3274

Szczegóły
Tytuł 3274
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

3274 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 3274 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

3274 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

AGATHA CHRISTIE NIEDZIELA NA WSI PRZE�O�Y�A JOLANTA BARTOSIK TYTU� ORYGINA�U ANGIELSKIEGO: THE HOLLOW Larry'emu i Danae Przepraszam, �e uczyni�am wasz basem Miejscem zbrodni I By� pi�tek, godzina sz�sta trzydzie�ci rano. Lucy Angkatell otworzy�a wielkie b��kitne oczy i natychmiast zacz�a si� zastanawia� nad rozwi�zaniem przer�nych problem�w, podsuwanych jej przez niezwykle aktywny umys�. Czu�a, �e musi si� kogo� poradzi�, z kim� porozmawia�. Jej wyb�r pad� na m�od� kuzynk�, Midge Hardcastle, kt�ra poprzedniego wieczoru przyjecha�a do The Hollow. Lady Angkatell szybko wsta�a z ��ka, narzuci�a na ramiona szlafroczek i posz�a do pokoju Midge po drugiej stronie korytarza. My�li lady Angkatell bieg�y bardzo szybko. Zanim jeszcze otworzy�a drzwi do sypialni Midge, ju� rozpocz�a rozmow�. Bujna wyobra�nia dostarcza�a jej odpowiedzi, jakich mog�a udzieli� kuzynka. - ...jak sama widzisz, b�dzie z tym troch� k�opot�w! - Hm? Taa? - Midge, obudzona gwa�townie z g��bokiego, przyjemnego snu, mrucza�a co� niezrozumiale. Lady Angkatell podesz�a do okna, szybkim ruchem otworzy�a okiennice i podci�gn�a �aluzje, wpuszczaj�c do pokoju blade �wiat�o wrze�niowego poranka. - Ptaki! - stwierdzi�a, z przyjemno�ci� patrz�c na ogr�d. - Jakie pi�kne! - Co? - Przynajmniej pogod� nie musz� si� martwi�. Wygl�da na to, �e przez kilka dni b�dzie �adnie. To ju� co�. Chyba si� ze mn� zgodzisz, �e kiedy par� os�b o sprzecznych osobowo�ciach musi sp�dzi� kilka dni pod jednym dachem, sytuacja staje si� trudna do wytrzymania. Pozostaj� tylko gry towarzyskie, ale w�wczas by�oby tak jak w zesz�ym roku; nigdy sobie nie wybacz� tego, co by�o z biedn� Gerd�. Powiedzia�am potem Henry'emu, �e post�pi�am bezmy�lnie... Ale musia�am j� zaprosi�, bo nie wypada zaprasza� Johna bez niej, chocia� wtedy jest znacznie trudniej... Najgorsze jest to, �e Gerda jest bardzo sympatyczna. Czasem sobie my�l�, �e to bardzo dziwne, i� kto� tak mi�y mo�e by� ca�kowicie pozbawiony inteligencji. Je�li tak dzia�a prawo kompensacji, uwa�am to za niesprawiedliwe. - O czym ty m�wisz, Lucy? - O sobocie i niedzieli, kochanie. O ludziach, kt�rzy tu jutro przyjad�. My�la�am o tym ca�� noc i jestem ogromnie zmartwiona. Rozmowa z tob� bardzo mnie uspokoi�a. Jeste� rozs�dna i praktyczna. - Lucy - powiedzia�a Midge surowo - czy wiesz, kt�ra jest godzina? - Chyba nie. Sama wiesz, �e nigdy si� tym nie przejmowa�am. - Jest kwadrans po sz�stej. - Rzeczywi�cie, kochanie - przyzna�a lady Angkatell bez �ladu skruchy. Midge spojrza�a na ni� karc�co. Lucy jest niezno�na! Nie mam poj�cia - my�la�a Midge - dlaczego pozwalamy jej na takie zachowanie. Ledwie o tym pomy�la�a, ju� zrozumia�a, dlaczego tak jest. Lucy Angkatell u�miecha�a si�. Patrz�c na ni�, Midge u�wiadomi�a sobie, �e Lucy roztacza wok� siebie jaki� przewrotny czar, nie opuszczaj�cy jej, mimo �e sko�czy�a ju� sze��dziesi�t lat. Ludzie na ca�ym �wiecie, zagraniczni potentaci, przedsi�biorcy i urz�dnicy rz�dowi byli gotowi znosi� dla niej niewygody, nieprzyjemno�ci i przykro�ci. Dzieci�ca rado�� i szczere upodobanie we wszystkim, co robi�a, rozbraja�y i unicestwia�y wszelk� krytyk�. Wystarczy�o, �eby Lucy szeroko otworzy�a b��kitne oczy, wyci�gn�a delikatn� d�o� i szepn�a: "Jak�e mi przykro...", by gniew i uraza znik�y bez �ladu. - Ach, kochanie - odezwa�a si� lady Angkatell - jak�e mi przykro... Powinna� mi wcze�niej powiedzie�! - M�wi� teraz, ale jest ju� za p�no. Wybi�a� mnie ze snu. - To straszne! Pomo�esz mi, prawda? - Chodzi ci o te wolne dni? Dlaczego? Czym si� martwisz? Lady Angkatell przysiad�a na skraju ��ka. Nikt inny - pomy�la�a sobie Midge - nie potrafi�by tego zrobi� w taki spos�b. Lucy wydawa�a si� eteryczna jak wr�ka, kt�ra ukaza�a si� na moment zwyk�ej �miertelnicy. Lady Angkatell wyci�gn�a ruchliwe, bia�e d�onie w uroczym, ujmuj�cym ge�cie bezradno�ci. - Przyje�d�aj� niew�a�ciwi ludzie. Niew�a�ciwie dobrani, chcia�am powiedzie�... Bo sami w sobie nie s� niew�a�ciwi. Ka�dy z nich jest na sw�j spos�b warto�ciowy. - Kto przyje�d�a? - Midge unios�a silne, opalone rami� i odsun�a z wysokiego czo�a gruby kosmyk czarnych, wij�cych si� w�os�w. Nie by�o w niej nic z eterycznej wr�ki. - B�dzie John z Gerd�. Ju� to wystarczy. Chodzi o to, �e John jest wspania�y, bardzo atrakcyjny, ale Gerda... Musimy by� dla niej bardzo grzeczni. Bardzo, bardzo grzeczni. Kierowana nag�ym impulsem, jakby si� przed czym� broni�c, Midge powiedzia�a: - Daj spok�j! Nie jest zn�w taka do niczego. - Kochanie, ona jest niesamowita. Te oczy! Cz�owiek ma wra�enie, �e nie rozumie ani s�owa z tego, co si� do niej m�wi. - Bo rzeczywi�cie nie rozumie - przyzna�a Midge. - Na pewno nie to, co ty m�wisz, ale trudno mie� do niej o to pretensj�. Tw�j umys� pracuje tak szybko, �e chc�c za tob� nad��y�, trzeba przywykn�� do gwa�townych skok�w my�lowych. Nigdy nie wyja�niasz, dlaczego jedna rzecz kojarzy ci si� z drug�. - Jak ma�pa - stwierdzi�a nieoczekiwanie lady Angkatell. - Kogo jeszcze si� spodziewasz? Pewnie b�dzie Henrietta? Lady Angkatell rozchmurzy�a si�. - Tak... Mam nadziej�, �e b�dzie dla mnie ostoj�. Zawsze spieszy�a z pomoc�. Henrietta jest dobra a� do szpiku ko�ci, nie tylko po wierzchu. Zajmie si� biedn� Gerd�. W zesz�ym roku by�a wspania�a. Grali�my w limeryki, wymy�lanie s��w, cytaty czy co� podobnego. Wszyscy ju� sko�czyli�my i czytali�my swoje utwory. Nagle si� zorientowali�my, �e biedna Gerda jeszcze nie zacz�a pisa�. Nie zrozumia�a, o co chodzi w tej zabawie. To by�o straszne, Midge. - Nie mam poj�cia, dlaczego istniej� ludzie, kt�rym chce si� odwiedza� Angkatell�w - powiedzia�a Midge. -Trzeba nieustannie gimnastykowa� umys�, bra� udzia� w r�nych grach i znosi� tw�j dziwaczny spos�b prowadzenia rozmowy. - Rzeczywi�cie, kochanie, to musi by� m�cz�ce. Gerda pewnie czuje si� tu okropnie. Zawsze my�la�am, �e gdyby mia�a troch� si�y, �eby przeciwstawi� si� m�owi, wcale by tu nie przyje�d�a�a. No, ale co by�o, to si� nie odstanie. Biedaczka, sprawia�a wra�enie �miertelnie przera�onej. John nie