484
Szczegóły |
Tytuł |
484 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
484 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 484 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
484 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
RIVELV - DEMON
AUTOR - "DRAVEN
HTML : ARGAIL
Opowiadanie zamieszczone za wiedz� i zgod� Autora
1.
Rivelv uni�s� wzrok znad czyszczonej szabli. Ostrze zal�ni�o w padaj�cym
przez okno blasku promieni s�onecznych. Siedzia� na ��ku w ma�ym, zakurzonym
pokoiku wy�cielonym nied�wiedzi� sk�r�. Za nim w zmi�tej po�cieli le�a�a
filigranowa posta� o zgrabnych, okr�g�ych kszta�tach uwydatniaj�cych si� spod
bia�ej cienkiej ko�derki.
Po tym jak dosta� si� do Viliany, sam nie m�g� uwierzy� temu co si� sta�o.
Temu jak to wszystko si� szybko potoczy�o. Przyby� tu na pro�b� ch�opca, pokona�
czarownika i o ma�o nie straci� �ycia. A to wszystko dzia�o si� tak szybko. Za
szybko. Wiedzia� kim jest, wiedzia� co musia� zrobi�, wiedzia� �e nie mo�e
zgin��.
Cho� gdy czarnoksi�nik Dewiusz d�gn�� go no�em, gdy upad� i wykrwawia� si�
na ziemi, by�o mu wszystko jedno. Ale uda�o si�.. I to si� teraz liczy.
Zerkn�� za siebie k�ad�c szabl� na stoliku, obok sporego glinianego kubka i
tacy z nadkrojonym chlebem. Spojrza� na niedok�adnie przykryt�, spokojnie �pi�c�
dziewczyn�- uosobienie ciszy. Jego ciszy. U�miechn�� si� pod nosem widz�c ten
niewinny wr�cz obraz. Odgarn�� z jej czo�a kr�cone kosmyki ciemnoz�otych w�os�w,
przykry� kocem a� po szyj�.
Podziwia�.
U�miechn�a si� nagle, poruszy�a.
- No pi�knie- powiedzia� cicho, prawie szepc�c.- Obudzi�em ci�, Mina?
Dziewczyna milcza�a. U�miecha�a si� z zamkni�tymi oczyma.
- Nie chcia�em.
- Wiem �e nie chcia�e�, Naytrel- u�miechn�a si� szeroko ukazuj�c szereg
bia�ych z�bk�w.
- To dobrze, chcia�em ci� tylko przykry�.
Mina wyci�gn�a si� pod kocem, obr�ci�a si� w jego stron� le��c wspar�a si�
na �okciu.
- P�no ju�?- zapyta�a.
- Prawie po�udnie.
- Ojciec mnie nie szuka�?
- Zdziwiona?
- Ahm. Rzadko zdarza si�, aby jedna z jego c�rek wychodzi�a ze swojego pokoju
w �rodku nocy, zakrada�a si� do pokoju rannego rivelva i ....
- I zosta�a tam do po�udnia- przerwa�.- Ciekawe kiedy zauwa�y �e ci� nie ma?
Mina u�miechn�a si�.
- Jest w�jtem. Jest naprawd� bardzo zaj�ty.- powiedzia�a.
- Domy�lam si�.
Naytrel wsta�. By� na wp� nagi.
- Kiedy za�o�y�e� spodnie?- zapyta�a zdziwiona.
Nie odpowiedzia�. Za�mia� si�.
Dziewczyna spojrza�a na czarny znak wypalony na torsie rivelva, na nic nie
przypominaj�c� wypalon� sk�r�, sprawiaj�c� wra�enie bardziej bolesnej rany, ni�
magicznego Znaku Dharmonu. Nic nie powiedzia�a. Dopiero po d�u�szej chwili,
widz�c zadowolenie rivelva zapyta�a:
- Co ci� tak bawi?
- Nic- si�gn�� po dzbanek wody stoj�cy w rogu pokoiku.- Dziwi� si� sobie.
Usiad� na ��ku, �ci�gn� serwetk� okrywaj�c� g�rn� cz�� dzbanka i nala�
wody do stoj�cego na stole glinianego kubka.
- Dziwi� si� sobie, Mina.
- Hm?
- Dziwi� si� temu, co zrobi�em. A bardziej tego, z kim.
- Co ty gadasz?!
- Nie wa�ne.- wypi� wod� z kubka, nala� znowu.- Chcesz?
- Nie.- zmarszczy�a brwi dziewczyna.- Co� dziwnie si� zachowujesz, rivelvie.
Wszystko jest dobrze?
- Sam nie wiem. Chyba za d�ugo siedz� tu i nic nie robi�.
- Dwa tygodnie to nie tak du�o! Musisz wyzdrowie�.
Naytrel chwyci� si� za brzuch. Po g��bokiej ranie zadanej sztyletem
pozosta�a tylko blizna.
- Ju� wyzdrowia�em.- mrukn��.
Mina westchn�a.
- Jak to m�wi m�j ojciec, nigdy tego nie zrozumiem. Rana znikn�a po nieca�ym
tygodniu.
- Tak. One bardzo szybko znikaj�, w ka�dym razie u mnie. Ale jeszcze szybciej
przybywaj�. Wiesz?
- Wiem.- usiad�a otulaj�c si� kocem.- Teraz pewnie powiesz, �e odjedziesz?
- W ko�cu musz�. Nie mog� tak siedzie� bezczynnie.
- To te� wiem. A wr�cisz?
Naytrel nie odpowiedzia�.
Drzwiczki do pokoiku uchyli�y si� z donios�ym skrzypem. Mina rozwar�a
szeroko swoje zielone oczy i w mgnieniu oka znikn�a pod kocem. Naytrel chwyci�
niepewnie szabl� i �cierk�, udaj�c �e przed chwil� przerwa� czyszczenie.
Drzwi zaskrzypia�y przeci�gle. Zza nich, bardzo powoli wychyli�y si�
kolejno: sto�ek czarnego kaptura, wystaj�ce spod niego kosmyki czarnych w�os�w,
sprytne, wyra�ne niebieskie oczka i krety�ski u�mieszek.
Naytrel patrzy� na drzwi z niedowierzaniem. W ko�cu wykrztusi�:
- K... Kostek?
Do pokoiku wszed� ( a raczej wskoczy�) drobnej budowy m�czyzna w szerokich,
ciemnoczerwonych spodniach, obcis�ej, czarnej szacie z bardzo lu�nymi r�kawami,
z czarnym, obszywanym ciemnobr�zow� sk�r� kapturem, do kt�rego r�cznie doszyta
by�a obdarta peleryna, si�gaj�ca wysoko powy�ej pasa, u kt�rego mia� d�ugi
pugina�.
Wygl�da� na sztyleciarza.
- Witaj Naytrel!- roz�o�y� r�ce Kostek. By� nieogolony; jak zwykle zreszt�.
- Co ty tu robisz?- u�miechn�� si� rivelv wstaj�c.
- Sam nie wiem szczerze m�wi�c. Za Aplegate uciek� mi ko�. A raczej nie ko�.
To by� raczej osio� albo wyro�ni�ty pies bo nie chcia� i�� a jak go klepn��em
�eby jecha� to narobi� wrzasku i uciek�. Ot g�upie stworzenie!
- Jak si� tu dosta�e�?
- To d�uga historia- kiwn�� g�ow� Kostek.- A co?
- Nic. Obiecano mi, �e nie wpuszcz� tu nikogo.
- Hie, hie! Maj� problem! Bo ja TU jestem! Nie m�w mi �e si� nie cieszysz?!
- Jasne, �e si� ciesz�, chod�, usi�d�, porozmawiamy.
Z drugiego k�ta sali przyci�gn�li spore drewniane krzes�o z obijanym
oparciem.
- Masz jakie� piwo? Jakie� wino, czy co?- zapyta� sztyleciarz zacieraj�c r�ce
i lustruj�c pokoik rozbieganym wzrokiem.
- Wod� �r�dlan�, dla drobnej odmiany.
- Heh... Cho� przy wodzie nie da si� zbyt dobrze pogaworzy�.- zerkn�� na
prawo i lewo.- A od tych krasnoludzkich g�wien ju� mi �epetyna p�ka.
- Zawsze mia�e� t�g� g�ow�, co si� sta�o, Kostek?
- Nadal mam t�g� g�ow�!- oburzy� si� sztyleciarz- Tylko nie mam dukata na
dzban piwa, ani anta�ek wina.
- Znowu przegra�e� wszystko w tawernie?
- Ej! Nie m�w tak nigdy! Ja nie przegrywam. Ja po prostu oddaj� moje
pieni�dze na przechowanie. W pewnym sensie, oczywi�cie.
- Hm?
- Nie rozumiesz? Wczoraj przegra�em z takim jednym w dziupl� kopanym
krasnoludem. Da�em mu na przechowanie moje trzydzie�ci dukat�w. Bo widzisz, gdy
nast�pnym razem z nim zagram, wygram, a on nie do��, �e odda mi moje
trzydzie�ci, to jeszcze dorzuci jakie� trzysta ze swoich!
