3056
Szczegóły |
Tytuł |
3056 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
3056 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 3056 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
3056 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Henry Kuttner
Polisa ubezpieczeniowa na do�ywocie
Kiedy Denny Holt zg�osi� si� telefonicznie do centrali, czeka�o na
niego wezwanie. Denny nie przyj�� go z entuzjazmem. W taki deszczowy
wiecz�r jak dzi� o kurs by�o �atwo, a teraz b�dzie musia� jecha�.
zat�oczonymi ulicami a� do Columbus Circle.
- Te� co� - powiedzia� w s�uchawk�. - Dlaczego ja? Po�lijcie
kt�rego� z ch�opak�w; facet si� nie po�apie. Jestem w Village, a ze
�r�dmie�cia to kawa� drogi.
- On chce ciebie, Holt. Poda� twoje nazwisko i numer. Pewnie jaki�
tw�j przyjaciel. B�dzie pod pomnikiem... w czarnym p�aszczu i z lask�.
- Kto to taki?
- Sk�d mog� wiedzie�? Nie powiedzia�. Jed� ju�.
Holt niepocieszony odwiesi� s�uchawk� i wr�ci� do taks�wki. Woda
kapa�a mu z daszka czapki, deszcz zamazywa� szyb�. Poprzez zaciemnienie
widzia� rz�d s�abo o�wietlanych drzwi i s�ysza� szafy graj�ce. W taki
wiecz�r dobrze jest by� pod dachem, wi�c rozwa�a�, czy nie nale�a�oby
wpa�� do Piwnicy i strzeli� sobie �ytni�wki. Ech, co tam. Zmieni� bieg i
w ponurym nastroju ruszy� wzd�u� Greenwich Avenue.
W tych czasach trudno by�o nie potr�ci� przechodnia; mieszka�cy
Nowego Jorku nigdy zreszt� nie zwracali uwagi na �wiat�a, a wskutek
zaciemnienia ulice przekszta�ci�y si� w czarne, cieniste kaniony. Holt
wyje�d�a� ze �r�dmie�cia nie zwa�aj�c na wo�ania: "Taks�wka". Jezdnia
by�a wilgotna i �liska. A opony te� nie najlepsze.
Wilgotny ch��d przenika� do ko�ci. Stukot silnika nie dzia�a�
pocieszaj�co. Pewno niebawem gruchot zupe�nie si� rozleci. Potem - no
c�, o posad� dzi� �atwo, ale Holt odczuwa� awersj� do ci�kiej pracy.
Fabryki zbrojeniowe - mhm.
W zadumie okr��y� z wolna rondo Columbus wypatruj�c pasa�era. Oto i
on - jedyna sylwetka nieruchomo tkwi�ca na deszczu. Inni przechodnie
szybko przemykali przez jezdni�, wymijaj�c trolejbusy i samochody.
Holt przystan�� i otworzy� drzwiczki. Tamten si� zbli�y�. Mia�
lask�, lecz by� bez parasola i woda 1�ni�a na jego ciemnym p�aszczu.
Bezkszta�tny kapelusz z opuszczonym rondem os�ania� mu g�ow�, a bystre
ciemne oczy bacznie wpatrywa�y si� w Holta.
M�czyzna by� stary - zdumiewaj�co stary. Rysy twarzy gin�y pod
zmarszczkami i fa�dami obwis�ej ziemistej sk�ry.
- Dennis Holt? - spyta� chrapliwie.
- To ja, brachu. Wskakuj i osusz si� troch�. Starzec us�ucha�.
- Dok�d? - zapyta� Holt.
- Co? Jed�my przez park.
- Do Harlemu?
- No... tak, tak.
Wzruszywszy ramionami Holt skr�ci� w stron� Central Parku. Wariat. I
na oczy go przedtem nie widzia�. W lusterku obrzuci� wzrokiem pasa�era.
Tamten pilnie wpatrywa� si� w fotografi� taks�wkarza i numer jego karty.
Najwyra�niej zadowolony odchyli� si� do ty�u i wyci�gn�� "Timesa" z
kieszeni.
- Zapali� �wiat�o? - odezwa� si� Holt.
- �wiat�o? Tak, prosz� bardzo. - Ale nie by�o mu potrzebne na d�ugo.
Wystarczy�o, �e spojrza� na gazet�, po czym usiad� g��biej, zgasi�
lampk� i popatrzy� na zegarek.
- Kt�ra godzina? - zagadn��.
- Oko�o si�dmej.
- Si�dma. I mamy dzi� dziesi�tego stycznia 1943.
Holt nie odpowiedzia�. Pasa�er odwr�ci� si� i spojrza� przez tyln�
szyb�. Robi� to raz po raz. Po pewnym czasie nachyli� si� do przodu i
zn�w odezwa� do Holta.
- Chcia�by� zarobi� tysi�c dolar�w?
- Wolne �arty.
- To nie �arty - powiedzia� m�czyzna i Holt nagle zda� sobie
spraw�, �e facet ma dziwny akcent, niewyra�nie wymawia sp�g�oski, jak
Hiszpan rodem z Kastylii. - Mam pieni�dze... wasz� obecn� walut�. Grozi
pewne niebezpiecze�stwo, wi�c ci nie przep�acam.
Holt wpatrywa� si� prosto przed siebie.
- Taak?
- Potrzebna mi obstawa, to wszystko. Pr�buj� mnie uprowadzi� czy
mo�e nawet zabi�.
- Na mnie niech pan nie liczy - odpar� Holt. - Odwioz� pana na
komisariat. To panu potrzebne.
