2111
Szczegóły |
Tytuł |
2111 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2111 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2111 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2111 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
DAVID MORRELL
BRACTWO NOCY I MG�Y
(PRZEK�AD: ZUZANNA NACZY�SKA)
SCAN-DAL
Nowe z�o wymaga nowych �rodk�w zaradczych...
nowych sankcji, aby dochodzi� i broni�
odwiecznych zasad dobra.
The Times, Londyn (o procesie norymberskim)
PROLOG
CZTERY CIENIE NOCY
NOC D�UGICH NO�Y
Stworzone przez hitlerowc�w okre�lenie - Noc D�ugich No�y odnosi si� do wypadk�w, kt�re mia�y miejsce w nocy 30 czerwca 1934 roku w Austrii i Niemczech. Hitler zdobywszy tytu� kanclerza i chc�c zapewni� sobie absolutn� w�adz� w Niemczech, musia� uzyska� jeszcze jedno, ostatnie stanowisko - urz�d prezydenta. Zdecydowany usun�� wszelkie przeszkody, polecia� w tajemnicy do Monachium, gdzie przy udziale gwardii osobistej aresztowa� swego g��wnego przeciwnika i by�ego przyjaciela, Ernsta R�hma. R�hm, dow�dca tak zwanych Brunatnych Koszul, terrorystycznych paramilitarnych boj�wek partii hitlerowskiej, oficjalnie znanych jako Sturmabteilungen, czyli oddzia�y szturmowe, w skr�cie SA, d��y� do po��czenia tych licz�cych czterysta tysi�cy ludzi si� z armi� niemieck� i w konsekwencji - jak utrzymywa� Hitler - do przej�cia w�adzy w Niemczech. Hitler obawiaj�c si� utraty poparcia armii, a przede wszystkim pragn�c pozby� si� przeciwnik�w, rozkaza� straci� R�hma i wielu ambitnych oficer�w SA.
Nie zadowalaj�c si� p�rodkami, F�hrer postanowi� wyeliminowa� tak�e reszt� opozycji. W czasie gdy R�hm i jego sztab stali przed plutonem egzekucyjnym w Monachium, bliscy wsp�pracownicy Hitlera, Himmler i G�ring przeprowadzili podobn� czystk� w Berlinie. Po�r�d zabitych znale�li si�: poprzedni kanclerz Niemiec, nieprzychylni polityce Hitlera urz�dnicy policji i administracji pa�stwowej oraz opozycyjnie nastawieni cz�onkowie partii hitlerowskiej. Hitler twierdzi� p�niej, �e stracono siedemdziesi�ciu siedmiu zdrajc�w, aby zapobiec obaleniu rz�du niemieckiego. Ci, kt�rzy prze�yli czystk�, utrzymywali, �e rzeczywista liczba ofiar wynosi ponad czterysta os�b. Powojenny s�d w Monachium podni�s� j� jeszcze wy�ej, do ponad tysi�ca.
Noc D�ugich No�y mia�a dwojakie znaczenie. W wyniku rozp�tanego przez siebie terroru Hitler istotnie zdoby� ostatni decyduj�cy tytu� prezydenta i, jako absolutny w�adca Niemiec, prowadzi� sw�j nar�d ku okropno�ciom drugiej wojny �wiatowej. Poza tym, pos�u�enie si� w rozprawie z przeciwnikami gwardi� osobist� wynios�o t� grup� na pozycj�, kt�ra dor�wnywa�a znaczeniem organizacji R�hma, a w ko�cu j� przewy�szy�a. Z czasem ugrupowanie liczy�o ponad milion cz�onk�w.
Podobnie jak Brunatne Koszule R�hma - Sturmabteilungen, czyli oddzia�y szturmowe, kt�re by�y znane jako SA, tak�e czarn� gwardi� Hitlera - Schutzstaffeln, czyli sztafety ochronne, nazywano od pierwszych liter. Jednak o ile skr�t SA pami�taj� dzi� tylko nieliczni, inicja�y czarnej gwardii pozosta�y synonimem zbrodniczo�ci. Brzmi� jak syk w�a, jak zgrzyt z�a. SS.
NOC KRYSZTA�OWA
Kristallnacht, czyli Noc Kryszta�owa odnosi si� do wypadk�w, kt�re mia�y miejsce w Niemczech 9 listopada 1938 roku. Dwa dni wcze�niej polski �yd Herszel Grynszpan w odwecie za deportacje swojej rodziny i dwudziestu trzech tysi�cy innych �yd�w z Niemiec do Polski, zabi� Ernsta von Ratha, pomniejszego dyplomat� z ambasady niemieckiej w Pary�u. W�a�ciwym celem Grynszpana by� ambasador niemiecki. Von Rath usi�owa� interweniowa� i zgin�� zamiast niego. Jak na ironi�, von Rath otwarcie krytykowa� antysemick� polityk� hitlerowc�w i mia� zosta� zlikwidowany przez gestapo. Niemniej, jako �e �yd zabi� niemieckiego urz�dnika, Hitler wykorzysta� ten incydent. Stwierdzaj�c publicznie, �e zamach spowodowa� w ca�ych Niemczech antysemickie zamieszki, prywatnie wyda� rozkazy, aby rozruchy takie wywo�ano.
Te "spontaniczne demonstracje" zorganizowa� Reinhard Heydrich, zast�pca szefa SS. Gdy w nocy 9 listopada sfanatyzowany t�um z entuzjazmem wykona� swe zadanie, Heydrich dostarczy� Hitlerowi wst�pny raport. 815 �ydowskich sklep�w, 171 dom�w i 119 synagog spalono lub zdewastowano w inny spos�b. Dwadzie�cia tysi�cy �yd�w zosta�o aresztowanych i wywiezionych do oboz�w koncentracyjnych. Trzydzie�ci sze�� os�b zgin�o, a drugie tyle odnios�o ci�kie obra�enia. Dane te okaza�y si� potem drastycznie zani�one. Zniszczenia by�y tak ogromne, �e ca�e ulice pokrywa�y kawa�ki szk�a z rozbitych szyb, st�d wyra�enie Kristallnacht.
Ko�cz�c raport, Heydrich zaleca�:
...firmy ubezpieczeniowe powinny w pe�ni zaspokoi� �ydowskie ��dania dotycz�ce wyr�wnania strat. Pieni�dze zostan� nast�pnie skonfiskowane i zwr�cone ubezpieczaj�cym. Moje �r�dla podaj�, �e odszkodowania za same st�uczone szyby wynios� okolo pi�ciu milion�w marek.
...Je�li chodzi o kwestie praktyczne, do usuwania skutk�w zniszcze� nale�y wykorzysta� �yd�w z oboz�w koncentracyjnych, kt�rzy w grupach pod nadzorem sprz�tn� sw�j w�asny ba�agan. S�d na�o�y na nich grzywn� w wysoko�ci miliarda marek, kt�ra zostanie wyp�acona z wp�yw�w pochodz�cych z konfiskaty ich maj�tku. Heil Hitler!
Noc Kryszta�owa stanowi w Niemczech pocz�tek jawnie sterowanych przez pa�stwo prze�ladowa� �yd�w. Chocia� wiele obcych rz�d�w, a nawet niekt�rzy cz�onkowie partii hitlerowskiej protestowali przeciw zbrodniom pope�nionym podczas Kristallnacht, nikt nie zrobi� nic, aby im zapobiec, by nie powt�rzy�y si� na wi�ksz� skal�.
NOC I MG�A
Nacht und Nebel Erlass czyli dekret Noc i Mg�a, zosta� wydany przez samego Hitlera 7 grudnia 1941 roku, w dniu, kiedy Japonia zaatakowa�a ameryka�sk� baz� morsk� w Pearl Harbor. Wymierzony przeciw osobom "zagra�aj�cym bezpiecze�stwu Niemiec", a zw�aszcza przeciwko cz�onkom ruchu oporu na terenach okupowanych, zak�ada�, �e sama egzekucja nie stanowi dostatecznego �rodka zapobiegania antyniemieckim wyst�pieniom. Opr�cz u�ycia si�y fizycznej konieczne jest tak�e dzia�anie psychologiczne. Tak wi�c nie wszyscy wrogowie Rzeszy maj� by� likwidowani na miejscu. Zamiast tego, wielu zostanie potajemnie wywiezionych, a osoby z zewn�trz nigdy nie dowiedz� si� o ich losie. Przyjaciele i rodziny na zawsze pozostan� w niepewno�ci. Jeden z rozkaz�w wojskowych wyja�nia�: "Odstraszaj�cy efekt tych zarz�dze� le�y w znikni�ciu bez �ladu osoby oskar�onej oraz w niemo�liwo�ci uzyskania jakiejkolwiek informacji o miejscu jej pobytu i losie". Ci, kt�rzy chcieliby si� pokusi� o dzia�alno�� antyniemieck�, zaczn� si� obawia�, �e podobnie jak ich bliscy mogliby znikn�� w nocy i mgle.
