3513
Szczegóły |
Tytuł |
3513 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3513 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3513 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3513 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Ursula K. Le Guin
Tytul: Zdrady
(Betrayls)
Na planecie O nie by�o wojny od pi�ciu tysi�cy lat,
przeczyta�a, a na Gethen nigdy nie by�o wojny. Przerwa�a
lektur�, by pozwoli� oczom odpocz�� i dlatego, �e usi�owa�a
nauczy� si� czyta� powoli, a nie po�yka� s�owa tak, jak
Tikuli po�yka� jedzenie. S�owa "nigdy nie by�o wojny"
ja�nia�y w jej umy�le na tle niesko�czonego, ciemnego,
mi�kkiego niedowierzania. Jak wygl�da�by �wiat bez wojny?
By�by to �wiat rzeczywisty. Pok�j by� prawdziwym �yciem,
�yciem pracy, nauki oraz wychowywania dzieci ku pracy i
nauce. Wojna, kt�ra po�era�a prac�, nauk� i dzieci,
stanowi�a zaprzeczenie rzeczywisto�ci. Jednak m�j lud
potrafi jedynie zaprzecza�, pomy�la�a. Zrodzeni w mrocznym
cieniu nadu�ywanej w�adzy, ustanawiamy pok�j poza �wiatem,
nieosi�galne �wiat�o przewodnie. Umiemy tylko walczy�.
Jedyny pok�j, jaki jeden z nas potrafi zaprowadzi� w naszym
�yciu, jest zaprzeczeniem tego, �e wojna trwa, jest cieniem
cienia, podwojonym niedowierzaniem.
Kiedy cienie chmur przesun�y si� po bagnach i stronicy
ksi��ki otwartej na jej kolanach, westchn�a, zamkn�a oczy
i pomy�la�a: Jestem k�amczuch�. Potem otworzy�a oczy i
czyta�a dalej o innych odleg�ych �wiatach.
�pi�cy Tikuli zwin�� si� w k��bek w s�abym �wietle
s�o�ca, westchn��, jak gdyby j� na�ladowa� i podrapa� si� w
miejscu, gdzie gryz�a go pch�a. Gubu polowa� w trzcinach;
nie widzia�a go, ale od czasu do czasu kita trzciny
dygota�a, a raz samica b�otniaka wzbi�a si� w g�r�, gdacz�c
z oburzeniem.
Poch�oni�ta opisem dziwacznych stosunk�w spo�ecznych Ithsh,
dopiero wtedy zauwa�y�a Wad�, gdy otwiera� bram�.
- Och, ju� jeste� - powiedzia�a zaskoczona i poczu�a si� nie
przygotowana, nieporadna i stara, jak zwykle w obecno�ci
m�odych ludzi. Kiedy by�a sama, czu�a si� stara tylko w
chwilach przem�czenia lub w chorobie. Mo�liwe, �e �ycie w
samotno�ci mimo wszystko jej odpowiada�o.
- Wejd� - powiedzia�a, wsta�a, opu�ci�a ksi��k�,
podnios�a j�, po czym si�gn�a d�oni� do w�z�a w�os�w. -
Wezm� tylko torb� i ju� znikam.
- Nie ma po�piechu - powiedzia� cicho m�ody cz�owiek. - Eyid
przyjdzie dopiero za jaki� czas.
Jakie to mi�e: m�wisz mi, �e nie musz� si� spieszy�, by
wyj�� z w�asnego domu, pomy�la�a Yoss, ale nic nie
powiedzia�a, godz�c si� na niezno�ny, uroczy egoizm m�odych.
Wr�ci�a do domu po torb� na zakupy, poprawi�a w�osy,
przewi�za�a je chustk� i wysz�a na ma�� odkryt� werand�.
Wada, kt�ry zd��y� usi��� na krze�le, zerwa� si� na r�wne
nogi. By� nie�mia�ym ch�opcem i wed�ug niej �agodniejszym z
dwojga kochank�w.
- Baw si� dobrze - powiedzia�a z u�miechem, wiedz�c, �e
wprawia go w zak�opotanie. - Wr�c� za par� godzin, przed
zachodem s�o�ca. - Min�a bram� i ruszy�a drog�,
kt�r� przyszed� Wada, ku drewnianej grobli, wij�cej si�
przez bagna w stron� wsi.
Wiedzia�a, �e nie spotka po drodze Eyid. Dziewczyna mia�a
nadej�� jedn� ze �cie�ek od p�nocy; wysz�a ze wsi w innym
momencie i w innym kierunku ni� Wada, by nikt nie
zauwa�y�, �e dwoje m�odych ludzi co tydzie� znika na kilka
godzin w tym samym czasie. Od trzech lat byli w
sobie szale�czo zakochani i ju� dawno zamieszkaliby razem, gdyby
ojciec Wady i brat ojca Eyid nie pok��cili si� o kawa�ek
przydzielanej przez Korporacj� ziemi. Doprowadzi�o to do
wa�ni pomi�dzy rodzinami, kt�ra jak dot�d nie sko�czy�a
si� rozlewem krwi, ale wyklucza�a ma��e�stwo z mi�o�ci.
Ziemia by�a cenna, a obie rodziny, mimo ub�stwa, aspirowa�y
do przyw�dztwa we wsi. Nic nie mog�o pogodzi�
zwa�nionych stron. Ca�a wie� w��czy�a si� w sp�r. Eyid i
Wada nie mieli dok�d p�j��, nie posiadali zawodu, kt�ry
pozwoli�by im utrzyma� si� w mie�cie, ani krewnych w innej
wiosce, gdzie przyj�to by ich pod dach. Ich nami�tno��
ugrz�z�a w nienawi�ci starszych. Przed rokiem Yoss natkn�a
si� na nich, kiedy le�eli obj�ci na zimnej ziemi na
mokrad�ach - wpad�a na nich tak, jak kiedy� wpad�a na par�
m�odych jelonk�w, kt�re zastyg�y w bezruchu na trawiastym
legowisku, gdzie zostawi�a ich �ania. Ta para by�a r�wnie
przestraszona, pi�kna i bezbronna jak jelonki. Tak pokornie
prosili j�, �eby "nikomu nie powiedzia�a"; c� mia�a zrobi�?
Dr��c z zimna, tulili si� do siebie jak dzieci; go�e nogi
Eyid oblepia�o b�oto.
- Chod�cie do mnie - nakaza�a surowo. - Na mi�o�� bosk�!
- Ruszy�a, a oni nie�mia�o pod��yli za ni�. - Wr�c� mniej
wi�cej za godzin� - powiedzia�a, wprowadziwszy ich do pokoju
z alkow� tu� obok komina. - Nie nanie�cie b�ota!
Za tym pierwszym razem kr��y�a wok� domu na wypadek, gdyby
kto� ich szuka�. Teraz najcz�ciej sz�a do wsi, podczas gdy
"jelonki" prze�ywa�y w jej domu godzin� s�odyczy.
Byli zbyt t�pi, by podzi�kowa� jej w jakikolwiek spos�b.
Wada, zbieracz torfu, m�g�by dostarczy� jej opa�u nie
ryzykuj�c, �e ktokolwiek nabierze podejrze�, ale nigdy nie
podarowali jej nawet kwiatka, chocia� zawsze zostawiali
��ko schludnie po�cielone. Mo�liwe, �e nie czuli
szczeg�lnej wdzi�czno�ci. Bo niby dlaczego? Dawa�a im tylko
to, co im si� nale�a�o: ��ko, godzin� przyjemno�ci, chwil�
spokoju. Nie by�o ich win� ani jej zas�ug�, �e nikt inny
nie chcia� im tego da�.
Tego dnia mia�a za�atwi� sprawunki w sklepie ze
s�odyczami nale��cym do wuja Eyid. Kiedy przed dwoma laty
przyby�a do wsi, �lubowa�a, �e ograniczy si� do jednej miski
nie przyprawionej kaszy i �yku czystej wody, ale bardzo
szybko po�egna�a si� z tym postanowieniem. Od kaszy dosta�a
biegunki, a woda z bagien nie nadawa�a si� do picia. Jad�a
wszystkie �wie�e jarzyny, jakie mog�a kupi� lub wyhodowa�,
pi�a wino, butelkowan� wod� lub soki owocowe z miasta i
przechowywa�a du�y zapas s�odyczy - suszonych owoc�w,
rodzynek, tafelek cukrowych, a nawet ciastek, wypiekanych
przez matk� i ciotki Eyid, grubych kr��k�w z wyci�ni�t� na
wierzchu mas� orzechow�, t�ustych, pozbawionych smaku, ale
dziwnie syc�cych. Kupi�a ca�� torb� tych ciastek, okr�g��
tafelk� br�zowego cukru, po czym zacz�a plotkowa� z
ciotkami, �niadymi, drobnymi kobietami o rozbieganych
oczach, kt�re zesz�ej nocy by�y na stypie po starym Uadzie i
chcia�y o tym opowiedzie�.