Naytrel wypi� wody.
- Prawda- powiedzia�.- Przy tym nie mo�na sobie porozmawia�.
- No. A nie m�wi�em ci?
- M�wi�e�.
Za plecami rivelva, spod zmi�tolonego koca, wyjrza�y zielone, dziewcz�ce
oczy. Kostek wyszczerzy� si� weso�o, zerkn�� na Naytrela.
- Go��beczka, co?- zapyta�.
- Co? A, tak. To jest Mina.
Dziewczyna wyjrza�a zza koca, u�miechn�a si� niepewnie.
Kostek zrzuci� kaptur. Mia� kruczoczarne w�osy, spi�te w kr�ciutk� kitk�.
- Witam go��beczk�!- chwyci� j� elegancko za d�o�, poca�owa�. Wr�ci� na
krzes�o, wych�epta� wod� z naczynia.
Mina spojrza�a ze zdziwieniem na Naytrela. Rivelv wzruszy� ramionami.
- To m�j przyjaciel- wyja�ni�.- nazywa si� Kostek.
Sztyleciarz odstawi� dzban, przetar� usta r�kawem i uk�oni� si� energicznie,
o ma�y w�os nie uderzaj�c g�ow� w st�.
- Dziwnych masz przyjaci�, rivelvie- powiedzia�a Mina.-Bardzo dziwnych.
Naytrel pokiwa� g�ow�, po czym zwr�ci� si� do sztyleciarza:
- O co chodzi, Kostek? Przyby�e� mnie tylko odwiedzi�? Czy co� si� sta�o?
- No.
- Co "no"?
- Szczerze m�wi�c, i to i to. Ju� nied�ugo zima, Naytrel.- chwyci� kawa�
chleba i ugryz� kawa�ek.- Czas rusza� w drog�. Czas zarobi� troch� pieni�dzy na
�ar�o i prze�y� zim�. Czas pojecha� gdzie� do jakiego� wi�kszego miasta.
Rivelv zerkn�� na smutn� min� dziewczyny. Potem spojrza� zn�w na Kostka.
- Co masz na my�li? Jakie� konkretne miasto?- zapyta�.
Kostek prze�kn��, zapi� wod�.
- Talikard.
- Chcesz jecha� do Talikard?
- Ahm. Szykuje si� tam drobna rob�tka.
- Jaka?
- Powiem ci po drodze, mo�esz rusza�?
Naytrel zn�w zerkn�� na Min�. Unika�a jego wzroku.
- Mo�esz?!- zapyta� ponownie Kostek pluj�c okruchami chleba.
Rivelv nie odpowiedzia�. Do pomieszczenia wpad� w�jt, przytrzymuj�c na
g�owie wymi�ty beret z pi�rkiem.
- Mo�ci Naytrelu!- krzycza�.- Kto� obcy jest we wsi! Pono� ten z�odziej, o
kt�rym tyle m�wi�! Kostek uni�s� g�ow� znad chleba, spojrza� przed siebie
okr�g�ymi, przestraszonymi oczyma. Naytrel zerkn�� na sztyleciarza, potem na
w�jta, na le��c� w ��ku Min�.
- Mo�ci Naytrelu.. Co si� tu.. Co ona, co oni? To znaczy..
Kostek wsta� od sto�u, szparko podszed� do w�jta. W jednej r�ce trzyma�
kromk� chleba, w drugiej kubek wody. Nieudolnie udaj�c z�o�� zacz�� odwraca�
uwag� w�jta:
- Co to ma by�?! Co to ma by�? Wy jeszcze si� pytacie w�jcie!?
- A kim ty u licha jeste�?
- Ja? Kim ja jestem? Jam jest.. Nie wa�ne kim jam jest!
Naytrel u�miechn�� si� paskudnie, otworzy� okno, da� znak Minie. Dziewczyna
zabra�a ubranie, wspar�a si� o parapet i wyskoczy�a do ogr�dka, za oknem.
- I co to jest, w�jcie!?- wrzeszcza� Kostek.- Mojego przyjaciela o chlebie i
wodzie trzymacie?! Co? To ju� lepiej w lochu by mu by�o! On wam dupy poratowa�,
a wy mu wod� i chleb dajecie?!
- Ale..- zaj�ka� si� w�jt.- Przecie� mo�ci Nay..
- Nie ma �adnego "ale"!
- Ale� mo�ci Naytrel sam chcia� wod� i chleb do pokoju!
Kostek zamilk�. Zmru�y� jedno oko, co zazwyczaj oznacza�o, �e w tym momencie
my�li i nie wolno mu przeszkadza�. Spojrza� na w�jta podejrzliwie, odgryz�
kawa�ek chleba i popi� �ykiem wody, po czym odwr�ci� si� do ubieraj�cego si� ju�
Naytrela.
- Naprawd� nie chcia�e� wina?
- Tak- przyzna� rivelv.
Kostek zd�bia�, za�mia� si� z niedowierzaniem.
- Mo�ci Naytrelu- zaj�ka� si� znowu w�jt.- A gdzie moja.. To znaczy tu w
��ku le�a�a.. To znaczy..
- S�ucham, w�jcie?- rivelv zapina� klamry w butach.- Co m�wicie?
- Tu by�a...
- Hm?
- Nie wiem.. My�la�em, �e widzia�em tu moj� c�rk�.
Kostek g�o�no zarechota�, a� zach�ysn�� si� pit� wod�, zakaszla�.
- Tu nikogo nie by�o- powiedzia� Naytrel z lekkim u�mieszkiem. Zapi�� klamry
pas�w przecinaj�cych jego kamizel�. Do pochew w�o�y� szable.
- Chmm...- chrz�kn�� w�jt poprawiaj�c ko�nierz i wydymaj�c wargi.- Mo�liwe,
mo�ci Naytrelu, ca�kiem, ca�kiem mo�liwe. Ale�, kim jest ten tutaj, w czer�
odziany osobnik?
- To Kostek, m�j przyjaciel.
Sztyleciarz sk�oni� si� w p� �uj�c chleb.
- Kostek? C� za dziwne imi�.
- Bo to nie jest moje prawdziwe imi�- wyja�ni� Kostek podchodz�c do w�jta
szlacheckim krokiem: dostojnie i z gracj�.
- A wi�c jakie jest pana prawdziwe imi�?
- Findariel de Bonteht- uk�oni� si� przypadkiem wylewaj�c wod� na pod�og�.-
"Kostek" to przezwisko, jakie zyska�em w przydro�nych tawernach i zajazdach.
- Otrzyma� je, bo ile razy gra� w ko�ci zawsze musia� przegra�- doda� rivelv.
- Zamknij si�! Wiesz �e ja tylko...
- Tak, tak. Dajesz na przechowanie.
- No w�a�nie.
- Niewa�ne- warkn�� Naytrel wchodz�c mi�dzy w�jta a Kostka.- Musz�
podzi�kowa� za go�cin� i opu�ci� Vilian�.
W�jt spojrza� na niego marszcz�c brwi:
- Odje�d�asz ju� przyjacielu?- zapyta�.
- Odje�d�am.
- Chmm...- u�miechn�� si� smutno.- Wi�c ruszaj. Lekkiego stepu �ycz�.
- Dzi�kuj�, w�jcie.- kiwn�� g�ow� rivelv i wyszed�. W�jt spu�ci� g�ow�,
zerkn�� za nim, jak znika� w korytarzu.
- Chod� Kostek!- wrzasn�� Naytrel.
Sztyleciarz w po�piechu prze�u� k�s chleba i wyszed�, w�cibsko zezuj�c na
w�jta.
2.
Opu�cili Vilian� p�nym popo�udniem. Najpierw prowadzili konie, wspinaj�c
si� na wzniesienia, a gdy wioska znikn�a z pola widzenia, gdy widzieli ju�
tylko mkn�ce w niebo smugi szarego dymu z komin�w- dosiedli koni. Naytrel jecha�
na swym karym ogierze, Kostek na tarantowatym sekielu.
- Pyta�e� mnie o rob�tk�, pami�tasz?- zapyta� sztyleciarz.
- No, m�w.
- W Talikard, chc� �eby kto� zaopiekowa� si� c�rk� jednego z baron�w, czy
jako� tak. Pomy�la�em sobie �e daliby�my rad�. Tak tylko, �eby przetrzyma� zim�.
Co? Naytrel?
- Jak to, zaopiekowa� si�?
- W mie�cie maj� problemy. W�a�ciwie, to ten baron ma problemy, ale nie o to
chodzi. Wielu najemnych chce dobra� si� do tej ma�ej i na pewno im si� to uda,
ale je�li tam b�dziemy, to kto wie?
- Pomy�l�.
