Clancy Tom - Dekret t.3
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Clancy Tom - Dekret t.3 |
Rozszerzenie: |
Clancy Tom - Dekret t.3 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Clancy Tom - Dekret t.3 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Clancy Tom - Dekret t.3 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Clancy Tom - Dekret t.3 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Tom Clancy
Dekret
Tom trzeci
Przekład: Krzysztof Wawrzyniak
Data wydania: 1999
Data wydania oryginalnego: 1997
Tytuł oryginału: Executive Orders
Spis treści
Strona 3
42 Predator i ofiara
43 Odwrót
44 Wylęg
45 Potwierdzenie
46 Wybuch
47 Przypadek Zerowy
48 Krwotok
49 Czas reakcji
50 Raport specjalny
Strona 4
51 Dochodzenie
52 Coś interesującego
Strona 5
53 SOW
54 Przyjaciele i sąsiedzi
Strona 6
55 Otwarcie
56 Zajęcie pozycji
57 Nocne przejście
58 W świetle dnia
59 Zasady wejścia do walki
60 SUMTER
Strona 7
61 Rajd Griersona
62 Gotowi i naprzód!
Strona 8
63 Doktryna Ryana
Epilog. Pokój Prasowy
42
Strona 9
Predator i ofiara
CIA miała oczywiście własne laboratorium fotograficzne. Film nakręcony przez Domingo Chaveza z
okna samolotu został opisany niemal dokładnie tak jak w normalnym cywilnym zakładzie, a potem
wywołany przy użyciu standardowego ekwipunku. Jednak w tym momencie zakończyły się działania
rutynowe. Gruboziarnisty film ASA-120 dał bardzo marny obraz, którego w żaden sposób nie można
było przekazać ludziom z siódmego piętra. Pracownicy laboratorium dobrze wiedzieli o redukcjach
personelu, a w tej profesji, podobnie jak w każdej innej, ten najpewniej unikał zwolnienia, kto
okazywał się niezastąpiony. Dlatego rolka wywołanego filmu została poddana obróbce
komputerowej. Każdej klatce wystarczyło poświęcić trzy minuty, aby zdjęcia stały się tak wyraźne,
jak gdyby wykonał je wysokiej klasy specjalista w atelier przy użyciu Hasselblada. Nie minęła
godzina od dostarczenia filmu, a gotowe już były błyszczące zdjęcia formatu 8x10, na których widać
było ajatollaha Mahmuda Hadżi Darjaeiego opuszczającego samolot, uchwycony tak wyraźnie, jak
gdyby chodziło o wizerunek do prospektu reklamowego linii lotniczych. Umieszczony w kopercie
film powędrował do specjalnego archiwum. Same zdjęcia zachowane zostały w formie cyfrowej,
wszystkie zaś ich dane identyfikacyjne — dzień i godzina wykonania, miejsce, fotograf, temat —
zasiliły odpowiednie bazy danych, dostępne dla ewentualnych zainteresowanych. Laborant od dawna
przestał się dziwić temu, co widniało na wywoływanych zdjęciach, chociaż czasami powszechnie
znane postacie utrwalone były w pozycjach nigdy nie oglądanych w wiadomościach TV. Jednak nie
ten; z tego, co słyszał, Darjaei nie interesował się ani dziewczynami, ani chłopakami, za
potwierdzenie czego można było uznać surowy wyraz jego twarzy. Trudno mu było natomiast
odmówić gustu, jeśli chodzi o samoloty... Ten wyglądał na G-IV. Ciekawe, litery i cyfry na
stateczniku pionowym przypominały kod szwajcarski, chociaż...
Zdjęcia powędrowały na górę, ale jeden zestaw został odłożony do zupełnie odmiennej analizy.
Dokładnie przyjrzą im się lekarze. Niektóre choroby dają charakterystyczne zewnętrzne symptomy, a
Firma zawsze interesowała się zdrowiem przywódców państw.
— Sekretarz stanu Adler wylatuje dziś rano do Pekinu — oznajmił dziennikarzom Ryan.
Arnie nieustannie powtarzał, że jakkolwiek nieprzyjemne mogą być te publiczne wystąpienia,
politycznie ma wielkie znaczenie to, aby telewizja pokazywała go w trakcie pełnienia prezydenckich
funkcji, gdyż to oznaczało bardziej skuteczne działanie. Jack przypominał sobie konsekwentnie
egzekwowaną opinię matki, że dentystę odwiedzać trzeba dwa razy do roku, a także lęk, jaki zapach
gabinetu budził w dzieciach. Teraz podobnie zaczynał nienawidzić atmosfery tego pomieszczenia.