- Ci ludzie... - s�owa te odnosi�y si� do rodziny Wady, a
towarzyszy�o im znacz�ce spojrzenie, wzruszenie ramion i
szyderczy u�miech - jak zwykle dali popis. Upili si�,
wywo�ali b�jk�, przechwalali si�, a na koniec obrzygali ca�e
mieszkanie. Chciwe, bezczelne �achmyty.
Kiedy Yoss stan�a przy stoisku, �eby kupi� gazet� (kolejne
�lubowanie z�amane dawno temu; zamierza�a czyta� tylko
"Arkamye" i uczy� si� go na pami��), spotka�a matk� Wady i
us�ysza�a, jak "ci ludzie", rodzina Eyid, przechwalali si�,
wywo�ali b�jk� i obrzygali ca�e mieszkanie na stypie zesz�ej
nocy. Yoss nie ograniczy�a si� do s�uchania, ale dopytywa�a
si� o szczeg�y, wyci�ga�a z matki Wady co si� da�o i
nie posiada�a si� z rado�ci.
Jaka� ja by�am g�upia, my�la�a, powoli ruszaj�c po grobli w
drog� powrotn� do domu, jaka� by�am g�upia my�l�c, �e
kiedykolwiek zdo�am pi� wod� i milcze�! Nigdy, przenigdy nie
zdo�am si� odczepi�. Nigdy nie b�d� wolna, nigdy nie zas�u��
na wolno��. Nawet staro�� nie zmusi mnie do tego, �ebym
si� zmieni�a. Nawet strata Safnan.
Stali na wprost Pi�ciu Armii. Wznosz�c w g�r� miecz, Enar
rzek� do Kamye: O Panie, trzymam w d�oniach twoj� �mier�! Na
co Kamye odpar�: Bracie, trzymasz swoj� w�asn� �mier�.
Tak czy inaczej, zna�a te strofy. Wszyscy je znali. Enar
opu�ci� miecz, poniewa� by� bohaterem, �wi�tym i m�odszym
bratem Pana. Ja jednak nie zdo�am wypu�ci� z d�oni mojej
�mierci; b�d� j� ho�ubi�, nienawidzi�, je�� j�, pi�,
ws�uchiwa� si� w ni�, zaprosz� j� do ��ka, b�d� j�
op�akiwa�, wszystko, byle tylko jej nie wypu�ci�.
Wyrwa�a si� z zamy�lenia i zapatrzy�a w popo�udnie na
bagnach: w bezchmurne, przes�oni�te mgie�k� niebo,
odbijaj�ce si� w odleg�ym, kr�tym kanale, w z�oto s�o�ca na
brunatnych trzcinach. Wia� �agodny wiatr zachodni. Doskona�y
dzie�. Pi�kno �wiata, pi�kno �wiata! Miecz w mojej d�oni
zwr�cony przeciwko mnie. Czemu, o Panie, sprawiasz, �e
pi�kno nas zabija?
Z wysi�kiem ruszy�a w dalsz� drog�, mocniej naci�gaj�c
chustk� na g�ow� szybkim, niezadowolonym szarpni�ciem. Id�c
w tym tempie, wkr�tce upodobni si� do Abberkama,
w�druj�cego po bagnach i wznosz�cego g�o�ne okrzyki.
I nagle spostrzeg�a go; przywo�a�a go my�lami: skrada� si�
jak to on, jak gdyby nie dostrzega� niczego poza
w�asnymi my�lami, t�uk� wielkim kosturem o drog�, jakby
zabija� w�a. D�ugie siwe w�osy spada�y mu na twarz. Nie
krzycza� - krzycza� tylko noc�, a ostatnio nawet nie za du�o
- ale za to m�wi�; widzia�a, jak porusza ustami. Nagle
spostrzeg� j�, zacisn�� usta i zamkn�� si� w sobie niczym
czujne dzikie zwierz�. Zbli�yli si� ku sobie w�sk�
�cie�k� na grobli, jedyne postaci na tym pustkowiu trzcin,
b�ota, wody i wiatru.
- Dobry wiecz�r, wodzu Abberkamie - powiedzia�a Yoss, kiedy
dzieli�o ich zaledwie kilka krok�w. Ale� pot�nym by�
m�czyzn�; nigdy nie przesta�o jej zdumiewa�, jaki by�
wysoki, barczysty i masywny. �niad� sk�r� mia� wci�� g�adk�
jak u m�odzie�ca, ale g�ow� trzyma� nisko pochylon�, a w�osy
mia� siwe i zmierzwione. Wielki, haczykowaty nos i te
nieufne, niewidz�ce oczy. Wymamrota� jakie� s�owa powitania,
ledwo zwalniaj�c kroku.
Yoss by�a tego dnia w psotnym nastroju; znudzi�y j�
w�asne my�li, smutki i niedoci�gni�cia. Zatrzyma�a si� tak,
�e musia� albo stan��, albo na ni� wpa��.
- Czy by�e� na stypie zesz�ej nocy? - zapyta�a.
Spojrza� na ni� z g�ry; czu�a, jak koncentruje wzrok na
jej osobie albo jakim� jej fragmencie, a� wreszcie spyta�:
- Na stypie?
- Wczoraj w nocy pochowali starego Uada. Wszyscy m�czy�ni
si� popili i to cud, �e nie wybuch�a wojna rodowa.
- Wojna rodowa? - powt�rzy� g��bokim basem.
Mo�liwe, �e nie potrafi� si� ju� skupi�, ale Yoss czu�a
potrzeb�, by do niego dotrze�.
- Mi�dzy Dewisami a Kamannerami. K��c� si� o t� orn� wysp�
na p�noc od wsi. Tych dwoje biednych dzieci chce by� razem,
a ich ojcowie gro��, �e je zabij�, je�li tylko na siebie
spojrz�. C� za idiotyzm! Dlaczego nie podziel� wyspy i nie
pozwol� dzieciom si� pobra�, �eby ich dzieci mog�y obj��
wysp� w posiadanie? My�l�, �e wkr�tce dojdzie do rozlewu
krwi.
- Do rozlewu krwi - ponownie powt�rzy� w�dz jak przyg�up, a
potem doda� powoli tym swoim dono�nym, g��bokim g�osem,
kt�ry s�ysza�a w nocy, zawodz�cy w agonii na bagnach: - Ci
ludzie to sklepikarze. Maj� dusze posiadaczy. Oni nie
uciekn� si� do zabijania, ale za nic w �wiecie si� nie
podziel�. Je�li w gr� wchodzi w�asno��, nie popuszcz�.
Nigdy.
Ponownie ujrza�a wzniesiony miecz.
- Ach - westchn�a i wzdrygn�a si�. - A zatem dzieci musz�
poczeka�... a� starzy wymr�...
- Za p�no. - Jego oczy spotka�y si� na kr�tk� chwil� z
oczami Yoss; potem odgarn�� niecierpliwie w�osy, warkn��
jakie� s�owa po�egnania i ruszy� dalej tak gwa�townie, �e
niemal skuli�a si�, by go przepu�ci�. Oto, jak chodzi
w�dz, my�la�a z gorycz�, ruszaj�c dalej. Idzie zamaszystym
krokiem, zagarnia przestrze�, mocno tupie w ziemi�. A tak
chodzi stara kobieta: drobi, drobi nogami.
Us�ysza�a dziwny odg�os za plecami - strza�y, pomy�la�a,
poniewa� miejskie nawyki wchodz� w krew - i odwr�ci�a si�
gwa�townie. Abberkam stan�� i zani�s� si� kaszlem; jego
pot�na posta� ugina�a si� pod nawa�� spazm�w, kt�re niemal
zwala�y go z n�g. Yoss zna�a ten rodzaj kaszlu. Podobno
Ekumeni mieli na niego lekarstwo, ale opu�ci�a miasto, zanim
nadesz�o. Zbli�y�a si� do Abberkama, a kiedy paroksyzmy
min�y, a on nadal sta�, zadyszany, z twarz� blad� jak
p��tno, powiedzia�a:
- To berlot. Wychodzisz z niego czy w�a�nie zachorowa�e�?
Potrz�sn�� g�ow�.
Yoss czeka�a.
Czekaj�c my�la�a: co mnie obchodzi, czy on jest chory, czy
nie? Czy jego to obchodzi? Przyszed� tu po to, by umrze�.
Zesz�ej zimy s�ysza�am, jak zawodzi na bagnach. Zawodzi� w
agonii, z�erany przez wstyd, jak cz�owiek chory na raka,
kt�rego choroba strawi�a doszcz�tnie, a kt�ry mimo to nie
mo�e umrze�.
- Nic mi nie b�dzie - wychrypia� gniewnie, pragn�c jedynie,
�eby zostawi�a go w spokoju, a Yoss skin�a g�ow� i odesz�a.