Przyk�adem wprowadzenia dekretu w �ycie mo�e by� los wsi Lidice w Czechos�owacji. W roku 1942 w akcji odwetowej za zamach na Reinharda Heydricha hitlerowcy otoczyli wiosk� i zastrzelili wszystkich m�czyzn, w grupach dziesi�cioosobowych. Egzekucja zaj�a ca�y dzie�. Kobiety wywieziono do obozu koncentracyjnego w Ravensbr�ck na terenie Niemiec, gdzie umar�y z wyczerpania lub zgin�y w komorach gazowych. Dzieci w liczbie dziewi��dziesi�ciu, po prostu przepad�y jak we mgle. Krewni z innych wiosek nigdy nie odnale�li ich �ladu.
MROCZNA NOC DUSZY
I.
20 stycznia 1942 roku, sze�� tygodni po wydaniu dekretu Noc i Mg�a, Hitler rozkaza� wy�szym oficerom SS przyby� do Berlina na specjaln� konferencj� dotycz�c� organizacji "ostatecznego rozwi�zania" tego, co nazwa� "kwesti� �ydowsk�". Antysemickie zamieszki i ustawy maj�ce na celu zmuszenie �yd�w do opuszczenia terytorium Niemiec, tylko cz�ciowo odnios�y skutek. Wi�kszo�� �yd�w nie chcia�a porzuca� swych dom�w i interes�w. Deportacje, cho� przeprowadzane na du�� skal�, r�wnie� okaza�y si� za ma�o skuteczne. Proces ten poch�ania� zbyt wiele czasu i �rodk�w. Teraz zamierzano rozszerzy� zasi�g "nocy kryszta�owej". Rozpocz�� eksterminacj�.
Masowe rozstrzeliwania przez plutony egzekucyjne by�y nieekonomiczne ze wzgl�du na koszt amunicji. Ta�sz� metod� polegaj�c� na wpychaniu ofiar do ci�ar�wek i duszeniu ich gazami spalinowymi, uznano za niezadowalaj�c�, gdy� nie pozwala�a zabi� dostatecznie du�o ludzi naraz. Sam pomys� u�ycia gazu nie by� jednak z�y. Problem stanowi�a niska wydajno��. Wiosn� 1942 roku pojawi�y si� obozy zag�ady.
Nie by�y one tym samym, co obozy koncentracyjne, gdzie masy wi�ni�w st�aczano w n�dznych barakach i codziennie p�dzono do fabryk, aby wspierali "niemiecki wysi�ek wojenny". W wyniku pracy ponad si�y, niedostatecznego od�ywiania i niezdrowych warunk�w �ycia, wi�kszo�� rzeczywi�cie umiera�a, ale podstawowym celem, dla kt�rego posy�ano ludzi do tych oboz�w by�a nie �mier�, lecz niewolnicza praca.
Jedyn� funkcj� oboz�w zag�ady by�o natomiast zabijanie z najwi�ksz� pr�dko�ci� i wydajno�ci�. Komory gazowe istnia�y wprawdzie w wielu obozach koncentracyjnych, na przyk�ad w O�wi�cimiu i Majdanku, jednak typowych oboz�w zag�ady by�o cztery: Sobib�r, Be��ec, Che�mno i Treblinka. Wszystkie znajdowa�y si� w Polsce.
Jak zeznawa� komendant Treblinki, Franz Stangl:
...by�o to dantejskie piek�o. Smr�d nie do opisania. Wsz�dzie setki, nie, tysi�ce cia� rozk�adaj�cych si�, gnij�cych. Dooko�a obozu namioty i ogniska ukrai�skich stra�nik�w i ich kobiet, prostytutek z ca�ej okolicy, jak si� p�niej dowiedzia�em, wszyscy kompletnie pijani ta�cz�, �piewaj�, graj� na instrumentach...
W ci�gu pi�tnastu miesi�cy istnienia obozu, od lipca 1942 do wrze�nia 1943 roku w Treblince zlikwidowano milion �yd�w. By�a to jedna sz�sta wszystkich �yd�w wymordowanych podczas holocaustu. W okresie najwi�kszej wydajno�ci obozu zabijano dwadzie�cia tysi�cy ludzi dziennie. Statystyka ta staje si� jeszcze bardziej przera�aj�ca, gdy zda� sobie spraw�, �e egzekucje odbywa�y si� tylko rano. Reszt� dnia zajmowa�o usuwanie cia�, kt�re palono w ogromnych odkrytych dolach. W nocy p�omienie dogasa�y, a przyprawiaj�cy o md�o�ci dym rozwiewa� si�, aby nast�pnego ranka nowych ofiar nie zaalarmowa� �atwy do rozpoznania od�r spalonych zw�ok.
II.
Ludzie wysypywali si� z przepe�nionych bydl�cych wagon�w z ulg�, �e wreszcie mog� opu�ci� poci�g, kt�ry przywi�z� ich z �ydowskiego getta w Warszawie. Cz�� udusi�a si� podczas podr�y lub zosta�a zgnieciona na �mier�. Ci, kt�rzy prze�yli, usi�owali omija� wzrokiem zw�oki. Zamiast tego podnosili oczy na o�lepiaj�ce, ale przywracaj�ce otuch� �wiat�o s�oneczne i oddychali powietrzem wolnym od odoru wymiot�w i ekskrement�w.
Tablice informowa�y: TREBLINKA, KASJER i PRZESIADKA NA POCI�GI W KIERUNKU WSCHODNIM. Strach ust�powa� miejsca nadziei: to nie jest ob�z. Funkcjonariuszy SS z insygniami b�yskawic, oczywi�cie, si� spodziewano, i tylko inne znaki, trupie czaszki na czapkach wzbudza�y obaw�. Wskaz�wki zegara na stacji by�y namalowane i nie porusza�y si�. �o�nierze wykrzykiwali komendy, aby wychodzi� na peron, rozbiera� si� i kierowa� pod natryski. Wiadomo�� o k�pieli przyjmowano z rado�ci�, cho� ofiary zastanawia�o, czemu zawdzi�czaj� taki luksus. Stra�nik jakby czyta� w ich my�lach: "Nie mo�emy znie�� waszego ohydnego smrodu!"
Zbici w stado jak byd�o, zdejmowali ubrania i oddawali kosztowno�ci. "Dla zabezpieczenia rzeczy podczas k�pieli" - jak o�wiadczano. Strzy�ono im w�osy do go�ej sk�ry, co tak�e nape�nia�o strachem. Stra�nicy wpadali na stacj� i, ch�oszcz�c ofiary pejczami, p�dzili je nago chodnikiem, kt�ry SS przezwa�o "Drog� do nieba". Sz�y w ruch pa�ki. "Szybciej! Biegnijcie szybciej!"
Wi�niowie potykali si� o cia�a towarzyszy. Na ko�cu drogi mo�na by�o i�� tylko w jednym kierunku: w prawo, po pi�ciu betonowych stopniach schod�w w wielkie otwarte drzwi. Kiedy ostatni z pi�ciusetosobowej grupy zostali wt�oczeni do �rodka, wej�cie zatrzaskiwano i ryglowano. Wewn�trz zamiast sitek prysznic�w zia�y otwory wentylacyjne. Za �cian� warcza� silnik. Gaz zaczyna� wype�nia� pomieszczenie. Ofiary stara�y si� nie wci�ga� powietrza, nie zdaj�c sobie sprawy, �e przegoniono je po to, aby p�uca zbuntowa�y si� przeciw pr�bom wstrzymywania oddechu. Ludzie ci nie mieli poj�cia, �e ich ubrania i kosztowno�ci pomog� Niemcom prowadzi� wojn�, w�osy pos�u�� do wypchania wojskowych materac�w i poduszek, a z�ote plomby zostan� wyj�te z z�b�w, aby op�aci� bro� i amunicj�. Wiedzieli tylko, �e nie mog� ju� d�u�ej nie oddycha�. Umierali stoj�c.
III.
W otch�ani bestialstwa duch ludzki jednak zatriumfowa�. W kwietniu 1943 roku �ydzi z grupy zmuszonej do wykonywania pracy, kt�rej nie mogli znie�� nawet esesmani i ich ukrai�scy pomocnicy - wynoszenia zw�ok z kom�r gazowych, uk�adania ich w do�ach na podk�adach kolejowych i podpalanie - podnie�li bunt. U�ywaj�c jako broni �opat i kij�w, zabili stra�nik�w i zbiegli do pobliskiego lasu. Wielu skosi� ogie� karabin�w maszynowych, ale cz�ci - prawdopodobnie nie mniej ni� pi��dziesi�ciu osobom - uda�o si� dosta� pod os�on� drzew i uciec.
Hitlerowcy zlikwidowali ob�z. Od wschodu zbli�ali si� Rosjanie, a wi�kszo�� �yd�w w Polsce ju� wymordowano, wi�c SS w po�piechu zaciera�o �lady zbrodni. Fa�szywa stacja kolejowa, "Droga do nieba", komory gazowe i do�y do palenia zw�ok zosta�y zr�wnane z ziemi�.