*
Jechali d�ugo, przez trawiaste r�wniny i stepy. Podr�owali przez
pag�rkowate polany i �wierkowe lasy, przez ��ki, w�r�d szumu rzek. Brodzili w
szerokich, rw�cych potokach, przedostawali si� z brzegu na brzeg, w�r�d tn�cych
okolic� drobnych potoczk�w i wielkich, g�rskich rzek. Podziwiali wodospady, przy
kt�rych zdarzy�o im si� zatrzyma�, podziwiali g�rskie nied�wiedzie i or�y.
Opuszczaj�c te krajobrazy, wjechali w nieko�cz�cy si� las, na zaro�ni�te
paprociami w�skie �cie�ki i nie wydeptane dr�ki. Biwakowali na ma�ych
polankach, spali nad ods�oni�tym niebem. Czasem zdarzy�o im si� zboczy� z drogi
i sp�dzi� noc w zaje�dzie, kt�rych w okolicy by�o sporo. Jednak noc, kt�r�
zapami�tali, sp�dzili przy ognisku w�a�nie na ma�ej polance, w nieko�cz�cym si�
morzu paproci, w ogromnym, nie maj�cym ko�ca �wierkowym lesie.
*
- Zobacz- powiedzia� Kostek staj�c w strzemionach i wskazuj�c r�k�. Przed
nimi, dr�ka kt�r� jechali ko�czy�a si� do�� szerokim i g��bokim ost�pem.
Ost�p wype�niony by� po brzegi zesch�ymi ga��ziami i kamieniami. Nad nim, na
drug� stron� prowadzi�y dwa szerokie, zwi�zane ze sob� powalone pnie drzew
robi�ce tu za most. W "mo�cie" nie by�o por�czy- zosta�y wy�amane.
Na ubitej powierzchni pni, le�a�o cia�o ros�ego m�czyzny, odzianego w
d�ugie szaty, z he�mem na g�owie. M�czyzna le�a� nieruchomo na brzuchu, w czym�
co musia�o by� niedawno wielk� ka�u�� krwi. Teraz pozosta�a tylko czerwona,
ciemna plama. Drugie cia�o, innego m�czyzny, le�a�o po drugiej stronie mostu.
Ten nie mia� g�owy, ani sporej cz�ci brzucha. Inny, ros�y i tyczkowaty le�a�
plackiem na dole, w ost�pie. W sinej i granatowej ju� d�oni, trzyma� ca�y czas
drzewiec w��czni. Konie zar�a�y donio�le, ta�cz�c w miejscu, tupi�c kopytami.
Kostek uspokoi� sekiela i szepn��:
- Tego tu nie by�o jak jecha�em ostatnio.
- Domy�lam si�.
- Hm?
- To co si� tu wydarzy�o- powiedzia� Naytrel- mia�o miejsce wczorajszego
wieczora lub dzisiejszej nocy. Zwr�� uwag� na cia�a, jakie s� sine i blade.
- To tak jak twoja twarz- pokiwa� g�ow� Kostek.- Ale bez obrazy ma si�
rozumie�.
Rivelv zerkn�� na niego z ukosa:
- Zamknij si�.
Sztyleciarz za�mia� si� pod nosem mru��c oczy.
- Mo�e to rozb�jnicy?- zapyta�.- S�ysza�em o rozbitej opodal armii. Wiesz
chyba, �e takie niedobitki chwytaj� si� pierwszego lepszego zaj�cia?
- Tak, wiem- Naytrel zszed� z siod�a.- Podobnie by�o te� ponad tydzie� temu,
w kasztelu przy Vilianie. Niedobitki po��czy�y si� w jedn� grup� i razem grabili
karawany.
- By�o ich paru, co? Te! Nayt, gdzie idziesz?
- Zobacz� co si� tu sta�o.
- Nie widzisz? Go�ciom wypruli flaki, tak trudno to zobaczy�?!
- Cicho.
Kostek wzruszy� ramionami, rozejrza� si� woko�o.
- Za�o�� si� w pierwszej lepszej tawernie Naytrel, �e ci tutaj, to ludzie z
karawany, kt�r� zaatakowali rozb�jnicy.
Rivelv stan�� na �rodku mostu obok le��cego twarz� do ziemi m�czyzny w
p�aszczu, z wgniecionym he�mem na g�owie. Po pniach mostu, na zakrzep�ej plamie
krwi w�drowa�y muchy, podobnie te� po we�nianym p�aszczu m�czyzny. Naytrel
si�gn�� do pasa, ze sk�rzanej pochwy wyci�gn�� tani sztylet, o drewnianej
r�koje�ci. Ko�cem ostrza odchyli� p�aszcz okrywaj�cy m�czyzn� w he�mie.
- Przegra�by� zak�ad!- krzykn�� do Kostka.
- Co?
- Tego tutaj z�ar�o jakie� bydl�.
- Jakie bydl� znowu?- sztyleciarz stan�� w strzemionach.
- Nie wiem. Ale to co tu widz� nie wygl�da mi na robot� najemnych.
- Hm?
- Ten tutaj, co le�y przede mn� jest po�amany w p�.
- W p�?
Naytrel kiwn� g�ow�, zawr�ci�, dosiad� konia.
- Jed�my st�d- powiedzia� d�gaj�c konia pi�tami.
- Nie b�d� si� sprzeciwia�.
Przejechali przez most. Kostek zmarszczy� twarz w obrzydzeniu, wykrzywi�
si�. Splun�� za siebie.
- Co ich tak za�atwi�o?- zapyta�.
- �ebym to ja wiedzia�.
- Ohyda! Mo�e wyverna albo jaki� wilko�ak?
- Kto wie?- wzruszy� ramionami rivelv- Co� jest w tym lesie. �yje tu jakie�
dziwne stworzenie kt�rego nie znam. Ca�kiem mo�liwe �e przesz�o przez g�ry w
poszukiwaniu jad�a i zaszy�o si� gdzie� tutaj. Ale to nas nie interesuje.
- Aha!- wyszczerzy� z�by Kostek.- Wiedzia�em �e jednak co� wiesz!
- Po prostu wydedukowa�em.
- Hm?
- Na mo�cie le�a�y dwa cia�a. Jedno le�a�o po�rodku i by�o z�amane w p�,
facet nie mia� w�troby. Jego przyjaciel te�. Ten stw�r wyszed� z lasu noc�, lub
te� bardzo wczesnym rankiem. Musia� zaskoczy� tych ludzi i znienacka zaatakowa�.
Zauwa�, Kostek, �e ten w ost�pie trzyma kawa�ek w��czni. Chcia� si� broni�, ale
nie zd��y�. Co� wyrzuci�o go w d�, niszcz�c w drzazgi balustrad�.
Milczeli, ca�y czas jad�c. Trzymali si� drogi prowadz�cej na Talikard, coraz
to bardziej zag��biaj�c si� w las.
- Dziwne.- powiedzia� w ko�cu Kostek.
Rivelv nic nie powiedzia�, popatrzy� tylko na sztyleciarza.
- Gdyby to byli jacy� rybacy, zrozumia�bym to. Sprawa wygl�da�aby inaczej:
dw�ch rybak�w posz�o sobie nad rzeczk� �eby po�owi�, a tu nagle na mo�cie nad
ost�pem napada ich wyverna, albo ghul. Ale tych dw�ch by�o uzbrojonych. Co si�
tu mo�e dzia�?
- To co zwykle- u�miechn�� si� kpi�co Naytrel.- Pewnie ten potw�r porwa�
jak�� dam� dworu z Talikard i teraz ka�dy szlachcic rusza z mieczem �eby j�
uratowa�. Zawsze jest to samo.
- Pewnie!- wyszczerzy� si� Kostek.- �eby jeszcze chodzi�o o honor. A tu
chodzi tylko o s�aw�, kobiet� i dukaty!
- Powiedzia�, wz�r cn�t- prychn�� Naytrel.
*
W�r�d drzew zamajaczy�o ognisko. Wok� zata�czy�y cienie wysokich �wierk�w.
Aksamit nieba, upstrzony setkami ma�ych, bladych punkcik�w, mlecznym blaskiem
roz�wietla� blady ksi�yc w pe�ni. Wiecz�r by� zimny. Kostek otuli� si�
szczelniej p�aszczem, przysun�� si� bli�ej ogniska.
- Paskudnie zimno- zauwa�y�.- Brakuje mi tu jakiej� gospody.
- Zapomnia�e� jak to jest nocowa� pod go�ym niebem, co Kostek?
- Ca�kiem mo�liwe. Przez ostatnie trzy miesi�ce siedzia�em na dworze
baronowej Elblair, robi�em tam za t�umacza.
- T�umacza?
- No.. Podawa�em si� za t�umacza i znawc� starych win. A ta baronowa
przyjmowa�a wielu zacnych go�ci. Wszystkich spoza granicy. Byli to g��wnie jacy�
nad�ci kupcy, arty�ci, wielmo�e, szlachta rodowa.
