13808
Szczegóły |
Tytuł |
13808 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
13808 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 13808 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
13808 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Michael
PALMER
Szczepionka
MlCHAEL PaUWER, współczesny pisarz amerykański, z zawodu internista, praktykował w szpitalach w Bostonie i Massachusetts, zajmował się także leczeniem uzależnień. Obecnie pełni funkcję wicedyrektora Massachusetts Medical Society. Od kilkunastu lat pisuje thrillery medyczne, tłumaczone na 35 języków. Jego pierwszą powieścią była Recepta Coreya, ale faktycznym opublikowanym debiutem - Siostrzyczki (1982). W sumie napisał jedenaście książek, z których najbardziej znane to Krytyczna terapia (1991), Cicha kuracja (1995), Ostry dyżur (1996), Pacjent (2000), Szczepionka (2002) oraz najnowszy bestseller Przysięga kratesa (2005).
Polecamy thrillery medyczne Michaela Palmera
PACJENT RECEPTA COREYA
SZCZEPIONKA
PRZEBŁYSKI PAMIĘCI
PRZYSIĘGA HIPOKRATESA
Michael
PALMER
Przebłyski pamięci
Z angielskiego przełożył ZYGMUNT HALKA
*
WARSZAWA 2006
Tytuł oryginału: FLASHBACK
Copyright © Michael Palraer 1988 AU rights reserved
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2006
Copyright © for the Polish translation by Zygmunt Halka 2006
Redakcja: Aleksandra Ring Konsultacja medyczna: dr nauk med. Marcin Szulc
Ilustracja na okładce: Jacek Kopalski Projekt graficzny okładki: Andrzej Kuryłowicz
ISBN 83-7359-221-0/978-83-7359-221-6
Dystrybucja
Firma Księgarska Jacek Olesiejuk
Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa
tel./fax (22)-631-4832, (22)-632-9155, (22)-535-0557
www.olesiejuk.pl/www.oramus.pl
Wydawnictwo L & L/Dział Handlowy
Kościuszki 38/3, 80-445 Gdańsk tel. (58)-520-3557, fax (58)-344-1338
Sprzedaż wysyłkowa Internetowe księgarnie wysyłkowe:
www.merlin.pl www.ksiazki.wp.pl
WYDAWNICTWO ALBATROS ANDRZEJ KURYŁOWICZ
adres dla korespondencji: Wiktorii Wiedeńskiej 7/24, 02-954 Warszawa
Wydanie I
Skład: Laguna
Druk: B.M. Abedik S.A., Poznań
Opowieść ta jest fikcyjna. Nazwiska, postacie, tło akcji i wydarzenia są wytworem wyobraźni autora. Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych zdarzeń, miejsc i osób, żyjących lub zmarłych, jest jedynie przypadkowe.
W ciągu trzech lat pisania Przebłysków pamięci wiele osób nie szczędziło mi zachęty, shiżąc pomocą i opiniami, wśród nich mój agent Jane Rotrosen Berkey, wydawca — Linda Grey, redaktor - - Bcverly Lcwis, moja rodzina i przyjaciele Billa W. Wszystkim im gorąco dziękuję.
MSP
Fahnouth, Massachusetts 1988
Jeżeli dochowam tej przysięgi i nie złamię jej, obym osiągnął pomyślność w życiu i pełnieniu tej sztuki, ciesząc się uznaniem ludzi po wszystkie czasy, jeżeli ją przekroczę i złamię, niech mnie los przeciwny dotknie.
Zakończenie Przysięgi Hipokratesa 377? p.n.e.
Święty Piotrze nic wzywaj mnie,
bo nic mogę przyjść. Zaprzedałem moją duszę firmie. Merlc Travis
Prolog
10 stycznia
Dwa... trzy... cztery...
Leżąc na plecach, Toby Nelms liczy! przesuwające się nad jego głową światła. Miał osiem lat, lecz był mały jak na swój wiek; miał gęste, rudobrązowe włosy i piegi, pokrywające górną część policzków i nasadę nosa. Przez pewien czas po tym, jak jego ojciec został przeniesiony z północnej części stanu Nowy Jork do TJ Cartcr Paper Company w Stcrling, w stanie New Hampshirc, był dla swoich kolegów klasowych w Bouquette Elemcntary School popychadłem. Przezywali go „indyczym jajem" albo „komisem". Sytuacja zmieniła się na lepsze dopiero wówczas, gdy postawił się Jimmy'emu Bar-nesowi, szkolnemu tyranowi, za co zresztą dostał od niego przy okazji ciężkie lanie.