Na terenie by�ego obozu ulokowano ch�opa i stado byd�a. Jednak�e pomimo p�omieni, kt�re strawi�y miliony cia�, ofiary nie przestawa�y dawa� �wiadectwa nawet po �mierci. Gazy powsta�e w wyniku tak wielkiego rozk�adu, sprawi�y, �e ziemia podnios�a si� o pi�� st�p. Gazy rozwia�y si�, ziemia opad�a pi�� st�p poni�ej poprzedniego poziomu. Zn�w si� podnios�a i opad�a. I zn�w si� podnios�a.
Byd�o uciek�o. Znikn�� tak�e rolnik.
KSI�GA PIERWSZA
WEZWANIE
SOPEL
I.
ZNIKNI�CIE KARDYNA�A POZOSTAJE TAJEMNIC�
RZYM, W�OCHY, 28 lutego /Associated Press/: Chocia� min�o ju� pi�� dni, urz�dnicy watyka�scy i rzymska policja nie rozwi�zali jeszcze zagadki znikni�cia kardyna�a Krunoslava Pavelicia, wp�ywowego cz�onka Kurii, administracji Ko�cio�a rzymskokatolickiego.
Po raz ostatni siedemdziesi�ciodwuletniego Pavelicia widzieli jego bliscy wsp�pracownicy w niedziel� wieczorem, po odprawieniu prywatnej mszy �wi�tej w kaplicy watyka�skich apartament�w kardyna�a. W poniedzia�ek mia� wyst�pi� z wa�nym przem�wieniem na g�o�nej ju� konferencji biskup�w katolickich, kt�rej tematem s� stosunki Ko�cio�a z komunistycznymi rz�dami Europy Wschodniej.
W�adze pocz�tkowo podejrzewa�y prawicowe ugrupowania terrorystyczne o uprowadzenie kardyna�a Pavelicia w ramach protestu przeciw maj�cemu jakoby nast�pi� z�agodzeniu kursu Watykanu wobec rz�d�w komunistycznych sk�onnych rozlu�ni� restrykcje ograniczaj�ce dzia�alno�� Ko�cio�a. Jak dot�d jednak �adna ekstremistyczna organizacja nie przyzna�a si� do odpowiedzialno�ci za znikni�cie Pavelicia.
II.
St. Paul, stan Minnesota. Marzec. Po raz drugi tego wieczoru karty do gry, kt�re trzyma� Frank Miller, zacz�y mu si� zlewa� przed oczami. Nie by� w stanie odr�ni� kar od kier�w czy trefli od pik�w. Widzia� tylko czarne i czerwone plamy. Staraj�c si� opanowa� niepok�j, zdj�� okulary, potar� oczy i rozmasowa� bol�ce skronie.
- Co ci jest? - zapyta� siedz�cy naprzeciw Sid Henderson.
Podobnie jak Miller, Henderson by� po siedemdziesi�tce. W�a�ciwie wszyscy bryd�y�ci zebrani w centrum kulturalnym St. Paul byli albo w tym samym wieku, albo niewiele m�odsi.
Miller usi�owa� si� skupi� na grze.
- Mnie? Nic.
- Na pewno? Wygl�dasz jakby� by� chory.
- Gor�co tutaj. Za mocno grzej�. M�g�by kto otworzy� okno?
- �eby�my dostali zapalenia p�uc? - odezwa�a si� siedz�ca z prawej Iris Glickman. Utrzymywa�a, �e ma sze��dziesi�t siedem lat. - Na dworze mr�z. Zdejmij marynark�, je�li ci gor�co.
Miller rozlu�ni� tylko krawat. Dobre maniery, kt�rych nie chcia� lekcewa�y�, nie pozwala�y mu na gr� w karty w samej koszuli.
- Mo�e powiniene� wr�ci� do domu - zaproponowa� Harvey Ginsberg, jego s�siad z lewej. - Jeste� strasznie blady.
Miller przy�o�y� chusteczk� do spoconego czo�a. Mia� md�o�ci.
- Potrzeba czterech os�b. Zepsu�bym wszystkim gr�.
- Pieprz to - odpowiedzia� Harvey.
Jak zwykle Iris �ci�gn�a usta, udaj�c zgorszenie wulgarnym j�zykiem Ginsberga.
Millerowi pulsowa�o w skroniach.
- Nie pomy�licie, �e jestem do niczego?
- Ja my�l�, Frank, �e kto�, kto jest chory i nie idzie do ��ka, musi by� idiot�.
Miller u�miechn�� si�.
- Dobrzy z was kumple.
- Zadzwoni� do ciebie jutro i sprawdz�, czy czujesz si� lepiej - odpar� Harvey.
III.
Gdy tylko Miller wyszed� na dw�r, lodowaty wicher uderzy� go w twarz. Otulaj�c si� p�aszczem, brn�� przez g�st� zadymk� w kierunku parkingu po drugiej stronie ulicy. Nie czu� si� ju� �le. Gwa�towne podmuchy wichury orze�wi�y go, potwierdzaj�c podejrzenie, �e b�l g�owy i md�o�ci spowodowane by�y przegrzaniem budynku. Z rozrzewnieniem wspomnia� zimy z czas�w m�odo�ci. Jazd� na sankach i wy�cigi na �y�wach. Umys� mam jeszcze sprawny, pomy�la�. Tylko to cholerne cia�o mnie zawodzi.
Ulica by�a pusta. Latarnie na parkingu przykry� �nieg. Podszed� do samochodu - podarowanego mu przez syna audi. Gdy przekr�ca� kluczyk w zamku, dobieg� go od ty�u jaki� d�wi�k przyt�umiony wyciem wichru.
Zmarszczy� brwi i odwr�ci� si�, wyt�aj�c wzrok, aby co� dojrze� w zamieci. Wyda�o mu si�, �e to g�os m�ski, ale kiedy nie us�ysza� go ponownie, zacz�� si� zastanawia�, czy zmys�y nie p�ataj� mu figla.
Wzruszy� ramionami i chwyci� za klamk�. Wtedy glos odezwa� si� znowu, bli�szy, chocia� wci�� niewyra�ny. Wymawia� pojedyncze s�owo, jakie� imi�. Jego imi�.
Jeszcze raz si� obejrza�.
- Jest tam kto?
�adnej odpowiedzi. Otworzy� drzwiczki samochodu.
Czyja� r�ka z�apa�a go za rami�, nie pozwalaj�c wsi���. Inna zatrzasn�a drzwiczki. Trzecia obr�ci�a nim z tak� si��, �e omal nie zgubi� okular�w. Trzech m�czyzn. �nieg zas�ania� im twarze.
- Prosz�, jestem stary. We�cie pieni�dze, ale nie r�bcie mi krzywdy.
- Pieni�dze?... - roze�mia� si� jeden.
�nie�yca os�ab�a. Kiedy ich zobaczy�, zrozumia�, czego naprawd� chc� i straci� wszelk� nadziej�.
IV.
Czasami mog� nas obudzi� d�wi�ki, kt�rych nie s�yszymy. Tak te� William Miller jakby pod�wiadomie zdaj�c sobie spraw� z ciszy za oknami sypialni, zacz�� si� wierci� przez sen. Podobnie jak ojciec, kt�ry nie potrafi spa� spokojnie, dop�ki jego nastoletni syn czy c�rka nie wr�c� z randki maj�cej si� sko�czy� przed p�noc�, czul si� nieswojo, poniewa� �aden samoch�d nie wjecha� na podjazd i nie trzasn�y automatyczne drzwi gara�u. Tyle �e nie by� ojcem, kt�ry czeka na syna, lecz odwrotnie, synem czekaj�cym na ojca. Odezwa� si� jego wewn�trzny alarm. Otworzy� oczy i zerkn�� na elektroniczny zegar.
2.38.
Ostro�nie, �eby nie obudzi� �ony, zsun�� si� z ��ka i wyjrza� przez okno. �nieg b�yszcza� w �wietle latarni ulicznych. Bia�y p�aszcz okrywa� drzewa. Na podje�dzie nie by�o �lad�w opon.
- Co si� sta�o, kochanie?
Odwr�ci� si� do �ony.
- Przepraszam. Stara�em si� by� cicho.
- Ja te� nie mog� spa�. Co tam zobaczy�e�?
- Niepokoi mnie raczej to, �e czego� nie zobaczy�em.
Wyja�ni�, o co mu chodzi.
- Nie ma �lad�w opon?
Wy�lizn�a si� spod ko�dry i w�o�y�a szlafrok.
- Mo�e pada�o po jego powrocie.
- Tak... mo�e...
Wyszed� z sypialni, min�� pokoje dzieci i otworzy� drzwi na ko�cu korytarza. Kiedy nie dostrzeg� postaci na ��ku, zapali� �wiat�o. Pok�j by� pusty.
�ona stan�a za nim.
- Zastan�wmy si� chwil�. Mo�e to nic nie znaczy. Mo�e jest w salonie i �pi przed telewizorem.
- Mo�e.
