3132
Szczegóły |
Tytuł |
3132 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3132 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3132 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3132 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wojciech Bak, Tomasz Bochinski
Krolowa Alimor
STRA�NICY G�R NILGHIR
Valkara obudzi�o przejmuj�ce zimno przenikaj�ce do chaty. Jeszcze si� oci�ga� ze wstaniem. Chcia� zatrzyma� pod powiekami resztki pierzchaj�cego snu. Poderwa� si� na r�wne nogi dopiero, gdy us�ysza� p�acz swojej siostrzyczki Mayo. Wyskoczy� nagi spod futer i szybko si� ubra�. Podszed� do ma�ej. Szczelnie opatulona na pewno nie zmarz�a, ale by�a g�odna. Podzieli� si� z ni�, jak zwykle, porcj� po�ywienia. Mayo po�yka�a suszone mi�so i �mia�a si� z pe�nymi ustami. Nie zdawa�a sobie sprawy, �e to co czyni jej brat jest wykroczeniem przeciwko postanowieniom Rady Siwych G��w.
Zima tego roku zacz�a si� bardzo wcze�nie. Prawie natychmiast potoki g�rskie zosta�y �ci�te lodem, a ca�a zwierzyna zesz�a w doliny. Po kilku miesi�cach by�o ju� wiadomo, �e mrozy nie sko�cz� si� szybko. Zapasy, kt�re r�d Eld�w zgromadzi� na zim� powoli si� wyczerpywa�y i widmo g�odu zacz�o zagl�da� do chat. Wreszcie podj�to decyzj� i wszyscy m�czy�ni zdolni do naci�gni�cia ci�ciwy �uku, wyruszyli na �owy. W wiosce zostali starcy, kobiety, dzieci i kilkunastu wyrostk�w, kt�rzy mieli broni� osady w razie jakiego� niebezpiecze�stwa. Tylko oni, by zachowa� si�y, dostawali w miar� du�e porcje �ywno�ci i nie wolno im by�o si� nimi z kimkolwiek dzieli�. Valkar �ama� ten surowy nakaz bez skrupu��w - bardzo kocha� swoj� siostr�. Po �mierci matki by� jej opiekunem.
Rozleg� si� odg�os bicia w b�ben. Znowu zbierano Rad�. Valkar poprawi� rzemienie przy butach, naci�gn�� kurtk� z g��bokim kapturem. Przysz�a jego kolej by stan�� na czatach, strzec bezpiecze�stwa wioski. Przytroczy� do boku zakrzywiony n� i chwyci� w r�ce top�r na d�ugim drzewcu. Pochyli� si� nad zasypiaj�c� Mayo i poca�owa� j�. Nagle drzwi otworzy�y si� i wraz z podmuchem zimnego wiatru do chaty wtargn�� przyjaciel Valkara - Colm.
- Witaj - pozdrowi� go.
Przybysz skin�� g�ow� i obaj wyszli z chaty.
- Oster ci� wzywa - powiedzia� po chwili Colm. By� bardzo powa�ny, nie dowcipkowa�, nie stara� si� nawet, jak to zwykle mia� w zwyczaju, wcisn�� gar�ci �niegu pod kurtk� Yalkara. Ten ostatni zastanawia� si� nad powodem, dla kt�rego wzywa� go do siebie naczelnik wioski. Naci�gn�� mocniej na oczy futrzany kaptur, bo cho� wiatr nie wy� ju� tak przera�liwie, to mr�z by� coraz wi�kszy. Mijali zasypane �niegiem chaty. Mimo po�eraj�cej go ciekawo�ci, Valkar nie zadawa� �adnych pyta� przyjacielowi, wiedzia�, �e zbytnia ciekawo�� jest cech� kobiet i dzieci. Gdy nadejdzie czas wszystkiego si� dowie.
Zbli�ali si� do chaty wi�kszej ni� pozosta�e, tu zbiera�a si� Rada Siwych G��w. Coim pchn�� drzwi. W twarze uderzy� ich podmuch ciep�ego powietrza. Gdy znale�li si� wewn�trz, zrzucili kaptury. Powoli ich oczy przyzwyczaja�y si� do p�mroku. Po�rodku chaty p�on�o niewielkie ognisko.
Podszed� do nich Oster, wysoki, ko�cisty starzec.
- Witaj ojcze - pozdrowili go. Starzec niedbale skin�� g�ow�.
- Mo�esz odej�� - zwr�ci� si� do Colma, kt�ry niech�tnie opu�ci� chat�. Valkar zosta� sam z dostojnymi m�drcami rodu Eld�w.
- Siadaj - wskaza� mu miejsce Oster.
Yalkar by� onie�mielony. Po raz pierwszy uczestniczy� w Radzie Siwych G��w.
- Zapewne dziwisz si� czemu ci� wezwali�my - rozpocz�� naczelnik. - Jeden z naszych zwiadowc�w wykry� zbli�aj�c� si� band� Rachees�w. R�d ich jest naszym �miertelnym wrogiem. Na pewno zechc� nas zaatakowa� wykorzystuj�c nieobecno�� naszych �owc�w.
Yalkar ze zrozumieniem pokiwa� g�ow�. By� zaskoczony wiadomo�ci�, ale nie okazywa� tego.
- Wiesz, �e naszym g��wnym zadaniem - kontynuowa� Oster - jest zachowanie ci�g�o�ci rodu. Je�li r�d zginie, nasz przodek Wielki �owca Eld, zostanie przekl�ty przez Bog�w. Wybrali�my jedyne mo�liwe obecnie wyj�cie - udasz si� do twierdzy Sar-Dai i poprosisz o pomoc Stra�nik�w G�r.
Gdy Yalkar us�ysza� polecenie naczelnika, skurczy� si� ze strachu. Szybko go jednak opanowa�. Jeden ze starc�w wsta� i przyni�s� bulgocz�cy kocio�ek i olbrzymi p�at mi�sa. M�odzieniec prze�yka� nerwowo �lin�. Oster wskaza� potraw�.
- Jedz. Przed d�ug� drog� musisz nabra� si�.
Mimo ogromnego g�odu, Valkar stara� si� je�� powoli i dostojnie. Gdy sko�czy�, odstawi� kocio�ek w k�t. Podszed� Roan - drugi po Osterze w Radzie. Trzyma� w r�kach d�ugi zakrzywiony n� w poczernia�ej ze staro�ci pochwie. Starzec zwr�ci� si� do Yalkara:
- Daj mi sw�j zen-nath.
Gdy m�odzieniec mu go poda�, Roan uderzy� nim z ca�ej si�y o znajduj�cy si� w chacie Obrz�dowy Kamie�. Ostrze p�k�o na kilka cz�ci. Starzec ponownie uderzy� w Kamie�, tym razem swoim no�em. Rozleg� si� wysoki d�wi�k, a na klindze nie pojawi� si� nawet �lad zadrapania. Yalkar popatrzy� z podziwem na star� bro�. Oster wzi�� j� od Roana i poda� m�odzie�cowi.
- Jest tw�j. Sp�jrz na magiczne znaki, wyryte s� na klindze. To one daj� si�� temu ostrzu.
Yalkar wzi�� n� do r�ki - by� jakby specjalnie dla niego robiony i pewnie le�a� w d�oni. Pog�adzi� d�ugie ostrze, po czym zatkn�� n� za pas.
- Wi�cej broni nie zabierzesz. Zbyt obci��a�aby ci� w marszu. Dostaniesz jeszcze na drog� zapas jedzenia. Wyruszysz natychmiast.
Ju� trzy godziny Yalkar bieg� dolin� zamarzni�tego potoku. Powtarza� sobie w my�lach wskaz�wki Ostera, m�wi�ce jak doj�� do fortecy Stra�nik�w G�r. Je�eli nie b�dzie pada� �nieg, mo�e uda mu si� tam dotrze� w ci�gu dnia. Yalkar spieszy� si� wiedz�c, �e ka�da chwila jest droga. Jednocze�nie im bli�ej by� celu, tym bardziej si� ba�.
Nikt nie wiedzia� sk�d wzi�li si� Stra�nicy. Nie nale�eli do �adnego rodu. Od niepami�tnych czas�w siedzieli w g�rach. Uznawali w�adz� ksi�cia, tak jak El-dowie, wy��cznie na Nizinach nic sobie nie robi�c z niej po�r�d g�r. Za swoje us�ugi pobierali zawsze tak� sam� cen�. ��dali m�odych m�czyzn, kt�rych nikt ju� nigdy p�niej nie widzia�. O losach owych nieszcz�nik�w snuto r�ne domys�y. Najcz�ciej m�wiono, �e ch�opcy s� mordowani w czasie rytualnych uczt, a serca ofiar zjadaj� Stra�nicy. W�a�nie to zapewnia�o im, jak nios�a wie��, niezwyk�e w�a�ciwo�ci. Yalkar nie widzia� ich nigdy, ba� si� zgin��, ale �wiadomo�� powinno�ci wobec rodu t�umi�a strach.
