3236
Szczegóły |
Tytuł |
3236 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3236 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3236 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3236 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
AGATA CHRISTIE
TAJEMNICA WAWRZYN�W
(T�UMACZ: AGNIESZKA BIHL)
Cztery bramy ma miasto Damaszek...
Furtk� Przeznaczenia, Wrota Opuszczenia, Grot�
Kl�ski i Przycz�ek Strachu...
Nie przechod� nimi, Karawano, nie przechod�
ze �piewem.
Czy s�ysza�a�
T� cisze, gdy ptaki umilk�y, a jednak co�
kwili jak ptak?
James Elroy Flecker, Bramy Damaszku
KSI�GA I
ROZDZIA� PIERWSZY - DOTYCZ�CY G��WNIE KSI��EK
- Ksi��ki! - rzuci�a Tuppence.
Powiedzia�a to jakby z gniewem.
- Co m�wisz? - spyta� Tommy.
Tuppence spojrza�a na niego.
- Powiedzia�am "ksi��ki" - powt�rzy�a.
- Doskonale ci� rozumiem - stwierdzi� Tommy.
Przed Tuppence sta�y trzy olbrzymie pud�a. Wyj�to z nich mn�stwo ksi��ek, ale jeszcze wi�cej znajdowa�o si� w �rodku.
- A� trudno uwierzy� - powiedzia�a Tuppence.
- Chodzi ci o to, ile miejsca zajmuj�?
- W�a�nie.
- Chcesz postawi� wszystkie na p�kach?
- Nie wiem, czego chc� - wyzna�a Tuppence. - W tym ca�e nieszcz�cie. Nikt nie wie dok�adnie, co w�a�ciwie chce zrobi�. Och, m�j Bo�e - westchn�a.
- To zupe�nie do ciebie niepodobne - stwierdzi� jej m��. - K�opot z tob� zawsze polega� na tym, �e a� za dobrze wiedzia�a�, czego chcesz.
- Chodzi mi o to, �e zaczynamy si� starze� i, sp�jrzmy prawdzie w oczy, dopada nas reumatyzm, zw�aszcza gdy trzeba si� pozgina� - sam wiesz, �eby ustawi� co� na p�ce albo z niej �ci�gn��, albo kl�kn�� i zajrze� na doln�. Potem troch� trudno si� wyprostowa�.
- Tak, tak - przyzna� Tommy. - Przedstawi�a� nasze g��wne dolegliwo�ci. O nich chcia�a� porozmawia�?
- Nie. Chcia�am powiedzie�, �e ciesz� si�, �e by�o nas sta� na nowy dom, �e znale�li�my w�a�nie takie miejsce, w jakim chcieli�my zamieszka� i posiad�o��, o jakiej zawsze marzyli�my - po wprowadzeniu kilku zmian, oczywi�cie.
- Jak rozwalenie �cian co najmniej dw�ch pokoi - uzupe�ni� Tommy - i dobudowanie tego, co sama nazywasz werand�, a tw�j budowniczy loggi�. Dla mnie to ganek.
- B�dzie bardzo �adny - stwierdzi�a z uporem Tuppence.
- Chcia�a� powiedzie�, �e nie poznam go, kiedy sko�czysz?
- Wcale nie. Kiedy go zobaczysz, b�dziesz zachwycony i powiesz, �e masz m�dr� i uzdolnion� plastycznie �on�.
- Dobrze. Zapami�tam, co powinienem powiedzie�.
- Nie musisz. Nie b�dziesz m�g� si� powstrzyma�.
- A co to ma wsp�lnego z ksi��kami? - spyta� Tommy.
- Przywie�li�my dwa lub trzy pud�a. Sprzedali�my wszystkie, na kt�rych nam nie zale�a�o. Wzi�li�my tylko te, z kt�rymi naprawd� nie mogli�my si� rozsta�. No i oczywi�cie ci ludzie... nie pami�tam ich nazwiska... ci, kt�rzy sprzedali nam ten dom - nic chcieli zabiera� ze sob� wszystkiego i powiedzieli, �e je�li im dop�acimy, zostawi� par� mebli i ksi��ek, a my obejrzeli�my je...
- I cz�� kupili�my - doko�czy� Tommy.
- W�a�nie. Nie tyle, ile chcieli. Cz�� mebli by�a okropna. Na szcz�cie nie musieli�my ich kupowa�. Ale kiedy zobaczy�am ksi��ki, zw�aszcza te dla dzieci w salonie na parterze - znalaz�am w�r�d nich takie, kt�re niegdy� uwielbia�am. Nadal je uwielbiam. Niekt�re szczeg�lnie. I pomy�la�am, jaka to frajda zn�w je mie�. Na przyk�ad t� o Androklesie i Lwie. Czyta�am j�, kiedy , mia�am osiem lat. Napisa� j� Andrew Lang.
- Czy�by� by�a tak m�dra, by czyta� w wieku o�miu lat?
- Tak - potwierdzi�a Tuppence. - Umia�am czyta�, odk�d sko�czy�am pi��. W tamtych czasach ka�dy to potrafi�. Chyba nikt nawet nie musia� si� uczy�. To znaczy, kto� z doros�ych czyta� jak�� histori� na g�os, a tobie podoba�a si� tak bardzo, �e zapami�tywa�e�, gdzie od�o�ono ksi��k�, by potem wyj�� j� i obejrze�. Wkr�tce odkrywa�e�, �e sam umiesz czyta�, nie k�opocz�c si� o ortografi� i podobne szczeg�y. P�niej nie by�am ju� tak m�dra, bo nigdy nie nauczy�am si� poprawnie pisa�. Ale gdyby kto� wyt�umaczy� mi zasady pisowni, kiedy mia�am cztery lata, by�abym �wietna. Ojciec nauczy� mnie dodawa�, odejmowa�, no i oczywi�cie, mno�y�. Twierdzi�, �e tabliczka mno�enia to najbardziej po�yteczna umiej�tno�� w �yciu. Nauczy� mnie te� dzielenia.
- Musia� by� m�drym cz�owiekiem.
- Chyba nie by� wyj�tkowo m�dry. Ale za to bardzo, bardzo sympatyczny.
- Czy nie odbiegamy od tematu?
- No tak - przyzna�a Tuppence. - Wi�c jak m�wi�am, kiedy pomy�la�am, �e mog�abym zn�w czyta� o Androklesie i Lwie - to jedna z opowie�ci o zwierz�tach autorstwa Andrew Langa... Uwielbia�am je. I jeszcze opowiadanie Dzie� z mojego �ycia w Eton napisane przez ucznia tej szko�y. Nie wiem, czemu chcia�am je przeczyta�, ale chcia�am. To by�a jedna z moich ulubionych ksi��ek. Znalaz�am te� troch� klasyki i powie�ci pani Molesworth: Zegar z kuku�k�, Farm� Czterech Wiatr�w...
- No dobrze - przerwa� Tommy. - Nie musisz zdawa� mi pe�nego sprawozdania z literackich triumf�w swojego dzieci�stwa.
- Chodzi mi o to, �e teraz ju� nie mo�na tych ksi��ek kupi�. Czasem wychodz� wznowienia, ale zazwyczaj z uwsp�cze�nionym tekstem i nowymi obrazkami. Par� dni temu znalaz�am Alicj� w Krainie Czar�w i nie mog�am jej rozpozna�. Wygl�da�a dziwacznie. Niekt�re ksi��ki chcia�abym zatrzyma� na zawsze. Na przyk�ad powie�ci pani Molesworth i kilka starych ba�ni:
R�ow�, B��kitna i ��t� Ksi�g�, no i ca�e mn�stwo tych, kt�re polubi�am p�niej. Stameya Weymana i tak dalej. Tu zosta�o ich ca�kiem sporo.
- No tak - rzuci� Tommy. - Da�a� si� skusi�. Czu�a�, �e zakup si� op�aci.
- W�a�nie - powiedzia�a Tuppence. - Ale co mia�e� na my�li, m�wi�c "zach�d"?
- Powiedzia�em "zakup".
- Ach. My�la�am, �e si� nudzisz i wolisz obejrze� zach�d s�o�ca.
- Ale� sk�d - zaprzeczy� Tommy. - Bardzo mnie, interesuje to, co m�wisz. I powiedzia�em "zakup".
- Kupi�am je bardzo tanio. I s� teraz tu, razem z naszymi w�asnymi ksi��kami. Tylko �e mamy ich tyle, �e chyba nie zmieszcz� si� na p�lkach, kt�re zrobili�my. A tw�j pok�j? Mo�e zosta�o tam troch� miejsca?
- Nie - powiedzia� Tommy. - Nie zmieszcz� tam nawet w�asnych ksi��ek.
- Och, m�j Bo�e. Zawsze tak z nami jest. Jak s�dzisz, mo�e dobudujemy jeszcze jeden pok�j?
- Nie. Musimy oszcz�dza�. Ustalili�my to przedwczoraj. Pami�tasz?
- To by�o przedwczoraj - zauwa�y�a Tuppence. - Czas wszystko zmienia. Teraz zamierzam wstawi� na p�ki te ksi��ki, z kt�rymi naprawd� nie mog� si� rozsta�. A potem... potem przejrzymy pozosta�e i... mo�e jest gdzie� jaki� szpital dzieci�cy lub instytucja, kt�ra potrzebuje ksi��ek?
