4741

Szczegóły
Tytuł 4741
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4741 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4741 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4741 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Grzegorz Buchwald "Krater Kahr-hor" Ksi�ga I "Ucieczka z Doliny �mierci" Rodzia�y 1-13 publikowane by�y w internetowym periodyku Fanhrenheit. Publikacja niniejsza obejmuje te rozdzia�y i dwa kolejne - 14-15. Prolog Mrok zapada� nad szarzej�cymi, ci�gn�cymi si� po odleg�y horyzont wodami ogromnego jeziora. Ch�opiec nigdy nie widzia� tak bezkresnej przestrzeni. Ostatnie, pe�gaj�ce na szczytach drobniutkich zmarszczek, czerwono- pomara�czowe b�yski, znika�y coraz szybciej, zapadaj�c si� kolejno w zielonkawe odm�ty. Pobliskie zaro�la, sta�y si� ciemnym, nieregularnym pasem na tle granatowego nieba i przera�a�y skrywan� niewiadom�. Gragh dziwi� si�, �e s�o�ce nad jeziorem zachodzi tak wolno. Tam sk�d pochodzi�, mrok panowa� przez wi�kszo�� dnia. W mroku ton�o wszystko co zna�, a s�o�ce tylko na kr�ciutko pojawia�o si� nad drzewami po jednej stronie polany, by niemal natychmiast schowa� si� po drugiej. Tymczasem s�o�ce zasz�o, chowaj�c si� ca�kowicie za wrastaj�cymi w niebo urwistymi ska�ami. Mrok g�stnia�. R�ce trzymaj�ce koniec cienkiej linki, skr�conej z kr�liczych jelit, wilgotnia�y coraz bardziej, strach zwil�a� plecy zimnym potem, a wyobra�nia jakby na przek�r jego postanowieniom, wyrywa�a z g�adkiej tafli jeziora coraz to nowe demony. Jedynym jego pragnieniem by�o rzuci� si� do ucieczki. Nie mia� jednak poj�cia, w kt�r� stron�. Mija�y niezliczone chwile wyczekiwania. Ka�de zmru�enie powiek odlicza�o stoj�cy w miejscu czas. Wpatrywa� si� w ksi�yc, kt�ry jaki� czas temu wyp�yn�� na niebo i stanowi� teraz jedyny jasny punkt nie budz�cy l�ku. Zastanawia� si�, jakim sposobem przemierzy� kwart� nieba. Nie widzia� przecie�, by si� porusza�. Wisia� na niebie niczym nocne ognie na kamiennych murach Grodu, kiedy spowijaj� go dymy i mg�a, i gdy wida� tylko ich kulist� po�wiat� przebijaj�c� przez mleczne opary. "Czary" - pomy�la�, rzuci� g�ow� na boki i zn�w wlepi� wzrok w ksi�yc. Nagle, linka przywi�zana do jego d�oni drgn�a. Serce wype�ni� przyp�yw emocji. "Mo�e wreszcie uda mi si� co� z�owi�"- pomy�la� i poczu�, jak �o��dek skr�ca si� kolejny raz w g�odowy w�ze�. My�l o zjedzeniu ryby po wielu godzinach g�od�wki doda�a mu si� i u�mierzy�a na chwil� b�l. Szarpn�� wi�c link� z ca�ej si�y w nadziei, �e ko�ciany hak wbije si� w cia�o stworzenia na tyle g�upiego, by po�akomi� si� na kawa�ek �mierdz�cego mi�sa, kt�re zdoby� w walce o odpadki, wyrzucane codziennie z Grodu. Nikt z biedoty koczuj�cej dzie� i noc u st�p ska� tworz�cych mury Grodu nie pami�ta, od jak dawna to trwa. Odpadki spada�y z g�ry codziennie. Zrzucano je za ka�dym razem w innym miejscu i o innej porze, by ludzie nie gromadzili si� t�umnie i nie pozabijali w walce o nie, do czego i tak cz�sto dochodzi�o. Ka�de pokolenie pami�ta to w ten sam spos�b: "tam, pod murami, mo�na znale�� co� do zjedzenia i ubrania ". Od czas�w jakie ogarnia pami�� koczuj�cych pod Grodem, odbywa si� ten sam codzienny rytua�: ka�dy pr�buje przewidzie�, gdzie z nieba spadnie ca�e dobro �wiata, kr��y nerwowo wzd�u� kamiennych mur�w z zadart� g�ow�, �cierpni�tym karkiem i skroniami p�kaj�cymi od wytrzeszczania oczu. Kto �yw stara si� pierwszy dostrzec postacie zakryte twardymi jak d�bowa trzaska sk�rami, nios�ce kosze z odpadkami, by zaj�� mo�liwie najlepsze miejsce. Kiedy wszystko si� ko�czy i wiadomo, �e nic ju� z mur�w nie spadnie, �ywi zbieraj� cia�a zadeptanych i wynosz� w g��b lasu, gdzie kr���ce nieustannie watahy wilk�w, tylko czekaj� na okazj� do uczty. Potem wracaj� na swoje miejsca, siadaj� na ziemi pod go�ym niebem. Jedni ciesz� si� tym, co zdobyli, inni zazdro�nie spogl�daj� na s�siad�w. Odwieczny zwyczaj nakazuje, �e gdy na ziemi nie le�y nic, co zosta�o zrzucone z g�ry, nikt nikomu nie mo�e zabra� tego, co innemu uda�o si� zdoby�. Dzieje si� tak wed�ug prostej zasady: "chcesz, by jutro dano ci spok�j - nie okradaj nikogo dzisiaj". A noc�, rozpalaj� ogniska, odstraszaj�ce dzikie zwierz�ta i wczo�guj� si� pod dachy sza�as�w uplecionych z ga��zi i trzcin. Ludzie z osad rzadko zjawiali si� pod murami. Tylko wyj�tkowa bieda lub przypadek sprawia�y, �e pojawiali si� tam, w�r�d �mierdz�cych i wiecznie brudnych n�dzarzy, kt�rzy wol� koczowa� pod Grodem, czekaj�c na to co spadnie im z mur�w, ni� pracowa�. Tego dnia w�a�nie, Gragh przypadkiem znalaz� si� pod Grodem akurat w momencie, gdy pozbywano si� tego, co zb�dne za murami. Kiedy zdoby� obro�ni�t� t�ustym mi�sem ko��, a w dodatku nie zgin�� w t�ocz�cej si� pod blankami fortecy ci�bie �achmaniarzy, wydawa�o mu si�, �e spotka�o go podw�jne szcz�cie. Teraz jednak odda�by i ko��, i wszystko, co mia� przy sobie, i na sobie, by cofn�� si� do poranka, i nigdy nie opuszcza� swego legowiska. Wszystko, co go p�niej spotka�o, zdawa�o si� koszmarnym snem, z kt�rego nie m�g� si� obudzi�. Siedz�c na brzegu jeziora i rozpami�tuj�c wydarzenia ostatnich kilkunastu godzin nie wiedzia�, �e zapocz�tkowa�y one najwi�ksz� przygod� jego �ycia. Rozdzia� 1 Ledwie si� obudzi� i przetar� oczy, ruszy� spiesznie w stron� Partun do Gursuka, jedynego znachora w Dolinie Grodu. Gdy las sko�czy� si�, z mi�kkiego, suchego poszycia, wyszed� na poro�ni�ty traw� jego skraj. Gragh chodzi� t� drog� bardzo cz�sto. Zna� na niej ka�dy kamie� i k�p� trawy, i by trafi� do celu, m�g� zamkn�� oczy pozwalaj�c nie�� si� nogom. Oczy jednak mia� otwarte, cho� bezmy�lnie wpatrzone w mokr� od porannej rosy i mg�y traw�. My�la� akurat, jak dobrze by�oby jeszcze le�e� w swoim k�cie chaty i napawa� si� ciep�em bij�cym od resztek �aru z ogniska, gdy nagle zauwa�y�, jak niezmiennie szaro-ksi�ycow� tafl� pokrytej ros� trawy, zaczyna rysowa� ciemnozielona szrama. Czarna krecha ruszy�a jak �ywa spod jego st�p rwanymi zakosami. Nie dopatrzy� si� w tym niczego nieziemskiego, wi�c ruszy� wzd�u� niej, �cigaj�c jej uciekaj�cy pocz�tek. �lad, rysowany na otrzepywanych z kropli rosy �d�b�ach trawy, wyd�u�a� si� z ka�d� chwil�. Ju�, ju� mia� dopa�� to, co tak szybko porusza�o si� w trawie, gdy nagle prawa noga wpad�a w spulchnion� przez krety ziemi� i poczu�, jak jego cia�o wymyka si� spod kontroli i bezw�adnie leci do przodu. Nie spu�ci� jednak wzroku z ciemniej�cej przed nim linii, kt�ra nagle zacz�a wpada� mu pod brzuch. Upad�. Gdy z j�kiem odtoczy� si� na bok, dostrzeg� zbieraj�ce si� do ucieczki, zielonkawe cia�ko jaszczurki. Zaczyna�a biec coraz szybciej. Odruchowo uni�s� r�k� i uderzy� otwart� d�oni� w miejsce, gdzie za mo�liwy do przewidzenia u�amek chwili mia�a si� znale��. Trafi�. Poczu� pod d�oni� ruch. Zacisn�� pi�� i uni�s� j� do g�ry. Popatrzy� na plamist�, zielonkaw�, owaln� paszcz� i u�miechn�� si� tryumfalnie. "Mam ci�."