Filar Alfons - Opowieści Tatrzańskich kurierów

Szczegóły
Tytuł Filar Alfons - Opowieści Tatrzańskich kurierów
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Filar Alfons - Opowieści Tatrzańskich kurierów PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Filar Alfons - Opowieści Tatrzańskich kurierów PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Filar Alfons - Opowieści Tatrzańskich kurierów - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Alfons Filar Opowieści Tatrzańskich kurierów Książkę tę dedykuję swoim synom, Wiesławowi i Jerzemu Od autora W książce, którą oddaję do rąk Czytelnika, chciałbym przedstawić cząstkę historii tatrzańskiego szlaku z lat okupacji hitlerowskiej, przypomnieć ludzi tego szlaku, zakopiańskich narciarzy i przewodników, którzy podjęli się trudnych i niebezpiecznych zadań kurierów. Dzięki nim została utworzona i funkcjonowała niemal regularnie sieć przerzutów osób cywilnych i wojskowych z Polski na Węgry i dalej, do formujących się armii polskich na Zachodzie. Ruch ten odbywał się zresztą i w drugą stronę, mianowicie przechodzili do kraju emisariusze, oficerowie, instruktorzy i inne osoby dla wzmocnienia walki podziemnej w Polsce. Kurierzy utrzymywali też łączność między ruchem oporu w Polsce a polskimi ośrodkami emigracyjnymi za granicą, przenosili rozmaite materiały konspiracyjne: prasę podziemną, ulotki, broń, materiały wybuchowe, pieniądze. Wielu z nich zginęło na polach bitewnych; wielu zostało aresztowanych przez gestapo i bestialsko zamordowanych lub wywiezionych do obozów koncentracyjnych, gdzie również czekała ich śmierć. Intencją moją jako autora tej pracy jest ocalić od zapomnienia to, co da się jeszcze w obecnej chwili odtworzyć, co pozostało w pamięci z tamtych lat walki z hitlerowskim najeźdźcą. Pragnę na podstawie ustnych relacji ludzi, którzy pełnili kurierską służbę, zapoznać Czytelnika z autentycznymi ich przeżyciami. Nie ma więc w tej książce fikcji literackiej, wszystkie osoby, fakty i zdarzenia są prawdziwe i możliwie najwierniej pokazane. W szkicu wstępnym, zatytułowanym "Droga przez Tatry", przedstawiam w najogólniejszym zarysie tatrzański szlak przerzutów przez granicę i jego wykorzystywanie przed wojną przez komunistyczną i niekomunistyczną opozycję antysanacyjną, a podczas wojny i okupacji - przez podziemny ruch oporu. Dalsze rozdziały zawierają opowieść o losach poszczególnych kurierów. Osobom, które udzieliły mi szczegółowych danych o sobie i swej pracy kurierskiej, oraz wszystkim, którzy w jakiejś mierze przyczynili się do utrwalenia pamięci o bohaterskich ludziach Podhala, składam serdeczne podziękowanie. Ich relacje są głównym tworzywem tej książki. Dane historyczne oraz dotyczące baz wywiadowczo-przerzutowych opracowałem na podstawie materiałów archiwalnych, korzystając ze zbiorów MSW i innych źródeł. Zakopane, wrzesień 1968 r. Droga przez Tatry Stara to droga. Korzystali z niej od wieków różni ludzie - zbiegli chłopi pańszczyźniani, banici; przez Wysokie Tatry chodzili zbójnicy. Korzystali właśnie z niej, bo była to droga ludzi silnych, bez trwogi. Oni tutaj, wśród skalistych turni, urwisk, czuli się bezpieczni. Nie były w stanie wytropić tylko im znanych ścieżek i przejść żadne straże, tu kończyły się wszelkie pościgi za zbiegami. Oczywiście droga przez Tatry dostępna była jedynie dla tych, którzy je znali, zżyli się z nimi, byli za pan brat z surową tatrzańską przyrodą. O nich to właśnie do dziś lud Skalnego Podhala śpiewa pieśni, baje legendy, oni daczekali się sławy bohaterów ludowych. Droga przez Tatry, chociaż minęły czasy Janosików, pozostała długo szlakiem walki. Na pewno złożyły się na to w jakimś stopniu warunki historyczne naszego kraju. Długa niewola i związane z tym prześladowania wszelkich ruchów wyzwoleńczych kierowały tu łączników utrzymujących więź między działaczami w kraju i za granicą, emisariuszy, którzy przez Tatry przedzierali się do innych krajów z różnymi zadaniami albo którzy tędy szli z emigracji do kraju. Należy tu wspomnieć, że m.in. dr Tytus Chałubiński, lekarz medycyny i działacz społeczny, jeden z pionierów taternictwa, który odkrył wartości klimatyczne i turystyczne Zakopanego, wracając z Węgier w roku 1849, gdzie brał udział w powstaniu Lajosa Kossutha, właśnie do Zakopanego dotarł szlakami przez Tatry. W miarę jak postępowały wydarzenia historyczne, na Podhale ściągali przeróżni ludzie, których drogi wiodły później przez doliny tatrzańskie, turnie i wierchy. Dzika przyroda tatrzańska stwarzała im warunki do nielegalnego przekraczania granicy. W języku potocznym nazywało się to przejściem przez "zieloną granicę" - chociaż tak naprawdę to nie była ona wcale zielona. Ta droga ze względu na góry okazywała się - jak Czytelnik przekona się później - właśnie najbezpieczniejsza do przekroczenia granicy. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości górskie szlaki graniczne pozostały nadal drogą przerzutu ludzi, którzy musieli ze względu na swe przekonania polityczne uchodzić z kraju. Tatrzańskimi szlakami przenoszono pocztę, której nie można było przesłać drogą legalną. Dokonywali tego kurierzy, ludzie z gór. 28 września 1933 r. Stanisław Krzeptowski z Zakopanego przeprowadza nielegalnie przez granicę polsko-słowacką w Tatrach Wincentego Witosa, trzykrotnego premiera Polski do przewrotu majowego w 1926 r., znanego działacza ludowego. Zmuszony był on emigrować do Czechosłowacji przed prześladowaniami przez reżim sanacyjny. Ciekawa jest historia tatrzańskich szlaków kurierskich z lat 1928-1938. Wówczas to Komunistyczna Partia Polski działała w podziemiu, systematyczną więc łączność z innymi partiami komunistycznymi utrzymywano przez kurierów, którzy przekraczali granicę nielegalnie w Tatrach, udając się do Słowacji, a stąd dalej - do Moskwy, Berlina, Pragi. Tą też drogą szli z Polski działacze komunistyczni, którzy udawali