- I co? T�umaczy�e�?
Kostek u�miechn�� si� paskudnie, chowaj�c twarz w cieniu rzucanym przez
kaptur.
- T�umaczy�em tylko dla zachowania pozor�w- powiedzia�.- Gdy tylko wszyscy
poszli spa� podkrada�em si� do ich komnat i "po�ycza�em" co si� da.
- Tak jak my�la�em- pokiwa� g�ow� rivelv.
- No chyba. Nie wiem co ty tam sobie o mnie my�lisz.
- Chcesz troch� tego suszonego mi�sa?
- Nie, nie jem niezdrowych potraw.
Rivelv powstrzyma� si� od komentarza.
Ognisko zacz�o przygasa�. P�omie� stawa� si� coraz mniejszy. Naytrel
dorzuci� ga��zi. Posypa�y si� iskry, zaskwiercza�o.
Kostek zatrz�s� si�. Rozchyli� p�aszcz, wysun�� r�k�, nasun�� sobie kaptur
na oczy.
- Dobranoc- powiedzia�.
- Idziesz ju� spa�?
- Nie. Posiedz� tak sobie a� mi ty�ek przyro�nie do ziemi! Co ty Naytrel,
jasne �e id� spa�! U was w Dharmonie nie m�wiono "dobranoc" przed snem?
- Nie. U nas nikt nie �yczy� drugiemu dobrej nocy. Bo po co niby.
- A to niby czemu?
- Bo ka�dy wiedzia�, �e lepiej by� ju� nie mo�e.
Kostek pokr�ci� g�ow�, zdj�� kaptur.
- Chyba wiem o co ci chodzi, Naytrel.
- Ciekawe.
- Je�li dobrze my�l�, traktujesz Dharmon jak swoje osobiste piek�o, przez
kt�re musia�e� przej�� i kt�re zrobi�o z ciebie to, czym teraz jeste�. Zrobi�o z
ciebie rivelva. Naytrel zmarszczy� brwi.
- Mam racj�? Pami�tasz to czego nie powiniene� pami�ta� i prze�y�e� to czego
nie powiniene� prze�y�.
- Co niby takiego? Na wszystko zas�u�y�em. Wszystko jest w naturalnym
porz�dku. Tak by� powinno.
- Pieprzenie! Nikt nie zas�u�y� na przyk�ucie do blaszanego s�upa i wypalanie
mu olbrzymiego znaku na torsie! Nikt! Chocia�by by� najgorszym morderc� na
�wiecie, nawet gorszym od ciebie!
- No w�a�nie...
- W�a�nie, Naytrel. By�e� morderc�, najemnym, mia�e� wrog�w, z�apali ci� i
zlali na �mier�. A� dziw �e unikn��e� pala. Le�a�e� umieraj�cy gdzie� na
�mierdz�cym wrzosowisku i wtedy zjawili si� ci mnisi z Dharmonu. Mam racj�?
- Dali mi wyb�r.
- Ha! To jest wyb�r: �ycie czy �mier�? Idiota wybra�by �mier�! Sk�d mog�e�
wiedzie� co z tob� zrobi�?
- Nie mog�em..
- Zrobili z ciebie kap�ana magii, jeste� na ich us�ugach, masz w�drowa� po
krainach i tropi� mag�w, zabija� ich, odbiera� im magi�. Prawda? Wina le�y po
ich stronie. Pami�taj o tym i nie my�l ju�, spr�buj zapomnie�.
- Prawda jest taka, �e to nie mnisi zrobili ze mnie rivelva.
- A kto?
- Ch�� �ycia, Kostek.
- No prosz�.. Chcia�e� �y�, wi�c jeste� rivelvem?
- No w�a�nie.
- O rany, Naytrel...
- Co?
- Chmm.. Nic- u�miechn�� si� sztyleciarz.- Ale wiedz, �e i ja nie mia�em
dobrze.
- Jak rodowy szlachcic, �yj�cy w luksusach, mo�e narzeka� na to, �e jest mu
�le?
- Jak wida� mo�e, jestem tego najlepszym przyk�adem.
- No tak- pokiwa� g�ow� rivelv.- Uciek�e� z domu i pokaza�e� �wiatu swoje
zami�owanie do hazardu przegrywaj�c ca�y sw�j maj�tek.
- No i popatrz, Naytrel. Du�o o sobie wiemy. A najlepsze jest to, �e siedzimy
tu i gaworzymy a wok� nas, mo�e nawet za tamtymi krzakami, siedzi jaka� bestia,
kt�ra czeka tylko a� zasn�, �eby zje�� moj� w�tr�bk�!
Rivelv u�miechn�� si� pod nosem.
- No. Pozwolisz �e p�jd� spa�. Chc� szybko zasn��, a nigdy dobrze nie
zasypiam w lesie, na jakiej� polance. Dobrze zasypiam w gospodach. A nie na
polankach, psia ich ma�! Obud� mnie na moj� wart�.
Sztyleciarz zarzuci� kaptur na g�ow�, po�o�y� si� na ziemi i otuli� czarnym
p�aszczem.
- Dobranoc, Naytrel.
Rivelv patrzy� w ogie�. Milcza�.
*
Obudzi� go krzyk. Gdy si� otrz�sn�� i przys�ucha�, zrozumia� �e to nie
krzyk. To p�acz, p�acz dziecka. G�o�ny szloch dziewczynki.
Zerwa� si� z ziemi, si�gn�� po szable.
Ognisko zgas�o. Polank� roz�wietla� ksi�yc.
Ksi�yc w pe�ni.
- Co jest w mord�?- obudzi� si� Kostek.- Naytrel? Co to jest?
Rivelv nie odpowiedzia�. Rozgl�da� si�, nas�uchiwa�.
- Co to jest?- zapyta� ponownie sztyleciarz.
- Nie wiem- sykn�� rivelv. Oczy p�on�y mu gniewem.
Wrzask i krzyk nie ustawa�. Pot�ny charcz�cy ryk, mkn�cy w mroku w�r�d
krzew�w. Ksi�yc w pe�ni.
Zata�czy�y wierzcho�ki �wierk�w w ciemnym borze.
P�acz dziewczynki coraz dalej. Dalej.
Cisza.
- Co to ma by�- szepn�� Kostek.- Co to kurwa ma by�??
- Cicho.
Nasta�a grobowa cisza. G�o�no zawy� wiatr, rozdar� milczenie. Zagwizda�
mi�dzy �wierkami, pomkn�� borem w dal, za oddalaj�cym si� w ciemno�� p�aczem
ma�ej dziewczynki.
- Cicho.
- Co jest?
- Cicho Kostek.
- Ja chc� na dw�r baronowej.. Obiecuj� �e nie b�d� wi�cej krad�.
- Zamknij si�.
- Ale..
- Powiedzia�em zamknij si�. Nic nie s�ysz�.
- Ja te� nic nie s�ysz�.
- Cicho.
- Tego tu nie ma.
- Zamilcz..
- Tego tu nie ma, Naytrel.
- Chyba odesz�o.
- Odesz�o... ... .. Co?
3.
Droga przecina�a rozleg�e pole faluj�ce z�ot� pszenic� i dwa ma�e zagajniki,
granicz�ce z ciemnym lasem. Na drodze, przy zagajnikach sta�a grupka wie�niak�w
wygl�daj�cych jak nieruchome pos�gi ze stercz�cymi w g�r� wid�ami i kosami.
Stali w milczeniu, ze zrezygnowaniem patrz�c przed siebie, na swych "dow�dc�w",
zajadle k��c�cych si� ze sob�.
"Dow�dc�w" by�o dw�ch. Jeden- m�czyzna w sile wieku, kr�py, g�sto
zaro�ni�ty o d st�p do g�owy, drugi- podstarza�y dziadunio, wspieraj�cy si� na
wysokiej, pokr�conej lasce, o wiele od niego wy�szej.
- Jeste� idiot�, Henryku!- wrzasn�� dziadunio trz�s�c z nerw�w pokr�con�
lask�.- Skoro �lady prowadz� tam, w las, to dlaczego mamy i�� przez pole na
wrzosowiska?
- Bo wiem �e potw�r chcia� nas zmyli�- broni� si� zwany Henrykiem.- I nie
nerw�j si� tak, dziadu, bo zadyszki dostaniesz..
- Ja ci dam, baranku ty jeden! Zaraz ci no poka��, co my�l� o tobie i twoich
zadyszkach! -Spokojnie, dziadu. Spokojnie! Na pewno stw�r ruszy� o tam, na
wrzosowiska. Zaufajcie, mi dziadku, zaufajcie. Ja wiem, �e wy i tak nie
p�jdziecie z nami, bo zadyszka i tak was z n�g zniesie..
Staruszek zamachn�� si� lag�, przeci�gn�� lask� po twarzy Henryka. M�czyzna
run�� na plecy kilka krok�w dalej. Wie�niacy ohn�li ch�rem.
