Filar Alfons - Opowieści Tatrzańskich kurierów
Szczegóły |
Tytuł |
Filar Alfons - Opowieści Tatrzańskich kurierów |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Filar Alfons - Opowieści Tatrzańskich kurierów PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Filar Alfons - Opowieści Tatrzańskich kurierów PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Filar Alfons - Opowieści Tatrzańskich kurierów - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Alfons Filar
Opowieści Tatrzańskich kurierów
Książkę tę dedykuję swoim synom, Wiesławowi i Jerzemu
Od autora
W książce, którą oddaję do rąk Czytelnika, chciałbym przedstawić cząstkę
historii tatrzańskiego szlaku z lat okupacji hitlerowskiej, przypomnieć
ludzi tego szlaku, zakopiańskich narciarzy i przewodników, którzy podjęli
się trudnych i niebezpiecznych zadań kurierów.
Dzięki nim została utworzona i funkcjonowała niemal regularnie sieć
przerzutów osób cywilnych i wojskowych z Polski na Węgry i dalej, do
formujących się armii polskich na Zachodzie. Ruch ten odbywał się zresztą i
w drugą stronę, mianowicie przechodzili do kraju emisariusze, oficerowie,
instruktorzy i inne osoby dla wzmocnienia walki podziemnej w Polsce.
Kurierzy utrzymywali też łączność między ruchem oporu w Polsce a polskimi
ośrodkami emigracyjnymi za granicą, przenosili rozmaite materiały
konspiracyjne: prasę podziemną, ulotki, broń, materiały wybuchowe,
pieniądze.
Wielu z nich zginęło na polach bitewnych; wielu zostało aresztowanych
przez gestapo i bestialsko zamordowanych lub wywiezionych do obozów
koncentracyjnych, gdzie również czekała ich śmierć.
Intencją moją jako autora tej pracy jest ocalić od zapomnienia to, co da
się jeszcze w obecnej chwili odtworzyć, co pozostało w pamięci z tamtych
lat walki z hitlerowskim najeźdźcą. Pragnę na podstawie ustnych relacji
ludzi, którzy pełnili kurierską służbę, zapoznać Czytelnika z autentycznymi
ich przeżyciami. Nie ma więc w tej książce fikcji literackiej, wszystkie
osoby, fakty i zdarzenia są prawdziwe i możliwie najwierniej pokazane.
W szkicu wstępnym, zatytułowanym "Droga przez Tatry", przedstawiam w
najogólniejszym zarysie tatrzański szlak przerzutów przez granicę i jego
wykorzystywanie przed wojną przez komunistyczną i niekomunistyczną opozycję
antysanacyjną, a podczas wojny i okupacji - przez podziemny ruch oporu.
Dalsze rozdziały zawierają opowieść o losach poszczególnych kurierów.
Osobom, które udzieliły mi szczegółowych danych o sobie i swej pracy
kurierskiej, oraz wszystkim, którzy w jakiejś mierze przyczynili się do
utrwalenia pamięci o bohaterskich ludziach Podhala, składam serdeczne
podziękowanie. Ich relacje są głównym tworzywem tej książki.
Dane historyczne oraz dotyczące baz wywiadowczo-przerzutowych opracowałem
na podstawie materiałów archiwalnych, korzystając ze zbiorów MSW i innych
źródeł.
Zakopane, wrzesień 1968 r.
Droga przez Tatry
Stara to droga. Korzystali z niej od wieków różni ludzie - zbiegli chłopi
pańszczyźniani, banici; przez Wysokie Tatry chodzili zbójnicy. Korzystali
właśnie z niej, bo była to droga ludzi silnych, bez trwogi. Oni tutaj,
wśród skalistych turni, urwisk, czuli się bezpieczni. Nie były w stanie
wytropić tylko im znanych ścieżek i przejść żadne straże, tu kończyły się
wszelkie pościgi za zbiegami. Oczywiście droga przez Tatry dostępna była
jedynie dla tych, którzy je znali, zżyli się z nimi, byli za pan brat z
surową tatrzańską przyrodą. O nich to właśnie do dziś lud Skalnego Podhala
śpiewa pieśni, baje legendy, oni daczekali się sławy bohaterów ludowych.
Droga przez Tatry, chociaż minęły czasy Janosików, pozostała długo
szlakiem walki. Na pewno złożyły się na to w jakimś stopniu warunki
historyczne naszego kraju. Długa niewola i związane z tym prześladowania
wszelkich ruchów wyzwoleńczych kierowały tu łączników utrzymujących więź
między działaczami w kraju i za granicą, emisariuszy, którzy przez Tatry
przedzierali się do innych krajów z różnymi zadaniami albo którzy tędy szli
z emigracji do kraju. Należy tu wspomnieć, że m.in. dr Tytus Chałubiński,
lekarz medycyny i działacz społeczny, jeden z pionierów taternictwa, który
odkrył wartości klimatyczne i turystyczne Zakopanego, wracając z Węgier w
roku 1849, gdzie brał udział w powstaniu Lajosa Kossutha, właśnie do
Zakopanego dotarł szlakami przez Tatry.
W miarę jak postępowały wydarzenia historyczne, na Podhale ściągali
przeróżni ludzie, których drogi wiodły później przez doliny tatrzańskie,
turnie i wierchy. Dzika przyroda tatrzańska stwarzała im warunki do
nielegalnego przekraczania granicy. W języku potocznym nazywało się to
przejściem przez "zieloną granicę" - chociaż tak naprawdę to nie była ona
wcale zielona. Ta droga ze względu na góry okazywała się - jak Czytelnik
przekona się później - właśnie najbezpieczniejsza do przekroczenia granicy.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości górskie szlaki graniczne
pozostały nadal drogą przerzutu ludzi, którzy musieli ze względu na swe
przekonania polityczne uchodzić z kraju. Tatrzańskimi szlakami przenoszono
pocztę, której nie można było przesłać drogą legalną. Dokonywali tego
kurierzy, ludzie z gór.
28 września 1933 r. Stanisław Krzeptowski z Zakopanego przeprowadza
nielegalnie przez granicę polsko-słowacką w Tatrach Wincentego Witosa,
trzykrotnego premiera Polski do przewrotu majowego w 1926 r., znanego
działacza ludowego. Zmuszony był on emigrować do Czechosłowacji przed
prześladowaniami przez reżim sanacyjny.
Ciekawa jest historia tatrzańskich szlaków kurierskich z lat 1928-1938.
Wówczas to Komunistyczna Partia Polski działała w podziemiu, systematyczną
więc łączność z innymi partiami komunistycznymi utrzymywano przez kurierów,
którzy przekraczali granicę nielegalnie w Tatrach, udając się do Słowacji,
a stąd dalej - do Moskwy, Berlina, Pragi. Tą też drogą szli z Polski
działacze komunistyczni, którzy udawali się za granicę na narady, zjazdy
partyjne. Z Polski emigrowali tędy również do Czechosłowacji działacze
lewicowi w obawie przed aresztowaniem, które często im groziło ze strony
sanacji.
