3111
Szczegóły |
Tytuł |
3111 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3111 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3111 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3111 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JEAN M. AUEL
Kamienne Sadyby
(Prze�o�y� : Maciej Szyma�ski)
PODZI�KOWANIA
Jestem niewymownie wdzi�czna wielu fachowcom za to, �e pomogli mi pozna� pradawny �wiat ludzi, kt�rzy zamieszkiwali Ziemi� w czasach, gdy lodowce si�ga�y znacznie dalej na po�udnie ni� dzi� i okrywa�y jedn� czwart� powierzchni planety. S� jednak�e w mojej ksi��ce liczne szczeg�y - zwi�zane zw�aszcza z teoriami na temat datowania pewnych znalezisk i wydarze� - kt�re by� mo�e nie zostan� zaakceptowane przez wi�kszo�� specjalist�w w tej dziedzinie. Niekt�re z nich s� wynikiem przeoczenia, lecz wiele znalaz�o si� w tek�cie z mojej woli. Zazwyczaj nawi�zywa�am do nich dlatego, �e pasowa�y do mojej subiektywnej pisarskiej wizji. Musia�am wi�c kierowa� si� w swojej pracy przede wszystkim zrozumieniem dla ludzkiej natury i pami�ta� o tym, by wszystkie dzia�ania moich bohater�w mia�y logiczne uzasadnienie.
Pragn� podzi�kowa� przede wszystkim doktorowi Jean-Philippe'owi Rigaudowi, kt�rego pozna�am podczas mojej pierwszej podr�y badawczej do Europy. Prowadzi� w�wczas wykopaliska archeologiczne na stanowisku Flageolet w po�udniowo-zachodniej Francji. Ze wzg�rza, na kt�rym niegdy� znajdowa� si� ob�z �owiecki, rozci�ga� si� widok na rozleg�e trawiaste r�wniny, po kt�rych w epoce lodowcowej w�drowa�y zapewne liczne stada zwierz�t. I cho� by�am nieznan� jeszcze ameryka�sk� pisark�, doktor Rigaud po�wi�ci� sporo czasu na opowiedzenie mi o swoich odkryciach, a tak�e dopom�g� w zorganizowaniu wizyty w jaskini Lascaux. By�am bliska �ez, kiedy zobaczy�am owo sanktuarium prehistorycznej sztuki, pe�ne malowide� pierwszych wsp�czesnych ludzi - ludzi rasy kromanio�skiej, mieszka�c�w Europy doby m�odszego paleolitu. S� to dzie�a tak pi�kne, �e �mia�o mog�yby konkurowa� z dzisiejszymi.
Nieco p�niej, kiedy spotkali�my si� ponownie w La Micoque - na stanowisku wczesnej kultury neandertalskiej - zacz�am lepiej wczuwa� si� w atmosfer� tego niezwyk�ego momentu w naszych dziejach, kiedy w Europie pojawili si� pierwsi wsp�cze�ni - w sensie anatomicznym - ludzie i napotkali neandertalczyk�w, zamieszkuj�cych te ziemie ju� d�ugo przed epok� lodowcow�. Pragn�am jak najg��biej zrozumie� proces poznawania historii naszych dalekich przodk�w, dlatego wraz z m�em przez kr�tki czas pracowa�am przy nieco p�niejszych wykopaliskach doktora Rigauda, na stanowisku Grotte Seize. Doktor udzieli� wielu niezwykle warto�ciowych informacji na temat �ycia w odkrytej tam osadzie, kt�ra dzi� znana jest jako Laugerie Haute, a w mojej ksi��ce wyst�puje pod nazw� Dziewi�tej Jaskini Zelandonii.
Doktor Rigaud pomaga� mi podczas pracy nad ca�� seri�, lecz w powstanie niniejszej powie�ci wni�s� wk�ad szczeg�lny. Nim rozpocz�am pisanie Kamiennych sadyb, zebra�am wszystkie informacje dotycz�ce regionu, w kt�rym mia�a toczy� si� akcja mojej opowie�ci, i stworzy�am ca�e t�o zdarze�, nadaj�c rzeczywistym obiektom wymy�lone nazwy i szczeg�owo opisuj�c krajobraz, tak by w razie potrzeby m�c si�gn�� do materia��w pisanych moj� r�k�. W toku pracy zada�am wielu uczonym i specjalistom z licznych dziedzin niesko�czon� liczb� pyta�, lecz nikogo nie poprosi�am o recenzj� mojej pracy przed jej opublikowaniem. Zawsze bra�am pe�n� odpowiedzialno�� za wybory, kt�rych dokonywa�am podczas selekcji szczeg��w sk�adaj�cych si� na tre�� moich ksi��ek, a tak�e za to, w jaki spos�b je wykorzystywa�am i jak� dawk� fantazji by�y doprawiane - i nadal to robi�. Jednak�e tym razem, pisz�c powie��, kt�rej akcja rozgrywa si� na terenach dobrze znanych nie tylko archeologom i specjalistom z pokrewnych dziedzin, ale tak�e wielu ludziom, kt�rzy ka�dego roku zwiedzaj� ten region, musia�am by� pewna, �e moje t�o jest odtworzone z maksymaln� wierno�ci�, dlatego zdecydowa�am si� na niezwyk�y dla mnie krok. Poprosi�am mianowicie doktora Rigauda, kt�ry znakomicie zna �w region Francji i jest wybornym archeologiem, by przejrza� moje obszerne "materia�y �r�d�owe" i poszuka� w nich co bardziej oczywistych b��d�w. W owym czasie nie w pe�ni zdawa�am sobie spraw�, jak pracoch�onne by�o to zadanie, i dlatego teraz z ca�ego serca dzi�kuj� mu za czas i wysi�ek, kt�re w�o�y� w jego wykonanie. Uko�czywszy prac�, doktor pochwali� mnie, twierdz�c, �e materia� jest do�� precyzyjny, lecz znalaz� i takie fragmenty, kt�re musia�am poprawi� i uzupe�ni�. Za wszelkie b��dy, kt�re pozosta�y w tek�cie, ponosz� wy��czn� odpowiedzialno��.
Jestem g��boko wdzi�czna tak�e innemu francuskiemu archeologowi, doktorowi Jeanowi Clottes'owi, kt�rego pozna�am przez jego koleg�, doktora Rigauda. Podczas konferencji w Montignac, zorganizowanej w ramach uroczysto�ci zwi�zanych z pi��dziesi�t� rocznic� odkrycia jaskini Lascaux, doktor Clottes by� uprzejmy t�umaczy� dla mnie tre�� wyg�aszanych po francusku referat�w. P�niej za� przez lata wiele razy spotykali�my si� po obu stronach Atlantyku i doprawdy trudno mi wyrazi�, jak bardzo jestem wdzi�czna za uprzejmo�� i hojno��, z jak� francuski uczony zechcia� dzieli� si� ze mn� swym czasem i swoj� wiedz�. Oprowadzi� mnie po wielu jaskiniach, kt�rych �ciany pokryte by�y wspania�ymi malowid�ami i rytami, po�o�onych g��wnie u st�p Pirenej�w. Pr�cz cudownych jaski� znajduj�cych si� na terenie posiad�o�ci hrabiego Begouena zafascynowa�a mnie tak�e Gargas, oferuj�ca zwiedzaj�cym znacznie wi�cej ni� tylko na�cienne odciski d�oni, kt�re uczyni�y j� s�ynn�. Ogromn� rado�� sprawi�a mi te� druga wsp�lna wyprawa w g��biny jaskini Niaux, trwaj�ca oko�o sze�ciu godzin. By�a tak wspania�ym prze�yciem mi�dzy innymi dlatego, �e wiedzia�am znacznie wi�cej o malowid�ach na�ciennych ni� za pierwszym razem. Cho� wra�e� z tych miejsc nie zawar�am w niniejszej powie�ci, za wielce pouczaj�ce uwa�am dyskusje z doktorem Clottes'em na temat rozmaitych teorii, mi�dzy innymi dotycz�cych przyczyn, dla kt�rych ludzie rasy kromanio�skiej dekorowali swe jaskinie i domostwa.
Pierwsz� wizyt� na pirenejskim podg�rzu, w jaskini Niaux, z�o�y�am ju� w roku tysi�c dziewi��set osiemdziesi�tym drugim i wypada, bym podzi�kowa�a za ni� doktorowi Jean - Michelowi Belamy'emu. Miejsce to wywar�o na mnie kolosalne wra�enie - nie zapomn� motyw�w zwierz�cych ze �cian Czarnego Salonu, odcisk�w dzieci�cych st�p, przepi�knie malowanych wizerunk�w koni w wielkiej grocie za jeziorkiem i wielu, wielu innych cud�w. By�am niezwykle poruszona, kiedy nie tak dawno doktor Belamy podarowa� mi unikatowe, pierwsze wydanie pierwszej ksi��ki o jaskini Niaux.