- Masz! Ot, co my�l� o twoich zadyszkach, kmiotku- powiedzia� dziadek i
zrobi� gro�n� min�. Kostek zobaczy� wszystko pierwszy, zatrzyma� si� na skraju
lasu i czeka� na Naytrela, kt�rego potrzeba zatrzyma�a z ty�u. Zarechota�
weso�o, widz�c jak przygarbiony staruszek ok�ada kijem o wiele m�odszego od
siebie w wie�niaka.
- Z czego si� �miejesz?- us�ysza� nagle za sob�.
Odwr�ci� si�.
- Zobacz, tam w dole- wskaza� r�k�.
- Hm?
- Ten dziadu bije jakiego� wie�niaka.
Naytrel u�miechn�� si� kpi�co.
- Chod�, zobaczymy sobie.
Sztyleciarz d�gn�� konia pi�tami, galopem pu�ci� si� �rodkiem drogi. Rivelv
wolno ruszy� za nim.
Staruszek wyci�gn�� r�k�, pomacha� do nadje�d�aj�cego Kostka. Kilku ch�op�w
pomog�o wsta� poobijanemu Henrykowi.
Sztyleciarz zatrzyma� si� przed dziadem, �ci�gn�� wodze, wzbi� tumany kurzu.
- Witaj, zacny panie- powiedzia� staruszek.- Gdzie to zmierzacie?
- Do Talikard, starcze. A za co to bijesz tego ch�opa?- za�mia� si� pod
nosem.- Czym zas�u�y�?
- Aa.. G�upie nasienie, mleko pod nosem jeszcze ma a k�uci si� ze mn�.
- K�uci si�?
- Bo widzicie panie, tragedia si� sta�a. Szukamy dziecka po lasach.
- Zgubi�o si�?
- Chyba tak. Znikn�o nam wczoraj male�stwo, z podw�rza co� je porwa�o.
Wiecie, panie. Tak jak lis kradnie kury.
- No, to co?
- No i co� zabra�o nam dziecko z podw�rza. Od niedawna si� s�yszy, �e po
lesie kr�ci si� jaki� stw�r przedziwny. Ni to ogr jest, a nawet i nie ghul.
W�druje paskudztwo le�nymi drogami, a �pi podobno na li�ciach zgni�ych. Nocami
wychodzi na pola i nam kartofle wyjada!
Sztyleciarz uni�s� brwi z niedowierzaniem.
- Co wy gadacie, dziadu?- zapyta�.- Jaki potw�r wam kartofle wyjada? Przecie�
to si� kupy nie trzyma..
- Nie s�uchajcie go, mo�ci rycerzu- chwiejnym krokiem zbli�y� si� do nich
Henryk, trzyma� si� za nos.- Ten dziadu g�upoty plecie. To� to bestia jest
sprytna, ale nie wy�era nam ziemniak�w, bo po co by niby dziewczynk� porywa�a?
- Zamknij g�b�, ch�opku roztropku!- uni�s� lag� dziad.
Henryk zas�oni� si� r�koma.
- Spokojnie- powiedzia� Kostek.- Bez nerw�w.
- No- rzek� spokojniej Henryk zerkaj�c na dziada z ukosa.- To jakem m�wi�,
stw�r ten porwa� nam c�rk� w�jta naszego, w�jt wyjecha�, do Talikard na targi
pojecha�, bo on najs�awniejsz� hodowl� koni ma.
- A, pojecha� na targ koni?
- No przecie m�wi�- prze�kn�� s�yszalnie �lin�.- A wczoraj z wieczora, konie
niespokojne jakie� by�y, psy ujada�y jak oszala�e, ju� przypuszcza�em, �e co
z�ego idzie.
- A ja to czu�em w ko�ciach!- wtr�ci� si� staruszek.
Henryk zerkn�� na niego i powiedzia�:
- No.. I jakem m�wi�, dziewczynka ma�a, c�rka w�jta, kt�r� ojciec zostawi�
pod nasz� opiek�, wysz�a sobie w nocy na gwiazdy popatrze�. Jak na ni� co�
wyskoczy�o, to tylko mrugn�� okiem zd��y�em! Paskudztwo jakie� z boru wysz�o,
przeskoczy�o p�ot jak �aba, dorwa�o ma�� i uciek�o w las. A rycza�o przy tym!!
Kto by pomy�la�. Powiedzia�bym �e to smok, albo jaki jaszczur!
- I nie wiecie co to jest?- dopytywa� si� Kostek.
- Nie.
- No tak- powiedzia� dziadek.- Ja wiem jedno na pewno. Ten zwierz normalny
nie by�.
Sztyleciarz usiad� wygodniej w siodle.
- To znaczy?- zapyta�.
- Czu� od niego tym czym�..
- Czym?
- Magi�.
- Magi�?
- No. Tropiciel powiedzia� nawet, �e ten stw�r zostawia �lady magiczne i �e
nie pomo�e nam go znale��, bo �ycie mu jest mi�e, a kieszenie jak na razie ma
pe�ne.
- Kieszenie?- Kostek zareagowa� szerokim u�miechem.
- Ano kieszenie. A bo co?
- No, no.. Bo widzicie dziadku, ja to mam puste kieszenie.
- Chmm... Ale my was nie potrzebujemy, panie. Wy nie tropiciel, wy podr�nik.
Nam jaki� tropiciel jest potrzebny.
- A sk�d wiecie kim jestem?
- Widz� po odzieniu. Jeste� panie kupcem.
Kostek zarechota� weso�o:
- S�ysza�e� Naytrel?! Jestem kupcem!!
Rivelv, kt�ry przez ca�y ten czas jecha� sobie spokojnie w �lad za Kostkiem,
dopiero teraz ukaza� swoje oblicze. Wolniutko podjecha� do rechocz�cego
sztyleciarza i zatrzyma� si� przy nim.
- S�ysza�e�?- �mia� si� sztyleciarz.
- S�ysza�em.
Wie�niacy zaszemrali mi�dzy sob�. Ze strachem zerkali w stron� Naytrela.
- A wy kto?- zapyta� w ko�cu Henryk wysuwaj�c si� na prz�d, wypinaj�c tors.
- Chmm..- pomy�la� staruszek mru��c oczy, g�adz�c br�dk� d�oni�.- To jest
rivelv- powiedzia�.
Henryk cofn�� si� o krok, zmarszczy� czo�o. Wie�niacy zaszemrali jeszcze
g�o�niej ni� poprzednio.
- Rivelv...- szepn�� Henryk i popatrza� na staruszka.- Odsu� si� dziadu! On
promieniuje z�� moc�!
Staruszek spojrza� na niego krzywo:
- Co ty gadasz, t�py baranku!? Oto jedyny, kt�ry mo�e nam teraz pom�c.
- Rivelv?!
- Ano- pokiwa� g�ow�.- Oto jedyny, kt�rego mo�emy teraz prosi�, o pomoc.
Kostek spojrza� na staruszka, potem na Naytrela, znowu na staruszka.
U�miechn�� si� paskudnie.
- Tak, tak- powiedzia�.- Oto jedyny, kt�rego mo�ecie prosi�. Ale wiedzcie, �e
nie pomaga on za darmo.
- Co?
- Ja i m�j drogi przyjaciel Naytrel, podr�ujemy ju� od jakiego� czasu.
Jeste�my g�odni i spragnieni snu pod dachem; ale powiedzcie, starcze, gdzie ten
stw�r uciek�?
Staruszek westchn�� g��boko, zmru�y� oczy. Szuka� czego� w swej pami�ci.. W
ko�cu powiedzia�:
- To znaczy.. Tropiciel zgubi� �lad w�a�nie tutaj. W tym miejscu. Podobno
�lady id� w las, cho� ja uwa�am, �e stw�r uciek� tam, na wrzosowiska.
Zadudni�y kopyta. W chwil� potem na drog� wpadli okuci w stal je�d�cy,
prowadzeni przez bogato wystrojonego jegomo�cia, w sporej czapie ze stercz�cym z
niej fantazyjnie d�ugim pi�rem.
- Hola!- zawo�a� szlachcic z pi�rem zatrzymuj�c konia.- Zacni panowie!
Witajcie na ziemiach kr�la Eryka!
Naytrel zerkn�� na Kostka, ten kpi�co u�miechn�� si� pod nosem- nie lubi�
szlachcic�w.
- Zacni m�owie- m�wi� szlachcic szczerz�c z�by- Widz�, �e nasi wie�niacy ju�
wam obja�nili o c� chodzi? Doskonale. Jak wiecie szukamy potwora, kt�ry jakoby
kryje si� w tych lasach. Dra� niszczy karawany id�ce do Talikard, sprawia tym
problemy nam i naszemu w�adcy. Czy wy, zacni m�owie, zechcecie nas wspom�c.
Kostek zerkn�� na Naytrela z ukosa i mimo tego, �e rivelv kr�ci� g�ow�,
sztyleciarz powiedzia�:
- Jeste�my tu przejazdem, panie. Spieszymy si�.
