4879
Szczegóły |
Tytuł |
4879 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4879 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4879 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4879 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stanis�awa Fleszarowa_muskat
Stangret Ja�nie Pani
Pierwszym ratunkiem, wiedzia�a, �e pierwszym ratunkiem b�dzie ziele�. Widok
zieleni o d�ugo ot�piaj�cej wzrok p�owej barwie tysi�cami st�p zdeptanej ziemi,
po o�lizg�ej szaro�ci bruku, kt�ry przez tyle nocy by� jedynym pos�aniem, po
mokrych plamach betonu, ukazuj�cych si� przed oczyma po�r�d st�oczonego t�umu
zwierz�c� prawie nadziej� na miejsce, na wyci�gni�cie n�g, na wyprostowanie
ramion... Sta�a teraz przed sadem, jej oczy i p�uca oddycha�y sadem, jego
zielon� woni�. Dlaczego nigdy nie wyobra�a�a sobie, �e kolory mog� mie� zapach?
Ten sierpniowy aromat zielonych jeszcze li�ci r�ni� si� na pewno od
przed�miertnych wyziew�w, jakie wydawa�y ��kn�c, czerwieniej�c, zamieniaj�c si�
w br�zowe gnij�ce pod drzewami plamy. Teraz mocno trzyma�y si� ga��zi, a lekki
wiatr uderza� w ich po�yskliwe powierzchnie i nape�nia� ca�y ten obszar
cichutk�, ale przenikliw� muzyk� lata. Ruszy�a powoli wzd�u� ogrodzenia, ku
drewnianej bramie, kt�ra powinna gdzie� tu by�, pami�ta�a to z przedwojennego
pobytu ze Stachem w Janiczkach - do dworu prowadzi�a brama �elazna i okaza�a,
zamykaj�ca bukow� alej�, z sadu za� wyje�d�a�o si� na poln� drog�, wywo��c t�dy
na sprzeda� s�ynne janiczkowskie owoce. Skierowa�a si� po wyj�ciu z lasu w t�
w�a�nie stron� w obawie, �e w prze�wietlonej s�o�cem alei b�dzie zbyt widoczna,
a w Milan�wku powiedziano jej, �e w okolicy kr�c� si� wci�� patrole, wy�apuj�ce
uciekinier�w z obozu w Pruszkowie. Przez sad zamierza�a dosta� si� do dworu od
ty�u, mia�a nadziej�, �e nie tylko pa�stwo Janikowscy, ale i s�u�ba j� pozna,
cho� wygl�da�a teraz zupe�nie inaczej... Mi�dzy dwoma rz�dami jab�oni ukaza� si�
w oddali kort tenisowy. Przystan�a ra�ona nieprawdopodobie�stwem zmienionym w
nag�� rzeczywisto��. Zobaczy�a tam sam� siebie biegaj�c� za pi�k� w tenis�wkach
i kr�ciutkich bia�ych skarpetkach. Wyda�o jej si� nawet, �e s�yszy uderzenia
pi�ek o rakiety, pokrzykiwania i �miechy graj�cych... Dotkn�a d�oni�
rozpalonego od upa�u czo�a. Prze�ycia ostatnich dni mog�y zm�ci� jej umys�,
dziwi�a si� nawet, �e nie zwariowa�a, jak inne kobiety, ju� przy opuszczaniu
domu albo w drodze na "Zieleniak" czy podczas nocy pod go�ym niebem na tym
warzywnym targowisku Warszawy, gdzie wszak�e nie mo�na by�o znale�� najmniejszej
bodaj marchewki, najmniejszego buraczka, kt�rym da�oby si� cho� na kr�tko
zaspokoi� g��d. Nie zwariowa�a ani tam, ani w transporcie do Pruszkowa, prze�y�a
w pe�ni zmys��w chwil�, gdy przy przekraczaniu bramy wydarto matce i jej walizki
z najpotrzebniejszymi rzeczami zabranymi z domu, prze�y�a i ten moment najgorszy
ze wszystkich (jak mog�a przed tym czymkolwiek si� martwi�?), gdy w szpitalu w
Milan�wku, gdzie pobyt mia� by� dla matki ratunkiem, powiedziano jej, �e...
Trzyma�a si�, trzyma�a si� resztkami si�, ale oto czu�a, �e j� opuszczaj�. B�d�c
przy zdrowych zmys�ach nie mog�a zobaczy� siebie na zalanym s�o�cem korcie w
Janiczkach; tylko przywidzie� si� jej mog�a ta dziewczyna w zgrabnym locie ku
pi�ce, jej rozwiewane przez wiatr w�osy, opalone ramiona, smuk�e uda pod
rozko�ysan� biegiem plisowan� sp�dniczk�... Opar�a czo�o o siatk� ogrodzenia,
przymkn�a oczy... Ale kiedy je otworzy�a - ten widok trwa�, zacisn�a wi�c
powieki i sta�a nieruchomo przy siatce og�uszona waleniem puls�w w skroniach.
Gdy ponownie spojrza�a na kort, bia�o ubrana dziewczyna wci�� po nim biega�a.
Tylko teraz wyda�a jej si� wy�sza i w�osy mia�a ja�niejsze, a ona przecie� by�a
szatynk�, je�li nie posiwia�a przez ostatnie dni; nie mog�a tego sprawdzi�, ani
razu nie spojrza�a w lustro. Powracaj�ca �wiadomo�� uprzytomni�a jej, �e poza
powstaniem, poza Warszaw� i obozem w Pruszkowie - mimo wojny i okupacji - ludzie
usi�uj�, ludzie pragn� �y�, jak dawniej. Jaka� dziewczyna, mo�e krewna lub go��
w�a�cicieli Janiczek, gra�a w tenisa z m�odzie�cz� pasj�, oddalaj�c� od niej
wszystko, co dzia�o si� na �wiecie, a ten stary cz�owiek, kt�ry wy�oni� si�
teraz spo�r�d jab�oni, szed� przez sad, wypatruj�c na drzewach dojrza�ych
owoc�w. Odruchowo chcia�a ukry� si� przed jego wzrokiem, ale dojrza� j�, zanim
zd��y�a schowa� si� za rosn�c� przy ogrodzeniu leszczyn�. Postawi� kosz na
ziemi, podni�s� r�ce ku czerwieniej�cemu w�r�d li�ci jab�ku, d�ugo je zrywa�,
ogl�daj�c si� na wszystkie strony, co wyda�o jej si� dziwne i niezrozumia�e, a
potem szybko zbli�y� si� do niej. - Z Pruszkowa? - zapyta� �ciszonym g�osem,
cho� nikogo nie by�o w pobli�u. Przysun�a si� do siatki. - Tak. A w�a�ciwie
teraz... to z cmentarza w Milan�wku. Znam pa�stwa Janikowskich. M�j m�� by�
przyjacielem m�odego pana... - Porucznika? - Tak. Obydwaj s�u�yli w lotnictwie.
Mam nadziej�, �e pa�stwo Janikowscy... Sp�dza�am z m�em w ich domu wakacje w
trzydziestym �smym roku... - Wyjechali zaraz na pocz�tku wrze�nia w trzydziestym
dziewi�tym - powiedzia� stary cz�owiek z lito�ci� i �alem, z rozpacz�, kt�ra
powinna j� przede wszystkim ogarn��. Ale ona jeszcze nie rozumia�a. - Kto? -
spyta�a cicho. - Kto wyjecha�? - Pan i pani. Wsiedli w samoch�d zaraz w
pierwszych dniach wrze�nia, jak tylko zacz�y si� naloty na Warszaw�. Nie
wiedzieli, co z m�odymi panami, jeden lotnik, drugi kawalerzysta... Zabrali
troch� rzeczy, nie za du�o, bo dwa ogary pana Janikowskiego musia�y mie�
miejsce, i pojechali. Uda�o im si� przedosta� przez granic�, rz�dca dosta�
wiadomo�� okr�n� drog� przez jakich� swoich krewnych, �e s� w Szwajcarii.
Wczepi�a palce w siatk�, �eby nie upa��. - A kto... kto teraz jest we dworze? -
szepn�a. - Niemcy. Przyjechali sk�d� z Reichu, dostali ten maj�tek zaraz na
pocz�tku wojny. Niech pani st�d ucieka. Od razu pozna�, �e pani z obozu...