Niech umrze. Jak m�g�by chcie� �y�, wiedz�c, �e straci�
w�adz� i honor, wiedz�c, co zrobi�? Ok�ama�, zdradzi� swoich
zwolennik�w, sprzeniewierzy� si�. Polityk doskona�y. Wielki
w�dz Abberkam, bohater ruchu wyzwole�czego, przyw�dca Partii
�wiatowej, kt�ry zniszczy� t� parti� w�asn� chciwo�ci�
i szale�stwem.
Jeden jedyny raz obejrza�a si� za siebie. Szed� bardzo
wolno albo stan��, nie by�a pewna. Yoss ruszy�a dalej,
skr�ci�a w prawo na rozwidleniu i zesz�a na �cie�k�
prowadz�c� do jej domku.
Trzysta lat temu na miejscu tych mokrade� rozpo�ciera�a si�
�yzna dolina, jedna z pierwszych, kt�re zosta�y nawodnione i
oddane pod upraw� przez Korporacj� Rolniczo-Plantatorsk�,
kiedy sprowadzi�a niewolnik�w z Werel do Kolonii Yeowe.
Dolin� zbyt dobrze nawodniono i zbyt dobrze uprawiono;
nawozy chemiczne i sole mineralne nagromadzi�y si� w glebie
w takim stopniu, �e w ko�cu nic ju� nie
ros�o, a Posiadacze przenie�li si�, by czerpa� zyski gdzie
indziej. Brzegi kana��w nawadniaj�cych osun�y si� tu i tam,
a wody rzeki wyla�y, gromadz�c si� w jeziorka, wij�c si�
meandrami, powoli wyp�ukuj�c ziemi� do czysta. Trzciny ros�y
i ros�y, mile trzcin, chyl�cych si� nieco pod naporem
wiatru, pod cieniami chmur i skrzyd�ami d�ugonogich ptak�w.
Gdzieniegdzie na wysepce kamienistej ziemi pozosta�o kilku
rolnik�w dzier�awi�cych pola za po�ow� plonu,
bezu�ytecznych ludzi na bezu�ytecznej ziemi. Wolno��
spustoszenia. Na ca�ej po�aci mokrade� pozosta�y opuszczone
domy.
Zgodnie z zaleceniem religii, ludzie z Werel i Yeowe w
miar� jak si� starzeli, zapadali w milczenie; kiedy ich
dzieci podrasta�y, kiedy wype�nili obowi�zki gospodarzy i
obywateli, kiedy ich cia�a s�ab�y, a dusze ros�y w si��,
porzucali dotychczasowe �ycie i z pustymi r�kami odchodzili
szukaj�c odosobnienia. Nawet na plantacjach panowie zwracali
wolno�� starym niewolnikom. Tu, na p�nocy, wyzwole�cy z
miast wyruszali na mokrad�a i wiedli �ywot w opuszczonych
domach. Teraz, po Wyzwoleniu, przybywa�y nawet kobiety.
Niekt�re z dom�w by�y zrujnowane i ka�dy z tw�rc�w duszy
m�g� sobie ro�ci� do nich prawa. Wi�kszo�� zabudowa�, jak
kryta gontem chata Yoss, stanowi�a w�asno�� wie�niak�w,
kt�rzy utrzymywali je i oddawali pustelnikom za darmo na
zasadzie powinno�ci religijnej. Yoss sprawia�a przyjemno��
my�l, �e by�a �r�d�em duchowego wzbogacenia dla w�a�ciciela
chaty, chciwego cz�owieka, kt�rego pozosta�e rachunki z
Przeznaczeniem sk�ada�y si� chyba wy��cznie z d�ug�w. Yoss
lubi�a si� czu� po�yteczna. Uwa�a�a to za kolejn� oznak�
swojej niemo�no�ci zaniechania �wiata, do czego wzywa� j�
Pan Kamye. "Nie jeste� ju� po�yteczna", powiedzia� jej na
sto sposob�w, odk�d sko�czy�a sze��dziesi�t lat, ale Yoss
nie s�ucha�a. Opu�ci�a �wiat zgie�ku i przyby�a na bagna,
ale pozwoli�a, by �wiat nadal papla�, plotkowa�, �piewa� i
krzycza� w jej uszach. Nie chcia�a us�ucha� niskiego g�osu
Pana.
Kiedy wr�ci�a do domu, Eyid i Wada ju� wyszli; na bardzo
starannie po�cielonym ��ku spa� lis Tikuli, zwini�ty wok�
w�asnego ogona. C�tkowany kot Gubu skaka� po domu, dopytuj�c
si� o obiad. Yoss podnios�a go, pog�aska�a po jedwabistym,
c�tkowanym karku, podczas gdy Gubu szturcha� j� pyszczkiem
za uchem, wydaj�c nieustanne pomruki przyjemno�ci i
sympatii. Potem go nakarmi�a. Tikuli nie zwr�ci� na to
uwagi, co by�o dziwne. Tikuli za du�o spa�. Yoss usiad�a na
��ku i podrapa�a go za sztywnymi, rudymi uszami. Obudzi�
si�, ziewn�� i spojrza� na ni� �agodnymi, bursztynowymi
oczami, poruszaj�c czerwon� kit� ogona.
- Nie jeste� g�odny? - spyta�a. Zjem, �eby ci sprawi�
przyjemno��, odpar� Tikuli i do�� sztywno zszed� z ��ka. -
Och, Tikuli, ty si� starzejesz - powiedzia�a i poczu�a
uk�ucie w sercu. Jej c�rka Safnan da�a jej Tikulego,
rudego szczeniaczka, k��bek �ap i kity - jak dawno temu?
Osiem lat. Dawno. Dla lisa ca�e �ycie.
Dla Safnan to wi�cej ni� �ycie. To wi�cej ni� �ycie dla jej
dzieci, a wnuk�w Yoss, Enkamma i Uye.
Je�eli ja �yj�, oni nie �yj�, pomy�la�a jak zwykle Yoss;
je�eli oni �yj�, ja jestem martwa. Udali si� w podr�
statkiem, kt�ry p�ynie jak �wiat�o; s� przetransponowani na
�wiat�o. Kiedy wr�c� do �ycia, kiedy zejd� z pok�adu statku
do �wiata o nazwie Hain, up�ynie osiemdziesi�t lat od dnia
ich odjazdu, a ja od dawna b�d� martwa; jestem martwa.
Pozw�l im �y�, Panie, s�odki Panie, niech oni �yj�, a ja
b�d� martwa. Przyjecha�am tu, by umrze� dla nich. Nie mog�,
nie mog� pozwoli�, �eby oni umarli dla mnie.
Zimny nos Tikulego dotkn�� jej d�oni. Spojrza�a na niego z
uwag�. Bursztynowe oczy zasnu�y si� b��kitn� mgie�k�. W
milczeniu pog�aska�a go po g�owie i podrapa�a za uszami.
Zjad� kilka k�s�w, �eby jej sprawi� przyjemno��, po czym
wdrapa� si� z powrotem na ��ko. Yoss przygotowa�a sobie
kolacj� - zup� i podgrzane ciastka - kt�r� zjad�a bez
apetytu. Zmy�a trzy talerze, rozpali�a ogie� i usiad�a przy
nim, pr�buj�c czyta� ksi��k�, podczas gdy Tikuli spa�
na ��ku, a Gubu le�a� przed kominkiem, wpatrywa� si� w
ogie� okr�g�ymi z�otymi oczami i bardzo cicho pomrukiwa�.
Raz usiad� i wyda� okrzyk wojenny "Huuu!" w odpowiedzi na
jaki� ha�as, kt�ry us�ysza� na bagnach. Przez chwil� skrada�
si� po domu, w ko�cu znowu si� usadowi�, zapatrzy� w ogie� i
zacz�� mrucze�. P�niej, kiedy ogie� zgas� i dom pogr��y�
si� w ciemno�ciach bezgwiezdnej nocy, kot przy��czy� si� do
Yoss i Tikulego na ciep�ym ��ku, gdzie wcze�niej m�odzi
kochankowie zaznali kr�tkiej, przeszywaj�cej rozkoszy.
W ci�gu paru kolejnych dni, kiedy porz�dkowa�a ma�y ogr�dek
warzywny przed zim�, przy�apa�a si� na my�lach o Abberkamie.