- pomy�la� i zacz�� si� podnosi�. Rosa z trawy, w kt�r� upad�, przesi�kn�a ubranie. Lepkie zimno przylgn�o do jego cia�a. "Brrrr"- zadygota� podnosz�c si�. Sta� chwil�, przypatruj�c si� trzymanej przed twarz� jaszczurce. Zda�o mu si� przez moment, �e w jej oczach dostrzega jak�� przedwieczn� m�dro��. Przyjrza� si� jej uwa�niej. Przemkn�o mu nawet przez g�ow�, by j� pu�ci�, gdy kolejny skurcz skr�ci� mu trzewia. Nie jad� od do�� dawna. Zwierz�ta nie maj� lito�ci w walce o przetrwanie. Le�n� pum�, kt�ra rozszarpa�a jego m�odsz� siostr� nie obchodzi� wyraz jej oczu - by�a g�odna; taki pow�d wystarczy� aby zada� �mier� innej istocie. Dlaczego mia�by by� lepszy od dzikiego zwierz�cia? Wspomnienia tragicznych wydarze� sprzed pi�ciu zim stan�y mu przed oczyma. Stare blizny zapiek�y, jakby dopiero teraz matka zrywa�a z nich opatrunki z wygotowanych szmat. W nag�ym przyp�ywie �alu i w�ciek�o�ci ruszy� r�k� w kierunku ust i jednym k�apni�ciem po��k�ych z�b�w odgryz� jaszczurce g�ow� . Jego usta wype�ni� smrodliwy smak. Wstrzyma� oddech. Kilka szybkich ruch�w szcz�ki i pierwszy k�s wpad� do �o��dka. Przez chwil� zrobi�o mu si� niedobrze. Lekko zgi�ty, poczeka� a� to co po�kn�� "u�o�y" mu si� w brzuchu. "Uffff" - westchn�� i wyprostowa� si� . Jaszczurka bez g�owy wi�a si� w jego d�oni. Spojrza� na jej tuszk� i wsadzi� za pazuch�. Strzepn�� zwisaj�c� mu z palca kropl� krwi, a d�o� wytar� o kapot�. D�ugo jeszcze czu� �askocz�ce �ebra drgania jej mi�ni. Nie by�o mu jednak do �miechu. W najg��bszej �wiadomo�ci wiedzia�, �e zada� �mier�, a jego ofiara nie�wiadomymi odruchami martwego ju� cia�a przypomina�a mu o tym. Ruszy� dalej. Po chwili, poprzez coraz rzadsze, zielone od mchu pnie starych sosen, dostrzeg� pierwsze, postrz�pione zarysy Grodu. Spoza nich w dzie� i w nocy dobywa�y si� k��by dym�w i pary. Czasami ci�kie powietrze nie mog�o unie�� si� wraz z nimi ku niebu, a w�wczas mleczny opar przelewa� si� mi�dzy postrz�pionymi skalnymi iglicami stercz�cych z czarnych i poszarza�ych od py��w i nalot�w mur�w Grodu, i sp�ywa� w d�, zalewaj�c dolin� rozrywaj�cym p�uca odorem. Mury pi�y si� miejscami na wysoko�� dziesi�ciu m�czyzn. Nie by�y tworem cz�owieka. Wygl�da�y raczej, jak ma�a, wydr��ona w �rodku g�ra, o prawie pionowych, jednolitych �cianach, kt�ra wyros�a w samym �rodku doliny. Ich powierzchnia nie by�a g�adka, przeciwnie, sprawia�a wra�enie ulanej z jednolitej, szaroczarnej porowatej masy. Podobnie wygl�da�y kopczyki, kt�re w dzieci�stwie robi� z innymi ch�opcami z g�stego b�ota. Zabawa polega�a na tym, �e jeden z kompan�w dzieci�cych zabaw trzyma� oparty o ziemi� gruby kij, a drugi oblewa� go b�otn� papk�. Kiedy tw�r zasech�, wygl�da� niemal jak ma�a podobizna Grodu. Wystarczy�o zaostrzonym patykiem wyskroba� skalne iglice i szczeliny strzelnicze, i grodzik by� got�w. Korona mur�w by�a postrz�piona, a wyr�bane w niej nieregularne z�by i naturalne, stercz�ce w niebo iglice, wygl�da�y ponuro i gro�nie. Na wysoko�ci dw�ch m�czyzn od g�ry, na niemal ca�ym obwodzie �cian, wyd�ubano w twardej skale rz�d pionowych szczelin. By�y to jedyne otwory, kt�re mo�na by�o dostrzec na licz�cej oko�o sze�� tysi�cy krok�w d�ugo�ci mur�w. Poni�ej nie by�o ju� ani bram, ani drzwi, ani okien. Nikt nie mia� poj�cia, jak mieszka�cy Grodu dostaj� si� do �rodka. Gdyby nie przekazywane przez kolejne pokolenia opowie�ci i pojawiaj�cy si� codziennie na murach Stra�nicy Grodu, b�d�cy jedynym �wiadectwem istniej�cego wewn�trz �ycia, mo�na by przypuszcza�, �e nikogo za murami nie ma. Co jaki� czas spoza mur�w dobiega�y pokrzykiwania ludzi (cho� s��w nie dawa�o si� zrozumie�), oraz odg�osy g�uchych uderze�, jakby kto� olbrzymi� ska�� wali� o ziemi�. Nigdy nikt "stamt�d" nie interesowa� si� lud�mi pod murami. Nie mogli przecie� wej�� do �rodka, ani w inny spos�b zak��ci� �ycia wewn�trz Grodu. By�y te� inne powody, dla kt�rych pozostawiano nie tylko ich ale i ca�� dolin� w spokoju. Tego jednak Grach mia� si� dowiedzie� znacznie p�niej. Ca�y teren wok� Grodu, w promieniu dw�ch tysi�cy krok�w, wznosi� si� mocno ku g�rze. Ze stok�w wzniesienia, na kt�rym sta�, z p�nocno-zachodniej i po�udniowo-wschodniej strony, wyp�ywa�y dwie rzeki ��cz�ce si� dalej w jeden nurt. Rzeki wyp�ywa�y spod ziemi i pod ziemi� znika�y. U ich �r�de�, a raczej miejsc, gdzie wyskakiwa�y pe�nym strumieniem na powierzchni�, le�a�y osady Sura i Partun. Kepa, trzecia z osad podgrodzia le�a�a od strony Grodu, w po�owie drogi mi�dzy nimi, na p�nocno-zachodniej odnodze. Gragh min�� Gr�d. Po chwili w oddali dojrza� dymy snuj�ce si� znad przyklejonych do ziemi kopulastych lepianek Partun, osady, w kt�rej nie by�o wi�cej chat ni� mia� palc�w u r�k. Chata szamana le�a�a na uboczu - poza osad�, bardziej na po�udnie, w stron�, gdzie rzeki wyp�ywaj�ce spod Grodu ��czy�y sw�j bieg; sta�a nad sam� rzek�, na niewielkim wzniesieniu. Gursuk, szaman, by� bratem matki Gragha. Gdy Gragh straci� ojca Gursuk zaj�� si� nimi. By� najbogatszym mieszka�cem Doliny. Jego bogactwo nie przejawia�o si� w posiadanym dobytku, bo w�a�ciwie nie posiada� wi�cej ni� inni, nigdy jednak nie g�odowa�. Ludzie dbali o niego i szanowali go, a on leczy� ich rany i rozstrzyga� spory. Gragh zdradza� pewne rodzinne cechy, czyni�ce z niego kandydata na nast�pc� starego Gursuka. Chodzi� wi�c cz�sto s�ucha� jego opowie�ci i poda�, przekazywanych z pokolenia