- Mo�emy je sprzeda� - zaproponowa� Tommy.
- Takich ksi��ek nikt chyba nie chcia�by kupi�. Nie mamy tu �adnych bia�ych kruk�w.
- A mo�e si� nam poszcz�ci - rzuci� Tommy.
- Miejmy nadziej�, �e znajdziemy nigdy nie wznawiany egzemplarz, kt�ry oka�e si� spe�nieniem marze� ka�dego mi�o�nika ksi��ki.
- Tymczasem musimy poustawia� ksi��ki na p�kach - powiedzia�a Tuppence - i, oczywi�cie, sprawdzi�, czy pami�tam wszystkie i czy chc� je zatrzyma�. Spr�buj� je z grubsza posortowa�. Osobno ksi��ki przygodowe, osobno ba�nie, ksi��eczki dla dzieci i opowiadania o szkole, w kt�rych uczniowie s� zawsze bardzo bogaci. Autorstwa L.T. Meade, jak s�dz�. I osobno ksi��ki, kt�re czytali�my Deborze, gdy by�a ma�a. Wszyscy kochali�my Kubusia Puchatka. Mieli�my jeszcze Mafii szara kur�, ale nie przepada�am za ni� za bardzo.
- Chyba si� przem�czasz - stwierdzi� Tommy. - Powinna� odpocz��.
- Za chwil�. Sko�cz� tylko t� cz�� pokoju, powstawiam tu ksi��ki...
- Pomog� ci - zaproponowa� Tommy. Podszed� do Tuppence, pchn�� pud�o tak, �e zawarto�� wysypa�a si� na zewn�trz, zebra� kilka ksi��ek w stos, podszed� do p�ki i wrzuci� je na ni�.
- U�o�� je wed�ug, wielko�ci, b�dzie wygl�da� schludniej - powiedzia�.
- Och, nie na tym polega segregowanie - zaprotestowa�a Tuppence.
- Na razie wystarczy. P�niej zrobimy to dok�adniej. Pouk�adamy je tak, �e b�dzie naprawd� �adnie. Posegregujemy je kt�rego� deszczowego dnia, kiedy nie b�dziemy mieli nic innego do roboty.
- Problem w tym, �e zawsze wymy�limy sobie co� innego do roboty.
- Tu zmie�ci si� jeszcze siedem ksi��ek. Zosta� mi tylko g�rny r�g. Podaj mi to drewniane krzes�o, dobrze? Jak my�lisz, ma na tyle mocne nogi, �ebym na nim stan��? U�o�y�bym ksi��ki na najwy�szej p�ce.
Ostro�nie wspi�� si� na krzes�o. Tuppence poda�a mu nar�cze ksi��ek. Uwa�nie ustawi� je na g�rnej p�ce. Katastrofa spotka�a dopiero trzy ostatnie, kt�re spad�y na pod�og�, trafiaj�c po drodze Tuppence.
- To boli! - zawo�a�a.
- Nic na to nie poradz�. Poda�a� mi za du�o.
- Wygl�da cudownie - oceni�a Tuppence, cofaj�c si� o krok. - Je�li postawisz te na przedostatniej p�ce, tam jest jeszcze miejsce, to b�dzie wszystko z pierwszego pud�a. �wietnie. Te, za kt�re zabra�am si� rano, nie s� nasze. Kupi�am je. Mo�e znajdziemy w nich skarby.
- Mo�e - zgodzi� si� Tommy.
- Na pewno. Czuj�, �e co� w nich znajd�. Co� wartego mn�stwo pieni�dzy.
- I co zrobimy? Sprzedamy znalezisko?
- Pewnie b�dziemy musieli - powiedzia�a Tuppence. - Cho�, oczywi�cie, mo�emy je zatrzyma� i pokazywa� znajomym. Nie tyle po to, �eby si� pochwali�, ale �eby powiedzie�: "Tak, mamy kilka interesuj�cych nabytk�w". Na pewno co� takiego znajdziemy.
- Co? Star�, ukochan� ksi��k�, o kt�rej zapomnia�a�?
- Nie ca�kiem. Co� zaskakuj�cego, zdumiewaj�cego. Co�, co zmieni nasze �ycie.
- Och, Tuppence, ale� ty masz wyobra�ni� - powiedzia� Tommy. - najprawdopodobniej znajdziemy co� kompletnie bezwarto�ciowego.
- Bzdura - odpar�a Tuppence. - Trzeba mie� nadziej�. To wspania�a rzecz: nadzieja. Przecie� wiesz. Ja zawsze spodziewam si� tego, co najlepsze.
- Wiem - powiedzia� Tommy. Westchn��. - Cz�sto tego �a�uj�.
ROZDZIA� DRUGI - CZARNA STRZA�A
Pani Tomaszowa Beresford od�o�y�a Zegar z kuku�k� pi�ra pani Molesworth na trzeci� p�k� od do�u. Sta�y tam inne ksi��ki tej autorki. Wyj�a Pok�j z gobelinem i spojrza�a na� z namys�em. A mo�e przeczyta Farm� Czterech Wiatr�w? Nie pami�ta�a jej tak dobrze jak Zegara z kuku�k� czy Pokoju z gobelinem. Wyci�gn�a r�k�... Tommy wr�ci nied�ugo.
Praca posuwa�a si� do przodu. Tak, z ca�� pewno�ci�. Gdyby tylko Tuppence nie zatrzymywa�a si� co troch�, by zdj�� z p�ki kolejnego starego ulubie�ca i poczyta�. Bardzo, mi�e zaj�cie, ale poch�ania�o czas. A kiedy Tommy zapyta� j� wieczorem, po powrocie do domu, jak idzie sprz�tanie, odpowiedzia�a: "Och, bardzo dobrze". Musia�a u�y� sporo taktu i finezji, by powstrzyma� go przed p�j�ciem na g�r� i sprawdzeniem, ile ksi��ek naprawd� pouk�ada�a. Remont zajmowa� wiele czasu. Tak to ju� by�o z przeprowadzk� do nowego domu - zawsze trwa�a d�u�ej, ni� zak�adano. A jeszcze ci wszyscy denerwuj�cy fachowcy. Na przyk�ad elektrycy: przychodzili najwyra�niej niezadowoleni z tego, co zrobili dzie� wcze�niej, rozk�adali si� na niemal ca�ej pod�odze i z radosnym wyrazem twarzy zastawiali coraz to nowe pu�apki na nieostro�n� pani� domu, kt�ra sz�a nie patrz�c pod nogi i w ostatniej chwili by�a ratowana przez nie dostrze�onego przedtem elektryka, grzebi�cego po omacku pod pod�og�.
- Czasami naprawd� �a�uj�; �e wyprowadzili�my si� Z Bartons Acre - stwierdzi�a wieczorem Tuppence.
- Przypomnij sobie pok�j sto�owy i strych. Przypomnij sobie, co sta�o si� z gara�em - odpar� Tommy. - Wiesz, �e prawie zawali� si� na samoch�d.
- Mogli�my za�ata� dach.
- Nie. Praktycznie musieliby�my wybudowa� nowy gara� albo wyprowadzi� si�. Pewnego dnia ten dom b�dzie bardzo �adny. Jestem pewien. A w ka�dym razie jest tu miejsce na wszystko, czego by�my chcieli.
- Kiedy m�wisz .."wszystko, czego by�my chcieli" - odpar�a Tuppence - masz na my�li rzeczy, kt�re chcemy gdzie� ustawi� i zatrzyma� na zawsze?
- Och, wiem, �e mamy ich za du�o. Zgadzam si� z tob� ca�ym sercem - powiedzia� Tommy.
W owej chwili Tuppence zastanowi�a si�, czy kiedykolwiek b�d� w stanie zrobi� z tym domem cokolwiek - to znaczy cokolwiek poza wprowadzeniem si�. Brzmia�o prosto, ale okaza�o si� skomplikowane. Cz�ciowo, oczywi�cie, przez ksi��ki.
- Gdybym by�a mi�ym, typowym dla dzisiejszych czas�w dzieckiem - odezwa�a si� Tuppence - nie nauczy�abym si� czyta� z tak� �atwo�ci�. Dzisiejsze cztero-, pi�cio- i sze�ciolatki nie potrafi� czyta�, zanim nie sko�cz� dziesi�ciu czy jedenastu lat. Nie rozumiem, dlaczego to by�o takie proste dla nas. Wszyscy potrafili�my czyta�. Ja i m�j s�siad Martin, Jennifer, kt�ra mieszka�a przy tej samej ulicy, Cyril i Winifred. Wszyscy. Nie m�wi�, �e znali�my zasady ortografii, ale mogli�my przeczyta� wszystko, na co przysz�a nam ochota. Nie wiem, jak si� tego nauczyli�my. Pewnie pytaj�c doros�ych. Z plakat�w i reklam ��ciop�dnych pigu�ek Cartera. Czytali�my stoj�ce przy torach og�oszenia, kiedy poci�g doje�d�a� do Londynu. To by�o pasjonuj�ce. Zawsze zastanawia�am si�, co to za pigu�ki. Och, m�j Bo�e, powinnam my�le� o tym, co robi�.