Zeszli na d�, ale nikogo nie znale�li.
- Czy�by nawali� mu samoch�d?
- Zadzwoni�by - odpar� Miller.
- O ile nie jest z przyja...
- O tej porze? Rzadko kiedy wraca po p�nocy.
- Chcia�am powiedzie� - z przyjaci�k�. Mo�e postanowi� zosta� na noc.
- U kobiety?
U�miechn�a si�.
- Czemu nie?
- To niczego nie zmienia. Zadzwoni�by i tak.
- Chyba �e czu� si� skr�powany.
- Co takiego?
- No wiesz, twoja matka nie �yje od roku i...
- Pos�uchaj, kocha�em matk� i przykro mi, �e umar�a. Ale je�li w tym wieku jeszcze interesuje si� kobietami, to �ycz� mu powodzenia.
- Mo�e nie wiedzie�, �e masz do tego taki stosunek. Czy kiedykolwiek rozmawia�e� z nim o seksie?
- Z moim siedemdziesi�ciotrzyletnim ojcem? Daj spok�j. - Spojrza� na zegar kuchenny. - Jest prawie trzecia. Je�li nie wr�ci do p� do czwartej, dzwoni� na policj�.
Ojciec nie wr�ci� do p� do czwartej i Miller rzeczywi�cie zadzwoni� na policj�. Meldunki o wypadkach drogowych nie wymienia�y �adnego audi. Do miejscowych szpitali nie przywieziono po p�nocy ani jednego starszego m�czyzny, a �aden z tych, kt�rych przyj�to wcze�niej, nie by� poszukiwanym. Zasypany �niegiem samoch�d policja odkry�a na parkingu naprzeciw centrum kulturalnego. Obok le�a�y porzucone kluczyki.
Franka Millera nie odnaleziono.
V.
Miasto Meksyk. Kwiecie�. Siedemdziesi�ciodwuletni Martin Rosenberg wyszed� z synagogi, schowa� jarmu�k� do kieszeni i przygl�da� si� brukowanemu zau�kowi. Odg�osy ruchu ulicznego dochodz�ce z oddalonej o dwie przecznice Paseo de la Reforma, zak��ca�y jego wewn�trzny spok�j. Po prawej stronie �wiat�a starego zamku na wzg�rzu Chapultepec migota�y na tle ciemniej�cego nieba.
Wymieni� �ydowskie pozdrowienia z grupk� m�odych ludzi opuszczaj�cych �wi�tyni� i ruszy� w lewo. Willa jego syna znajdowa�a si� pi�� ulic dalej. By�a to jedna z historycznych hiszpa�skich rezydencji rozsianych mi�dzy wysokimi budynkami, typowa dla tej zamo�nej dzielnicy. Syn jak zwykle zaproponowa� mu podwiezienie do synagogi i z powrotem, ale Rosenberg utrzymywa�, �e spacery s� niezb�dne dla zdrowia, a poza tym sprawiaj� mu przyjemno��.
Skr�ci� za r�g, zmierzaj�c w stron� szerokiej, dobrze o�wietlonej alei, kt�ra ��czy�a wzg�rze Chapultepec z kompleksem gmach�w rz�dowych.
VI.
- Co za r�nica, ile ma lat! - krzycza� Aaron Rosenberg. - Nigdy dot�d powr�t do domu nie zabiera� mu wi�cej ni� godzin�! - Spacerowa� wzd�u� arkadowych okien, kt�re zajmowa�y ca�� �cian� salonu. - A to ju� ponad dwie godziny, nie jedna!
Z cienkim w�sikiem, orlim nosem i ciemnymi b�yszcz�cymi oczyma Rosenberg przypomina� bardziej Hiszpana ni� �yda. Do synagogi chodzi� ju� rzadko, ale hojnie j� wspiera� i zna� rabina, do kt�rego dzwoni� przed czterdziestoma pi�cioma minutami. Dowiedzia� si�, �e ojciec wyszed� ze �wi�tyni o zmroku.
- Mo�e wpad� do kogo� z wizyt� - podsun�a mu �ona.
By�a to kobieta trzydziestoo�mioletnia, o opalonej twarzy i szczup�ej sylwetce, kt�r� zawdzi�cza�a codziennej grze w tenisa. Nosi�a z�oty zegarek, turkusowy naszyjnik i stylizowan� na ludowo jaskrawoczerwon� sp�dnic� i bluzk�.
- Do kogo? Z pewno�ci� nie na dwie godziny.
Zobaczy� �wiat�a mercedesa parkuj�cego przy kraw�niku.
- Jest Esteban. Mo�e go znalaz�.
Esteban zameldowa�, �e przejecha� wzd�u� wszystkich tras, kt�rymi ojciec m�g�by wraca� z synagogi i nie spotka� go. Potem rozszerzy� poszukiwania na inne ulice w pobli�u. Pozostali s�u��cy przetrz�sali teren pieszo i przynie�li takie same niepokoj�ce wie�ci.
- Id�cie jeszcze raz i szukajcie nadal!
Rosenberg zadzwoni� do wszystkich szpitali w mie�cie. O p�nocy, kiedy s�u�ba znowu powr�ci�a z niczym, z�ama� naczeln� zasad�, jak� kierowa� si� w swoich importowo-eksportowych interesach: nigdy nie miej do czynienia z policj�, chyba �e musisz j� przekupi�. Skontaktowa� si� z kapitanem, kt�rego dom po�o�ony nad jeziorem Chalca, osiem mil na po�udnie od miasta, zosta� niedawno odnowiony dzi�ki Rosenbergowi.
Miesi�c p�niej ojca jeszcze nie odnaleziono.
VII.
Toronto. Maj. Ze swego miejsca w pierwszej klasie samolotu linii Air Canada Joseph Kessler spogl�da� przez okno na l�ni�c� powierzchni� jeziora Ontario. Nawet z wysoko�ci dwudziestu tysi�cy st�p m�g� dostrzec charakterystyczny d�ugi frachtowiec z Wielkich Jezior. Bli�ej brzegu widzia� zarysy mniejszych jednostek p�ywaj�cych i odblask wydymanych wiatrem �agli. Kessler wiedzia�, �e pomimo �adnej pogody woda jest przera�liwie zimna. Za�ogi �agl�wek na dole musia�y si� sk�ada� z samych fanatyk�w sportu.
Pokiwa� g�ow� z aprobat�. Dzi�ki w�asnej umiej�tno�ci wykorzystania si�y, jak� daje pasja, rozwin�� ma�� elektroniczn� firm� z Providence w doskonale prosperuj�c� korporacj�, kt�ra uczyni�a go milionerem, zanim sko�czy� czterdzie�ci lat. Ale w tej chwili nie my�la� o interesach, lecz o sprawach osobistych. To ju� nie by�a pasja, tylko zwyczajna w�ciek�o��.
Nie pozwoli� sobie jednak na jej okazanie. Podczas ca�ego lotu udawa� spok�j, przegl�daj�c dokumenty, chocia� w duchu wrza� gniewem. Cierpliwo�ci, powtarza�. Sukces zale�y od cierpliwo�ci. Musisz si� opanowa�. Przynajmniej na razie.
Poni�ej widzia� ju� Toronto, niskie willowe dzielnice wzd�u� brzeg�w jeziora i drapacze chmur stercz�ce w sercu miasta. Odczu� zmian� ci�nienia, gdy samolot zacz�� zni�a� lot. Sze�� minut p�niej wyl�dowa� na mi�dzynarodowym lotnisku.
Przeszed� kontrol� celn�.
- Nie mam nic do oclenia. Przyjecha�em w interesach.
Nie sprawdzano jego nesesera i torby podr�cznej. Pchn�� szklane obrotowe drzwi do gwarnej hali przylot�w. Rozejrza� si� w t�umie i podszed� do muskularnego m�czyzny w takim samym krawacie w niebiesko-czerwone paski jak ten, kt�ry on sam mia� na sobie.
- Ile zap�aci� pan za ten krawat? - zapyta�.
- A ile pan zap�aci�?
- Kto� mi go podarowa�.
- Ja sw�j znalaz�em - zako�czywszy has�o m�czyzna doda�: - Czy ma pan jaki� baga�?
- Tylko to, co przy sobie.
- Wi�c chod�my st�d.
Wyszli na parking, wsiedli do samochodu i wkr�tce jechali na zach�d czteropasmow� szos� 401.
Kessler spojrza� do ty�u na oddalaj�ce si� zarysy Toronto.
- Szybko b�dziemy na miejscu?
- Za godzin�.
- S� wszyscy?
- Pan jest ostatni.
- To dobrze.
Kessler poczu�, �e zn�w ogarnia go gniew. Aby odp�dzi� natr�tne my�li, wskaza� na uprawne pola i drewniane ogrodzenia po obu stronach drogi.
- Czego� tu brakuje.
- Czego?
- Reklam.
- Zgadza si�. S� zabronione przez prawo.
- Niech �yje Kanada.
W�o�y� okulary i zapatrzy� si� przed siebie. Pogaw�dka by�a sko�czona.