Kiedy przyby� po raz pierwszy, w�r�d wie�niak�w zapanowa�
nastr�j podniecenia: oto Abberkam mia� zamieszka� w domu
nale��cym do ich wodza. Chocia� okryty nies�aw�, nadal by�
bardzo s�awnym cz�owiekiem. Obrany wodzem Heyend, jednego z
g��wnych plemion Yeowe, osi�gn�� wa�n� pozycj� podczas ostatnich
lat wojny wyzwole�czej, kiedy przewodzi� pot�nemu
ruchowi na rzecz, jak to nazywa�, Wolno�ci Rasowej. Nawet
niekt�rzy z wie�niak�w zacz�li si� podpisywa� pod g��wnym
has�em Partii �wiatowej: na Yeowe nie mia� mieszka� nikt
poza rdzenn� ludno�ci�. �adnych Werelian�w, znienawidzonych
kolonizator�w, pan�w i posiadaczy. Wojna po�o�y�a kres
niewolnictwu, a w ostatnich latach negocjacje dyplomat�w
ekumenicznych doprowadzi�y do ko�ca w�adzy ekonomicznej
Werel nad jej dawn� planet�-koloni�. Panowie i posiadacze,
nawet ci, kt�rych rodziny �y�y na Yeowe od wiek�w, powr�cili
do starego �wiata, na planet� najbli�sz� S�o�ca.
Uciekli, a ich �o�nierzy wygnano w �lad za nimi. Nigdy nie
wolno im by�o wr�ci�, o�wiadczy�a Partia �wiatowa. Nie mieli
prawa powrotu ani jako handlarze, ani jako tury�ci; nigdy
wi�cej nie b�d� zanieczyszcza� duszy i ziemi Yeowe. To samo
odnosi�o si� do ka�dego cudzoziemca, ka�dej obcej pot�gi.
Obcy z Ekumeny pomogli mieszka�com Yeowe wyzwoli� si�; teraz
musieli odej��. Tutaj nie by�o dla nich miejsca.
- To jest nasz �wiat. Wolny �wiat. Tu wykujemy nasze
dusze na podobie�stwo Miecznika Kamye - powtarza�
wielokrotnie Abberkam i w�a�nie wizerunek zakrzywionego
miecza sta� si� symbolem Partii �wiatowej.
Pop�yn�a krew. Powstanie na Nadami zapocz�tkowa�o
trzydzie�ci lat - po�owa �ycia Yoss - walk, rebelii,
odwet�w, a nawet po wyzwoleniu, po odej�ciu Werelian�w,
walki nie usta�y. M�odzi ludzie zawsze byli gotowi zabi�
ka�dego, kogo wskaza�a starszyzna: siebie nawzajem, kobiety,
starc�w, dzieci; toczy�a si� nieprzerwana wojna w imi�
pokoju, wolno�ci, sprawiedliwo�ci, w�adcy. Nowo wyzwolone
plemiona walczy�y o ziemi�, wodzowie z miast o
w�adz�. Yoss, kt�ra przez ca�e �ycie pracowa�a w stolicy
jako nauczycielka, widzia�a, jak jej praca idzie na marne
nie tylko w czasie wojny wyzwole�czej, ale tak�e po jej
zako�czeniu, kiedy miasto pogr��y�o si� w kolejnych wojnach
mi�dzy dzielnicami.
Nale�a�o przyzna�, my�la�a, �e Abberkam, chocia� wymachiwa�
mieczem Kamye, usi�owa� unikn�� wojny i cz�ciowo mu si� to
uda�o. Wola� zdobywa� w�adz� za pomoc� metod politycznych i
perswazji, w czym by� mistrzem. Prawie osi�gn�� sukces.
Zakrzywiony miecz by� wszechobecny, wyst�pienia Abberkama
�ci�ga�y t�umy. ABBERKAM I WOLNO�� RASOWA! - g�osi�y olbrzymie
transparenty rozci�gni�te nad alejami miasta. Nikt nie
w�tpi�, �e wygra pierwsze wolne wybory na Yeowe, �e zostanie
przewodnicz�cym rady �wiatowej.
Pocz�tkowo dochodzi�y tylko pog�oski. Dezercje.
Samob�jstwo syna. Matka syna Abberkama oskar�a�a przyw�dc� o
rozpust� i tarzanie si� w luksusach. Pojawi�y si� dowody na
to, �e zdefraudowa� wielkie sumy pieni�dzy, przekazane jego
partii na pomoc obszarom kraju, zubo�a�ym po wycofaniu si�
kapita�u werelia�skiego. Ujawnienie tajnego planu zab�jstwa
wys�annika Ekumeny i obarczenia za to win� Demeye'a, starego
przyjaciela i zwolennika Abberkama... To go zgubi�o. W�dz
m�g� folgowa� sobie w przyjemno�ciach seksualnych, nadu�ywa�
w�adzy, bogaci� si� kosztem swoich poddanych i by� za to
podziwiany, ale w�dz, kt�ry zdradza� towarzysza, nie m�g�
liczy� na przebaczenie. Na tym opiera� si� kodeks
niewolnik�w, my�la�a Yoss.
T�umy zwolennik�w Abberkama zwr�ci�y si� przeciwko niemu i
przypu�ci�y atak na star� rezydencj� zarz�dcy APCY, kt�r�
zaj��. Zwolennicy Ekumen�w przy��czyli si� do si� lojalnych
wobec Abberkama, by go broni� i przywr�ci� porz�dek w
stolicy. Po wielodniowych walkach, w kt�rych poleg�y setki
ludzi, a tysi�ce w zamieszkach na ca�ym kontynencie,
Abberkam si� podda�. Ekumeni udzielili poparcia rz�dowi
tymczasowemu, kt�ry og�osi� amnesti�. Ich ludzie powiedli
Abberkama splamionymi krwi�, zbombardowanymi ulicami w
ca�kowitym milczeniu. Ludzie, kt�rzy dawniej mu ufali,
darzyli szacunkiem, nienawidzili, patrzyli, jak przechodzi w
milczeniu, ochraniany przez cudzoziemc�w, obcych, kt�rych
pr�bowa� wygna� z tego �wiata.
Yoss przeczyta�a o tym w gazecie. Ju� od ponad roku
mieszka�a na bagnach. "Dobrze mu tak", pomy�la�a i wi�cej
uwagi mu ju� nie po�wi�ca�a. Nie wiedzia�a, czy
Ekumeni byli prawdziwymi sprzymierze�cami, czy tylko now�
grup� posiadaczy w przebraniu, ale widok ka�dego z wodz�w,
kt�ry upada�, sprawia� jej przyjemno��. Panowie z Werel,
pyszni�cy si� wodzowie plemienia czy wrzeszcz�cy demagodzy,
niech wszyscy posmakuj� brudu. Yoss najad�a si� go do��
w swoim �yciu.
Kiedy kilka miesi�cy p�niej kto� powiedzia� jej we wsi, �e
Abberkam przybywa na mokrad�a jako pustelnik, tw�rca duszy,
by�a zdziwiona i przez chwil� odczuwa�a wstyd, �e bra�a jego
s�owa za czcz� retoryk�. Czy�by okaza� si� cz�owiekiem
religijnym? Przez ca�y czas, kiedy tarza� si� w
luksusach, bra� udzia� w orgiach, krad�, uczestniczy� w
machinacjach w�adzy, mordowa� - mia� by� religijny? Nie!
Poniewa� straci� pieni�dze i w�adz�, postanowi� nadal rzuca�
si� ludziom w oczy, robi�c przedstawienie z w�asnego ub�stwa
i pobo�no�ci. Nie mia� za grosz wstydu. Yoss by�a zdziwiona
w�asn� zaciek�o�ci�. Kiedy po raz pierwszy zobaczy�a,
Abberkama zapragn�a splun�� na te du�e, grubopalczaste
stopy w sanda�ach, poniewa� tylko tak� jego cz�� zobaczy�a;
nie chcia�a mu spojrze� w twarz.
Jednak p�niej, w zimie, us�ysza�a wycie na bagnach, kt�re
nios�o si� noc� na mro�nym wietrze. Tikuli i Gubu zastrzygli
uszami, ale ten potworny odg�os ich nie przestraszy�. To
u�wiadomi�o jej, �e g�os nale�y do cz�owieka. Kto� krzycza�
- pijany? szalony? - skowycza� i b�aga� tak, �e pokona�a
przera�enie i wsta�a, �eby pospieszy� mu z pomoc�; on jednak
nie wzywa� pomocy cz�owieka.
- Panie, m�j panie, Kamye! - krzycza�, a kiedy wyjrza�a
przez drzwi, zobaczy�a go na grobli, cie� na tle jasnych
nocnych chmur. Chodzi� tam i z powrotem, targa� si� za
w�osy, krzycza� jak zwierz�, jak udr�czona dusza.
Po tej nocy przesta�a go os�dza�. Byli sobie r�wni. Przy
kolejnym spotkaniu spojrza�a mu twarz i przem�wi�a,
zmuszaj�c Abberkama, �eby si� do niej odezwa�.
Nie spotykali si� cz�sto; �y� w prawdziwym odosobnieniu.
Nikt nie odwiedza� go na bagnach. Wie�niacy cz�sto
wzbogacali swoje dusze, daj�c Yoss jedzenie, nadwy�ki
plon�w, resztki, czasami, w �wi�ta, posi�ek przyrz�dzony
specjalnie dla niej, ale nigdy nie widzia�a, �eby ktokolwiek
zanosi� co� do domu Abberkama. Mo�e z�o�yli mu dary, a on
okaza� si� zbyt dumny, �eby je przyj��. Mo�e bali si�
cokolwiek mu ofiarowa�.