na pokolenie, oraz obserwowa�, jak starzec uzdrawia chorych i szepcze zakl�cia wywo�uj�ce zjawy. Lubi� tam chodzi� - stary Gursuk by� dla niego dobry. Nigdy nie wybucha� gniewem i cierpliwie wyja�nia� wszystko o co zapyta�. A je�li by� zaj�ty kt�r�� ze swych tajemnych czynno�ci, Gragh siada� w swoim ulubionym k�ciku, na stercie sk�r, mi�dzy dwoma wypchanymi psami u�o�onymi w pozycji "waruj" z przednimi �apami wyci�gni�tymi przed siebie i podpieraj�cymi ogromne �by. Tam, w najwi�kszym mroku, m�g� niezauwa�any przez go�ci odwiedzaj�cych szamana, obserwowa� wszystko co si� dzieje wewn�trz i s�ysze�, co dzieje si� na zewn�trz chaty. Kiedy znudzi�y go wydarzenia, rozgl�da� si� wok� siebie i wdycha� niepowtarzalne zapachy. Te znane: korzeni, sk�r, w�dzonego mi�sa, i te, kt�re rozr�nia�, cho� nie umia� rozpozna� ni nazwa�. Podziwia� porozwieszane po �cianach rytualne maski, sk�ry zwierz�t i bro� o tak dziwnych kszta�tach, �e nie m�g� sobie nawet wyobrazi� do czego mog�a s�u�y�. Przez nagromadzenie sprz�t�w, chata wydawa�a si� przytulna, cho� nie brakowa�o w niej przestrzeni. Na samym �rodku, jak w ka�dej innej lepiance w Dolinie, umieszczone by�o palenisko. TO palenisko nie by�o jednak zwyk�e. Jasny kr�g dziennego �wiat�a padaj�cy z otworu dymnego w suficie, o�wietla� dwa ograniczaj�ce je kr�gi. Wewn�trzny kr�g u�o�ony by� z ociosanych, bia�ych niegdy� kamieni. Widzia� pewnego razu, jak starzec potkn�� si� o jeden z nich i wyrwa� go z pod�o�a. To, co by�o zakopane i nieokopcone, zabiela�o w p�mroku chaty, jak kora starych drzew rosn�cych tu i �wdzie w okolicach polan i na skrajach las�w, drzew, kt�re nawet kiedy s� m�ode, maj� kor� bia�� jak w�osy Gursuka. Zewn�trzny, ni�szy kr�g u�o�ono z psich czaszek. Czaszki wklejone by�y �uchw� w glin�, kt�ra tworzy�a dooko�a ogniska szerok� na dwie stopy opask�. Kiedy p�omienie migota�y w pustych oczodo�ach i odbija�y si� z�owieszczym �wiat�em od pot�nych z�b�w rozwartych paszcz, ch�opaka przebiega� dreszcz. Kiedy� stary szaman zauwa�y� wyl�k�e oczy ch�opaka zapatrzone w zewn�trzny kr�g i odezwa� si�: -Nie masz si� czego ba�. Te psy same przysz�y tu umrze�, a ich duchy czuwaj� nad tym miejscem i nade mn�. Wiem, �e czuwaj� i b�d� czuwa�y tak�e nad tob�, synu mojej siostry. Wiem r�wnie�, �e i do ciebie b�d� przychodzi� po ostatni przyjazny dotyk w godzinie �mierci - m�wi�c to si�gn�� r�k� do szyi i zdj�� delikatnie talizman wisz�cy na cienkiej, czarno-siwej lince uplecionej z jakich� w�os�w. -Zawie� go na szyi i no� zawsze. Ten talizman b�dzie ci� chroni�. -Co to jest? - zapyta� ch�opak, trzymaj�c przed oczami ko�ysz�cy si� kawa�ek czego�, co przypomina�o psi� g�ow�. -To jest talizman wykonany przez Zendragha, najwi�kszego szamana mieszkaj�cego w tej chacie, twojego pra, pra... Sam nie wiem, kt�rego pradziada. By� najwi�kszym magiem jakiego nosi�a ta ziemia. Posiad� tajemnice, kt�rych sedna nikt ju� nie pami�ta. By� cz�owiekiem dobrym i �agodnym. Wszystkie istoty obdarzone cho� odrobin� rozumu przychodzi�y do niego po pomoc. Ze wszystkich zwierz�t znanych cz�owiekowi, pies jest najrozumniejszy i w�a�nie psy upodoba�y sobie Zendragha szczeg�lnie. Pewnej burzliwej nocy zjawi�a si� u niego suka imieniem Girrar. By�a stara ju� i schorowana. Mia�a dwadzie�cia zim. Jej wylenia�e futro roi�o si� od robactwa, a na domiar z�ego mia�a z�aman� nog�. Strasznie cierpia�a. �y�a dot�d z �aski swoich pobratymc�w. Musisz bowiem wiedzie�, �e nasze psy cechuje szczeg�lna, ponadzwierz�ca m�dro��. Nie pozwalaj� umiera� z g�odu swoim starym towarzyszom. Wiedz� dok�adnie w jakim zak�tku lasu do�ywa swoich dni psi starzec. Nosz� mu jedzenie, wylizuj� jego rany i strzeg�, by nie zagryz�y go wilki. Girrar by�a najstarszym z ps�w i posiad�a m�dro�� i do�wiadczenie wi�ksze ni� niejeden cz�owiek. By�a jednak psem i rz�dzi�a ni� inna natura. Tak wi�c dziesi�tki, a raczej setki lat temu, stan�a w drzwiach tej chaty. Zendragh spojrza� na ni� i zaprosi� do �rodka. Wesz�a ze zwieszonym �bem. Z�amana ko�� biodrowa, kt�ra przebi�a sk�r�, stercza�a ponad jej grzbiet sprawiaj�c zapewne niewyobra�alny b�l. Stan�a i spojrza�a swymi prawie �lepymi oczyma na maga. I w�wczas, ku jego zdumieniu, wewn�trz jego g�owy rozbrzmia�y s�owa: "Zabij mnie". Zendragh patrzy� jej w oczy i wiedzia�, �e Girrar jakim� sposobem m�wi do niego. Wiedzia� o co jej chodzi i jego serce wzdrygn�o si� na my�l, �e mia�by zrobi� jej krzywd�. "Zabij mnie"- us�ysza� ponownie. Tym razem bez namys�u odwr�ci� si� za siebie i si�gn�� po zawini�tko z zio�ami. Zio�a by�y �rodkiem nasennym, jednak przedawkowane nios�y �mier�. Zmiesza� je z t�uszczem ryby i po�o�y� na kawa�ku sk�ry przed Girrar. Girrar zjad�a wszystko i leg�a. Zendragh usiad� przy niej, u�o�y� jej �eb na swoich kolanach i zacz�� j� g�aska�. Po chwili Girrar ostatni raz spojrza�a na niego i zamkn�a oczy. W jego g�owie natomiast rozleg� si� szept: "Z moich w�os�w spleciesz rzemie�, a z k��w i ko�ci sporz�dzisz amulet w kszta�cie psiej g�owy. B�dziesz go nosi� ty i twoi potomkowie, a jego moc b�dzie was chroni�." Zendragh by� przyzwyczajony do obcowania z demonami, duchami i si�ami niepojmowalnymi ludzkim rozumem, jednak to wydarzenie wstrz�sn�o nim. Siedzia� tak do �witu wspieraj�c i g�aszcz�c od dawna martwy, ostyg�y ju� �eb zwierz�cia. Dopiero rzadko s�yszane w Dolinie, jazgotliwe wycie psa przed chat�, wyrwa�o go z odr�twienia. Przez nast�pne dni nie wychodzi� z chaty, a kiedy wyszed�, na jego szyi wisia�o to, co trzymasz w d�oniach, za� wok� chaty sta�y psy. Chcia� przej�� z trzyman� na r�kach zawini�t� we w�asna sk�r� Girrar i zanie�� j� na Polan� Sad, lecz psy nie chcia�y si� rozst�pi�. Po�o�y� cia�o Girrar na ziemi i cofn�� si�. Psy podchodzi�y kolejno i z�era�y po kawa�ku cia�o towarzyszki. Po chwili nie by�o ju� �ladu po Girrar, a dla Zendragha i wszystkich jego potomk�w zacz�� si� nowy rozdzia�, bo od tej pory ka�dy pies, kt�ry zapragn�� skr�ci� swe m�ki i umrze�, pojawia� si� w pod tym dachem, a jego cia�o k�adzione przed chat� znika�o do �witu bez �ladu. Jedyn� pami�tk� po nich s� te czaszki porozwieszane na �cianach i tworz�ce zewn�trzny