4741
Szczegóły |
Tytuł |
4741 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
4741 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 4741 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
4741 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Grzegorz Buchwald
"Krater Kahr-hor"
Ksi�ga I "Ucieczka z Doliny �mierci"
Rodzia�y 1-13 publikowane by�y w internetowym periodyku Fanhrenheit.
Publikacja niniejsza obejmuje te rozdzia�y i dwa kolejne - 14-15.
Prolog
Mrok zapada� nad szarzej�cymi, ci�gn�cymi si� po odleg�y horyzont
wodami ogromnego jeziora.
Ch�opiec nigdy nie widzia� tak bezkresnej przestrzeni. Ostatnie,
pe�gaj�ce na szczytach drobniutkich zmarszczek, czerwono-
pomara�czowe b�yski, znika�y coraz szybciej, zapadaj�c si� kolejno w
zielonkawe odm�ty. Pobliskie zaro�la, sta�y si� ciemnym, nieregularnym
pasem na tle granatowego nieba i przera�a�y skrywan� niewiadom�.
Gragh dziwi� si�, �e s�o�ce nad jeziorem zachodzi tak wolno. Tam
sk�d pochodzi�, mrok panowa� przez wi�kszo�� dnia. W mroku ton�o
wszystko co zna�, a s�o�ce tylko na kr�ciutko pojawia�o si� nad
drzewami po jednej stronie polany, by niemal natychmiast schowa� si�
po drugiej.
Tymczasem s�o�ce zasz�o, chowaj�c si� ca�kowicie za wrastaj�cymi w
niebo urwistymi ska�ami. Mrok g�stnia�. R�ce trzymaj�ce koniec
cienkiej linki, skr�conej z kr�liczych jelit, wilgotnia�y coraz bardziej,
strach zwil�a� plecy zimnym potem, a wyobra�nia jakby na przek�r jego
postanowieniom, wyrywa�a z g�adkiej tafli jeziora coraz to nowe
demony.
Jedynym jego pragnieniem by�o rzuci� si� do ucieczki. Nie mia�
jednak poj�cia, w kt�r� stron�. Mija�y niezliczone chwile wyczekiwania.
Ka�de zmru�enie powiek odlicza�o stoj�cy w miejscu czas. Wpatrywa�
si� w ksi�yc, kt�ry jaki� czas temu wyp�yn�� na niebo i stanowi� teraz
jedyny jasny punkt nie budz�cy l�ku. Zastanawia� si�, jakim sposobem
przemierzy� kwart� nieba. Nie widzia� przecie�, by si� porusza�. Wisia�
na niebie niczym nocne ognie na kamiennych murach Grodu, kiedy
spowijaj� go dymy i mg�a, i gdy wida� tylko ich kulist� po�wiat�
przebijaj�c� przez mleczne opary.
"Czary" - pomy�la�, rzuci� g�ow� na boki i zn�w wlepi� wzrok w
ksi�yc. Nagle, linka przywi�zana do jego d�oni drgn�a. Serce wype�ni�
przyp�yw emocji.
"Mo�e wreszcie uda mi si� co� z�owi�"- pomy�la� i poczu�, jak
�o��dek skr�ca si� kolejny raz w g�odowy w�ze�. My�l o zjedzeniu ryby
po wielu godzinach g�od�wki doda�a mu si� i u�mierzy�a na chwil� b�l.
Szarpn�� wi�c link� z ca�ej si�y w nadziei, �e ko�ciany hak wbije si� w
cia�o stworzenia na tyle g�upiego, by po�akomi� si� na kawa�ek
�mierdz�cego mi�sa, kt�re zdoby� w walce o odpadki, wyrzucane
codziennie z Grodu.
Nikt z biedoty koczuj�cej dzie� i noc u st�p ska� tworz�cych mury
Grodu nie pami�ta, od jak dawna to trwa. Odpadki spada�y z g�ry
codziennie. Zrzucano je za ka�dym razem w innym miejscu i o innej
porze, by ludzie nie gromadzili si� t�umnie i nie pozabijali w walce
o nie, do czego i tak cz�sto dochodzi�o.
Ka�de pokolenie pami�ta to w ten sam spos�b: "tam, pod murami,
mo�na znale�� co� do zjedzenia i ubrania ". Od czas�w jakie ogarnia
pami�� koczuj�cych pod Grodem, odbywa si� ten sam codzienny
rytua�: ka�dy pr�buje przewidzie�, gdzie z nieba spadnie ca�e dobro
�wiata, kr��y nerwowo wzd�u� kamiennych mur�w z zadart� g�ow�,
�cierpni�tym karkiem i skroniami p�kaj�cymi od wytrzeszczania oczu.
Kto �yw stara si� pierwszy dostrzec postacie zakryte twardymi jak
d�bowa trzaska sk�rami, nios�ce kosze z odpadkami, by zaj�� mo�liwie
najlepsze miejsce.
Kiedy wszystko si� ko�czy i wiadomo, �e nic ju� z mur�w nie
spadnie, �ywi zbieraj� cia�a zadeptanych i wynosz� w g��b lasu, gdzie
kr���ce nieustannie watahy wilk�w, tylko czekaj� na okazj� do uczty.
Potem wracaj� na swoje miejsca, siadaj� na ziemi pod go�ym niebem.
Jedni ciesz� si� tym, co zdobyli, inni zazdro�nie spogl�daj� na s�siad�w.
Odwieczny zwyczaj nakazuje, �e gdy na ziemi nie le�y nic, co zosta�o
zrzucone z g�ry, nikt nikomu nie mo�e zabra� tego, co innemu uda�o
si� zdoby�. Dzieje si� tak wed�ug prostej zasady: "chcesz, by jutro dano
ci spok�j - nie okradaj nikogo dzisiaj". A noc�, rozpalaj� ogniska,
odstraszaj�ce dzikie zwierz�ta i wczo�guj� si� pod dachy sza�as�w
uplecionych z ga��zi i trzcin.
Ludzie z osad rzadko zjawiali si� pod murami. Tylko wyj�tkowa bieda
lub przypadek sprawia�y, �e pojawiali si� tam, w�r�d �mierdz�cych i
wiecznie brudnych n�dzarzy, kt�rzy wol� koczowa� pod Grodem,
czekaj�c na to co spadnie im z mur�w, ni� pracowa�.
Tego dnia w�a�nie, Gragh przypadkiem znalaz� si� pod Grodem akurat
w momencie, gdy pozbywano si� tego, co zb�dne za murami. Kiedy
zdoby� obro�ni�t� t�ustym mi�sem ko��, a w dodatku nie zgin�� w
t�ocz�cej si� pod blankami fortecy ci�bie �achmaniarzy, wydawa�o mu
si�, �e spotka�o go podw�jne szcz�cie. Teraz jednak odda�by i ko��, i
wszystko, co mia� przy sobie, i na sobie, by cofn�� si� do poranka, i
nigdy nie opuszcza� swego legowiska. Wszystko, co go p�niej
spotka�o, zdawa�o si� koszmarnym snem, z kt�rego nie m�g� si�
obudzi�.
Siedz�c na brzegu jeziora i rozpami�tuj�c wydarzenia ostatnich
kilkunastu godzin nie wiedzia�, �e zapocz�tkowa�y one najwi�ksz�
przygod� jego �ycia.
Rozdzia� 1
Ledwie si� obudzi� i przetar� oczy, ruszy� spiesznie w stron� Partun do
Gursuka, jedynego znachora w Dolinie Grodu. Gdy las sko�czy� si�, z
mi�kkiego, suchego poszycia, wyszed� na poro�ni�ty traw� jego skraj.
Gragh chodzi� t� drog� bardzo cz�sto. Zna� na niej ka�dy kamie� i k�p�
trawy, i by trafi� do celu, m�g� zamkn�� oczy pozwalaj�c nie�� si�
nogom. Oczy jednak mia� otwarte, cho� bezmy�lnie wpatrzone w mokr�
od porannej rosy i mg�y traw�.
My�la� akurat, jak dobrze by�oby jeszcze le�e� w swoim k�cie chaty i
napawa� si� ciep�em bij�cym od resztek �aru z ogniska, gdy nagle
zauwa�y�, jak niezmiennie szaro-ksi�ycow� tafl� pokrytej ros� trawy,
zaczyna rysowa� ciemnozielona szrama. Czarna krecha ruszy�a jak
�ywa spod jego st�p rwanymi zakosami. Nie dopatrzy� si� w tym
niczego nieziemskiego, wi�c ruszy� wzd�u� niej, �cigaj�c jej uciekaj�cy
pocz�tek.
�lad, rysowany na otrzepywanych z kropli rosy �d�b�ach trawy,
wyd�u�a� si� z ka�d� chwil�. Ju�, ju� mia� dopa�� to, co tak szybko
porusza�o si� w trawie, gdy nagle prawa noga wpad�a w spulchnion�
przez krety ziemi� i poczu�, jak jego cia�o wymyka si� spod kontroli i
bezw�adnie leci do przodu. Nie spu�ci� jednak wzroku z ciemniej�cej
przed nim linii, kt�ra nagle zacz�a wpada� mu pod brzuch. Upad�.
