3317

Szczegóły
Tytuł 3317
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3317 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3317 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3317 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Arkadij i Borys Strugaccy Pora Deszcz�w Prze�o�y�a: Irena Lewandowska Kiedy Irma wysz�a, chuda, d�ugonoga, u�miechaj�c si� po doros�emu szerokimi i jaskrawoczerwonymi jak u matki ustami, d�ugo zamykaj�c za sob� drzwi, Wiktor zaj�� si� starannym zapalaniem papierosa. To wcale nie jest dziecko, my�la� oszo�omiony, dzieci nie rozmawiaj� w ten spos�b. To nawet nie brutalno��, to okrucie�stwo i nawet nie okrucie�stwo - po prostu jest jej wszystko jedno. Jakby nam udowodni�a twierdzenie matematyczne - wszystko obliczy�a, przeanalizowa�a, rzeczowo zakomunikowa�a wynik i oddali�a si� potrz�saj�c warkoczykami, absolutnie spokojna. Przezwyci�aj�c za�enowanie Wiktor spojrza� na Lol�. Na twarzy mia�a czerwone plamy, wargi jej dr�a�y, jakby chcia�a si� rozp�aka�, ale oczywi�cie p�aka� nie zamierza�a, by�a rozw�cieczona do ostateczno�ci. - Widzisz? - zapyta�a Wysokim g�osem. - Taka smarkata... G�wniara! Nie ma dla niej nic �wi�tego, ka�de s�owo - zniewaga, jakbym nie by�a jej matk�, tylko szmat� do pod�ogi, o kt�r� mo�na wytrze� buty. Wstyd mi przed s�siadami! Paskudztwo, chamka... Tak, pomy�la� Wiktor, i ja z t� kobiet� �y�em. Chodzi�em z ni� w g�ry, czyta�em jej Baudelairea, dr�a�em od jej dotkni�cia, pami�tam jej zapach., jzdaje si�, �e nawet bi�em si� o ni�. Do dzisiaj nie rozumiem, o czym ona my�la�a, kiedy czyta�em jej Baudelairea? Nie, to doprawdy zdumiewaj�ce, �e uda�o mi si� od niej uciec. Po prostu niepoj�te, jak to si� sta�o, �e mnie wypu�ci�a? Zapewne te� nie by�em bukiecikiem fio�k�w. Pewnie i teraz nie jestem, ale wtedy pi�em jeszcze wi�cej ni� obecnie, a do tego uwa�a�em si� za wielkiego poet�. - Ty, oczywi�cie, nie masz do tego g�owy, gdzie tam - m�wi�a Lola - �ycie w stolicy, r�ne tam primabaleriny, artystki... Wiem wszystko. Nie wyobra�aj sobie, �e my o niczym nie wiemy. I ta twoja ogromna forsa, i kochanki, i nie ko�cz�ce si� skandale... Je�li chcesz wiedzie�, mnie to jest doskonale oboj�tne, nie przeszkadza�am ci, robi�e� co chcia�e�... W og�le gubi j� to, �e bardzo du�o m�wi. Jako panna by�a cicha, milcz�ca i tajemnicza. S� takie panienki, kt�re od urodzenia wiedz�, jak si� zachowa�. Ona wiedzia�a. Zreszt� i teraz w�a�ciwie nie�le wygl�da, kiedy na przyk�ad siedzi milcz�c na kanapie z papierosem i pokazuje kolana... albo nagle splecie d�onie na karku i si� przeci�gnie... Na prowincjonalnego adwokata to powinno nadzwyczajnie dzia�a�... Wiktor wyobrazi� sobie sympatyczny wiecz�r - ten stolik przysuni�ty tak do kanapy, butelka, szampan pieni si� w kielichach, przewi�zana wst��eczk� bombonierka czekolady i sam adwokat - wykrochmalony, muszka pod szyj�. Wszystko jak u ludzi i nagle wchodzi Irma... Koszmar, pomy�la� Wiktor, nieszcz�sna kobieta. - Sam powiniene� zrozumie� - m�wi�a Lola - �e nie chodzi o pieni�dze, nie pieni�dze teraz o wszystkim decyduj�. - Ju� si� uspokoi�a, czerwone plamy znik�y. - Wiem, �e na sw�j spos�b jeste� uczciwym cz�owiekiem, kapry�nym, rozpuszczonym, ale przecie� nie z�ym. Zawsze nam pomaga�e� i je�eli o to chodzi, nie mam do ciebie �adnych pretensji. Ale nie taka pomoc jest mi teraz potrzebna. Nie mog� powiedzie�, �e jestem szcz�liwa, ale unieszcz�liwi� mnie r�wnie� ci si� nie uda�o. Masz swoje �ycie, a ja mam swoje. Nawiasem m�wi�c, jeszcze nie jestem stara i niejedno jeszcze przede mn�... Dziecko trzeba b�dzie zabra�, pomy�la� Wiktor. Jak wida�, Lola ju� o wszystkim zadecydowa�a. Je�eli Irm� tu zostawi�, w domu zacznie si� piek�o. Dobrze, ale gdzie ja j� podziej�? Spr�buj by� uczciwy, zaproponowa� sam sobie, po prostu uczciwy. Tu trzeba uczciwie, to nie zabawka... Bardzo uczciwie przypomnia� sobie swoje �ycie w stolicy. - Niedobrze, pomy�la�. Mo�na oczywi�cie naj�� gosposi�. To znaczy wynaj�� na stale mieszkanie... Zreszt� nie o to chodzi - Irma powinna by� ze mn�, a nie z gosposi�. .. Podobno dzieci wychowywane przez ojc�w - to najlepsze dzieci. Poza tym ona mi si� podoba, chocia� to bardzo - dziwne dziecko. A w og�le to m�j obowi�zek. Obowi�zek uczciwego cz�owieka i ojca. I w tym wszystkim jest wiele mojej winy. Ale to wszystko literatura. A gdyby tak uczciwie? Je�li uczciwie - to si� boj�. Dlatego, �e ona b�dzie sta�a przede mn� u�miechaj�c si� szerokimi ustami, a co ja jej potrafi� powiedzie�? Czytaj, czytaj codziennie, czytaj, jak mo�esz najwi�cej, nie musisz robi� nic innego, tylko czytaj. Ona to wie i beze mnie, a nic wi�cej nie mam jej do powiedzenia. Dlatego w�a�nie si� boj�... Ale to jeszcze nie wszystko, je�li zupe�nie uczciwie. Ja nie chc�, i o to w�a�nie chodzi. Przyzwyczai�em si� do samotno�ci. I lubi� samotno��. Nie chc�, �eby by�o inaczej... I tak to w�a�nie wygl�da, je�li zupe�nie uczciwie. Obrzydliwie wygl�da, jak zreszt� ka�da prawda. Cynicznie wygl�da, egoistycznie, wstr�tnie. Uczciwie. - Dlaczego milczysz? - zapyta�a Lola. - Masz zamiar tak milcze� bez ko�ca? - Nie, nie, s�ucham ci� - po�piesznie powiedzia� Wiktor. - Naprawd� s�uchasz? Od p� godziny czekam, �eby� by� �askaw zareagowa�. Ostatecznie to nie tylko m�j e dziecko... A z ni� te� trzeba uczciwie? - pomy�la� Wiktor. Z ni� to ju� zupe�nie nie mam ochoty - uczciwie. Ona zdaje si�, wyobrazi�a sobie, �e taki problem mo�na rozwi�za� w ci�gu paru sekund, nie ruszaj�c si� z miejsca, mi�dzy jednym papierosem a drugim. - Zrozum - powiedzia�a Lola - przecie� nie proponuj�, �eby� si� sam ni� zajmowa�. Przecie� wiem, �e jej nie we�miesz i dzi�ki Bogu, �e nie we�miesz, zupe�nie si� do tego nie nadajesz. Ale przecie� masz znajomo�ci, kontakty, pomimo wszystko jeste� do�� znanym cz�owiekiem - pom� mi j� jako� urz�dzi�! S� u nas przecie� jakie� szko�y dla uprzywilejowanych, pensje, specjalne gimnazja. Irma jest zdolnym, muzykalnym dzieckiem, ma zdolno�ci matematyczne i do j�zyk�w. - Pensja - powiedzia� Wiktor. - Tak, oczywi�cie... pensja... Sierociniec... Nie, nie, �artuj�. Warto nad tym pomy�le�. - O czym tu my�le�? Ka�dy by si� cieszy�, gdyby m�g� umie�ci� swoje dziecko na dobrej pensji albo w specjalnym gimnazjum. �ona naszego dyrektora... - S�uchaj Lolu - powiedzia� Wiktor. - To jest dobry pomys� i postaram si� co� za�atwi�. Ale to nie takie proste, i na to potrzebny jest czas. Oczywi�cie napisz�. - Napisz�! To ca�y ty. Nie trzeba pisa�, tylko jecha�, osobi�cie prosi�, k�ania� si�! Tak czy inaczej nic tu nie robisz! Tylko pijesz i w��czysz si� z dziwkami! Czy naprawd� tak trudno, dla rodzonej c�rki... O do diab�a, pomy�la� Wiktor, jak tu jej wszystko wyt�umaczy�? Znowu zapali� papierosa, wsta� i przespacerowa� si� po pokoju. Za oknem zmierzcha�o si� i po dawnemu la� deszcz, obfity, ci�ki, niespieszny - deszcz, kt�rego by�o bardzo du�o i kt�ry wyra�nie donik�d si� nie spieszy�. - Ach, jak ty mi obrzyd�e�! - powiedzia�a Lola z nieoczekiwan� z�o�ci� - gdyby� wiedzia�, jak mi obrzyd�e�... Czas i��, pomy�la� Wiktor. Zaczyna si� �wi�ty macierzy�ski gniew, w�ciek�o�� porzuconej kobiety i temu podobne. Tak czy inaczej, dzisiaj nic jej nie odpowiem. I niczego nie b�d� obiecywa�... W niczym nie mo�na na ciebie liczy� - m�wi�a dalej Lola. - Nieudany m��, ojciec do niczego.... modny pisarz, widzicie go! Rodzonej c�rki nie potrafi� wychowa�... Pierwszy lepszy kmiot zna si� na ludziach lepiej ni� ty! No i co ja mam teraz robi�? Z ciebie przecie� nie ma �adnego po�ytku. Sama goni� resztk� si� i nic z tego nie wynika. Nic dla niej nie znacz�, pierwszy lepszy mokrzak jest dla niej sto razy wa�niejszy ni� ja. No, nic, jeszcze zobaczysz! Ty jej niczego nie uczysz, doczekasz si�, �e tamci j� naucz�! Doczekasz si�, �e napluje ci w mord� tak jak mnie... - Przesta�, Lolu - powiedzia� Wiktor krzywi�c si�. - Chyba jednak troch� przesadzasz. Jestem jej ojcem, to prawda, ale ty jeste� jej matk�... Twoim zdaniem wszyscy s� winni opr�cz ciebie... - Wyno� si�! - powiedzia�a Lola. - Wiesz, co ci powiem? - powiedzia� Wiktor. - Nie mam zamiaru si� z tob� k��ci�. B�d� my�le�. A ty... Sta�a teraz wyprostowana i nieomalI dygota�a, przewiduj�c oskar�enie, gotowa z rozkosz� rzuci� si� w k��tni�. - A ty - spokojnie powiedzia� Wiktor - postaraj si� nie denerwowa�. Co� wymy�limy. Zadzwoni� do ciebie. Wszed� do przedpokoju i w�o�y� p�aszcz. P�aszcz by� jeszcze mokry. Wiktor zajrza� do pokoju Irmy, �eby si� po�egna�, ale Irmy nie by�o. Okno by�o otwarte na o�cie�, deszcz chlusta� na parapet. �cian� zdobi� transparent - wielkie, �liczne litery ��da�y Prosz� nigdy nie zamyka� okna. Transparent by� pomi�ty, z�achmaniony i pokryty ciemnymi plamami, jakby go wielokrotnie zrywano i deptano nogami. Wiktor zamkn�� drzwi. - Do widzenia Lolu - powiedzia�. Lola nie odpowiedzia�a. Na ulicy by�o ju� zupe�nie ciemno. Deszcz zastuka� po ramionach, po kapturze. Wiktor przygarbi� si� wepchn�� r�ce g��biej do kieszeni. O, na tym skwerze po raz pierwszy poca�owali�my si�, pomy�la�. A tego domu wtedy jeszcze nie by�o, by� pusty plac, a za placem - wysypisko �mieci, tam strzelali�my z procy do kot�w. W mie�cie by�o diabelnie du�o kot�w, a teraz nie widzia�em ani jednego... Nie czytali�my tedy w og�le, a Irma mia�a pe�en pok�j ksi��ek. Jakie by�y w moich czasach dwunastoletnie dziewczynki? Piegowate, rozchichotane stworzenia, kokardy, lalki, obrazki z zaj�czkami i kr�lewn� �nie�k�, zawsze we dwie, we trzy, szepcz�ce sobie na ucho, torebki ci�gutek, zepsute z�by. Czy�cioszki, skar�ypyty, a najlepsze z nich by�y takie same jak my - podrapane kolana, oczy dzikie jak u rysia, sk�onno�� do odstawiania nogi... Wreszcie nast�pi�y nowe czasy, czy co? Nie, pomy�la�. To nie czasy. To znaczy czasy oczywi�cie r�wnie�... A mo�e mam c�rk� wunderkinda? Przecie� zdarzaj� si� wunderkindy. Jestem ojcem wunderkinda. To bardzo zaszczytne, ale k�opotliwe, i nie tyle zaszczytne, ile k�opotliwe, zreszt� koniec ko�c�w wcale nie zaszczytne... A t� uliczk� zawsze lubi�em, dlatego �e jest najw�sza ze wszystkich. Tak, a oto i bijatyka. S�usznie, u nas po prostu inaczej nie mo�na. Tak by�o u nas od zarania dziej�w. A w dodatku dw�ch na jednego... Na rogu sta�a latarnia. Na granicy o�wietlonej przestrzeni m�k� samoch�d z brezentow� bud�, a obok samochodu dw�ch w b�yszcz�cych p�aszczach przygina�o do jezdni trzeciego - w czym� czarnym i mokrym. Wszyscy troje z wysi�kiem niezgrabnie dreptali po kocich �bach. Wiktor zatrzyma� si�, a nast�pnie podszed� bli�ej. Trudno by�o poj��, co tu si� w�a�ciwie dzieje. Do b�jki niepodobne - nikt nikogo nie bije. Na zapasy dla wy�adowania m�odzie�czych si� tym bardziej nie wygl�da�o - nie s�ycha� zawadiackich okrzyk�w, ani dziarskiego rechotu... Trzeci - ten w czerni - nagle wyrwa� si�, upad� na plecy, a dwaj w p�aszczach zwalili si� natychmiast na niego. I wtedy Wiktor zauwa�y�, �e drzwi samochodu by�y szeroko otwarte i pomy�la�, �e czarnego albo w�a�nie wyci�gni�to stamt�d, albo pr�buj� go tam wepchn��. Podszed� bardzo blisko i zarycza�: - Wr��! Dwaj w p�aszczach odwr�cili si� jednocze�nie i przez kilka sekund patrzyli na Wiktora spod nasuni�tych na oczy kaptur�w. Wiktor zauwa�y� tylko, �e obaj s� m�odzi, �e usta maj� otwarte z wysi�ku, a nast�pnie obaj z niebywa�� szybko�ci� dali nura do samochodu, silnik zawy�, drzwi trzasn�y i samoch�d znikn�� w ciemno�ciach. Cz�owiek w czerni powoli wsta� i przyjrzawszy mu si� Wiktor odst�pi� do ty�u. By� to chory z leprozorium - "mokrzak" albo "okularnik" jak ich nazywano z powodu ��tych kr�g�w wok� oczu - w opasce z g�stego grubego materia�u zas�aniaj�cej doln� cz�� twarzy. Oddycha� ci�ko, z trudem unosz�c resztki brwi. Po �ysej g�owie sp�ywa�a w�da. - Co si� sta�o? - zapyta� Wiktor. Okularnik patrzy� nie na niego, tylko w bok, oczy wysz�y mu na wierzch. Wiktor chcia� si� odwr�ci�, i wtedy co� go z chrz�stem r�bn�o w kark, a kiedy oprzytomnia�, stwierdzi�, �e le�y twarz� do g�ry pod chlustaj�c� rynn�. Woda wpada�a mu do ust, by�a ciep�awa, o posmaku rdzy. Pluj�c i kaszl�c odsun�� si� i usiad�, opieraj�c plecy o ceglany mur. Woda, kt�ra nagromadzi�a si� w kapturze pop�yn�a teraz za ko�nierz, mocz�c plecy. W g�owie hucza�y dzwony, tr�bi�y tr�by i bi�y b�bny. Przez t� orkiestr� Wiktor wypatrzy� przed sob� chud� ciemn� twarz. Znajom�. Gdzie� ju� go widzia�. Jeszcze przed tym zanim us�ysza� szcz�k w�asnych z�b�w... Pomaca� j�zykiem, ruszy� szcz�k�. Z�by by�y w porz�dku. Ch�opiec nabra� pod rynn� wody w d�onie i chlusn�� mu w oczy. - Mi�y m�j - powiedzia� Wiktor. - Wystarczy. - Wydawa�o