Poczu�a, jak spod p�aszcza, w kt�rym wygl�da�a i tak ju� dostatecznie dziwnie w
upaln� sierpniow� pogod�, wysuwa si� i opuszcza wzd�u� �ydki podwini�ta nogawka
pi�amy. W�asowcy, wygarniaj�cy w nocy ludzi z dom�w, nie dawali czasu na
ubranie. Wrzuci�a rzeczy do walizki, ale wyszarpni�to j� z jej r�ki i zosta�a
tak w tym nocnym stroju, kt�ry od razu zdradza�, sk�d sz�a, sk�d przysz�a... -
Niech pani st�d ucieka - powt�rzy� starszy cz�owiek nagl�co. - Pr�dko! I niech
nie idzie pani polem! Przez las dojdzie pani do ��gowa. Mo�e tam... - A co to za
dziewczyna gra w tenisa? - zapyta�a, nie ruszaj�c si� z miejsca. - To siostra
samego Dirlewangera, tak chwal� si� nasi Niemcy. Przys�ali go z jego pu�kiem Ss
dla st�umienia powstania. Umie�ci� tutaj siostr�, nie chce jej trzyma� w
Warszawie. Sam przyje�d�a na niedziele, ju� raz tu by�, pojutrze pewnie znowu
przyjedzie... Niech pani st�d ucieka! - wspi�� si� na palce i ponad siatk� poda�
jej jab�ko, a potem wyj�� z kieszeni kawa�ek chleba, zawini�ty w gazet�. - Nie
mog� wi�cej pom�c. Tu w Janiczkach pe�no Niemc�w. Jeszcze i teraz nie ruszy�a
si� z miejsca. - Kto z ni� gra? - zapyta�a, jakby to by�o bardzo wa�ne. - Nasza
Niemra. Ale �e starsza i gruba, to jej nie wychodzi. I czasu ma ma�o. Wszystko
pakuje i wysy�a. Nawet co tylko na drzewach dojrzeje, od razu w skrzynie i do
Reichu. Gdyby mogli, to i ziemi� by wys�ali. - I ziemi� - powt�rzy�a. Poprzez
sad od kortu dobieg� �miech i weso�e okrzyki. Panna Dirlewanger wygra�a seta. -
Niech pani st�d ucieka! - powt�rzy� stary cz�owiek. Dopiero teraz wzi�a od
niego jab�ko i chleb i wzd�u� p�otu, w cieniu obrastaj�cych go krzew�w
leszczyny, skierowa�a si� w stron� lasu. Ukrywszy si� w niskim m�odniaku,
rozwin�a z gazety chleb i wbi�a w niego z�by. By� �wie�y i bia�y, widocznie
polska s�u�ba we dworze znalaz�a jaki� spos�b na okradanie swoich tymczasowych
niemieckich gospodarzy, i marmolada, kt�r� by� posmarowany, smakowa�a te�
inaczej ni� buraczana przydzia�owa breja. Truskawkowa, pachn�ca i s�odka - w
Janiczkach by�a czynna chyba i podczas wojny cukrownia - przypomina�a odleg�e
czasy, gdy szcz�cie i spok�j wyra�a�y si� tak�e sma�eniem konfitur, robieniem
zapas�w na zim�, zape�nianiem spi�arni. Jab�ko by�o soczyste i wonne, jad�a je
powoli, cho� wci�� by�a przera�liwie g�odna. Dotar�szy do szpitala w Milan�wku,
mog�a poprosi� o jedzenie, ale zapomnia�a o g�odzie, gdy powiedziano jej, �e
matka nie przetrzyma�a drugiego ataku serca, �e nie ma jej w szpitalu, �e nie ma
jej ju� w og�le... nigdzie. Przypomnienie tej chwili, przypomnienie wszystkiego
i teraz odsun�o my�l o g�odzie. Matka le�a�a pod niskim kopczykiem ziemi na
milanowskim cmentarzu, dom - jak m�wili ludzie p�niej przyp�dzeni z Filtrowej
na "Zieleniak" - zosta� podpalony i sp�on��, z ca�ego dotychczasowego �ycia
zosta�a jej tylko fotografia m�a, kt�r� w ostatniej chwili przed opuszczeniem
mieszkania uda�o jej si� pochwyci� z p�ki. Wyj�a j� z kieszeni p�aszcza i
zacisn�wszy lepkie od jab�kowego soku palce na ch�odnym metalu ramy, unios�a ku
�wiat�u. Porucznik Asarowicz zrobi� sobie to zdj�cie w maju 1939 roku, po
awansie, jaki otrzyma�, druga gwiazdka na lewym naramienniku o�wietlona by�a
wyra�nie. Stach, tak bezpo�redni w obcowaniu ze wszystkimi lud�mi, powiedzia�
zapewne fotografowi, z jakiej okazji robi sobie to du�e, poczt�wkowe zdj�cie,
�mia� si� chyba przy tym i �artowa�, iskierki rozbawienia l�ni�y w jego oczach -
i one, tylko one by�y �r�d�em tl�cej jeszcze w niej si�y, nie zagas�ej, nie
st�umionej niczym wiary, �e wszystko dobrze si� sko�czy, �wiat wr�ci zn�w w
swoje koleiny, z kt�rych wyskoczy� na przera�liwie d�ugie lata wojny, a oni zn�w
b�d� razem. O, Bo�e! Zn�w b�d� razem... Dlaczego Horacy napisa� "Bollaque
matribus detestata" - czy wojny by�y przekl�te tylko przez matki? Czy nie
przeklina�y ich �ony wszystkich m�czyzn, rzuconych na fronty ziemi, powietrza i
ocean�w, �ony resztkami nadziei broni�ce si� przed do�miertnym smutkiem
wojennego wdowie�stwa? Razem! Znowu razem! Musia�a w to wierzy�, musia�a by�
tego pewna, musia�a prze�y� i do�y� chwili, gdy zap�acze w jego ramionach.
Zerwa�a si�, �eby biec przed siebie, �eby szuka� schronienia i dobrych ludzi,
kt�rzy pomog� jej przetrwa�, ukryj� przed Niemcami, przed wywiezieniem do obozu,
albo od Reichu... Musi �y�, prze�y� i do�y�... - powtarza�a to sobie, biegn�c
skrajem lasu i wci�� wygl�daj�c jakiej� wsi, domostw bezpiecznych i go�cinnych,
przecie� musia�y by� tu takie domy, a w jednym z nich k�t, najmniejszy cho�by
k�t dla niej. Ale przez ga��zie drzew wida� by�o wci�� puste pole, p�owe r�ysko,
na kt�re opada�y raz po raz krzykliwe stada ptak�w. Dopiero pod wiecz�r, gdy
s�o�ce wspar�o si� ju� na wierzcho�kach topoli, wyznaczaj�cych d�ug�, prost�
drog�, kt�ra dok�d� prowadzi�a, zobaczy�a w pobli�u lasu czerwony, z pi�knie
wypalonej ceg�y i pod dach�wk�, wcale okaza�y dom. Kiedy mu si� jednak d�u�ej
zacz�a przygl�da�, spostrzeg�a, �e tylko dwa okna ma oszklone, a reszta zabita
jest deskami, jakby nie starczy�o pieni�dzy, czasu, a mo�e ch�ci na jego
uko�czenie. Dopiero po d�ugiej chwili zauwa�y�a opodal ma�� dziewczynk� pas�c�
krow�. Rozgl�dn�wszy si� czujnie, wysz�a z lasu i zbli�y�a si� do niej. Zdawa�a
sobie spraw�, �e nie wygl�da, jak inne spotykane tu kobiety, i �e ma�a mo�e si�
jej przestraszy�. - Nie b�j si� - powiedzia�a. - Nic ci nie zrobi�. Dziewczynka
- mog�a mie� oko�o pi�ciu lat - nie mia�a jednak przestraszonej miny, ogl�da�a
j� tylko ciekawie, przechyliwszy nieco g�ow�. - Ja tam nikogo si� nie boj� -
powiedzia�a. I doda�a: - Pani z Warszawy? - Tak. I nikt nie powinien o tym
wiedzie�. - Tu nikogo nie ma. Tylko dziadek w domu �pi i Ada� si� przy nim bawi.
- A rodzice? - Tata pojecha� do miasta po doktora, bo ja�nie pani zachorowa�a. A
mamy w og�le nie ma. Umar�a, jak Ada� mia� si� urodzi�, �le jej sz�o, a pan
dokt�r nie m�g� przyjecha�, bo wci�� jecha�o niemieckie wojsko za Wis��. - To
Ada� ma trzy lata - powiedzia�a bezwiednie. - Tak. A ja pi��. Na imi� mam
Zuzanka. - �adnie! - zamiast zapyta�, czy mo�e wej�� do domu, zamiast prosi�,
b�aga� o to t� ma��, kt�ra najwidoczniej by�a tu ca�� gospodyni�, powiedzia�a
jeszcze raz: - Bardzo �adnie! Wszyscy to m�wi�. To ja�nie pani mnie tak nazwa�a.
Moja chrzestna. - Jest tu dw�r niedaleko? - Pa�ac. U nas jest pa�ac. W
Janiczkach jest dw�r, a u nas pa�ac. Tam s� Niemcy, a u nas nasza ja�nie pani.
Tylko pan major Thiel pilnuje wszystkiego. - Czy to ��gowo? - ��gowo -
odpowiedzia�o dziecko, zdumione, �e kto� mo�e pyta� o to. - Kiedy ojciec wr�ci?
