przytakiwał lub zaprzeczał głową, gdy Madden zadawał mu pytania. Nie wyglądał na niespokojnego. W pewnym momencie nawet uśmiechnął się. Hacket ścisnął oparcie krzesła, aż zbielały mu knykcie. Deż by dał za dziesięć minut sam na sam z tym draniem. Czterdzieści osiem godzin i znów będzie wolny. Hacket mocno zacisnął powieki. Miał nadzieję, że wściekłość mu przejdzie. Kiedy je otworzył, Walton wciąż tam był. Wściekłość była także. Ból. I wina. Wstał wolno i otarł dłonią twarz. - Co pan zrobił sobie w rękę? - zapytał Spencer, wskazując na bandaż. - Po prostu wypadek. Hacket skierował się do drzwi. - Jeden z moich ludzi może odwieźć pana do domu. Nauczyciel potrząsnął głową, zatrzymując się przy drzwiach z ręką na klamce. - Proszę, powiadomcie mnie, co się dzieje - rzekł, nie patrząc na Spencera. - Czy uda się wam go zatrzymać. Czy puści farbę o swoim... wspólniku. Dacie mi znać? - Tak - odparł Spencer, patrząc na wychodzącego Hacketa. Nauczyciel przystanął na chwilę na schodach komisariatu i wciągnął w płuca dużą porcję nocnego powietrza. Kiedy tak stał, podjechał samochód policyjny, z którego wysiedli dwaj mundurowi i omijając go, wbiegli do budynku. Kolejny wypadek? Hacket doszedł do samochodu, wsiadł i siedział przez moment, zanim włączył silnik. - Peter Walton - rzekł pod nosem. Znał nazwisko i widział, jak ten drań wygląda. Nie było to dużo, ale przynajmniej coś na początek. * Ruszył, włączając się do ruchu. 109 SHAUN HUTSON Dwadzieścia osiem Jej paznokcie tkwiły głęboko w jego oczodole. Jak haki gotowe wyciągnąć gałkę oczną z czaszki. Słysząc odgłos otwieranych drzwi, Paula odwróciła się, a upaprana we krwi dłoń zawisła przy jej boku. Żuła wolno porcję cienkiego jelita Jenningsa, a jego kawałki przykleiły się do jej brody. Jej ciało było wysmarowane krwią. W pokoju śmierdziało jak w rzeźni. Łóżko było przesiąknięte krwią. Opryskane nią były także ściany i kanapki, o które prosił Jennings. Paula przełknęła to, co zostało z jelita i spojrzała bezmyślnie na rodziców. Tony Kirkham wsunął się do pokoju z zamknął za sobą drzwi. Irenę podeszła do łóżka, na którym siedziała Paula pośród okaleczonych szczątków Stephena Jenningsa. Uśmiechnęła się dobrotliwie do córki i wyciągnęła dłonie. Dziewczyna zsunęła się ze zmasakrowanego ciała. Irenę owinęła córkę kocem i pozbierała części garderoby, niedbale porozrzucane po podłodze. Niektóre z nich były skropione krwią. Paula uśmiechnęła się czule do rodziców. Przechodząc obok ojca, zatrzymała się na moment i pocałowała go w policzek. Odwzajemnił jej uśmiech i dotknął jej włosów. Włosów zmoczonych krwią. Irenę wyprowadziła ją z pokoju, pozostawiając męża samego ze szczątkami Jenningsa. Nie tracił czasu. Przede wszystkim zawinął ciało w prześcieradło i narzutę z łóżka. Potem sięgnął do kieszeni kurtki po sznurek, którym owinął skrwawiony korpus. Smród był przerażający, ale on kontynuował swoją robotę. Z szafy wydobył małą walizkę Jenningsa. Wepchnął do niej części garderoby zmarłego, jego buty i wszystko, co znalazł, a co świadczyło o tym, że ktoś przebywał w 110 NEMESIS tym pokoju. Przeniósł się do łazienki, skąd wziął szczoteczkę do zębów i maszynkę do golenia. Materac był również przesiąknięty krwią, więc Tony zapamiętał, że należy go później spalić. Wielki, opalany drewnem piec w piwnicy hotelu doskonale nadawał się do tego celu. Ciało Jenningsa także tam umieści. I jego garderobę. Samochód może poczekać. Pojedzie nim na wieś około czwartej po południu i porzuci. Nawet jeśli zostanie odnaleziony, nikt nie będzie kojarzył go z hotelem, z rodziną Kirkhamów. Z jego piękną córką. Na widok przesiąkniętej krwią pościeli, tworzącej całun dla Stephena Jenningsa, ojciec Pauli uśmiechnął się. Nieco krwi przeciekło na dywan. Musiał się pospieszyć, by nie pozostała nie dająca się usunąć plama. Krew, która zbryzgała ściany, także będzie musiała zostać zmyta. Wyszedł na chwilę z pokoju i pobiegł korytarzem do pomieszczenia gospodarczego. Wziął myjkę, wiadro, kilka szmat i ścierek do kurzu. Kiedy wrócił do pokoju, kałuża gęstej, czerwonej cieczy zaczęła się tworzyć wokół ciała. Tony zamruczał coś do siebie, przykucnął i podniósł ciało. Był silnym mężczyzną i ciężar nie sprawiał mu kłopotu. Zaniósł Jenningsa do łazienki i bez ceremonii zwalił zwłoki do wanny. Popatrzył przez chwilę i wrócił do sypialni. Kiedy złapał za jedną ze szmat, aby wytrzeć toaletkę, otworzyły się drzwi i weszła Irenę. - Jak ona się czuje? - zapytał. - Już śpi. Umyłam ją najpierw, a potem położyłam do łóżka. Przyjrzała się obojętnie pokojowi spryskanemu krwią. - Ile czasu ci to zajmie? - spytała. - Daj mi godzinę - odparł. Irenę skinęła głową i spojrzała na zegarek. Dochodziła pomoc. Odwróciła się, zostawiając Tony'ego przy pracy. Pobiegła do recepcji, przejechała palcem po liście gości i znalazła nazwisko Jenningsa. Potem z ogromną starannością przerobiła datę jego przewidywanego wyjazdu. Jeżeli ktoś przyjdzie go szukać, co było wątpliwe, powiedzą, że nie było go tutaj tej nocy, że musiał nagle 111 SHAUN HUTSON wyjechać i nie zostawił adresu, pod którym można by się z nim skontaktować. Wykonała już swoje zadanie i pomknęła z powrotem na górę, do męża. Zmywał już ściany. - A co z ciałem? - zapytała. - Zajmę się nim za minutę - powiedział spokojnie. - Nie ma pośpiechu. Nie ma pośpiechu. Nie ma zamieszania. Byli już przyzwyczajeni do tego rytuału. Dochodziła pierwsza. Powiedział, że zajmie mu to godzinę, i miał rację. Zniknęło ciało Jenningsa i wszystkie jego rzeczy. Irenę Kirkham spojrzała na męża. Skinął głową. Sięgnęła po telefon i wybrała numer. Dwadzieścia dziewięć Dom był olbrzymi. Imponujący gmach z pseudogregoriańskim frontonem, porośniętym bluszczem. Spod daszków spoglądały okna jak oczy wpatrzone w ciemność. Za dnia z głównej sypialni domu można było zobaczyć prawie całe Hinkston. Budynek stał na jednym z wielu wzgórz, które wznosiły się dookoła miasta. Od głównej drogi prowadzącej do miasta odchodził ku domowi wysypany żwirem podjazd. Żywopłoty, które kiedyś były chlubą ogrodnika, połączyły się teraz w jeden szpaler i tworzyły granicę wzdłuż rozległego trawnika, a także po drugiej stronie krętego podjazdu. Pośrodku trawnika znajdował się staw, ale nie było w nim już ryb. Parę zniszczonych przez burzę skrzatów stało tam na warcie. W domu było osiem sypialni, ale obecnie tylko jedna była używana. Na parterze mieściła się sporych rozmiarów biblioteka, salon, którego okna wychodziły na Hinkston, i kuchnia. 112 NEMESIS Gabinet lekarski został urządzony przed ponad dwudziestu trzema laty. Stworzono go z dwóch pokoi. Jeden zamieniono na właściwy gabinet, drugi zaś na poczekalnię. To właśnie w gabinecie siedział doktor Edward Curtis, bez marynarki i z podwiniętymi rękawami koszuli. Curtis był wysokim, szczupłym mężczyzną pod pięćdziesiątkę. Miał krótko przystrzyżone brązowe włosy, gładką cerę i wąsy. Obracał wolno szklankę w dłoni, patrzył na przezroczysty płyn i wmawiał sobie, że pójdzie spać, kiedy skończy tego drinka. Mówił to już po wypiciu dwóch poprzednich. Teraz, przyglądając się czwartemu, zdecydowany był dotrzymać danego sobie słowa. Pociągnął łyk ginu. W domu o tej porze było szczególnie cicho. Nawet skrzypienie osiadającego drewna nie zakłócało tego spokoju. Curtis uwielbiał ciszę. Był wdzięczny rodzicom za to, że zbudowali dom ponad pół mili za miastem. Oczywiście autobus, który kursował dosyć często, zapewniał dojazd pacjentom nie posiadającym samochodu. Poza godzinami pracy Curtis był niepokojony rzadko. Naturalnie, był pod telefonem całą dobę, jako że nie lubił zatrudniać miejscowych, w przeciwieństwie do lekarzy w mieście. Wielu jego pacjentów zwracało się do niego po imieniu i zauważył, że tego rodzaju przyjazne stosunki, ostrożnie kultywowane przez lata, pozwalały im odprężyć się. Przypuszczał, że dzieje się tak dlatego, iż lekarz prowadzący prywatną praktykę może poświęcić więcej czasu pacjentom nit jego przepracowani koledzy z państwowej służby zdrowia. Curtis doszedł do wniosku, że jest to potrzebne i opłacalne. Prowadził praktykę lekarską w Hinkston przez ostatnich dwadzieścia jeden lat, od chwili powrotu ze studiów medycznych. Był teraz szanowanym członkiem miejscowej społeczności. Jego umiejętności były znane i młodym, i starym nie tylko w Hinkston, ale i dalej. W jego książce pacjentów znalazła się również kobieta, która wierząc w jego umiejętności, przybyła po poradę aż z Londynu. Curtis zatrudniał tylko dwie osoby, obie na zlecenie. Recepcjonistkę i gosposię. Tę drugą właściwiej byłoby nazwać sprzątaczką, ale on nie znosił tego określenia, uważając je za uwłaczające ko- 113 SHAUN HUTSON biecie, która wykonywała tak potrzebną pracę. Sprzątała i gabinet, i dom. Bez piwnicy. Podziemna cześć domu była domeną doktora. Zainstalował tam prosty, ale pomysłowy zestaw maszyn i różnego wyposażenia, który pozwalał mu przeprowadzać kompleksowo niektóre badania. Możliwość badania choćby takich chorób jak cukrzyca i rozmaite schorzenia nerek pozwalała pacjentom uniknąć podróży do szpitala i skracała czas oczekiwania na wyniki. Miał nawet cały aparat rentgenowski. Krew i mocz analizowano na miejscu i pacjent mógł poznać wyniki przed opuszczeniem gabinetu. Większość pieniędzy potrzebnych na urządzenie gabinetu, a w szczególności na zainstalowanie wyposażenia, pochodziła od jego rodziców. Oboje już nie żyli. Zostawili mu nie tylko dom, ale i pokaźną sumę pieniędzy, którą Curtis rozumnie zainwestował. Jego dochody były więcej niż godziwe, a żyjąc samotnie, miał minimalne wydatki. Tylko na wynagrodzenia jego dwóch pracownic i własne codzienne potrzeby. Pociągał kolejny łyk ginu i spojrzał na zegarek. Była pierwsza trzydzieści sześć w nocy. Przetarł oczy i ziewnął. Drzwi do gabinetu otworzyły się i Curtis spojrzał na przybysza, który podszedł do biurka i usiadł naprzeciwko niego. - Napijesz się? - zapytał doktor, popychając butelkę i szklankę w kierunku gościa. Napełnił naczynie, obserwując pijącego towarzysza. - Przepraszam, jeśli cię obudziłem - rzekł Curtis. Tamten wzruszył jedynie ramionami. - Musiałem wyjechać do Hinkston. Nagły wypadek - wyjaśnił Curtis, kończąc drinka. Przybysz opróżnił szklankę i pchnął ją w stronę gospodarza. Ten bezzwłocznie ją napełnił. - Idę do łóżka - powiedział Curtis, ponownie ziewając. Wstał, wziął marynarkę i udał się w kierunku drzwi do poczekalni i dalej na schody. Gość siedział w gabinecie i pił. Odgłos ciężkiego rytmicznego oddechu przerywał śmiertelną ciszę. 114 NEMESIS Trzydzieści Podejrzewała, że spała tej nocy mniej niż trzy godziny. Sue Hacket obmyła twarz zimną wodą, wytarła ją i wróciła do sypialni, by zrobić sobie makijaż. Zanim zrobiła kreski i pociągnęła wargi szminką, sprawdziła sińce pod oczami. Potarła policzki, zwracając uwagę na bladość swej cery i ostatecznie poddała się pokusie nałożenia różu. Z dołu słychać było radio, w którym bezmyślną paplaninę prezentera zastępowała momentami jeszcze głupsza muzyka. Wyśliznęła się ze szlafroka, wciągnęła dżinsy i sweter, wzuła buty i zeszła na parter. - Jedźmy więc - rzekła do Craiga, który siedział przy kuchennym stole i usiłował zawiązać sznurowadła. - Musisz mi pokazać drogę, żebyśmy się nie spóźnili. - Nie spóźnię się - zapewnił ją, zeskakując z krzesła. Pobiegł do salonu, by zabrać swój tornister. - Dzięki ci za to, że go odwieziesz do szkoły, Sue - powiedziała stojąca przy zlewie Julie. Jej twarz była wyraźnie wymizerowana. - Mikę mógł nie pojechać do pracy, ale mówił, że mają do skończenia duży kontrakt... Sue uniosła rękę, aby ją uspokoić. - Zostaw to zmywanie, zrobię to, kiedy wrócę - rzekła. - Nie. Wolę się czymś zająć. Nie myślę wtedy o tacie - powiedziała Julie. - Wiem, co masz na myśli. - Jestem gotowy, ciociu Sue - obwieścił Craig, stając w drzwiach jak żołnierz gotowy do przeglądu. 