4105

Szczegóły
Tytuł 4105
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

4105 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 4105 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

4105 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Andrzej D�u�niewski Odlot Wydawnictwo Ksi��kowe Projekt ok�adki Ireneusz Sakowski Zdj�cie na ok�adce Piotr Cie�la Edytor Hanna Cie�la Opracowanie redakcyjne Agnieszka Trzebska Korekta Barbara Tyburska Sk�ad i �amanie Pracownia Graficzna D�browa S�awomir L�kocy, Ireneusz Sakowski � Copyright by Wydawnictwo Ksi��kowe Tw�j STYL, Warszawa 2000 � Copyright by Andrzej Dlu�niewski, Warszawa 2000 ISBN 83-7163-174-X CENA 31 A Wydawnictwo Ksi��kowe Tw�j STYL Wydanie I Warszawa 2000 ZAMIAST WST�PU Rok 1998 sta� si� dla mnie rokiem przemiany. Nagle wiele z tego, co uwa�a�em za m�dre, wyda�o mi si� g�upie i odwrotnie - w najwi�kszych g�upotach dopatrzy�em si� ziarenek m�dro�ci. Troch� siedz� w domu z t� przemian�, troch� spaceruj�, nie daleko, troch� te� przesiaduj� w kawiarnianych ogr�dkach z poznanymi niedawno panem Zbyniem i profesorem. To dobrze, �e znam ich od niedawna. W przeciwnym razie mogliby zbytnio si� dziwi� mojej przemianie, a tak my�l�, �e taki jak jestem, by�em zawsze. Pan Zbynio jest opanowany i, jak mi si� wydaje, stoik z natury. U�miecha si� i ze spokojem daje si� ponosi� my�lom we wszystkie strony, nic nie trac�c, niczym filozof zanurzony w wodzie. Troch� gorzej z profesorem. Jest impulsywny, niewyrozumia�y i p�pkuje jak ka�dy artysta. �wiat zosta� wymodelowany przez niego, Pan B�g jest tylko str�em tego porz�dku, a inni maj� s�ucha� i nie zawraca� g�owy. W�a�nie dlatego profesor patrzy na mnie inaczej ni� pan Zbynio. Jestem w porz�dku, kiedy go s�ucham, kiedy jednak sam chc� co� powiedzie�, irytuje si� i na og� pospiesznie odchodzi. Mog� wi�c liczy� na wyrozumia�o�� pana Zbynia i zawsze dobr� rad�, natomiast z profesorem musz� uwa�a�. DLACZEGO PAN ZBYNIO Pyta� mnie kto� niedawno, dlaczego pana Zbynia, o kt�rym cz�sto opowiadam, nazywam poufale �pan Zbynio", a nie �pan Zbigniew", czy cho�by �pan Zbyszek". Ot� po pierwsze: Tak mi zosta� przedstawiony, a kiedy spyta�em, czy mog� si� do niego zwraca� w ten spos�b, powiedzia�: - Ale� naturalnie. Po drugie: Gdyby tylko chcia�, m�g�by by� pilotem, a ja - nawet gdybym nie wiem, jak chcia� - nie m�g�bym. Po trzecie: Pan Zbynio nie nale�y do tych, kt�rzy byli w Chicago, ani nie nosi na sobie niczego w pepitk�. Wreszcie po czwarte: Jest pewien precedens. Ze zdrobnieniem �Zbynio" wi��e si� inny pan Zbynio. By� czas stanu wojennego, a �ci�lej, jego z�owroga pora - godzina policyjna. I ten w�a�nie pan Zbynio musia� zosta� u nas i spa� na kanapie. Nie wiedzia� nic o tym nasz ma�y synek. Zauwa�y� go dopiero rano. Podszed� do kanapy i spyta�: - Kto ty jeste�? A on uchyli� ko�dr� i powiedzia�: - Zbynio. Wtedy nasz syn pu�ci� si� biegiem do mnie i do �ony. - S�uchajcie, tam jest jaki� Zbynio. Nie ma ju� po pi�te. Jest pan �Zbynio". Spotykamy si� i rozmawiamy o przer�nych sprawach. PRZYS�OWIA Wypili�my ju� po kilka kieliszk�w mocnej starki, ale rozmowa nasza by�a powa�na i dotyczy�a polityki. - Jest dla mnie rzecz� niezrozumia�� - m�wi� pan Zbynio, - �e nar�d po 50 latach zbrodni i upokorze� wybiera sobie na prezydenta komunist�, komunist� podkre�lam, bo w �adnych postkomunist�w nie wierz�. - Te� tego nie rozumiem - powiedzia�em. A po chwili: - M�dro�ci� narodu s� przys�owia. - Bujda na resorach - pan Zbynio gwa�townie zaprzeczy�. - Napijemy si� jeszcze? - spyta�em. Odpar�, �e z przyjemno�ci�. Wi�c wypili�my jeszcze. - Jak ci� widz�, tak ci� pisz�. Czy� nie tak? - spyta� nagle. - No tak - odpowiedzia�em. - Ostro�nie, bo nie szata zdobi cz�owieka. - Trudna sprawa - powiedzia�em. - Trudna sprawa - pan Zbynio powt�rzy� za mn�. - Trudna b�dzie teraz, prosz� s�ucha�. - Ma kij dwa ko�ce? - Ma - odpowiedzia�em. - To prosz� zwi�za� koniec z ko�cem. - To za trudne dla mnie, panie Zbyniu. - Napijmy si� jeszcze. Naturalnie, �e si� napili�my, bo tak nam si� chcia�o. W ko�cu czasami mo�na. Wtedy Pan Zbynio spyta� jeszcze, co s�dz� o takim to powiedzonku, �e Polak m�dry po szkodzie. - Czy ja co� s�dz�? - spyta�em - chyba nie. - Wi�c panu powiem. Czcza przechwa�ka. SYRENKA - Nie pami�tam, czy jest wi�cej Syrenek - m�wi� pan Zbynio. - Jedna nad Wis��, o tej wszyscy wiemy. Druga ta, kt�r� przenosz� z mur�w na Rynek i ta trzecia malutka na Piwnej nad antykwariatem. - No tak, znam je wszystkie i te� nie pami�tam, czy s� jakie� jeszcze. - Ale, ale, panie Zbyniu, czy mamy jaki� plan, idziemy gdzie�? - P�jdziemy do kawiarni Zamkowej, b�dziemy sobie rozmawia�, a Yoltaire b�dzie si� nam przygl�da�. - Doskonale. Chod�my. - Bystrze si� nam przygl�da - powiedzia�em, kiedy ju� siedzieli�my. -Wi�c, na tej ma�ej Syrence - pan Zbynio m�wi� dalej - zawieszono, kto� zawiesi�, bia�o-��t� szarf� w czasie pierwszej wizyty papie�a i ona wisia�a tak kilka miesi�cy. Wypadki toczy�y si� szybko, pami�ta pan ten okres. Bia�o-��ta szarfa nieco zszarza�a, ale dalej zdobi�a Syrenk�. Pan Zbynio zastanowi� si� przez chwil�. - Nie, to nie by�o par� miesi�cy, to by�o przez rok lub nawet d�u�ej. W tym czasie - m�wi� dalej - wszystkie bramy i przej�cia by�y otwarte. Z Piwnej na �wi�toja�sk� mo�na by�o przej�� na kilkana�cie sposob�w. Mo�na by�o podw�rkami wyj�� na plac Zamkowy. Wszystko by�o otwarte. Nagle wszystko pozamykano, pojawi�y si� domofony, zosta�y dwa przesmyki i szeroka drewniana brama mi�dzy Zapieckiem a pasmanteri�. Wtedy te� znikn�a szarfa z ma�ej Syrenki. Teraz pan Zbynio zwr�ci� si� do Voltaire'a. - Tak to by�o, panie filozofie, w tamtych latach w Warszawie. KO�LA Z KOZI� Idziemy sobie z panem Zbyniem ulic� Freta. Chcemy skr�ci� we Franciszka�sk�, kiedy to w�a�nie z Franciszka�skiej skr�ca we Freta potwornie gruba baba. Prawie �e zderzyli�my si� my dwaj z ni� jedn�. - Ale gruba! - powiedzia� po chwili pan Zbynio, kiedy byli�my ju� za rogiem. - No to uwaga, teraz skr�camy w lewo, panie Zbyniu. No i niech pan powie, czy panu si� nie myl� Ko�la z Kozi�? - spyta�em. - Nie, nigdy jako�. ENTROPIA Fakt, �e wszystko stygnie, jest oczywisty, ale gdyby tak mia�o stygn�� i stygn�� przez ca�� wieczno��, to by ju� dawno wystyg�o. W zwi�zku z tym �adnej niesko�czono�ci nie ma, za to jest B�g i chwa�a Bogu, �e jest. Wszystko to powiedzia�em kt�rego� razu panu Zbyniowi i doda�em jeszcze, �e jest to absolutny kres mojego wykszta�cenia, �e nic wi�cej nie wiem. A pan Zbynio uprzejmie zaznaczy�, �e to co wiem, to wcale nie jest ma�o i jeszcze to, �e wiedza jest potrzebna inteligencji, bo sama inteligencja mo�e prowadzi� na manowce. Wtedy ja powiedzia�em, �e te� tak my�l� i jako przyk�ad poda�em Rumuni�, kt�ra - gdyby si� nie wiedzia�o, gdzie le�y - powinna znajdowa� si� na Jamajce. I spyta�em: - Nieprawda�? - Tak - odpar�. - I te� mogliby�my m�wi� Rumek zamiast Romek. Nieprawda�? 