Jestem te� niewymownie wdzi�czna hrabiemu Robertowi Begouenowi, kt�ry zaanga�owa� si� w ocalenie niesamowitych jaski� znajduj�cych si� na nale��cych do niego ziemiach - L'Enlene, Tuc d'Audoubert i Trois Freres - i za�o�y� jedyne w swoim rodzaju muzeum artefakt�w, kt�re z wielk� staranno�ci� wydobyto z okolicznych stanowisk archeologicznych. Wizyta w dw�ch jaskiniach by�a fascynuj�cym prze�yciem, za kt�re wdzi�czna jestem hrabiemu oraz doktorowi Clottes'owi, kt�rzy byli moimi przewodnikami.
Sk�adaj�c podzi�kowania, nie mog� pomin�� osoby doktora Davida LewisaWilliamsa, delikatnego cz�owieka o �elaznych zasadach, kt�rego praca badawcza dotycz�ca afryka�skich Buszmen�w i imponuj�cych malowide� naskalnych tworzonych przez ich przodk�w sta�a si� kanw� wielu interesuj�cych teorii i ksi��ek. W jednej z nich, kt�rej wsp�autorem jest doktor Clottes, nosz�cej tytu� "Szamani prehistorii", pojawi� si� pogl�d, i� pradawni malarze jaskiniowi z teren�w dzisiejszej Francji dekorowali swe jaskinie z podobnych powod�w jak ich afryka�scy kuzyni.
Winna jestem gor�ce podzi�kowania doktorowi Rayowi Larickowi za jego wszechstronn� pomoc, a szczeg�lnie za otwarcie ochronnych, metalowych wr�t i pokazanie mi uroczej p�askorze�by przedstawiaj�cej ko�ski �eb, kt�ra znajduje si� na �cianie ni�szej jaskini w Commar�ue.
Jestem wdzi�czna tak�e doktorowi Paulowi Bahnowi za to, �e swym t�umaczeniem pom�g� mi poj�� niekt�re wyst�pienia podczas konferencji z okazji rocznicy odkrycia Lascaux. Dzi�ki jego wysi�kom mia�am te� zaszczyt pozna� trzech m�czyzn, kt�rzy jako mali ch�opcy odkryli w tysi�c dziewi��set czterdziestym roku przepi�kn� jaskini� Lascaux. Bia�e �ciany tego sanktuarium, pokryte niewiarygodnymi, wielobarwnymi malowid�ami, wzruszy�y mnie do �ez. Wyobra�am sobie, jakie wra�enie musia�y zrobi� na czterech ch�opcach, kt�rzy w pogoni za psem zeszli do rozpadliny i zobaczyli je jako pierwsi ludzie od pi�tnastu tysi�cy lat, kiedy to skalne rumowisko zamkn�o wej�cie do pieczary. Doktor Bahn by� mi wspania�ym pomocnikiem, zar�wno poprzez osobiste dyskusje, jak i swoje ksi��ki traktuj�ce o intryguj�cych, prehistorycznych czasach, kt�re sta�y si� t�em cyklu moich powie�ci.
Ciep�o i z wielk� wdzi�czno�ci� my�l� te� o doktorze Janie Jelinku, z kt�rym d�ugo i wyczerpuj�co dyskutowa�am o erze m�odszego paleolitu. Jego wiedza na temat ludzi nie r�ni�cych si� od nas pod wzgl�dem anatomicznym, kt�rzy pojawili si� i osiedlili w Europie po�r�d neandertalczyk�w, by�a mi wielk� pomoc�. Pragn� te� podzi�kowa� mu za wsp�prac� z czeskim wydawc� moich ksi��ek przy redagowaniu przek�ad�w.
Ksi��ki doktora Alexandra Marshacka - pioniera techniki mikroskopowych bada� ryt�w sprzed tysi�cy lat - przeczyta�am na d�ugo przed tym, nim spotka�am go osobi�cie. Wielce sobie ceni� wysi�ki, kt�re podj�� w celu zrozumienia kultur neandertalczyk�w i ludzi rasy kromanio�skiej, a tak�e pisma, kt�re mi przesy�a. Wielkie wra�enie wywar�y na mnie jego sp�jne i przemy�lane teorie oparte na wnikliwych badaniach. Zawsze ch�tnie czytam jego prace, pe�ne g��bokich i inteligentnych spostrze�e� na temat �ycia ludzi zamieszkuj�cych Ziemi� w dobie ostatniego zlodowacenia.
W ci�gu trzech miesi�cy, kiedy mieszka�am opodal Les Eyzies de Tayac w po�udniowo-zachodniej Francji i prowadzi�am prace badawcze, przygotowuj�c si� do napisania niniejszej ksi��ki, wielokrotnie odwiedza�am jaskini� Font - de Guame. Jestem wi�c winna szczeg�lnie gor�ce podzi�kowania Paulette Daubisse, szefowej grupy przewodnik�w oprowadzaj�cych go�ci po tej przepi�knie udekorowanej malowid�ami grocie. Jestem wdzi�czna za jej uprzejmo��, a zw�aszcza za to, �e zechcia�a zabra� mnie na prywatn� wycieczk�. Poniewa� Paulette mieszka�a przez wiele lat w pobli�u Font de Guame, jaskinia ta sta�a si� dla niej nieomal�e drugim domem. Zobaczy�am dzi�ki niej wiele formacji skalnych i malowide�, kt�rych zwykle nie pokazuje si� zwiedzaj�cym - ich podziwianie nadmiernie wyd�u�y�oby program wycieczek - i jestem jej dozgonnie wdzi�czna za niezapomniane, g��bokie prze�ycia podczas tej wyprawy.
Dzi�kuj� r�wnie� M. Renaudowi Bombardowi z firmy Presse de la Cite - mojego francuskiego wydawcy - za to, �e s�u�y� mi wszechstronn� pomoc�, ilekro� przybywa�am do Francji w celach badawczych. Czy chodzi�o o znalezienie miejsca, w kt�rym mo�na skopiowa� opas�y manuskrypt z pomoc� osoby m�wi�cej po angielsku, czy o dobry nocleg po sezonie, kiedy wi�kszo�� hoteli zamyka swoje podwoje, czy o stolik w fantastycznej restauracji nad Loar�, gdzie mogli�my �wi�towa� z przyjaci�mi rocznic� ich �lubu, czy o sp�nion� rezerwacj� w popularnej miejscowo�ci wypoczynkowej nad Morzem �r�dziemnym, gdzie los rzuci� mnie w drodze do kolejnej jaskini - M. Bombard zawsze potrafi� mi pom�c, za co jestem mu wielce zobowi�zana.
Chc�c w�a�ciwie przygotowa� si� do napisania niniejszej ksi��ki, musia�am si�gn�� po wiedz� wykraczaj�c� poza ramy archeologii i paleoantropologii, a w pracy tej pomog�o mi spore grono �yczliwych os�b. Najszczersze podzi�kowania �l� przeto doktorowi Ronaldowi Naito, interni�cie z Portland w stanie Oregon i od wielu lat mojemu osobistemu lekarzowi, kt�ry po�wi�ci� mi sw�j wolny czas, by odpowiedzie� na pytania o symptomy i post�py pewnych chor�b i obra�e� wewn�trznych. Dzi�kuj� te� doktorowi Brettowi Bolhofnerowi, ortopedzie z St. Petersburga na Florydzie, kt�ry udzieli� mi informacji na temat uraz�w ko�ci, a przede wszystkim - posk�ada� strzaskane biodro i miednic� mojego syna po ci�kim wypadku samochodowym. Na moj� wdzi�czno�� zas�u�y� tak�e Joseph J. Pica, chirurg ortopeda, asystent doktora Bolhofnera, kt�ry wyja�ni� mi pewne zawi�o�ci dotycz�ce obra�e� wewn�trznych i wybornie opiekowa� si� moim synem. Doceniam tak�e wyniki dyskusji z Rickieni Frye'em, wolontariuszemratownikiem medycznym ze stanu Washington, na temat pierwszej pomocy w nag�ych wypadkach.
Dzi�kuj� r�wnie� doktorowi Johnowi Kallasowi z Portland w stanie Oregon, ekspertowi w dziedzinie naturalnej �ywno�ci, kt�ry nieustannie eksperymentuje z potrawami z dziko rosn�cych ro�lin, za obszerne wyja�nienia nie tylko na temat jadalnych ro�lin, ale tak�e ma��y oraz morskich wodorost�w. Nie mia�am poj�cia, �e istnieje tak wiele jadalnych okaz�w oceanicznej flory.