kr�g. -M�w dalej Gursuk - poprosi� ch�opak, a jego policzki p�on�y jak �ar ogniska. Stary zaduma� si�. Jego twarz poci�ta tysi�cem zmarszczek mieni�a si� wszystkimi barwami p�omieni. Wygl�da� jak faluj�cy czerwieni� demon ognia, kt�ry w�a�nie opu�ci� hucz�ce po�rodku chaty ognisko. Milczenie nie trwa�o zbyt d�ugo. -Wewn�trz tego talizmanu jest trucizna. Nie jest to ta sama trucizna, kt�rej u�y� Zendragh. Ta zabija szybciej ni� sztylet wbity w serce. - M�wi�c to przekr�ci� ostro�nie jeden z k��w, z kt�rych zrobione by�y uszy psiej podobizny i pokaza� ch�opcu. Wn�trze ko�cianego ucha by�o lekko zaci�te, a w szczelince znajdowa�o si� kilka okruch�w siwego proszku. -Tyle wystarczy by zabi� psa. Nigdy si� nie wahaj, gdy kt�ry� przyjdzie. W�a�nie �mier� jest tym, czego stoj�c przed tob� b�dzie pragn�� najbardziej, a ostatnia droga jak� przemierzy� by spojrze� ci w oczy b�dzie najd�u�sza w jego �yciu. Nie pozw�l by odby� j� na pr�no. To wszystko. Psy zwi�zane s� z nami na dobre i z�e. Przed wiekami przyw�drowa�y z nami w to miejsce i broni� nas po dzi� dzie� nie ��daj�c niczego w zamian. S� m�dre, bo maj� w sobie krew ps�w, kt�re towarzyszy�y naszym przodkom. S� dzikie, bo krew tamtych ps�w zmiesza�a si� z krwi� wilk�w, tworz�c now� ras� dzielnych i walecznych obro�c�w. Stary zaduma� si� chwil�. -M�w dalej Gursuk, m�w prosz� - szepn�� b�agalnie Gragh, a jego my�li wirowa�y niczym k��by dymu nad chatami, gdy jesienny wiatr hula po dolinie i �wiszczy w ga��ziach starego d�bu. Nie doczeka� si� jednak dalszego ci�gu opowie�ci. -Jutro- us�ysza�. - Dzisiaj jest ju� p�no i musisz wraca�. Po chwili jednak, gdy ch�opak zamiast wsta� i odej�� siedzia� dalej wpatrzony w przymglone wiekiem oczy szamana, us�ysza� wypowiadane cichym szeptem dziwne s�owa. Najdziwniejsze jednak by�o to, �e nie jego uszy s�ucha�y zda� wypowiadanych przez starca. Do uszu dociera� tylko niewyra�ny syk powietrza wci�ganego i wypuszczanego w takt s��w podczas, gdy ich znaczenie rozbrzmiewa�o w jego g�owie, gdzie� tam, gdzie m�wi� do nas postacie z naszych sn�w lub gdzie s�yszymy d�wi�ki katarynki, gdy tracimy przytomno��. Patrzy� na Gursuka jak zahipnotyzowany, gdy ten zacz��: -Jestem ju� stary. Oczy mojego cia�a s�abn�, cho� oczy umys�u widz� coraz lepiej. Oczy mego cia�a nie widz� dobrze twojej twarzy, cho� oczy mojego umys�u wyra�nie widz� twoj� dusz�. Nie posiad�em, jak W�adca Grodu, tajemnicy przed�u�ania sobie �ycia. Nied�ugo umr� i czas, bym przekaza� ci wszystkie tajemnice zwi�zane z tym miejscem i ca�� swoj� wiedz�. Ciebie wybra�em na mego nast�pc�. Wybra�em ci� nie dlatego, �e jeste� moim krewnym, lecz dlatego, �e posiadasz moc i zdolno�ci jakich nie ma i nie mia� �aden znany mi cz�owiek. Jeste� m�ody i beztroski. I dobrze! Lata beztroski przypadaj� na m�odo�� i w�a�nie w m�odo�ci trzeba j� wykorzysta�, by nie zaskoczy�a nas w�wczas, gdy potrzebna b�dzie rozwaga. Czas jednak obdarzy� ci� bogactwem wiedzy. Wiedza ta pomo�e ci opanowa� umys�, rozwija� si� i nabiera� do�wiadczenia, bez kt�rego twoje zdolno�ci nigdy si� nie ujawni� i nie nabior� pe�nej mocy. Jak widzisz jestem ju� stary i teraz dopiero zaczynam poznawa� moce drzemi�ce w umy�le cz�owieka. Nie zd��� ich ani rozwin��, ani wykorzysta�. Ty jeste� Zem-a-Norr, czuj� to ca�� sw� moc�! Ty uwolnisz �wiat od W�adcy Grodu Horghar, kt�rego prawdziwego imienia nikt nie zna. Przyjd� jutro skoro �wit. M�j czas si� ko�czy, a musz� ci� jeszcze wiele nauczy�. Sko�czy� nagle, po czym popchn�� otumanionego i p�przytomnego Gragha ku wyj�ciu. Kiedy owia�o go �wie�e powietrze us�ysza� chrz�st opadaj�cej za nim kotary sporz�dzonej ze sznurk�w z nanizanymi na� ma�ymi, bia�o-kremowymi kosteczkami i czaszkami gryzoni oraz ptak�w. Ruszy� spod chaty szamana. Szumia�o mu w uszach. Zupe�nie nie wiedzia� jak znalaz� si� w domu. Nic nie zjad�, cho� matka postawi�a przy ognisku misk� zio�owej zupy z kilkoma oczkami rybiego t�uszczu. Na jej widok skrzywi� si� i ruszy� w kierunku swego k�ta. Leg� na pos�aniu i przykry� si� narzut� po�atan� z kawa�k�w futer przer�nych zwierz�t i strz�p�w materia��w. Ca�y si� trz�s�. Zamkn�� oczy, lecz zaraz je otworzy� - musia�, bo kiedy by�y zamkni�te zdawa�o mu si�, �e leci gdzie� wiruj�c w ciemno�ci. Mimo to zasn�� bardzo szybko. Umys� wym�czony przez czarownika potrzebowa� odpoczynku. Rozdzia� 2 Wiedzia�, �e to najbezpieczniejsza droga prowadz�ca do Partun, osady na po�udniowy-wsch�d od Grodu. Szed� bezmy�lnie z oczami wlepionymi w srebrzyst� od nocnej rosy powierzchni� ��ki, kt�ra wydawa�a si� matowa i martwa. Wok� panowa�a cisza. Czu�, jak jego sk�rzane �apcie owini�te linkami z �yka pokrzywy, wype�nia wilgo� i zi�b. Silniej �ci�gn�� po�y rozlatuj�cej si� kapoty i przyspieszy� kroku. Obietnica poznania tajemnic gna�a go przed siebie, a ciekawo�� jak bat smaga�a jego umys� i wwierca�a si� w dusz�. Rych�o dotar� do Grodu. Spogl�da� teraz nerwowo w jego czarno- siwe mury, u kt�rych podstawy s�a�a si� mg�a. Jej wzlatuj�ce w niebo mlecznobia�e strz�py, snu�y si� majestatycznie i rozp�ywa�y na wysoko�ci jego g�owy. Ci�kie ska�y zdawa�y si� unosi� w powietrzu. Szed� w pewnym oddaleniu od mur�w, by we mgle nie wpa�� na jednego z le��cych na ziemi �ebrak�w, kt�rzy strasznie przeklinaj� widz�c kogo� obcego, cho� zazwyczaj nie robi� nikomu krzywdy w obawie przed zemst� ze strony ludzi z osad. Szed� czujnie maj�c nadziej�, �e w por� co� us�yszy, bo zobaczy� cokolwiek przez mg�� by�o raczej trudno. Wisiorek-amulet rozpiera� si� pod ubraniem upewniaj�c Gragha, i� wczorajszy dzie� nie by� snem. Szed� usi�uj�c sobie przypomnie� ka�de s�owo jakie pad�o wczoraj w chacie Gursuka i ka�dy towarzysz�cy s�owom gest, gdy nagle us�ysza� za sob� t�tent lekkich �ap. Po chwili do pierwszej galopuj�cej w porannym oparze istoty do��czy�y inne. Odwr�ci� si� b�yskawicznie. "Wilki" - pomy�la�, stan�� i zadr�a�. Ju� zamierza� biec w stron� ognisk, kt�rych dogasaj�cy �ar jak mu si� zdawa�o widzia� przed momentem gdzie� po lewej, lecz nie m�g� si� poruszy�. Zamar� w bezruchu i patrzy� jak mg�a na tle zamczyska zaczyna falowa� i zbija� si�. Ju� zaczyna� rozr�nia� zarysy