10 PAN HULOT - Najwi�kszym osi�gni�ciem kultury francuskiej ostatniego p�wiecza jest krok pana Hulot - powiedzia� nagle pan Zbynio. Szli�my sobie, wi�c s�ysz�c to a� przystan��em. - Krok pana Hulota - powiedzia� pan Zbynio. - Absolutny wdzi�k, absolutny szyk, absolutny dystans do wszystkiego, absolutna wy�szo�� bez krzty nonszalancji. Wystarczy? - spyta�. Przypomnia�em sobie, jak idzie pan Hulot i powiedzia�em: - Chyba... - �e chyba mam racj�, chce pan powiedzie�? - przerwa� pan Zbynio. - Powiedzia�em to niedawno w Instytucie Kultury Francuskiej w czasie jakiej� idiotycznej dyskusji na temat sztuki - m�wi� dalej. - I chyba nikt mnie nie zrozumia�. A powiem panu jeszcze, �e film, nawet dwugodzinny, w kt�rym pan Hulot tylko idzie i idzie, by�by arcydzie�em. 11 W�SY - Widzi pan, panie Zbyniu - powiedzia�em - mia�em kiedy� w�sy. Pocz�tkowo wydawa�o mi si�, �e jestem podobny do cara Miko�aja II, by�em z siebie zadowolony. Zdarzy�o si� jednak kt�rego� razu, �e po d�u�szym przyjrzeniu si� w lustrze, z przodu i z boku, stwierdzi�em, �e podobny jestem raczej do m�odego D�ugaszwili i natychmiast zgoli�em w�sy. I wtedy to spotka�em na schodach s�siadk�, a ona powiedzia�a: - Lepiej jak bez brody. - I wie pan, ta jej uwaga przez d�u�szy czas nie dawa�a mi spokoju. A w�a�ciwie do dzi� jej nie rozumiem. Lepiej jak bez brody? Co to mia�o znaczy�? Nigdy nie mia�em brody, nie mam wi�c poj�cia. Przypominam sobie to czasem i przychodzi mi do g�owy, �e takich osobliwych zagadek mam wi�cej w pami�ci. Id� kiedy� d�ugim korytarzem w Gmachu Malarstwa, kogo� tam odwiedza�em, na �awce siedzi dw�ch starszych pan�w, mo�e profesor�w, i s�ysz�: �sztuka to ko�". Albo na ulicy, te� najpewniej wyrwane z kontekstu: �Niemcy to brudasy". Albo wielkimi i precyzyjnie wykre�lonymi literami napis na murze cmentarza �ydowskiego: �Madame, jutro, jutro". Nie wszystkie oczywi�cie pami�tam. Rozproszone cz�stki jakich� sens�w albo nonsens�w. Nie wiadomo. 12 MOTYLE - Motyle, tyle a tyle - powiedzia� pan Zbynio. - To okropne, co pan m�wi - odpowiedzia�em. - No widzi pan, a na tym w�a�nie polega praca urz�dnik�w w Ministerstwie Kultury. Ale powiem panu co� innego, te� o motylach: nie znaj� swoich dziadk�w. Dziad motyla - s�ysza� pan o czym� takim? - Nie. Czy tym te� zajmuj� si� urz�dnicy? - spyta�em jeszcze. - Nie, nie. Tym nie. 13 KOTKA Na ko�cu Ko�cielnej, obok Ko�cio�a Panny Marii, jest kilka �awek. Nie maj� oparcia, ale mo�na na nich siedzie� d�ugo, bo wida� z tego miejsca Wis��. Kt�rego� dnia usiedli�my tam z panem Zbyniem. Milczeli�my wpatruj�c si� w p�yn�c� wod�. I wtedy powiedzia�em nagle. - Nie rozumiem, dlaczego po niemiecku jest das Wasser? Dlaczego jest der FluJ3? Dlaczego fi�skie maa, najpi�kniejsze s�owo, jakie znam na okre�lenie Ziemi, nie ma w og�le rodzaju? Dlaczego w rumu�skim, kt�ry ma rodzaje, ziemia jest nijaka? - To uczone pytania - przerwa� mi pan Zbynio. - Tak w paru s�owach pokaza�em panu, jak bardzo jestem uczony, nieprawda�? Pan Zbynio u�miechn�� si�. - Chyba musimy wraca�. Wstali�my i ruszyli�my wzd�u� muru Ko�cio�a. Z du�ego kasztanowca opada�y kwiaty. - Prosz� spojrze�, panie Zbyniu - moja kotka, tam na wprost, na dachu. Idzie samym szczytem. - Czarna? - Czarna, czarna jak sadza. Zatrzymali�my si� przy budynku z podcieniami. Kotka zatrzyma�a si� na ko�cu dachu. - My�li pan, �e nas widzi? - Doskonale widzi - powiedzia�em. - Jak ma na imi� - spyta� pan Zbynio. - Psiapucha. W tym momencie bardzo szybko zbieg�a po dach�wkach i przeskakuj�c skrzynk� z pelargoniami wskoczy�a do �rodka. - Wiem, dobrze wiem, co to znaczy. �ona moja kroi na stole mi�so. Us�ysza�a to natychmiast. Liczy na oberchabki i zaraz je dostanie. - Widzi pan, m�wi� moja kotka, ale akurat mnie ledwo toleruje. - Psiapucha - powt�rzy� pan Zbynio. 14 zoo Obaj z panem Zbyniem dobiegamy sze��dziesi�tki i idziemy sobie do ZOO. Na mo�cie Gda�skim zatrzymujemy si�, aby potrz��� si� troch� od przeje�d�aj�cego tramwaju. - Niez�y dreszczyk - m�wi pan Zbynio. - W dole pod nami na g��wkach w�dkarze, a jak si� ma oko�o sze��dziesi�tki, to mo�na sobie bez wzgl�du na wszystko powiedzie�: bole�, chwat, rap, rapa, rozpi�r albo kawa, wina, d�emy, sery i doskonale si� rozumie�. Po chwili szli�my dalej w pe�nym porozumieniu. I chyba od tego porozumienia to a� chcia�o mi si� podrygiwa�. Powstrzyma�em si� jednak i dobrze, bo pan Zbynio bardzo wyra�nie zaakcentowa�: - Normalne, dwa normalne! - przed g�sto zakratowanym okienkiem kasy. Pilnuj� tu - powiedzia�, wk�adaj�c reszt� do portmonetki. - Hipopotam. - Tam? - spyta�em. - Nie, tu - pokaza� mi pan Zbynio wynurzaj�cego si� z wody potwora. - Z Mezopotamii. Jask�ka �mign�a nam nagle nad g�owami. - My te� z k�ka. Z k�ka przyjaci� bolenia. - Nie wiem - zawaha�em si� - z boleniem do dentysty. - Co za zmora ci denty�ci - powiedzia� pan Zbynio. - Nied�wied� - przeczyta�em na bia�ej tabliczce, przyczepionej do klatki. - Nie - odrzek� pan Zbynio. - To gdzie d�wied�? - Ona wie - pan Zbynio pokaza� mi rud� wiewi�rk�. - Ona wszystko wie. Wie, gdzie pochowa�a orzeszki. - Czy tu si� co� je, panie Zbyniu? - Je le�, je mio�uszka, ale i my co� zjemy, tylko tam dalej. I ruszyli�my dalej. Nie byli�my sami. Na ogrodzonym wybiegu wolno st�pa� niedu�y konik, a przed tabliczk� sta�o trzech, wyra�nie przyjezdnych, m�odzie�c�w. 15 Jeden z nich czyta� g�o�no: Ko� Przewalskiego ... Zbli�y�em si� i powiedzia�em: - Tak, tak, ale Przewalski ma go zabra� w przysz�ym tygodniu. Pan Zbynio spojrza� na mnie karc�co. - To nietoperz. - Pewnie, �e nie - odpar�em. - A teraz b�dzie �a. Usiedli�my