Specjalne podzi�kowania nale�� si� Lenette Stroebel z Prineville w stanie Oregon, kt�ra zajmuje si� wsteczn� hodowl� tarpan�w i podsun�a mi pewne niezwykle interesuj�ce informacje. Dzi�ki niej dowiedzia�am si� mi�dzy innymi tego, �e kopyta tych zwierz�t by�y tak twarde, i� nie potrzebowa�y podk�w nawet na kamienistym gruncie; �e ich grzywy by�y stercz�ce, a umaszczenie odpowiada�o z grubsza temu, kt�re mo�emy ogl�da� na naskalnych malowid�ach, przedstawiaj�cych konie o pi�knej, myszatej sier�ci, ciemnych nogach i ogonach oraz niekiedy pasiastych bokach. Lenette nie tylko pozwoli�a mi obejrze� swoje konie, ale te� opowiedzia�a o nich i przys�a�a seri� cudownych fotografii przedstawiaj�cych �rebi�c� si� klacz. Dzi�ki nim mog�am opisa� chwil� przyj�cia na �wiat potomstwa Whinney.
Jestem wdzi�czna Claudine Fisher, profesorowi filologii francuskiej z Uniwersytetu Stanowego w Portland i Honorowemu Konsulowi Francji w Oregonie, za t�umaczenia materia��w badawczych i korespondencji, a tak�e za rady i przemy�lenia dotycz�ce tego i wielu innych r�kopis�w oraz za wszelk� pomoc zwi�zan� z j�zykiem francuskim.
Dzi�kuj� moim czytelnikom - Karen Auel-Feuer, Kendallowi Auelowi, Cathy Humble, Deannie Sterett, Claudine Fisher i Rayowi Auelowi - kt�rzy w ekspresowym tempie przebrn�li przez pierwszy szkic niniejszej powie�ci i przekazali mi konstruktywne uwagi na jego temat.
Jestem tak�e d�u�niczk� Betty Prashker, mojej m�drej i sprytnej edytorki. Jej sugestie zawsze by�y mi pomocne, a przemy�lenia - bezcenne.
Nie potrafi� wyrazi� wdzi�czno�ci dla mojej agentki, Jean Naggar, kt�ra przylecia�a do mnie specjalnie po to, by przeczyta� pierwszy szkic powie�ci, i wraz z m�em, Serge'em Naggarem, obmy�li�a gar�� wskaz�wek do dalszej pracy, cho� uzna�a, �e moje dzie�o jest niez�e. Jean by�a ze mn� od pocz�tku i dokona�a cud�w, zapewniaj�c powodzenie ca�ej serii ksi��ek. Dzi�kuj� te� Jennifer Weltz z Agencji Literackiej Jean V. Naggar, kt�ra wsp�tworzy�a z Jean owe cuda, szczeg�lnie w zakresie sprzeda�y praw do wyda� zagranicznych.
�a�uj�, i� jedynie in memoriam mog� wyrazi� wdzi�czno�� Davidowi Abramsowi, profesorowi antropologii i archeologii z Sacramento w Kalifornii. W tysi�c dziewi��set osiemdziesi�tym drugim roku David i jego asystentka - przysz�a �ona - Dian� Kelly, zabrali Raya i mnie na pierwsz� wypraw� badawcz� do Europy. Odwiedzili�my Francj�, Austri�, Czechos�owacj� i Ukrain� (wtedy jeszcze Zwi�zek Radziecki), przygl�daj�c si� miejscom, w kt�rych przed trzydziestoma tysi�cami lat mia�a si� toczy� akcja ksi��ek z cyklu "Dzieci Ziemi". Mia�am okazj� wczu� si� w specyfik� tych okolic, co wielce pomog�o mi w pisaniu. Zaprzyja�nili�my si� z Davidem i Dian�, a w p�niejszych latach niejednokrotnie spotykali�my si� w Stanach i w Europie. Szokiem by�a dla mnie wiadomo�� o tym, jak bardzo by� chory - zbyt m�ody, by odchodzi� - lecz trzeba przyzna�, �e z uporem trwa� przy �yciu d�u�ej, ni� ktokolwiek przewidywa�, do ko�ca zachowuj�c cudownie pozytywn� postaw�. Brakuje mi go.
Musz� podzi�kowa� jeszcze jednemu drogiemu przyjacielowi, kt�rego nie ma ju� w�r�d nas, a kt�ry pom�g� mi w pisaniu ksi��ek, projektuj�c wygodne wn�trza, w kt�rych mieszkam i pracuj�. "Oz" by� geniuszem kreowania pi�knych i praktycznych dom�w, lecz wa�niejsze jest to, �e przez lata by� dobrym przyjacielem moim i Raya. Wydawa�o mu si�, �e w por� podj�� walk� z rakiem, i po�lubi� Paul� w nadziei, �e sp�dzi jeszcze wiele lat z ni� i z jej dzie�mi, lecz nie by�o mu to pisane. Ogarnia mnie wielki smutek, kiedy my�l�, �e nie ma go ju� w�r�d �ywych.
Jest jeszcze wiele os�b, kt�rym zapewne powinnam podzi�kowa� za warto�ciowe przemy�lenia i pomoc, lecz i tak nazbyt du�o miejsca po�wi�ci�am ju� wyrazom wdzi�czno�ci, zatem zako�cz� je ho�dem dla tego, kto liczy si� najbardziej. Jestem wdzi�czna Rayowi za jego mi�o��, wsparcie i zach�t�, za to, �e zapewnia� mi czas i miejsce do pracy nawet w najdziwniejszych godzinach, oraz za to, �e by� przy mnie.
ROZDZIA� l
Ludzie gromadzili si� stopniowo na wapiennym tarasie, nieufnie przygl�daj�c si� przybyszom. Nikt nie wita� ich cho�by gestem, a niekt�rzy z zebranych dzier�yli w d�oniach w��cznie w pozycji gotowo�ci, je�li niejawnej gro�by. M�oda kobieta nieomal�e wyczuwa�a ich niepewno�� i l�k. Obserwowa�a z do�u, z kamienistej �cie�ki, jak t�um g�stnieje, i wreszcie dotar�o do niej, �e grupa jest znacznie liczniejsza, ni� si� spodziewa�a. Nieraz ju� widzia�a t� niech�� w oczach ludzi, kt�rych spotykali podczas Podr�y. To nie ich wina, pomy�la�a, powitania zawsze wygl�daj� podobnie... A jednak czu�a zak�opotanie.
Wysoki m�czyzna zeskoczy� z grzbietu m�odego ogiera. W jego postawie i ruchach nie by�o ani zak�opotania, ani niech�ci, lecz i on zawaha� si� na moment, mocno �ciskaj�c w gar�ci sznur u�dzienicy. Odwr�ci� si� i zauwa�y�, �e kobieta stara si� pozosta� w tyle.
- Ayla, mo�esz przytrzyma� Zawodnika? Wygl�da na zdenerwowanego. Oni zreszt� te� - doda�, spogl�daj�c ku g�rze, w stron� skalnej p�ki.
Kobieta skin�a g�ow�, przerzuci�a nog� nad grzbietem klaczy i zsun�a si� na ziemi�, by chwyci� link�. Nie tylko widok ci�by obcych ludzi niepokoi� smuk�ego kasztana, ale i blisko�� matki. Jej okres godowy wprawdzie ju� min��, ale z sier�ci unosi� si� jeszcze zapach ogiera-przewodnika stada, kt�ry kry� j� tak niedawno. Ayla trzyma�a wi�c u�dzienic� kr�tko, tu� przy pysku Zawodnika, klaczy za� pozwoli�a odej�� troch� dalej i na wszelki wypadek stan�a mi�dzy nimi. Zastanawia�a si� przez chwil�, czy nie pu�ci� przodem Whinney, kt�ra nieco lepiej znosi�a kontakt z obcymi lud�mi i zwykle przy takich okazjach zachowywa�a si� nadzwyczaj spokojnie, tym razem jednak wyczu�a nerwowo�� zwierz�cia. Taki t�um w ka�dym m�g� wzbudzi� obaw�.
Kiedy pojawi� si� wilk, Ayla us�ysza�a pe�ne podniecenia, ostrzegawcze okrzyki dobiegaj�ce od strony p�ki skalnej ci�gn�cej si� przed jaskini� - o ile w og�le mo�na to by�o nazwa� jaskini�. Kobieta nie widzia�a przedtem niczego podobnego. Wilk otar� si� ojej nog� i wysun�� si� nieznacznie naprz�d, podejrzliwy i got�w broni� swej pani. Wyczuwa�a delikatn� wibracj� ledwie s�yszalnego warkotu, kt�ry wydobywa� si� z jego gardzieli. Drapie�ca zachowywa� si� teraz wobec obcych ze znacznie wi�ksz� rezerw� ni� przed rokiem, gdy rozpoczynali d�ug� podr�, ale w�wczas by� przecie� tylko szczeni�ciem. Bolesne do�wiadczenia nauczy�y go czujno�ci i rozwagi w trudnej misji chronienia Ayli.
