4956
Szczegóły |
Tytuł |
4956 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4956 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4956 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4956 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBIN HOBB
Czarodziejski Statek
Tom I cyklu Kupcy i ich �ywostatki
Autor pragnie podzi�kowa� Gale Zimmerman z "Software Alternatives" w Tacomie,
stan Waszyngton za szybk� i przepe�nion� wsp�czuciem pomoc w usuni�ciu wirusa
komputerowego, kt�ry zjad� niemal ca�� t� powie��.
PROLOG
WʯOWISKO
Maulkin podni�s� si� nagle z legowiska i dziko otrz�sn��. W g�r� pofrun�a
chmura male�kich drobinek zmieszanej z piaskiem i b�otem starej sk�ry, natomiast
wi�ksze p�aty opad�y z w�a niczym pozosta�o�ci sn�w po przebudzeniu. D�ugie,
faliste cia�o Maulkina powoli przybra�o kszta�t ruchliwej p�tli - stw�r czochra�
si�, usi�uj�c si� pozby� ostatnich skrawk�w starej pow�oki. Gdy b�otniste dno
znieruchomia�o, przyw�dca zlustrowa� wzrokiem dwa tuziny w�y, kt�re wygrzewa�y
si� wok� niego na przyjemnie szorstkiej ziemi. Potrz�sn�� wielk� grzywiast�
g�ow�, potem przeci�gn�� si� wypr�aj�c wszystkie mi�nie ogromnego cia�a.
- Czas - o�wiadczy� g��bokim, gard�owym g�osem. - Nadszed� ju� czas.
Towarzysze Maulkina bacznie si� w niego wpatrywali wielkimi
zielonoz�otomiedzianymi oczami. Shreever odezwa�a si� w imieniu ca�ej grupy.
- Dlaczego? Woda jest tu ciep�a, jedzenie �atwe do zdobycia. Zima nie nadejdzie
jeszcze przez sto lat. Dlaczego musimy st�d odej��?
Maulkin przez chwil� wi� si� spokojnie i w milczeniu. �wie�o odkryte �uski
b�yska�y ol�niewaj�co w nasyconym b��kitem s�onecznym �wietle, zw�aszcza
wypolerowane d�ugim muskaniem z�ote oka, biegn�ce przez ca�e cia�o i nadaj�ce
przyw�dcy wygl�d staro�ytnego stworzenia. Potrafi� sobie przypomnie� niekt�re
sprawy, sprawy z odleg�ej przesz�o�ci. Pami�ta� je niestety w spos�b nie do
ko�ca wyra�ny i nie zawsze logiczny. Jak wielu spo�r�d tych, kt�rzy rozumieli
swoje czasy oraz posiadali wiedz� o wcze�niejszych �ywotach, Maulkin cz�sto
bywa� roztargniony i chaotyczny.
Potrz�sa� grzyw� tak d�ugo, a� opary w�asnej parali�uj�cej trucizny stworzy�y
blad� po�wiat� wok� jego g�owy. Po�kn�� toksyn�, po czym z rykiem wypu�ci� j�
przez skrzela.
- Bo teraz nadesz�a pora! - powiedzia� uparcie.
Pospiesznie oddali� si� od pozosta�ych, wystrzeli� na powierzchni�, wznosz�c si�
precyzyjniej i szybciej ni� wodne p�cherzyki. Wysoko ponad k��bowiskiem przebi�
g�rn� granic� i wyskoczy� na kr�tko w wielki Kraj Niedostatku, po czym ponownie
zanurkowa�. Szale�czo p�ywa� wok� swoich towarzyszy, w milczeniu zataczaj�c
szybkie kr�gi.
- Niekt�re w�owiska ju� odp�yn�y - o�wiadczy�a Shreever w zadumie. - Nie
wszystkie, nawet nie wi�kszo��, lecz wystarczaj�co wiele, by�my dostrzegli ich
brak, kiedy podnie�li�my si� w Kraj Niedostatku, by za�piewa�. Mo�e rzeczywi�cie
nadesz�a pora.
Sessurea umo�ci� si� wygodniej w b�ocie.
- A mo�e wcale nie nadesz�a - zauwa�y� leniwie. - S�dz�, �e powinni�my poczeka�,
a� wyruszy w�owisko Aubrena. Aubren jest... bardziej wiarygodny od Maulkina.
Le��ca obok niego Shreever d�wign�a si� nagle z b�ota. Po�yskuj�cy szkar�at jej
nowej sk�ry wygl�da� niesamowicie. Kasztanowate strz�py ci�gle jeszcze zwisa�y z
jej cia�a. Oderwa�a wielki p�at, prze�kn�a go i dopiero wtedy si� odezwa�a.
- Skoro nie ufasz s�owom Maulkina, mo�e powiniene� si� przy��czy� do Aubrena.
Ja, w ka�dym razie, pod��am na p�noc za naszym przyw�dc�. Lepiej wyruszy� zbyt
szybko ni� za p�no. Mo�e warto wybra� si� w drog� wcze�niej zamiast p�yn�� wraz
z dziesi�tkami innych w�owisk, tocz�c z nimi walk� o po�ywienie. - Poruszy�a
si� wdzi�cznie, uk�adaj�c swe cia�o w w�ze� i �cieraj�c ostatnie fragmenty
starej sk�ry. Potrz�sn�a grzyw�, potem odrzuci�a g�ow� w ty�. Jej przera�liwy
ryk wzburzy� wod�. - Id�, Maulkinie! Pod��� za tob�! - Podnios�a si� i
przy��czy�a do przyw�dcy, kt�ry nadal kr��y� w g�rze w w�owym ta�cu.
Pozosta�e wielkie w�e jeden po drugim uwolni�y d�ugie cia�a z przywieraj�cego
b�ota i starej sk�ry. Wszyscy, nawet Sessurea, wstali z g��bin i pocz�li kr��y�
w ciep�ej wodzie tu� pod powa�� Krainy Obfito�ci, ��cz�c si� w rytualnym ta�cu.
Pod��� zatem na p�noc, z powrotem do w�d, z kt�rych przybyli ju� tak dawno
temu, �e jedynie bardzo nieliczni zatrzymali wspomnienie tamtych wydarze�.
1. O PIRATACH I KAP�ANACH
Kennit szed� brzegiem, nie zwa�aj�c na s�one fale, kt�re obmywa�y mu buty,
liza�y piaszczyst� pla�� i zalewa�y �lady st�p. Nie przestawa� �ledzi� wzrokiem
nier�wnego pasa wyrzuconych przez wod� wodorost�w, muszli i pniak�w. Zacz�� si�
odp�yw i ka�da kolejna przykrywaj�ca l�d fala by�a kr�tsza od poprzedniej. Kiedy
s�ona woda cofnie si� po ciemnym piasku, pojawi� si� starte fragmenty i�o�upka i
k�py wodorost�w, kt�re obecnie jeszcze kry�y si� pod falami.
Po drugiej stronie Wyspy Innego Ludu, w Zatoce Fa�szywej, kotwiczy� dwumasztowy
�aglowiec Kennita, "Marietta". Kapitan przywi�d� go tam, gdy poranne wiatry
przegna�y z nieba ostatnie �lady burzy. Trwa� jeszcze wtedy przyp�yw i ostre
ska�y s�ynnej zatoczki niech�tnie wy�ania�y si� spod spienionej zielonej piany.
Ze statku Kennit i Gankis przyp�yn�li na gigu, przemkn�wszy si� mi�dzy pokrytymi
p�klami ska�ami. Wysiedli na male�kim p�ksi�ycu ciemnej piaszczystej pla�y,
kt�ra ca�kowicie znika�a, kiedy burzowe wiatry p�dzi�y na ni� ogromne fale. W
g�rze majaczy�y �upkowe klify, a ro�liny zimozielone - tak ciemne, �e wydawa�y
si� niemal czarne - chyli�y si� niepewnie, stawiaj�c op�r dominuj�cym wiatrom.
Nawet Kennitowi, cz�owiekowi o stalowych nerwach, wspinaczka skojarzy�a si� z
wkraczaniem w paszcz� potwora.
Kennit i Gankis zostawili ch�opca pok�adowego imieniem Opal na stra�y przy gigu,
poniewa� niestrze�onym statkom i �odziom w Zatoce Fa�szywej cz�sto przytrafia�y
si� dziwaczne i nieszcz�liwe wypadki. Gdy kapitan rozkazywa� Gankisowi p�j�� ze
sob�, k�tem oka dostrzeg� paniczny strach w oczach pozostawianego przy
wyci�gni�tej na brzeg ��dce ch�opca. Kennit i Opal wymienili spojrzenia, po czym
kapitan zagapi� si� przez rami� na zalesione szczyty klif�w, wreszcie wpatrzy�
si� niespokojnie w miejsce postoju "Marietty". Statek napr�a� si� na kotwicach,
jakby pragn�� da� si� porwa� nurtowi p�dz�cemu obok uj�cia zatoczki.