115 SHAUN HUTSON Sue uśmiechnęła się. Usłyszała trzask otwieranych drzwi frontowych. Gdy wyszła, ujrzała chłopca, siedzącego w samochodzie na miejscu pasażera. Z radością wskazywał jej drogę do szkoły i przedstawiał przyjaciół, których mijali po drodze. Na widok matek z małymi dziećmi twarz Sue zmieniała się. Była niemal oburzona. Inni mogą doświadczać tej radości, mogą odprowadzać swoje dzieci do szkoły, a ona nigdy nie zazna tej przyjemności. Zastanawiała się, czy to rzeczywiście oburzenie. A może raczej zawiść lub zazdrość? Wszystko to znaczyło to samo. - To jest Trevor Ward - oznajmił Craig, wskazując na wysokiego, szczupłego chłopca w okularach, który przechodził właśnie przez jezdnię. - On dłubie w nosie i zjada to, co wyciągnie. - Naprawdę? - zapytała Sue. - Jego mama i tata nie mogą sobie pozwolić na kupno samochodu - powiedział Craig z radością. - Nie każdy ma takie szczęście jak twoi rodzice - odparła bez cienia nagany w głosie. Chciała dodać, że niektórzy ludzie nie mają nawet szczęścia posiadać dzieci, ale skarciła siebie za to. Jednak otoczona przez dzieci nie mogła nie odczuwać wzburzenia z powodu śmierci Lisy. Poczuła się nagle bardzo zmęczona. Zatrzymała samochód przy głównej bramie szkoły i pochyliła się, by otworzyć Craigowi drzwi. Powiedział jej, że zostanie odwieziony do domu przez mamę przyjaciela, która zawsze ich odbiera. W razie jakiejś zmiany nauczyciel powiadomi mamę. - Do zobaczenia - rzekła uśmiechając się. - Nie dostanę całusa na pożegnanie? Spojrzał na nią i zachichotał, jakby to było coś, o czym myślał, ale co po prostu wyleciało mu z głowy. Odwróciła lekko twarz, aby mógł pocałować ją w policzek. Craig chwycił Sue za podbródek, odwrócił jej twarz do siebie i klęcząc na siedzeniu, pocałował ją prosto w usta. Pocałunek zdawał się przedłużać w nieskończoność. Potem odsunął się i wyskoczył z samochodu. 116 NEMESIS Patrzyła, jak wbiega na boisko, wciąż jeszcze zaskoczona jego reakcją, wciąż czując dotyk jego warg. Zauważyła, że drży jej ręka. Trzydzieści jeden Hacket ze łzami w oczach patrzył na czarny marmurowy blok. Trzymał w dłoniach mały bukiecik fiołków. Jego prawa ręka była jeszcze mocno obandażowana i pomimo środków uśmierzających czuł w niej tępy, pulsujący ból. Świeciło słońce, ale dzień był chłodny. Lekki, wzmagający się chwilami wiatr powodował drżenie ciała. Kwiaty stojące na grobie Lisy już zwiędły. Niektóre pogubiły już płatki, które wiatr rozrzucał teraz jak konfetti. Hacket stał jeszcze przez chwilę i patrzył na grób swej córki, a potem zaczął usuwać stare kwiaty. W słoneczny niedzielny dzień wielu ludzi przyszło na cmentarz. Rozejrzał się wokoło. Zobaczył starą kobietę, czyszczącą szmatą biały nagrobek. Niedaleko od niej mężczyzna po czterdziestce stał z założonymi rękami i patrzył na grób. Hacket zaczął zastanawiać się, kogo stracił. Żonę? Matkę? Ojca? Być może syna lub córkę, podobnie jak on. Śmierć nie rozróżnia ani wieku, ani płci, ani wiary. Hacket zaczął wkładać świeże kwiaty do wazonu. Zaprzątnięty był myślami o Lisie, o Sue. 0 telefonie, który odebrał tego ranka. Detektyw Spencer zadzwonił około dziesiątej z wiadomością, że z powodu braku dowodów Peter Walton został zwolniony. Hacket nawet nie dał mu dokończyć i rzucił ze złością słuchawkę. Zwolniony. Ten drań był wolny, tak jak przewidywał Spencer. 1 co teraz? To pytanie nie dawało mu spokoju. Czy ma szukać Waltona? Próbować go wytropić? Spencer powiedział, że jego adres nie jest znany. Od czego więc zacząć? Nie miał wątpliwości, że 117 SHAUN HUTSON Sue uśmiechnęła się. Usłyszała trzask otwieranych drzwi frontowych. Gdy wyszła, ujrzała chłopca, siedzącego w samochodzie na miejscu pasażera. Z radością wskazywał jej drogę do szkoły i przedstawiał przyjaciół, których mijali po drodze. Na widok matek z małymi dziećmi twarz Sue zmieniała się. Była niemal oburzona. Inni mogą doświadczać tej radości, mogą odprowadzać swoje dzieci do szkoły, a ona nigdy nie zazna tej przyjemności. Zastanawiała się, czy to rzeczywiście oburzenie. A może raczej zawiść lub zazdrość? Wszystko to znaczyło to samo. - To jest Trevor Ward - oznajmił Craig, wskazując na wysokiego, szczupłego chłopca w okularach, który przechodził właśnie przez jezdnię. - On dłubie w nosie i zjada to, co wyciągnie. - Naprawdę? - zapytała Sue. - Jego mama i tata nie mogą sobie pozwolić na kupno samochodu - powiedział Craig z radością. - Nie każdy ma takie szczęście jak twoi rodzice - odparła bez cienia nagany w głosie. Chciała dodać, że niektórzy ludzie nie mają nawet szczęścia posiadać dzieci, ale skarciła siebie za to. Jednak otoczona przez dzieci nie mogła nie odczuwać wzburzenia z powodu śmierci Lisy. Poczuła się nagle bardzo zmęczona. Zatrzymała samochód przy głównej bramie szkoły i pochyliła się, by otworzyć Craigowi drzwi. Powiedział jej, że zostanie odwieziony do domu przez mamę przyjaciela, która zawsze ich odbiera. W razie jakiejś zmiany nauczyciel powiadomi mamę. - Do zobaczenia - rzekła uśmiechając się. - Nie dostanę całusa na pożegnanie? Spojrzał na nią i zachichotał, jakby to było coś, o czym myślał, ale co po prostu wyleciało mu z głowy. Odwróciła lekko twarz, aby mógł pocałować ją w policzek. Craig chwycił Sue za podbródek, odwrócił jej twarz do siebie i klęcząc na siedzeniu, pocałował ją prosto w usta. Pocałunek zdawał się przedłużać w nieskończoność. Potem odsunął się i wyskoczył z samochodu. 116 NEMESIS Patrzyła, jak wbiega na boisko, wciąż jeszcze zaskoczona jego reakcją, wciąż czując dotyk jego warg. Zauważyła, że drży jej ręka. Trzydzieści jeden Hacket ze łzami w oczach patrzył na czarny marmurowy blok. Trzymał w dłoniach mały bukiecik fiołków. Jego prawa ręka była jeszcze mocno obandażowana i pomimo środków uśmierzających czuł w niej tępy, pulsujący ból. Świeciło słońce, ale dzień był chłodny. Lekki, wzmagający się chwilami wiatr powodował drżenie ciała. Kwiaty stojące na grobie Lisy już zwiędły. Niektóre pogubiły już płatki, które wiatr rozrzucał teraz jak konfetti. Hacket stał jeszcze przez chwilę i patrzył na grób swej córki, a potem zaczął usuwać stare kwiaty. W słoneczny niedzielny dzień wielu ludzi przyszło na cmentarz. Rozejrzał się wokoło. Zobaczył starą kobietę, czyszczącą szmatą biały nagrobek. Niedaleko od niej mężczyzna po czterdziestce stał z założonymi rękami i patrzył na grób. Hacket zaczął zastanawiać się, kogo stracił. Żonę? Matkę? Ojca? Być może syna lub córkę, podobnie jak on. Śmierć nie rozróżnia ani wieku, ani płci, ani wiary. Hacket zaczął wkładać świeże kwiaty do wazonu. Zaprzątnięty był myślami o Lisie, o Sue. 0 telefonie, który odebrał tego ranka. Detektyw Spencer zadzwonił około dziesiątej z wiadomością, że z powodu braku dowodów Peter Walton został zwolniony. Hacket nawet nie dał mu dokończyć i rzucił ze złością słuchawkę. Zwolniony. Ten drań był wolny, tak jak przewidywał Spencer. 1 co teraz? To pytanie nie dawało mu spokoju. Czy ma szukać Waltona? Próbować go wytropić? Spencer powiedział, że jego adres nie jest znany. Od czego więc zacząć? Nie miał wątpliwości, że 117 SHAUN HUTSON go zabije. Problem jednak polegał na wytropieniu tego drania. Hac-ket nie był detektywem. Co powinien najpierw zrobić? Westchnął znużony. W filmach było to proste. Anioł zemsty zawsze wiedział, gdzie znajdzie swoją ofiarę. Wszystko szło zawsze zgodnie z planem. Tylko że to nie był film; to było prawdziwe życie ze wszystkimi jego zawiłościami. Hacket nie miał wątpliwości, że mógłby zabić Waltona. Żadnych wątpliwości. Wyobrażał to sobie. Śnił najstaranniej opracowane sposoby dręczenia zabójcy swego dziecka. Czy zdąży zadać ból Waltonowi, czy też on zabije jego? Spencer mówił, że może być w to zamieszany jeszcze inny mężczyzna. Co wtedy? Co? Jeśli? Jak? Kiedy? Odwrócił się i wyrzucił zwiędłe kwiaty do pobliskiego śmietnika. Stal jeszcze chwilę, patrząc na grób. Czuł narastający ból głowy. Ucisk zwiększał się powoli, ale konsekwentnie, jak gdyby coś w nim szukało ujścia. Musi uwolnić powstrzymywane emocje, które nabrzmiewały jak złośliwy nowotwór. Tyle że ten rak zjadał jego duszę. Patrzył na grób i myślał o Lisie. O Sue. Hacket nigdy w życiu nie czuł się taki samotny. Odwrócił się i zaczął wolno iść w stronę samochodu. Trzydzieści dwa Obudził ją płacz. Michelle Lewis, słysząc głośny płacz, usiadła szybko i przetarła oczy. Leżący obok niej Stuart Lewis chrząknął i wysunął się z pościeli. - Rozkosze rodzicielstwa - rzekł, uśmiechając się lekko. Skierowali się do łóżeczka dziecka. 118 NEMESIS Daniel Lewis płakał głośno, a jego twarz była pofałdowana i czerwona. - Wygląda jak zakrwawiona ścierka - rzekł Stuart, ziewając i spoglądając na krzyczący tłumoczek, spoczywający w ramionach żony. - Prawdopodobnie wyglądałeś tak samo, kiedy miałeś sześć tygodni - odparła, kołysząc delikatnie dziecko. - Dzięki - mruknął. Michelle uniosła nabrzmiałą pierś i przystawiła dziecko do sutka. Był dużym dzieckiem. Ważył ponad dziewięć funtów w chwili narodzin. Poród był lekki. Zawsze miała, jak to określał Stuart "biodra do rodzenia dzieci", co miało oznaczać, że powinna stracić nieco na wadze. Zaczęła już uczęszczać na ćwiczenia, aby zgubić funty, których przybyło jej podczas ciąży. Skończyła dopiero dwadzieścia lat i jej ciało było bardzo elastyczne. - Zrobię herbatę - rzekł Stuart, przeczesując ręką włosy. -Chcesz czegoś? Nie odpowiedziała. Syknęła jedynie z bólu, gdy Daniel żuł z nadmierną pasją jej sutek. Ssał mleko z wielkiego pąka i mruczał z zadowolenia. Po pewnym czasie Michelle odsunęła go od lewej brodawki, zauważywszy, że jest czerwona. Dziecko rozdarło się, pozbawione przyjemności ssania. Pozwoliła mu więc przyssać się do drugiej piersi. Zaczęło energicznie ciągnąć, a jego oczy chodziły na wszystkie strony. - Szkoda, że ty nie możesz tego robić - powiedziała Michelle, czując piekący ból dookoła sutka. Stuart potarł klatkę piersiową i wzruszył ramionami. - Przepraszam, kochanie - rzekł. - Pusto. Zachichotali oboje. Daniel ssał dalej z rosnącą energią. - Jestem pewna, że on ząbkuje - odezwała się Michelle. - Chyba jest za mały, prawda? - zapytał Stuart, postanowiwszy nie zajmować się herbatą. Usiadł na krawędzi łóżka obok żony i obserwował, jak karmi dziecko. Po chwili wyszedł do łazienki. 119 SHAUN HUTSON Michelle trzymała małego przy piersi, czując coraz mocniejszy ból wokół sutka. Dziecko ścisnęło pierś i przylgnęło do niej jak pijawka. Wciąż silnie ssało. Była pewna, że ząbkuje. Musiało ząbkować. Jego szczęki poruszały się w górę i w dół, ciągnąc mleko. Jeszcze minuta i przystawi go z powrotem do drugiej brodawki. Prawa zaczynała ją boleśnie piec. Poza tym powinien być już najedzony. Trzymała go delikatnie i raz po raz marszczyła brwi, czując, że nacisk na jej pierś wzrasta. Drobne palce dziecka przejechały po jej ciele, zostawiając na skórze cztery czerwone kreski. Skrzywiła się. - Sądzę, że masz już dosyć, młody człowieku - rzekła, przygotowując się do zakończenia karmienia. Uniosła go delikatnie. Nie wypuścił sutka z ust. - Daniel - powiedziała miękko, odsuwając go. Dziecko ssało dalej. Michelle złapała jego drobną rączkę i próbowała go odciągnąć. Nie ustąpił. Ssał dalej, a ona czuła narastający ból w piersi. - Daniel, wystarczy - rzekła dobitniej. Zdawał się obwąchiwać ją ze wzmożoną energią, przyciskając główkę do piersi i mocniej zwierając szczęki na sutku. Krzyknęła głośno, czując ostry, kłujący ból wokół sutka. Bolało ją tak, jak gdyby dziecko gryzło ją zębami, których wedle wszelkich reguł mieć nie powinno. Michelle niespodziewanie zaczęła się lękać. Dziecko nie chciało puścić jej sutka, a kiedy próbowała je odciągnąć czuła, jak skóra napręża się. Ból narastał. - Boże - syknęła, gdy Stuart wrócił do pokoju. Widział, jak dziecko przywiera mocno do jej piersi, widział, jak naprężona jest skóra, widział też grymas bólu na twarzy Michelle. Potem zobaczył krew. Ściekała z ust dziecka, mieszając się z nadmiarem mleka i tworząc różową ciecz. - Co się dzieje? - zapytał zaniepokojony, robiąc krok w kierunku łóżka. 120 NEMESIS Michelle nie odpowiedziała. Szarpała jedynie dziecko, które trzymało się jej kurczowo, wieszając się na niej obiema rękami. Po jej klatce piersiowej rozszedł się taki ból, że wydało jej się, iż cała płonie. Nie mogąc już dłużej wytrzymać, szarpnęła mocno syna. Gdy to uczyniła, ten mocniej ścisnął sutek i odgryzł go. Krew trysnęła z nabrzmiałej tkanki, opryskując dziecko i łóżko. Dziecko przełknęło sutek, a krew i mleko spływały mu po brodzie. Michelle krzyknęła. Spojrzała na swoją zranioną pierś i kawałek skóry zwisający w miejscu rozdarcia. Z rany płynęła obficie krew. Położyła dziecko i przyłożyła prześcieradło do piersi. Daniel leżał zadowolony na łóżku, a jego oczy były błyszczące i czujne. - O Jezu - wysapał Stuart, zbliżając się do żony. - Wezwę pogotowie. Spojrzał jeszcze raz na dziecko, którego twarz była umazana krwią; wciąż jeszcze żuło kawałek skóry, który oderwał się razem z sutkiem. Potem pobiegł do telefonu. - Nie - zawołała Michelle. - Nie pogotowie. Jeszcze nie teraz. -Przyciskała prześcieradło do okaleczonej piersi, próbując zatamować płynącą krew. - Wiesz, do kogo masz zadzwonić. Wahał się przez sekundę, a potem wybrał numer. Na łóżku przed nim leżało pomrukujące z zadowolenia dziecko. 