M�czyzna nie okazywa� strachu, id�c w stron� licznej grupy wyra�nie zaniepokojonych ludzi, lecz mimo to kobieta cieszy�a si�, �e mo�e zaczeka� w bezpiecznej odleg�o�ci i obserwowa� spotkanie, zanim sama b�dzie musia�a stan�� twarz� w twarz z gospodarzami. Oczekiwa�a - i ba�a si� - tej chwili od ponad roku, a przecie� zawsze liczy�o si� pierwsze wra�enie... i to po obu stronach.
Zgromadzeni wci�� trzymali si� z daleka, gdy nagle wybieg�a spo�r�d nich m�oda kobieta. Jondalar natychmiast rozpozna� siostr�, cho� w ci�gu tych pi�ciu lat, kt�re up�yn�y od rozstania, rozkwit�a wspaniale i z �adnej dziewczyny zmieni�a si� w pi�kn� niewiast�.
- Jondalarze! Wiedzia�am, �e to ty! - zawo�a�a, rzucaj�c si� bratu na szyj�. - Wreszcie wr�ci�e� do domu!
W�drowiec przytuli� j� mocno, porwa� w powietrze i zawirowali w entuzjastycznym u�cisku.
- Folaro, tak si� ciesz�, �e ci� widz�! - Postawi� j� na ziemi� i odsun�� na odleg�o�� ramion. - Ale� ty uros�a! Kiedy wyje�d�a�em, by�a� ledwie dziewczynk�, teraz wyros�a� na pi�kn� kobiet�.... A ja wiedzia�em, �e tak b�dzie - doda�, z b�yskiem w oku nie tylko braterskiej mi�o�ci.
Dziewczyna u�miechn�a si�, spojrza�a w niewiarygodnie b��kitne oczy brata i od razu poczu�a ich magnetyzm. Zarumieni�a si� - jednak nie z powodu komplementu, jak wydawa�o si� �wiadkom powitania, ale pod wp�ywem nag�ego poci�gu, kt�ry poczu�a do tego od lat nie widzianego m�czyzny, mimo �e by�a jego siostr�. S�ysza�a cz�sto opowie�ci o swym przystojnym, wielkim bracie, o jego niezwyk�ych oczach, kt�rymi potrafi� oczarowa� ka�d� kobiet�, lecz w jej pami�ci Jondalar by� jedynie wysokim, cudownym towarzyszem zabaw, bez wahania uczestnicz�cym w ka�dej grze czy psocie, jaka tylko przysz�a jej do g�owy. Teraz za�, jako m�oda kobieta, po raz pierwszy sama mia�a okazj� do�wiadczy� zdumiewaj�cego oddzia�ywania jego nie�wiadomej charyzmy. M�czyzna dostrzeg� jej reakcj� - pe�ne uroku zak�opotanie - i u�miechn�� si� ciep�o.
Folara spojrza�a obok niego, w stron� ma�ej rzeczki, nad kt�r� rozpoczyna�a si� wiod�ca ku g�rze �cie�ka.
- Jonde, kim jest ta kobieta? - spyta�a ciekawie. I sk�d si� tam wzi�y te zwierz�ta? Przecie� zawsze uciekaj� przed lud�mi... Dlaczego nie p�osz� si� na jej widok? Czy ona jest Zelandoni? Wezwa�a je? - Dziewczyna zmarszczy�a brwi. - Gdzie jest Thonolan? - Gwa�townie zach�ysn�a si� powietrzem, widz�c grymas b�lu na twarzy Jondalara. Thonolan w�druje ju� po nast�pnym �wiecie, Folaro - odpar� po chwili. - A i mnie nie by�oby tutaj, gdyby nie ta kobieta.
- Och, Jonde! Co si� sta�o?
To d�uga historia, a teraz nie pora na jej opowiadanie - odpowiedzia� surowo, ale nie potrafi� powstrzyma� u�miechu na d�wi�k imienia, kt�rym zwraca�a si� do niego. Tylko ona u�ywa�a kiedy� takiego zdrobnienia. - Nikt nie zwraca� si� do mnie w ten spos�b, odk�d odszed�em. Teraz dopiero wiem, �e jestem w domu. Jak si� miewa rodzina? Co z matk�? Z Willamarem?
- Oboje zdrowi. Matka nap�dzi�a nam strachu par� lat temu, ale Zelandoni u�y�a specjalnej magii i teraz ju� wszystko w porz�dku. Chod�, sam zobaczysz - doda�a Folara, chwytaj�c brata za r�k� i prowadz�c �cie�k� pod g�r�.
Jondalar odwr�ci� si� i pomacha� do Ayli, pr�buj�c da� jej znak, �e za chwil� wr�ci. Nie chcia� zostawia� jej teraz samej ze zwierz�tami, ale przede wszystkim musia� spotka� si� z matk�, na w�asne oczy zobaczy�, czy nic jej nie dolega. Zaniepokoi�y go s�owa Folary o "nap�dzeniu strachu"; zreszt� i tak sprawa wprowadzenia zwierz�t do obozu wymaga�a konsultacji z mieszka�cami. Zd��yli ju� z Ayl� zauwa�y�, jak bardzo dziwacznym i przera�aj�cym do�wiadczeniem jest dla wi�kszo�ci ludzi spotkanie z wilkiem czy ko�mi, kt�re nie uciekaj� na ich widok.
A przecie� cz�owiek tak dobrze zna� zwierz�ta. Wszyscy, kt�rych Jondalar i Ayla spotkali podczas swej Podr�y, potrafili polowa�, wi�kszo�� za� oddawa�a zwierzynie lub jej duchom religijn� cze��. Dziko �yj�ce istoty od niepami�tnych czas�w by�y przedmiotem uwa�nej obserwacji. Ludzie zd��yli wi�c pozna� ich zwyczaje i upodobania, szlaki migracyjne i pory letnich w�dr�wek, wiedzieli, kiedy rozpoczynaj� si� okresy godowe u poszczeg�lnych gatunk�w i kiedy nadchodzi czas na rodzenie m�odych. A jednak nikomu nie przychodzi�o jako� do g�owy, �e mo�na cho�by dotkn�� �ywego zwierz�cia w przyjazny spos�b. Nikt nie pr�bowa� obwi�zywa� g�owy czworonoga link� i prowadza� go ze sob�. Nikt nie usi�owa� oswaja� dzikiej bestii, ani nawet wyobra�a� sobie, �e w og�le jest to mo�liwe.
Pobratymcy Jondalara cieszyli si� z jego powrotu z Podr�y - zw�aszcza �e niewielu z nich spodziewa�o si� ujrze� go �ywym - lecz oswojone zwierz�ta by�y tak niezrozumia�ym fenomenem, �e niemal wszyscy zareagowali na ich widok strachem. Stanowi�y zjawisko tak dziwaczne i przekraczaj�ce zdolno�� pojmowania, �e nie mog�o by� naturalne. A skoro tak, musia�o by� nienaturalne, wr�cz nadnaturalne. Jedynym powodem, dla kt�rego wi�kszo�� obecnych nie uciek�a w pop�ochu, by szuka� schronienia, i nie pr�bowa�a zabi� budz�cych l�k stworze�, by� fakt, �e Jondalar, kt�rego tak dobrze znali, sam je tu przyprowadzi�, a teraz szed� z siostr� spokojnie �cie�k� znad Le�nej Rzeki, sk�pany w ciep�ym blasku s�o�ca.
Folara wykaza�a si� spor� odwag�, wyst�puj�c przed t�um i biegn�c bratu na spotkanie, lecz by�a to brawura w�a�ciwa tylko m�odym. Dziewczyna tak bardzo t�skni�a za ulubionym bratem, �e d�u�ej po prostu nie mog�a czeka�. A Jondalar nie wygl�da� przecie� na przera�onego obecno�ci� zwierz�t i nigdy nie pozwoli�by, by jego siostra znalaz�a si� w prawdziwym niebezpiecze�stwie.
Ayla przygl�da�a si� z do�u, jak ludzie otaczaj� powracaj�cego, przytulaj� go, u�miechaj� si�, ca�uj�, poklepuj�c, wymieniaj�c u�ciski obu r�k i niezrozumia�e z tej odleg�o�ci s�owa. Wypatrzy�a wyj�tkowo t�g� kobiet�, m�czyzn� o ciemnych w�osach, kt�rego Jondalar serdecznie obj��, oraz starsz� kobiet�, kt�r� powita� ciep�o, otaczaj�c ramieniem. To pewnie jego matka, pomy�la�a, i zaraz zacz�a zastanawia� si�, co te� pomy�li o niej s�dziwa niewiasta.