Co� pacn�o na przednie siedzenie. Holt spojrza� i poczu�, �e
grzbiet mu sztywnieje. Jedn� r�k� podni�s� zwitek banknot�w i przeliczy�
je palcami. Tysi�c dolc�w... jeden kawa�ek.
Pachnia�y st�chlizn�.
- Wierzaj, Denny - rzek� stary. - Potrzebna mi jest twoja pomoc. Nie
mog� opowiedzie� ci wszystkiego, bo wzi��by� mnie za wariata, lecz tyle
ci zap�ac� za dzisiejsze us�ugi.
- Nie wy��czaj�c morderstwa? - zaryzykowa� Holt. - I co pan wyje�d�a
z moim imieniem? Pierwszy raz widz� pana na oczy.
- �ledzi�em ci�... wiem o tobie niejedno. I dlatego wybra�em ciebie.
Nie chodzi o nic niezgodnego z prawem. Je�li b�dziesz mia� podstawy, by
s�dzi� inaczej, w ka�dej chwili mo�esz si� wycofa� i zatrzyma� pieni�dze.
Holt si� zastanowi�. Brzmia�o to podejrzanie, ale n�c�co. Tak czy
siak, pozostawia�o mu furtk�. A tysi�c dolc�w...
- No dobra, kawa na �aw�. Co mam robi�?
- Pr�buj� si� wymkn�� pewnym moim wrogom. Potrzebuj� twojej pomocy.
Jeste� m�ody i silny.
- Kto� usi�uje pana sprz�tn��?
- Sprz�tn��... och. Pewno do tego nie dojdzie. Zab�jstwo jest �le
widziane, chyba �e w ostateczno�ci. Ale wci�� mi deptali po pi�tach.
Ma�e teraz ich zgubi�em. Nie widz� z ty�u taks�wek...
- Myli si� pan - powiedzia� Holt.
Zapad�o milczenie. Starzec zn�w spojrza� przez tyln� szyb�. Holt
u�miechn�� si� krzywo.
- Je�li chce pan ich zmyli�, to nie w Central Parku. �atwiej b�dzie
zgubi� pa�skich przyjaci� na ruchliwej jezdni. Zgoda, podejmuj� si� tej
roboty. Ale jak poczuj� smr�d, mam prawo si� wycofa�.
- Doskonale, Denny.
Holt skr�ci� w lewo na wysoko�ci ulicy Siedemdziesi�tej Drugiej.
- Pan mnie zna, ale ja nie znam pana. Co jest grane, �e pan mnie
sprawdza? Jest pan detektywem?
- Nie. Nazywam si� Smith.
- Oczywi�cie.
- A ty... Denny... masz dwadzie�cia lat i jeste� zwolniony ze s�u�by
wojskowej ze wzgl�du na wad� serca.
- I co z tego? - burkn�� Holt.
- Nie chc�, �eby ci� szlag trafi�.
- Nie trafi. Serce ma w porz�dku i prawie wszystko mog� robi�. Tylko
lekarz z komisji by� innego zdania.
Smith przytakn��.
- Wiem o tym. A wi�c, Denny...
- Co?
- Musimy si� upewni�, czy nikt za nami nie jedzie.
- Za��my, �e si� zatrzymam przy centrali FBI? - powiedzia� Holt
wolno. - Oni nie lubi� szpieg�w.
- Jak chcesz. Mog� im udowodni�, �e nie jestem wrogim agentem. Nie
mieszam si� do tej wojny, Denny. Po prostu pragn� zapobiec zbrodni.
Je�li to mi si� nie uda, dzi� w nocy sp�onie donn i zniszczeniu ulegnie
pewien cenny wz�r.
- Tym si� powinna zaj�� stra� po�arna.
- Tylko my dwaj mo�emy wype�ni� to zadanie. Nie wolno mi powiedzie�
dlaczego. Tysi�c dolar�w, pami�taj.
Holt pami�ta�. Tysi�c dolar�w mia�o dla niego obecnie wielkie
znaczenie. Nigdy w �yciu nie rozporz�dza� tak� sum�. To by� maj�tek;
kapita� na rozpocz�cie czego�. Holt nie mia� wykszta�cenia. A� do tej
pory wyobra�a� sobie, �e zawsze b�dzie wykonywa� nudn� i �mudn� prac�.
Ale z kapita�em - no c�, pomys��w mu nie brak�o. Koniunktura by�a
sprzyjaj�ca. M�g�by otworzy� interes; tak si� robi fors�. Okr�g�y
tysi�czek. Taak. To mo�e oznacza� przysz�o��.
Wjecha� z parku w ulic� Siedemdziesi�t� Drug� i skr�ci� na po�udnie
w Central Park West. K�tem oka dostrzeg� skr�caj�c� za nim drug�
taks�wk�. Pr�bowa�a go wyprzedzi�. Holt us�ysza�, �e pasa�er dyszy
ci�ko i co� wykrzykuje. Nacisn�� na hamulec, zobaczy�, �e tamta
taks�wka ich mija, mocno skr�ci� kierownic� i doda� gazu. Szybko
zawr�ci� i pomkn�� z powrotem na p�noc.
- Spokojnie - rzek� do Smitha.
W drugim wozie siedzia�o czterech m�czyzn; dojrza� ich w przelocie.
Byli g�adko ogoleni i w ciemnych ubraniach. Mogli trzyma� bro�, lecz
Holt za to nie r�czy�. Teraz i ani zawracali, wymijaj�c inne pojazdy,
nie zra�eni trudno�ciami.