121 SHAUN HUTSON Trzydzieści trzy Stuart Lewis spojrzał na zegarek, a potem dalej wyglądał przez „ frontowe okno. Nerwowo palił papierosa. Jeszcze raz spojrzał na zegarek. Piąta czterdzieści sześć rano. Telefonował przed ponad dwudziestoma minutami. - Przyjedź wreszcie - szepnął ponaglająco, przyciskając twarz do szyby. W końcu zza rogu wyjechał samochód i zatrzymał się przed ich domem. Stuart ruszył w kierunku frontowych drzwi. W tym czasie doktor Curtis wysiadł z samochodu i poszedł ścieżką w jego stronę. - Na górze - rzekł Stuart, a lekarz podążył za nim. Lewis posuwał się dużymi skokami po wąskich schodach, spiesząc do sypialni, gdzie czekała jego żona. Uderzył w ich nozdrza słony zapach krwi. Prześcieradło, które trzymała przy piersi Michelle, było przesiąknięte krwią. Ona sama wyglądała tak, jak gdyby miała czerwone rękawiczki. Obok niej leżało dziecko. Jego buzia i rączki były poplamione krwią matki. Curtis podszedł najpierw do dziecka. - Jak dawno to się stało? - zapytał, otwierając czarną torbę. Stuart wszystko mu opowiedział. -1 nie dzwonił pan na pogotowie? - dopytywał się lekarz. Uśmiechnął się z ulgą, kiedy ujrzał przeczące kiwnięcie głową. Curtis sięgnął do swojej torby i wyjął strzykawkę. Wydobył ją szybko z plastykowego opakowania i wypełnił bezbarwnym płynem. Potem delikatnie złapał dziecko za ramię, znalazł żyłę i wbił w nią igłę. Dziecko nawet nie mrugnęło. 122 NEMESIS Odczekał chwilę, wyciągnął strzykawkę i wrzucił ją do torby. Dopiero teraz odwrócił się do Michelle, która wciąż trzymała prześcieradło przy piersiach. - Niech popatrzę - rzekł Curtis. Oderwany był nie tylko sutek, ale i kawałek skóry wielkości poduszki dłoni lekarza. Widział mięśnie i siatkę żył. Z rany sączyła się krew i spływała po brzuchu Michelle. Curtis sięgnął ponownie do swej torby, wyjmując tym razem gazę i bandaże. - Opatrzę ranę najlepiej jak mogę - powiedział. - Będzie pani musiała pójść do szpitala. Straciła pani mnóstwo krwi. Michelle posłusznie skinęła głową. Curtis przyłożył gazik do miejsca, gdzie był sutek, a potem pospiesznie owinął pierś bandażem. - Niech im pani powie cokolwiek - rzekł. - Cokolwiek, co przyjdzie pani do głowy. Dziecku nic nie będzie, ale nie może być teraz samo. Odczekajcie pięć minut i zadzwońcie po pogotowie. Potem usłyszeli jego kroki na schodach i odgłos odjeżdżającego samochodu. Oboje zajrzeli do łóżeczka, gdzie leżało zasypiające już dziecko. Uśmiechnęli się do niego, a Michelle pośliniła palec i starła trochę krwi z jego ust. Był naprawdę pięknym dzieckiem. Trzydzieści cztery Długo wahała się, zanim podjęła decyzję, że zatelefonuje do niego. Upłynął już prawie tydzień od pogrzebu jej ojca. Od tego czasu nie rozmawiała z nim. Sue Hacket siedziała teraz obok telefonu, jak gdyby oczekując, że aparat sam wybierze numer. Z początku nie była pewna, czy 123 SHAUN HUTSON NEMESIS chce z nim rozmawiać, ale stwierdziła, że samotność jest chorobą zaraźliwą. Chorobą, która wkrada się w jej życie mimo obecności Julie i jej rodziny. W myśli ułożyła sobie to, co ma powiedzieć mężowi. Nawet raz podniosła słuchawkę, ale odłożyła ją i zaczęła przemierzać salon Julie. Siostra pojechała na zakupy. Craig był w szkole, a Mikę w pracy. Była sama ze swoimi myślami. Niechętnie podniosła słuchawkę i wolno naciskała cyfry składające się na numer telefonu szkoły, w której pracował jej mąż. Usłyszała sygnał. Numer nie był zajęty. - Czy mogę rozmawiać z Johnem Hacketem? - zapytała, gdy odebrano telefon. Kobieta po drugiej stronie wyjaśniła, że Hacket wziął tygodniowy urlop. Sekretarka zaproponowała zostawienie wiadomości. - Nie, dziękuję - powiedziała Sue i odłożyła słuchawkę. Po chwili podniosła ją znowu i wybrała numer domowy. Domowy. To słowo wydało się jej bardzo przesadne. Telefon odebrano niemal natychmiast. -Halo? Rozpoznała głos męża i przez sekundę zastanawiała się, czy nie odłożyć słuchawki. -Halo, John, to ja. - Sue? Jak się masz? - W porządku. Dzwoniłam do szkoły. Powiedziano mi, że wziąłeś tydzień wolnego. - Tak. Nie mogę się skoncentrować. To nie jest w porządku, kiedy nie mogę dać dzieciom wszystkiego z siebie. Mam poza tym do załatwienia parę spraw związanych z domem. Wystawiłem go na sprzedaż i było już trzech czy czterech potencjalnych kupców. - Jakieś zainteresowanie? - Jedna para wydawała się zapalona do kupna do chwili, gdy dowiedziała się, co tu się wydarzyło. - Milczał przez chwilę. - Jakiś facet przyszedł właśnie z tego powodu. Patologiczny typ. Inni nie dali jeszcze odpowiedzi... Znów nastąpiła niezręczna cisza. 124 - Mówisz, że czujesz się dobrze, a wydajesz się być zmęczona. - Jestem. Nie sypiam dobrze. Kolejna chwila ciszy. Chryste, jakie to było męczące, jak gdyby każde z nich zastanawiało się, co powiedzieć. Byli dla siebie jak obcy. - Jak się mają Julie i Mikę? - Nie najgorzej. - A chłopak? - Też w porządku. Nie wspomniała mu o zajściu w samochodzie. Starała się wymazać je z pamięci. - Dobrze - powiedział znużony. - Więc wszyscy mają się dobrze. - Posłuchaj, John, muszę z tobą porozmawiać. O tobie i o mnie. Mówiłam ci, że nie mogłabym wrócić do tego domu i nadal nie mogę. - Rozumiem to, ale być może jeszcze nie wszystko stracone. To znaczy, chciałem powiedzieć, że może stronisz nie tylko od domu, ale i ode mnie. Przełknęła z trudem ślinę. - Może mogłabym zdobyć się na przebaczenie ci tego romansu, John - powiedziała. - Nigdy jednak nie wybaczę ci tego, co stało się z Lisa. Tak, wciąż winie cię za to. I zawsze będę. - Zadzwoniłaś do mnie, żeby mi powiedzieć to, co już wiem -rzekł, kontrolując intonację swojego głosu. - Jak myślisz, jak ja się czuję? Sam nie mogę sobie wybaczyć i nie potrzebuję, abyś mi stale o tym przypominała. To ja mieszkam teraz w tym domu. Ja jestem najbliżej wspomnień. Ty uciekłaś od nich, Sue. - Nie uciekłam. Gdybym nie wyjechała, to zwariowałabym. - Znam to uczucie. Znów zapanowała cisza. - John, prawdziwym powodem mojego telefonu do ciebie jest wiadomość, że jedna ze szkół w Hinkston poszukuje wicedyrektora. Oczywiście dają dom. - Dlaczego Hinkston? 125 SHAUN HUTSON chce z nim rozmawiać, ale stwierdziła, że samotność jest chorobą zaraźliwą. Chorobą, która wkrada się w jej życie mimo obecności Julie i jej rodziny. W myśli ułożyła sobie to, co ma powiedzieć mężowi. Nawet raz podniosła słuchawkę, ale odłożyła ją i zaczęła przemierzać salon Julie. Siostra pojechała na zakupy. Craig był w szkole, a Mikę w pracy. Była sama ze swoimi myślami. Niechętnie podniosła słuchawkę i wolno naciskała cyfry składające się na numer telefonu szkoły, w której pracował jej mąż. Usłyszała sygnał. Numer nie był zajęty. - Czy mogę rozmawiać z Johnem Hacketem? - zapytała, gdy odebrano telefon. Kobieta po drugiej stronie wyjaśniła, że Hacket wziął tygodniowy urlop. Sekretarka zaproponowała zostawienie wiadomości. - Nie, dziękuję - powiedziała Sue i odłożyła słuchawkę. Po chwili podniosła ją znowu i wybrała numer domowy. Domowy. To słowo wydało się jej bardzo przesadne. Telefon odebrano niemal natychmiast. -Halo? Rozpoznała glos męża i przez sekundę zastanawiała się, czy nie odłożyć słuchawki. -Halo, John, to ja. - Sue? Jak się masz? - W porządku. Dzwoniłam do szkoły. Powiedziano mi, że wziąłeś tydzień wolnego. - Tak. Nie mogę się skoncentrować. To nie jest w porządku, kiedy nie mogę dać dzieciom wszystkiego z siebie. Mam poza tym do załatwienia parę spraw związanych z domem. Wystawiłem go na sprzedaż i było już trzech czy czterech potencjalnych kupców. - Jakieś zainteresowanie? - Jedna para wydawała się zapalona do kupna do chwili, gdy dowiedziała się, co tu się wydarzyło. - Milczał przez chwilę. - Jakiś facet przyszedł właśnie z tego powodu. Patologiczny typ. Inni nie dali jeszcze odpowiedzi... Znów nastąpiła niezręczna cisza. 124 NEMESIS - Mówisz, że czujesz się dobrze, a wydajesz się być zmęczona. - Jestem. Nie sypiam dobrze. Kolejna chwila ciszy. Chryste, jakie to było męczące, jak gdyby każde z nich zastanawiało się, co powiedzieć. Byli dla siebie jak obcy. - Jak się mają Julie i Mikę? - Nie najgorzej. - A chłopak? - Też w porządku. Nie wspomniała mu o zajściu w samochodzie. Starała się wymazać je z pamięci. - Dobrze - powiedział znużony. - Więc wszyscy mają się dobrze. - Posłuchaj, John, muszę z tobą porozmawiać. O tobie i o mnie. Mówiłam ci, że nie mogłabym wrócić do tego domu i nadal nie mogę. - Rozumiem to, ale być może jeszcze nie wszystko stracone. To znaczy, chciałem powiedzieć, że może stronisz nie tylko od domu, ale i ode mnie. Przełknęła z trudem ślinę. - Może mogłabym zdobyć się na przebaczenie ci tego romansu, John - powiedziała. - Nigdy jednak nie wybaczę ci tego, co stało się z Lisa. Tak, wciąż winie cię za to. I zawsze będę. - Zadzwoniłaś do mnie, żeby mi powiedzieć to, co już wiem -rzekł, kontrolując intonację swojego głosu. - Jak myślisz, jak ja się czuję? Sam nie mogę sobie wybaczyć i nie potrzebuję, abyś mi stale o tym przypominała. To ja mieszkam teraz w tym domu. Ja jestem najbliżej wspomnień. Ty uciekłaś od nich, Sue. - Nie uciekłam. Gdybym nie wyjechała, to zwariowałabym. - Znam to uczucie. Znów zapanowała cisza. - John, prawdziwym powodem mojego telefonu do ciebie jest wiadomość, że jedna ze szkół w Hinkston poszukuje wicedyrektora. Oczywiście dają dom. - Dlaczego Hinkston? 125 SHAUN HUTSON - Ponieważ nie chcę już mieszkać w Londynie, mówiłam ci -burknęła. - We dwoje? Jeżeli otrzymam tę pracę, czy zechcesz zacząć od nowa? Nowe środowisko, być może nowe życie? - spytał z nadzieja. - Może. Nie możemy zaczynać od początku, John. Między nami już nigdy nie będzie tak samo. - Na Boga, możemy spróbować - nalegał. - Wciąż cię kocham, Sue. Potrzebuję ciebie i ty potrzebujesz mnie, bez względu na to, czy się ze mną zgadzasz. Siedziała przez chwilę cicho. Doszła do wniosku, że w tych słowach było trochę prawdy. - To potrwa, John. - Nie dbam o to, jak długo. Podała mu adres i numer telefonu do szkoły. - Daj mi znać, jak ci poszło - powiedziała. - Może spotkamy się, kiedy przyjadę na rozmowę? Nastała długa cisza. Przez chwilę myślał, że się rozłączyła. - Tak, możemy - rzekła w końcu. - Sue, skoro nie możesz spać, to może coś weźmiesz? Idź" do lekarza. Musisz dbać o siebie. - Rzeczywiście myślałam, czy nie pójść do lekarza Julie. Kolejna długa chwila ciszy. - Kończę już, John - rzekła. - Zadzwoń do mnie, kiedy przyjedziesz na rozmowę. - Sue, dzięki za telefon. - Do zobaczenia wkrótce. -Sue. -Tak? - Kocham cię. Przez sekundę ścisnęła mocniej słuchawkę. - Do zobaczenia - powiedział miękko. Odłożyła słuchawkę. Ta rozmowa wyczerpała ją. Siedziała i patrzyła na telefon, czując się tak, jak gdyby właśnie ukończyła bieg maratoński. Upłynęło 126 NEMESfS pełnych pięć minut, zanim wstała i przeszła do kuchni. Miał rację mówiąc, że powinna pójść do lekarza. Kilka tabletek nasennych jej nie zaszkodzi. Na kuchennym stole leżała mała książeczka z wizerunkiem kota. Widniał na niej napis "Ważni ludzie". Kolejna rzecz organizująca życie Julie. Książeczka adresowa zawierała wszystkie numery, począwszy od zakładu gazowniczego, po lekarza weterynarii. Wszystko w porządku alfabetycznym. Sue prze wertowała kartki, aż doszła do litery "D". Prawie natychmiast znalazła nazwisko, którego szukała. GABINET LEKARSKI. A pod tym: Doktor Edward Curtis. Trzydzieści pięć Było to uczucie, którego dawno nie doznawał. Hacket uśmiechał się. Jadąc spoglądał na okolicę. Słońce było wysoko na niebie i zdawało się symbolizować stan jego umysłu. Nie czuł się tak od wielu miesięcy, nawet lat. Było to coś w rodzaju oczekiwania, tylko że bardziej subtelne. Był w tym także niepokój, to naturalne. Czuł się szczęśliwy, a uczucie szczęścia było mu ostatnio zupełnie obce. Gdy dojeżdżał już do przedmieść Hinkston i gdy domy zaczęły się pokazywać coraz częściej, rozmyślał o swoich perspektywach. Gdyby otrzymał pracę w szkole oraz służbowy dom, to miałby szansę odbudować swoje małżeństwo. Hacket raz jeszcze poczuł przypływ adrenaliny i zdał sobie sprawę, że to nie było oczekiwanie, lecz promień nadziei. Zadzwonił do szkoły natychmiast po zakończeniu rozmowy z Sue i był zaskoczony, źe ci ze szkoły byli gotowi spotkać się z nim już