mi si�, �e pan jeszcze nie oprzytomnia� - powiedzia� ch�opiec z powag�. Wiktor ostro�nie wsun�� d�o� pod kaptur i pomaca� kark. Tam by� guz - nic strasznego, �adnych pogruchotanych ko�ci, nawet krwi nie by�o. - Kto to mnie tak? - zapyta� z zadum�. - Nie ty, mam nadziej�? - B�dzie pan m�g� i�� sam, panie Baniew? - zapyta� ch�opiec. - A mo�e kogo� zawo�a�? Widzi pan, jest pan dla mnie za ci�ki. Wiktor przypomnia� sobie, kto to jest. - Znam ci� - powiedzia�. - Ty jeste� Bol-Kunac, kolega mojej c�rki. - Tak - powiedzia� ch�opiec. - No i bardzo dobrze. Nie trzeba nikogo wo�a� i nikomu o niczym m�wi�. Mo�e tylko posied�my jeszcze chwil� i oprzytomnijmy. Teraz zauwa�y�, �e z Bol-Kunacem te� nie wszystko jest w porz�dku. Na jego policzku ciemnia� �wie�y siniak, a g�rna warga by�a spuchni�ta i krwawi�a. - Mo�e jednak kogo� zawo�am - powiedzia� Bol-Kunac. - A czy warto? - Widzi pan, panie Baniew, nie podoba mi si� spos�b w jaki drga pa�ski policzek. - Naprawd�? - Wiktor obmaca� twarz. Policz� k nie drga�. - To ci si� tylko wy daj e... Tak. Teraz spr�bujemy wsta�. Co nale�y zrobi� w tym celu? W tym celu trzeba podci�gn�� nogi pod siebie... - podci�gn�� nogi pod siebie i nogi wyda�y mu si� niezupe�nie w�asne. - Nast�pnie lekko odpychaj�c si� od �ciany przenie�� �rodek ci�ko�ci w taki spos�b... - nijak nie udawa�o mu si� przenie�� �rodka ci�ko�ci, co� przeszkadza�o. Czym oni mnie tak urz�dzili, pomy�la�. I to jak sprytnie... - Pan sobie przydepta� p�aszcz - zawiadomi� go ch�opiec, ale Wiktor ju� sam uporz�dkowa� Swoje r�ce i nogi, sw�j p�aszcz i swoj� orkiestr� pod czaszk�. Wsta�. Pocz�tkowo trzeba by�o trzyma� si� troch� �ciany, ale potem posz�o lepiej. - Aha - powiedzia�. - To znaczy, �e ci�gn��e� mnie stamt�d do tej rynny. Dzi�kuj�. Latarnia by�a na miejscu, ale nie by�o ani samochodu, ani okularnika. Nikogo nie by�o. Tylko male�ki Bol-Kunac ostro�nie g�adzi� sw�j siniak mokr� d�oni�. - Gdzie si� oni wszyscy podzieli? - zapyta� Wiktor. Ch�opiec nie odpowiedzia�. - Sam tu le�a�em? - zapyta� Wiktor. - Nikogo wi�cej nie by�o? - Chod�my, odprowadz�, pana - powiedzia� Bol-Kunac. - Dok�d pan woli i��? Do domu? - Poczekaj - powiedzia� Wiktor. - Widzia�e�, jak oni chcieli z�apa� okularnika? - Widzia�em jak on pana uderzy� - odpowiedzia� Bol-Kunac. - Kto? - Nie pozna�em. Sta� ty�em. - A ty gdzie by�e�? - Widzi pan, ja le�a�em tu, za rogiem... - Nic nie rozumiem - powiedzia� Wiktor. - Mo�e z moj� g�ow� jest co� nie w porz�dku... Dlaczego w�a�ciwie le�a�e� za rogiem? Mieszkasz tam? - Widzi pan, le�a�em poniewa� mnie og�uszono wcze�niej. Nie ten, kt�ry pana uderzy�, ten drugi. - Okularnik? Szli powoli, staraj�c trzyma� si� jezdni, �eby nie kapa�o z dach�w. - N - nie - odpowiedzia� Bol-Kunac po chwili namys�u. - Moim zdaniem �aden nie mia� okular�w. - O Bo�e - powiedzia� Wiktor. Wsun�� r�k� pod kaptur i pomaca� guza. - M�wi� o tym tr�dowatym, nazywaj� ich okularnikami. No wiesz, ci z leprozorium... Mokrzaki... - Nie wiem - pow�ci�gliwie odezwa� si� Bol-Kunac. - Moim zdaniem oni Wszyscy byli zupe�nie zdrowi. - No - no - powiedzia� Wiktor. Odczu� pewien niepok�j i nawet przystan��. - Ty co, chcesz mi wm�wi�, �e tam nie by�o tr�dowatego? Z czarn� opask�, ca�y na czarno... - On wcale nie jest tr�dowaty! - nieoczekiwanie zapalczywie powiedzia� Bol-Kunac. - Jest zdrowszy od pana... Po raz pierwszy w tym ch�opcu pojawi�o si� co� ch�opi�cego i natychmiast znik�o. - Nie jest dla mnie zupe�nie jasne, dok�d idziemy - powiedzia� po chwili milczenia poprzednim beznami�tnym i powa�nym g�osem. - Najpierw wyda�o mi si�, �e zmierza pan w kierunku domu, ale teraz widz�, �e idziemy w przeciwn� stron�. Wiktor wci�� sta� patrz�c na niego z g�ry na d�. Jedno warte drugiego, pomy�la�. Wszystko obliczy�, przeanalizowa� i spokojnie postanowi� nie informowa� mnie o rezultacie. I nie zamierza mi opowiedzie�, co tu si� sta�o. Ciekawe dlaczego? Bandyci? Nie wygl�da na to. A mo�e jednak bandyci? Wiesz, czasy si� zmieniaj�... G�upie gadanie, znam dzisiejszych bandyt�w... - Wszystko si� zgadza - powiedzia� i ruszy� dalej. - Idziemy do hotelu, ja tam mieszkam. Ch�opiec, wyprostowany, mokry i surowy szed� obok. Prze�amuj�c niejak� niezr�czno�� Wiktor po�o�y� mu r�k� na ramieniu. Nic szczeg�lnego nie zasz�o - ch�opiec jako� to �cierpia�. Zreszt� bardzo mo�liwe, �e po prostu uzna�, i� jego rami� okaza�o si� przydatne w celach �ci�le utylitarnych, jako oparcie dla poszkodowanego. - Musz� ci powiedzie� - niezwykle poufnym tonem oznajmi� Wiktor - �e ty i Irma macie dziwny spos�b prowadzenia rozmowy. My w dzieci�stwie rozmawiali�my inaczej. - Doprawdy? - uprzejmie zapyta� Bol-Kunac. - To znaczy jak? - No, na przyk�ad twoje pytanie brzmia�oby tak - chyba zasuwasz? Bol-Kunac wzruszy� ramionami. - Chce pan powiedzie�, �e tak by�oby lepiej? - Na Boga, nie! Chc� tylko powiedzie�, �e by�oby naturalniej. - W�a�nie to co najnaturalniejsze - zauwa�y� Bol-Kunac - najmniej przystoi cz�owiekowi. Wiktor poczu� jaki� wewn�trzny ch��d. I niepok�j. Mo�e nawet strach. Jakby kot parskn�� mu �miechem prosto w twarz. - To co naturalne, zawsze jest prymitywne - ci�gn�� tymczasem dalej Bol-Kunac. - A cz�owiek jest istot� skomplikowan�, naturalno�� do niego nie pasuje. Pan mnie rozumie, panie Baniew? - Tak - powiedzia� Wiktor. - Oczywi�cie. By�o co� zdumiewaj�co fa�szywego w tym, jak po ojcowsku trzyma� r�k� na ramieniu tego dzieciaka, kt�ry nie by� dzieckiem. A� mu �okie� zdr�twia�. Ostro�nie cofn�� r�k� i wsadzi� j� do kieszeni. - Ile masz lat? - zapyta�. - Czterna�cie - odpowiedzia� z roztargnieniem Bol-Kunac. - A - a... Ka�dy ch�opiec na miejscu Bol-Kunaca zainteresowa�by si� tym irytuj�co niejasnym a - a, ale Bol-Kunac nie by� ka�dym ch�opcem, by� nie ka�dym. Nie interesowa�y go intryguj�ce monosylaby. Bol-Kunac rozmy�la� nad relacjami mi�dzy naturalnym i prymitywnym w naturze i w spo�ecze�stwie. �a�owa�, �e trafi� mu si� tak nieinteligentny rozm�wca i do tego jeszcze r�bni�ty w g�ow�. Wyszli teraz na Alej� Prezydenta. Tu by�o ju� bardzo du�o latarni i nawet trafiali si� przechodnie, po�pieszni, przygarbieni wielodniowym deszczem m�czy�ni i kobiety. By�y tu o�wietlone wystawy sklepowe i rozjarzone neonowym blaskiem wej�cie do kina, gdzie pod daszkiem t�oczyli si� bardzo