3489

Szczegóły
Tytuł 3489
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3489 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3489 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3489 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Eugeniusz D�bski �mierdz�ca robota Wiecz�r przeci�ga� si� leniwie - niczym syty kot pr�y� grzbiet i przesuwa� si� pod d�oni� pana, stwarzaj�c wra�enie, �e jest d�u�szy ni� w rzeczywisto�ci. Za oknami, za �cianami d�ugi jesienny wiecz�r, mokry, ch�odny jak j�zor psa, kt�ry spotka� na polu nie zamarzni�t� jeszcze ka�u��; przed szczodrym ogniem w kominku wiecz�r odsuni�ty �wiat�em i ciep�em, leniwy. Hondelyk poprawi� si� w fotelu, przesun�� bose stopy, podkuli� palce rumiane od ciep�a bij�cego z kominka. Chwil� przygl�da� si� z zainteresowaniem ewolucjom swoich st�p, kt�re kr�ci�y si�, kurczy�y i prostowa�y palce, rozwiera�y je na kszta�t wachlarza i zwija�y. Obcis�e sk�rzane spodnie, z nogawkami ciemniejszymi tam, gdzie chroni�y je d�ugie buty i nieco ja�niejszymi wy�ej, nie kry�y kszta�tu d�ugich mocnych n�g. By� wysokim m�czyzn�, co wida� by�o nawet gdy siedzia� - zajmowa� fotel, zydel, na kt�rym opiera� �ydki a cz�� n�g i tak jeszcze wisia�a w powietrzu mi�dzy oporami. Jedna r�ka opiera�a si� o st� w pobli�u kufla, druga le�a�a na brzuchu. G�ow� odchyli� na wysokie oparcie, kr�ci� ni� to patrz�c na p�omienie w kominku, to zerkaj�c na Cadrona. Na szczup�ej wyd�u�onej twarzy malowa� si� teraz spok�j i syte rozleniwienie, ale mo�na by�o z oczu, ich oprawy i bruzd wzd�u� nosa wyczyta�, �e migiem mog� przekszta�ci� si� w tward� mask�, kt�rej wyraz zapadnie w pami�� temu, kto j� na oblicze Hondelyka wywo�a. Sk�rzane buty z wysokimi cholewami sta�y w prawid�ach nieco z boku, parowa�y. Cadron widz�c to pochyli� si� i przesun�� odrobin�, sprawdzi� zewn�trzn� stron� d�oni jaka ilo�� ciep�a dociera do but�w, okr�ci� je �eby sech� drugi bok. - Daj spok�j, i tak ju� nigdzie dzisiaj nie b�d� wychodzi� - mrukn�� Hondelyk przeci�gaj�c si� w wygodnym fotelu. Gdy trzasn�y wyci�gni�te stawy, st�kn�� i opuszczaj�c r�k� si�gn�� po wysoki kufel z grzanym piwem. - Jutro mo�e p�jd� na ten ich targ, zobacz� co tu jest... Posiedzimy jeszcze ze dwa dni i ruszamy. Popas nam si� przyda�, ale ci�gnie mnie da- lej. Mamy... Kto� lekko zapuka� do drzwi. Cadron podni�s� g�ow�, popatrzy� na Hondelyka i pokiwa� g�ow� jakby z wyrzutem: "Wykraka�e�!", potem podpar� d�o�mi kolana i podni�s� si� ze st�kni�ciem. Trzasn�y stare stawy, strzepn�� po�y zadartego do g�ry kaftana. - Otworzy�? Ruszy� do drzwi nie czekaj�c przyzwolenia, ale Hondelyk dogoni� go s�owami: - A otw�rz-otw�rz! - Zsun�� stopy z zydla. - Pocze-�ee... - ziewn�� pot�nie. Stary pos�usznie zatrzyma� si�. Rycerz doko�czy� ziewania, wyszarpn�� prawid�a i wsun�� bose stopy w ciep�e cho� jeszcze wilgotne buty, wsta�, przytupn�� i usiad� z powrotem. Machn�� przyzwalaj�co r�k�. - No? Cadron zrobi� dwa kroki i poci�gn�� skobel, przesun�� si� bezszelestnie - nasmarowany od razu, gdy tylko Hondelyk wybra� dla siebie t� izb� - poci�gn�� za klamk�. - Czy tw�j pan zechcia�by udzieli� mi kilku chwil, dla pewnej wa�nej i bezzw�ocznej sprawy? - zapyta� przyby�y. Hondelyk odwr�ci� si� i popatrzy� przez rami�, ale ciemno�ci panuj�ce na korytarzu os�ania�y pytaj�cego, a �wiat�o z lamp i kominka zas�ania� Cadron. S�uga sta� nieruchomo i w milczeniu, czeka� na polecenia rycerza. - Cadronie, wpu�� go�cia. Hondelyk wsta�. Cadron zrobi� krok w bok, przyby�y wszed� i pochyli� g�ow� w uk�onie. Gdy kroczy� jego ciekawe szybkie spojrzenie obejmowa�o figur� Hondelyka, ale gdy pochyla� g�ow� nie pozwoli� sobie na zarzut braku dworsko�ci - oczy ukry� jak nale�y pod powiekami i wytrzyma� sk�on akurat tyle, �eby wyrazi� szacunek gospodarzowi. Potem wyprostowa� si� i po- folgowa� ciekawo�ci. Sam by� wysokim m�odzie�cem, trzyma� si� prosto i swobodnie. Na m�odej g�adko wygolonej twarzy usadowi� si� czerstwy rumieniec, kt�ry wygl�da� tak, jakby nie tylko jesienny przymrozek by� jego przyczyn�. Oczy mia� ciemne, okolone d�ugimi rz�sami, powodzenie i dziewek murowane a i panny z okolicznych dwork�w i zameczk�w musia�y cz�sto wzdycha� do jego wizerunku, rozci�gaj�cego a� do b�lu chwile przed za�ni�ciem w dziewcz�cej sypialni. Tu� pod prawym okiem, w kierunku ucha widnia�a ma�a myszka, ale nie szpeci�a m�odziana. W�osy, jasne i d�ugie, go�� ciasno zwi�za� rzemiennym paskiem z ty�u g�owy a potem kto�, bo chyba nie on sam, jednym uderzeniem toporka obci�� je do zamierzonej d�ugo�ci, wygl�da�y przez to jak d�ugi a niewytarty jeszcze p�dzel golibrody. �adnie i niezbyt bogato szamerowany kaftan z r�kawami do �okci zgrabnie uk�ada� si� na szerokiej piersi, spod kaftana wystawa�a cienka koszula z mornowej prz�dzy, w r�ku trzyma� burk�, kt�r� od razu rzuci� na pod�og� obok drzwi. Za bro� mia� ci�ki, bogato zdobiony rapier na cienkim pasie, na nogach wysokie, podobne do Hondelykowych buty, prawie nie ub�ocone, a wi�c piechot� do domu postojowego nie przyby�, co natychmiast Hondelyk zauwa�y�. Skin�� r�k� na Cadrona, wskaza� go�ciowi drugi, przysuwany w�a�nie przez s�ug� fotel. M�odzian podzi�kowa� pochyleniem g�owy, podszed� do mebla, zr�cznie bro� odsun�� i usiad�. Gospodarz uni�s� dzban. - Grzanego piwa nie odm�wicie - ni to zapyta�, ni to stwierdzi�. - Z przyjemno�ci� - powiedzia� m�odzian. - Psia pogoda. Ale! Zapomnia�em... - poderwa� si� z fotela - ...si� przedstawi�: jestem Jalmus, syn Krotobachawego, pana na zamku Gaycherren. - Mnie za� zw� Hondelyk - powiedzia� gospodarz siadaj�c i si�gaj�c do dzbana. Nala� go�ciowi a potem sobie. Wskazuj�cym palcem d�gn�� do