następnego dnia. Spodziewał się, że będzie musiał czekać co 127 SHAUN HUTSON najmniej tydzień, ale widocznie zależało im na obsadzeniu wakatu i dlatego chcieli zacząć rozmowy z kandydatami jak najszybciej. Hacket cieszył się również z tego, że mógł wyrwać się z domu na jeden dzień. Nie czuł się już osaczony przez ludzi, ale siedzenie w domu sam na sam z własnymi myślami stawało się nieznośne. Podróż do Hinkston i możliwość podjęcia nowej pracy podniosły go nieco na duchu. Nawet zachciało mu się posłuchać muzyki. Wcisnął kasetę do magnetofonu, ale zbliżając się do miasta, wyłączył ją i kontentowal się widokiem domów, które zaczęły już tworzyć po obu stronach drogi bardziej regularne ciągi. Kiedy zatrzymał się na światłach, sprawdził na kartce papieru lokalizację szkoły. Znajdowała się niedaleko. Był podenerwowany, ale nie z powodu czekającej go rozmowy. Znał swoje możliwości. Wiedział, że nadaje się na to stanowisko. Jego obawa wynikała z faktu, że jeśli nie otrzyma tej posady, to szansa na odbudowanie jego małżeństwa zmniejszy się. Może przeżyć utratę pracy, ale nie utratę Sue. Światła zmieniły się i Hacket pojechał dalej. Prowadził samochód przez centrum miasta, patrząc na krzątających się mieszkańców. Na wybrukowanym skwerze był bazar. Daszki kramów trzepotały na wietrze. Słyszał głosy kupców nawołujących klientów. Szkoła znajdowała się po drugiej stronie miasta, jakieś pięć minut jazdy od centrum. Wreszcie spostrzegł metalowe barierki, które wyrastały z betonu jak zardzewiałe oszczepy. Plac zabaw był pusty. Dopiero za wielkim budynkiem zobaczył boisko, na którym kilkoro dzieci kopało piłkę. Hacket skręcił na parking i wyłączył silnik. Spojrzał na swoje odbicie w lusterku, przejechał ręką po włosach, po czym wysiadł, wszedł do szkoły i zaczął szukać gabinetu dyrektora. Młoda kobieta w wieku około dwudziestu pięciu lat minęła go uśmiechając się i Hacket przyłapał się na spoglądaniu na jej kształtne nogi. Trochę jak Nikki? Wciągnął ze złością powietrze, wściekły na siebie, ale wspomnienie o dziewczynie nie znikało z jego umysłu tak szybko, jak 128 NEMESIS by sobie życzył. Szedł dalej, aż w końcu dotarł do drzwi z napisem: D. BROOKS. DYREKTOR. Zapukał i wszedł do sekretariatu. Wysoka kobieta uśmiechnęła się do niego, próbując wsunąć do ust herbatnik. Usiłowała go przełknąć jak najszybciej, by móc zapytać go, w jakiej sprawie przybył. Zaoszczędził jej kłopotu. - Nazywam się John Hacket. Jestem umówiony na dziesiątą w sprawie pracy jako zastępca dyrektora. Przełykając kawałki herbatnika, skinęła energicznie głową. - Przepraszam - powiedziała, ścierając czekoladę z list. - Powiem panu Brooksowi, że pan jest. Uśmiechnęła się ponownie i zapukała do drzwi. Weszła, gdy ją poproszono. Hacket został sam w sekretariacie. Spojrzał na wykresy i obrazy, wiszące na ścianach. Każdy z nich miał pod spodem małą tabliczkę. Obrazy były namalowane przez uczniów, a każdy z nich zajął pierwsze miejsce w odpowiedniej kategorii wiekowej. Jeden obraz przedstawiał sowę na drzewie, trzymającą w szponach coś małego i okrwawionego. Hacket pochylił się, aby rozpoznać kształty. - Czy można pana prosić, panie Hacket? - odezwała się wysoka kobieta, przerywając mu oglądanie obrazu. - Dziękuję pani - rzekł Hacket i jeszcze raz spojrzał na obraz. Kiedy odszedł od niego, uświadomił sobie, czym był mały, zakrwawiony przedmiot na obrazie. Zmarszczył brwi. Pięknie namalowana sowa trzymała w swoich pazurach wyrwane, krwawiące ludzkie oko. 129 SHAUN HUTSON NEMESfS Trzydzieści sześć W gabinecie panował duszący upał. , Wchodząc Hacket poczuł pieczenie skóry i palenie policzków. Mężczyzna, który stał za szerokim biurkiem, był dla kontrastu blady jak ściana. Dłoń, którą podał Hacketowi na powitanie, była zimna. Donald Brooks był po pięćdziesiątce. Jego nieskazitelny wygląd skalany był jedynie kilkoma płatkami łupieżu na kołnierzu szarego garnituru. Był człowiekiem o imponującej prezencji mimo bladej cery. Spoza szkieł okularów patrzyły na Hacketa intensywnie zielone oczy. Poprosił gościa o zajęcie miejsca. Brooks zauważył rumieniec na twarzy Hacketa. - Przepraszam za panujący tu upał - rzekł Brooks. - Jestem trochę anemiczny i dlatego odczuwam zimno trochę bardziej niż inni. - Zauważyłem to - odparł Hacket uśmiechając się. - Moja żona wciąż narzeka w domu z tego powodu - ciągnął Brooks. - Nawet latem mamy włączone ogrzewanie. Wzruszył ramionami niemal przepraszająco i zapytał Hacketa, czy życzy sobie kawę. Po kilku minutach wysoka kobieta wniosła szklanki. Podziękował jej. Brooks przeglądał dwustronicowy życiorys, który podsunął mu Hacket, kiwając głową z aprobatą. Opisane w nim były kwalifikacje nauczyciela oraz wymienione pochlebne opinie, jakie zdobył kandydat na wicedyrektora w ciągu ostatnich dziesięciu lat. - Doprawdy imponujące, panie Hacket - rzekł w końcu. - Pańskie kwalifikacje są znakomite i ma pan bardzo duże doświadczenie. Widzę, że w szkole, w której uczy pan obecnie, jest ponad dziewięciuset uczniów, co nie daje panu zapewne możliwości nawiązania bardziej osobistych kontaktów. - Obawiam się, że nie. To ryzyko zawodowe, jak podejrzewam, gdy pracuje się w szkołach londyńskich. JJu uczniów przypada tutaj na jednego nauczyciela? - Średnio około dwudziestu w klasie, zazwyczaj mniej. Większość klas szóstych liczy trzech lub czterech uczniów. Hacket skinął głową. Przez jakiś czas Brooks mówił o szkole, o przygotowaniu pedagogicznym Hacketa i jego życzeniach dotyczących przyszłej pracy. - Czy jest pan żonaty, panie Hacket? - zapytał Brooks. -Tak. - Jakieś dzieci? Zawahał się przez sekundę, jakby samo to słowo sprawiało mu ból. - Nie - odpowiedział ostro, sięgając po kawę. Skrzywił się, gdyż była już zimna. Zimna jak głaz. Zimna jak grób. Zimna jak Lisa. - Czy zgłosiło się wielu kandydatów na to stanowisko? - zapytał Hacket, starając się sprowadzić rozmowę na inne tory. - Jest pan czwarty - odparł Brooks. -1 muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Kiedy mógłby pan zacząć, gdyby otrzymał pan tę posadę? Hacket wzruszył ramionami. - W przyszłym tygodniu - rzekł. - Są do sfinalizowania pewne sprawy w związku ze sprzedażą naszego domu w Londynie, ale tydzień powinien wystarczyć. - Wspaniale - powiedział dyrektor. - W takim razie sądzę, że już czas, abym oprowadził pana po szkole. Powinien pan poznać swoje stanowisko pracy. Hacket uśmiechnął się kordialnie, wstał i uścisnął dłoń starszego mężczyzny, znów czując chłód jego skóry. Tym razem jednak nie zwrócił uwagi na ten drobny szczegół. Podążył za Brooksem, zatrzymując się na moment przy obrazie z sową. - Utalentowany artysta - rzekł Hacket, wskazując na obraz i odczytując nazwisko na tabliczce. Philip Craven. Brooks spojrzał na obraz, a potem wyszedł, nic nie mówiąc. Hacket pomaszerował za nim. 130 131 SHAUN HUTSON Zwiedzanie szkoły trwało dłużej, niż przewidywał. Udogodnienia były imponujące. Pomyślał, że szkoła musiała być jedną ze szkól państwowych i nie została zamknięta w ciągu kilku ostatnich lat. Razem z Brooksem przeszedł obok budynku z czerwonej cegły. Dowiedział się, że to kompleks gimnastyczny. Na pobliskim boisku klasa dziewcząt grała w hokeja na trawie. Uczennice przypominały rozwrzeszczaną hordę. Zajęcia odbywały się pod opieką nauczycielki, mającej uda jak rosyjski kulomiot i ramiona szersze niż Hacket. Rozbawił go jej widok. - Może poprosimy pana, aby zaopiekował się pan jakąś dyscypliną - rzekł Brooks. - Wyczytałem w pańskim życiorysie, że robił to pan w ostatniej szkole. Czy jest pan wysportowany, panie Hacket? - Grałem w rugby i piłkę nożną. Chciałbym być w takiej kondycji, jak wtedy w szkole, ale myślę, że dam radę. Żadnych ataków serca, obiecuję. Uśmiechnął się. Brooks spojrzał na niego, jakby nie zrozumiał żartu, potem zadrżał, odwrócił się i poszedł przez plac zabaw. Hacket podążył za nim. Słońce jeszcze świeciło, ale Brooks wyglądał na zmarzniętego. Jego skóra stała się bledsza i cały czas pocierał ręce dla pobudzenia krążenia. - Jak pan widzi, mamy dla pana dom - rzekł. - Pokażę go panu także. Był to budynek z białymi ścianami, oddzielony od gruntów szkolnych wysokim żywopłotem, który o tej porze roku gubił już liście, ale mimo to stanowił osłonę przed ciekawskimi. Było tam parę wierzb, którym pozwolono rosnąć trochę na dziko, bez kontroli. Z pęknięć na ścieżce wiodącej do domu wyrastały chwasty. "To wszystko można zrobić w ciągu weekendu" - pomyślał Hacket. Sam dom był w dobrym stanie. Na dachu nie brakowało dachówek, przynajmniej tam, gdzie mógł dojrzeć. Jedynie nowe drzwi wejściowe nie pasowały do całości. Nie były jeszcze pomalowane 132 NEMESIS tą samą płową farbą co framugi okien. Wyglądały tak, jak gdyby wstawiono je dzień wcześniej. Brooks wyjął z kieszeni klucz, otworzył drzwi i przepuścił Hac-keta. Hali był wąski i prowadził do schodów pokrytych puszystym dywanem w kolorze rdzy. - Jak długo dom stoi pusty? - zapytał Hacket. - Około dwóch tygodni - rzekł dyrektor, otwierając drzwi do salonu. Nie było tam dywanu. Każdy krok po deskach odbijał się echem. Na ścianach widniały jakieś ślady po obrazach w ramkach. Była też para foteli przykrytych pokrowcami. - Dlaczego wyprowadził się nauczyciel, który mieszkał tutaj wcześniej? - zapytał Hacket, rozglądając się po pokoju. Brooks potarł dłonie i wzruszył ramionami, częściowo w odpowiedzi, a głównie po to, by pokazać, jak mu zimno. Poklepał kaloryfer z nadzieją, że jest ciepły. - To stało się bardzo nagle - powiedział ostro i przeszedł do jadalni. Na podłodze w jadalni leżał dywan. Hacket zaczął się zastanawiać, dlaczego w salonie są tylko gołe deski. Były tam też jakieś meble przykryte pokrowcami. - Jaki on był? - pytał dalej Hacket. - Wykonywał swoją pracę - odparł Brooks, jak gdyby to miało wystarczyć. Przeszli do kuchni, a potem poszli z powrotem przez jadalnię do hallu. Poszli na górę, by zajrzeć do sypialni. - Czy miał dzieci? - To były jego prywatne sprawy, panie Hacket. Nie wtrącam się do prywatnego życia moich pracowników - odparł sztywno Brooks. - Zapytałem tylko, czy miał dzieci - rzekł zbity nieco z tropu Hacket. Dyrektor odwrócił się i ruszył w kierunku schodów. - Czy zobaczył pan wystarczająco dużo? Muszę wracać do pracy. 133 SHAUN HUTSON Zwiedzanie szkoły trwało dłużej, niż przewidywał. Udogodnienia były imponujące. Pomyślał, że szkoła musiała być jedną ze szkół państwowych i nie została zamknięta w ciągu kilku ostatnich lat. Razem z Brooksem przeszedł obok budynku z czerwonej cegły. Dowiedział się, że to kompleks gimnastyczny. Na pobliskim boisku klasa dziewcząt grała w hokeja na trawie. Uczennice przypominały rozwrzeszczaną hordę. Zajęcia odbywały się pod opieką nauczycielki, mającej uda jak rosyjski kulomiot i ramiona szersze niż Hacket. Rozbawił go jej widok. - Może poprosimy pana, aby zaopiekował się pan jakąś dyscypliną - rzekł Brooks. - Wyczytałem w pańskim życiorysie, że robił to pan w ostatniej szkole. Czy jest pan wysportowany, panie Hacket? - Grałem w rugby i piłkę nożną. Chciałbym być w takiej kondycji, jak wtedy w szkole, ale myślę, że dam radę. Żadnych ataków serca, obiecuję. Uśmiechnął się. Brooks spojrzał na niego, jakby nie zrozumiał żartu, potem zadrżał, odwrócił się i poszedł przez plac zabaw. Hacket podążył za nim. Słońce jeszcze świeciło, ale Brooks wyglądał na zmarzniętego. Jego skóra stała się bledsza i cały czas pocierał ręce dla pobudzenia krążenia. - Jak pan widzi, mamy dla pana dom - rzekł. - Pokażę go panu także. Był to budynek z białymi ścianami, oddzielony od gruntów szkolnych wysokim żywopłotem, który o tej porze roku gubił już liście, ale mimo to stanowił osłonę przed ciekawskimi. Było tam parę wierzb, którym pozwolono rosnąć trochę na dziko, bez kontroli. Z pęknięć na ścieżce wiodącej do domu wyrastały chwasty. "To wszystko można zrobić w ciągu weekendu" - pomyślał Hacket. Sam dom był w dobrym stanie. Na dachu nie brakowało dachówek, przynajmniej tam, gdzie mógł dojrzeć. Jedynie nowe drzwi wejściowe nie pasowały do całości. Nie były jeszcze pomalowane 132 NEMES1S tą samą płową farbą co framugi okien. Wyglądały tak, jak gdyby wstawiono je dzień wcześniej. Brooks wyjął z kieszeni klucz, otworzył drzwi i przepuścił Hac-keta. Hali był wąski i prowadził do schodów pokrytych puszystym dywanem w kolorze rdzy. - Jak długo dom stoi pusty? - zapytał Hacket. - Około dwóch tygodni - rzekł dyrektor, otwierając drzwi do salonu. Nie było tam dywanu. Każdy krok po deskach odbijał się echem. Na ścianach widniały jakieś ślady po obrazach w ramkach. Była też para foteli przykrytych pokrowcami. - Dlaczego wyprowadził się nauczyciel, który mieszkał tutaj wcześniej? - zapytał Hacket, rozglądając się po pokoju. Brooks potarł dłonie i wzruszył ramionami, częściowo w odpowiedzi, a głównie po to, by pokazać, jak mu zimno. Poklepał kaloryfer z nadzieją, że jest ciepły. - To stało się bardzo nagle - powiedział ostro i przeszedł do jadalni. Na podłodze w jadalni leżał dywan. Hacket zaczął się zastanawiać, dlaczego w salonie są tylko gołe deski. Były tam też jakieś meble przykryte pokrowcami. - Jaki on był? - pytał dalej Hacket. - Wykonywał swoją pracę - odparł Brooks, jak gdyby to miało wystarczyć. Przeszli do kuchni, a potem poszli z powrotem przez jadalnię do hallu. Poszli na górę, by zajrzeć do sypialni. - Czy miał dzieci? - To były jego prywatne sprawy, panie Hacket. Nie wtrącam się do prywatnego życia moich pracowników - odparł sztywno Brooks. - Zapytałem tylko, czy miał dzieci - rzekł zbity nieco z tropu Hacket. Dyrektor odwrócił się i ruszył w kierunku schodów. - Czy zobaczył pan wystarczająco dużo? Muszę wracać do pracy. 