Gdy z j�kiem odtoczy� si� na bok, dostrzeg� zbieraj�ce si� do ucieczki,
zielonkawe cia�ko jaszczurki. Zaczyna�a biec coraz szybciej.
Odruchowo uni�s� r�k� i uderzy� otwart� d�oni� w miejsce, gdzie za
mo�liwy do przewidzenia u�amek chwili mia�a si� znale��. Trafi�.
Poczu� pod d�oni� ruch. Zacisn�� pi�� i uni�s� j� do g�ry. Popatrzy� na
plamist�, zielonkaw�, owaln� paszcz� i u�miechn�� si� tryumfalnie.
"Mam ci�."- pomy�la� i zacz�� si� podnosi�.
Rosa z trawy, w kt�r� upad�, przesi�kn�a ubranie. Lepkie zimno
przylgn�o do jego cia�a. "Brrrr"- zadygota� podnosz�c si�. Sta� chwil�,
przypatruj�c si� trzymanej przed twarz� jaszczurce. Zda�o mu si� przez
moment, �e w jej oczach dostrzega jak�� przedwieczn� m�dro��.
Przyjrza� si� jej uwa�niej. Przemkn�o mu nawet przez g�ow�, by j�
pu�ci�, gdy kolejny skurcz skr�ci� mu trzewia. Nie jad� od do�� dawna.
Zwierz�ta nie maj� lito�ci w walce o przetrwanie. Le�n� pum�, kt�ra
rozszarpa�a jego m�odsz� siostr� nie obchodzi� wyraz jej oczu - by�a
g�odna; taki pow�d wystarczy� aby zada� �mier� innej istocie. Dlaczego
mia�by by� lepszy od dzikiego zwierz�cia?
Wspomnienia tragicznych wydarze� sprzed pi�ciu zim stan�y mu
przed oczyma. Stare blizny zapiek�y, jakby dopiero teraz matka zrywa�a
z nich opatrunki z wygotowanych szmat.
W nag�ym przyp�ywie �alu i w�ciek�o�ci ruszy� r�k� w kierunku ust i
jednym k�apni�ciem po��k�ych z�b�w odgryz� jaszczurce g�ow� . Jego
usta wype�ni� smrodliwy smak. Wstrzyma� oddech. Kilka szybkich
ruch�w szcz�ki i pierwszy k�s wpad� do �o��dka. Przez chwil� zrobi�o
mu si� niedobrze. Lekko zgi�ty, poczeka� a� to co po�kn�� "u�o�y" mu
si� w brzuchu. "Uffff" - westchn�� i wyprostowa� si� . Jaszczurka bez
g�owy wi�a si� w jego d�oni. Spojrza� na jej tuszk� i wsadzi� za pazuch�.
Strzepn�� zwisaj�c� mu z palca kropl� krwi, a d�o� wytar� o kapot�.
D�ugo jeszcze czu� �askocz�ce �ebra drgania jej mi�ni. Nie by�o mu
jednak do �miechu. W najg��bszej �wiadomo�ci wiedzia�, �e zada�
�mier�, a jego ofiara nie�wiadomymi odruchami martwego ju� cia�a
przypomina�a mu o tym.
Ruszy� dalej. Po chwili, poprzez coraz rzadsze, zielone od mchu pnie
starych sosen, dostrzeg� pierwsze, postrz�pione zarysy Grodu. Spoza
nich w dzie� i w nocy dobywa�y si� k��by dym�w i pary. Czasami
ci�kie powietrze nie mog�o unie�� si� wraz z nimi ku niebu, a w�wczas
mleczny opar przelewa� si� mi�dzy postrz�pionymi skalnymi iglicami
stercz�cych z czarnych i poszarza�ych od py��w i nalot�w mur�w
Grodu, i sp�ywa� w d�, zalewaj�c dolin� rozrywaj�cym p�uca odorem.
Mury pi�y si� miejscami na wysoko�� dziesi�ciu m�czyzn. Nie by�y
tworem cz�owieka. Wygl�da�y raczej, jak ma�a, wydr��ona w �rodku
g�ra, o prawie pionowych, jednolitych �cianach, kt�ra wyros�a w
samym �rodku doliny. Ich powierzchnia nie by�a g�adka, przeciwnie,
sprawia�a wra�enie ulanej z jednolitej, szaroczarnej porowatej masy.
Podobnie wygl�da�y kopczyki, kt�re w dzieci�stwie robi� z innymi
ch�opcami z g�stego b�ota. Zabawa polega�a na tym, �e jeden z
kompan�w dzieci�cych zabaw trzyma� oparty o ziemi� gruby kij, a
drugi oblewa� go b�otn� papk�. Kiedy tw�r zasech�, wygl�da� niemal jak
ma�a podobizna Grodu. Wystarczy�o zaostrzonym patykiem wyskroba�
skalne iglice i szczeliny strzelnicze, i grodzik by� got�w.
Korona mur�w by�a postrz�piona, a wyr�bane w niej nieregularne
z�by i naturalne, stercz�ce w niebo iglice, wygl�da�y ponuro i gro�nie.
Na wysoko�ci dw�ch m�czyzn od g�ry, na niemal ca�ym obwodzie
�cian, wyd�ubano w twardej skale rz�d pionowych szczelin. By�y to
jedyne otwory, kt�re mo�na by�o dostrzec na licz�cej oko�o sze��
tysi�cy krok�w d�ugo�ci mur�w. Poni�ej nie by�o ju� ani bram, ani
drzwi, ani okien. Nikt nie mia� poj�cia, jak mieszka�cy Grodu dostaj�
si� do �rodka. Gdyby nie przekazywane przez kolejne pokolenia
opowie�ci i pojawiaj�cy si� codziennie na murach Stra�nicy Grodu,
b�d�cy jedynym �wiadectwem istniej�cego wewn�trz �ycia, mo�na by
przypuszcza�, �e nikogo za murami nie ma.
Co jaki� czas spoza mur�w dobiega�y pokrzykiwania ludzi (cho� s��w
nie dawa�o si� zrozumie�), oraz odg�osy g�uchych uderze�, jakby kto�
olbrzymi� ska�� wali� o ziemi�. Nigdy nikt "stamt�d" nie interesowa� si�
lud�mi pod murami. Nie mogli przecie� wej�� do �rodka, ani w inny
spos�b zak��ci� �ycia wewn�trz Grodu. By�y te� inne powody, dla
kt�rych pozostawiano nie tylko ich ale i ca�� dolin� w spokoju. Tego
jednak Grach mia� si� dowiedzie� znacznie p�niej.
Ca�y teren wok� Grodu, w promieniu dw�ch tysi�cy krok�w, wznosi�
si� mocno ku g�rze. Ze stok�w wzniesienia, na kt�rym sta�, z
p�nocno-zachodniej i po�udniowo-wschodniej strony, wyp�ywa�y
dwie rzeki ��cz�ce si� dalej w jeden nurt. Rzeki wyp�ywa�y spod ziemi i
pod ziemi� znika�y. U ich �r�de�, a raczej miejsc, gdzie wyskakiwa�y
pe�nym strumieniem na powierzchni�, le�a�y osady Sura i Partun. Kepa,
trzecia z osad podgrodzia le�a�a od strony Grodu, w po�owie drogi
mi�dzy nimi, na p�nocno-zachodniej odnodze.
Gragh min�� Gr�d. Po chwili w oddali dojrza� dymy snuj�ce si� znad
przyklejonych do ziemi kopulastych lepianek Partun, osady, w kt�rej
nie by�o wi�cej chat ni� mia� palc�w u r�k.
Chata szamana le�a�a na uboczu - poza osad�, bardziej na po�udnie,
w stron�, gdzie rzeki wyp�ywaj�ce spod Grodu ��czy�y sw�j bieg; sta�a
nad sam� rzek�, na niewielkim wzniesieniu.
Gursuk, szaman, by� bratem matki Gragha. Gdy Gragh straci� ojca
Gursuk zaj�� si� nimi. By� najbogatszym mieszka�cem Doliny. Jego
bogactwo nie przejawia�o si� w posiadanym dobytku, bo w�a�ciwie nie
posiada� wi�cej ni� inni, nigdy jednak nie g�odowa�. Ludzie dbali o
niego i szanowali go, a on leczy� ich rany i rozstrzyga� spory.
Gragh zdradza� pewne rodzinne cechy, czyni�ce z niego kandydata na
nast�pc� starego Gursuka. Chodzi� wi�c cz�sto s�ucha� jego opowie�ci i
poda�, przekazywanych z pokolenia na pokolenie, oraz obserwowa�,
jak starzec uzdrawia chorych i szepcze zakl�cia wywo�uj�ce zjawy.