się za granicę na narady, zjazdy partyjne. Z Polski emigrowali tędy również do Czechosłowacji działacze lewicowi w obawie przed aresztowaniem, które często im groziło ze strony sanacji. Należy też przypomnieć, że nielegalnie przez Tatry przeszło wielu ochotników z Polski, którzy udawali się do Hiszpanii w 1936 r. na pomoc ludowi hiszpańskiemu walczącemu w obronie rewolucji. Wreszcie w latach międzywojennych przerzucano z Czechosłowacji nielegalnymi ścieżkami w Tatrach tzw. bibułę komunistyczną - materiały propagandowo-informacyjne dla Komunistycznej Partii Polski i dla Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy. W działalności tej dużą rolę odegrali komuniści czechosłowaccy. Ich praca była o tyle łatwiejsza, że Komunistyczna Partia Czechosłowacji działała w tym czasie legalnie. W Zakopanem zorganizowano punkty kontaktowe zwane "przyjazdówkami". Dla przerzutów bibuły komunistycznej organizowano tzw. skrzynki przerzutowe. Na terenie Zakopanego były dwa takie punkty. Jeden mieścił się przy ulicy Nowotarskiej w willi "Świetlana". Punkt ten podlegał bezpośrednio Komitetowi Centralnemu KPP. Jedna z działaczek KPP - Zofia Miłoszewska - tak wspomina o tamtych dniach (Relacja przekazana ustnie autorowi): - Od 1928 r. przy ulicy Nowotarskiej w naszej willi o nazwie "Świetlana" towarzysze z Komitetu Centralnego KPP zorganizowali tzw. przyjazdówkę dla różnych działaczy KPP, którzy przybywali do nas z całego kraju z odpowiednim hasłem. Następnie przeprowadzano ich przez Tatry na teren Słowacji. Byli to towarzysze, którym groziło w Polsce aresztowanie, albo też działacze ze szczebli kierowniczych, którzy szli za granicę w różnych sprawach partyjnych. Nie wszystkich nazwiska znałam - ze względów konspiracyjnych było to bezpieczniejsze. Z tych, którzy przeszli przez nasz punkt, a znani mi byli z nazwisk, wymienię kilku: Tadeusz Żarski, jak pamiętam, kilka razy w roku szedł nielegalnie przez granicę w Tatrach, udając się do Czechosłowacji, a stąd do Moskwy na różne narady. Justyn Jaszuński w 1936 r. w drodze do Hiszpanii dotarł do naszego punktu i stąd przez kuriera został przeprowadzony szlakiem przerzutowym do Słowacji. Julian Leszczyński - "Leński", i Purman po ucieczce z więzienia nacyjnego zostali skierowani do nas, gdzie zorganizowaliśmy im przejście nielegalne granicy polsko-słowackiej. Szli przez Liliowe, Cichą Dolinę do Słowacji. Zofii Doroszowej, działaczce KPZU, po wyjściu z więzienia w latach trzydziestych groziło ponowne aresztowanie i musiała uciekać z kraju. Była moją przyjaciółką i po przybyciu do Zakopanego udała się wprost do mnie. Po kilku dniach sama przeprowadziłam ją przez Tatry na teren Słowacji, a stąd udała się do Pragi, by następnie już legalnie, przy pomocy komunistów czechosłowackich wyjechać do Moskwy. Niezależnie od przyjazdówek w willi naszej mieściła się skrzynka przerzutowa materiałów propagandowych z Czechosłowacji. Przez nasz punkt przechodziły przeważnie materiały przeznaczone dla KPZU. Przesyłki odpowiednio pakowane odbierali kurierzy w Popradzie w Słowacji, z punktu kontaktowego od kolejarzy. Z kurierów, którzy chodzili przez Tatry, znałam i zapamiętałam takie nazwiska: Jan Blicharski, Jan Still, Józef Świątkowski, Józef Kapeniak i Wojciech Szober. Jak sobie przypominam, przerzut bibuły komunistycznej trwał gdzieś do jesieni 1937 r. Muszę stwierdzić, że aktywnie w działalności, związanej z nielegalnymi przerzutami materiałów propagandowych i przeprowadzaniem ludzi szlakami tatrzańskimi, pomagał mi członek KPP, Tadeusz Oczykowski. Po tragicznej decyzji rozwiązania Komunistycznej Partii Polski cała nasza działalność została przerwana... Drugi punkt przerzutowy był umiejscowiony w Chłabówce, dzielnicy Zakopanego położonej przy drodze do Morskiego Oka. Chłabówka otoczona jest masywem leśnym, który ciągnie się aż do granicy polsko-słowackiej, a w niektórych miejscach nawet daleko w głąb Słowacji. Stąd też nieprzypadkowo zlokalizowano tutaj punkt przerzutowy dla ludzi oraz skrzynkę dla bibuły komunistycznej. Punkt ten podlegał Komitetowi Wojewódzkiemu KPP w Krakowie, a kierował nim członek KPP - Michał Marek, z zawodu kelner, pracujący w zakopiańskich restauracjach. Michała lubiano w gronie przyjaciół, był koleżeński, uczciwy, zawsze wesoły, a przy tym inteligentny i sprytny. Prowadził odpowiedzialną działalność, która przez reżim sanacyjny nie została ujawniona. W czasie okupacji został aresztowany przez gestapo i zginął w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Jednym ze współpracowników Michała był Jan Gąsienica, stolarz z zawodu, mieszkający również w Chłabówce. Gąsienica miał szczęście i przeżył lata okupacji niemieckiej. Obecnie mieszka nadał w Chłabówce. Za działalność w KPP został odznaczony przez Radę Państwa w 1965 r. Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. O swojej pracy tak opowiada: - W 1931 r. poznałem Michała Marka, który przybył z Nowego Sącza i zamieszkał w Chłabówce. Wołaliśmy na niego "Miszka". Po bliższym wzajemnym poznaniu się często prowadziliśmy dyskusje na tematy polityczne. Nie krępował się mnie z wypowiedziami, ostro krytykował reżim sanacyjny, wskazywał na wyzysk klasy robotniczej. Po pewnym czasie zwierzył mi się, że jest członkiem KPP, i chyba musiałem mu przypaść do gustu, bo zaproponował również i mnie wstąpienie do KPP, na co się chętnie zgodziłem. Wiosną 1932 r. wtajemniczył mnie w odpowiedzialną pracę związaną z przerzutami bibuły komunistycznej z Czechosłowacji dla KPP i nielegalnym przeprowadzaniem działaczy komunistycznych z Polski do Czechosłowacji. Punkt przerzutowy w Słowacji znajdował się w Kieżmarku i członkowie Komunistycznej Partii Słowacji pomagali nam w tej działalności. W Kieżmarku były przygotowywane materiały propagandowe, kurierzy, jak np. Józef Marek (brat Michała), Paszko i Krajniak, zabierali je i dostarczali do skrytek przygotowywanych