133 SHAUN HUTSON - Rozumiem - odparł Hacket, potrząsając głową. Wychodząc Brooks przekręcił klucz w zamku. Sprawdził, naciskając klamkę, czy drzwi są dokładnie zamknięte. - Ten nauczyciel był lunatykiem, jak to się mówi. Nie wiem dlaczego. Mam nadzieję, że pan będzie bardziej godny zaufania. Zszedł na ścieżkę, zostawiając Hacketa na stopniach. - Lunatyk - mruknął pod nosem. Jego rozmyślania przerwał dźwięk dzwonka. Sygnał na dużą przerwę. W ciągu minuty boisko zapełniło się dziećmi, a gwar ich głosów rozbrzmiewał w powietrzu. W gabinecie Brooks, przycisnąwszy się do kaloryfera, odzyskiwał stopniowo rumieńce na policzkach. Stał nieruchomo, podczas gdy Hacket dziękował mu za pokazanie szkoły i domu. Pożegnali się. John szedł, torując sobie drogę do samochodu wśród tłumu dzieci. Po chwili Brooks odprowadził wzrokiem jego samochód, wyjeżdżający na główną ulicę. - Dałem mu tę pracę - rzekł do wysokiej kobiety, która weszła do gabinetu. - Zadawał dużo pytań? Brooks skinął głową. - Pytał o nauczyciela, który był tu przed nim. Chciał wiedzieć, dlaczego tak nagle wyjechał. - Co mu powiedziałeś? - spytała sekretarka. - Nie powiedziałem mu prawdy, jeśli o to chodzi - rzekł, zacierając dłonie. - Nie jestem aż tak głupi. NEMESIS 134 Trzydzieści siedem Hacket zaparkował swój samochód obok samochodu Sue i wysiadł. Spojrzał na dom, zawahał się przez moment i ruszył ścieżką w stronę frontowych drzwi. Zadzwonił, czując osobliwe zdenerwowanie. Czuł się jak chłopak na pierwszej randce, bojący się, że nikt nie otworzy mu drzwi. Odczekał chwilę i ponownie zadzwonił. Drzwi otworzyły się. - Witaj, John - rzekła rozpromieniona Julie i pocałowała go delikatnie w policzek. - Jak poszło? - W porządku - odparł mijając ją. - Czy jest Sue? - Idź prosto do kuchni - powiedziała Julie. Sue wycierała naczynia. Na jego widok uśmiechnęła się lekko. Pomyślał, że pięknie wygląda. Miał wrażenie, że nie widział jej przez lata, a nie dni. A jeszcze dłużej nie trzymał jej w ramionach. - Dostałem tę pracę - powiedział. - To wspaniale - odparła i bardziej się uśmiechnęła. Przyłączyła się do nich Julie. Napełniła czajnik i szykowała filiżanki. Hacket siedział przy stole i opowiadał o szkole, o pracy i wynagrodzeniu. O domu. Sue wydawała się zadowolona. Zdobyła się nawet na śmiech, gdy wspomniał o obsesji zimna Brooksa. Przyglądali się sobie długo i dokładnie. Hacket szukał choćby cienia uczucia w jej niebieskich oczach. Jakiegoś znaku miłości? Czy tęgo szukał? - Czy wracasz wieczorem do Londynu? - zapytała Sue. Skinął głową. - Nie mam wyboru. Muszę przygotować przeprowadzkę, a jutro przychodzą ludzie, żeby obejrzeć dom. Dlaczego pytasz? Potrząsnęła głową. - Tak po prostu. 135 SHAUN HUTSON - Jeżeli chcecie porozmawiać... - rzekła Julie. - Nie, nie wygłupiaj się. Zostań - powiedziała Sue do siostry. Hacket był nieco zawiedziony, ale nie zdradził swoich uczuć. - Chciałbym, żebyś zobaczyła dom, Sue, kiedy przyjadę następnym razem - rzekł. - Co powiedział dyrektor o nauczycielu, który mieszkał tam przedtem? - zapytała Julie. Hacket chrząknął. - Bardzo mało. Julie skinęła prawie niezauważalnie głową i patrzyła w swój kubek. - Dlaczego? - zapytał John, widząc jej zachowanie. - Być może nie powinnam mówić o tym, ale uważam, że powinien był ci powiedzieć. Wszyscy w mieście wiedzą. W swoim czasie było o tym głośno w lokalnej prasie. Wielka sensacja. Policja nie wyjaśniła, dlaczego on to zrobił. - Co zrobił? - zapytała Sue. - Którejś nocy musiał zwariować lub coś w tym rodzaju. Wziął strzelbę, zabił żonę i syna, a potem włożył strzelbę do ust i sam się zastrzelił. Trzydzieści osiem Elaine Craven siedziała sama w poczekalni. Promienie słońca wpadały przez szerokie okna i oświetlały pokój tak, że wydawało się, iż białe ściany świecą. Elaine rozglądała się wokoło, uśmiechając się za każdym razem, gdy napotykała spojrzenie recepcjonistki. Miała około czterdziestu lat. Ubrana była w czarną spódnicę i marynarską bluzkę. Lewy rękaw był podwinięty. Odsłaniał bandaż, który owijał rękę od nadgarstka po łokieć. Trzymała kończynę 136 NEMESIS sztywno przy klatce piersiowej i za każdym razem, kiedy się poruszyła, czuła w ramieniu rwący ból. Zegar ścienny, wiszący nad recepcjonistką, informował ją, że ma jeszcze pięć minut do wizyty u Curtisa. Spróbowała poruszyć lekko ramieniem, żeby zmniejszyć ból, ale nic to nie pomogło. Skrzywiła się z bólu. - Co pani zrobiła sobie w ramię? - spytała recepcjonistka, widząc cierpienie Elaine. - Głupi wypadek - odpowiedziała wymijająco i wzruszyła ramionami, ale nawet taki ruch wywołał ból. Czekając na wezwanie Curtisa, kobiety wymieniły zdawkowe uwagi o pogodzie. Recepcjonistka, znużona już tym tematem, podjęła inny. - Jak się miewa pani rodzina? Macie tylko jednego chłopca, prawda? Elaine przytaknęła. - Tak, Philipa. Czuje się dobrze. Mąż też czuje się dobrze. To tylko mnie przytrafiają się głupie wypadki. Wskazała na obandażowane ramię, jak gdyby chciała uprzytomnić recepcjonistce, czemu przyszła. Odezwał się głośny brzęk na konsolecie. Recepcjonistka nacisnęła przycisk. - Proszę przysłać panią Craven - rzekł Curtis, a jego głos brzmiał metalicznie. Elaine wstała, uśmiechnęła się raz jeszcze i podeszła do drzwi z napisem "Prywatne". Prowadziły one do krótkiego korytarza. Tam były następne drzwi. Zapukała i weszła. Edward Curtis uśmiechnął się na widok kobiety. Poprosił, by usiadła, a jego wzrok natychmiast powędrował do grubo obandażowanej ręki. - Mam nadzieję, Elaine, że twoja rodzina jest w lepszym stanie niż ty - powiedział, wstając i obchodząc biurko. - Co sobie zrobiłaś? - To był wypadek - rzekła. - Nie powinno było do niego dojść. Spojrzała na Curtisa, a ten zauważył błysk w jej oczach. Wyglądało to jak błysk strachu. - Niechaj to zobaczę - powiedział. 137 SHAUN HUTSON Wyciągnęła rękę i położyła ją na biurku. Curtis zaczął odwijać bandaże z wielką troską, rozplątując je najostrożniej jak tylko mógł i przepraszając Elaine, gdy syknęła z bólu. W końcu zdjął ostatni kawałek i odsłonił dwa wielkie kawałki gazy, które przykrywały przedramię. Sięgnął za siebie do małej tacki na biurku i wziął pincetę. Potem złapał nią za róg pierwszego kawałka gazika i delikatnie pociągnął. - Dobry Boże - mruknął, odsłaniając przedramię. - Jak to się stało, do diabła? Skóra na przedramieniu była zerwana w kilku miejscach. Nie odcięta czy zdrapana, ale zerwana. Wokół pierwszego głębokiego rozdarcia powstało rozległe zaczerwienienie. Curtis zauważył pierwsze wodniste osady ropy, zagnieżdżające się pod rozdartą skórą. Druga rana wyglądała jeszcze gorzej. Odciągnął gazik. Skrzywił się na widok uszkodzonego ciała. Część mięśni w pobliżu kości łokciowej była rozerwana. Przez tę plątaninę skóry i mięśni widać było dokładnie kość. Na obrzeżach rany także zbierała się ropa. Najwięcej ropy wyciekało z głębi rany. Spojrzał srogo na Elaine. - Kiedy to się stało? - zapytał szorstko. - Dwie noce temu - odparła. - Dlaczego mnie nie wezwaliście? - burknął. - Czy jeszcze ktoś doznał obrażeń? Zaprzeczyła głową, patrząc na rany, które wyglądały tak, jak gdyby ugryzł ją pies, tyle że musiałoby to być żarłoczne zwierzę, a nie żaden zwykły psiak. Zacisnęła zęby, gdy lekarz czyścił jej rany. - Wiem, to była moja wina - powiedziała. - Wiedziałam, że zbliża się już ten czas. Wiem, że powinnam była skontaktować się z panem, ale on wydawał się być w porządku. Curtis starł ropę i wrzucił tampon do pojemnika na śmieci. - Leczenie musi odbywać się w regularnych odstępach, wiesz o tym - rzekł lekarz, powtarzając procedurę przy mniejszej ranie. -Jak czuje się chłopak? - Jest niespokojny. 138 NEMES1S Było to jedyne słowo, jakie przyszło jej na myśl. - Przyprowadź go do mnie jutro, zanim to się powtórzy. Dotknął ostrzegawczo palcem rany. Elaine skinęła głową patrząc, jak on owija rozerwane przedramię. Kiedy skończył, wstała, wciągnęła ostrożnie płaszcz i odwróciła się do drzwi. - Jutro - upomniał ją Curtis. Skinęła głową w podzięce. Trzydzieści dziewięć Kiedy opuszczał Hinkston, słońce chyliło się ku zachodowi. Gdy dojeżdżał do przedmieść Londynu, jaskrawa czerwień nieba ustępowała miejsca ciemności. Hacketem targały mieszane uczucia. Oczekiwanie, podniecenie i niepokój stopiły się w jedno. Miało to związek z pracą i możliwością startu od nowa z Sue, ale czuł też coś innego. Podejrzenie? To było niewłaściwe słowo. Raczej niepokój. Dlaczego Brooks był taki powściągliwy na temat poprzedniego mieszkańca domu? Trzeba przyznać, że nie była to rzecz, o której mówi się człowiekowi rozpoczynającemu pracę. Hacket mógł zrozu-mieć, że dyrektor bał się powiedzieć mu o podwójnym morderstwie i samobójstwie, które miały miejsce w tym domu. Ale dlaczego od razu musiał kłamać? Jednak nie kłamstwo Brooksa trapiło Hacketa, lecz powód, dla którego nauczyciel zamordował swoją rodzinę, a potem zabił siebie. Zatrzymał się na światłach, a myśl ta ciągle krążyła po jego głowie. Może nie lubił tej kuchni? Hacket uśmiechnął się ponuro. "Może miał romans i nie mógł już dłużej znieść żony? Trochę pokrewny duchem, ha?" - pomyślał. 139 SHAUN HUTSON Kiedy zmieniły się światła, Hacket przerwał te rozważania i pojechał dalej. Wjeżdżając do stolicy, poczuł osobliwe i całkiem niespodziewane zmęczenie. Coś w rodzaju przesytu, dokuczliwej opończy, którą strząsnął z siebie rano, wyjeżdżając z miasta. Teraz ten niewidzialny ciężar znowu zaczął go przygniatać. Być może była to obawa przed powrotem do wspomnień. Złych wspomnień. "...Ale noc mija bardzo wolno..." - płynęło z samochodowego radia. "...i mam nadzieję, że się nie skończy. Sama..." Hacket wyłączył radio. Do domu miał już niecałe pięć minut jazdy. Zerknął na zegar na tablicy rozdzielczej. Dwudziesta trzydzieści osiem. Ziewnął, a potem zwolnił, zbliżając się do przejścia dla pieszych. Najpierw przeszła kobieta pchająca wózek dziecinny, napakowany wysoko pudłami, potem młoda para, trzymająca się za ręce. W końcu wysoki, szczupły mężczyźni, który idąc wolnym krokiem, zerknął na samochód. W świetle reflektorów Hacket mógł dostrzec pewne szczegóły wyglądu tego człowieka. Proste włosy, bladą cerę i wpadnięte oczy. Hacket poczuł ucisk w klatce piersiowej. Zjeżyły mu się włosy na karku. Coś znajomego było w tym mężczyźnie. I wtedy zobaczył ciemne znamię z boku jego szyi. Nie miał już wątpliwości, kim jest to indywiduum. Ścisnął kierownicę i utkwił wzrok w mężczyźnie. W mężczyźnie, który zamordował jego córkę. Peter Walton przechodził wolnym krokiem obok niego. 