Lubi� tam chodzi� - stary Gursuk by� dla niego dobry. Nigdy nie
wybucha� gniewem i cierpliwie wyja�nia� wszystko o co zapyta�. A je�li
by� zaj�ty kt�r�� ze swych tajemnych czynno�ci, Gragh siada� w swoim
ulubionym k�ciku, na stercie sk�r, mi�dzy dwoma wypchanymi psami
u�o�onymi w pozycji "waruj" z przednimi �apami wyci�gni�tymi przed
siebie i podpieraj�cymi ogromne �by. Tam, w najwi�kszym mroku,
m�g� niezauwa�any przez go�ci odwiedzaj�cych szamana, obserwowa�
wszystko co si� dzieje wewn�trz i s�ysze�, co dzieje si� na zewn�trz
chaty. Kiedy znudzi�y go wydarzenia, rozgl�da� si� wok� siebie i
wdycha� niepowtarzalne zapachy. Te znane: korzeni, sk�r, w�dzonego
mi�sa, i te, kt�re rozr�nia�, cho� nie umia� rozpozna� ni nazwa�.
Podziwia� porozwieszane po �cianach rytualne maski, sk�ry zwierz�t i
bro� o tak dziwnych kszta�tach, �e nie m�g� sobie nawet wyobrazi� do
czego mog�a s�u�y�.
Przez nagromadzenie sprz�t�w, chata wydawa�a si� przytulna, cho�
nie brakowa�o w niej przestrzeni. Na samym �rodku, jak w ka�dej innej
lepiance w Dolinie, umieszczone by�o palenisko. TO palenisko nie by�o
jednak zwyk�e. Jasny kr�g dziennego �wiat�a padaj�cy z otworu
dymnego w suficie, o�wietla� dwa ograniczaj�ce je kr�gi. Wewn�trzny
kr�g u�o�ony by� z ociosanych, bia�ych niegdy� kamieni. Widzia�
pewnego razu, jak starzec potkn�� si� o jeden z nich i wyrwa� go z
pod�o�a. To, co by�o zakopane i nieokopcone, zabiela�o w p�mroku
chaty, jak kora starych drzew rosn�cych tu i �wdzie w okolicach polan i
na skrajach las�w, drzew, kt�re nawet kiedy s� m�ode, maj� kor� bia��
jak w�osy Gursuka. Zewn�trzny, ni�szy kr�g u�o�ono z psich czaszek.
Czaszki wklejone by�y �uchw� w glin�, kt�ra tworzy�a dooko�a ogniska
szerok� na dwie stopy opask�. Kiedy p�omienie migota�y w pustych
oczodo�ach i odbija�y si� z�owieszczym �wiat�em od pot�nych z�b�w
rozwartych paszcz, ch�opaka przebiega� dreszcz. Kiedy� stary szaman
zauwa�y� wyl�k�e oczy ch�opaka zapatrzone w zewn�trzny kr�g i
odezwa� si�:
-Nie masz si� czego ba�. Te psy same przysz�y tu umrze�, a ich
duchy czuwaj� nad tym miejscem i nade mn�. Wiem, �e czuwaj� i
b�d� czuwa�y tak�e nad tob�, synu mojej siostry. Wiem r�wnie�, �e i do
ciebie b�d� przychodzi� po ostatni przyjazny dotyk w godzinie �mierci -
m�wi�c to si�gn�� r�k� do szyi i zdj�� delikatnie talizman wisz�cy na
cienkiej, czarno-siwej lince uplecionej z jakich� w�os�w.
-Zawie� go na szyi i no� zawsze. Ten talizman b�dzie ci� chroni�.
-Co to jest? - zapyta� ch�opak, trzymaj�c przed oczami ko�ysz�cy si�
kawa�ek czego�, co przypomina�o psi� g�ow�.
-To jest talizman wykonany przez Zendragha, najwi�kszego szamana
mieszkaj�cego w tej chacie, twojego pra, pra... Sam nie wiem, kt�rego
pradziada. By� najwi�kszym magiem jakiego nosi�a ta ziemia. Posiad�
tajemnice, kt�rych sedna nikt ju� nie pami�ta. By� cz�owiekiem dobrym
i �agodnym. Wszystkie istoty obdarzone cho� odrobin� rozumu
przychodzi�y do niego po pomoc. Ze wszystkich zwierz�t znanych
cz�owiekowi, pies jest najrozumniejszy i w�a�nie psy upodoba�y sobie
Zendragha szczeg�lnie.
Pewnej burzliwej nocy zjawi�a si� u niego suka imieniem Girrar. By�a
stara ju� i schorowana. Mia�a dwadzie�cia zim. Jej wylenia�e futro roi�o
si� od robactwa, a na domiar z�ego mia�a z�aman� nog�. Strasznie
cierpia�a. �y�a dot�d z �aski swoich pobratymc�w. Musisz bowiem
wiedzie�, �e nasze psy cechuje szczeg�lna, ponadzwierz�ca m�dro��.
Nie pozwalaj� umiera� z g�odu swoim starym towarzyszom. Wiedz�
dok�adnie w jakim zak�tku lasu do�ywa swoich dni psi starzec. Nosz�
mu jedzenie, wylizuj� jego rany i strzeg�, by nie zagryz�y go wilki.
Girrar by�a najstarszym z ps�w i posiad�a m�dro�� i do�wiadczenie
wi�ksze ni� niejeden cz�owiek. By�a jednak psem i rz�dzi�a ni� inna
natura. Tak wi�c dziesi�tki, a raczej setki lat temu, stan�a w drzwiach
tej chaty. Zendragh spojrza� na ni� i zaprosi� do �rodka. Wesz�a ze
zwieszonym �bem. Z�amana ko�� biodrowa, kt�ra przebi�a sk�r�,
stercza�a ponad jej grzbiet sprawiaj�c zapewne niewyobra�alny b�l.
Stan�a i spojrza�a swymi prawie �lepymi oczyma na maga. I w�wczas,
ku jego zdumieniu, wewn�trz jego g�owy rozbrzmia�y s�owa: "Zabij
mnie". Zendragh patrzy� jej w oczy i wiedzia�, �e Girrar jakim�
sposobem m�wi do niego. Wiedzia� o co jej chodzi i jego serce
wzdrygn�o si� na my�l, �e mia�by zrobi� jej krzywd�. "Zabij mnie"-
us�ysza� ponownie. Tym razem bez namys�u odwr�ci� si� za siebie i
si�gn�� po zawini�tko z zio�ami. Zio�a by�y �rodkiem nasennym, jednak
przedawkowane nios�y �mier�. Zmiesza� je z t�uszczem ryby i po�o�y�
na kawa�ku sk�ry przed Girrar. Girrar zjad�a wszystko i leg�a. Zendragh
usiad� przy niej, u�o�y� jej �eb na swoich kolanach i zacz�� j� g�aska�. Po
chwili Girrar ostatni raz spojrza�a na niego i zamkn�a oczy. W jego
g�owie natomiast rozleg� si� szept: "Z moich w�os�w spleciesz rzemie�,
a z k��w i ko�ci sporz�dzisz amulet w kszta�cie psiej g�owy. B�dziesz go
nosi� ty i twoi potomkowie, a jego moc b�dzie was chroni�."
Zendragh by� przyzwyczajony do obcowania z demonami, duchami i
si�ami niepojmowalnymi ludzkim rozumem, jednak to wydarzenie
wstrz�sn�o nim. Siedzia� tak do �witu wspieraj�c i g�aszcz�c od dawna
martwy, ostyg�y ju� �eb zwierz�cia. Dopiero rzadko s�yszane w Dolinie,
jazgotliwe wycie psa przed chat�, wyrwa�o go z odr�twienia. Przez
nast�pne dni nie wychodzi� z chaty, a kiedy wyszed�, na jego szyi
wisia�o to, co trzymasz w d�oniach, za� wok� chaty sta�y psy. Chcia�
przej�� z trzyman� na r�kach zawini�t� we w�asna sk�r� Girrar i zanie��
j� na Polan� Sad, lecz psy nie chcia�y si� rozst�pi�. Po�o�y� cia�o Girrar
na ziemi i cofn�� si�. Psy podchodzi�y kolejno i z�era�y po kawa�ku cia�o
towarzyszki. Po chwili nie by�o ju� �ladu po Girrar, a dla Zendragha i
wszystkich jego potomk�w zacz�� si� nowy rozdzia�, bo od tej pory
ka�dy pies, kt�ry zapragn�� skr�ci� swe m�ki i umrze�, pojawia� si� w
pod tym dachem, a jego cia�o k�adzione przed chat� znika�o do �witu
bez �ladu. Jedyn� pami�tk� po nich s� te czaszki porozwieszane na
�cianach i tworz�ce zewn�trzny kr�g.
-M�w dalej Gursuk - poprosi� ch�opak, a jego policzki p�on�y jak �ar
ogniska.
Stary zaduma� si�. Jego twarz poci�ta tysi�cem zmarszczek mieni�a
si� wszystkimi barwami p�omieni. Wygl�da� jak faluj�cy czerwieni�
demon ognia, kt�ry w�a�nie opu�ci� hucz�ce po�rodku chaty ognisko.