na �awce przed sporym stawem. Jakie� okropne ptaszyska drepta�y po brzegu, inne, ju� nie tak okropne, p�ywa�y dostojnie. Pan Zbynio zapali� papierosa. - Nie lubi�, wie pan, tego okre�lenia inteligencja katolicka. Czy�by istnia�a te� katolicka nieinteligencja. A nawet je�eli istnieje ... - Oczywi�cie, bzdura i niezrozumia�a wynios�o��. A w og�le z t� inteligencj� to co� u nas nie tak. Pracuj�ca? Je�eli ju� inteligencja to niepracuj�ca. - Tu si� chyba pan zagalopowa� - spojrza� na mnie pan Zbynio. I tak rozpiera�a mnie jaka� wiosenna rado��. Zwierzyna budzi si� ze snu. Pan Zbynio wsta�. - Jeszcze troch� si� przejdziemy i wracamy. - Pan mostem Gda�skim do siebie na Nowe Miasto, a ja �l�skim na Stare. Ju� si� rozstawali�my, kiedy przypomnia�em sobie, co mi rano przysz�o do g�owy. - Co� jeszcze panu powiem, panie Zbyniu. Sztuka m�odych jest tak samo �enuj�ca jak mecz pi�karski oldboy�w. - Zgadzam si� z panem - odpowiedzia� pan Zbynio i pomacha� mi r�k�. - Wiosna! Wiosna! - powtarza�em sobie ju� sam do siebie opuszczaj�c ZOO. 16 JAKI ZAW�D By�o mi�dzy mn� a panem Zbyniem pewne, jak to si� m�wi, niepisane porozumienie. W naszych rozmowach nie pojawia�y si� �adne wskazania czy sugestie jakiej� przynale�no�ci zawodowej. To znaczy ani ja, ani pan Zbynio tak naprawd� nie wiedzieli�my, czym ka�dy z nas si� zajmuje zawodowo. Poniewa� mam powa�ne w�tpliwo�ci, co do swojej w tym wzgl�dzie sytuacji, �atwo wyobra�am sobie, �e podobnie mo�e by� z panem Zbyniem. O tym si� po prostu nie m�wi i ju�. Stoimy sobie kt�rego� razu na Szerokim Dunaju, woda ciurka ze studni, a pan Zbynio m�wi: - Tam na rogu by� Pewex, a nad Pewexem, na pierwszym pi�trze, mieszka� ludo�erca. Mia� pe�n� g�b� metalowych z�b�w, z�otych i srebrnych. Okulary powi�kszaj�ce oczy, du�� g�ow� i kapelusz z szerokim rondem. Kr��y� po okolicznych sklepach, co� kupowa�, d�ugo ogl�da�, ale przede wszystkim przygl�da� si� ekspedientkom. R�ne s� ekspedientki. Niekt�re chude, inne starsze ju�, bywaj� te� rude i puco�owate, ale bywaj� te� rumiane, m�odziutkie i pulchne. Na tych g��wnie skupia� swoj� uwag�. U�miecha� si�, zagadywa�, przekomarza� si� z nimi. Wygl�da�o to na poz�r niewinnie. Starszy pan flirtuj�cy zabawnie z dzierlatkami. Ot� nie. Nie wiem dok�adnie, jak to robi�, ale zwabia� te panienki do siebie i .... zjada�. Kilka, przewa�nie m�odych ekspedientek, znika�o bez �ladu w ka�dym tygodniu. Drug� jego nami�tno�ci� by�y kwiaty. Trzyma� je na parapetach swoich okien. Podlewa�, przestawia�. Ci�gle pojawia�y si� nowe. Po prostu ludo�erca i amator kwiat�w. - Pami�tam go - wtr�ci�em. - My�la�em jednak, �e to jaki� emerytowany dygnitarz. Pan Zbynio wzruszy� ramionami ... Mo�e i dygnitarz, ale jakie to ma znaczenie. 17 DZIADEK Schodzili�my z panem Zbyniem po schodach obok Zamku. - To dziadek naszego przyjaciela - powiedzia�em, zatrzymuj�c si� przy p�ycie osadzonej na kamiennym s�upku. - Drugi jego dziadek by� adiutantem marsza�ka Pi�sudskiego, ale o tym to pan wie, panie Zbyniu. - Ma niez�ych dziadk�w - powiedzia� pan Zbynio. Znowu schodki i ju� jeste�my przy Pa�acu pod Blach�. Teraz w�skim chodnikiem w d� i ju� na ty�ach Zamku. - O! z tej strony to jest co�! - powiedzia� pan Zbynio. - Powinni byli go odwr�ci�. I tak budowali go od pocz�tku. Nie s�dzi pan? - spyta�. - Wie pan, chyba ma pan racj�. Ale c�, za p�no. - O! robi� ju� nowe ogrodzenie - zauwa�y�em. Przedtem by� tu taki parkan z drewnianych segment�w. - Tak, tak, pami�tam, To by�o tu� po zniesieniu stanu wojennego. - Urz�dzono tu konkurs malarski dla dzieci, na tym w�a�nie drewnianym p�ocie. Ka�de dziecko dosta�o jeden segment dla siebie. Pan Zbynio przerwa� na chwil�. - To musia�o by� gdzie� tu - wskaza� fragment pi�knego, metalowego ogrodzenia. Ma�y, mo�e o�mioletni ch�opaczek namalowa� scen�, w kt�rej zomowcy ok�adaj� pa�ami uciekaj�cych ludzi. Zgromadzi�o si� wok� niego sporo os�b. Wkr�tce pojawi�a si� milicja. Ch�opca wci�gni�to do Nyski. Ludziom kazano si� rozej��. Impreza zosta�a przerwana. Szybko zamalowano ca�y segment g�st� bia�� farb�. Nyska nie odje�d�a�a jednak i wtedy zjawi� si� dziadek ch�opca. Wyci�gn�� go z samochodu, wytarga� za uszy i poszturchuj�c popycha� go przed sob�. I tak odeszli. - Mo�e ma pan racj�, powinni odwr�ci� ten Zamek - powiedzia�em. 18 MIKSZTAT - I pan znika czasami - powita� mnie pan Zbynio, kiedy spotkali�my si� tu� przed Barbakanem. - Tak, wyje�d�a�em - powiedzia�em. Nie spyta� mnie dok�d, tylko wyra�nie podniecony odwr�ci� si� i powiedzia�: - Widzi pan t� wycieczk�? Ot� przed chwil� us�ysza�em jak przewodnik, ten gruby, m�wi�, �e jest to fortyfikacja, kt�ra raz tylko w ci�gu swojej historii u�yta by�a do cel�w militarnych. I to przez Szwed�w. Podobno bronili si� tu przed odbijaj�cym Warszaw� polskim wojskiem. Nie ciekawe? - Rzeczywi�cie - powiedzia�em. Jedyny raz w historii. Co� podobnego! - No ale, ale, gdzie� to pan by�? - zwr�ci� si� ju� w moj� stron� pan Zbynio. - W Miksztacie. - Gdzie? - zapyta� zdziwiony - W Miksztacie - powt�rzy�em. - A gdzie to jest? Pierwsze s�ysz�. - Prosz� sobie wyobrazi�, �e w Polsce, gdzie� mi�dzy Kaliszem a Poznaniem, niedu�e miasteczko. - Co� podobnego! Tym razem to pan Zbynio wyrazi� swoje zdziwienie. Ruszyli�my Mostow� w d�, a ja m�wi�em dalej: - Przyje�d�am do tego Miksztatu wieczorem, zatrzymuj� si� na niedu�ym placyku, mo�e ryneczku. Jest ju� ciemno, wi�c nie bardzo widz�, ale dostrzegam jakie� o�wietlone wn�trze i tam id�. Jest to kawiarnia taka ... z blat�w, pr�t�w. Troch� m�odych ludzi, kilku starszych, du�o dymu i czynny telewizor, w kt�ry wszyscy patrz�. Siadam przy wolnym stoliku i te� patrz�. Pani Kwa�niewska, prezydentowa, udziela w�a�nie wywiadu. Powiedzia�em panu, �e Miksztat le�y w Polsce, wi�c to nic dziwnego. Dziwne jest natomiast to, co pani prezydentowa m�wi, i to o swoim m�u, czyli prezydencie. M�wi - ni mniej ni wi�cej - tylko, �e m�� jest praktykuj�cy-niewierz�cy. 19 Powtarzam to sobie: praktykuj�cy, niewierz�cy. Patrz� te� na tych m�odych i tych starszych, nie, nie reaguj�. Kelnerka podaje mi ca�� szklanic� kawy. Prezydentowa jeszcze co� m�wi, ale i ja ju� nie reaguj�. Pytam, ile p�ac�? 