wewn�trz dzbana. Cadron natychmiast zrozumia� gest, pochwyci� dzban i wy- szed�. - Mi�o mi ci� widzie�, panie. Nudno tu troch�, co prawda nie mia�em jeszcze okazji przyjrze� si� dok�adnie okolicy, dopiero ranom tu zjecha�, ale rad jestem, �e kto� mnie odwiedzi�. Od picia piwa jest tylko lepsze picie piwa w kompanii. Obaj zgodnie poci�gn�li z kufli. M�odzieniec pierwszy oderwa� si� od mocnego pachn�cego chmielem, korzeniami, miodem i czym� jeszcze piwa. Obliza� wargi. - Nasz gr�d podupada - powiedzia�. - Od dwu lat. Jakem wr�ci� z dworu ksi�cia Filby Wielkookiego... - Wyba�uchem poza oczy zwanym - uzupe�ni� u�miechaj�c si� Hondelyk. - A tak, ale to dobry pan i m�dry... - Nie przecz�, pochwali�em si� tylko, �e te� go znam. M�odzian milcza� chwil� a potem powiedzia� nadaj�c jakie� szczeg�lne znaczenie swoim s�owom: - To wiem. - Milcza� chwil�. - Je�li pozwolisz, panie, wr�c� do sprawy, kt�ra mnie tu przywiod�a. Ot� - jak m�wi�em - dwa lata temu gr�d kwit�, rolni krz�tali si� po polach, mieszczanie handlowali, kupcy ci�gn�- li do nas dwoma krzy�uj�cymi si� szlakami. Targi mieli�my znane, ho-ho! Wszystko mo�na by�o kupi�: mi�sa na czarno w�dzone, tkaniny ze wszystkich stron �wiata, ryby przez rusych na s�o�cu suszone, nawet powozy, jakie kto chcia�... - Byle by�y czarne i na dw�ch ko�ach - wtr�ci� Hondelyk. - S�ucham? - Nic, wybacz. Taki �art sobie przypomnia�em. M�w dalej. - Kwit�a nasza okolica, gr�d... Ale jako� dwa miesi�ce przed moim powrotem nadci�gn�o na nas przekle�stwo, fatum jakie�. - Uni�s� dwoma palcami kufel i pochyliwszy przetoczy� po stole. Toczony po drewnie rant dna zahurkota�. - Zagnie�dzi�a si� tu zaraza fruwaj�ca, niekt�rzy usi�owali toto smokiem nazywa�, ale potem, jakby si� wszyscy zm�wili: uznali, �e miano smok to zbyt wielki honor dla tego smroda i zosta�a nazwana franc�. Niewa�ne zreszt� jak si� zwie, ale okolica zamiera przez to, a ju� my�l o tym, �e akurat ta b�dzina na psy nas sprowadza... - Jak to taka b�dzina, jak m�wisz, panie, dlaczego si� jej nie pozb�- dziecie? - Hondelyk oderwa� na chwil� wzrok od go�cia - wszed� Cadron z du�ym dzbanem, wo� paruj�cej zawarto�ci natychmiast zapanowa�a nad wszystkimi innymi zapachami w izbie. S�uga postawi� dzban na zydlu przy kominku i popatrzy� na Hondelyka. Rycerz wskaza� mu krzes�o przy kominie. - Jak czyrak doskwiera to go ci�� trzeba - powiedzia� do Jalmusa.. - Ale musi to zrobi� cyrulik do�wiadczony - go�� u�miechn�� si� szeroko, ale zaraz star� u�miech i m�wi� dalej: - To skrzydlate obrzydlistwo zasiedli�o kopiec-jaskini� nieopodal martwego obrzecza, na styku grz�dy wzg�rz p�l i lasu. Ma tu��w wi�kszy od najwi�kszego wo�u, karbowany, jak glizda, cho� niekt�rzy m�wi�, �e jak szynka szpagatem obwi�zana. Skrzyd�a ma jak gacek, chwost d�ugi na pi�tna�cie �okci, cztery �apska z pazurami, kt�re dr� konie na strz�py a zbroje na kawa�ki, z kt�rych najlepszy kotlarz nawet patelni nie uklepie. No i ryj, ma si� rozumie� odpowiedni - jak anta�ek, �eby go w jajca kopn�o! - uzupe�ni� zawzi�cie, zacisn�� z�by i nagle przypomnia� sobie gdzie jest. Przy�o�y� r�k� do piersi. - Wybacz, panie, ale ta zmora... No, nic. Zaraz wy�uszcz� wszystko. Najpierw nic specjalnego si� nie dzia�o, chodzi�o to, owc� albo ciel� ze�ar�o, trudno. Wola taka i ju�. Nawet ciekawiej zacz�o by� - m�odzie�cy podje�d�ali franc�, ostrzelali z �uk�w i wracali zadowoleni. Ch�opi sarkali troch�, spali� pr�bowali i z toporami chodzili, ale kilku w strzech� kopn�o i przestali si� zabawia�. Kupcy czasem z nud�w brali jakiego� przewodnika i podchodzili stwora, w ko�cu smoki nie tak zwyczajna rzecz. No, ale potem si� zacz�o. Ten stw�r - jak si� okaza�o - �re, a i owszem, barany i g�si, co tam z�apie, potem po�era kor� i m�ode drzewa, jak b�br czy co, a prze- k�sza wapnem ze wzg�rza nieopodal swojej jaskini. I czy to wapno, czy drewno czy jeszcze co, natura jego mo�e, do��, �e... - Roz�o�y� r�ce i plasn�� nimi o kolana. - No... Jak by tu rzec... Odchody jego - u�miechn�� si� z gorycz� - one okolic� na psy sprowadzi�y. Chodzi zawsze do rzeki i tam si� wypr�nia. No i tu si� zaczyna piek�o - smr�d okrutny! Kolor woda ma taki, �e na sam widok wn�trze si� cz�owiekowi wywraca, a jak nawet sp�ynie pierwsza fala a kto� niebacznie si� napije - umiera i to chyba z bole�ci, bo tak wyj�cych ludzi nie widzia� nikt, nawet na wojnie, czy jak na�artego kordelasem w brzuch d�gn��. No i tak tu teraz jest - nigdy nie wiadomo, kiedy to gnida p�jdzie do rzeki, to raz... - Wyprostowa� kiuk. - Kupcy nas omij�, bo jak kilka razy trafili akurat na wod� skadzon�, to przestali przybywa� i innych postraszyli - dwa. Po trzecie, kiedy na pola p�jdzie polowa� - nie wiadomo, od�ogiem coraz wi�cej ziemi le�y. Ch�opstwo z�e, g�odne, w rozboje si� bawi� zacz�o. Ci, na dole rzeki, te� pretensje do nas maj�, �e niby na naszej ziemi, to trza zabi�. No i po czwarte... - �ciszy� g�os, przygryz� doln� warg� - ...srom na wszystkie okoliczne ziemie. Obsrana, za przeproszeniem, okolica; m�wi� na nas: obsra�ce. Ani do jakiej� panny w konkury uderzy�, bo konkurenci zatykaj� nosy na nas patrz�c i to wystarczy, �eby panny si� odwraca�y. �adnej odwagi nie starczy, �eby zasra�ca na m�a wybra�, a i rodzice dziecka na po�miewisko nie dadz�. No i tak tu teraz �yjemy - skarbczyk chudnie, lada dzie� na �ebry p�jdziemy. Studnie �mierdz� jak... - nie wytrzyma� i splun�� na pod�og�. - Wybaczcie, jak tak si� d�ugo o tym m�wi, to piana cz�owiekowi na usta wy- chodzi. - To dlatego przed ka�dym obej�ciem beki stoj� i nawet stawy pokopane gdzieniegdzie? - No tak, ale ta woda i tak cuchnie, tyle, �e ju� si� nie umiera od niej. - Wskaza� wzrokiem