Milczenie nie trwa�o zbyt d�ugo.
-Wewn�trz tego talizmanu jest trucizna. Nie jest to ta sama trucizna,
kt�rej u�y� Zendragh. Ta zabija szybciej ni� sztylet wbity w serce. -
M�wi�c to przekr�ci� ostro�nie jeden z k��w, z kt�rych zrobione by�y
uszy psiej podobizny i pokaza� ch�opcu. Wn�trze ko�cianego ucha by�o
lekko zaci�te, a w szczelince znajdowa�o si� kilka okruch�w siwego
proszku.
-Tyle wystarczy by zabi� psa. Nigdy si� nie wahaj, gdy kt�ry�
przyjdzie. W�a�nie �mier� jest tym, czego stoj�c przed tob� b�dzie
pragn�� najbardziej, a ostatnia droga jak� przemierzy� by spojrze� ci w
oczy b�dzie najd�u�sza w jego �yciu. Nie pozw�l by odby� j� na pr�no.
To wszystko. Psy zwi�zane s� z nami na dobre i z�e. Przed wiekami
przyw�drowa�y z nami w to miejsce i broni� nas po dzi� dzie� nie
��daj�c niczego w zamian. S� m�dre, bo maj� w sobie krew ps�w,
kt�re towarzyszy�y naszym przodkom. S� dzikie, bo krew tamtych ps�w
zmiesza�a si� z krwi� wilk�w, tworz�c now� ras� dzielnych i
walecznych obro�c�w.
Stary zaduma� si� chwil�.
-M�w dalej Gursuk, m�w prosz� - szepn�� b�agalnie Gragh, a jego
my�li wirowa�y niczym k��by dymu nad chatami, gdy jesienny wiatr
hula po dolinie i �wiszczy w ga��ziach starego d�bu. Nie doczeka� si�
jednak dalszego ci�gu opowie�ci.
-Jutro- us�ysza�. - Dzisiaj jest ju� p�no i musisz wraca�.
Po chwili jednak, gdy ch�opak zamiast wsta� i odej�� siedzia� dalej
wpatrzony w przymglone wiekiem oczy szamana, us�ysza�
wypowiadane cichym szeptem dziwne s�owa. Najdziwniejsze jednak
by�o to, �e nie jego uszy s�ucha�y zda� wypowiadanych przez starca. Do
uszu dociera� tylko niewyra�ny syk powietrza wci�ganego i
wypuszczanego w takt s��w podczas, gdy ich znaczenie rozbrzmiewa�o
w jego g�owie, gdzie� tam, gdzie m�wi� do nas postacie z naszych sn�w
lub gdzie s�yszymy d�wi�ki katarynki, gdy tracimy przytomno��. Patrzy�
na Gursuka jak zahipnotyzowany, gdy ten zacz��:
-Jestem ju� stary. Oczy mojego cia�a s�abn�, cho� oczy umys�u widz�
coraz lepiej. Oczy mego cia�a nie widz� dobrze twojej twarzy, cho�
oczy mojego umys�u wyra�nie widz� twoj� dusz�. Nie posiad�em, jak
W�adca Grodu, tajemnicy przed�u�ania sobie �ycia. Nied�ugo umr� i
czas, bym przekaza� ci wszystkie tajemnice zwi�zane z tym miejscem i
ca�� swoj� wiedz�. Ciebie wybra�em na mego nast�pc�. Wybra�em ci�
nie dlatego, �e jeste� moim krewnym, lecz dlatego, �e posiadasz moc i
zdolno�ci jakich nie ma i nie mia� �aden znany mi cz�owiek. Jeste�
m�ody i beztroski. I dobrze! Lata beztroski przypadaj� na m�odo�� i
w�a�nie w m�odo�ci trzeba j� wykorzysta�, by nie zaskoczy�a nas
w�wczas, gdy potrzebna b�dzie rozwaga. Czas jednak obdarzy� ci�
bogactwem wiedzy. Wiedza ta pomo�e ci opanowa� umys�, rozwija� si�
i nabiera� do�wiadczenia, bez kt�rego twoje zdolno�ci nigdy si� nie
ujawni� i nie nabior� pe�nej mocy. Jak widzisz jestem ju� stary i teraz
dopiero zaczynam poznawa� moce drzemi�ce w umy�le cz�owieka. Nie
zd��� ich ani rozwin��, ani wykorzysta�. Ty jeste� Zem-a-Norr, czuj�
to ca�� sw� moc�! Ty uwolnisz �wiat od W�adcy Grodu Horghar,
kt�rego prawdziwego imienia nikt nie zna. Przyjd� jutro skoro �wit.
M�j czas si� ko�czy, a musz� ci� jeszcze wiele nauczy�.
Sko�czy� nagle, po czym popchn�� otumanionego i p�przytomnego
Gragha ku wyj�ciu. Kiedy owia�o go �wie�e powietrze us�ysza� chrz�st
opadaj�cej za nim kotary sporz�dzonej ze sznurk�w z nanizanymi na�
ma�ymi, bia�o-kremowymi kosteczkami i czaszkami gryzoni oraz
ptak�w.
Ruszy� spod chaty szamana. Szumia�o mu w uszach. Zupe�nie nie
wiedzia� jak znalaz� si� w domu. Nic nie zjad�, cho� matka postawi�a
przy ognisku misk� zio�owej zupy z kilkoma oczkami rybiego t�uszczu.
Na jej widok skrzywi� si� i ruszy� w kierunku swego k�ta. Leg� na
pos�aniu i przykry� si� narzut� po�atan� z kawa�k�w futer przer�nych
zwierz�t i strz�p�w materia��w. Ca�y si� trz�s�. Zamkn�� oczy, lecz
zaraz je otworzy� - musia�, bo kiedy by�y zamkni�te zdawa�o mu si�, �e
leci gdzie� wiruj�c w ciemno�ci. Mimo to zasn�� bardzo szybko. Umys�
wym�czony przez czarownika potrzebowa� odpoczynku.
Rozdzia� 2
Wiedzia�, �e to najbezpieczniejsza droga prowadz�ca do Partun, osady
na po�udniowy-wsch�d od Grodu. Szed� bezmy�lnie z oczami
wlepionymi w srebrzyst� od nocnej rosy powierzchni� ��ki, kt�ra
wydawa�a si� matowa i martwa. Wok� panowa�a cisza. Czu�, jak jego
sk�rzane �apcie owini�te linkami z �yka pokrzywy, wype�nia wilgo� i
zi�b. Silniej �ci�gn�� po�y rozlatuj�cej si� kapoty i przyspieszy� kroku.
Obietnica poznania tajemnic gna�a go przed siebie, a ciekawo�� jak bat
smaga�a jego umys� i wwierca�a si� w dusz�.
Rych�o dotar� do Grodu. Spogl�da� teraz nerwowo w jego czarno-
siwe mury, u kt�rych podstawy s�a�a si� mg�a. Jej wzlatuj�ce w niebo
mlecznobia�e strz�py, snu�y si� majestatycznie i rozp�ywa�y na
wysoko�ci jego g�owy. Ci�kie ska�y zdawa�y si� unosi� w powietrzu.
Szed� w pewnym oddaleniu od mur�w, by we mgle nie wpa�� na
jednego z le��cych na ziemi �ebrak�w, kt�rzy strasznie przeklinaj�
widz�c kogo� obcego, cho� zazwyczaj nie robi� nikomu krzywdy w
obawie przed zemst� ze strony ludzi z osad. Szed� czujnie maj�c
nadziej�, �e w por� co� us�yszy, bo zobaczy� cokolwiek przez mg��
by�o raczej trudno. Wisiorek-amulet rozpiera� si� pod ubraniem
upewniaj�c Gragha, i� wczorajszy dzie� nie by� snem.
Szed� usi�uj�c sobie przypomnie� ka�de s�owo jakie pad�o wczoraj w
chacie Gursuka i ka�dy towarzysz�cy s�owom gest, gdy nagle us�ysza�
za sob� t�tent lekkich �ap. Po chwili do pierwszej galopuj�cej w
porannym oparze istoty do��czy�y inne. Odwr�ci� si� b�yskawicznie.
"Wilki" - pomy�la�, stan�� i zadr�a�. Ju� zamierza� biec w stron�
ognisk, kt�rych dogasaj�cy �ar jak mu si� zdawa�o widzia� przed
momentem gdzie� po lewej, lecz nie m�g� si� poruszy�. Zamar� w
bezruchu i patrzy� jak mg�a na tle zamczyska zaczyna falowa� i zbija�
si�. Ju� zaczyna� rozr�nia� zarysy i kszta�ty: �eb, uszy, �apy... Faluj�c i
drgaj�c ko�ysa�a si� przed nim wielka jak on sam posta� psa. Patrzy�a na
niego monstrualna zjawa, z�o�ona jakby z cia�niej i lu�niej zbitych
k��b�w tworz�cych jej przestrzenny obraz. W pewnym momencie
zjawa drgn�a i psopodobny ob�ok z czarnymi oczodo�ami wlepionymi
w niego pop�yn�� w jego stron�. Gragh zacisn�� powieki i napi��
mi�nie. Zjawa przep�yn�a przez jego cia�o. Nie poczu� nic poza tym,
�e m�g� si� ju� poruszy�. Nie chcia� jednak. Czu� si� bezpieczny -
by�(!) bezpieczny. Zgroza i strach prys�y bezpowrotnie, jak by nigdy nie
wst�powa�y w jego serce i nie wype�nia�y go przed chwil� przera�eniem.