M�odzienic przyspieszy� kroku, do zapadni�cia ciemno�ci by�o jeszcze kilka godzin. Nagle cisz� g�r przerwa� ochryp�y ryk dzikiego zwierza. Mimo przejmuj�cego ch�odu Yalkar czu� jak robi mu si� gor�co, a strumyczki potu sp�ywaj� po ciele. "To khan" - pomy�la� i zacz�� baczniej obserwowa� okolic�. Teraz wy�cig ze �mierci� rozpocz�� si� na dobre. Je�eli khan go zwietrzy�, to Yalkar wiedzia�, �e albo on, albo zwierz� zgin� w tej dolinie. Khani - jak nazywali go pieszczotliwie ludzie z g�r, to by�o w�ciek�e bydl�. Zwietrzywszy ofiar� �ciga�o j� dop�ki nie zabi�o jej lub samo nie pad�o. Zwierz� mia�o wiele cech, kt�re upodobnia�y je do cz�owieka. Wielko�ci m�czyzny, porusza�o si� zar�wno na dw�ch, jak i na czterech �apach. Z�by i pazury ostre jak brzytwy, nie dawa�y wielkich szans zaatakowanej ofiarze.
Yalkar przystan��. Zdawa�o mu si�, �e s�yszy skrzypienie �niegu, jednak wiatr znowu si� wzm�g� i zacz�� przera�liwie zawodzi� zag�uszaj�c wszystko doko�a. M�odzieniec wczo�ga� si� pod nawis skalny, by si� posili� przed ostatnim odcinkiem marszu. Musia� si� wdrapa� po jednej ze �cian w�wozu i przej�� przez most przerzucony nad zamarzni�tym potokiem. Akurat po tej stronie, gdzie znajdowa�a si� forteca Sar-Dai, �ciany wznosi�y si� prostopadle i bez lin nie mo�na by�o ich pokona�. Yalkar zacz�� nas�uchiwa� - wiatr usta� na chwil� i wtedy m�odzieniec wyra�nie us�ysza� skrzypienie �niegu i chrapliwe posapy-wanie. Wyci�gn�� n� i b�yskawicznie wyskoczy� spod nawisu. By� gotowy do walki. Szarza�o, widoczno�� pogarsza�a si� z ka�d� chwil�. W pobli�u nie by�o nikogo - tylko wiatr wy� coraz g�o�niej. Schowa� bro�.
Musia� si� spieszy�. Zacz�� wspinaczk� po usypisku skalnym. Po prawej r�ce widzia� ju� k�adk�, gdy nagle us�ysza� rumor osypuj�cych si� kamieni. Rzuci� si� w bok i szeroko rozpostar� r�ce by zatrzyma� si� o jaki� wyst�p skalny. Lawina g�az�w przetoczy�a si� obok niego. "Khani jest naprawd� przebieg�y" - pomy�la�. Zacz�� si� wspina� szybciej. Dotar� do �cie�ki, kt�ra przebiega�a tu wzd�u� w�wozu i prowadzi�a do mostku. Bieg� wyci�gaj�c mocno nogi. Dostawszy si� na k�adk�, zwolni�. Zacz�� przechodzi� po niej oddychaj�c powoli i g��boko. Regulowa� prac� zm�czonego serca. By� ju� po drugiej stronie, odwr�ci� si� i zamar�.
Na opuszczonym dopiero co brzegu w�wozu, sta� wpatruj�c si� �akomie w niego - khan. Zwierz� sta�o na dw�ch �apach, przypomina�o cz�owieka w d�ugim futrze. "M�ody" - pomy�la� Valkar patrz�c na jego jasnobr�zow� sier��. Wiedzia�, �e ucieczka na nic si� nie zda. Czeka�. Khan by� ju� pewny zdobyczy. Powoli przechodzi� przez k�adk� zach�annie wpatruj�c si� w cz�owieka. Valkar szybko �ci�gn�� kurtk�. "B�dzie tylko kr�powa�a ruchy" - pomy�la� i wydoby� n�. Khan przeby� most i rycz�c w�ciekle ruszy� do ataku. Valkar szybkim ruchem zarzuci� mu kurtk� na g�ow�. Zdezorientowany zwierz zacz�� si� kr�ci� w k�ko, szarpi�c d�ugimi pazurami zas�on�. Wykorzystuj�c to, Valkar podbieg� do niego i wbi� mu z ca�ej si�y n� w plecy pod �opatk�. �elazo wesz�o g�adko. Rozleg� si� przera�aj�cy ryk. Yalkar odskoczy� od potwora. Khan przewr�ci� si� i znieruchomia�. Valkar dysza�, ba� si� zbli�y� do zwierz�cia podejrzewaj�c podst�p. W ko�cu poczu� ch��d, podszed� do trupa. Rozpiera�a go m�odzie�cza duma - dokona� pierwszego m�skiego czynu. Wyci�gn�� zen-nath. Odci�� nim �apy khana i wy�uska� mu k�y z mordy. Wzdrygn�� si�. Za bardzo przypomina�a twarz ludzk�. Owin�� zdobycz w strz�py kurtki i ruszy� �wawo.
Zmrok ju� zapad�. Noc by�a ksi�ycowa. Mr�z st�a�. Valkar czu� zimno przenikaj�ce ca�e cia�o. "R�ce mam ju� na pewno odmro�one" - pomy�la�. Z prawej strony zobaczy� dwie skalne iglice, kt�re mu opisywa� Oster. Wszed� mi�dzy nie. Zaraz za nimi rozpo�ciera�a si� do�� du�a kotlina. Dostrzeg� twierdz�. Gdyby nie jasna noc pewnie nie odr�ni�by budowli od ska�. By�a to zrujnowana forteca i nie wydawa�o si�, by w niej kto� mieszka�. Dwa bastiony mia�a zburzone, wida� by�o, �e uczyni�a to ludzka r�ka. Jedynie wie�a sta�a dumnie godz�c w niebo. Wszystkie okna ponurej warowni by�y nieo�wietlone, a cz�� z nich zamurowana. Bez namys�u przecisn�� si� przez wp� uchylone odrzwia, za nimi le�a�a na ziemi krata niegdy� strzeg�ca wej�cia, obecnie wy�amana i bezu�yteczna. Po kilkunastu krokach w�ski tunel sko�czy� si�. Ch�opak wyszed� na wybrukowany p�askimi g�azami podw�rzec, po�rodku kt�rego sta� o�wietlony zimnym l�nieniem ksi�yca pos�g rycerza. Valkar zbli�y� si� do, niego i nie opanowa� okrzyku przera�enia - posta� nie by�a rze�b�, patrzy�a na niego uwa�nie oczyma o szarych opalizuj�cych t�cz�wkach, ledwo widocznymi pod okapem g��bokiego he�mu.
M�odzieniec pad� na twarz, nawet khan nie wzbudzi� w nim takiego l�ku, jak ta milcz�ca posta�.
- Wsta�! - zabrzmia� g�os podobny do chrapliwego skwiru or�a. Uczyni� to z trudem, przemarzni�te cia�o nie chcia�o go ju� s�ucha�. - Chod� za mn�.
Olbrzymi wojownik odwr�ci� si� i poszed� w kierunku wie�y. Valkar pod��y� za nim potykaj�c si� i zataczaj�c. Po chwili znale�li si� w niej. Przebyli d�ugie poszczerbione schody, wreszcie rycerz pchn�� jakie� drzwi, przytrzyma� je i wskaza� Valkarowi, by wszed� pierwszy. Oczom ch�opca ukaza�a si� sk�po o�wietlona, niewielka komnata. Ciep�o jakie tu panowa�o oszo�omi�o go tak, �e obawia� si�, i� zemdleje. Zachwia� si�, ale w tej chwili uj�a go twarda d�o�, �ci�ni�te przez ni� rami� natychmiast zdr�twia�o.
- Siadaj.
Valkar opad� na szeroki, pokryty mi�kk� sk�r� nieznanego mu zwierz�cia, stolec z wysokim oparciem. Wojownik usiad� naprzeciwko. Dopiero teraz wida� by�o jak ponur� i poznaczon� bliznami ma twarz. Prawdziwy "Nathrein" - �akn�cy Krwi - pomy�la� Yalkar. W tej chwili jednak ta straszna twarz wyra�a�a tylko zaciekawienie.
- Kim jeste�? - spyta�.
- Nazywam si� Yalkar, panie. Zosta�em wys�any przez Rad� Siwych G��w rodu Eld�w z pro�b� o pomoc... przekl�ci Racheesowie, hieny �yj�ce z rabunku b�d� za dwa dni w naszej wiosce...
- Czy� wasi wojownicy s� tak tch�rzliwi, �e nie stawi� czo�a wrogom ?- spyta� pogardliwie rycerz.
Przemarzni�ta twarz m�odzie�ca sp�sowia�a.