dzban z piwem: - Jedyna rzecz lepsza przez franc� to piwo, teraz warz� je uczciwie i hojnie doprawiaj�, bo inaczej nikt by nie pi�. - Ciekawe rzeczy opowiadasz, panie. - Hondelyk uni�s� sw�j kufel, nieufnie potrzyma� nad nim chwil� nos. Potem poruszy� brwiami i gestem przepi� do Jalmusa. - Ale pierwsze, co winni�cie byli zrobi� jak si� okaza�o, �e zmor� macie - zabi� plugastwo. Dobrze m�wi�? - A pewnie. Tak i robili�my i robimy co jaki� czas. Dlatego coraz mniej m�odych m�czyzn w okolicy. Ju� bez dw�ch siedemdziesi�ciu le�y po cmentarzach rozdartych, spalonych i stratowanych przez to bydl�. O rolnych ju� nie wspomn�. Podej�� do francy si� nie da - k�y, pazury, ogie� i chwost. Strza�y �ucznik�w nie przebijaj� sk�ry i rogo�y; las podpalili�my to odlecia�a i wr�ci�a na zgliszcza, w ciep�ym popiele si� wytarza�a i tak srn�a w rzek�... - wstrz�sn�o nim to wspomnienie, z wysi�kiem po�kn�� �lin�. Odstawi� kufel, rzuci� okiem na Cadrona, ale stary siedzia� na zydlu, d�onie u�o�y� na kolanach i g�aska� je jakby go �ama�y na deszcz, i nawet brwi� nie poruszy�. - Nie idzie jej ubi�... - Ogniem strzyka? - zainteresowa� si� Hondelyk. - Pot�nie. Gospodarz poruszy� g�ow� jakby chcia� pokiwa� ze zrozumieniem i w ostatniej chwili powstrzyma� si�, ale zauwa�y�, �e go�� to widzia�, wi�c roze�mia� si� i klepn�� w kolano. Ale nie powiedzia� nic. Jalmus zmru�y� oczy, zastanawia� si� chwil�. - Go�ci� w naszej okolicy pewien szarlatan, ale i wiedzia� troch�, bywa�y w �wiecie. Powiedzia�, �e ta franca zwie si� Pirr�g. Podj�� si� na- wet walki. To znaczy nie z mieczem czy �ukiem, char�awy by� jak to magister, ale pod jego kierunkiem �e�my zapory budowali, �eby Pirr�ga od wody i wapna odci��, las palili�my, faszerowane smo�� byczki podrzucalim... Oj, czego�my nie robili! - Pokiwa� g�ow�. - Spa� francy nie dawali�my, wilczych do��w nakopalim, wod� struli�my, jedena�cioro okolicznych zmar�o jak si� napili. - Trzepn�� z ca�ej si�y pi�ci� w kolano. - I nic. Podni�s� zagniewane i smutne zarazem spojrzenie na Hondelyka. Wzruszy� ramionami i westchn�� przeci�gle. Rycerz milcza�, w kominku trzasn�o kt�re� z wilgotniejszych polan. Na dole, w karczmie kto� na ca�e gard�o wywi�d� sm�tnie: Zasrani mi graj�, zasrani �piewaj�! Sam zasrany chodz�, zasranic� wo-odze-�! Jalmus zobaczy�, �e Hondelyk s�ysza� s�owa, wskaza� palcem pod�og� i pokiwa� g�ow�. Rycerz pokiwa� ze zrozumieniem g�ow�. Popatrzy� na Cadrona, ale stary odda� spojrzenie nic nim nie wyra�aj�c. Gospodarz si�gn�� po �wie�y dzban, nala� do obu kufli. Poczeka� a� go�� uniesie naczynie, �ykn��. Jalmus nie wytrzyma�: - Nic mi nie powiecie, panie? - A co mam powiedzie�? Wsp�czuwam wam, ale nie wy jedni cierpicie, plugastwa na �wiecie w br�d... Wied�mina wam trzeba, ot co! - Jakiego tam wied�mina! - Obrazi� si� Jalmus. - Przesz to bujdy dziecinne, kt�re tylko gmin mo�e sobie rozpowiada�, bo i w nim si� zrodzi- �y, a i oni wied�mina nie wspominaj�, bo na g�upcy wyj�� nie chc�. - Chwyci� kufel, �ykn�wszy t�go, otar� pian� z warg. - Gdym pobiera� nauki na dworze ksi�cia Filby dosz�y mnie tam po jakim� czasie s�uchy o pewnym cz�owieku zacnym. Najpierw s�ucha�em tego jak zwyczajnych bajd, co si� je snuje jak za oknami zimnica i ciemno, ale potem pogada�em sobie ze skryb� ksi�cia. To niemal krajan, z wioski G�sia Woda, no i on potwierdzi� te ba- je. A niedawno, jakem mu napisa� co si� u nas dzieje, i �e G�sia Woda �mierdzi jak... - Zme�� w ustach jakie� s�owo nie daj�c mu uj�� na zewn�trz i m�wi� dalej: - To mi odpisa�, goniec pos�anie przys�a�. Wszystko tam o tym cz�owieku napisa� co wiedzia�, a rozmawia� przedtem z samym ksi�ciem. Ten za� cz�owieka owego dobrze zna, bo z nim rozmawia� i komitywie znakomitej by�. - Ach tak? - Tak m�wi� - odezwa� si� skonfundowany zawart� w tych dw�ch s�owach ironi� Jalmus. - No dobrze, skoro tak m�wi�... Ale co dalej? - Co to ja?.. A! �w cz�ek to m�ny rycerz, fachman niepodzielny w swojej robocie, co ju� niejednego stwora odes�a� do piachu. Mo�e wi�c i Pirr�ga zaszlachtowa�! - Aha... No to go wezwijcie i po k�opocie. - Dlatego te� tu jestem... - Nie rozumiem? - S�dz�, �e wy jeste�cie, panie tym cz�owiekiem, cho� imi� inne nosicie - powiedzia� Jalmus pochylaj�c si� do Hondelyka i �ciszaj�c g�os prawie do szeptu. Rycerz pokr�ci� g�ow�. I zaraz cmokn�� i powiedzia�: - Albo... Co was b�d� m�czy�. Nie wiem, czy o mnie wam m�wi� Zelman. ale owszem - podejmuj� si� co jaki� czas takiej roboty. Mog� wzi�� i wasz�, ale tani nie jestem... Jalmus poderwa� si� na r�wne nogi i wyci�gn�� r�ce ku powale. - No! Chwa�a Najwy�szemu! Ju�em zaczyna� w�tpi�... - Poczekaj - na moje warunki przystajesz? - A jakie s�? - Pi��set okr�glutkich, z�ociutkich... - Tak. Ale zabijesz j�, panie? - Je�li nie ja j�... - Hondelyk daleko wyci�gn�� nogi, pokr�ci� stopami jakby mu �cierp�y - ... to nie b�dziesz nikomu p�aci�. M�odzieniec szybko usiad� na brze�ku fotela. Zastanawia� si� gor�czkowo chwil�. - Jest jeszcze co�... - powiedzia� patrz�c w pod�og�, nie zauwa�y� wi�c, �e rycerz znowu pos�a� szybkie spojrzenie Cadronowi, a ten uni�s� wzrok i brwi do g�ry. - Zelman powiedzia� mi te�... - Chwyci� w palce sk�rzany kutas, na g�rze cholewy buta do �ci�gania jej s�u��cy i zakr�ci� nim, zaci�gn��, potem odpu�ci�. - Troch� mi nie honor o tym m�wi�... Ale powiem. Zelman m�wi�, �e wy, panie, mo�ecie przyj�� posta� dowolnego cz�eka, je�li tego chcecie, i niczym on sam dobro czyni�, przy okazji tamtemu splendoru dodaj�c. - Podni�s� na Hondelyka rozognione spojrzenie, b�agalne. - Ja? - Rycerz roze�mia� si� g�o�no, plasn�� d�oni� w kolano. - Kto� jednak wa�ci napl�t� bzdur! W wied�mina