jednakowi m�odzi ludzie nieokre�lonej p�ci w b�yszcz�cych p�aszczach do kostek. A nad tym wszystkim poprzez deszcz b�yska�y z�ote i niebieskie zakl�cia Prezydent jest ojcem narodu, Legionista Wolno�ci, to wierny syn prezydenta, Armia - nasza nieustraszona s�awa... Si�� inercji wci�� jeszcze szli jezdni� i przeje�d�aj�cy samoch�d zatr�biwszy gniewnie przep�dzi� ich na chodnik i obryzga� brudn� wod�. - A ja my�la�em, �e masz co najmniej osiemdziesi�t lat - powiedzia� Wiktor. - Chyba pan zasuwa - wstr�tnym g�osem zapyta� Bol-Kunac i Wiktor roze�mia� si� z ulg�. Jednak by� to zwyczajny ch�opiec, zwyczajny normalny wunderkind, co to si� naczyta� Heibora, Zurzmansona, Fromfha i by� mo�e nawet przebrn�� przez Spenglera. - Mia�em w dzieci�stwie koleg� - powiedzia� Wiktor - kt�ry postanowi� przeczyta� Hegla w oryginale i nawet w ko�cu przeczyta�, tyle �e sta� si� schizofrenikiem. Ty, w twoim wieku, niew�tpliwie wiesz, co to takiego schizofrenik. - Tak, wiem - powiedzia� Bol-Kunac. - I nie boisz si�? - Nie. Podeszli do hotelu i Wiktor zaproponowa�: - Mo�e zajdziesz do mnie, �eby si� wysuszy�? - Dzi�kuj�. W�a�nie zamierza�em prosi� o pozwolenie odwiedzenia pana. Po pierwsze, chc� panu co� jeszcze powiedzie�, a po drugie, chcia�bym zadzwoni�. Pozwoli pan? Wiktor pozwoli�. Weszli przez obrotowe drzwi, mijaj�c portiera, kt�ry na widok Wiktora zdj�� czapk�.. Wiktor poczuj dobrze sobie znane wzburzenie, przedsmak nadchodz�cego wieczoru, kiedy mo�na b�dzie pi�, gada� co �lina na j�zyk przyniesie i odsun�� �okciem na jutro to, co tak irytuj�co atakowa�o dzisiaj; przedsmak Jula Golema i doktora R. Kwadrygi, by� mo�e poznam jeszcze kogo�, niewykluczone �e co� si� wydarzy - jaka� awantura, albo narodzi si� fabu�a - i zam�wi� sobie dzisiaj minogi, niech b�dzie mi�o i przyjemnie, - a ostatnim autobusem pojad� do Diany. Kiedy Wiktor odbiera� klucze w recepcji, za jego plecami odbywa�a si� rozmowa. Bol-Kunac rozmawia� ze szwajcarem. "Po co si� tu pchasz?" - sycza� portier. - "Przyszed�em porozmawia� z panem Baniewem." "Ja ci poka�� rozmowy z panem Baniewem - sycza� portier. - W��czysz si� po restauracjach. .." "Przyszed�em porozmawia� z panem Baniewem - powtarza� Bol-Kunac. - Restauracje mnie nie interesuj�". "Tego brakowa�o �eby takiego szczeniaka interesowa�y restauracje... A ja ci� zaraz st�d wyrzuc�..." Wiktor wzi�� klucz i odwr�ci� si�. - E... - powiedzia�. Znowu zapomnia� nazwiska portiera. - Ch�opak jest ze mn�, wszystko w porz�dku. Portier nic nie odpowiedzia�, min� mia� niezadowolon�. Wiktor i Bol-Kunac weszli na g�r�. W pokoju Wiktor z rozkosz� zrzuci� p�aszcz i pochyli� si�, �eby rozsznurowa� buty. Krew uderzy�a mu do g�owy i poczu� powolne bolesne pulsowanie w tym miejscu, gdzie znajdowa� si� guz, ci�ki i okr�g�y jak o�owiana kula. Natychmiast wyprostowa� si�, opar� o futryn� i zaczai zdejmowa� but przytrzymuj�c pi�t� czubkiem drugiego. Bol-Kunac sta� obok, kapa�a z niego woda. - Rozbieraj si� - powiedzia� Wiktor. - Powie� wszystko na kaloryferze, zaraz dam ci r�cznik. - Chcia�bym zadzwoni�, je�eli pan pozwoli - odpar� Bol-Kunac nie ruszaj�c si� z miejsca. - Bardzo prosz� - Wiktor �ci�gn�� drugi but i w mokrych skarpetkach poszed� do �azienki. Rozbieraj�c si�, s�ysza� jak ch�opiec cicho rozmawia, spokojnie i niewyra�nie. Tylko raz jasno i dobitnie powiedzia� "Nie wiem". Wiktor wytar� si� r�cznikiem, narzuci� szlafrok, wyj �� czyste prze�cierad�o k�pielowe i wszed� do pokoju. - Masz - rzek� i od razu zorientowa� si�, �e wszystko na nic. Bol-Kunac nadal sta� pod drzwiami i nadal z niego kapa�o. . - Dzi�kuj� - powiedzia�. - Widzi pan, musz� ju� i��. Chcia�bym jeszcze tylko... - Przezi�bisz si� - rzek� Wiktor. - Nie, prosz� si� nie niepokoi�, dzi�kuj� panu. Ja si� nie przezi�bi�. Chcia�bym tylko jeszcze om�wi� z panem pewien problem. Czy Irma nic nie m�wi�a? Wiktor rzuci� prze�cierad�o na kanap�, przykucn�� przed barkiem, wyj�� butelk� i szklank�. - Irma m�wi�a mi mn�stwo rzeczy - odpar� dosy� ponuro. Nala� do szklanki d�inu na wysoko�� palca i dola� troch� wody. - Nie przekaza�a panu naszego zaproszenia? - Nie, �adnych zaprosze� mi nie przekazywa�a. Masz, wypij. - Dzi�kuj� panu, nie trzeba. Je�li Irma nie przekaza�a, to ja przeka��. Chcieliby�my si� z panem spotka�, je�li mo�na. - Jacy - my? - Gimnazjali�ci. Widzi pan, czytali�my pa�skie ksi��ki chcieliby�my zada� panu kilka pyta�. - Hm - powiedzia� Wiktor z pow�tpiewaniem. - Jeste� pewien, �e to b�dzie dla wszystkich interesuj�ce? - My�l�, �e tak. - Ale ja nie pisz� dla gimnazjalist�w - przypomnia� Wiktor. - To niewa�ne - powiedzia� Bol-Kunac z �agodnym uporem. - Czy pan by si� zgodzi�? Wiktor z zadum� pobe�ta� w szklance przejrzysty p�yn. - A mo�e jednak si� napijesz? - zapyta�. - Najlepsze lekarstwo na przezi�bienie. Nie? W takim razie sam to wypij�. - Wychyli� szklank�. - Dobrze, zgadzam si�. Tylko bez �adnych afisz�w, og�osze� i tak dalej. W najw�szym kr�gu. Wy i ja... Kiedy? - Kiedy panu b�dzie wygodnie. Nie�le by�oby w tym tygodniu. Rano. - Powiedzmy za dwa - trzy dni. Tylko niezbyt wcze�nie. Powiedzmy w pi�tek o jedenastej. Dobrze b�dzie? - Tak. W pi�tek o jedenastej. W gimnazjum. Przypomnie� panu? - Obowi�zkowo - powiedzia� Wiktor. - O rautach, soirees i bankietach, jak r�wnie� o wiecach, spotkaniach i naradach zawsze staram si� zapomnie�. - Dobrze, przypomn� panu - rzek� Bol-Kunac. - A teraz je�eli pan pozwoli, to ju� p�jd�. Do widzenia, panie Baniew. - Poczekaj, odprowadz� ci� - powiedzia� Wiktor. - Bo jeszcze ten... portier co� ci zrobi. Dzisiaj jest w wyj�tkowo z�ym humorze, a sam wiesz jacy s� portierzy... - Dzi�kuj� panu, ale prosz� si� nie niepokoi� - powiedzia� Bol-Kunac. - To m�j ojciec. I wyszed�. Wiktor nala� sobie jeszcze raz na palec d�inu i pad� na fotel. Tak, pomy�la�. Biedny portier. Jak on si� nazywa? G�upio, �e zapomnia�em, b�d� co b�d� jeste�my towarzyszami w nieszcz�ciu, kolegami. Trzeba b�dzie z nim porozmawia�, wymieni� do�wiadczenia. Na pewno ma d�u�szy sta�... C� za zdumiewaj�ca koncentracja wunderkind�w w moim zat�ch�ym ojczystym miasteczku. Mo�e to skutek podwy�szonej wilgotno�ci?... Odrzuci� g�ow� do ty�u i skrzywi� si� z b�lu. A to dra�, czym on mnie tak? Pomaca� guz. Najpewniej gumow� pa�k�. Zreszt� sk�d mam w�a�ciwie wiedzie�, jak