Ściany były porysowane, niektóre okna przeciekały, a w ogóle ta część Zachodniego Skrzydła
Białego Domu była równie schludna i zadbana, jak szatnia w liceum, czego widzowie nie mogli
spostrzec na podstawie obrazu telewizyjnego. Chociaż stąd było blisko do jego gabinetu, mało kto
troszczył się o solidne posprzątanie sali konferencyjnej.
Współpracownicy prezydenta utrzymywali, że dziennikarze sami są takimi niechlujami, że nie ma to
większego znaczenia. Wyglądało zresztą, że istotnie im to nie przeszkadza.
— Czy dowiemy się czegoś więcej o niedawnym incydencie z Airbusem?
Strona 10
— Ustalono ostateczną liczbę ofiar. Odnaleziono zapis danych...
— Czy uzyskamy dostęp do czarnej skrzynki?
Dlaczego „czarną” nazywają skrzynkę, która jest naprawdę pomarańczowa? —
zastanawiał się Jack, chociaż przypuszczał, że nigdy nie znajdzie sensownej odpowiedzi na to
pytanie.
— Poprosiliśmy o to, a rząd Republiki Chińskiej zadeklarował gotowość pełnej współpracy. Nie
było to konieczne, gdyż samolot zarejestrowany jest w Stanach Zjednoczonych, a wyprodukowany
został w Europie, doceniamy jednak chęci i dobrą wolę. Mogę dodać, iż życie żadnego z
Amerykanów, którzy przeżyli katastrofę nie jest zagrożone, chociaż niektóre z obrażeń są poważne.
— Kto zestrzelił samolot? — spytał inny z reporterów.
— Nadal analizujemy dane i...
— Panie prezydencie, w pobliżu miejsca incydentu znajdowały się dwie jednostki typu Aegis
Marynarki, więc powinien pan dość dobrze się orientować, co tam zaszło.
Facet odrobił pracę domową.
— Nie chciałbym nic więcej mówić na ten temat. Sekretarz Adler postawi sprawę incydentu podczas
rozmów z obydwiema stronami. Przede wszystkim chcemy być pewni, że nie będzie już dalszych
ofiar.
— Panie prezydencie, chciałbym powrócić do mojego pytania. Musi pan wiedzieć więcej, niż nam
pan mówi. W efekcie tego tragicznego wydarzenia zginęło czternastu obywateli amerykańskich i
naród ma prawo otrzymać informacje.
Okropne było to, że facet miał rację, a jeszcze gorsze to, że Ryan musiał robić uniki.
— Nie wiemy jeszcze dokładnie, co się naprawdę wydarzyło. Do czasu, gdy będę dysponował taką
wiedzą, nie wolno mi zajmować żadnego jednoznacznego stanowiska.
Z filozoficznego punktu widzenia, miał rację. Wiedział, kto odpalił rakietę, nie wiedział
jednak, dlaczego. Wczoraj słusznie na to zwrócił uwagę Adler, doradzając dalsze utrzymywanie
tajemnicy.
— Sekretarz stanu Adler powrócił wczoraj z jakiejś podróży. Dlaczego jej cel trzymany jest w
tajemnicy?
Plumber drążył kwestię podniesioną poprzedniego dnia. Zabiję w końcu Arnie’ego za to, że mnie
nieustannie tak wystawia.
Strona 11
— John, sekretarz przeprowadzał bardzo ważne konsultacje i to wszystko, co mogę powiedzieć na
ten temat.
— Czy był na Bliskim Wschodzie?
— Następne pytanie, proszę?
— Panie prezydencie, Pentagon oznajmił, że lotniskowiec „Eisenhower” skierował się na Morze
Południowochińskie. Czy to pan wydał rozkaz?
— Tak. Uważamy, że sytuacja wymaga bacznej uwagi z naszej strony, gdyż z regionem tym wiążą się
nasze żywotne interesy. Podkreślam, że nie zajmujemy stanowiska w toczącym się konflikcie, a
chcemy jedynie chronić swe interesy.
— Czy nasz lotniskowiec znajdzie się tam, aby ochłodzić atmosferę, czy też ją podgrzać?
— To chyba oczywiste, że nie chcemy zaogniać sytuacji, lecz ją polepszyć. Dla obu stron korzystne
będzie cofnięcie się o krok i zastanowienie nad swymi posunięciami. Zginęli ludzie, a w ich liczbie
znaleźli się Amerykanie. To sprawia, że nie możemy pozostać jedynie biernymi obserwatorami.