- Ha!- klepn�� si� w udo szlachcic.-Jeste�cie na mojej ziemi, m�owie.
Czy�by�cie nie wiedzieli �e mog� wam kaza� p�aci� za przejazd po niej?
Kostek prychn��:
- Potw�r nie p�aci.
- Potw�r to potw�r.. Jak brzmi odpowied�?
- Powtarzam. Jeste�my przejazdem, nie planujemy tu zostawa�, zaraz st�d
odje�d�amy. Ale je�li jeste� m�dry wiesz zapewne, panie, �e nic nie trzyma
podr�nika na miejscu tak bardzo jak brz�k monety.
Szlachcic pokr�ci� g�ow�.
- Tak jak my�la�em. Ile chcecie?
Sztyleciarz zmarszczy� brwi.
- Nale�y si� spyta�- powiedzia�.- Ilu by�o �owc�w i najemnych przed nami? Ilu
chcia�o tego potwora ubi�? Ilu si� to nie uda�o?
- Ha!- szlachcic znowu klepn� si� w udo-Nie jestem taki g�upi! Je�li powiem,
�e by�o paru, podbijecie stawk� t�umacz�c si�, �e skoro tamtym si� nie uda�o to
i niebezpiecze�stwo jest wi�ksze!
- Racja. Ale skoro nie chcecie powiedzie�, drogi panie, oznacza to, �e by�o
ich wi�cej ni� mog� sobie wyobrazi�, wi�c suma b�dzie jeszcze wi�ksza.
- Psia wasza ma�!
- Skoro tak.. Proponuj� sto monet. Nie musz� by� najlepszej jako�ci, byleby
z�ote. Wa�ne jest, aby je w karczmach przyjmowali.
- Stu nie dam. Siedemdziesi�t.
- Ha!- Kostek klepn� si� w udo, parodiuj�c szlachcica.- Za siedemdziesi�t nie
op�aca nam si� nosa z lasu wystawia�!
- Siedemdziesi�t pi��! Ale to koniec!
- Wiecie kim jest ten tutaj? M�j przyjaciel? To rivelv. Wiecie kim jest
rivelv? Je�li wiecie, to od razu podbijcie do osiemdziesi�ciu, bo za
siedemdziesi�t pi�� nic nie zrobimy.
- Zgoda!
- Doskonale, zrobili�cie dobry interes panie szlachcic.
*
Szary ry� odpoczywa� na drzewie krzywo wyros�ym nad id�c� t�dy le�n� dr�k�,
zerka� spode �ba na ka�dego kto t�dy przeje�d�a�.
Zwierz� unios�o �eb ze z��czonych �ap, nastawi�o uszy, porusza�o nosem,
�ypn�o wielkimi, kocimi oczyma i zwinie zeskoczy�o z drzewa gin�� w zaro�lach.
- Wydawa�o mi si� �e widzia�em kota- powiedzia� Kostek zerkaj�c w krzaki w
kt�re wskoczy� przed chwil� ry�.- Tak.. To na pewno by� kot.
Naytrel mia� kamienny wyraz twarzy. Sztyleciarz to zauwa�y�:
- Co jest, Naytrel?
- Wiesz dobrze, co jest.
- Nie nie wiem.. O�wie� mnie.
- Nie musia�e� naci�ga� tych ludzi.
- Co?! O to ci chodzi?
- A o co niby? Ci wie�niacy wyskrobi� dla nas ostatniego grosza, �eby tylko
uratowa� to dziecko.
- Pheeh... To nie o to chodzi, Naytrel.
- A o co niby? Teraz ty mnie o�wie�.
- Cz�owieku, ja wezm� pieni�dze od szlachcica, a nie od zgrai tych obdartych
barank�w,spokojnie.
- Akurat. Wiesz dobrze �e ten szlachetka zap�aci pieni�dzmi ch�op�w.
- To ju� nie m�j, ani tw�j problem.
- Daj spok�j. To jest w�a�nie nasz problem.
- G�upi� czy co? Ty chyba zapomnia�e� jakie jest �ycie Naytrel. Zapomnia�e�
�e teraz liczy si� moneta, bez monety nie ma �ycia. Wygrywaj� silniejsi i
sprytniejsi i dlatego zarobimy na tym czy ci si� to podoba czy nie.
- Nie rozumiesz mnie.
- Masz racj�, nie rozumiem.. Jak mo�na �y� tak jak ty? Bez grosza w kieszeni,
bez miedziaka, bez dachu nad g�ow�? Jak mo�na wala� si� po krainie od zajazdu do
zajazdu, walczy� za nic, po nic, bez celu.
- Jest cel..
- Jaki? Wybi� wszystkich mag�w?
- Odebra� magi� i ...
- G�upi jeste�. A je�eli nawet, mag te� cz�owiek, jego ci nie �al? Nie �al
ci?
Rivelv nie odpowiedzia�. Nie zd��y�, zatka�o go. Rycerz pojawi� si� na
drodze ni st�d ni zow�d, niczym zjawa. By� daleko, a z tej odleg�o�ci rivelv
dostrzeg�, �e m�czyzna ten mia� na sobie pe�n� zbroj�, odziany by� jak na
turniej rycerski. W r�ce mia� kopi�.
Jecha� w ich stron� powoli. Bardzo powoli. Jego bia�y rumak, przystrojony
pikowanym kropierzem, brz�cza� postronkiem, gryz� w�dzid�o.
W drugiej r�ce rycerz mia� tarcz�. Na g�owie mia� he�m wielki, z zas�on� w
kszta�cie szerokiego krzy�a.
- A to kto?- zapyta� Naytrel.
- Nie widzisz?- za�mia� si� niepewnie Kostek.- Rycerz.
- A co robi w �rodku lasu? Hm?
- Zbiera grzyby?
Rycerz nie ponagla� konia. Jecha� przed siebie spokojnie, bardzo spokojnie.
Jego rumak szed� przed siebie z gracj�, szed� w wyuczonym marszu, wysoko unosi�
kopyta. Rycerz patrzy� w ich stron�. Siedzia� w siodle sztywno. Milcza�, nie
gestykulowa�. Zatrzyma� konia w odleg�o�ci trzydziestu krok�w od nich.
Rivelv milcza�. Zobaczy� �e rycerz siedzia� w sporym siodle kopijniczym,
opr�cz kopii i tarczy mia� nadziak przy siodle, toporek za pasem i miecz u boku.
By� gro�nym przeciwnikiem.
Kostek zacz�� rozmow�:
- Witam waszmo��. Co robicie tu w lesie panie? Sami?
Rycerz poruszy� he�mem.
- Wy kto?- zabucza� z wn�trzno�ci he�mu.
- Podr�ni. A wy ? Panie?
- Na prz�d chc� wiedzie� czy li ze szlachcicami mam spraw�.
- Ze szlachcicami, mo�ci rycerzu- odpar� Kostek k�aniaj�c si� w siodle.- Jam
jest Findariel de Bonteht. A to mo�ci Naytrel z Dharmonu.
Rycerz poruszy� he�mem. Zbrojn� r�kawic� uderzy� si� w praw� pier�.
- Jam jest Hern z Talikard. Jestem tu w poszukiwaniu demona, kt�ry spok�j
kap�an�w w �wi�tyni Talikardzkiej zak��ca.
- My tak�e- odpar� Kostek.- I sami panie tu jeste�cie?
- Sk�d�e. Skoro i wy szlachcice, zapraszam do obozu. Jest tam napitek i
jad�o. Za mn�!
Na miejsce dojechali w ciszy. Kostek i Naytrel, za plecami rycerza
wymieniali ze sob� tylko spojrzenia, jakby boj�c si� cokolwiek powiedzie�. Ob�z
znajdowa� si� na rozleg�ej polanie, przy wysokich ska�ach, na wydeptanej i
ubitej trawie, otoczonej lasem. Nie rozpalone ognisko czeka�o na ogie� nieopodal
ska�. Bardziej pod nimi sta� w�z wy�adowany po brzegi beczkami, futrami,
przer�nymi skrzyniami i broni�. Zaraz za nim, sta�a ma�a dwuk�ka, zaprz�ona w
osio�ka, z kt�rego wyprz�eniem m�czy�a si� jaka� kobieta. Opr�cz tego, na
polance pas�y si� cztery konie, kt�rych w�a�cicielami byli najpewniej m�czy�ni
siedz�cy przy ognisku: oty�y grubasek w habicie o wygl�dzie mnicha, m�czyzna
odziany w kolorowe szaty, d�ugow�osy, �uj�cy prymk� tabaki i �ysawy m�czyzna, z
obanda�owan� g�ow�.
- To twoi kompani, mo�ci Hernie z Talikard?- przerwa� milczenie Kostek.