skutkuje gumowa pa�ka. Jak dzia�a modernistyczne krzes�o w "Pieczonym Pegazie" - to wiem. Jak kolba automatu albo na przyk�ad r�koje�� pistoletu - te� wiem. Butelka po szampanie i butelka z szampanem... Trzeba b�dzie zapyta� Golema... W og�le, to jaka� dziwna historia, dobrze by�oby si� w niej zorientowa�... I zacz�� orientowa� si� w tej historii, �eby dogoni� wyp�ywaj�c� na drugim planie my�l o Irmie, o konieczno�ci zrezygnowania z czego�, ograniczenia si� w czym� tam, albo pisania do kogo�, proszenia o co�... "Daruj stary, �e zawracam ci g�ow�, ale nagle objawi�a si� moja c�rka, mniej wi�cej dwunastoletnia, bardzo sympatyczne stworzenie, ale ma matk� idiotk� i g�upiego ojca a wi�c trzeba j� umie�ci� gdzie� mo�liwie daleko od g�upich ludzi..." Nie chc� dzisiaj o tym my�le�, pomy�l� o tym jutro. Spojrza� na zegarek. W og�le dosy� tego my�lenia. Starczy. Wsta� i zacz�� ubiera� si� przed lustrem. Brzuch mi ro�nie, co u diab�a, sk�d u mnie nagle brzuch? Taki zawsze by�em chudy i �ylasty... W�a�ciwie nawet nie brzuch - szlachetny wypracowany ka�dun, skutek uregulowanego trybu �ycia i dobrego jedzenia - tylko brzuszek jaki� parszywiutki, opozycyjny brzuszek. Pan prezydent na pewno nie ma czego� podobnego. Pan prezydent niezawodnie posiada szlachetny, opi�ty czym� czarnym i b�yszcz�cym sterowiec... Zawi�zuj�c krawat przysun�� twarz do lustra i nagle pomy�la� - jak te� wygl�da�a ta pewna siebie, mocna twarz, tak uwielbiana przez kobiety okre�lonej konduity, nie�adna, lecz m�na twarz wojownika o kwadratowym podbr�dku, jak wygl�da� a ta twarz pod koniec historycznego spotkania. Twarz pana prezydenta, r�wnie� nie pozbawiona m�sko�ci z elementami k�t�w prostych pod koniec historycznego spotkania przypomina�a m�wi�c otwarcie tylko mi�dzy nami, �wi�ski ryj. Pan prezydent raczy� podekscytowa� si� do najwy�szego stopnia, z z�batej paszczy lecia�y bryzgi, a ja wyj��em chusteczk� i demonstracyjnie wytar�em policzek i to by� z pewno�ci� najodwa�niejszy post�pek w moim �yciu, je�li nie liczy� tamtego wypadku, kiedy walczy�em z trzema czo�gami jednocze�nie. - Ale jak walczy�em z czo�gami - nie pami�tam, wiem tylko z opowiada� �wiadk�w, chusteczk� za to wyj��em �wiadomie i dobrze wiedzia�em na co si� odwa�am... W gazetach o tym nie pisano. Gazety uczciwie i po m�sku, z surow� prostot� poinformowa�y, �e "beletrysta W. Baniew szczerze podzi�kowa� panu prezydentowi za wszystkie uwagi i wyja�nienia jakie pad�y w trakcie rozmowy". Dziwne, jak dok�adnie to wszystko pami�tam. Stwierdzi�, �e zbiela� mu koniec nosa i policzki. Tak w�a�nie wtedy wygl�da�em, a nie wrzeszcze� na takiego to po prostu grzech. Przecie� nie wiedzia� biedak, �e to nie ze strachu, �e bledn� ze z�o�ci, jak Ludwik XIV... Tylko raczej nie jedzmy musztardy po obiedzie. Co za r�nica, od czego tam, u niego, poblad�em... Dobrze, dosy� tego. Ale po to, �eby si� uspokoi�, po to �eby si� doprowadzi� do porz�dku, zanim si� poka�� ludziom, �eby przywr�ci� normalny kolor nie�adnej ale m�skiej twarzy, musz� panu przypomnie�, panie Baniew, �e gdyby pan nie zademonstrowa� panu prezydentowi swojej chusteczki do nosa, to siedzia�by pan op�ywaj�c w dostatki w naszej dzielnej stolicy, a nie w tej mokrej dziurze... Wiktor jednym haustem dopi� d�inu i zszed� do restauracji. * - Oczywi�cie, by� mo�e chuligani - powiedzia� Wiktor. - Tylko w moich czasach �aden chuligan nie zadziera�by z okularnikiem. Rzuci� w niego kamieniem - prosz� bardzo, ale �apa�, gdzie� ci�gn��, w og�le dotyka�... Bali�my si� ich jak zarazy. - Przecie� powtarzam panu - to jest choroba genetyczna - powiedzia� Golem. - Oni w og�le nie s� zara�liwi. - Jak to, niezara�liwi - powiedzia� Wiktor - kiedy dostaje si� od nich brodawek jak od ropuch! Wszyscy o tym wiedz�. - Od ropuchy nie dostaje si� brodawek - dobrodusznie powiedzia� Golem. - I od mokrzak�w te� si� nie dostaje. Wstyd, panie pisarzu. Zreszt� wiadomo, �e pisarze to ignoranci. - Jak i ca�y nar�d. Nar�d jest ciemny, ale m�dry. I je�li nar�d twierdzi, �e od ropuch i okularnik�w dostaje si� brodawek. - A oto nadchodzi m�j inspektor - powiedzia� Golem. Prosto z ulicy wszed� Pawor w mokrym p�aszczu. - Dobry wiecz�r - powiedzia�. - Ca�y przemok�em, chc� si� napi�. - Znowu �mierdzi od niego i�em - z niezadowoleniem powiedzia� R. Kwadryga zbudzony z alkoholowego transu. - Wiecznie �mierdzi i�em. Jak w stawie. Rz�sa. - Co panowie pijecie? - zapyta� Pawor. - Kt�rzy? - zainteresowa� si� Golem. - Ja na przyk�ad jak zawsze pij� koniak. Wiktor pije d�in. A doktor - wszystko po kolei. - Ha�ba! - z oburzeniem powiedzia� doktor R. Kwadryga. - �uska! I g�owy. - Podw�jny koniak! - krzykn�� Pawor do kelnera. Twarz mia� mokr� od deszczu, jego g�ste w�osy zlepia�y si� i ze skroni po ogolonych policzkach sp�ywa�y b�yszcz�ce smu�ki. Te� twarda twarz, wielu na pewno mu zazdro�ci. Sk�d taka twarz do inspektora sanitarnego? Twarda twarz to znaczy - leje deszcz, reflektory, lataj� cienie po mokrych wagonach, za�amuj� si�... wszystko jest czarne, b�yszcz�ce, wy��cznie czarne i wy��cznie b�yszcz�ce, nie ma �adnych rozm�w, �adnego gadania tylko rozkazy i wszyscy si� podporz�dkowuj�... niekoniecznie wagony, by� mo�e samoloty, lotnisko i potem nikt nie wie, gdzie by� i sk�d przyszed�... dziewczyny padaj� na wznak, a m�czy�ni maj� ochot� zachowa� si� prawdziwie po m�sku - powiedzmy wyprostowa� ramiona i wci�gn�� brzuch. Na przyk�ad Goleniowi przyda�oby si� wci�gn�� brzuch, tylko raczej nic z tego, gdzie on go wci�gnie, wszystko tam ma zaj�te. Doktor R. Kwadryga - tak, ale za to nie rozprostuje ju� ramion, od bardzo wielu dni jest zgarbiony na wieki. Wieczorami zgarbiony nad sto�em, rankiem nad misk�, a we dnie przez chor� w�trob�. A to znaczy, �e tutaj tylko ja jestem w stanie wci�gn�� brzuch i rozprostowa� ramiona, ale lepiej goln� sobie szklaneczk� d�inu. - Nimfoman - smutnie powiedzia� do Pawora doktor R. Kwadryga. - Rusa�koman. I wodorosty. - Niech pan si� zamknie, doktorze - powiedzia� Pawor. Wyciera� twarz papierowymi serwetkami, gni�t� je i rzuca� na pod�og�. Potem zaczai wycieka� r�ce. - Z kim si� pan pobi�? - zapyta� Wiktor. - Zgwa�cony przez okularnika - oznajmi� doktor R. Kwadryga z m�k� staraj�c si� rozprowadzi� we w�a�ciwym kierunku oczy, kt�re skupi�y mu si� u nasady