Pięć... sześć... siedem...
Toby podrapał się po guzie, który zrobił mu się obok siusia-ka — -u nasady nogi i był źródłem uporczywego bólu. Lekarze powiedzieli, że zastrzyk sprawi mu ulgę, lecz ból nie ustępował.
Nie pomagała również muzyka, która, jak obiecywały pielęgniarki, powinna go zrelaksować. Melodia była przyjemna, ale brakowało słów. Drżącymi rękami sięgnął do głowy i ściągnął z uszu słuchawki.
Osiem... dziewięć... Światła zmieniały barwę: białe, potem żółte, różowe, w końcu czerwone. Dziesięć... jedenaście...
13
W następstwie bójki z Jimmym przestał być popychadlcm; po lekcjach koledzy zaczęli go zapraszać do wspólnych powrotów do domu. Wybrano go nawet na przedstawiciela klasy w radzie uczniowskiej. Przyjemnie było znów chodzić z ochotą do szkoły, po miesiącach udawania różnych dolegliwości, byle tylko zostać w domu. Teraz, z powodu guza, straci cały tydzień. To nie fair.
Dwanaście... trzynaście... Przesuwające się nad jego głową czerwone światła stawały siq coraz jaśniejsze. Toby z całych sił zacisnął powieki, lecz czerwień robiła się coraz gorętsza i intensywniejsza. Spróbował przysłonić oczy ramieniem, lecz to nic nie pomogło. Palące, krwiste światło przewiercało rękę i coraz bardziej kłuło go w oczy. Zaczął cicho płakać.
— Nie płacz, Toby. Doktor zoperuje ci ten mały guzek i przestanie boleć. Nic chcesz słuchać muzyki'? Większość naszych pacjentów twierdzi, że przynosi im ulgą.
Toby potrząsnął głową, następnie powoli opuścił rękę. Światła nad głową zniknęły, w ich miejscu pojawiła się twarz pielęgniarki, która uśmiechała się do niego. Była siwa, pomarszczona i stara — tak stara jak ciotka Amelia. Miała pożółkłe końce zębów, a na policzkach plamy jasnoczerwonego makijażu. Kiedy na nią patrzył, skóra na jej twarzy napięła się, policzki zapadły, zmarszczki zniknęły, a miejsca pod makijażem i powyżej, gdzie znajdowały się oczy, zrobiły się puste i czarne.
— Spokojnie, Toby, no...
Toby ponownie przysłonił oczy ręką i znów to nie pomogło. Skóra na twarzy pielęgniarki napinała się coraz bardziej, następnie zaczęła odpadać płatami, odsłaniając białe kości. Czerwień makijażu spływała jak krew po kościach policzków, a miejsca, gdzie kiedyś były oczy, promieniowały światłem.
— No, no, Toby, uspokój się...
— Pozwól mi wstać. Proszę, pozwól mi wstać.
Toby chciał wykrzyczeć te słowa, lecz z gardła wydobył mu się jedynie niski pomruk, jak zgrzyt, gdy po płycie przesuwa się palcem igłę adapteru.
— Pozwól mi wstać. Proszę, pozwól mi wstać. Okrywające go prześcieradło zostało ściągnięte i Toby zadrżał z zimna.
14
— Zimno mi — krzyczał bezgłośnie. — Przykryjcie mnie. Pozwólcie mi wstać, proszę. Mamo! Chcę do mamy!
Odezwał się męski głos ~r- niski i spokojny. Toby poczuł ręce wokół swoich kostek i pod pachami, unoszące go coraz wyżej z wózka na kółkach, na którym leżał. W pokoju rozbrzmiewała ta sama muzyka. Teraz ją słyszał bez słuchawek.
— Ostrożnie, przyjacielu. Rozluźnij się!
Toby otworzył oczy. Zobaczył nad sobą zamgloną twarz. Zamrugał raz i drugi, lecz twarz poniżej niebieskiego czepka pozostała zamglona. Właściwie to nic była twarz, tylko skóra, w której powinny się znajdować oczy, nos i usta.
Krzyknął ponownie i znów odpowiedziała mu cisza. Unosił się bezsilnie w przestrzeni. Chcę do mamy!
— Kładziemy cię, przyjacielu powiedział mężczyzna bez twarzy.
Toby poczuł pod plecami zimną płytę. W poprzek jego piersi zacisnął się szeroki pas. Tylko guz, zaskowyczał bezgłośnie. Nie skaleczcie mojego siusiaka. Obiecaliście, że go nie skaleczycie.