mia� do niej cierpliwo�ci. Chcia�am jako� temu zaradzi�, ale nic mi nie przychodzi�o do g�owy... Tym bardziej jestem wdzi�czna Henrietcie. Zacz�a wypytywa� Gerd� o pulower, kt�ry ta mia�a na sobie. By� okropny, w kolorze zwi�d�ej sa�aty; wygl�da� sm�tnie, jak ciuch z wyprzeda�y. Ale Gerda ca�a si� rozpromieni�a. Je�li dobrze zrozumia�am, sama wydzierga�a go na drutach. Henrietta poprosi�a j� o wz�r. Gerda by�a dumna i szcz�liwa. To w�a�nie mia�am na my�li, kiedy chwali�am przed chwil� Henriett�. Ona zawsze potrafi co� zrobi�. Ma szczeg�lny dar. - Zadaje sobie troch� trudu - stwierdzi�a zamy�lona Midge. - Tak; i zawsze wie, co powiedzie�. - Ach! - wtr�ci�a Midge. - W jej przypadku to nie s� tylko s�owa. Czy wiesz, �e Henrietta rzeczywi�cie wydzierga�a ten pulower? - Co� podobnego! - Lady Angkatell spowa�nia�a. - I nosi�a go? - Nosi�a. Henrietta zawsze doprowadza do ko�ca to, co zacz�a. - By� bardzo brzydki? - Nie. Na Henrietcie wygl�da� �adnie. - Nie dziwi mnie to. To ca�a r�nica mi�dzy Henriett� a Gerd�. Wszystko, czego podejmuje si� Henrietta, robi dobrze i wszystko si� jej udaje. Jest dobra prawie we wszystkim, nie tylko w swoim zawodzie. M�wi� ci, Midge, �e je�li kto� mo�e nam pom�c przetrwa� te dni, to tylko Henrietta. B�dzie mi�a dla Gerdy, zabawi Henry'ego, zadba o to, �eby John mia� dobry humor, i pomo�e zaj�� czym� Davida. - Davida Angkatella? - Tak. W�a�nie wr�ci� z Oxfordu... Czy mo�e z Cambridge? Ch�opcy w tym wieku s� bardzo trudni. Szczeg�lnie ci intelektuali�ci. David jest prawdziwym intelektualist�. Cz�owiek by wola�, �eby od�o�yli te intelektualne zainteresowania na p�niej. Ale oni nieustannie gapi� si� na innych, robi� g�upie miny, obgryzaj� paznokcie, maj� twarze zsypane krostami i do tego jeszcze jab�ko Adama. Albo milcz� jak zakl�ci, albo m�wi� bardzo g�o�no, sprzeciwiaj�c si� wszystkim. Ale, jak ju� m�wi�am, mog� zaufa� Henrietcie. Jest bardzo taktowna i stawia stosowne pytania. Jest rze�biark�, co budzi respekt; szczeg�lnie, �e nie rze�bi zwierz�t czy dzieci�cych g��wek, tylko takie przedziwne rzeczy w metalu i gipsie jak te, kt�re wystawia�a w zesz�ym roku w New Artists. Jej rze�ba przypomina�a schody przeciwpo�arowe. Nazywa�o si� to "Wchodz�c przez" czy co� podobnego. Na ch�opaku takim jak David zrobi�oby to wra�enie... Mnie si� wyda�o do�� g�upie. - Lucy! - Chocia� niekt�re prace Henrietty wydaj� mi si� bardzo �adne. Na przyk�ad "P�acz�cy jesion". - Moim zdaniem, Henrietta ma w sobie co� z prawdziwego geniusza. Poza tym jest urocz� i sympatyczn� osob� - powiedzia�a Midge. Lady Angkatell wsta�a i podesz�a do okna. W zamy�leniu zacz�a si� bawi� sznurem od �aluzji. - Ciekawe, dlaczego �o��dzie? - mrukn�a. - �o��dzie? - Na sznurze do �aluzji. A na bramach ananasy. Musi by� jaki� pow�d. Mog�aby przecie� by� szyszka albo gruszka, a jednak zawsze jest �o��d�. Tak je nazywaj� w krzy��wkach; pokarm dla �wi�. Zawsze mnie to ciekawi�o. - Nie zmieniaj tematu, Lucy. Przysz�a� porozmawia� o sobocie i niedzieli. Nadal jednak nie rozumiem, co ci� tak martwi. Je�li b�dziesz unika�a gier towarzyskich, b�dziesz si� stara�a m�wi� do Gerdy powoli i zrozumiale, a Henrietta oswoi Davida-intelektualist�, wszystko powinno p�j�� dobrze. W czym trudno��? - Po pierwsze, przyje�d�a Edward. - Ach, Edward! - powiedzia�a Midge i zamilk�a. Po chwili spyta�a: - Co ci przysz�o do g�owy, �eby go zaprasza� akurat na t� sobot�? - Sama nie wiem, Midge. Tak jako� wysz�o. On si� wprosi�. Przys�a� telegram z zapytaniem, czy mo�e przyjecha�. Wiesz, jaki jest Edward. Nadmiernie wra�liwy. Gdybym mu odm�wi�a, pewnie do ko�ca �ycia nie mia�by �mia�o�ci zaproponowa�, �e mnie odwiedzi. Taki ju� jest. Midge z namys�em pokiwa�a g�ow�. Tak - pomy�la�a -Edward jest w�a�nie taki. Przez moment mia�a wra�enie, �e widzi jego twarz, naznaczon� czym� przypominaj�cym eteryczny wdzi�k Lucy: �agodn�, nie�mia��, ironiczn�... - Kochany Edward - powiedzia�a Lucy, jakby czytaj�c w my�lach Midge. - �eby tak Henrietta zdecydowa�a si� wreszcie wyj�� za niego - m�wi�a zniecierpliwiona. -Wiem, �e bardzo go lubi. Gdyby tu przyjechali oboje pod nieobecno�� Christow�w... Z jakiego� powodu John Christow ma niedobry wp�yw na Edwarda. John, je�li rozumiesz, co chc� przez to powiedzie�, jest przy nim bardziej kim�, a Edward nikim. Rozumiesz? Midge przytakn�a. - Nie mog� odwo�a� Christow�w, bo wszystko zosta�o zaplanowane dawno temu, czuj� jednak, �e b�dzie bardzo trudno z Davidem, gapi�cym si� na wszystkich bez skr�powania i obgryzaj�cym paznokcie; z Gerd�, kt�r� trzeba b�dzie si� zaj�� tak, �eby si� nie czu�a wyobcowana; z Johnem, niezmiennie pogodnym, i z ust�puj�cym mu pola Edwardem... - Sk�adniki mieszanki nie s� zach�caj�ce - mrukn�a Midge. Lucy u�miechn�a si� do niej. - Czasem - powiedzia�a zamy�lona - wszystko samo si� jako� uk�ada. Na niedzielny obiad zaprosi�am tego specjalist� od morderstw. Mam nadziej�, �e dostarczy nam nieco rozrywki. - Specjalist� od morderstw? - Jak jajo - powiedzia�a lady Angkatell. - By� w Bagdadzie. Wyja�nia� tam jak�� intryg�, kiedy Henry by� pe�nomocnikiem rz�du. A mo�e to by�o nieco p�niej? Zjedli�my z nim i z personelem ambasady obiad. Pami�tam, �e mia� na sobie bia�y garnitur, r�owy kwiat w butonierce i czarne lakierki. Poza tym niewiele pami�tam. Nigdy mnie nie interesowa�o, kto zabi� kogo. Chodzi mi o to, �e skoro kto� ju� nie �yje, jakie to ma znaczenie, dlaczego? I po co to ca�e zamieszanie? - Pope�niono tu jak�� zbrodni�? - Nie, kochanie. On zajmuje jeden z tych �miesznych nowych domk�w. Wiesz, te belki, o kt�re zawadza si� g�ow�, nowoczesne instalacje hydrauliczne i niew�a�ciwie rozplanowany ogr�d. Ludzie z Londynu lubi� te rzeczy. Zdaje si�, �e jeden z nich nale�y do aktorki. Nie mieszkaj� tu przez ca�y rok, tak jak my. Jednak - m�wi�a lady Angkatell, chodz�c po pokoju - podoba im si� tu. Midge, kochanie, jeste� taka mi�a. Dzi�kuj� za pomoc. - Obawiam si�, �e niewiele ci pomog�am. - Nie? - Lucy Angkatell by�a zdziwiona. - Prze�pij si� jeszcze. Nie musisz wstawa� na �niadanie, a kiedy ju� wstaniesz, mo�esz by� tak nieuprzejma, jak tylko zechcesz. - Nieuprzejma? - zdziwi�a si� Midge. - Ale�... Ach! - za�mia�a si�. - Rozumiem! Jeste� bystra, Lucy. Chyba skorzystam z twojej rady. Lady Angkatell u�miechn�a si� i wysz�a z