Rycerz odwr�ci� si� do nich i dopiero teraz uni�s� zas�on� w kszta�cie
krzy�a, ods�aniaj�c twarz. By� m�em w sile wieku, o twarzy zapracowanego
m�czyzny, naznaczon� wieloma niepotrzebnymi zmarszczkami.
- Tak- powiedzia�.- Chod� nie ze wszystkimi wyruszy�em z Talikardu na
poszukiwanie demona. Chod�cie.
Kopi� i he�m rzuci� na ziemi�, sam zgramoli� si� powoli z siod�a, rozejrza�
si� dooko�a i zagwizda�.
Zza wozu wychyli�a si� ry�a czupryna, potem piegowata buzia, a na ko�cu
wybieg� zza niego ma�y ch�opak w odzieniu giermka.
- Chod� tu Felst, podrostku jeden!- zawo�a� Hern.- Com ci m�wi� ch�opcze?
- Wybaczy pan- przeprosi� ch�opak i zacz�� odpina� pasy trzymaj�ce napier�nik
rycerza. Potem wzi�� si� za wspornik kopii, taszki i folgowy fartuch. Na ko�cu
oswobodzi� rycerza z nakolannik�w i ci�kich but�w z ostrogami, a zrobi� to tak
szybko, �e nie wiadomo kiedy, z wielkiego blaszanego rycerza, sir Hern zmieni�
si� w tylko dobrze zbudowanego m�czyzn�.
- Zapraszam- powiedzia� kieruj�c si� w stron� kompanii siedz�cej przy
ognisku.
Naytrel i Kostek dopiero teraz zwr�cili uwag� na to, �e przez ca�y czas
mieli otwarte g�by ze zdziwienia. Zsiedli z koni i ruszyli za rycerzem.
- Oto m�owie Findariel de Bonteht i Naytrel z Dharmonu- przedstawi� ich
Hern.
Z ludzi siedz�cych przy ognisku, tylko mnich uni�s� si� z miejsca i
u�miechn�� przyjacielsko.
- Brat Morten, panowie- powiedzia� �ciskaj�c ich d�onie.- Zawsze do us�ug.
- To m�j kompan.- wyja�ni� rycerz- Z nim i tym podrostkiem Felstem ruszyli�my
z Talikard w te lasy. Ci panowie i tamta dama, to napotkani tutaj poszukiwacze
owego demona. A wi�c moi i wasi przyjaciele.
Inni m�czy�ni siedzieli na swoich miejscach. Zerkali na nowo przyby�ych.
Kobieta mocowa�a si� z uprz꿱 osio�ka.
Kolorowo odziany m�czyzna, jeden z tych siedz�cych przy ognisku, mia�
kpi�cy wyraz twarzy, jego ubi�r przypomina� str�j jaki zwykli nosi� b�a�ni na
dworach kr�lewskich.
R�ni�o ich tylko to, �e ten m�czyzna mia� u boku d�ug� szpad�, a b�a�ni na
dworach, zwykli nosi� tylko zabawnie wygl�daj�c� kukie�k�.
- Witam- powiedzia� podaj�c r�k�. Nie wsta�.- Nazywam si� Milton E. Milton.
Witam nowych. Sk�d to wiatr przyni�s�?
- Z Viliany- u�miechn�� si� Kostek.
- Viliana?- zapyta� nagle �ysy z obanda�owan� g�ow� siedz�cy obok.- To tam
gdzie ten rivelv jatk� urz�dzi� tak?
Kostek zerkn�� na Naytrela.
- No- powiedzia�.
- Cholera- parskn�� �ysy.- Jestem Herfryn, "Sznyta" i by�em wtedy w Vilianie,
razem z moimi druhami. Dowodzi� nami Castor zwany Krwawym, mocarz nad mocarzy.
Gdy cz�� moich druh�w pojecha�a do wsi, ja zosta�em w kasztelu, �eby pilnowa�
czarownika nazywanego Dewiuszem. We wsi rivelv zabi� mego przyjaciela. Prosto w
pier� mu trafi�. Pies jeden. A p�niej sam Castor wr�ci� do kasztelu ze smutn�
nowin�, ze w�ciek�o�ci zacz�� nas wszystkich obija�. Wi�c uciek�em.
- Ciekawe- poda� mu r�k� Kostek.
- A wy panie?- sztyleciarz zwr�ci� si� do kolejnego m�czyzny, tego
d�ugow�osego.
- To Anzeer- przedstawi� go Herfryn nazywany "Sznyt�".
Anzeer podzi�kowa� Sznycie przelotnym spojrzeniem, wyplu� za siebie prymk�
�utej tabaki i wsta�.
- Anzeer- przedstawi� si� wyci�gaj�c �ylast�, pokaleczon� r�k�- �owca,
tropiciel i najemnik. Jestem przyw�dc� tej drobnej gromadki.
Naytrel sta� z ty�u w milczeniu. �owca mia� powa�n� twarz. Szorstk�
nieogolon� brod�, wystaj�ce ko�ci policzkowe, puste, czarne oczy. Bez wyrazu.
Na czerwon� koszul�, narzucony mia� kawa� grubej �wiekowanej sk�ry,
sprawiaj�cej wra�enie prymitywnego naramiennika. Koszul� spi�t� mia� szerokim
pasem, a przy nim zwyk�y, wyszczerbiony miecz. Na nogach wysokie je�dzieckie
buty z ostrogami.
- Mesfa!- zawo�a� Anzeer, najpewniej do kobiety mocuj�cej si� z uprz꿱
osio�ka. Dziewczyna obr�ci�a si� w ich stron�. Kostek u�miechn�� si� od ucha do
ucha.
Mesfa nie by�a pi�kno�ci�, ale Naytrel wiedzia� �e jego nierozgarni�ty kompan i
tak zrobi zaraz jakie� g�upstwo.
A odziana by�a w sk�rzany, obcis�y str�j je�dziecki z czarn� kurt�
przyozdobion� paciorkami i �a�cuszkami. U pasa mia�a ma�y sztylet i kord,
kt�rego r�koje�� zdobi�o do� przywi�zane orle pi�ro.
Spojrza�a na nich zaskoczona. Jak na kobiet� mia�a kr�tkie w�osy; zakrywa�y
jej zaledwie szyj�. Ich kolor by� nad wyraz dziwny. Naytrel stwierdzi�
jednoznacznie, �e kobieta nie raz je farbowa�a, czy to tylko dla zabawy, czy ku
uciesze kompanii, czy te� mo�e nale�a�a wcze�niej do jakiego� szczeg�lnego ludu,
kt�rego zwyczajem by�o farbowanie pasemek w�os�w, tak jak ona to robi�a. Nie
wiedzia� tego. Domy�la� si� jednak, �e nie mog�a by� wojowniczk�. �adna blizna
nie znaczy�a jej twarzy; twarzy niezbyt pi�knej, ale maj�cej sw�j w�asny urok.
Tak jak ona.
- Findariel de Bonteht- wyszczerzy� si� Kostek padaj�c w uk�on przed id�c�
Mesf�. Dziewczyna nie zwolni�a kroku, zignorowa�a go i wymin�a staj�c przy
Anzeerze, obejmuj�c go czule.
- Mi�o mi, tak czy inaczej- wzruszy� ramionami sztyleciarz.
- To jest Mesfa, panowie- powiedzia� Anzeer: �owca, tropiciel i najemnik.
- �adna Mesfa- pomacha� jej Kostek.
�owca zamilk�. Pu�ci� mu wrogie spojrzenie.
- Nied�ugo zmierzch nadejdzie- przerwa� Hern.- Przygotujmy si� wi�c na noc.
Czas przygotowa� piecze� i napitek wyci�gn�� z juk�w. Dalej Felst! Wyskrobku
jeden! Dalej! Wyjmij dzbany i anta�ki! A �wawo!
4.
Ognisko p�on�o. Jasne p�omienie mkn�y ku gwiazdom li��c czer� nocy.
Wszyscy wpatrywali si� w ogie�. Braciszek Morten stroi� lutni�, rycerz Hern
obgryza� nabity na kij kawa� rozszarpanego mi�siwa, z ty�u za nimi ma�y Felst
oblizywa� palce ko�cz�c w�a�nie sw�j kawa�ek kolacji.
Czw�rka pod komend� Anzeera siedzia�a po drugiej stronie ogniska. Herfryn
"Sznyta" wyciera� usta kawa�kiem szmaty. Twarz umazan� mia� w t�uszczu.
Milton E. Milton spa�. Mesfa zerka�a na Naytrela, le��c na kolanach swego
m�czyzny. Rivelv jednak nie zwraca� na ni� uwagi. Nie spuszcza� z oczu
Herfryna. Dziwi� si� �e go jeszcze nie rozpozna�. Wszak to on, nikt inny zabi�
strza�em z kuszy jednego z tych najemnik�w w wiosce Vilianie. Wiedzia�, �e
pr�dzej czy p�niej to nast�pi. Dlatego te� zwr�ci� na niego swoj� uwag�.