Wyci�gn�a kolejne ksi��ki. Min�y trzy kwadranse, kiedy poch�on�a j� najpierw Alicja po drugiej stronie lustra, w polem Nieznane historie Charlotty Yong. Przerzuci�a opas�y, podniszczony egzemplarz �a�cucha stokrotek.
- Musz� to znowu przeczyta� - powiedzia�a na g�os. Pomy�le� tylko, �e min�y ca�e lata, odk�d to ostatni raz czyta�am. Och, ale� to by�o ekscytuj�ce: zastanawia� nie, czy Norman zostanie dopuszczony do konfirmacji. Do tego Ethel i... jak nazywa� si� ten dom? Coxwell? I kwiatowa Flora. Ciekawe, dlaczego wtedy ka�dy by� �wiatowy i dlaczego tak to krytykowano? A jacy my jeste�my? Czy s�dzisz, �e jeste�my �wiatowi?
- S�ucham pani�?
- Och. nic takiego - powiedzia�a Tuppence, ogl�daj�c ile na swojego wiernego lokaja, kt�ry w�a�nie stan�� w drzwiach.
- My�la�em, �e mnie pani wzywa�a. Dzwoni�a pani, prawda?
- W�a�ciwie nie - odpar�a Tuppence. - Poci�gn�am za sznurek, kiedy wchodzi�am na krzes�o, �eby si�gn�� po ksi��k�.
- Czy mog� w czym� pom�c?
- Bardzo bym chcia�a. Wci�� spadam z tych krzese�. Jedne maj� krzywe nogi, inne s� �liskie.
- Szuka pani jakiej� szczeg�lnej ksi��ki?
- Nie mog� poradzi� sobie z trzeci� p�k�. Trzeci� od g�ry. Nie wiem, jakie ksi��ki na niej stoj�.
Albert wszed� na krzes�o i otrz�saj�c ksi��ki z kurzu, jaki si� na nich zebra�, podawa� je kolejno na d�. Tuppence odbiera�a ka�d� z zachwytem.
- Och, niemo�liwe! Zapomnia�am ju� o nich. O, tutaj jest Amulet, a tu Psamayad. I jeszcze Nowi poszukiwacze skarb�w. Uwielbia�am je. Nie, nie odk�adaj ich jeszcze na p�k�, Albercie. Najpierw musze je przeczyta�. Mo�e cho� jedn� lub dwie. A to co? Niech sprawdz�. Czerwona kokarda. A tak, to powie�� historyczna. Pasjonuj�ca. A obok Pod czerwona wst�ga. I mn�stwo Stanleya Weymana. Cale tomy. Oczywi�cie, czyta�am go, kiedy mia�am dziesi�� czy jedena�cie lat. Nie powinnam si� dziwi�, je�li natrafi� na Wi�nia na zamku Zenda. - Westchn�a z przyjemno�ci na to wspomnienie. - Wi�zie� na zamku Zenda. Wprowadzenie do powie�ci historycznej. Mi�o�� ksi�niczki Flavii. Kr�l Rurytanii. Rudolph Rassendyll, tak si� jako� nazywa� �ni�am o nim po nocach.
Albert wr�czy� jej kolejne ksi��ki.
- Tak - m�wi�a Tuppence. - Tak jest o wiele lepiej. A to starsze ksi��ki. Musz� je postawi� razem. Niech spojrz�. Co my tu mamy? Wyspa skarb�w. Mi�a lektura, ale czyta�am j� ju� par� razy i widzia�am chyba dwie wersje filmowe. Nie lubi� ich ogl�da�, nigdy nie wydaj� si� takie, jak powinny. O! A to Porwany za m�odu. Tak, zawsze lubi�am t� ksi��k�.
Albert wyprostowa� si�. Wzi�� za du�o tom�w i Katriona spad�a prosto na g�ow� Tuppence.
- Przepraszam pani�. Bardzo mi przykro.
- Wszystko w porz�dku, nic mi si� nie sta�o. Katriona. Tak. Jest tam jeszcze co� Stevensona?
Albert wr�czy� jej kolejne ksi��ki ju� ostro�niej. Tuppence wyrwa� si� okrzyk absolutnego zachwytu.
- Niech mnie! Czarna strza�a! To jedna z pierwszych ksi��ek, kt�re czyta�am. Ty pewnie jej nie znasz, Albercie. To znaczy wtedy jeszcze si� nie urodzi�e�, prawda? Niech pomy�le. Niech tylko pomy�l�. Czarna strza�a. Tak, oczywi�cie, to ten obraz na �cianie i oczy - prawdziwe oczy - patrz�ce przez oczy namalowane na p��tnie. Wspania�a historia. Przera�aj�ca. Och, tak. Czarna strza�a. O czym to by�o? A, tak: o kocie? Mo�e psie? Nie. "Kot, szczur i pies Lovell trz�s� ca�� Angli�, a wszyscy siedz� pod wieprzem kanali�". Zgadza si�. Wieprz to oczywi�cie Ryszard III. Dzisiaj wszyscy pisz�, �e tak naprawd� by� wspania�y, �e nie by� zbrodniarzem. Ale ja w to nie wierz�. Tak jak Szekspir. Przecie� swoj� sztuk� zacz��, wk�adaj�c w usta Ryszarda s�owa: "Postanowi�em na �otra si� zmieni�". Tak. Czarna strza�a.
- Co� jeszcze, prosz� pani?
- Nie, dzi�kuj� ci, Albercie. Jestem ju� zbyt zm�czona, by dalej to ci�gn��.
- Tak jest. Przy okazji, pan Beresford dzwoni�, by przekaza�, �e sp�ni si� p� godziny.
- Nic nie szkodzi - powiedzia�a Tuppence.
Usiad�a w fotelu z Czarna strza�� w r�ku, otworzy�a j� i zatopi�a si� w tre�ci.
- M�j Bo�e - powiedzia�a. - Cudowna rzecz. Zapomnia�am tyle, �e z przyjemno�ci� zn�w j� przeczytam. Pasjonuj�ca lektura.
Zapad�a cisza. Albert wr�ci� do kuchni. Tuppence odchyli�a si� na oparcie. Czas p�yn��. Pani Beresford, skulona w podniszczonym fotelu, odnajdywa�a przyjemno�ci m�odych lat, poch�oni�ta Czarna strza�� Roberta Louisa Stevensona.
Czas mija� r�wnie� w kuchni. Albert manipulowa� przy piekarniku. Przed domem zatrzyma� si� samoch�d i lokaj wyszed� na zewn�trz kuchennymi drzwiami.
- Mam wstawi� go do gara�u, prosz� pana?
- Nic - odpar� Tommy. - Sam to zrobi�. Na pewno jeste� zaj�ty przygotowywaniem obiadu. Czy bardzo si� sp�ni�em?
- Nie, prosz� pana. Mniej wi�cej tyle, ile pan m�wi�. Nawet jest pan troch� wcze�niej.
- Och. - Tommy wysiad� z samochodu i wszed� do kuchni, zacieraj�c d�onie. - Ale� zi�b! Gdzie Tuppence?
- Pani jest na g�rze, z ksi��kami.
- Co? Dalej te nieszcz�sne ksi��ki?
- Tak. Dzi� zrobi�a o wiele wi�cej, cho� wi�kszo�� czasu sp�dzi�a czytaj�c.
- O rany - westchn�� Tommy. - No dobrze, Albercie. Co dzi� jemy?
- Filety z fl�dry z cytryn�, prosz� pana. Zaraz sko�cz�.
- Dobrze. Niech b�dzie za kwadrans. Najpierw chc� si� umy�.
Na g�rze Tuppence nadal siedzia�a w fotelu, zatopiona w Czarnej strzale. Lekko marszczy�a czo�o. Natrafi�a na co� dziwnego. Powiedzia�aby, �e kto� ingerowa� w tre�� ksi��ki. Strona, do kt�rej dosz�a - rzuci�a szybko okiem: sze��dziesi�ta czwarta czy pi�ta? Nie widzia�a. W ka�dym razie, kto� podkre�li� niekt�re s�owa. Ostatni kwadrans sp�dzi�a na ich studiowaniu. Nie rozumia�a, dlaczego to zrobiono. To nie by�y s�owa z jednego akapitu, tworz�ce cytat. Najwyra�niej wybrano je na chybi� trafi� i zaznaczono czerwonym tuszem. Przeczyta�a szeptem: "Matcham nie m�g� powstrzyma� okrzyku. Dick drgn�� ze zdziwienia i kotew wy�lizgn�a mu si� z palc�w. Porwali si� na nogi, j�li obluzowywa� w pochwach miecze lub sztylety. Ellis podni�s� r�k�. Bia�ka oczu �ysn�y w ogorza�ej twarzy. - Ch�opcy! - zawo�a�..." - Tuppence potrz�sn�a g�ow�. To nie mia�o sensu. �adnego sensu.
Podesz�a do sto�u, na kt�rym trzyma�a przybory do pisania i wzi�a kilka kartek, przys�anych przez firm� papiernicz� z pro�b�, by wybrali papier, na kt�rym ma pojawi� si� nadruk z ich nowym adresem: Wawrzyny.
