3157
Szczegóły |
Tytuł |
3157 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3157 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3157 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3157 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
LAWRENCE WATT-EVANS
NIEDOCZAROWANY MIECZ
(PRZE�O�Y�A: EL�BIETA GEPFERT)
SCAN-DAL
Cz�� I
WIRIKIDOR
ROZDZIA� I
Bagno cuchn�o, a ostry i s�ony zapach zdawa� si� wype�nia� g�ow� Valdera. Przez d�ug� chwil� spogl�da� ponad labiryntem k�p wysokich traw i jeziorek p�ytkiej wody, a potem niech�tnie ruszy� naprz�d. Grunt podda� si� i but zaton�� po kostk� w szarobr�zowym b�ocie. Valder rzuci� przekle�stwo, potem za�mia� si� ze swej z�o�ci i pobrn�� dalej.
Wiedzia�, �e wr�g by� o jak�� godzin� za nim. W por�wnaniu z tym bagno wydawa�o si� jedynie drobn� niewygod�.
Po lewej stronie by�o otwarte morze, po prawej niesko�czony pusty las, prawdopodobnie pe�en p�nocerskich patroli i stra�nik�w, ludzkich albo niekoniecznie. Gdzie� z ty�u pod��ali trzej p�nocerze, kt�rzy �cigali go od czterech dni. Przed nim, wilgotne, zielone i cuchn�ce, le�a�y nadbrze�ne mokrad�a.
M�g�by skr�ci� w prawo, unikn�� bagien i spr�bowa� zgubi� prze�ladowc�w w�r�d drzew, ale ucieka� przez las od czterech dni i jako� nie stracili jego tropu. Mo�e mokrad�a b�d� lepsze.
Po kilku d�ugich powolnych krokach w b�ocie trafi� na kawa�ek twardego gruntu; gdy stan�� na nim, brudna woda wyla�a si� z but�w, kt�re ju� od sze�ciu dni nie by�y szczelne. Bagienna trawa zaszele�ci�a g�o�no, gdy ruszy� naprz�d po w�skiej grobli. Znieruchomia� i obejrza� si� przez rami�, lecz nie dojrza� niczego pr�cz niezak��conej linii sosen. Opad� na ziemi�, by chwil� odpocz��.
Mokrad�a to pewnie pomy�ka, powiedzia� sobie, gdy smr�d dotar� do jego nozdrzy. Mia� wra�enie, �e tutaj �aden ruch nie jest mo�liwy bez ha�asu - szeleszcz�ca trawa by�a lepiej s�yszalna ni� chrz�st sosnowych igie�, chlupanie b�ota niewiele lepsze, a wrogi czarownik z pewno�ci� dysponowa� jakim� zakl�ciem, czy talizmanem, kt�re poprawia�o s�uch. Nawet dw�ch pozosta�ych p�nocerzy mog�o dysponowa� s�uchem ostrzejszym ni� zwykle. Z tego co widzia�, Valder by� niemal pewien, �e przynajmniej jeden z nich to shatra - p� cz�owiek, p� demon, chocia� w ludzkiej postaci. Trudno by�o z czym� pomyli� te niesamowicie p�ynne, mi�kkie ruchy.
Wszyscy trzej mogli by� shatra; je�li chcieli, demoniczni wojownicy potrafili maskowa� swe ruchy. Jeden z prze�ladowc�w by� czarownikiem, ale Valder s�ysza� w koszarach, �e niekt�rzy czarownicy s� shatra. Wydawa�o mu si� bardzo niesprawiedliwe, by jeden wrogi �o�nierz mia� przewag� na obu polach, ale wiedzia�, �e �ycie jest czasami bardzo niesprawiedliwe.
Nikt nie by� pewien, do czego zdolni s� shatra, ale og�lnie wierzono, �e posiadaj� magicznie czu�e zmys�y, chocia� pewnie nie na takim poziomie, jaki mo�e osi�gn�� dobry czarownik. Valder musia� wiec zak�ada�, �e �cigaj�cy patrol potrafi go zobaczy�, us�ysze� i wyw�szy� o wiele lepiej, ni� m�g�by to zrobi� on sam.
Tylko dzi�ki szcz�ciu uda�o mu si� utrzyma� przed nimi przez cztery dni. Wyczerpa� ju� kilka przygotowanych wcze�niej zakl�� na zmylenie po�cigu, jednak �adne nie dzia�a�o zbyt d�ugo, a kompanijny mag nie wyposa�y� go w nic przydatnego w walce. Valder by� przecie� tylko zwiadowc� - w razie spotkania z przeciwnikiem mia� ucieka� do obozu i ostrzec prze�o�onych, a nie walczy�. Zreszt� nie interesowa�a go chwalebna �mier� w bitwie. By� po prostu jednym z trzech milion�w poborowych �o�nierzy Ethsharu, kt�ry pr�bowa� przetrwa�, a dla zwyk�ego cz�owieka, w starciu z shatra, oznacza�o to ucieczk�.
Przez pewien czas ucieka� noc�, poniewa� wi�kszy ksi�yc by� ju� w pe�ni, gdy rozpocz�� si� po�cig. Niestety, magiczny wzrok, kt�ry otrzyma�, wychodz�c na rutynowy samotny patrol, wyczerpa� si� ju� sze�� nocy temu.
G�ste poranne mg�y pomog�y mu nie gorzej od ksi�yca; na pocz�tku bieg� na �lepo, nie maj�c �adnego celu, wi�c nie przejmowa� si� zgubieniem drogi we mgle; uwa�a� tylko, �eby nie spa�� z urwiska. �cigaj�cy musieli jednak ostro�nie pod��a� jego �ladem, co kilka krok�w wykorzystuj�c magiczne tropienie. Nie posiadali chyba �adnych nienaturalnych, czarnoksi�skich czy demonicznych �rodk�w umo�liwiaj�cych widzenie przez mg��.
No i oczywi�cie przeciwnik musia� od czasu do czasu zatrzymywa� si� na posi�ki albo poszuka� wody. On nie musia� je�� ani pi�. Sprawi�o to ostatnie magiczne zakl�cie, kt�re wci�� jeszcze dzia�a�o - jedyny pozosta�y czar; wiedzia�, �e je�li i ten si� zu�yje, b�dzie zgubiony. Mag jego oddzia�u zna� si� na swojej robocie i Valder nie odczu� dot�d najl�ejszych objaw�w g�odu czy pragnienia. Wymaca� w sakiewce magiczny kamie� krwawnika i upewni� si�, �e wci�� jest bezpieczny.
Teraz jednak, kiedy dotar� do tego cuchn�cego s�onego bagna, zacz�� si� zastanawia�, czy szcz�cie go nie opu�ci�o. Usiad� na trawiastej grobli i �ci�gn�� buty, by wyla� brudn� wod�.
Tak naprawd�, uzna�, szcz�cie opu�ci�o go dwa miesi�ce temu, kiedy wr�g dokona� zaskakuj�cego ataku znik�d i przebi� si� a� do morza, spychaj�c si�y Ethsharu wzd�u� wybrze�a, dalej od las�w, na otwarte r�wniny. By�o to zdarzenie wr�cz niezwykle pechowe dla Valdera, kt�ry podczas ataku by� na samotnym patrolu i kr��y� po lesie, wypatruj�c �lad�w wroga.
Szuka� sabota�yst�w czy te� partyzant�w, a nie ca�ej p�nocnej armii.
Nadal nie rozumia�, w jaki spos�b przeciwnik przebi� si� tak szybko. Kiedy wr�ci� do obozu, zobaczy� p�nocerzy chodz�cych tam i z powrotem w�r�d dymi�cych ruin jego bazy, le��cej pomi�dzy nim a liniami Ethsharu. Nie spotka� �adnych zwiadowc�w, �adnej przedniej stra�y... Nic go nie ostrzeg�o. Fakt, �e wys�ano go samego, �wiadczy� o tym, �e prze�o�eni nie spodziewali si� �adnych znacz�cych si� przeciwnika w promieniu co najmniej kilkunastu mil.
Maj�c nieprzyjaciela z po�udnia, morze z zachodu, a na wschodzie - a� do granic Pomocnego Imperium - nic pr�cz le�nej dziczy, skierowa� si� na p�noc. Mia� nadziej� oddali� si� od obcych si�, znale�� albo zbudowa� sobie ��d� i przep�yn�� wzd�u� brzegu a� do linii Ethsharu. Wr�g nie m�g� si� przebi� zbyt daleko na po�udnie, z pewno�ci� nie dalej ni� do Fortecy genera�a Gora. Valder nie zna� si� na �odziach, ale by� prawie pewien, �e przeciwnicy nie wiedz� wi�cej. P�nocne Imperium by�o krajem l�dowym; w�tpi�, czy istnia�a tam jaka� flota.