Skopywa�a grz�dk� korzenn� za pomoc� �a�osnej �opaty z
kr�tk� r�czk�, kt�r� dosta�a od Em Dewi i my�la�a o wyciu
Abberkama i sposobie, w jaki kaszla�. Safnan o ma�y w�os nie
umar�a na berlot w wieku czterech lat. Yoss s�ysza�a ten
upiorny kaszel tygodniami. Czy Abberkam, kiedy spotka�a go
wczoraj na grobli, szed� do wsi po lekarstwo? Czy doszed�
tam, czy te� zawr�ci� w p� drogi?
Otuli�a si� szalem, poniewa� wiatr przenika� j� do ko�ci;
nadci�ga�a jesie�. Wspi�a si� na grobl� i na rozwidleniu
dr�g skr�ci�a w prawo.
Drewniany dom Abberkama wznosi� si� na zbitej z pni
tratwie, zatopionej w torfowej wodzie mokrad�a. Takie domy
by�y bardzo stare, liczy�y sobie dwie�cie lub wi�cej lat i
pochodzi�y z okresu, kiedy w dolinie ros�y drzewa. Dom
Abberkama, dawniej zagroda rolnicza, by� znacznie wi�kszy
ni� chata Yoss. Mroczne domostwo mia�o �le naprawiony dach,
niekt�re okna zabite, a deski na werandzie, na kt�r� wesz�a
Yoss, poluzowane. Wypowiedzia�a imi� Abberkama, a potem
powt�rzy�a je g�o�niej. Wiatr zawodzi� w trzcinach.
Zapuka�a, odczeka�a chwil�, pchn�a ci�kie drzwi. Wewn�trz
panowa� mrok. Znajdowa�a si� w rodzaju korytarzu. Us�ysza�a
g�os w s�siednim pokoju:
- Nigdy w g��b sztolni, wyjmij to, wyjmij - powiedzia�
kto� g��boko, ochryple, a potem rozleg� si� kaszel. Yoss
otworzy�a drzwi. Przez dobr� minut� przyzwyczaja�a oczy do
ciemno�ci. By� to stary pok�j od frontu. Okna zas�ania�y
okiennice, ogie� wygas�. W pokoju sta� kredens, st�,
kanapa, a tak�e ��ko przysuni�te do kominka. Zbite w k��b
koce zsun�y si� na pod�og�, a nagi Abberkam wi� si� na
��ku i majaczy� w gor�czce.
- O Bo�e! - wykrztusi�a Yoss. Ta wielka, czarna, spocona
pier� i brzuch, poro�ni�ty siwymi k�akami, te pot�ne
ramiona i chwytne d�onie, jak mia�a si� do niego zbli�y�?
A jednak zrobi�a to. Wyzbywa�a si� nie�mia�o�ci widz�c,
�e jest os�abiony gor�czk�, a poza tym umys� mia� jasny i
pos�usznie wype�nia� jej polecenia. Przykry�a go wszystkimi
kocami z pod�ogi, na kt�re po�o�y�a jeszcze dywanik;
rozpali�a mo�liwie najgor�tszy ogie� i po paru godzinach
Abberkam zacz�� si� poci�. Pot la� si� z niego strugami,
wsi�kaj�c w prze�cierad�a i materac.
- Nie znasz umiaru - �aja�a go p�no w nocy; pcha�a go i
ci�gn�a, zmuszaj�c do po�o�enia si� na zdezelowanej
kanapie. Le�a� tam, owini�ty w dywanik, podczas gdy Yoss
suszy�a po�ciel przy kominku. Abberkam dygota� i kaszla�, a
Yoss zaparzy�a zio�a, kt�re przynios�a i wypi�a gor�cy wywar
razem z chorym. Nagle Abberkam zasn�� i spa� jak kamie�; nie
zbudzi� go nawet kaszel, kt�ry nim wstrz�sa�. Yoss r�wnie
nagle zapad�a w sen i zbudzi�a si� na go�ym obmurzu kominka,
na kt�rym wygasa� ogie�. Dzie� bieli� si� za oknami.
Abberkam le�a� jak g�ra pod dywanikiem, na kt�rym Yoss
dopiero teraz zauwa�y�a brud; mia� �wiszcz�cy, ale g��boki i
regularny oddech. Wsta�a z trudem, ca�a obola�a, rozpali�a
ogie�, rozgrza�a si�, zaparzy�a zio�a, a potem zbada�a
zawarto�� spi�arni. Znalaz�a w niej podstawowe artyku�y;
najwyra�niej w�dz zam�wi� dostawy z Veo, najbli�szego
licz�cego si� miasta. Zrobi�a sobie dobre �niadanie, a kiedy
Abberkam si� zbudzi�, ponownie zmusi�a go do wypicia zi�.
Gor�czka ust�pi�a. Wed�ug Yoss zagro�enie stanowi�a obecnie
woda w p�ucach; ostrzegano j� przed tym podczas choroby
Safnan, a tu mia�a do czynienia z cz�owiekiem
sze��dziesi�cioletnim. Gdyby przesta� kaszle�, by�aby to
gro�na oznaka. Zmusi�a Abberkama, �eby usiad�.
- Kaszl - powiedzia�a.
- Boli - warkn��.
- Musisz - rozkaza�a, a on zakaszla�.
- Jeszcze! - krzykn�a, a Abberkam rozkaszla� si� tak, �e
ca�ym cia�em wstrz�sn�y spazmy.
- Dobrze - powiedzia�a. - A teraz �pij. - Zasn��.
Tikuli i Gubu musieli umiera� z g�odu! Pomkn�a do domu,
nakarmi�a zwierz�ta, pog�aska�a je, przebra�a si� w czyst�
bielizn� i na p� godziny usiad�a we w�asnym krze�le, przed
w�asnym kominkiem, a Gubu mrucza� jej nad uchem. Potem
wr�ci�a przez mokrad�a do domu wodza.
Przed zapadni�ciem zmroku wysuszy�a pos�anie Abberkama i
zaprowadzi�a go na nie. Zosta�a przy nim na noc, ale rano
odesz�a, m�wi�c:
- Wr�c� wieczorem.
Milcza�, nadal bardzo chory, oboj�tny na po�o�enie, w jakim
si� znajdowa� on czy Yoss.
Nast�pnego dnia najwyra�niej poczu� si� lepiej: kaszel
sta� si� mokry, gwa�towny - dobry kaszel; Yoss znakomicie
pami�ta�a, kiedy Safnan zacz�a wreszcie dobrze kaszle�. Co
pewien czas w�dz odzyskiwa� pe�n� przytomno��, a kiedy
przynios�a mu butelk�, kt�ra mia�a s�u�y� za naczynie nocne,
wzi�� j� od Yoss i odwr�ci� si�, �eby za�atwi� potrzeb�
fizjologiczn�. Skromno��, dobra cecha jak na wodza,
pomy�la�a. By�a zadowolona z siebie i z niego. Okaza�a si�
u�yteczna.
- Zostawi� ci� dzi� w nocy. Nie pozw�l, �eby koce si�
zsun�y. Wr�c� rano - o�wiadczy�a, zadowolona z siebie, z
w�asnego zdecydowania i stanowczo�ci.
Kiedy jednak wr�ci�a do domu w ten jasny, zimny wiecz�r,
Tikuli le�a� zwini�ty w k��bek w rogu pokoju, w kt�rym nigdy
si� nie k�ad�. Nie chcia� je��, a kiedy pr�bowa�a go
przenie��, pog�aska�, sk�oni� do za�ni�cia na ��ku,
odczo�ga� si� z powrotem do k�ta. Daj mi spok�j,
powiedzia�, odwr�ci� od niej wzrok i wtuli� suchy, czarny,
ostry nos w zakrzywienie przedniej �apy. Daj mi spok�j,
powt�rzy� cierpliwie, pozw�l mi umrze�, to w�a�nie teraz
robi�.
Zasn�a, poniewa� by�a bardzo zm�czona. Gubu zosta� na
mokrad�ach na ca�� noc. Rankiem stan Tikulego nie uleg�
zmianie; le�a� zwini�ty na pod�odze, w miejscu, w kt�rym
nigdy wcze�niej si� nie k�ad�. Czeka�.
- Musz� i�� - powiedzia�a Yoss. - Nied�ugo wr�c�, bardzo
nied�ugo. Czekaj na mnie, Tikuli.
Nie odpowiedzia�, a tylko odwr�ci� od niej pociemnia�e,
bursztynowe oczy. To nie na Yoss czeka�.
Ruszy�a szybkim krokiem przez mokrad�a; mia�a suche oczy,
targa� ni� gniew, czu�a si� bezu�yteczna. Stan Abberkama nie
uleg� wyra�niej zmianie. Nakarmi�a go kleikiem, oporz�dzi�a
i powiedzia�a:
- Nie mog� zosta�. Moje zwierz�tko jest chore. Musz� wraca�.