50 groszy - m�wi kelnerka. Pan Zbynio przerywa mi. - Nie, wierzy� mi si� nie chce, nie ma �adnego Miksztatu, pan sobie �artuje. - Ale� jest panie Zbyniu, prosz� mi wierzy�, by�em tam. 20 ARESZT NA GRANICY - Okaza�o si�, panie Zbyniu, �e przekroczy�em granic� i to nielegalnie. W g�stym �niegu zostawi�em tyle �lad�w i tak bez�adnych, �e wyda�o im si� to nad wyraz podejrzane. Nie maj�c nic lepszego do roboty, wielokrotnie przekracza�em w�ski pas �niegu mi�dzy drzewami nie wiedz�c, �e to granica. Wyskoczyli zza drzew. - Baczno��!! - krzykn�� jeden z nich. - S�u�ba Ochrony Pogranicza. Dokumenty! No i zacz�o si�. - Jaka to granica? - spyta� pan Zbynio. - Czeska, niedaleko Kowar. I m�wi�em dalej. Najgorsze by�o dopiero przede mn�. Podprowadzili mnie pod drzewo, do kt�rego przytwierdzona by�a metalowa skrzynka, jak si� okaza�o z telefonem. Chcia�em oczywi�cie co� m�wi�, wyja�nia�. Kazali jednak milcze� i to tak stanowczo, �e zamilk�em. - 16, 16 - s�yszycie? -jeden z �o�nierzy krzycza� do s�uchawki. - Mamy go, wychodzimy na drog�. Wtedy spi�li mi r�ce kajdankami, pami�tam, �e chcia�em, aby spi�li mi je z ty�u, ale spi�li z przodu. Wyszli�my na drog�. �o�nierze zapalili papierosy. Spyta�em, czy te� mog�. Nie pozwolili jednak. Po kilku minutach podjecha� gazik i pojechali�my na posterunek. Odpi�li kajdanki, kazali wyj�� wszystko z kieszeni i usi���. Wszystko, co mia�em, wy�o�y�em na biurko. Tak kazali. Papierosy, zapa�ki, futera� od okular�w, troch� pieni�dzy, d�ugopis, chusteczk� do nosa i par� serwetek z kawiarni, na kt�rych co� pisa�em rano, kiedy pi�em kaw�. Dow�d osobisty trzyma� ju� w r�kach oficer siedz�cy za biurkiem i uwa�nie przegl�da�. Wszystko to, co wy�o�y�em, prze�o�yli na gazet� i wynie�li do s�siedniego pokoju. Tam te� po chwili uda� si� oficer. Drzwi si� zamkn�y. Zosta�em z dwoma �o�nierzami, ale nie tymi, kt�rzy mnie przyprowadzili. Znowu co� chcia�em powiedzie�, ale ju� sam si� powstrzyma�em. I to, panie Zbyniu, trwa�o ze cztery 21 godziny. Siedzia�em na �awce pod �cian�, na przeciwko dwaj �o�nierze i a� cztery godziny. Kiedy drzwi od s�siedniego pokoju otworzy�y si�, obaj �o�nierze wstali. Ten sam oficer trzyma� w r�ku moje serwetki. - Wyjd�cie! - zwr�ci� si� do �o�nierzy. Oficer usiad� za biurkiem. - A wy siadajcie - zwr�ci� si� do mnie. Usiad�em naprzeciw niego. Roz�o�y� przed sob� moje serwetki, po czym odwr�ci� je w moj� stron� i powiedzia� - czytajcie! Przysun��em si� bli�ej biurka i przeczyta�em: - Frunze w Tr^mse tropi Trocki. - Nast�pn� - rozkaza� ostro. Czyta�em. - Iz Kamczaty gawarit So�dat Czomojro... - Dalej - powiedzia�, jak mi si� wyda�o, ju� �agodniej i przysun�� trzeci� serwetk�. - Koluchy - przeczyta�em. A na ostatniej by�o: �Duden Machatka". Oficer wsta� - podszed� do okna. Odwr�ci� si� nagle. Patrzy� na mnie jednak nieprzyjemnie. - A do fryzjera to nie chodzicie? - spyta�. - Nie - odpowiedzia�em. Szybko podszed� do biurka, zgarn�� serwetki, zmi�� je w kulk� i wrzuci� do kosza. - Id�cie ju� - powiedzia�. No to tyle, panie Zbyniu. - Rozumiem - powiedzia�, ale po chwili doda�: - To znaczy nic nie rozumiem. 22 BLI�CZYKI - Czy mo�na powiedzie� piatigrodzkie? - spyta�em. Pan Zbynio a� stan��. Szli�my sobie ulic� Franciszka�sk� w stron�, powiedzmy ambasady chi�skiej. - Piatigrodzkie? - powt�rzy�. - A co by to mia�o by�? Patrzy� na mnie z zaciekawieniem. - Widzi pan, to wszystko z powodu pierestrojki. M�wili�my z �on� po prostu bli�czyki, ale oficjalnie nazywa�y si� leningradzkie, leningradzkie bli�czyki. Wyda�y nam si� smakowite, kiedy znale�li�my przepis na nie w gazecie. S� rzeczywi�cie �wietne, robili�my je cz�sto. - Co to takiego? Pan Zbynio spyta�, r�wnocze�nie rozgl�daj�c si�, gdzie by tu usi���. Odgad�em to i powiedzia�em: - Przejd�my jeszcze kawa�ek, �aweczki s� na skwerku za by�ym pomnikiem Nowotki. - Bli�czyki leningradzkie - powt�rzy� pan Zbynio. - Brzmi patetycznie - tu zrobi� przerw�, jakby zawaha� si� i doda�: - Cz�ciowo. - Ma pan racj� - za�mia�em si� - podobnie cz�ciowo by�oby z symfoni� nale�nikow�. �aweczki by�y puste, �adnego Nowotki ju� nie by�o. Usiedli�my zatem. - Co to jest? - niech pan m�wi - niecierpliwi� si� pan Zbynio. - No wi�c, ciasto jak na nale�niki, z tym, �e trzeba doda� jeszcze �y�k� cukru i trzeba te� pami�ta� o dodaniu paru �y�eczek oleju sojowego lub s�onecznikowego. Teraz farsz: �redni� g��wk� kapusty kroimy do�� drobno, kroimy te� dwie lub trzy spore cebule. Wszystko to wrzucamy do du�ego rondla na gor�cy olej i dusimy do mi�kko�ci, dodaj�c oczywi�cie soli i pieprzu. Kiedy kapusta jest ju� mi�kka wbijamy dwa ca�e jaja i mieszamy a� do ich �ci�cia. Farsz jest gotowy. Nadziewamy nim usma�one nale�niki. Sk�adamy we czworo i odsma�amy na ma�le. Pan Zbynio ch�on�� moje s�owa. Oczy mu si� �mia�y i chyba w my�lach po�era� moje bli�czyki jeden po drugim. A ja m�wi�em dalej. 23 - Powinno si� je sk�ada� w tr�jk�ty, maj� jednak sk�onno�� do p�kania, lepiej wi�c zwija� je w d�ugie rulony. Pan Zbynio zapali� papierosa. A ja po chwili ci�gn��em swoj� kwesti�. - Nie ma ju� Leningradu, a nie s�dz�, �eby bli�czyki by�y pomys�em z czas�w sowieckich. - To wykluczone! - wykrzykn�� pan Zbynio. - Wi�c dlatego my�l�, �eby wr�ci� do starej nazwy - m�wi�em dalej - tylko jakiej? - Piotrogrodzkie, petersburskie, czy piatigrodzkie? - Piatigrodzkie - powt�rzy� pan Zbynio. - Musz� by� pyszne - doda� jeszcze. Kiedy wstawali�my, wskaza� mi puste miejsce po pomniku. - Ale wymiot�o tego Nowotk�. 