140 NEMESIS Czterdzieści Hacket momentalnie wyskoczył z samochodu. - Hej, ty, zatrzymaj się! - wrzasnął. Zaskoczony krzykiem, Walton nie starał się sprawdzić, kim jest ten krzyczący szaleniec, lecz po prostu odwrócił się i zaczął uciekać ulicą, potrącając ludzi. Uciekał, nie wiedząc nawet dlaczego, ale widział na twarzy Hacketa wyraz czystej nienawiści. Był to wystarczający powód, by uciekać od tego człowieka, kimkolwiek był. Hacket zatrzasnął drzwi samochodu, nie zwracając uwagi na hałas klaksonów, i pobiegł za Waltonem. Nie zauważył, że ktoś za nim podąża. - Walton! - krzyknął, biegnąc za uciekinierem. Ludzie na chodniku rozstępowali się na boki, ci zaś, którzy nie widzieli pościgu, byli szturchani i potrącani. Walton wbiegł na jezdnię. Jadące z dużą szybkością volvo ledwie go ominęło. Taksówkarz nadjeżdżający z naprzeciwka przycisnął klakson. Walton był już po drugiej stronie jezdni. Zerkał tylko przez ramię, sprawdzając, czy Hacket wciąż go ściga. Nauczyciel wbiegł na jezdnię. Kierowca forda nacisnął hamulce. Samochodem zarzuciło i zatrzymał się tuż przed Hacketem. Ten oparł się o maskę i nie słuchając krzyków kierowcy, wyskoczył na asfalt. Chciał uniknąć następnej kolizji. Wziął głęboki wdech i przyspieszył, by nie stracić z oczu swej ofiary. Walton dał nura do baru. Tam rozpychał klientów, którzy uderzając w stoły, rozlewali stojące na nich drinki. Jeden z gości zastąpił mu drogę, lecz został pchnięty wprost na drzwi, wiodące do kuchni. 141 SHAUN HUTSON W kilka sekund później do baru wpadł Hacket. Wbiegł do kuchni, gdzie kucharz głośno przeklinał nieproszonych gości. Wybiegli obaj tylnymi drzwiami. Po duszącym upale, panującym w kuchni, zimne powietrze było przyjemną odmianą. Hacket był już bardzo spocony. Słone strużki płynęły mu po twarzy. Mimo to nie zwolnił tempa. Walton znalazł się w zaułku na tyłach baru. Uciekał tak szybko, jak tylko mógł, przewracając po drodze pojemniki na śmieci. Hacket omijał tylko przeszkody i biegł dalej, gotowy dopaść bandytę. A jeśli go złapie? Co wtedy? Myśl ta rozwiała się, gdy potknął się o skrzynkę i omal nie upadł. Wysunął rękę, aby utrzymać równowagę. Potem obaj wydostali się nagle z ciemnego zaułka i znów znaleźli się na ulicy pośród ludzi. Walton wpadł na jakiegoś chłopaka, zwalając go z nóg. Nie zatrzymał się. Obejrzał się tylko, upewniając się, czy dalej jest ścigany. Zobaczył nadjeżdżający autobus. Wybiegł na jezdnię i biegł obok niego kilka jardów, zanim wskoczył na platformę. Roześmiał się, widząc Hacketa biegnącego za autobusem. Światła na skrzyżowaniu za moment miały zmienić się na czerwone. "Szybciej, zmieniajcie się!" - myślał Hacket. Zmieniły się. Ku przerażeniu Waltona autobus zaczął zwalniać. Spojrzał do przodu i zobaczył czerwone światła. Potem obejrzał się za siebie. Hacket był tuż. Wyskoczył z autobusu, odtrącając konduktora, próbującego go zatrzymać. Przebiegł przez jezdnię i popędził chodnikiem. Powietrze paliło go w płucach, nogi były jak z ołowiu i nie wiedział, jak długo jeszcze będzie zdolny biec. Hacket czuł się podobnie. Kręciło mu się w głowie od nadmiaru tlenu, ledwo oddychał, ale biegł dalej. Serce waliło o żebra, grożąc pęknięciem, ale wciąż znajdował w sobie energię, by kontynuować pościg. Walton spojrzał przed siebie i zobaczył coś, co mogło dać mu schronienie. Neonowy napis na stacji metra jarzył się w ciemności 142 NEMES1S jak latarnia morska. Rzucił się więc przez jezdnię do wejścia. Hacket za nim. - Zjeżdżać mi z drogi! - krzyczał Walton, torując sobie łokciami przejście w tłumie ludzi wychodzących schodami. Przebiwszy się przez gromadę ludzką, pośliznął się na piątym stopniu. Przekoziołkował i upadł ciężko na brudną, wykafelkowaną powierzchnię peronu. Hacket biegł dalej, przeskakując po dwa stopnie, nie zwracając uwagi na smród stęchłego moczu i potu, jaki panował w podziemiu. Walton podniósł się na nogi, rozejrzał dookoła i zobaczył automatyczne barierki, przez które przechodziło się do pociągu. Pobiegł w ich kierunku, ignorując mężczyznę odbierającego bilety. Nauczyciel gnał za uciekającym, który zmierzał w kierunku ruchomych schodów, prowadzących niżej. Morderca jego córki słaniał się na nogach. Ciążyły mu jak ołowiane bryły. Szedł w dół po metalowych stopniach, odpychając tych, którzy stali mu na drodze. Hacket podążał za nim, wciąż nie wiedząc nic o osobniku, który go śledził. Sapał wściekle; jego gardło było suche, jego mięśnie domagały się odpoczynku. Wiedział jednak, że peron jest jedynym miejscem, gdzie może złapać Waltona. Tu nie miał się gdzie skryć. I nie miał dokąd uciec. Hacket potknął się w połowie schodów, ale utrzymał równowagę. Zobaczył, że Walton dotarł do peronu i skoczył w prawo. Poprzez swój głośny oddech usłyszał dudnienie nadjeżdżającego pociągu. To go przeraziło. Jeżeli Walton wsiądzie do pociągu przed nim, to nie będzie już sposobu, aby go złapać. Nauczyciel uruchomił ostatnie rezerwy sił i biegł dalej. Na peronie było około dwóch tuzinów ludzi. Większość z nich, słysząc nadjeżdżający pociąg, ruszyła do przodu. Hacket rozejrzał się wokoło. Ani śladu Waltona. Pociąg wyłaniał się z tunelu. Jego światła wyglądały jak jarzące się oczy jakiejś potężnej, poruszającej się szybko dżdżownicy. Biegł dalej wzdłuż peronu, szukając zawzięcie Waltona. Ludzie patrzyli obojętnie na jego zlaną potem twarz i wytrzeszczone oczy. Gdzie jest Walton, do diabła? 143 SHAUN HUTSON Usłyszał znajomy warkot zamykających się już drzwi i w tej samej sekundzie dostrzegł Waltona. Wskakiwał właśnie do wagonu na drugim końcu pociągu. - Nie! - wrzasnął Hacket i rzucił się ku najbliższym drzwiom. Wetknął w nie rękę, nie zważając na ból. Wiedział, że dzięki temu ponownie się rozsuną. Kiedy tak się stało, wśliznął się do środka. W sekundę później pociąg ruszył, nabierając prędkości. Szedł wzdłuż pociągu w kierunku wagonu, w którym powinien był znajdować się Walton. Gdy doszedł do drzwi z napisem "UŻYWAĆ W NAGŁYCH WYPADKACH", przerażeni pasażerowie zaczęli obserwować jego zmagania z klamką. Udało mu się je otworzyć. Przecisnął się i poczuł ciepłe powietrze wewnątrz tunelu. Pociąg pędził z pełną prędkością. W każdej chwili Hacket mógł spaść z niebezpiecznej platformy. Szamotał się z następnymi drzwiami, chcąc jak najszybciej dostać się do bezpiecznego wnętrza wagonu. Już prawie otworzył drzwi, gdy obsunęła mu się noga. Wrzasnął przerażony. Wyciągnął rękę i udało mu się złapać za klamkę, która natychmiast przekręciła się pod jego ciężarem. Drzwi otworzyły się i wpadł do wagonu, rozkładając się na podłodze. Nie obchodziły go spojrzenia pasażerów. Wiedział, że zostało mu tylko kilka chwil do następnej stacji. Kiedy pociąg się zatrzyma, będzie mógł pobiec wzdłuż peronu do wagonu, gdzie ukrył się Walton. I tam go złapie. Pociąg wynurzył się z ciemności i Hacket przycisnął się do rozsuwanych drzwi, gotów w każdej chwili wyskoczyć. Pociąg zwolnił i zatrzymał się. Hacket błyskawicznie wyskoczył i zaczął biec w kierunku czoła pociągu. W kierunku Waltona. Jego ofiara, jak gdyby zdając sobie sprawę z jego zamiarów, wyskoczyła z następnego wagonu, zwalając z nóg jakąś kobietę. Walton biegł w poprzek peronu w kierunku schodów, wiodących do mostu nad kolejnymi torami. Hacket podążał za nim, przeska- 144 NEMESIS kując po dwa stopnie. W płucach czuł pieczenie, jak gdyby ktoś nasypał do nich gorącego piasku. Nogi mu pulsowały. Walton rozejrzał się i spostrzegł, że jego prześladowca wciąż depcze mu po piętach. Przeskoczył ostatnie trzy stopnie i upadł ciężko na beton. Hacket biegł dalej. Już tylko trzy jardy dzieliły go od jego ofiary. Walton skręcił w prawo na sąsiedni peron. Może to był lód, który wypadł komuś z dłoni, może nawet były to wymiociny jakiegoś pijaka. Cokolwiek to było, Walton nie zauważył tego. Jego noga pośliznęła się na papce i stracił równowagę. Rozpaczliwie krzycząc, upadł do przodu, młócąc rękami powietrze. Odbił się od krawędzi peronu i spadł na tory. Hacket dobiegał do skraju peronu, gdy usłyszał głośne trzaśniecie i syk tysięcy woltów, kiedy Waltona palił prąd o olbrzymim napięciu. Jego ciało sczerniało w sekundzie. Skręcało się konwul-syjnie, gdy przenikał je prąd, a krew gotowała się w żyłach. Hacket podbiegł do krawędzi peronu i patrzył. Ciało Waltona przypominało zużytą zapałkę. Łapiąc powietrze, Hacket opadł na kolana i nie odrywał oczu od sczerniałego korpusu, który leżał w poprzek toru. Swąd spalonego ciała i ozonu był odurzający i przez moment Hacket myślał, że zwymiotuje, ale szybko mu to przeszło. Czuł tylko straszny ból w mięśniach i klatce piersiowej. Gdzieś na peronie krzyczała kobieta, ale Hacket zdawał się nie słyszeć tego. Raz jeszcze spojrzał na ciało Waltona i uśmiechnął się. Wciąż nie miał pojęcia o człowieku, który go obserwował. 145 SHAUN HUTSON Czterdzieści jeden Edward Curtis włożył kolejne polano do kominka, usiadł w skórzanym fotelu z wysokim oparciem i patrzył na płomienie tańczące w palenisku. Twarz miał ściągniętą. Sięgnął po szklankę brandy, która stała na stoliku obok, i sączył jej zawartość, nie odrywając oczu od skaczących płomieni. Jego matka mówiła mu, że można zobaczyć w ogniu różne kształty, ale Curtis widział jedynie zarys okaleczonej ręki Elaine Craven. - Myślę, że to zaczyna wymykać się spod kontroli - powiedział cicho Curtis. - Jesteś jedynym, który może coś zrobić w tej materii - rzekła druga osoba, siedząca po drugiej stronie paleniska. Jej oczy nie były skierowane na ogień, lecz na Curtisa. - Zbyt wiele incydentów wydarzyło się ostatnio - rzekł Curtis. -Dziewczyna Kirkhamów w hotelu. Dziecko Lewisów, a teraz ta sprawa z Philipem Cravenem. - Znali ryzyko, Edwardzie, i nie możesz obwiniać siebie. - Obwinianie nie jest właściwym słowem. Nie czuję się winny tego, co się stało i co się stanie. Jak powiedziałeś, znali ryzyko, ale to nie zmienia faktu, że czuję się trochę bezradny. Wciąż jest zbyt wiele niewiadomych. - Czy chcesz przez to powiedzieć, że zamierzasz przestać? - zapytał rozmówca Curtisa wyzywająco. Curtis spojrzał na niego i potrząsnął głową. - Zbyt wiele zrobiono, aby teraz przestać. Zaszedłem za daleko, aby przerwać. - Pociągnął brandy. - Obaj zaszliśmy - dokończył. Napełnił ponownie swoją szklankę, a potem szklankę swego towarzysza. 146 NEMESIS - Mają to, czego chcieli - powiedział ten drugi. - Musimy ciągnąć dalej, to im się należy. Curtis patrzył, jak tamten wstaje i podchodzi do wielkiego okna, które otwierało się na zewnątrz. Trzymając drinka w jednej ręce, drugą odsunął zasłonę i patrzył na światła Hinkston, które leżało poniżej. - To brzmi w twoich ustach jak nakaz - rzekł Curtis. - Te twoje słowa, że im się to należy. - Nie nakaz, Edwardzie. Miłość. - Przełknął solidną porcję brandy. -1 jeszcze coś silniejszego - dodał. - Co? - chciał wiedzieć Curtis. Tamten nie patrzył na niego, tylko gapił się na światła miasta. Wypowiedział miękko jedno słowo. -Zemsta. Czterdzieści dwa - Co pan zrobił, do jasnej cholery?! Inspektor Madden wrzeszczał na Hacketa, który siedział przy biurku z rękami złożonymi na papierowym kubku pełnym kawy. - Nie jest pan samotnym mścicielem. Tu nie Nowy Jork - ciągnął Madden. - Niech mnie pan posłucha, on spadł... - zaczaj Hacket, ale inspektor przerwał mu. - Ma pan szczęście, że spadł. Powinien pan dziękować Bogu, że było tam pełno świadków na peronie, którzy potwierdzili ten fakt. Mogliśmy podejrzewać, że to pan pchnął Waltona na tory. Biuro w komisariacie policji przy Clapham było małe, a jego ciasne wnętrze wypełniała gęsta mgła papierosowego dymu. Palili wszyscy trzej mężczyźni. Hacket siedział na plastykowym krześle przed biurkiem Maddena. Sam inspektor przemierzał w zdenerwo- 147 SHAUN HUTSON waniu pokój, a Spencer stał oparty o biurko i patrzył na nauczyciela. W kąciku ust trzymał papierosa. Hacket pociągnął łyk letniej kawy i skrzywił się. - Jak długo macie mnie zamiar tutaj trzymać? - zapytał. - Tak długo, jak będzie trzeba. - Po co? - Po to, żeby pan zrozumiał całą sprawę. Żeby nie wtykał pan nosa w sprawy policji i przestał się zachowywać jak Charles Bron-son. Jak już powiedziałem, nie jest pan samotnym mścicielem i to nie jest film "Śmiertelne życzenie". - Powiedziałem panu, że Walton pośliznął się. Wiecie o tym. Dlaczego nie możecie mnie po prostu wypuścić? - pytał Hacket. - Ma pan szczęście, że nie wnosimy przeciw panu oskarżenia -poinformował go Madden. Hacket obrócił się na krześle i spojrzał na inspektora. - Oskarżyć mnie? - warknął z niedowierzaniem. - O co? - O zakłócanie spokoju. Spowodowanie awantury. Mam wyliczać dalej? - Ten drań zabił moją córkę - burknął Hacket i wstał. - Wy nie mogliście nic zrobić w tej sprawie, więc ja to zrobiłem. - Pan nawet nie wie, czy to Walton ją zabił - wtrącił się Spencer. - W morderstwie brali udział dwaj mężczyźni. - Wspaniale. Jeden załatwiony, drugi do załatwienia. - Ostrzegam pana, panie Hacket - rzekł srogo inspektor. - Niech pan trzyma się z daleka od tej sprawy. - Jego ton nieco złagodniał. - Jest mi przykro, wszystkim nam jest przykro z powodu tego, co się stało z pańską córką, ale niech się tym zajmie wymiar sprawiedliwości. Hacket skinął głową. - Niech się tym zajmie