- Zwierz�tko - powt�rzy� pot�ny m�czyzna swoim basem.
- Lisek. Dosta�am go od c�rki. - Dlaczego si� t�umaczy�a,
usprawiedliwia�a? Wysz�a. Po powrocie do domu zasta�a
Tikulego w tym samym miejscu, w kt�rym go zostawi�a. Zaj�a
si� cerowaniem, przygotowa�a posi�ek, kt�ry, jak mia�a
nadziej�, Abberkam zgodzi si� zje��. Potem spr�bowa�a czyta�
ksi��k� o �wiatach Ekumen�w, o �wiecie bez wojen, gdzie
zawsze panowa�a zima, a ludzie byli zar�wno m�czyznami, jak i
kobietami. Po po�udniu przysz�o jej na my�l, �e powinna wr�ci�
do Abberkama i w�a�nie wstawa�a, kiedy Tikuli si� podni�s�.
Podszed� do niej bardzo powoli. Ponownie usiad�a na krze�le
i schyli�a si�, �eby go podnie��, ale Tikuli wetkn�� ostry
pyszczek w jej d�o�, westchn�� i po�o�y� si�, z g�ow� na
�apach. Znowu westchn��.
Yoss usiad�a i rozp�aka�a si�, chocia� nie na d�ugo; potem
wsta�a, wzi�a �opat� i wysz�a z domu. Wykopa�a gr�b za
za�omem kamiennego komina, na s�onecznej polance. Kiedy
wr�ci�a do domu i podnios�a Tikulego, pomy�la�a z
przera�eniem: "On nie umar�!" A jednak nie �y�, tyle �e
jeszcze nie ostyg�; g�sta ruda sier�� utrzymywa�a ciep�ot�
cia�a. Owin�a go w niebiesk� chust�, wzi�a na r�ce i
zanios�a do grobu, czuj�c, jak s�abe ciep�o wci�� emanuje
przez materia�; lekkie, sztywne cia�ko przypomina�o
drewniany pos��ek. Zasypa�a gr�b i po�o�y�a na nim kamie�,
kt�ry odpad� z komina. Nie przychodzi�y jej na my�l �adne
s�owa, jednak w umy�le uformowa� si� obraz b�d�cy prawie
modlitw�: Tikuli biegn�cy w pe�nym s�o�cu.
Wystawi�a na werand� jedzenie dla Gubu, kt�ry przez ca�y
dzie� trzyma� si� z dala od domu, po czym ruszy�a drog� po
grobli. By� cichy, pochmurny wiecz�r. W�r�d szarych trzcin
l�ni�y o�owianym blaskiem jeziorka.
Abberkam siedzia� na ��ku. Z pewno�ci� mia� si� lepiej;
mo�e lekka gor�czka pozosta�a, ale nie by�o to nic
powa�nego. By� g�odny: dobry znak. Kiedy poda�a mu tac�,
zapyta�:
- Czy zwierz�tko wyzdrowia�o?
- Nie - odpar�a i odwr�ci�a g�ow�, by dopiero po minucie
doda�: - Nie �yje.
- Jest w r�kach Pana - powiedzia� ochryp�y, g��boki g�os, a
Yoss ponownie ujrza�a Tikulego w s�o�cu, w czyjej�
obecno�ci, pe�nej dobroci jak samo s�o�ce.
- Tak - odpar�a. - Dzi�kuj�. - Usta jej dr�a�y, poczu�a
d�awienie w gardle. Wci�� mia�a przed oczami nadruk na
niebieskiej chu�cie: li�cie w ciemniejszym odcieniu
niebieskiego. Zacz�a si� krz�ta� po pokoju. Wreszcie
wr�ci�a, �eby dogl�dn�� ognia i usiad�a przed kominkiem.
Czu�a si� bardzo zm�czona.
- Zanim Pan Kamye chwyci� za miecz, by� pasterzem -
powiedzia� Abberkam. - Nazywali go Panem Zwierzyny i
Pasterzem Jeleni, poniewa� kiedy zag��bia� si� w las,
w�drowa� razem z jeleniami, a lwy r�wnie� przy��cza�y si� do
stada nie krzywdz�c innych zwierz�t. �aden z jeleni nie
odczuwa� strachu.
M�wi� tak cicho, �e dopiero po chwili zda�a sobie spraw�, �e
cytowa� strofy z "Arkamye".
Do�o�y�a kolejn� kostk� torfu do ognia i wr�ci�a na miejsce.
- Powiedz mi, sk�d pochodzisz, wodzu Abberkamie?
- Z plantacji Gebba.
- Na wschodzie?
Skin�� g�ow�.
- Jak tam by�o?
Ogie� kopci� gryz�cym dymem. Wszystko spowija�a g��boka
cisza nocy. Kiedy Yoss po raz pierwszy przyby�a tu z miasta,
cisza budzi�a j� noc w noc.
- Jak tam by�o? - powt�rzy� niemal szeptem. Podobnie jak u
wi�kszo�ci ludzi ich rasy, ciemne t�cz�wki wype�nia�y oczy
Abberkama, ale kiedy na ni� zerkn��, ujrza�a b�ysk bia�ka. -
Sze��dziesi�t lat temu - m�wi�. - Mieszkali�my na terenie
plantacji. Niekt�rzy z nas pracowali w gaju bambusowym;
�cinali bambusy, pracowali we m�ynie. Tym zajmowa�a si�
wi�kszo�� kobiet i ma�ych dzieci. M�czy�ni i
ch�opcy powy�ej dziewi�tego czy dziesi�tego roku �ycia
zje�d�ali do kopalni. Pracowa�o tam te� troch� dziewczynek;
chcieli, �eby by�y ma�e, bo mog�y si� dostawa� do szyb�w
niedost�pnych dla m�czyzn. By�em silny, wi�c pos�ali mnie do
kopalni, kiedy sko�czy�em osiem lat.
- Jak tam by�o?
- Ciemno - odpar�, a Yoss znowu spostrzeg�a b�ysk jego oczu.
- Ogl�dam si� za siebie i zastanawiam si�, jak �yli�my. W
jaki spos�b utrzymywali�my si� przy �yciu w tym miejscu?
Powietrze w kopalni by�o tak g�ste od kurzu, �e mia�o czarny
kolor. Czarne powietrze. �wiat�o lampy nie si�ga�o dalej ni�
na pi�� st�p. Na wi�kszo�ci wyrobisk woda si�ga�a do kolan.
Kiedy w jednym z szyb�w przodek stan�� w ogniu i
wszystkie korytarze wype�ni�y si� dymem, pracy nie
zaprzestano, �eby nie zmarnowa� pok�ad�w. Nosili�my maski i
filtry, ale niewiele pomaga�y. Wdychali�my dym. Zawsze mam
troch� �wiszcz�cy oddech, tak jak teraz; nie tylko z powodu
berlotu. Winien jest ten stary dym. Ludzie marli na pylic�.
Czterdziesto-, najwy�ej czterdziestopi�cioletni padali jak
muchy. Kiedy umiera� cz�owiek, panowie dawali plemieniu
pieni�dze, premi� za �mier�. Niekt�rzy umieraj�cy uwa�ali,
�e to warte tych pieni�dzy.
- W jaki spos�b si� stamt�d wydosta�e�?
- Dzi�ki matce - odpar�. - By�a c�rk� w�jta. Nauczy�a mnie
religii i wolno�ci.
Wspomina� o tym ju� wcze�niej, pomy�la�a Yoss. To zdanie
sta�o si� jego dy�urn� odpowiedzi�, standardowym mitem.
- Jak? Co ci powiedzia�a?
- Nauczy�a mnie �wi�tego S�owa - odpar� Abberkam po chwili
milczenia. - Powiedzia�a: "Ty i tw�j brat jeste�cie
prawdziwym narodem, narodem Pana, jego s�ugami, wojownikami,
lwami, tylko wy. Pan Kamye przyby� razem z nami ze Starego
�wiata i teraz jest nasz, �yje w�r�d nas". Nazwa�a nas
Abberkam, J�zyk Pana i Domerkam, Rami� Pana. Aby�my m�wili
prawd� i walczyli o wolno��.
- Co si� sta�o z twoim bratem? - spyta�a po chwili Yoss.
- Zgin�� w Nadami - odpar� Abberkam i ponownie oboje
zamilkli na pewien czas.