pokoju. Mijaj�c otwarte drzwi swojej �azienki, zobaczy�a czajnik i kuchenk� gazow�. Przyszed� jej do g�owy pewien pomys�. Wiedzia�a, �e ludzie zwykle przepadaj� za herbat�, a Midge przez kilka najbli�szych godzin nie wyjdzie ze swojego pokoju. Postanowi�a wi�c zaparzy� herbat� dla Midge. Postawi�a czajnik na ogniu i wysz�a na korytarz. Stan�a przed drzwiami sypialni m�a i nacisn�a klamk�, ale sir Henry Angkatell dobrze zna� swoj� Lucy. Darzy� j� szczerym uczuciem, ale lubi� si� dobrze wyspa�. Drzwi by�y zamkni�te na klucz. Lady Angkatell wr�ci�a do swojego pokoju. Ch�tnie poradzi�aby si� Henry'ego, ale b�dzie musia�a zaczeka�. Stan�a przy otwartym oknie, chwil� wygl�da�a na ogr�d, potem ziewn�a. Wr�ci�a do ��ka i po�o�y�a g�ow� na poduszce; po chwili smacznie spa�a. Woda w czajniku w�a�nie si� zagotowa�a. - Znowu spalony czajnik, panie Gudgeon - powiedzia�a Simmons, pokoj�wka. Gudgeon, lokaj, pokr�ci� siw� g�ow�. Wyj�� czajnik z r�k Simmons, wszed� do spi�arni i z p�ki na talerze zdj�� nowy; na wszelki wypadek trzyma� ich tam kilka. - Prosz�, panno Simmons. Pani niczego si� nie domy�li. - Cz�sto jej si� to zdarza? - spyta�a Simmons. Gudgeon westchn��. - Pani - stwierdzi� - ma go��bie serce, ale jest, �e tak powiem, zapominalska. Jednak w tym domu - ci�gn�� - ja jestem odpowiedzialny za to, �eby oszcz�dzi� pani wszelkich trosk. II Henrietta Savernake uformowa�a z kawa�ka gliny kulk� i przyklei�a j� na w�a�ciwym miejscu. Szybkimi, zwinnymi ruchami kszta�towa�a glinian� g�ow� dziewczyny. S�ysza�a wysoki, zawodz�cy i pospolity g�os, ale jej umys� by� ca�kowicie zaprz�tni�ty prac�. - Uwa�am, panno Savernake, �e mia�am racj�! Skoro, powiedzia�am, chce pani tak my�le�... Uwa�am, panno Savernake, �e dziewczyna dla w�asnego dobra powinna stawia� sprawy jasno. Chyba mnie pani rozumie? Nie jestem przyzwyczajona, powiedzia�am, �eby m�wiono o mnie takie rzeczy, i mog� tylko powiedzie�, �e ma pani bardzo bujn� i nieczyst� wyobra�ni�. Cz�owiek nie chcia�by by� nieuprzejmy, ale chyba s�usznie si� broni�am? Jak pani my�li, panno Savernake? - Oczywi�cie - powiedzia�a Henrietta. G�os mia�a pe�en entuzjazmu; ka�dy, kto j� zna�, domy�li�by si�, �e jej uwag� zaprz�ta co� innego. - Nic na to nie poradz�, powiedzia�am, �e pa�ska �ona opowiada takie rzeczy. Nie wiem, dlaczego, ale wsz�dzie, gdzie si� pojawi�, zaczynaj� si� jakie� k�opoty. Nie ma w tym mojej winy. M�czy�ni s� niepoprawni. - Modelka zachichota�a kokieteryjnie. - Strasznie - powiedzia�a Henrietta mru��c oczy. Urocza - my�la�a. - P�aszczyzna poni�ej powieki jest po prostu urocza. I ta druga p�aszczyzna, wybiegaj�ca tamtej naprzeciw. Szcz�ka jest niew�a�ciwie uformowana... Musz� to zeskroba� i odbudowa� na nowo. To nie b�dzie �atwe. - Ma pani nie�atwe �ycie - powiedzia�a ciep�ym, wsp�czuj�cym g�osem. - Uwa�am, �e zazdro�� jest niesprawiedliwa, panno Savernake, i ma�oduszna. Mam nadziej�, �e mnie pani rozumie? Ludzie potrafi� �le �yczy� innym tylko dlatego, �e sami s� starsi i brzydsi. Pracuj�c nad szcz�k�, Henrietta odpowiedzia�a na to z roztargnieniem: - Oczywi�cie. Wiele lat temu nauczy�a si� dzieli� umys� na odr�bne, nie kontaktuj�ce si� mi�dzy sob� fragmenty. Potrafi�a gra� w bryd�a, prowadzi� inteligentn� rozmow� czy pisa� poprawny list, nie po�wi�caj�c tym rzeczom wi�kszej uwagi. Teraz ca�kowicie skoncentrowa�a si� na tym, �eby wydoby� spod warstwy gliny Nauzyka�. Potok nieciekawej, z�o�liwej gadaniny nie mia� dost�pu do g��bszych warstw jej umys�u. Bez najmniejszego wysi�ku podtrzymywa�a rozmow�. By�a przyzwyczajona do modelek, kt�re chc� rozmawia�. Zawodowcy tego nie robi�, ale amatorzy - tak. Zm�czeni wymuszon� bezczynno�ci�, lubi� m�wi� o sobie. Jaka� cz�� Henrietty s�ucha�a i odpowiada�a, ale gdzie� w g��bi prawdziwa Henrietta my�la�a: "Pospolita, z�o�liwa, zawistna dziewucha, ale te oczy... Urocze, urocze, urocze oczy..." Dop�ki pracuje nad oczami, dziewczyna mo�e m�wi�. Kiedy dojdzie do ust, ka�e jej milcze�. To dziwne, �e z tak pi�knie wykrojonych ust wydobywa si� grad s��w pe�nych zawi�ci. Cholera - pomy�la�a Henrietta, zdenerwowana. - Psuj� brwi. Dlaczego mi nie wychodzi? Za bardzo uwypukli�am ko��. Jest kanciasta, a powinna by� grubsza. Odsun�a si� nieco i odwr�ci�a wzrok od gliny, by spojrze� na posta� z krwi i ko�ci, upozowan� na podium. Doris Saunders m�wi�a bez przerwy: - Nie rozumiem, powiedzia�am, dlaczego pani m�� nie mia�by mi dawa� prezent�w, skoro ma na to ochot�, i nie s�dz�, powiedzia�am, �eby to dawa�o pani prawo do insynuowania niegodnych rzeczy. To by�a bardzo �adna bransoletka, panno Savernake, prawdziwe cacko. Nic dziwnego, �e biedaczek sp�uka� si� na ni� doszcz�tnie, ale to przecie� by�o takie mi�e z jego strony. Nie odda�abym jej nikomu za nic w �wiecie. - Nie, nie - mrukn�a Henrietta. - Zreszt�, mi�dzy nami nic w�a�ciwie nie by�o... To znaczy, nic niegodziwego; nic z tych rzeczy. - Nie - powiedzia�a Henrietta. - Oczywi�cie, �e nie. Rozchmurzy�a si�. Przez nast�pne p� godziny zwija�a si� jak w ukropie. Rozsmarowa�a sobie glin� na czole i poskleja�a ni� w�osy, niecierpliwie odsuwaj�c z czo�a niesforne kosmyki. W jej oczach pojawi�o si� �lepe zapami�tanie. By�a ju� blisko... Uda�o si�... Za kilka godzin sko�czy si� m�ka, trwaj�ca od dziesi�ciu dni. Nauzykaa... By�a Nauzyka�, wstawa�a rano z Nauzyka�, jad�a �niadanie z Nauzyka� i z ni� wychodzi�a z domu. Przemierza�a ulice podniecona, niespokojna, nie potrafi�c si� skoncentrowa� na niczym, z wyj�tkiem pi�knej, pustej twarzy, kt�r� widzia�a oczyma wyobra�ni, jakby dostrzega�a j� k�tem oka, ale nigdy wyra�nie. Rozmawia�a z modelkami, zastanawia�a si� nad Greczynkami, ale nie mog�a zazna� spokoju. Chcia�a czego�, co pomog�oby jej zacz��. Czego�, co tchn�oby �ycie w jej w�asn� wizj�. Codziennie robi�a pieszo wiele kilometr�w, a� do zm�czenia, kt�re przynosi�o jej chwilow� ulg�. Kierowa�o ni�, nie daj�c spokoju, przemo�ne pragnienie ujrzenia... Podczas tych poszukiwa� na jej twarzy malowa�a si� pustka. Wzrok mia�a niewidz�cy. Zmaga�a si�... Usi�owa�a si� zbli�y� do tej twarzy... Czu�a si� chora, nieszcz�liwa... Nagle jej wzrok si� wyostrzy� i normalnymi ludzkimi oczyma ujrza�a przed sob� w autobusie, do kt�rego bezmy�lnie wsiad�a, nie troszcz�c si�, dok�d jedzie - zobaczy�a... Tak, Nauzyka�! Niedu�a, dzieci�ca