Ma�a zamy�li�a si�. - Nigdy nie wiadomo. - Dlaczego? - Spyta�a z ogarniaj�c� j�
rozpacz�. - Bo jak odwiezie pana doktora, to potem wst�puje do m�yna... -
Zuzanka umilk�a na chwil�, przygl�daj�c si� mizernemu bacikowi z kija i sznurka,
kt�ry trzyma�a w r�ce. - I d�ugo tam siedzi. Ale wraca przed noc�. Krow� musi
wydoi�. - Chcia�abym poprosi� twego ojca, �eby mi pozwoli� u was si� zatrzyma� -
wykrztusi�a. - Ja pani pozwalam - powiedzia�a ma�a, przygl�daj�c si� teraz
kwiecistym nogawkom pi�amy, kt�re wysun�y si� ju� ca�kiem spod p�aszcza, nie
przykrywaj�c jednak obdrapanych i brudnych �ydek obcej kobiety. - Ja -
powt�rzy�a. - U nas miejsca dosy�. - A je�li ojciec powie... - zacz�a z l�kiem.
- Nic nie powie. Jemu wszystko jedno. - A dziadek? - Jemu te� wszystko jedno.
Poczu�a �zy, nabiegaj�ce jej do oczu, ich piek�c� obfito��. Ba�a si�, �e ma�a
dopiero teraz si� przestraszy, ale ona zbli�y�a si� do niej i dotkn�a jej r�ki.
- Niech pani nie p�acze - szepn�a. I tak, prowadz�c j� za r�k�, z �a�cuchem, na
kt�rym trzyma�a krow�, w drugiej r�ce, skierowa�a si� ku domowi. Uwi�za�a
�aciat� przy p�ocie i pchn�a nie domkni�te drzwi. W izbie, rozgwarzonej
brz�czeniem much jak karczma w niedziel�, spa� na ��ku w brudnej po�cieli i
brudnej, rozche�stanej na piersiach koszuli, stary cz�owiek, rozdziawione usta,
obros�e dawno nie golon� szczecin� siwego zarostu, porusza�y si� w dono�nym
chrapaniu. Widok by� upiorny, ale przywyk�a ju� do upiornych widok�w; tutaj
mia�a nadziej� znale�� schronienie, wi�c i blisko�� tego charcz�cego starca
oznacza�a spok�j i bezpiecze�stwo. Z ulg� jednak przenios�a wzrok na bawi�ce si�
patyczkami na pod�odze dziecko. Bose, w kr�tkiej koszulinie, podbieg�o zaraz do
Zuzanki. - To Ada� - powiedzia�a. - A dziadkiem niech si� pani nie przejmuje. -
Czemu mam si�... nie przejmowa�? - Bo g�upi. I tak co� czasem powie... �e nie
mo�na zrozumie�. Czasem m�wi, jak trzeba, ale nie zawsze. - Mo�e chory? -
Zdrowy, tylko tak ju� z nim jest. Pan dokt�r m�wi, �e ju� lepiej nie b�dzie. Bo
stary. Pan dokt�r te� stary. I ja�nie pani. Tylko m�ynarzowa m�oda - doda�a po
chwili. - No i tata te�. - Je�� - upomnia� si� Ada�, tr�caj�c siostr� w rami�. -
Dopiero co jad�e�. - Je��! - powt�rzy� ma�y g�o�niej. Dziadek si� obudzi�.
Najpierw mrukn��, nie otwieraj�c oczu: - Jest zupa od obiadu. - Zimna -
powiedzia�a Zuzanka, dotykaj�c garnka na wygas�ej kuchni. - To co, �e zimna?
Lato, mo�na je�� zimne - stwierdzi� dziadek ca�kiem dorzecznie. I chrapn��,
jakby rozmawia�, nie przerywaj�c snu. - Niech si� dziadek obudzi! - krzykn�a
Zuzanka. - Przysz�a jednak pani. Stary uni�s� powiek� lewego oka, godz�c
oprzytomnia�ym spojrzeniem w przyby��. - Jaka pani? - wymamrota�. - Z Warszawy.
- W�a�ciwie to z Pruszkowa... - wyja�ni�a zbli�aj�c si� do ��ka. - Z obozu w
Pruszkowie. Pewnie pan s�ysza�? Wywo�� tam transporty z Warszawy. Stary usiad�
na pos�aniu, zgarnia� na sobie koszul�, wi�za� w pasie tasiemk� od kaleson�w i
dwie cie�sze przy nogawkach, prawie czarne od przydeptywania ich przy chodzeniu.
- Ludzie, co id� z tamtej strony, m�wi�, �e straszne dymy wida�. - Niemcy pal�
miasto - powiedzia�a t�po. - Za powstanie. - O, Jezu! - chwyci� si� za g�ow�
stary. - Jak by�em ma�y, to po wsiach opowiadano za cara... - Dziadek da
zapa�ki! - zniecierpliwi�a si� Zuzanka. - Zapal� ogie�, zagrzej� zup�. - Je��! -
powt�rzy� Ada�. - Cicho! - krzykn�� dziadek. - Przez ca�y dzie� by� ino jad�. -
Odwr�ci� si� do �ciany! - przykaza� dzieciom, a kiedy oci�gaj�c si� wykona�y
rozkaz, zacz�� grzeba� w pos�aniu najwidoczniej w poszukiwaniu ukrytych tam
przed nimi zapa�ek. - Gdzie� mi si� zapodzia�y, psiajuchy. By�y tu rano...
Zuzanka! Nie bra�a�? - Jak bym bra�a, to by ogie� by� pod blach�! - wrzasn�a od
�ciany. - Dziadek znowu g�upio gada. - Nie g�upio, nie g�upio - stary grzeba�
wci�� w po�cieli. - Ojciec przykaza�, �eby zapa�ki przed wami chowa�, to chowam.
O, o! - wyj�� tryufalnie spod podartej poszewki zgniecione jego ci�arem
pude�eczko. Odwr�ci�a si� tak, jak dzieci, do �ciany, bo dziadek zacz�� teraz
przywdziewa� spodnie. A potem wyci�gn�a r�k� po zapa�ki. - Ja zapal�. - A
potrafi pani? - spyta� z niedowierzaniem, a Zuzanka, kt�ra zbli�y�a si�, tak�e
wyci�gaj�c r�k�, mia�a to pytanie w oczach? - Teraz chyba wiele rzeczy potrafi�
- powiedzia�a cicho. - Jak si� nazywasz? - spyta� Ada�. U�miechn�a si� z
wysi�kiem do dziecka. - Olga, na imi� mam Olga. - Przenios�a wzrok na dziadka,
cho� chyba nie oczekiwa�, �eby mu si� przedstawi�a. - A nazywam si�
Asarowiczowa. M�j m�� jest lotnikiem, na pocz�tku wojny mia�am wiadomo��, �e
jest w Anglii... �e walczy w Anglii... - Na pocz�tku wojny... - powt�rzy�
dziadek i doda� zn�w ca�kiem dorzecznie. - To dawno. - Tak. Bardzo dawno. -
Poczu�a, �e �zy, ledwo opanowane przed wej�ciem do tego domu, ponownie nap�ywaj�
jej do oczu. I tak samo jak przedtem, Zuzanka dotkn�a jej r�ki. - Niech pani
nie p�acze! - odebra�a jej zapa�ki, zbli�y�a si� do kuchni, �elaznym haczykiem
rozsun�a z ha�asem fajerki. Ale przedtem zajrza�a do garnka. - Dziadek nie zje
zupy? - Jak jest ma�o, to nie zjem - odpowiedzia� dziadek po d�ugiej chwili
bolesnej rozterki. - Ja nie jestem g�odna - po�pieszy�a wyja�ni� Olga. - E, tam
- Zuzanka odgarn�a z czo�a jasn� grzywk�, kt�ra zas�ania�a jej oczy - teraz nie
ma takich, co by nie chcieli je��. Podziel� tak, �e wszyscy dostan�. - O! -
ucieszy� si� dziadek. - Tak najlepiej. - Olga! Olga! - zacz�� wy�piewywa� Ada�,
zachwycony, �e tak dobrze i wyra�nie mo�e wym�wi� to s�owo. - Przynie� drzewa z
podw�rza - krzykn�a do niego Zuzanka; zebranymi z pod�ogi patyczkami roznieca�a
ogie� pod kuchenn� p�yt� - po�piesz si�, bo mi zga�nie! - Ja przynios� - Olga
rzuci�a si� do drzwi, wyprzedzaj�c ma�ego. Nie czu�a �mieszno�ci ani poni�enia w
ochoczym spe�nianiu rozkazu ma�ej gospodyni. Ada� podrepta� za ni�, po chwili
wr�cili do izby z nar�czami sosnowych, pachn�cych �ywic� polan. - Tak to jest -
westchn�� dziadek - jak dzieciom matki zabraknie. - Cho� na po�y ubrany, tkwi�
wci�� w swojej brudnej po�cieli, nie maj�c zamiaru ruszy� si� z ��ka. - A tej
Monice, panie �wie� nad jej dusz�, lepiej by�o na pokojach przy ja�nie pani
zosta�, ni� za m�� za naszego Tymona si� wydawa�. Bo nie on lata� za ni�, oj
nie, gdyby o to chodzi�o, do tej pory pann� mog�a by� i �y� sobie w pa�acu, jak
druga ja�nie pani. Ale ona Tymonowi drogi przej�� nie da�a, by�a wsz�dzie gdzie
on, jak po ja�nie pani� przed pa�ac zaje�d�a�, sama wynosi�a pledy i d�ugo
obtula�a nimi nogi ja�nie pani, cho� przedtem robi� to zawsze lokaj Wincenty. -
Dziadku - Zuzanka drewnian� �y�k� miesza�a zup� w garnku - to ju� by�o m�wione.