24 MAGISTERKA S� sprawy najwy�szej wagi dotycz�ce kraju, kontynentu, o ile nie wi�cej. Polska, to �Bo�e Igrzysko", nie raz wp�ywa�a na losy innych, a ju� nawet je�li nie cala, to poszczeg�lni jej synowie lub c�rki. Trzeba wi�c by� ostro�nym. Tak pomy�la�em i postanowi�em zosta� w domu. Nie b�d� niczego na razie opowiada� panu Zbyniowi, niech sobie pospaceruje sam. Niech sprawdzi, jak nazywa si� ma�a, kr�tka uliczka, kt�ra prowadzi z Rynku Nowego Miasta do Redemptoryst�w i druga ma�a, od Redemptoryst�w do Ko�cielnej. Ja tymczasem wszystko to, co mi chodzi po g�owie i co mi si� przypomina, uporz�dkuj� jako�. I ewentualnie dopiero opowiem panu Zbyniowi, je�li - co oczywiste - oka�e si�, �e warto. Podszed�em wi�c do okna, spojrza�em na Wis��. Chwil� tak posta�em, po czym usiad�em na kanapie i zacz��em sobie przypomina�. Jest pocz�tek lat 70. W Galerii Wsp�czesnej odbywaj� si� ciekawe wystawy, odczyty, dyskusje. Jest na miejscu klub prasy, mo�na przejrze� pisma i gazety. Przychodzi wielu ludzi. Spotyka si� znajomych. I w�a�nie tam, na kt�rym� z wernisa�y, pojawi�a si� pierwszy raz. Mia�a wilgotne, zawsze �miej�ce si� oczy i du�y biust. Kto� powiedzia�, �e to �magisterka" pana Janusza, szefa galerii. I tak zosta�o ... �Magisterka" ... Widywali�my j� jeszcze kilka razy, pili�my wino u Hopfera, ale tak si� jako� sk�ada�o, �e �magisterka" wystarcza�o i naprawd� nikt nic wi�cej o niej nie wiedzia�. Albo nie by�o to specjalnie wa�ne. Kt�rego� dnia rozesz�a si� wiadomo��, �e �magisterka" zda�a ju� wszystkie egzaminy, obroni�a prac� i zaprasza nas do siebie do Komorowa na bal. Kto� ze znajomych poda� mojej �onie ma�� karteczk�! Jesionowa 9 - to by� adres �magisterki". Mieli�my tam by� w najbli�sz� sobot� wieczorem. Nadesz�a sobota, by� pogodny czerwcowy wiecz�r. Z wielk� wi�c ochot� pojechali�my kolejk� WKD do Komorowa. Oboje z �on� i paru naszych przyjaci�. Bez trudu odnale�li�my ulic� Jesionow�. Problemem sta�o si� natomiast odnalezienie numeru. By� si�dmy, by� jedenasty, a nie by�o dziewi�tego. Przyjechali�my do�� p�no, 25 ju� si� �ciemnia�o, wi�c tym bardziej utrudnia�o to szukanie. Przeszli�my kilka razy ko�o 11, ko�o 7, nawet dalej, ale 9 nie by�o. - Do�� g�upia sprawa - powiedzia�a moja �ona. Wtedy to w�a�nie dostrzeg�em w krzakach wype�niaj�cych przestrze� mi�dzy 7 a 11 w�sk� szczelin� i tam zajrzeli�my. Trzeba by�o wej�� w t� szczelin�, zej�� po paru kamiennych stopniach, gdzie ukry�a si� ma�a �elazna furtka z numerem 9. A dalej by� niezwykle niski dom, niczym wpuszczony w ziemi�. Jeden krok ze �cie�ki i mo�na by si� znale�� na jego dachu. Wcale nie ma�y, du�y nawet, tylko niski taki. A za nim ogr�d, i pe�no �wiat�a i ludzi. I tego nie by�o wida� z ulicy. �Magisterka" przywita�a nas serdecznie. Od razu poprowadzi�a do jednego ze sto��w i powiedzia�a: - Jedzcie, pijcie, weselcie si� - tak ewangelicznie, ale weso�o. Doda�a jeszcze, �e mocniejsze trunki s� w �rodku, w drugim pokoju i kawa te�, i �e wszystko, co chcemy, jest dla nas. Pieczony schab na p�miskach, ryby w galarecie, przer�ne sa�atki, kie�baski na gor�co. Czego tam nie by�o! Pobuszowali�my przy stole, wypili�my par� kieliszk�w wina i wtedy zachcia�o nam si� czego� mocniejszego. Przed wej�ciem do domu sta�y dwie t�gie panie i u�miecha�y si� mi�o. By�y to, jak si� p�niej wyja�ni�o, matka �magisterki" i jej babcia. - Prosimy do �rodka, prosimy, tam s� ciasta, kawa i koniaki. Weszli�my do du�ego pokoju pe�nego znajomych i nieznajomych. Mi�dzy nimi kr�ci�a si�, podaj�c co� lub nalewaj�c, jeszcze jedna starsza pani. Spyta�a, czego si� napijemy i czy wolimy szarlotk�, czy ciasto rabarbarowe, czy mo�e po kawa�ku pysznego tortu. Zdaje mi si�, �e chcieli�my wszystko, ale te� zdaje mi si�, �e to w�a�nie w tym momencie us�yszeli�my po raz pierwszy zza uchylonych drzwi s�siedniego pokoju cichy g�os: - Meluniu, Meluniu, kto� przyszed�. Nikt jednak nie zwraca� na to uwagi. A g�os powtarza� co jaki� czas. - Kto� przyszed�. I znowu: - Meluniu, Meluniu. Wtedy wpad�a rozbawiona �magisterka", kto� z nas spyta� wr�cz: - Co to? Kto tam jest? 26 - To prababcia, nie wstaje ju�, �le s�yszy i ci�gle wydaje jej si�, �e kto� przyszed�. - No pewnie, �e kto� przyszed� - powiedzia�a moja �ona, jest ze sto os�b. Powiedzia�a to do mnie, �magisterki" ju� nie by�o, zakr�ci�a si� i wybieg�a do ogrodu. Bal trwa� i trwa�. Pojawia�y si� ci�gle nowe butelki, przy ognisku jacy� piekli kie�baski, inni ta�czyli, jakie� pary chowa�y si� mi�dzy porzeczkami. �Magisterka" to by�a, to znika�a. A� zacz�o �wita�. Z pokoju obok nadal jednak dochodzi� s�aby g�os prababki. - Przyszed� kto�, Meluniu, m�wi� ci, przyszed� kto�. Melunia to imi� cioci �magisterki", ale Meluni ju� nie by�o i w og�le bardzo si� przerzedzi�o. Nawet nie spostrzegli�my, jak zosta�o nas z dwana�cie os�b. Troch� najbli�szych znajomych �magisterki", a troch� takich, kt�rym w takiej sytuacji ani si� �ni wychodzi�. Wtedy okaza�o si�, �e jest jeszcze jeden pok�j z d�ugim sto�em. M�wi�em ju�, �e to du�y dom, tylko niski. I tam usiedli�my, a mama �magisterki" wnios�a du�y g�sior domowego wina i rozstawi�a szklanki. Kto� powiedzia�: - Istny dom kobiet. Inny kto� g�upio chichota�, jak to nad ranem w takich okazjach. W�a�ciwie to wszyscy chichotali i pletli jakie� g�upstwa. �Magisterki" ju� nie by�o, pad�a gdzie� wycie�czona i entuzjazmem, i niew�tpliw� go�cinno�ci�. Mama, jak tylko rozstawi�a szklanki, ju� si� wi�cej nie pokaza�a. Babci nie by�o od dawna. Cioci te�, a prababcia ucich�a. Byli�my sami. Kto� jeszcze raz powt�rzy�: - Dom kobiet. - Ale, ale - przerwa� nasz dobry znajomy, autor �Zwa�ki papki" i �Osypki woli" - poeta, o sz�stym zmy�le - to tu nie ma �adnego wujka, dziadka, tatusia? Ucich�y chichoty. - Powa�ne pytanie - powiedzia�a moja �ona. Wzrok poety skierowa� si� ponad drzwi. Wszyscy za nim spojrzeli w to samo miejsce. W poz�acanej ramie wisia� tam olejny portret 27 buldoga do pasa, po prostu do pasa. Musia� to by� wielki wysi�ek ze strony poety, bo zaraz potem opu�ci� g�ow� na st� i zasn��. Tak to mniej wi�cej uporz�dkowa�y mi si� wspomnienia z balu u �magisterki". W�a�ciwie m�g�bym to wszystko opowiedzie� panu Zbyniowi. M�g�bym ale... nie jest to koniec, a i dalszy ci�g nie jest od razu. Jest przerwa, d�uga przerwa, trwaj�ca 20 lat, w kt�rej nie wiadomo, co si� wydarzy�o. Zdecydowa�em si� jednak wyj�� z domu. Pana Zbynia spotka�em przy Redemptorystach. Przeszli�my si� do drewnianych schod�w, potem w d� i dopiero na �awce opowiedzia�em panu Zbyniowi histori� balu. - Teraz - powiedzia�em - nast�pi przerwa. Zamilk�em wi�c na chwil�. - I dwadzie�cia lat p�niej... - Jak u Dumasa - wtr�ci� pan Zbynio. - Jak u Dumasa - powt�rzy�em. - Z odleg�ego Peru przyjecha� brat �magisterki" z egzotyczn� ma��onk� i postanowi� zosta� prezydentem kraju, kt�ry opu�ci� w m�odo�ci. Nie pi�kne, panie Zbyniu? Nie romantyczne? Nie niebezpieczne? Wr�cz waha�em si�, czy to wszystko panu opowiedzie�. 