Należy też przypomnieć, że nielegalnie przez Tatry przeszło wielu
ochotników z Polski, którzy udawali się do Hiszpanii w 1936 r. na pomoc
ludowi hiszpańskiemu walczącemu w obronie rewolucji. Wreszcie w latach
międzywojennych przerzucano z Czechosłowacji nielegalnymi ścieżkami w
Tatrach tzw. bibułę komunistyczną - materiały propagandowo-informacyjne dla
Komunistycznej Partii Polski i dla Komunistycznej Partii Zachodniej
Ukrainy.
W działalności tej dużą rolę odegrali komuniści czechosłowaccy. Ich praca
była o tyle łatwiejsza, że Komunistyczna Partia Czechosłowacji działała w
tym czasie legalnie.
W Zakopanem zorganizowano punkty kontaktowe zwane "przyjazdówkami". Dla
przerzutów bibuły komunistycznej organizowano tzw. skrzynki przerzutowe. Na
terenie Zakopanego były dwa takie punkty. Jeden mieścił się przy ulicy
Nowotarskiej w willi "Świetlana". Punkt ten podlegał bezpośrednio
Komitetowi Centralnemu KPP.
Jedna z działaczek KPP - Zofia Miłoszewska - tak wspomina o tamtych
dniach (Relacja przekazana ustnie autorowi):
- Od 1928 r. przy ulicy Nowotarskiej w naszej willi o nazwie "Świetlana"
towarzysze z Komitetu Centralnego KPP zorganizowali tzw. przyjazdówkę dla
różnych działaczy KPP, którzy przybywali do nas z całego kraju z
odpowiednim hasłem. Następnie przeprowadzano ich przez Tatry na teren
Słowacji. Byli to towarzysze, którym groziło w Polsce aresztowanie, albo
też działacze ze szczebli kierowniczych, którzy szli za granicę w różnych
sprawach partyjnych.
Nie wszystkich nazwiska znałam - ze względów konspiracyjnych było to
bezpieczniejsze. Z tych, którzy przeszli przez nasz punkt, a znani mi byli
z nazwisk, wymienię kilku:
Tadeusz Żarski, jak pamiętam, kilka razy w roku szedł nielegalnie przez
granicę w Tatrach, udając się do Czechosłowacji, a stąd do Moskwy na różne
narady.
Justyn Jaszuński w 1936 r. w drodze do Hiszpanii dotarł do naszego punktu
i stąd przez kuriera został przeprowadzony szlakiem przerzutowym do
Słowacji.
Julian Leszczyński - "Leński", i Purman po ucieczce z więzienia nacyjnego
zostali skierowani do nas, gdzie zorganizowaliśmy im przejście nielegalne
granicy polsko-słowackiej. Szli przez Liliowe, Cichą Dolinę do Słowacji.
Zofii Doroszowej, działaczce KPZU, po wyjściu z więzienia w latach
trzydziestych groziło ponowne aresztowanie i musiała uciekać z kraju. Była
moją przyjaciółką i po przybyciu do Zakopanego udała się wprost do mnie. Po
kilku dniach sama przeprowadziłam ją przez Tatry na teren Słowacji, a stąd
udała się do Pragi, by następnie już legalnie, przy pomocy komunistów
czechosłowackich wyjechać do Moskwy.
Niezależnie od przyjazdówek w willi naszej mieściła się skrzynka
przerzutowa materiałów propagandowych z Czechosłowacji. Przez nasz punkt
przechodziły przeważnie materiały przeznaczone dla KPZU. Przesyłki
odpowiednio pakowane odbierali kurierzy w Popradzie w Słowacji, z punktu
kontaktowego od kolejarzy. Z kurierów, którzy chodzili przez Tatry, znałam
i zapamiętałam takie nazwiska: Jan Blicharski, Jan Still, Józef
Świątkowski, Józef Kapeniak i Wojciech Szober.
Jak sobie przypominam, przerzut bibuły komunistycznej trwał gdzieś do
jesieni 1937 r. Muszę stwierdzić, że aktywnie w działalności, związanej z
nielegalnymi przerzutami materiałów propagandowych i przeprowadzaniem ludzi
szlakami tatrzańskimi, pomagał mi członek KPP, Tadeusz Oczykowski.
Po tragicznej decyzji rozwiązania Komunistycznej Partii Polski cała nasza
działalność została przerwana...
Drugi punkt przerzutowy był umiejscowiony w Chłabówce, dzielnicy
Zakopanego położonej przy drodze do Morskiego Oka. Chłabówka otoczona jest
masywem leśnym, który ciągnie się aż do granicy polsko-słowackiej, a w
niektórych miejscach nawet daleko w głąb Słowacji. Stąd też nieprzypadkowo
zlokalizowano tutaj punkt przerzutowy dla ludzi oraz skrzynkę dla bibuły
komunistycznej. Punkt ten podlegał Komitetowi Wojewódzkiemu KPP w Krakowie,
a kierował nim członek KPP - Michał Marek, z zawodu kelner, pracujący w
zakopiańskich restauracjach. Michała lubiano w gronie przyjaciół, był
koleżeński, uczciwy, zawsze wesoły, a przy tym inteligentny i sprytny.
Prowadził odpowiedzialną działalność, która przez reżim sanacyjny nie
została ujawniona. W czasie okupacji został aresztowany przez gestapo i
zginął w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu.
Jednym ze współpracowników Michała był Jan Gąsienica, stolarz z zawodu,
mieszkający również w Chłabówce. Gąsienica miał szczęście i przeżył lata
okupacji niemieckiej. Obecnie mieszka nadał w Chłabówce. Za działalność w
KPP został odznaczony przez Radę Państwa w 1965 r. Krzyżem Oficerskim
Orderu Odrodzenia Polski. O swojej pracy tak opowiada:
- W 1931 r. poznałem Michała Marka, który przybył z Nowego Sącza i
zamieszkał w Chłabówce. Wołaliśmy na niego "Miszka". Po bliższym wzajemnym
poznaniu się często prowadziliśmy dyskusje na tematy polityczne. Nie
krępował się mnie z wypowiedziami, ostro krytykował reżim sanacyjny,
wskazywał na wyzysk klasy robotniczej. Po pewnym czasie zwierzył mi się, że
jest członkiem KPP, i chyba musiałem mu przypaść do gustu, bo zaproponował
również i mnie wstąpienie do KPP, na co się chętnie zgodziłem. Wiosną 1932
r. wtajemniczył mnie w odpowiedzialną pracę związaną z przerzutami bibuły
komunistycznej z Czechosłowacji dla KPP i nielegalnym przeprowadzaniem
działaczy komunistycznych z Polski do Czechosłowacji.
Punkt przerzutowy w Słowacji znajdował się w Kieżmarku i członkowie
Komunistycznej Partii Słowacji pomagali nam w tej działalności. W Kieżmarku
były przygotowywane materiały propagandowe, kurierzy, jak np. Józef Marek
(brat Michała), Paszko i Krajniak, zabierali je i dostarczali do skrytek
przygotowywanych przeze mnie w lesie. Początkowo były to zwykłe skrzynki z
desek, ukryte w ziemi, ale nie zdawały egzaminu, bo przy opadach
deszczowych przesyłki przemakały. Wpadłem na pomysł i skrzynki zamieniłem
na dębowe beczki, które oblewałem smołą.