Na nieszcz�cie �o�nierze pod��ali za Valderem wzd�u� brzegu nie z powodu jego obecno�ci, tylko dlatego - jak m�g� si� domy�li� - �e obawiali si� ethsharyjskiego desantu. Pod��a� wi�c wci�� dalej, utrzymuj�c dystans przed zwiadowcami nieprzyjaciela. Czterokrotnie zatrzymywa� si� na wystarczaj�co d�ugo, by zacz�� prac� nad tratw�, lecz za ka�dym razem p�nocny patrol podchodzi� tak blisko, �e Valder musia� ucieka�, nim zdo�a� zbudowa� co� zdolnego do �eglowania.
Ale cztery dni temu by� nieuwa�ny. Zauwa�y� go p�nocerz, poruszaj�cy si� z nieludzko p�ynn� gracj� i szybko�ci� shatra. Od tego czasu Valder ucieka�. Kiedy tylko m�g�, stara� si� drzema�; u�ywa� ka�dej sztuczki, jaka przychodzi�a mu do g�owy, ka�dego zakl�cia, jakim dysponowa�.
�ci�gn�� z prawej nogi skarpetk�, wykr�ci� j� i powiesi� na trawie, by wysch�a. Wiedzia�, �e zn�w j� zamoczy, gdy tylko ruszy dalej, co zapewne nast�pi szybko. Jednak p�ki odpoczywa�, chcia�, �eby podesch�a. Zdejmowa� w�a�nie drug�, kiedy us�ysza� szelest trawy. Znieruchomia�.
D�wi�k rozleg� si� znowu, gdzie� z ty�u, na pomocy - Valder usiad� twarz� w stron�, z kt�rej przyszed�, �eby �atwiej wypatrzy� prze�ladowc�w.
Wydawa�o si� ma�o prawdopodobne, by nawet shatra zdo�a� go tak szybko okr��y�. By� mo�e, t�umaczy� sobie, to tylko ptak albo jakie� zwierz�. Ostro�nie, z bos� praw� stop� i ze skarpetk� zwisaj�c� z lewej, wsta� jak najciszej i spojrza� przez faluj�ce �d�b�a.
W trawie porusza�o si� co� wysokiego, ciemnoszarego, szpiczastego u Gory. Nie shatra, a przynajmniej nie taki, jakich widywa� - zwykle nosili okr�g�e, dopasowane he�my, zakrywaj�ce niemal ca�� g�ow�. Nieprzyjacielscy czarownicy mieli podobne czarne he�my, tyle �e obwieszone talizmanami, a zwykli �o�nierze u�ywali tego, co zdo�ali znale�� - najcz�ciej staro�ytnych, pordzewia�ych relikt�w, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Ten szary obiekt nie przypomina� �adnego z nich. W og�le nie wygl�da� jak he�m, raczej jak kapelusz.
Zastanowi� si�, czy to nie jaki� nieznany gatunek bestii, by� mo�e stworzony magicznie, lub jaki� dziwaczny niedu�y smok. Widzia� ju� szpiczaste kapelusze - pami�ta�, �e kiedy� by�y standardowym wyposa�eniem mag�w, dop�ki kto� nie zauwa�y�, �e stanowi� doskona�y cel. Nie wyobra�a� sobie jednak, co m�g�by taki kapelusz robi� tutaj, tak daleko na p�noc i zach�d od czegokolwiek przypominaj�cego cywilizacj�. Kto m�g� nosi� co� takiego na bagnach, na granicy dziczy?
Usiad� znowu na ziemi i w�o�y� skarpetk�, nie zwa�aj�c na to, �e wci�� kapie z niej woda. Potem wci�gn�� drug� i oba buty.
Szelest nie cich�; czymkolwiek by�o to co� wysokiego z szarym czubkiem, chyba go nie zauwa�y�o. Znowu wsta�, potem przykucn�� i - ostro�nie rozgarniaj�c traw� r�kami - zaczai przesuwa� si� powoli w stron� tajemniczego obiektu.
Cho� uwa�a�, to jednak jego ruchy nie by�y bezg�o�ne. Zatrzyma� si� wi�c i nas�uchiwa�.
Tamten tak�e przystan��. Valder odczeka� jedn�, pe�n� napi�cia chwil�, nim zn�w rozleg� si� szelest - tamto co� si� odsun�o. Valder ruszy� za nim, staraj�c si� posuwa� tylko wtedy, kiedy porusza� si� tamten. Jednak szelest zag�usza� ha�asy i trudno by�o oceni�, kiedy tamten si� zatrzymuje.
Par� st�p od miejsca, gdzie siedzia� i zdj�� buty, Valder znalaz� si� na p�nocnym kra�cu suchej grobli, przed szerokim p�ytkim kana�em. Zanurzy� w nim stop�, dop�ki podeszwa buta nie opar�a si� o twarde dno, cal czy dwa pod mu�em; potem dostawi� drug� nog�. W ko�cu stan�� w g��bokiej na sze�� cali cuchn�cej wodzie i w sze�ciu calach b�ota. Obie nogi mia� znowu dok�adnie przemoczone.
Przebrn�� przez kana�; porusza� si� wolno, �eby nie wywo�ywa� plusku. W kanale nie ros�a trawa, a trzciny by�y rzadkie, m�g� wi�c posuwa� si� naprz�d bez zbytniego ha�asu. Us�ysza� przed sob� nowe d�wi�ki: nie szelest, lecz stukot, jakby kto� przesuwa� jakie� przedmioty.
Dotar� na drug� stron� kana�u i wspi�� si� na brzeg, odsuwaj�c trzciny i traw�. Potem zatrzyma� si� i rozejrza�.
Szarego czubka nie by�o wida�, ale pojawi�o si� co� innego, ��tobr�zowego, co wygl�da�o ciep�o i zach�caj�co w promieniach zachodz�cego s�o�ca. By�o bardzo podobne do krytego strzech� dachu. Ogl�dane z poprzedniego punktu obserwacyjnego wtapia�o si� w otaczaj�c� je ro�linno��.
Zaintrygowany widokiem ludzkiego mieszkania w miejscu, gdzie nie spodziewa� si� ludzkich �lad�w, zapomnia� na chwile o prze�ladowcach i ruszy� naprz�d, nie sprawdzaj�c, co si� dzieje za nim. Wiedzia�, �e mieszkaniec tej chaty r�wnie dobrze mo�e by� cz�owiekiem z p�nocy, jak i Ethsharyjczykiem, lecz je�li szary przedmiot to naprawd� kapelusz, ten, kto go nosi�, prawdopodobnie nie by� �o�nierzem. Valder natomiast mia� bro� i by� w miar� dobrze wyszkolony. U boku wisia� mu miecz, a za pasem tkwi� sztylet; mia� te� schowan� proc�. Nosi� p�pancerz z dobrej stali. Co prawda he�m zgubi� dwa dni temu, a �uk porzuci�, kiedy sko�czy�y si� strza�y, wci�� jednak by� niemal pewien, �e poradzi sobie z dowolnym cywilem, czy to z p�nocy, czy j z Ethsharu, czy sk�din�d.
Jednym z powod�w zainteresowania dachem by� fakt, �e tajemniczy w�a�ciciel m�g� przecie� posiada� ��d�, skoro mieszka� - czy mieszka�a - na przybrze�nych mokrad�ach. To oszcz�dzi�oby Valderowi k�opot�w z budow� tratwy, by�oby te� bezpieczniejsze i wygodniejsze.
Skrada� si� przez wysokie trawy, przez kolejny kawa�ek suchego gruntu, przez zaro�ni�te trzcin� pasma wody i b�ota, potem j znowu przez grobl�, a� wreszcie spojrza� z bliska na czyst� ma�� chat�. �ciany ob�o�ono wyschni�t� ��taw� glin� czy b�otem, drewniane okiennice zas�ania�y dwa ma�e okienka po obu stronach. Dach, tak jak my�la�, by� kryty strzech�. Drzwi, z ci�k� kotar�, prawie ca�kiem odsuni�t�, wychodzi�y na morze. Siedzia� w nich mieszkaniec chaty: starzec w szarej szacie. Wysoki szpiczasty kapelusz po�o�y� na kolanie. Opiera� si� o futryn�, spogl�da� na morze i zachodz�ce s�o�ce. Chata sta�a na najwy�szym punkcie mokrade�, nad kr�tkim, stromym i nagim zboczem, co dawa�o pi�kny widok na fale i krzycz�ce mewy.
Valder nie zauwa�y� �adnej broni, to jednak nie gwarantowa�o, �e starzec jej nie ma. Sk�d Valder mia� wiedzie�, co si� kryje wewn�trz chaty? Kapelusz i szata rzeczywi�cie przypomina�y starodawny str�j maga, a ka�dy mag m�g� by� niebezpieczny.