przeze mnie w lesie. Początkowo były to zwykłe skrzynki z desek, ukryte w ziemi, ale nie zdawały egzaminu, bo przy opadach deszczowych przesyłki przemakały. Wpadłem na pomysł i skrzynki zamieniłem na dębowe beczki, które oblewałem smołą. To okazało się lepsze. W lesie beczki były ukryte w odpowiednich miejscach w ziemi i odpowiednio zamaskowane. Kurierzy znali te miejsca i po przybyciu ukrywali w nich zazwyczaj wieczorem przyniesiony materiał, a następnie zgłaszali się do mnie jako turyści szukający noclegu. Mieli oni swoje wypróbowane drogi przez Tatry. Zimową porą przybywali wprost do mnie do domu, bowiem ze względu na ślady na śniegu nie można było składać materiałów w lesie. W tym wypadku w okresie zimy musieliśmy spotęgować ostrożność, by nie wpaść. Do mnie docierali łącznicy z odpowiednim hasłem i odbierali materiał. Przypominam sobie hasło, które było używane przez dłuższy czas. Brzmiało ono tak: "Czy możecie mi zrobić dwie pary nart?" A odzew brzmiał: "Tak, ale tylko jedną". Pewnego razu na tle wymiany haseł powstał nieprzyjemny incydent, który kosztował mnie trochę nerwów. Przybywający łącznik - jak się później okazało - przez zapomnienie przekręcił nieco hasło. Powiedział: "Czy możecie zrobić narty?" Ogarnęło mnie przerażenie. "Wsyp czy co?" - pomyślałem. Ale byłem opanowany jak nigdy, udałem, że nie wiem, o co mu chodzi, i odpowiedziałem, że jestem stolarzem, robię tylko meble, natomiast nart nie wykonuję. Człowiek ten jakoś dziwnie się zmieszał, przeszył mnie wzrokiem i po pewnym zastanowieniu powiedział: "Przepraszam" i wyszedł. Obserwowałem go przez chwilę i kiedy byłem pewny, że odszedł daleko, pobiegłem do Miszki i poinformowałem go o wszystkim. - Wspaniale to zrobiłeś - pochwalił mnie Michał. - Tylko ostrożność i ścisła konspiracja, rozwaga i opanowanie mogą być gwarancją bezpieczeństwa - zakończył z powagą. Po kilku dniach wieczorem, gdy się ściemniło, słyszę pukanie do drzwi i po chwili widzę w progu znajomego człowieka, który nie zdążywszy nawet powiedzieć: "Dobry wieczór", recytuje bezbłędnie: - Czy możecie mi zrobić dwie pary nart? - Tak, ale tylko jedną - odpowiadam szybko. Towarzysz, zadowolony, wita się ze mną serdecznie, przeprasza za omyłkę, jaką popełnił przed kilkoma dniami. - Kto nie ma w głowie, ten ma w nogach - z uśmiechem przytacza stare przysłowie i dodaje: - W konspiracji nie może być pomyłek. Jeszcze tego wieczoru po przyniesieniu z ukrycia przesyłki zapakowaliśmy ją do walizki i łącznik niezwłocznie udał się w drogę powrotną. Dla zamaskowania naszej działalności wynajmowałem stale pokoje różnym turystom i letnikom przybywającym do Zakopanego na wypoczynek. Zdarzało się i tak, że w martwym sezonie, kiedy było trudniej o gości, wynajmowałem pokoje po bardzo niskiej cenie. Chodziło mi tylko o to, aby był stale ruch i aby zmylić sąsiadów czy w ogóle kogoś obserwującego dom. Było to rzeczywiście dobre ukrycie dla kurierów i łączników. Działalność nasza polegała nie tylko na przerzucie bibuły komunistycznej ze Słowacji do Polski, ale przeprowadzaliśmy również bardzo często i ludzi. Pamiętam niestety tylko nazwisko Ćwika Tadeusza, który przybył do mnie na punkt w 1936 r., kiedy udawał się do Hiszpanii. Następnego dnia o świcie wyruszył on z kurierem przez Tatry do Słowacji. Jak mi było wiadomo, szlaki kurierskie prowadziły przez Rysy, Dolinę Tomanową do Cichej Doliny albo w okolice Jurgowa i Podspadów. Działalność tę kontynuowaliśmy aż do 1938 r. Po rozwiązaniu Komunistycznej Partii Polski punkt nasz jeszcze jakiś czas po wkroczeniu hitlerowców do Czech służył do przerzucania Czechów i Słowaków do Polski. Wędrówki komunistów polskich przełęczami tatrzańskimi nielegalnie przez granicę oczywiście nie zawsze się udawały, zdarzało się, że wpadali w ręce żandarmerii czechosłowackiej. W archiwum Komunistycznej Partii Słowacji w Bratysławie znajduje się na ten temat ciekawa relacja Heleny Bitner, czołowej aktywistki tej partii z okresu międzywojennego i działaczki organizacji pomocy dla więźniów politycznych. Relacja nosi tytuł: "Droga graniczna przez Rysy", której obszerne wyjątki przytaczam: "W czerwcu 1938 r. podczas posiedzenia zarządu miejskiego w Kieżmarku przyniesiono mi karteczkę, na której napisane było SOS, a pod tym słowa: Pomóżcie, grozi mi śmierć. Wezwanie pochodziło od pewnego polskiego towarzysza, aresztowanego przez żandarmów czechosłowackich w czasie nielegalnego przejścia przez granicę i doprowadzonego do więzienia w Kieżmarku. Jako przewodnicząca "Solidarności" - organizacji pomocy dla więźniów politycznych - udałam się z wizytą do tego towarzysza. Podeszłam pod więzienie i zawołałam: "Halo, czy jest tam towarzysz z Polski?" W jednym z zakratowanych okien ukazał się szczupły, krótko ostrzyżony mężczyzna w ubraniu więziennym. "Tutaj jestem!" - zawołał. Podeszłam bliżej i oświadczyłam mu: - Jestem z "Solidarności", wiesz, z "Czerwonej Pomocy". Powiedz, skąd się tu wziąłeś? - Dobrze, bardzo dobrze! - zawołał uradowany. - Z powodu mojej działalności politycznej odsiedziałem w Polsce siedem lat i uciekłem z więzienia. Jeżeli zostanę wydany w ich ręce (władzom sanacyjnym w Polsce, przyp. A.F.), to marny mój los. Czy możecie mi pomóc?..." Więzień ten po ucieczce z Berezy Kartuskiej przedostał się na Podhale i drogą przez Tatry chciał dotrzeć do Kieżmarku, został jednak schwytany na terenie Słowacji; dzięki pomocy autorki przytoczonej relacji wydostał się z więzienia. Jesienią 1938 r. rozegrały się dramatyczne wydarzenia za naszą południową granicą. Po konferencji w Monachium Hitler zagarnia część terytorium Czech, reszta dostaje się pod okupację niemiecką wiosną 1939 r. Powstaje również separatystyczne państwo słowackie o faszystowskim charakterze. Na jego czele staje jako premier, a później prezydent, ksiądz Józef Tiso. Komunistyczna Partia Czechosłowacji zmuszona jest zejść do podziemia. Lewicowi