i kszta�ty: �eb, uszy, �apy... Faluj�c i drgaj�c ko�ysa�a si� przed nim wielka jak on sam posta� psa. Patrzy�a na niego monstrualna zjawa, z�o�ona jakby z cia�niej i lu�niej zbitych k��b�w tworz�cych jej przestrzenny obraz. W pewnym momencie zjawa drgn�a i psopodobny ob�ok z czarnymi oczodo�ami wlepionymi w niego pop�yn�� w jego stron�. Gragh zacisn�� powieki i napi�� mi�nie. Zjawa przep�yn�a przez jego cia�o. Nie poczu� nic poza tym, �e m�g� si� ju� poruszy�. Nie chcia� jednak. Czu� si� bezpieczny - by�(!) bezpieczny. Zgroza i strach prys�y bezpowrotnie, jak by nigdy nie wst�powa�y w jego serce i nie wype�nia�y go przed chwil� przera�eniem. Odetchn�� i odwr�ci� si� by ruszy� dalej. Zn�w zamar� - wok� niego sta�y psy, a tu� u jego st�p sta� na chwiej�cych si� nogach stary Kidrar. Pozna� go cho� nie widzia� od dw�ch lat. By� teraz �lepy, a jego siwy pysk dr�a�. Gragh kucn�� i obj�� go. W tym samym momencie w jego g�owie rozleg� si� szept "Zabij mnie". Ch�opak si�gn�� bezwiednie do szyi i dotkn�� amuletu. Nigdy tego nie robi� wi�c nie by� to wyuczony odruch. Co� nim kierowa�o. Jednak teraz, gdy poczu� w d�oni nieregularny kszta�t amuletu wisz�cego na cienkiej splecionej z psiej sier�ci i jelit lince, przypomnia� sobie do czego s�u�y. Zawaha� si� i spojrza� w niewidz�ce, mleczne, jak otaczaj�ca ich mg�a, oczy psa. Po raz drugi w jego g�owie rozleg� si� szept "Nie wahaj si� i uczy� to zaraz". Dr��cymi palcami wyj�� zatyczk� z amuletu, otar� proszek o czarne wargi Kidrara i nie �miej�c na niego patrze�, zatka� amulet. Pies obliza� si�. Gdy mlasn�� psi j�zor, Gragh spojrza� w jego kierunku. Zdo�a� jeszcze chwyci� Kidrara za �eb, by nie upad� nagle, cho� nie mia�o to ju� najmniejszego znaczenia - pies ju� nie �y�. Popatrzy� na niego i poszed� dalej pe�en smutnych my�li. Min�� le��c� po prawej stronie osad� Kepa i gdy zacz�� ju� traci� nadziej�, i� droga wzd�u� mur�w dobiegnie ko�ca, zauwa�y�, �e zaczyna oddala� si� od z�owieszczych mur�w, a gdy po raz ostatni zerkn�� za siebie, ich czarne kraw�dzie p�on�y w blasku poranka. Przyspieszy� kroku, a kiedy s�o�ce pokaza�o sw�j pierwszy jasny promie�, �ka� w ramionach Gursuka, gdy ten prowadzi� go do wn�trza chaty. Tam, po chwili, ch�opak opowiedzia� mu ca�� porann� histori�. -Gdyby nie to, �e tak wiele mam ci do przekazania, m�g�bym ju� umrze�, bowiem nie myli�em si�, co do twojej roli w przysz�o�ci naszego ludu. - Powiedz Gursuk sk�d psy... Kidrar wiedzia� gdzie jestem...? Nie us�ysza� odpowiedzi. Gursuk wpatrywa� si� przez chwil� w jego oczy, po czym jego wzrok pow�drowa� ni�ej i zatrzyma� si� na wysoko�ci jego piersi. - Amulet! - wykrzykn�� Gragh. Gursuk u�miechn�� si� nieznacznie i by�a to jedyna odpowied�. Zapad�a cisza. Kotara rzuca�a na klepisko d�ugie, zlewaj�ce si� cienie, kt�re falowa�y w�r�d klekotu ocieraj�cych si� ko�ci niczym ta�cz�ce demony. -Powiedz Gursuk, sk�d ludzie tu przyw�drowali? Jak mogli wybra� to mroczne, pe�ne z�a i smutku miejsce na sw�j dom? - Ludzie mieszkaj� w tej Dolinie od tak dawna, �e nikt nie pami�ta kto pierwszy do niej wszed�. Nie zawsze by�o to miejsce ponure i smutne. Kiedy� by�o tu pi�knie, jasno, zielono i bezpiecznie. Wcze�niej nasz lud zamieszkiwa� tereny na zewn�trz doliny... -Na zewn�trz! Kundar!! Jak to "na zewn�trz"! Przecie� tam jest �mier�! -Teraz mo�e i jest, a mo�e i nie ma. Wtedy, na zewn�trz by�o �ycie. Nasi przodkowie pa�li ogromne stada owiec... -Owiec? Co to jest owiec? - zapyta� ch�opak z wolna zapominaj�c o smutnej przygodzie. -Jedna...- owca. Wiele.... - owiec. - Gursuk zerkn�� na niego z nadziej�, �e zrozumie. Stary patrzy� jeszcze chwilk� i kiedy poj��, �e ch�opak nigdy nie widzia� owcy (podobnie zreszt� jak on sam), ani o niej nie s�ysza� (w przeciwie�stwie do niego), wsta� i podszed� do sterty sk�r le��cej w niedaleko wyj�cia. Pogrzeba� w niej chwil� i wyci�gn�� co� z samego niemal spodu. Po chwili rzuci� Graghowi przez p�omienie zawini�tko. By�o mi�kkie. G�ste, szare str�ki tworzy�y puszysty kobierzec, jak mchy porastaj�ce wilgotne zak�tki lasu. Ch�opak dotyka� go chwil� po czym wsta� i roz�o�y� je. By�o troch� poci�te przez mole, ale trzyma�o si� jeszcze w ca�o�ci. Wyci�gn�� przed siebie trzyman� w d�oniach sk�r�. Opada�a do samej ziemi. Ch�opiec zerkn�� pytaj�co na szamana, kt�ry mu si� przygl�da�. Gdy do Gursuka dotar�o, �e to spojrzenie jest niemym pytaniem i pro�b�, by kontynuowa� opowie��, odezwa� si�: -Nigdy nie widzia�em tego zwierz�cia �ywego. Wiem z opowie�ci jak wygl�da�o i wiem, �e by�o wszystkim co by�o nam potrzebne do �ycia. Sp�jrz jeszcze na to - i wskaza� pod sufit. Na jednej z belek wspieraj�cych dach, u samego szczytu chaty, wisia�a czaszka przedziwnego zwierz�cia. Wygl�da�a jak czaszka psa tyle, �e d�u�sza, a z czo�a wyrasta�y pot�ne i zakr�cone konary. -Co ono mia�o ona g�owie? -Rogi. -M�w dalej, Gursuk. -Zwierz�ta te dawa�y naszym przodkom mi�so, mleko, sk�ry, a z ich sier�ci mo�na by�o splata� nici i wykonywa� dzianiny. Jad�y tylko traw� i by�y �agodne. Lud pasterski, z kt�rego si� wywodzimy, by� w�wczas szcz�liwy. Ludziom w pilnowaniu stad pomaga�y psy. Wygl�da�y troch� inaczej ni� nasze, lecz by�y im wierne i pomocne. Na po�udnie od ich krainy, na granicy ziemi i nieba majaczy�a g�ra, kt�r� uwa�ali za �wi�t� i nazywali Umru Zori - G�ra �ycia, gdy� jak g�osi�y legendy, bucha� z niej kiedy� ogie� i popi�. Ogie� trawi� wszystko co znalaz�o si� w zasi�gu jego �aru, lecz gdy g�ra przesta�a zia� ogniem, na rozwiewanych ognistym wiatrem popio�ach wyros�y wiecznie zielone pastwiska krainy Gendazor, bo tak w�wczas nazywano star� ojczyzn� naszego ludu. -Co to pastwiska? - przerwa� Gragh. -Nigdy nie widzia�em pastwiska. Tw�j pradziadek odpowiedzia� mi na to samo pytanie tak, jak ja ci odpowiem teraz. By�e� na Polanie Sad? -By�em. -Gdyby Polana Sad nie le�a�a po�r�d otaczaj�cych j� drzew, a ci�gn�a si� tak daleko, �e ledwie dostrzega�by� jej granice i widzia�by� pas�ce si� na niej zwierz�ta, to mo�na by j� nazwa� pastwiskiem. -Nie potrafi� sobie wyobrazi� niczego poza niebem, Grodem, polan� i drzewami. M�j wzrok nie si�gn�� nigdy dalej ni� dziesi�� rzut�w