Nie zauwa�y� niczego, co sugerowa�oby pochodzenie cz�owieka - pr�cz tego, �e P�nocne Imperium mia�o bardzo niewielu mag�w, starodawnych lub nie. Z drugiej jednak strony str�j m�g� nale�e� do jakiego� nieznanego czarownika lub innego magika z pomocy. Zastanawia� si�, co powinien zrobi�. Nie mia� zamiaru odwraca� si� i odchodzi�, skoro wci�� pod��a� za nim wrogi patrol. M�g�by si� podkra�� i zaskoczy� starca, to jednak by�oby aktem wrogim i mog�oby go kosztowa� sprzymierze�ca. Zreszt� skradanie si� w szeleszcz�cej trawie jest do�� trudne. O wiele lepiej, uzna�, ujawni� swoj� obecno�� i sprawdzi�, jak zareaguje mieszkaniec chaty.
Z takim postanowieniem wyprostowa� si� i machn�� r�k�.
- Hej tam! - krzykn��.
Starzec drgn�� gwa�townie, chwyci� za pas ze sznura i rozejrza� si� nerwowo.
- Hej! Tutaj! - zawo�a� Valder.
Starzec wreszcie zauwa�y� Valdera, wsta� i spojrza� na niego z wyra�nym zdziwieniem.
- Kim jeste�, do diab�a? - zapyta�.
M�wi� po ethsharyjsku. Valder odetchn�� i przyjrza� mu si� uwa�nie.
Starzec by� niski i chudy; mia� spl�tan� brod� i zwichrzone siwe w�osy, �ci�te nier�wno na wysoko�ci ramion. Szara szata by�a czysta, lecz bardzo wytarta; mia�a wyblak�e �aty na �okciach, a tu i tam sprane plamy. Szpiczasty szary kapelusz upad� na ziemi�, gdy jego w�a�ciciel wstawa�. Z jednej strony opasuj�cego tali� sznura zwisa�a sk�rzana sakiewka, a z drugiej sztylet w pochwie, kt�rego przedtem Valder nie zauwa�y�. Prawa d�o� starca spocz�a na r�koje�ci. Stopy mia� bose, oczy szeroko otwarte, a usta rozchylone w zdumieniu.
Mimo sztyletu nie wydawa� si� gro�ny; przede wszystkim bro� wci�� tkwi�a w pochwie, a do�wiadczony wojownik wyj��by j� odruchowo. Valder domy�la� si�, �e starzec jest pustelnikiem i pewnie od lat nie widzia� innego cz�owieka. Zdumienie obecno�ci� przybysza by�o oczywiste.
- Zab��dzi�em i jestem sam - odpar� Valder.
Starzec patrzy� na niego przez chwil�, po czym zawo�a�:
- Nie o to pyta�em.
M�wi� z irytacj�. Jego zaskoczenie przeradza�o si� w gniew na intruza.
- Jestem �o�nierzem. Od��czy�em si� od swojej jednostki. Nie spodziewa�e� si� chyba, �e podam ci imi�? Mo�esz przecie� by� nieprzyjacielskim magiem. Je�li zdradz� ci imi�, zyskasz nade mn� w�adz�.
Starzec zmru�y� oczy i skin�� g�ow�, uznaj�c racj� Valdera. Potem skin�� lew� r�k�, by przybysz si� zbli�y�. Prawa wci�� spoczywa�a na r�koje�ci sztyletu.
- Podejd� tu, �o�nierzu - powiedzia�.
Z r�k� na g�owicy miecza Valder przedar� si� przez kilka st�p trawy i par� jard�w b�ota i trzcin. Wreszcie, chlapi�c, wyszed� na otaczaj�c� chat� niewielk� wysepk� suchego gruntu. Sta� nieruchomo i czeka�, a� starzec dok�adnie go obejrzy. Nie zapomina� o �cigaj�cych go trzech �o�nierzach z p�nocy, jednak nie ponagla� starca. Na razie nie warto go by�o straszy�.
- Ethsharyjczyk, co? - zapyta� wreszcie starzec.
- Tak. Zwiadowca pierwszej klasy, z dow�dztwa zachodniego pod genera�em Gorem.
- Zatem co tu robisz? W tej okolicy nie masz si� za czym rozgl�da�. - Nim Valder zd��y� odpowiedzie�, starzec doda� nieoczekiwanie szorstko: - Nie zanosi si� chyba na bitw�, prawda?
- Zosta�em odci�ty od mojej jednostki na po�udniu i �cigali mnie na p�noc. Walki wci�� tocz� si� daleko st�d. My�la�em, �e mo�esz mi pom�c: po�yczy� ��d� albo co� w tym rodzaju.
- Mo�e i mog�. Nie mam �odzi, ale opowiedz mi o wszystkim i zobaczymy. - Wskaza� drzwi i pierwszy wszed� do chaty.
Valder u�miechn�� si�. Starzec mia� twarz jak dziecko: �atwo by�o odczyta� jego my�li. Najwyra�niej zapomnia�, jak nad sob� panowa� czy ukrywa� emocje. Zbyt d�ugo by� sam. Valder wyra�nie widzia�, �e pocz�tkowe zaskoczenie i zdziwienie starca zmieni�o si� najpierw w irytacj� na intruza zak��caj�cego rutyn� dni, a potem w g��bokie zaciekawienie. Nie by� pewien, lecz domy�la� si�, �e starzec pragnie tak�e odrobiny ludzkiego towarzystwa. Nawet pustelnik czuje si� czasem samotny.
Wszed� do chaty, pochylaj�c g�ow� w drzwiach.
ROZDZIA� 2
Chcesz co� zje��? - zapyta� starzec, kiedy byli ju� w �rodku chaty. - Nie - odpar� kr�tko Valder. Pustelnik przystan�� i obejrza� si� na niego. - Stara magia krwawnika? Zakl�cie Wytrwa�o�ci, tak? Valder z oporem przytakn��. Nie spodziewa� si�, �e starzec tak szybko odgadnie pow�d jego abstynencji. Gdyby jakakolwiek �ywno�� czy nap�j trafi�y mu do ust, nawet gdyby wydziela� za du�o �liny, zakl�cie zosta�oby z�amane i musia�by szuka� jedzenia lub nie�� zapasy jak zwyk�y w�drowiec. Przyj�cie czegokolwiek od pustelnika by�o zatem wykluczone. Na nieszcz�cie pustelnik wiedzia� teraz, �e Valder niesie ze sob� krwawnik, kt�ry - chocia� nie by� bezcennym klejnotem - stanowi� przedmiot rzadko spotykany i do�� kosztowny, zw�aszcza w dziczy na p�nocy, daleko od kopalni w Akalli.
Starzec najwyra�niej zna� si� troch� na magii, co zreszt� Valder podejrzewa�. Inaczej nie zgad�by tak szybko, dlaczego znu�ony w�drowiec odmawia po�ywienia. Pustelnik odsun�� si� i otworzy� okiennice, pozwalaj�c go�ciowi rozejrze� si� po wn�trzu chaty. Valder zrozumia�, �e gospodarz dysponuje nie tylko pobie�n� znajomo�ci� magii.
Podstawowe umeblowanie by�o proste i praktyczne. Pod jedn� �cian� znajdowa�o si� legowisko, z�o�one z materaca, poduszki i futer, pod drug� sta� st�, na nim miska, dzbanek, kilka garnk�w i narz�dzi kuchennych. Przy stole ustawiono wygodny wiklinowy fotel i du�� drewnian� skrzyni�, mog�c� s�u�y� jako drugie siedzisko albo niski stolik. By�y to jedyne zwyczajne meble. Ale pozosta�a cze�� chaty wcale nie by�a pusta. P�ki i szafki sta�y pod ka�d� �cian�, a rega�y zajmowa�y wi�ksz� cz�� pod�ogi. Wszystkie wype�niono po brzegi butelkami, fiolkami, pude�kami, s�ojami i dziwacznymi przedmiotami. Dla Valdera sta�o si� oczywiste, dlaczego pustelnik tak �atwo rozpozna� Zakl�cie Wytrwa�o�ci.
- Jeste� magiem, prawda? - spyta�.
O ile wiedzia�, tylko magowi mog�y si� przyda� takie przedmioty jak zmumifikowane nietoperze czy zwierz�ce organy w butlach. Czary, demonologia i teurgia mia�y w�asne ceremonialne dekoracje, ale te do nich nie nale�a�y.
Starzec rozejrza� si� po p�kach i usiad� w fotelu.
- Tak, jestem - przyzna�. - A ty?
- Nie - odpar� Valder. - Jestem tylko �o�nierzem.
- Ale masz zakl�cie.
- Wydaj� je ka�demu zwiadowcy, kt�ry rusza na patrol na d�u�ej ni� dzie� i noc. - Zn�w si� rozejrza�, gdy� nagromadzone tu artyku�y robi�y na nim wra�enie.
- Usi�d� - poprosi� pustelnik, wskazuj�c drewnian� skrzyni�. - Usi�d� i powiedz, co si� dzieje na �wiecie.
Stopy Valdera by�y zm�czone i obola�e - w�a�ciwie ca�e cia�o mia� zm�czone i obola�e. Z wdzi�czno�ci� usadowi� si� na skrzyni i na chwil� pozwoli� sobie zapomnie�, �e nie ma czasu na odpoczynek, gdy� �cigaj� go p�nocerze. Buty mlasn�y cicho, pozbawione obci��enia.