nosa. - Na razie jeszcze z nikim - odpar� Pawor i uwa�nie popatrzy� na doktora, ale R. Kwadryga tego nie zauwa�y�. Kelner przyni�s� koniak: Pawor powoli wycedzi� kieliszek i wsta�. - P�jd� si� umy� - powiedzia� r�wnym g�osem. - Za miastem b�oto, ca�y si� u�wini�em. - I odszed�, zaczepiaj�c po drodze o krzes�a. - Co� si� dzieje z moim inspektorem - powiedzia� Golem. Prztykni�ciem zrzuci� ze sto�u zmi�t� serwetk�. - Co� na wszech�wiatow� skal�. Nie wie pan przypadkiem, co konkretnie? - Pan powinien lepiej wiedzie� - odpowiedzia� Wiktor. - Pawor jest pa�skim inspektorem a nie moim. A poza tym pan przecie� wie wszystko. A propos, Golem - , sk�d pan to wszystko wie? - Nikt nic nie wie - zaprzeczy� Golem. - Niekt�rzy si� domy�laj�. Bardzo niewielu - tylko ci, kt�rzy maj� ochot�. Ale tak nie mo�na postawi� pytania - sk�d oni si� domy�laj� - bo to jest gwa�t nad j�zykiem. Dok�d spada deszcz? Czym wstaje s�o�ce? Czy wybaczy�by pan Szekspirowi, gdyby napisa� co� podobnego? Zreszt� Szekspirowi pan by wybaczy�. Szekspirowi wiele wybaczamy, co innego Baniew... Niech pan pos�ucha, panie beletrysto, mam pewien pomys�. Ja si� napij� koniaku, a pan sko�czy z tym d�inem. Czy mo�e ma pan ju� do��? - Golem - powiedzia� Wiktor - przecie� pan chyba wie, �e ja jestem cz�owiekiem z �elaza? - Domy�lam si�. - A co z tego wynika? - �e boi si� pan zardzewie�. - Za��my - powiedzia� Wiktor. - Ale nie o to mi chodzi. Chodzi mi o to, �e mog� pi� du�o i d�ugo nie trac�c r�wnowagi moralnej. - Ach, wi�c w tym rzecz - powiedzia� Golem nalewaj�c sobie z karafki. - No dobrze, wr�cimy jeszcze do tego tematu. - Nie pami�tam - odezwa� si� nagle jasnym g�osem doktor R. Kwadryga. - Czy si� panom przedstawi�em ju� czy jeszcze nie? Mam honor - Rem Kwadryga, malarz, doktor honoris causa, cz�onek honorowy. .. Ciebie pami�tam - powiedzia� do Wiktora. - My�my z tob� razem studiowali i jeszcze co�... A ;a to pana, prosz� mi wybaczy�... - Nazywam si� Jul Golem - niedbale powiedzia� Golem. - Bardzo mi przyjemnie. Hehbiarz? - Nie. Lekarz. - Chirhurg? - Jestem naczelnym lekarzem leprozorium - cierpliwie wyja�ni� Golem. - Ach tak! - powiedzia� doktor R. Kwadryga potrz�saj�c g�ow� jak ko�. - Oczywi�cie. Prosz� mi wys�czy� Jul... Tylko dlaczego jest pan taki tajemniczy? Jaki tam z pana lekarz? Pan przecie� hoduje mokrzaki... Za�atwi� panu odznaczenie... Tacy ludzie s� nam potrzebni... Przepraszam - powiedzia� znienacka. - Zaraz wracam. Wygrzeba� si� z fotela i ruszy� w stron� wyj�cia b��dz�c mi�dzy pustymi stolikami. Podbieg� do niego kelner i doktor R. Kwadryga obj�� go za szyj�. - To wszystko przez te deszcze - powiedzia� Golem. - Oddychamy wod�. Ale nie jeste�my rybami i albo umrzemy, albo odejdziemy st�d - z powag� i smutkiem popatrzy� na Wiktora. - A deszcz b�dzie pada� na puste miasto, podmywa� jezdnie, kapa� przez dachy, przez gnij�ce stropy... potem wszystko rozmyje, roztopi miasto w pierwotnej glebie, i nadal bez ko�ca b�dzie wci�� pada� i pada�... - Apokalipsa - powiedzia� Wiktor, �eby cokolwiek powiedzie�. - Tak; Apokalipsa... B�dzie pada� i pada�, a potem ziemia przesyci si� i wzejdzie nowe ziarno, jakiego nigdy przedtem nie by�o. Ale nas ju� nie b�dzie, �eby m�c zachwyca� si� nowym wszech�wiatem... Gdyby nie te niebieskawe worki pod oczami, gdyby nie ten obwis�y galaretowaty brzuch, gdyby ten wspania�y semicki nos nie by� taki podobny do mapy topograficznej... Chocia�, je�li si� dobrze zastanowi�, wszyscy prorocy byli alkoholikami, poniewa� to okropnie smutne - wszystko wiesz, a nikt ci nie chce uwierzy�. Gdyby w departamentach wprowadzono etaty dla prorok�w, to powinni mie� tytu� co najmniej tajnego radcy - dla umocnienia autorytetu. Zreszt� zapewne i tak by to nic nie pomog�o... - Za systematyczny pesymizm - powiedzia� Wiktor na g�os - prowadz�cy do poderwania s�u�bowej dyscypliny i wiary w rozum, rozkazuj� na przysz�o��: tajnego radc� Golema ukamienowa� w prosektorium. Golem co� mrukn��. - Jestem zaledwie radc� kolegialnym - oznajmi�. - A poza tym, sk�d prorocy w naszych czasach? Ja osobi�cie nie znam ani jednego. Mn�stwo fa�szywych prorok�w i ani jednego proroka. W naszych czasach nie spos�b przewidzie� przysz�o�ci - to gwa�t na j�zyku. Co by pan powiedzia� przeczytawszy u Szekspira - przewidzie� tera�niejszo��? Czy mo�na przewidzie� szaf� we w�asnym mieszkaniu?... A oto i m�j inspektor. Jak pan si� czuje, inspektorze? - Wspaniale - odpowiedzia� Pawor siadaj�c. - Kelner, podw�jny koniak. Tam w holu naszego malarza trzyma czterech - zawiadomi�. - Wyja�niaj� mu, gdzie jest wej�cie do restauracji. Postanowi�em si� nie wtr�ca�, poniewa� on nikomu nie wierzy i rwie si� do bicia... O jakich szafach mowa? By� suchy, elegancki, od�wie�ony, pachnia� wod� kolo�sk�. - M�wimy o przysz�o�ci - odpowiedzia� Golem, - Jaki sens ma m�wienie o przysz�o�ci? - zapyta� Pawor. - O przysz�o�ci si� nie m�wi, przysz�o�� si� tworzy. Oto kieliszek koniaku. Jest pe�ny. Sprawi�, �e b�dzie pusty. O tak. Pewien m�dry cz�owiek powiedzia�, �e przysz�o�ci nie spos�b przewidzie�, ale mo�na j� wynale��. - Inny m�dry cz�owiek powiedzia� - zauwa�y� Wiktor - �e przysz�o�ci w og�le nie ma, jest tylko tera�niejszo��. - Nie lubi� klasycznej filozofii - powiedzia� Pawor. - Ci ludzie nic nie umieli i niczego nie chcieli. Po prostu lubili filozofowa� jak Golem - pi�. Przysz�o�� - to dok�adnie unieszkodliwiona tera�niejszo��. - Zawsze mam dziwne uczucie - powiedzia� Golem - kiedy w mojej obecno�ci cywil rozumuje jak wojskowy. - Wojskowi w og�le nie rozumuj� - zaoponowa� Pawor. - Wojskowi maj� wy��cznie odruchy i niewielkie emocje. - Wi�kszo�� cywil�w r�wnie� - powiedzia� Wiktor macaj�c kark. - Teraz nikt nie ma czasu na rozmy�lania - powiedzia� Pawor. - Ani cywile, ani wojskowi. Teraz trzeba umie� szybko zakr�ci� si� ko�o swoich spraw. Je�eli interesuje ci� przysz�o��, musisz tworzy� j� szybko, z marszu, odpowiednio do odruch�w i emocji. - Do diab�a z tw�rcami i wynalazcami - o�wiadczy� Wiktor. Czu� si� pijany i weso�y. Wszystko by�o na swoim miejscu. Nie chcia�o mu si� nigdzie i��, chcia� siedzie� tu w tej pustej przyciemnionej sali, jeszcze nie ca�kiem zdewastowanej, ale ju� z zaciekami na �cianach, z rozchwierutan� pod�og�, z kuchennymi zapachami - szczeg�lnie, je�li pami�ta� o