- Ale pani jeszcze tego nie s�ysza�a. I sk�d by mia�a wiedzie�, dlaczego to u
nas tak jest. - O mamie powiedzia�am. - Ale o tym, jak j� ja�nie pani z tat�
wyswata�a, na pewno nie m�wi�a�. A by�o tak: zawo�a�a ja�nie pani Tymka na
pokoje, cho� rozmawiali sobie zawsze podczas jazdy, ja�nie pani w wolancie albo
powozie, a Tymek na ko�le, rozmawiali sobie o tym i o owym, bo ja�nie pani
lubi�a ze stangretem pogada�, najpierw ze mn�, potem z ojcem Tymka - bo Zuzanka
i Ada� to moje prawnuki, cho� m�wi� do mnie dziadku, ale jakby m�wi�y
pradziadku, to by si� ludzie �miali, wi�c lepiej, �e tak, lepiej, �e dziadku...
Ale co to ja chcia�em... - Ki�ka si� dziadkowi - parskn�a Zuzanka. - Ju� wiem!
Nic mi si� nie ki�ka, i m�odemu si� zdarza, �e mu z g�owy wyleci, o czym m�wi�.
- Zawo�a�a ja�nie pani Tymka na pokoje, cho� mog�a mu to w powozie powiedzie�,
ale pewnie chcia�a, �eby wa�niej i paradniej to wypad�o. S�uchaj, Tymek - m�wi -
mnie b�dzie bardzo brak Moniki, �adna mi tak bluzek nie wyprasuje jak ona, ale
co mam pocz��, kiedy �wiata za tob� nie widzi. Jak si� o�enisz, dostaniesz ode
mnie dwadzie�cia m�rg tej najlepszej ziemi, pod lasem i jeszcze ceg�y, i drzewa,
�eby dom postawi�. Tymek, jak to us�ysza�, zapomnia�, �e mu kiedy� inne �ycie po
g�owie chodzi�o, bo jak umar� jego ojciec i trzeba by�o nast�pnego Dud� na ko�le
posadzi�, ja�nie pani Tymka ze szk� cofn�a, co go by�a przedtem tam pos�a�a.
Tymek mia� by� nauczycielem, albo urz�dnikiem w mie�cie, ale przez to, �e ja�nie
pani przyzwyczajona by�a do Dud�w na ko�le, sta�o si� inaczej, cho� Tymek o
tamtym nie zapomnia�. A tu nagle ta Monika! I dwadzie�cia m�rg! I ceg�a, i
drzewo z lasu na dom! Ile lat trzeba by by� nauczycielem czy urz�dnikiem, �eby
mie� to wszystko? I Tymek si� o�eni�. Bo trzeba pani wiedzie�, �e ka�dy ch�op,
co na dworskim s�u�y, to niczego tak nie pragnie jak ziemi. A my, Dudowie, nie
mieli�my jej nigdy ani kawa�eczka, ani zagonka najmniejszego. Tylko nam si�
�ni�o, �e j� mamy. Nieraz takie pi�kno�ci prze�ywa�em w nocy i m�j ojciec mi
tak�e opowiada�, �e go we �nie co� takiego nachodzi�o... �e idzie sobie w�asnym
polem, tu pszenica mu si� ci�kimi k�osami k�ania, a tu �yto przygina si� do
ziemi, a tam koniczyna, kolorowa, jak dywan w salonie ja�nie pa�stwa. Zuzanka
przysiad�a na sto�eczku przy kuchni, obj�a chudym ramieniem Adasia, kt�ry
przytuli� si� do niej. - Nigdy dziadek tak �adnie nie gada�. Stary cz�owiek
u�miechn�� si� suchymi, bezz�bnymi ustami. - Bo nie by�o do kogo. Zuzanka
spojrza�a na pani� z Warszawy, a ona u�miechn�a si� tak�e zal�knionym jakby
samym sob� u�miechem. Pierwszym od wielu dni. - I zacz�o si� ni st�d, ni z
ow�d, takie pi�kne �ycie. Dwadzie�cia m�rg! I ceg�a, i drzewo, najlepsze z
najlepszych! Wzi�li�my si� zaraz do budowy. Kiedy urodzi�a si� Zuzanka, dom by�
ju� pod dachem, tylko w �rodku trzeba go by�o wyko�czy�. Ale do tego ju�
zabrak�o szcz�cia - wybuch�a wojna. Tylko w dw�ch izbach po tej stronie sieni
wstawili�my okna i wprawili szyby. Niemiec, jak tu przyszed� na nadz�r nad
maj�tkami ja�nie pani, nie chcia� ani s�ysze� o tych dwudziestu morgach dla
Tymka, dobrze, �e w tym domu pozwoli� nam zosta�, a ja�nie pani w pa�acu. A
potem Monika mia�a zlegn�� po raz drugi akurat wtedy, kiedy chmara niemieckiego
wojska ci�gn�a na wsch�d, na now� wojn�, z Rosj�, bez przeczucia, �e ta wojna
nie mo�e by� wygrana. Bo jeszcze za cara... - Dziadku - upomnia�a, ale jako�
bardzo �agodnie i dziecinnie Zuzanka. - M�wi� tylko o tym, dlaczego mama umar�a.
Na wsi to cz�owieka byle co na drugi �wiat wyprawia. We wn�trzu zaboli, nie
wiesz nawet co, i nim do doktora zawioz�, �eby cho� pomaca�, ju� jest za p�no.
Nasz dokt�r z miasteczka zagl�da czasem do nas, ale to tylko dlatego, �e do
ja�nie pani przyje�d�a. Ale �e wtedy akurat to wojsko jecha�o... Ogie�, kt�ry
obj�� ju� ca�e drzewo pod blach�, doprowadzi� w�a�nie zup� w garnku do
gwa�townego bulgotania, rozniecaj�cego po ca�ej izbie smakowit� wo� �ytniego
barszczu. Dziadek urwa� swoj� opowie��, poci�gn�� nosem. - Do�� troch� szperki
- powiedzia� do Zuzanki - jest w szafce. Zuzanka wsta�a ze sto�ka, przystawi�a
go do szafki, nie bez trudu wlaz�a na niego i z g�rnej p�ki zdj�a
nadszczerbiony garnuszek. Ada� obserwowa� siostr� w napi�ciu, nie zdejmuj�c z
niej uwa�nego spojrzenia tak�e wtedy, gdy �y�k� smalcu ze skwarkami wk�ada�a do
garnka, gdy d�ugo miesza�a zup�, a potem nalewa�a j� ogromn� chochl� do czterech
blaszanych misek, rozstawionych na stole. - Ja naprawd� nie jestem g�odna -
szepn�a Olga. Zuzanka jakby tego nie s�ysza�a, przywo�a�a j� r�k� do sto�u,
postawi�a przed ni� misk�, chyba nawet z wi�ksz� porcj� zupy ni� w trzech
pozosta�ych, po�o�y�a obok kawa�ek chleba. Ruchy jej by�y pe�ne powagi i
namaszczenia, tak�e �yczliwo�ci, kt�r� Olga przyj�a zn�w gwa�townym pragnieniem
p�aczu. Podczas strasznych prze�y� kilkunastu sierpniowych dni nie uroni�a ani
jednej �zy, nawet nad grobem matki sta�a z kamienn� twarz�, teraz okazywana jej
dobro� i lito�� wywo�ywa�y skurcz w gardle, spazm hamuj�cy oddech. G�o�ne
siorbanie wype�ni�o wnet izb� i zag�uszy�o nawet brz�czenie much, kt�re pcha�y
si� do misek, siada�y na chlebie. Nikt nie zwraca� na to uwagi, skupienie nad
posi�kiem by�o ca�kowite i zapami�ta�e, tak�e i Olga mu uleg�a, nie my�l�c o
niczym, nareszcie o niczym nie my�l�c. Gdy umilk�o zgrzytanie �y�ek, po
nieub�aganie ukazuj�cych si� dnach misek, nikt nie ruszy� si� od sto�u.
Nast�pi�a teraz chwila s�odkiej, sytej senno�ci, obci��aj�cej powieki,
�agodz�cej rysy mi�ym ot�pieniem. Dziadek cichutko zachrapa�, Ada� stuka� i
rozchyla� usta, jakby zbiera� z nich ostatnie smaki kolacji, Zuzanka odpoczywa�a
z r�kami wyci�gni�tymi na stole; obsiad�y je zaraz muchy, ale ich nie czu�a.