- Zdejmij je - poradzi� mag. - Rozpal� ogie� i wtedy je wysuszysz. A ja jestem g�odny, nawet je�li ty nie mo�esz je��. Nie korzystam z tego zakl�cia, je�li tylko jest inne wyj�cie. Wyniszcza cz�owieka, gdy trwa zbyt d�ugo. Sam zreszt� wiesz: mo�e zniszczy� zdrowie. Je�li nie boisz si�, �e zapach prze�amie zakl�cie, przygotuj� sobie kolacj�.
- Ogie� by�by wspania�y - zapewni� Valder i schyli� si�, by zdj�� buty. - Nie chcia�bym przeszkadza�; nie przejmuj siej i jedz.
Zdejmuj�c drugi but, przypomnia� sobie o prze�ladowcach.! U�wiadomi� sobie, �e mog� si� tu zjawi� lada chwila, je�li nie zgubi� ich, wchodz�c na bagna.
- Aha... Magu? - spyta�. - Czy znasz j�zyk p�nocy? S�o�ce zachodzi�o i zapada� ju� zmrok. Starzec wzi�� lamp� na rybi olej i zapali� j� p�omykiem, kt�ry wystrzeli� z czubka palca. Kiedy knot ju� si� jarzy�, zamkn�� palec w d�oni, by zdusi� p�omie�, a potem obejrza� si� na go�cia.
- Nie - odpar�. - Nie by�o mi to potrzebne. A dlaczego pytasz?
- Poniewa� �ciga mnie imperialny patrol. Powinienem wcze�niej ci o tym powiedzie�. Zauwa�yli mnie cztery dni temu i od tego czasu pod��aj� za mn�. Jest ich trzech, jeden to czarownik, a przynajmniej jeden to shatra.
- Sprowadzi�e� ich tutaj? - G�os starca zgrzytn�� nieprzyjemnie.
- Tego nie jestem pewien. Mo�e ich zgubi�em. Nie spodziewali si�, mam nadziej�, �e spr�buj� przekroczy� bagna, i ufam, �e ich tropiciele, je�li takich maj�, nie potrafi� �ledzi� przez wod�. Gdyby� m�wi� ich j�zykiem, to m�g�by� ich przekona�, �e mnie tu nie ma. W ko�cu tak daleko na pomocy spotkanie kogo� od nich jest r�wnie prawdopodobne jak kogo� od nas, nawet tu, na wybrze�u. Gdyby� nie odpowiedzia� po ethsharyjsku, kiedy zawo�a�em, nie wiedzia�bym, po kt�rej jeste� stronie. Spr�bowa�bym ci� omin�� i i�� dalej. Mo�e zdo�a�by� ich przekona�, �e faktycznie ci� omin��em?
- �a�uj�, �e przem�wi�em po ethsharyjsku! Nie znam ich j�zyka, nie oszukam ich nawet przez chwil�. Do licha, przyby�em tutaj, �eby trzyma� si� z dala od wojny, a nie �eby si� pakowa� w starcie z shatra!
-Zastanawia�em si�, dlaczego tu jeste�. Je�eli zdezerterowa�e�, to masz szans� na u�askawienie; pom� mi wyrwa� si� tej tr�jce.
- Wcale nie...
Na zewn�trz rozleg� si� jaki� krzyk. Mag przerwa� w p� s�owa. Krzycz�cy u�ywa� chrapliwego pomocnego j�zyka.
- Niech to licho! - powiedzia� pustelnik. Si�gn�� na p�k� po grub� ksi�g� w sk�rzanych ok�adkach.
- S�uchaj, spr�buj� wymkn�� si� i odci�gn�� ich od ciebie - odezwa� si� Valder z nag�ym poczuciem winy. - Nie mia�em zamiaru sprowadza� na nikogo k�opot�w. - M�wi�c to, wsta�, zostawi� buty i niepewnie ruszy� do drzwi.
Mag nie zwraca� na niego uwagi. Desperacko przewraca� kartki grubego tomu i mrucza� co� do siebie.
Valder wychyli� si� przez drzwi i odskoczy�, gdy strumie� czerwonego ognia przemkn�� obok i rozdar� ciemno�� o kilka cali od jego twarzy.
Rozleg�y si� trzy ostre trzaski, a potem niesamowity gwizd, gdy czarodziejskie pociski przemkn�y przez wn�trze chaty mniej wi�cej na poziomie piersi i o w�os min�y rami� Valdera. Gwizd urwa� si� z trzema kolejnymi trzaskami, kiedy pociski przebi�y pomocn� �cian� chaty.
Nie ca�kiem pewien, jak si� tam znalaz�, Valder odkry�, �e le�y na klepisku. Uni�s� g�ow� i zobaczy�, �e mag wci�� stoi z ksi�g� w r�ku, patrz�c w oszo�omieniu na dziury w �cianie.
- Na d�, magu! - zawo�a� Valder. Starzec nie poruszy� si�.
- Nic ci si� nie sta�o?! - krzykn�� przestraszony Valder.
- Co? - Starzec drgn��.
- Magu, lepiej po�� si� na ziemi, i to szybko. Na pewno spr�buj� znowu.
- Aha. - Mag w jednej chwili znalaz� si� na czworakach, nie wypuszczaj�c ksi��ki. - Co to by�o? - zapyta�, zerkaj�c na dziury.
- Nie wiem - odpar� Valder. - Jakie� piekielne p�nocne czary. Mag spojrza� na �o�nierza w s�abym �wietle olejowej lampy i szaro�ci zmierzchu. Spl�tana broda si�ga�a prawie pod�ogi, a szata podwin�a si� nieco, ods�aniaj�c chude kostki.
- Czary? Nie znam si� na czarach.
- Ja te� nie - odpar� Valder. - Ale oni tak. - Wskaza� kciukiem po�udniow� �cian�.
Starzec zerkn�� na trzy otwory. Smu�ka dymu unosi�a si� z ksi�gi przeszytej jednym z pocisk�w. Pozosta�e dwa rozbi�y s�oje, rozrzucaj�c po pod�odze od�amki szk�a.
- Ochrona - powiedzia�. - Potrzebujemy ochrony przed czarami. - Zacz�� szybko przewraca� strony ksi�gi.
Valder obserwowa� go uwa�nie. �aden nowy atak nie nast�pi�, co wydawa�o si� dobrym znakiem. Pomy�la�, �e wrogowie mog� czeka�, a� kto� si� poruszy i stanie ich celem. Je�li tak, to d�ugo poczekaj� - nie jest przecie� durniem.
Starzec przerwa� poszukiwania, uderzy� d�oni� w otwart� ksi�g� spojrza� na Valdera z gniewem i ��kiem. Co to by�o? - zapyta�. - Musze wiedzie�, przed czym mam si� broni�.
- Nie wiem, czym by�y te rzeczy, kt�re przebi�y �cian�, ale wiem kto je pos�a�. M�wi�em ci: �ciga mnie p�nocny patrol.
Shatra! Wiesz kim s� shatra, prawda?
- Nie jestem g�upcem, �o�nierzu. Shatra to demony-wojownicy. - Mniej wi�cej; wygl�daj� jak ludzie, ale walcz� jak demony.
- Niech ci� diabli, �o�nierzu! - wybuchn�� mag. - Przyby�em tutaj, �eby uciec od wojny!
- Ju� mi m�wi�e�. Powiedz to im, mo�e nie b�d� ci� nachodzi�. Nie s�dz�, �eby mieli co� przeciwko ethsharyjskim dezerterom.
- Nie musisz mnie obra�a�, nie jestem dezerterem. Nigdy nie by�em w wojsku. Pobiera�em nauki cywilnego doradcy, a nie maga wojskowego. Trzydzie�ci lat pracowa�em jako doradca, nim wycofa�em si� i przyby�em tutaj, �eby prowadzi� badania.
- Badania? - Valder odruchowo schyli� g�ow�, gdy kolejny pocisk ze �wistem przemkn�� przez chat�. Wpad� przez otwarte okno, a wylatuj�c, przebi� pude�ko szarobr�zowego proszku i pozostawi� za sob� opadaj�cy wolno ob�ok py�u. - To znaczy badania magiczne?
- Tak, badania magiczne. - Skin�� r�k� w stron� najbli�szych zastawionych p�ek.
- Och. - Valder patrzy� na starca zdumiony. - A ja uwa�a�em, �e ukrywasz si� tu z tch�rzostwa! Wybacz mi, �e �le ci� oceni�em. Masz wi�cej odwagi ni� ja, skoro prowadzisz eksperymenty z magi�.
- Nie jest tak �le - odpar� skromnie starzec. Strzepn�� py�, kt�ry osiad� mu na r�kawie i na ksi��ce.
- S�ysza�em, �e �rednia d�ugo�� �ycia mag�w badawczych to dwadzie�cia trzy dni robocze - doda� Valder.