- G�upia nazwa - stwierdzi�a Tuppence - ale je�li j� zmienimy, �aden list do nas nie dojdzie.
Spisa�a wszystkie s�owa. U�wiadomi�a sobie co�, czego nie dostrzeg�a przedtem.
- To wszystko zmienia - powiedzia�a. Sprawdzi�a litery.
- A wi�c tu jeste� - us�ysza�a raptem g�os Tommy'ego. - Obiad gotowy. Jak tam twoje ksi��ki?
- Zdumiewaj�ce - rzuci�a Tuppence. - Przedziwne.
- Co si� sta�o?
To Czarna strza�a Stevensona. chcia�am j� przeczyta�. Wszystko by�o w porz�dku, a potem natrafi�am na stron� ze s�owami podkre�lonymi czerwonym tuszem.
- Przecie� tak si� czasem, robi - powiedzia� Tommy. - To znaczy nie zawsze czerwonym tuszem. Ale przecie� czasem sami co� podkre�lamy, je�li chcemy zapami�ta� jaki� cytat. Na pewno wiesz, o co mi chodzi.
- Wiem, ale to nie tak. To s� litery.
- Co to znaczy: litery?
- Podejd� tu - poprosi�a Tuppence.
Tommy zbli�y� si� i usiad� na por�czy fotela. Przeczyta�; "Matcham nie m�g� powstrzyma� okrzyku i natychmiast st�umi� a nawet drgn�� ze zdziwienia i wy�lizgn�a mu si� z palc�w dla zgromadzonej na... - nie mog� przeczyta� - murawie zgrai by�a spodziewanym has�em. Porwali si� na nogi j�li doci�ga� pas�w i obluzowywa� w pochwach miecze lub sztylety". To bez sensu - stwierdzi�.
- Tak - zgodzi�a si� Tuppence. - Tak najpierw pomy�la�am: bez sensu. Ale to nie jest bezsens, Tommy.
Z do�u dobieg� ich d�wi�k dzwonka.
- Obiad na stole.
- Niewa�ne - powiedzia�a Tuppence. - Musz� ci to powiedzie�. Za szczeg�y zabierzemy si� p�niej, ale to naprawd� niezwykle. Musz� ci to natychmiast pokaza�.
- No dobrze. Trafi�a� na jakie� bezwarto�ciowe odkrycie?
- Nie. Widzisz, wypisa�am wszystkie litery. M z pierwszego s�owa: "Matcham". Podkre�lono M i A. potem s� trzy, trzy lub cztery s�owa. Nie po kolei. Wybrano je na chybi� trafi�, jak sadz�, i podkre�lono poszczeg�lne litery. Kto� potrzebowa� tylko liter. Widzisz? Tu mamy R z "powstrzyma�" i Y z "okrzyku", dalej J ze "zgromadzonej", O z "podni�s�", R z "r�ki", D z "Daniel" i z tego samego s�owa A, N z "komina"...
- Na mi�o�� bosk� - przerwa� jej Tommy. - Przesta�!
- Poczekaj. Musz� to odkry�. Widzisz, wszystko sobie spisa�am. Rozumiesz, co to jest? Je�li wybierzesz same litery i spiszesz je po kolei na kartce, widzisz, co tworz� razem z tymi, kt�re zapisa�am wcze�niej? MARY. Te cztery podkre�lono.
- I co to ma znaczy�?
- Mary.
- Dobrze - zgodzi� si� Tommy. - To znaczy Mary. Kto� nazywa� si� Mary. Pewnie jakie� dziecko z bujn� wyobra�nia, kt�re chcia�o zaznaczy�, �e to jej ksi��ka. Ludzie cz�sto podpisuj� ksi��ki swoim nazwiskiem.
- Dobrze. Mary. A nast�pne s�owo z podkre�lonych liter - ci�gn�a Tuppence - to JORDAN.
- Sama widzisz: Mary Jordan. To ca�kiem normalne. Znasz jej nazwisko. Nazywa�a si� Mary Jordan.
- Ale ta ksi��ka nie nale�a�a do niej. Na pierwszej stronie napisano dziecinnym pismem "Alexander". Chyba Alexander Parkinson.
- Niech b�dzie. Czy to ma jakie� znaczenie?
- Oczywi�cie - powiedzia�a Tuppence.
- Chod�my na d�. Jestem g�odny.
- Powstrzymaj si� jeszcze. Przeczytam ci tylko kolejny fragment, do ko�ca podkre�le�. A w ka�dym razie do ko�ca podkre�le� na czterech nast�pnych stronach. Liter nie zaznaczano metodycznie - w wybranych wyrazach nie ma nic szczeg�lnego. Chodzi tylko o pojedyncze litery. Mamy wi�c Mary Jordan. Dobrze. A wiesz, jakie s� cztery nast�pne s�owa? "Nie umar�a nat�raln� �mierci�." Powinno by� "naturaln�", ale pewnie kto� nie wiedzia�, �e to si� pisze przez "u". I co? "Mary Jordan nie umar�a naturaln� �mierci�". Rozumiesz? A nast�pne zdanie brzmi: "To by�o jedno z nas i chyba wiem. kto". To wszystko. Nic wi�cej nie znalaz�am. Ale to do�� ekscytuj�ce, prawda?
S�uchaj no, Tuppence, nie zamierzasz chyba robi� z tego historii, co? - spyta� Tommy.
- Co to znaczy "historii"?
- Nie zaczniesz twierdzi�, �e odkry�a� jak�� tajemniej
- Dla mnie to jest tajemnica - stwierdzi�a Tuppence. - "Mary Jordan nie umar�a naturaln� �mierci�. To by�o jedno z nas i chyba wiem, kto". Tommy, musisz przyzna�, �e to bardzo intryguj�ce.
ROZDZIA� TRZECI - WIZYTA NA CMENTARZU
- Tuppence! - zawo�a� Tommy, wchodz�c do domu. Bez odpowiedzi. Z rozdra�nieniem wbieg� po schodach na g�r�. Id�c po�piesznie korytarzem na pierwszym pi�trze, niemal wsadzi� nog� w dziur� ziej�c� w pod�odze i zakl��.
- Ci przekl�ci elektrycy!
Kilka dni wcze�niej mia� podobny k�opot. Elektrycy zacz�li pracowa� pe�ni �yczliwego optymizmu, obiecuj�c, �e szybko sko�cz�. "Wszystko idzie dobrze - twierdzili. - Wr�cimy po po�udniu". Ale nic wr�cili. Tommy nie by� w�a�ciwie zdziwiony. Przywyk� ju� do systemu pracy w bran�y budowlanej, elektrycznej, gazowej. Fachowcy zjawiali si�, sprawiali wra�enie efektywnych, rzucali optymistyczne uwagi i wychodzili, by co� przynie��. Ju� nie wracali. Tommy dzwoni� do nich, ale zawsze dodzwania� si� pod z�y numer. A je�li dodzwoni� si� pod dobry, okazywa�o si�. �e cz�owiek, o kt�rego pyta�, wcale nie pracuje w tej bran�y, jaka by ona nie by�a. Pozostawa�o jedynie zachowa� ostro�no�� i omija� dziury, nie skr�ca� sobie kostek i nie uszkadza� innych cz�ci cia�a. Tommy ba� si� o Tuppence. Sam mia� wi�cej do�wiadczenia. Poza tym uwa�a�, �e Tuppence by�a bardziej ni� on nara�ona na to, �e sparzy si� czajnikiem lub dotknie rozgrzanego piekarnika. Ale gdzie� ona jest? Zawo�a� ponownie.
- Tuppence! Tuppence!
Martwi� si� o ni�. Nale�a�a do os�b, o kt�re trzeba si� martwi�. Wychodz�c z domu, dawa� jej ostatnie pouczenia, a ona obiecywa�a, �e post�pi dok�adnie wed�ug udzielanych rad. Nie, nie wyjdzie, chyba tylko po to, �eby kupi� p� funta mas�a, a to przecie� nie jest niebezpieczne, prawda?
- Mo�e by� niebezpieczne, je�li to ty kupujesz mas�o - zauwa�y� Tommy.
- No nie - zaprotestowa�a. Tuppence. - Nie b�d� idiot�.
- Nie jestem. Reaguj� jak m�dry i uwa�ny m��, kt�ry dba o swoj� ulubion� w�asno��. Nie wiem, dlaczego...
- Poniewa� - przerwa�a mu Tuppence - jestem tak czaruj�ca, �liczna, poniewa� taki dobry ze mnie kompan i tak si� o ciebie troszcz�.
- To te�, mo�liwe - powiedzia� Tommy - ale sam u�o�y�bym inn� list�.
Chyba by mi si� nie spodoba�a - stwierdzi�a Tuppence. - Raczej nie. My�l�, �e nadal masz do mnie par� starych �al�w. Ale nie martw si�. Wszystko b�dzie dobrze. Wystarczy, �e zawo�asz mnie, kiedy wr�cisz do domu.
No i gdzie teraz jest?
- Ma�a diablica - mrukn�� Tommy. - Wysz�a gdzie�.