nie wierzycie a w jakiego� takiego... - Poszuka� odpowiedniego s�owa pomagaj�c sobie machaniem w powietrzu palcami - ...przemnie�ca - tak!? To dopiero bajdy gminu, kminu i posp�lstwa! - O, to zupe�nie inna sprawa. Zelman mi to t�umaczy� - jest pono� takie zwierz�, w dalekich krainach, to si� zwie kameleniec... - Xameleon - odruchowo poprawi� Hondelyk, otworzy� usta i zamar�. Jalmus u�miechn�� si� i pokiwa� g�ow� jakby chcia� zakrzykn��: "Mam wa�ci!". W jego spojrzeniu teraz bez trudu mo�na by�o znale�� du�o zadowolenia i odrobin� ironii. I triumfu. Rycerz milcza�. - Xameleon, macie racj�, panie. To zwierz� przybiera posta� jak� chce, to nie bajdy - natura jego taka. I wy, panie, r�wnie� tak umiecie. Zelman powiedzia�, �e jeste�cie mimikrant. Ot, i wszystko. - Wyrw� j�zor temu skrybie! - powiedzia� rozz�oszczony Hondelyk. - Spal� mnie kiedy� przez jego gadulstwo... - Zapomnia�e�, �e on z tych stron, panie. Tu mia� braci, trzech a zosta� jeden z winy francy, rzecz jasna. - Dobrze. M�w dalej... - Chcia�bym... �eby� to pod moj� postaci�... zrobi�, panie - wyj�ka� m�odzieniec. - Jestem najm�odszy, dw�ch braci starszych, dw�r nie taki zn�w bogaty a jeszcze biedniej�cy od dwu lat. Gdybym to ja... No, niby ja zabi� Pirr�ga - dostan� ka�d� dziewczyn� za �on�, wiano sute... Nie trzeba by by�o z bra�mi si� wadzi�. A i dziewczyna jest taka... - doda� rozmarzonym tonem. - Sprzyja mi, wiem o tym, sama powiedzia�a, ale p�ki tu smr�d panuje i g�wniana �mier� - nawet nie �miem kasztelana o r�k� c�rki prosi�. - Kasztela-a-na?.. Jalmus pokiwa� energicznie g�ow�. Hondelyk wpatrywa� si� d�ug� chwil� w m�odzie�ca. Oczy rycerza, b��kitne - jak zauwa�y� go�� zaraz po wej�ciu do izby - �ciemnia�y i sta�y si� podobne do ciemnego burzowego nieba, r�wnie gro�ne i zwiastuj�ce nie- bezpieczn� przygod�. D�ug� chwil� penetrowa�y dusz� Jalmusa, potem na moment przenios�y si� na Cadrona. S�uga zrozumia� bez s��w zawarte w spojrzeniu polecenie, wsta� i wyszed� z izby. - Zanim b�dziemy dalej rozmawia� podpiszesz, wa��, dokument pewien - powiedzia� wolno Hondelyk. - To warunek. Pierwszy dopiero, ale je�li nie spe�niony, to i gada� b�dziemy tylko o piwie. - Jalmus otworzy� usta, ale Hondelyk uni�s� d�o� i m�odzieniec nie wyda� z siebie d�wi�ku. - Musisz wybaczy� t� podejrzliwo��, ale - jak m�wi�em - nie mam zamiaru ko�czy� na stosie z powodu sk�pstwa kontrahenta albo jego niewdzi�cznej g�upoty. - Rzuci� okiem na wchodz�cego w�a�nie do izby Cadrona. - Ot, podpiszesz przyznanie do gwa�tu na sierocie, dw�ch kradzie�y i krzywoprzysi�stwa... - Ja??? - Jalmus poderwa� si� z fotela. - Tak, ty, panie. Je�li kiedy� potem przyjdzie ci do g�owy oskar�y� mnie o czary czy o cokolwiek innego - u�yj� przez przyjaznych mi ludzi tego dokumentu. To m�j pancerz. M�odzieniec chwil� oddycha� ci�ko, potem w oku b�ysn�a mu skra. - A ja? - zapyta�. - Te� powinienem mie� gwarancj�, czy... - Ty masz moje s�owo! Jalmus chwil� walczy� ze sob�. Ani Hondelyk ani Cadron nie mieli w�tpliwo�ci, �e chce powiedzie�: "Moje s�owo nie wystarcza a twoje ma wystarczy�?", ale nie odwa�y� si�. Hondelyk ulitowa� si� nad Jalmusem i pom�g� mu: - Przecie� poleca� mnie Zelman, a on z tych stron?.. Go�� nabra� powietrza, nad�� si�, wypu�ci� g�o�no. - Dobrze. A co do ceny... - M�wi�em - pi��set. - No tak... My�la�em... �e pod postaci�... dro�ej? - Nie, poda�em ci cen� ostateczn�... - Skin�� na Cadrona, s�uga po- da� m�odzie�cowi kart� pergaminu. Na stole postawi� gliniany polewany ka�amarz i pi�ro. - Wiedzia�em przecie�, �e b�dziesz mia� ochot�... A, nie- wa�ne. Jalmus przeczyta� podany dokument, spurpurowia�, podni�s� wzrok na Hondelyka, jakby chcia� poprosi� o �ask�, ale napotkawszy twarde bez- wzgl�dne spojrzenie j�kn�� prawie, si�gn�� po pi�ro, d�gn�� w otw�r i z�o- �y� staranny podpis. Cadron szybko odebra� dokument, sprawdzi� podpis i skin�� g�ow�. Hondelyk u�miechn�� si� do Jalmusa. - Jeszcze jedno - pieni�dze teraz. To znaczy - je�li mam wyst�pi� w twoim imieniu, to musisz tu ju� zosta�. Nie mo�e by� tak, �eby� walczy� z Pirr�giem i jednocze�nie kasztelance romence �piewa�. Ty zostaniesz tutaj, ja - wyjd�, a ty wyjdziesz dopiero, gdy ja wr�c�. Dlatego musisz teraz i�� po pieni�dze... - Tak, mam je na dole, przy koniu. - Jalmus podni�s� si� i nagle u�miechn�� nie�mia�o. - Gdyby� zgin�� - mnie spal�, prawda? Bo tu jestem i tam b�d�... - Nie, gdybym zgin��, to tam b�dzie moje cia�o, a zawsze mo�esz �wiadkowi g�upot� zarzuci�, prawda? - No tak. - Jalmus ruszy� do drzwi, ale zatrzyma� go g�os Hondelyka, kt�ry poleci� zawiadomi� s�ug�, �e jego pan zostaje tu w karczmie kilka dni a mo�e te� wyjedzie. - S�usznie, mogliby si� niepokoi� - przyzna� m�odzieniec. Wyszed�. Cadron niedbale zwin�� dokument w rur�, si�gn�� do stoj�cego w k�cie kuferka, otworzy� wieko i bez szczeg�lnej atencji wrzuci� pergamin do �rodka. - Nie wierzysz w moc takiego dokumentu - stwierdzi� Hondelyk. Znowu wyci�gn�� nogi w kierunku ognia, po chwili z wilgotnych but�w zacz�y ulatywa� smu�ki pary. - A przecie� - jak dotychczas - nikt nie pr�bowa� z�a- ma� danego s�owa? - Jak dotychczas zawsze si� wywi�zywa�e� z zobowi�za�... - Raz - nie! - Owszem, ale stawa�e� dzielnie, �wiadkowie byli. Splendoru nikt nie odbierze, a i odda�e� po�ow� zap�aty - cicho roze�mia� si� Cadron Hondelyk pokiwa� g�ow�, si�gn�� do dzbana, ale dotkn�� tylko ucha, pstrykni�ciem paznokcia wydoby� z niego g�uchy d�wi�k i westchn��. - No tom si� ju� napi�. - Wsta� i przytupn�� w pod�og�. Popatrzy� na Cadrona, stary bez s�owa podszed� do z�o�onych pod �cian� trzech kufr�w i otworzy� najwi�kszy, wyj�� wstawione do� du�e zwierciad�o i