Odetchn�� i odwr�ci� si� by ruszy� dalej. Zn�w zamar� - wok� niego
sta�y psy, a tu� u jego st�p sta� na chwiej�cych si� nogach stary Kidrar.
Pozna� go cho� nie widzia� od dw�ch lat. By� teraz �lepy, a jego siwy
pysk dr�a�. Gragh kucn�� i obj�� go. W tym samym momencie w jego
g�owie rozleg� si� szept "Zabij mnie". Ch�opak si�gn�� bezwiednie do
szyi i dotkn�� amuletu. Nigdy tego nie robi� wi�c nie by� to wyuczony
odruch. Co� nim kierowa�o. Jednak teraz, gdy poczu� w d�oni
nieregularny kszta�t amuletu wisz�cego na cienkiej splecionej z psiej
sier�ci i jelit lince, przypomnia� sobie do czego s�u�y. Zawaha� si� i
spojrza� w niewidz�ce, mleczne, jak otaczaj�ca ich mg�a, oczy psa. Po
raz drugi w jego g�owie rozleg� si� szept "Nie wahaj si� i uczy� to
zaraz". Dr��cymi palcami wyj�� zatyczk� z amuletu, otar� proszek o
czarne wargi Kidrara i nie �miej�c na niego patrze�, zatka� amulet. Pies
obliza� si�. Gdy mlasn�� psi j�zor, Gragh spojrza� w jego kierunku.
Zdo�a� jeszcze chwyci� Kidrara za �eb, by nie upad� nagle, cho� nie
mia�o to ju� najmniejszego znaczenia - pies ju� nie �y�. Popatrzy� na
niego i poszed� dalej pe�en smutnych my�li.
Min�� le��c� po prawej stronie osad� Kepa i gdy zacz�� ju� traci�
nadziej�, i� droga wzd�u� mur�w dobiegnie ko�ca, zauwa�y�, �e
zaczyna oddala� si� od z�owieszczych mur�w, a gdy po raz ostatni
zerkn�� za siebie, ich czarne kraw�dzie p�on�y w blasku poranka.
Przyspieszy� kroku, a kiedy s�o�ce pokaza�o sw�j pierwszy jasny
promie�, �ka� w ramionach Gursuka, gdy ten prowadzi� go do wn�trza
chaty. Tam, po chwili, ch�opak opowiedzia� mu ca�� porann� histori�.
-Gdyby nie to, �e tak wiele mam ci do przekazania, m�g�bym ju�
umrze�, bowiem nie myli�em si�, co do twojej roli w przysz�o�ci
naszego ludu.
- Powiedz Gursuk sk�d psy... Kidrar wiedzia� gdzie jestem...?
Nie us�ysza� odpowiedzi. Gursuk wpatrywa� si� przez chwil� w jego
oczy, po czym jego wzrok pow�drowa� ni�ej i zatrzyma� si� na
wysoko�ci jego piersi.
- Amulet! - wykrzykn�� Gragh. Gursuk u�miechn�� si� nieznacznie i
by�a to jedyna odpowied�.
Zapad�a cisza. Kotara rzuca�a na klepisko d�ugie, zlewaj�ce si� cienie,
kt�re falowa�y w�r�d klekotu ocieraj�cych si� ko�ci niczym ta�cz�ce
demony.
-Powiedz Gursuk, sk�d ludzie tu przyw�drowali? Jak mogli wybra�
to mroczne, pe�ne z�a i smutku miejsce na sw�j dom?
- Ludzie mieszkaj� w tej Dolinie od tak dawna, �e nikt nie pami�ta
kto pierwszy do niej wszed�. Nie zawsze by�o to miejsce ponure i
smutne. Kiedy� by�o tu pi�knie, jasno, zielono i bezpiecznie. Wcze�niej
nasz lud zamieszkiwa� tereny na zewn�trz doliny...
-Na zewn�trz! Kundar!! Jak to "na zewn�trz"! Przecie� tam jest
�mier�!
-Teraz mo�e i jest, a mo�e i nie ma. Wtedy, na zewn�trz by�o �ycie.
Nasi przodkowie pa�li ogromne stada owiec...
-Owiec? Co to jest owiec? - zapyta� ch�opak z wolna zapominaj�c o
smutnej przygodzie.
-Jedna...- owca. Wiele.... - owiec. - Gursuk zerkn�� na niego z
nadziej�, �e zrozumie.
Stary patrzy� jeszcze chwilk� i kiedy poj��, �e ch�opak nigdy nie
widzia� owcy (podobnie zreszt� jak on sam), ani o niej nie s�ysza� (w
przeciwie�stwie do niego), wsta� i podszed� do sterty sk�r le��cej w
niedaleko wyj�cia. Pogrzeba� w niej chwil� i wyci�gn�� co� z samego
niemal spodu. Po chwili rzuci� Graghowi przez p�omienie zawini�tko.
By�o mi�kkie. G�ste, szare str�ki tworzy�y puszysty kobierzec, jak mchy
porastaj�ce wilgotne zak�tki lasu. Ch�opak dotyka� go chwil� po czym
wsta� i roz�o�y� je. By�o troch� poci�te przez mole, ale trzyma�o si�
jeszcze w ca�o�ci. Wyci�gn�� przed siebie trzyman� w d�oniach sk�r�.
Opada�a do samej ziemi. Ch�opiec zerkn�� pytaj�co na szamana, kt�ry
mu si� przygl�da�.
Gdy do Gursuka dotar�o, �e to spojrzenie jest niemym pytaniem i
pro�b�, by kontynuowa� opowie��, odezwa� si�:
-Nigdy nie widzia�em tego zwierz�cia �ywego. Wiem z opowie�ci jak
wygl�da�o i wiem, �e by�o wszystkim co by�o nam potrzebne do �ycia.
Sp�jrz jeszcze na to - i wskaza� pod sufit.
Na jednej z belek wspieraj�cych dach, u samego szczytu chaty, wisia�a
czaszka przedziwnego zwierz�cia. Wygl�da�a jak czaszka psa tyle, �e
d�u�sza, a z czo�a wyrasta�y pot�ne i zakr�cone konary.
-Co ono mia�o ona g�owie?
-Rogi.
-M�w dalej, Gursuk.
-Zwierz�ta te dawa�y naszym przodkom mi�so, mleko, sk�ry, a z ich
sier�ci mo�na by�o splata� nici i wykonywa� dzianiny. Jad�y tylko traw�
i by�y �agodne. Lud pasterski, z kt�rego si� wywodzimy, by� w�wczas
szcz�liwy. Ludziom w pilnowaniu stad pomaga�y psy. Wygl�da�y
troch� inaczej ni� nasze, lecz by�y im wierne i pomocne. Na po�udnie
od ich krainy, na granicy ziemi i nieba majaczy�a g�ra, kt�r� uwa�ali za
�wi�t� i nazywali Umru Zori - G�ra �ycia, gdy� jak g�osi�y legendy,
bucha� z niej kiedy� ogie� i popi�. Ogie� trawi� wszystko co znalaz�o
si� w zasi�gu jego �aru, lecz gdy g�ra przesta�a zia� ogniem, na
rozwiewanych ognistym wiatrem popio�ach wyros�y wiecznie zielone
pastwiska krainy Gendazor, bo tak w�wczas nazywano star� ojczyzn�
naszego ludu.
-Co to pastwiska? - przerwa� Gragh.
-Nigdy nie widzia�em pastwiska. Tw�j pradziadek odpowiedzia� mi na
to samo pytanie tak, jak ja ci odpowiem teraz. By�e� na Polanie Sad?
-By�em.
-Gdyby Polana Sad nie le�a�a po�r�d otaczaj�cych j� drzew, a
ci�gn�a si� tak daleko, �e ledwie dostrzega�by� jej granice i widzia�by�
pas�ce si� na niej zwierz�ta, to mo�na by j� nazwa� pastwiskiem.
-Nie potrafi� sobie wyobrazi� niczego poza niebem, Grodem, polan� i
drzewami. M�j wzrok nie si�gn�� nigdy dalej ni� dziesi�� rzut�w
kamieniem, ale zobacz� kiedy� pastwisko i b�d� mi�� stado owiec, je�li
te zwierz�ta gdzie� przetrwa�y - szepn�� przez zaci�ni�te z�by, pr�buj�c
w �arze ogniska dostrzec to, o czym opowiada� starzec, a co brzmia�o
jak bajka. - M�w dalej - szepn��, a Gursuk podj�� sw� opowie��.