działacze otrzymują wówczas polecenie emigrowania do Polski. Była to - rzecz jasna - emigracja nielegalna. Do Polski szli oni między innymi szlakiem tatrzańskim, docierali do Zakopanego, a stąd do Krakowa, gdzie tworzył się Legion Czechosłowacki. Jednym z przybywających do nas patriotów czechosłowackich był gen. Ludvik Svoboda, późniejszy bohater wojny wyzwoleńczej i prezydent Czechosłowacji. Helena Bitner na ten temat w swojej relacji pisze: "Droga graniczna przez Tatry prowadziła nie tylko w jednym kierunku - z Polski do Czechosłowacji, ale także w kierunku przeciwnym. Kiedy przy pomocy Hitlera w Słowacji przyszli do władzy faszyści, emigrować musiało na rozkaz partii wielu dobrych towarzyszy. Ich droga prowadziła przez szczyty Tatr do Zakopanego, Krakowa, a później do Moskwy i Londynu. Nasz nielegalny aparat Komunistycznej Partii Czechosłowacji w Kieżmarku przeprowadził przez góry do Zakopanego 36 towarzyszy. Pamiętam, że tą drogą przeszli m.in. towarzysze: Bolv, Balnik, Stefan. W Zakopanem pracował towarzysz Michał Marek jako kelner. Wielu naszym towarzyszom udzielił on pomocy, często nawiązywał kontakty z tymi, co już dotarli do Krakowa. Jego brat, Józef, sam wielu towarzyszy przeprowadził przez Tatry". Wydarzenia następowały po sobie szybko. Nadszedł i dla Polaków tragiczny w skutkach rok 1939. O świcie 1 września kolumny wojsk hitlerowskich zaatakowały nasz kraj z południa, północy i zachodu. Pierwszego dnia wojny o godzinie czternastej hitlerowcy byli już w Zakopanem. Pancerne dywizje wojsk niemieckich mimo bohaterskiego oporu żołnierza polskiego parły ku wschodnim rubieżom Polski. W atmosferze chaosu i postępującej dezorganizacji szereg naszych jednostek wojskowych wycofywało się wzdłuż Karpat, w kierunku południowo-wschodnim. Razem z wojskiem ściągnęły na południe Polski ewakuowane urzędy państwowe i ludność cywilna. Już 14 września 1939 r. na granicy polsko-węgierskiej zaczęły grupować się znaczne ilości wojska, urzędnicy państwowi i cywilni uchodźcy. Rozpoczęły się pertraktacje z władzami węgierskimi w sprawie przekroczenia granicy. 17 września nadeszła z Budapesztu decyzja o otwarciu granicy. Od samego rana następnego dnia ruszył strumień ludzi - żołnierzy i cywilów, na samochodach, furmankach i pieszo drogą przez Przełęcz Tatarską. Dla wielu z nich było to pożegnanie z Polską na zawsze, innych czekała pięcioletnia tułaczka. W tej tragicznej sytuacji Węgrzy pozostali wierni tradycyjnej przyjaźni polsko-węgierskiej. O życzliwym stosunku do Polski świadczy i to, że latem 1939 r. Węgry stanowczo odmówiły zgody na przepuszczenie wojsk niemieckich szykujących się do zaatakowania naszego kraju. Budapeszt nawet poinformował drogą poufną Warszawę, że hitlerowcy zabiegają o zgodę na przepuszczenie przez terytorium węgierskie armii niemieckiej, jednakże zapewniono, iż zgody takiej Węgry nie udzielą, a w wypadku użycia przez Niemców siły w celu wymuszenia takiej zgody - przeciwstawią się zbrojnie. Po raz drugi Niemcy wysunęły identyczne żądania pod adresem Węgier bezpośrednio po rozpoczęciu działań wojennych przeciwko Polsce. W odpowiedzi ówczesny węgierski minister spraw zagranicznych Csaky przekazał Niemcom odpowiedź, że udzielenie zezwolenia na przemarsz wojsk niemieckich przez terytorium węgierskie byłoby sprzeczne z honorem narodu węgierskiego. Nic więc dziwnego, że wśród krajów, które przyjęły po klęsce wrześniowej uchodźców polskich, znalazły się i Węgry. Polacy mogli tam liczyć nie tylko na zwykłe współczucie, ale również na życzliwą pomoc zarówno społeczeństwa, jak i władz. Zorganizowana ewakuacja polskich uchodźców wojskowych i cywilnych trwała do dnia 28 września 1939 r., to jest do chwili zamknięcia granicy Polski przez niemieckie wojska okupacyjne. Do tego czasu granicę przekroczyło ponad 40 tys. obywateli polskich. Większość z nich zatrzymała się na Węgrzech tylko na krótki czas, potrzebny do załatwienia spraw związanych z wyjazdem do Francji, gdzie organizowały się polskie jednostki wojskowe. Osoby, które pozostały na Węgrzech, zostały umieszczone w specjalnie przygotowanych obozach. Zgrupowanych tam żołnierzy polskich władze węgierskie traktowały bardzo liberalnie. Zgodnie z normami prawa międzynarodowego wojskowych oddzielono od cywilów i ulokowano w opróżnionych koszarach, w okolicy miasta Miszkolc. Uchodźcy cywilni mogli osiedlać się na terenie całych Węgier. Władze węgierskie udzielały im zezwolenia nawet na osiedlenie się w samym Budapeszcie. Polacy, którzy przybyli na Węgry we wrześniu 1939 r., zastali tam dobrze zorganizowane i posiadające znaczne wpływy związki i organizacje charytatywno-kulturalne tzw. starej emigracji polskiej. W okresie międzywojennym mieszkało na Węgrzech około 14 tysięcy obywateli polskich oraz kilka tysięcy Polaków, którzy przyjęli obywatelstwo węgierskie. Zrzeszali się oni w następujących organizacjach i stowarzyszeniach: Stowarzyszenie Bratniej Pomocy Polakom na Węgrzech, Polski Związek Siła, Towarzystwo pod Opieką św. Józefa, Przyjaźń, Jutrzenka, Schronisko Polskie, Stowarzyszenie Budowy Domu Ubogich, Stowarzyszenie Polaków Mieszkających na Węgrzech, Polska Drużyna Harcerska, Instytut Polski w Budapeszcie. Ponadto w okresie międzywojennym istniały na Węgrzech wspólne węgiersko-polskie organizacje i stowarzyszenia o charakterze polityczno-kulturalnym, takie jak: Związek Stowarzyszeń Węgiersko-Polskich, Stowarzyszenie Węgiersko-Polskie, Węgiersko-Polskie Stowarzyszenie Akademickie, Harcerskie Koło Węgiersko-Polskie, Izba Handlowa Węgiersko-Polska. Nie koniec na tym. Przed pierwszą wojną światową i przez cały okres międzywojenny aż do września 1939 r. działały na Węgrzech przyjazne Polsce stowarzyszenia społeczne i kulturalne, grupujące wyłącznie obywateli węgierskich. Spośród nich wymienić należy Węgierski Związek Legionistów, Towarzystwo im. Adama Mickiewicza, Węgierski Związek Narodowy (sekcja polska), Stowarzyszenie Zagraniczne (sekcja polska), Związek Węgrów - Przyjaciół Polaków. Wyżej podany wykaz stowarzyszeń i organizacji polskich oraz propolskich na Węgrzech daje obraz siły organizacyjnej życia polskiego w tym kraju. Wielu działaczy wymienionych organizacji miało powiązania z wpływowymi osobami w rządzie węgierskim, a poprzez nie dotarcie nawet do regenta Węgier, Horthyego. Ludzie ci uczynili bardzo wiele, aby ta ogromna fala uchodźców z okupowanej Polski mogła szybko zaaklimatyzować się na Węgrzech, a później przystąpić do pracy konspiracyjnej, wymierzonej przeciwko okupantowi hitlerowskiemu. Najpilniejszą sprawą dla polskiej konspiracji na Węgrzech staje się nawiązanie i utrzymanie łączności między emigracyjnym rządem generała Sikorskiego, rezydującym we Francji, a powstałymi w kraju organizacjami konspiracyjnymi, głównie z podziemną organizacją o nazwie Służba Zwycięstwu Polski, utworzoną przez generała Tokarzewskiego w końcu września 1939 r. w broniącej się Warszawie, przekształconą później w Związek Walki Zbrojnej (ZWZ), a następnie w Armię Krajową (AK). Wobec nieprzerwanego funkcjonowania polskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego w Budapeszcie sprawa łączności Paryż-Budapeszt nie przedstawiała specjalnych trudności (do chwili upadku Francji - czerwiec 1940 r.). Łączność ta była utrzymywana nadal przez polskich kurierów dyplomatycznych, chociaż wykorzystywano również węgierskich kurierów dyplomatycznych. Zasadniczą trudność sprawiało jedynie rozbudowanie i utrzymanie łączności na trasie Budapeszt - Warszawa - Budapeszt. Tym właśnie miały się zająć powstające na Węgrzech polskie konspiracyjne ośrodki wywiadowczo-przerzutowe oraz tworzone w okupowanej Polsce punkty kontaktowe dla kurierów. W tej sytuacji niepoślednia rola przypadła samym kurierom. Oni to przecież wykonywali zadania najtrudniejsze i najbardziej niebezpieczne. Oni śmiało realizowali wprost nieprawdopodobne plany. Przerzucali przez granicę ludzi, materiały o charakterze wywiadowczym, broń, środki płatnicze. Tkwili w samym centrum konspiracji, a jednocześnie przemierzali bez względu na najprzeróżniejsze przeszkody szlaki prowadzące przez dwa graniczne kordony (granica polsko-słowacka i węgiersko-słowacka). Dzisiaj śmiało można powiedzieć, że bez ich udziału, ich wkładu wszelka działalność konspiracyjna na tym odcinku nie miałaby najmniejszych szans powodzenia. W stosunkowo krótkim czasie zorganizowano bazy wywiadowczo-przerzutowe, wśród nich: Ekspozyturę "W," (Węgry) podległą Oddziałowi II, Wojskową Bazę Wywiadowczo-Łącznikową o kolejnych kryptonimach: "Romek", "Liszt", "Pestka", i Wywiadowczo-Polityczną Bazę Łącznikową, działającą pod kryptonimem "W" (Węgry). 1. Ekspozytura "W" była wywiadowczo-polityczną bazą łącznikową, zbierającą informacje o armii niemieckiej i sytuacji politycznej na terenie Węgier oraz Krajów sąsiednich: Rumunii, Jugosławii, Czechosłowacji, Austrii, Niemiec. Informacje typu wywiadowczego były przekazywane początkowo do Paryża, a po upadku Francji - do Londynu, gdzie został przeniesiony emigracyjny rząd polski. W pierwszym przygotowawczym okresie zadania Ekspozytury "W" (poza pracą wywiadowczą i kontrwywiadowczą, mieszczącą się w ramach ogólnych prac Oddziału II) najogólniej biorąc sprowadzały się do utrzymania za pośrednictwem kurierów kontaktu z rządem emigracyjnym i krajem, organizowania ruchu oporu i dywersji w kraju, przerzucania przez granicę żołnierzy i oficerów dla tworzącej się armii polskiej we Francji. Przy końcu 1939 r. Ekspozytura "W" przystąpiła do realizowania nowych zadań i tworzenia własnych dróg przerzutowych do okupowanej Polski. Tutaj właśnie najważniejszą rolę mieli odegrać kurierzy. Kurierzy przeprowadzali z kraju przez granicę ludzi zagrożonych aresztowaniami hitlerowskimi, dostarczali ich na terytorium Węgier, skąd tych, którzy byli zdolni do pełnienia służby wojskowej, przerzucano dalej, przez Jugosławię, Włochy do Francji, aby tam zasilali oddziały wojska polskiego. Po upadku Francji mężczyzn zdolnych do służby wojskowej kierowano na Bliski Wschód. Do Polski kurierzy przeprowadzali emisariuszy, którzy organizowali ruch oporu i zasilali jego szeregi. Ekspozytura "W" działała w zasadzie do chwili wyzwolenia Węgier przez Armię Radziecką, z tym, że w różnych okresach ulegała reorganizacji tak pod względem struktury, jak i personalnym. Podlegała ona początkowo ZWZ, a później - po powstaniu Armii Krajowej - jej dowództwu w Polsce. 2. Już w grudniu 1939 r. rozpoczęła ożywioną działalność Wojskowa Baza Wywiadowczo-Łącznikowa pod kryptonimem "Romek", podlegająca Komendzie Głównej ZWZ, znajdującej się początkowo w Paryżu, a później w Londynie. Po klęsce Francji i przeniesieniu się rządu emigracyjnego do Londynu niektóre kompetencje tej bazy komendant główny ZWZ przekazał komendantowi krajowemu. Baza całkowicie została podporządkowana dowódcy AK w kraju latem 1943 r., gdyż kierowanie pracą tej bazy z Londynu natrafiało na ciągłe przeszkody. Zadaniem bazy "Romek" było organizowanie i utrzymywanie łączności między krajem a władzami emigracyjnymi, przekazywanie poczty, przerzut ludzi, pośredniczenie w przesyłce pieniędzy, między innymi na cele organizacyjne walki podziemnej w kraju, przerzucanie broni i materiałów wybuchowych. Ta ostatnia forma działalności trwała zresztą bardzo krótko, bo tylko przez okres lata 1940 roku. Okazało się bowiem, że przerzut broni przez granicę - ze zrozumiałych powodów niewielki - nastręczał poważne trudności, a zarazem stanowił wielkie niebezpieczeństwo zwłaszcza dla kurierów. Z bazy przesyłano pocztę zazwyczaj ukrytą w drobnych przedmiotach codziennego użytku. Starano się o to, aby jej objętość zmniejszyć do minimum. Dlatego też część korespondencji fotografowano. Do ukrycia takich przesyłek służyły cygarniczki, papierośnice, puderniczki, książki, ołówki, artykuły