Wszed� do pokoju, w kt�rym znalaz� j� poprzedniego dnia. Mo�e czyta nast�pn� ksi��k� dla dzieci. I znowu ekscytuje si� s�owami, kt�re jakie� g�upie dziecko podkre�li�o czerwonym tuszem. Jest na tropie Mary Jordan, kimkolwiek by�a. Mary Jordan, kt�ra nie zmar�a naturaln� �mierci�. Nie m�g� oprze� si� my�lom. Zastan�wmy si�: ludzie, kt�rzy sprzedali im ten dom, nazywali Jones. Nic mieszkali w nim d�ugo: trzy lub cztery lata. W takim razie dziewczynka z ksi��ki Stevensona �y�a tu jeszcze wcze�niej. Tak czy inaczej, Tuppence nie by�o w pokoju. Na wierzchu nie le�a�a �adna ksi��ka, kt�ra chwil� wcze�niej wzbudzi�a jej zainteresowanie.
- Gdzie, u diab�a, ona jest? - pomy�la� g�o�no Tommy.
Zszed� na d�, wo�aj�c kilkakrotnie. Bez efektu. Sprawdzi� wieszak w holu. Ani �ladu p�aszcza Tuppence. A wi�c wysz�a. Dok�d? I gdzie jest Hannibal? Innym tonem zacz�� wo�a� Hannibala.
- Hannibal! Hannibal! Chod��e, piesku!
�adnej reakcji.
C�, uzna� Tommy, w ka�dym razie zabra�a ze sob� Hannibala.
Nie wiedzia�, czy to lepiej czy gorzej. Na pewno Hannibal nie dopu�ci, by Tuppence sta�a si� jaka� krzywda. Pytanie brzmia�o: czy Hannibal zrobi jaka� krzywd� innym? Zachowywa� si� przyja�nie, gdy zabierano go w go�ci, lecz ludzie, kt�rzy chcieli odwiedzi� Hannibala, kt�rzy przychodzili do domu. w kt�rym mieszka�, automatycznie stawali si� podejrzani, By� got�w p�j�� na najwi�ksze ryzyko i jednocze�nie szczeka� i gry��, gdy tylko uzna� to za konieczne. Gdzie si� wszyscy podziali?
Tommy przeszed� kawa�ek ulic�, ale nie dostrzeg� nigdzie ma�ego czarnego psa i kobiety �redniego wzrostu w czerwonym p�aszczu. Wreszcie, do�� z�y, wr�ci� do domu.
Poczu� ca�kiem smakowity zapach. Poszed� szybko do kuchni. Tuppence odwr�ci� si� od piekarnika i pos�a�a mu powitalny u�miech.
- Ci�gle si� sp�niasz - powiedzia�a. - To potrawka. �adnie pachnie, nie s�dzisz? Tym razem wrzuci�am kilka nietypowych sk�adnik�w. W ogrodzie ros�y jakie� zio�a. Mam nadziej�, �e to by�y zio�a.
- Je�li nie zio�a, to prawdopodobnie wilcza jagoda i naparstnica udaj�ca co� niewinnego. Gdzie� ty by�a?
- Zabra�am Hannibala na spacer.
W tej chwili Hannibal da� o sobie zna�. Pop�dzi� do Tommy'ego i powita� go z takim zapa�em, �e niemal zwali� go z n�g. Hannibal by� ma�ym czarnym psem ze l�ni�c� sier�ci� i intryguj�cymi ja�niejszymi �atami na grzbiecie i po obu stronach pyska. Jako terier z idealnym rodowodem uwa�a� si� za o wiele bardziej wyrafinowanego i arystokratycznego ni� wszystkie psy, kt�re spotyka�.
- O rany! Szuka�em was. Gdzie poszli�cie? Pogoda nie jest zbyt �adna.
- Rzeczywi�cie. Mg�a i wilgo�. Ale� jestem zm�czona.
- Gdzie poszli�cie? Do sklepu?
- Nie, dzi� zamykaj� wcze�niej. Posz�am na cmentarz.
- Brzmi przygn�biaj�co - oceni� Tommy. - Czemu chcia�a� i�� na cmentarz?
- Posz�am obejrze� par� nagrobk�w.
- Do�� przygn�biaj�ce zaj�cie. Hannibal dobrze si� bawi�?
- Musia�am go wzi�� na smycz. Ko�o ko�cio�a kr��y� kto� wygl�daj�cy na ko�cielnego i pomy�la�am, �e m�g�by nie polubi� Hannibala... zreszt� nie wiadomo, czy Hannibal polubi�by jego, a ja nie chcia�am, by ludzie z miejsca si� do nas uprzedzili.
- Czego szuka�a� na cmentarzu?
- Chcia�am zobaczy�, kim byli pogrzebani tam ludzie. Jest ich cale mn�stwo, to znaczy grob�w. Niekt�re s� bardzo stare, jeszcze z dziewi�tnastego wieku, a ze dwa s� nawet starsze, cho� napis na pomnikach star� si� i nie mog�am odczyta� dat.
- Nadal nie rozumiem, po co tam posz�a�.
- �eby przeprowadzi� dochodzenie - wyja�ni�a Tuppence.
- Dochodzenie? W jakiej sprawie?
- Chcia�am sprawdzi�, czy na cmentarzu le�� jacy� Jordanowie.
- Dobry Bo�e! Wci�� ta ksi��ka? Szuka�a�...
- Mary Jordan zmar�a. Mamy ksi��k�, w kt�rej napisano, �e nie zmar�a naturaln� �mierci�. Musi by� gdzie� pogrzebana, prawda?
- Bezsprzecznie - zgodzi� si� Tommy. - Chyba �e pochowano j� w ogrodzie.
- To niezbyt prawdopodobne. Informacj� zostawi�o jakie� dziecko... ch�opiec imieniem Alexander. By� dumny ze swojego sprytu, z tego, �e odkry�, i� �mier� Mary nie by�a naturalna. Je�li tylko on to odkry�... i nikt poza nim... a tak przypuszczam... Chodzi mi o to, �e pewnie umar�a, pogrzebano j� i nikt nie powiedzia�...
- �e dokonano morderstwa - podsun�� Tommy.
- Mniej wi�cej. Otruto j�, uderzono w g�ow�, zepchni�to ze ska�y lub przejechano samochodem albo... przychodzi mi na my�l tysi�c sposob�w.
- Tego jestem pewien - stwierdzi� Tommy. - Dobrze przynajmniej, �e masz dobre serce, Tuppence. Nie mordowa�aby� ludzi tylko dla zabawy.
- Ale na cmentarzu nie by�o grobu Mary Jordan. Ani nikogo o tym nazwisku.
- Musia�o ci� to rozczarowa�. Czy to, co gotujesz, jest ju� gotowe? Jestem strasznie g�odny. �adnie pachnie.
- Gotowe pod ka�dym wzgl�dem - odpar�a Tuppence. - Jak tylko si� umyjesz, siadamy do sto�u.
ROZDZIA� CZWARTY - MN�STWO PARKINSON�W
- Mn�stwo Parkinson�w - powiedzia�a Tuppence, gdy jedli. - Pochowano ich dawno temu, ale jest ich zdumiewaj�co wielu. Starych, m�odych i ma��e�stw. Cmentarz p�ka od Parkinson�w. I Cape'�w, Gritffin�w, Underwood�w i Overwood�w. Dziwne, �e s� tu i jedni, i drudzy.
- Mia�em przyjaciela nazwiskiem Underwood - odezwa� si� Tommy.
- Ja te� zna�am ludzi o tym nazwisku. Ale ani jednego Overwooda.
- To m�czyzna czy kobieta? - spyta� lekko zaintrygowany Tommy.
- Chyba dziewczyna. Rose Overwood.
- Rose Overwood - powt�rzy� Tommy, ws�uchuj�c si� w brzmienie nazwiska. - Jako� nie bardzo mi to pasuje. - Zmieni� temat: - Po lunchu musz� zadzwoni� po elektryka. Je�li nie b�dziesz ostro�na, Tuppence, wsadzisz nog� w dziur� na pi�trze.
- Ciekawe, czy by�abym przypadkiem �mierci naturalnej czy nienaturalnej?
- By�aby� przypadkiem �mierci z ciekawo�ci - stwierdzi� Tommy. - Ciekawo�� to pierwszy stopie� do piek�a.
- Czy ty nigdy nie bywasz ciekawy? - spyta�a Tuppence.
- Nic widz� ku temu �adnych sensownych powod�w. Co mamy na deser?
- Ciasto z syropem.
- Musz� przyzna�, �e to by� pyszny posi�ek.
- Ciesz� si�, �e ci smakowa�.
- Co jest w tej paczce za kuchennymi drzwiami? Mo�e wino, kt�re zam�wili�my?
- Nie - odparta Tuppence. - To cebulki.
- Ach, tak. Cebulki.
- Tulipan�w - wyja�ni�a Tuppence. - P�jd� porozmawia� o nich ze starym Izaakiem.
- Gdzie zamierzasz je posadzi�?
- Chyba wzd�u� g��wnej �cie�ki w ogrodzie.
- Biedny staruszek. Wygl�da, jakby mia� lada chwila pa�� trupem - zauwa�y� Tommy.