Herfryn na szcz�cie zaj�ty by� wy��cznie ocieraniem twarzy z t�uszczu.
Kostek kt�ry ca�y czas siedzia� obok rivelva znikn��. Gdy Naytrel zwr�ci� na
to uwag�, po sztyleciarzu zosta�a tylko wygnieciona trawa na kt�rej siedzia�.
Anzeer �u� prymk� tabaki. Zauwa�y� jego zdziwienie wywo�ane nag�ym
znikni�ciem przyjaciela.
- Poszed� gdzie� sobie- powiedzia� jedn� r�k� g�adz�c w�osy Mesfy.
- Zobacz�- odpar� rivelv wstaj�c.
- Pewnie poszed� si� odla�. Daj mu spok�j.
- Zobacz�.
Anzeer zrobi� wredn� min�:
- A co wy? Za r�czki si� prowadzacie?
Mesfa patrzy�a na rivelva. Naytrel spojrza� na ni�. Na Anzeera, potem zn�w
na ni�. Nie spuszcza�a z niego wzroku.
Nie min�a chwila, us�ysza� w oddali g�o�ne bekni�cie, wtedy usiad� na
miejsce.
- Ju� jestem!- z ciemno�ci wy�oni� si� Kostek.- Podla�em krzaki jak trzeba...
Anzeer u�miechn�� si� paskudnie. Splun�� w ognisko.
- M�wi�em- powiedzia�.
- Co m�wi�e�?- sztyleciarz usiad� na swoim miejscu.
- �e� krzaki podla�.
- A ty sk�d wiedzia�e�?
Anzeer odwr�ci� wzrok. By� z�y.
Braciszek Morten uderzy� w struny lutni zwracaj�c ich uwag�. Zacz�� gra�
spokojn�, cich� melodi�. Mesfa u�miechn�a si� i po�o�y�a wygodniej na kolanach
Anzeera.
Kostek zbli�y� si� do Naytrela, poda� mu kubek z winem:
- Znalaz�em kogo� w dwuk�ce - szepn�� tajemniczo.
- Co?
- W dwuk�ce tych �owc�w. Znalaz�em tam kogo�.
- Kogo znalaz�e�?
- Ciszej, Nayt. Id� i zobacz. W dwuk�ce le�y. Ma�y taki, chyba mocno go
obili.
Rivelv wypi� wino, wsta�, otrzepa� spodnie i poszed� nikn�c w czerni nocy.
Wok� panowa� nieprzenikniony mrok, �piewa�y cykady, hucza�y sowy. Tylko ksi�yc
i ognisko dawa�y tu nik�e �wiat�o pozwalaj�ce dojrze� co wi�kszy kamie� i
unikn�� ewentualnego potkni�cia si�.
Doszed� do g�az�w. Us�ysza� g�o�ne chrapanie dochodz�ce ze stoj�cego tutaj
wozu. To zapewne Milton E. Milton, pomy�la� rivelv. Facet ubrany jest jak
b�azen. Kto wie czy �pi, czy tylko udaje. Z takimi nigdy nic nie wiadomo.
W dwuk�ce le�a� zakneblowany nizio�ek. W ka�dym razie przypomina� nizio�ka.
By� ma�y, beczkowaty i odziany w �miesznie wygl�daj�cy zielony mundurek z
mankietami na kt�rych wyszyty mia� kr�tki napis: "Bereen". Jego pyzat�,
obro�ni�t� twarz zniekszta�ca�y ciemnogranatowe siniaki; jeden zamieni� jego oko
w pulchn� �liw�.
- A jednak Kostek by� trze�wy- mrukn�� do siebie Naytrel.
Poklepa� go po twarzy, ocuci�. Gdy nizio�ek otworzy� zdrowe oko, rivelv
nakaza� palcem milczenie i wyci�gn�� z jego ust brudn� szmat�.
- Cicho- powiedzia�.
Nizio�ek obliza� suche wargi:
- Ty nie jeste� jednym z nich, panie- zaszepta�.
- Ty chyba te� nie.
- Nazywam si� Berfod Bereen, z Talikardu pochodz�.. Pom�cie mi!!
- Ciszej!!
- Ajj.. Wybacz mi panie..
- Co ty tu robisz?- zapyta� rivelv.
- Wracam z Aplegate, z targ�w.. Wioz�em trunki, sk�ry i wybit� Aplegadzk�
stal do Talikard, gdzie mam w posiadaniu gospod�.
- A co tu robisz?
- Nie pami�tam zbyt wiele..- zmarszczy� brwi Berfod- Gdy�my przez most na
ost�pie przeje�d�ali, napadli nas zb�je i ograbi� chcieli... A to sprytne gady!
- Nie mia�e� ochrony karle?
- Mia�em Vighiego! Po co mi ochrona..- oburzy� si� nizio�ek- I �aden ze mnie
karze� ty.. Ty.. Co� ty w og�le za jeden?!
- Ciszej! Je�li jeszcze raz si� wydrzesz wetkn� ci t� szmat� z powrotem w
g�b�.
- Aj... Wybaczy pan.. Pomo�esz mi?
- Najpierw musz� si� dowiedzie� co ty robisz w tej dwuk�ce.
- Le�� w dwuk�ce!?- zakrzykn�� nizio�ek.
Naytrel szybkim ruchem zatka� mu usta wygniecion� szmat�. Rozejrza� si�
szybko. Berfod szamota� si� jak szalony, pr�bowa� wyplu� brudn� tkanin�.
Us�ysza� kroki.
Pech, pomy�la�. Kto� us�ysza� krzyki tego ma�ego kretyna.
Powoli si�gn�� po szable, nie wyci�gn�� ich z pochew. Kto� szed� od ogniska.
W �wietle ognia, Naytrel zobaczy� zgrabn�, szczup�� kobiec� sylwetk�.
- Spokojnie- us�ysza�- Nie obawiaj si� mnie.
Rivelv zmru�y� oczy. To by�a Mesfa.
- Czego chcesz?- zapyta� niepewnie- Ja ju� wracam do obozu.
Mesfa podesz�a do niego. Spojrza�a mu w twarz. U�miechn�a si�.
- Pewnie, �e tak. Nie b�j si�. Niczego nie powiem.
- Niby czego nie powiesz?
- Nie umiesz k�ama�, podr�niku. Jak si� tam nazywasz?
- Naytrel.
- Wiem �e rozmawia�e� z karze�kiem. S�ysza�am wszystko.
Jest �le, pomy�la� Naytrel.
- Ale nic nikomu nie powiem- Mesfa podesz�a do dwuk�ki- Nie nara�� ci� na
gniew Anzeera.
- Niby dlaczego mia�aby� tego nie zrobi�, pani?
- Bo Anzeer, to z�y cz�owiek a ja jestem jego �uczniczk�.
- W takim razie dlaczego si� go trzymasz?
- Gdybym tylko mog�a, ju� dawno bym go opu�ci�a. Ale jest to nie mo�liwe.
Nawet je�eli uda�oby mi si� uciec, pr�dzej czy p�niej z�apa�by mnie i ukara�.
- Wi�c co zrobisz?
- Opowiem ci co�, Naytrel. Pos�uchasz?
Uni�s� brwi ze zdziwienia. Zaskoczy�a go.
- Pos�ucham- odpar�.
- Chod�. Usi�d� obok mnie. Nie b�j si�. Nikt tego nie zobaczy.
Usiad�.
- Pochodz� z Fliari. Wiesz gdzie to jest?
- Fliari czyli..
- "Wi�niowe Wzg�rza" wiesz gdzie to jest?
- Nie.
- To malownicza wioska na po�udnie st�d. Daleko na po�udnie-zastanowi�a si�
chwil�-Cholera ju� sama nie pami�tam.. Nie wiem czy bym tam trafi�a.
- Do domu zawsze si� trafia- u�miechn�� si� lekko rivelv.
- Wiesz jak d�ugo nie widzia�am domu? Wiesz jak dawno mnie tam nie by�o?
Bardzo dawno. I raczej tam nie wr�c�.
- Dlaczego?
- Wiesz kim jest Anzeer? Kim jest Milton i Sznyta? Wiesz kim ja jestem?
Jeste�my... - przerwa�a. Wida� by�o, �e kolejne s�owa przychodz� jej z trudem-
Jeste�my z�odziejami, mordercami i najemnikami. Porywamy ludzi, �eby potem
sprzeda� ich na jakim� targu, jak przedmioty.
Naytrel zmarszczy� brwi.
- Napadli�my na tego nizio�ka kt�ry le�y w dwuk�ce. To jego w�z. Dwuk�ka
nale�y do tego rycerza Herna, czy jak mu tam.
- Dlaczego mi to m�wisz?
- A komu mam to niby powiedzie�? Jestem uwi�ziona, Naytrel. Niedawno
dowiedzia�am si�, �e kr�tko po moim wyje�dzie m�j rodzinny dom spalono a
rodzic�w wywiezion