twarzyczka, p�otwarte usta i oczy - urocze, nieobecne, niewidz�ce oczy. Dziewczyna nacisn�a dzwonek i wysiad�a. Henrietta posz�a za ni�. By�a spokojna i rzeczowa. Wreszcie znalaz�a to, czego pragn�a. Sko�czy�a si� m�ka ob��dnego poszukiwania. - Przepraszani bardzo. Z zawodu jestem rze�biark�. Ma pani g�ow�, jakiej szukam. By�a przyjacielska, ujmuj�ca i urocza jak zawsze, kiedy czego� chcia�a. Doris Saunders by�a niepewna, zaniepokojona, zadowolona. - Sama nie wiem. Je�li rzeczywi�cie chodzi tylko o g�ow�... Nigdy czego� takiego nie robi�am. Dla zasady waha�a si� jeszcze. Potem dyskretnie spyta�a o wynagrodzenie. - B�d� nalega�a, �eby przyj�a pani wynagrodzenie zawodowej modelki. W taki spos�b Nauzykaa znalaz�a si� na podium. By�a zadowolona, �e si� podoba, �e zostanie uwieczniona (chocia� nie podoba�y si� jej dzie�a Henrietty wystawione w pracowni). Z wielk� przyjemno�ci� opowiada�a o sobie, pe�nej zainteresowania i sympatii s�uchaczce. Na stoliku obok modelki le�a�y okulary, kt�re pr�na dziewczyna niecz�sto wk�ada�a na nos. Bez nich porusza�a si� prawie po omacku, poniewa� - jak wyzna�a Henrietcie - nawet to, co znajdowa�o si� zaledwie metr przed ni�, widzia�a bardzo niewyra�nie. Henrietta ze zrozumieniem kiwa�a g�ow�. Teraz rozumia�a, sk�d wzi�o si� to urocze spojrzenie. Czas mija�. Nagle Henrietta od�o�y�a narz�dzia i rozprostowa�a ramiona. - Sko�czone - powiedzia�a. - Mam nadziej�, �e nie zm�czy�am pani za bardzo? - Ale� nie, panno Savernake. To by�o bardzo ciekawe. Rzeczywi�cie ju� pani sko�czy�a? Tak szybko? Henrietta za�mia�a si�. - Nie, jeszcze nie sko�czy�am. Zosta�o jeszcze du�o pracy, ale pani nie b�dzie mi ju� potrzebna. Mam to, co chcia�am; ukszta�towa�am p�aszczyzny. Dziewczyna powoli zesz�a z podium. Kiedy w�o�y�a okulary, z jej twarzy znikn�a dzieci�ca niewinno�� i niezrozumia�y, ufny urok. Zosta�a jej tylko tandetna, nieciekawa uroda. Podesz�a do Henrietty, stan�a obok niej i spojrza�a na glinian� twarz. - Och! - powiedzia�a niepewnie, rozczarowana. - Nie jest do mnie podobna. Henrietta u�miechn�a si�. - To nie jest pani podobizna. Trudno by�o dostrzec jakiekolwiek podobie�stwo rze�by do orygina�u. By�o ukryte w oczach, w okr�g�ych policzkach, kt�re Henrietta uzna�a za najistotniejsze u swojej Nauzykai. To nie by�a gliniana Doris Saunders, ale niewidoma dziewczyna, o kt�rej mo�na by pisa� wiersze. Wargi by�y rozchylone jak u Doris, ale nie by�y ustami Doris. Te usta m�wi�y innym j�zykiem i wyra�a�y my�li nie nale��ce do Doris. Rysy nie zosta�y jeszcze ostatecznie ukszta�towane. To by�a Nauzykaa wydobyta z pami�ci, nie ogl�dana oczami... - C� - powiedzia�a niepewnie panna Saunders - mam nadziej�, �e kiedy pani sko�czy, b�dzie wygl�da�a lepiej. Na pewno nie b�d� ju� pani potrzebna? - Nie. Dzi�kuj� - powiedzia�a Henrietta. (Dzi�ki Bogu, �e nie musimy si� wi�cej spotyka� - pomy�la�a.) - By�a pani wspania�a. Jestem pani bardzo wdzi�czna. Szybko pozby�a si� Doris i wr�ci�a do pracowni. Mia�a ochot� na mocn� kaw�. By�a zm�czona; straszliwie zm�czona. Ale szcz�liwa i spokojna. Na szcz�cie - pomy�la�a - zn�w b�d� normalnym cz�owiekiem. Pomy�la�a o Johnie. Policzki zacz�y j� pali�, serce zabi�o rado�nie. Wr�ci�a jej ch�� do �ycia. Jutro - pomy�la�a - pojad� do The Hollow i zobacz� si� z Johnem. Przez chwil� siedzia�a wygodnie rozparta na kanapie i popija�a gor�cy czarny nap�j. Trzeci raz nape�ni�a fili�ank�. Si�y zacz�y jej wraca�. Przyjemnie jest - my�la�a - zn�w by� cz�owiekiem, a nie jakim� potworem. Przyjemnie nie czu� niepokoju, niezadowolenia, przymusu. Przyjemnie m�c przesta� w��czy� si� po ulicach, szukaj�c czego� z irytacj� i niepokojem, poniewa� w�a�ciwie nie wiadomo, czego si� szuka. Teraz czeka j� tylko ci�ka praca, ale komu to przeszkadza? Odstawi�a pust� fili�ank� i podesz�a do Nauzykai. Przygl�da�a si� jej przez chwil�. Powoli zmarszczy�a brwi. To nie... niezupe�nie... Co� jest nie tak. Niewidz�ce oczy. Oczy pi�kniejsze ni� wszystkie, kt�re widz�... Niewidz�ce oczy chwytaj�ce za serce w�a�nie dlatego, �e nie widz�... Czy uda�o si� to pokaza�, czy nie? Tak, uda�o si�, ale w tych oczach jest co� jeszcze. Co� niechcianego. Struktura jest w�a�ciwa, tak... ale sk�d wzi�o si� w nich to co� podst�pnego? Co� nasuwaj�cego my�l, �e dziewczyna ma prostacki, z�o�liwy umys�? Henrietta nie s�ucha�a paplaniny, ale to, co wpada�o jej w uszy, wysz�o spod palc�w i zosta�o uwiecznione w glinie. Henrietta wiedzia�a, �e nie uda si� tego zatrze�. Odwr�ci�a si� od rze�by. Mo�e to tylko gra wyobra�ni? Tak, z pewno�ci� wyobrazi�a to sobie. Rano wszystko b�dzie wygl�da�o inaczej. Jaki� cz�owiek jest wra�liwy - pomy�la�a z niezadowoleniem. Marszcz�c czo�o, przesz�a na drugi koniec pracowni i zatrzyma�a si� przed postaci� Czciciela. To jest udane. Doskona�y kawa�ek drewna gruszy z pi�knymi s�ojami. D�ugo go trzyma�a, zanim nada�a mu obecny kszta�t. Spojrza�a krytycznie na rze�b�. Tak, jest dobra. Henrietta by�a tego pewna. Od dawna nie zrobi�a nic r�wnie dobrego. Przeznaczy�a j� dla International Group. Tak, to powinno si� znale�� na wystawie. Uda�o si� pokaza� pokor�, silne mi�nie karku, pochylone ramiona, lekko uniesion� twarz z zatartymi rysami, poniewa� prawdziwe oddawanie komu� czci pozbawia cz�owieka osobowo�ci. Tak - uleg�o��, podziw i bezgraniczne oddanie, b�d�ce w rzeczywisto�ci ba�wochwalstwem. Henrietta westchn�a. Szkoda tylko - pomy�la�a - �e John si� tak rozz�o�ci�. Zaskoczy� j� ten gniew. U�wiadomi� jej co�, czego pewnie nie wie nawet sam John. - Nie wolno ci tego wystawi� - powiedzia� zdecydowanie. - Wystawi� to - odpar�a, r�wnie jak on zdecydowana. Wolnym krokiem wr�ci�a do Nauzykai. Nie ma tu nic - przekonywa�a sam� siebie - czego nie mo�na naprawi�. Zwil�y�a glin� i owin�a rze�b� wilgotnymi szmatami. Nauzykaa b�dzie musia�a zaczeka� do poniedzia�ku lub wtorku. Teraz nie trzeba si� spieszy�. Nagl�cy przymus znikn��. Najwa�niejsze p�aszczyzny s� ukszta�towane. Teraz trzeba cierpliwie wyko�czy� ca�o��. Czekaj� j� trzy szcz�liwe dni z Lucy, Henrym, Midge i... Johnem! Ziewn�a, przeci�gn�a si� jak kotka, z rozkosz� i zapami�taniem, rozci�gaj�c wszystkie mi�nie. Nagle poczu�a ogromne zm�czenie. Wzi�a gor�c� k�piel i po�o�y�a si�. Le��c w ��ku spojrza�a za okno i zobaczy�a pierwsze gwiazdy. Po