- Tak, ale m�wisz o badaniach wojskowych! Ja si� tym nie zajmuj�. �adnych ognistych zakl��, run �mierci ani bojowych rydwan�w. Pracowa�em nad animacj� i by�em bardzo ostro�ny.
Poza tym u�ywam wielu zakl�� ochronnych. Tego w�a�nie dotyczy ta ksi�ga. Takie zakl�cia by�y specjalno�ci� mojego mistrza.
- Zakl�cia ochronne?
- Oczywi�cie.
- A znasz zakl�cia, kt�re powstrzymaj� tych trzech?
- Nie mam poj�cia. Sam wiesz, �o�nierzu, jaka jest magia: to trudna dziedzina, nie da si� powiedzie�, jak dzia�a nowe zakl�cie, je�li w og�le dzia�a. Jak dot�d w swoich badaniach nie osi�gn��em wynik�w, na jakie liczy�em. Owszem, pojawi�o si� par� interesuj�cych wniosk�w, lecz nie wiem, czego m�g�bym u�y� przeciwko shatra. Demony nie przypominaj� ludzi ani zwierz�t, a shatra to p�demony, prawda? Mam zakl�cie, kt�re mo�e nam pom�c... Niewiele to, ale najlepsze, co mog�em znale�� w po�piechu. Nie zajmie wi�cej czasu, ni� mamy, ani nie wymaga odczynnik�w, kt�rych nie posiadam. To urok awersji. - Podni�s� si� na kolana i porwa� z niskiej p�ki s��j i niedu�e drewniane pude�ko.
Valder znieruchomia� i nas�uchiwa� przez chwil�.
- Mam nadziej�, �e potrafisz to zrobi� szybko. S�ysz�, �e co� si� tam rusza.
Pustelnik przerwa� prac�, �ciskaj�c w d�oni garstk� zielonego proszku.
- Nie s�ysz�... - zacz��.
Reszta jego s��w uton�a w narastaj�cym ryku, gdy dach chaty znikn�� w kuli ognia. Mrugaj�c i os�aniaj�c oczy od blasku, Valder chwyci� ko�cist� r�k� starca i bezceremonialnie poci�gn�� go po pod�odze. G�ow� trzyma� nisko i uchyla� si� przed padaj�cymi ze wszystkich stron p�on�cymi od�amkami.
Mag sypn�� proszkiem na nich obu, machn�� woln� r�k� i powiedzia� co� niezrozumia�ego. Tam, gdzie upad� proszek, b�ysn�� jasny b��kit; wydawa� si� ch�odny na tle pomara�czowego , blasku p�on�cej strzechy. Potem starzec chwyci� za sztylet u pasa i wrzasn��:
- Drzwi s� z tamtej strony!
- Wiem - odpar� Valder, przekrzykuj�c trzask p�omieni. - W�a�nie dlatego tam idziemy! Pewnie czekaj� na nas od frontu!
Wci�� �ciskaj�c lew� d�oni� przegub starca, Valder doby� miecza i d�gn�� �cian� nad jego legowiskiem.
Tak jak przypuszcza�, g�adka pow�oka by�a tylko cienk� warstw� wysuszonego b�ota, a �cian� zbudowano z trzciny. B�oto �atwo odpad�o i m�g� wyci�� otw�r przez suche �d�b�a. Po chwili byli ju� na zewn�trz; stoczyli si� do brudnej wody. Mag otrz�sa� si� gniewnie, a Valder rozgl�da� si�, poszukuj�c przeciwnik�w.
Zauwa�y� kogo� po lewej stronie.
- Le� spokojnie - szepn�� starcowi do ucha.
Pustelnik chcia� zaprotestowa�, Valder szturchn�� go r�koje�ci� miecza.
- Nie, pos�uchaj - upiera� si� mag. - Mam zakl�cie, kt�re mo�e tu pom�c.
�o�nierz zerkn�� na ciemn� posta� wroga, kt�ry sta� w sporej odleg�o�ci i wyra�nie nie zdawa� sobie sprawy, �e tu s�. Potem spojrza� na szalej�ce na dachu p�omienie.
- No to dalej - powiedzia�. - Ale szybko i cicho.
Starzec kiwn�� g�ow�, a� polecia�y krople wody, potem wyj�� sztylet i uk�u� Valdera w d�o�.
- Co jest, do...? - �o�nierz cofn�� r�k�; rana by�a tylko dra�ni�ciem, ale zabola�a.
- Potrzebuj� twojej krwi - wyja�ni� mag.
Rozsmarowa� krew na przedramieniu Valdera, pomaza� kilkoma kroplami twarz i szyj�. Potem skaleczy� w�asn� r�k� i podobnie naznaczy� krwi� siebie.
Za nimi ogie� po�era� �ciany chaty, pomara�czowym blaskiem o�wietlaj�c kr�g mokrade�. W m�tnej wodzie odbicia wygl�da�y jak labirynt p�omieni. Valder wiedzia�, �e gdzie� w�r�d czerni, poza o�wietlonym obszarem, czekaj� p�nocerze. Nie widzia� ich jeszcze, gdy� ogie� nie pozwala� oczom przyzwyczai� si� do ciemno�ci, a z zakl�cia nocnego widzenia nie zosta�o ju� nic. �a�owa�, �e nie ma jednej z masek czarownik�w, kt�rych wrogowie u�ywali, by widzie� w mroku; by�y niewygodne i ci�kie, ale chyba nie zu�ywa�y si� tak jak magiczny wzrok.
Starzec mamrota� jak�� inkantacj�, odczyniaj�c swoj� magi�, czymkolwiek by�a. Valder kolejny raz zastanowi� si�, czemu Ethshar wykorzystuje magi� o wiele cz�ciej ni� Imperium, a czary o wiele rzadziej. Ta r�nica preferencji magicznych nie by�a nowym problemem; dziesi�tki razy dyskutowa� o tym z towarzyszami w obozie. Wszyscy wiedzieli, �e Imperium korzysta z demonologii, a Ethshar z teurgii, ale to by�o rozs�dne, gdy� bogowie stali po stronie Ethsharu, a demony po stronie Imperium. Magia i czary nie mia�y takich ogranicze�, a jednak mag na p�nocy by� rzadkim zjawiskiem, niemal r�wnie rzadkim, jak czarownik na po�udniu. Wydawa�o si�, �e obie strony niezbyt cz�sto zatrudniaj� czarodziejki, co zreszt� by�o kolejn� tajemnic�.
Wytrzeszczy� oczy w ciemno�ci i znowu dostrzeg� �o�nierza z p�nocy, na samym brzegu kr�gu �wiat�a. To prawdopodobnie ten, pomy�la�, kt�ry podpali� chat�. Z wolna okr��a� p�omienie, najwyra�niej szukaj�c �lad�w ucieczki swoich ofiar. Valder rozpozna� w jego r�ce jedn� ze skomplikowanych metalowych r�d�ek, u�ywanych przez wojskowych czarownik�w. Zrezygnowa� z my�li o starciu z tym cz�owiekiem sam na sam i o zabiciu go, zanim nadejd� jego towarzysze. Taka r�d�ka mog�a rozerwa� cz�owieka na strz�py niemal natychmiast i z odleg�o�ci dwunastu krok�w.
Co� wewn�trz p�on�cej chaty wybuch�o z trzaskiem; brz�kn�o szk�o. Valder przypomnia� sobie p�ki i szafy pe�ne s�oj�w i pude�ek. Domy�la� si�, �e eksploduje jeszcze kilka, kiedy tylko dotr� do nich p�omienie.
Nieprzyjacielski �o�nierz obejrza� si�, trzymaj�c w pogotowiu r�d�k�. Valder rozpaczliwie i bezskutecznie szuka� jakiego� sposobu wykorzystania tej chwili zaskoczenia. Gdyby �w cz�owiek si� zbli�y�, pojawi�aby si� mo�liwo�� ataku. Na bliski dystans czary by�yby nie lepsze od miecza, a n� m�g�by si� okaza� najlepszy. Pomy�la� o sztylecie maga i nagle u�wiadomi� sobie, �e inkantacja ucich�a. To przypomnia�o mu o krwi i zerkn�� na zranion� r�k�.
Ze zgroz� otworzy� usta. Zamiast zwyk�ego zadrapania zobaczy� rozci�te do ko�ci cia�o i g�st�, na wp� skrzepni�t� krew. Kiedy otworzy� usta, wyla�o si� jej wi�cej; pop�yn�a po brodzie w b�oto. A jednak nie czu� b�lu, nie licz�c lekkiego k�ucia w r�ce.
Zdziwiony i przestraszony, spojrza� na maga i cofn�� si� mimowolnie. Starzec by� na pewno martwy. Sk�r� mia� bia�� jak trup, z szarosinymi plamami. Krew wycieka�a mu z nosa i ust, r�ka by�a straszliwie okaleczona, a gard�o rozci�te a� po kr�gos�up.
- Bogowie! - sykn�� Valder. Widocznie zakl�cie si� nie uda�o. S�ysza�, �e czasem obracaj� si� przeciwko magom. W�a�nie takie przypadki sprawia�y, �e badania magiczne by�y �miertelnie gro�ne.