wymiar sprawiedliwości - powtórzył. -A jeżeli go złapiecie, to co wtedy? Nie zostanie ukarany, prawda? Kilka lat w więzieniu nie wystarczą za to, co zrobił z moją małą dziewczynką. - To są przypuszczenia, ale on odsiedzi za swoje przestępstwo odpowiedni wyrok, wydany przez sędziego w odpowiednim są- 148 NEMES1S dzie. Fearasowie także stracili córkę, prawda? Jeżeli pan zapomniał, panie Hacket, to chcę panu przypomnieć, że tamtej nocy w pańskim domu zginęły dwie osoby. Nie miałem żadnych kłopotów ze strony pana Fearnsa. Nie chciał być sędzią, sądem i katem. - Jeżeli może żyć ze świadomością, że zabójca jego córki nie będzie cierpiał tak, jak powinien, to jego sprawa. Ja nie mogę. - Nie ma pan wyboru. Nie proszę pana, aby nie wtykał pan nosa w tę sprawę. Nakazuję to panu - warknął Madden. - Jeszcze tego mi trzeba, żeby jakiś samotny mściciel krążył po Londynie. My się tym zajmiemy. Hacket potrząsnął głową, zaciągnął się po raz ostatni i zdusił papierosa w popielniczce przepełnionej niedopałkami. - A co by pan zrobił, gdyby to było pańskie dziecko? - rzekł. -Zaakceptowałby pan wyrok sądu? Jego głos był pełen sarkazmu. - Niech mi pan nie mówi, że nie chciałby pan zobaczyć, jak ten drań cierpi, bo i tak nie uwierzę. - A co by było, gdyby złapał pan dziś Waltona? - zapytał Spencer. - Co by pan zrobił? Zabił go? Okazałby się pan wtedy nie lepszy od niego i siedziałby pan teraz w celi. Pięciominutowa satysfakcja nie jest warta tyle, by rujnować sobie całe życie. - Zaciągnął się i wskazał kciukiem na drzwi za sobą. - Proszę iść do domu, zanim się nie rozmyślę i nie oskarżę pana o zakłócanie spokoju. Hacket zatrzymał się przy drzwiach, odwrócił się i popatrzył na dwóch policjantów. - Wiecie co? - rzekł uśmiechając się. - Cieszę się, że on nie żyje. Chciałbym tylko, żeby więcej cierpiał. Zatrzasnął za sobą drzwi. Madden rzucił papierosa na podłogę i zdusił go stopą. - Czy wiesz, co w tym wszystkim jest najgorsze, Spencer? -rzekł inspektor, wskazując głową w kierunku Hacketa. - Zgadzam się z nim. Spencer pokiwał wolno głową. - Witamy w klubie - powiedział. 149 SHAUN HUTSON Czterdzieści trzy Stał przed drzwiami przez chwilę, która zdawała się trwać wieczność. Wpatrywał się w dzwonek, a ruch jego ręki zdradzał niezdecydowanie, gdy sięgał do niego, by zadzwonić. Nacisnął i czekał. Czekał. W końcu usłyszał ruch po drugiej stronie drzwi. - Kto tam? Zdobył się na lekki uśmiech, gdy usłyszał miękki irlandzki za-śpiew. - Hacket. Cisza. - Czego chcesz? - zapytała w końcu. - Muszę z tobą porozmawiać. Kolejna chwila ciszy. Nagle usłyszał odgłos odsuwanego łańcucha i rygli. Drzwi otworzyły się. Nikki Reeves stała przed nim w workowatej koszulce, która ukrywała smukłość jej ciała. Oczy miała zaspane. Przecierała je, patrząc na Hacketa. - Czy wiesz, która jest godzina? - spytała. - Prawie północ. Pozostała przy drzwiach, opierając się o framugę. - Mogę wejść? - zapytał. Poczuła bijący od niego zapach whisky. - Co się stało? Wszystkie puby zamknięte, a w domu skończył się zapas alkoholu? - spytała. Spojrzał na nią, ale nic nie powiedział. Westchnęła i odsunęła się, dając znak, aby wszedł do mieszkania. Przeszedł do salonu i usiadł na kanapie. - Czuj się jak u siebie w domu - powiedziała sarkastycznie. 150 NEMESIS Nikki usiadła na krześle naprzeciwko niego, a koszulka podniosła się powyżej kolan, odsłaniając bardziej jej smukłe nogi. Hacket spoglądał na nie przez moment, a potem spojrzał jej w twarz. - Masz cholerną czelność, John, żeby przyjść tutaj po tym, co się stało - powiedziała surowo. - Chciałem z tobą porozmawiać - rzekł. - Myślałam, że przez telefon powiedziałeś mi wszystko, co chciałeś. - Pomyślałem jedynie, że może chciałabyś się dowiedzieć, czy twój mały liścik wywołał pożądany efekt. Moje małżeństwo było bliskie rozpadu. Wciąż jeszcze nie wiem, czy się nie skończy. Ledwo ruszyła ramionami. - Mówiłam ci, żebyś nie traktował mnie jak wycieraczkę. Zostałam skrzywdzona. Chciałam ci się zrewanżować i to był jedyny sposób, jaki wpadł mi do głowy. - Słyszałaś, co się stało z moją córką? - Tak, bardzo mi przykro z tego powodu. - Twój mały liścik przyszedł w dniu jej pogrzebu - zgrzytnął. -Sue nie musiała długo kombinować, żeby dojść do wniosku, że byłem z tobą, kiedy Lisa została zamordowana. - Czy złapali jej zabójcę? - spytała. Uśmiechnął się. - Jeden z nich jest już wyłączony z akcji, mówiąc dosadnie -zachichotał, przeszywając ją wzrokiem. - To, co zrobiłaś, było niepotrzebne, Nikki. Jeśli chciałaś kogoś skrzywdzić, to mogłaś zrobić to mnie, nie Sue. Ona nie prosiła, aby ją w to wplątywać. - To nie moja wina, John, że twoja córka nie żyje. Powiedziałam ci, że nie miałam zamiaru się mścić. Przepraszam za to, co się stało. - Przepraszam - chrząknął. - Naprawdę? Masz rację co do jednego. To nie twoja wina, że Lisa nie żyje. To moja wina. Moja wina, bo byłem z tobą tutaj, kiedy powinienem był być w domu z nią. -1 przyszedłeś tutaj w nocy po to, żeby mi to powiedzieć? Co to jest? Czas spowiedzi? 151 SHAUN HUTSON Siedział na kanapie i patrzył na nią, czując alkohol w swoim oddechu. - Chcesz kawy? - spytała prawie niechętnie. - Wyglądasz tak, jak gdybyś jej potrzebował. Wstała i podreptała do kuchni. Hacket odczekał chwilę, a potem wstał i poszedł za nią. - Przepraszam, że dzwoniłem tak późno - rzekł. - Myślałem, że możesz mieć tu kogoś. Nie chciałem przeszkadzać. - Mówiąc "kogoś", masz na myśli innego mężczyznę? Wzruszył ramionami. - Dlaczego nie? Jesteś ładną dziewczyną. Jestem zaskoczony, że nie ma tu nikogo. W jego głosie brzmiała nuta pogardy, której nie sposób było nie wychwycić. - Czy tak mnie oceniasz? - spytała. - Że chodzę do łóżka z każdym mężczyzną, którego spotkam? - To nie trwało długo, zanim przespałaś się ze mną. Trzy randki, prawda? Całkiem szybko, Nikki. Znów uśmiechnął się. Zrobiła mu kawę i wepchnęła kubek do ręki. - Wypij i idź, dobrze? - burknęła, wracając do salonu. Podążył za nią. - Co chciałaś osiągnąć, pisząc ten list do Sue? Powiedz mi to tylko. Chciałaś zniszczyć moje małżeństwo? - Pamiętaj tylko, John, kto zaczął ten romans - warknęła. - To ty łaziłeś za mną, nie ja za tobą. Wiedziałeś, czym ryzykujesz. Oboje wiedzieliśmy. - Ale ty musiałaś wziąć swój mały odwet, prawda? - powiedział gorzko. - Nie lubię być traktowana jak jakaś dziwka - zgrzytnęła. - Nie możesz mnie tak po prostu poderwać, wykorzystać i porzucić, kiedy ci się spodoba. - Spojrzała na niego wściekle. - A teraz wypij swoją kawę i wynoś się stąd. Hacket odstawił kubek i wstał. 152 NEMES1S - Sue nazwała cię kurewką, a ja cię broniłem - powiedział, potrząsając głową. - Myślę, że miała rację. - Wynoś się, ale już! - Pchnęła go w kierunku drzwi. - Czy po to tutaj przyszedłeś, John? Po to samo, czego chciałeś za pierwszym razem? Bo wciąż nie możesz dostać od swojej żony tego, czego chcesz? Hacket odwrócił się i uderzył ją wierzchem dłoni. Cios był na tyle silny, że zwalił ją z nóg i upadła na podłogę. Zauważył strużkę krwi płynącą z dolnej wargi. Spojrzała na niego ze złością i dotknęła krwawiącej rysy, która zaczęła już puchnąć. Patrzyła na krew cieknącą po palcach, a jej oczy zwęziły się. - Zjeżdżaj stąd, ty draniu - wysyczała. - Wynoś się! - krzyknęła. Hacket ruszył do drzwi, otworzył je i obejrzał się raz jeszcze. Wciąż siedziała na podłodze z podkurczonymi nogami, przykładając koniec koszulki do dolnej wargi. Krew pojawiła się na tkaninie. Wahał się przez chwilę, a potem wyszedł, zatrzaskując drzwi. Pojechał windą na dół i wyszedł na chłodne nocne powietrze. Postał chwilę przy samochodzie, spoglądając na okna mieszkania Nikki. Potem usiadł za kierownicą, przekręcił kluczyk i odjechał, rzucając przelotne spojrzenie na odbicie bloku w lusterku. Potem skręcił za rogiem i stracił budynek z oczu. "Co z oczu, to z serca" - pomyślał, zastanawiając się, dlaczego akurat to powiedzenie przyszło mu na myśl. Wciąż nie wiedział, czy łatwo przyjdzie mu zapomnieć Nikki. 153 N 8 8- SHAUN HUTSON Próbowała się podnieść i zawołać, żeby wrócił. Jednak to się jej nie udało i rozpłakała się. Pomyślała, że znów zwymiotuje, ale mdłości przeszły. Gdy wstała, uświadomiła sobie, że jej buty pozostały w samochodzie, który zniknął już w ciemności. Idąc czuła, jak wilgotnieją jej stopy. Nie miała pojęcia, gdzie jest, nawet w której części Hinkston. Jakieś sto jardów dalej była stacja benzynowa i otwarta, pogrążona w ciemności przestrzeń. Za nią dopiero znajdowały się domy. Gdyby udało się jej do nich dotrzeć, mogłaby skorzystać z telefonu i zadzwonić do rodziców. Będą na nią wściekli, rozjuszeni. Ale nie dbała o to. Po prostu chciała być w domu, w łóżku, chciała zasnąć i zapomnieć o tym okropnym uczuciu raz na zawsze. Amanda zaczęła iść, powłócząc nogami, które zdawały się nie podlegać mózgowi. Potknęła się dwa razy i omal nie upadła. Za drugim razem zatoczyła się na żywopłot. Bezlitosne gałązki haczyły jej pończo-chy i drapały skórę. Jęknęła. W głowie wciąż jej wirowało, a sytuację pogarszało chłodne nocne powietrze. Czuła się tak, jak gdyby jej głowa była wypchana watą. Spojrzała w kierunku stacji benzynowej i coś przykuło jej uwagę. Jakaś postać poruszała się przed stacją. Być może ktoś wyszedł z psem na spacer. Ktoś, kto mógłby jej pomóc. Spróbowała przyspieszyć kroku. Postać skryła się w cieniu z boku głównego budynku i zniknęła. W sekundę później zobaczyła światła reflektorów samochodu, przecinające czerń nocy. Pojazd wyjechał sprzed stacji i powoli jechał w jej kierunku. Zwolnił, kiedy zrównał się z nią, a potem zatrzymał się. Silnik pracował na wolnych obrotach. Amanda nie mogła dostrzec kierowcy. Był ukryty w mroku panującym wewnątrz samochodu. Ruszyła chwiejnym krokiem w jego kierunku, zaskoczona i jednocześnie zadowolona, kiedy drzwi od strony pasażera otworzyły się jakby na powitanie. - Proszę mi pomóc - wymamrotała, zwalczając mdłości, kiedy wsadziła głowę do wnętrza samochodu. 158 NEMESIS Odór, jaki poczuła, niemal ją otrzeźwił. Szarpnęła się do tyłu, wciąż nie mogąc dostrzec kierowcy. Przeraziła się zapachu i wiedziała, że będzie pod jego wpływem wymiotować. Spróbowała cofnąć się o krok, ale z pojazdu wysunęła się dłoń, która zacisnęła się na jej ustach, powstrzymując kotłującą się żółć i krzyk. Długi sztylecik z podwójnym ostrzem pojawił się nagle i wbił w jej prawe oko. Amanda została wciągnięta do samochodu i drzwi zatrzasnęły się za nią. Samochód ruszył. Kierowca jechał uważnie, aż minął zakręt. Dopiero wtedy przyspieszył. Czterdzieści pięć Słyszała dudnienie uderzeń do drzwi. Starał się je sforsować. Sue Hacket stała w hallu przez długie sekundy, jakby zahipnotyzowana nieustannym waleniem. Wpatrywała się w drzwi, które wyginały się po każdym uderzeniu. Jeszcze sekunda i będzie w środku. Chciała krzyczeć, ale doszła do wniosku, że to nic nie da. Dom, był oddalony o co najmniej trzydzieści jardów od domu sąsiadów. Nawet gdyby usłyszeli jej wołanie o pomoc, to wątpliwe, czy zdążyliby na czas. Był bliski wyważenia drzwi. Być może słyszeli walenie, być może policja jest już w drodze. Być może... Odwróciła się i spojrzała na telefon stojący na półce za nią. Walenie do drzwi zdawało się przybierać na sile. Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia, gdy ujrzała pierwszą rysę w drewnie. Znaczyła się zygzakiem na farbie jak pęknięcie na tafli lodu. Gdyby mogła dotrzeć do telefonu i zadzwonić na policję. Czy przyjechaliby, zanim wedrze się do środka? Zanim ją złapie? 