-Pewnego dnia, ziemia drgn�a pod stopami naszych przodk�w, a
g�ra plun�a w niebo dymem i ogniem. Nie trwa�o to d�ugo, lecz od
tego czasu smu�ka dymu do dzi� snuje si� w niebo. W kilkana�cie lat
p�niej, jeden ze stra�nik�w i my�liwych przyni�s� wiadomo��, �e u
podn�a g�ry jest jaskinia, w kt�rej pomie�ci�by si� ca�y lud, i �e pod
ni� rozci�gaj� si� niezmierzone pastwiska. Szamani i Rada Starc�w
orzekli, �e to znak i zaproszenie. Zebrali sw�j dobytek i pomaszerowali
ze swoimi stadami za przewodnikiem. Podr� trwa�a wiele dni
wype�nionych rado�ci� oczekiwania. To co zastali u st�p g�ry,
przechodzi�o wszystkie ich naj�mielsze nawet wyobra�enia o tym
miejscu. Jaskinia mia�a szeroko�� pi�ciu, a wysoko�� trzech m�czyzn.
Nie by�a wi�c zbyt szeroka ani wysoka, ci�gn�a si� jednak w g��b g�ry
na pi��set krok�w i nie brakowa�o w niej miejsca dla nikogo. U
podn�a g�ry ci�gn�y si� pastwiska wyros�e na �wie�ym popiele.
Zw�glone kikuty drzew otoczone rurami zakrzep�ej wok� nich lawy,
stanowi�y opa� wielokro� lepszy ni� drewno. Opa�u u�ywali jednak tylko
do przyrz�dzania potraw, gdy� ziemia w jaskini by�a tak ciep�a i sucha,
�e le�eli na sk�rach po�o�onych wprost na jej dnie. Wystarczy�o na noc
zas�oni� wej�cie, by wewn�trz sta�o si� ciep�o i przytulnie. Do
o�wietlania jaskini u�ywali t�uszczu owiec, w kt�rym zanurzano kawa�ek
g�sto plecionych w��kien pokrzywy. Drobnymi szczelinkami w suficie
dym uchodzi� gdzie� na zewn�trz, a powietrze, nawet w g��bi jaskini,
by�o �wie�e i czyste. P�yn�y lata. Ludzi by�o coraz wi�cej, a ich stada
rozros�y si�. Kt�rej� nocy, gdy wszyscy spali, ziemia zn�w j�kn�a. Nikt
si� jednak nie obudzi�. Zauwa�yli to tylko stra�nicy. M�wili p�niej, �e
gdzie� w g��bi jaskini us�yszeli szum osypuj�cych si� ska�.
-I co dalej? - ponagli� ch�opak.
-Rankiem poszli sprawdzi�, co sta�o si� na ko�cu korytarza. Gdy
doszli do miejsca gdzie powinien by� koniec jaskini, okaza�o si�, �e jest
tam otw�r. W sam raz taki, by zmie�ci�o si� obok siebie dwoje ludzi. Za
otworem jaskinia ci�gn�a si� dalej i dalej, i by�a jeszcze obszerniejsza
ni� u swego pocz�tku. Musieli zapali� pochodnie, bo kaganki gas�y w
p�dz�cym tunelem przeci�gu. Ludzie zawahali si�. Po chwili jednak
ma�a grupka zwiadowc�w ruszy�a w g��b czarnej jamy. Za
przesmykiem podmuch by� s�abszy, a pochodnie lepiej o�wietla�y
�ciany. Nie r�ni�y si� niczym od tych, kt�re przed wielu laty ich
przygarn�y. Szli i szli, a w serca zacz�a wkrada� si� obawa, czy zza
kt�rego� z licznych zakr�t�w nie wyskoczy jaka� zjawa i nie zabierze im
dusz. W ko�cu jednak zauwa�yli, �e koniec tunelu rozja�nia si� i nie jest
ju� tak czarny jak kilkana�cie krok�w wcze�niej. Po kilku nast�pnych,
byli pewni, �e zbli�aj� si� do ko�ca, ci�gn�cego si� setki krok�w tunelu.
Rozdzia� 3
By�o ju� po�udnie kiedy wychodzi� z chaty szamana.
Po kilku krokach szum w g�owie zast�pi�o uczucie pustki. Wiedzia�, �e
us�ysza� rzeczy, od kt�rych jego g�owa p�onie i nagle przestraszy� si�.
Pr�bowa� sobie przypomnie� to, co sprawia�o, �e czuje si� taki przej�ty,
lecz... nie m�g�. W ko�cu u�miechn�� si�. W g��bi swej �wiadomo�ci
by� pewien, �e s�owa starca wypali�y si� w jego pami�ci, tak trwale jak
trwa�e s� blizny pozostawione na jego ciele przez g�rskiego drapie�c�
wiele lat temu. Uspokoi� si�, a pami�� zacz�a powraca�. Po chwili ze
szczeg�ami by� w stanie przypomnie� sobie wszystko, co tego i
poprzedniego ranka us�ysza� z ust szamana.
Spojrza� przed siebie i na niebo. By� jasny, pogodny i s�oneczny dzie�.
Postanowi� zaryzykowa� skr�t - marsz skrajem lasu, po wschodniej
stronie Grodu. Droga by�a co prawda kr�tsza, lecz mniej bezpieczna,
bowiem nie by�o po drodze osady Keppa i w miar� pustych, odkrytych
przestrzeni mi�dzy osadami. Mroczny las rzuca� d�ugi, siny cie�
si�gaj�cy niemal Grodu, do kt�rego w�a�nie si� zbli�a�...
*
* *
Tego dnia odpadki rzucono po p�nocnej stronie, tam, gdzie stok
wzniesienia, na kt�rym pi�trzy�y si� mury warowni, by�y najbardziej
strome.
Coraz g�o�niejsze kwiki i wrzaski przepychaj�cej si� ci�by wyostrzy�y
jego czujno��. Przyspieszy� kroku. Gdy min�� ostatni zakr�t i ostatni�
k�p� krzak�w, docieraj�c wreszcie do podn�y mur�w, ujrza� na tle
szarych �cian, opadaj�c� lawin� przedziwnych, kolorowych kszta�t�w.
Odruchowo zerkn�� w g�r�. Zdo�a� jeszcze dostrzec, cofaj�ce si� za
poprzerywan� wyrwami koron� mur�w, "sk�rzane" sylwetki
wojownik�w - Stra�nik�w Grodu. Nie namy�laj�c si� d�ugo, z rozbiegu
wbi� si� w ci�b� m�czyzn, kobiet, i dzieci. Mia� pecha. Upad� i w tej
samej chwili kilkana�cie twardych podeszew stan�o na jego r�kach,
nogach i plecach. Jaki� staruch kopn�� go pi�t� w nos. Poczu� w ustach
metaliczny smak krwi. Ledwie otworzy� za�zawione oczy, gdy w
kierunku jego nosa, mi�dzy lasem n�g i wyci�gni�tych d�oni, stoczy� si�
kawa� grubej ko�ci, obro�ni�ty niedojedzonymi kawa�ami mi�sa. Nie
zastanawia� si� ani chwili. Capn�� j� w z�by, poderwa� si� na czworaka
i nie zwa�aj�c na kalecz�ce jego kolana i d�onie kamienie, zacz�� si�
wycofywa� mi�dzy nogami nadbiegaj�cych ze wszystkich stron ludzi.
Pochyli� nisko g�ow�, by nikt nie zauwa�y� jego zdobyczy. Gdy cofn��
si� za ostatnie szeregi n�g, szybkim ruchem ukry� ko�� za po�� kapoty i
nie ogl�daj�c si� na nikogo i na nic, pobieg� w kierunku lasu.
Chwil� potem siedzia� na korzeniu ogromnego d�bu i ogl�da� czym
dzi� obdarowa� go los. Nie co dzie� udaje si� z tak� �atwo�ci� i bez
walki cokolwiek zdoby�. Przytkn�� mi�so do nosa i pow�cha�. Usta
wykrzywi� grymas obrzydzenia. Troch� zalatywa�o.
"Matka upiecze, b�dzie dobre"- oceni� jej warto��.
Wsta� i ruszy� w kierunku domu. Gdy dochodzi� do Krzywej Sosny,
do jego uszu dobieg� szelest roztr�canej trawy i krzew�w. Poderwa�
g�ow� i wbi� oczy w przestrze� przed sob�. Wyczeka� chwil�
nas�uchuj�c. Postanowi� wycofa� si� za drzewo. Nim zrobi� pierwsze
dwa kroki, o p� rzutu kamieniem przed nim, zza krzak�w wyskoczy�o
kilka brudnych i zaro�ni�tych postaci. Ich �achmany powiewa�y i
podskakiwa�y w takt szybkiego biegu. Nie by�o w�tpliwo�ci.