Olg� ogarn�o tak�e pragnienie bezruchu i milczenia, ale nie trwa�o to d�ugo,
niepok�j podcina� j� raz po raz batem niepewno�ci, gospodarz wci�� nie wraca�,
czy wci�� bez jego zgody mog�a liczy�, �e sp�dzi noc w tym domu, �e znajdzie
miejsce odpoczynku i bezpiecze�stwa? Zuzanka mo�e tak�e my�la�a o tym samym, bo
gdy ruszy�a si� w ko�cu od sto�u, podesz�a najpierw do okna, wyjrza�a na drog�,
kt�r� wszak�e nikt nie nadchodzi�, nie�piesznie wr�ci�a do sto�u, zacz�a
zbiera� miski i �y�ki. Olga wyj�a je z jej r�k, rozejrza�a si� za misk� do
zmywania. - Ja sama - s�abo zaoponowa�a Zuzanka, ale usiad�a jednak z powrotem
na �awie w miejscu, sk�d najdogodniej mog�a patrze� na prowadz�c� do domu drog�.
Olga na dogasaj�cym ogniu zagrza�a wod�, co Zuzanka obserwowa�a ze zdumieniem,
ale potem z uwag� zacz�a si� przygl�da� czynno�ciom wykonywanym przez pani� z
Warszawy, gdy ta zmywa�a naczynia, �ciera�a st�, zacz�a zamiata� izb�. Na
dworze coraz wyra�niej zaczyna�o si� �ciemnia�. Zuzanka tr�ci�a �okciem
drzemi�cego dziadka. - P�jd� - powiedzia�a. Przytomnia� powoli. - A gdzie� to? -
zapyta� wreszcie. - Dziadek dobrze wie. Do m�yna. - Co� ty sobie umy�li�a? - A
czy to pierwszy raz? - Ostatni raz ojciec ci� spra�. - Niech i teraz spierze.
Czy musi tam tak d�ugo siedzie�? Stary cz�owiek pohamowa� u�miech, kt�ry wyda�
mu si� niestosowny wobec zas�pionych oczu dziecka. Mo�e daleka m�odo�� mu si�
przypomnia�a, mo�e by�a to tylko pob�a�liwo�� dla wnuka? - Wida� musi -
powiedzia�. - Uwa�aj na psa! - doda�. - Ju� mnie zna! - krzykn�a Zuzanka,
wybiegaj�c z izby. Dotkn�a ciep�ych nozdrzy krowy, kt�ra zwr�ci�a zaraz ku niej
g�ow�, sprawdzi�a, czy �a�cuch, zamotany na p�ocie, dobrze trzyma. Podskakuj�c
ruszy�a na prze�aj przez ��k� ku ledwie widocznym w oddali zabudowaniom. �wir
jask�ek szybuj�cych w g�rze pod wysokim, ciemniej�cym ju� niebem zapowiada� i
na jutro pi�kn� pogod�. Obfita rosa spad�a ju� na traw�, zmywaj�c z bosych st�p
Zuzanki, zebrany na nich przez ca�y dzie� kurz. �aby rechota�y nad rzek�, wo�
siana, �ci�tego w ostatnim tegorocznym pokosie, unosi�a si� w przedwieczornym
powietrzu wraz z pierwszym powiewem ch�odu. M�yn sta�. Ogromne ko�o, do po�owy
zanurzone w wodzie, ca�e by�o pociemnia�e od wilgoci, jak i grobla, a� zielona w
miejscach wyrw i ubytk�w przegni�ej ceg�y. Obsiad�y j� rybitwy, wypatruj�ce
zdobyczy w stoj�cej teraz wodzie. W mieszkalnej cz�ci m�yna okna by�y otwarte,
ale z g��bi domu nie dochodzi� �aden odg�os. Zuzanka zbli�y�a si� ku wej�ciu
nas�uchuj�c. Ogromny pies, uwi�zany przy budzie, usiad� tylko na jej widok,
��te �lepia rozb�ys�y mu czujno�ci�. Ale nie zaszczeka� i Zuzanka mog�a, nie
obwieszczona przez niego, wej�� do sieni i zbli�y� si� ku drzwiom, kt�re wiod�y
do mieszkania m�ynarz�w. Zn�w nas�uchiwa�a przez chwil�, teraz dopiero
zatrwo�ona i ra�ona nag�ym pragnieniem, �eby uciec st�d i pogna� przez ��k� z
powrotem do domu. Ale inne jakie� uczucie przezwyci�y�o strach. Podnios�a
pi�stk� i z niespodziewan� si�� r�bn�a ni� w ��to pomalowane deski. Raz i
drugi. Dono�nie i napastliwie. Echo roznios�o ten odg�os po ogromnych
pomieszczeniach m�yna. Kobieta, le��ca w ��ku ze �pi�cym m�czyzn�, unios�a
si�, jakby dotkni�ta pr�dem. Si�gn�a od razu po bluzk� i sp�dnic�, porzucone w
nie�adzie, w gwa�townym najwidoczniej po�piechu, na pod�odze przy ��ku.
Wci�gn�a je na siebie, dotkn�a nagiego ramienia �pi�cego wci�� m�czyzny,
szarpn�a nim, gdy i teraz si� nie obudzi�. - Wstawaj, Tymon! Kto� wali do
drzwi! Mo�e to Micha� z Janiczek przyjecha�? Nagie rami� ani drgn�o, tylko
czarna g�owa g��biej zanurzy�a si� w poduszk�. - Tymon! - kobieta uderzy�a teraz
w ten �eb kud�aty, kt�ry przed chwil� jeszcze g�adzi�a i tuli�a w ramionach. -
Obud� si�! Zabije nas! Zabije nas oboje! Dudnienie w drzwi wci�� trwa�o,
dono�niejsze jeszcze ni� przedtem i m�czyzna wreszcie si� poruszy�, ale
przeci�gn�� si� tylko, skrzy�owawszy nad g�ow� pot�ne ramiona. - To na pewno
Micha�! - szarpn�a nim znowu kobieta. - Wstawaj! Ubieraj si� i uciekaj! Przez
m�yn! To na pewno Micha�! M�czyzna przeci�gn�� si� jeszcze raz, a� ��ko
zatrzeszcza�o, ziewn��. - Przeje�d�a�em przez Janiczki - mrukn��. - M�yn w
ruchu. Jakby si� tu nagle Micha� objawi�? Nie przyszed�bym dzi�, gdybym go nie
widzia� w Janiczkach. Kobieta, ju� prawie uspokojona, powolnym ruchem
przyg�adzi�a w�osy. - To kto to mo�e by�? - Ma�o to ludzi mo�e mie� interes do
m�yna? - Teraz? O tej porze? Godzina policyjna nied�ugo. Tymon d�wign�� si�
wreszcie z ��ka, si�gn�� po spodnie, tak�e porzucone na ziemi. Kobieta
zapomnia�a jakby nagle o wszystkim, zapatrzona w jego nagie plecy, mocne
l�d�wie; poruszy�a si� leniwie, kiedy powiedzia�: - Id� zobacz, kto to taki.
Drzwi do sieni nie zamykaj, �ebym s�ysza�. Zuzanka, zm�czona dobijaniem si�,
odpoczywa�a przez chwil�, ale wnet r�bn�a zn�w pi�stk� w ��te, nie ust�puj�ce
przed ni� deski. - Ju� id�! Id�! - odezwa� si� z wn�trza kobiecy g�os.
Zazgrzyta� klucz w zamku. - Zuzanka? - zdumia�a si�, przykro zaskoczona
m�ynarka. - Jest tata? - spyta�a ma�a. - A by� tu... - zmiesza�a si� kobieta. -
Ale kr�tko i ju� pewnie poszed�... - Zuzana! - wrzasn�� Tymon z g��bi,
rozpoznawszy g�os c�rki. Zjawi� si� w drzwiach, wci�gaj�c koszul�. - Co ci
przysz�o do g�owy, �eby tu przychodzi�? Tyle razy m�wi�em... Jak ci przy�o��,
b�dziesz wiedzia�a raz na zawsze... - Zostaw! - kobieta wci�gn�a dziecko do
pokoju, zas�oni�a je sob�. - Mo�e co� si� sta�o? - Nic si� nie sta�o - wyja�ni�a
pogodnie Zuzanka. - Tylko jedna pani przysz�a. - Pani? Jaka pani? - zapytali
razem Tymon i m�ynarka. - Z Warszawy. Bardzo �miesznie wygl�da. Takie portki ma
w kwiatki... Ale wci�� chce jej si� p�aka�. - P�aka�? - zn�w gro�nie spyta�
Tymon. - No, co ty? Tymek! - kobieta zako�ysa�a g�ow�. - Nie wiesz, co si�
dzieje w Warszawie? - No i co z tego, �e przysz�a? - spyta� ju� �agodniej. - Nie
ma gdzie i�� - szepn�a Zuzanka i doda�a po chwili. - Statki ju� pomy�a. Izb�
zamiot�a... - U nas? - U nas. - M�oda? - czujnie spyta�a kobieta. - Bo ja wiem?