O niebezpiecze�stwach zagra�aj�cych osobom odwiedzaj�cym t� wysp� kr��y�y ju�
legendy. Nie chodzi�o jedynie o "wrogie nastawienie" najlepszego kotwicowiska na
wyspie, ani o niesamowite wypadki, kt�re przytrafia�y si� tu statkom i ich
pasa�erom. Ca�� wysp� chroni�a osobliwa magia Innego Ludu. Kennit poczu� jej
dzia�anie natychmiast, gdy wraz z Gankisem ruszyli �cie�k�, prowadz�c� z Zatoki
Fa�szywej na Pla�� Skarb�w. Jak na tak rzadko u�ywan� tras�, czarny �u�el by�
cudownie oczyszczony z opad�ych li�ci i wsz�dobylskiego zielska. Na rosn�ce
wok� id�cych, obci��one kryszta�owymi kropelkami li�cie paproci, z drzew kapa�
sp�niony deszcz, pozosta�y po zesz�onocnej burzy. Powietrze by�o ch�odne i
rze�kie. Jaskrawobarwne kwiaty, wszystkie przynajmniej dor�wnuj�ce wysoko�ci�
cz�owiekowi, p�on�y na tle p�mroku zacienionego le�nego poszycia. Pon�tne
zapachy tych kwiat�w unosi�y si� w porannym powietrzu, nak�aniaj�c ludzi do
porzucenia w�asnych poszukiwa� i penetracji ich �wiata. Zdecydowanie mniej
przyjazne wydawa�y si� po�yskuj�ce pomara�czowe grzyby, kt�re porasta�y pnie
wielu drzew. Ich szokuj�cy odcie� przywodzi� Kennitowi na my�l paso�ytniczy
g��d. �cie�k� przecina�a - podobnie jak paprocie obwieszona delikatnymi
kropelkami - paj�cza sie�, zmuszaj�c w�drowc�w do pochylenia plec�w. Paj�k,
kt�ry siedzia� na brzegu splotu, by� r�wnie intensywnie pomara�czowy jak grzyby
i prawie tak du�y jak dzieci�ca pi��. W paj�czynie tkwi�a uwi�ziona zielona
rzekotka, szarpi�c si� z lepkimi pasmami, paj�k wszak�e nie okazywa� �ladu
zainteresowania. Przera�ony Gankis cicho j�kn��, przycupn�wszy, by przej�� pod
sieci�.
�cie�ka prowadzi�a przez sam �rodek kr�lestwa Innego Ludu. W�a�nie w tym miejscu
mo�na by�o przekroczy� mgliste granice i zag��bi� si� w ich terytorium, je�li
tylko kto� o�mieli�by si� opu�ci� dobrze oznaczon�, wydeptan� dla ludzi �cie�k�
i zboczy� w las z zamiarem odszukania rdzennych mieszka�c�w wyspy. Jak g�osi�y
opowie�ci, w czasach staro�ytnych do tej krainy przybywali bohaterowie, kt�rzy z
rozmys�em porzucali �cie�k� i wyruszali w las, by rzuci� wyzwanie przebywaj�cym
w swoich kryj�wkach przedstawicielom Innego Ludu, szuka� ich uwi�zionej w
jaskini m�drej bogini albo ��da� r�nych dar�w - takich, jak zapewniaj�ce
niewidzialno�� p�aszcze czy te� szable, w kt�rych ostrzach mieszkaj� p�omienie i
kt�re potrafi� przeci�� ka�d� tarcz�. Bardowie, kt�rzy o�mielili si� przej�� t�
drog�, wracali do swych ojczyzn dysponuj�c g�osem o mocy zdolnej strzaska�
b�benek ludzkiego ucha albo umiej�tno�ci� topienia serc s�uchaczy. Powszechnie
znano staro�ytn� opowie�� o Kavenie Ravenlocku, kt�ry sp�dzi� w�r�d Innego Ludu
p� setki lat, po czym powr�ci� niemal niezmieniony, jak gdyby nie min�� dla
niego nawet jeden dzie�, tyle �e z w�osami koloru z�ota, oczyma jak czerwone
w�gle i prawdziwymi pie�niami, opowiadaj�cymi zawi�ymi rymami o przysz�o�ci.
Na t� my�l Kennit a� parskn��. Wszyscy znali owe staro�ytne bajania, jednak on
sam nie s�ysza� o nikim, kto - za jego �ycia - odwa�y�by si� opu�ci� �cie�k�.
Je�li istnia� takowy cz�owiek, nie opowiedzia� nikomu o swej przygodzie. Mo�e
nigdy nie wr�ci�, by che�pi� si� brawur�. Pirat porzuci� pr�ne rozwa�ania. Nie
przyby� przecie� na wysp�, by schodzi� ze �cie�ki, ale by p�j�� ni� do samego
ko�ca. Wszyscy wiedzieli, co mo�na tam znale��.
Schodzi� kr�t� �u�low� dr�k�, kt�ra wi�a si� w�r�d zalesionych wzg�rz wn�trza
wyspy, a� dotar� na trawiasty p�askowy�, otaczaj�cy rozleg�y �uk otwartej pla�y.
Tak wygl�da� przeciwleg�y brzeg tej male�kiej wysepki. Zgodnie z legend�,
nast�pnym portem dla kotwicz�cego w tym miejscu statku mog�o by� jedynie piek�o.
M�ody kapitan nie znalaz� nigdzie ani jednej notatki o �adnym statku, kt�ry
o�mieli�by si� zakwestionowa� t� plotk�. Je�li jaki� spr�bowa�, informacja o
jego zuchwa�ym post�pku nie ujrza�a �wiat�a dziennego.
Niebo mia�o barw� czystego, radosnego b��kitu, z kt�rego ostatniej nocy burza
usun�a resztki chmur. D�ug� krzywizn� skalno-piaszczystej pla�y przerywa�
jedynie s�odkowodny strumie�, sp�ywaj�cy z wysokiej trawiastej skarpy za pla��;
wi� si� po piasku, ostatecznie znikaj�c w morzu. W oddali wznosi�y si� wy�sze
klify z czarnego i�o�upka, otaczaj�c wianuszkiem daleki koniec p�ksi�ycowej
pla�y. Jedna �upkowa ska�a w kszta�cie krzywej z�batej wie�y stercza�a samotnie
ponad niewielkim pla�owym obszarem, kt�ry ci�gn�� si� za regularnym pasem
klif�w. Przez wy�om w ska�ach mo�na by�o dostrzec skrawek b��kitnego nieba i
niespokojne morze.
- Ostatniej nocy mieli�my spory wiatr i wysokie fale przybrze�ne, panie.
Niekt�rzy mawiaj�, �e na w�dr�wk� po Pla�y Skarb�w najlepsze s� trawiaste wydmy,
o tam, na g�rze... M�wi� te�, �e po silnej burzy fale wyrzucaj� na brzeg r�ne
rzeczy... tak kruche, �e powinny si� do szcz�tu roztrzaska� o ska�y, a jednak
skarby mi�ciutko l�duj� na turzycy, tam na g�rze. - Gankis urywanym g�osem
wysapywa� s�owa, usi�uj�c dotrzyma� kroku swemu kapitanowi. By nad��y� za
wysokim piratem, musia� nie�le przebiera� nogami. - M�j wuj... a �ci�le rzecz
bior�c, m�� mojej ciotki, czyli matki mojej siostry... twierdzi�, �e zna
m�czyzn�, kt�ry znalaz� na g�rze ma�e drewniane pude�ko, po�yskliwie czarne i
ca�e pomalowane w kwiaty. Wewn�trz znajdowa�a si� male�ka szklana statuetka
kobiety ze skrzyd�ami motyla. Nie by�o to szk�o przezroczyste, nie, nie... i
barwy skrzyde� wr�cz wirowa�y w szkle. - Gankis przerwa� opowie�� i nieco
pochyli� g�ow�, patrz�c ostro�nie na Kennita. - Chcia�by�, panie, wiedzie�, co
to oznacza�o wed�ug Innego? - zapyta� cicho.
Kapitan zatrzyma� si� i tr�ci� butem fa�d� mokrego piasku. B�ysk z�ota. Pochyli�
si� niedbale i zaczepi� palcem o delikatny z�oty �a�cuszek. Kiedy poci�gn��, z
piaszczystej kryj�wki wyskoczy� medalionik. Kennit wytar� go do czysta o
p��cienne spodnie, a nast�pnie z wpraw� zaj�� si� male�kim zatrzaskiem. Wreszcie
z�ote po��wki rozwar�y si�. Morska woda wdar�a si� wprawdzie do �rodka, ale
sportretowana twarz m�odej kobiety ci�gle u�miecha�a si� do pirata. Oczy
promienia�y weso�o�ci�, ale jakby nieco trwo�liwie strofowa�y znalazc�.