Starzec u�miechn�� si�. Jego twarz, ca�a pokryta na wp� zakrzep�� krwi�, by�a ohydna.
- Krwawe Oszustwo - szepn��. - Okropnie wygl�da, prawda?
- Ty �yjesz? - Valder nie m�g� w to uwierzy�, mimo �e starzec rusza� si� i m�wi�.
- Oczywi�cie, �e �yje. Ty te�, a wygl�dasz pewnie gorzej ode mnie. To prosta, ale skuteczna sztuczka. Armia z niej nie korzysta?
- Nie wiem - przyzna� Valder, patrz�c z fascynacj� na pustelnika.
- W ka�dym razie jest dobra. Je�li jej nie u�ywaj�, to s� g�upcami. A teraz zamknij si� i le� nieruchomo. Pomy�l�, �e jeste�my martwi.
Valder patrzy� jeszcze przez chwile na starca, po czym opad� na plecy i stara� si� wygl�da� na trupa. Co� jeszcze rozpad�o si� w p�omieniach, rozleg� si� g�o�ny trzask. Valder odgad�, �e zawali� si� rega�, a zawarto�� posypa�a si� na pod�og�. Zerkn�� jeszcze na pustelnika i zobaczy�, �e nie �mieje si� ju� .ze swojej sztuczki. Twarz wykrzywia� mu gniew i b�l na my�l o zniszczonym domu i dorobku �ycia.
K�tem oka Valder zauwa�y�, �e wrogi �o�nierz robi co� przy r�d�ce - mo�e jaki� mistyczny gest, a mo�e tylko co� poprawia�. Potem uni�s� j� na wysoko�� piersi i skierowa� na resztki p�on�cej chaty. Czerwone strumienie �wiat�a przeszy�y powietrze i bole�nie podra�ni�y wzrok Valdera. P�on�ca ruina zapad�a si� z hukiem i zmieni�a w dymi�cy stos o wysoko�ci najwy�ej dw�ch st�p.
Rozleg� si� g�o�ny syk.
Czarownik raz jeszcze poprawi� co� przy r�d�ce i zn�w z niej wymierzy�; wydawa�o si�, �e co� przeskoczy�o z r�d�ki na ruin�. Z bia�ym b�yskiem i d�wi�kiem jakby rozrywanego metalu dymi�cy stos znikn�� w gradzie p�on�cych od�amk�w. Pozosta� f tylko krater.
Przez kilka sekund grudy wrz�cego b�ota i p�on�ce trzciny spada�y na bagno wok� dw�ch uciekinier�w, spryskuj�c ich obficie s�on� wod� i mu�em. Na szcz�cie �adna nie trafi�a. Valderowi zdawa�o si�, �e niekt�re wr�cz skr�ca�y w powietrzu, aby ich omin��.
- Urok awersji - szepn�� mag.
Zdawa�o si�, �e min�y ca�e godziny, nim znowu powr�ci�a cisza i ciemno��. Valder le�a� nieruchomo. Przez d�ug� chwil� jedynym d�wi�kiem by� syk pal�cych si� resztek, kt�re gas�y w bagnie. Potem us�ysza� jaki� g�os. Valder nie rozumia� s��w.
- Wiesz, co m�wi? - szepn��.
- Nie - odpar� starzec. - M�wi�em ci, �e nie znam ich j�zyka. Kto� inny odpowiedzia� pierwszemu i obaj si� roze�miali!
A potem rozleg� si� chlupot st�p grz�zn�cych w bagnie. Nawet nie pr�bowali si� skrada�.
- My�l�, �e zgin�li�my - szepn�� Valder.
- O to w�a�nie chodzi.
Le�eli nieruchomo, s�uchaj�c chlupotania krok�w. Kiedy d�wi�k ucich� na chwil�, Valder zaryzykowa� szybkie spojrzenie. Zobaczy� dw�ch wrog�w z pochodniami, szukaj�cych czego� wok� krateru. Jeden zatrzyma� si�, przykl�kn�� i pokaza� co� towarzyszowi. Valder wyt�y� wzrok; nie by� pewien, ale przedmiot wygl�da� jak spalona ko��.
�o�nierze wymienili par� s��w w swoim j�zyku, jeden z nich za�mia� si� kr�tko i nieprzyjemnie, a potem rozejrzeli si� po mokrad�ach. Valder zamar�. Wzrok przeciwnika spocz�� dok�adnie w miejscu, gdzie le�eli dwaj Ethsharyjczycy. M�czyzna krzykn�� co� do swojego towarzysza, i ruszy� w ich stron�, znikaj�c z pola widzenia Valdera, kt�ry nie odwa�y� si� poruszy� oczami.
Po chwili obuta noga stan�a w b�ocie tu� obok, a d�o� szarpn�a go za w�osy i poci�gn�a do g�ry. Zabola�o, ale Valder wci�� by� bezw�adny - nie reagowa�, udaj�c trupa. Krew �cieka�a mu z brody.
Przez chwil� my�la�, czy nie wyci�gn�� no�a i nie zaatakowa� z zaskoczenia, ale czarownik czeka�, obserwowa� ich znad kraw�dzi krateru. Valder nie mia� ochoty na samob�jstwo, nawet gdyby uda�o si� zabra� ze sob� wroga. Mia� po co �y�. Zwisa� bezw�adnie w uchwycie prze�ladowcy.
M�czyzna upu�ci� go w ko�cu i Valder upad� ci�ko w b�oto, poczu� b�l, ale nie zareagowa�.
�o�nierz sko�czy� z Valderem i przetoczy� nog� starca. Rami� maga opad�o, rozchlapuj�c wod�.
Zadowolony, krzykn�� co�, a potem odwr�ci� si� i pomkn�� przez bagna. Po chwili Valder odr�ni� kroki dw�ch oddalaj�cych si� os�b. �wiat�o pochodni tak�e przygas�o, pozostawiaj�c Ethsharyjczyk�w w mroku.
Kiedy kroki ucich�y, Valder odczeka� jeszcze chwil�, by zyska� pewno��. Twarz mia� w b�ocie, w nosie czu� smr�d gnij�cych wodnych ro�lin. Wreszcie powoli uni�s� g�ow� i rozejrza� si� ostro�nie. Nie dostrzeg� nawet �ladu ludzkiej obecno�ci - opr�cz siebie i maga. Kilka iskier wci�� tli�o si� tu i tam w�r�d traw, owady brz�cza�y, oba ksi�yce sta�y na niebie, lecz noc by�a ciemna i cicha.
Wolno i ostro�nie podni�s� si� na kolana, potem wsta�. Woda sp�ywa�a z fa�d przemoczonej tuniki i kiltu, wylewa�a si� spod p�pancerza. Gdy nikt nie krzykn��, nie pojawi�y si� �wiat�a ani b�yski broni czarownika, schyli� si� i pom�g� wsta� mokremu, pokrwawionemu magowi.
Z pocz�tku starzec stan�� troch� niepewnie i zacz�� strzepywa� brud z szaty. Otrz�sa� d�o� z b�ota i wody, nie zwa�a� na strumienie ciekn�cej krwi. Kiedy uzna�, �e oczy�ci� si� tak jak m�g�, stan�� i spojrza� przez mrok na krater, gdzie jeszcze niedawno sta� jego dom.
Gdy u�wiadomi� sobie, co widzi, podbieg� do Valdera zaciskaj�c pi�ci.
- Ty durniu! - wrzasn��. - Doprowadzi�e� ich prosto do mnie! Zobacz, co zrobili!
- Nie krzycz - szepn�� rozpaczliwie Valder. - Nie wiem, jak daleko odeszli ani jaki s�uch maj� shatra.
Mag umilk�, patrz�c na odleg�� lini� ledwo widocznych w �wietle ksi�yca drzew. Kiedy nie pojawi�y si� �adne gro�ne postacie, wskaza� oskar�ycielsko na krater.
- Patrz tylko! - j�kn��.
- Przykro mi - zapewni� Valder ze szczerym �alem. Niezr�cznie rozmawia�o mu si� z kim�, kto wygl�da� jak okaleczony trup. - Nie wiedzia�em, �e zrobi� co� takiego.
- Nie wiedzia�e� - zadrwi� mag. - No c�, �o�nierzu, teraz ju� wiesz. A co ja mam robi�, skoro, szukaj�c ciebie, zamienili w proch m�j dom? I nawet nie zd��y�em zje�� kolacji!
- Przykro mi - powt�rzy� bezradnie Valder. - Jak mog� ci pom�c?
- Czy nie zrobi�e� ju� dosy�? Mo�e po prostu id� sobie i zostaw mnie samego? Ksi�yce stoj� wysoko, b�dziesz dobrze widzia�.
- Nie mog� tak po prostu odej��. Co tu sam zrobisz?