VIII.
Osiemdziesi�t kilometr�w dalej dotarli do odga��zienia na Kitchener. Zamiast wjecha� do miasta, kierowca trzyma� si� bocznych dr�g, kt�re wiod�y przez rolnicze okolice. Na koniec skr�ci� w wysypany �wirem, zygzakowaty podjazd prowadz�cy do rezydencji po�o�onej na urwistym brzegu rzeki.
Kessler wysiad� z samochodu i obj�� wzrokiem posiad�o��: zalesione wzg�rza, rozleg�e pole golfowe, kort tenisowy, antena satelitarna, basen k�pielowy. Odwr�ci� si� w stron� gara�u mog�cego pomie�ci� pi�� aut, a potem ku domowi, kt�rego mansardowe okna, wie�yczki i dach o ostrych szczytach bardziej pasowa�y do Nowej Anglii ni� do Ontario.
- Pan Halloway umie �y� - zauwa�y� kierowca. - Oczywi�cie wszystko zawdzi�cza...
Otworzy�y si� dwuskrzyd�owe drzwi wej�ciowe. Stan�� w nich szczup�y m�czyzna �redniego wzrostu, w dopasowanym dresie i kosztownych butach do biegania. By� nieco po czterdziestce, mia� g�ste kr�cone w�osy i tryska� zdrowiem.
- Dzi�kuj�, John. Nie b�dziesz potrzebny przez reszt� dnia. Je�li masz ochot�, skorzystaj z nowych urz�dze� do �wicze� w sali gimnastycznej. We� k�piel. Napij si� i odpocznij.
- Dzi�kuj� panu, z przyjemno�ci�.
Kierowca wsiad� do samochodu. Halloway zszed� po granitowych stopniach i wyci�gn�� r�k�.
- Joe?
- Joseph.
Kessler u�cisn�� podan� d�o�.
- Ju� dawno powinni�my byli si� spotka�. Szkoda, �e maj�c ze sob� tak wiele wsp�lnego, musieli�my czeka�, a� zdarzy si� nieszcz�cie, �eby si� pozna�.
- Nie nazwa�bym tego nieszcz�ciem.
- A jak?
- To jaki� ob��d.
- Tak rz�dzi si� �wiat. Dlatego wol� mieszka� tutaj, z dala od tamtego szale�stwa - krzywi�c usta Halloway wskaza� drog� ukryt� za lesistymi pag�rkami. - Chod�. Innych te� to dotkn�o. Czekaj� na nas.
IX.
Korytarz willi by� ciemny. Parkiet zwielokrotnia� odg�os krok�w. Ci�gle nie mog�c si� uspokoi�, Kessler przystan��, aby obejrze� jeden z kolorowych pejza�y. Obraz podpisany by� nazwiskiem gospodarza.
- Dzie�o mojego ojca - wyja�ni� Halloway. - Z okresu, gdy malowa� akrylem.
Wzmianka o ojcu na nowo wzburzy�a Kesslera. Z ko�ca korytarza dobiega�y gniewne g�osy. Wszed� za Hallowayem do du�ego, wy�o�onego d�bow� boazeri� pokoju. Na ich widok o�miu m�czyzn przerwa�o gwa�town� dyskusj�. Kessler obj�� grup� wzrokiem. R�nili si� wzrostem, wag� i rysami twarzy, ale jedno ich ��czy�o. Wszyscy byli mniej wi�cej w tym samym wieku - oko�o czterdziestki.
- Najwy�szy czas - powiedzia� kt�ry�. Dwaj nast�pni m�wili jeden przez drugiego:
- Jestem tutaj od wczoraj.
- Podobno to spotkanie mia�o by� pilne.
- Odlot si� op�ni� - odrzek� Kessler. - Przyjecha�em tak szybko, jak tylko mog�em.
Trzej m�czy�ni, kt�rzy zabrali g�os, mieli wymow� hiszpa�sk�, szwedzk� i ameryka�sk� ze �rodkowego Zachodu. Id�c korytarzem s�ysza� tak�e akcent francuski, brytyjski, w�oski, egipski i po�udniowoameryka�ski.
- Panowie, prosz� was - wtr�ci� Halloway - je�li zaczniemy si� k��ci� ze sob�, pomo�emy nieprzyjacielowi osi�gn�� jego ostateczny cel.
- Ostateczny cel? - zdziwi� si� Francuz.
- I co ma znaczy� to "jego"? - zapyta� Teksa�czyk. - Tego wszystkiego nie by�by w stanie zrobi� jeden cz�owiek.
- Oczywi�cie - odpar� Halloway. - Ale bez wzgl�du na to, ilu ich jest, s� zorganizowani i maj� wsp�lny cel. Dlatego my�l� o nich jako o jednym i dlatego my te� musimy dzia�a� wsp�lnie.
- To prawda - doda� W�och. - Nie mo�emy pozwoli�, aby rz�dzi�y nami emocje. Nie wolno si� nam rozdziela�. Czy nie dlatego skontaktowali�my si� z sob� wiele lat temu i nie dlatego utrzymujemy ��czno��? Jako grupa jeste�my silniejsi ni� ka�dy z nas w pojedynk� i mo�emy si� lepiej ochrania�.
- To nie my potrzebujemy ochrony! - krzykn�� Hiszpan.
- Mo�e nie fizycznej - odpowiedzia� Halloway. - W ka�dym razie jeszcze nie teraz. Ale co z naszym spokojem? A je�li ich tamto nie zadowoli? Je�li przyjd� po nas, nasze �ony i dzieci?
Wszyscy si� wzdrygn�li.
- W�a�nie to mia�em na my�li m�wi�c o ostatecznym celu nieprzyjaciela. Chce zadr�cza� nas niepewno�ci�, sprawi�, aby�my �yli w ci�g�ym strachu.
- Dobry Bo�e! - Egipcjanin zblad�.
- Teraz rozumiecie?
- To znowu Noc i Mg�a. Kessler nie m�g� si� opanowa�.
- Co si� z wami wszystkimi dzieje?
Spojrzeli na niego.
- Zanim zaczniecie klepa� si� po plecach, jacy to okazali�cie si� sprytni utrzymuj�c ��czno��, dlaczego nie przyznacie, �e sami dla siebie stanowimy najwi�ksze zagro�enie.
- O czym ty m�wisz?
- Jak s�dzicie, dlaczego nas odnale�li? Wystarczy�o wytropi� jednego, �eby doj�� po �ladach do reszty.
- Przedsi�wzi�li�my �rodki ostro�no�ci.
- Najwyra�niej niedostateczne. A teraz na dodatek zebrali�my si� w komplecie.
Amerykanin wyst�pi� krok naprz�d, z twarz� wykrzywion� oburzeniem.
- M�j ojciec niczego by nie zdradzi�.
- Na torturach? Daj spok�j - odrzek� Kessler. - Ile b�lu mo�e znie�� stary cz�owiek? A je�li u�yli �rodk�w chemicznych? Sp�ni�em si�, poniewa� niewiele brakowa�o, �ebym wcale nie przylecia�. Zmieni�em zdanie tylko dlatego, �e kto� musi was ostrzec. Jeste�cie winni tak samo, jak ci, co to zrobili. Nie kontaktujcie si� z sob�. Nie chc� o nikim nic wi�cej wiedzie� i nie chc�, �eby�cie wy wiedzieli co� wi�cej o mnie.
- To nie rozwi��e problemu - stwierdzi� Halloway. - W dalszym ci�gu b�dziemy w niebezpiecze�stwie i nie zwr�ci nam to ojc�w.
- Ju� si� pogodzi�em z faktami, m�j nie �yje.
- Ja nie poddaj� si� tak �atwo jak ty - odpowiedzia� Halloway. - Ale nawet gdyby� mia� racj�, �e tw�j ojciec i m�j i wszyscy inni nie �yj�, masz zamiar tak to zostawi�?
- Wierz mi, chc�, �eby te dranie za to zap�aci�y.
- W takim razie musimy u�o�y� plan dzia�ania. Kessler zrobi� szybki krok naprz�d.
- Masz co� konkretnego na my�li?
- Owszem. Nie ty jeden zastanawia�e� si�, czy przyjecha�. By� mo�e nie zauwa�y�e�, �e brakuje dw�ch spo�r�d nas. Pod wieloma wzgl�dami to najwa�niejsi cz�onkowie grupy.
Zaskoczony, Kessler rozejrza� si� po pokoju i nagle zrozumia�.
- Je�li przyjmiemy plan, kt�ry zamierzam zaproponowa� - ci�gn�� Halloway - ich udzia� ma decyduj�ce znaczenie.
Kessler skin�� g�ow�.
Set i Sopel.
X.