Obowiązkiem rządu i sił zbrojnych jest ochrona amerykańskich interesów i obrona życia
amerykańskich obywateli. Nasze jednostki, które zdążają w tamtą stronę, będą obserwowały
zdarzenia i przeprowadzały rutynowe zajęcia szkoleniowe. To wszystko.
Żeng Han San spojrzał na zegarek i uznał, że to dobry koniec pracowitego dnia: patrzeć jak
amerykański prezydent robi dokładnie to, czego się po nim spodziewał. Chiny wypełniły
przyrzeczenie dane temu barbarzyńcy Darjaeiemu. Na Oceanie Indyjskim po raz pierwszy od
dwudziestu lat nie było amerykańskiego lotniskowca. Amerykański minister spraw zagranicznych
wyleci z Waszyngtonu za jakieś dwie godziny. Osiemnaście godzin podróży do Pekinu, potem
wymiana frazesów, ale trochę innych od tych oczekiwanych. Zobaczymy, do jakich ustępstw uda się
zmusić Amerykę i to marionetkowe państewko tajwańskie. Może do kilku całkiem sporych, skoro
Stany Zjednoczone będą musiały zwrócić twarz w inną stronę...
Adler był u siebie w gabinecie. Spakowane torby znalazły się już w samochodzie, którym uda się do
Białego Domu, skąd helikopter zabierze go do bazy Andrews, gdy tylko pożegna się z prezydentem i
wygłosi krótkie oświadczenie, równie beztreściowe jak płatki owsiane. Nieco dramatyczny wyjazd
dobrze będzie wyglądał na ekranach telewizyjnych, jego podróży przyda znamion powagi, a jeśli
nawet spowoduje kilka więcej zmarszczek na garniturze, na pokładzie samolotu będzie czekało także
i żelazko.
— Co wiemy? — spytał podsekretarza stanu Rutledge’a.
— Pocisk został wystrzelony przez samolot ChRL, co wyraźnie wynika z taśm dostarczonych przez
Marynarkę. Nie wiemy, dlaczego tak się stało, ale admirał Jackson jest przekonany, że nie mógł to
być przypadek.
— Jak poszło w Teheranie? — spytał jeden z asystentów.
Strona 12
— Trudno powiedzieć — odparł Adler. — Swoje obserwacje spisałem podczas lotu i przesłałem
faksem.
Także Adler znajdował się pod presją czasu i nie miał chwili, by dłużej zastanowić się nad swym
spotkaniem z Darjaeim.
— Musimy się z nimi zapoznać, jeśli mamy być w czymś przydatni przy opracowywaniu SOW —
powiedział Rutledge.
Ten dokument był mu bardzo potrzebny. Przy jego użyciu Ed Kealty będzie mógł
wykazać, że Ryan ciągle stosował stare sztuczki tajniackie, a w dodatku wciągał w to Scotta Adlera.
Gdzieś tutaj krył się klucz do skompromitowania Ryana. Robił sprytne uniki, zręcznie ripostował,
wszystko zapewne dzięki trenerskiej opiece Arnie’ego van Damma, ale po wczorajszej gafie w
sprawie Chin zatrząsł się cały budynek. Podobnie jak wielu ludzi z Departamentu Stanu, Rutledge
wolałby odpuścić Tajwan i nawiązać normalne stosunki z najmłodszym supermocarstwem
światowym.
— Cliff, nie wszystko naraz.
Powrócili do kwestii chińskiej. Wszyscy uznali, że na kilka dni problemy związane ze ZRI schodzą
na drugi plan.
— Czy Biały Dom chciałby coś zmienić w dotychczasowej chińskiej polityce? — spytał
Rutledge.
Adler pokręcił głową.
— Nie, prezydent jest z pewnością bardziej praktykiem niż dyplomatą; rzeczywiście, nie powinien
był nazywać Chinami Republiki Chińskiej, z drugiej jednak strony, może dało to trochę do myślenia
tym facetom w Pekinie, więc nie jestem pewien, czy to było takie najgorsze. Muszą zrozumieć, że nie
można bezkarnie zabijać Amerykanów. Przekroczyli pewną granicę i muszę im dokładnie
uzmysłowić, że my tę granicę traktujemy bardzo poważnie.
— Zawsze będą jakieś wypadki — mruknął ktoś.
— Marynarka powiada, że nie był to wypadek.
— Panie sekretarzu — obruszył się Rutledge. — Po jakiego diabła Chińczycy mieliby to robić?
— To właśnie musimy ustalić. Admirał Jackson bardzo dobrze skomentował tę sytuację.