28 PIES - No nie, panie Zbyniu. Czasami bywaj� interesuj�ce wystawy. Nie mo�na powiedzie�, �e nic si� nie dzieje. Par� dni temu by�em w Zamku Ujazdowskim i powiem panu, jestem wstrz��ni�ty. Czy da pan wiar�, �e ma�e parocentymetrowe figurki z br�zu mog� robi� monumentalne wra�enie? Musi pan to zobaczy�. Powiem z grubsza tylko. Wielkie geometryczne bry�y: sze�ciany, walce, prostopad�o�ciany pomalowane na bia�o. W trzech salach kilkana�cie ich razem. Kiedy si� wchodzi, wida� przede wszystkim je. Ale na nich, przewa�nie na kraw�dziach, a� si� roi od ma�ych figurek z br�zu: ludzi, zwierz�t, niedu�ych drzewek, czasem krzak�w. Na kraw�dzi walca - na przyk�ad - siedz� obok siebie ze spuszczonymi nogami, podparci z ty�u r�kami lub le�� ze spuszczon� w d� g�ow�, czasem na wznak patrz�c w niebo albo ty�em do kraw�dzi. Jedni bli�ej siebie, ca�kiem blisko obejmuj� si�, inni w pewnej od siebie odleg�o�ci. Kto� stoi z krow�, patrzy w d�, dalej ko� tarza si� z nogami do g�ry. Obok niego siedz�ca w kucki. Ma�e br�zowe figurki ludzi wype�niaj� ca�� kraw�d� walca. W �rodku pusto. Na sze�cianie, te� na jego kraw�dziach, wszyscy siedz� ze spuszczonymi nogami niczym w�dkarze, ale to nie s� w�dkarze. Siedz�ce postaci, nic wi�cej. Na innym sze�cianie tylko par� figurek ludzkich, reszta same zwierz�ta, konie, krowy, kozy, psy, kury. Dalej tylko kilka figurek w jednym z naro�nik�w, stoj� i patrz� w d�, jedna z figurek pochylona lekko. Na innej z bry� gromada figurek, mo�e trzydzie�ci, czterdzie�ci, zbita w �rodku kwadratowej powierzchni. Kilkana�cie, naprawd� du�ych bry� i tysi�ce ma�ych, mniej wi�cej pi�ciocentymetrowych figurek. W najmniejszej z sal tylko jedna bry�a, du�y sze�cian o p�torametrowym boku. Na nim siedz�ce figurki, wszystkie ty�em do kraw�dzi. Ze skrzy�owanymi po turecku nogami. Patrz� do �rodka. A w �rodku - pies, ma�a figurka. - To tylko taki suchy opis - doda�em. - Musi pan t� wystaw� zobaczy� sam. 29 Co ciekawe jeszcze, autor nie podaje swojego nazwiska. Wiadomo tylko, �e jest Australijczykiem lub Nowozelandczykiem i �e mieszka od lat w Chinach. Podobno jest niewidomy. Nie jest te� zawodowym rze�biarzem. Wszystko to jednak nie jest pewne, poniewa� galeria, kt�ra organizuje jego wystawy, bardzo starannie ukrywa wszystkie informacje. Kto� nawet m�wi�, �e to pisarz, nie rze�biarz. - Tak, tak - przerwa� mi pan Zbynio. - Musz� koniecznie to zobaczy�. - Ten pies mnie intryguje, szczeg�lnie, je�li dobrze to sobie wyobra�am. - Czy to nie pan opowiada� mi o takim niedu�ym obrazku przedstawiaj�cym uproszczony pejza�: niebo, horyzont, ziemi� i sylwetk� stoj�cego cz�owieka, a na tym samym obrazku, w rogu, wydzielony prostok�t, z te� uproszczonym pejza�em, na kt�rego tle stoi sylwetka psa. - Tak - odpowiedzia�em - to ja m�wi�em panu o tym obrazie. To jaki� chi�ski malarz namalowa�. 30 ENERGIA Spyta�em kiedy� pana Zbynia, co ma zrobi� cz�owiek, kt�ry nie posiada wiedzy matematycznej, ma 60 lat i ju� jej nie posi�dzie, a nurtuj� go pewne kwestie natury matematycznej. Pan Zbynio odpowiedzia�, �e nie wie, co ma zrobi� taki cz�owiek. Przyjrza� mi si� jednak uwa�nie i spyta�, czy to przypadkiem nie chodzi o mnie. Troch� si� zawstydzi�em, ale przyzna�em, �e tak. Pan Zbynio zastanowi� si�, co wida� by�o po jego minie i po chwili powiedzia�. - Przysz�o mi wprawdzie do g�owy, �e musia�by pan zwr�ci� si� ze swoim problemem do wykszta�conego matematyk�, ale nie chcia�bym, aby narazi� si� pan na ewentualn� przykro�� lub zbytecznie fatygowa�. Istotne problemy matematyczne porusza si� i ewentualnie rozwi�zuje do dwudziestego roku �ycia, mniej wi�cej. Nale�a�oby zatem szuka� takiego m�okosa, z g�ry go przeprasza� itd., a i tak na pewno nie mia�by czasu albo m�wi�by j�zykiem tak niezrozumia�ym, �e wariant ten nie ma najmniejszego sensu. Druga mo�liwo�� to zwr�ci� si� do wykszta�conego matematycznie r�wie�nika, ale prosz� sobie wyobrazi� cz�owieka, kt�ry od czterdziestu lat zajmuje si� ju� nieistotnymi kwestiami. Chcia�by pan nara�a� si� na tak� niezr�czno��? - No tak - powiedzia�em - rozumiem. - Nie wiem zatem, co pocz��. - Jest jeszcze jedno rozwi�zanie, prosz� pana. Pan Zbynio troch� �ciszy� g�os. - Prosz� mnie powiedzie�, o co chodzi. Nikomu nie powiem. Nie mam, podobnie jak pan, matematycznego wykszta�cenia, wi�c nic nie pokr�c�. Je�li pan chce? - Oczywi�cie, �e chc�. Do wykszta�conych matematyk�w zniech�ci� mnie pan wystarczaj�co. Zreszt� przyznam, �e od pocz�tku w�a�nie panu chcia�em to powiedzie�. Ot� panie Zbyniu wiadomo, �e dodawanie jest odwrotno�ci� odejmowania, a mno�enie odwrotno�ci� dzielenia. Co znaczy zatem, taka sytuacja: 2 dzielone przez 2 r�wna si� l 2 minus 2 r�wna si� O podczas gdy 2+2 = 4 i 2x2 te� cztery? - Dostrzegam nier�wnowag� - powiedzia� pan Zbynio powa�nie. - A nier�wnowaga to u�piona energia - doda� jeszcze. 31 PODRO�� Nasze rozmowy z panem Zbyniem bywaj� chaotyczne. Zatrzymali�my si� przez chwil� na D�ugiej przed biurem �Mazurkas Travel". Wycieczki do Tunezji, Tajlandii, na Cypr, nawet do Meksyku. Zawrotne ceny, podejrzane towarzystwo i kompletny brak powodu, �eby tam jecha�, stwierdzili�my to obaj. I zdawa�o si�, �e nie b�dziemy ju� o tym m�wi�, a jednak, kiedy usiedli�my przy kawiarnianym stoliku, pan Zbynio powiedzia�, �e kiedy� we W�oszech odwiedzi� swojego dawnego znajomego w Montepulciano. Kt�rego� ranka, kiedy wszyscy spali, wyszed� na spacer. Po godzinie wspinania si� na okoliczne pag�rki, po�o�y� si� zm�czony pod roz�o�yst� pini�. Przysn��, kiedy nagle wielka szyszka spad�a mu na brzuch i obudzi�a. - My�la�em, �e to je� na mnie wskoczy�, bo nigdy przedtem nie widzia�em tak wielkiej szyszki - m�wi�, a tak�e, �e wino z Montepulciano jest najlepsze w ca�ej Italii. M�wi� te�, �e par� lat p�niej, b�d�c w ma�ym miasteczku na granicy niemiecko--austriackiej w Fiissen, wybra� si� w towarzystwie dw�ch Japo�czyk�w do w�oskiej restauracji. Kiedy Japo�czycy zdecydowali, co b�d� jedli, poprosi� o butelk� czerwonego wina z Montepulciano. - Nie ma pan poj�cia, jak o�ywili si� kelnerzy. Montepulciano, Montepulciano, powtarzali i biegali ko�o naszego stolika nadzwyczaj podnieceni. Japo�czycy zobaczyli we mnie wytrawnego znawc� i Europejczyka. To opowiedzia� mi pan Zbynio, a ja powiedzia�em, �e by�em na polach Grunwaldu, w Pi�czowie, w Rebizantach, w Klimontowie i na Pustyni B��dowskiej. I od kiedy zobaczy�em miejsce s�ynnej bitwy z