M�czyzna chrz�kn��, po czym wepchn�� medalionik do kieszeni brokatowej
kamizelki.
- Kapitanie, wiem, �e nie pozwol� panu go zatrzyma�. Nikt nie mo�e niczego
zabra� z Pla�y Skarb�w - zauwa�y� ostro�nie Gankis.
- Czy�by? - zapyta� drwi�co Kennit. Umy�lnie m�wi� rozbawionym tonem, obserwuj�c
zak�opotanie starca, kt�ry nie wiedzia�, czy pirat kpi sobie z niego, czy te� mu
grozi. Gankis ukradkiem przest�pi� z nogi na nog�, mimowolnie odsuwaj�c si� poza
zasi�g pi�ci kapitana.
- Tak m�wi� wszyscy, panie - odpar� z wahaniem. - �e nikt nie zabiera do domu
tego, co znajduje na Pla�y Skarb�w. Wiem na pewno, �e przyjaciel mojego wuja nie
zabra�. Gdy Inny obejrza� znalezisko i przepowiedzia� mu z niego jego los,
przyjaciel wuja zszed� za tubylcem na pla�� do skalnego klifu. Prawdopodobnie
tego. - Gankis wskaza� r�k� odleg�e �upkowe urwiska. - Na jego powierzchni by�y
tysi�ce ma�ych dziur, kt�re pan nazywa...
- Niszami - wtr�ci� Kennit prawie sennym g�osem. - Nazywam je niszami, Gankisie.
Powiniene� troch� popracowa� nad j�zykiem swojej matki.
- Tak, panie, to nisze. W ka�dej znajdowa� si� skarb, tylko nieliczne by�y
puste. Przedstawiciel Innego Ludu pozwoli� temu cz�owiekowi przej�� wzd�u�
klifowej �ciany i obejrze� wszystkie skarby. By�y tam rzeczy, panie, jakich
sobie nawet nie potrafisz wyobrazi�. Porcelanowe fili�anki wyko�czone
fantazyjnymi p�czkami r�, obrze�one klejnotami z�ote puchary do wina, jaskrawo
pomalowane ma�e drewniane zabawki i, och, panie, setki r�wnie niewyobra�alnych
przedmiot�w, a ka�dy w osobnej niszy. I nagle przyjaciel mojego wuja zobaczy�
pust� nisz� odpowiedniego rozmiaru i kszta�tu, po czym w�o�y� do niej kobiet�-
motyla. Powiedzia�, �e nigdy przedtem nie czu� si� taki uczciwy, jak wtedy, gdy
odk�ada� na swoje miejsce ten male�ki skarb. Zostawi� go tam, opu�ci� wysp� i
wr�ci� do domu.
Kennit odchrz�kn��. W tym jednym odg�osie zawar� wi�ksz� dawk� pogardy i
lekcewa�enia ni� wi�kszo�� ludzi potrafi�aby skupi� w ca�ym potoku z�orzecze�.
Gankis l�kliwie zerkn�� w bok, po czym spu�ci� oczy.
- On to powiedzia�, panie, nie ja. - Szarpn�� pas swoich zniszczonych spodni, a
potem niemal niech�tnie doda�: - Ten cz�owiek �yje troch� jakby w �wiecie sn�w.
Przekazuje �wi�tyni Sa jedn� si�dm� wszystkiego, co zarobi, a poza tym w s�u�b�
Sa odda� dwoje swoich najstarszych dzieci. Ci ludzie nie my�l� w taki spos�b jak
my, panie.
- O ile ty w og�le my�lisz, Gankisie - skomentowa� go kapitan. Podni�s� wzrok i
spojrza� daleko wzd�u� brzegu, lekko mru��c jasne oczy, poniewa� o�lepi�o go
poranne s�o�ce odbite od poruszaj�cych si� fal. - Id� zatem na te swoje
turzycowe klify, przejd� si� nimi i przynie� mi to, co tam znajdziesz.
- Tak, panie. - Stary pirat odszed� ci�kim krokiem. Tylko raz odwr�ci� si� i
pos�a� swemu m�odemu kapitanowi smutne spojrzenie. P�niej zwinnie wspi�� si� po
w�skiej skarpie na poro�ni�ty g�st� traw� p�askowy�, kt�ry g�rowa� nad pla��, i
pod��y� wzd�u� niego. Oczy Gankisa pilnie bada�y rozci�gaj�c� si� przed nim
powierzchni�. Prawie natychmiast co� dostrzeg�. Podbieg� do znaleziska, potem
chwyci� przedmiot, kt�ry zaiskrzy� si� w s�o�cu poranka. Wreszcie podni�s� skarb
pod �wiat�o i przyjrza� mu si�, a w�wczas na jego pokiereszowanej twarzy
pojawi�a si� rado��. - Panie, panie, powiniene� zobaczy�, co znalaz�em!
- Mo�e by�bym w stanie, gdyby� mi to przyni�s�, jak ci rozkaza�em - zauwa�y�
rozdra�niony Kennit.
Jak pies wezwany przez swego w�a�ciciela, Gankis wr�ci� do kapitana. Br�zowe
oczy starego pirata l�ni�y m�odzie�czymi iskierkami, obie r�ce zaciska�y si�
kurczowo na znalezisku. Zeskoczy� lekko z niemal dwumetrowego uskoku na pla�� i
zacz�� biec; jego niskie botki zakopywa�y si� w piasku. Gdy Kennit patrzy� na
p�dz�cego Gankisa, jego czo�o zmarszczy�o si� na moment. Chocia� staremu
wiarusowi cz�sto zdarza�o si� p�aszczy� przed swoim kapitanem, by� r�wnie
niesk�onny do dzielenia si� z nim �upami jak ka�dy inny pirat. Kennit nie
oczekiwa� zatem, �e z ochot� przyniesie mu to, co znajdzie na trawiastej
skarpie. W gruncie rzeczy, podejrzewa� raczej, �e na ko�cu spaceru b�dzie musia�
przeszuka� starca i odebra� mu skarby. Widz�c, jak Gankis spieszy ku niemu z
rozpromienion� twarz�, jak gdyby by� wiejskim kmiotkiem nios�cym bukiet
ukochanej dojarce, Kennit szczerze si� zaniepokoi�.
Jednak przybra� sw�j zwyczajowy sardoniczny u�miech, nie pozwalaj�c, by twarz
zdradzi�a jego my�li. By�a to pieczo�owicie wy�wiczona mina, kt�ra przywodzi�a
na my�l leniwy wdzi�k poluj�cego kota. Przy czym nie sz�o wcale o to, �e jego
imponuj�cy wzrost pozwala� mu patrze� na starego marynarza z g�ry. Przypatruj�c
si� swoim ludziom z rozbawieniem, sugerowa� im, �e niczym go nie zaskocz�.
Chcia�, by piraci s�dzili, i� Kennit umie przewidzie� nie tylko ka�dy ich ruch,
ale tak�e my�li. Tak nastawiona za�oga wierzy zapewne, �e kapitan potrafi
natychmiast odkry� pomys� ewentualnego buntu; z pewno�ci� nikomu si� do niego
nie pali.
Zachowa� wi�c typow� dla siebie min�, kiedy Gankis bieg� ku niemu po piasku. Co
wi�cej, nie od razu wzi�� skarb, ale sk�oni� m�czyzn� do wyci�gni�cia r�ki,
podczas gdy sam patrzy� z nieskrywan� weso�o�ci�.
Jednak gdy tylko zobaczy� przyniesiony przedmiot, z ca�ych si� musia� nad sob�
zapanowa�, aby nie wyrwa� go natychmiast z d�oni starca. Nigdy nie widzia� tak
pomys�owo wykutej zabawki. By�a to szklana ba�ka, absolutnie idealna kula,
kt�rej powierzchni nie szpeci�a ani jedna rysa. Szk�o mia�o bardzo delikatny
b��kitny odcie�, nie za�miewa� on wszak�e znajduj�cego si� w �rodku cudu: trzech
male�kich figurynek; ka�da sta�a w innej pozie na male�kiej scenie. Figurki
mia�y pomalowane twarze i by�y ze sob� po��czone, tote� gdy Gankis przesun�� w
r�kach kul�, zacz�y si� porusza�. Jedna wykonywa�a piruet, druga - seri� skok�w
przez przeszkod�, a trzecia porusza�a g�ow� w rytmie ruch�w pozosta�ych. Kennit
odni�s� wra�enie, �e wszystkie trzy s�ysza�y i odpowiada�y na weso�� muzyczk�,
kt�r� kto� uwi�zi� wraz z nimi wewn�trz kuli.
Pozwoli�, by Gankis dwukrotnie zademonstrowa� mu ruchy figurek. Potem bez s�owa,
lecz pe�nym gracji gestem wyci�gn�� ku niemu r�k� o d�ugich palcach, a wtedy
stary marynarz w�o�y� mu w d�o� skarb. Kennit nie przestawa� si� weso�o
u�miecha�, kiedy po raz pierwszy podni�s� kul� do �wiat�a s�onecznego i poruszy�
ni�, by nak�oni� figurki do ta�ca. Kula nawet nie wype�nia�a mu d�oni.