tym, �e na zewn�trz na ca�ym �wiecie pada deszcz, na kocie �by jezdni - deszcz, na strome dachy - deszcz, deszcz zalewa g�ry i r�wniny, kiedy� tam wszystko rozmyje, ale b�dzie to jeszcze niepr�dko. Tak mili moi, jak dawno przemin�y te czasy, kiedy przysz�o�� by�a replik� tera�niejszo�ci i teraz nie spos�b si� zorientowa�, gdzie co jest. - Zgwa�cony przez mokrzaka! - powiedzia� Pawor ze z�o�liw� satysfakcj�. W drzwiach restauracji pojawi� si� doktor R. Kwadryga. Sta� kilka sekund, uwa�nym i ci�kim wzrokiem przygl�daj�c si� szeregom pustych stolik�w, nast�pnie twarz mu si� rozja�ni�a, gwa�townie zatoczy� si� do przodu i ruszy� na swoje miejsce. - Dlaczego nazywa ich pan mokrzakami? - zapyta� Wiktor. - Co to - zrobili si� mokrzy od deszczu? - A dlaczego nie? - powiedzia� Pawor. - Jak ich, pa�skim zdaniem, mamy nazywa�? - Okularnikami - powiedzia� Wiktor. - Stara, dobra nazwa. Od stuleci nazywali�my ich okularnikami. Zbli�a� si� doktor R. Kwadryga. Prz�d ubrania mia� ca�kiem mokry, najwidoczniej zmywano go nad umywalk�. Wygl�da� na cz�owieka rozczarowanego i zm�czonego. - Diabli wiedz�, co to takiego - powiedzia� zrz�dliwie jeszcze z daleka. - Nigdy dot�d co� takiego mi si� nie wydarzy�o - nie ma wej�cia! Gdzie spojrzysz - wsz�dzie same okna... Obawiam si�, �e kaza�em panom na siebie czeka�. - Pad� na sw�j fotel i ujrza� Pawora. - On tu znowu jest - zawiadomi� Golema poufnym szeptem: - Mam nadziej�, �e nie przeszkadza panu... A ze mn�, nie uwierzycie panowie, zdarzy�a si� zdumiewaj�ca historia. Oblano mnie ca�ego wod�. Golem nala� mu koniaku. - Dzi�kuj� panu - powiedzia� R. Kwadryga - ale chyba lepiej b�dzie, je�eli przepuszcz� kilka kolejek. Chcia�bym podeschna�. - W og�le jestem zwolennikiem wszystkiego co stare i dobre - oznajmi� Wiktor - Niech okularnicy pozostan� okularnikami. I w og�le niech wszystko zostanie jak by�o. Jestem konserwatyst�... Uwaga! - powiedzia� g�o�no. - Proponuj� toast za konserwatyzm. Chwila, moment... - nala� sobie d�inu, wsta� i opar� d�o� na por�czy fotela. - Jestem konserwatyst� - po wiedzia�. - I z ka�dym rokiem staj� si� konserwatywniejszy, nie dlatego �e si� starzej�, tylko dlatego, �e odczuwam tak� potrzeb�... Trze�wy Pawor z kieliszkiem w pogotowiu patrzy� na niego z do�u do g�ry z ostentacyjn� uwag�. Golem powoli jad� minogi, a doktor R. Kwadryga, jak si� wydawa�o, nadaremnie stara� si� zrozumie�, sk�d dobiega g�os i czyj to g�os. Naprawd� by�o bardzo przyjemnie. - Ludzie uwielbiaj� krytykowa� rz�dy za konserwatyzm - ci�gn�� Wiktor. - Ludzie uwielbiaj� post�p, przepadaj� za post�pem. To s� nowomodne pomys�y, ale bardzo g�upie jak wszystko, co nowe. Ludzie powinni b�aga� Boga, aby zes�a� im mo�liwie najbardziej zacofan�, obskuranck� i konformistyczn� w�adz�... Teraz r�wnie� Golem podni�s� wzrok i patrzy� na Wiktora, i Teddy za swoim kontuarem r�wnie� przesta� wyciera� butelki i zacz�� s�ucha�, tylko �e znowu zabola� kark i trzeba by�o odstawi� kieliszek i pog�adzi� guz. - Aparat pa�stwowy, panowie, we wszystkich czasach za swoje podstawowe zadanie uwa�a� zachowanie status quo. Nie wiem, o ile by�o to uzasadnione poprzednio, ale teraz funkcja pa�stwa jest po prostu niezb�dna. Ja bym t� funkcj� okre�li� nast�puj�co - na wszelkie mo�liwe sposoby przeciwdzia�a� temu, by przysz�o�� mog�a zapuszcza� swoje macki w nasze czasy. Trzeba odr�bywa� te macki, przypala� je rozpalonym �elazem... Przeszkadza� wynalazcom, popiera� scholastyk�w i tych co gadaj� od rzeczy... Do gimnazj�w wprowadzi� obowi�zkowe i wy��cznie klasyczne przedmioty. Na najwy�sze stanowiska w pa�stwie - starc�w obci��onych rodzinami i zad�u�onych, co najmniej sze��dziesi�cioletnich, �eby brali �ap�wki i spali na posiedzeniach... - Wiktorze, co te� pan wygaduje - powiedzia� Pawor z wyrzutem. - Nie, dlaczego - powiedzia� Golem. - Niezmiernie przyjemnie s�ucha� takiego umiarkowanego, lojalnego przem�wienia. - Jeszcze nie sko�czy�em, panowie! Utalentowanych uczonych nale�y mianowa� na stanowiska administracyjne i p�aci� im wysokie pensje. Wszystkie wynalazki bez wyj�tku nale�y przyjmowa�, p�aci� za nie mo�liwie n�dznie i k�a�� pod sukno. Wprowadzi� drako�skie podatki za ka�d� nowo�� w gospodarce i produkcji... - A w�a�ciwie dlaczego ja stoj�? - pomy�la� Wiktor i usiad�. - No i co pan o tym my�li? - zapyta� Golema. - Ma pan ca�kowit� racj� - odpowiedzia� Golem. - Jako� ostatnio wszyscy u nas s� strasznie radykalni. Nawet dyrektor gimnazjum. Konserwatyzm - oto w czym nasz ratunek. Wiktor �ykn�� d�inu i powiedzia� frasobliwie: - �adnego ratunku nie b�dzie. Dlatego, �e ci wszyscy krety�scy radyka�owie i radykalni kretyni nie tylko wierz� w post�p, ale na domiar z�ego ten post�p kochaj�, wyobra�aj� sobie, �e nie mog� �y� bez post�pu. Dlatego, �e post�p - poza wszystkim innym - to tanie samochody, u�ytkowa elektronika i w og�le mo�no�� robi� mniej, za to zarabia� wi�cej. I dlatego rz�d jest zmuszony jedn� r�k�... to znaczy nie r�k�, rzecz jasna... jedn� nog� przyciska� na hamulec, a drug� na gaz. Jak wy�cigowy kierowca na zakr�cie. Na hamulec - �eby nie straci� w�adzy nad kierownic�, a na gaz, �eby nie straci� szybko�ci, bo inaczej jaki� tam demagog, entuzjasta post�pu niezawodnie wypchnie z miejsca przy kierownicy. - Trudno z panem dyskutowa� - uprzejmie powiedzia� Pawor. - To niech pan nie dyskutuje - powiedzia� Wiktor. - Nie trzeba dyskutowa� - prawda rodzi si� w dyskusji, niech j� szlag trafi. - Czule pog�aska� guz i uzupe�ni�. - Zreszt�, pewnie moje pogl�dy to skutek ignorancji. Wszyscy uczeni s� zwolennikami post�pu, a ja nie jestem uczonym. Ja po prostu jestem do�� znanym kuplecist�. - A dlaczego pan przez ca�y czas �apie si� za kark? - zapyta� Pawor. - Jaki� dra� mi przy�o�y� - powiedzia� Wiktor. - Kastetem. Czy dobrze m�wi�, Golem? Kastetem? - Moim zdaniem kastetem - powiedzia� Golem. - Zreszt� mo�e to by�a ceg�a. - O czym wy opowiadacie? - zdziwi� si� Pawor. - Jakim kastetem? W tej zat�ch�ej dziurze? - No widzi pan - pouczaj�co powiedzia� Wiktor. - Post�p!... Lepiej znowu wypijmy za konserwatyzm. Wezwano kelnera i jeszcze raz wypito za konserwatyzm. Wybi�a dziewi�ta i na sali pojawi�a si� znana para - m�ody m�czyzna w bardzo silnych okularach i jego d�ugi jak �erd� wsp�towarzysz. Usiedli przy swoim stoliku, zapalili