— W porządku, 'Toby, teraz cię uśpimy. Odpręż się, słuchaj muzyki i zacznij liczyć od stu wstecz w następujący sposób: sto... dziewięćdziesiąt dziewięć... dziewięćdziesiąt osiem...
— Sto... dziewięćdziesiąt dziewięć... — Toby wypowiadał po kolei słowa, lecz zdawał sobie sprawę, że nikt ich nie słyszy. — Dziewięćdziesiąt osiem... dziewięćdziesiąt siedem... — Poczuł dotyk lodowato zimnej wody pomiędzy brzuchem a szczytem uda, w miejscu gdzie był guz, a potem na siusiaku. — Dziewięćdziesiąt sześć... dziewięćdziesiąt pięć. — Przestańcie. To mnie boli. Proszę!
— W porządku, śpi. Jesteś gotów, Jack? Zespół? — Męski głos, ten sam, który Toby już kiedyś słyszał. Ale gdzie? Gdzie? — Marie, podkręć odrobinę muzykę. Dobrze, wystarczy. W porządku, zaczynajmy. Poproszę skalpel...
Głos lekarza. Tak, to był on. Lekarz, który go badał na oddziale pogotowia. Miał łagodne oczy. Doktor, który obiecał, że nie...
Skalpel? Jaki skalpel? Po co?
W tym momencie zobaczył refleks światła w małym, sreb-
15
¦
I
_i
rzystym ostrzu, które zbliżało się do guza nad jego pachwiną. Próbował się poruszyć, odepchnąć je, lecz pas zaciśnięty mocno w poprzek piersi unieruchamiał mu ręce wzdłuż boków.
Z początku nie czul strachu, jedynie zaskoczenie i ciekawość. Obserwował cienkie ostrze, które obniżało się, a w końcu dotknęło skóry obok siusiaka. W tym momencie wstrząsnął nim ból, jakiego nigdy dotąd nic zaznał.
— Czuję go! Czuję go! — wrzasnął. — Przestańcie! Boli mnie!
Skalpel wniknął głębiej, następnie zaczął ciąć. Przeciął guz, po czym zawrócił ku nasadzie siusiaka. Z przeciętej skóry płynęła obficie krew.
Toby nie przestawał krzyczeć.
— Gotowe. Odsysaj! — usłyszał spokojny głos doktora.
— Boli mnie! Czuję wszystko! Proszę przestańcie! — błagał Toby.
Wierzgał nogami, próbując z całej siły uwolnić się od krępującego pasa.
— Mamo, tato, pomóżcie mi! —- Mctzenbaumy!
Błyszczące ostrze, teraz usmarowane krwią, wynurzyło się z przeciętego guza. Toby zobaczył, jak w miejsce noża zagłębiają się w ranie nożyce, które otwierają się, zamykają, otwierają, zamykają... zbliżając się coraz bardziej do nasady siusiaka. Każdy ich ruch sprawiał potworny ból, prawie przekraczający granicę ludzkiej wytrzymałości. Prawie...
— Nie rozumiecie? krzyczał Toby, próbując argumentować jak dorosły. - Jestem przytomny. To boli. To mnie boli!
Nożyce powędrowały dalej, obejmując nasadę jego siusiaka.
— Nie! Nie dotykajcie go! Nic dotykajcie go!
— Gazik! Prędko, gazik. Dobrze, tak jest lepiej. Teraz jest dobrze.
Nożyce posunęły się dalej. W miejscu gdzie był siusiak i jądra, Toby czuł teraz pustkę.
Nie róbcie mi tego... nie róbcie... Nie wypowiedział tych słów głośno — zabrzmiały jedynie w jego mózgu.
Zebrawszy wszystkie siły, ponownie spróbował uwolnić się od krępującego go pasa. Zobaczył nad sobą doktora, tego
16
0 łagodnych oczach, który obiecał mu, że nic poczuje bólu. Trzymał coś w ręku... coś krwawego... pokazując to wszystkim obecnym. Toby głowił się, co to jest jaka rzecz jest warta takiego zainteresowania. Naraz wszystko stało się dla niego jasne. Przerażony spojrzał na miejsce, w którym był guz. Guza nic było, ale nie było również siusiaka... ani jąder. Zamiast nich dostrzegł jedynie krwawą, ziejącą dziurę.
W tym momencie zapięcie pasa, krępującego jego pierś, puściło. Wywijając na oślep rękami i nogami, uciekł ze stołu, kopiąc po drodze lekarzy, pielęgniarki i wszystko, co mu stanęło na drodze. Roztrzaskał źródło oślepiającego światła nad głową, tace z błyszczącymi stalowymi instrumentami pospadały na podłogę.