Znienawidzeni przez wszystkich Brgowie, pr�bowali kolejny raz
dopa�� ofiar�. Ich wlepione w niego, bezwzgl�dne oczy, nie
pozostawia�y z�udze� - on by� ich celem i je�li da si� z�apa� stanie si�
ich najbli�szym posi�kiem.
Brgowie byli na wp� dzikimi lud�mi. Wa��sali si� ma�ymi,
kilkuosobowymi grupami po lasach i kr��yli jak kruki wok� ma�ych
osad i ��cz�cych je �cie�ek le�nych. Nie zabijali tylko cz�onk�w w�asnej
grupy, kt�ra zazwyczaj sk�ada�a si� z samych, zdolnych do polowania
m�czyzn. Ka�da �ywa istota napotkana przez nich, mia�a tylko jedn�
szans� prze�ycia - ucieczk�.
Gragh �ciskaj�c w lewej r�ce ko��, a praw� przyciskaj�c do piersi
swoj� dusz�, gna� co si� przed siebie nie trac�c czasu na ogl�danie si�.
By� najlepszym biegaczem w�r�d znanych mu mieszka�c�w Doliny
Grodu i w tym upatrywa� swojej szansy. Mia� dopiero szesna�cie zim.
By� m�ody i sprawny. Niejednokrotnie ucieka� spod Grodu z tym, co
uda�o mu si� zdoby�, �cigany przez ��dnych �atwej zdobyczy,
silniejszych od siebie m�czyzn. Nikt nigdy go nie dogoni�. Gna� wi�c
co si�, p�ynnie przeskakuj�c poprzewracane pnie i postr�cane wichurami
konary drzew. Wierzono, �e wichury te powodowa� �opot smoczych
skrzyde�. Co prawda nikt nigdy smoka nie widzia�, jednak starcy m�wili,
�e kiedy� cz�sto przelatywa�y nad lasami Doliny.
Tymczasem ca�� swoj� uwag� skupi� na drodze przed sob�. Wiedzia�,
i� jedno bodaj potkni�cie przyniesie zgub�. Brgowie nie mieli lito�ci.
Oszcz�dzali tylko m�ode kobiety, kt�re rodzi�y im ch�opc�w i pozwalali
im �y� dok�d malec nie prze�kn�� samodzielnie pierwszego kawa�ka
surowego, ludzkiego mi�sa. Cz�owiek i zwierze by�y dla nich tylko
zdobycz�, kawa�kiem mi�sa do zjedzenia, czerepem na naczynie do
picia lub jelitem, by skr�ci� z niego ni�, czy postronek.
Gna� naprz�d ci�gle s�ysz�c za sob� coraz bardziej chrapliwe oddechy
prze�ladowc�w. "S�abn�"- nadzieja wype�ni�a jego serce. Ju� wiedzia�,
�e b�dzie mia� do�� si�, by im umkn��. Po nast�pnych paru chwilach
odwa�y� si� obejrze� za siebie. Nikogo nie dostrzeg�, bieg� jednak dalej
dop�ki nie poczu�, �e sam s�abnie.
"Koniec"- pomy�la� i obj�� pie� najbli�szej sosny. Ci�ko dysz�c
zerka� przez rami� i wstrzymuj�c oddech nas�uchiwa�. �aden szmer, ni
g�os nie dobiega�y jego uszu. Zsun�� si� po pniu i usiad�, by chwil�
odpocz�� i zastanowi� si� co dalej. Nie m�g� wraca� t� sam� drog� bez
obawy, �e natknie si� na �cigaj�c� go grup� Brg�w. Postanowi� i��
przed siebie w kierunku, w kt�rym przed chwil� pod��a�.
Nigdy tu nie by�; nigdy nie odszed� tak daleko od domu i znajomych
zak�tk�w podgrodzia, w kt�rych si� wychowa�. Wsta� i chwiejnie
pod��y� w kierunku s�o�ca, kt�re sta�o w zenicie.
Teren wznosi� si� lekko ku g�rze. Wiedzia�, �e id�c tak dalej dojdzie
do granic Doliny Grodu, do granic terytorium, kt�rego si� nie
opuszcza. Ka�dy, kto spr�bowa� j� przekroczy� nie wraca� ju� nigdy.
Ludzie, kt�rzy postanowili zerwa� z koszmarem codziennego �ycia w
ciemnych lasach wok� Grodu i opu�cili swoje domy w poszukiwaniu
lepszego �ycia, znikali bez �ladu, lub ich rozszarpane cia�a po wielu
dniach znajdowano pod drzwiami ich w�asnych dom�w. Tak w�a�nie
znikn�� jego ojciec. Jednak opowie�ci o demonach mieszkaj�cych w
lasach, smokach przylatuj�cych z wyschni�tych na popi� Smoczych
Pustkowi dalekiego wschodu i Brgowie, odstrasza�y �mia�k�w
my�l�cych o ucieczce.
Gragh szed� ca�y czas przed siebie. Co jaki� czas przystawa� i
nas�uchiwa�, jednak nie dociera�y do niego �adne szmery. S�o�ce
b�yszcz�ce na niebie, pokona�o nast�pn� kwart� niebosk�onu. Jego
pomara�czowiej�cy blask roz�wietla� korony drzew i powodowa�, �e
wygl�da�y jak p�on�ce pochodnie.
Nad jego g�ow� przep�ywa� akurat bia�y ob�ok. Zima mia�a si� ju� ku
ko�cowi, lecz wieczory nadal by�y mgliste i ch�odne. Wiedzia�, �e zbli�a
si� wiecz�r, cho� ciep�y dzie� jeszcze si� nie sko�czy�. Nagle us�ysza�
d�wi�k, kt�ry brzmia� jak furkot ci�ni�tego z wielk� si��, kozio�kuj�cego
w powietrzu, p�askiego kamienia . Przywar� do ziemi i rozejrza� si�
czujnie. Prze�o�y� ko�� z mi�sem do prawej r�ki, a lew� zacisn��
mocno na r�koje�ci czerwonego no�a. Spojrza� w g�r� i zobaczy�
siadaj�cego na ga��zi ptaka.
Mroczna i pe�na mgie� dolina, w kt�rej mieszka�, odstrasza�a ka�de
�ywe stworzenie, jednak od czasu do czasu, poza watahami wilk�w,
pojawia�y si� zwierz�ta i ptaki. Tu jednak, w jasnym, czystym
sosnowym lesie, w blasku nisko zawieszonego s�o�ca, spojrza� na niego
zupe�nie inaczej.
Rozleg� si� �wiergot. Nigdy jeszcze z tak bliska nie s�ysza� �piewu
ptaka. Te, kt�re pojawia�y si� w dolinie, przemyka�y w po�piechu i
milczeniu z ga��zi na ga��� trwo�nie si� przy tym rozgl�daj�c.
Nieustanny g��d, kt�ry panowa� tam, w dole powodowa�, �e polowano i
jedzono wszystko, co by�o na tyle nieostro�ne by da� si� zabi�.
Zwierz�ta omija�y pobli�a osad szerokim �ukiem. Jedynie wilki i
drapie�ne ptaki zagania�y je czasami w zasi�g ludzkich spojrze�.
Siedzia� teraz na wygrzanym mchu, opieraj�c si� plecami o zielony od
porost�w pie� sosny i ws�uchiwa� si� w trele szarego ptaszka. Nie �mia�
drgn��, by go nie przestraszy�. Nigdy czego� podobnego nie doznawa�.
Wysokie kwirliwe d�wi�ki rozlewa�y si� po jego wn�trzu b�ogostanem.
Nie wiedzia� co si� z nim dzieje. "Czary" - pomy�la� l�kliwie. Umys�
mia� zatruty opowie�ciami o kl�twach, demonach, czarach , smokach i
tysi�cu innych potworno�ci, kt�re legendami osnuwa�y Gr�d i wszystko
co mia�o znajdowa� si� poza Dolin�. Nie poruszy� si� jednak, dalej
ws�uchuj�c si� w nawo�ywania ptaszka.
By�o mu tak dobrze, jak nigdy wcze�niej. Powietrze rozgrzane
popo�udniowym s�o�cem, nas�czone zapachem lasu nios�o wraz z
delikatnymi powiewami zapach sosen, wilgotnej �ci�ki i grzyb�w. Cia�o
po m�cz�cym biegu i wielogodzinnym marszu, sta�o si� wiotkie i
odpr�one; i ten �piew... Ju� mia� przysn��, gdy nagle ptak umilk� i
odfrun��. Poderwa� si� na nogi u�wiadamiaj�c sobie, �e nie jest jeszcze
bezpieczny. Umkn�� wprawdzie bezpo�redniej pogoni, lecz Brgowie nie
rezygnuj� tak �atwo ze zdobyczy i s� dobrymi tropicielami. Uda�o im si�
odci�� go od bezpiecznych osad i teraz by� idealn� zdobycz� - by�
wolniejszy od jakiegokolwiek zwierz�cia.