To okazało się lepsze. W lesie beczki były ukryte w odpowiednich
miejscach w ziemi i odpowiednio zamaskowane. Kurierzy znali te miejsca i po
przybyciu ukrywali w nich zazwyczaj wieczorem przyniesiony materiał, a
następnie zgłaszali się do mnie jako turyści szukający noclegu. Mieli oni
swoje wypróbowane drogi przez Tatry. Zimową porą przybywali wprost do mnie
do domu, bowiem ze względu na ślady na śniegu nie można było składać
materiałów w lesie. W tym wypadku w okresie zimy musieliśmy spotęgować
ostrożność, by nie wpaść.
Do mnie docierali łącznicy z odpowiednim hasłem i odbierali materiał.
Przypominam sobie hasło, które było używane przez dłuższy czas. Brzmiało
ono tak: "Czy możecie mi zrobić dwie pary nart?" A odzew brzmiał: "Tak, ale
tylko jedną". Pewnego razu na tle wymiany haseł powstał nieprzyjemny
incydent, który kosztował mnie trochę nerwów. Przybywający łącznik - jak
się później okazało - przez zapomnienie przekręcił nieco hasło. Powiedział:
"Czy możecie zrobić narty?" Ogarnęło mnie przerażenie. "Wsyp czy co?" -
pomyślałem. Ale byłem opanowany jak nigdy, udałem, że nie wiem, o co mu
chodzi, i odpowiedziałem, że jestem stolarzem, robię tylko meble, natomiast
nart nie wykonuję. Człowiek ten jakoś dziwnie się zmieszał, przeszył mnie
wzrokiem i po pewnym zastanowieniu powiedział: "Przepraszam" i wyszedł.
Obserwowałem go przez chwilę i kiedy byłem pewny, że odszedł daleko,
pobiegłem do Miszki i poinformowałem go o wszystkim.
- Wspaniale to zrobiłeś - pochwalił mnie Michał. - Tylko ostrożność i
ścisła konspiracja, rozwaga i opanowanie mogą być gwarancją bezpieczeństwa
- zakończył z powagą.
Po kilku dniach wieczorem, gdy się ściemniło, słyszę pukanie do drzwi i
po chwili widzę w progu znajomego człowieka, który nie zdążywszy nawet
powiedzieć: "Dobry wieczór", recytuje bezbłędnie:
- Czy możecie mi zrobić dwie pary nart?
- Tak, ale tylko jedną - odpowiadam szybko.
Towarzysz, zadowolony, wita się ze mną serdecznie, przeprasza za omyłkę,
jaką popełnił przed kilkoma dniami.
- Kto nie ma w głowie, ten ma w nogach - z uśmiechem przytacza stare
przysłowie i dodaje: - W konspiracji nie może być pomyłek.
Jeszcze tego wieczoru po przyniesieniu z ukrycia przesyłki zapakowaliśmy
ją do walizki i łącznik niezwłocznie udał się w drogę powrotną.
Dla zamaskowania naszej działalności wynajmowałem stale pokoje różnym
turystom i letnikom przybywającym do Zakopanego na wypoczynek. Zdarzało się
i tak, że w martwym sezonie, kiedy było trudniej o gości, wynajmowałem
pokoje po bardzo niskiej cenie. Chodziło mi tylko o to, aby był stale ruch
i aby zmylić sąsiadów czy w ogóle kogoś obserwującego dom. Było to
rzeczywiście dobre ukrycie dla kurierów i łączników.
Działalność nasza polegała nie tylko na przerzucie bibuły komunistycznej
ze Słowacji do Polski, ale przeprowadzaliśmy również bardzo często i ludzi.
Pamiętam niestety tylko nazwisko Ćwika Tadeusza, który przybył do mnie na
punkt w 1936 r., kiedy udawał się do Hiszpanii. Następnego dnia o świcie
wyruszył on z kurierem przez Tatry do Słowacji.
Jak mi było wiadomo, szlaki kurierskie prowadziły przez Rysy, Dolinę
Tomanową do Cichej Doliny albo w okolice Jurgowa i Podspadów. Działalność
tę kontynuowaliśmy aż do 1938 r. Po rozwiązaniu Komunistycznej Partii
Polski punkt nasz jeszcze jakiś czas po wkroczeniu hitlerowców do Czech
służył do przerzucania Czechów i Słowaków do Polski.
Wędrówki komunistów polskich przełęczami tatrzańskimi nielegalnie przez
granicę oczywiście nie zawsze się udawały, zdarzało się, że wpadali w ręce
żandarmerii czechosłowackiej. W archiwum Komunistycznej Partii Słowacji w
Bratysławie znajduje się na ten temat ciekawa relacja Heleny Bitner,
czołowej aktywistki tej partii z okresu międzywojennego i działaczki
organizacji pomocy dla więźniów politycznych. Relacja nosi tytuł: "Droga
graniczna przez Rysy", której obszerne wyjątki przytaczam:
"W czerwcu 1938 r. podczas posiedzenia zarządu miejskiego w Kieżmarku
przyniesiono mi karteczkę, na której napisane było SOS, a pod tym słowa:
Pomóżcie, grozi mi śmierć. Wezwanie pochodziło od pewnego polskiego
towarzysza, aresztowanego przez żandarmów czechosłowackich w czasie
nielegalnego przejścia przez granicę i doprowadzonego do więzienia w
Kieżmarku.
Jako przewodnicząca "Solidarności" - organizacji pomocy dla więźniów
politycznych - udałam się z wizytą do tego towarzysza. Podeszłam pod
więzienie i zawołałam: "Halo, czy jest tam towarzysz z Polski?" W jednym z
zakratowanych okien ukazał się szczupły, krótko ostrzyżony mężczyzna w
ubraniu więziennym. "Tutaj jestem!" - zawołał. Podeszłam bliżej i
oświadczyłam mu:
- Jestem z "Solidarności", wiesz, z "Czerwonej Pomocy". Powiedz, skąd się
tu wziąłeś?
- Dobrze, bardzo dobrze! - zawołał uradowany. - Z powodu mojej
działalności politycznej odsiedziałem w Polsce siedem lat i uciekłem z
więzienia. Jeżeli zostanę wydany w ich ręce (władzom sanacyjnym w Polsce,
przyp. A.F.), to marny mój los. Czy możecie mi pomóc?..."
Więzień ten po ucieczce z Berezy Kartuskiej przedostał się na Podhale i
drogą przez Tatry chciał dotrzeć do Kieżmarku, został jednak schwytany na
terenie Słowacji; dzięki pomocy autorki przytoczonej relacji wydostał się z
więzienia.
Jesienią 1938 r. rozegrały się dramatyczne wydarzenia za naszą południową
granicą. Po konferencji w Monachium Hitler zagarnia część terytorium Czech,
reszta dostaje się pod okupację niemiecką wiosną 1939 r. Powstaje również
separatystyczne państwo słowackie o faszystowskim charakterze. Na jego
czele staje jako premier, a później prezydent, ksiądz Józef Tiso.
Komunistyczna Partia Czechosłowacji zmuszona jest zejść do podziemia.
Lewicowi działacze otrzymują wówczas polecenie emigrowania do Polski. Była
to - rzecz jasna - emigracja nielegalna. Do Polski szli oni między innymi
szlakiem tatrzańskim, docierali do Zakopanego, a stąd do Krakowa, gdzie
tworzył się Legion Czechosłowacki.