- zamy�li�a si� Zuzanka. - Pewnie m�oda. Tylko wci�� chce p�aka�... - I co? -
podni�s� zn�w g�os Tymon. - Co ja? Co ja na to poradz�? Zuzanka przysiad�a na
sto�ku przy stole, zapatrzy�a si� na bia�y ko�acz, jeszcze nie zdj�ty z blachy.
- Ona pewnie chce spa� - powiedzia�a po chwili. - Wygl�da taka zmarnowana. A ja
nie wiem... Na ��ku w kuchni dziadek, a w pokoju... jakby tata w nocy wr�ci� i
na ��ko si� zwali�... - Zuzana! - podni�s� zn�w g�os ojciec. Przyczesywa�
zgi�tymi palcami zmierzwione w�osy. - Do pioruna! Sk�d�e� j� wzi�a? - Krow�
pas�am, jak wysz�a z lasu. - I od razu do nas? - Do nas. Najpierw do mnie, jak
sta�am przy krowie. - I co powiedzia�a? - Ona tylko, �e z Warszawy. I �e nikt
nie powinien jej widzie�. A ja... - Co ty? - �e u nas miejsca dosy�. - Jak to,
dosy�? - No, dosy�! A nie? - O, do pioruna! - powt�rzy� zn�w Tymon. - Ja bym j�
mo�e i wzi�a - zacz�a kobieta niezbyt ch�tnym g�osem - ale Micha�... Nie wiem,
co by Micha� na to rzek�. No i... - zerkn�a najpierw ku dziecku, potem
przenios�a wzrok na twarz m�czyzny - ty... ty by� nie m�g� przychodzi�, bo
jak... kiedy kto� jeszcze w domu... - Tobie tylko jedno w g�owie - bez u�miechu
powiedzia� Tymon. - Niech tata ju� idzie - przynagli�a nie za bardzo gorliwie
Zuzanka. Patrzy�a wci�� na ko�acz, pi�knie by� przyrumieniony, posypany
makiem... I pachnia�! Pachnia� - g�odnemu - do zachwyconego omdlenia. - Je�� jej
da�am - powiedzia�a bez wyra�nego zwi�zku. - Komu? - spyta�a m�ynarka. - Tej
pani z miasta. Zup� podzieli�am na cztery miski... - To pewnie sama jeste� teraz
g�odna - powiedzia� �agodniej ojciec. - No! - szepn�a tylko Zuzanka. M�ynarka
ju� szuka�a no�a. Ostro�nie, �eby nie zgnie�� �wie�ego ciasta, odkraja�a
przypalony nieco koniuszek. - Masz - powiedzia�a do Zuzanki. Dziewczynka
wyci�gn�a r�k�. - To dla Adasia - szepn�a. M�ynarka ukraja�a drugi kawa�ek,
poda�a go ma�ej. - To dla dziadka - powiedzia�a teraz. - O, ho, ho! - roze�mia�a
si� kobieta niezbyt ochoczo. - Sprytna jeste�! - odkraja�a trzeci kawa�ek. - A
to ju� b�dzie dla ciebie. Zuzanka trzyma�a obur�cz przy piersi trzy kawa�ki
ciasta. Wydawa�o zapach m�c�cy w g�owie. Ale odpowiedzia�a m�nie: - Nie, to dla
tej pani. - Co za smarkata! - kobieta z coraz wi�kszym trudem udawa�a
rozbawion�. - P� ko�acza b�d� musia�a skraja�. - A tak! - roze�mia� si� tak�e
Tymon. - Bo i ja bym zjad�! Wspomnienie chwil niedawno prze�ytych wyrazi�o si� w
dw�ch energicznych poci�gni�ciach no�em i dwa pot�ne kawa�y ciasta znalaz�y si�
w r�kach Zuzanki i jej ojca. Takiemu ch�opu placka sk�pi�! - pomy�la�a m�ynarka
z rozgrzeszaj�c� j� ze szczodro�ci ochot�. Gdzie by takiego drugiego znalaz�a,
nigdzie by takiego drugiego nie znalaz�a w tej swojej babskiej, m�odej
potrzebie. Usch�aby tutaj w tym pustym m�ynie, m�� przyje�d�a� z Janiczek tylko
na niedziel�, a i wtedy za du�ej pociechy z niego w ��ku nie by�o - twarde mia�
tylko kolana i �okcie. Wprawdzie major Thiel z pa�acu, ile razy do m�yna
zaszed�, oczyma za ni� wodzi�, �mia� si� i przygadywa� "Sie sind doch jung, Frau
M~uhlerin. Und lachen Sie so sch~on..." Ale mia�a przecie� na tyle honoru, �eby
z Niemcem - cho�by ta babska potrzeba nie wiem jak j� przypili�a - si� nie
zadawa�. - Jedzcie! - zamrucza�a sennie. - Jedzcie! na zdrowie! - Chod�my, papa!
- powiedzia�a Zuzanka oblizawszy palce po zjedzeniu ciasta. M�ynarka wychyli�a
si� przez okno. - Wyjrz�, czy nikt si� w pobli�u nie kr�ci. - Wci�� ci si� tw�j
�lubny przywiduje - parskn�� Tymon. - jeszcze masz ma�o? - poklepa� kobiet� po
szerokich plecach, poci�gn�� za r�k� Zuzank�. Wyszli w g�stniej�cy ju� mrok. Gdy
mijali grobl�, rybitwy poderwa�y si� z trzepotem skrzyde�. Tymon od razu ruszy�
przed siebie d�ugimi krokami, Zuzanka bieg�a obok, nie mog�c za nim nad��y�. -
Tato! - wo�a�a zdyszana. - Tato! Przystan�� wreszcie, wzi�� dziecko za r�k�,
ciasno zamkn�� ma�� pi�stk� w swojej d�oni. Na kr�tk� chwil� poruszy�o mu si�
co� mi�kko w sercu, ale �ycie wok� toczy�o si� wed�ug twardych praw i cz�owiek
nie powinien by� mi�kki jak krowia kupa na ��ce, kt�r� ka�dy butem mo�e
rozdepta�. Szarpn�� chudym ramionkiem c�rki. - Co si� wleczesz jak kulawa koza?
Ale Zuzanka nie przyzwyczajona by�a do czu�o�ci, to i ostre s�owa nie robi�y na
niej wra�enia. - Tato! - zacz�a znowu. - Przecie� to lepiej, �e idziesz z m�yna
ze mn�. - Dlaczego lepiej? - spyta� Tymon my�l�c o czym innym. - Bo jakby nas
m�ynarz teraz spotka�... - To co? - To by sobie nic nie pomy�la�. Tymon
roze�mia� si�, g�o�no, z ca�ego serca. Ile lat mia�a ta jego c�rka, wiedz�ca ju�
tyle o �yciu? Ale czy i inne dzieci nie zgubi�y wcze�nie w ten wojenny z�y czas
swego dzieci�stwa? Wzi�� Zuzank� na r�k�, t�umacz�c si� sam przed sob�, �e robi
to tylko dlatego, �eby szybciej by� w domu. - Tato! - pisn�a. - Placek! -
Trzyma�a kurczowo przy piersi trzy kawa�ki bia�ego, m�ynarskiego ko�acza. Dla
Adasia. Dla dziadka. Dla obcej pani. - Nie b�j si�, nie zgniot�. - Z�y by�e�, �e
prosi�am? - O co? - O ciasto. Bez proszenia by nie da�a. - Pewnie nie. - Z�y
by�e�? - Nie. M�ynarzowa nie zbiednieje. Zawsze mo�e sobie upiec bia�y placek.