By�a to rodzina Jondalara, jego krewni, przyjaciele, ludzie, z kt�rymi dorasta�. Ayla za� by�a przybyszem, niepokoj�cym przybyszem sprowadzaj�cym ob�askawione zwierz�ta, a wraz z nimi zapewne tak�e obce zwyczaje i niemo�liwe do przyj�cia idee. Czy s� w stanie j� zaakceptowa�? A je�li nie? Nie by�o odwrotu. Lud Ayli pozosta� zbyt daleko, o rok w�dr�wki na wsch�d. Jondalar obieca� jej wprawdzie, �e odejdzie wraz z ni�, je�li tylko zechce - lub zostanie zmuszona - opu�ci� te strony, ale to by�o przedtem, zanim dosz�o do tego serdecznego powitania. Co my�la� teraz?
Poczu�a na plecach lekkie szturchni�cie i si�gn�a r�k� za siebie, by pog�adzi� mocny kark Whinney. By�a wdzi�czna za ten gest przyja�ni, kt�ry przypomnia� jej, �e nie jest sama. Gdy mieszka�a w dolinie, wkr�tce po opuszczeniu Klanu, przez d�u�szy czas klacz by�a jej jedyn� towarzyszk�. Ayla nie wyczu�a, �e sznurek s�u��cy za wodze zwisa lu�no, p�ki Whinney nie stan�a tu� za ni�, na wszelki wypadek da�a jednak nieco wi�cej swobody Zawodnikowi. Klacz i jej potomek zwykle odnosili si� do siebie przyja�nie i wzajemnie dodawali sobie odwagi, lecz okres godowy, kt�ry niedawno dobieg� ko�ca, wyra�nie zak��ci� ich zwyk�� za�y�o��.
Coraz wi�cej ludzi - jakim cudem mog�o ich by� a� tak wielu? - spogl�da�o w stron� Ayli. Tymczasem Jondalar, pogr��ony w szczerej rozmowie z m�czyzn� o ciemnobr�zowych w�osach, tylko machn�� ku niej r�k� i u�miechn�� si�. Kiedy wreszcie ruszy� �cie�k� w d�, towarzyszy�a mu m�oda kobieta, �w nieznajomy i kilkoro innych mieszka�c�w osady. Ayla wzi�a g��boki wdech i zastyg�a w oczekiwaniu.
Im bli�ej podchodzi�a grupka prowadzona przez Jondalara, tym g�o�niejszy warkot wydobywa� si� z z�batej paszczy wilka. Kobieta schyli�a si�, by przytrzyma� zwierz� przy nodze.
- Ju� dobrze, Wilku. To tylko krewni Jondalara - powiedzia�a cichym, spokojnym g�osem.
�agodny dotyk jej r�ki by� dla drapie�nika sygna�em: mia� przesta� warcze� i przybra� mniej gro�ny wygl�d. Nie�atwo by�o wpoi� Wilkowi t� umiej�tno��, ale op�aci�o si�, pomy�la�a. Szczeg�lnie w takiej chwili. Ayla �a�owa�a jedynie, �e nie zna takiego dotyku, kt�ry uspokoi�by j� sam�.
Skromny orszak pod wodz� Jondalara zatrzyma� si� w bezpiecznej odleg�o�ci. Zelandonii bardzo starali si� nie okazywa� l�ku i nie przygl�da� si� zbyt ostentacyjnie zwierz�tom, kt�re bez trwogi sta�y tam, gdzie im kazano, i otwarcie patrzy�y prosto w oczy obcych ludzi. Jondalar wyst�pi� o krok przed delegacj� swoich pobratymc�w.
Wydaje mi si�, Joharranie, �e powinni�my zacz�� od oficjalnego powitania - powiedzia�, odwracaj�c si� w stron� ciemnow�osego m�czyzny.
Ayla wypu�ci�a z d�oni linki, szykuj�c si� do formalnej ceremonii wymagaj�cej u�ycia obu r�k. Konie cofn�y si� o krok, za to wilk nawet nie drgn��. Jasnow�osa kobieta zauwa�y�a b�ysk strachu w oczach Joharrana - cho�, s�dz�c po jego posturze, w�tpi�a, by wiele by�o rzeczy, kt�re wzbudzaj� w nim obaw� - i natychmiast przenios�a wzrok na Jondalara, zastanawiaj�c si�, jakiemu celowi ma s�u�y� tak szybko zaaran�owane oficjalne powitanie. Mierz�c nieznajomego uwa�nym spojrzeniem, odkry�a nagle, jak bardzo jest podobny do Bruna, przyw�dcy klanu, w kt�rym dorasta�a: pot�ny, dumny, inteligentny i nieustraszony - je�li nie liczy� kontakt�w ze �wiatem duch�w.
- Aylo, oto Joharran, przyw�dca Dziewi�tej Jaskini Zelandonii, syn Marthony, by�ej przyw�dczyni Dziewi�tej Jaskini, zrodzony przy ognisku Joconana, by�ego przyw�dcy Dziewi�tej Jaskini - oznajmi� z powag� p�owow�osy m�czyzna, po czym wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Nie wspominaj�c ju� o tym, �e to brat Jondalara, W�drowcy Do Dalekich Ziem.
Krewni u�miechn�li si� przelotnie. Dowcipny komentarz Jondalara roz�adowa� nieco napi�cie. Podczas formalnej prezentacji nale�a�o w zasadzie wymieni� pe�n� list� imion i wi�z�w rodzinnych, podkre�laj�cych pozycj� danej osoby, a tak�e tytu��w honorowych i osi�gni��. Co wi�cej, w niekt�rych przypadkach nie zapominano nawet o wa�niejszych krewnych i szczeg�owym wyliczeniu ich zas�ug. W praktyce tak pe�nej prezentacji dokonywano jedynie podczas najbardziej uroczystych spotka�; zwykle za� zadowalano si� wymienieniem najwa�niejszych imion i koneksji. Jednak�e nie nale�a�o do rzadko�ci dodawanie �artobliwych uwag do d�ugich i cz�sto nudnych recytacji, a tym razem Jondalarowi zale�a�o na tym, by przypomnie� bratu o dawnych dobrych czasach, kiedy na jego barkach nie spoczywa� jeszcze ci�ar odpowiedzialno�ci za Dziewi�t� Jaskini�.
- Joharranie, oto Ayla z Obozu Lwa Mamutoi, c�rka Ogniska Mamuta, wybrana przez Ducha Lwa Jaskiniowego i chroniona przez Nied�wiedzia Jaskiniowego.
M�� o ciemnokasztanowych w�osach zbli�y� si� do Ayli i wyci�gn�� ku niej otwarte, uniesione d�onie, w powszechnie znanym ge�cie powitania i przyja�ni. �aden z tytu��w wymienionych przez Jondalara nie by� mu znany, tote� zastanawia� si�, kt�ry z nich mo�e by� najwa�niejszy.
W imieniu Doni, Wielkiej Matki Ziemi, witam ci�, Aylo z Mamutoi, c�rko Ogniska Mamuta - odezwa� si� wreszcie.
Ayla u�cisn�a jego d�onie.
W imieniu Mut, Wielkiej Matki Wszystkich, pozdrawiam ci�, Joharranie, przyw�dco Dziewi�tej Jaskini Zelandonii - odpowiedzia�a i u�miechn�a si� figlarnie. - Oraz bracie W�drowca Jondalara - doda�a.
Joharran zauwa�y� najpierw, �e kobieta dobrze m�wi jego j�zykiem, cho� z niezwyk�ym akcentem. Potem dotar�o do niego, �e ma na sobie dziwne ubranie i w og�le wygl�da tak, jakby przyby�a z dalekich stron, lecz kiedy si� u�miechn�a - odpowiedzia� u�miechem. Uczyni� to nie tylko dlatego, �e docenia� jej zrozumienie dla �artu jego brata, ale tak�e dlatego, �e da�a mu zna�, jak bardzo zale�y jej na Jondalarze. Przede wszystkim jednak odwzajemni� u�miech dlatego, �e po prostu nie potrafi� oprze� si� jej urokowi.
Ayla by�a bowiem atrakcyjn� kobiet� wedle wszelkich standard�w: wysok�, o krzepkim i kszta�tnym ciele, d�ugich, ciemnoblond, lekko faluj�cych w�osach, jasnych, niebieskoszarych oczach i urodziwej twarzy o rysach nieznacznie odmiennych od tych, kt�re wyr�nia�y lud Zelandonii. Kiedy u�miechn�a si�, zdawa�o si�, �e to s�o�ce roz�wietla j� od wewn�trz - ja�nia�a tak niespotykan� pi�kno�ci�, �e Joharran nie�wiadomie wstrzyma� oddech. Jondalar zawsze uwa�a�, �e u�miech jego kobiety jest nadzwyczajny, tote� z rozbawieniem obserwowa� swego brata, najwyra�niej nieodpornego na czar Ayli.
Joharran zauwa�y�, �e ogier drepcze nerwowo w miejscu i macha �bem w stron� Jondalara. Uwa�nie przyjrza� si� wilkowi.