kamieniem, ale zobacz� kiedy� pastwisko i b�d� mi�� stado owiec, je�li te zwierz�ta gdzie� przetrwa�y - szepn�� przez zaci�ni�te z�by, pr�buj�c w �arze ogniska dostrzec to, o czym opowiada� starzec, a co brzmia�o jak bajka. - M�w dalej - szepn��, a Gursuk podj�� sw� opowie��. -Pewnego dnia, ziemia drgn�a pod stopami naszych przodk�w, a g�ra plun�a w niebo dymem i ogniem. Nie trwa�o to d�ugo, lecz od tego czasu smu�ka dymu do dzi� snuje si� w niebo. W kilkana�cie lat p�niej, jeden ze stra�nik�w i my�liwych przyni�s� wiadomo��, �e u podn�a g�ry jest jaskinia, w kt�rej pomie�ci�by si� ca�y lud, i �e pod ni� rozci�gaj� si� niezmierzone pastwiska. Szamani i Rada Starc�w orzekli, �e to znak i zaproszenie. Zebrali sw�j dobytek i pomaszerowali ze swoimi stadami za przewodnikiem. Podr� trwa�a wiele dni wype�nionych rado�ci� oczekiwania. To co zastali u st�p g�ry, przechodzi�o wszystkie ich naj�mielsze nawet wyobra�enia o tym miejscu. Jaskinia mia�a szeroko�� pi�ciu, a wysoko�� trzech m�czyzn. Nie by�a wi�c zbyt szeroka ani wysoka, ci�gn�a si� jednak w g��b g�ry na pi��set krok�w i nie brakowa�o w niej miejsca dla nikogo. U podn�a g�ry ci�gn�y si� pastwiska wyros�e na �wie�ym popiele. Zw�glone kikuty drzew otoczone rurami zakrzep�ej wok� nich lawy, stanowi�y opa� wielokro� lepszy ni� drewno. Opa�u u�ywali jednak tylko do przyrz�dzania potraw, gdy� ziemia w jaskini by�a tak ciep�a i sucha, �e le�eli na sk�rach po�o�onych wprost na jej dnie. Wystarczy�o na noc zas�oni� wej�cie, by wewn�trz sta�o si� ciep�o i przytulnie. Do o�wietlania jaskini u�ywali t�uszczu owiec, w kt�rym zanurzano kawa�ek g�sto plecionych w��kien pokrzywy. Drobnymi szczelinkami w suficie dym uchodzi� gdzie� na zewn�trz, a powietrze, nawet w g��bi jaskini, by�o �wie�e i czyste. P�yn�y lata. Ludzi by�o coraz wi�cej, a ich stada rozros�y si�. Kt�rej� nocy, gdy wszyscy spali, ziemia zn�w j�kn�a. Nikt si� jednak nie obudzi�. Zauwa�yli to tylko stra�nicy. M�wili p�niej, �e gdzie� w g��bi jaskini us�yszeli szum osypuj�cych si� ska�. -I co dalej? - ponagli� ch�opak. -Rankiem poszli sprawdzi�, co sta�o si� na ko�cu korytarza. Gdy doszli do miejsca gdzie powinien by� koniec jaskini, okaza�o si�, �e jest tam otw�r. W sam raz taki, by zmie�ci�o si� obok siebie dwoje ludzi. Za otworem jaskinia ci�gn�a si� dalej i dalej, i by�a jeszcze obszerniejsza ni� u swego pocz�tku. Musieli zapali� pochodnie, bo kaganki gas�y w p�dz�cym tunelem przeci�gu. Ludzie zawahali si�. Po chwili jednak ma�a grupka zwiadowc�w ruszy�a w g��b czarnej jamy. Za przesmykiem podmuch by� s�abszy, a pochodnie lepiej o�wietla�y �ciany. Nie r�ni�y si� niczym od tych, kt�re przed wielu laty ich przygarn�y. Szli i szli, a w serca zacz�a wkrada� si� obawa, czy zza kt�rego� z licznych zakr�t�w nie wyskoczy jaka� zjawa i nie zabierze im dusz. W ko�cu jednak zauwa�yli, �e koniec tunelu rozja�nia si� i nie jest ju� tak czarny jak kilkana�cie krok�w wcze�niej. Po kilku nast�pnych, byli pewni, �e zbli�aj� si� do ko�ca, ci�gn�cego si� setki krok�w tunelu. Rozdzia� 3 By�o ju� po�udnie kiedy wychodzi� z chaty szamana. Po kilku krokach szum w g�owie zast�pi�o uczucie pustki. Wiedzia�, �e us�ysza� rzeczy, od kt�rych jego g�owa p�onie i nagle przestraszy� si�. Pr�bowa� sobie przypomnie� to, co sprawia�o, �e czuje si� taki przej�ty, lecz... nie m�g�. W ko�cu u�miechn�� si�. W g��bi swej �wiadomo�ci by� pewien, �e s�owa starca wypali�y si� w jego pami�ci, tak trwale jak trwa�e s� blizny pozostawione na jego ciele przez g�rskiego drapie�c� wiele lat temu. Uspokoi� si�, a pami�� zacz�a powraca�. Po chwili ze szczeg�ami by� w stanie przypomnie� sobie wszystko, co tego i poprzedniego ranka us�ysza� z ust szamana. Spojrza� przed siebie i na niebo. By� jasny, pogodny i s�oneczny dzie�. Postanowi� zaryzykowa� skr�t - marsz skrajem lasu, po wschodniej stronie Grodu. Droga by�a co prawda kr�tsza, lecz mniej bezpieczna, bowiem nie by�o po drodze osady Keppa i w miar� pustych, odkrytych przestrzeni mi�dzy osadami. Mroczny las rzuca� d�ugi, siny cie� si�gaj�cy niemal Grodu, do kt�rego w�a�nie si� zbli�a�... * * * Tego dnia odpadki rzucono po p�nocnej stronie, tam, gdzie stok wzniesienia, na kt�rym pi�trzy�y si� mury warowni, by�y najbardziej strome. Coraz g�o�niejsze kwiki i wrzaski przepychaj�cej si� ci�by wyostrzy�y jego czujno��. Przyspieszy� kroku. Gdy min�� ostatni zakr�t i ostatni� k�p� krzak�w, docieraj�c wreszcie do podn�y mur�w, ujrza� na tle szarych �cian, opadaj�c� lawin� przedziwnych, kolorowych kszta�t�w. Odruchowo zerkn�� w g�r�. Zdo�a� jeszcze dostrzec, cofaj�ce si� za poprzerywan� wyrwami koron� mur�w, "sk�rzane" sylwetki wojownik�w - Stra�nik�w Grodu. Nie namy�laj�c si� d�ugo, z rozbiegu wbi� si� w ci�b� m�czyzn, kobiet, i dzieci. Mia� pecha. Upad� i w tej samej chwili kilkana�cie twardych podeszew stan�o na jego r�kach, nogach i plecach. Jaki� staruch kopn�� go pi�t� w nos. Poczu� w ustach metaliczny smak krwi. Ledwie otworzy� za�zawione oczy, gdy w kierunku jego nosa, mi�dzy lasem n�g i wyci�gni�tych d�oni, stoczy� si� kawa� grubej ko�ci, obro�ni�ty niedojedzonymi kawa�ami mi�sa. Nie zastanawia� si� ani chwili. Capn�� j� w z�by, poderwa� si� na czworaka i nie zwa�aj�c na kalecz�ce jego kolana i d�onie kamienie, zacz�� si� wycofywa� mi�dzy nogami nadbiegaj�cych ze wszystkich stron ludzi. Pochyli� nisko g�ow�, by nikt nie zauwa�y� jego zdobyczy. Gdy cofn�� si� za ostatnie szeregi n�g, szybkim ruchem ukry� ko�� za po�� kapoty i nie ogl�daj�c si� na nikogo i na nic, pobieg� w kierunku lasu. Chwil� potem siedzia� na korzeniu ogromnego d�bu i ogl�da� czym dzi� obdarowa� go los. Nie co dzie� udaje si� z tak� �atwo�ci� i bez walki cokolwiek zdoby�. Przytkn�� mi�so do nosa i pow�cha�. Usta wykrzywi� grymas obrzydzenia. Troch� zalatywa�o. "Matka upiecze, b�dzie dobre"- oceni� jej warto��. Wsta� i ruszy� w kierunku domu. Gdy dochodzi� do Krzywej Sosny, do jego uszu dobieg� szelest roztr�canej trawy i krzew�w. Poderwa� g�ow� i wbi� oczy w przestrze� przed sob�. Wyczeka� chwil� nas�uchuj�c. Postanowi� wycofa� si� za drzewo. Nim zrobi� pierwsze dwa kroki, o p� rzutu kamieniem