Zuzanka umilk�a na chwil�. Woln� r�czk� mocno trzyma�a ojca za szyj�. - Ale jak
chodzi�e� do Mani_ogrodniczki to by�o bezpieczniej. - Bezpieczniej? Co ci znowu
przychodzi do g�owy! - Tak ludzie we wsi m�wi�. - Jacy ludzie? - Zenka s�ysza�a,
jak jej mama rozmawia�a z ciotk�. - Co jeszcze m�wi�? - �e Mania panna. To nie
ma m�a, co by ci ko�ci porachowa�. I mo�e... - Mo�e co? - Mo�e wyda�aby si� za
ciebie. I mieliby�my gor�ce jedzenie w domu. Bo to, co przynosz� z pa�acu,
zawsze jest ju� zimne. - Mo�na przecie� zagrza�! - krzykn��. - Dziadek m�wi, �e
nie warto. - Bo nie chce mu si� drzazg na�upa� - staremu �amadze. Ech! - Tymon
ukry� twarz w wilgotnych od wieczornego powietrza w�osach c�rki. - �adna si� za
mnie nie wyda - rzek� bezbarwnie - bo akurat tyle samo smutku, co i przywi�zania
do wolnego stanu by�o w tych s�owach. - E, tam - Zuzanka nie bra�a powa�nie
wyznania ojca. - Naprawd�. Kt�ra by chcia�a wzi�� sobie na g�ow� was... i
dziadka? - �adna nie chce? - Pewnie �adna. - To mo�e i lepiej - zaduma�a si�
Zuzanka. - Bo jedzenie mieliby�my gor�ce, ale macocha by nas la�a... - No! -
szepn�� Tymon. Znowu ogarn�o go uczucie niestosowno�ci tej rozmowy z
pi�cioletnim dzieckiem, ale ju� si� nie roze�mia�, jak przedtem. Bo z kim mia�
rozmawia�? Jakiego innego powiernika mia� dla swoich spraw? Dziadek coraz mniej
si� do tego nadawa�, a ja�nie pani, gdy "dla powietrza" wozi� j� okolicznymi
drogami, snu�a wci�� opowie�ci ze swego �ycia, kt�re - w jakim� innym prze�yte
wymiarze - �adn� nie mog�o by� dla niego nauk�. Z ja�nie pani� zreszt� ba� si�
rozmawia� o swojej sytuacji, bo by mu mo�e chcia�a zn�w narai� jak�� dworsk�
dziewczyn�, a dwadzie�cia m�rg, kt�re by mo�e i za ni� dosta�, nie stanowi�y
�adnej przyn�ty wobec wie�ci o rz�dach nowej Polski za Wis��. Gdy zbli�yli si�
do domu, Tymon zdj�� Zuzank� z ramienia, bo objawia� si� z t� czu�o�ci� w izbie
wyda�o mu si� jako� dziwnie o�mieszaj�ce; jego i Zuzank�. Pobieg�a przed nim,
bokiem uderzy�a w drzwi, od razu skierowa�a si� do sto�u i rozdzieli�a na nim
swoje dary. - To dla Adasia. Dla dziadka. Dla pani. - Podnios�a wzrok na kobiet�
i zn�w wyda�o jej si�, �e widzi w jej oczach gwa�townie wzbieraj�ce �zy. Niech
pani nie p�acze, chcia�a powiedzie�, ale pomy�la�a, �e teraz ojciec to pewnie
powie i �e to b�dzie i wa�niejsze, i lepsze, bardziej pocieszaj�ce. Tymon jednak
szed� najpierw ku oknu, �eby zas�oni� je papierem zaciemniaj�cym i zaraz potem
zapali� lamp�. W jej blasku sam poczu� si� zmieszany - swoim wzrostem, szerokimi
barami, g�ow� wzniesion� wysoko ponad male�ko�ci� dzieci, krucho�ci� dziadka,
steran� delikatno�ci� obcej kobiety. Patrzy�a na niego wyra�nie przestraszona,
jakby teraz - gdy go ujrza�a - jeszcze bardziej niepewna by�a swego losu.
Zapi�a pod brod� ostatni guzik cudacznego kwiecistego ubranka, zacisn�a na nim
palce, podnios�a drug� d�o� i tak�e przy�o�y�a j� do gard�a. - Przepraszam -
szepn�a - my�la�am, �e b�d� tutaj mog�a... - Tato - Zuzanka szarpn�a ojca za
nogawk� spodni - u nas miejsca dosy�. - Ale on wci�� nic nie m�wi�, a obca pani
- wobec tego milczenia - z trudem szuka�a dalszych s��w. - ...�e b�d� mog�a...
Wywie�li mnie z matk� z Warszawy, matka umar�a. Uciek�am z Pruszkowa i jestem
bez dachu nad g�ow�... My�la�am, �e tu... cho� chwilowo... cho� chwilowo pod tym
dachem... - Tato - zacz�a zn�w Zuzanka. - Cicho b�d�! - zgromi� j� ojciec, ale
do obcej kobiety zwr�ci� si� innym g�osem, takim, jakim rozmawia� z ja�nie
pani�, gdy chcia� jej udowodni�, �e nie zapomnia� lat w szko�ach, do kt�rych go
posy�a�a. Rzek� wi�c Tymon Duda tym swoim od�wi�tnym g�osem: - Ka�dy dach jest
po to, �eby ludzi chroni�. Ale jeden lepszy, a drugi gorszy... U nas nie by�oby
pani dobrze. - Tato! - zachlipa�a Zuzanka. - Cicho b�d�! Nie by�oby pani tu
dobrze; muchy, brudno... - Ale� ja... ale� mnie... - wyj�ka�a kobieta. - Muchy i
brudno, a na zim� myszy si� cisn� do izby. To nie dla pani. - Ja... - zacz�a
b�agalnie kobieta. - Nie dla pani - rzek� Tymon jeszcze raz, ale sam si�
zdumia�, nie brzmia�o to ostro ani niech�tnie. W ka�dym s�owie by� jaki� prawie
pieszczotliwy podziw, kt�rego nie spodziewa� si� po sobie, tak jak nie
spodziewa� si�, �e nagle powie: - zaprowadz� pani� do pa�acu. - O, tak! - po raz
pierwszy odezwa� si� dziadek. - Do pa�acu. - Ale ja wol�... - pr�bowa�a wci��
oponowa�. - Do ja�nie pani. Do pa�acu - powt�rzy�. Nie wiedzia�, sk�d przyszed�
mu do g�owy ten pomys�. Chyba dlatego, �e si� przestraszy�. Tak, chyba dlatego.
Nie m�g� wyobrazi� sobie, �eby ta kobieta, cho� tak sterana i nieszcz�liwa,
mia�a sp�dzi� noc na ��ku dziadka albo i na jego w�asnym, gdyby sam przeni�s�
si� na pos�anie do dzieci czy na pod�og�... - Zaraz pani� tam zaprowadz� - doda�
z naprawd� przera�onym po�piechem. - Ale s�ysza�am, �e w pa�acu jest Niemiec. -
Kobieta odj�a palce od szyi i wczepi�a je teraz w kant sto�u. - Treuh~ander. -
My naszego Niemca owin�li�my sobie wok� palca - powiedzia� che�pliwie. - Gdy
ja�nie pani nie za�ywa�a spaceru w powozie, je�dzi� z majorem i wys�uchiwa� jego
zwierze� - tym gorliwszych, im bli�szy by� front - na temat owego szczeg�lnego
zawstydzenia, jakie zaczynali odczuwa� Niemcy w okupowanym kraju. - Wok� palca!
- powt�rzy�. - A poza tym interesuje go tylko to, co by m�g� do Wiednia wys�a�.
Bo to Austriak. - Austriak - powt�rzy�a jakby z nadziej�. - Kiedy z nim jad�,
wci�� mi m�wi, �e chce do�y� tylko tego, �eby we Wiedniu zje�� kawa�ek tortu w
kawiarni u Sachera. Cho� b�dzie tam ludzi straszy� opask� na oku: by� ranny pod
Dieppe. - Pod Dieppe - powt�rzy�a znowu. Zobaczy�a to s�owo, wydrukowane du�ymi
literami w podziemnej gazetce, gdy latem 1942 roku nie powiod�a si� pr�ba
angielskiego desantu w kanale La Manche. Na ka�dym naro�niku w Warszawie rycza�y
megafony, obwieszczaj�ce triumfalnie niemieckie zwyci�stwo. Wyolbrzymiano
zapewne alianckie straty, ale i te, podane w polskiej gazetce, by�y przera�aj�co
du�e. Zapami�ta�a utrat� stu sze�ciu samolot�w i to, �e uratowa�o si� z nich
tylko trzydziestu pilot�w. Czy byli te� w�r�d nich Polacy, czy by� Stach? W
desancie bra�o udzia� pi�� polskich dywizjon�w my�liwskich, pi�� polskich
dywizjon�w... Nie, nie mog�a spotka� si� z cz�owiekiem, kt�ry by� w Dieppe,
kt�ry walczy� w Dieppe. I lepiej by by�o, �eby on, ten cz�owiek, kt�ry straci� w
Dieppe oko, nie dowiedzia� si� nigdy, �e jej m�� te� w tym samym czasie tam
walczy�... - Ja bym naprawd� wola�a - szepn�a - naprawd� wola�abym zosta�
tutaj. Tymon patrzy� na ni� bezradnie, Zuzanka szarpa�a go wci�� za nogawk�
spodni, Ada� zacz�� p�aka�, nawet dziadek przesta� �apa� pch�y na swoich chudych
�ydkach i wpatrywa� si� w niego pos�pnie. - Ma pani jakie� rzeczy? - spyta�. -
Nie... �adnych. To znaczy tylko p�aszcz... i to, co na sobie. - No, widzi pani -
mrukn��. - U mnie si� pani nie przyodzieje. Wszystko, co zosta�o po nieboszczce
�onie, zabra�a kobieta, kt�ra Adasia z najgorszego wychowa�a. Jak zabra�a
ostatni� koszul�, wi�cej si� tu nie pokaza�a. Wi�c u mnie si� pani nie
przyodzieje - powt�rzy�. - A w pa�acu u ja�nie pani szafy pe�ne wszystkiego;
bielizny, sukien, futer. Idzie zima, musi pani w zimie mie� co na siebie w�o�y�.