Sydney, Australia. Czerwiec. Katedra �wi�tego Andrzeja, kt�rej fundamenty po�o�ono w 1819 roku, by�a rzeczywi�cie tak imponuj�ca, jak utrzymywa� przewodnik. Kessler spacerowa� po mrocznych nawach, w kt�rych odbija�o si� echo, ogl�da� sklepienia i podziwia� witra�e. Kiedy w ko�cu znalaz� si� na zewn�trz, o�lepi�o go s�o�ce. Mru��c oczy, zszed� po szerokich schodach. Z katedr� s�siadowa� ratusz, gdzie, je�li wierzy� przewodnikowi, odbywaj� si� zebrania i koncerty. Posta� przed nim tyle czasu, ile uzna� za wystarczaj�ce dla zachowania pozor�w. Potem zatrzyma� taks�wk� i pojecha� do jednej ze wschodnich restauracji, z kt�rych Sydney s�yn�o. By� tam um�wiony z klientem, ale specjalnie zjawi� si� wcze�niej. Wszed� do kabiny telefonicznej i wykr�ci� numer podany przez Hallowaya.
W s�uchawce odezwa� si� m�ski g�os.
- Bondi Beach, sklep Surf and Dive.
- Z panem Pendletonem prosz�.
- Z synem czy z ojcem?
- Wszystko jedno.
- Tu syn.
- Panie Pendleton, czy macie w Australii sople?
Zapad�a g��boka cisza. Kessler pomy�la�, �e przerwano po��czenie.
- Panie Pendleton?
- Kto m�wi?
- Przyjaciel.
- Czekaj� na mnie klienci. Wypo�yczam i sprzedaj� deski surfingowe. Nape�niam aparaty tlenowe dla nurk�w. Nie potrzebuj� �adnych sopli. Ani ludzi, kt�rzy zadaj� g�upie pytania.
- Chwileczk�. A gdybym wymieni� pewne nazwisko? Conrad, Thomas Conrad. Skrytka pocztowa czterysta trzydzie�ci osiem.
Na linii znowu zaleg�a cisza. Kiedy Pendleton wreszcie si� odezwa�, m�wi� st�umionym g�osem, jakby zas�ania� usta d�oni�.
- Czego pan chce?
- Spotka� si� z panem. To jasne, �e gdybym mia� z�e zamiary, nie potrzebowa�bym dzwoni�. Nie uprzedza�bym.
- Oni pana przys�ali?
- Tak. Nazywam si� Kess�er.
- Bo�e, da�em przecie� wyra�nie do zrozumienia, �e nie chc� mie� nic wsp�lnego z...
- Co� si� wydarzy�o. Okoliczno�ci zmusi�y mnie do przyjazdu..
- Jest pan w Sydney? Matko Boska!
- Dzwoni� z automatu w restauracji. Jestem tu po raz pierwszy. Niemo�liwe, �eby telefon by� na pods�uchu.
- Ale zna pan moje nazwisko, wie, jak mnie znale��! Je�li pana z�api�...
- Uwa�a�em, czy kto� mnie nie �ledzi.
- Uwa�a� pan? - g�os Pendletona zabrzmia� pogardliwie. - Gdyby rzeczywi�cie by� pan pewien, �e nie jest �ledzony, nie dzwoni�by pan, tylko przyszed� tutaj.
- Nie chcia�em pana zaskoczy�. Gdyby wzi�� mnie pan za wroga, m�g�bym nie mie� szansy niczego wyja�ni�.
Pendleton zakl��.
- Dzia�am w dobrej wierze - ci�gn�� Kessler. - Musimy si� spotka�. Im wcze�niej porozmawiamy, tym szybciej wyjad�.
- Nie tutaj.
- Oczywi�cie, �e nie w sklepie. Nie chcia�bym nara�a� pana na niebezpiecze�stwo.
- Prosz� niczego nie zapisywa� - poleci� Pendleton. - O czwartej po po�udniu...
XI.
Pendleton sko�czy� udziela� wskaz�wek i od�o�y� s�uchawk�. M�wi� przyciszonym g�osem. Sprzedawca obs�uguj�cy klienta nie m�g� niczego s�ysze�. A jednak czu� si� zagro�ony. Bezpo�redni kontakt by� naruszeniem jednej z naj�wi�tszych regu�, jakich si� kiedy� nauczy�. Bo�e, chro� mnie od amator�w. Wyszed� z biura i uda� zainteresowanie kupuj�cym.
- To najlepszy typ kombinezonu. Powinno by� w nim panu ciep�o - powiedzia�. - Je�li nie b�dzie pasowa�, prosz� koniecznie przyj�� do nas. Dokonamy poprawek.
Chocia� wraz z ojcem przyjecha� do Australii przed prawie dziesi�ciu laty, Pendleton zachowa� ameryka�ski akcent i spos�b bycia. Miejscowi uznali go za dziwaka. Odpowiada�o mu to: najciemniej jest zawsze pod latarni�. Dzi�ki takiej opinii nikt nie zwraca� uwagi na jego cz�ste nieobecno�ci. M�g� je zreszt� �atwo wyt�umaczy� ekspedycjami podwodnymi.
Po�egna� klienta, poklepa� pomocnika po ramieniu: - �wietny interes - po czym wr�ci� na zaplecze i otworzy� tylne drzwi. Nawet poza sezonem Bondi Beach by�a zaskakuj�co zat�oczona. Tury�ci. Kilku zagorza�ych surfingowc�w. Paru dobrze zbudowanych peda��w szukaj�cych partner�w. W swetrze ze zgrzebnej we�ny, wyp�owia�ych d�insach i p��ciennych butach, bez paska, sznurowade� i skarpet, Pendleton sam wygl�da� na miejscowego bywalca pla�y, tyle �e nieco podstarza�ego. Jednak�e pomimo czterdziestki na karku, jasnow�osy, opalony, z twardymi jak stal muskularni, m�g�by stan�� w zawody z nimi wszystkimi, gdyby tylko chcia�. Ale nigdy nie popisywa� si� swoimi umiej�tno�ciami.
Rzuci� okiem na pla�� i zobaczy� ojca woskuj�cego desk� surfingow�. Rozmawia� z zebranymi wok� nastolatkami, kt�rzy mu kibicowali.
Oczy Pendletona zwilgotnia�y ze wzruszenia. Opu�ci� zaplecze i zrobiwszy kilka krok�w po piasku, podszed� do grupki.
Fale rozbija�y si� o brzeg. Ch�odny wiatr ni�s� zapach soli. Czeka�, a� ojciec sko�czy opowiada� o dobrym sezonie sprzed pi�ciu lat. Pendleton senior dor�wnywa� synowi wzrostem i muskulatur�. Pomimo siedemdziesi�ciu lat i zmarszczek, kt�re wyrze�bi� czas oraz dziesi�� sezon�w australijskiego s�o�ca, by� niemal r�wnie przystojny jak syn, w ten sam surowy spos�b.
- Pojawi� si� pewien problem, tato. Musz� z tob� pom�wi�. Ojciec westchn�� z udawanym �alem.
- Je�li to naprawd� konieczne.
- Obawiam si�, �e tak.
- Zaraz wracam, ch�opcy. Poszli w kierunku sklepu.
- Zadzwoni� ��cznik od twoich starych znajomych. Jest w mie�cie.
Tym razem westchnienie ojca by�o szczere.
- Powiedzia�em tym g�upcom, �eby trzymali si� ode mnie z daleka. Nigdy nie pochwala�em naszych kontakt�w. Gdyby nie ksi�dz, ju� dawno bym z tym sko�czy�.
- ��cznik chce si� spotka�. To chyba jaki� nag�y wypadek.
- Pewnie tak. Skoro kto� przejecha� taki kawa� drogi. Ta planeta nie jest dostatecznie du�a, �eby si� na niej ukry�.
- List, kt�ry przys�ali w zesz�ym miesi�cu...
- Wzywaj�cy na spotkanie w Kanadzie - skrzywi� si� ojciec. - Czy oni my�l�, �e jestem idiot�?
- Wygl�da na to, �e sami s� idiotami. Ale nie mam wyboru. Musz� si� z nim zobaczy�, aby powstrzyma� go od przyj�cia do sklepu.
- Niech to b�dzie pierwszy i ostatni raz. Upewnij si�, �e to zrozumia�.
- Jeszcze co� chcia�em ci powiedzie�... b�d� ostro�ny podczas mojej nieobecno�ci.
- Sopel jest zawsze ostro�ny.
- Wiem.
Pendleton u�miechn�� si� do ojca i u�ciska� go.
XII.
Wchodz�c do ogrodu botanicznego w Sydney, punkt czwarta, tak jak mu polecono, Kessler by� zdenerwowany. Podejrzewa�, �e nie wypad� przekonuj�co, gdy pos�u�y� si� nag�� niedyspozycj� jako wym�wk�, by opu�ci� spotkanie w samym �rodku delikatnych pertraktacji. Oczywi�cie interesy nie by�y prawdziwym powodem przyjazdu do Australii, stanowi�y to, co jak s�dzi�, nazywano "przykrywk�". Z grupy, kt�ra zebra�a si� w Kanadzie, on w�a�nie mia� najlepszy pretekst do odbycia podr�y do Sydney bez wzbudzania podejrze�. Teraz jednak przerywaj�c negocjacje dotycz�ce od dawna planowanej fuzji swej firmy elektronicznej z przedsi�biorstwem australijskim, zwr�ci� na siebie uwag�, czego mia� nadziej� unikn��. �a�owa�, �e nie nalega�, aby Pendleton wyznaczy� mu spotkanie na p�niej, ale ten wyrazi� zgod� tak niech�tnie, �e Kessler ba� si� stawia� jakiekolwiek warunki.