Nadami stanowi�o pierwsze zarzewie Powstania, kt�re
ostatecznie przynios�o wyzwolenie Yeowe. Na plantacji Nadami
niewolnicy i wyzwole�cy z miasta po raz pierwszy walczyli
rami� w rami� z posiadaczami. Gdyby niewolnicy zdo�ali
zewrze� szeregi przeciwko posiadaczom, Korporacjom,
wywalczyliby sobie wolno�� ju� wiele lat wcze�niej. Jednak
ruch wyzwole�czy stale rozdziela�y rywalizacje
wewn�trzplemienne, wodzowie ubiegali si� o w�adz� na �wie�o
oswobodzonych terytoriach, targowali si� z panami, by
powi�kszy� w�asne zyski. Dopiero po trzydziestu latach wojny
i zniszczenia zdziesi�tkowani Werelianie zostali pokonani i
wygnani z planety, a mieszka�cy Yeowe mogli zwr�ci� si�
przeciwko sobie.
- Tw�j brat mia� szcz�cie - stwierdzi�a Yoss.
Zerkn�a na wodza, ciekawa, jak przyjmie t� zaczepk�. Jego
du�a, �niada twarz nabra�a w blasku ognia �agodnego wyrazu.
Siwe, szorstkie w�osy wymkn�y si� z lu�nego warkocza, kt�ry
zaplot�a Yoss, by nie wpada�y mu w oczy.
- By� moim m�odszym bratem - powiedzia� powoli i cicho. -
By� Enarem na Polu Pi�ciu Armii.
Ach, wi�c jeste� samym panem Kamye, odpar�a w my�lach Yoss,
poruszona, oburzona, cyniczna. C� za ego! Jednak ze s��w
Abberkama wyp�ywa� tak�e inny wniosek. Enar chwyci� za
miecz, by zabi� swego starszego brata na polu bitwy i nie
dopu�ci�, by zosta� panem �wiata. Kamye powiedzia� mu, �e
miecz, kt�ry trzyma� Enar, by� jego w�asn� �mierci�; �e
w�adzy i wolno�ci nie znajduje si� w �yciu, a tylko w
rezygnowaniu z �ycia, z t�sknot i pragnie�. Enar od�o�y�
miecz i odszed� na pustyni�, w cisz�, ze s�owami: "Bracie,
jestem tob�". Kamye chwyci� za ten miecz, by walczy� z
armiami zniszczenia, chocia� wiedzia�, �e zwyci�stwo jest
niemo�liwe.
Kim wi�c by� ten cz�owiek, ten zwalisty m�czyzna, chory
starzec, ma�y ch�opiec w ciemnej kopalni, ten tyran,
z�odziej, k�amca, kt�ry przemawia� w imieniu Pana?
- Za du�o m�wimy - powiedzia�a Yoss, chocia� �adne z nich
nie wypowiedzia�o od dobrych pi�ciu minut s�owa. Nala�a mu
herbaty i odstawi�a czajnik na ogie�, by utrzymywa�
odpowiedni� wilgotno�� powietrza. Podnios�a szal. Abberkam
obserwowa� j� z tym samym �agodnym wyrazem twarzy, a w jego
oczach kry�o si� niemal zmieszanie.
- Walczy�em o wolno�� - powiedzia�. - Nasz� wolno��.
Sumienie Abberkama nic j� nie obchodzi�o.
- Trzymaj si� ciep�o - powiedzia�a.
- Wychodzisz?
- Nie chc� zab��dzi� na grobli.
To by� dziwny spacer, poniewa� nie mia�a lampy, a noc
by�a czarna jak smo�a. Wyszukuj�c po omacku drog�, my�la�a o
czarnym powietrzu w kopalni, o kt�rym opowiada� jej
Abberkam, o powietrzu, kt�re po�yka�o �wiat�o. My�la�a o
czarnym, ci�kim ciele Abberkama. My�la�a o tym, jak rzadko
chodzi�a samotnie noc�. Kiedy by�a dzieckiem, na plantacji
Banni niewolnik�w zamykano na noc. Kobiety zostawa�y w w
wyznaczonej dla nich cz�ci osady i nigdy nie chodzi�y
samotnie. Przed wojn�, kiedy przyby�a do miasta jako
wyzwolona kobieta, by uczy� si� w szkole dla instruktor�w,
pozna�a smak wolno�ci, ale w ci�kich latach wojny, a nawet
po wyzwoleniu kobieta nie mog�a chodzi� bezpiecznie po
ulicach. W dzielnicach robotniczych nie by�o policji ani
latarni; szefowie poszczeg�lnych gang�w posy�ali swoich
ludzi, by pl�drowali miasto. Nawet w dzie� nale�a�o mie� si�
na baczno�ci, trzyma� si� w t�umie, zawsze zostawia� sobie
drog� ucieczki.
Zacz�a si� niepokoi�, �e przeoczy skr�t, ale zanim do niego
dotar�a, jej oczy przyzwyczai�y si� do ciemno�ci, a w
bezkszta�tnej masie trzcin dostrzega�a nawet zarys swego
domu. S�ysza�a, �e Obcy s�abo widz� w nocy. Mieli ma�e oczy,
ma�e kropki w bia�ej obw�dce jak u przestraszonego cielaka.
Yoss nie podoba�y si� ich oczy, za to podoba� si� jej kolor
sk�ry Obcych, zazwyczaj br�zowej lub rumianobr�zowej,
cieplejszej ni� szarobr�zowa sk�ra niewolnik�w czy
niebieskoczarna Abberkama, kt�ry odziedziczy� j� po
posiadaczu, kt�ry zgwa�ci� jego matk�. Cyjanitowa cera,
m�wili grzecznie Obcy, i adaptacja oczna do spektrum
promieniowania S�o�ca uk�adu werelia�skiego.
Kiedy Yoss schodzi�a �cie�k� do domu, Gubu ta�czy� w
milczeniu wok� niej i �askota� j� w nogi ogonem.
- Uwa�aj, bo na ciebie nadepn� - zbeszta�a go. Z uczuciem
wdzi�czno�ci do kota podnios�a go, kiedy tylko weszli do
�rodka. Tej nocy nie mog�a liczy� na pe�ne godno�ci, radosne
powitanie ze strony Tikulego. Ani tej ani �adnej nast�pnej.
Mru, mru, mru, dopomina� si� Gubu, pos�uchaj, jestem tutaj,
�ycie toczy si� dalej, co z kolacj�?
W�dz dosta� jednak zapalenia p�uc, wi�c Yoss posz�a do
wsi, �eby zatelefonowa� do kliniki w Veo. Przys�ali lekarza,
kt�ry o�wiadczy�, �e Abberkam si� wyli�e, niech tylko siedzi
i kaszle, wywary z zi� na pewno pomog�, niech pani ma na
niego oko, dzi�kuj� bardzo, i odszed�. Yoss zacz�a wi�c
sp�dza� popo�udnia przy ��ku wodza. Dom bez Tikulego
wydawa� si� bardzo ponury, p�nojesienne dni straszy�y
ch�odem, a poza tym c� innego mia�a do roboty? Podoba� jej
si� ten du�y, ciemny dom na bagnach. Nie zamierza�a sprz�ta�
domu wodza czy jakiegokolwiek m�czyzny, ale myszkowa�a
zagl�daj�c do pokoj�w, kt�rych Abberkam najwyra�niej nie
u�ywa� ani nawet do nich nie wchodzi�. Znalaz�a jeden taki
na pi�trze, z d�ugimi, niskimi oknami wzd�u� ca�ej
zachodniej �ciany. Przypad� jej do gustu. Wymiot�a go i
umy�a okna z ma�ymi zielonkawymi szybkami. Kiedy Abberkam
spa�, Yoss sz�a na g�r� i siada�a na postrz�pionym we�nianym
dywaniku, kt�ry stanowi� jedyny sprz�t w pokoju. Kominek
zamurowano ceg�ami, ale nadal wydziela� ciep�o, pochodz�ce
od ognia torfowego, kt�ry p�on�� na dole. Yoss siada�a,
oparta plecami o nagrzane ceg�y, s�o�ce wpada�o przez szyby,
by�o jej ciep�o. Czu�a spok�j, kt�ry zdawa� si� przynale�e�
do tego pokoju, do kszta�tu tutejszego powietrza,
zielonkawych, nier�wnych szybek. Siedzia�a w milczeniu,
niczym nie zaj�ta, tak zadowolona, jak nigdy nie by�a we
w�asnym domu.
W�dz bardzo powoli odzyskiwa� si�y. Cz�sto zamienia� si� w
ponurego, zgorzknia�ego cz�owieka, za jakiego pocz�tkowo go
bra�a, zatopionego w stuporze egotycznego wstydu i
w�ciek�o�ci. W inne dni got�w by� m�wi�, a niekiedy nawet
s�ucha�.
- Czyta�am ksi��k� o �wiatach Ekumen�w - powiedzia�a Yoss,
czekaj�c, a� placki fasolowe b�d� gotowe do przewr�cenia na
drug� stron�. Przez ostatnie dni szykowa�a obiad, zjada�a go
z Abberkamem p�nym popo�udniem, zmywa�a naczynia i wraca�a
do domu przed zmrokiem. - Jest bardzo ciekawa. Nie ulega
�adnej w�tpliwo�ci, �e wszyscy pochodzimy od mieszka�c�w
Hain, zar�wno my, jak i Obcy. Nawet nasze zwierz�ta maj�
tych samych przodk�w.