Ruszy� dalej w kierunku s�o�ca. Pomy�la� o domu, matce, Gursuku i
przyjacio�ach, kt�rzy zostali gdzie� tam w dole. Pomy�la� o na wp�
zdzicza�ych ogromnych psach, kt�re by�y ich jedyn� obron� przed
atakami Brg�w. Psy by�y dla nich wa�niejsze ni� w�asne �ycie.
Wychowa�y si� wraz z dzie�mi i przywi�zywa�y do swych pan�w bez
pami�ci. Potrafi�y wyrwa� z r�ki ostatni k�s jedzenia, ale przed ich
ogromnymi, kr�pymi paszczami dr�a�y i wilki, i Brgowie. Ich rodzin�
by�a rodzina ludzka i broni�y jej do ostatniego tchnienia. Nie ��czy�y si�
w watahy jak wilki, dzi�ki czemu zawsze kilka ps�w pozostawa�o w
osadzie, gdy inne samotnie przeczesywa�y okolic� w pogoni za jak��
zdobycz�. Nie oddala�y si� jednak nigdy na tyle daleko, by nie us�ysze�
szczekania towarzyszy pozosta�ych w osadzie, czy nawo�ywa� ludzi.
Kuarr by� ich obro�c�. Spojrza� na ko��. Matka ugotowa�aby z niej
zup� z pokrzyw i roztartych nasion traw, a ko�� by�aby dla Kuarra.
Ujrza� oczyma wyobra�ni jego m�dre �lepia, pe�ne mi�o�ci i oddania, i
szcz�ki mia�d��ce bez wysi�ku gruby jak jego nadgarstek kawa� gnata.
Otrz�sn�� si� ze wspomnie� i przyspieszy� kroku. "Mo�e jeszcze j�
dostanie"- pomy�la�.
Nie mia� poj�cia jak d�ugo maszerowa�. S�o�ca nie by�o ju� wida� i
tylko krwawa �una �wiadczy�a, �e nie zasz�o jeszcze ostatecznie i �wieci
gdzie� za drzewami, po prawej stronie. Rozejrza� si� doko�a. Niedaleko
le�a�o zwalone, spr�chnia�e cz�ciowo drzewo. Podszed� do niego.
Wewn�trz by�o sucho. Postanowi� zatrzyma� si� tu na chwil� i
odpocz��.
Ju� mia� bezw�adnie zwali� si� na g�ciej rosn�c� u wylotu k�ody
traw�, gdy us�ysza� szelest. Zamar� i zacz�� nas�uchiwa�. Szelest
powt�rzy� si�. To nie mogli by� prze�ladowcy - tego by� pewien.
Przeczesuj�c czujnym wzrokiem okolic� zauwa�y� najpierw ledwo
dostrzegalny ruch u podstaw niezbyt odleg�ej k�py zaro�li. Wsta� i
najciszej jak potrafi�, wstrzymuj�c przy tym oddech, zacz�� si� skrada�
w tamtym kierunku. Zza pasa wyj�� miedziany n�. Ponad �d�b�ami
traw, tu� pod krzewem, dostrzeg� pod�u�ny, pokryty delikatnym
futerkiem kszta�t. Jego wyobra�nia natychmiast dorysowa�a do
wystaj�cych ponad trawy uszu reszt� zwierz�cia. "Kr�lik" - krzykn�y
wszystkie jego zmys�y. Je�li b�dzie wystarczaj�co ostro�ny, mo�e uda
mu si� go upolowa�.
By� ju� wystarczaj�co blisko. Nie zastanawiaj�c si� rzuci� trzymanym
w d�oni no�em jak popad�o w kierunku stworzenia. Szelest
roztr�canych jego stopami traw, przerwa� wysoki ni to kwik, ni to
wrzask, ugodzonego zwierz�cia. Ch�opak ruszy� w �lad za no�em,
jednak wszystko sta�o si� zbyt szybko, by spodziewa� si� triumfu.
M�ody kr�liczek ugodzony nie czubkiem, lecz stykiem ostrza i
rzemiennej r�koje�ci, umyka� w g��b lasu lekko krwawi�c. Gragh
podszed� do no�a, podni�s� go i spojrza� w �lad za dzikim kr�likiem.
Zala�a go fala z�o�ci wywo�ana niepowodzeniem. Jego d�o�
pow�drowa�a b�yskawicznie w g�r�, ostrze �wisn�o w powietrzu
zakre�laj�c czerwonawy p�uk i szczup�a posta� ch�opca przygi�a si�
ku ziemi. W�o�y� w rzut ca�� z�o�� i w�ciek�o�� na jak� by�o go sta�.
Poczu� przez moment, jak oczy wychodz� mu na wierzch i powietrze z
g�o�nym sykiem wylatuje przez zaci�ni�te wargi. Wyprostowa� si�, dr��c
ca�y. Nie wi�cej jak dziesi�� krok�w przed nim drga�o futrzaste cia�ko
ugodzone trzonkiem. "Musz� si� nauczy� rzuca� no�em" - pomy�la�
ch�opak ruszaj�c bez namys�u w kierunku ofiary. Podni�s� kr�liczka za
zadnie nogi i ruszy� w kierunku pnia �cinaj�c po drodze pr�t
leszczynowy, na kt�rym zamierza� usma�y� kawa�ek jego mi�sa.
Wr�ci� do zwalonego pnia i wyj�� z powieszonego na szyi woreczka
dwa ��tawe kamienie. Podgarn�� nieco pr�chna z dna k�ody i uderzy�
nad nimi kamieniem o kamie�. Powtarza� t� czynno��, do momentu
kiedy jedna z iskier na chwil� zatrzyma�a si� d�u�ej na kopce pr�chna.
Rzuci� kamienie mi�dzy kolana, pochyli� si� i zacz�� delikatnie
rozdmuchiwa� iskierk�. Gdy �ar sta� si� bia�o-��ty si�gn�� r�k� w bok i
wyrwa� z mi�kkich, bok�w drzewa twardsze kawa�ki na wp�
roz�o�onego drewna. Po�o�y� je na �ar, stale delikatnie dmuchaj�c. Za
chwil�, leniwy, dr��cy p�omyk roz�wietli� uj�cie zwalonej sosny i coraz
�mielej r�s� obejmuj�c kolejne kawa�ki suchego drewna.
Wyj�� n�. By� to d�ugi na dwie d�ugo�ci d�oni czubek miecza
przyniesiony przed laty przez jego ojca spod Grodu. Ojciec na d�ugo�ci
r�koje�ci zaklepa� ostrze kamieniem i owin�� je rzemieniem. By�o to
najlepsze ostrze jakie posiada�a jego rodzina i z racji tego, �e po
zagini�ciu ojca, by� w niej jedynym m�czyzn� nale�a�o si� jemu. Nie
mia� poj�cia, dlaczego ojciec nie zabra� go ze sob�.
Wprawnymi ruchami sprawi� kr�lika. Po�ow� kr�liczej tuszy zawin�� w
jego sk�r� i przewi�za� rzemieniem. "Zanios� matce" - pomy�la�.
Pozosta�e kawa�ki nadzia� na leszczynowy patyk, po czym rozdmucha�
ogie� dok�adaj�c drewna. Gdy mi�so lekko si� przyrumieni�o i zacz�o
przepysznie pachnie�, zacz�� je poch�ania�.. Wierzch kr�lika smakowa�
znakomicie, lecz g��biej by� surowy i md�o-s�odkawy. Nie przejmowa�
si� tym jednak. Obgryz� kosteczki, przydepta� �ar ogniska, przerzuci�
tobo�ek przez rami� i pomaszerowa� dalej.
Teren wznosi� si� coraz gwa�towniej ku g�rze. Czu�, �e za chwil�
osi�gnie zakazane granice Doliny. Nie mia� jednak wyboru. Nie tylko
strach przed pogoni� Brg�w, ale i ciekawo�� powodowa�y, �e szed�
dalej. Las stawa� si� coraz rzadszy, a� dostrzeg� przed sob� ci�gn�cy
si� pas zaro�li tarniny i dzikich r�. Gdy doszed� do niego, skr�ci� w
lewo, planuj�c zatoczy� szeroki �uk i wr�ci� do osady od zachodu.
Liczy�, �e mo�e uda mu si� unikn�� czyhaj�cych w�r�d las�w Doliny
niebezpiecze�stw i ca�o wr�ci� do domu.
Pokona� w zamy�leniu mo�e dwie�cie krok�w, gdy us�ysza�
narastaj�cy nad lasem szum. W momencie, gdy odwraca� si� w kierunku
�r�d�a d�wi�ku, jego r�ce zakrywa�y ju� rozrywane ha�asem uszy, cho�
ciekawo�� nie pozwoli�a mu opu�ci� g�owy.
Patrzy� na szczyty sosen. Najpierw zobaczy� b��kitn� jak niebo,
przechodz�c� na brzegach w biel, plam�, kt�ra przesuwa�a si�
b