str�ciwszy wisz�cy na haku p�k wonnych zi� zawiesi� je. Hondelyk podszed� i zacz�� uwa�nie przygl�da� si� swojej twarzy. - Du�o nie b�dzie trzeba zmienia�... - mrukn�� do siebie. - Ja bym na twoim miejscu w og�le nie zmienia�. - Powiedzia� szybko Cadron. - Gdyby� zabi� Pirr�ga w swoim imieniu dosta�by� od kasztelana wi�cej i... I... - No w�a�nie - potwierdzi�a z gorycz� Hondelyk. - Czy to raz pr�bowa�em? - Odwr�ci� si� z zaci�ni�tymi z�bami, zgrzytn��. - Ju� ci nieraz m�wi�em: pod swoj� postaci� po pierwsze boj� si�, po drugie - nie wychodzi mi. Jak jestem pod mask� - prosz� bardzo! I odwa�nym, i przemy�lny, i zr�czny... - Stawa�e� przecie� kilka razy... - bez wiary we w�asne s�owa wtr�ci� s�uga. - A tak. I co z tego? Drobne sprawy, �adnej s�awy i omal nie zgin��em. - Wr�ci� do wpatrywania si� w lustro. - Nie-e... Wida� taki m�j los - xameleon. Pogodzi� si� z tym trzeba i tyle. Otworzy� szeroko usta, poruszy� wargami �eby poods�ania� z�by, potem - trzasn�y zawiasy - �uchw� prawie dotkn�� piersi. R�k� tr�ci� ucho, po- ci�gn�� je w d�, przycisn�� do g�owy, przekr�ci� troch�. Pomajstrowa� przy brwiach - podni�s� do g�ry, naci�gn��, pu�ci�. Na schodach rozleg�y si� szybkie kroki, Hondelyk zerkn�� w kierunku drzwi za po�rednictwem lustra, ale nie odsun�� si� od niego. Kto� zapuka�, rycerz okrzykiem zaprosi� do �rodka. Wszed� zdyszany Jalmus. Lew� r�k� przyciska� do brzucha co� kryj�c pod po�� kaftana. Zamkn�� drzwi i przycisn�� je ty�kiem. - Oto pieni�dze - powiedzia� wyci�gaj�c cztery sakiewki. Wpatrzy� si� w odbicie twarzy Hondelyka w lustrze. - Po sto dwadzie�cia pi�� w ka�dej. - Zabrzmia�o to jakby co innego chcia� powiedzie�, patrzy� chwil� i nie wytrzyma�: - Mieli�cie, panie, zupe�nie inne oczy, niebieskie... A teraz?.. Hondelyk oboj�tnie skin�� g�ow� do odbicia Jalmusa, Cadron podszed� i odebra� woreczki jednocze�nie zapraszaj�c go�cia z powrotem do sto�u. Potem wr�ci� do skrzy�, pogrzeba� w nich i wyj�� porz�dnie posk�adane ubranie. - Musisz si� przebra� - powiedzia� rycerz ignoruj�c ostatnie s�owa go�cia. - Ja wezm� twoje rzeczy, bro� i co� tam jeszcze b�d� mia� swoj�, to pami�taj powiedzie�, �e wyrzuci�e�, bo cuch�o. Konia powiesz, �e po�yczy�e�, bo nieboj�cy i u�o�ony specjalnie. - Hondelyk wci�� sta� przed zwierciad�em, ale przesun�� si� tak, by widzie� w nim odbicie go�cia. - Wybacz mi moje miny, ale... - Znowu otworzy� usta jakby podstawia� je cyrulikowi do rwania z�ba. - ...przymierzam si� do twojego wygl�du. - Przy- cisn�� do g�owy uszy, potrzyma� chwil� a gdy odj�� r�ce Jalmus przysi�g- �by, �e mia�y troch� inny kszta�t i troch� inaczej trzyma�y si� g�owy. Gospodarz z ukosa zerkn�� na Cadrona. - Pocz�stuj nas winem - poleci�. Po chwili Cadron poda� go�ciowi jeden puchar, drugi poda� stroj�cemu przed lustrem miny Hondelykowi. Jalmus, z zainteresowaniem wpatruj�cy si� w Hondelyka, nie zauwa�y�, �e Cadron zr�cznie wsypa� do jego pucharka za- warto�� wydr��onego w ma�ej ko�ci pojemniczka z drewnianym szpuntem. Gospodarz od razu wypi� po�ow� zawarto�ci i odda� pucharek Cadronowi. Jalmus r�wnie� poci�gn�� t�go. Hondelyk chrz�kn��, wr�ci� do sto�u. - Przebierz si� - powiedzia� wodz�c troch� nieprzytomnym spojrzeniem po �cianach. Jalmus wsta�, zrzuci� kaftan i zacz�� odpina� guziki koszuli. - Rano ju� mnie nie b�dzie, we wszystkim musisz s�ucha� Cadrona. Rozumiesz? We wszystkim! - powt�rzy� z moc� patrz�c m�odzie�cowi w oczy. - S�owo? - Tak... - Nie wolno ci wychodzi� z tej izby. Ani na krok i ani na chwil�. - Wyj�� z r�k stoj�cemu obok s�udze puchar i dopi� reszt� wina. Go�� pod��y� w jego �lady. Cadron dola� z butli i poda� obu m�czyznom. - To nic, �e pi�tro ca�e wykupi�em, powtarzam - ani na krok z pokoju. Bardach�, za przeproszeniem, b�dziesz mia� i rozrywk�, jad�o, napoje... - Hondelyk przepi� do Jalmusa i odstawi� puchar. - I w og�le - s�uchaj, prosz�, Cadrona. To m�j przyjaciel i wsp�lnik, moje drugie ja... No? - ponagli� niemrawo rozbieraj�cego si� Jalmusa. M�odzieniec szybciej doko�czy� rozbierania, gdy zosta� w bieli�nie Hondelyk wskaza� przyszykowane przez Cadrona ubranie a sam przejrza� rzeczy Jalmusa. M�odzian by� o p� g�owy ni�szy od niego, wi�c Hondelyk wybra� tylko to, co m�g� bez obawy o �mieszno�� w�o�y� na siebie - kaftan, pas, od�o�y� rapier a reszt� wskaza� palcem, na co Cadron podszed�, zgarn�� i zani�s� na �aw�. Jalmus w tym czasie po�piesznie na�o�y� na siebie lekki domowy str�j przygotowany przez Cadrona, przetar� oczy. - Zaraz b�dziesz tu mia� mi�e towarzystwo, ale przedtem odpowiedz mi na takie pytania... Po dw�ch kwadransach pyta� - droga do jaskini francy, ukszta�towanie terenu, zawo�anie bojowe rodu Jalmusa i ich ulubione przekle�stwa, umiej�tno�� pos�ugiwania si� kusz�, toporem, sznurem besardyjskim, kiedy Jalmus zacz�� zasypia� pod wp�ywem przyprawionego specjalnymi zio�ami wina Hondelyk wsta� i skin�� na Cadrona. Sam przetaszczy� m�odzie�ca do sypialni obok, u�o�y� na �o�u, utr�ci� klamk� w drzwiach prowadz�cych stamt�d na korytarz i wr�ci� do o�wietlonego �wiecami i ogniem z kominka pokoju. Po chwili drzwi otworzy�y si� i w�lizn�a si� przez nie �liczna dziewczyna, dygn�a uprzejmie przed nie zwracaj�cym na ni� uwagi Hondelykiem i przemkn�a cicho i zgrabnie do sypialni. Cadron prychn�� z politowaniem. - Zawsze mi si� wydaje, �e za bardzo dbasz o wygody tych... - Nie �a�uj, Cadronie - rzuci� Hondelyk wyjmuj�c ze skrzy� bro�, przegl�daj�c j� przy najbli�szej �wiecy i odk�adaj�c na st� wzgl�dnie, gdy mu si� co� nie spodoba�o, na stos, wi�kszy. - Je�li chcesz... - Nie, dzi�kuj�. Wol� zwyczajne dziewuchy. Hondelyk wzruszy� ramionami - jak chcesz; zatrzyma� si� nad