159 SHAUN HUTSON Już kładła rękę na telefonie, gdy jedna płyta drzwi wpadła do środka. Sue krzyknęła. Rzuciła słuchawkę i uciekła na schody najszybciej jak mogła. Potknęła się na piątym stopniu. Wydała cichy okrzyk bólu, rozglądając się dookoła. Ujrzała, jak jego ręka dotyka zamka i łańcucha zabezpieczającego drzwi. Odsunął jedno i drugie, a potem kopniakiem otworzył drzwi. Sue krzyknęła i wdrapała się na górę. Biegła korytarzem w kierunku sypialni. Słyszała, jak wpada do salonu. Potem pobiegł z powrotem do hallu i już było słychać jego dudniące kroki na schodach. Zatrzasnęła drzwi sypialni i oparła się o nie plecami. Jej oddech był urywany. Znajdzie ją. Nawet nie potrzebował się śpieszyć. Na piętrze domu były tylko pokoje. Może spokojnie przechodzić z jednego do drugiego, aż ją znajdzie. Wiedziała, co się wtedy stanie. To samo, co z kobietą mieszkającą w tym domu przed nią. Umrze. Zarżnięta przez człowieka, który ją rzekomo kochał. Ostatni mieszkaniec tego domu był nauczycielem, tak samo jak nowy jego lokator. Z tą tylko różnicą, że ten nowy był jej mężem. To John Hacket grasował na piętrze z dwururką w zakrwawionych dłoniach. Słyszała, jak otwiera kopniakiem drzwi do łazienki, a potem do dwóch sypialni. Przed pokojem, w którym się ukryła, słyszała wyraźnie skrzypienie desek podłogi. Tylko trzy cale drewna dzieliły ją od męża. Od strzelby. Sue podeszła do okna i spróbowała je otworzyć. Rama okienna była zamalowana i farba trzymała tak mocno, jak gdyby okno było zabite gwoździami. Przez szybę widziała szkołę, jej wysoki budynek. Wrastał on w nocne niebo niby podpora dla niskich chmur. Hacket kopnął drzwi i zawiasy jęknęły, jakby protestując. Sue obróciła się, wiedząc, że nie ma dokąd uciekać. Wiedziała, że to koniec. Pocieszała się jedyną myślą. Wkrótce będzie znowu z Lisa. Dziwne, że kiedy śmierć jest blisko, człowiek chwyta się najbardziej absurdalnych wyobrażeri. Wszystko po to, by złagodzić strach. 160 NEMESIS Hacket ryknął wściekle i uderzył ramieniem w drzwi. Otworzyły się, lecąc z hukiem na ścianę. John przeszedł przez próg. Uniósł strzelbę na wysokość ramienia i wycelował prosto w jej głowę. Uśmiechnął się. Sue krzyknęła. Nacisnął spust. Jej krzyk zginął w ogłuszającym huku wystrzału z obu luf. Z krzykiem na ustach przebudziła się z koszmarnego snu. Usiadła sztywno na łóżku, cała pokryta potem. Zamrugała, próbując odpędzić wspomnienie tego koszmaru. Przez ułamek sekundy nie wiedziała, co jest rzeczywistością, a co pozostałością snu. Zobaczyła postać stojącą przy łóżku. Zamknęła oczy w nadziei, że postać zniknie. Nie. W nogach łóżka stał sześcioletni Craig Clayton. Wpatrywał się w nią. Drżał od stóp do głowy. Czterdzieści sześć Sue patrzyła na dziecko, ledwo dostrzegając jego rysy. Oświetlone było tylko cienką smugą światła z korytarzyka. Chłopiec zdawał się kołysać delikatnie do przodu i do tyłu. Przez cały czas nie spuszczał z niej oczu. Owinęła się prześcieradłem, świadoma swojej nagości. Czuła dziwne skrępowanie. - Craig - powiedziała miękko, jakby próbowała przerwać jego skupienie. Wyglądał, jakby był w transie. Włożyła na siebie szlafrok i wysunęła się z łóżka, wciąż mrugając oczami. Gdy była już przy chłopcu, drzwi sypialni otworzyły się i weszła Julie. Sue zauważyła przerażenie na jej twarzy. Dała znak, by Sue została na miejscu. - Zdawało mi się, że słyszę, jak wstaje - rzekła Julie. - Kiedy się obudziłam, stał właśnie w tym miejscu - wyjaśniła Sue. 161 SHAUN HUTSON - Chodź, Craig - powiedziała surowo Julie, biorąc chłopca za ramię, jakby chciała go wyciągnąć" z pokoju. - Przestraszyłeś ciocię. - Nie przestraszył mnie... - zaczęła Sue, ale szybko zamknęła usta, kiedy Julie posłała jej piorunujące spojrzenie. - Chodź", Craig. Wracaj do łóżka - burknęła Julie, ciągnąc go jeszcze energiczniej. Chłopiec nie chciał się ruszyć". Uwolnił się od uścisku Julie, a jego wzrok wciąż spoczywał na Sue. - Nic mu nie jest? - spytała Sue, widząc, jak małemu ściąga się twarz. Julie milczała, agresywnie ciągnąc chłopca. Wyrwał się jej, obrócił i uderzył ją w bok. Jego oczy płonęły. Sue patrzyła przerażona. - Będziesz musiała mi pomóc - wyszeptała Julie, jeszcze raz próbując złapać chłopca, który stał teraz zwrócony twarzą do niej. Jego palce wykrzywiły się jak szpony, jak gdyby chciał ją zaatakować. Julie ruszyła do przodu. Craig cofnął się i oparł plecami o ścianę. Spoglądał na obydwie kobiety wzrokiem pełnym nienawiści. - Mikę, chodź" tutaj - krzyknęła Julie, aby obudzić męża. Rzuciła się do przodu i złapała Craiga. Trzymała go za nadgarstek. On złapał ją za rękę i szarpał tak długo, aż pokazała się krew. Julie krzyknęła z bólu i wyrwała rąkę. Krew kapała na dywan. Spojrzała na Sue, ostrzegając ją przed zbliżeniem się do syna. Widziała już cieknącą mu z ust przez zaciśnięte zęby ślinę. Mikę Clayton wszedł do pokoju, odepchnął obie kobiety i z wyrazem determinacji na twarzy skierował się prosto na chłopca. - Chodź" - warknął, łapiąc Craiga w pasie i unosząc go. Chłopiec wił się wściekle w uścisku ojca, próbując się uwolnić. Drapał Mike'a po twarzy. - Wezwij zaraz doktora - syknął Mikę, przeciskając się z chłopcem przez drzwi. - Zrób to - rzekł do wahającej się Julie. Wciąż oszołomiona Sue podążyła za Mike'em i jego szalejącym synem. Julie pobiegła na dół do telefonu. Usiłowała zobaczyć, czy mąż zanosi syna do jego sypialni. 162 NEMESIS Mikę, którego obserwowała Sue, rzucił chłopca na łóżko. Przysiadł obok niego i przycisnął jego ramiona do materaca. Używał całej swojej ogromnej siły, by go obezwładnić. Chłopak odchrząknął głośno i plunął Mike'owi w twarz. Sue położyła rękę na ustach, patrząc na ślinę spływającą z twarzy Mikę'a. Nawet nie próbował jej zetrzeć. Pochłonięty był powstrzymywaniem syna. Chłopiec wił się i przekręcał jak piskorz... - Doktor już jedzie - krzyknęła Julie, wracając po schodach na górę. Odepchnęła zaszokowaną Sue. - Da Bóg, że będzie szybko - zgrzytnął Mikę. - Już dłużej go nie utrzymam. Wydawało się, że Craig znalazł nagle w sobie energię i siłę nieproporcjonalnie dużą w stosunku do jego wieku i wzrostu. Siłę, która zmuszała jego ojca do wytężenia wszystkich mięśni, by go utrzymać. Sue zauważyła żyły występujące na czoło Mike'a. Julie wypchnęła ją z pokoju. - Nic więcej nie możemy zrobić, dopóki nie przyjedzie Jekarz -rzekła z poszarzałą twarzą. - Co mu jest, Julie? - zapytała Sue z nutą obawy w głosie. - Czy to coś w rodzaju padaczki? - Tak, to prawda - rzekła Julie. - Coś w tym rodzaju. Nie zdarza się to bardzo często. Nigdy ci o tym nie wspominałam. Myśleliśmy, że z tego wyrośnie. - Ale on jest taki silny. - Wszystko będzie dobrze, kiedy przyjedzie lekarz - powiedziała Julie. Sue chciała coś powiedzieć, kiedy usłyszała z sypialni ogłuszający wrzask. Wrzask Craiga. Poczuła, jak włosy jeżą się jej na karku. Nagle zaczęła się bać. 163 SHAUN HUTSON Czterdzieści siedem Curtis wyciągnął igłę i szybko przetarł tamponem nakłucie w zgięciu ręki Craiga. Przez sekundę trzymał watę na maleńkiej dziurce. Chłopak skrzywił się i lekko jęknął, ale Curtis przycisnął tylko swą prawą dłoń do czoła dziecka. Wyczuł krople potu. Spazmy ustały. Craig wydał z siebie głębokie westchnienie i jego ciało opadło. Curtis przykrył go prześcieradłem i obserwował równomierne ruchy jego klatki piersiowej. Mikę Clayton spojrzał na syna, a potem na lekarza, wkładającego strzykawkę do torby. - Czy już teraz będzie dobrze, doktorze? - spytał Mikę. Curtis pokiwał wolno głową i skierował się do drzwi. - Słyszeliśmy pewne rzeczy - ciągnął niepewnie Mikę. - Plotki. O pozostałych. Curtis odwrócił się i spojrzał na niego beznamiętnie. Mikę przełknął z trudem ślinę, jak gdyby onieśmielony spojrzeniem lekarza. - Co się z nimi działo? - zapytał Mikę. - Nie rozmawiam o moich pacjentach, panie Clayton - uciął Curtis. - Czy pańska szwagierka wie o chłopcu? Skinął głową w kierunku Craiga. - Nie - odparł pospiesznie Mikę. - Dzisiaj widziała, co się stało. Znaleźliśmy go w jej pokoju. Curtis spiorunował go wzrokiem. - Nic się nie stało - zapewnił lekarza. - Julie powiedziała jej, że cierpi na rodzaj padaczki. Myślę, że w to uwierzyła. - Dobrze. 164 NEMESIS Wyszedł na korytarz. Mikę za nim. Zeszli obaj po schodach. Doktor skierował się do salonu, gdzie Julie i Sue piły herbatę. Julie wstała, lecz Curtis dał jej ręką znak, by usiadła. - Czy z Craigiem jest już wszystko w porządku? - zapytała. - W porządku. Śpi teraz. Julie odetchnęła. Curtis uśmiechnął się do Sue. Ona, odwzajemniając mu ten uśmiech, poczuła się zaskoczona wyrazem stanowczości na jego twarzy i intensywnością jego wzroku. Pomimo późnej pory był bardzo elegancki. Wyglądał tak, jak gdyby wrócił z nocnego lokalu, nie zaś został wyrwany z łóżka nagłym telefonem. Julie dokonała szybkiej prezentacji. W uścisku dłoni Curtisa Sue poczuła miłą mieszankę siły i ciepła. Curtis czuł się tu bardzo swobodnie, jak gdyby był tu już kilka razy. - Czy mieszka pani w Hinkston, pani Hacket? - spytał. Sue potrząsnęła głową. Nie mogła oderwać od niego oczu. Próbowała ocenić jego wiek. - Jeszcze nie - odparła. - My... mamy dom w Londynie, ale prawdopodobnie wkrótce będę mieszkać w Hinkston. - Czy ma pani jakąś rodzinę? Widzę, że jest pani mężatką. Uśmiechnął się i wskazał na obrączkę. - Nie - odrzekła szybko. Przyszło jej nagle na myśl, żeby powiedzieć o Lisie, ale wspomnienie o niej było zbyt bolesne, by wyciągać je na światło dzienne. Zadowoliła się łykiem herbaty. - Proszę mi wybaczyć, że mówię o tym, pani Hacket, ale jest pani trochę blada. - Curtis zachichotał. - Obawiam się, że to choroba zawodowa. W każdym widzę potencjalnego pacjenta. Sue uśmiechnęła się. - Ostatnio nie sypiam dobrze - powiedziała. - Jeśli więc przeprowadzi się pani do Hinkston, to proszę mnie odwiedzić. Pani siostra ma adres mojego gabinetu. Dokąd się pani przeprowadza? 165 SHAUN HUTSON - Mój mąż jest nauczycielem. W przyszłym tygodniu rozpoczyna pracę w szkole oddalonej od centrum miasta o pół mili. Czy pan ja zna? Obok szkoły jest dom związany z tym stanowiskiem. Curtis pokiwał wolno głową. Wyraz jego twarzy nieco się zmienił. - Znam tę szkołę - powiedział cicho. - Życzę więc szczęścia na nowym miejscu... Dopił szybko herbatę, jak gdyby nagle gościnność Claytonów stała się dlań niewygodna. Wstał i skierował się do drzwi salonu. - Proszę pamiętać, pani Hacket - rzekł. - Czekam na panią. -Przyjdę - zapewniła go. Julie i Mikę odprowadzili go do hallu. - Dziękuję, doktorze - rzekła Julie, kiedy wyszedł na ganek. - Bądźcie ostrożni - powiedział Curtis, patrząc na nich oboje. -Uważajcie na chłopca przez dwa lub trzy dni. Skontaktujcie się ze mną natychmiast, jeśli nastąpi jakiś nawrót. Tym razem mieliśmy szczęście. Odwrócił się i poszedł dróżką do samochodu. Po odjeździe Cur-tisa Julie i Mikę weszli do domu. Sue dokończyła herbatę i oświadczyła, że idzie do łóżka. Zostawiła Julie i Mike'a siedzących na dole. Kiedy dotarła na górę, zatrzymała się przy drzwiach pokoju Craiga. Nie słysząc żadnego dźwięku, pchnęła drzwi i zajrzała do środka. Chłopiec spał ze spokojną twarzą. Sue zamknęła drzwi i przeszła do swojej sypialni. Zdjęła szlafrok i wsunęła się do łóżka. Leżała w mroku i patrząc w sufit, czekała na sen. Obawiała się, że i tak nie przyjdzie. W głowie wciąż brzmiały jej słowa Curtisa: "Proszę mnie odwiedzić". Zamknęła oczy i wyraźniej zobaczyła jego twarz. Przypomniała sobie tę mieszaninę ciepła i siły w uścisku. Ten przenikliwy wzrok. Sue wsunęła jedną rękę pod kołdrę i przejechała nią po piersiach. Sutki były sterczące i nabrzmiałe. Wsunęła drugą rękę. Przesunęła nią wolno po płaskim brzuchu i trójkącie ciasno skręconych włosów między nogami. Natknęła się na mały wałeczek. Zaczęła go delikatnie pieścić. Wyczuła palcami wilgoć. 166 NEMES1S "Proszę mnie odwiedzić". Wsunęła jeden palec do śliskiej szczeliny, zamknęła oczy, a obraz twarzy Curtisa wypełnił jej umysł. "Proszę mnie odwiedzić". Czterdzieści osiem Zabił córkę Hacketa, a teraz zabije jego. Ronald Mills z łatwością zdecydował o kierunku swoich działań. Już wtedy, gdy widział Hacketa ścigającego Petera Waltonana ulicach Londynu. W chwili, gdy zobaczył swojego przyjaciela spadającego na tory kolejki. Mills to wszystko widział. Oko za oko, jak się mówi. Jego matka powiedziała mu, że to pochodzi z Biblii. Jego matka zawsze cytowała mu wersety z Biblii i większość z nich pamiętał. Tak jak ten o cierpieniu małych dzieci. Mills zachichotał. Czyż Bóg nie chciał, by małe dzieci cierpiały? Jeżeli tak przedstawia się sprawa, to Bóg mógł kochać Ronalda Millsa. Bóg mógł patrzeć na niego i Lisę Hacket tamtej nocy i mógł się uśmiechać. Mógł widzieć, jak Mills zaciska jedną rękę na ustach dziewczynki, rozcinając nożem jej nocną koszulkę. Mógł to wszystko widzieć. Widzieć, jak Mills włazi na łóżko obok niej i rozpina rozporek. Cierpienie małych dzieci. Następnie Bóg mógł obserwować, jak Mills tnie ciało dziecka. Operował nożem w chirurgiczną zręcznością. Mills znów zachichotał i sprawdził ręce. Były chropowate i stwardniałe. Lewa ręka wciąż nosiła ślady tatuażu, który nie został właściwie usunięty, wskutek czego wdało się zapalenie. W miejscu owiniętego wokół noża węża znajdował się teraz strup, którym Mills zabawiał się, podważając i odrywając kawałeczki stwardniałej skóry. 167 00 «' 5* ffi s n i * O\ O I N n • TO 8' "•8 N o Uli? i ffn flf fllffWi «< «? "5 m^^-P..3^ 2. g w n g < L.