- Panie M�owie Eld�w s� najwaleczniejsi w ca�ym pa�mie g�r Nilgnin, jednak w wiosce pozosta�y tylko kobiety i dzieci. Starcy i m�odzi wojownicy stoj� w gotowo�ci do walki, ale Racheesowie s� liczni i cho�by ka�dy z nas zabra� trzech spo�r�d nich do podziemnego Kr�lestwa Karii, to i tak by�oby to za ma�o, by uratowa� nasz r�d.
Yalkar wsta� i powiedzia� mocnym, zdecydowanym g�osem:
- Panie, b�agam Ci� w imieniu Rady Siwych G��w, pom� nam pokona� naszych wrog�w. Nie prosimy Stra�nik�w G�r o pom�c w zb�jeckiej napa�ci, a o ratunek dla Eld�w.
Stra�nik skin�� g�ow�.
- Znacie cen�?
- Tak, panie - odpar� spokojnie m�odzieniec, cho� w g��bi duszy targa�
nim strach. .
- Dobrze. Zosta� tutaj, nied�ugo przeka�� ci nasz� decyzj�. Olbrzymi Stra�nik - Yalkar oceni� jego wzrost na co najmniej siedem st�p - wyszed� z komnaty st�paj�c cicho, jak g�rska pantera.
Mimo zm�czenia i napi�cia nerwowego, Yalkar rozejrza� si� ciekawie po komnacie. Ca�e jej umeblowanie stanowi�y dwa fotele i du�y st� z czarnego drewna. Na pod�odze, kt�r� tworzy�y identyczne jak na podw�rcu tylko bardziej wyg�adzone g�azy, le�a�a sk�ra khana - musia� to by� potw�r, stary samotnik zab�jca. Ten, kt�ry zaatakowa� Yalkara by� o dobr� po�ow� mniejszy. �ciany komnaty pokrywa�y na wp� zatarte malowid�a, pami�taj�ce zapewne czasy, gdy rycerz - banita przyby� w g�ry Nilghiri, by za�o�y� tu swe Skalne Gniazdo. Herby rodowe zdobi�y sufit ledwie widoczny w blasku pochodni zatkni�tej w �elaznym uchwycie przy drzwiach. Ciche kroki oznajmi�y powr�t Stra�nika. Stan�� w drzwiach i powiedzia�:
- Stra�nicy G�r udziel� pomocy rodowi Eld�w. Wyruszymy natychmiast. Yalkar zerwa� si� na r�wne nogi, nie spodziewa� si� tak b�yskawicznego dzia�ania. Stra�nik rzuci� mu trzyman� dot�d w r�ku kurtk� z futra tarkona.
- We� to. Poprowadzisz nas do swojej wioski, synu Eld�w.
Yalkar wdziewaj�c podarowane mu futro zauwa�y�, i� Stra�nik ma na sobie przedziwny str�j przypominaj�cy nieco ubi�r g�rali. Jedynie d�ugi miecz umieszczony w pochwie na plecach olbrzyma wskazywa� na to, �e jest on gro�nym wojownikiem. Ale nie or�, a obr�cz �ciskaj�ca rami� rycerza tu� przy barku przyku�a wzrok Yalkara. Koloru starej miedzi, szeroka na trzy palce pokryta by�a dziwnymi runami, w kt�rych m�odzieniec domy�la� si� straszliwych zakl��. Zna� legendy m�wi�ce o tym, �e obr�cz mo�na zabra� Stra�nikowi tylko wraz z �yciem i wierzy� w nie ca�kowicie.
Gdy stan�li na podw�rcu, Yalkara opanowa�o zdumienie, a potem uczucie gorzkiego zawodu. Stra�nicy zakpili sobie z niego! Czeka�o na nich tylko dw�ch wojownik�w. To by�o wszystko, co proponowali mu w�adcy stra�nicy Sar-Dai. Podni�s� wzrok na swego dotychczasowego przewodnika. Stra�nik dostrzeg� jego w�tpliwo�ci i u�miechn�� si�. Valkar teraz przypomnia� sobie opowie�ci o tym, jak sze�ciu Stra�nik�w pokona�o ekspedycj� karn� Ksi�cia licz�c� trzystu pancernych i pi��set w��czni. Odetchn�� z ulg� - Racheesowie byli zgubieni.
- Prowad�! - powiedzia� Nathrein.
M�odzieniec bez wahania ruszy� ku bramie. Kroki czterech wojownik�w zachrz�ci�y na kamieniach podw�rca, potem w tunelu, wreszcie wch�on�a ich noc i g�ry.
Mro�ny ranek, jaki wsta� nad wiosk� Eld�w zasta� dru�yn� sformowan� ze starc�w i m�odzie�y ko�cz�c� przygotowania do walki. Starzy wojownicy sprawdzali sw�j wypr�bowany w wielu walkach or�, a m�odzie�cy napinali ci�ciwy �uk�w s�uchaj�c ich brz�ku i uk�adali w ko�czanach strza�y o szarych be�tach. Wreszcie Oster uj�� w praw� d�o� w��czni�. Dru�yna potraktowa�a to jak has�o. Wszyscy stan�li w szeregu. Naczelnik uni�s� w��czni�, s�o�ce zab�ys�o na jej grocie.
- W imi� �owcy Elda - za mn�! Ruszyli, gdy wtem dotar� do nich okrzyk:
- St�jcie!
Colm obejrza� si� przez rami� i dostrzeg� swego przyjaciela, kt�rego nie spodziewa� si� ju� zobaczy� �ywego. Za nim w dolin� zst�powali trzej olbrzymi wojownicy, s�abo widoczni z powodu swych zlewaj�cych si� barw� ze �niegiem stroj�w. Stra�nicy G�r przybywali z pomoc� rodowi Eld�w.
Mieszka�cy warowni Sar-Dai zabawili w wiosce zaledwie kilka chwil. Po uzyskaniu od Ostera informacji dotycz�cych liczebno�ci Rachees�w i miejsca, gdzie wytropili ich zwiadowcy Eld�w, wyruszyli naprzeciw zbli�aj�cej si� bandzie. Odm�wili przyj�cia pomocy ofiarowanej przez Naczelnika i zapowiedzieli sw�j rych�y powr�t po zap�at�. Valkar po ich odej�ciu, dok�adnie wypyta� Colma o to, gdzie znajduj� si� Racheesowie. Przyjaciel bez wahania wskaza� mu miejsce obozowania wrog�w. Yalkar ubra� si� cieplej, zatkn�� za pas sw�j n�, a na plecy zarzuci� �uk i ko�czan pe�en strza�. Nast�pnie wymkn�� si� po cichu z wioski - Oster zabroni� tego surowo, ale ch�opiec by� tak ciekawy sposobu w jaki trzech ludzi pokona band� kilkudziesi�ciu Rachees�w, i� nie zwa�a� na zakazy. Napastnicy byli, co prawda, zdradliwi i podst�pni, Valkar nienawidzi� tych parszywych ps�w z ca�ego serca, nikt jednak nie m�g� zarzuci� Racheesom tch�rzostwa, a ich przeciwnicy nigdy nie ogl�dali ich plec�w w walce. By znale�� si� w pobli�u wioski Eld�w napastnicy musieli przej�� przez Kotlin� Trzech Potok�w. By�a to jedyna droga do wsi.
W kr�tkim czasie, tylko sobie znanymi �cie�kami Valkar znalaz� si� w tej kotlinie. Ze wszystkich stron otacza�y j� postrz�pione, czarne ska�y. Gruba pokrywa �niegu zas�oni�a miejsca, kt�rymi p�yn�a woda i dno kotliny by�o p�askie jak st�, tylko gdzieniegdzie spod �niegu wystawa� wielki g�az. Promienie s�oneczne odbija�y si� od nieskazitelnie bia�ej powierzchni. �nieg by� tak skuty mrozem, �e nie by�o wida� na nim �adnych �lad�w. Ani jedno zwierz�, czy te� nawet wiatr nie zak��ca�y ciszy, jakby w przeczuciu maj�cych nast�pi� wydarze�. Valkar wdrapa� si� b�yskawicznie na znan� mu p�k� skaln�. Po�o�y� si� na brzuchu. W tej pozycji widzia� ca�� kotlin� jak na d�oni. Czeka� nas�uchuj�c.
Us�ysza� gwar zbli�aj�cych si� rozm�w. Drgn��. To mogli by� tylko Stra�nicy G�r. Valkar by� nies�ychanie zdziwiony, dlaczego ci do�wiadczeni wojownicy s� tak nierozwa�ni. Wkr�tce ch�opiec ujrza� ich. Zatrzymali si� opodal tego miejsca, gdzie si� schowa�. Rozmawiali g�o�no nie kryj�c swojej obecno�ci. Wreszcie zamilkli. Jeden z nich, w kt�rym ch�opiec rozpozna� Nathreina - olbrzyma z p�ow� grzyw� w�os�w i twarz� poznaczon� bliznami - od��czy� si� od pozosta�ych i zacz�� sprawdza� nog� twardo�� pod�o�a. Pozostali uwa�nie obserwowali zbocza i drugie wej�cie do doliny. Yalkar by� pewien, �e wywiadowcy Rachees�w nied�ugo pojawi� si� w kotlinie, element zaskoczenia pry�nie, i nic nie ocali Stra�nik�w G�r mimo ich waleczno�ci. Przykl�kn�� na jedno kolano. Ukryty za g�azem zdj�� z plec�w �uk i przygotowa� strza�y. W duchu modli� si� tylko do swoich przodk�w, aby m�g� zabi� jak najwi�cej wrog�w. To nic, �e sam zginie, ale mo�e ocali cho� par� istnie� ze swojego rodu.