Jednym z przybywających do nas patriotów czechosłowackich był gen. Ludvik
Svoboda, późniejszy bohater wojny wyzwoleńczej i prezydent Czechosłowacji.
Helena Bitner na ten temat w swojej relacji pisze:
"Droga graniczna przez Tatry prowadziła nie tylko w jednym kierunku - z
Polski do Czechosłowacji, ale także w kierunku przeciwnym. Kiedy przy
pomocy Hitlera w Słowacji przyszli do władzy faszyści, emigrować musiało na
rozkaz partii wielu dobrych towarzyszy. Ich droga prowadziła przez szczyty
Tatr do Zakopanego, Krakowa, a później do Moskwy i Londynu. Nasz nielegalny
aparat Komunistycznej Partii Czechosłowacji w Kieżmarku przeprowadził przez
góry do Zakopanego 36 towarzyszy. Pamiętam, że tą drogą przeszli m.in.
towarzysze: Bolv, Balnik, Stefan. W Zakopanem pracował towarzysz Michał
Marek jako kelner. Wielu naszym towarzyszom udzielił on pomocy, często
nawiązywał kontakty z tymi, co już dotarli do Krakowa. Jego brat, Józef,
sam wielu towarzyszy przeprowadził przez Tatry".
Wydarzenia następowały po sobie szybko. Nadszedł i dla Polaków tragiczny
w skutkach rok 1939. O świcie 1 września kolumny wojsk hitlerowskich
zaatakowały nasz kraj z południa, północy i zachodu. Pierwszego dnia wojny
o godzinie czternastej hitlerowcy byli już w Zakopanem. Pancerne dywizje
wojsk niemieckich mimo bohaterskiego oporu żołnierza polskiego parły ku
wschodnim rubieżom Polski. W atmosferze chaosu i postępującej
dezorganizacji szereg naszych jednostek wojskowych wycofywało się wzdłuż
Karpat, w kierunku południowo-wschodnim. Razem z wojskiem ściągnęły na
południe Polski ewakuowane urzędy państwowe i ludność cywilna.
Już 14 września 1939 r. na granicy polsko-węgierskiej zaczęły grupować
się znaczne ilości wojska, urzędnicy państwowi i cywilni uchodźcy.
Rozpoczęły się pertraktacje z władzami węgierskimi w sprawie przekroczenia
granicy.
17 września nadeszła z Budapesztu decyzja o otwarciu granicy. Od samego
rana następnego dnia ruszył strumień ludzi - żołnierzy i cywilów, na
samochodach, furmankach i pieszo drogą przez Przełęcz Tatarską. Dla wielu z
nich było to pożegnanie z Polską na zawsze, innych czekała pięcioletnia
tułaczka.
W tej tragicznej sytuacji Węgrzy pozostali wierni tradycyjnej przyjaźni
polsko-węgierskiej.
O życzliwym stosunku do Polski świadczy i to, że latem 1939 r. Węgry
stanowczo odmówiły zgody na przepuszczenie wojsk niemieckich szykujących
się do zaatakowania naszego kraju. Budapeszt nawet poinformował drogą
poufną Warszawę, że hitlerowcy zabiegają o zgodę na przepuszczenie przez
terytorium węgierskie armii niemieckiej, jednakże zapewniono, iż zgody
takiej Węgry nie udzielą, a w wypadku użycia przez Niemców siły w celu
wymuszenia takiej zgody - przeciwstawią się zbrojnie.
Po raz drugi Niemcy wysunęły identyczne żądania pod adresem Węgier
bezpośrednio po rozpoczęciu działań wojennych przeciwko Polsce. W
odpowiedzi ówczesny węgierski minister spraw zagranicznych Csaky przekazał
Niemcom odpowiedź, że udzielenie zezwolenia na przemarsz wojsk niemieckich
przez terytorium węgierskie byłoby sprzeczne z honorem narodu węgierskiego.
Nic więc dziwnego, że wśród krajów, które przyjęły po klęsce wrześniowej
uchodźców polskich, znalazły się i Węgry. Polacy mogli tam liczyć nie tylko
na zwykłe współczucie, ale również na życzliwą pomoc zarówno społeczeństwa,
jak i władz.
Zorganizowana ewakuacja polskich uchodźców wojskowych i cywilnych trwała
do dnia 28 września 1939 r., to jest do chwili zamknięcia granicy Polski
przez niemieckie wojska okupacyjne. Do tego czasu granicę przekroczyło
ponad 40 tys. obywateli polskich. Większość z nich zatrzymała się na
Węgrzech tylko na krótki czas, potrzebny do załatwienia spraw związanych z
wyjazdem do Francji, gdzie organizowały się polskie jednostki wojskowe.
Osoby, które pozostały na Węgrzech, zostały umieszczone w specjalnie
przygotowanych obozach. Zgrupowanych tam żołnierzy polskich władze
węgierskie traktowały bardzo liberalnie. Zgodnie z normami prawa
międzynarodowego wojskowych oddzielono od cywilów i ulokowano w
opróżnionych koszarach, w okolicy miasta Miszkolc. Uchodźcy cywilni mogli
osiedlać się na terenie całych Węgier. Władze węgierskie udzielały im
zezwolenia nawet na osiedlenie się w samym Budapeszcie.
Polacy, którzy przybyli na Węgry we wrześniu 1939 r., zastali tam dobrze
zorganizowane i posiadające znaczne wpływy związki i organizacje
charytatywno-kulturalne tzw. starej emigracji polskiej. W okresie
międzywojennym mieszkało na Węgrzech około 14 tysięcy obywateli polskich
oraz kilka tysięcy Polaków, którzy przyjęli obywatelstwo węgierskie.
Zrzeszali się oni w następujących organizacjach i stowarzyszeniach:
Stowarzyszenie Bratniej Pomocy Polakom na Węgrzech, Polski Związek Siła,
Towarzystwo pod Opieką św. Józefa, Przyjaźń, Jutrzenka, Schronisko Polskie,
Stowarzyszenie Budowy Domu Ubogich, Stowarzyszenie Polaków Mieszkających na
Węgrzech, Polska Drużyna Harcerska, Instytut Polski w Budapeszcie.
Ponadto w okresie międzywojennym istniały na Węgrzech wspólne
węgiersko-polskie organizacje i stowarzyszenia o charakterze
polityczno-kulturalnym, takie jak: Związek Stowarzyszeń Węgiersko-Polskich,
Stowarzyszenie Węgiersko-Polskie, Węgiersko-Polskie Stowarzyszenie
Akademickie, Harcerskie Koło Węgiersko-Polskie, Izba Handlowa
Węgiersko-Polska.
Nie koniec na tym. Przed pierwszą wojną światową i przez cały okres
międzywojenny aż do września 1939 r. działały na Węgrzech przyjazne Polsce
stowarzyszenia społeczne i kulturalne, grupujące wyłącznie obywateli
węgierskich. Spośród nich wymienić należy Węgierski Związek Legionistów,
Towarzystwo im. Adama Mickiewicza, Węgierski Związek Narodowy (sekcja
polska), Stowarzyszenie Zagraniczne (sekcja polska), Związek Węgrów -
Przyjaciół Polaków.