- Dzieci�ce cacko - mrukn�� wynio�le.
- Tak, gdyby to dziecko by�o najbogatszym ksi�ciem na �wiecie - o�mieli� si�
zauwa�y� Gankis. - Ta rzecz jest, panie, zbyt krucha, by dawa� j� do zabawy
dziecku. Upu�ci�oby j� natychmiast...
- A jednak kula przetrwa�a skoki na sztormowych falach, a p�niej morze cisn�o
j� na pla�� - zauwa�y� z wystudiowanym dobrym humorem Kennit.
- To prawda, panie, szczera prawda, ale jeste�my przecie� na Pla�y Skarb�w.
S�ysza�em, �e niemal wszystko, co tu wyrzuca morze, jest ca�e. To cz��
zwi�zanej z tym miejscem magii.
- Magia. - Kennit pozwoli� sobie na nieco szerszy u�miech i schowa� kul� do
obszernej kieszeni indygowego kaftana. - Zatem wierzysz, �e twa magia ciska tego
typu b�yskotki na brzeg?
- A c� innego, kapitanie? Wedle wszelkich praw, tak� szklan� ba�k� powinno
rozbi� na drobne kawa�ki byle uderzenie, a przynajmniej jej powierzchni�
musia�by porysowa� piasek. Tymczasem ona wygl�da, jak gdyby w�a�nie opu�ci�a
sklep jubilerski.
Kennit ze smutkiem potrz�sn�� g�ow�.
- Magia? Nie, Gankisie, nie ma w tym wi�cej magii ni� w kipieli na P�yciznach
Orte'a albo w Korzennym Pr�dzie, kt�ry pomaga �aglowcom dotrze� do wyspy, ale
szydzi z nich przez ca�� drog� powrotn�. To tylko sztuczk� wiatru, nurtu i
p�yw�w, nic wi�cej. A opinia, �e ka�dy statek, kt�ry spr�buje zakotwiczy� po
drugiej stronie tej wyspy przed nast�pnym przyp�ywem osi�dzie na mieli�nie i
roztrzaska si�, to zwyk�y przes�d.
- Tak, panie - zgodzi� si� z szacunkiem, chocia� bez przekonania Gankis. Jego
bystre oczy wpatrzy�y si� w kiesze�, do kt�rej kapitan Kennit w�o�y� szklan�
kul�. U�miech m�odego pirata nieco przygas�.
- No i? Nie kr�� si� tutaj. Wracaj na g�r�, ruszaj skarp�, a mo�e znajdziesz co�
jeszcze.
- Robi si�, panie - powt�rzy� stary. Rzuci� ostatnie, pe�ne �alu spojrzenie na
kiesze� kapitana, potem odwr�ci� si� i pospieszy� z powrotem na skarp�. Kennit
wsun�� r�k� do kieszeni i pie�ci� g�adkie zimne szk�o. Po chwili dalej
spacerowa� po pla�y. W g�rze pod��a�y za nim mewy. �lizga�y si� powoli na
wietrze, �ledz�c cofaj�ce si� fale w poszukiwaniu smacznych k�sk�w. M�ody pirat
nie przyspieszy�, cho� przez ca�y czas pami�ta�, �e po drugiej stronie wyspy
jego statek oczekuje go na zdradliwych wodach. Tak jak nakazywa�a tradycja,
przeszed� ca�� d�ugo�� wyspy, lecz nie zamierza� si� oci�ga�, gdy ju� us�yszy
wr�b� istoty z Innego Ludu. Wiedzia� r�wnie�, �e nie zostawi znalezionych tu
skarb�w. My�l ta rozci�gn�a mu usta w wielki, szczery u�miech.
Podczas w�dr�wki Kennit wyj�� z kieszeni r�k� i lekko dotkn�� nadgarstka
drugiej. Koronkowy mankiet bia�ej jedwabnej koszuli skrywa� cienki podw�jny
rzemie� z czarnej sk�ry, kt�ry zwarcie ��czy� z nadgarstkiem ma�� drewnian�
ozd�bk�. Ornament mia� kszta�t wyrze�bionego oblicza, przeszytego przy brwi i
dolnej szcz�ce, by twarz mocno tuli�a si� do nadgarstka, tu� nad t�tnem.
Pocz�tkowo talizman by� koloru czarnego, ale obecnie wi�kszo�� barwnika ju� si�
star�a. Rysy twarzy ci�gle pozostawa�y wyra�ne: male�kie szydercze oblicze,
wyrze�bione z nies�ychan� dok�adno�ci�. Za jego wykonanie Kennit zap�aci�
ogromn� sum�. Nie ka�dy wszak umia� rze�bi� w czarodrzewie, mimo i� wielu
potrafi�o ukra�� odpowiedni materia�.
Kapitan dobrze pami�ta� rzemie�lnika, kt�ry stworzy� dla niego male�ki amulet.
Pirat siedzia� przez d�ugie godziny w pracowni m�czyzny, oblewa�o go ch�odne
�wiat�o poranka, podczas gdy artysta pracowicie obrabia� twarde jak �elazo
drewno, staraj�c si� odzwierciedli� rysy swego modela. Nie rozmawiali. Artysta
m�wi� nie m�g�, kapitan nie mia� ochoty. Dla koncentracji rze�biarz potrzebowa�
absolutnej ciszy, poniewa� pracowa� nie tylko nad drewnem, ale powo�ywa� te� do
�ycia czary, kt�re nakazywa�y talizmanowi chroni� w�a�ciciela przed urokami.
Zreszt� Kennit i tak nie mia� m�czy�nie nic do powiedzenia. Zap�aci� mu
olbrzymi� zaliczk� kilka miesi�cy wcze�niej, potem czeka�, a� artysta przy�le mu
pos�a�ca z informacj�, �e zdoby� nieco drogocennego i zazdro�nie strze�onego
drewna. Pocz�tkowo kapitan niemal si� obrazi�, poniewa� artysta ci�gle ��da�
wi�cej pieni�dzy, zanim b�dzie m�g� zacz�� rze�bienie i czary, potem tylko
u�miecha� si� swoim nieznacznym sardonicznym u�mieszkiem i k�ad� na wadze
monety, klejnoty, srebrne i z�ote �a�cuchy, a� artysta skin�� g�ow�, zgadzaj�c
si� na cen�. Jak wielu nielegalnych handlarzy z Miasta Wolnego Handlu,
rzemie�lnik ju� dawno temu usun�� sobie j�zyk, gwarantuj�c tym samym utrzymanie
w tajemnicy nazwisk swoich klient�w. Mimo i� Kennit nie by� przekonany co do
skuteczno�ci takiego okaleczenia, docenia� po�wi�cenie m�czyzny. Kiedy artysta
sko�czy� prac� i osobi�cie przymocowa� ozdob� do nadgarstka kapitana, przez
chwil� chciwie dotyka� swego dzie�a koniuszkami palc�w i kiwa� g�ow�, ca�kowicie
usatysfakcjonowany swoj� zr�czno�ci�.
A p�niej Kennit go zabi�. To by�a jedyna sensowna decyzja, a pirat by�
cz�owiekiem niezwykle praktycznym. Odebra� te� przy okazji dodatkow� zap�at�,
jakiej w ostatniej chwili za��da� artysta. Kennit nie ceni� ludzi, kt�rzy nie
honorowali wcze�niej ustalonych kwot. Jednak nie z tego powodu zabi� m�czyzn�.
Zrobi� to, by nie wyda� si� jego sekret. Gdyby kt�ry� z marynarzy dowiedzia�
si�, �e ich kapitan nosi talizman przeciw urokom, uff, w�wczas mogliby uwierzy�,
�e Kennit si� ich obawia. Nie m�g� pozwoli�, by za�oga podejrzewa�a go o strach.
Jego szcz�cie by�o wszak legendarne. Wszyscy m�czy�ni, kt�rzy s�u�yli pod jego
dow�dztwem, wierzyli w nie, i to nawet bardziej ni� sam Kennit. Dlatego za nim
poszli. Nie powinno im nawet przemkn�� przez g�ow�, �e ich kapitan obawia si�
czego�, co mog�oby zagrozi� temu szcz�ciu.