chwili przesun�a spojrzenie na �wiat�o, kt�re pali�o si� przez ca�� noc; by�a to niewielka �ar�wka, pod�wietlaj�ca szklan� mask�, jej pierwsze dzie�o. Niezbyt odkrywcze - pomy�la�a. - Konwencjonalne. Ca�e szcz�cie - my�la�a Henrietta - �e cz�owiek dojrzewa... A teraz: spa�! Mocna kawa nie dzia�a�a na ni� pobudzaj�co, je�li Henrietta tego nie chcia�a. Dawno temu nauczy�a si� osi�ga� stan zoboj�tnienia na wszystko. Trzeba wybiera� my�li z miejsca, gdzie si� je przechowuje, i nie przytrzymuj�c �adnej z nich na si��, pozwoli� im przesypywa� si� mi�dzy palcami, nie koncentrowa� si� na �adnej. Musz� si� przesuwa�... Na ulicy kto� uruchomi� samoch�d, gdzie� daleko s�ycha� by�o krzyki i �miech. W stanie b�ogiej p�wiadomo�ci Henrietta s�ysza�a to wszystko. Samoch�d - pomy�la�a - ryczy jak tygrys... ��to-czarny - pasiasty jak niekt�re li�cie... li�cie i cienie... gor�ca d�ungla... w d� rzeki... szerokiej, tropikalnej rzeki... do morza i okr�t odp�ywa... s�ycha� gor�czkowe po�egnania; u Jej boku stoi John... ona i John; odp�ywaj�... b��kitne morze... przechodz� do jadalni, posy�a mu u�miech z drugiej strony sto�u... sala przypomina Maison Doree; biedny John si� z�o�ci... ch�odne nocne powietrze i samoch�d; zmienia biegi. Auto jest sprawne; wyje�d�aj� z Londynu... jad� Shovel Down... drzewa... drzewa oddaj� cze��... The Hollow... Lucy... John... John... choroba Ridgewaya... kochany John... Powoli Henrietta traci�a �wiadomo��, odp�ywaj�c w szcz�liwy niebyt. Nagle poczu�a niezadowolenie; nie daj�ce si� uciszy� poczucie winy. Musi co� zrobi�. Co�, czego wola�aby unikn��. Nauzykaa? Powoli, niech�tnie, Henrietta wsta�a z ��ka. Zapali�a �wiat�o, podesz�a do stojaka i zdj�a mokre szmaty. G�o�no wci�gn�a powietrze. To nie jest Nauzykaa, tylko Doris Saunders! Henrietta poczu�a nag�y skurcz serca. Naprawi� to, naprawi�... - zaklina�a sam� siebie. - Nie b�d� g�upia - powiedzia�a g�o�no. - Dobrze wiesz, co powinna� zrobi�. Je�li nie zrobi tego teraz, jutro zabraknie jej odwagi. Czu�a si� tak, jakby mia�a zabi� w�asne dziecko. To boli. Pewnie tak czuje si� kotka - pomy�la�a - kiedy urodzi chorego kociaka i musi go zadusi�. Zaczerpn�a powietrza, chwyci�a glin�, unios�a do g�ry i cisn�a ci�k� mas� do kosza. Sta�a chwil�, ci�ko dysz�c i przygl�da�a si� brudnym d�oniom. Nadal czu�a b�l. Powoli wytar�a r�ce. Wr�ci�a do ��ka. Czu�a dziwn� pustk�, ale by�a nieco spokojniejsza. Nauzykaa - pomy�la�a ze smutkiem - odesz�a na zawsze. Urodzi�a si�, zosta�a zepsuta i umar�a. To dziwne - my�la�a dalej - �e wszystko, co s�yszymy, ma na nas wp�yw, nawet je�li nie jeste�my tego �wiadomi. Nie s�ucha�a... Nie zwraca�a uwagi... Mimo to bezwarto�ciowa, z�o�liwa paplanina Doris s�czy�a si� do jej umys�u i kierowa�a prac� palc�w. To, co by�o Nauzykaa... Doris... jest teraz tylko kup� gliny; surowcem, z kt�rego wkr�tce powstanie co� innego. Mo�e taka w�a�nie jest natura �mierci - zastanawia�a si� sennie Henrietta. - To, co nazywamy osobowo�ci�, jest przez kogo� ukszta�towane; stanowi odzwierciedlenie czyjej� my�li. Czyjej? Boga? Chyba o to chodzi w "Peer Gyncie". "Gdzie jestem sob�, ca�o�ci�, prawdziwym cz�owiekiem? Gdzie jestem, z bo�ym znakiem na czole?" Czy tak si� czuje John? Wczoraj by� zm�czony i zniech�cony. Choroba Ridgewaya... W �adnej ksi��ce nie napisali, kim by� Ridgeway! �mieszne - pomy�la�a - ale chcia�abym wiedzie�... Choroba Ridgewaya. III John Christow siedzia� w swoim gabinecie. Mia� przed sob� przedostatni� pacjentk�. Wsp�czuj�cymi oczyma wpatrywa� si� zach�caj�co w kobiet�, kt�ra opisywa�a, wyja�nia�a, zag��bia�a si� w szczeg�y... Co jaki� czas ze zrozumieniem kiwa� g�ow�, zadawa� pytania, doradza�. Chora rozpromieni�a si�. Doktor Christow jest wspania�y! Zawsze zainteresowany, zatroskany. Sama rozmowa z nim przywraca cz�owiekowi si�y. John Christow przysun�� sobie jak�� kartk� i zacz�� pisa�. Trzeba b�dzie da� jej �rodek przeczyszczaj�cy. Ten nowy, ameryka�ski, �adnie opakowany w celofan; tabletki maj� ciekawy i niezwyk�y �ososiowy kolor. Lek jest bardzo drogi i trudno go dosta�; nie ka�da apteka ma go na sk�adzie. Pewnie trzeba b�dzie pojecha� a� na Wardour Street. To jej dobrze zrobi. Postawi j� na nogi. Miesi�c czy dwa b�dzie spok�j. Potem trzeba b�dzie wymy�li� co� nowego. Doktor nic nie m�g� dla niej zrobi�. S�aba fizycznie. Nie ma na to ratunku. Nie to, co stara Crabtree... Nudne przedpo�udnie. Op�acalne z finansowego punktu widzenia, ale nic wi�cej. Bo�e! Czuje si� strasznie zm�czony! Ma do�� chorowitych kobiet i ich niedomaga�. U�mierzanie cierpienia, przynoszenie ulgi - tylko tyle. Czasem zastanawia si�, czy warto to robi�. Wtedy przypomina sobie szpital pod wezwaniem �wi�tego Krzysztofa, d�ugi rz�d ��ek na oddziale Margaret Russel i pani� Crabtree, u�miechaj�c� si� do niego bezz�bnymi ustami. Rozumieli si� doskonale. Ona chcia�a walczy�; w przeciwie�stwie do bezsilnej, leniwej s�siadki z ��ka obok. Sta�a po jego stronie, chcia�a �y�. Chocia� tylko B�g jeden wie, dlaczego tak jej na tym zale�a�o. Mieszka�a w ubogiej dzielnicy, mia�a m�a pijaka i gromadk� niesfornych dzieci. Zaharowywa�a si�, szoruj�c pod�ogi w niezliczonych biurach. Ci�ka, nie ko�cz�ca si� praca i bardzo rzadko jakie� drobne przyjemno�ci. Jednak chcia�a �y�! Cieszy�a si� �yciem tak samo jak on, John Christow! Przyjemno�� sprawia�o jej samo �ycie, nie jego warunki. Czerpa�a rado�� z samego faktu istnienia. Ciekawa rzecz; nie da si� tego wyja�ni�. Pomy�la�, �e b�dzie musia� porozmawia� o tym z Henriett�. Wsta�, �eby odprowadzi� pacjentk� do drzwi. Ciep�o, przyja�nie, zach�caj�co u�cisn�� jej d�o�. W jego g�osie s�ycha� by�o zach�t�, zainteresowanie i sympati�. Kobieta wysz�a z gabinetu podniesiona na duchu, prawie szcz�liwa. Doktor Christow zawsze okazywa� jej wiele zainteresowania. Nie zd��y�a dobrze zamkn�� za sob� drzwi, a John Christow ju� o niej zapomnia�. Nawet kiedy by�a w gabinecie, prawie nie zwraca� na ni� uwagi. Robi� jednak to, co do niego nale�a�o. Dzia�a� jak automat. Mimo �e rozmowie z pacjentk� po�wi�ci� bardzo niewiele uwagi, kosztowa�a go ona wiele wysi�ku. Ilekro� doktor wyczuwa� w drugim cz�owieku s�abn�c� wol� �ycia, udziela� mu swojej energii. By� uzdrowicielem z powo�ania. Bo�e! - pomy�la�. - Jestem strasznie zm�czony. Musi przyj�� jeszcze