Holt skr�ci� w lewo w pierwsz� nadaj�c� si� do tego ulic�, przeci��
Broadway i ze skrzy�owania dwupoziomowego wjecha� w Henry Hudson
Parkway, stamt�d za� miast skierowa� si� na po�udnie, wr�ci� po
zrobieniu pe�nego ko�a a� na West End Avenue. T� alej� pomkn�� na
po�udnie i niebawem dotar� do �smej Alei. Tu jezdnia by�a bardziej
zat�oczona. Po�cig stracili z oczu.
- Co teraz? - spyta�.
- Ja... nie wiem. Musimy si� upewni�, �e�my ich zgubili - odrzek�
Smith.
- Dobra. B�d� kr��yli w k�ko i rozgl�dali si� za mami. Lepiej zmy�
si� z jezdni. Poka�� panu jak. - Wjecha� na parking, kupi� bilet i
przynagli� Smitha do wyj�cia.
- Teraz zaczekamy, a� b�dzie mo�na bezpiecznie zn�w ruszy�.
- Gdzie?
- Mo�e w jakim� zacisznym barze? Drink by mi nie zaszkodzi�.
Paskudna noc.
Smith jakby ca�kowicie odda� si� w r�ce Holta. Skr�cili w
Czterdziest� Drug� ulic�, z jej s�abo o�wietlonymi spelunkami,
teatrzykami wodewilowymi, ciemnymi markizami kin i tanimi lokalami
rozrywkowymi. Holt przepycha� si� przez t�um, ci�gn�c Smitha za sob�.
Przez drzwi wahad�owe weszli do knajpki, bynajmniej nie zacisznej. W
rogu rycza�a szafa graj�ca nastawiona na ca�y regulator.
Holt zwr�ci� uwag� na pust� lo�� w g��bi. Usiad� tam i skin�wszy na
kelnera poprosi� o �ytni�wk�. Smith po chwili wahania zam�wi� to samo.
- Znam ten lokal - rzek� Holt. - Jest tu tylne wyj�cie. Je�li nas
odnajd�, b�dziemy mogli szybko si� wynie��.
Smith zadr�a�.
- Niech pan o tym nie my�li - poradzi� Holt. By go pocieszy�,
wyci�gn�� mosi�ny kastet. - Nosz� go przy sobie na wszelki wypadek.
Wi�c prosz� si� odpr�y�. A oto i �ytni�wka. - Wypi� jednym haustem i
poprosi� o nast�pn�. Poniewa� Smith nie zdradza� zamiaru p�acenia,
rachunek uregulowa� Holt. M�g� sobie na to pozwoli� z tysi�cem w kieszeni.
Os�aniaj�c cia�em banknoty wyci�gn�� je i podda� bli�szym
ogl�dzinom. Na poz�r nic im nie brakowa�o. Nie by�y sfa�szowane; numery
serii mia�y dobre. I wydziela�y ten sam dziwny zapach st�chlizny, kt�ry
Holt zd��y� poczu� ju� wcze�niej.
- Musia� je pan d�ugo gromadzi� - zaryzykowa�.
- By�y na wystawie przez sze��dziesi�t lat... - odpar� Smith z
roztargnieniem. Po�apa� si� i napi� �ytni�wki. Holt obserwowa� go spode
�ba. To nie by�y te staro�wieckie p�achty banknot�w. Sze��dziesi�t lat,
te� co�! Oczywi�cie Smith wygl�da� na tyle. Jego pomarszczona,
bezp�ciowa twarz mog�a by� z powodzeniem twarz� dziewi��dziesi�ciolatka.
Holt zastanawia� si�, jak te�, facet m�g� si� prezentowa� za m�odu. I
kiedy to by�o? Najpewniej podczas wojny domowej!
Ponownie schowa� pieni�dze, �wiadomy, �e p�onie zadowoleniem, nie
daj�cym si� z�o�y� wy��cznie na karb trunku. Denny Holt zrobi� pocz�tek.
Ten tysi�c Bolc�w w co� zainwestuje i na pewno mu si� powiedzie. Koniec
z taks�wk�, to niew�tpliwe.
Na parkiecie wielko�ci znaczka pocztowego tancerze ko�ysali si� i
podrygiwali. Gwar nie milk�, g�o�ne rozmowy przy barze sz�y o lepsze z
muzyk� p�yn�c� z szafy. Holt bezmy�lnie osusza� papierow� serwetk� piwo
rozlane przed nim na stoliku.
- Nie zechcia�by mi pan powiedzie�, o co w tym wszystkim chodzi? -
zagadn�� wreszcie.
Niewiarygodnie stara twarz Smitha mog�a mie� jaki� wyraz; trudno
by�o odgadn��.
- Nie mog�, Denny. Ty by� mi nie uwierzy�. Kt�ra godzina?
- Dochodzi �sma.
- Czasu wschodniego, starej rachuby... i mamy dzi� dziesi�tego
stycznia. Musimy dotrze� do celu przed jedenast�.
- Gdzie to jest?
Smith wyci�gn�� i roz�o�y� plan miasta, go czym poda� adres w
Brooklynie. Holt go odnalaz�.
- Blisko pla�y. Miejsce do�� odludne, prawda?
- Nie wiem. Nigdy tam nie by�em.
- Co ma si� zdarzy� o jedenastej?
Smith pokr�ci� g�ow�, lecz wprost nie odpowiedzia�. Rozprostowa�
serwetk�.