Jeśli jesteś policjantem i masz przed sobą uzbrojonego bandziora, to czy będziesz strzelał do starszej
pani na końcu ulicy?
— To by potwierdzało tezę o wypadku — obstawał przy swoim Rutledge.
Strona 13
— Cliff, są wypadki i wypadki. Tutaj zginęli Amerykanie i nie wiem, czy trzeba komukolwiek w tym
pokoju przypominać, że naszym obowiązkiem jest potraktować tę sprawę jak najpoważniej.
Była to reprymenda, której się nie spodziewali. Swoją drogą, co działo się z Adlerem?
Zadaniem Departamentu Stanu było zabiegać o pokój, łagodzić konflikty, w których ludzie mogli
ginąć tysiącami, a wypadki były tylko wypadkami. Owszem, czasami tragicznymi, ale równie
niemożliwymi do całkowitego uniknięcia jak rak czy zawał serca. Państwo nie mogło koncentrować
się na drobiazgach.
— Dziękuję, panie prezydencie.
Ryan opuścił podium, raz jeszcze wymknąwszy się dziennikarskim mackom. Spojrzał na zegarek.
Niech to diabli. Znowu nie udało się wyprawić dzieci do szkoły ani pocałować Cathy na pożegnanie.
Ciekawe, gdzie w konstytucji było zapisane, że prezydent USA, z chwilą objęcia swego urzędu,
przestaje być normalnym człowiekiem?
W gabinecie przejrzał dzienny rozkład zajęć. Za godzinę zjawi się Adler przed wyjazdem do Chin. O
dziesiątej Winston, aby przedyskutować zmiany w znajdującym się przez ulicę Departamencie
Skarbu. O jedenastej omówienie z Arnie’em i Callie wystąpień w przyszłym tygodniu. Obiad z
Tonym Bretano. A po obiedzie z kim to spotkanie? Drużyna Mighty Ducks?
Ryan pokręcił głową. Zdobyli Puchar Stanleya, okazja do wspólnej fotografii. Hmmm. Jack
uśmiechnął się pod nosem. To powinien załatwić Ed Foley, który był fanatykiem hokeja...
— Spóźniłeś się — powiedział Don Russell, kiedy Pat O’Day pomagał wysiąść Megan.
Inspektor FBI przeszedł obok niego, podał Megan płaszczyk i kocyk, potem się odwrócił.
— W nocy była awaria światła i budzik się zresetował.
— Dzień pełen zajęć?
Pat pokręcił głową.
— Biurowa robota. Muszę zamknąć kilka spraw, wiesz, jak to jest.
Obydwaj wiedzieli. Najczęściej chodziło o sporządzanie i komentowanie raportów, zajęcia czysto
urzędnicze, które w przypadku delikatnych spraw musieli wykonywać zaufani agenci.
— Słyszałem, że chciałbyś się spróbować — powiedział Russell.
— Podobno jesteś dobry.
— Chyba rzeczywiście niezły — przyznał agent.
Strona 14
— Ja też staram się trafiać w tarczę.
— Lubisz SigSauera?
Agent FBI pokręcił głową.
— Smith 1076.
— Dziesięć milimetrów.
— Robi większe dziury — zauważył O’Day.
— Mówiąc szczerze, dziewiątka zawsze mi wystarczała — powiedział Russell i obaj się roześmieli.
— Robimy zakład? — spytał agent FBI.
— Ostatni raz zakładałem się w liceum. Trzeba ustalić stawkę.
— Coś poważnego — podsunął O’Day.
— Skrzynka Samuela Adamsa? — rzucił Russell.
— To brzmi poważnie — zgodził się inspektor.
— Co powiesz na Beltsville? — Była to strzelnica Akademii Tajnych Służb. — Na wolnym
powietrzu. Pod dachem to zawsze trochę sztuczne.
— Klasyczne zawody strzeleckie?
— Nie robiłem tego od lat. Moi szefowie wolą figurki.
— Jutro?
Dobra rozrywka sobotnia.
— Trochę krótki termin. Muszę sprawdzić, dam ci znać po południu.
— Umowa stoi, Don. I niech wygra lepszy. Podali sobie dłonie.
— Z pewnością wygra lepszy, Pat.
Obaj wiedzieli, kto okaże się lepszy, chociaż jeden z nich musiał się mylić. Obaj wiedzieli także, że
tego drugiego chcieliby mieć jako ubezpieczenie i że piwo po zawodach będzie dobrze smakować,
niezależnie od wyniku.