- M�j brat powiada, �e trzeba b�dzie przygotowa�... hmm... mieszkanie dla tych zwierz�t. I to gdzie� blisko, jak s�dz�. - Byle nie zbyt blisko, doda� w duchu.
- Koniom wystarczy kawa�ek ��ki w pobli�u wodopoju, ale musimy ostrzec waszych ludzi, �eby nie pr�bowali podchodzi� do nich zbyt blisko, chyba �e w towarzystwie Jondalara lub moim. Whinney i Zawodnik b�d� niespokojni, p�ki nie przyzwyczaj� si� do nowych twarzy - powiedzia�a Ayla.
W takim razie nie widz� problemu - rzek� Joharran, k�tem oka dostrzegaj�c nerwowe ruchy ogona Whinney. - Mog� zosta� tutaj, je�eli wystarczy im ta ma�a dolinka.
Wystarczy - zapewni� go Jondalar. - Chocia� mogliby�my odprowadzi� konie nieco dalej w g�r� rzeki, na ubocze.
Wilk przyzwyczai� si� do spania blisko mnie - ci�gn�a Ayla. Nie umkn�o jej uwagi, �e Joharran lekko zmarszczy� brwi. - Jest bardzo opieku�czy i mo�e sprawia� k�opoty, je�li nie pozwolimy mu na to.
Teraz, gdy czo�o zmartwionego przyw�dcy pokry�o si� zmarszczkami, doskonale widzia�a jego podobie�stwo do brata i z trudem powstrzyma�a u�miech. Joharran mia� powa�ny problem; to nie by� odpowiedni moment na �arty, nawet je�li jego twarz wywo�ywa�a tak ciep�e skojarzenia z Jondalarem.
Jondalar tak�e dostrzeg� trosk� brata.
- Moim zdaniem to najlepsza chwila, by przedstawi� Joharrana Wilkowi - rzek� z namys�em.
Strach rozszerzy� oczy przyw�dcy, lecz nim m�czyzna zd��y� zaprotestowa�, Ayla chwyci�a jego d�o� i przykucn�a obok mi�so�ernego przyjaciela. Obj�a ramieniem pot�ny kark wilka, aby uciszy� przybieraj�cy na sile warkot. Nawet ona wyczuwa�a strach Joharrana; nie mia�a wi�c w�tpliwo�ci, �e czuje go tak�e Wilk.
- Najpierw pozw�l mu pow�cha� swoj� r�k� - powiedzia�a spokojnie. - Dla Wilka b�dzie to oficjalna prezentacja. - Drapie�ca wiedzia� ju� z do�wiadczenia, �e dla Ayli jest rzecz� niezwykle wa�n�, by do stada ludzi, kt�rych akceptowa�, przyjmowa� wszystkie przedstawiane mu w ten spos�b osoby. Nie podoba� mu si� zapach strachu, ale pokornie obw�cha� d�o� m�czyzny, tym samym zawieraj�c z nim znajomo��.
- Dotyka�e� kiedy� sier�ci �ywego wilka, Joharranie? - spyta�a Ayla, spogl�daj�c w g�r�, prosto w oczy przyw�dcy. - Zauwa�, �e jest do�� szorstka - kontynuowa�a, ostro�nie k�ad�c jego r�k� na spl�tanej sier�ci porastaj�cej szyj� zwierz�cia. - Jeszcze nie sko�czy� linie� i sw�dzi go sk�ra, dlatego ostatnio uwielbia, kiedy drapie si� go mi�dzy uszami - doda�a, pokazuj�c m�czy�nie, co ma czyni�.
Joharran dotkn�� futra, jednak to nie szorstko�� w�osa, ale ciep�o bij�ce od sk�ry u�wiadomi�o mu w pe�ni, �e naprawd� ma przed sob� �ywego wilka! Wilka, kt�ry, jak si� zdawa�o, nie mia� nic przeciwko temu, by go dotykano.
Ayla zauwa�y�a, �e d�o� przyw�dcy nie jest ju� taka sztywna i �e nie�mia�o pr�buje on masowa� miejsce, kt�re wskaza�a.
- Pozw�l mu znowu pow�cha� swoj� r�k�.
Joharran zbli�y� d�o� do nosa Wilka i tym razem jego oczy rozszerzy�o jeszcze wi�ksze zdumienie.
- Poliza� mnie! - zawo�a� cicho, nie wiedz�c do ko�ca, czy fakt ten zapowiada co� dobrego, czy te� wr�cz przeciwnie. Uspokoi� si� nieco, gdy zobaczy�, �e zwierz li�e teraz twarz Ayli, wielce zadowolonej z tego dowodu za�y�o�ci.
Tak, Wilku, by�e� grzeczny - powiedzia�a, u�miechaj�c si�, tul�c czworonoga i mierzwi�c przyja�nie jego sier��.
Po chwili wsta�a i lekko klepn�a si� d�o�mi w barki. Wilk natychmiast stan�� na tylnych �apach, przednie opieraj�c dok�adnie w tym miejscu, kt�re mu wskaza�a. Ayla ods�oni�a gard�o, a drapie�nik poliza� je, po czym z wielk� delikatno�ci� uj�� w z�by ca�y jej podbr�dek, warcz�c z cicha.
Jondalar zauwa�y�, �e Joharran i pozostali na moment znieruchomieli z wra�enia. Zda� sobie spraw�, jak bardzo przera�aj�cy musi by� ten pokaz wilczej sympatii w oczach ludzi, kt�rzy nie rozumieli jego sensu. Brat spojrza� na niego ze zdumieniem zmieszanym z obaw�.
- Co on jej robi?
- Jeste� pewien, �e nic z�ego si� nie stanie? - spyta�a niemal r�wnocze�nie Folara.
Nie mog�a ju� usta� w miejscu; pozostali cz�onkowie delegacji tak�e nerwowo przest�powali z nogi na nog�.
Jondalar u�miechn�� si� pogodnie.
- Ale� oczywi�cie. Ayli nic si� nie stanie. On j� kocha i nigdy nie zrobi�by jej krzywdy. W taki spos�b wilki okazuj� swoj� mi�o��. Min�o sporo czasu, zanim si� do tego przyzwyczai�em, a przecie� znam Wilka r�wnie d�ugo jak Ayla - odk�d przynios�a go do obozu jako ma�e kosmate szczeni�.
- Ale on ju� nie jest szczeniakiem! To doros�y wilk! Najwi�kszy, jakiego w �yciu widzia�em! - zawo�a� Joharran. - M�g�by rozszarpa� jej gard�o!
To prawda, zrobi�by to z �atwo�ci�. Widzia�em nawet, jak rozrywa� k�ami gard�o pewnej kobiety... kobiety, kt�ra pr�bowa�a zabi� Ayl� - odrzek� Jondalar. - Wilk zawsze broni swojej pani.
Przygl�daj�cy si� niecodziennej scenie Zelandonii wydali z siebie ch�ralne westchnienie ulgi, gdy wilk opad� na cztery �apy i pos�usznie stan�� u boku Ayli, z otwartym pyskiem i zwisaj�cym na bok j�zorem, szczerz�c wielkie z�by. Jondalar zwyk� by� na w�asny u�ytek okre�la� ow� "min�" mianem "wilczego u�miechu". I rzeczywi�cie, zwierz sprawia� wra�enie zadowolonego z siebie.
- Czy on to robi przy ka�dej okazji? - spyta�a niepewnie Folara. - I... z ka�dym?
- Nie - odpar� Jondalar. - Tylko z Ayl� i od czasu do czasu ze mn�, ale jedynie wtedy, kiedy jest wyj�tkowo szcz�liwy i pozwolimy mu na to. Jest dobrze wychowany, nie zrobi nikomu krzywdy... chyba �e Ayla znajdzie si� w niebezpiecze�stwie.
- A co z dzie�mi? - indagowa�a Folara. - Wilki cz�sto atakuj� najs�absze i najm�odsze zwierz�ta.
Wzmianka o dzieciach pog��bi�a trosk� maluj�c� si� na twarzach najbli�ej stoj�cych Zelandonii.
- Wilk uwielbia dzieci - odpowiedzia�a szybko Ayla - i jest wobec nich bardzo opieku�czy. Szczeg�lnie wobec tych najs�abszych i najm�odszych. Wychowywa� si� razem z dzie�mi w Obozie Lwa.
- By� tam pewien bardzo, bardzo s�aby i chorowity ch�opiec, kt�ry nale�a� do Ogniska Lwa - doda� Jondalar. - Szkoda, �eni� widzieli�cie, jak si� razem bawili. Wilk by� przy nim bardzo ostro�ny.
- To naprawd� niezwyk�e zwierz� - odezwa� si� inny m�czyzna. - Trudno uwierzy�, �e wilk mo�e zachowywa� si� w tak... niewilczy spos�b.