Wyżej podany wykaz stowarzyszeń i organizacji polskich oraz propolskich
na Węgrzech daje obraz siły organizacyjnej życia polskiego w tym kraju.
Wielu działaczy wymienionych organizacji miało powiązania z wpływowymi
osobami w rządzie węgierskim, a poprzez nie dotarcie nawet do regenta
Węgier, Horthyego. Ludzie ci uczynili bardzo wiele, aby ta ogromna fala
uchodźców z okupowanej Polski mogła szybko zaaklimatyzować się na Węgrzech,
a później przystąpić do pracy konspiracyjnej, wymierzonej przeciwko
okupantowi hitlerowskiemu.
Najpilniejszą sprawą dla polskiej konspiracji na Węgrzech staje się
nawiązanie i utrzymanie łączności między emigracyjnym rządem generała
Sikorskiego, rezydującym we Francji, a powstałymi w kraju organizacjami
konspiracyjnymi, głównie z podziemną organizacją o nazwie Służba Zwycięstwu
Polski, utworzoną przez generała Tokarzewskiego w końcu września 1939 r. w
broniącej się Warszawie, przekształconą później w Związek Walki Zbrojnej
(ZWZ), a następnie w Armię Krajową (AK).
Wobec nieprzerwanego funkcjonowania polskiego przedstawicielstwa
dyplomatycznego w Budapeszcie sprawa łączności Paryż-Budapeszt nie
przedstawiała specjalnych trudności (do chwili upadku Francji - czerwiec
1940 r.). Łączność ta była utrzymywana nadal przez polskich kurierów
dyplomatycznych, chociaż wykorzystywano również węgierskich kurierów
dyplomatycznych. Zasadniczą trudność sprawiało jedynie rozbudowanie i
utrzymanie łączności na trasie Budapeszt - Warszawa - Budapeszt. Tym
właśnie miały się zająć powstające na Węgrzech polskie konspiracyjne
ośrodki wywiadowczo-przerzutowe oraz tworzone w okupowanej Polsce punkty
kontaktowe dla kurierów. W tej sytuacji niepoślednia rola przypadła samym
kurierom. Oni to przecież wykonywali zadania najtrudniejsze i najbardziej
niebezpieczne. Oni śmiało realizowali wprost nieprawdopodobne plany.
Przerzucali przez granicę ludzi, materiały o charakterze wywiadowczym,
broń, środki płatnicze. Tkwili w samym centrum konspiracji, a jednocześnie
przemierzali bez względu na najprzeróżniejsze przeszkody szlaki prowadzące
przez dwa graniczne kordony (granica polsko-słowacka i węgiersko-słowacka).
Dzisiaj śmiało można powiedzieć, że bez ich udziału, ich wkładu wszelka
działalność konspiracyjna na tym odcinku nie miałaby najmniejszych szans
powodzenia.
W stosunkowo krótkim czasie zorganizowano bazy wywiadowczo-przerzutowe,
wśród nich: Ekspozyturę "W," (Węgry) podległą Oddziałowi II, Wojskową Bazę
Wywiadowczo-Łącznikową o kolejnych kryptonimach: "Romek", "Liszt",
"Pestka", i Wywiadowczo-Polityczną Bazę Łącznikową, działającą pod
kryptonimem "W" (Węgry).
1. Ekspozytura "W" była wywiadowczo-polityczną bazą łącznikową,
zbierającą informacje o armii niemieckiej i sytuacji politycznej na terenie
Węgier oraz Krajów sąsiednich: Rumunii, Jugosławii, Czechosłowacji,
Austrii, Niemiec. Informacje typu wywiadowczego były przekazywane
początkowo do Paryża, a po upadku Francji - do Londynu, gdzie został
przeniesiony emigracyjny rząd polski. W pierwszym przygotowawczym okresie
zadania Ekspozytury "W" (poza pracą wywiadowczą i kontrwywiadowczą,
mieszczącą się w ramach ogólnych prac Oddziału II) najogólniej biorąc
sprowadzały się do utrzymania za pośrednictwem kurierów kontaktu z rządem
emigracyjnym i krajem, organizowania ruchu oporu i dywersji w kraju,
przerzucania przez granicę żołnierzy i oficerów dla tworzącej się armii
polskiej we Francji.
Przy końcu 1939 r. Ekspozytura "W" przystąpiła do realizowania nowych
zadań i tworzenia własnych dróg przerzutowych do okupowanej Polski. Tutaj
właśnie najważniejszą rolę mieli odegrać kurierzy. Kurierzy przeprowadzali
z kraju przez granicę ludzi zagrożonych aresztowaniami hitlerowskimi,
dostarczali ich na terytorium Węgier, skąd tych, którzy byli zdolni do
pełnienia służby wojskowej, przerzucano dalej, przez Jugosławię, Włochy do
Francji, aby tam zasilali oddziały wojska polskiego. Po upadku Francji
mężczyzn zdolnych do służby wojskowej kierowano na Bliski Wschód. Do Polski
kurierzy przeprowadzali emisariuszy, którzy organizowali ruch oporu i
zasilali jego szeregi.
Ekspozytura "W" działała w zasadzie do chwili wyzwolenia Węgier przez
Armię Radziecką, z tym, że w różnych okresach ulegała reorganizacji tak pod
względem struktury, jak i personalnym. Podlegała ona początkowo ZWZ, a
później - po powstaniu Armii Krajowej - jej dowództwu w Polsce.
2. Już w grudniu 1939 r. rozpoczęła ożywioną działalność Wojskowa Baza
Wywiadowczo-Łącznikowa pod kryptonimem "Romek", podlegająca Komendzie
Głównej ZWZ, znajdującej się początkowo w Paryżu, a później w Londynie. Po
klęsce Francji i przeniesieniu się rządu emigracyjnego do Londynu niektóre
kompetencje tej bazy komendant główny ZWZ przekazał komendantowi krajowemu.
Baza całkowicie została podporządkowana dowódcy AK w kraju latem 1943 r.,
gdyż kierowanie pracą tej bazy z Londynu natrafiało na ciągłe przeszkody.
Zadaniem bazy "Romek" było organizowanie i utrzymywanie łączności między
krajem a władzami emigracyjnymi, przekazywanie poczty, przerzut ludzi,
pośredniczenie w przesyłce pieniędzy, między innymi na cele organizacyjne
walki podziemnej w kraju, przerzucanie broni i materiałów wybuchowych. Ta
ostatnia forma działalności trwała zresztą bardzo krótko, bo tylko przez
okres lata 1940 roku. Okazało się bowiem, że przerzut broni przez granicę -
ze zrozumiałych powodów niewielki - nastręczał poważne trudności, a zarazem
stanowił wielkie niebezpieczeństwo zwłaszcza dla kurierów.
Z bazy przesyłano pocztę zazwyczaj ukrytą w drobnych przedmiotach
codziennego użytku. Starano się o to, aby jej objętość zmniejszyć do
minimum. Dlatego też część korespondencji fotografowano. Do ukrycia takich
przesyłek służyły cygarniczki, papierośnice, puderniczki, książki, ołówki,
artykuły żywnościowe, wreszcie osobisty ubiór kuriera.