M�odzieniec obserwowa� z uwag� Stra�nik�w G�r. Przyw�dca oddali� si� od nich i zatrzyma� na �rodku kotliny, obserwowa� wej�cie do niej. Ch�opiec mocniej �cisn�� �uk, do kotliny wchodzi� powoli oddzia�ek Rachees�w. Valkar by� pewny, �e wi�kszo�� bandy wietrz�c podst�p pozostaje ukryta w�r�d ska�. Na czele dru�yny zwiadowc�w szed� wielki m�czyzna o d�ugich, rudych w�osach spadaj�cych na kark. Valkar pozna� go. By� to Dols - zwany Lisem. Ch�opiec cz�sto o nim s�ysza�. By� to jeden z bardziej znanych wojownik�w Rachees�w, a jednocze�nie najzagorzalszy wr�g Eld�w. W czasach swojej m�odo�ci Dols, w jednej z licznych bitew, postrada� oko. �le zabli�niony oczod� nadawa� szczeg�lnie okrutny wyraz jego twarzy. Wszyscy Racheesowie mieli obna�one ramiona, �ciskali w d�oniach �uki. Ich czarne, sk�rzane kubraki wyra�nie odcina�y si� od bia�ego t�a.
Dols zatrzyma� swoich ludzi i gestem r�ki nakaza� okr��y� Stra�nika, kt�ry przygl�da� si� temu ze stoickim spokojem. Racheesowie napi�li �uki. Valkar wzi�� na cel Dolsa i ju� mia� wypu�ci� strza��, gdy Nathrein podni�s� r�k�. W tym momencie ci�ciwa Yalkara zwiotcza�a i... po prostu rozpad�a si�. To samo sta�o si� z �ukami Rachees�w. Czary te nie przestraszy�y ich, porzuciwszy �uki run�li z w�ciek�o�ci� na Stra�nika G�r. Pierwszy z Rachees�w, zapl�ta� si� w zarzucon� przez Stra�nika szar� burk� i miota� w niej bezradnie. Valkar wspominaj�c swoj� walk� z khanem mimo woli u�miechn�� si�. l wtedy Nathrein, jakby wyrzucony przez spr�yn�, poszybowa� nad nieprzyjaci�mi muskaj�c dw�ch z nich nogami. Padli natychmiast. Ledwie Stra�nik G�r dotkn�� stopami ziemi rozp�yn�� si� w powietrzu. Yalkar wpatrywa� si� ze zdumieniem w to miejsce, gdzie jeszcze przed chwil� sta� Stra�nik. Nagle ch�opiec drgn�� ze strachu, pot�ny g�os przetoczy� si� przez kotlin� i wr�ci� echem odbity od g�r. - Karey, ty sukinsynu, pozw�l i nam si� rozgrza�!! Dwie postacie, jakby wysypane z niewidzialnego r�kawa, spad�y na Rachees�w. Wtem ch�opiec spostrzeg� u wylotu doliny reszt� bandy. Ku nim skierowa� si� Nathrein. Natomiast pozostali dwaj: Mille val Tirach - Milcz�ce Usta, jak nazwa� go Yalkar, kt�ry dot�d nie zauwa�y�, by wypowiedzia� cho� jedno s�owo i ostatni Stra�nik rozprawiali si� ze zwiadowcami. Mille val Tirach wydoby� miecz i odpiera� nim ataki kilku przeciwnik�w, co chwila kt�ry� z Rachees�w pada� na obryzgany krwi� �nieg. Trzeci Stra�nik nie doby� or�a, walczy� r�wnie skutecznie pos�uguj�c si� r�koma i nogami, �mia� si� przy tym przerazliwie. Valkar patrzy� na niego z podziwem, gdy go�ymi r�kami pozbawia� �ycia uzbrojonych przeciwnik�w.
Dols sta� z boku i przygl�da� si� walce. Wiedzia�, �e w tym t�oku nie ma szansy ugodzi� �miertelnie przeciwnika. Czeka� na sposobn� chwil�. Na drodze nacieraj�cych g��wnych si� bandy stan�� samotny Karey-Nathrein. Gdy Ra-cheesowie byli ju� ca�kiem blisko, wykona� kolisty ruch obydwoma ramionami. Valkar zacisn�� powieki. By� przyzwyczajony do r�nych okrucie�stw, ale takiej rzezi dot�d nie widzia� - jakby niewidzialne ostrze przetoczy�o si� przez oddzia�. W kotlinie le�a�y w ka�u�ach krwi bezkszta�tne bry�y ludzkiego mi�sa.
Mille val Tirach ochoczo wymachiwa� mieczem, a trzeci Stra�nik stan�� z boku i uwa�nie mu si� przygl�da�. Valkar zrozumia� teraz, jak pot�ni s� Stra�nicy G�r. Dla nich ta walka by�a dziecinn� zabaw�. Ka�dy z Rachees�w, kt�ry skrzy�owa� or� z Milcz�cymi Ustami pada� prawie natychmiast martwy.
Trzeci Stra�nik spostrzeg� Dolsa, ruszy� mu naprzeciw dobywaj�c tym razem miecza. Dols widzia� pogrom swoich towarzyszy, ale ani my�la� ucieka�. Skrzy�owali ostrza. Dols cofn�� si� po pierwszym starciu i wtedy Stra�nik, po�lizgn�wszy si� na marzn�cej krwi, upad�. Rachees w�owym pchni�ciem chcia� przygwo�dzi� Stra�nika do ziemi. Ten jednak schwyci� ostrze go�� d�oni� i wyrwa� Dolsowi miecz. "Dobra R�ka" - Dary Nann - pomy�la� Valkar. Dols rzuci� si� na Stra�nika, a on nie zwa�aj�c na krew ciekn�c� z rany zwar� si� z Dol-sem w �miertelnym u�cisku. Po chwili Dary Nann bez wysi�ku odepchn�� rywala, kt�ry potoczy� si� po ziemi. Skoczy� mu na kark. Ch�opcu wyda�o si�, �e s�yszy trzask �amanych ko�ci. Dols w �miertelnych drgawkach dar� palcami �nieg, w ko�cu znieruchomia�. Mille val Tirach tymczasem, walczy� z ostatnimi dwoma Racheesami i ca�y czas obserwowa� Dobr� R�k�, got�w mu przyj�� z pomoc�.
- Ko�cz - odezwa� si� Dary Nann.
Mille val Tirach wzi�� pot�ny zamach, miecze Rachees�w nie powstrzyma�y �mierciono�nego ostrza, kt�re przeci�o ich na p�. Z bandy nie zosta� nikt �ywy, kto m�g�by zanie�� wie�� o kl�sce. To by� koniec pot�gi tego rodu. Val-kar po�o�y� si�, by nie zwr�cili na niego uwagi gro�ni sojusznicy. Nie bardzo m�g� uwierzy� w to, co zobaczy�. To nie mog�y by� zwyk�e czary. Uni�s� g�ow� i spojrza� na Stra�nik�w; zdumia� si� po raz kolejny tego dnia - r�ka Dary Nan-na ju� nie krwawi�a, cho� miecz rozci�� j� do ko�ci. Stra�nicy rozmawiali jeszcze przez chwil�, po czym nie ogl�daj�c si� na pobojowisko ruszyli do wioski Eld�w.
Gdy Valkar dotar� do obozu zapada� zmierzch. Przed chatami by�o pe�no kobiet i dzieci. Wszyscy cieszyli si� ze zwyci�stwa. M�odzieniec patrzy� na radosny t�um i zastanawia� si� na tym, czy rzeczywi�cie Stra�nicy zawdzi�czali swoje nadludzkie mo�liwo�ci po�eranym sercom ludzi. Przypuszczenie to mrozi�o mu krew w �y�ach. Skierowa� swoje kroki do Chaty Narad. Po drodze spotka� Colma, kt�ry za wszelk� cen� chcia� dowiedzie� si� czego� o tajemniczej wyprawie przyjaciela.
- Nie b�d� taki wa�ny. Powiedz, co widzia�e�? Valkar wzruszy� ramionami, milcza�.
- My�lisz, �e jak doszed�e� do Sar-Dai, to mo�esz zadziera� nosa? Colm odwr�ci� si� plecami do druha. Us�yszeli g�uche bicie b�bna. Wzywa� on do Chaty Narad. Przed obszern� budowl� z grubych bali, na udeptanym �niegu, pali�o si� ognisko. O�wietla�o ono postacie Ostera i Stra�nik�w G�r. Migotliwy blask wy�awia� z mroku twarze zebranych ludzi. Cienie wyd�u�a�y si�, to skraca�y w miar�, jak dorzucano drew do ognia. Gdy wszyscy m�czy�ni i ch�opcy zebrali si�, Oster post�pi� krok do przodu, podni�s� r�k� i przem�wi�.