- Masz stylograf?
Holt si� zawaha�, po czym poda� mu paczk� papieros�w.
- Nie... nie, o��wek. Dzi�kuj�. Przyjrzyj si� dobrze temu planowi,
Denny. To parter domu w Brooklynie, do kt�rego pojedziemy. W suterenie
mie�ci si� laboratorium Keatona.
- Keatona?
- Tak - potwierdzi� Smith po chwili. - To fizyk. Pracuje nad do��
wa�nym wynalazkiem. Ma on by� tajemnic�.
- Dobra. No i co?
Smith szkicowa� po�piesznie.
- Dom jest dwupi�trowy, powinien by� otoczony du�ym ogrodem. Tu si�
mie�ci biblioteka. Mo�na si� do niej dosta� przez te okna, a sejf
powinien by� ukryty za kotar� gdzie� tutaj. - Przycisn�� czubek o��wka.
Holt zmarszczy� brwi.
- Czuj� pismo nosem.
- Co? - Smith nerwowo zacisn�� d�o�. - Pozw�l mi sko�czy�. Sejf
b�dzie otwarty. Znajdziesz w nim br�zowy notatnik. Chc�, �eby� wyci�gn��
ten notatnik...
- ...i przes�a� poczt� lotnicz� Hitlerowi - doko�czy� Holt,
szyderczo wykrzywiaj�c wargi.
- ...i przekaza� do departamentu wojny - rzek� Smith niewzruszony. -
Czy to ci� zadowala?
- No, to ju� brzmi lepiej. Ale dlaczego sam pan tego nie zrobi?
- Nie mog� - odpar� Smith. - Nie pytaj dlaczego; po prostu nie mog�.
Mam zwi�zane r�ce. - Bystre oczy mu l�ni�y. - Ten notatnik zawiera
nieopisanie wa�n� tajemnic�, Denny.
- Wojskow�?
- Nie jest zaszyfrowana; �atwo j� odczyta�. I zastosowa� rzecz w
praktyce. Na tym polega ca�e pi�kno. Ka�dy by m�g�...
- M�wi� pan, �e ten donn w Brooklynie nale�y do faceta nazwiskiem
Keaton? Co si� z nim sta�o?
- Nic... jak dot�d. - Smith po�piesznie zmieni� temat. - Wz�r nie
powinien zagin�� i dlatego musimy si� tam dosta� tu� przed jedenast�.
- Je�li to a� takie wa�ne, czemu nie pojedziemy zaraz i nie
wydostaniemy notatnika?
- Wz�r b�dzie got�w dopiero par� minut przed jedenast�. Teraz Keaton
doprowadza prac� do stadium ko�cowego.
- To jakie� niedorzeczne - poskar�y� si� Holt. Wypi� jeszcze jedn�
�ytni�wk�.
- Czy ten Keaton to nazista?
- Nie.
- A czy to raczej nie on potrzebuje obstawy?
Smith potrz�sn�� g�ow�.
- To nie tak, Denny. Mo�esz mi wierzy�, wiem, co robi�. Jest wprost
nies�ychanie wa�ne, �eby� zdoby� ten wz�r.
- Hm.
- Zachodzi pewne niebezpiecze�stwo. Moi... wrogowie... mog� tam
czeka�. Ale ja ich odci�gn� i umo�liwi� ci wej�cie do domu.
- Wspomnia� pan, �e mog� pana zabi�.
- Mog�, lecz pewnie tego nie zrobi�. Zab�jstwo to ostatnia deska
ratunku, cho� zawsze mo�liwa jest eutanazja. Tyle �e ja nie jestem
odpowiednim kandydatem.
Holt nie pr�bowa� zrozumie� pogl�du Smitha na eutanazj�; uzna�, �e
to jaka� nazwa i oznacza za�ycie proszku.
- Za tysi�c dolc�w - powiedzia� - zaryzykuj�.
- Jak d�ugo jedzie si� do Brooklynu?
- Podczas zaciemnienia, powiedzmy, godzin�: - Holt poderwa� si�
szybko. - Chod�my. S� pa�scy przyjaciele.
W ciemnych oczach Smitha odmalowa�o si� przera�enie. Jakby si�
skurczy� wewn�trz obszernego p�aszcza.
- Co zrobimy?
- Wyjdziemy tylnymi drzwiami. Jeszcze nas nie widzieli. W razie
gdyby�my si� pogubili, prosz� i�� na parking, gdzie zostawi�em taks�wk�.
- T-tak, dobrze:
Przepchn�li si� mi�dzy ta�cz�cymi, do kuchni i dalej na pusty
korytarz. Smith otworzy� drzwi � znalaz� si� w zau�ku. Zamajaczy�a przed
nim wysoka posta�, ledwie widoczna w ciemno�ciach. Smith przera�liwie
pisn�� ze strachu.
- W nogi! - rozkaza� Holt. Odepchn�� starca. Ciemna posta� wykona�a
jaki� ruch i Holt r�bn�� szybko w niewyra�nie zarysowan� szcz�k�. Pi��
wyl�dowa�a w pr�ni. Przeciwnik wykona� pr�dki unik.
Czmychaj�cy Smith ju� gin�� w cieniu. Zamar� odg�os jego
go�piesznych krok�w.
Holt z sercem wal�cym jak szalone post�pi� krok do przodu.
- Zejd� mi z drogi - powiedzia� g�osem tak gard�owym, �e s�owa
przypomina�y warkni�cie.