Przerzucając ludzi lub pocztę posługiwano się zawsze hasłami składającymi
się przeważnie z trzech członów. Na przykład w punkcie kontaktowym w
Zakopanem (willa "Stokrotka") przy ulicy Chałubińskiego używano hasła
zawierającego trzy litery "K". Zasadnicze hasło brzmiało: "Przynoszę
pozdrowienia od Krysi", odzew: "Czy z Krakowa?" Potem kurier mówił: "Tak,
od Kostrzewy". Był to kontrodzew. Trzeba dodać, że kurier idący pierwszy
raz na punkt kontaktowy posiadał dokładny rysopis osoby, z którą miał się
spotkać.
Baza "Romek" dysponowała specjalną komórką produkującą fałszywe
dokumenty. Wykonywano tam kennkarty, zaświadczenia pracy, najprzeróżniejsze
legitymacje, metryki urodzenia itp. Kurier udający się w drogę posiadał
doskonale spreparowane dokumenty osobiste, obowiązujące w Słowacji, jak i w
Generalnej Guberni. Dysponował także odpowiednimi walutami.
Baza "Romek" zachowała swój pierwotny skład osobowy i strukturę
organizacyjną do końca 1942 r. Wobec aresztowań niektórych pracowników
bazy, dokonanych przez węgierską tajną policję polityczną na skutek nacisku
gestapo na władze węgierskie, wynikła konieczność reorganizacji bazy i
zmiany jej kryptonimów. Nowy kryptonim brzmiał: "Liszt". Pod tym
kryptonimem baza działała do rozpoczęcia okupacji Węgier przez wojska
niemieckie (19 marca 1944 r.). Po wkroczeniu hitlerowców na Węgry nastąpiły
masowe aresztowania Polaków. Aresztowań dokonywało gestapo. Ponownie uległa
dezorganizacji praca bazy. Polacy uczestniczący w działalności
antyhitlerowskiej musieli chwilowo głęboko się zakonspirować. Od lipca 1944
r. jednak baza ta podejmuje znów swoją działalność, tym razem pod
kryptonimem "Pestka", i kontynuuje ją aż do chwili wyzwolenia Węgier przez
Armię Radziecką. Działalność ta ze względu na terror gestapowski była
bardziej niebezpieczna, a tym samym ograniczona. W tym czasie baza poniosła
też znaczne ofiary w ludziach.
3. W połowie czerwca 1940 r. niezależnie od działających już Wojskowej
Bazy Wywiadowczo-Łącznikowej i Ekspozytury "W", założona została trzecia
placówka konspiracyjna - cywilna Wywiadowczo-Polityczna Baza Łącznikowa "W"
(Węgry). Podlegała ona konspiracyjnej władzy cywilnej, mianowicie
ekspozyturze rządu emigracyjnego działającej w Budapeszcie. Zadaniem Bazy
Łącznikowej "W" było utrzymanie łączności pomiędzy centralą, czyli rządem
emigracyjnym w Londynie, a Delegaturą rządu w kraju. Pierwszym kierownikiem
tej bazy był Edmund Fietowicz.
Wywiadowczo-Polityczna Baza Łącznikowa "W" zajmowała się również
przerzutami z Węgier do kraju i z powrotem ludzi oraz poczty
konspiracyjnej. W tej działalności korzystała z własnych szlaków
kurierskich i własnych kurierów. Z biegiem czasu wyodrębnione zostały nawet
dwie oddzielne trasy - jedna dla przerzutu ludzi, druga wyłącznie dla
poczty. Zimą 1941 r. jedną z nich podzielono na 5 odcinków, a każdy odcinek
obsługiwała jedna osoba. Przerzut tą metodą był organizacyjnie sprawny i
gwarantował maksimum bezpieczeństwa.
Kurierami Baz Łącznikowej "W" byli m.in. Jan Sądecki Jan Łożański, ps.
"Orzeł, Kazimierz Świerczek, Antoni Jabłoński, Ladislav Stofko (obywatel
słowacki) i od lipca 1940 r. Józef Krzeptowski - Góral z Zakopanego. Baza
ta działała na podobnych zasadach, jak wcześniej wymienione, z tym tylko,
że jej działalność całkowicie mieściła się w zasięgu walki cywilnej.
Wszystkie wyżej opisane ośrodki wywiadowczo-przerzutowe, tworzące się i
działające na Węgrzech, potrzebowały odpowiednich ludzi, którzy zdolni
byliby podjąć się niebezpiecznej działalności kurierskiej. Musieli to być
ludzie młodzi, nawykli do trudów, uczciwi i sprytni, a przede wszystkim
gorący patrioci, gotowi w razie potrzeby poświęcić życie. Ochotnicy
zgłaszający się do tej pracy poddawani byli selekcji. Kierowano się
surowymi kryteriami: kandydat musiał legitymować się szybkim refleksem,
umiejętnościami organizacyjnymi, inteligencją, dobrym stanem zdrowia.
Pewnego razu np. zdarzyło się, że spośród przybyłych do Budapesztu
jedenastu młodych ludzi - sportowców z Zakopanego - do służby kurierskiej
wybrano tylko czterech.
Kandydaci na kurierów byli dokładnie sprawdzani pod każdym względem -
badano ich personalia, prowadzono z nimi długie rozmowy. Każdy kurier
składał przysięgę na wierność ojczyźnie i otrzymywał pseudonim.
Poszukujący kandydatów do trudnej i niebezpiecznej służby kurierskiej
emisariusze emigracyjni zwrócili uwagę w pierwszej kolejności na środowisko
zakopiańskie.
Któż bowiem, jeśli nie górale, sportowcy, przewodnicy tatrzańscy, mógł
sprostać wymogom kurierskiej służby w warunkach konspiracji? Któż, jak nie
oni, znał górskie szlaki, potrafił je forsować o każdej porze roku? Można
było liczyć na ich gorący patriotyzm, bezgraniczne umiłowanie ojczyzny.
Wielu z nich nawet nie czekało na wezwanie do walki: już w pierwszych
dniach okupacji samorzutnie przystąpili do organizowania ruchu oporu.
Przystąpili do walki z okupantem na pewno nie najlepiej do tego
przygotowani, ale z olbrzymim zapałem, z wiarą w słuszność sprawy.
Rezultaty tych pierwszych, młodzieńczych zrywów nie były najlepsze. Wielu
konspiratorów swój patriotyczny zryw przypłaciło życiem, a w najlepszym
wypadku uwięzieniem w obozie koncentracyjnym.
Nic więc dziwnego, że gdy ukazano im możliwość walki z okupantem w
lepszych, bardziej zorganizowanych formach, z dumą przystępowali do służby
kurierskiej. Byli przekonani, że właśnie na tym odcinku mogą być
najbardziej użyteczni. Najczęściej nie pytali o nic, nie mieli pojęcia o
politycznym zaangażowaniu swoich dowódców i kierowników. Wystarczyło im, że
walczą dla Polski, że ich trud, poświęcenie obracają się przeciwko
znienawidzonemu okupantowi. Uważali się za żołnierzy polskich, mścicieli
krzywd, jakich doznawał naród polski od hitlerowców. Wielu z nich walczyło
w kampanii wrześniowej 1939 r. i nie złożyło broni. Szli do Budapesztu i
tam wstępowali do służby kurierskiej albo też byli kierowani do regularnej
armii polskiej na Zachodzie.