Dostępne na rynku cywilnym karabiny nie mogły strzelać ogniem ciągłym. Sprawny rusznikarz
potrafiłby temu zaradzić, ale uśpiony agent nie posiadał takich umiejętności.
Strona 15
Gwiazdor i jego ludzie nie bardzo się tym przejęli. Byli strzelcami wyborowymi i wiedzieli, że jeśli
nie masz naprzeciw całej armii, z broni maszynowej ważne są trzy pierwsze pociski z serii, potem
dziurawisz niebo zamiast przeciwnika, który w tym czasie może trafić w ciebie. Nie będzie czasu ani
miejsca na następną serię, ale byli obeznani z bronią, chińską wersją rosyjskiego Kałasznikowa.
Naboje pośrednie kalibru 7,62 mm, po trzydzieści w jednym magazynku.
Połączyli je po dwa, owijając taśmą, dla sprawdzenia kilkakrotnie wkładając i wyjmując z gniazda
magazynku. Kiedy upewnili się co do broni, zajęli się samą akcją. Każdy znał swoje miejsce i swoje
zadanie. Każdy wiedział też, na jakie niebezpieczeństwo się naraża, ale nad tym wiele nie myśleli.
Gwiazdor widział, że nie bardzo się zastanawiają nad charakterem zadania.
Przez lata funkcjonowania w ruchu terrorystycznym do tego stopnia wygasły w nich ludzkie uczucia,
że, chociaż dla większości była to pierwsza prawdziwa akcja, myśleli tylko o tym, jak się w niej
spiszą. Jak wypadnie ona sama, to było już mniej istotne.
— Poruszą bardzo wiele tematów — powiedział Adler.
— Tak myślisz? — spytał Jack.
— Idę o zakład. Klauzula najwyższego uprzywilejowania, prawa autorskie, co tylko zechcesz.
Prezydent się skrzywił. Wydawało mu się obrzydliwe to, że problem ochrony praw autorskich
Barbary Streisand i jej ostatniej płyty, może być traktowany na równi z rozmyślnym mordowaniem
ludzi, ale...
— Tak, tak, Jack. Oni inaczej podchodzą do tych spraw niż my.
— Czytasz w moich myślach?
— Nie zapominaj, że jestem dyplomatą. Myślisz, że zważam tylko na to, co ludzie mówią głośno?
Uwierz mi, w ten sposób nigdy niczego nie wynegocjowalibyśmy. To jak długa rozgrywka karciana
przy niskich stawkach; nudna, a zarazem wymagająca ciągłej uwagi.
— Myślałem o tych, którzy zginęli...
— Także i ja o nich myślę — zapewnił sekretarz stanu. — Nie można jednak tylko na tym się
skoncentrować, gdyż dla ludzi Wschodu jest to oznaką słabości, ale z pewnością nie zapomnę o tym
aspekcie całej sprawy.
Ryan się obruszył.
— Powiedz mi, Scott, dlaczego to my mamy zawsze respektować swoistość ich kultury, a nie
odwrotnie? — spytał.
— Taka zawsze była postawa Departamentu Stanu.
Strona 16
— To nie jest żadna odpowiedź — upierał się Jack.
— Jeśli zbyt mocno będziemy podnosić sprawę zabitych, panie prezydencie, staniemy się swego
rodzaju zakładnikami. Druga strona nabierze wtedy pewności, że wystarczy zagrozić życiu kilku
ludzi, żeby wywrzeć na nas presję. W ten sposób zdobywają nad nami przewagę.
— Jeśli im na to pozwolimy. Jesteśmy potrzebni Chińczykom tak jak oni nam, a nawet bardziej, jeśli
pamiętać o ich ujemnym bilansie handlowym. Morderstwo to ostry argument, ale my także potrafimy
grać ostro. Zawsze się zastanawiałem, dlaczego nigdy tego nie robimy.
Sekretarz stanu poprawił okulary.
— Zasadniczo zgadzam się, sir, ale wymaga to starannego namysłu, a na to nie mamy w tej chwili
czasu. Mówi pan o zasadniczej zmianie w polityce amerykańskiej. Nie strzela się z biodra przy tak
poważnej sprawie.
— Jak wrócisz, trzeba będzie podczas weekendu spotkać się z kilkoma osobami i zobaczyć, jakie są
inne możliwości. To, co robimy, nie podoba mi się z przyczyn moralnych, ale także dlatego, że w ten
sposób stajemy się nieco za bardzo przewidywalni.
— Dlaczego?