Teraz, w rok po zabiciu artysty, Kennit zastanawia� si�, czy zab�jstwo nie
zaszkodzi�o w jaki� spos�b talizmanowi, kt�ry nadal by� martwy. Kredy pirat
spyta� po raz pierwszy rze�biarza, po jak d�ugim czasie amulet o�yje, m�czyzna
wzruszy� wymownie ramionami i znacz�co machaj�c r�k� zasugerowa�, �e ani on, ani
�aden inny cz�owiek nie jest w stanie przewidzie� terminu. Przez mniej wi�cej
rok kapitan spokojnie czeka� na o�ywienie talizmanu, chc�c si� upewni�, �e czary
zacz�y dzia�a�. D�u�ej nie m�g� ju� jednak czeka�. Instynktownie wiedzia�, �e
nadesz�a odpowiednia pora na odwiedzenie Pla�y Skarb�w i sprawdzenie, jaki los
wyrzuci� dla niego na brzeg ocean. Przesta� czeka� na przebudzenie si� talizmanu
i postanowi� zaryzykowa�. Raz jeszcze musia� zaufa� swemu szcz�ciu, kt�re jak
dot�d nigdy go jeszcze nie zawiod�o. Co� go przecie� chroni�o tego dnia, gdy
zmuszony by� zabi� artyst�, nieprawda�? Rzemie�lnik odwr�ci� si� wtedy
nieoczekiwanie i dostrzeg�, �e Kennit wyci�ga szabl�. Gdyby m�czyzna mia�
j�zyk, wrzaskiem zniweczy�by zamiary zab�jcy.
Gwa�townie odp�dzi� my�li zwi�zane z artyst�. Nie by�o czasu na pr�ne
rozpami�tywanie. Nie przyby� przecie� na Pla�� Skarb�w, aby powr�ci� do
przesz�o�ci, ale by znale�� skarb, kt�ry uchroni go w przysz�o�ci. Wpatrzy� si�
w faluj�cy brzeg i ruszy� dalej po pla�y. Nie zwraca� uwagi na po�yskuj�ce
muszle, szczypce krab�w, sploty wyrwanych z korzeniami wodorost�w oraz
przer�nej wielko�ci kawa�ki wyrzuconego przez fale drzewa. Bladob��kitne oczy
m�odego pirata wypatrywa�y tylko pi�knych nieuszkodzonych przedmiot�w. Niebawem
jego poszukiwania zosta�y nagrodzone. W ma�ej poobijanej drewnianej skrzynce
znalaz� komplet fili�anek. Ani przez chwil� nie zaprz�ta� sobie g�owy my�lami o
tw�rcach i u�ytkownikach tych cacuszek. Fili�anek by�o dwana�cie i zrobiono je z
wydr��onych ko�c�w ptasich ko�ci. Ka�d� fili�ank� zdobi� male�ki niebieski
obrazek, wykonany niezwykle subteln� kresk�, tote� Kennit odni�s� wra�enie, i�
tw�rca zamiast p�dzelka u�ywa� do malowania jednego w�oska. Ca�y komplet
wygl�da� na mocno zu�yty. B��kitne obrazki ju� wyblak�y, tote� nie spos�b by�o
odgadn��, co przedstawia�y, a rze�bione ko�ciane uszka bardzo �cienia�y od
d�ugotrwa�ego u�ywania. Kapitan wsun�� skrzyneczk� pod pach� i pow�drowa� dalej.
Szed� przed siebie wielkimi krokami. Nad g�ow� �wieci�o s�o�ce, w oczy wia�
wiatr, wytworne buty pirata pozostawia�y na mokrym piasku wyra�ne �lady. Co
jaki� czas Kennit podnosi� wzrok i jakby od niechcenia, ale w gruncie rzeczy
badawczo obserwowa� ca�� pla��. Na jego twarzy nie by�o wida� ani �ladu emocji i
oczekiwa� zwi�zanych z poszukiwaniem. W pewnej chwili, gdy spojrza� na piasek,
zauwa�y� male�kie cedrowe pude�ko. Drewno wygi�o si� od s�onej wody, wi�c aby
otworzy� szkatu�k�, kapitan musia� uderza� ni� o ska�� niczym orzechem. Wewn�trz
znajdowa�y si� paznokcie. Ukszta�towano je z kosztownej masy per�owej.
Niewielkimi szczypczykami mo�na by je umie�ci� na naturalnych paznokciach. W
koniuszku ka�dego per�owego przedmiociku Kennit dostrzeg� male�ki otw�r,
prawdopodobnie na trucizn�. Paznokci by�o dwana�cie. Pirat w�o�y� je do drugiej
kieszeni. Kiedy szed�, grzechota�y i klekota�y, obijaj�c si� o siebie.
Zupe�nie nie przejmowa� si� faktem, �e owe znaleziska z pewno�ci� nie zosta�y
wykonane przez cz�owieka ani te� zaprojektowane dla ludzkiego u�ytku. Chocia�
wcze�niej kpi� z wiary Gankisa w istnienie magii na tej pla�y, zna� powszechnie
panuj�ce przekonanie, �e na skalne wybrze�e docieraj� fale nie tylko tego
oceanu. Statki, kt�rych nieroztropni kapitanowie decydowali si� zakotwiczy�
podczas sztormu w pobli�u wyspy, cz�sto znika�y, nie zostawiaj�c po sobie nawet
jednej drzazgi. Starzy �eglarze mawiali, �e przepadaj� one bez �ladu z naszego
�wiata, przeniesione na morza innego. A Kennit nie w�tpi� w istnienie innego
�wiata. Spojrza� na niebo, kt�re nadal by�o bezchmurnie b��kitne. Wiatr wia�
do�� mocno, ale m�ody pirat wierzy�, �e �adna pogoda utrzyma si� przynajmniej na
tyle d�ugo, by zd��y� przej�� Pla�� Skarb�w, a potem pow�drowa� z powrotem na
przeciwn� stron� wyspy do Zatoki Fa�szywej, gdzie na kotwicy czeka� jego statek.
Kennit ufa�, �e i tym razem szcz�cie go nie opu�ci.
Po chwili dostrzeg� najbardziej niepokoj�ce z dotychczasowych znalezisk. By�a to
na wp� zagrzebana w mokrym piasku sakwa, zszyta z kawa�k�w czerwonej i
niebieskiej sk�ry. Sk�ra by�a mocna, a sakwa wygl�da�a solidnie. Morska woda
rozmoczy�a j� i poplami�a, w niekt�rych miejscach kolory si� rozmy�y. S�l
spowodowa�a blokad� mosi�nych sprz�czek, s�u��cych jako zamkni�cie sakwy i
usztywni�a sk�rzane rzemienie. Kennit no�em rozci�� szew. Wewn�trz znajdowa� si�
miot koci�t, o idealnych kszta�tach, z d�ugimi pazurami i opalizuj�cymi �atkami
za uszami. By�o ich sze��, wszystkie martwe. T�umi�c niesmak, podni�s�
najmniejszego. Odwr�ci� w r�kach pozbawione �ycia cia�ko. Zwierz�tko mia�o
niebieskie futerko, w odcieniu g��bokiego barwinkowego b��kitu, oraz oczka o
r�owych powiekach. By�o male�kie. Bardzo male�kie. A tak�e rozmok�e, zimne i
odra�aj�ce. Jedno mokre ucho stworzonka zdobi� rubinowy kolczyk, kt�ry wygl�da�
jak t�usty kleszcz. Kennit mia� ochot� po prostu wyrzuci� zw�oki. �mieszne!
Wyszarpn�� z ucha kolczyk i wrzuci� go do kieszeni. Jednak pod wp�ywem jakiego�
zupe�nie niepoj�tego impulsu w�o�y� ma�e niebieskie cia�ka do sakwy, zostawi� j�
na brzegu, po czym ruszy� w dalsz� drog�.
* * *
Poczu� ekscytacj� po��czon� z prawie religijnym uniesieniem. Drzewo. Kora i sok,
zapach lasu i unosz�ce si� nad g�ow� li�cie. Drzewo. Ale r�wnie� gleba i woda,
powietrze i �wiat�o, wszystkie te elementy ��czy�y si� z poj�ciem drzewa.
Ch�opiec my�la� o nich i wyobra�a� sobie, �e jest kor�, li��mi i korzeniami, a
nast�pnie powietrzem i wod�.
- Wintrowie.
Ch�opiec powoli odwr�ci� oczy od powstaj�cego przed nim drzewa i z wysi�kiem
skupi� wzrok na u�miechni�tej twarzy m�odego kap�ana. Berandol pokiwa� g�ow� z
aprobat�. Wintrow na chwil� zamkn�� oczy, wstrzyma� oddech, po czym wraz z
wydechem uwolni� si� od swojego zadania. Kiedy otworzy� oczy, zrobi� nag�y
wdech, jak po d�ugim przebywaniu w g��bokiej wodzie. Pstrokate �wiat�o, s�odka
woda, lekki wietrzyk - natychmiast wszystko Znikn�o. Ch�opiec znajdowa� si� w
klasztornej pracowni, zimnym pomieszczeniu, kt�rego �ciany i pod�oga wy�o�one
by�y kamieniem. Czu�, jak zimno pod�ogi k�uje go w go�e stopy. Opr�cz jego sto�u
w du�ej sali sta� tuzin innych. Przy trzech spokojnie pracowali podobni
Wintrowowi ch�opcy, ich senne ruchy sugerowa�y, �e m�odzie�cy dzia�aj� w
transie. Jeden pl�t� koszyk, dwaj inni w mokrych szarych d�oniach obrabiali
glin�.