żywnościowe, wreszcie osobisty ubiór kuriera. Przerzucając ludzi lub pocztę posługiwano się zawsze hasłami składającymi się przeważnie z trzech członów. Na przykład w punkcie kontaktowym w Zakopanem (willa "Stokrotka") przy ulicy Chałubińskiego używano hasła zawierającego trzy litery "K". Zasadnicze hasło brzmiało: "Przynoszę pozdrowienia od Krysi", odzew: "Czy z Krakowa?" Potem kurier mówił: "Tak, od Kostrzewy". Był to kontrodzew. Trzeba dodać, że kurier idący pierwszy raz na punkt kontaktowy posiadał dokładny rysopis osoby, z którą miał się spotkać. Baza "Romek" dysponowała specjalną komórką produkującą fałszywe dokumenty. Wykonywano tam kennkarty, zaświadczenia pracy, najprzeróżniejsze legitymacje, metryki urodzenia itp. Kurier udający się w drogę posiadał doskonale spreparowane dokumenty osobiste, obowiązujące w Słowacji, jak i w Generalnej Guberni. Dysponował także odpowiednimi walutami. Baza "Romek" zachowała swój pierwotny skład osobowy i strukturę organizacyjną do końca 1942 r. Wobec aresztowań niektórych pracowników bazy, dokonanych przez węgierską tajną policję polityczną na skutek nacisku gestapo na władze węgierskie, wynikła konieczność reorganizacji bazy i zmiany jej kryptonimów. Nowy kryptonim brzmiał: "Liszt". Pod tym kryptonimem baza działała do rozpoczęcia okupacji Węgier przez wojska niemieckie (19 marca 1944 r.). Po wkroczeniu hitlerowców na Węgry nastąpiły masowe aresztowania Polaków. Aresztowań dokonywało gestapo. Ponownie uległa dezorganizacji praca bazy. Polacy uczestniczący w działalności antyhitlerowskiej musieli chwilowo głęboko się zakonspirować. Od lipca 1944 r. jednak baza ta podejmuje znów swoją działalność, tym razem pod kryptonimem "Pestka", i kontynuuje ją aż do chwili wyzwolenia Węgier przez Armię Radziecką. Działalność ta ze względu na terror gestapowski była bardziej niebezpieczna, a tym samym ograniczona. W tym czasie baza poniosła też znaczne ofiary w ludziach. 3. W połowie czerwca 1940 r. niezależnie od działających już Wojskowej Bazy Wywiadowczo-Łącznikowej i Ekspozytury "W", założona została trzecia placówka konspiracyjna - cywilna Wywiadowczo-Polityczna Baza Łącznikowa "W" (Węgry). Podlegała ona konspiracyjnej władzy cywilnej, mianowicie ekspozyturze rządu emigracyjnego działającej w Budapeszcie. Zadaniem Bazy Łącznikowej "W" było utrzymanie łączności pomiędzy centralą, czyli rządem emigracyjnym w Londynie, a Delegaturą rządu w kraju. Pierwszym kierownikiem tej bazy był Edmund Fietowicz. Wywiadowczo-Polityczna Baza Łącznikowa "W" zajmowała się również przerzutami z Węgier do kraju i z powrotem ludzi oraz poczty konspiracyjnej. W tej działalności korzystała z własnych szlaków kurierskich i własnych kurierów. Z biegiem czasu wyodrębnione zostały nawet dwie oddzielne trasy - jedna dla przerzutu ludzi, druga wyłącznie dla poczty. Zimą 1941 r. jedną z nich podzielono na 5 odcinków, a każdy odcinek obsługiwała jedna osoba. Przerzut tą metodą był organizacyjnie sprawny i gwarantował maksimum bezpieczeństwa. Kurierami Baz Łącznikowej "W" byli m.in. Jan Sądecki Jan Łożański, ps. "Orzeł, Kazimierz Świerczek, Antoni Jabłoński, Ladislav Stofko (obywatel słowacki) i od lipca 1940 r. Józef Krzeptowski - Góral z Zakopanego. Baza ta działała na podobnych zasadach, jak wcześniej wymienione, z tym tylko, że jej działalność całkowicie mieściła się w zasięgu walki cywilnej. Wszystkie wyżej opisane ośrodki wywiadowczo-przerzutowe, tworzące się i działające na Węgrzech, potrzebowały odpowiednich ludzi, którzy zdolni byliby podjąć się niebezpiecznej działalności kurierskiej. Musieli to być ludzie młodzi, nawykli do trudów, uczciwi i sprytni, a przede wszystkim gorący patrioci, gotowi w razie potrzeby poświęcić życie. Ochotnicy zgłaszający się do tej pracy poddawani byli selekcji. Kierowano się surowymi kryteriami: kandydat musiał legitymować się szybkim refleksem, umiejętnościami organizacyjnymi, inteligencją, dobrym stanem zdrowia. Pewnego razu np. zdarzyło się, że spośród przybyłych do Budapesztu jedenastu młodych ludzi - sportowców z Zakopanego - do służby kurierskiej wybrano tylko czterech. Kandydaci na kurierów byli dokładnie sprawdzani pod każdym względem - badano ich personalia, prowadzono z nimi długie rozmowy. Każdy kurier składał przysięgę na wierność ojczyźnie i otrzymywał pseudonim. Poszukujący kandydatów do trudnej i niebezpiecznej służby kurierskiej emisariusze emigracyjni zwrócili uwagę w pierwszej kolejności na środowisko zakopiańskie. Któż bowiem, jeśli nie górale, sportowcy, przewodnicy tatrzańscy, mógł sprostać wymogom kurierskiej służby w warunkach konspiracji? Któż, jak nie oni, znał górskie szlaki, potrafił je forsować o każdej porze roku? Można było liczyć na ich gorący patriotyzm, bezgraniczne umiłowanie ojczyzny. Wielu z nich nawet nie czekało na wezwanie do walki: już w pierwszych dniach okupacji samorzutnie przystąpili do organizowania ruchu oporu. Przystąpili do walki z okupantem na pewno nie najlepiej do tego przygotowani, ale z olbrzymim zapałem, z wiarą w słuszność sprawy. Rezultaty tych pierwszych, młodzieńczych zrywów nie były najlepsze. Wielu konspiratorów swój patriotyczny zryw przypłaciło życiem, a w najlepszym wypadku uwięzieniem w obozie koncentracyjnym. Nic więc dziwnego, że gdy ukazano im możliwość walki z okupantem w lepszych, bardziej zorganizowanych formach, z dumą przystępowali do służby kurierskiej. Byli przekonani, że właśnie na tym odcinku mogą być najbardziej użyteczni. Najczęściej nie pytali o nic, nie mieli pojęcia o politycznym zaangażowaniu swoich dowódców i kierowników. Wystarczyło im, że walczą dla Polski, że ich trud, poświęcenie obracają się przeciwko znienawidzonemu okupantowi. Uważali się za żołnierzy polskich, mścicieli krzywd, jakich doznawał naród polski od hitlerowców. Wielu z nich walczyło w kampanii wrześniowej 1939 r. i nie złożyło broni. Szli do Budapesztu