Id�c alejk� wysadzan� egzotycznymi ro�linami, Kessler niepokoi� si�, �e pomimo �rodk�w ostro�no�ci mo�e by� �ledzony. Nie tylko tutaj, w ogrodzie, ale od wyjazdu z Ameryki. Jestem biznesmenem, pomy�la�, a nie specjalist� od intryg. Ojciec pewnie wiedzia�by, jak si� zachowywa� w takich sytuacjach, mnie jednak nigdy tego nie uczono. Omal nie u�y� czasu przesz�ego - "wiedzia�" - ale usi�owa� nie traci� nadziei.
Mimo wszystko nie s�dzi�, aby mog�o p�j�� �le, je�li b�dzie si� kierowa� zdrowym rozs�dkiem. Nie rozgl�daj si�, aby sprawdzi�, czy kto� ci� obserwuje. Ostatnie wypadki dowiod�y, �e nieprzyjaciel jest �wietnie zorganizowany i sprytny. "Cie�" - pozwoli� sobie na u�ycie wyra�enia, kt�re by�o, jego zdaniem, odpowiednio dramatyczne - z pewno�ci� nie b�dzie tak nieostro�ny, by da� si� zauwa�y�. Pami�ta�, �eby wzi�� ze sob� przewodnik. Chocia� kark sztywnia� mu od wysi�ku, z jakim powstrzymywa� odruch, aby si� obejrze�, zmusza� si� do zerkania do ksi��ki, a potem na ozdobne ro�liny. Alejka prowadzi�a w g�r�. Dotar� do ukrytej w zaro�lach �awki i stan�� twarz� w kierunku zachodnim, pod pozorem przyjrzenia si� budynkowi, kt�ry, jak wyja�nia� przewodnik, by� siedzib� gubernatora Nowej Po�udniowej Walii. W rzeczywisto�ci zatrzyma� si� tutaj, gdy� tak kaza� mu Pendleton.
Kessler denerwowa� si� r�wnie� z powodu Pendletona. W swoim czasie ojciec Pendletona, Sopel, by� jednym z najniebezpieczniejszych ludzi w ca�ej Europie. Chocia� przekroczy� ju� siedemdziesi�tk�, nie oznacza�o to jeszcze, �e przesta� by� gro�ny. Informacje, jakich udzieli� Kesslerowi Halloway, m�wi�y, �e syna wyszkolonego przez ojca, nale�y traktowa� z r�wnym respektem. To spotkanie w miejscu publicznym, b�d�cym nie tylko doskona�ym parawanem, lecz stwarzaj�cym r�wnie� mo�liwo�� �atwej ucieczki, mog�o go narazi� na niebezpiecze�stwo ze strony syna Sopla tak samo, jak ze strony wroga.
Kessler zgodnie z poleceniem usiad� na �awce. Z drugiej strony zaro�li, gdzie �cie�ka zakr�ca�a, dobiegi go g�os m�czyzny, z kt�rym rozmawia� przez telefon.
- W porz�dku, masz swoje spotkanie. Streszczaj si�.
W pierwszym odruchu Kessler chcia� si� odwr�ci� w kierunku krzak�w, ale g�os przestrzeg� go:
- Patrz przed siebie. Nie spuszczaj oka z Government House. Je�li kto� b�dzie nadchodzi�, zamknij si�. I lepiej niech to b�dzie co� rzeczywi�cie wa�nego.
Kessler prze�kn�� �lin� i zacz�� m�wi�.
XIII.
Na �awce za krzakami ubrany w dres Pendleton wyciera� spocone czo�o, jakby by� zm�czony i potrzebowa� odpoczynku. Przygl�da� si� pa�stwowemu konserwatorium muzycznemu. Budynek powsta� w roku 1819 i Pendleton �a�owa�, �e nie �yje w tamtych prostszych czasach. Bez ��czno�ci satelitarnej, bez kartotek komputerowych, bez odrzutowc�w, kt�re sprawi�y, �e Australia przesta�a le�e� na ko�cu �wiata. Ta planeta nie jest ju� dostatecznie du�a, aby si� na niej ukry�, powiedzia� ojciec. Oczywi�cie, z drugiej strony, bez tych nowoczesnych udogodnie� w dziedzinie komunikacji, obydwaj nie mogliby wykonywa� swojego rzemios�a.
Twarz mu st�a�a, gdy wys�ucha� wyja�nie� niewidocznego za krzakami Kesslera.
- Co? Wszyscy znikn�li? Na mi�o�� bosk�, dlaczego wiadomo��, kt�r� wys�ali�cie, nie stawia�a sprawy jasno?
- Nie ja j� redagowa�em - odpar� Kessler. - Mnie te� wyda�a si� m�tna, ale wywnioskowa�em, �e to z ostro�no�ci. Poniewa� m�j ojciec te� zagin��, zrozumia�em, co kryje si� za sformu�owaniem "poniesiona strata".
- Kryje si�? - g�os Pendletona chocia� cichy, mia� si�� krzyku. - My�leli�my, �e umar� kt�ry� ze starych znajomych ojca! �e to zaproszenie na pogrzeb! Nie po to przejechali�my taki kawa� drogi do Australii, �eby teraz nara�a� si� na zdemaskowanie z powodu stypy w Kanadzie!
- Wi�c twojemu ojcu nic si� nie sta�o?
- Z pewno�ci� nie dzi�ki wam! Co za pomys�, �eby tu przyje�d�a�! I mo�e jeszcze pozwoli�e� si� �ledzi�?
- To by�o konieczne ryzyko.
- Dlaczego?
- Chwileczk�, kto� nadchodzi.
Pendleton zastanawia� si�, czy ma zosta�, czy znikn��.
- Dwoje dzieciak�w z psem. Skr�cili w boczn� alejk�. Ju� w porz�dku - uspokoi� go Kessler.
- No wi�c dlaczego przyjecha�e�? Odpowiadaj. Dali�my wam wyra�nie do zrozumienia, �e nie chcemy mie� do czynienia z reszt�.
- Halloway uprzedza� mnie, �e tak w�a�nie powiesz. Wiem, �e Sopel nigdy nie s�yn�� z towarzysko�ci. Ale grupa nalega�a, aby wyst�pi�...
- Pomimo naszego zakazu? Ryzykuj�c, �e...
- ...z propozycj� - doko�czy� Kessler. - Je�li Sopel nie ma sentymentu do starych przyjaci�, nie czuje �adnej wi�zi w obliczu wsp�lnego nieszcz�cia, to mo�e mog�oby na niego lub na ciebie wp�yn�� co innego.
- Nie mam poj�cia, o czym...
- O pieni�dzach. Grupa nie cierpi na ich brak. Mamy �rodki. Wiemy, kim jeste�cie i co robicie. Jeste�my gotowi odpowiednio wam zap�aci�, �eby�cie wyja�nili, co si� sta�o z naszymi ojcami. A je�li - glos Kesslera by� teraz chrapliwy - Bo�e wybacz, �e o�mielam si� o tym my�le�, a co dopiero m�wi�, je�li nie �yj�, chcemy, �eby�cie ich pom�cili.
- Wi�c o to chodzi? Przyjecha�e�, �eby mnie wynaj��!
- Nie wiemy, co robi�.
- To niemo�liwe. Nie mog�.
- Wynagrodzenie...
- Nie rozumiesz. Nawet gdyby� zaproponowa� mi fortun�, nie mia�oby to znaczenia. Ryzyko jest zbyt wielkie.
- Ale w tych okoliczno�ciach... dla starych przyjaci�...
- ...zaprowadzi� wroga prosto na nas, co mo�e ju� zrobi�e�? - Pendleton wsta� z �awki. - Powiedz im, �e nic z tego.
- Zatrzyma�em si� w Captain Cook Lodge! Zastan�w si�! Mo�e zmienisz zdanie!
- Nie zmieni� - Pendleton zacz�� si� oddala�.
- Pos�uchaj! - nie rezygnowa� Kessler. - Jest co� jeszcze, o czym powiniene� wiedzie�!
Pendleton zawaha� si�.
- Kardyna� Paveli�! -powiedzia� Kessler.
- Co z nim?
- R�wnie� znikn��.
XIV.
Ze �ci�ni�tym sercem Pendleton p�dzi� piaszczystym stokiem w kierunku Bondi Beach. By�o wp� do sz�stej. Dres przywiera� mu do cia�a. Kilkakrotnie zmienia� taks�wki, aby wymkn�� si� ewentualnemu po�cigowi. Gdy ostatnia utkn�a w korku opodal pla�y, zap�aci� kierowcy i dalej pobieg�.