- Wszyscy wiecie, �e dzi� �ywot rodu Eld�w by� zagro�ony. Dzi�ki Stra�nikom G�r niebezpiecze�stwo zosta�o za�egnane. Wybierzemy teraz najlepszych m�odzie�c�w, kt�rzy musz� si� bezwzgl�dnie podporz�dkowa� Stra�nikom. Ucieczka czy te� jakikolwiek op�r wybranych b�d� przeze mnie osobi�cie karane �mierci�.
Oster sko�czy� i westchn�� ci�ko. Wyst�pi� teraz jeden ze Stra�nik�w, Val-kar rozpozna� w nim Nathreina. Za nim kroczy� zab�jca Dolsa. Przeszli powoli przed stoj�cym szeregiem m�czyzn. Na twarzach Eld�w nie by�o wida� strachu, nie go�ci�y te� na nich �adne inne uczucia. Polec w ten, czy inny spos�b w obronie rodu by�o przywilejem. Nathrein podszed� do jednego z ch�opc�w.
- Ten - rzek� wskazuj�c na kr�pego blondyna.
Valkar pozna� Borka, syna najlepszego tropiciela rodu. Bork zawaha� si�, ale jego dziadek stary Holang pchn�� lekko wnuka maj�c nadziej�, �e nikt nie zauwa�y� tego gestu. Wyznaczeni stawali obok Mille val Tiracha patrz�c oboj�tnie przed siebie. Nathrein z Dary Nannem zatrzymali si� ko�o Valkara. Ten spostrzeg�, �e na d�oni Stra�nika nie ma najmniejszego �ladu po otrzymanej w boju ranie. Nathrein zwr�ci� si� do swego towarzysza:
- No i chyba zabierzemy ze sob� naszego ma�ego podgl�dacza.
Dary Nann z u�miechem kiwn�� g�ow�. M�odzieniec zaczerwieni� si�, wyst�pi� mechanicznie naprz�d. Poczu� jeszcze tylko jak Colm u�cisn�� mu na po�egnanie rami� i powiedzia� szeptem:
- Zajm� si� twoj� siostr�...
Stra�nicy G�r wybrali jeszcze dziesi�ciu ch�opc�w. Nathrein zwr�ci� si� do naczelnika wioski:
- Nasza umowa zosta�a wykonana. �egnaj Osterze.
Zgromadzeni patrzyli w milczeniu za oddalaj�cymi si�. Po chwili postacie roztopi�y si� w g�stniej�cym mroku.
�wit nad warowni� Sar-Dai sprawia� upiorne wra�enie, s�o�ce czerwone i wielkie rzuca�o pierwsze promienie na zrujnowane bastiony i poszczerbione blanki mur�w. Grupa Eld�w stoj�ca na podw�rcu zamkowym szcz�ka�a z�bami - z zimna i strachu. Oto byli u celu, czy zostan� zamordowani na o�tarzach b�stw Stra�nik�w? Jeden Valkar by� spokojniejszy - by� ju� raz w Sar-Dai i warownia nie przera�a�a go, nie bardzo te� wierzy�, by Stra�nicy po�erali serca wydarte swym ofiarom. Ju� raczej podejrzewa�, i� zgin� podczas jakiego� krwawego turnieju przeprowadzanego ku uciesze w�a�cicieli Skalnego Gniazda lub podczas tajemnych eksperyment�w ze sztuk� walki jakie niew�tpliwie przeprowadzali ci czarownicy. �mier� z zen-nath w r�ku nie by�a straszna dla Elda - wi�cej, o takiej �mierci marzy� ka�dy z nich. W drzwiach ocala�ej wie�y fortecy ukaza� si� Nathrein. Ponura twarz Stra�nika nie wr�y�a niczego dobrego, Eldowie kulili si� pod jego wzrokiem.
- Chod�cie za mn� - czeka was gor�ca strawa i odpoczynek - powiedzia� i nawet spr�bowa� skrzywi� usta w swego rodzaju u�miechu.
Tak zacz�� si� Pierwszy Dzie� pobytu Valkara w twierdzy. Gdy obudzili si� z twardego jak kamie� snu, Stra�nicy ka�demu z Eld�w wyznaczyli oddzielny, podobny do klasztornej celi pok�j. Yalkar znalaz� w nim niezb�dne sprz�ty i co� co wprawi�o go w zachwyt - oto do jego celi doprowadzona by�a woda - czysta i lodowata. Umy� si� w niej nie bacz�c, i� ca�a pod�og� pokry�y ka�u�e. Ledwie to zrobi�, gdy przez drzwi wlecia� pakunek i zabrzmia� g�os Nathreina: - Przebierz si� i wyjd�.
Str�j okaza� sj� bardzo wygodny, nie kr�puj�cy ruch�w, mi�kki a jednocze�nie mocny. By� co prawda troch� za du�y, ale Valkar nie przejmowa� si� tym; �cisn�� tali� mocniej szerokim na dwie d�onie sk�rzanym pasem. Wci�gn�� sznurowane, d�ugie do p� �ydki buty i wyszed� przed cel�. W d�ugim korytarzu stali ju� inni Eldowie zmienieni w zielonych strojach niemal nie do poznania. Nathrein, stoj�c dot�d na szeroko rozstawionych nogach z za�o�onymi na plecach r�koma, nakaza� gestem by szli za nim. Maszerowali g�siego mrocznymi korytarzami, czasem wchodz�c po paru stopniach, aby p�niej zst�powa� w g��b. Niechybnie by si� zgubili mimo, �e jak wszyscy ludzie g�r mieli znakomite wyczucie kierunku. Wreszcie dotarli do niewielkiej salki - jedna z jej �cian l�ni�a jakim� dziwnym metalem, by�a w niej niewielka wn�ka, tylko dla jednej osoby. Obok niej sta� Dary Nann. Podchodzili do niego pojedynczo, a on wciska� ich w g��b otworu - rozlega�o si� wtedy nieomal niedos�yszalne brz�czenie. Wreszcie, gdy wszyscy przeszli przez wn�k�, Stra�nik'powiedzia� do Nathreina:
- Zabieraj ich. Mo�ecie zaczyna�.
Znowu przeszli kilkadziesi�t metr�w. Stra�nik wprowadzi� Eld�w do przestronnej komnaty.
- No ch�opcy, zabawimy si� troch�.
Po ca�ym dniu "zabawy", kt�r� okaza�o si� podnoszenie ci�ar�w urozmaicone rozci�ganiem przedziwnych lin z nieznanych, elastycznych, a zarazem twardych w��kien i podci�ganiem si� na wbitych w �ciany klamrach, Valkar pad� na swe le�ysko kompletnie wyczerpany.
Drugi Dzie� zacz�� si� od wizyty Stra�nika witaj�cego ich wczoraj w sali Metalowej �ciany, Dary Nanna. Olbrzymi m�czyzna dotkn�� nagiego ramienia Valkara dziwnym na wp� przezroczystym przedmiotem, rozleg� si� syk i ch�opiec uczu� zimno. Nast�pnie Stra�nik poda� mu na d�oni kilka kulek mieni�cych si� wszystkimi kolorami t�czy i zmusi� go do po�kni�cia ich. Potem znowu nast�pi�y d�ugie godziny morderczych, trwaj�cych a� do kompletnego wyczerpania - przerywanych tylko posi�kami - trening�w. Nast�pne Dni by�y identyczne i Valkar straci�by rachub� czasu, gdyby nie to, �e ka�dego ranka wydrapywa� znak nad swoim ��kiem.
Dwudziestego Trzeciego Dnia spostrzeg� co� dziwnego - oto kombinezon, kt�ry otrzyma� od Stra�nik�w ciasno opina� jego cia�o, a przecie� z pocz�tku by� o wiele za lu�ny. "Czy�by si� skurczy�?" - jego st�pia�y m�zg nie od razu przyj�� do wiadomo�ci to, �e nie str�j zmala�, a on rozr�s� si� i zm�nia� tak, i� Rada Siwych G��w zaliczy�aby go w poczet �owc�w. W trzy dni potem zaobserwowa� co� co nie tylko go zdziwi�o, ale i przerazi�o. Na codziennych �wiczeniach spotyka� ju� tylko sze�ciu Eld�w, mimo i� do Sar-Dai wesz�o ich dwunastu. Co si� sta�o z pozosta�ymi? Valkar by� pe�en najgorszych przeczu�, ale nie mia� wiele czasu by si� nad tym zastanawia�. Wyciskaj�cy wszelkie si�y "trening" zamienia� go z wolna w istot� zgo�a bezmy�ln� i ca�kowicie powoln� Stra�nikom.