Krzy�akami, obraz Matejki ju� zupe�nie mi si� nie podoba, natomiast podoba mi si� bardzo XV-wieczna rycina, kt�r� widzia�em niedawno, i kt�ra t� bitw� pokazuje o wiele prawdziwiej. Tak�e o tym, �e g�ra �w. Anny naprawd� zas�ania Pi�cz�w od wschodniej strony i s�o�ce wschodzi w Pi�czowie dziesi�� minut p�niej. Czyta�em o tym kiedy�, a teraz sam widzia�em g�r� �w. Anny. M�wi�em te�, �e Pustynia B��dowska 32 istnieje naprawd�, tylko trudno j� znale��, poniewa� mo�na przejecha� Chech�o w t� i z powrotem i nie zorientowa� si�, �e pustynia jest za szko��. Albo w Klimontowie, gdzie wszystko zniszczyli Szwedzi, a pami�� o nich jest �ywa do dzi�. W�a�nie dlatego miejscowy zajazd nazywa si� �Nikisio�ka" od nazwiska Nikisio�a, kt�ry ze zbrojn� grup� dzielnie stawia� si� Szwedom w samym Klimontowie i w okolicy. Troch� pomilczeli�my. - A Rebizanty - m�wi�em jeszcze - pochodz� od nazwiska �o�nierza napoleo�skiego, kt�ry nie chcia� wraca� do Francji, tylko pozosta� nad Tanwi�. A nazwisko Rebizant mo�na zobaczy� na le�nej mogile �o�nierzy AK. Znowu pomilczeli�my troch�. Kelnerka przynios�a nam kolejne dwie kawy, a pan Zbynio, jakby wyrwany z zas�uchania o �o�nierzu Rebizancie, czy mo�e z w�asnych my�li, powiedzia� nagle: - Mo�na umrze� i nie zobaczy� Neapolu. Wie pan, w�a�nie to zdanie wys�a�em przed laty na sympozjum po�wi�cone stereotypowi Neapolu, z nadziej� �e odpisz� mi: �prosz� natychmiast przyjecha�". Ale nie odpisali. A wtedy ja powiedzia�em, �e w tym Klimontowie by�em w towarzystwie Amerykanina, kt�ry nigdy nie s�ysza� o inwazji Szwed�w na Polsk� i by� tym bardzo zgorszony, a potem w Sandomierzu, gdzie czekali�my na poci�g, krzykn�� na widok parowozu: - Ja wiem co to jest! I jeszcze doda�em, �e w Pi�czowie nie nocowa�em, bo nie ma tam hotelu, chocia� tak bardzo chcia�em zobaczy� sp�niony �wit. - A ja - przerwa� mi pan Zbynio - chcia�em zobaczy� dzieci�ce rysunki na jednej ze �cian Pompei, przedstawiaj�ce walk� gladiator�w. Tak ma�o jest starych rysunk�w dzieci. A ja wtedy, �e w Puszczy Solskiej zbierali�my z �on� grzyby, �e byli�my te� w Paarach, i w Ciotuszy, i w Su�cu, i w Hamerni. Tak to rozmawiali�my z panem Zbyniem o podr�ach, nieco chaotycznie. 33 Nasze rozmowy z panem Zbyniem dotyczy�y nieraz matematyki i antropologii. Siedzimy sobie w ogr�dku �Gwiazdeczki" na ul. Piwnej. -^-=1 pisze na serwetce pan Zbynio i pokazuj�c mi pyta: - Co pan o tym s�dzi? Odpowiadam: - Bardzo �adne, eleganckie nawet i zaskakuj�ce. Pytam jeszcze: - Czy to, panie Zbyniu, nie przyda�oby si� w ekonomii? - Bez w�tpienia - odpowiada - ale to tylko elegancki poz�r. Patrzy teraz na mnie i po chwili: - Jeste�my mniej wi�cej r�wie�nikami, to jednak te� poz�r, bo prosz� pana, abstrahuj�c od naszych przypadk�w, mo�e si� zdarzy�, �e jaka� rodzina np. Kr�lak�w rozmna�a si� szybciej od rodziny np. D�bskich. Przez ostatnie 500 lat w rodzinie Kr�lak�w rodzi� si� m�ski potomek co dwadzie�cia lat. W ten spos�b w okresie tym przysz�o na �wiat dwadzie�cia pi�� pokole� tego szczepu. Niema�y to wysi�ek genetyczny. A tymczasem D�bscy leniwi, rozmna�ali si� du�o wolniej. Pierwszy D�bski przyszed� na �wiat, kiedy jego ojciec mia� 50 lat. - I co? W ci�gu tych samych pi�ciuset lat mamy tylko dziesi�� pokole� D�bskich. - No tak - powiedzia�em - czyli ja b�d�c np. z Kr�lak�w by�bym wielokrotnie od pana starszy, je�eli by�by pan z D�bskich. - Ot� to. - Bardzo to interesuj�ce panie Zbyniu, i wie pan, przypominam sobie z dzieci�stwa, �e gdzie� w s�siedztwie mieszka�a rodzina Makarczyk�w. Bardzo ich by�o du�o. Jeden z tych Makarczyk�w by� moim szklonym koleg�. M�wi�, �e ma prapradziadka co wydawa�o si� niezwyk�e. Chodzili�my ca�� gromad� popatrze� na tego prapradziadka. Przewa�nie siedzia� w ogrodzie owini�ty kocem i spa�, ale ma�y Makarczyk m�wi�, �e prapradziadek budzi si� od czasu do czasu i opowiada, �e jak on by� ma�y to te� mia� prapradziadka. 34 SEN Nasze pogaw�dki nadal by�y mi�e i czasem zabawne. Zaryzykowa�em wi�c i powiedzia�em kt�rego� razu: - Wie pan, sny to ja sobie przygotowuj�, obmy�lam przed za�ni�ciem i potem �ni�. - No, prosz� - powiedzia� pan Zbynio - pomys� znakomity, ale udaje si� to panu? - Nie zawsze, ale do�� cz�sto - powiedzia�em. Patrzy� na mnie z niedowierzaniem. - Musz� przyzna�, �e nigdy nie jest to dok�adnie tak, jak sobie zamy�li�em, ale z grubsza tak. - Co� podobnego! Bardzo to interesuj�ce, nie �miem pyta� o szczeg�y, ale gdyby ... - pan Zbynio zawiesi� g�os. - Mog� co� opowiedzie�. To na og� polityczne tre�ci, wi�c mog� pana zainteresowa�. - Ot� panie Zbyniu, wie pan, �e za dnia, �ci�lej na jawie, polityk� gardz�, uwa�am j� nawet za rzecz wstr�tn�. Manipulowanie lud�mi, mamienie ludzi i straszenie ludzi. Jest to tym gorsze, �e - chc�c nie chc�c - pe�no tego w gazetach, w TV i w radio. Jakie� okropne typy, straszne g�osy i g�upie opinie atakuj� nas ze wszystkich stron. Cz�owiek jest bezsilny. Postanowi�em, cho� w ma�ym stopniu, wzi�� odwet. No i w�a�nie ... - A w��czy� si� do polityki wprost? - No nie, panie Zbyniu, ja? Nigdy, na tyle chyba mnie pan zna. Pan Zbynio pokiwa� g�ow�. - Tak sobie �ni� na przyk�ad: Id� Krakowskim Przedmie�ciem, jestem w pobli�u kina �Kultura", a tu zza rogu wychodzi na mnie, kto? Minister sprawiedliwo�ci i prokurator generalny w jednej osobie, domy�la si� pan z jakiej ekipy? Idzie tak prosto na mnie, a ja co? - my�li pan, �e si� cofam? Nie, te� id� prosto na niego, nie zbaczam. Stajemy wreszcie nos w nos. - Co jest? - m�wi minister. - Co jest? - powtarzam za nim. - A to jest... - i wal� go na odlew w ten, wie pan, mi�kowaty ryj. Raz i drugi z lewa i z prawa. - Chcesz jeszcze kopa? - pytam - Ty zasra�cu. 35 I tu w�a�nie, zupe�nie niezgodnie z moj� intencj� sen toczy si� inaczej. On cofa si�, k�ania uprzejmie i m�wi: - Bardzo za wszystko przepraszam. Ju� nigdy ... itp. Opowiadam, a pan Zbynio patrzy na mnie przyja�nie. M�wi� wi�c dalej. - A teraz �ni�, �e jestem na premierze �Weso�ych kumoszek z Windsoru". Lubi� t� sztuk� szczeg�lnie, wi�c siedz� w jednym z najlepszych warszawskich teatr�w w�r�d eleganckiej publiczno�ci. Ju� gasn� �wiat�a, chwila napi�cia. Powoli rozsuwa si� kurtyna. Co to? Z mrocznej sceny wy�ania si� genera� w ciemnych okularach, scena si� roz�wietla, za