- Przepraszam - odezwa� si� jego przeciwnik. - Nie jed� dzi� do
Brooklynu.
- A to czemu? - Holt nas�uchiwa� odg�os�w, kt�re mog�y oznacza�, �e
nieprzyjaci� jest wi�cej. Jak dot�d panowa�a jednak g�ucha cisza,
przerywana tylko odleg�ymi klaksonami samochod�w i st�umion� wrzaw�
dobiegaj�c� z pobliskiego Times Square.
- Obawiam si�, ze gdybym ci powiedzia�, i tak by� nie uwierzy�.
M�czyzna m�wi� z tym samym kastylijskim akcentem, tak samo zamazuj�c
sp�g�oski jak Smith. Holt wyt�y� wzrok, �eby si� przyjrze� jego
twarzy, ale by�o za ciemno.
Ukradkiem wsun�� r�k� do kieszeni i poczu� krzepi�cy ch��d
mosi�nego kastetu.
- Je�li wyci�gniesz bro�... - zacz��.
- My nie u�ywamy broni. Pos�uchaj, Dennisie Holt. Wz�r Keatona musi
zosta� zniszczony z nim razem.
- Niby czemu... - Holt zaatakowa� bez ostrze�enia. I ju� nie chybi�.
Poczu�, jak kastet uderza w co� twardego, po czym osuwa si� po �liskim,
skrwawionym ciele. Ledwo widoczna sylwetka pochyli�a si�, ze zd�awionym
okrzykiem w krtani. Holt potoczy� wzrokiem doko�a i nie dojrzawszy
nikogo zacz�� sadzi� wyci�gni�tymi susami przed siebie. Jak dot�d
ca�kiem nie�le.
Pi�� minut p�niej by� ju� na parkingu. Smith czeka� na niego,
wysuszony kruk w ogromnym p�aszczu. Palce starego wybija�y nerwowy rytm
na lasce.
- Chod�my - powiedzia� Holt. - Teraz musimy si� po�pieszy�.
- Czy...
- Roz�o�y�em go na obie �opatki. Nie mia� broni... albo nie chcia�
jej u�y�. Na moje szcz�cie.
Smith si� skrzywi�. Holt odnalaz� taks�wk� i sprowadzi� j� na d� po
rampie, kieruj�c ostro�nie, ca�y czas w pogotowiu. Taks�wk� piekielnie
�atwo jest wy�ledzi�. Zw�aszcza przy zaciemnieniu.
Jecha� na po�udniowy wsch�d, w stron� Bowery, ale na ulicy Essex,
ko�o stacji kolei podziemnej, tamci ich dogonili. Holt skr�ci� w boczn�
uliczk�. Jego lewy �okie�, wsparty o okienko, zesztywnia� i zmarz� na
sopel.
Prowadzi� praw� r�k�, dop�ki w lewej nie odzyska� czucia. Mostem
Williamsburg wjecha� do Kings, kluczy�, na przemian to przy�piesza�, to
zawraca�, a� wreszcie zn�w pozby� si� cieni. Trwa�o to czas jaki�. A
mieli jeszcze kawa� drogi przed sob�, bo wybra� okr�n� tras�.
Po skr�cie w prawo ruszy� na po�udnie do Prospect Park, potem na
wsch�d, ku odludnym pla�om na odcinku mi�dzy Brighton Beach i Canarsie.
Skulony na tylnym siedzeniu Smith nie odzywa� si� ani s�owem.
- Jak dot�d wszystko w porz�dku - zauwa�y� Holh przez rami�. Tak czy
owak, odzyska�em w�adz� w r�ce.
- A co si� sta�o?
- Uderzy�em si� chyba w �okie�.
- Nie - wyja�ni� Smith. - To by� pora�acz. Taki jak ten. Pakaza� lask�.
Holt nie zrozumia�. Jecha� dalej, a� w ko�cu znale�li si� prawie u
celu. Zaparkowa� za rogiem, nie opodal sklepu alkoholowego.
- Skocz� po flaszk� - oznajmi�. - Jest za zimno i za makro, musz�
sobie strzeli� co� dla rozgrzewki.
- Nie mamy czasu.
- Oczywi�cie, �e mamy,
Smith zagryz� warg�, ale ju� si� nie sprzeciwia�. Holt kupi� p�
litra �ytni�wki, a kiedy pasa�er nie przyj�� pocz�stunku i w odpowiedzi
przecz�co pokr�ci� g�ow�, poci�gn�� zdrowy �yk.
Trunek pom�g� zdecydowanie. Noc by�a piekielnie zimna i przykra;
deszcz niesiony wiatrem siek� ulic�, sp�ywa� po szybie. Zu�yte
wycieraczki nie na wiele si� przydawa�y. Wiatr wy� jak pot�piony.
- Jeste�my do�� blisko - zauwa�y� Smith. - Lepiej si� tu zatrzyma� i
ukry� gdzie� taks�wk�.
- Gdzie? Dooko�a s� same domy prywatne.
- Na podje�dzie... co?
- Dobra. - Holt znalaz� podjazd os�oni�ty obwis�ymi ga��ziami drzew
i bujnie rozros�ymi krzewami. zgasi� �wiat�a, wy��czy� silnik i wysiad�
ze spuszczon� g�ow� i nastawionym ko�nierzem deszczowca. Przem�k�
natychmiast. La�o r�wno, rz�si�cie, a krople wybija�y g�o�ne staccato w
ka�u�ach. Pod stopami Holt poczu� �liskie, zmieszane z piaskiem b�oto.