przygotowan� broni�, zastanawia� chwil�. - My�l�, �e m�wisz tak tylko z przekory... - Przeci�gn�� si� mocno. - Obudzisz mnie godzin� przed �witem. Podszed� do �awy, zmi�t� le��ce na niej ubranie Jalmusa, usiad�, ziewn�� pot�nie. Cadron poda� mu mi�kk� sk�r� olbrzymiego nied�wiedzia. Rycerz u�o�y� si� i nakry� sk�r�. Ziewn�� jeszcze raz. - Nie-e-e... my�l, �e mnie nie dziwi... Gdy jako Hondelyk odpar�em z mikrym oddzia�em hord� Bocwan�w poklepano mnie po ramieniu i tyle. A gdy pod postaci� Prachera rozprawi�em si� z marn� setk� tych�e - dosta� tytu� menasku�a i dwa wozy bogactw - powiedzia� z oczami utkwionymi w belkowanym suficie. - Zawsze tak jest, czy to dam� serca zdobywam wierszami i pie�ni�, czy naje�d�c� przeganiam, czy nied�wiedzia ludojada morduj�, czy te� innego potwora. Pami�tasz... Prawie ubi�em pod swoj� postaci� Blekberd�, a Lucienis j� dobi�, fetowali go jakby cudu dokona�, prawda? A nied�ugo potem by�o odwrotnie - za Lochnaja prawie zat�uk�em Gambasa, ale czas mi si� sko�czy� i musia�em doko�czy� roboty jako ja sam. I co? Omal mnie w smole i pierzu nie wytarzali, bom - ich zdaniem - niehonornie post�pi�. Te�... - ziewn�� pot�nie - ... pami�tasz. Nie dane mi by� bohaterem. Przekle�stwo jakie� nade mn� ci��y czy czart wie co. Jako� tak to idzie, �e �aski t�umu nie zaznaj�, jakbym mia� dla innych tylko �y�, nic dla siebie. - Jak to - nic? - cicho powiedzia� Cadron. - Przecie� ty wiesz i ja, i ci, za kt�rych stajesz... - A tak-tak... Ale to ju� nie to... Cmokn�� i zamkn�� oczy. Cadron westchn�� cicho, splun�� na palce i powygasza� wszystkie �wiece. W�o�y� dwa polana do ognia, usiad� w fotelu i przygotowa� si� do czuwania. - Jalmus wyt�umaczy� mi, �e nie ma tam miejsca dla konia, zostaniesz w zagajniku... Ogier szed� r�wnym st�pem, co jaki� czas unosz�c g�ow� i parskaj�c cicho, na s�owa Hondelyka nie zareagowa� w �aden spos�b, ale rycerz przemawia� raczej do samego siebie. Juczna klacz zar�a�a cicho, ale urwa�a jakby wystraszona, �e mo�e sp�oszy� panuj�c� o �wicie cisz�. - Smr�d okrutny - zagai� niezra�ony milczeniem ogiera Hondelyk. - Je�li to jest rzeczywi�cie Pirr�g, to powiniene� si� cieszy�, �e ci� nie bior� ze sob�. - Poci�gn�� wodze przycich�ej klaczy. - Ty ciesz si� r�wnie� - powiedzia�, ale onie�mielona dojmuj�cym zapachem nie r�a�a ju� na- wet tylko wietrzy�a g�o�no i parska�a co jaki� czas. Hondelyk-Jalmus dotkn�� czubkami palc�w, chronionych przez grub� nabijan� �wiekami r�kawic�, myszki pod prawym okiem. - Do takich rzeczy najtrudniej mi si� przyzwyczai�... - przyzna� si� wierzchowcom. - Ale za to nikt nie w�tpi z kim ma do czynienia - roze�mia� si� cicho przypominaj�c sobie zaskoczenie ch�opa, na kt�rym wymusi� nocleg po niemal ca�ym wczorajszym dniu jazdy. Ch�opina j�ka� si� i kaja� za warunki niegodne syna jednego z miejscowych mo�nych. Ofiarowa� jedzenie i zerka� ponaglaj�co na c�rki, ale Hondelyk-Jalmus podzi�kowa� za obie te rzeczy, zostawi� w jego ob�rce klacz i ekwipunek a sam pozosta�� cz�� dnia sp�dzi� na rekonesansie. Te- raz dok�adnie wiedzia� gdzie si� uda� i jak spe�ni� robot�. Pokonali nie�piesznie garb wzg�rza, Hondelyk �ci�gn�� wodze. W po�o- wie stoku zaczyna� si� m�ody las, ni�ej drzewa by�y starsze pr�cz tych miejsc, gdzie hula�y po�ary. Czarne plamy tworzy�y du�y okr�g, w centrum kt�rego mia�a znajdowa� si� nora potwora. Przez czarne spalenizny w�wozami wzg�rz przebija� si� w�ski strumie�, wpada� do zadrzewionej k�py i wyp�ywa�, ale nawet z tej odleg�o�ci wida� by�o zmian� w kolorze wody. Poza tym na brzegach strugi - tej wyp�ywaj�cej z le�a stwora - nie by�o �adnej ro�linno�ci. Dopiero kawa� drogi od gadziej k�py najpierw nie�mia�o, potem nieco odwa�niej pojawia�y si� k�pki zieleni, ale wida� by�o, �e to osty, nadzwyczaj wybuja�e, oblepiuchy, cz�ciowo zanurzone w wodzie, kostropawie, jadowicie ��te i �lepi�czka, a wi�c ro�liny, kt�re normalny cz�owiek a nawet byd�o omija z daleka, a interesuj� si� nimi tylko wsiowe znachorki. Te z g�upszych. Hondelyk zagwizda� cichutko przez z�by, zlustrowa� okolic� w poszukiwaniu najlepszych doj�� do gada. Zrozumia� przy okazji dlaczego wysi�ki miejscowych nie przynios�y triumfu - w rzadkich laskach konnych wysy�a�by tylko g�upiec, piesi za� nie byli w stanie nawet szybko ucieka� a co dopiero m�wi� o skutecznej walce. Z zachodu do niecki przylega�o wzg�rze, niegdy� zalesione - atakuj�cy byli widziani przez stwora a sami mogli co najwy�ej hamowa�, by na zadach nie wturla� si� w jego �o�e. No a z p�nocy i wschodu by�a struga i go�e, zachwaszczone teraz, kiedy� pewnie uprawne pole. Tam mo�na by rozwin�� linie, ale Pirr�g takie w�a�nie pola wybiera� do walki. Tu m�g� podskakiwa� i wali� si� ca�ym pancernym cia�em w piechot�, m�g� grzmoci� konie i pieszych chwostem, no i m�g� straszy� swoim upiornym sarkaniem, ogniem, wygl�dem. I smrodem. - Bo to robota dla jednego - podsumowa� rekonesans Hondelyk Przejecha� kawa�ek garbem a� obni�y� si� przechodz�c do spotkania z drugim wzg�rzem, przy czwartym z kolei drzewie �ci�gn�� wodze i zeskoczy� na ziemi�. Przywi�za� oba konie do drzewa, ale tak �ci�gaj�c w�z�y, by po bardzo mocnym szarpni�ciu pu�ci�y. Popu�ci� popr�g ogiera i rozjuczy� klacz. Wybra� ze stosu dwa zwoje lin, trzy pakunki sieci, dziwny top�r - lekki, ale na bardzo d�ugim stylisku, r�wnie� lekki niby-paradny miecz, ale g�ownia wykuta zosta�a z dziwnego pr�gowanego metalu. Hondelyk sprawdzi� jego ostro�� i pokiwa� z ukontentowaniem g�ow�. Rapier odpi�� od pasa, cisn�� na stos a przypasa� �w niezwyczajny miecz. Chwil� sta� nieruchomo jakby pogr��ony w modlitwie, ale oczy Jalmusa, ciemne jak stary jantar z Bochledo, biega�y