- Masz racj�, Solabanie - przyzna� Jondalar. - Rzeczywi�cie zachowuje si� w spos�b, kt�ry nam, ludziom, mo�e si� wydawa� niewilczy, ale gdyby�my sami byli wilkami, nie my�leliby�my tak. Nasz przyjaciel wychowa� si� mi�dzy lud�mi i zdaniem Ayli uwa�a ludzi za swoj� sfor�. Traktuje ich tak, jakby byli wilkami.
- Potrafi polowa�? - zainteresowa� si� m�czyzna, kt�rego Jondalar nazwa� Solabanem.
Tak - odrzek�a Ayla. - Czasami poluje sam, tylko dla siebie, a kiedy indziej pomaga nam w �owach.
- A sk�d wie, na kt�re zwierz�ta wolno mu polowa�, a na kt�re nie? - spyta�a Folara. - Nie rzuca si� przecie� na wasze konie.
Ayla u�miechn�a si� lekko.
- Konie te� nale�� do jego sfory. Zwr�� uwag�, �e nie boj� si� go ani troch�... Nie poluje tak�e na ludzi. Ale to jedyne wyj�tki - potrafi zabija� wszelkie inne zwierz�ta, chyba �e mu zabroni�.
Kiedy m�wisz "nie", zostawia w spokoju inne zwierz�ta? - spyta� z niedowierzaniem kolejny m�czyzna.
- Zgadza si�, Rushemarze - potwierdzi� Jondalar.
M�czyzna w zadziwieniu pokr�ci� g�ow�. Trudno by�o przyj�� za prawd� twierdzenie, �e ktokolwiek m�g� do tego stopnia kontrolowa� poczynania pot�nego czworono�nego �owcy.
- Co powiesz, Joharranie? - odezwa� si� po chwili Jondalar. - My�lisz, �e bezpiecznie b�dzie wprowadzi� do osady Ayl� i Wilka?
Przyw�dca zastanawia� si� przez moment, nim skin�� g�ow�.
- Je�li jednak dojdzie do nieprzyjemnych incydent�w...
- Nie dojdzie, Joharranie - zapewni� go stanowczo Jondalar, po czym zwr�ci� si� do Ayli: - Moja matka zaprosi�a nas do siebie. Folara nadal z ni� mieszka, ale ma swoje pomieszczenie, podobnie jak Marthona z Willamarem, kt�ry akurat wybra� si� z misj� handlow�. Matka zaoferowa�a nam centraln� cz�� mieszkaln�... Cho� oczywi�cie mo�emy zatrzyma� si� przy ognisku go�ci u Zelandoni, je�li wolisz.
- Z przyjemno�ci� zamieszkam u twojej matki, Jondalarze - odpowiedzia�a Ayla.
- �wietnie! Matka sugerowa�a te�, �eby�my zaczekali z najbardziej oficjalnymi powitaniami do czasu, a� rozgo�cimy si� na dobre. Zreszt� nie ma potrzeby przedstawiania mnie komukolwiek, a je�li chodzi o ciebie, to lepiej chyba b�dzie zaczeka� i zaprezentowa� ci� wszystkim mieszka�com osady jednocze�nie ni� ka�demu z osobna.
- Zamierzamy urz�dzi� dzi� wieczorem uczt� powitaln� - zdradzi�a Folara. - I by� mo�e wkr�tce potem jeszcze jedn�, dla wszystkich Jaski� z okolicy.
- Doceniam go�cinno�� twojej matki, Jondalarze. Rzeczywi�cie, �atwiej b�dzie spotka� si� ze wszystkimi naraz, ale wypada�oby, �eby� ju� teraz przedstawi� mnie tej m�odej kobiecie - przypomnia�a Ayla.
Folara u�miechn�a si� do niej.
- Naturalnie. W�a�nie zamierza�em - odpar� szybko Jondalar. - Aylo, oto moja siostra Folara, po�wi�cona przez Doni, z Dziewi�tej Jaskini Zelandonii, c�rka Marthony, by�ej przyw�dczyni Dziewi�tej Jaskini, zrodzona przy ognisku Willamara, W�drowca i Mistrza Handlu, siostra Joharrana, przyw�dcy Dziewi�tej Jaskini, siostra Jondalara...
- O tobie wie zapewne wszystko, Jondalarze, a ja s�ysza�am ju� jej imiona i tytu�y - przerwa�a mu Folara, zniecierpliwiona formalno�ciami, po czym wyci�gn�a r�ce ku Ayli. - W imieniu Doni, Wielkiej Matki Ziemi, witam ci�, Aylo z Mamutoi, przyjaci�ko koni i wilk�w.
Ludzie zgromadzeni na sk�panych w s�o�cu p�kach skalnych cofn�li si� szybko, gdy ujrzeli, �e kobieta i jej wilk ruszaj� �cie�k� ku g�rze wraz z Jondalarem i skromn� grup� witaj�cych. Nieliczni odwa�yli si� post�pi� o krok naprz�d; pozostali tylko wyci�gali szyje, pr�buj�c dostrzec co� zza ich plec�w. Kiedy wspinaczka dobieg�a ko�ca i Ayla stan�a na szczycie, spojrza�a po raz pierwszy na siedlisko Dziewi�tej Jaskini Zelandonii. Widok, kt�ry rozpostar� si� przed ni�, by� zaskakuj�cy.
Wprawdzie wiedzia�a od dawna, �e wyraz "Jaskinia" pojawiaj�cy si� w nazwie osady, z kt�rej wywodzi� si� Jondalar, nie odnosi� si� do samego miejsca, lecz do grupy ludzi, kt�rzy je zamieszkiwali, ale teraz przekona�a si�, i� miejsce owo w og�le nie by�o jaskini� w znanym jej rozumieniu tego s�owa. Tradycyjna jaskinia by�a bowiem ciemnym pomieszczeniem lub seri� kom�r ukrytych w stromym zboczu g�ry lub pod ziemi�. Tymczasem osada Zelandonii powsta�a pod abri - gigantycznym nawisem skalnym, b�d�cym cz�ci� wapiennego urwiska, zapewniaj�cym mieszka�com ochron� przed deszczem i �niegiem, a jednocze�nie dopuszczaj�cym mn�stwo �wiat�a dziennego.
Strome ska�y w tej okolicy by�y niegdy� fragmentami podmorskich r�wnin i uskok�w. Bogate w wap� szcz�tki skorupiak�w zamieszkuj�cych �w praocean odk�ada�y si� stopniowo na dnie i z czasem tworzy�y si� z nich pok�ady wapienia, z�o�one g��wnie z w�glanu wapnia. Z rozmaitych powod�w zdarza�y si� takie okresy, w kt�rych powstawa�y grube warstwy ska� twardszych, w innych wapie� pochodzenia organicznego by� bardziej mi�kki. Kiedy za� ruchy tektoniczne sprawi�y, �e dno morskie wypi�trzy�o si� i utworzy�o strome urwiska, proces erozji dotkn�� przede wszystkim tych mniej odpornych warstw - woda i wiatr wydr��y�y w ska�ach g��bokie nisze, oddzielone pok�adami twardszego wapienia.
I cho� urwiska pe�ne by�y normalnych jaski�, spotykanych powszechnie w pok�adach wapiennych, to te niezwyk�e, olbrzymie p�ki skalne zapewnia�y znacznie lepsze schronienie i ukryte w ich cieniu osady powstawa�y w tej okolicy ju� od wielu tysi�cy lat.
Jondalar poprowadzi� Ayl� ku starszej kobiecie, kt�r� widzia�a ju� z daleka, gdy sta�a jeszcze u pocz�tku �cie�ki. Wysoka i pe�na godno�ci niewiasta czeka�a cierpliwie na przybysz�w. Jej w�osy, bardziej szare ni� jasnobr�zowe, zaplecione w d�ugi warkocz, zosta�y misternie zwini�te w kok z ty�u g�owy. Bystre, szeroko otwarte oczy r�wnie� b�yszcza�y jasnym odcieniem szaro�ci.
Gdy stan�li przed ni�, Jondalar rozpocz�� ceremoni� formalnego powitania.
- Aylo, oto Marthona, by�a przyw�dczyni Dziewi�tej Jaskini Zelandonii, c�rka Jemary, zrodzona przy ognisku Rabanara, po�lubiona Willamarowi, Mistrzowi Handlu Dziewi�tej Jaskini, matka Joharrana, przyw�dcy Dziewi�tej Jaskini, matka Folary, po�wi�conej przez Doni, matka...
- M�czyzna chcia� powiedzie� "Thonolana", ale zreflektowa� si� i szybko doko�czy�: - ... Jondalara, W�drowca Kt�ry Powr�ci�. - Teraz partner Ayli zwr�ci� si� w stron� swej matki.