stoj�c� lamp�, pokornie rozejrzeli si� dooko�a i zacz�li studiowa� jad�ospis. M�ody m�czyzna znowu przyni�s� ze sob� teczk�, teczk� postawi� na wolne krzes�o obok siebie. Zawsze by� bardzo dobry dla swojej teczki. Podyktowali kelnerowi zam�wienie, wyprostowali si� i wpatrzyli w przestrze�. Dziwna para, pomy�la� Wiktor. Zdumiewaj�ca dysproporcja. Wygl�daj� jak w zepsutej lornetce - jeden w ogniskowej, wtedy drugi si� rozp�ywa i na odwr�t. Idealna niezgodno��. Z m�odym m�czyzn� w okularach mo�na by by�o porozmawia� o post�pie, a z wysokim - nie... Ale ja was zaraz uzgodni�. Jakby mi was uzgodni�? No na przyk�ad powiedzmy... Jaki� tam narodowy bank, podziemia... cement, beton, sygnalizacja... ten wysoki nabiera numer na sejfie, stalowa konstrukcja obraca si�, wej�cie do skarbca stoi otworem, obaj wchodz�, wysoki nabiera numer na kolejnej tarczy, odsuwaj� si� drzwi sejfu i m�ody po �okie� zanurza si� w brylantach. Doktor R. Kwadryga nagle si� rozp�aka� i z�apa� Wiktora za r�k�. - Nocowa� - powiedzia�. - Do mnie. Co? Wiktor niezw�ocznie nala� mu d�inu. R. Kwadryga wypi�, otar� nos d�oni� i kontynuowa�. - Do mnie. Willa. Fontanna. Co? - Fontanna - to nie�le pomy�lane - zauwa�y� wymijaj�co Wiktor. - A co jeszcze? - Piwnica - smutnie powiedzia� R. Kwadryga. - �lady. Boj� si�. Straszy. Sprzedam. Chcesz? - Lepiej podaruj - zaproponowa� Wiktor. R. Kwadryga zamruga� powiekami. f - Kiedy szkoda - powiedzia�. - Kutwa - powiedzia� Wiktor z wyrzutem. - Taki by�e� od dziecka. Willi mu szkoda! No to si� ud�aw swoj� will�. - Ty mnie nie kochasz - gorzko skonstatowa� doktor R. Kwadryga. - I nikt. - A pan prezydent? - agresywnie zapyta� Wiktor. - "Prezydent - ojciec narodu" - o�ywiaj�c si� powiedzia� R..Kwadryga. - Szkic w z�otych ramach... "Prezydent na pozycjach". Fragment obrazu "Prezydent na ostrzeliwanych pozycjach". - I co jeszcze? - zainteresowa� si� Wiktor. - "Prezydent z p�aszczem" - powiedzia� R. Kwadryga z gotowo�ci�. - Panneau. Panorama. Wiktor, znudzony, odkroi� kawa�ek minogi i zacz�� s�ucha� Golema. - A wi�c Pawor - m�wi� Golem. - Niech�e si� pan ode mnie odczepi. Co ja jeszcze mog� zrobi�? Sprawozdanie panu przed�o�y�em. Pa�ski raport got�w jestem podpisa�. Chce si� pa� skar�y� na wojskowych - niech si� pan skar�y. Chce si� pan skar�y� na mnie... - Wcale nie chc� si� na pana skar�y� - odpowiedzia� Pawor przyciskaj�c d�o� do piersi. - To niech si� pan nie skar�y. - Ale prosz� mi co� poradzi�! Czy naprawd� nic mi pan nie mo�e poradzi�? - Panowie - powiedzia� Wiktor. - Co za nudy. Ja ju� sobie id�. Nikt nie zwr�ci� na niego uwagi. Odsun�� krzes�o, wsta� i czuj�c, �e jest ju� bardzo pijany, ruszy� w kierunku baru. �ysy Teddy przeciera� butelki i patrzy� na Wiktora bez zainteresowania. - Jak zawsze? - zapyta�. - Poczekaj - powiedzia� Wiktor. - O co to ja ci� chcia�em zapyta�... Aha! Jak leci, Teddy? - Deszcz - kr�tko powiedzia� Teddy i nala� mu czystej. - Przekl�ta pogoda zrobi�a si� w naszym mie�cie - powiedzia� Wiktor i opar� si� o lad�. - Jak na twoim barometrze? Teddy wsun�� r�k� pod lad� i wyj�� "pogodnik". Wszystkie trzy ciernie �ci�le przylega�y do b�yszcz�cego, jakby polakierowanego trzpienia. - Beznadziejnie - powiedzia� Teddy uwa�nie ogl�daj�c "pogodnik". - Diabelski wymys�. - Nast�pnie doda� po chwili namys�u. - A w og�le, to jeden B�g raczy wiedzie�, mo�e on ju� dawno si� zaci�� - kt�ry to ju� rok pada deszcz, jak go sprawdzi�? - Mo�na pojecha� na Sahar� - zaproponowa� Wiktor. Teddy u�miechn�� si�. - �mieszne - powiedzia�. - Ten wasz pan Fawor, �mieszna sprawa, proponuj e mi za t� sztuczk� dwie�cie koron. - Pewnie po pijaku - powiedzia� Wiktor - poco to jemu... - Tak mu w�a�nie powiedzia�em. - Teddy obr�ci� "pogodnik" i podni�s� go do prawego oka. - Nie oddam - oznajmi� kategorycznie. - Niech sobie sam poszuka. - Wsun�� "pogodnik" pod lad�, popatrzy� jak Wiktor obraca w palcach kieliszek i zawiadomi� go. - Twoja Diana przyje�d�a�a. - Dawno? - niedbale zapyta� Wiktor. - Jako� tak oko�o pi�tej. Wzi�a skrzynk� koniaku; Roscheper wci�� bankietuje, nijak nie mo�e przesta�. Goni personel po koniak, nalana morda. Pose� do parlamentu... Ty si� o ni� nie boisz? Wiktor wzruszy� ramionami. Nagle zobaczy� Dian� obok siebie. Pojawi�a si� przy barze w mokrym p�aszczu deszczowym z odrzuconym kapturem, nie patrzy�a w stron� Wiktora, widzia� tylko jej profil i my�la�, �e ze wszystkich kobiet, kt�re zna� do tej pory, ta jest najpi�kniejsza i �e ju� nigdy wi�cej nie b�dzie takiej mia�. Diana sta�a oparta o lad� baru i twarz mia�a bardzo blad� i bardzo oboj�tn� i by�a najpi�kniejsza - wszystko w niej by�o pi�kne. Zawsze. I kiedy p�aka�a, i kiedy si� �mia�a, kiedy si� z�o�ci�a, kiedy by�o jej wszystko jedno, i nawet wtedy, kiedy marz�a a ju� szczeg�lnie - kiedy na ni� nachodzi�o.. . Ale si� zala�em, pomy�la� Wiktor i pewnie jedzie ode mnie co najmniej jak od R. Kwadrygi. Wyd�� doln� warg� i chuchn�� sobie pod nos. Nic nie poczu�. - Drogi s� mokre, �liskie - m�wi� Teddy. - Mg�a... A poza tym powiadam ci, ten Roscheper - to na pewno dziwkarz, stary cap. - Roscheper jest impotentem - powiedzia� Wiktor nTachinalnie prze�ykaj�c w�dk�. - Ona ci tak powiedzia�a? - Przesta� Teddy - powiedzia� Wiktor. - Odczep si�. Teddy popatrzy� na niego uwa�nie, potem westchn��, odchrz�kn��, przysiad� na pi�tach, poszuka� czego� pod lad� i postawi� przed Wiktorem buteleczk� z amoniakiem i napocz�t� paczk� herbaty. Wiktor spojrza� na zegarek a potem przygl�da� si�, jak Teddy niespiesznie bierze czyst� szklank�, nalewa do niej sodowej, wpuszcza kilka kropli z buteleczki, wci�� r�wnie niespiesznie miesza szklan� pa�eczk�. Potem podsun�� szklank� Wiktorowi. Wiktor wypi�, powstrzyma� oddech i skrzywi� si�. Ostro obrzydliwy i obrzydliwie ostry powiew amoniaku uderzy� w m�zg i rozla� si� gdzie� za ga�kami oczu. Wiktor wci�gn�� nosem powietrze, kt�re nagle sta�o si� zimne nie do zniesienia i zanurzy� palce w paczce z herbat�... - Dobra, Teddy - powiedzia�. - Dzi�kuj�. Zapisz na m�j rachunek co tam trzeba. Tamci powiedz� co trzeba. Id�. Starannie prze�uwaj�c listki herbaty wr�ci� do swojego stolika. M�ody m�czyzna w okularach ze swoim d�ugim wsp�towarzyszem spiesznie poch�aniali kolacj�. Sta�a przed nimi jedna jedyna butelka - z miejscow� wod� minera