i tam wstępowali do służby kurierskiej albo też byli kierowani do regularnej armii polskiej na Zachodzie. Prawdą jest, że ich młodzieńczy zapał, ich niedoświadczenie wykorzystywane były nie zawsze w interesie narodowym, a często nawet wbrew ideom, dla których z pełnym przekonaniem narażali życie. Ale oni, prości żołnierze na jednym z najbardziej niebezpiecznych posterunków, nie mogli o tym wiedzieć. Nie umniejsza to ich bohaterstwa, patriotyzmu. Ludzie kurierskiego szlaku z tamtych lat w pełni zasłużyli sobie na wielki szacunek i podziw za męstwo, często brawurę, za nieugiętość w walce, wielką miłość do ojczyzny. A była to trudna walka. W Zakopanem zbiegały się kurierskie szlaki od granicy słowackiej. Stąd najłatwiej było dostać się do zakonspirowanych przejść granicznych. Najłatwiej dlatego, że gdzie indziej przejścia były niedostępniejsze albo wręcz niemożliwe do pokonania. Tatry - to w ogóle szlak najeżony przeszkodami. Ludzie, którzy chcieli z niego korzystać - w tym wypadku kurierzy - musieli je znać doskonale, być przygotowani na wszelkie niespodzianki, jakich góry nie szczędzą. Każdy kurier zdawał sobie sprawę, że tam, na szlaku, zasłabnięcie, załamanie psychiczne bądź fizyczne, strata orientacji - to najczęściej śmierć. Obok tych niebezpieczeństw, których nie szczędzi surowa tatrzańska przyroda, na kurierów czyhały niemieckie patrole, przeważnie ze specjalnie wyszkolonymi w tropieniu ludzi psami. Patrole te przemierzały góry wzdłuż linii granicznej. Natknięcie się na patrol najczęściej oznaczało koniec walki kuriera. Miał on bowiem w tej walce bardzo nikłe szanse. Ileż było takich dramatycznych spotkań?... Iluż dzielnych ludzi oddało życie na szlaku, ilu po nieludzkich torturach rozstrzelano? Helena Marusarzówna - jedna z najpiękniejszych postaci w historii polskiego sportu - ujęta została podczas przekraczania granicy węgiersko-słowackiej idąc z zadaniem do kraju. Faszyści słowaccy przekazali ją gestapo w Polsce. Przez kilka miesięcy znęcano się nad nią w różnych więzieniach i w końcu rozstrzelano w lesie koło Tarnowa. Feliks Klaper wpadł w ręce gestapo na trasie Zakopane-Budapeszt. Wielomiesięczne śledztwo i tortury nie załamały dzielnego kuriera. Wykorzystał nieuwagę oprawców i podczas śledztwa rzucił się do okna i wyskoczył. Nie udało się jednak, kule dosięgnęły go podczas pościgu. Bronisław Przybylski ujęty został na szlaku kurierskim w Tatrach. Zawleczono go do więzienia gestapowskiego w Zakopanem i kilka miesięcy torturowano, nie wydał jednak nikogo. Odesłany do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, tam poniósł śmierć. Dwóch braci-kurierów, Władysława i Kazimierza Świerczyków, długo poszukiwało gestapo. Zginęli w walce podczas obławy hitlerowskiej w Kunowie koło Nowego Sącza. Andrzej Krzysiak, aresztowany na terenie Słowacji podczas wykonywania zadania kurierskiego, przekazany został gestapo w Polsce. Po śledztwie wysłano go do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu i tam rozstrzelano. Franciszek Frączysty, jeden z łączników kurierskich, aresztowany został przez gestapo w listopadzie 1941 r., po śledztwie wysłany do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu i tam zginął. Tadeusz Ciastoń w czasie przechodzenia granicy w miejscowości Kosarzyska koło Piwnicznej postrzelony został przez Grenzschutz w 1944 r., następnie aresztowany i przekazany gestapo w Nowym Sączu, gdzie po trzech dniach śledztwa wywleczono go na cmentarz żydowski i zamordowano strzałem w tył głowy. Konstanty Klemens Gucwa, ps. "Góral", organizator przerzutów kurierskich na terenie Nowego Sącza, zastrzelony został przez słowacką straż graniczną w czasie przejścia granicy w okolicach Koszyc zimą 1941 r. Jan Szyszka, ps. "Piekarski", w czasie wykonywania zadań kurierskich zginął w rejonie Przełęczy Dukielskiej w 1942 r. Zygmunt Stobiecki, organizator przeprowadzania ludzi na Węgry, poszukiwany przez gestapo i ujęty w Krakowie, przywieziony został do Oświęcimia i tu rozstrzelany. Niebawem gestapo aresztowało w Nowym Sączu jego matkę i dwie siostry i w więzieniu sądeckim je rozstrzelało. Wilhelm Zyzda, ps. "Żętyca", aktywnie pomagał kurierom w przerzutach, u niego w domu był punkt kontaktowy kurierów. Gestapo aresztowało go w 1944 r. i rozstrzelało w Nowym Sączu. Antoni Marek ujęty został w czasie przechodzenia granicy i po torturach w więzieniu gestapo wysłany do Oświęcimia, gdzie zginął. Jerzy Pracki pochodził z Warszawy, był kurierem i w czasie przechodzenia granicy został zastrzelony w okolicy Piwnicznej latem 1942 r. Urszula Fedak prowadziła punkt przerzutowy w willi "Dafne" przy ul. Jagiellońskiej 10 w Zakopanem. Aktywnie współpracowała z kurierami już od jesieni 1939 r. Została aresztowana przez gestapo w styczniu 1941 r. i po kilkumiesięcznym śledztwie rozstrzelana w fortach krzesławickich koło Krakowa. Józef Łuszczek-Gąsienica, organizator przeprowadzania nielegalnie ludzi przez granicę w Tatrach jeszcze jesienią 1939 r., został ujęty przez gestapo i rozstrzelany w Dolinie Chochołowskiej. Józef Berestko, członek ruchu oporu, aresztowany za pomoc w przerzutach kurierskich w 1941 r., po śledztwie wysłany był do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu i tam rozstrzelany. Julian Hoły, członek ruchu oporu od grudnia 1939 r. i kurier na trasie Zakopane-Budapeszt, aresztowany przez gestapo w 1940 r., wysłany do Oświęcimia, tam ginie. Piotr Kolesar za współudział w przerzutach kurierskich aresztowany został przez gestapo w 1940 r. i zamordowany podczas śledztwa w siedzibie gestapo w Zakopanem. Józef Gąsienica-Daniel był aresztowany przez gestapo i rozstrzelany w Zakopanem. Długa jest lista tych, którzy polegli na kurierskim szlaku. Trudno dzisiaj nawet ustalić wszystkie nazwiska poległych. Czas zatarł wiele wspomnień, starł wiele śladów z kurierskich dróg. Wielu kurierów zginęło tak, jak ginie na polu