- Chwileczk� - powiedzia� i wr�ci� do wozu po latark�. - Gotowe. Co
teraz?
- Do domu Keatona. - Smithem wstrz�sa�y konwulsyjne dreszcze. -
Jeszcze nie ma jedenastej. B�dziemy musieli zaczeka�.
Czekali ukryci w zaro�lach ogrodu Keatona. Dam jak cie� majaczy� na
tle chwiejnej kurtyny nawilg�ego mroku. Przez o�wietlone okno parteru
wida� by�o cz�� wn�trza jakby biblioteki. G�uchy �oskot fal
rozbijaj�cych si� na brzegu dobiega� z lewej strony.
Woda kapa�a Holtowi za ko�nierz. Zakl�� z cicha. On zarabia tysi�c
dolc�w, wi�c bardzo prosz�. Ale Smith znosi te same niewygody i nie
narzeka.
- Czy to nie...
- Cii! - ostrzeg� Smith. Tamci... mog� by� tutaj.
Holt pos�usznie �ciszy� g�os.
- Wi�c i oni przemokn�. Czy im chodzi o notatnik? Czemu nie wejd� i
nie wezm� go sobie?
Smith obgryza� paznokcie.
- Oni chc� go zniszczy�.
- Jasne, to w�a�nie powiedzia� tamten facet w zau�ku - potakn�� Holt
zaskoczony. - Ale kim oni s�?
- Mniejsza o to. Oni s� nietutejsi. Pami�tasz, co ci m�wi�em, Denny?
- O zdobyciu notatnika? A co ja zrobi�, je�li sejf nie b�dzie otwarty?
- B�dzie - odrzek� Smith z przekonaniem. - Ju� nied�ugo. Keaton jest
na dole w laboratorium. Ko�czy przeprowadzanie eksperymentu. W
o�wietlanym oknie mign�� cie�. Holt wychyli� si� w prz�d; poczu�, �e
stoj�cy obok Smith napr�a si� jak struna. Z jego gard�a wyrwa� si�
kr�tki oddech.
W bibliotece pojawi� si� m�czyzna. Podszed� do �ciany, odsun��
zas�on� i sta� zwr�cony do Holta plecami. Po chwili zrobi� krok w ty�,
otwieraj�c drzwiczki sejfu.
- Gotowe! - oznajmi� Smith. - O to chodzi�o! Zapisuje ostatni cz�on
wzoru. Wybuch nast�pi za minut�. A wtedy, Denny, musz� mie� chwil�
czasu, �eby uciec i wywo�a� zamieszanie, je�li tamci s� tutaj. - Chyba
ich nie ma.
Smith pokr�ci� g�ow�.
- Zr�b, jak m�wi�. Biegnij do domu i zdob�d� notatnik.
- A co potem?
- Potem zwiewaj, jak najszybciej potrafisz. R�b, co chcesz, byle�
si� nie da� z�apa�.
- A pan?
W oczach Sznitha zap�on�� stanowczy, w�adczy b�ysk. Zal�ni�y w
wietrznej pomroce.
- Zapomnij o mnie, Denny. Ja b�d� bezpieczny.
- Wynaj�� mnie pan jako obstaw�.
- Wi�c ci� zwalniam. To sprawa zasadniczej wagi, wa�niejsza ni� moje
�ycie. Ten notatnik musi si� znale�� w twoich r�kach...
- Dla departamentu wojny?
- Dla... och, tak. Zrobisz to, co, Denny?
Holt si� zawaha�.
- Je�li to a� takie wa�ne...
- Tak! Bardzo wa�ne.
- No wi�c zgoda.
Za oknem m�czyzna pisa� co� przy biurku. Nagle szyba wylecia�a z
framugi. Detonacja by�a przyt�umiona, jakby wybuch nast�pi� pod ziemi�,
lecz Holt poczu�, �e grunt chwieje mu si� pod nogami. Widzia�, jak
Keaton si� zrywa, robi p� kroku w prz�d i wraca, chwyta notatnik. Fizyk
podbieg� do sejfu �ciennego, wrzuci� notatnik do worka, zatrzasn��
drzwiczki i przystan�� na moment, zwr�cony ty�em do Holta. Potem wybieg�
z jego pola widzenia i znikn��.
Smith odezwa� si� g�osem urywanym z podniecenia:
- Nie mia� czasu go zamkn��. Czekaj, a� zawo�am, Denny, a wtedy �ap
ten notatnik!
- Dobra - odrzek� Holt, lecz Smitha ju� nie by�o, pobieg� przez
krzaki. Wrzask z g��bi domu zwiastowa� ukazanie si� czerwonych p�omieni,
kt�re buchn�y z odleg�ego okna na parterze. Co� zawali�o si� z
�oskotem. Ceg�y, pomy�la� Holt.
Us�ysza� krzyk Smitha. Nie m�g� go widzie� w tym deszczu, lecz
rozleg�y si� odg�osy b�jki. Holt zawaha� si� na u�amek sekundy.
Niebieskie snopy �wiat�a s�czy�y si� przez ulew�, blade i niewyra�ne z
daleka.
Powinien pom�c Smithowi...
Ale obieca�, a chodzi�o przecie� o notatnik. �cigaj�cy ich chcieli
go zniszczy�. Teraz za� dom najwyra�niej p�onie. Keaton przepad� bez �ladu.
Pobieg� do o�wietlonego okna. Z powodzeniem zd��y wydosta� notatnik,
zanim po�ar stanie si� niebezpieczny.