Prawdą jest, że ich młodzieńczy zapał, ich niedoświadczenie
wykorzystywane były nie zawsze w interesie narodowym, a często nawet wbrew
ideom, dla których z pełnym przekonaniem narażali życie. Ale oni, prości
żołnierze na jednym z najbardziej niebezpiecznych posterunków, nie mogli o
tym wiedzieć. Nie umniejsza to ich bohaterstwa, patriotyzmu. Ludzie
kurierskiego szlaku z tamtych lat w pełni zasłużyli sobie na wielki
szacunek i podziw za męstwo, często brawurę, za nieugiętość w walce, wielką
miłość do ojczyzny.
A była to trudna walka. W Zakopanem zbiegały się kurierskie szlaki od
granicy słowackiej. Stąd najłatwiej było dostać się do zakonspirowanych
przejść granicznych. Najłatwiej dlatego, że gdzie indziej przejścia były
niedostępniejsze albo wręcz niemożliwe do pokonania. Tatry - to w ogóle
szlak najeżony przeszkodami. Ludzie, którzy chcieli z niego korzystać - w
tym wypadku kurierzy - musieli je znać doskonale, być przygotowani na
wszelkie niespodzianki, jakich góry nie szczędzą. Każdy kurier zdawał sobie
sprawę, że tam, na szlaku, zasłabnięcie, załamanie psychiczne bądź
fizyczne, strata orientacji - to najczęściej śmierć.
Obok tych niebezpieczeństw, których nie szczędzi surowa tatrzańska
przyroda, na kurierów czyhały niemieckie patrole, przeważnie ze specjalnie
wyszkolonymi w tropieniu ludzi psami. Patrole te przemierzały góry wzdłuż
linii granicznej. Natknięcie się na patrol najczęściej oznaczało koniec
walki kuriera. Miał on bowiem w tej walce bardzo nikłe szanse. Ileż było
takich dramatycznych spotkań?... Iluż dzielnych ludzi oddało życie na
szlaku, ilu po nieludzkich torturach rozstrzelano?
Helena Marusarzówna - jedna z najpiękniejszych postaci w historii
polskiego sportu - ujęta została podczas przekraczania granicy
węgiersko-słowackiej idąc z zadaniem do kraju. Faszyści słowaccy przekazali
ją gestapo w Polsce. Przez kilka miesięcy znęcano się nad nią w różnych
więzieniach i w końcu rozstrzelano w lesie koło Tarnowa.
Feliks Klaper wpadł w ręce gestapo na trasie Zakopane-Budapeszt.
Wielomiesięczne śledztwo i tortury nie załamały dzielnego kuriera.
Wykorzystał nieuwagę oprawców i podczas śledztwa rzucił się do okna i
wyskoczył. Nie udało się jednak, kule dosięgnęły go podczas pościgu.
Bronisław Przybylski ujęty został na szlaku kurierskim w Tatrach.
Zawleczono go do więzienia gestapowskiego w Zakopanem i kilka miesięcy
torturowano, nie wydał jednak nikogo. Odesłany do obozu koncentracyjnego w
Oświęcimiu, tam poniósł śmierć.
Dwóch braci-kurierów, Władysława i Kazimierza Świerczyków, długo
poszukiwało gestapo. Zginęli w walce podczas obławy hitlerowskiej w Kunowie
koło Nowego Sącza.
Andrzej Krzysiak, aresztowany na terenie Słowacji podczas wykonywania
zadania kurierskiego, przekazany został gestapo w Polsce. Po śledztwie
wysłano go do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu i tam rozstrzelano.
Franciszek Frączysty, jeden z łączników kurierskich, aresztowany został
przez gestapo w listopadzie 1941 r., po śledztwie wysłany do obozu
koncentracyjnego w Oświęcimiu i tam zginął.
Tadeusz Ciastoń w czasie przechodzenia granicy w miejscowości Kosarzyska
koło Piwnicznej postrzelony został przez Grenzschutz w 1944 r., następnie
aresztowany i przekazany gestapo w Nowym Sączu, gdzie po trzech dniach
śledztwa wywleczono go na cmentarz żydowski i zamordowano strzałem w tył
głowy.
Konstanty Klemens Gucwa, ps. "Góral", organizator przerzutów kurierskich
na terenie Nowego Sącza, zastrzelony został przez słowacką straż graniczną
w czasie przejścia granicy w okolicach Koszyc zimą 1941 r.
Jan Szyszka, ps. "Piekarski", w czasie wykonywania zadań kurierskich
zginął w rejonie Przełęczy Dukielskiej w 1942 r.
Zygmunt Stobiecki, organizator przeprowadzania ludzi na Węgry,
poszukiwany przez gestapo i ujęty w Krakowie, przywieziony został do
Oświęcimia i tu rozstrzelany. Niebawem gestapo aresztowało w Nowym Sączu
jego matkę i dwie siostry i w więzieniu sądeckim je rozstrzelało.
Wilhelm Zyzda, ps. "Żętyca", aktywnie pomagał kurierom w przerzutach, u
niego w domu był punkt kontaktowy kurierów. Gestapo aresztowało go w 1944
r. i rozstrzelało w Nowym Sączu.
Antoni Marek ujęty został w czasie przechodzenia granicy i po torturach w
więzieniu gestapo wysłany do Oświęcimia, gdzie zginął.
Jerzy Pracki pochodził z Warszawy, był kurierem i w czasie przechodzenia
granicy został zastrzelony w okolicy Piwnicznej latem 1942 r.
Urszula Fedak prowadziła punkt przerzutowy w willi "Dafne" przy ul.
Jagiellońskiej 10 w Zakopanem. Aktywnie współpracowała z kurierami już od
jesieni 1939 r. Została aresztowana przez gestapo w styczniu 1941 r. i po
kilkumiesięcznym śledztwie rozstrzelana w fortach krzesławickich koło
Krakowa.
Józef Łuszczek-Gąsienica, organizator przeprowadzania nielegalnie ludzi
przez granicę w Tatrach jeszcze jesienią 1939 r., został ujęty przez
gestapo i rozstrzelany w Dolinie Chochołowskiej.
Józef Berestko, członek ruchu oporu, aresztowany za pomoc w przerzutach
kurierskich w 1941 r., po śledztwie wysłany był do obozu koncentracyjnego w
Oświęcimiu i tam rozstrzelany.
Julian Hoły, członek ruchu oporu od grudnia 1939 r. i kurier na trasie
Zakopane-Budapeszt, aresztowany przez gestapo w 1940 r., wysłany do
Oświęcimia, tam ginie.
Piotr Kolesar za współudział w przerzutach kurierskich aresztowany został
przez gestapo w 1940 r. i zamordowany podczas śledztwa w siedzibie gestapo
w Zakopanem.
Józef Gąsienica-Daniel był aresztowany przez gestapo i rozstrzelany w
Zakopanem.
Długa jest lista tych, którzy polegli na kurierskim szlaku. Trudno
dzisiaj nawet ustalić wszystkie nazwiska poległych. Czas zatarł wiele
wspomnień, starł wiele śladów z kurierskich dróg. Wielu kurierów zginęło
tak, jak ginie na polu walki Żołnierz Nieznany.