walki Żołnierz Nieznany. Jak Stanisław Marusarz wyrywał się śmierci Stanisław Marusarz - urodz. w 1913 r. w Zakopanem. Wcześnie zaczyna trenować narciarstwo: konkurencje alpejskie i skoki. W lutym 1927 r. debuutuje na skoczni pod Krokwią w Zakopanem, uzyskując dobre wyniki. W 1931 r. zdobywa po raz pierwszy mistrzostwo Polski w biegu zjazdowym, w następnych latach powtarza kilkakrotnie ten sukces, reprezentuje barwy Polski pięciokrotnie na olimpiadach, trzykrotnie na mistrzostwach świata i na mistrzostwach w 1938 r. w Lahti (Finlandia) zdobywa tytuł wicemistrza świata. Do 1939 r. prowadzi schronisko Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego na Hali Pysznej. Po napaści Niemiec hitlerowskich na Polskę wstępuje do ruchu oporu na Podhalu. W styczniu 1940 r. przedostaje się do Węgier i rozpoczyna służbę kurierską na szlaku Budapeszt-Zakopane. Po upadku III Rzeszy powraca z Węgier do kraju. Nie porzuca sportu narciarskiego, jest czynnym, zawodnikiem do 1957 r. Od 1961 r. pracuje jako kierownik skoczni narciarskiej na Krokwi i jest aktywnym działaczem sportowym. Za udział w walkach z hitlerowskim okupantem został odznaczony dwukrotnie Krzyżem Walecznych, Medalem Zwycięstwa i Wolności. Za osiągnięcia w pracy zawodowej i społecznej w 1963 r. otrzymał Złoty Krzyż Zasługi. Pierwszy poranek pamiętnego września 1939 r. zastał mnie na Hali Pysznej, gdzie zarządzałem schroniskiem. No, to zwijamy kram - pomyślałem - nic tu po nas. Sezon turystyczny skończony. Zaczęła się większa zabawa... Spakowałem plecak i nie zwlekając pośpieszyłem w stronę Nowego Targu z zamiarem odnalezienia jednostki wojskowej, do której mógłbym wstąpić. Do Nowego Targu nie zdołałem jednak dotrzeć, droga była już odcięta linią frontu. Zawróciłem więc pośpiesznie do Zakopanego, zabrałem z domu trochę żywności i wyruszyłem w góry. Tylko one mogły zapewnić bezpieczne schronienie. Ukrywałem się około dwóch tygodni. Takich jak ja było zresztą więcej. Chowali się wszyscy przed wszystkimi - zdezorientowani i zupełnie zagubieni w domysłach. Każdy miał na swoim koncie coś, za co Niemcy częstowali kulą. Sam przecież w roku 1938, tuż przed wejściem Niemców do Słowacji, przeprowadzałem dobrze znanymi mi ścieżkami oficerów przebranych w cywilne ubrania. Pracowali na tym terenie. Sztab Główny czynił pewne przygotowania. Słowacy tak słabo wówczas pilnowali granicy, że przerzuty ludzi nawet za dnia nie stanowiły większego problemu, a cóż dopiero nocą. Teraz te pierwsze wrześniowe, ciepłe noce spędzałem najczęściej pod gołym niebem. Czasami zaglądałem do domu dowiedzieć się, co się dzieje, lub posłuchać ukrytego na strychu radia. (Pięknego "Philipsa" własnoręcznie pozbawiłem eleganckiej obudowy, ponieważ inaczej nie mieścił się w specjalnie dla niego przygotowanej dziurze). W Zakopanem na razie - jak mnie informowano - było cicho. Zdarzały się już aresztowania, a nawet wypadki zastrzelenia ludzi, ale na ogół panował względny spokój. Dopiero po dwóch tygodniach siostra Bronisława przyniosła mi do schroniska wiadomość, że zaglądają do naszego domu niemieckie patrole. Niczego nie żądają, wygląda to na obwąchiwanie terenu. Należało więc zaostrzyć czujność. Do schroniska przychodził często mój kolega Jan Kula, który także ukrywał się przed hitlerowcami. Któregoś dnia naprawiałem akurat celownik swego "floberta", gdy nadszedł Janek. Postanowiliśmy broń wypróbować. Przez uchylone w kuchni okno oddałem parę strzałów do deski, która spełniała rolę tarczy. Wiatrówka działała dobrze. Zaraz schowałem ją na strychu. Ledwie wyszliśmy przed schronisko, gdy zza węgła wyskoczył z naganem w ręku jakiś mężczyzna. Na moment obaj struchleliśmy. Zaskoczenie było całkowite. Żaden z nas nie zdołałby nawet sięgnąć do kieszeni, gdyby niespodziewany gość okazał się wrogiem. Był to jednak na szczęście tylko dzierżawca schroniska na Hali Pisanej - Józef Berestko. Już po krótkiej rozmowie wtajemniczył nas w pracę konspiracyjną związaną z przerzutami ludzi nielegalnie przez granicę. O tego dnia rozpoczęła się poważna praca. W schronisku coraz częściej pojawiali się "cywile" ubrani na wpół po wojskowemu, z niewielkimi bagażami, nierzadko wyposażeni w krótką broń. Podawali hasło i po odpoczynku prowadziłem ich na stronę słowacką, a tu miałem już swoich ludzi - Słowaków, którzy pomagali uciekinierom w przedostaniu się aż do węgierskiej granicy. W tamtych czasach wszystkie drogi wiodły do Budapesztu, a stąd dalej, aż do Francji, gdzie formowano oddziały Wojska Polskiego. Ludzie, których przysyłał Berestko, byli na ogół pewni, ale tak naprawdę nie można było ręczyć za nikogo. Mógł się przecież zaplątać jakiś konfident niemiecki, a wówczas... Berestko zmieniał co jakiś czas hasło i na tym właściwie wyczerpywały się środki ostrożności. O prawdziwej konspiracji nikt jeszcze nie miał pojęcia. To przecież były dopiero początki organizowania ruchu oporu. Sytuacja na szlaku przerzutów ludzi z nadejściem zimy uległa znacznemu pogorszeniu. Na pewien okres nastąpiła nawet przerwa. Doniesiono mi, że w naszym domu jest teraz całkiem spokojnie i zapewne mi nic nie grozi. Zszedłem z gór, ale jednak byłem ostrożny i w mieście wolałem się nie pokazywać. Pewnego dnia w grudniu przed południem siedzę w mieszkaniu. Na dworze wiatr wygwizduje dzikie melodie. Wiugawica, że świata nie widać w biały dzień, a tu ktoś się dobija do drzwi. Otworzyłem je i zdziwiłem się widząc zupełnie obcą twarz. Zmierzyłem przybysza od stóp do głowy, zajrzałem w oczy usiłując odgadnąć, z czym przychodzi, i czekałem, co ma mi do powiedzenia. Obcy postawił sprawę jasno. Zamierzał wraz z dwoma towarzyszami ukrytymi za domem możliwie najszybciej przedostać się za granicę. Nie miałem żadnych podstaw, aby uwierzyć w szczere intencje przybysza, ale obcy nalegał, prosił, tłumaczył, że jest zagrożony aresztowaniem i musi uciekać. - Dobrze, pomogę wam - oświadczyłem. Pr