K�tem oka dojrza� zmierzaj�c� ku niemu ciemn� posta�. Wsun�� na
palce kastet. Je�li facet ma bro�, b�dzie mia� pecha; w przeciwnym
wypadku szanse s� do�� r�wne.
M�czyzna, ten sam, z kt�rym Holt zmierzy� si� w zau�ku przy ulicy
Czterdziestej Drugiej, podni�s� i wycelowa� w niego lask�. Wyp�yn�� z
niej bladoniebieski snop �wiat�a. Holt poczu�, �e nogi mu dr�twiej�, i
ci�ko run�� na ziemi�.
Tamten bieg� dalej. Holt si� poderwa� i rzuci� desperacko do przodu.
Nic z tego.
P�omienie rozja�nia�y teraz noc swym blaskiem. Wysoka, czarna
sylwetka zamajaczy�a na moment na tle okna biblioteki; potem m�czyzna
przelaz� przez parapet. Holt zdo�a� utrzyma� r�wnowag� i na
zesztywnia�ych nogach chwiejnie ruszy� przed siebie. Cierpia� m�czarnie:
jakby tysi�ckrotnie bole�niejsze uczucie cierpni�cia.
Dotar� do okna i uczepiwszy si� parapetu zajrza� do �rodka. Jego
przeciwnik majstrowa� przy sejfie. Holt podci�gn�� si� w g�r� na r�kach
i puku�tyka� w kierunku m�czyzny.
Pi�� z kastetem �ciska� w pogotowiu.
Nieznajomy uskoczy� lekko i zamachn�� si� lask�. Na brodzie mia�
plam� zakrzep�ej krwi.
- Zamkn��em sejf - powiedzia�. - Powiniene� st�d zmyka�, Denny, nim
zajmie si� na tobie ubranie.
Holt zakl�� siarczy�cie. Na pr�no usi�owa� dosi�gn�� tamtego.
Zrobi� najwy�ej dwa niepewne kroki, gdy wysoka posta� znik�a, zwinnie
przeskoczy�a parapet i pogna�a przez deszcz.
Zawr�ci� do sejfu. S�ysza� trzask p�omieni. Dym wdziera� si� przez
drzwi po lewej stronie.
Holt sprawdzi�: sejf by� zamkni�ty. Nie zna� kombinacji, wi�c nie
m�g� go otworzy�.
Ale pr�bowa�. Przeszuka� biurko w nadziei, �e mo�e Keaton zanotowa�
kombinacj� na jakiej� kartce. Z trudem dotar� do schod�w wiod�cych do
laboratorium i stan�� zapatrzony w piekieln� czelu�� piwnicy, gdzie w
p�omieniach le�a�o nieruchome cia�o Keatona. Tak, Holt pr�bowa�. I nie
da� rady.
Wreszcie �ar wygna� go z domu. Z wyciem nadje�d�a�y wory stra�ackie.
Nigdzie ani �ladu Smitha czy kogokolwiek innego.
Holt zosta�, wmieszany w t�um, by ich szuka�, lecz Smith i jego
tropiciele przepadli, jakby si� rozp�yn�li w powietrzu.
- Z�apali�my go, zarz�dco - powiedzia� wysoki m�czyzna ze skrzepem
krwi na brodzie. - Przyszed�em tu zaraz po naszym powrocie, �eby ci�
powiadomi�.
Zarz�dca wyda� g��bokie westchnienie ulgi.
- By�y jakie� k�opoty, Jorus?
- Nie ma o czym m�wi�.
- Wi�c go wprowad� - poleci� zarz�dca. - Chyba lepiej raz z tym
sko�czy�.
Do biura wszed� Smith. Jego gruby p�aszcz wygl�da� dziwacznie na tle
celofleksowych ubior�w pozosta�ych m�czyzn.
Oczy mia� spuszczane.
Zarz�dca wzi�� do r�ki notatk� i odczyta�:
- 21 sola, roku pa�skiego 2016. Dotyczy ingerencji we wsp�czynniki
prawdopodobie�stwa. Oskar�onego przy�apano na pr�bie manipulowania
obecn� tera�niejszo�ci� poprzez zmian� przesz�o�ci. Tym sposobem tworzy�
zmienn� alternatywn� tera�niejszo��. Pos�ugiwanie si� wehiku�ami czasu
jest zabraniane wszystkim z wyj�tkiem upowa�nionych urz�dnik�w.
Oskar�ony zechce odpowiedzie�.
- Nie pr�bowa�em niczego zmienia�, zarz�dco - wymamrota� Smith.
- Zg�aszam sprzeciw - rzek� Jorus podnosz�c wzrok. - Pewne kluczowe
okresy czasomiejsca s� zakazane. Brooklyn, zw�aszcza okolice domu
Keatana, oko�o jedenastej wieczorem 10 stycznia 1943, jest obj�ty
absolutnym zakazem dla podr�nik�w w czasie. Wi�zie� zna pow�d.
- Nic o tym nie wiedzia�em, panie Jorus. Musi mi pan wierzy�.