— Bardzo dobrze, kiedy przestrzega się reguł gry, ale tylko wtedy, jeśli przestrzegają ich wszyscy
gracze. Stajemy się łatwym orzechem do zgryzienia, kiedy trzymamy się znanych wszystkim reguł,
które jednak nie obowiązują innych. Z drugiej strony, jeśli w odpowiedzi na naruszenie zasad,
postąpimy podobnie, wtedy druga strona ma nad czym myśleć. Zgoda, trzeba być przewidywalnym
dla przyjaciół, ale jeśli chodzi o wrogów, pewni powinni być tylko tego, że jeśli z nami zadrą,
skończy się to dla nich źle. Jak źle, to właśnie rzecz, o której my jedynie powinniśmy decydować.
— Całkiem słusznie, panie prezydencie. Bardzo dobry temat na weekendową rozmowę w Camp
David. — Umilkli, gdyż do lądowiska podchodził śmigłowiec. — Czas już na mnie. Ma pan gotowe
oświadczenie.
— Mhm. Dramatyczne jak prognoza pogody w słoneczny dzień.
— Na tym właśnie polega ta gra — pokiwał głową Adler, myśląc zarazem, ze tej śpiewki Jack dość
się już chyba nasłuchał, nic więc dziwnego, że denerwuje się na samą przygrywkę.
— Gdyby oni nie zmieniali reguł, także i ja bym się ich trzymał. Kiedy rzuca się piłkę facetowi z
dobrym uderzeniem, gra zaraz się robi ciekawsza.
Mam nadzieję, myślał sekretarz w drodze do helikoptera, że nie zawiodę jego nadziei i okażę się
facetem z dobrym uderzeniem.
Piętnaście minut później Ryan patrzył, jak śmigłowiec wzbija się w powietrze. Uścisnął
przed kamerami rękę Adlerowi, wygłosił przed kamerami krótkie oświadczenie, patrzył w kamery
Strona 17
wzrokiem poważnym i nieustępliwym. Na żywo nadawała to być może C-SPAN, ale chyba nikt
więcej. W dzień kiedy niewiele było informacji — a taki najczęściej był piątek w Waszyngtonie —
wydarzeniu być może zostanie poświęcone półtorej minuty w którychś z wieczornych wiadomości.
Raczej jednak nie. Piątek był dniem podsumowania wydarzeń całego tygodnia, zainteresowania się
jakąś osobą i jej poczynaniami, jeśli udało się to rozdąć do postaci samodzielnej wiadomości.
— Panie prezydencie!
Jack odwrócił się i zobaczył Kupca (tak ochrzciła go Tajna Służba), sekretarza skarbu, który zjawił
się kilka minut przed umówioną porą.
— Cześć, George.
— Wiesz, ten tunel, który idzie ode mnie do Białego Domu...
— No, co z nim?
— Zajrzałem dzisiaj rano, straszny bałagan. Masz coś przeciwko temu, żeby tam posprzątać? —
spytał Winston.
— George, to sprawa Tajnej Służby, a ty możesz im wydać polecenie, zapomniałeś?
— Nie, ale tunel kończy się u ciebie, więc wolałem zapytać. Dobra, zajmę się tym.
Pożyteczne rozwiązanie, na przykład kiedy pada.
— Jak projekt ustawy podatkowej? — spytał Jack, podchodząc do drzwi, które otworzył
przed nim agent. Takie zdarzenia ciągle wprawiały go w zakłopotanie; są rzeczy, które człowiek
powinien robić sam.
— W następnym tygodniu będziemy mieli gotowy model komputerowy. Tym razem wszystko musi
być naprawdę dopracowane bez zarzutu. Podatek proporcjonalny do dochodów, lżejszy dla biednych,
uczciwy wobec bogatych, a poza tym zagoniłem swoich ludzi do maksymalnych oszczędności na
administracji. Boże, Jack, jak ja niewiele o tym wiedziałem.
— O czym?
Minęli róg korytarza i skręcili do Gabinetu Owalnego.
— Myślałem, że jestem jedynym facetem, który wywala forsę na to, żeby obejść przepisy podatkowe.
A tymczasem wszyscy tak robią, to ogromny przemysł. Kupa ludzi straci zajęcie...
— A ja mam się z tego cieszyć, tak?
— Każdy bez trudu znajdzie uczciwą pracę, z wyjątkiem może prawników. A my zaoszczędzimy
podatnikom parę miliardów dolarów, dając im formularz podatkowy, który wypełni dzieciak z
Strona 18
czwartej klasy. Panie prezydencie, rządowi nie zależy przecież na tym, żeby ludzie musieli sobie
wynajmować rachmistrzów, prawda?