- Wcale nie. Jest bardzo silny. Wiesz, odkry�am, �e tacy z regu�y s� ogrodnicy. Je�li s� bardzo dobrzy, swoje najlepsze lata osi�gaj� po osiemdziesi�tce. A je�li trafisz na silnego, umi�nionego m�czyzn�, kt�ry ma trzydzie�ci pi�� lat i m�wi: "Zawsze chcia�em pracowa� w ogrodzie", mo�esz by� pewien, �e �aden z niego ogrodnik. Potrafi najwy�ej zgrabi� li�cie. Kiedy ka�esz mu co� zrobi�, zawsze odpowie, �e to nieodpowiednia pora roku. Poniewa� nigdy nie wiadomo - w ka�dym razie ja nie wiem - kiedy jest odpowiednia pora, nigdy z nim nie wygrasz. Lecz Izaak jest cudowny. Wie wszystko. - Po chwili doda�a: - Powinni�my mie� jeszcze kilka krokus�w. Ciekawe, czy s� w paczce. P�jd� sprawdzi�. Izaak przychodzi dzisiaj i wszystko mi powie.
- Dobrze. Zaraz si� do was przy��cz�.
Tuppence i Izaak powitali si� z przyjemno�ci�. Rozpakowali cebulki, przedyskutowali, gdzie b�d� prezentowa�y si� najlepiej. Najpierw wczesne tulipany, kt�re powinny radowa� serca pod koniec lutego, potem �adne strz�piaste tulipany papuzie i, o ile Tuppence sobie przypomina�a, tulipany zwane viridiflora, szczeg�lnie pi�kne na swoich d�ugich �odygach w maju i na pocz�tku czerwca. Poniewa� mia�y interesuj�cy, pastelowo-zielony odcie�, oboje zgodzili si�, �e nale�y posadzi� je razem w cichej cz�ci ogrodu, sk�d mo�na by je zrywa� i uk�ada� w wazonach w salonie. Mo�na te� posadzi� je blisko domu przy g��wnej bramie, gdzie wzbudzi�yby zawi�� i zazdro�� go�ci. Obudzi�yby artystyczny smak nawet w ch�opcu dostarczaj�cym mi�so i nabia�.
O czwartej Tuppence przygotowa�a w kuchni br�zowy czajniczek pe�en dobrej, mocnej herbaty, postawi�a obok cukiernic� wype�nion� kostkami cukru i dzbanuszek z mlekiem. Zawo�a�a do Izaaka, by od�wie�y� si� przed wyj�ciem i ruszy�a na poszukiwanie Tommy'ego.
Pewnie �pi gdzie�, pomy�la�a, sprawdzaj�c kolejne pokoje. Z zadowoleniem dostrzeg�a g�ow� wystaj�c� ze z�owieszczej dziury w pod�odze na pode�cie.
- Ju� wszystko w porz�dku, prosz� pani - powiedzia� elektryk - nie trzeba uwa�a�. Wszystko naprawione. - Doda�, �e nast�pnego ranka zaczyna prac� w innej cz�ci domu.
- Mam szczer� nadziej�, �e naprawd� pan przyjdzie - odpar�a Tuppence. - Widzia� pan mo�e pana Beresforda? - zapyta�a.
- Znaczy si�, pani m�a? Taa, Jest chyba na g�rze. Rzuca czym�, i to dosy� ci�kim. Wed�ug mnie ksi��kami.
- Ksi��kami! - wykrzykn�a Tuppence. - Kto by pomy�la�!
Elektryk znikn�� w swoim podziemnym �wiecie pod pod�og�, a Tuppence wesz�a na strych, kt�ry zamienili w dodatkow� bibliotek�, po�wi�con� ksi��kom dla dzieci.
Tommy siedzia� na szczycie drabinki. Na pod�odze wok� niego le�a�y ksi��ki, a na p�kach wida� by�o kilku pustych miejsc.
- Wi�c tu jeste� - powiedzia�a Tuppence - i to po tym, jak udawa�e�, �e wcale ci� to nie obchodzi. Przejrza�e� sporo ksi��ek, prawda? Narobi�e� ba�aganu tam, gdzie wszystko ju� �adnie pouk�ada�am.
- Bardzo mi przykro - odpar� Tommy. - Pomy�la�em sobie, �e troch� si� rozejrz�.
- Znalaz�e� nast�pn� ksi��k� z literami podkre�lonymi czerwonym tuszem?
- Nie. �adnej.
- A szkoda - stwierdzi�a Tuppence.
- To musia�o by� dzie�o Alexandra, panicza Alexandra Parkinsona - orzek� Tommy.
- Tak - zgodzi�a si� Tuppence. - Jednego z wielu Parkinson�w.
- Wed�ug mnie by� leniem, cho� oczywi�cie zada� sobie sporo trudu z podkre�laniem. Ale nie ma wi�cej informacji w sprawie Jordan.
- Zapyta�am starego Izaaka. Zna tu mn�stwo ludzi. M�wi�, �e nie pami�ta �adnych Jordan�w.
- Co zamierzasz zrobi� z t� mosi�na lamp�, kt�r� postawi�a� przy drzwiach? - spyta� Tommy, kiedy zszed� na d�.
- Zabieram j� na wyprzeda� rupieci - odpar�a Tuppence.
- Dlaczego?
- Och, bo nam zawsze przeszkadza�a. Kupili�my j� gdzie� za granica, prawda?
- I musieli�my chyba oszale�. Nigdy ci si� nie podoba�a. M�wi�a�, �e jej nie cierpisz. Zgadzam si� z tob�. Na dodatek jest potwornie ci�ka.
- Ale panna Sanderson bardzo si� ucieszy�a, kiedy powiedzia�am, �e mog� j� odda�. Zaproponowa�a, �e po ni� przyjedzie, ale powiedzia�am, �e sama j� zawioz�. Dzisiaj w�a�nie zbieramy wszystkie rzeczy.
- Zawioz� j�, je�li chcesz.
- Nie, wol� sama pojecha�.
- Dobrze - powiedzia� Tommy. - W takim razie przynajmniej pojad� z tob� i wnios� j� do �rodka.
- Chyba znajd� kogo�, kto to zrobi - odpar�a Tuppence.
- Mo�e tak, mo�e nie. Nie pr�buj d�wiga� jej sama.
- Dobrze - zgodzi�a si� Tuppence.
- Masz jaki� inny pow�d, by tam pojecha�, prawda?
- Pomy�la�am sobie, �e mog� pogaw�dzi� troch� z mieszka�cami wioski - odpar�a Tuppence.
- Nigdy nie wiem, co ci chodzi po g�owie, ale po b�ysku w twoim oku rozpoznaj� przynajmniej, kiedy si� to dzieje.
- We� Hannibala na spacer. Nie mog� go zabra� na wyprzeda�. Nie chc�, �eby wda� si� w b�jk� z innymi psami.
- Dobrze. Hannibal, chcesz i�� na spacer?
Hannibal, jak to mia� w zwyczaju, b�yskawicznie odpowiedzia� twierdz�co. Jego potwierdze� i zaprzecze� nie mo�na by�o nie zauwa�y�. Zakr�ci� si�, pomacha� ogonem, podni�s� �ap�, opu�ci�, podbieg� do Tommy'ego i mocno potar� �bem o jego nog�.
- Jasne - m�wi� najwyra�niej. - Po to przecie� istniejesz. m�j drogi niewolniku. Idziemy na cudowny spacer w d� ulicy. Licz� na mn�stwo zapach�w.
- Chod� - powiedzia� Tommy. - Bior� smycz i nie pr�buj wybiega� na jezdni�, jak ostatnio. Jedna z tych okropnych ci�ar�wek mog�aby oznacza� tw�j koniec.
Hannibal spojrza� na niego z wyrazem pyska oznaczaj�cym "Jestem bardzo dobrym psem, kt�ry zawsze robi dok�adnie to, co mu si� ka�e". Mimo �e by�o to twierdzenie absolutnie fa�szywe, cz�sto nabierali si� na� nawet ci, kt�rzy �yli w bliskim kontakcie z Hannibalem.
Tommy wni�s� lamp� do samochodu, mrucz�c pod nosem uwagi na temat jej ci�aru. Tuppence siad�a za kierownic� i odjecha�a. Gdy znikn�a za rogiem, Tommy przypi�� smycz do obro�y Hannibala i ruszy� w d� ulicy. Skr�ci� w drog� biegn�c� do ko�cio�a i spu�ci� psa ze smyczy, poniewa� je�dzi�o t�dy niewiele samochod�w. Hannibal przyj�� przywilej do wiadomo�ci, prychaj�c i obw�chuj�c k�pki trawy zdobi�ce chodnik przy murze. Gdyby potrafi� m�wi� ludzkim j�zykiem, powiedzia�by na pewno: "Wspania�y zapach! Nader bogaty! To by� du�y pies. Ten okropny owczarek alzacki, jak s�dz� - warkn�� g�ucho. - Nie lubi� owczark�w. Je�li spotkam tego, co mnie ugryz�, zaraz sam go chapn�. Ach! Co� pysznego. Mi�a ma�a suczka. Tak. tak. Chcia�bym j� pozna�. Ciekawe, czy mieszka niedaleko? Mo�e w tym domu? Chcia�bym wiedzie�".