- Oto fakty, zarz�dco - nieub�aganie ci�gn�� Jorus. - Oskar�ony
wykrad� wehiku� czasu, r�cznie nastawi� mechanizmy steruj�ce na zakazany
sektor czasoprzestrzemi. Takie sektory s�, jak wiadomo, ograniczone, bo
stanowi� klucze do przysz�o�ci; ingerencja w takich punktach kluczowych
automatycznie zmieni przysz�o�� i stworzy odmienn� lini�
prawdopodobie�stwa. W roku 1943 Keaton zdo�a� w swoim laboratorium
wyprowadzi� wz�r czego�, co dzi� znamy jako Si�� M. Pospieszy� z piwnicy
na g�r�, otworzy� sejf i zapisa� wz�r w notatniku w takiej postaci, �e
bardzo �atwo m�g� go odczyta� i zastosowa� nawet laik. W tym czasie w
laboratorium Keatona nast�pi� wybuch, schowa� wi�c notatnik i zszed� na
d�, lecz nie pofatygowa� si� zamkn�� sejfu. Keaton zgin��; nie
wiedzia�, �e Si�a M nie mo�e si� znajdowa� w pobli�u radu, i synteza
atomowa wywo�a�a eksplozj�. Po niej wybuch� po�ar; notatnik Keatona
uleg� zniszczeniu, cho� by� zamkni�ty w sejfie. Zw�glonych zapisk�w nie
da�o si� odczyta�, nikt zreszt� nie podejrzewa� ich wagi. Dopiero w
pierwszym roku dwudziestego pierwszego stulecia Si�� M odkryto ponownie.
- Nie wiedzia�em tego wszystkiego, panie Jorus - rzek� Smith.
- ��esz. Nasza organizacja nie pope�nia b��d�w. Znalaz�e� kluczowy
punkt w przesz�o�ci i postanowi�e� j� zmieni�, a tym samym zmieni� nasz�
tera�niejszo��. Gdyby ci si� powiod�o, Dennis Holt z roku 1943 wyni�s�by
notatnik Keatana z p�on�cego domu i odczyta� zapiski. By�by go otworzy�
wiedziony ciekawo�ci�. Znalaz�by klucz do Si�y M. A zwa�ywszy sam� jej
istot�, sta�by si� najpot�niejszym cz�owiekiem w swoim czaso�wiecie.
Zgodnie z odmienn� lini� prawdopodobie�stwa, do kt�rej zmierza�e�,
Dennis Holt, posiad�szy ten notatnik, zosta�by dyktatorem obecnego
�wiata. Ten �wiat w znanej nam postaci ju� by nie istnia�, cho�
istnia�by jego odpowiednik - brutalna, bezwzgl�dna cywilizacja pod
autokratycznymi rz�dami Dennisa Holta, jedynego posiadacza Si�y M. W
d��eniu do tego celu wi�zie� pope�ni� ci�kie przest�pstwo.
Smith podni�s� g�ow�.
- ��dam eutanaaji - powiedzia�. - Je�li chcecie wini� mnie o to, �e
stara�em si� wyrwa� z tej przekl�tej �yciowej rutyny, prosz� bardzo.
Nigdy nie mia�em szansy, to wszystko.
Zarz�dca uni�s� brwi.
- Z twoich akt wynika, �e mia�e� mn�stwo szans. Nie potrafisz doj��
do niczego dzi�ki w�asnym zdolno�ciom; wykonujesz jedyn� prac�, do
jakiej si� nadajesz. Ale twoje przest�pstwo, jak powiada Jorus, jest
ci�kie. Pr�bowa�e� stworzy� now� tera�niejszo�� burz�c t� obecn� na
skutek manipulowania kluczowym punktem w przesz�o�ci. I gdyby ci si�
powiod�o, Dennis Holt by�by teraz dyktatorem rasy niewolnik�w. Nie
przys�uguje ci ju� przywilej eutanazji pope�ni�e� zbyt wielk� zbrodni�.
Musisz �y� dalej i wykonywa� wyznaczone ci zadanie a� do dnia, kiedy
zemrzesz �mierci� naturaln�.
Smith si� zach�ysn��.
- To by�a jego wina... gdyby w por� chwyci� notatnik...
Jorus patrzy� z wyrazem kpiny.
- Jego? Dennisa Holta, licz�cego lat dwadzie�cia; w roku 1943...
jego wina?
Nie, twoja wina. Uwa�am... za pr�b� zmiany twojej przesz�o�ci i
tera�niejszo�ci.
Wyrok zapad� - stwierdzi� zarz�dca. - Sko�czone.
A Dennis Holt, licz�cy lat dziewi��dziesi�t trzy, roku pa�skiego
2016, odwr�ci� si� pos�usznie i powoli wzi�� si� zn�w do pracy, tej
pracy, kt�r� b�dzie wykonywa� a� do �mierci.
A Dennis Holt, licz�cy lat dwadzie�cia, roku pa�skiego 1943, wr�ci�
z Brooklynu taks�wk� do domu i zastanawia� si�, co to wszystko mia�o
znaczy�. Deszcz jak welon uko�nie sp�ywa� po szybie. Denny poci�gn�� �yk
z butelki i w ca�ym ciele poczu� krzepi�ce dzia�anie �ytni�wki.
Co to wszystko mia�o znaczy�?
Banknoty zaszele�ci�y mu w kieszeni. Denny si� u�miechn��. Tysi�c
zielonych! Jego forsa. Jego kapita�. Z tym niejedno da si� teraz
zdzia�a� - i niew�tpliwie on to zdzia�a. Facet potrzebuje tylko troch�
got�wki, �eby si� m�g� zakr�ci�.
- A pewnie! - powiedzia� Dennic Halt z naciskiem. - Ani mi si� �ni
zasuwa� do tej samej nudnej roboty przez ca�e moje �ycie. Z tysi�cem
dolc�w - to si� po mnie nie poka�e!
Prze�o�yta Zofia Zinserling
<abc.htm> powr�t