- Tak m�wi� - burkn�� Abberkam.
- Nie ma znaczenia, kto to m�wi - odpar�a Yoss. - Pojmie to
ka�dy, kto spojrzy na dowody. To jest fakt genetyczny,
kt�rego nie zmieni to, �e ci si� nie podoba.
- Co to za "fakt", kt�ry ma milion lat? - spyta�. - Jaki ma
zwi�zek z tob�, ze mn�, z nami? To jest nasz �wiat. Jeste�my
sob�. Nie mamy z nimi nic wsp�lnego.
- Teraz mamy - powiedzia�a do�� nonszalancko i przewr�ci�a
placki fasolowe na drug� stron�.
- Nie dosz�oby do tego, gdybym postawi� na swoim -
stwierdzi� Abberkam.
- Nigdy si� nie poddajesz, co? - spyta�a ze �miechem.
- Nie.
Kiedy jedli, on w ��ku, z tacy, ona na sto�ku przed
kominkiem, ci�gn�a ten sam temat, czuj�c, �e dra�ni byka,
kusi lawin�; poniewa� pomimo choroby i os�abienia Abberkam
nadal by� gro�ny, i to nie tylko ze wzgl�du na sw�j wzrost.
- Czy naprawd� o to w�a�nie chodzi�o? - spyta�a. - Czy do
tego d��y�a Partia �wiatowa? Do oczyszczenia planety z
Obcych? Czy tylko taki mia�a cel?
- Tak - dobieg�o od ��ka ponure burkni�cie.
- Dlaczego? Ekumeni maj� z nami wiele wsp�lnego. Prze�amali
w�adz�, jak� mia�y nad nami Korporacje. S� po naszej
stronie.
- Zostali�my przywiezieni do tego �wiata jako niewolnicy,
ale sami powinni�my si� w nim odnale�� - odpar�
Abberkam. - Kamye przyby� z nami, Pasterz, Niewolnik, Kamye
Miecznik. To jest jego �wiat, nasza ziemia. Nikt nie mo�e
nam jej da�. Nie musimy korzysta� z wiedzy obcych lud�w ani
czci� ich bog�w. �yjemy tutaj, na tej ziemi. Tu umieramy,
�eby znowu po��czy� si� z Panem.
Po chwili Yoss powiedzia�a:
- Mam c�rk�, wnuka i wnuczk�. Opu�cili ten �wiat cztery lata
temu. Znajduj� si� na pok�adzie statku, kt�ry leci na Hain.
Wszystkie lata �ycia, kt�re mi pozosta�y, s� dla nich jak
kilka minut, mo�e godzina. Dotr� do celu za osiemdziesi�t
lat, teraz ju� siedemdziesi�t sze��. Zamieszkaj� na innej
ziemi i umr� tam. Nie tutaj.
- Czy ch�tnie przysta�a� na to, �eby polecieli?
- To by�a decyzja mojej c�rki.
- Nie twoja.
- To jest jej �ycie.
- Ale op�akujesz j�.
Zapad�o ci�kie milczenie.
- To wszystko jest nie tak, nie tak, nie tak! - powiedzia�
g�o�no i dobitnie. - Mieli�my sw�j cel, w�asn� drog�
do Pana, a oni nam j� odebrali, znowu jeste�my niewolnikami!
M�drzy Obcy, naukowcy z ogromn� wiedz�, kt�rzy podaj� si� za
naszych przodk�w, m�wi� nam "Zr�bcie to!", a my robimy.
Potem nakazuj�: "Zabierzcie dzieci na cudowny statek i
zawie�cie je do cudownych �wiat�w!" I dzieci zosta�y zabrane
i nigdy nie wr�c� do domu. Nigdy nie poznaj� w�asnego domu.
Nigdy si� nie dowiedz�, kim s�. Nigdy si� nie dowiedz�,
czyje r�ce mog�y je trzyma�.
Abberkam przemawia�; wed�ug Yoss by�o to przem�wienie, kt�re
wyg�osi� ju� raz lub sto razy, wrzaskliwe i wspania�e.
Abberkam mia� w oczach �zy, podobnie zreszt� jak Yoss.
Postanowi�a jednak, �e nie pozwoli, by j� wykorzystywa�,
manipulowa� ni�, mia� nad ni� w�adz�.
- Powiedzmy, �e przyzna�abym ci racj�. Ale dlaczego
oszukiwa�e�, Abberkamie? Ok�amywa�e� w�asny nar�d, krad�e�!
- Nigdy - odpar�. - Wszystko, co robi�em, ka�dy oddech,
kt�ry bra�em w p�uca, by� dla Partii �wiatowej. Owszem,
wydawa�em pieni�dze, wszystkie pieni�dze, jakie wpad�y mi w
r�ce, bo jakie� inne mia�y przeznaczenie? Owszem, grozi�em
wys�annikowi, chcia�em wygna� jego i ca�� reszt� z tego
�wiata! Owszem, ok�amywa�em ich, poniewa� chc� mie� nad nami
kontrol�, chc� nas posiada�. Zrobi� wszystko, �eby ocali�
m�j nar�d od zniewolenia, wszystko!
Wali� pi�ciami jak bochny w krzepkie kolana i dysza�, z
trudem �api�c oddech. Wreszcie za�ka�.
- A ja nic nie mog� na to poradzi�, o, Kamye! - zawo�a� i
opu�ci� g�ow�.
Yoss siedzia�a w milczeniu, zdj�ta obrzydzeniem.
Po d�ugiej chwili Abberkam otar� d�o�mi twarz jak dziecko,
odgarn�� do ty�u szorstkie, zmierzwione w�osy, wytar� oczy i
nos. Podni�s� tac�, postawi� sobie na kolanach, wzi��
widelec, odkroi� kawa�ek placka fasolowego, wsun�� do ust,
prze�u� i po�kn��. Skoro on mo�e, to i ja, pomy�la�a Yoss i
posz�a w �lady wodza. Sko�czyli kolacj�. Yoss wsta�a i
podesz�a, �eby zabra� tac�.
- Przykro mi - powiedzia�a.
- Wszystko przepad�o - powiedzia� bardzo cicho Abberkam.
Podni�s� wzrok, po raz pierwszy spojrza� naprawd� na ni�.
Yoss sta�a, nic nie pojmuj�c; czeka�a.
- Wszystko przepad�o wiele lat wcze�niej. Wszystko, w co
wierzy�em w Nadami. �e wystarczy ich wyrzuci�, a odzyskamy
wolno��. Wojna toczy�a si� latami, a my zgubili�my drog�.
Wiedzia�em, �e to k�amstwo. Jakie mia�o znaczenie, �e
b�d� wi�cej k�ama�?
Yoss rozumia�a jedynie, �e Abberkam by� mocno wzburzony i
przypuszczalnie troch� szalony, a ona pope�ni�a b��d,
prowokuj�c go. Oboje byli starzy, pokonani, oboje stracili
dziecko. Dlaczego chcia�a wyrz�dzi� mu krzywd�? Na moment
po�o�y�a d�o� na jego d�oni i po chwili milczenia wzi�a
tac�.
Kiedy zmywa�a naczynia w pomywalni, Abberkam zawo�a�:
- Przyjd� tu, prosz�! - Nigdy wcze�niej tego nie robi�, wi�c
Yoss pobieg�a do pokoju.
- Kim by�a�? - spyta�.
Wpatrywa�a si� w niego, nic nie pojmuj�c.
- Zanim tu przyjecha�a� - wyja�ni� niecierpliwie.
- Z plantacji wyjecha�am do szko�y pedagogicznej -
powiedzia�a. - Mieszka�am w mie�cie, uczy�am fizyki.
Nadzorowa�am nauczanie nauk �cis�ych w szko�ach.
Wychowywa�am c�rk�.
- Jak ci na imi�?
- Yoss. Pochodz� z plemienia Seddewi, z Banni.
Abberkam skin�� g�ow�, a Yoss wr�ci�a po chwili do
pomywalni. Nie wiedzia� nawet, jak mam na imi�, pomy�la�a.
Yoss codziennie zmusza�a Abberkama, by wsta�, przeszed� si�
par� krok�w i usiad� na krze�le. By� pos�uszny, ale te
�wiczenia m�czy�y go. Pewnego popo�udnia sk�oni�a go do
ca�kiem sporego spaceru, a kiedy wr�ci� do ��ka,
natychmiast zamkn�� oczy. Yoss wesz�a po chybotliwych
schodach do pokoju z zachodnim oknem i siedzia�a tam d�ugo w
doskona�ym spokoju.
Kaza�a mu usi��� na krze�le, podczas gdy szykowa�a dla nich
obiad. Zacz�a m�wi�, chc�c go rozweseli�, ale Abberkam
siedzia� w pos�pnym nastroju, a