Wintrow wpatrywa� si� w le��ce przed nim na stole b�yszcz�ce kawa�ki szk�a i
diament do ci�cia. Pi�kno witra�owego wizerunku, kt�ry zesztukowa�, zadziwia�o
nawet jego samego, a jednak ci�gle jeszcze nawet nie otar� si� o cud, jakim jest
prawdziwe drzewo. Musn�� obrazek palcami, przesun�� nimi po pniu i pe�nych
gracji ga��ziach, chocia� �wietnie zdawa� sobie spraw� z tego, �e pieszczenie
witra�u niewiele si� r�ni od dotyku w�asnego cia�a. Za sob� us�ysza� cichy
oddech Berandola. Wintrow by� bardzo skupiony i czu�, jak jego my�li zbiegaj�
si� z my�lami kap�ana. Obaj odczuwali t� sam� cze��. Przez jaki� czas stali
nieruchomo, milcz�co s�awi�c cud ich boga, Sa.
- Wintrowie - powt�rzy� szeptem kap�an. Wyci�gn�� r�k� i przesun�� palcem po
male�kim smoku, kt�ry patrzy� z g�rnych ga��zi drzewa, potem dotkn�� l�ni�cej
krzywizny cia�a w�a, ukrytego w poskr�canych korzeniach. Wreszcie otoczy� r�k�
ramiona ch�opca i odwr�ci� go �agodnie od stolika. Podczas gdy wychodzili z
pracowni, upomnia� go cicho: - Jeste� jeszcze zbyt m�ody, aby utrzymywa� si� w
takim stanie przez ca�y ranek. Musisz znale�� czas dla wielu innych zaj��.
Wintrow podni�s� r�ce i przetar� oczy, w kt�rych nagle poczu� ogromne zm�czenie.
- Sp�dzi�em tu ca�y ranek? - spyta� oszo�omiony. - Nie mia�em o tym poj�cia,
Berandolu.
- Wierz� ci. Jestem wszak�e pewien, �e zaraz ogarnie ci� znu�enie. W �yciu
niezwykle wa�na jest skrupulatno��, Wintrowie. Jutro popro� str�a, aby przerwa�
ci w �rodku poranka. Taki talent jak tw�j jest zbyt cenny. Nie pozwolimy, by�
si� wypali�.
- Teraz naprawd� odczuwam b�l - przyzna� ch�opiec. Przesun�� r�k� po czole,
odrzuci� z oczu �adne czarne w�osy i u�miechn�� si�. - Ale drzewo by�o tego
warte, Berandolu.
Kap�an z namys�em pokiwa� g�ow�.
- Tak, nawet w wielu znaczeniach tego s�owa. Sprzeda� takiego okna przyniesie
nam du�o pieni�dzy. Wystarczy na napraw� dachu nad sal� nowicjuszy. O ile tylko
Matka Dellity zezwoli, by klasztor rozsta� si� z tak pi�kn� rzecz�. - Berandol
zawaha� si� na moment, a potem doda�: - Widz�, �e znowu si� ukaza�y. Smok i w��.
Wci�� jeszcze nie masz pomys�u... - urwa� pytaj�co w p� zdania.
- Nawet nie pami�tam, sk�d si� tam wzi�y - szepn�� Wintrow. . - Ach tak. - W
g�osie kap�ana nie by�o ani �ladu os�du. Tylko cierpliwo��.
Przez jaki� czas szli w przyjaznym milczeniu przez zimne kamienne korytarze
klasztoru. Wintrow powoli si� uspokaja�, a� w ko�cu emocje opad�y i jego zmys�y
powr�ci�y do normalnego stanu. Nie potrafi� ju� smakowa� zapach�w soli
uwi�zionych w kamiennych �cianach ani s�ysze� mikroskopijnych ruch�w
wykonywanych przez staro�ytne kamienne kloce. Sk�ra ch�opca przesta�a si�
buntowa� z powodu szorstko�ci burej szaty nowicjusza. Gdy Wintrow i m�ody kap�an
dotarli do wielkich drewnianych wr�t i wyszli do ogrod�w klasztoru, ch�opiec
ponownie by� ju� sob�, chocia� ledwo trzyma� si� na nogach. Mia� wra�enie, �e
w�a�nie si� zbudzi� z d�ugiego snu, ale tak �miertelnie znu�ony, jak gdyby przez
ca�y poprzedni dzie� wykopywa� ziemniaki. Teraz szed� w milczeniu obok
Berandola, tak jak nakazywa� klasztorny zwyczaj. Mijali m�czyzn i kobiety
ubranych w zielone szaty kap�an�w lub odzianych na bia�o akolit�w i akolitki.
Kiwali im g�owami, wymieniaj�c pozdrowienia.
Doszli do szopy z narz�dziami i nagle Wintrow poczu� niepokoj�c� pewno��, �e
w�a�nie tam si� kieruj� i �e sp�dzi reszt� popo�udnia na pracy w s�onecznym
ogrodzie. Innym razem mo�e cieszy�by si� z tego powodu, lecz po wielogodzinnym
przebywaniu w zaciemnionej pracowni oczy ch�opca by�y bardzo wra�liwe na
�wiat�o. Berandol dostrzeg�, �e jego m�ody towarzysz si� oci�ga.
- Wintrowie - zbeszta� go �agodnym tonem. - Porzu� obaw�. Kiedy za bardzo
skupiasz umys� na dr�cz�cych ci� k�opotach, nie potrafisz cieszy� si� aktualn�
chwil�. Cz�owiek, kt�ry martwi si� o to, co mo�e mu si� p�niej przydarzy�,
traci ze strachu wa�ne �yciowe momenty i zatruwa si� powzi�tymi przedwcze�nie
s�dami. - Berandol nierzadko przemawia� ostrym, mentorskim tonem. - S�dz�, �e
zbyt cz�sto ulegasz tego typu s�dom. Je�li nie zostaniesz przyj�ty do stanu
kap�a�skiego, bardzo prawdopodobne, �e w�a�nie z tej przyczyny.
Ch�opiec z przera�eniem popatrzy� na swego towarzysza. Jego twarz na moment
st�a�a w ogromnym strapieniu. Potem jednak zrozumia�, �e Berandol jedynie go
prowokuje, i u�miechn�� si�. M�ody kap�an odpowiedzia� u�miechem.
- Je�eli niepokoj� si� o co� z g�ry, �atwiej mi unikn�� p�niejszego
niepowodzenia - zauwa�y�.
Berandol dobrodusznie szturchn�� smuk�ego ch�opca �okciem.
- Zgadza si�. Ach, dorastasz i tak szybko si� uczysz. By�em znacznie od ciebie
starszy, mia�em przynajmniej dwadzie�cia lat, zanim nauczy�em si� stosowa� w
codziennym �yciu t� Sprzeczno��.
Wintrow nie�mia�o wzruszy� ramionami.
- Medytowa�em nad ow� kwesti� ubieg�ej nocy przed za�ni�ciem. "Cz�owiek musi
planowa� przysz�o�� i przewidywa� j�, ale nie obawia� si� jej". Dwudziesta
Si�dma Sprzeczno�� Sa.
- Trzyna�cie lat to bardzo m�ody wiek na zrozumienie tej Sprzeczno�ci -
o�wiadczy� Berandol.
- A ty nad kt�r� pracujesz? - spyta� otwarcie ch�opiec.
- Nad Trzydziest� Trzeci�. My�l� nad ni� ju� od dw�ch lat. Wintrow znowu lekko
wzruszy� ramionami.
- W moich studiach nie dotar�em jeszcze tak daleko.
Szli w cieniu jab�oni, pod ich obwis�ymi od gor�ca li��mi. Z konar�w zwisa�y
ci�kie, dojrza�e owoce. Na drugim ko�cu sadu akolici podlewali drzewa,
przynosz�c w kube�kach wod� ze strumienia.
- "Kap�an nie powinien pozwala� sobie na wydawanie s�d�w, p�ki nie nauczy
os�dza� si� tak, jak to robi Sa: z absolutn� sprawiedliwo�ci� i mi�osierdziem".
- Berandol potrz�sn�� g�ow�. - Przyznam ci si�, �e nie wiem, jak to mo�liwe.
Ch�opiec zamy�li� si� g��boko, lekko marszcz�c czo�o.
- Dop�ki s�dzisz, �e to nie jest mo�liwe, zamykasz sw�j umys� na zrozumienie tej
Sprzeczno�ci. - Jego g�os wydawa� si� dociera� z bardzo daleka. - Ja j� pojmuj�
w nast�puj�cy spos�b. Jako kap�ani by� mo�e nie potrafimy os�dza� innych z
absolutnym mi�osierdziem i sprawiedliwo�ci�. Mo�e umiemy jedynie wybacza�
ludziom i s�u�y� pociech�.