przed nim, zza krzak�w wyskoczy�o kilka brudnych i zaro�ni�tych postaci. Ich �achmany powiewa�y i podskakiwa�y w takt szybkiego biegu. Nie by�o w�tpliwo�ci. Znienawidzeni przez wszystkich Brgowie, pr�bowali kolejny raz dopa�� ofiar�. Ich wlepione w niego, bezwzgl�dne oczy, nie pozostawia�y z�udze� - on by� ich celem i je�li da si� z�apa� stanie si� ich najbli�szym posi�kiem. Brgowie byli na wp� dzikimi lud�mi. Wa��sali si� ma�ymi, kilkuosobowymi grupami po lasach i kr��yli jak kruki wok� ma�ych osad i ��cz�cych je �cie�ek le�nych. Nie zabijali tylko cz�onk�w w�asnej grupy, kt�ra zazwyczaj sk�ada�a si� z samych, zdolnych do polowania m�czyzn. Ka�da �ywa istota napotkana przez nich, mia�a tylko jedn� szans� prze�ycia - ucieczk�. Gragh �ciskaj�c w lewej r�ce ko��, a praw� przyciskaj�c do piersi swoj� dusz�, gna� co si� przed siebie nie trac�c czasu na ogl�danie si�. By� najlepszym biegaczem w�r�d znanych mu mieszka�c�w Doliny Grodu i w tym upatrywa� swojej szansy. Mia� dopiero szesna�cie zim. By� m�ody i sprawny. Niejednokrotnie ucieka� spod Grodu z tym, co uda�o mu si� zdoby�, �cigany przez ��dnych �atwej zdobyczy, silniejszych od siebie m�czyzn. Nikt nigdy go nie dogoni�. Gna� wi�c co si�, p�ynnie przeskakuj�c poprzewracane pnie i postr�cane wichurami konary drzew. Wierzono, �e wichury te powodowa� �opot smoczych skrzyde�. Co prawda nikt nigdy smoka nie widzia�, jednak starcy m�wili, �e kiedy� cz�sto przelatywa�y nad lasami Doliny. Tymczasem ca�� swoj� uwag� skupi� na drodze przed sob�. Wiedzia�, i� jedno bodaj potkni�cie przyniesie zgub�. Brgowie nie mieli lito�ci. Oszcz�dzali tylko m�ode kobiety, kt�re rodzi�y im ch�opc�w i pozwalali im �y� dok�d malec nie prze�kn�� samodzielnie pierwszego kawa�ka surowego, ludzkiego mi�sa. Cz�owiek i zwierze by�y dla nich tylko zdobycz�, kawa�kiem mi�sa do zjedzenia, czerepem na naczynie do picia lub jelitem, by skr�ci� z niego ni�, czy postronek. Gna� naprz�d ci�gle s�ysz�c za sob� coraz bardziej chrapliwe oddechy prze�ladowc�w. "S�abn�"- nadzieja wype�ni�a jego serce. Ju� wiedzia�, �e b�dzie mia� do�� si�, by im umkn��. Po nast�pnych paru chwilach odwa�y� si� obejrze� za siebie. Nikogo nie dostrzeg�, bieg� jednak dalej dop�ki nie poczu�, �e sam s�abnie. "Koniec"- pomy�la� i obj�� pie� najbli�szej sosny. Ci�ko dysz�c zerka� przez rami� i wstrzymuj�c oddech nas�uchiwa�. �aden szmer, ni g�os nie dobiega�y jego uszu. Zsun�� si� po pniu i usiad�, by chwil� odpocz�� i zastanowi� si� co dalej. Nie m�g� wraca� t� sam� drog� bez obawy, �e natknie si� na �cigaj�c� go grup� Brg�w. Postanowi� i�� przed siebie w kierunku, w kt�rym przed chwil� pod��a�. Nigdy tu nie by�; nigdy nie odszed� tak daleko od domu i znajomych zak�tk�w podgrodzia, w kt�rych si� wychowa�. Wsta� i chwiejnie pod��y� w kierunku s�o�ca, kt�re sta�o w zenicie. Teren wznosi� si� lekko ku g�rze. Wiedzia�, �e id�c tak dalej dojdzie do granic Doliny Grodu, do granic terytorium, kt�rego si� nie opuszcza. Ka�dy, kto spr�bowa� j� przekroczy� nie wraca� ju� nigdy. Ludzie, kt�rzy postanowili zerwa� z koszmarem codziennego �ycia w ciemnych lasach wok� Grodu i opu�cili swoje domy w poszukiwaniu lepszego �ycia, znikali bez �ladu, lub ich rozszarpane cia�a po wielu dniach znajdowano pod drzwiami ich w�asnych dom�w. Tak w�a�nie znikn�� jego ojciec. Jednak opowie�ci o demonach mieszkaj�cych w lasach, smokach przylatuj�cych z wyschni�tych na popi� Smoczych Pustkowi dalekiego wschodu i Brgowie, odstrasza�y �mia�k�w my�l�cych o ucieczce. Gragh szed� ca�y czas przed siebie. Co jaki� czas przystawa� i nas�uchiwa�, jednak nie dociera�y do niego �adne szmery. S�o�ce b�yszcz�ce na niebie, pokona�o nast�pn� kwart� niebosk�onu. Jego pomara�czowiej�cy blask roz�wietla� korony drzew i powodowa�, �e wygl�da�y jak p�on�ce pochodnie. Nad jego g�ow� przep�ywa� akurat bia�y ob�ok. Zima mia�a si� ju� ku ko�cowi, lecz wieczory nadal by�y mgliste i ch�odne. Wiedzia�, �e zbli�a si� wiecz�r, cho� ciep�y dzie� jeszcze si� nie sko�czy�. Nagle us�ysza� d�wi�k, kt�ry brzmia� jak furkot ci�ni�tego z wielk� si��, kozio�kuj�cego w powietrzu, p�askiego kamienia . Przywar� do ziemi i rozejrza� si� czujnie. Prze�o�y� ko�� z mi�sem do prawej r�ki, a lew� zacisn�� mocno na r�koje�ci czerwonego no�a. Spojrza� w g�r� i zobaczy� siadaj�cego na ga��zi ptaka. Mroczna i pe�na mgie� dolina, w kt�rej mieszka�, odstrasza�a ka�de �ywe stworzenie, jednak od czasu do czasu, poza watahami wilk�w, pojawia�y si� zwierz�ta i ptaki. Tu jednak, w jasnym, czystym sosnowym lesie, w blasku nisko zawieszonego s�o�ca, spojrza� na niego zupe�nie inaczej. Rozleg� si� �wiergot. Nigdy jeszcze z tak bliska nie s�ysza� �piewu ptaka. Te, kt�re pojawia�y si� w dolinie, przemyka�y w po�piechu i milczeniu z ga��zi na ga��� trwo�nie si� przy tym rozgl�daj�c. Nieustanny g��d, kt�ry panowa� tam, w dole powodowa�, �e polowano i jedzono wszystko, co by�o na tyle nieostro�ne by da� si� zabi�. Zwierz�ta omija�y pobli�a osad szerokim �ukiem. Jedynie wilki i drapie�ne ptaki zagania�y je czasami w zasi�g ludzkich spojrze�. Siedzia� teraz na wygrzanym mchu, opieraj�c si� plecami o zielony od porost�w pie� sosny i ws�uchiwa� si� w trele szarego ptaszka. Nie �mia� drgn��, by go nie przestraszy�. Nigdy czego� podobnego nie doznawa�. Wysokie kwirliwe d�wi�ki rozlewa�y si� po jego wn�trzu b�ogostanem. Nie wiedzia� co si� z nim dzieje. "Czary" - pomy�la� l�kliwie. Umys� mia� zatruty opowie�ciami o kl�twach, demonach, czarach , smokach i tysi�cu innych potworno�ci, kt�re legendami osnuwa�y Gr�d i wszystko co mia�o znajdowa� si� poza Dolin�. Nie poruszy� si� jednak, dalej ws�uchuj�c si� w nawo�ywania ptaszka. By�o mu tak dobrze, jak nigdy wcze�niej. Powietrze rozgrzane popo�udniowym s�o�cem, nas�czone zapachem lasu nios�o wraz z delikatnymi powiewami zapach sosen, wilgotnej �ci�ki i grzyb�w. Cia�o po m�cz�cym biegu i wielogodzinnym marszu, sta�o si� wiotkie i odpr�one; i ten �piew... Ju� mia� przysn��, gdy nagle ptak umilk� i odfrun��. Poderwa� si� na nogi u�wiadamiaj�c sobie, �e nie jest jeszcze bezpieczny. Umkn�� wprawdzie bezpo�redniej pogoni, lecz Brgowie nie rezygnuj� tak �atwo ze zdobyczy i s� dobrymi tropicielami. Uda�o im si� odci�� go od bezpiecznych osad i teraz by� idealn� zdobycz� - by� wolniejszy od jakiegokolwiek zwierz�cia. Ruszy� dalej w kierunku s�o�ca. Pomy�la� o domu, matce, Gursuku i przyjacio�ach, kt�rzy zostali gdzie� tam w dole. Pomy�la� o na wp� zdzicza�ych ogromnych psach, kt�re by�y ich jedyn� obron� przed atakami Brg�w. Psy by�y dla nich wa�niejsze ni� w�asne �ycie. Wychowa�y si� wraz z dzie�mi i przywi�zywa�y do swych pan�w bez pami�ci. Potrafi�y wyrwa� z r�ki ostatni k�s jedzenia, ale przed ich ogromnymi, kr�pymi paszczami dr�a�y i wilki, i Brgowie. Ich rodzin� by�a rodzina ludzka i broni�y jej do ostatniego tchnienia. Nie ��czy�y si� w watahy jak wilki, dzi�ki czemu zawsze kilka ps�w pozostawa�o w osadzie, gdy inne samotnie przeczesywa�y okolic� w pogoni za jak�� zdobycz�. Nie oddala�y si� jednak nigdy na tyle daleko, by nie us�ysze� szczekania towarzyszy pozosta�ych w osadzie, czy nawo�ywa� ludzi. Kuarr by� ich obro�c�. Spojrza� na ko��. Matka ugotowa�aby z niej zup� z pokrzyw i roztartych nasion traw, a ko�� by�aby dla Kuarra. Ujrza� oczyma wyobra�ni jego m�dre �lepia, pe�ne mi�o�ci i oddania, i szcz�ki mia�d��ce bez wysi�ku gruby jak jego nadgarstek kawa� gnata. Otrz�sn�� si� ze wspomnie� i przyspieszy� kroku. "Mo�e jeszcze j� dostanie"- pomy�la�. Nie mia� poj�cia jak d�ugo maszerowa�. S�o�ca nie by�o ju� wida� i tylko krwawa �una �wiadczy�a, �e nie zasz�o jeszcze ostatecznie i �wieci gdzie� za drzewami, po prawej stronie. Rozejrza� si� doko�a. Niedaleko le�a�o zwalone, spr�chnia�e cz�ciowo drzewo. Podszed� do niego. Wewn�trz by�o sucho. Postanowi� zatrzyma� si� tu na chwil� i odpocz��. Ju� mia� bezw�adnie zwali� si� na g�ciej rosn�c� u wylotu k�ody traw�, gdy us�ysza� szelest. Zamar� i zacz�� nas�uchiwa�. Szelest powt�rzy� si�. To nie mogli by� prze�ladowcy - tego by� pewien. Przeczesuj�c czujnym wzrokiem okolic� zauwa�y� najpierw ledwo dostrzegalny ruch u podstaw niezbyt odleg�ej k�py zaro�li. Wsta� i najciszej jak potrafi�, wstrzymuj�c przy tym oddech, zacz�� si� skrada� w tamtym kierunku. Zza pasa wyj�� miedziany n�. Ponad �d�b�ami traw, tu� pod krzewem, dostrzeg� pod�u�ny, pokryty delikatnym futerkiem kszta�t. Jego wyobra�nia natychmiast dorysowa�a do wystaj�cych ponad trawy uszu reszt� zwierz�cia. "Kr�lik" - krzykn�y wszystkie jego zmys�y. Je�li b�dzie wystarczaj�co ostro�ny, mo�e uda mu si� go upolowa�. By� ju� wystarczaj�co blisko. Nie zastanawiaj�c si� rzuci� trzymanym w d�oni no�em jak popad�o w kierunku stworzenia. Szelest roztr�canych jego stopami traw, przerwa� wysoki ni to kwik, ni to wrzask, ugodzonego zwierz�cia. Ch�opak ruszy� w �lad za no�em, jednak wszystko sta�o si� zbyt szybko, by spodziewa� si� triumfu. M�ody kr�liczek ugodzony nie czubkiem, lecz stykiem ostrza i rzemiennej r�koje�ci, umyka� w g��b lasu lekko krwawi�c. Gragh podszed� do no�a, podni�s� go i spojrza� w �lad za dzikim kr�likiem. Zala�a go fala z�o�ci wywo�ana niepowodzeniem. Jego d�o� pow�drowa�a b�yskawicznie w g�r�, ostrze �wisn�o w powietrzu zakre�laj�c czerwonawy p�uk i szczup�a posta� ch�opca przygi�a si� ku ziemi. W�o�y� w rzut ca�� z�o�� i w�ciek�o�� na jak� by�o go sta�. Poczu� przez moment, jak oczy wychodz� mu na wierzch i powietrze z g�o�nym sykiem wylatuje przez zaci�ni�te wargi. Wyprostowa� si�, dr��c ca�y. Nie wi�cej jak dziesi�� krok�w przed nim drga�o futrzaste cia�ko ugodzone trzonkiem. "Musz� si� nauczy� rzuca� no�em" - pomy�la� ch�opak ruszaj�c bez namys�u w kierunku ofiary. Podni�s� kr�liczka za zadnie nogi i ruszy� w kierunku pnia �cinaj�c po drodze pr�t leszczynowy, na kt�rym zamierza� usma�y� kawa�ek jego mi�sa. Wr�ci� do zwalonego pnia i wyj�� z powieszonego na szyi woreczka dwa ��tawe kamienie. Podgarn�� nieco pr�chna z dna k�ody i uderzy� nad nimi kamieniem o kamie�. Powtarza� t� czynno��, do momentu kiedy jedna z iskier na chwil� zatrzyma�a si� d�u�ej na kopce pr�chna. Rzuci� kamienie mi�dzy kolana, pochyli� si� i zacz�� delikatnie rozdmuchiwa� iskierk�. Gdy �ar sta� si� bia�o-��ty si�gn�� r�k� w bok i wyrwa� z mi�kkich, bok�w drzewa twardsze kawa�ki na wp� roz�o�onego drewna. Po�o�y� je na �ar, stale delikatnie dmuchaj�c. Za chwil�, leniwy, dr��cy p�omyk roz�wietli� uj�cie zwalonej sosny i coraz �mielej r�s� obejmuj�c kolejne kawa�ki suchego drewna. Wyj�� n�. By� to d�ugi na dwie d�ugo�ci d�oni czubek miecza przyniesiony przed laty przez jego ojca spod Grodu. Ojciec na d�ugo�ci r�koje�ci zaklepa� ostrze kamieniem i owin�� je rzemieniem. By�o to najlepsze ostrze jakie posiada�a jego rodzina i z racji tego, �e po zagini�ciu ojca, by� w niej jedynym m�czyzn� nale�a�o si� jemu. Nie mia� poj�cia, dlaczego ojciec nie zabra� go ze sob�. Wprawnymi ruchami sprawi� kr�lika. Po�ow� kr�liczej tuszy zawin�� w jego sk�r� i przewi�za� rzemieniem. "Zanios� matce" - pomy�la�. Pozosta�e kawa�ki nadzia� na leszczynowy patyk, po czym rozdmucha� ogie� dok�adaj�c drewna. Gdy mi�so lekko si� przyrumieni�o i zacz�o przepysznie pachnie�, zacz�� je poch�ania�.. Wierzch kr�lika smakowa� znakomicie, lecz g��biej by� surowy i md�o-s�odkawy. Nie przejmowa� si� tym jednak. Obgryz� kosteczki, przydepta� �ar ogniska, przerzuci� tobo�ek przez rami� i pomaszerowa� dalej. Teren wznosi� si� coraz gwa�towniej ku g�rze. Czu�, �e za chwil� osi�gnie zakazane granice Doliny. Nie mia� jednak wyboru. Nie tylko strach przed pogoni� Brg�w, ale i ciekawo�� powodowa�y, �e szed� dalej. Las stawa� si� coraz rzadszy, a� dostrzeg� przed sob� ci�gn�cy si� pas zaro�li tarniny i dzikich r�. Gdy doszed� do niego, skr�ci� w lewo, planuj�c zatoczy� szeroki �uk i wr�ci� do osady od zachodu. Liczy�, �e mo�e uda mu si� unikn�� czyhaj�cych w�r�d las�w Doliny niebezpiecze�stw i ca�o wr�ci� do domu. Pokona� w zamy�leniu mo�e dwie�cie krok�w, gdy us�ysza� narastaj�cy nad lasem szum. W momencie, gdy odwraca� si� w kierunku �r�d�a d�wi�ku, jego r�ce zakrywa�y ju� rozrywane ha�asem uszy, cho� ciekawo�� nie pozwoli�a mu opu�ci� g�owy. Patrzy� na szczyty sosen. Najpierw zobaczy� b��kitn� jak niebo, przechodz�c� na brzegach w biel, plam�, kt�ra przesuwa�a si� b