- Co ja zrobi�? Powiem ci: odbuduj� m�j dom, jak go zbudowa�em poprzednio, zdob�d� jako� materia�y, cho� nie mam poj�cia w jaki spos�b, i dalej b�d� prowadzi� badania. Tak jakby nigdy ci� tu nie by�o, ty t�py idioto!
- Materia�y? Wszystkie te butelki i s�oje?
- Zgadza si�, wszystkie s�oje. Mia�em tu wszystko, od krwi smoka po �zy dziewicy. Dwadzie�cia lat starannego zbierania, oszcz�dzania i kombinowania. Bogowie tylko wiedz�, jak zdo�am to zdoby� jeszcze raz.
- Zostan� i zrobi�, co mog�, �eby pom�c.
- Nie chc� twojej pomocy! Po prostu odejd�!
- Ale dok�d mam p�j��? Wrogi patrol uwa�a, �e zgin��em, lecz wci�� jestem odci�ty, setki mil za liniami przeciwnika. R�wnie dobrze mog� tu zosta� i pom�c ci w odbudowie. Nie mam jak wr�ci� do domu.
- Nie chc� twojej pomocy. - Ton maga zmieni� si� ze s�usznego gniewu w rozdra�nienie.
- Ale dostaniesz j�, chyba �e znajdziesz spos�b, bym m�g� wr�ci� na przyjazne terytorium.
Mag spojrza� na niego z pogard�.
- Po prostu id�. Nikt nie b�dzie zaczepia� chodz�cego trupa.
- Zakl�cie jest trwa�e? - Valder by� przera�ony. Perspektywa ociekania iluzoryczn� krwi� przez reszt� �ycia by�a, delikatnie m�wi�c, nieapetyczna.
- Nie - przyzna� starzec. - Zu�yje si� za dzie� czy dwa.
- Dwa miesi�ce trwa�o, nim doszed�em tak daleko na p�noc!
- Przecie� nie sprawie, �e polecisz, skoro wszystkie moje zapasy znikn�y! Nawet najprostsza znana mi lewitacja potrzebuje odpowiednich odczynnik�w, kt�rych ju� nie posiadam. - Zastanowi� si�, ale nim Valder zd��y� co� powiedzie�, podj�� znowu: - Mam pewien pomys�. Daj mi sw�j miecz. Machasz nim dooko�a, wi�c r�wnie dobrze mo�emy go wykorzysta�.
- Co? - Valder u�wiadomi� sobie, �e wci�� trzyma nag� bro�. Nie schowa� jej do pochwy, odk�d wyci�� przej�cie przez �cian� chaty i z�apa� odruchowo, kiedy wstawa� z b�ota. - Po co ci miecz?
- Chc� si� ciebie pozby�, idioto.
- Jak? Zabijaj�c mnie?
- Nie, oczywi�cie, �e nie. Pewnie jeste� g�upcem, ale to niewystarczaj�cy pow�d, �eby ci� zabija�. Nikogo nie zabijam. Poza tym jeste� Ethsharyjczykiem, cho� idiot�, a ja wci�� pozostaj� lojalnym obywatelem. Nawet tutaj.
- Wi�c po co ci m�j miecz?
- Zaczaruj� go. Rzuc� na niego ka�de zakl�cie, jakie znam, ka�dy czar, jaki wymy�l�, kt�ry pomo�e ci przebi� si� z powrotem i znikn�� z mego �ycia na zawsze.
- Mo�esz tego dokona� bez swoich odczynnik�w?
- Co� mog� zrobi�. Znam kilka zakl��, kt�re nie wymagaj� niczego dziwnego, a par� z nich jest ca�kiem niez�ych. Kiedy sko�cz�, mo�e nie b�dzie to najpot�niejszy magiczny miecz na �wiecie, ale doprowadzi ci� do domu. To obiecuj�. Mam jedno zakl�cie, kt�re sam wymy�li�em, i jestem pewien, �e za�atwi spraw�. Nie potrzebuj� do niego �adnych odczynnik�w, kt�rych nie znalaz�bym na bagnie. Je�li zostaniesz tu zbyt d�ugo, mog� ci� zabi�, jeste� Ethsharyjczykiem czy nie, a �aden z nas chyba tego nie chce.
Valder niech�tnie rozstawa� si� z broni�, cho� propozycja by�a kusz�ca. Tak naprawd� nie mia� ochoty budowa� �odzi; nie by� �eglarzem, a zbli�a�a si� pora sztorm�w. Nawet nie potrafi� p�ywa�.
- Sk�d mam wiedzie�, �e mog� ci zaufa�? - spyta�.
Mag parskn�� tylko.
- Nie musisz mi ufa�. Jeste� dwa razy wi�kszy ode mnie i trzy razy m�odszy. Jestem tylko s�abym starcem, a ty wy�wiczonym zdrowym �o�nierzem. Cho�bym mia� miecz, i tak by� sobie ze mn� poradzi�, prawda? Masz n� za pasem, nie zostaniesz ca�kiem bezbronny.
Valder nie da� si� przekona�.
- Jeste� przecie� magiem, a nie zwyk�ym starcem.
- W takim razie, je�li jestem magiem dostatecznie pot�nym, �eby sobie z tob� poradzi�, to jak� r�nic� robi ten tw�j g�upi miecz? Mam przecie� w�asny sztylet, gdybym potrzebowa� ostrza do jakiego� zakl�cia. Jedno albo drugie: albo jestem za stary i za s�aby, �eby si� mn� przejmowa�, albo i tak mam ju� przewag�. Nie ma po�piechu, �o�nierzu. Do rana i tak nie rzuc� �adnego zakl�cia, o kt�rym warto by wspomina�, bo musz� widzie�, co robi�. Mo�esz albo znikn�� st�d przed �witem, albo zosta� i pozwoli� zaczarowa� sw�j miecz. Mo�esz te� zosta� i zdenerwowa� mnie tak, �e zamieni� ci�... w co� niesympatycznego. To i tak lepsze ni� �mier�. R�b, co chcesz. W tej chwili spr�buj� si� troch� przespa�. Sprawdz�, czy potrafi� zapomnie�, �e nie jad�em kolacji i �e m�j dom zmieni� si� w kupk� popio�u. A ty zrobisz, co zechcesz. - Odwr�ci� si� i ruszy� przez bagno ku wypuk�ej kraw�dzi krateru.
Valder sta� jeszcze przez chwil� z mieczem w r�ku, z bosymi stopami w rzadkim b�ocie, i zastanawia� si� nad sytuacj�. Po chwili wzruszy� ramionami i pod��y� za starcem.
ROZDZIA� 3
Deszcz zacz�� pada� po p�nocy, jak oceni� Valder, chocia� chmury zakry�y ksi�yce i trudno by�o oceni� czas. Na godzin� czy dwie przed �witem deszcz zrzedn�� i zmieni� si� w porann� mg��. Kiedy promienie s�o�ca zdo�a�y przebi� si� przez listowie drzew na po�udniowym wschodzie i rozla� na mokrad�ach, Valder by� przemoczony i niewyspany. Najgorsze, �e by� straszliwie spragniony i w�ciekle g�odny; nie wiedzia�, czy to z powodu chlu�ni�cia wody z bagien, czy strumieni krwi przy Krwawym Oszustwie. Co� jednak prze�ama�o Zakl�cie Wytrwa�o�ci. Krwawnik wci�� le�a� bezpiecznie w sakiewce, ale post zosta� przerwany.
Mimo deszczu mag pozosta� suchy, co Valder zauwa�y�, kiedy �wiat�o poranka ukaza�o siwe w�osy starca - wci�� by�y rozczochrane, brudne i wysmarowane fa�szyw� krwi�, ale nie lepi�y si� do g�owy. Uzna�, �e mag osi�gn�� ten godny zazdro�ci stan, utrzymuj�c jako� urok awersji.
Starzec jednak nie wygl�da� na zadowolonego. O pierwszym brzasku poderwa� si� i zacz�� przeszukiwa� odpadki w kraterze, gdzie kiedy� sta� jego dom. Na wszystkie strony chlapa� nierzeczywist� posok�.
Nie wygl�da�o, �eby rzuca� jakie� zakl�cie, ale Valder nigdy nie czu� si� pewnie w kontaktach z obcymi magami dowolnego rodzaju; wiedzia�, �e nie nale�y przeszkadza� im w pracy. Poza tym w �wietle dnia trwaj�ce jeszcze efekty Oszustwa czyni�y ma�ego pustelnika niewypowiedzianie obrzydliwym.
Valder sp�dzi� noc mi�dzy dwoma trawiastymi pag�rkami, powy�ej linii wody, ale os�oni�ty od wiatru. Teraz usiad� na szczycie jednego z nich i obserwowa� starca. Pustelnik us�ysza� go i obejrza� si�.
- A, jeste�, �o�nierzu - powiedzia�. - Widzia�e� co� do jedzenia?
- Nie - odpar� Valder. - A ty?
- Te� nie, a jestem g�odny. Ju� od paru godzin burczy mi w brzuchu. Jak wiesz, straci�em kolacj�.
- Wiem. Ja te� jestem g�odny i spragniony.