Dobrze powiedzia�em, musimy i�� do pa�acu. Kobieta powoli rozprostowywa�a palce
wczepione w brzeg sto�u. - Chod�my - przynagli� Tymon - zanim w pa�acu spuszcz�
na noc psy z �a�cuch�w. Dopiero teraz ruszy�a si� z miejsca, wzi�a p�aszcz,
z�o�ony na �awie, narzuci�a go na ramiona. - Ciasto ja zjem! - odezwa� si� Ada�,
przestaj�c p�aka�. - Nie! To dla pani! - zaprotestowa�a Zuzanka, trzepn�wszy
brata po wyci�gni�tej r�czce. - Niech zje - u�miechn�a si� blado Olga. Sz�a ju�
ku drzwiom, ale odwr�ci�a g�ow� i przystan�a na chwil�. - Odwiedz� was -
powiedzia�a - je�li... zostan� w ��gowie. - Na pewno zostanie pani w pa�acu -
rzek� Tymon otwieraj�c drzwi. Wyszed� pierwszy i dopiero na �cie�ce poczeka� na
ni�. - Noc pi�kna! - odezwa� si� bez sensu, sam to teraz zrozumia�; w te dni
sierpniowe, kiedy nad Warszaw� unosi�y si� dymy, kiedy �mier� i bezdomno��
czai�y si� wok� ludzi i dopada�y ich z okrutnego wyroku - c� z tego, �e ju� na
pewno ko�cz�cej si� wojny - w te dni nie by�o dla nikogo �adnego pi�kna, cho�by
ono wok� istnia�o. Ale ona niespodziewanie potwierdzi�a: - Bardzo pi�kna! -
Panicznie ba�a si�, �e ten cz�owiek nie powie ju� nic wi�cej, �e b�d� i�� w
milczeniu po�r�d ksi�ycowego blasku i grania �wierszczy na ��ce, przez t�
naprawd� wyj�tkowo pi�kn� noc, tak osobno - bez �adnego zwi�zku z lud�mi, i nie
dla nich - odprawiaj�c� swoje letnie pi�kno. - Ale ch�odna - doda�a po chwili. -
Najch�odniej robi si� nad ranem - powiedzia� Tymon. - Wiem. Cztery noce
sp�dzi�am pod go�ym niebem. - W Warszawie? - W Warszawie. Niemcy po wyp�dzeniu
ludzi z dom�w grupowali ich najpierw w ko�ciele �w. Wojciecha i na targowisku
warzywnym. Ja - z Filtrowej - dosta�am si� w�a�nie przed transportem do obozu w
Pruszkowie na "Zieleniak". - Pan nie zna Warszawy? - Nie. - Tak blisko. - Co z
tego, �e blisko? Ludzie dopiero teraz, w wojn� - dla handlu i z innej potrzeby -
zacz�li rusza� si� z miejsca. Przed wojn� kolej by�a droga... Przesz�o jej przez
my�l, �e nigdy si� nad tym nie zastanawia�a. Tak jak i nie wyobra�a�a sobie
takiej izby, podobnej do tej, kt�r� przed chwil� opu�ci�a, brudnej po�cieli,
zagrzebanego w niej starego cz�owieka... - By� czas, �e chodzi�em do szko�y w
Sochaczewie - tonem niespodziewanego zwierzenia zacz�� Tymon - ale bilet do
Warszawy kosztowa�... ju� nie pami�tam ile, w ka�dym razie du�o, dla mnie du�o.
- I ju� nie zobaczy pan Warszawy takiej, jaka by�a - szepn�a. - Ano, nie
zobacz�. Szkoda - umilk�, a ona my�la�a, �e si� ju� nie odezwie. Dorzuci� jednak
po d�ugiej chwili, innym, dono�niejszym g�osem: - Ale teraz chcia�bym w niej by�
jeszcze bardziej ni� przedtem. - Teraz? - A co pani my�li? - przystan�� i
pierwszy raz zobaczy�a z bliska jego twarz, rozb�ys�e nag�ym gniewem oczy,
skrzywione gorzko usta. - �e mi w smak przez ca�� wojn� na ko�le siedzie�? Do
m�yna �azi�... - urwa� i zamilk� na chwil�. - W g�b� bym sobie czasem sam
naplu�. Ale co? Jak pies do budy uwi�zany jestem do tych swoich dzieciak�w i
dziadka. Przecie� ich nie zostawi�? - Nie - powiedzia�a cicho. - Nie mo�e pan. -
Wiem, �e nie mog�. Tylko jakie my�li mnie nachodz�, gdy na nich patrz�! Niemcy
s� jeszcze silni. Tu nikt nie wierzy, �e powsta�cy zwyci꿹. Ale wszyscy wiedz�,
�e to dla honoru ta walka. Zamilkli na d�ug� chwil�. Ksi�yc wci�� �wieci� z
bezchmurnego nieba, mokra od rosy ��ka l�ni�a pod jego blaskiem, niezmordowanie
koncertowa�a kapela �wierszczy - osobne pi�kno �wiata nie zaprzestawa�o swego
trwania, swego upartego istnienia. Ruszyli ku k�pie drzew, od kt�rej zaczyna�
si� dworski park. Tymon szed� wci�� przodem, kobieta za nim. - Nie mo�e ich pan
zostawi� - powr�ci�a nagle do wcze�niejszych jego s��w, a on prawie krzycz�c
powt�rzy�: - Wiem, �e nie mog�. Wiem! - R�ne rzeczy w r�ny spos�b licz� si� w
�yciu. Ale ich niespe�nienie boli czasem tak samo. Ja... - Niech pani sko�czy. -
Kiedy powstanie wybuch�o, kiedy wiadomo ju� by�o, �e si� zacz�o, ja tak�e
mia�am si� stawi� w moim punkcie. Gdy wychodzi�am z domu, matka si� tego
domy�li�a. Dosta�a ataku serca. Pocz�tkowo my�la�am, �e udaje... �e tak tylko
udaje, �eby mnie zatrzyma�, bo pr�cz mnie nie by�o nikogo, kto by m�g� si� ni�
opiekowa�. Dr�czy mnie my�l i nigdy nie przestanie dr�czy�, �e mog�am j� o to
pos�dzi�. Bo kiedy Niemcy wyrzucili nas z domu, ledwie dowlok�a si� na
"Zieleniak", a z Pruszkowa zabrano j� do szpitala w Milan�wku. Uciek�am z obozu,
�eby by� razem z ni�. I dzi�... dzi� dowiedzia�am si�, �e nie �yje... - Ile
mia�a lat? - odezwa� si� zn�w bez sensu i potrzeby uzyskania tej wiadomo�ci. -
Pi��dziesi�t. Tylko pi��dziesi�t. Ale wojna nadszarpn�a jej si�y... Ojciec
umar� zaraz na pocz�tku... - umilk�a, g�os uwi�z� jej w gardle i jednak, tak jak
przedtem jego c�rka, powiedzia� przystaj�c zn�w na �cie�ce: - Niech pani nie
p�acze. Ju� si� sta�o i nie odstanie. Teraz musi pani my�le� o sobie. - Wiem -
wykrztusi�a. - No to niech si� pani zbierze w kup� - rzek� szorstko, jakby nie
chcia� i z jakich� powod�w mog�o to by� wa�ne dla niego, �eby rozbecza�a mu si�
tu na �cie�ce. - Na pewno ma pani jeszcze dla kogo �y�. - Mam - powiedzia�a po
d�ugim milczeniu. - Wierz�, �e m�j m�� wr�ci z wojny. Okna w pa�acu by�y ciemne:
albo tak idealnie je zas�oni�to, albo w ca�ym budynku nie palono �wiate�; tylko
w prawym skrzydle spod krzywo opuszczonego zaciemniaj�cego papieru wydobywa�a
si� smuga �wiat�a. - To gabinet ja�nie pani - powiedzia� Tymon. - Treuh~ander,
major Thiel, mieszka w lewym skrzydle. Z jego okien nigdy nie wida� �wiat�a, sam
zapuszcza rolety, panicznie boi si� bombardowania. Powiedzia�em mu, kiedy
ostatni raz jechali�my, �e na ��gowo bomba mo�e spa�� tylko przez pomy�k�. I
w�a�ciwie jaka? Rosyjska, czy angielska? - Nie wiem - szepn�a bezbarwnie. Park
ci�gn�� si� d�ugimi alejami, o�wietlonymi, jak teatralne dekoracje, blaskiem
ksi�yca. Wieczorne szepty drzew, �ciszony gwar listowia w bezwietrznym prawie
powietrzu by�y jak spokojne oddychanie ziemi. Ale nag�y, ostry, alarmuj�cy krzyk
zburzy� ten spok�j. Zatrzyma�a si� przy jakim� drzewie. - To puszczyk, wyja�ni�
Tymon. - Niech