od z�o�onych na trawie juk�w do od�o�onego stosu, sprawdza�y czy wszystko zamierzone ju� przygotowa�. Potem zacz�� znowu pogwizdywa�. - Gwizdanie wiatr wywo�uje - powiedzia�. - A przyda�by si� dzisiaj, do tej �mierdz�cej roboty. Wyj�� jeszcze z juk�w szarf�, obwi�za� sobie ni� twarz a do lewego przedramienia przywi�za� ma�y flakonik z wydr��onego rogu. Potem zarzuci� na lewe rami� oba zwoje sznur�w, na wierzch na�o�y� sieci, przykry� to wszystko toporem, pod pach� wsun�� rapier i chwyciwszy niedbale kusz� i ko�czan ostatnim spojrzeniem obrzuci� konie. Ogier sta� nieruchomo i przygl�da� mu si� uwa�nie, klacz przest�powa�a z nogi na nog�, ale �adne nie wyda�o z siebie d�wi�ku. Hondelyk odwr�ci� si� i ruszy� po stoku w d�. Najpierw szed� d�ugim krokiem, mocno wbijaj�c obcasy but�w w dar�, w miar� zbli�ania si� do dna kotlinki skraca� krok i przystawa� co chwil�, by ws�ucha� si� w cisz�. Gdy wszed� w pierwsze drzewa zwolni� jeszcze bar- dziej, na chwil� odsun�� zas�on� z ust i nosa, wietrzy� kr�c�c g�ow� i krzywi�c si�, nawet u�o�y� usta jak do spluni�cia, ale powstrzyma� si�. Prze�o�y� ko�czan na plecy, naci�gn�� kusz� i za�o�ywszy strza�� jeszcze ostro�niej ruszy� naprz�d. Mimo sporego baga�u i g�stniej�cych krzew�w po- rusza� si� niemal nies�yszalnie, omija� kupy usch�ego listowia, odgarnia� wolno ga��zie; zreszt� po dwustu krokach drzewa zacz�y rzednie� a krzaki znikn�y zupe�nie, na ziemi za� le�a�y nie zwi�d�e jesienne li�cie, ale brunatna ich warstwa niemal bagienna, w ka�dym razie nie zwarzona zwyczajnym przymrozkiem. Smr�d rozk�adaj�cego si� poszycia i gnij�cego mi�sa i jeszcze czego� unosi� si� w powietrzu g�sty i ci�ki jak wilgotna zbutwia�a kotara. Hondelyk zatrzyma� si�, odszpuntowa� flakonik i skropi� unosz�c do g�ry g�ow� szal. Mocny aromat, ostry i ch�odny jak �wie�o wykuta i sch�odzona klinga zabi� fetor, ale rycerz wiedzia�, �e to chwilowe a jego mocy nie wystarczy na d�ugo. Zatka� naczynko, poprawi� liny i sieci, ru- szy� do przodu. Kilkana�cie krok�w dalej zacz�� si� ug�r, najpierw nadpalone drzewa, bez konar�w, ale pnie tylko osmalone, potem drzewa wypalone do po�owy, potem jeszcze - same ju� kikuty pni. Wzrok swobodnie si�ga� przeciwleg�ego skraju lasu i wbitego we� wzg�rza z odgryzionym kawa�em zbocza, na kt�rym Pirr�g zak�sza� wapnem. Z prawej, w odleg�o�ci pi��dziesi�ciu krok�w widnia� niedu�y kopiec, zupe�nie �ysy z ciemn� szczerb� u nasady. Stamt�d wali�a para, szara z ��tymi pasmami a co jaki� czas za- miast m�tnych ob�ok�w pojawia�o si� zwyk�e w upalny dzie� falowanie powietrza jak nad ogniskiem czy pustynn� wydm�. Hondelyk pochyli� si� i nie trac�c z oczu bok�w zacz�� skrada� si� do kurhanu. Zaszed� go od ty�u, szybko ale bezszelestnie po�o�y� na ziemi kusz�, top�r i rapier, starannie u�o�y� na ziemi jedn� sie�, drug�, trzeci�, obok zbuchtowane obie liny. Wolno, �eby nie d�wi�cza�a stal wysun�� z pochwy miecz i delikatnie wbi� go w ziemi�. Pod nogami co� zabulgota�o, poczu� nawet dr�enie gleby, za- nieruchomia� z r�k� wyci�gni�t� do miecza, ale bulgotanie ucich�o, natomiast rozleg�o si� obrzydliwe g�o�ne pierdni�cie a potem syk u wylotu nory. Hondelykiem wstrz�sn�� kr�tki dreszcz, szybko zerwa� flakonik i wyla� ca�� zawarto�� na szarf� okrywaj�c� nos i usta. Odrzuci� naczynie, chwyci� ci�ki przegni�y kloc walaj�cy si� pod nogami, chwil� trwa� nieruchomo a potem zamachn�� si� i cisn�� nim w g�r� i kierunku w�azu do nory. Trafi� celnie, chlupn�o b�oto i odchody, Hondelyk podni�s� i cisn�� drugi kawa� dr�ga mierz�c przed wylot i natychmiast wytar�szy r�k� o nogawk� spodni chwyci� w d�o� sie�. Pochyli� si� i czeka�. W norze co� zabulgota�o znowu, jakby zawrza� pot�ny sagan g�stej bryi, buchn�a ze zdwojon� moc� para brudno��ta i z otworu wychyli� si� �eb Pirr�ga. Z boku i z ty�u wida� by- �o tylko w�sk� wykrzywion� ku do�owi szczelin� pyska z obwis�ymi faflami i trzy grube kr�tkie rogi chroni�ce dziur� ucha. Pirr�g jeszcze nie wysun�� si� z nory gdy strzeli� k��bem pary przed siebie, towarzyszy� temu wysoki �wist a pod koniec strugi ukaza�o si� z paszczy kilka d�ugich j�zor�w ognia. Poczwara wysun�a si� jeszcze o krok, niezgrabnie ko�ysz�c �bem na d�ugiej pokrytej �usk� szyi, Hondelyk odwin�� r�k� z sieci�, ale Pirr�g zatrzyma� si�, cofn�� troch� g�ow� i charkn�� jeszcze mocniejsz� strug� pary. P�omienie na ko�cu strugi r�wnie� by�y d�u�sze i obfitsze. Hondelyk przykucn��. Pirr�g szarpn�� g�ow�, jakby czkn�� i zacz�� wy�azi� ca�y z nory. Gdy na powierzchni ukaza�a si� tylna para n�g i grozi�o, �e zaraz zacznie si� rozgl�da� a nie tylko t�po wpatrywa� w pole przed sob� Hondelyk zamachn�� si� i cisn�� sieci�. Rozwin�a si� wachlarzowato w powietrzu, ci�arki na ko�cach sztywnik�w zacz�y opada� pierwsze i sie� znakomicie wymierzona opad�a na Pirr�ga. Gadzina szarpn�a skrzyd�ami, ale niemrawo, zrobi�a jeszcze jeden krok, w tym czasie Hondelyk cisn�� drugim zwojem, cisn�� r�wnie celnie i chwyci� zw�j liny. Zakr�ci� nad g�ow� p�tl� i rzuci�, ale po�pieszy� si� - lina przelecia�a nad znieruchomia�ym stworem, szarpn�� j� szybko z powrotem i nie zwijaj�c zostawi�. Zakr�ci� p�tl� drugiej liny, trafi� w g�ow�, b�yskawicznie zaci�gn�� w sak z sieci i pu�ci�. Pirr�g dopiero teraz zrozumia�, �e dzieje si� co� dziwnego, zacz�� kr�ci� pyskiem jednocze�nie wci�gaj�c do bulgoc�cej gardzieli powietrze. Hondelyk chwyci� kusz� i pos�a� niemal nie mierz�c pierwsz� strza��. Odbi�a si� od zrogowacia�ej sk�ry na pysku. Druga strza�a - prosto w paszcz�k�. Franca hyrkn�a zdziwiona i rozz�oszczona, Hondelyk krzykn�� rado�nie, na�o�y� nast�pn� strza��, trafi� w rozwarty ci�gle pysk. Pirr�g