Mia� si� czego obawia�. Nie sz�o tu tylko o ryzyko zwi�zane z przyjazdem Kesslera czy o niepokoj�c� wiadomo��, �e kardyna� znikn��. Naprawd� obchodzi�o go jedynie to, �e jego ojciec mo�e przepa�� jak inni. Musi ostrzec Sopla.
Kiedy dzwoni� z budki niedaleko ogrodu, nikt nie odebra� telefonu ani w sklepie, ani w ich wsp�lnym domu nad brzegiem oceanu. Powiedzia� sobie, �e sprzedawca widocznie zamkn�� wcze�niej, chocia� nigdy przedtem to si� mu nie zdarzy�o. Pr�bowa� przekona� sam siebie, �e ojciec nie wr�ci� jeszcze z pla�y, chocia� nigdy dot�d nie opu�ci� wiadomo�ci o pi�tej. Bli�ej Bondi Beach ponownie wykr�ci� numer sklepu. Tym razem po��czenie zosta�o przerwane przez automat m�wi�cy, �e linia jest uszkodzona. Mia� uczucie, �e �o��dek wype�niaj� mu ostre kawa�ki szk�a.
Dotar� do podn�a stoku. Pot zalewa� mu oczy. Spojrza� na budynki po�o�one nad oceanem. Normalnie nie mia�by problemu z rozpoznaniem swojego sklepu w�r�d bar�w szybkiej obs�ugi i kiosk�w z pami�tkami, ale teraz panowa�o tam zamieszanie. Samochody policyjne, t�umy �udzi, stra� po�arna, k��by dymu. Krew pulsowa�a mu w skroniach. Przepchn�� si�, przez zbiegowisko ku ruinom spalonego sklepu. Sanitariusze nie�li do karetki przykryte prze�cierad�em zw�oki. Pendleton da� nurka obok policjanta, kt�ry krzycza� pr�buj�c go zatrzyma�, i ods�oni� twarz ofiary. To, co zobaczy�, wygl�da�o jak groteskowa kombinacja stopionego wosku i przypalonego hamburgera
Funkcjonariusz usi�owa� oderwa� go od noszy, ale Pendleten szarpn�� si� ze z�o�ci� i chwyci� lew� d�o� ofiary. Na zw�glonych palcach nie znalaz� obr�czki. Ojciec, chocia� wdowiec, zawsze j� nosi�. Sprzedawca nie by� �onaty.
Nie opiera� si� ju� d�u�ej r�kom, kt�re odci�ga�y go na bok.
- My�la�em, �e to m�j ojciec.
- Jest pan st�d? - zapyta� policjant
- Jestem w�a�cicielem. M�j ojciec... gdzie...
- Znale�li�my tylko jedn� ofiar�. Je�li to nie pa�ski ojciec...
Pendleton nie s�ucha� d�u�ej. Musia� si� dosta� do domu. Wdychaj�c gryz�cy dym, pu�ci� si� jak strza�a obok policyjnego samochodu, skr�ci� mi�dzy budynki i pop�dzi� pod g�r�. W nozdrzach czu� sw�d spalonego cia�a, a w ustach sucho��.
Dom le�a� na urwisku, �wier� mili od sklepu. By�a to modernistyczna willa ze szk�a i sekwojowych desek, otoczona smaganymi wiatrem drzewami. Dopiero gdy podbieg� bli�ej, zda� sobie spraw�, �e sam mo�e by� w niebezpiecze�stwie.
Nie dba� jednak o to. Pchn�� tylne drzwi, nas�uchuj�c odg�os�w z kuchni, gdzie ojciec zawsze ogl�da� telewizj�, pij�c wino i przygotowuj�c kolacj�. Ale w kuchni panowa�a cisza, a palniki nie by�y w��czone.
Zawo�a� ojca. �adnej odpowiedzi. Przeszuka� dom, ale nikogo nie znalaz�.
Z�apa� w sypialni ksi��k� telefoniczn�, szybko przekartkowa� szukaj�c Captain Cook Lodge i po�piesznie wykr�ci� numer.
- Z pokojem pana Kesslera.
- Chwileczk�... Przykro mi, prosz� pana. Pan Kessler wyprowadzi� si�.
- To niemo�liwe! Kiedy?
- Momencik... O czwartej.
Ca�y dr��c Pendleton od�o�y� s�uchawk�. Przecie� o tej godzinie widzia� Kesslera, wi�c jak ten m�g� si� wtedy wyprowadzi�?
Czy Kessler by� zamieszany w znikni�cie jego ojca? Nie, to bez sensu. Gdyby Kessler mia� z tym co� wsp�lnego, nie informowa�by o swojej obecno�ci, nie prosi�by o spotkanie. Chyba �e...
Podejrzenia ros�y.
Kessler m�g� by� tylko przyn�t�, kt�rej u�yto, aby rozdzieli� ojca i syna, a tym samym u�atwi� schwytanie Sopla.
Oczywi�cie by�o te� drugie wyt�umaczenie, ale Pendleton mia� co do niego w�tpliwo�ci. Kto� inny m�g� "wyprowadzi�" Kesslera. Na tamten �wiat. W takim przypadku, zgodnie z logik� kolejn� ofiar� powinien by�... powinienem by� j a.
Obudzi�y si� w nim zawodowe nawyki. Wyj�� z szuflady pistolet ojca, sprawdzi�, czy jest na�adowany, potem poszed� do swojego pokoju po drugi. Ponownie przetrz�sn�� dom, tym razem dok�adniej zagl�daj�c w ka�dy k�t. Nie szuka� ojca, ale �lad�w bytno�ci nieproszonego go�cia.
Zadzwoni� telefon. Rzuci� si� do aparatu z nadziej�, �e to Sopel. Po��czenie zosta�o przerwane, gdy tylko podni�s� s�uchawk�.
Napi�� mi�nie. Pomy�ka? Nieprzyjaciel, kt�ry pr�buje si� dowiedzie�, czy jestem w domu?
Musia� by� przygotowany na najgorsze. Szybko zdj�� dres i w�o�y� ciep�e we�niane ubranie. Wymkn�� si� na zewn�trz i wspi�� na pobliskie urwisko, sk�d m�g� zobaczy� ka�dego, kto zbli�y�by si� do budynku.
Zapada� zmrok. Rozb�ys�y latarnie. Telefon zn�w si� odezwa� i po dw�ch sygna�ach ucich�. Wychodz�c Pendleton w��czy� automatyczn� sekretark�, kt�ra poinstruuje dzwoni�cego, aby zostawi� wiadomo��. Chocia� rozpaczliwie pragn�� sprawdzi�, czy to ojciec, nie m�g� ryzykowa� powrotu, �eby przes�ucha� ta�m�. Przewidzia� jednak ten problem i wzi�� ze sob� telefon bezprzewodowy. Nie w��czy� go wcze�niej, aby sygna� nie zdradzi� jego kryj�wki. Teraz nacisn�� przycisk i tak, jakby odebra� drugi aparat, us�ysza� ko�c�wk� nagranej pro�by o nazwisko i numer. Jak poprzednio, kto� po prostu si� roz��czy�.
Przyjecha� samoch�d policyjny, przypuszczalnie w zwi�zku z po�arem w sklepie, ale mogli to nie by� prawdziwi policjanci. Oficer zapuka� i spr�bowa� otworzy� drzwi. Pendleton jednak zamkn�� je na klucz. Funkcjonariusz obszed� budynek wko�o, sprawdzi� tylne wej�cie i odjecha�. Nikt wi�cej nie zbli�y� si� do domu.
Ojciec znikn��! Tak jak pozostali. Lecz w przeciwie�stwie do syn�w tamtych, Pendleton nie by� zwyczajnym przedstawicielem drugiego pokolenia, nie by� amatorem. Sopel dobrze go wyszkoli�. Pewnego dnia, ostrzega�, nieprzyjaciel powr�ci.
Rzeczywi�cie powr�ci�. I zabra� Sopla.
Wi�c teraz moja kolej - co� w nim krzykn�o. Odrzuci� robot�, kt�r� mu proponowano, poniewa� nie chcia� �ci�gn�� uwagi na ojca. W tej chwili nie mia�o to ju� znaczenia. Zrobi� to! - pomy�la�. Ale nie dla pieni�dzy. To sprawa osobista.
Je�li ojciec nie wr�ci do jutra, po czterdziestu latach dostaniecie w ko�cu, dranie, co si� wam nale�y!
Za Sopla!
Za mnie!
POWR�T WOJOWNIKA
I.
Na p�noc od Beer Szewy, Izrael. Us�yszawszy nagle terkot broni maszynowej, Saul rzuci� �opat� na ziemi�, chwyci� automat i wyskoczy� z rowu melioracyjnego. Pracowa� w polu od �witu, poc�c si� w upale. Powi�ksza� system nawadniaj�cy, kt�ry zbudowa�, gdy przed trzema laty przyjecha� do tej osady. Jego. �ona, Eryka, by�a