- W tej chwili wy�a� z bramy! - krzykn�� Tommy. - Nie wchod� do domu, kt�ry nie nale�y do ciebie.
Hannibal udawa�, �e nie s�yszy.
- Hannibal!
Hannibal podwoi� pr�dko�� i wpad� za r�g domu z kuchennymi drzwiami.
- Hannibal! - zawo�a� Tommy. - Czy ty mnie s�yszysz?
- Czy s�ysz� ci�, panie? - spyta� Hannibal. - Wo�a�e� mnie?
Jego uszu dobieg�o ostre szczekanie z kuchni. Natychmiast wyskoczy� na zewn�trz i wr�ci� do Tommy'ego. Szed� kilka cali za jego nog�.
- Dobry pies - powiedzia� Tommy.
- Prawda? - rzuci� Hannibal. - Je�li tylko potrzebujesz obro�cy, jestem tu� za tob�.
Dotarli do bocznej furtki cmentarza. Hannibal, kt�ry mia� niezwyk�� zdolno�� zmieniania swoich rozmiar�w, kiedy tylko nie chcia� wygl�da� jak odrobin� za t�usty czworon�g o szerokim grzbiecie, potrafi� wyci�gn�� si� w cienk� czarn� nitk�. Bez trudu przecisn�� si� przez krat�.
- Wracaj tu! - krzykn�� Tommy. - Nie mo�esz wej�� na cmentarz.
Odpowied� Hannibala, je�liby jakakolwiek pad�a. brzmia�aby: "Ale ju� wszed�em, panie". Goni� rado�nie miedzy grobami, jakby wypuszczono go w wyj�tkowo przyjemnym ogrodzie.
- Ty wstr�tny psie! - powiedzia� Tommy. Otworzy� furtk� i ze smycz� w d�oni zacz�� �ciga� Hannibala. Pies dotar� do odleg�ego rogu cmentarza i wszystko wskazywa�o na to, �e pr�buje przedosta� si� przez, lekko uchylone drzwi ko�cio�a. Jednak�e Tommy zd��y� go dopa�� i zapi�� smycz. Hannibal spojrza� na niego z wyrazem pyska m�wi�cym, �e to w�a�nie by�o jego celem. "Zak�adasz mi smycz, co? Oczywi�cie. Wiem, �e to oznaka presti�u. Dowodzi, �e jestem bardzo cennym okazem." Pomacha� ogonem. Poniewa� nie by�o wida� nikogo, kto m�g�by sprzeciwi� si� temu, �e pies chodzi ze swoim panem po cmentarzu, trzymany w dodatku na mocnej smyczy, Tommy ruszy� w obch�d, id�c by� mo�e po wczorajszych �ladach Tuppence.
Spojrza� na zniszczony kamienny nagrobek stoj�cy z tylu za bocznymi drzwiami ko�cio�a. Pomy�la�, �e to pewnie jeden z najstarszych grob�w. By�o tam kilka podobnych, wi�kszo�� z datami z dziewi�tnastego wieku, Na jeden patrzy� najd�u�ej.
- Dziwne - mrukn��. - Bardzo dziwne.
Hannibal zerkn�� w g�r� na swojego pana. Nie rozumia� jego s��w. W nagrobku nie by�o nic ciekawego. Usiad� i utkwi� pytaj�cy wzrok w Tommym.
ROZDZIA� PI�TY - WYPRZEDA�
Tuppence odkryta z przyjemnym zdziwieniem, �e mosi�na lampa, kt�r� razem z Tommym potraktowali z tak� niech�ci�, zosta�a przyj�ta nader ciep�o.
- Jak milo z pani strony, pani Beresford. �e przynios�a pani co� tak �adnego. Bardzo, bardzo interesuj�ca lampa. Na pewno przywie�li j� pa�stwo z jakiej� zagranicznej wycieczki?
- Tak. Kupili�my j� w Egipcie - odparta Tuppence.
Poniewa� od tamtej chwili min�o osiem lub dziesi�� lat, nie by�a pewna, gdzie w�a�ciwie j� kupi�a. Mo�e w Damaszku, cho� r�wnie dobrze w Bagdadzie albo Teheranie. Uzna�a jednak, ze Egipt - bardzo ostatnio modny - oka�e si� bardziej interesuj�cy. Poza tym lampa wygl�da�a na egipsk�. Najwyra�niej, nawet je�li przywioz�a j� z innego kraju, pochodzi�a z okresu, kiedy wsz�dzie kopiowano egipskie starocie.
- W�a�ciwie jest za du�a do naszego domu, wi�c pomy�la�am... - zacz�a.
- Powinni�my wystawi� j� na loterii - stwierdzi�a panna Little.
Panna Little dowodzi�a wyprzeda��. Jej miejscowe przezwisko brzmia�o "Sonda", g��wnie dlatego, �e by�a tak �wietnie poinformowana o wszystkim, co dzia�o si� w parafii. Jej nazwisko wprowadza�o w b��d. W rzeczywisto�ci by�a olbrzymi� kobiet� o obfitych kszta�tach. Na imi� mia�a Dorothy, ale zawsze nazywano j� Dotty.
- Mam nadziej�, �e przyjdzie pani na wyprzeda�? - zapyta�a.
Tuppence zapewni�a j�, �e przyjdzie.
- Nie mog� doczeka� si� chwili, kiedy b�d� mog�a co� kupi� - zacz�a pogaw�dk�.
- Och, jak si� ciesz�, �e tak to pani odbiera.
-.Uwa�am, �e to doskona�a rzecz - ci�gn�a Tuppence. - M�wi� o idei wyprzeda�y. Poniewa� naprawd� si� sprawdza. To, co dla jednych jest rupieciem, dla drugich mo�e okaza� si� bezcenn� per��.
- Och, musz� to powiedzie� pastorowi - zawo�a�a pani Price-Ridley, kanciasta dama z mn�stwem z�b�w. Jestem pewna, �e to go rozbawi.
- Na przyk�ad ta miska z papier-mache - m�wi�a Tuppence, podnosz�c w g�r� wspomniany skarb.
- Och. nie, naprawd� pani my�li, �e kto� to kupi?
- Sama to kupi�, je�li b�dzie tu jeszcze jutro, kiedy przyjd� - odpar�a Tuppence.
- Ale teraz w sklepach s� takie �adne plastikowe miski!
Nie przepadam za plastikiem. Maj� tu panie naprawd� dobr� misk� z papier-mache. Mo�na do niej w�o�y� du�o rzeczy, na przyk�ad z porcelany, i nie pot�uk� si�. A tam widz� staromodny otwieracz do puszek. Takich z g�ow� byka nie mo�na ju� dzisiaj znale��.
- Ale tak trudno go u�ywa�. Nie s�dzi pani, �e elektryczne otwieracze s� o wiele lepsze?
Przez jaki� czas rozmowa dotyczy�a podobnych temat�w, a potem Tuppence zapyta�a, czy mog�aby w czym� pom�c.
- Och, droga pani Beresford, mo�e ustawi�aby pani stoisko z osobliwo�ciami. Na pewno ma pani zdolno�ci artystyczne.
- Nie mam �adnych - odpar�a Tuppence - ale z przyjemno�ci� si� tym zajm�. Prosz� mi tylko powiedzie�, je�li zaczn� co� robi� �le - doda�a.
- Tak mi�o mie� dodatkow� pomoc. Bardzo si� cieszymy, �e pani� poznali�my. Przypuszczam, �e ju� zainstalowali si� pa�stwo w nowym domu?
- S�dzi�am, �e do tej pory zd��ymy - odpar�a Tuppence - ale to chyba jeszcze potrwa. Mam tyle k�opot�w z elektrykami, stolarzami i ca�� reszt�. Bez przerwy wracaj�, by co� doko�czy�.
Kilka os�b w��czy�o si� do dyskusji o elektrykach i fachowcach z gazowni.
- Ci z gazowni s� najgorsi - stwierdzi�a twardo panna Little - poniewa�, musi pani wiedzie�, przyje�d�aj� a� z Lower Stamford. A elektrycy tylko z Wellbank.
Temat zmieni�o przybycie pastora, kt�ry nadszed�. by pozdrowi� i zach�ci� ochotnik�w do dalszej pracy. Wyrazi� r�wnie�, jak mi�o mu pozna� now� parafiank�, pani� Beresford.
- Wszystko o pani wiemy - powiedzia�. - Naprawd�. I o pani m�u. Przedwczoraj mia�em nadzwyczaj interesuj�c� rozmow� o was obojgu. Musieli�cie prowadzi� ekscytuj�ce �ycie. Oczywi�cie, nie powinno si� o tym m�wi�, wi�c ju� milcz�. Chodzi mi o ostatni� wojn�. Dokona�a pani wraz z m�em wspania�ej rzeczy.
- Prosz� nam o tym opowiedzie�, pastorze - poprosi�a jedna z pa�, odchodz�c od stolika, na kt�rym ustawia�a s�oiki z d�emem.
- Powiedziano mi o tym w zaufaniu - odpar� pastor. - Chyba widzia�em pani� wczoraj na cmentarzu, pani Beresford.