Czterdziesty Sz�sty Dzie� zacz�� si� jak inne, ale gdy czterej Eldowie przybyli do sali �wicze�, Stra�nik powiedzia� do nich:
- Ka�dy z was otrzyma zen-nath, b�dziecie walczy�.
Valkar by� pewien, i� nadszed� dzie� �mierci. Ockn�a si� w nim duma rodu, zapragn�� stoczy� tak� walk� by Wielki �owca Eld przyj�� go do swej Dru�yny. Uj�� w d�o� podany mu n� �a�uj�c, �e nie jest to jego w�asny brzeszczot. Nathrein klasn�� w d�onie i z otworu naprzeciw nich wy�oni�y si� cztery postacie r�wne wzrostem w�adcom Sar-Dai, ale o dziwnych nieruchomych twarzach, zbrojne tak�e tylko w ostre no�e. Mi�kko jak kot skoczy� ku najbli�szemu, zamierzy� si� i b�yskawicznie odskoczy� w bok, a potem uderzy� z ca�ej si�y przebiegaj�cego obok przeciwnika - ten pad� bez j�ku.
- Dobrze, Yalkar - powiedzia� Nathrein.
Ku zdumieniu Elda, jego Milcz�cy Przeciwnik wsta� i odszed� znikaj�c w otworze z kt�rego przyby�. Inni Eldowie jeszcze walczyli, ale wida� by�o, i� g�ruj� nad swymi przeciwnikami. Sta� i patrzy� got�w przyj�� z pomoc�, gdyby kt�ry� z przyjaci� by� naprawd� zagro�ony, gdy nagle us�ysza� za sob� szybkie kroki. Odwr�ci� si� i zobaczy� nadbiegaj�cego Nathreina. Opu�ci� r�ce.
- Walcz! - rykn�� Stra�nik.
Valkar skoczy� ku niemu, ale cho� wyt�y� ca�y sw�j refleks le�a� po minucie na pod�odze twarz� do niej z wykr�con� na plecach r�k�.
- Dobrze Yalkar, ale za wolno - us�ysza� g�os Nathreina.
Dzie� Czterdziesty Dziewi�ty.
Valkar pokona� Milcz�cego Przeciwnika w walce na d�ugie miecze, cho� nie przysz�o mu to �atwo i raczej pomog�a mu si�a mi�ni ni� �wiczenie szermiercze.
Dzie� Pi��dziesi�ty Trzeci.
W��cznia ci�ni�ta przez Yalkara przebi�a tarcz�, a potem zbroj�; jej grot wyszed� plecami Przeciwnika.
Dzie� Pi��dziesi�ty �smy.
Pojedynek na podw�jne topory o d�ugim drzewcu.
Dzie� Sze��dziesi�ty Trzeci.
�elazna kula na �a�cuchu.
Dzie� Sze��dziesi�ty Dziewi�ty.
Yalkar uzbrojony w kr�tki top�r, tarcz� i zen-nath stoczy� walk� z Trzema Milcz�cymi Przeciwnikami. Stra�nik Dary-Nann musia� u�y� swych czarodziejskich zdolno�ci, gdy Eld trafiony w g�ow� z�omkiem drzewca straci� przytomno��.
W Dniu Siedemdziesi�tym Drugim Nathrein zaprowadzi� Yalkara do sporej sali, do kt�rej �wiat�o dnia wpada�o przez jedyne, w�skie i zakratowane okienko. Pozostali Stra�nicy siedzieli ju� w niej przy d�ugim drewnianym stole, jedli poranny posi�ek. Odezwa� si� ten z nich, kt�ry dot�d nie przem�wi� ani razu - Mille val Tirach.
- Yalkarze, Synu Eld�w, od dzisiaj �wiczy� si� zaczniesz w sztuce walki dot�d ci obcej. Twym or�em b�dzie nie miecz, a to... - dotkn�� lew� d�oni� obr�czy obejmuj�cej jego prawe rami� i znikn��. W tej samej chwili m�odzieniec poczu� jego tward� d�o� na swym prawym barku. Odwr�ci� si�, ale Mille val Tirach siedzia� ju� z powrotem za sto�em. Valkar widzia� Stra�nik�w w akcji, lecz ten pokaz zdumia� go tak, �e zamar� z otwartymi ustami.
- Podejd� tutaj, Yalkarze - powiedzia� Nathrein stoj�cy pod �cian� i obserwuj�cy bacznie ca�� scen�.
Gdy Eld stan�� przed nim, poda� mu trzyman� w r�ku srebrn� obr�cz.
- Za�� j�. B�dziesz �wiczy� si� w walce, a gdy opanujesz wszystkie jej tajniki otrzymasz t� - tu wskaza� wisz�c� na �cianie obr�cz o barwie starej, poczernia�ej miedzi, pokryt� mistern� siatk� wzor�w. - Ta obr�cz Yalkarze jest stara, starsza ni� ca�e plemi� Eld�w. B�dzie twoja, ale jak m�wi�em dopiero, gdy opanujesz trudn� sztuk� walki. Nie wolno ci jej wcze�niej tkn�� - bo r�ni si� ona od tej, kt�r� za�o�y�e�, jak r�ni si� drewniany dziecinny n� od zen-natha wykutego z �ez Nieba. Zgubi�by� siebie i straciliby�my Obr�cz Walki.
- Mam wi�c zosta� czarownikiem? - zapyta� dr��cym g�osem m�odzieniec.
- Tak, tak to mo�na by nazwa�. A teraz chod� ze mn�. Udziel� ci pierwszej lekcji.
Wychodz�c z sali Yalkar obejrza� si� na Dary-Nanna. Chcia� zapyta� go o los swych wsp�towarzyszy, bo on jeden ze Stra�nik�w nie budzi� w nim l�ku, ale Dobra R�ka pokr�ci� przecz�co g�ow�, jakby chcia� powiedzie�: "nie pytaj, nie b�dzie odpowiedzi". Yalkar opu�ci� g�ow� i poszed� pos�usznie za Nathrei-nem.
Dzie� Dziewi��dziesi�ty Trzeci ko�czy� si� ju�, gdy Yalkar opanowa� trudn� sztuk� przenoszenia niewielkich przedmiot�w bez u�ycia r�k - kufel z piwem stoj�cy na stole przyfrun�� do jego d�oni, a precyzja ca�ego manewru by�a na tyle du�a, �e ani jedna kropla napoju nie spad�a na pod�og�.
- Dobrze Yalkar - powiedzia� sobie po cichu i wypi� ze smakiem zawarto�� kufla. Od kilku dni �wiczy� sam, bez nadzoru Stra�nik�w, widzia� si� z nimi tylko wtedy, gdy uda�o mu si� opanowa� kolejn� umiej�tno�� pos�ugiwania si� obr�cz� walki. Poznawanie mo�liwo�ci, jakie ona dawa�a by�o fascynuj�ce, cho� czasem Elda ogarnia� dreszcz zgrozy. Oto, na przyk�ad jeszcze wczoraj, cynowy talerz na skutek b��du w ocenie odleg�o�ci zmaterializowa� si� do p�owy zanurzony w �cianie komnaty. A gdyby to jego cia�o utkn�o w skale? Srebrna obr�cz nie mia�a dostatecznej si�y, by przesuwa� w przestrzeni du�e ci�ary, ale w prawdziwej Obr�czy Stra�nika musia�y kry� si� o wiele pot�niejsze demony - widzia� ich dzia�anie w Kotlinie Trzech Strumieni. O nie, nie kusi�a go obiecana mu Miedziana Obr�cz, ba� si�, �e zamiast on jej - to ona jego opanuje. Stra�nikom spodoba�o si� zrobi� go czarownikiem - dobrze! Lecz wiele si� musi nauczy�, by bez l�ku uj�� w d�o� obr�cz i zmusi� do pos�usze�stwa zakl�te w niej demony...
Popo�udniem Dnia Sto Pi�tnastego Yalkar �wiczy� si� w trudnej sztuce utrzymywania w stanie niewidzialno�ci, demony Srebrnej Obr�czy by�y s�abe i ich w�adca nie m�g� znikn�� na d�u�ej ni�e dwie-trzy minuty, ale i tak wra�enie by�o niesamowite. M�ody Eld snu� si� ciemnymi korytarzami twierdzy znikaj�c i pojawiaj�c si�, jak by by� duchem rycerza-banity, pogromcy Ksi�cia. Us�ysza� nagle g�osy w�adc�w Sar-Dai - widocznie znalaz� si� u wylotu jakiego� kana�u pods�uchowego, kt�re tak ch�tnie umieszczali dawni budowniczowie w szlacheckich gniazdach rodowych. Stra�nicy m�wili w obcym j�zyku, lecz nie by� to problem dla posiadacza obr�czy. Przesun�� delikatnie d�oni� po wyrytym na niej zakl�ciu i s�owa Stra�nik�w sta�y si� dla niego zrozumia�e.
- Komandor wys�a� wezwanie alarmowe do wszystkich plac�wek - powiedzia� Mille val Tirach.
- Alarm Bojowy? - to by� g�os Nathrein.