Ryan polecił sekretarce, aby wezwała Arnie’ego. Potrzebował kilku politycznych porad, jeśli chodzi
o wprowadzenie w życie planu George’a.
— Tak, generale?
— Prosił pan o informacje na temat grupy „Eisenhowera” — powiedział Jackson, podszedł do
wielkiej mapy ściennej i zerknął na pasek papieru. — Są tutaj, mają dobrą szybkość.
— Znienacka w kieszeni Robby’ego zaterkotał pager. Wyjął go, spojrzał na numer i zdumiony uniósł
brwi. — Przepraszam, czy mogę?
— Oczywiście.
Sekretarz Bretano wskazał telefon w drugim końcu pokoju. Jackson wystukał
pięciocyfrowy numer.
— J-3, słucham. Co? A gdzie są? W takim razie trzeba ich znaleźć, nieprawdaż, komandorze?
Właśnie. — Robby odłożył słuchawkę. — To Dowództwo Operacji Morskich.
Narodowe Biuro Rozpoznania informuje, że zniknęła gdzieś flota indyjska, to znaczy, mówiąc ściślej,
dwa lotniskowce z eskortą.
— Co to ma znaczyć, admirale?
Jackson powrócił do mapy i przeciągnął dłonią po niebieskiej płachcie na zachód od subkontynentu.
— Minęło trzydzieści sześć godzin od czasu, gdy ostatni raz je widzieliśmy. Powiedzmy, trzy godziny
na opuszczenie portu i uformowanie szyku... Dwadzieścia węzłów razy trzydzieści trzy, to daje
sześćset sześćdziesiąt mil morskich, czyli ponad tysiąc kilometrów. Połowa odległości od
macierzystego portu do Zatoki Adeńskiej. — Odwrócił się. — Panie sekretarzu, u nabrzeży nie ma
dwóch lotniskowców, dziewięciu okrętów osłony oraz grupy tankowców. Brak tankowców oznacza,
że planują dłuższy rejs. Wywiad nie uprzedzał nas o żadnym takim wydarzeniu.
Jak zwykle, dodał w duchu.
— Gdzie konkretnie są?
— W tym właśnie problem. Nie wiemy. W Diego Garcia stacjonuje kilka P-3 Orion, dwa wylecą na
rekonesans. Wydamy odpowiednie polecenia zwiadowi satelitarnemu. Trzeba powiadomić o
wszystkim Departament Stanu, może ambasada czegoś się dowie.
— Dobrze. Za kilka minut powiadomię prezydenta. Czy mamy się czego obawiać?
Strona 19
— Być może chodzi jedynie o rejs testowy po zakończeniu remontu? Jak pan pamięta, sprawiliśmy
im niedawno spore lanie.
— W każdym razie jedyne dwa lotniskowce na Oceanie Indyjskim nie należą do nas, tak?
— Tak, sir.
A nasz najbliższy lotniskowiec zmierza w przeciwnym kierunku. Dobrze że przynajmniej sekretarz
obrony zaczyna się niepokoić, pomyślał Jackson.
Adler wsiadł do dawnego Air Force One, starej, ale solidnej wersji czcigodnego 707-320B. Jego
delegacja składała się z ośmiu osób; obsługiwało ich pięciu stewardów Sił
Powietrznych. Spojrzał na zegarek, ocenił program lotu — paliwo mieli uzupełnić w bazie
Elmendorf na Alasce — i postanowił, że zdrzemnie się trochę podczas drugiego etapu. Szkoda,
pomyślał, że rząd, w przeciwieństwie do linii lotniczych, nie honoruje liczby wylatanych kilometrów.
Wtedy już do końca życia mógłby podróżować za darmo. Na razie zaczął przeglądać notatki z
Teheranu. Przymknął oczy, usiłując przypomnieć sobie każdy szczegół i każde wydarzenie, które
nastąpiło od przylotu do Mehrabadu do chwili wyjazdu. Co kilka minut otwierał oczy, powracał do
zapisków i robił uzupełniające komentarze. Przy odrobinie szczęścia zdąży przepisać je na maszynie
i wysłać faksem do Waszyngtonu.
— Ding, może otwiera się przed tobą droga jeszcze innej kariery — powiedziała Mary Pat, badając
zdjęcie przez szkło powiększające. — Wygląda jak okaz zdrowia.
— Sądzisz, że skurwysyństwo dobrze pływa na długowieczność? — spytał Clark.
— Musiał pracować dla pana, panie C — zażartował Chavez.