- Tak - przyzna�a Tuppence. - Najpierw zajrza�am do ko�cio�a. Znalaz�am tam ze dwa bardzo pi�kne witra�e.
- Tak, pochodz� a� z czternastego wieku. To znaczy te w p�nocnej nawie. Pozosta�e s� przewa�nie wiktoria�skie.
- Kiedy spacerowa�am po cmentarzu, zauwa�y�am, �e le�y tam wielu Parkinson�w.
- Tak, rzeczywi�cie. W tej cz�ci kraju zawsze mieszka�o ich wielu, cho� osobi�cie nie zna�em �adnego. Pani powinna ich pami�ta�, pani Lupton.
Pani Lupton, starsza dama wspieraj�ca si� na dw�ch laskach, wygl�da�a na zadowolon�.
- Tak - odpar�a - pami�tam jeszcze czasy, kiedy �y�a pani Parkinson. To znaczy stara pani Parkinson, ta, kt�ra mieszka�a w Manor House. Wspania�a z niej by�a staruszka. Naprawd� wspania�a.
- Zauwa�y�am te� groby Somer�w i Chatterton�w.
- Widz�, �e pozna�a pani nasz� miejscow� histori�.
- I chyba s�ysza�am co� o kim� nazwiskiem Jordan. Annie albo Mary Jordan.
Tuppence rozejrza�a si� wok� z pytaniem w oczach. lecz nazwisko Jordan nie wywo�a�o szczeg�lnego zainteresowania.
- Czyja� kucharka tak si� nazywa�a. Chyba pani Blackwell. Wydaje mi si�, �e Susan Jordan. Mieszka�a tu tylko przez p� roku. Nie by�a dobr� kuchark�.
- Czy to by�o dawno temu?
- Och, nie. Jakie� osiem, dziesi�� lat. Nie wi�cej.
- A czy obecnie mieszkaj� tu jacy� Parkinsonowie?
- Nie. Wynie�li si� wiele lat temu. Jeden z nich po�lubi� swoj� kuzynk� i wyjecha�, jak s�dz�, do Kenii.
- Zastanawiam si� - zacz�a Tuppence, kiedy uda�o jej si� przy��czy� do pani Lupton, kt�ra mia�a co� wsp�lnego z miejscowym szpitalem pediatrycznym - zastanawiam si�, czy nie chcia�aby pani paru ksi��ek. Starych. Dosta�am ich sporo razem z meblami, kt�re kupili�my od poprzednich w�a�cicieli.
- To bardzo mi�o z pani strony, pani Beresford. Oczywi�cie, mamy wiele bardzo dobrych ksi��ek z darowizn. Wsp�czesne wydania. Przecie� szkoda, �eby dzieci musia�y czyta� stare ksi��ki.
- Tak pani s�dzi? - zdziwi�a si� Tuppence. - Ja kocha�am ksi��ki, kt�re dosta�am w dzieci�stwie. Niekt�re nale�a�y jeszcze do mojej babki. Te lubi�am chyba najbardziej. Nigdy nie zapomn� Wyspy skarb�w. Farmy Czterech Wiatr�w pani Molesworlh i niekt�rych powie�ci Stanleya Weymana.
Rozejrza�a si� wok� pytaj�co, a potem podda�a si�, spojrza�a na zegarek, wykrzykn�a, jak zrobi�o si� p�no i odesz�a do samochodu.
Po powrocie wstawi�a w�z do gara�u i obesz�a dom od frontu.
Drzwi by�y otwarte, wiec wesz�a do �rodka. Z tylnych pomieszcze� wy�oni� si� Albert i powita� j� skinieniem g�owy.
- Napije si� pani herbaty? Na pewno jest pani zm�czona.
- Raczej nie - odpar�a Tuppence. - Pi�am ju� herbat�. Pocz�stowano mnie w Klubie. Mieli ca�kiem smaczne ciasto, ale okropne bu�eczki.
- Trudno je upiec. Niemal tak jak paczki. Ach - westchn�� - Amy sma�y�a pyszne paczki.
- Wiem. Nikt nic potrafi� takich zrobi� - powiedzia�a Tuppence.
Amy by�a �on� Alberta; zmar�a przed paru laty. W opinii Tuppence robi�a �wietne ciasto z syropem, ale nigdy nic wychodzi�y jej smaczne paczki.
- Uwa�am, �e paczki bardzo trudno usma�y� - powiedzia�a. - Mnie nigdy nie wychodzi�y.
- To wymaga talentu.
- Gdzie jest pan Beresford? Wychodzi�?
- Nie, jest na g�rze. W tym pokoju, pani wie. Tym z ksi��kami, jak go tam zwa�. Na strychu.
- A c� on tam robi? - spyta�a troch� zdziwiona Tuppence.
- My�l�, �e ci�gle przegl�da ksi��ki. Pewnie je uk�ada, �eby zako�czy� porz�dki.
- Nadal wydaje mi si� to dziwne - stwierdzi�a Tuppence. - Przecie� przez te ksi��ki potraktowa� nas bardzo nieuprzejmie.
- Och. tacy w�a�nie s� m�czy�ni - powiedzia� Albert. - Lubi� tylko powa�n� literatur�. Co� naukowego. w co mog� si� dobrze wgry��.
- P�jd� na g�r� i wyci�gn� go stamt�d - zdecydowa�a Tuppence. - A gdzie Hannibal?
- Zapewne na g�rze, razem z panem.
Lecz Hannibal pojawi� si� w tej samej chwili. Rozszczeka� si� najpierw z w�ciek�o�ci�, jak przysta�o na dobrego psa obronnego, ale szybko zrozumia�, �e to jego ukochana pani, a nie obcy, kt�ry przyszed� ukra�� �y�eczki do herbaty albo napa�� na jego pa�stwa. Zbieg� ze schod�w z wywieszonym r�owym j�zykiem, kr�c�c ca�ym cia�em i machaj�c ogonem.
- A! Cieszysz si�, �e widzisz swoj� mam�? - spyta�a Tuppence.
Hannibal odpar�, �e bardzo si� cieszy. Skoczy� na ni� z tak� si��, �e niemal zbi� j� z n�g.
- Ostro�nie! - zawo�a�a Tuppence. - Ostro�nie. Chyba nie chcesz mnie zabi�?
Hannibal z miejsca wyja�ni�, �e jedyn� rzecz�, jakiej pragnie, jest zje�� j�, poniewa� tak bardzo j� kocha.
- Gdzie pan? Gdzie tatu�? Na g�rze?
Hannibal zrozumia�. Pop�dzi� na g�r� i odwracaj�c �eb zaczeka�, a� Tuppence do niego do��czy.
- Co� takiego! - wykrzykn�a Tuppence, kiedy oddychaj�c szybciej stan�a w drzwiach biblioteki i zobaczy�a Tommy'ego na drabince. Przegl�da� ksi��ki.
- A c� ty robisz? Przecie� mia�e� zabra� Hannibala na spacer.
- Byli�my na spacerze - odpar� Tommy. - Poszli�my na cmentarz.
- Dlaczego, na Boga. zabra�e� Hannibala na cmentarz? Na pewno nie chc� tam ps�w.
- By� na smyczy. Zreszt� i tak nie ja go zabra�em, a on mnie. Najwyra�niej cmentarz mu si� spodoba�.
- Mam nadziej�, �e nie za bardzo - powiedzia�a Tuppence. - Znasz Hannibala. �atwo nabiera nawyk�w. Je�li przyzwyczai si� do codziennego spaceru na cmentarz, b�dziemy mieli spory problem.
- Zachowa� si� bardzo inteligentnie.
- Kiedy m�wisz "inteligentnie", chodzi ci o to, �e po prostu robi�, co chcia�.
Hannibal zwr�ci� �eb w jej stron�, podszed� i potar� nim o jej �ydk�.
- M�wi, �e jest bardzo m�drym psem - przet�umaczy� Tommy. - M�drzejszym ni�, my.
- Co w�a�ciwie masz, na my�li? - spyta�a Tuppence.
- Dobrze si� bawi�a�? - zmieni�, temat Tommy.
- Nie nazwa�abym tego a� tak. Wszyscy byli dla mnie mili i �yczliwi i mam nadziej�, �e szybko przestan� ich myli�. Z pocz�tku to bardzo trudne. Sam wiesz, jak bardzo ludzie s� do siebie podobni, podobnie si� ubieraj� i z pocz�tku nie pami�tasz, kto jest kim. Chyba, �e poznasz kogo� wyj�tkowo pi�knego albo brzydkiego. A to nie zdarza si� na wsi zbyt cz�sto.
- M�wi�em, �e byli�my z Hannibalem bardzo m�drzy.
- My�la�am, �e tylko Hannibal?
Tommy wyci�gn�� r�k� i zdj�� z p�ki jak�� ksi��k�.
- Porwany za m�odu - przeczyta�. - A tak, nast�pny Stevenson. Kto� go musia� bardzo lubi�. Czarna strza�a, Porwany za m�odu. Katriona i jeszcze dwie. Wszystkie podarowa�a Alexandrowi Parkinsonowi ukochana babka lub hojna ciotka.
- No i co z tego? - spyta�a Tuppence.
- Znalaz�em jego gr�b - odpar� Tom