jedn� pacjentk�. Potem czekaj� go dwa dni wolne od pracy. My�la� o nich z przyjemno�ci�. Z�ote li�cie z plamkami czerwieni lub br�zu; delikatny, wilgotny zapach jesieni; droga przez las, wygl�daj�cy tak, jakby sta� w ogniu; Lucy, niepowtarzalna i urocza osoba o umy�le wiecznie b��dz�cym po jakich� bezdro�ach. Henry i Lucy s� najlepszymi gospodarzami pod s�o�cem, a The Hollow najbardziej go�cinnym domem w ca�ej Anglii. W niedziel� p�jdzie z Henriett� do lasu. Wejd� na szczyt wzniesienia i b�d� spacerowali w�r�d drzew. W towarzystwie Henrietty zapomni, �e na �wiecie s� chorzy ludzie. Na szcz�cie -pomy�la� - Henriett� zawsze jest zdrowa. Nawet gdyby zachorowa�a - pomy�la�, odzyskuj�c nagle dobry humor - nic by mi o tym nie powiedzia�a. Jeszcze jedna pacjentka czeka za drzwiami. Powinien nacisn�� dzwonek, ale - nie wiedzie� dlaczego - odsuwa� ten moment, mimo �e by� ju� sp�niony. Obiad pewnie podano. Gerda i dzieci czekaj�. Trzeba si� pospieszy�. Mimo to nadal siedzia� bez ruchu. By� zm�czony; bardzo zm�czony. To dziwne uczucie narasta�o ju� od d�u�szego czasu. By�o �r�d�em nieustannej irytacji, z czego zdawa� sobie spraw�, chocia� nie potrafi� temu zaradzi�. Biedna Gerda - pomy�la� - musi wiele znosi�. Gdyby nie by�a tak uleg�a, gotowa wzi�� na siebie wszelk� win�, mimo �e zwykle to on by� winowajc�! Czasem irytowa�o go wszystko, co Gerda m�wi�a i robi�a; najbardziej - pomy�la� ze smutkiem - denerwuj�ce s� jej zalety. Jej cierpliwo��, altruizm i uleganie jego zachciankom dzia�a�y mu na nerwy. Gerda nigdy nie mia�a �alu o gwa�towne wybuchy gniewu, nigdy nie przedk�ada�a swoich upodoba� nad jego, nie pr�bowa�a nic zrobi� po swojemu. (Przecie� w�a�nie dlatego o�eni�em si� z ni� - my�la� John. - Na co si� teraz skar��? Po tamtych wakacjach na San Miguel...) Ciekawe, �e to, co irytowa�o go w Gerdzie, chcia�by znale�� w Henrietcie. W Henrietcie irytowa�o go... Nie, to niew�a�ciwe s�owo; budzi�o w nim gniew, nie irytacj�... Gniewa�a go jej nieodmienna prostolinijno�� w kontaktach z nim, stoj�ca w sprzeczno�ci z jej postaw� wobec reszty �wiata. Kiedy� powiedzia�: - Zdaje mi si�, �e nigdy nie zna�em wi�kszej k�amczuchy od ciebie. - Mo�e masz racj�. - Jeste� gotowa m�wi� ludziom wszystko, co chcieliby us�ysze�. - Mam wra�enie, �e to wa�ne. - Wa�niejsze od prawdy? - Znacznie wa�niejsze. - W takim razie, dlaczego mnie nie ok�amiesz od czasu do czasu? - Chcia�by�, �ebym to robi�a? -Tak. - Przykro mi, John, ale nie mog�. - Za�o�� si�, �e wiesz, co chcia�bym od ciebie czasem us�ysze�. Nie wolno mu teraz my�le� o Henrietcie. Zobaczy si� z ni� po po�udniu. Teraz musi zrobi� to, co do niego nale�y. Trzeba nacisn�� dzwonek i przyj�� ostatni� pacjentk�. Jeszcze jedna chorowita kobieta! Dziesi�� procent rzeczywistej choroby i dziewi��dziesi�t procent hipochondrii. C�, skoro jest gotowa s�ono zap�aci� za swoj� chorob�, niech si� ni� cieszy. B�dzie jak�� przeciwwag� dla pani Crabtree i jej podobnych. Nadal siedzia� bez ruchu. By� zm�czony; bardzo zm�czony. Mia� wra�enie, �e zm�czenie towarzyszy mu od dawna. Jest co�, czego pragnie ca�ym sercem... Nagle w jego g�owie pojawi�a si� my�l: "Chc� do domu". Zdziwi�o go to. Sk�d wzi�y si� te s�owa? Co znacz�? Dom? Nigdy nie mia� domu. Jego rodzice byli Anglikami, ale urodzili si� w Indiach. Johna Christowa wychowali krewni. Przekazywali go sobie z r�k do r�k jak sprz�t. Ka�de �wi�ta sp�dza� w innym domu. Pierwszym domem, kt�ry m�g� nazwa� w�asnym, by� obecny, na Harley Street. Czy gdy my�la� o domu, chodzi�o mu o ten budynek? Pokr�ci� g�ow�. Wiedzia�, �e nie. Obudzi�a si� w nim ciekawo�� lekarza. Co mog�o znaczy� zdanie, kt�re niespodziewanie pojawi�o si� w jego umy�le? "Chc� do domu". Musi by� co�... jaki� obraz... Przymkn�� oczy. Z pewno�ci� co� si� za tym musi kry�. Przed oczyma jego wyobra�ni stan�o b��kitne Morze �r�dziemne, palmy, kaktusy i ananasy; poczu� zapach rozgrzanego piasku i ch��d wody na rozpalonej sk�rze. San Miguel! By� zaskoczony i lekko zaniepokojony. Od lat nie my�la� o San Miguel. Nie chcia� tam wraca�. Ten etap �ycia nale�a� do przesz�o�ci. To by�o dwana�cie... czterna�cie... pi�tna�cie lat temu. Post�pi� s�usznie! Mia� absolutn� racj�! By� w Veronice �miertelnie zakochany, ale nie mieli szans na szcz�liw�, wsp�ln� przysz�o��. Veronica poch�on�aby go. By�a sko�czon� egoistk� i nawet si� z tym nie kry�a. Dosta�a w �yciu prawie wszystko, czego pragn�a, ale nie jego! Uciek� od niej. Mo�na powiedzie�, �e �le si� z ni� obszed�. M�wi�c wprost, porzuci� j�. John chcia� �y� po swojemu, a Veronica nigdy by mu na to nie pozwoli�a. Ona chcia�a u�ywa� �ycia maj�c Johna u boku jako mi�y dodatek. By�a zdumiona, �e nie zgodzi� si� na wyjazd do Hollywood. - Je�li koniecznie chcesz by� lekarzem, mo�esz tam zrobi� specjalizacj�. Uwa�am jednak, �e to zb�dne. Masz do�� na zaspokojenie swoich podstawowych potrzeb; do tego ja b�d� zarabia�a fur� pieni�dzy - powiedzia�a niezadowolona. - Lubi� sw�j zaw�d. B�d� wsp�pracowa� z Radleyem -odpar� wzburzony, z entuzjazmem typowym dla m�odego zapale�ca. Nazwisko Radleya wym�wi� z g��bokim podziwem. - Z tym staruszkiem, wiecznie za�ywaj�cym tabak�? -prychn�a Veronica. - Ten za�ywaj�cy tabak� staruszek - odpar� ze z�o�ci� John - prowadzi� nadzwyczaj wa�ne badania nad chorob� Pratta... - Kogo obchodzi choroba Pratta? - przerwa�a mu Veronica. - Kalifornia ma wspania�y klimat. Zwiedzanie �wiata jest bardzo przyjemne. Nie chcia�abym jecha� bez ciebie. Pragn� ci�, John... Jeste� mi potrzebny. W�wczas przedstawi� Veronice propozycj�, kt�r� ona uzna�a za zdumiewaj�c�: �eby zrezygnowa�a z wyjazdu do Hollywood, wysz�a za niego za m�� i osiad�a w Londynie. Roz�mieszy�o j� to. Bez wahania odpar�a, �e pojedzie do Hollywood, �e kocha Johna i �e John musi z ni� pojecha� jako jej m��. By�a pewna swojej urody i w�adzy nad nim. Zrozumia�, �e mo�e zrobi� tylko jedno, i zrobi� to. Napisa� w li�cie, �e zrywa zar�czyny. Bardzo cierpia�, by� jednak pewien, �e post�pi� m�drze. Wr�ci� do Londynu i podj�� prac� u boku Radleya. Rok p�niej po�lubi� Gerd�, pod ka�dym wzgl�dem r�n� do Veroniki. Drzwi otworzy�y si� i wesz�a Beryl Collins, sekretarka Johna. - Pani Forrester czeka. - Wiem - opar� kr�tko. - S�dzi�am, �e mo�e pan zapomnia�. Przesz�a przez pok�j do drugich