- Marthono, oto Ayla z Obozu Lwa Mamutoi, c�rka Ogniska Mamuta, wybrana przez Ducha Lwa Jaskiniowego, chroniona przez Ducha Nied�wiedzia Jaskiniowego.
Marthona wyci�gn�a przed siebie obie r�ce.
W imieniu Doni, Wielkiej Matki Ziemi, witam ci�, Aylo z Mamutoi.
- W imieniu Mut, Wielkiej Matki Wszystkich, pozdrawiam ci�, Marthono z Dziewi�tej Jaskini Zelandonii, matko Jondalara - odpowiedzia�a Ayla, podaj�c jej d�onie.
S�uchaj�c jej s��w, by�a przyw�dczyni zastanawia�a si� nad dziwnym akcentem, zauwa�aj�c jednocze�nie, jak dobrze m�oda kobieta pos�ugiwa�a si� mow� ludu Zelandonii. Wreszcie dosz�a do wniosku, �e musi to by� wp�yw lekkiej wady wymowy lub pos�ugiwania si� przez lata j�zykiem zupe�nie odmiennym, u�ywanym gdzie� w dalekich stronach �wiata. Marthona u�miechn�a si� serdecznie.
- Przeby�a� d�ug� drog�, Aylo, zostawiwszy za sob� wszystkich, kt�rych zna�a� i kocha�a�. Nie wydaje mi si�, �eby Jondalar powr�ci� kiedykolwiek w rodzinne strony, gdyby� tego nie uczyni�a. Dlatego jestem ci wdzi�czna i mam nadziej�, �e wkr�tce poczujesz si� u nas jak w domu. Zrobi� wszystko, �eby pom�c ci w osi�gni�ciu tego celu.
Ayla wyczuwa�a szczero�� intencji matki Jondalara. Takiej otwarto�ci nie mo�na udawa�; kobieta autentycznie radowa�a si� powrotem syna. Ayla poczu�a ogromn� ulg� i wzruszenie ciep�ym powitaniem ze strony Marthony.
- Niecierpliwie oczekiwa�am tego spotkania, odk�d Jondalar pierwszy raz wspomnia� mi o tobie... ale przyznaj�, �e troch� si� ba�am - odpowiedzia�a z r�wnie rozbrajaj�c� szczero�ci�.
- Nie mog� mie� o to pretensji. Sama nie czu�abym si� najlepiej, b�d�c teraz na twoim miejscu. Chod�cie, poka�� wam, gdzie mo�ecie po�o�y� swoje rzeczy. Na pewno jeste�cie zm�czeni i przyda wam si� odpoczynek przed wieczorn� uczt� powitaln� - rzek�a Marthona, odwracaj�c si�, by poprowadzi� go�ci pod skalny nawis.
W tej samej chwili Wilk zaczai skomle�, szczekn�� raz cicho, niczym rozochocony szczeniak, a nast�pnie wyci�gn�� si� na przednich �apach, zadzieraj�c ogon ku g�rze i wymachuj�c nim zabawnie.
- Co on wyrabia? - spyta� niespokojnie Jondalar. Zdziwiona Ayla spojrza�a na Wilka, ale on nie zamierza� zmienia� pozycji. Wreszcie u�miechn�a si� ze zrozumieniem.
- Zdaje si�, �e pr�buje zwr�ci� na siebie uwag� Marthony - powiedzia�a uspokajaj�co. - My�li, �e go nie zauwa�y�a, a bardzo chcia�by j� pozna�.
- Ja te� chcia�abym go pozna� - stwierdzi�a nieoczekiwanie Marthona.
- Nie boisz si� go! - zawo�a�a zaskoczona Ayla. - I on to wyczuwa.
- Obserwowa�am was i nie widz� powodu, �eby si� ba� - odrzek�a kobieta, wyci�gaj�c r�k� ku wilkowi.
Ten pow�cha� d�o�, poliza� j� i znowu zaskomla�.
- Chyba chce, �eby� go dotkn�a. Uwielbia, kiedy ludzie, kt�rych polubi�, okazuj� mu zainteresowanie.
- Lubisz takie pieszczoty, prawda? - spyta�a cicho Marthona, delikatnie g�aszcz�c czworonoga. - Wilk? Tak go nazwa�a�?
Tak. Wydawa�o mi si�, �e to najodpowiedniejsze imi� - wyja�ni�a Ayla.
- Nigdy dot�d nie widzia�em, �eby zaprzyja�ni� si� z kim� tak szybko - rzek� Jondalar, spogl�daj�c na matk� z niek�amanym podziwem.
- Ja te� nie - przyzna�a po chwili Ayla, obserwuj�c z przyjemno�ci� Marthon� i wilka. - Mo�e po prostu jest szcz�liwy, �e wreszcie spotka� kogo�, kto nie czuje przed nim l�ku?
Gdy weszli w cie� masywnej, wisz�cej ska�y, Ayla poczu�a natychmiastowy spadek temperatury. Drgn�a, czuj�c nag�y dreszcz strachu, i zadar�a g�ow� ku kamiennemu stropowi, wznosz�cemu si� uko�nie od skalnej podstawy ku niebu. Zastanawia�a si�, czy ta niezmierzona masa wapienia pewnego dnia nie pogrzebie pod sob� osady. Kiedy jej oczy przyzwyczai�y si� wreszcie do nieco przyt�umionego �wiat�a, rozejrza�a si� i musia�a przyzna� w duchu, �e nie tylko gro�ne pi�kno skalnego nawisu zas�ugiwa�o na jej podziw. Przestrze�, kt�ra zawiera�a si� pod nim, by�a rozleg�a; znacznie wi�ksza ni� wydawa�o si� na pierwszy rzut oka.
Ayla widzia�a ju� podobne nisze w pobli�u brzeg�w rzeki, wzd�u� kt�rej w�drowali przez krain� Zelandonii - niekt�re wygl�da�y na zamieszkane, ale �adna z nich nawet w przybli�eniu nie dor�wnywa�a rozmiarami tej, w kt�rej mieszkali pobratymcy Jondalara. Pot�na ska�a i ludna osada, kt�ra znalaz�a pod ni� schronienie, by�y znane w ca�ym regionie. Dziewi�ta Jaskinia by�a zdecydowanie najliczniejsz� spo�eczno�ci� spo�r�d wszystkich, kt�re okre�la�y si� mianem Zelandonii.
Przy wschodnim kra�cu os�oni�tej przed deszczem i �niegiem przestrzeni skupiono wzniesione ludzk� r�k� budo wie, niekt�re oparte o skaln� �cian�, inne wolno stoj�ce. Wiele z nich mia�o imponuj�ce rozmiary, a wszystkie wybudowano po cz�ci z kamienia i drewnianych ram obci�gni�tych sk�rami. Owe sk�ry ozdobiono przepi�knymi rysunkami zwierz�t i najrozmaitszych abstrakcyjnych symboli, wype�nionymi czarnym, czerwonym, ��tym i br�zowym barwnikiem. Budowle ustawiono w �uk otwarty ku zachodowi, tak �e po�rodku niszy utworzy�a si� rozleg�a, otwarta przestrze�, pe�na zaj�tych czym� ludzi i przer�nych przedmiot�w.
Ayla wyt�y�a wzrok i to, co przez chwil� wydawa�o jej si� chaotyczn� mieszanin� rzeczy i ludzi, zmieni�o si� powoli w logiczny uk�ad wydzielonych miejsc, w kt�rych wykonywano �ci�le okre�lone zadania, cz�sto rozlokowanych po s�siedzku, je�li owe zadania mia�y ze sob� co� wsp�lnego. Przelotne wra�enie chaosu wywo�a� fakt, �e t�um ludzi wykonywa� tyle czynno�ci jednocze�nie.
Ujrza�a wyprawiane sk�ry rozwieszone na ramach i d�ugie drzewce w��czni, kt�re poddawano prostowaniu przez roz�o�enie na specjalnej poprzeczce, wspartej o dwa pionowe s�upki. Inny k�t wype�nia�y plecione koszyki w r�nych fazach wyko�czenia, natomiast mi�dzy ko�cianymi palikami suszy�y si� rozci�gni�te rzemienie. K��by lin zwisa�y z ko�k�w wbitych w poprzeczne belki ponad nie doko�czonymi sieciami, kt�re rozci�gni�to na drewnianych rusztowaniach. Sk�ry, farbowane na wiele kolor�w, nie wy��czaj�c licznych odcieni czerwieni, le�a�y poci�te na stosowne cz�ci, obok za� wisia�y niemal uko�czone ubrania.
Ayla rozpozna�a wi�kszo�� rzemios�, kt�rymi trudnili si� mieszka�cy osady, lecz w pobli�u stanowiska, przy kt�rym szyto stroje, jej uwag� przyku�o co�, czego nie widzia�a nigdy przedtem. Na drewnianej ramie rozpi�to pionowo