zapomnia�, �e chcia� strzeli� ogniem w napastnika, okr�ca� si� wolno a Hondelyk szy� strza�ami. Kilka z nich odbi�o si� od pancerza, ale Pirr�g okr�caj�c si� nadepn�� w ko�cu na koniec sieci, rykn�� i uwali� si� ods�aniaj�c podbrzusze. Rycerz szybko wyj�� z ko�czana trzy specjalnie oznakowane jasnymi pi�rami be�tu strza�y, ostro�nie zdj�� z grota sk�rzan� pochewk�, na�o�y� strza�� i starannie wymierzywszy pos�a� j� w brzuch stwora. Trafi� akurat w machaj�c� w powietrzu �ap� i strza�a poszybowa�a rykoszetem w pole. Druga utkwi�a w brzuchu, trzecia r�wnie�. Hondelyk uni�s� g�ow� i krzykn�� g�o�no. Odetchn�� z ulg�, szarpn�� le��c� na ziemi pierwsz� lin�, szybko nawin�� j� na przedrami�, sklarowa� i pomachawszy w powietrzu p�tl� cisn�� jeszcze raz. Mierzy� w nog� stwora szarpi�c� i dr�c� w strz�py sie�, ale nie trafi�. �ci�ga� lin� chc�c powt�rzy� rzut, ale patrz�c na Pirr�ga zauwa�y�, �e gad uwolni� ju� jedn� tyln� �ap� a pu�ciwszy wreszcie rozpaczliwy k��b pary z ogniem przepali� sie� kr�puj�c� pysk. Nie zauwa�y� tego jeszcze, ale lada moment wysunie paszcz� z wi�z�w. Hondelyk zarzuci� cel- nie ostatni� sie�, chwyci� top�r i kul�c si�, �eby ka�dun Pirr�ga os�ania� go przed jego w�asnym wzrokiem podbieg� do miotaj�cego si� stwora, wyczeka� chwil�, zamachn�� si� pot�nie i ci�� po stawie tylnej nogi. Przeci�g�y ryk zawibrowa� w powietrzu, majtaj�cy si� bez celu swobodny ogon gada �wisn�� w powietrzu i trafi� Hondelyka w biodro. Rycerz jak uderzona pack� mucha wylecia� w powietrze, wywin�� koz�a i ci�ko gruchn�� o ziemi�. Chwil� le�a� nieruchomo, potem poruszy� r�k�, g�ow�. Pirr�g zauwa�y� lec�ce cia�o, zachrypia� rado�nie, szarpn�� w sieci. Spod ogona bluzn�a z pierdliwym bulgotem struga ��tosinobr�zowoczarnych odchod�w. Stw�r szarpn�� si� jeszcze raz, �eb wychyli� si� z otworu w sieci, ale majtaj�ca si� bez- �adnie tylna noga powodowa�a, �e sie� ko�ysa�a g�ow� Pirr�ga. Dlatego strumie� wrz�cej pary trafi� nie w Hondelyka a szcz�liwie przelecia� wysoko nad ziemi� i troch� w bok. Rycerz szarpn�� si� gdy w nozdrza trafi� ostry amoniakowy zapach, przeturla� po ziemi, zerkn�� przez rami�, poderwa� i kulej�c pogna� do pozostawionej broni, przy okazji zmuszaj�c �eb stwora do okr�cania si� na szyi a bezmy�lne ruchy n�g powodowa�y, �e obie wystrzelone we wroga strugi pary, gazu i ognia nie dosz�y celu. Hondelyk podbieg� do wbitego w ziemi� miecza, wyszarpn�� go i dodatkowo chwyciwszy rapier Jalmusa pobieg� w drug� stron� dooko�a kurhanu. �lizga� si� w cuchn�cym b�ocie, powietrze z ci�kim j�kiem wyrywa�o si� przy oddechu z p�uc. Zachlapana b�otem przy upadku szarfa niemal nie przepuszcza�a powietrza, wi�c zerwa� j� i niemal zatchn�� si� ci�kim fetorem zmieszanym z przyprawiaj�cym o �zy i pieczenie w gardle gazem. Poczu�, �e oddech ma coraz p�ytszy i coraz bardziej bolesne wywo�uje w piersi echo, ale ju� dobiega� do le��cego wci�� na tym samym boku Pirr�ga, miotaj�cego si�, rycz�cego z b�lu i w�ciek�o�ci, machaj�cego przedni� �ap�. Tylna, nadci�ta uderzeniem topora, bezmy�lnie u�ywana do rozdzierania sieci stercza�a do nieba �wie�ym kikutem z wystaj�c� u�aman� sin� ko�ci� i urywkami mi�ni i �ci�gien. Hondelyk doku�tyka� do miotaj�cego si� gada, wymierzy� dok�adnie i wsadzi� pomi�dzy p�yty grzbietu rapier Jalmusa, przyszpilaj�c przy okazji lewe skrzyd�o. Zostawi� bro� w ciele i przesun�� si� ku g�owie zerkaj�c czujnie na uderzaj�cy po drugiej stronie cia�a ogon. Pirr�g nie zareagowa� na wbity pod szkliwiaste rogo�e rapier, ale gdy Hondelyk zbli�y� si� do szyi zamierzaj�c ci�� j�, �eb gadziny miotn�� si� w ty�, Hondelyk uderzy�, ale nie z t� moc�, jakiej chcia� u�y� a przyuszne rogi uderzy�y go w brzuch. J�kn�� g�o�no i upad� na plecy zostawiaj�c miecz tkwi�cy w szyi. Pirr�g majtn�� g�ow� si�gaj�c podnosz�cego si� z ohydnej mazi Hondelyka, uderzy� go jeszcze raz, ale wal�cy si� ponownie w gnojowic� rycerz us�ysza� ohydny trzask i ryk, od kt�rego zafalowa�o rzadkie b�oto, hukn�o jakie� wal�ce si� w lesie nadw�tlone czerwiami czy czasem drzewo a potem mi�kka kurtyna spad�a na jego uszy. Szarpn�� si� do ty�u, byle poza zasi�g pyska stwora, poderwa� na kolana, run�� w ma�, poderwa� jeszcze raz i uda�o mu si� usta�. Odwr�ci� si� do Pirr�ga. M�tniej�ce �renice wpatrywa�y si� z nienawi�ci� w jego oczy, kikut �apy kre�li� ko�a na tle lasu za polem i nieba, ale z przeci�tej szyi, zerwanej do ko�ca bezmy�lnym ruchem stwora bucha�a bura ciecz paruj�c na ch�odzie poranka; w ci�kim truj�cym powietrzu zapl�ta� si� dodatkowy fetor. Hondelyk odwr�ci� si� i odszed� kilkana�cie krok�w. Zdar� z siebie �mierdz�cy kaftan, odwr�ci� go na drug� stron� i przetar� nim twarz, potem zwymiotowa�. - Co tu jeszcze... - wychrypia� do siebie. Dotkn�� d�oni� piersi, w kt�r� hukn�� go pysk gada, j�kn��. Ostry b�l szarpa� st�uczone biodro. W piersiach k�u�o i piek�o. - Miecz... zabra�. Kusza mo�e zosta�, rapier - musi. Och... sznury trzeba by i mo�e sieci... A, pal je licho, niech ��e, �e narzuci� przypadkiem... Odszed� jeszcze dalej w �mierdz�ce tylko, tylko! gnojem powietrze, odetchn�� g��boko kilka razy. Najch�tniej nie wraca�by ju� nigdy do francy, ale wiedzia�, �e musi. Odczeka� a� gadzinie zm�tnia�y ca�kowicie rog�wki. Poku�tyka� doko�a, znalaz� sw�j top�r, jednym uderzeniem od�ama� r�koje�� rapiera kling� zostawiaj�c w ranie, obszed� potwora jeszcze raz. Przystan�� przy g�owie i uderzy� z ca�ej si�y w nadoczne rogowe wyrostki, kolorowe, t�czowe, dziwne w tym miejscu i na tym gadzie, jakby jaki� smoczy b�g w ostatniej chwili ulitowa� si� i jednym jedynym niedba�ym ma�ni�ciem ozdobi� swoje ohydne dzie�o. Odr�ba� oba, podni�s� i nie ogl�daj�c