Berandol potrz�sn�� g�ow�.
- W ci�gu kilku chwil doszed�e� do wniosk�w, kt�re mnie zabra�y sze�� miesi�cy.
Czy wiesz, �e dostrzegam wok� siebie wielu kap�an�w, kt�rzy wydaj� s�dy? Na
przyk�ad w�drowni kap�ani z naszego zakonu zajmuj� si� g��wnie �agodzeniem w�r�d
ludu konflikt�w, wynikaj�cych z r�nicy zda�. Kap�ani ci musieli wi�c chyba
jako� opanowa� Trzydziest� Trzeci� Sprzeczno��.
Ch�opiec z ciekawo�ci� podni�s� oczy na swego rozm�wc�. Otworzy� usta, chcia�
co� powiedzie�, ale tylko si� zarumieni� i znowu je zamkn��.
M�ody kap�an popatrzy� uwa�nie na swego podopiecznego.
- Cokolwiek przysz�o ci do g�owy, nie namy�laj si� i powiedz mi. W �aden spos�b
ci� za to nie zgani�.
- Problem w tym, �e by�em o krok od zganienia ciebie - przyzna� si� Wintrow. Po
chwili jego twarz rozja�ni�a si� i doda�: - Ale zd��y�em si� powstrzyma�.
- Mo�e jednak mi powiesz, o co chodzi - nalega� Berandol. Kiedy ch�opiec
pokr�ci� g�ow�, nauczyciel g�o�no si� roze�mia�. - Daj spok�j, Wintrowie, prosz�
ci�, aby� podzieli� si� ze mn� swoimi przemy�leniami. Post�pi�bym
niesprawiedliwie, gdybym obrazi� si� na twoje s�owa. Wi�c co mi chcia�e�
powiedzie�?
- �e powiniene� w swoim zachowaniu kierowa� si� nakazami Sa, nie za� tym, co
robi� inni. - Ch�opiec odpowiedzia� szczerze, jednak w chwil� p�niej spu�ci�
oczy. - Wiem, �e nie mam prawa przypomina� ci o takich postawach.
Berandol by� zbyt zamy�lony, aby poczu� uraz�.
- Je�li jednak zastosuj� si� do przykaza� Sa, a serce podpowie mi, �e cz�owiek
nie potrafi ocenia� innych w spos�b Sa, czyli z absolutn� sprawiedliwo�ci� i
mi�osierdziem, wtedy dojd� do wniosku, �e... - M�wi� coraz wolniej, jak gdyby
kolejne my�li niech�tnie pojawia�y si� w jego g�owie. - Dojd� do wniosku, �e
albo nasi w�drowni kap�ani obdarzeni s� g��bsz� duchowo�ci� ni� ja, albo �e nie
maj� wi�kszego ode mnie prawa ocenia� innych. - Wzrok Berandola w�drowa� w�r�d
jab�onek. - Czy to mo�liwe, �eby ca�a jedna ga��� naszego zakonu istnia�a
bezprawnie? Czy nie jest nielojalno�ci� ju� cho�by to przypuszczenie? - M�ody
kap�an spojrza� z zak�opotaniem na stoj�cego u jego boku ch�opca.
Wintrow u�miechn�� si� pogodnie.
- Je�li cz�owiek my�li zgodnie z przykazaniami Sa, na pewno si� nie zagubi.
- Zastanowi� si� nad t� kwesti�. - Berandol z westchnieniem zako�czy� temat, po
czym pos�a� swemu towarzyszowi spojrzenie pe�ne prawdziwej mi�o�ci. -
B�ogos�awi� dzie�, w kt�rym sta�e� si� moim podopiecznym, chocia� po prawdzie
cz�sto si� zastanawiam, kto z nas dw�ch jest uczniem, a kto nauczycielem. B�d�
za tob� t�skni�.
Nag�y niepok�j pojawi� si� w oczach ch�opca.
- T�skni�? Czy wyje�d�asz? Tak szybko wezwano ci� do obowi�zk�w?
- Nie mnie. Powinienem by� przekaza� ci t� nowin� wcze�niej, ale jak zawsze
twoje s�owa poprowadzi�y moje my�li daleko od punktu wyj�cia. Nie ja wyje�d�am,
lecz ty. Dlatego w�a�nie dzi� ci� odszuka�em. Musisz si� spakowa�, poniewa�
zosta�e� wezwany do domu. Twoja babka i matka powiadomi�y nas, �e tw�j dziadek
jest umieraj�cy. Obawiaj� si�, �e lada chwila dokona �ywota. - Widz�c smutek na
obliczu ch�opca, doda�: - Przykro mi, �e przekazuj� ci t� informacj� tak wprost.
Rzadko m�wi�e� mi o swojej rodzinie. Nie zdawa�em sobie sprawy, �e jeste� tak
bardzo zwi�zany z dziadkiem.
- Nie jestem - odrzek� po prostu Wintrow, - Prawd� powiedziawszy, ledwie go
znam. Kiedy by�em ma�y, bardzo cz�sto przebywa� na morzu, a gdy wraca� do domu,
stale mnie przera�a�. Nie okrucie�stwem, ale... wewn�trzn� si��. Wszystko, co go
dotyczy�o, zawsze wydawa�o mi si� zbyt ogromne: od jego g�osu po brod�. Ju� w
dzieci�stwie ilekro� pods�ucha�em, co m�wi� o nim inni ludzie, u�wiadamia�em
sobie, �e traktuj� go jak �yw� legend� albo bohatera. Nie przypominam sobie,
�ebym cho� raz nazwa� go dziadziem lub cho�by dziadkiem. Kiedy przybywa� do
domu, miota� si� po pokojach niczym p�nocny wicher i przewa�nie ukrywa�em si�
przed nim, zamiast cieszy� si� jego obecno�ci�. Czasem musia�em przed nim
stan��, a w�wczas... to jedyne, co pami�tam... ci�gle pyta�, dlaczego jestem
taki ma�y. "Dlaczego ten ch�opak jest taki drobny? - grzmia�. - Wygl�da tak jak
moi synowie, tyle �e jest o po�ow� od nich mniejszy! Nie karmicie go mi�sem czy
co? Nie jada wystarczaj�co du�o?" Potem przyci�ga� mnie do siebie i sprawdza�
grubo�� mojego ramienia, a ja czu�em si�, jakby tuczono mnie na uczt�. W tamtych
czasach stale si� wstydzi�em mojego niewielkiego wzrostu, czu�em si� winny...
Odk�d oddano mnie do stanu kap�a�skiego, nie widzia�em dziadka, moje uczucia
wobec niego wszak�e si� nie zmieni�y. A jednak to nie dziadek mnie przera�a, nie
boj� si� te� czuwania przy jego �o�u. Chodzi o podr� do domu, Berandolu. Tam
b�dzie tak... ha�a�liwie.
Kap�an skrzywi� si� ze wsp�czuciem.
- Wydaje mi si�, �e zanim tu przyby�em, nie potrafi�em my�le� - ci�gn�� Wintrow.
- W domu by�o zbyt g�o�no i zbyt ruchliwie. Nigdy nie mia�em czasu na
zastanowienie. Od chwili, gdy Nana wyrzuca�a nas rano z ��ek, a� do nocy
byli�my w ci�g�ym ruchu. Nana k�pa�a nas, ubiera�a, potem odbywali�my wycieczki,
pobierali�my lekcje, jedli�my posi�ki, odwiedzali�my przyjaci�, przebierano
nas, znowu co� jedli�my... To trwa�o bez ko�ca. Wiesz, �e gdy przyby�em do
klasztoru, przez pierwsze dwa dni nie opu�ci�em celi. Pozbawiony Nany, babci i
matki, kt�re stale mnie zagania�y do r�nych zaj��, nie mia�em poj�cia, co ze
sob� zrobi�. W dodatku, przez bardzo d�ugi czas, ja i moja siostra stanowili�my
dla nich jedno��. "Dzieci" potrzebuj� drzemki, "dzieci" powinny zje�� obiad.
Kiedy rozdzielono mnie z siostr�, wydawa�o mi si�, �e utraci�em cz�� swojego
cia�a.
Berandol u�miechn�� si� ze zrozumieniem.