- Nie. Pogotowie III stopnia - znowu val Tirach. Galaktydzi musz� by� blisko. Dow�dca nie zbiera�by Komanda bez istotnego powodu.
- Wytropili nas? - zapyta� z niedowierzaniem Dary-Nann.
- Widocznie. Chocia� mo�e to tylko patrol. Je�eli tak, to spotkamy si� z nimi na powierzchni. Gdyby by�o inaczej zdj�liby nas ze stra�nic Niszczycielami.
- Zbierajmy si�. Komandor nie lubi czeka�.
- A Yalkar? - g�os Dary Nanna.
- On oczywi�cie zostanie. Wyja�nij mu to jako� - Mille val Tirach by� ju� troch� zniecierpliwiony.
Eld przesta� pods�uchiwa� Stra�nik�w - pomkn�� do swojego pokoju. Znalaz� si� w nim na sekund� przed Dobr� R�k�.
- Yalkarze - zacz�� bez wst�p�w Stra�nik - nasz W�dz wzywa nas do siebie. Zostaniesz tu sam pod opiek� tych, kt�rych zwiesz Milcz�cymi Przeciwnikami.
- Kiedy wr�cicie?
- Zapewne minie kilka ksi�yc�w - Stra�nik umilk�. - Gdyby za� zdarzy�o si� tak, �e nie zjawimy si� przez trzy dziesi�tki ksi�yc�w, powr�cisz do swojej wioski. Przedtem jednak dotkniesz figurki Khana umieszczonej w sali Narad. Odejdziesz, a Sar-Dai poch�on� p�omienie. Zrozumia�e�?
- Tak. To b�dzie ci�ka walka?
Stra�nik popatrzy� na niego zaskoczony, a potem w jego czarnych oczach b�ysn�o zrozumienie. Wybuchn�� gromkim �miechem.
- Szybko si� uczysz Yalkar, bardzo szybko... - Stra�nik znikn��, a m�odzie�cowi wydawa�o si�, �e wci�� s�yszy jego cichn�cy �miech. W chwil� potem odczu� jakby delikatne dr�enie i dobieg� go grzmot, kt�ry przewali� si� nad g�rami Nilghiri.
Zosta� sam w Sar-Dai.
Yalkar siedzia� w du�ej pogr��onej w p�mroku sali jadalnej. S�o�ce chowa�o si� za szczyty g�r, noc skrada�a si� szybkimi krokami. M�odzieniec my�la� o obcych zwanych Galaktydami. Musieli to by� pot�ni przeciwnicy skoro budzili obaw� nawet u Stra�nik�w G�r. Zastanawia� si� r�wnie� nad niezrozumia�ymi wyrazami, kt�re przypadkowo uda�o mu si� pods�ucha�.
Nagle co� go zaniepokoi�o. Z podw�rca dobieg� dziwny ha�as. Yalkar potykaj�c si� o porozstawiane sprz�ty ostro�nie podszed� do okna. Na zewn�trz panowa� p�mrok, przera�liwie zawodzi� wiatr miotaj�c �niegiem, ale widoczno�� by�a jeszcze dobra. Przy murze sta�a dziwna posta� w z�otosrebrnym stroju przypominaj�cym zbroj� i w jasnym, przezroczystym he�mie. Na torsie tajemniczej osoby gas�y i zapala�y si� r�norodne �wiate�ka, kt�rych przybysz dotyka� szybko palcami. "To chyba Obcy" - pomy�la� Valkar. W tej samej chwili ruszyli ku nieznajomemu Milcz�cy Przeciwnicy. Atak by� b�yskawiczny. Valkar nie widzia� ich jeszcze w takiej akcji. Lecz trafili na godnego przeciwnika. Nim pokonali po�ow� dystansu jaki ich dzieli� od intruza, w jego r�ce pojawi� si� pod�u�ny przedmiot z kt�rego rzygn�a burza bia�ego ognia. Z Milcz�cych Przeciwnik�w zosta�y tylko dymi�ce szcz�tki. U�amek sekundy p�niej Valkar dostrzeg�, �e przybysz podnosi d�ugi przedmiot do g�ry. M�odzieniec odruchowo schowa� si� za �cian�. B�ysk, kt�ry teraz nast�pi� o�lepi� Yalkara. Gdy sprzed oczu ust�pi�y r�nokolorowe kr�gi i m�odzieniec przejrza�, okaza�o si�, i� zamiast ostro�ukowego okna, w �cianie zia� otw�r o nieregularnych poszarpanych obrze�ach. Yalkar rzuci� si� do ucieczki w mroczne korytarze warowni. Wyda�o mu si�, �e s�yszy za sob� tupot n�g przeciwnika, ale by�o to tylko z�udzenie. "Co robi�?" - my�ii t�uk�y mu si� w g�owie jak oszala�e.
Zatrzyma� si�. Uspokoi� oddech, zacz�� nas�uchiwa�. Schowa� si� za p�otwartymi drzwiami. Tym razem s�uch go nie myli�, odg�os krok�w odbijaj�cy si� od pustych �cian zbli�a� si�. W ko�cu ujrza� swojego przeciwnika. W korytarzu sta� cz�owiek taki sam jak on w niebieskim, jednocz�ciowym kombinezonie, wysokich zapinanych na klamry butach. Niesforna grzywa bia�ych w�os�w opada�a mu na ramiona. Niebieskie, zimne jak okruchy lodu oczy, bada�y uwa�nie ka�dy zakamarek korytarza. Yalkar czu� si� jak szczur w pu�apce. Ze swoim no�em jako jedynym uzbrojeniem nic nie m�g� poradzi�... chocia�? Przybysz sta� pod olbrzymim d�bowym �wiecznikiem wisz�cym na grubych �a�cuchach. Czasy, w kt�rych p�on�y tam �wiece dawno ju� min�y. Yalkar przezwyci�aj�c strach przypomnia� sobie o obr�czy �ciskaj�cej mu lewe rami�. Skoncentrowa� uwag� na �a�cuchu, po chwili olbrzymie d�bowe ko�o run�o z hukiem na d�. Obcy b�yskawicznie uskoczyt w bok przytulaj�c si� do �ciany. Jednocze�nie uni�s� bro�. Bia�y promie� przeci�� ciemno��. Chybi�. Yalkar nie zd��y� si� jednak uchyli� i pot�ny kawa� od�upanej wybuchem ska�y obtar� mu czo�o. Krew zala�a Yalkarowi oczy. P�dzi� jak oszalay przed siebie wycieraj�c j� r�kawem. W ko�cu zabrak�o mu si�. Opar� si� plecami o �cian� dysz�c ci�ko. Pot zmieszany z krwi� ciek� mu strugami po twarzy. "Musz� si� opanowa�" - my�la�, - "je�eli strach zaw�adnie m� dusz�, b�d� zgubiony. Jestem w ko�cu Eldem, a Wielki �owca patrzy na mnie i ocenia czy b�d� mia� prawo po �mierci zasi��� z nim przy jednym stole".
Nas�uchiwa�. Przeciwnik by� jeszcze daleko, ale zbli�a� si� tak nieuchronnie jak nadchodzi �mier�. Yalkar rozejrza� si� uwa�nie dooko�a, by� w izbie, w kt�rej na �cianie wisia�a obr�cz poczernia�a ze staro�ci. To jego jedyny ratunek. Przypomnia� sobie s�owa Nathreina. Machn�� lekcewa��co r�k�, �mier� taka czy inna to wszystko jedno. Za�o�y� obr�cz. Strach, je�eli jeszcze gnie�dzi� si� w zakamarkach duszy, ust�pi� zimnemu spokojowi. Rana na czole zasklepi�a si� b�yskawicznie. Yalkar my�la� teraz jasno i precyzyjnie. Ruszy� przeciwnikowi na spotkanie. Wdrapa� si� po schodkach na galeryjk�, kt�ra bieg�a u g�ry korytarza. W r�ku �ciska� sw�j zen-nath, wchodz�c zrywa� nim paj�czyny pokrywaj�ce obficie stare mury. Yalkar obserwowa� zbli�aj�cego si� przybysza. Trzyma� on w r�ku bro� i rozgl�da� si� uwa�nie dooko�a. M�odzieniec dotkn�� obr�czy. Nakazami my�li przeni�s� swoje niewidzialne ju� teraz cia�o na d�, na galeryjce pozosta�o jego z�udne odbicie. Stan�wszy za przeciwnikiem m�g� go ugodzi� bez trudno�ci w plecy, ale Yalkar chcia� pokona� wroga w r�wnej walce. Wiedzia�, �e obr�cz daje mu nieobliczalne mo�liwo�ci. M�odzieniec krzykn�� i skuli� si� z wra�enia - to nie on krzycza�, ale jego zjawa na galeryjce. Obcy b�yskawicznie strzeli� w tym kierunku. Yalkar przybra� normaln� posta� i ugodzi� wroga no�em w r�k� trzymaj�c� gro�n� i tajemnicz� bro�. Trysn�a krew. Obcy gwa�townie si� obr�ci� i kantem drugiej d�oni uderzy� w prawy nadgarstek Yalkara. Cios by� tak pot�ny, �e r�ka zdr�twia�a i zen-nath wymkn�� si� z zesztywnia�ych palc�w. Obcy rzuci� si� na ch�opca i chwyci� go za gard�o. Przeciwnik by� troch� wy�szy, ale i szczuplejszy. Jego r�ce mia�y si�� �elaznych kleszczy. Walcz�cy przewr�cili si� na ziemi� kln�c w swoich j�zykach. Obcy za wszelk� cen� stara� si� zerwa� obr�cz Yalkara. Ch�opak pr�bowa� podkurczy� nogi, lecz przybysz mimo szczup�ej budowy cia�a by� zadziwiaj�co ci�ki. W ko�cu m�odzie�cowi uda�o si� z�apa� obcego za w�osy i oderwa� jego r�k� od w�asnego gard�a. Obcy ca�y czas szarpa� rami� z obr�cz� tak jakby chcia� je wyrwa�. Wreszcie Yalkar uwolni� nogi, a te jak spr�yny odepchn�y napastnika na bezpieczn� odleg�o��. Obaj walcz�cy wstali r�wnocze�nie. M�ody Eld by� tak podniecony walk�, �e zapomnia� o obr�czy. Kopn�� le��c� na pod�odze bro� obcego daleko od siebie.