Jak Stanisław Marusarz wyrywał się śmierci
Stanisław Marusarz - urodz. w 1913 r. w Zakopanem. Wcześnie zaczyna
trenować narciarstwo: konkurencje alpejskie i skoki. W lutym 1927 r.
debuutuje na skoczni pod Krokwią w Zakopanem, uzyskując dobre wyniki. W
1931 r. zdobywa po raz pierwszy mistrzostwo Polski w biegu zjazdowym, w
następnych latach powtarza kilkakrotnie ten sukces, reprezentuje barwy
Polski pięciokrotnie na olimpiadach, trzykrotnie na mistrzostwach świata i
na mistrzostwach w 1938 r. w Lahti (Finlandia) zdobywa tytuł wicemistrza
świata. Do 1939 r. prowadzi schronisko Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego
na Hali Pysznej. Po napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę wstępuje do
ruchu oporu na Podhalu. W styczniu 1940 r. przedostaje się do Węgier i
rozpoczyna służbę kurierską na szlaku Budapeszt-Zakopane. Po upadku III
Rzeszy powraca z Węgier do kraju. Nie porzuca sportu narciarskiego, jest
czynnym, zawodnikiem do 1957 r. Od 1961 r. pracuje jako kierownik skoczni
narciarskiej na Krokwi i jest aktywnym działaczem sportowym.
Za udział w walkach z hitlerowskim okupantem został odznaczony dwukrotnie
Krzyżem Walecznych, Medalem Zwycięstwa i Wolności. Za osiągnięcia w pracy
zawodowej i społecznej w 1963 r. otrzymał Złoty Krzyż Zasługi.
Pierwszy poranek pamiętnego września 1939 r. zastał mnie na Hali Pysznej,
gdzie zarządzałem schroniskiem.
No, to zwijamy kram - pomyślałem - nic tu po nas. Sezon turystyczny
skończony. Zaczęła się większa zabawa... Spakowałem plecak i nie zwlekając
pośpieszyłem w stronę Nowego Targu z zamiarem odnalezienia jednostki
wojskowej, do której mógłbym wstąpić. Do Nowego Targu nie zdołałem jednak
dotrzeć, droga była już odcięta linią frontu. Zawróciłem więc pośpiesznie
do Zakopanego, zabrałem z domu trochę żywności i wyruszyłem w góry. Tylko
one mogły zapewnić bezpieczne schronienie. Ukrywałem się około dwóch
tygodni. Takich jak ja było zresztą więcej. Chowali się wszyscy przed
wszystkimi - zdezorientowani i zupełnie zagubieni w domysłach. Każdy miał
na swoim koncie coś, za co Niemcy częstowali kulą.
Sam przecież w roku 1938, tuż przed wejściem Niemców do Słowacji,
przeprowadzałem dobrze znanymi mi ścieżkami oficerów przebranych w cywilne
ubrania. Pracowali na tym terenie. Sztab Główny czynił pewne przygotowania.
Słowacy tak słabo wówczas pilnowali granicy, że przerzuty ludzi nawet za
dnia nie stanowiły większego problemu, a cóż dopiero nocą.
Teraz te pierwsze wrześniowe, ciepłe noce spędzałem najczęściej pod gołym
niebem. Czasami zaglądałem do domu dowiedzieć się, co się dzieje, lub
posłuchać ukrytego na strychu radia. (Pięknego "Philipsa" własnoręcznie
pozbawiłem eleganckiej obudowy, ponieważ inaczej nie mieścił się w
specjalnie dla niego przygotowanej dziurze).
W Zakopanem na razie - jak mnie informowano - było cicho. Zdarzały się
już aresztowania, a nawet wypadki zastrzelenia ludzi, ale na ogół panował
względny spokój. Dopiero po dwóch tygodniach siostra Bronisława przyniosła
mi do schroniska wiadomość, że zaglądają do naszego domu niemieckie
patrole. Niczego nie żądają, wygląda to na obwąchiwanie terenu. Należało
więc zaostrzyć czujność.
Do schroniska przychodził często mój kolega Jan Kula, który także ukrywał
się przed hitlerowcami. Któregoś dnia naprawiałem akurat celownik swego
"floberta", gdy nadszedł Janek. Postanowiliśmy broń wypróbować. Przez
uchylone w kuchni okno oddałem parę strzałów do deski, która spełniała rolę
tarczy. Wiatrówka działała dobrze. Zaraz schowałem ją na strychu.
Ledwie wyszliśmy przed schronisko, gdy zza węgła wyskoczył z naganem w
ręku jakiś mężczyzna. Na moment obaj struchleliśmy. Zaskoczenie było
całkowite. Żaden z nas nie zdołałby nawet sięgnąć do kieszeni, gdyby
niespodziewany gość okazał się wrogiem. Był to jednak na szczęście tylko
dzierżawca schroniska na Hali Pisanej - Józef Berestko. Już po krótkiej
rozmowie wtajemniczył nas w pracę konspiracyjną związaną z przerzutami
ludzi nielegalnie przez granicę. O tego dnia rozpoczęła się poważna praca.
W schronisku coraz częściej pojawiali się "cywile" ubrani na wpół po
wojskowemu, z niewielkimi bagażami, nierzadko wyposażeni w krótką broń.
Podawali hasło i po odpoczynku prowadziłem ich na stronę słowacką, a tu
miałem już swoich ludzi - Słowaków, którzy pomagali uciekinierom w
przedostaniu się aż do węgierskiej granicy. W tamtych czasach wszystkie
drogi wiodły do Budapesztu, a stąd dalej, aż do Francji, gdzie formowano
oddziały Wojska Polskiego.
Ludzie, których przysyłał Berestko, byli na ogół pewni, ale tak naprawdę
nie można było ręczyć za nikogo. Mógł się przecież zaplątać jakiś konfident
niemiecki, a wówczas...
Berestko zmieniał co jakiś czas hasło i na tym właściwie wyczerpywały się
środki ostrożności. O prawdziwej konspiracji nikt jeszcze nie miał pojęcia.
To przecież były dopiero początki organizowania ruchu oporu.
Sytuacja na szlaku przerzutów ludzi z nadejściem zimy uległa znacznemu
pogorszeniu. Na pewien okres nastąpiła nawet przerwa. Doniesiono mi, że w
naszym domu jest teraz całkiem spokojnie i zapewne mi nic nie grozi.
Zszedłem z gór, ale jednak byłem ostrożny i w mieście wolałem się nie
pokazywać.
Pewnego dnia w grudniu przed południem siedzę w mieszkaniu. Na dworze
wiatr wygwizduje dzikie melodie. Wiugawica, że świata nie widać w biały
dzień, a tu ktoś się dobija do drzwi. Otworzyłem je i zdziwiłem się widząc
zupełnie obcą twarz. Zmierzyłem przybysza od stóp do głowy, zajrzałem w
oczy usiłując odgadnąć, z czym przychodzi, i czekałem, co ma mi do
powiedzenia.
Obcy postawił sprawę jasno. Zamierzał wraz z dwoma towarzyszami ukrytymi
za domem możliwie najszybciej przedostać się za granicę.
Nie miałem żadnych podstaw, aby uwierzyć w szczere intencje przybysza,
ale obcy nalegał, prosił, tłumaczył, że jest zagrożony aresztowaniem i musi
uciekać.
- Dobrze, pomogę wam - oświadczyłem. Pr