- Wi�c takie jest �ycie Vestrit�w. Zawsze zastanawia�em si�, jak �yj� dzieci
Pierwszych Kupc�w z Miasta Wolnego Handlu. Moje �ycie by�o zupe�nie inne, cho�
r�wnocze�nie w pewnym sensie podobne. Pasali�my �winie, ca�a moja rodzina. Nie
mia�em niani, nie chodzi�em na wycieczki, ale ci�gle by�em czym� zaj�ty,
wykonuj�c rozmaite pos�ugi. Patrz�c wstecz, musz� powiedzie�, �e przez wi�kszo��
naszego czasu po prostu �yli�my. Jedli�my, dopasowywali�my si� do innych,
zajmowali�my si� �winiami... Zdaje mi si�, �e moja rodzina lepiej opiekowa�a si�
�winiami ni� dzie�mi. Nikomu nawet nie przysz�oby do g�owy odda� dziecka do
stanu kap�a�skiego. Potem moja matka zachorowa�a, a wtedy ojciec z�o�y�
obietnic�, �e je�li �ona prze�yje, przeznacz� jedno z dzieci Sa. Matka prze�y�a,
a mnie odes�ano; najmniejszego z ca�ego rodze�stwa, z jednym ramieniem kr�tszym
od drugiego. Jestem pewien, �e to by�a ze strony mojej rodziny ofiara, lecz nie
tak wielka, jak oddanie jednego z moich wysokich starszych braci.
- Mia�e� kr�tsze rami�? - spyta� zaskoczony Wintrow.
- Tak. We wczesnym dzieci�stwie upad�em na r�k� i rami� goi�o si� przez d�ugi
czas, a kiedy si� zros�o, nie by�o tak silne jak drugie. Na szcz�cie kap�ani
mnie wyleczyli. Zosta�em wyznaczony do sadu wraz z zespo�em podlewaczy.
Odpowiedzialny za grup� kap�an kaza� mi nosi� r�ni�ce si� ci�arem kube�ki.
Ci�szy nios�em s�absz� r�k�. Najpierw uwa�a�em pomys� kap�ana za szalony,
przecie� rodzice zawsze mnie uczyli, �ebym pos�ugiwa� si� g��wnie silniejsz�
r�k�. To by� m�j pierwszy krok w �wiat przykaza� Sa.
Wintrow na moment zmarszczy� brwi, potem u�miechn�� si� i wyrecytowa�.
- "Wystarczy, by najs�abszy z ludzi wypr�bowa� sw� si��, a wtedy stanie si�
silny".
- W�a�nie. - Kap�an wskaza� gestem d�ugi, niski budynek przed nimi. Zmierzali do
cel akolit�w.
- Pos�aniec przyby� z du�ym op�nieniem. B�dziesz si� musia� szybko spakowa� i
natychmiast wyruszy�, �eby dotrze� do portu, zanim odp�ynie tw�j statek. Czeka
ci� d�ugi spacer.
- Statek! - Na twarz Wintrowa powr�ci�o przera�enie. - Nie pomy�la�em o tym.
Nienawidz� morskich podr�y. No c�, nie zdo�am inaczej dotrze� z Jamaillii do
Miasta Wolnego Handlu. - Po chwili ch�opiec zas�pi� si� jeszcze bardziej. - Mam
i�� do portu? Nie przygotowano dla mnie furmanki?
- A wi�c tak szybko wracasz do �wiata luksus�w i bogactw, Wintrowie? - upomnia�
go Berandol. Kiedy speszony ch�opiec zwiesi� g�ow�, m�ody kap�an kontynuowa�: -
C�, w li�cie napisano, �e rodzina by�aby zadowolona, gdyby jaki� przyjaciel
ofiarowa� ci swoje towarzystwo podczas pieszej w�dr�wki. - Ciszej doda�: -
Podejrzewam, �e twoja rodzina nie jest ju� tak zamo�na jak niegdy�. Wojna
P�nocna zaszkodzi�a wielu kupieckim rodzinom. Sporo ich towar�w nigdy nie
sp�yn�o Rzek� Kozi�, innych nie uda�o si� sprzeda�. - Zaduma� si�, po czym
ci�gn�� dalej: - A nasz m�ody Satrapa nie sprzyja Miastu Wolnego Handlu, jak to
czynili jego ojciec i dziadowie. Tamci najwyra�niej s�dzili, �e tak odwa�ni
ludzie, kt�rzy osiedlili si� na Przekl�tych Brzegach, powinni partycypowa� w
hojnych skarbach, jakie tam znale�li. Niestety, m�ody Cosgo my�li inaczej.
Podobno uwa�a, �e dostateczn� nagrod� za ryzyko, kt�re twoi przodkowie ponosili
przez d�ugi czas, s� wspaniale zasiedlone Brzegi i brak dawnych
niebezpiecze�stw. M�ody Satrapa nie tylko narzuci� im nowe podatki, ale darowuje
swoim ulubie�com po kawa�ku ziemi w pobli�u Miasta Wolnego Handlu. - Potrz�sn��
g�ow�. - Z�ama� s�owo swoich dziad�w i utrudnia �ycie przedstawicielom ludu,
kt�ry zawsze by� mu wierny. Z pewno�ci� nie wyniknie z tego nic dobrego.
- Wiem, Berandolu. Powinienem si� cieszy�, �e nie musz� pokona� ca�ej drogi na
piechot�. Trudno mi wszak�e zaakceptowa� podr� do miejsca, kt�rego si� obawiam,
nie m�wi�c o podr�y statkiem. B�d� nieszcz�liwy przez ca�y rejs.
- M�wisz o chorobie morskiej? - spyta� z pewnym zaskoczeniem m�ody kap�an. - Nie
s�dzi�em, �e dotyka ona r�wnie� przedstawicieli �eglarskich rodzin.
- Paskudna pogoda potrafi przekr�ci� �o��dek ka�dego cz�owieka, ale... nie o to
mi chodzi. M�wi� o ha�asie, nieustannej krz�taninie i �cisku. I o zapachu. A
tak�e o marynarzach. S� na sw�j spos�b poczciwi, ale... - Ch�opiec wzruszy�
ramionami. - Nie s� tacy jak my, Berandolu. Nie maj� czasu rozmawia� o sprawach,
kt�re tu omawiamy. A gdyby nawet spr�bowali, zapewne ich wnioski sw� prostot�
przypomina�yby rozwa�ania naszych najm�odszych akolit�w. Marynarze �yj� jak
zwierz�ta i podobnie rozumuj�. Przez ca�� podr� b�d� czu�, �e mieszkam w�r�d
bydl�t. Nie ma w tym oczywi�cie ich winy... - doda�, widz�c zmarszczone brwi
m�odego kap�ana.
Berandol zaczerpn�� powietrza, jak gdyby chcia� co� powiedzie�, potem jeszcze
raz si� zastanowi� i, ci�gle zadumany, wreszcie o�wiadczy�:
- Wintrowie, min�y dwa lata od twoich ostatnich odwiedzin w domu rodzinnym. Dwa
lata, odk�d po raz ostatni opu�ci�e� klasztor i sp�dzi�e� nieco czasu z lud�mi
pracy. Podczas tej wizyty patrz uwa�nie i przys�uchuj si�, a po powrocie powiesz
mi, czy twoje pogl�dy si� nie zmieni�y. Prosz�, aby� dobrze sobie zapami�ta�
w�asne s�owa i wiedz, �e ja ich nie zapomn�.
- Dobrze, Berandolu - obieca� szczerze m�odzieniec. - B�d� za tob� t�skni�.
- Prawdopodobnie tak, ale na to przyjdzie czas za kilka dni, poniewa� zamierzam
ci towarzyszy� w spacerze do portu. Chod�, musisz si� przecie� spakowa�.
* * *
Na d�ugo zanim Kennit dotar� do ko�ca pla�y, by� �wiadom, �e Inny mu si�
przypatruje. Spodziewa� si� spotkania, a r�wnocze�nie czu� si� zaintrygowany,
poniewa� cz�sto s�ysza�, �e te stworzenia �witu i mroku rzadko wychodz� ze swych
kryj�wek w ci�gu dnia, gdy s�o�ce stoi wysoko na niebie. Przeci�tny cz�owiek
m�g�by si� nawet ich ba�, ale przeci�tni ludzie nie mieli szcz�cia pirackiego
kapitana. Ani nie w�adali tak dobrze szabl� jak on. Chodzi� powoli po pla�y,
przez ca�y czas gromadz�c �upy. Udawa�, �e nie zdaje sobie sprawy z obecno�ci
obserwuj�cego go stworzenia, by� jednak absolutnie pewny, �e Inny wie o jego
podst�pie. Nazwa� w my�lach to oszustwo "gr� wewn�trz gry" i u�miechn�� si� do
siebie tajemniczo.
Poczu� ogromn� irytacj�, kiedy w kilka chwil p�niej Gankis podszed� do niego
ci�kim krokiem i wysapa� nowin�. Inny sta� na g�rze i przygl�da� si�
kapitanowi.
- Wiem - odpar� Kennit ostrym tonem. W chwil� p�niej odzyska� kontrol� nad
g�osem i min�, po czym uprzejmie wyja�ni�: - A on wie, �e my zdajemy sobie z
tego spraw�. Zatem proponuj� ci go zignorowa�, tak jak ja to robi�. Id�
doko�czy� poszukiwania na skarpie. Znalaz�e� jeszcze co� godnego uwagi?
- Kilka okaz�w - odpar� niezadowolony Gankis.