drzwi. Christow milcz�c �ledzi� j� wzrokiem. Ca�kiem przeci�tna dziewczyna, ale bardzo staranna pracownica. Zatrudnia� j� ju� sz�sty rok. Nigdy nie pope�ni�a b��du, niczym si� nie ekscytowa�a, nie martwi�a i nigdy si� nie spieszy�a. Mia�a czarne w�osy, ziemist� cer� i zdecydowan� brod�. Zza grubych szkie� jej oczy przygl�da�y si� pracodawcy i reszcie �wiata z oboj�tn� uwag�. Chcia� takiej sekretarki: ca�kiem zwyczajnej i rzeczowej. Chocia� to nielogiczne, jednak czasem �a�owa� swojego wyboru. W powie�ci Beryl by�aby oddana swojemu doktorowi sercem i dusz�. Christow wiedzia� jednak, �e lody mi�dzy nimi nigdy nie zostan� prze�amane. Dziewczyna nie by�a sk�onna do po�wi�cenia czy oddania. Widzia�a w Christowie u�omnego cz�owieka. Jego osobowo�� nie robi�a na niej �adnego wra�enia; pozostawa�a g�ucha na jego wdzi�k. Czasem John mia� nawet w�tpliwo�ci, czy Beryl go lubi. Kiedy� s�ysza�, jak m�wi�a o nim przez telefon do swojej kole�anki: - Nie, nie zauwa�y�am, �eby nagle zrobi� si� bardziej samolubny ni� zwykle. Jest tylko bardziej niewra�liwy i niedelikatny. Wiedzia�, �e m�wi�a o nim. Przez ca�y dzie� nie dawa�o mu to spokoju. Denerwowa� go niezmienny entuzjazm Gerdy, ale i rzeczowa opinia Beryl wytr�ci�a go z r�wnowagi. Mam wra�enie - pomy�la� - �e ostatnio wszystko mnie denerwuje. Co� jest nie w porz�dku. Przem�czenie? By� mo�e. Nie! To tylko wym�wka. Stale rosn�ce zniecierpliwienie, zm�czenie i nerwowo�� musz� mie� g��bsz� przyczyn�. D�u�ej nie wytrzymam - pomy�la�. - Co� musi si� zmieni�. Co si� ze mn� dzieje? Chcia�bym uciec... Ledwo pomy�la� o ucieczce, zn�w pojawi�a si� ta sama, niezrozumia�a t�sknota. Chc� do domu... Do diab�a, jego dom jest tutaj, na Harley Street 404! W poczekalni siedzi pani Forester. M�cz�ca kobieta. Ma du�o pieni�dzy i du�o wolnego czasu, dzi�ki czemu mo�e po�wi�ca� swoim chorobom zbyt wiele uwagi. Kto� kiedy� powiedzia�: "Ci zamo�ni pacjenci, wyszukuj�cy u siebie najr�niejsze choroby, musz� by� bardzo m�cz�cy. Pewnie przyjemniej jest zajmowa� si� biedakami, kt�rzy id� do lekarza tylko w�wczas, gdy rzeczywi�cie co� im dolega". U�miechn�� si� pod nosem. To �mieszne, jak niekt�rzy idealizuj� Biedak�w przez wielkie B. Ch�tnie pokaza�by im star� pani� Pearstock, lecz�c� si� w pi�ciu szpitalach jednocze�nie, co tydzie� wynosz�c� od lekarzy po kilka butelek lekarstw: p�yn na kr�gos�up, syrop na kaszel, �rodki przeczyszczaj�ce, lekarstwa na poprawienie trawienia. "Czterna�cie lat bra�am to br�zowe lekarstwo, doktorze, i pomaga�o mi. Ale w zesz�ym tygodniu ten m�ody doktor przepisa� mi bia�e lekarstwo. Jest do niczego! Mam racj�, prawda, doktorze? M�wi�am, �e bior� to br�zowe lekarstwo od czternastu lat i musz� mie� parafin� w p�ynie i te br�zowe tabletki..." Mia� wra�enie, �e s�yszy j�kliwy g�os staruszki. Jest w doskona�ej formie, zdrowa jak rydz, nawet lekarstwa przyjmowane latami w niczym jej nie zaszkodzi�y. Pani Pearstock z Tottenham i pani Forrester z Park Lane Court niczym si� od siebie nie r�ni�. Wystarczy s�ucha�, pisz�c co� na drogim papierze albo na szpitalnej karcie (w przypadku pani Pearstock)... Bo�e! Jakie to wszystko m�cz�ce... B��kitne morze, delikatny zapach mimozy, gor�cy piasek... Pi�tna�cie lat temu. To ju� sko�czona sprawa. Tak; dzi�ki Bogu, sko�czy� z tym. Mia� do�� odwagi, �eby zerwa�. Odwagi? - spyta� z�o�liwie jaki� wewn�trzny g�os. - Nazywasz to odwag�? Zrobi� to, co by�o konieczne. Nie by�o mu �atwo. Do diab�a, cierpia� jak pot�pieniec. Ale zrobi� to, uwolni� si�, wr�ci� do domu i po�lubi� Gerd�. Ma ca�kiem zwyczajn� sekretark� i o�eni� si� ze zwyczajn� kobiet�. Przecie� tego w�a�nie chcia�. Mia� do�� pi�kno�ci. Widzia�, co osoba taka jak Veronica potrafi zrobi� ze swoj� urod�; widzia�, jaki mia�a wp�yw na ka�dego m�czyzn�, z kt�rym si� zetkn�a. Po Veronice pragn�� czego� bezpiecznego. Szuka� bezpiecze�stwa, spokoju, oddania - warto�ci trwa�ych. Szuka� Gerdy! Chcia� kobiety, kt�ra b�dzie patrzy�a na �wiat jego oczami, z pokor� przyjmie jego decyzje i nigdy nie b�dzie my�la�a samodzielnie... Kto powiedzia�, �e najwi�ksz� tragedi� w �yciu jest dosta� to, czego si� chcia�o? Ze z�o�ci� nacisn�� dzwonek. Trzeba si� zaj�� pani� Forrester. Zaj�o mu to pi�tna�cie minut. Kolejne pieni�dze zarobione bez wysi�ku. Zn�w s�ucha�, zadawa� pytania, podnosi� na duchu, wsp�czu� i udziela� swojej si�y. Zn�w wypisa� recept� na drogie lekarstwo. Kobieta, kt�ra wchodz�c do gabinetu sprawia�a wra�enie chorowitej i nerwowej, wysz�a pewniejszym krokiem, z zar�owionymi policzkami i uczuciem, �e �ycie mo�e jednak jest co� warte. John Christow rozsiad� si� wygodnie w fotelu. Teraz jest wolny. Mo�e p�j�� na g�r�, do Gerdy i dzieci. Przez dwa dni nie b�dzie musia� my�le� o chorobach i cierpieniach. Mimo to nie chcia�o mu si� ruszy�. Zn�w ogarn�o go to dziwne zm�czenie. IV W jadalni, w mieszkaniu po�o�onym nad gabinetem, siedzia�a Gerda Christow, wpatrzona w jagni�cy udziec. Czy powinna odes�a� piecze� do kuchni, �eby nie wystyg�a, czy te� raczej nie? Je�li John zabawi w gabinecie d�u�ej, mi�so wystygnie, a z sosu zrobi si� galareta. To b�dzie okropne. Jednak ostatni pacjent ju� wyszed� i John powinien zaraz przyj��. Je�li ode�le mi�so, trzeba b�dzie chwil� zaczeka�, zanim je zn�w przynios�, a John jest ostatnio taki niecierpliwy. "Powinna� wiedzie�, �e zaraz przyjd�..." W jego g�osie pojawi si� nuta ukrywanego znu�enia, kt�r� Gerda tak dobrze zna i kt�rej tak bardzo si� obawia. Mi�so, zbyt d�ugo trzymane w piekarniku, wyschnie, a John nie znosi twardego mi�sa. Z drugiej jednak strony nie lubi te� zimnego jedzenia. Teraz mi�so jest gor�ce i apetyczne. Jej my�li biega�y tam i z powrotem. By�a coraz bardziej nieszcz�liwa i zaniepokojona. Ca�y �wiat skurczy� si� do rozmiar�w jednego jagni�cego ud�ca, stygn�cego na p�misku. Siedz�cy po drugiej stronie sto�u dwunastoletni Terence powiedzia�: - Sole boru pal� si� zielonym p�omieniem, a sole sodu - ��tym. Gerda spojrza�a nad sto�em niewidz�cym wzrokiem na kwadratow�, piegowat� twarzyczk�. Nie mia�a poj�cia, o czym m�wi syn. - Wiedzia�a� o tym, mamo? - O czym, kochanie? - O solach. Gerda spojrza�a na st�. Tak, s�l i pieprz stoj� na swoim miejscu. Ca�e szcz�cie. W zesz�ym tygodniu Lewis zapomnia�a o soli i to bardzo zirytowa�o Johna. Zawsze by�o co�... - To