— I pomyśleć, że może będę musiał znosić takie uwagi przez następne trzydzieści lat.
— Ale jakich ślicznych wnuków się dochowasz, jefe. I na dodatek dwujęzycznych.
— Wracamy do roboty, dobrze? — ofuknęła ich Foley.
Piątek jeszcze się nie skończył.
To żadna przyjemność rozchorować się w samolocie. Może zjadł jakieś świństwo, a może coś złapał
na targach komputerowych w San Francisco, tyle ludzi tam się tłoczyło. Był
doświadczonym podróżnikiem i nigdzie nie ruszał się bez „podręcznej apteczki”. Obok maszynki do
golenia znalazł pastylki Tylenolu. Popił dwie szklaneczką wina i uznał, że trzeba spróbować się
zdrzemnąć. Jeśli będzie miał szczęście, to polepszy mu się do lądowania w Newark. Z
pewnością nie chciałby w takim stanie jechać do domu samochodem. Opuścił oparcie fotela, zgasił
Strona 20
światło i zamknął oczy.
Nadeszła pora. Wynajęte samochody wyjechały z farmy. Każdy kierowca znał drogę na miejsce akcji
i trasę odwrotu. W samochodach nie było żadnych map ani notatek; jedynym dokumentem związanym
z operacją były zdjęcia ofiary. Jeśli ktokolwiek z nich miał jakieś wątpliwości co do moralnego
aspektu porwania małego dziecka, nie dali tego po sobie poznać.
Broń, naładowana i zabezpieczona, spoczywała na wszelki wypadek na podłodze, przykryta kocami.
Wszyscy w garniturach i pod krawatami, tak że mijający ich w wozie patrolowym policjanci
zobaczyliby tylko trzech eleganckich mężczyzn, zapewne biznesmenów, w szykownych samochodach.
Członkowie grupy uważali to za śmieszne. Sądzili, że tylko próżność każe Gwiazdorowi
przywiązywać tak wielką wagę do wyglądu zewnętrznego.
Price przyglądała się przyjazdowi drużyny Mighty Ducks z niemałym rozbawieniem, chociaż nieraz
już przecież widziała, jak najpoważniejsi i najznakomitsi ludzie po znalezieniu się w tym miejscu,
zachowywali się jak dzieci. To, co dla niej i kolegów było tylko dekoracją i scenariuszem, dla
innych było atrybutami najwyższej władzy. Musiała też przyznać się sama przed sobą, że to tamci
mieli rację, a nie ona. Po odpowiedniej liczbie powtórek wszystko może spowszednieć, podczas gdy
nowy gość, który na każdą rzecz spogląda świeżym okiem, wiele może widzieć wyraźniej. Rangę tej
wizyty dodatkowo z pewnością podniosło w oczach zawodników to, że pod czujnym spojrzeniem
mundurowej jednostki Tajnej Służby musieli przejść przez bramkę wykrywacza metali. Mieli okazję
szybko rozejrzeć się po Białym Domu, gdyż przeciągało się spotkanie prezydenta z sekretarzem
obrony. Hokeiści z upominkami dla prezydenta w rękach — kijami, krążkami, bluzą z jego
nazwiskiem (przynieśli je dla wszystkich członków rodziny) — stłoczyli się przy Wschodnim
Wejściu, by potem rozglądać się na lewo i prawo po dekoracjach na białych ścianach, i najwyraźniej
to, co dla Andrei było normalnym miejscem pracy, dla nich jawiło się jako coś niezwykłego i
wspaniałego. Jakżeż wszystko zależy od punktu widzenia, pomyślała, podchodząc do Jeffa Ramana.
— Pojadę obejrzeć, jak zorganizowana jest ochrona Foremki.
— Słyszałem, że Don trochę narzekał. Coś poważnego w Białym Domu?
Pokręciła głową.
— Szef nie ma żadnych specjalnych planów. Callie Weston trochę się spóźni. Wymieniali jej licznik.
Poza tym wszystko jak zwykle.
— I bardzo dobrze — pokiwał głową Raman.
— Tutaj Price — powiedziała do mikrofonu. — Dajcie mi wolną drogę do Foremki.
— Zrozumiałem — padła odpowiedź ze stanowiska dowodzenia. Szefowa Oddziału opuściła Biały
Dom drzwiami, przez które weszła drużyna Mighty Ducks, i skręciła w lewo do swego Forda Crown
Victoria. Samochód wyglądał zupełnie zwyczajnie, ale był to tylko pozór.
Pod maską znajdował się najpotężniejszy z silników produkowanych seryjnie przez Forda. Na desce