genera�em przekrzywiony sztandar z bia�ym or�em. Genera� rusza ustami, ale nie s�ycha� jego s��w. I znowu co� nieprzewidzianego, na widowni poruszenie, okrzyki, gwizdy. Orze� zrywa si� ze sztandaru, kr��y nad widowni�, gubi kilka pi�r. Pani siedz�ca obok m�wi do mnie: - Niech i pan gwi�d�e. - Obudzi�em si�. Oczywi�cie nie odby�o si� to wszystko tak, jak chcia�em. Nie planowa�em, �e orze� sfrunie. - A wie pan, czemu sfrun��? Bo ten genera� albo kt�ry� z jego pomocnik�w tak go przekrzywili. Nie przewidzia�em te�, �e ta pani b�dzie chcia�a, �ebym gwizda�. Spr�bowa�em, ale wie pan, nie raz we �nie wyst�puje taki stan niemo�no�ci. Robi�em tak fiu-fiu, ale nic nie wychodzi�o. No i w�a�nie si� obudzi�em. - Czy pan nie �ni dalej? - spyta� pan Zbynio, przygl�daj�c mi si� uwa�nie. - Nie, nie - powiedzia�em. - Mo�e to by�a d�u�sza noc ni� zwykle, bo zasn��em jeszcze raz i prosz� sobie wyobrazi�, natychmiast przy�ni� mi si� marsza�ek Zych. Stoi on sobie na �rodku jakiego� du�ego placu. Podchodz� do niego i m�wi�: - Dzie� dobry, pani Jadziu. - Co rybe�ko, co rybe�ko? - odpowiada - tak wcze�nie ju� na nogach? - To wszystko, panie Zbyniu, co mog� panu opowiedzie�. To wszystko. 36 ZIELONY PROSZEK Pan Zbynio nadchodzi� w�a�nie, a ja szed�em z przeciwnej strony i w jednym momencie znale�li�my si� przy naszym ulubionym stoliku pod parasolem. - Opowiada� mi pan kiedy� - powiedzia�em - o cudzoziemcu, kt�remu pokaza� pan o�tarz u Sakramentek. Zaszed�em tam przed chwil�. I ma pan racj�, to najbardziej �wi�ty ze �wi�tych o�tarzy. Z pustk� pe�n� tajemnicy. Szed�em teraz Star� i Brzozow�. Z g�rki i pod g�rk�, i przypomnia�em sobie ma�e miasteczko na Dolnym �l�sku, gdzie chodzi�em do szko�y w latach pi��dziesi�tych. Mieszkali tam kr�tko moi rodzice. Tam te� chodzi�o si� z g�rki i pod g�rk�, i by� wielki ewangelicki ko�ci� tu� ko�o szko�y. Zawsze zamkni�ty i tajemniczy. Kt�rego� razu jeden z koleg�w w czasie lekcji historii poda� mi zwini�t� karteczk�. By�o tam napisane, �e w piwnicy ko�cio�a jest �wi�ty proszek i PODAJ DALEJ. Zwin��em karteczk� i poda�em swojemu s�siadowi. Lekcja nie by�a ju� wa�na - nic nie by�o ju� wa�ne. Tylko �wi�ty proszek. Weszli�my przez piwniczne okno. W p�mroku mo�na by�o zobaczy� rozrzucone ksi��ki, po�amane meble, star� fisharmoni� i jeszcze jakie� rupiecie. Nie dotykali�my niczego. Cicho, na palcach, przechodzili�my z jednej piwnicy do drugiej. Ksi��ki, stare �awki, lichtarze. Wsz�dzie to samo, tylko w ostatnim pomieszczeniu, nieco ja�niejszym, na pod�odze le�a� proszek. Niedu�a kupka zielonego proszku. By� to �wi�ty proszek. I nikt w to nie w�tpi�, by�o to oczywiste, nie wiem dlaczego. Stali�my w ko�o i patrzyli�my. Pami�tam, �e ogarn�� mnie strach, a tak�e niezrozumia�e podniecenie. My�l�, �e moi koledzy czuli to samo. Wtedy jeden z nich pochyli� si�, a my wszyscy za nim. Po chwili mieli�my pe�ne kieszenie zielonego proszku. Pami�tam te�, �e po wyj�ciu z piwnicy ka�dy z nas si� prze�egna� i poszli�my do domu. By�y z tym p�niej rozmaite k�opoty. Banda�e, ma�ci jakie�. Ale proszek i tak by� �wi�ty. - I to nie wszystko, panie Zbyniu. - Wiele lat p�niej, ju� we Wroc�awie, zn�w wszed�em do ewangelickiego ko�cio�a. By� otwarty, 37 a ja by�em doros�y. Przez wybit� szyb� w du�ym gotyckim oknie wpada� snop s�onecznego �wiat�a i gin�� mi�dzy pustymi �awkami. Pomy�la�em, �e tam w�a�nie usi�d� na chwil�, ale miejsce to by�o zaj�te. Z podkurczonymi nogami, z g�ow� na tornistrze, spa� tam ma�y ch�opiec. Cicho wyszed�em z ko�cio�a. 38 INTENCJE - Wie pan - powiedzia� pan Zbynio, kiedy znowu usiedli�my w wygodnych fotelikach na Gnojnej G�rze - pewna pani profesor z ASP wr�czy�a mi ma�� karteczk� z trzema pytaniami. Wr�cza je artystom i prosi o odpowiedzi, a mnie da�a j�, zupe�nie nie wiem dlaczego, ale mo�e s�usznie, poniewa� zada� je mog� sobie wszyscy, a nie tylko arty�ci. 1. Intencje. 2. Credo. 3. Technika. Przecie� dotyczy� mog� ka�dego przedsi�biorcy, kupca, nauczyciela, a tak�e rzezimieszka, najmniej artysty. - W stosunku do artysty to nawet nonsens - powiedzia�em. - Tym niemniej sk�oni�o mnie to - ci�gn�� dalej - do pewnych, chyba istotniejszych, pyta�. A w�a�ciwie do jednego. Czego arty�ci chc� od nas, nie artyst�w, tzw. odbiorc�w, widz�w, s�uchaczy? Czego� chc� od siebie, ale to ich sprawa, z czym� si� zmagaj�, co� sobie udowadniaj�, stawiaj� sobie zadania. Pokonuj� strach i skr�powanie, penetruj� sw� wyobra�ni� i pami�� itd. itd. Ale zaraz potem czego� chc� od nas. Podziwu? Pieni�dzy? Empatii? A mo�e chc� nas sprowokowa�, pobudzi� do czego�, przekona� do nieznanego, co� przypomnie�. Oburzy�? Zadziwi�? - To wszystkie pytania o intencje - wtr�ci�em - zawieraj� si� w zestawie pani profesor. - Niby tak - odpar� - ale to jednak szczeg�lny zwi�zek: artysta i my. Artysta to nie wybrany przez nas funkcjonariusz, to kto�, kto przychodzi niespodziewanie i m�wi co� lub pokazuje. I w�a�nie o to pytamy, dlaczego to robi i po co? - Te� nie znajduj� �atwej odpowiedzi - powiedzia�em. - Jest ich wiele i chyba nie przekroczymy kr�gu, w kt�rym si� zawieraj�. Chocia�, co� sobie przypominam. Obraz Maxa Ernsta. Matka Boska daj�ca klapsa ma�emu Jezuskowi w go�� pup�. Ten obraz budzi cich�, troch� wstydliw� rado��. Jest jak objawienie, jak dopuszczenie do czego�, co nas podnosi we w�asnych oczach. On nas ulepsza. 39 A kiedy indziej jak�e cz�sto m�wimy arty�cie czy raczej chcieliby�my powiedzie�: �A odczep si�, sp�ywaj ze swoj� obsesj�, ze swoj� tandetn� wyobra�ni� i zr�czno�ci�". Pan Zbynio s�ucha� teraz mnie i wydawa�o mi si�, �e s�ucha mnie uwa�nie. - Tylko tyle - powiedzia� nagle. - Credo i technika do kosza. 40 HORDA Na ulicy D�ugiej stoi du�o samochod�w, ale przechodni�w nie ma zbyt wielu. Szli�my sobie z panem Zbyniem w�a�nie ulic� D�ug�, swobodnie rozmawiaj�c, kiedy nagle powiedzia�em: - Zatrzymajmy si� na chwil�. Tu by� kiedy� sklep z pieczywem. - Pami�tam, oczywi�cie - odpar� pan Zbynio. - Przed tym sklepem ka�dego ranka ustawia�a si� dawniej d�uga kolejka. Ka�dego prawie dnia i ja sp�dza�em w tej kolejce godzin�, nieraz dwie, a bywa�o, �e d�u�ej. Pewnego ranka zaj��em jakie� odleg�e miejsce, za mn� po kilku minutach by�o ju� nast�pnych z dziesi�� os�b, kiedy podszed� do mnie pisarz, m