Intruz patrzy� na niego w�ciek�ymi, nic nie rozumiej�cymi oczyma, w ko�cu poj��: ma przed sob� nowicjusza. Ch�opiec rzuci� si� na przeciwnika. Ten z�apa� go za r�k� i wykr�ci� mu j�, jednocze�nie podstawiaj�c nog�. Yalkar wywin�� w powietrzu pot�nego koz�a, ale spadaj�c stan�� na nogi. Znowu si� sczepili. Obcy ponownie chcia� zdusi� Yalkara, kt�ry by� ju� u kresu wytrzyma�o�ci, l wtedy... cia�o ch�opca ogarn�� spok�j, a on dotkn�wszy obr�czy skoncentrowa� si� maksymalnie. Olbrzymia si�a oderwa�a przybysza od niego. Obcy wisia� teraz w powietrzu i bezradnie wymachiwa� r�koma i nogami. Po raz pierwszy w jego oczach pojawi� si� strach. Ch�opiec skierowa� na obcego ca�� nienawi�� jaka si� w nim nagromadzi�a. Uderzenie by�o potworne, cz�owiek rozpad� si� na kawa�ki, krew bryzn�a na wszystkie strony. Straszliwe szcz�tki wypad�y przez okno na dziedziniec.
Yalkar usiad�, opar� si� plecami o �cian�. By� ca�y obola�y, zm�czony prawie do nieprzytomno�ci. Wtem ca�� warowni� wype�ni� pot�ny huk. By� pewny, �e przybywaj� nowi naje�d�cy. Wyobrazi� sobie komnat� z pos�giem Khana i w mgnieniu oka znalaz� si� w niej. Nie, obcy nie b�d� panami Sar-Dai. Zdj�� z ramienia obr�cz, chcia� umrze� jak �owca Eld. Jeszcze si� waha�, ale w ko�cu si�gn�� do figurki...
- Yalkarze, nie! - g�os Nathreina wstrzyma� jego d�o�.
Stra�nicy G�r stali w drzwiach komnaty, na ich twarzach malowa�o si� zm�czenie i smutek. "Tylko Nathrein i Mille val Tirach" - pomy�la� - "co si� sta�o z Dary Nannem?"
- Jego droga ju� si� sko�czy�a, obr�cz za� czeka na nast�pc� - odpar� na niezadane pytanie Nathrein.
- My�l�, �e czas, aby Yalkar przeszed� ostatnie wtajemniczenie - pozna� prawd� o Stra�nikach - powiedzia� Mille val Tirach i.dotkn�� lewej skroni ch�opca. D�o� Stra�nika pocz�tkowo ch�odna stawa�a si� coraz cieplejsza; wreszcie nieomal parzy�a. W chwili, gdy by�o to ju� prawie niezno�ne �wiat zawirowa� przed oczyma Valkara. Zacz� widzie� jakie� obrazy - pocz�tkowo nieostre; jednocze�nie s�ysza� g�os Stra�nika.
- Na wiele pokole� przed powstaniem rodu Eld�w, Ziemia by�a zjednoczona, a ludzie r�wni bogom prowadzili wyniszczaj�c� wojn� w przestrzeni. Ziemia zosta�a pokonana...
Obraz ukaza� co� czego Valkar nie potrafi� nazwa�: olbrzymie budowle przewy�szaj�ce znacznie fortec�, mrowi�cych si� ludzi strojnych jakby wszyscy nale�eli do �wity ksi���cej, przedziwne pojazdy, a potem jakie� przedmioty unosz�ce si� na kolumnach ognia prosto w niebo.
- ... i prawie nic nie pozosta�o ze stworzonej na niej cywilizacji, marn� pociech� by�o to, i� naszym Wrogom nie powiod�o si� lepiej. Do wojny bowiem wtr�cili si� ci, kt�rych zwiemy Galaktydami.
Obraz zadrga� i zmieni� si�, to by�a ta sama okolica, ale tym razem wygl�da�a jak po walce Demon�w Strzeg�cych Krainy Spoczynku z �owc� Eldem. Dymy snu�y si� nad pokryt� kraterami i gruzem ziemi�, niebo przybra�o okropn� czarno-pomara�czow� barw�.
- Zniszczyli pot�g� naszych przeciwnik�w, ale nie poprzestali na tym - �cigali resztki Si� Kosmicznych Ziemi jak �ciga si� w�ciek�e psy.
Przed oczyma Yalkara rozpostar�a si� ponura panorama Kosmosu. Widzia� gwa�towne b�yski, przeskoki jakich� l�ni�cych obiekt�w i wiedzia�, �e patrzy na bitw� bog�w.
- To co ogl�dasz, to ostatnie starcie naszego Komanda z flot� Galakty-d�w. Odby�o si� ono 600 zim temu. Nie, nie jeste�my a� tak d�ugowieczni, ale znamy sposoby by "zawiesza�" �ycie w stanie podobnym do snu. Skrwawieni - ledwie trzecia cz�� naszego oddzia�u usz�a z tej bitwy - umkn�li�my, by po latach wr�ci� ponownie na Ziemi�. Poprzysi�gli�my zemst� Galaktydom i od wiek�w szykujemy si� do niej. Sprz�tu mamy do��, ale rozpaczliwie brakuje nam ludzi, dlatego te� rozproszyli�my si� po ca�ej Ziemi i rekrutujemy najlepszych z najlepszych do naszego oddzia�u. Jeszcze wielu potrzeba by�my mogli ruszy� do walki... Tak Yalkarze, strze�emy nie tylko g�r Nilghiri, pod nasz� opiek� znajduje si� ca�a Ziemia. Galaktydzi chcieliby utrzyma� j� na zawsze w ciemnocie i ruinach, zrobimy wszystko by udaremni� te zamiary. Teraz, gdy zniszczyli�my ich patrol, nasz czas skurczy� si� i zmuszeni jeste�my wcieli� do szereg�w nawet takich m�odzie�c�w jak ty...
Nathrein poda� mu Obr�cz - Valkar w milczeniu wzi�� j� w d�onie, waha� si�, lecz po chwili za�o�y� j� na prawe rami�. Ten prosty gest uczyni� z niego cz�onka Komanda szykuj�cego si� do walki na �mier� i �ycie z pot�niejszymi od bog�w z rodowych mit�w Galaktydami. Nie to jednak najbardziej poruszy�o m�odzie�ca, a fakt jaki dopiero teraz dotar� do jego �wiadomo�ci - oto sta� si� jednym z tych, kt�rych r�d Elda otacza� pe�nym trwogi podziwem - Stra�nikiem G�r Nilghiri.
KR�LOWA ALIMOR
W jedynej izbie sza�asu zebrali si� wszyscy ludzie Starszego. By�o duszno, a dym z rozpalonego po�rodku pomieszczenia ogniska gryz� w oczy, lecz pasterze z rado�ci� grzali r�ce i suszyli burki. Na dworze szala�a burza i ciasny, brudny sza�as zdawa� si� im by� cudown� oaz� ciep�a i spokoju. Starszy niepokoi� si� troch� o byd�o, lecz tak naprawd� jego stadom nic nie grozi�o. Sp�dzone do zagr�d, mog�y �mia�o pozosta� bez opieki ludzi a� do rana. Koty Grakh strzeg�y je tak od napa�ci, jak i od paniki.
- Wszyscy dostali jedzenie? - spyta� Starszy Matk� Losk dziel�c� wieczerz�.
- Tak. Tylko Si�a G�r jeszcze nie przyszed�. Starszy za�mia� si�:
- Co� takiego! On nigdy nie sp�nia si� na spotkanie z pe�nym garnkiem...
Drzwi sza�asu u