jeden z test�w chemicznych - powiedzia� Terence rozmarzonym g�osem. - To bardzo interesuj�ce. Dziesi�cioletnia Zena o �licznej, bezmy�lnej twarzyczce, j�kn�a: - Chce mi si� je��. Nie mo�emy zacz��? - Za minutk�, kochanie. Musimy zaczeka� na tat�. - Mogliby�my ju� zacz�� - powiedzia� Terence. - Tacie to nie b�dzie przeszkadza�o. Wiesz, �e on je bardzo szybko. Gerda pokr�ci�a g�ow�. Pokroi� piecze�? Nigdy nie pami�ta�a, od kt�rej strony nale�y wbi� n�. Prawdopodobnie Lewis po�o�y�a go tam, gdzie nale�a�oby zacz��, ale czasem si� zapomina�a, a Johna z�o�ci�o, kiedy mi�so by�o ukrojone z niew�a�ciwej strony. Ilekro� - my�la�a z rozpacz� Gerda - robi� to sama, zawsze zaczynam od z�ej strony. Ach, sos ju� ca�kiem wystyg�. Na wierzchu zrobi�a si� b�onka, a John zaraz pewnie przyjdzie. Jej umys� pracowa� gor�czkowo, my�li biega�y w k�ko jak zwierz�ta w potrzasku. Tymczasem John Christow siedzia� w fotelu w gabinecie, d�oni� uderza� w st� i my�la� o tym, �e obiad pewnie ju� na niego czeka. Mimo to nie mia� si�y si� podnie��. San Miguel... b��kitne morze... zapach mimozy... gor�ce s�o�ce... piasek... rozpaczliwa mi�o�� i cierpienie... Bo�e, tylko nie to! - my�la�. - Nigdy wi�cej! Sko�czy�em z tym... Nagle po�a�owa�, �e w og�le zna� Veronic�, �e po�lubi� Gerd�, spotka� Henriett�... Pani Crabtree - pomy�la� - jest warta wi�cej ni� one wszystkie. To popo�udnie w zesz�ym tygodniu by�o wyj�tkowo ci�kie. By� zadowolony z jej reakcji. Wytrzymywa�a ju� 0,005, gdy nagle objawy intoksykacji niepokoj�co wzros�y, a reakcja DL by�a negatywna, chocia� powinna by� pozytywna. Staruszka, fioletowa na twarzy, oddycha�a z trudem i przygl�da�a mu si� z�o�liwie. - Zrobi�e� ze mnie morsk� �wink�, co, kochaniutki? Eksperymentujesz i tak dalej. - Postawimy pani� na nogi - odpar�, u�miechaj�c si� do niej. - Macie swoje sposoby, co? - odpowiedzia�a u�miechem. - Mnie to nie przeszkadza. Niech wam to wyjdzie na zdrowie. Niech doktor robi swoje. Komu� wreszcie si� uda, co? Kiedy zrobi�am sobie pierwsz� trwa��, by�am jeszcze dzieckiem. To by�o �atwe. Wygl�da�am jak Murzynka. Grzebienia si� nie da�o w�o�y� we w�osy. Ale zabaw� mia�am przedni�. Mo�e si� doktor mn� bawi�. Ja to wytrzymam. - �le si� czujemy, co? - Zbada� jej puls. Przekaza� ci�ko dysz�cej staruszce troch� swojej �yciowej si�y. - Ma doktor racj�. Czuj� si� okropnie. Co� nie tak wysz�o, prawda, doktorze? Niech si� doktor nie martwi i nie traci nadziei. Ja jeszcze niejedno wytrzymam! - Dzielna z pani kobieta. Chcia�bym, �eby wszyscy pacjenci byli tacy jak pani - powiedzia� z podziwem John Christow. - Ja po prostu chc� wyzdrowie�. Mamusia prze�y�a osiemdziesi�t osiem lat, a babcia mia�a dziewi��dziesi�t, kiedy wykitowa�a. Pochodz� z d�ugowiecznej rodziny. Odchodz�c od jej ��ka, czu� si� nieszcz�liwy. Miota�y nim w�tpliwo�ci i niepewno��. Taki by� pewien, �e wpad� na w�a�ciwy trop. Gdzie pope�ni� b��d? Jak zmniejszy� objawy intoksykacji i utrzyma� w�a�ciwy poziom hormon�w, jednocze�nie neutralizuj�c pankreatyn�... By� zbyt pewny siebie. S�dzi�, �e uda�o mu si� pokona� wszystkie trudno�ci. Tego dnia na schodach szpitala pod wezwaniem �wi�tego Krzysztofa ogarn�o go nagle wielkie zm�czenie. Poczu� nienawi�� do d�ugiej, powolnej, m�cz�cej pracy w klinice i pomy�la� o Henrietcie, ale nie jak o osobie, lecz o jej urodzie, �wie�o�ci, zdrowiu, promiennej �ywotno�ci i o delikatnym zapachu pierwiosnk�w w jej w�osach. Prosto ze szpitala pojecha� do Henrietty. Zadzwoni� do domu, �e wr�ci p�niej, poniewa� otrzyma� pilne wezwanie. Wszed� do pracowni, wzi�� Henriett� w ramiona i przytuli� tak mocno, jak jeszcze nigdy. W jej oczach dostrzeg� zdumienie. Uwolni�a si� z jego ramion i zaparzy�a mu kaw�. Krz�taj�c si� po pracowni, zarzuci�a go pytaniami. Chcia�a wiedzie�, czy przyjecha� prosto ze szpitala. Nie chcia� rozmawia� o pracy. Chcia� kocha� si� z Henriett� i zapomnie� o szpitalu, o pani Crabtree, chorobie Ridgewaya i o wszystkich swoich troskach. Odpowiada� jednak na jej pytania; najpierw niech�tnie, z czasem jednak coraz obszerniej. Po chwili zaczai spacerowa� od �ciany do �ciany, wyja�niaj�c wszystkie szczeg�y. Tylko raz czy dwa przerwa�, �eby jej co� wyja�ni�. - Widzisz, trzeba wywo�a� reakcj�... - Tak, wiem; reakcja DL musi by� pozytywna - powiedzia�a szybko Henrietta. - Rozumiem. M�w dalej. - Sk�d wiesz o reakcji DL? - spyta� zdenerwowany. - Kupi�am ksi��k�... - Jak� ksi��k�? Czyj�? Pokaza�a r�k� na niewielki stolik. John prychn�� lekcewa��co. - Scobell? Do niczego. Od samego pocz�tku b��dnie podszed� do zagadnienia. S�uchaj, skoro ju� chcesz czyta�, nie... - Chcia�am tylko rozumie� terminy, kt�rych u�ywasz -przerwa�a mu. - �eby� nie musia� sobie co chwila przerywa�, �eby mi wszystko wyja�ni�. M�w dalej. Rozumiem. - Dobrze - powiedzia� bez przekonania. - Ale pami�taj, �e Scobell nie ma racji. Wr�ci� do zasadniczego tematu i m�wi� przez dwie i p� godziny. Wspomina� kolejne nawroty, rozwa�a� rozmaite mo�liwo�ci, budowa� jakie� teorie. Nie zwraca� uwagi na Henriett�. Ilekro� jednak si� zawaha�, jej b�yskotliwa inteligencja pomaga�a mu w zrobieniu nast�pnego kroku, jakby z g�ry wiedzia�a, gdzie pojawi� si� w�tpliwo�ci. Zainteresowanie tematem od�y�o i John zn�w poczu� si� silny. Mia� racj�; jego teoria w zasadzie jest poprawna; symptomy zatrucia mo�na pokona� na wiele sposob�w. Nagle poczu� �miertelne zm�czenie. Wszystko by�o ju� jasne. Zabierze si� do tego jutro z samego rana. Zadzwoni do Neilla, ka�e mu po��czy� oba sposoby i sprawdzi�, jak to zadzia�a. Tak, trzeba tego spr�bowa�. Nie, John si� nie podda! - Jestem zm�czony - powiedzia� nieoczekiwanie. - Bo�e, jestem strasznie zm�czony. Run�� na ��ko i natychmiast zasn��. Kiedy si� obudzi�, zobaczy� nad sob� u�miechni�t� Henriett�. Przez okno wpada�y pierwsze promienie s�o�ca. Henrietta zaparzy�a herbat�. John odpowiedzia� u�miechem na jej u�miech. - Nie wysz�o to tak, jak planowali�my - powiedzia�. - Czy to wa�ne? - Nie. Jeste� bardzo mi�a, Henrietto. - Jego wzrok pow�drowa� ku p�ce z ksi��kami. - Skoro interesujesz si� tymi sprawami, dostarcz� ci lepszej lektury. - Nie interesuj� si� tymi sprawami. Interesuj� si� tob�, John. - Nie mo�esz czyta� Scobella. - Wzi�� do r�ki jego ksi��k�. - Ten cz�owiek jest szarlatanem. Henrietta za�mia�a si�. John nie