- Aha, zakl�cie si� prze�ama�o, tak? Nie powiem, �e mi przykro, po tych wszystkich k�opotach, jakie na mnie �ci�gn��e�. Za drzewami p�ynie czysty strumie� - poinformowa�, wskazuj�c mniej wi�cej na pomocny wsch�d. - Je�li znajdziesz co�, czym mo�na nabra� wody, przynie� troch�. Sam mo�esz si� napi� na miejscu, to mnie nie obchodzi. Rozejrz� si�, czy nie z�api� jakiego� �niadania, bo chyba nic nie zosta�o z mojej spi�arni. Mo�esz przy okazji przynie�� troch� drewna, �ebym m�g� ugotowa� to, co znajd�. Wszystko tu jest albo mokre, albo spalone.
Valder skin�� g�ow�. G�os maga nie brzmia� przyja�nie, lecz przynajmniej starzec by� sk�onny do rozmowy.
- Zrobi�, co b�d� m�g� - obieca�.
- Dobrze. I daj mi sw�j miecz, musz� si� mu przyjrze�.
- Wci�� chcesz go jako� zaczarowa�?
- Oczywi�cie. Jak inaczej zdo�am si� szybko ciebie pozby�? Znalaz�em tu par� drobiazg�w; poradz� sobie. Teraz daj mi bro� i poszukaj czego�, co nie przecieka.
Valder wzruszy� ramionami. Przekroczy� rozsadzone resztki chaty, w kt�rych grzeba� mag, i wr�czy� mu sw�j miecz razem z pochw�. W ko�cu, t�umaczy� sobie, nie b�dzie mu potrzebny, kiedy p�jdzie po wod�, a przydadz� si� za to obie r�ce. P�nocerze odeszli, a z innymi zagro�eniami poradzi sobie, albo uciekaj�c, albo sztyletem.
Starzec przyj�� bro� i obejrza� pobie�nie, oceniaj�c ma�o ozdobne lecz praktyczne wykonanie, gard�, proste ostrze bez �adnych ornament�w. Skin�� g�ow�.
- Nada si� doskonale. Przynie� wod�. Valder, bez s�owa, zacz�� szuka� pojemnika.
Przy pierwszym obej�ciu krateru nie znalaz� niczego odpowiedniego, ale gdy rozejrza� si� po zboczach, zauwa�y� g�rn� po�ow� bardzo du�ego szklanego s�oja. Pokrywka wci�� by�a mocno przykr�cona. Valder mia� nadziej�, �e to wystarczy. Uwa�aj�c na ostre kraw�dzie, chwyci� pod pach� naczynie i ruszy� w kierunku, kt�ry wskaza� mu starzec.
Jednak w przeciwie�stwie do maga �o�nierz nie prze�y� d�ugich lat na bagnie i nie pozna� wszystkich jego zakamark�w. Musia� brn�� przez b�otniste rowy, wspina� si� na sypkie wydmy, przekracza� morskie zatoczki, przeciska� przez trzciny i wysokie trawy. Bose stopy pokry�y si� zadrapaniami i skaleczeniami, a przemoczone skarpety rozpada�y si� w strz�py.
W ko�cu zrezygnowa� z trasy na wprost i skr�ci� ku najbli�szemu skrawkowi suchego l�du. Potem ruszy� na p�noc pod ga��ziami sosen, wzd�u� brzegu bagna. Wreszcie trafi� na strumie� i uzna�, �e to ten, o kt�rym m�wi� pustelnik.
Woda by�a czysta, ale s�onawa, ruszy� wi�c w Gor�, przeklinaj�c maga.
Mniej wi�cej pi��dziesi�t s��ni od miejsca, gdzie pierwszy raz spr�bowa� wody, strumie� sp�ywa� przez kamienie, rozlewaj�c si� szeroko z jednego jeziorka do drugiego wzd�u� w�skiej kamiennej �cie�ki po zboczu wzniesienia. Woda w g�rnym jeziorku by�a �wie�a, s�odka i zimna. Valder po�o�y� si� na brzuchu i pi� �apczywie.
Kiedy uni�s� g�ow�, na moment zaszokowa� go widok krwi sp�ywaj�cej strumieniem. Potem przypomnia� sobie Oszustwo. Wybuchn�� �miechem.
Wyp�uka� s��j, nape�ni� go i z ulg� stwierdzi�, �e mie�ci rozs�dn� ilo�� wody. Zostawi� naczynie na brzegu, a potem rozejrza� si� za drewnem.
Wiedzia�, �e �wie�a sosna dymi i trzaska. Ka�de drzewo, p�ki by�o zielone, nie pali�o si� zbyt dobrze, ale sosna wyj�tkowo nie nadawa�a si� na ognisko. Rozejrza� si�, w nadziei �e znajdzie co� lepszego.
Odkry� z�amany konar, kiedy� mo�e czubek drzewa, lecz teraz jedynie wyschni�ty i pokrzywiony kawa� drewna, d�ugi na wzrost Valdera i gruby jak przedrami�. Po�amany, z kupk� drobnych ga��zek, powinien si� nada�.
Zebra� do sakwy ga��zki i suche ig�y na rozpa�k�, potem chwyci� po��wk� s�oja, w drug� r�k� wzi�� konar i ruszy� z powrotem.
Teraz droga okaza�a si� o wiele trudniejsza. Chocia� zna� ju� teren, musia� pokona� dodatkowe problemy w postaci ci�gni�tego drewna i odwr�conego s�oja z wod�. Stara� si� te�, by drewno, i tak wilgotne po porannym deszczu, nie zamok�o jeszcze bardziej. To ostatnie okaza�o si� na bagnie prawie niemo�liwe. Zdo�a� jednak dotrze� do krateru, mocz�c tylko jeden koniec konaru. W zaimprowizowanym pojemniku zosta�o ju� niewiele wody.
Starzec nie od razu zauwa�y� jego powr�t. Pochylony nad mieczem, czubkiem palca wypisywa� w powietrzu o cal nad kling� l�ni�ce b��kitne runy. Valder spostrzeg�, �e fa�szywe rany maga powoli znikaj�, a na twarz powr�ci�y rumie�ce. Rzuci� konar na ziemi�, postawi� obok naczynie, po czym si� rozejrza�.
Pustelnik zaprowadzi� co� w rodzaju porz�dku i zmieni� krater z miejsca zniszczenia w ob�z w�r�d ruin. W pobli�u le�a� stos krab�w; Valder domy�li� si�, �e b�d� �niadaniem, cho� nie mia� poj�cia, jak ktokolwiek m�g� znale�� ich tak wiele i tak szybko w tych wodach. Wok� siebie starzec u�o�y� rozmaite elementy swoich tajemniczych materia��w: fragment czaszki, ma�e b�yszcz�ce kamienie, odpryski jakich� minera��w i pi�� ogark�w �wiec. Valdera zdumia� fakt, �e �wiece przetrwa�y piek�o ostatniej nocy.
Przez d�ug� chwil� zastanawia� si�, czy powinien znale�� sobie jakie� zaj�cie. Wreszcie jednak mag uni�s� g�ow�.
- Przyrz�d� kraby, dobrze? - powiedzia�. - Ugotuj, je�li uwa�asz, �e to naczynie utrzyma wod�.
Valder spojrza� na kraby, potem na p�kni�ty s��j i znowu na maga.
- My�la�em, �e by�e� spragniony - zauwa�y�.
- Nie. Jestem g�odny. To ty by�e� spragniony. Gotuj kraby. Poirytowany Valder zgarn�� cztery kraby do s�oja i zacz�� rozpala� ognisko. Bez k�opotu po�ama� drewno na odpowiednie kawa�ki i u�o�y� nad ig�ami. Odkry� jednak, �e ga��zki s� wci�� wilgotne po deszczu, cho� wybiera� najsuchsze, jakie znalaz� przykl�kn��, powstrzymuj�c przekle�stwa, �eby przypadkiem nie powiedzie� czego�, co pozwoli demonom przeszkodzi� w zakl�ciu maga, i raz za razem bez skutku krzesa� iskry.
Po kilku minutach przysiad� na pi�tach i zauwa�y�, �e starzec stoi obok niego. Mag bez s�owa wyci�gn�� palec, kt�ry zap�on�� na czubku jak �wieca z paznokciem zamiast knota - tak jak zesz�ej nocy, gdy zapala� lamp�. Wsun�� palec w stosik igie�, a te zap�on�y natychmiast. Zgasi� p�omyk, chowaj�c palec w pi�ci, a drug� r�k� posypa� p�omienie ��tym proszkiem. Wym�wi� jakie� obce s�owo. Ogie� z nag�ym hukiem ogarn�� ca�e drewno i s��j. Po sekundzie ga��zki p�on�y ju� r�wnym p�omieniem, a po chwili woda zacz�a parowa�.
- Zawo�aj mnie, kiedy b�d� gotowe - poleci� starzec i wr�ci� do miecza.
Valder obserwowa� go; sam siebie pr�bowa� przekona�,