— Złapcie go, złapcie! - usłyszał krzyk doktora.
Tłukąc pięściami i nogami, Toby wywrócił półkę z butelkami. Krew z jednej z rozbitych butelek obryzgała mu nogi. Zaczął uciekać w stronę drzwi... jak najdalej od twardego stołu... jak najdalej od pasów.
— Zatrzymać go!... Zatrzymać!
Czyjeś silne ręce złapały go za ramiona, ale paroma kopniakami zdołał się uwolnić. Po chwili ręce znów go objęły. Męskie, silne ramiona zacisnęły się wokół jego piersi i pod brodą.
— Uspokój się, Toby —- powiedział doktor. - - Wszystko w porządku. Jesteś bezpieczny. To ja, twój tata.
Toby przekręcił się, próbując z całej siły się wyśliznąć.
— Toby, przestań, proszę. Posłuchaj mnie. Przyśnił ci się koszmar. To był tylko sen, nic więcej. Po prostu zły sen.
Głos był inny niż doktora. Toby dalej walczył, choć mniej zawzięcie.
— W porządku, synu, uspokój się. Jestem twoim tatą. Nikt nie zrobi ci krzywdy.
Toby przestał się wyrywać. Ramiona opasujące mu pierś
1 przyciskające podbródek rozluźniły uścisk. Ktoś bardzo powoli odwrócił go ku sobie. Otworzywszy oczy, zobaczył zatroskaną twarz ojca.
— Toby, widzisz mnie? Jestem twoim ojcem. Poznajesz mnie?
17
— Ja też tu jestem. Twoja mama.
Toby Nelms spojrzał wpierw na ojca, potem na zmartwioną twarz matki. Następnie z przerażeniem, które wciąż odczuwał, pomacał ręką z przodu pidżamy. Siusiak był na swoim miejscu. Jądra także.
Czy to był sen?
Zawstydzony, zbyt słaby, żeby płakać, położył sią na podłodze. W pokoju panował straszny bałagan. Wszędzie leżały porozrzucane zabawki i książki. Drzwi do biblioteczki były otwarte, a rzeczy z górnej półki wyrzucone. Radio i małe akwarium, mieszkanie złotej rybki, Benny, leżały roztrzaskane na podłodze. Wśród okruchów szkła spoczywała martwa Benny.
Bob Nelms wyciągnął ręką ku synowi, lecz chłopiec nie zareagował. Nie spuszczając oka z rodziców, sunął do tyłu po podłodze, po czym wstał i wrócił do łóżka. Znów dotknął się z przodu.
— Toby, dobrze się czujesz'? — zapytała cicho matka. Chłopiec nie odpowiedział. Przetoczywszy się na drugi bok,
tyłem do rodziców, zwinął się w kłębek i wbił pusty wzrok w ścianę.
1
Niedziela trzydziestego czerwca była ciepła i senna. Na krętej szosie numer szesnaście, prowadzącej z Portsmouth w New Hampshire prawic do granicy kanadyjskiej, nieliczne samochody przebijały się leniwie prze/, fale gorącego powietrza. Nad zachodnim horyzontem wisiał fioletowy wał chmur burzowych.
Dla Zacka Iversona jazda na północ, zwłaszcza w takie popołudnia, była odkąd sięgnął pamięcią największą przyjemnością. Jechał tą trasą już ze sto razy, lecz każdy przejazd, najpierw przez pastwiska na południu, potem przez wioski i łagodne wzgórza, w końcu przez Góry Białe, przynosił nowe widoki, nowe odczucia.
Furgonetka Zacka, zdezelowany pomarańczowy volkswagen, była wyładowana pudłami, odzieżą i różnymi dziwnymi okazami mebli. Rozparty na siedzeniu pasażera Cheapdog opierał pysk na parapecie, delektując się rzadką możliwością oglądania świata z odwianymi znad oczu kudłami.
Jego pan, nie przerywając jazdy, sięgnął ręką i podrapał zwierzę za uchem. Od czasu gdy Connie zniknęla z jego życia i sprzedał większość mebli, Cheapdog stal się dla niego opoką, wyspą na morzu niepewności i ciągłych zmian.
Niepewność i zmiany. Zack uśmiechnął się ze zdenerwowaniem. Od ilu już lat daty trzydziesty czerwca i pierwszy lipca stały się ucieleśnieniem tych słów? Wakacyjne prace w szkole średniej, cztery lata na uczelni i cztery dalsze na wydziale
19
medycyny, osiem lat stażu najpierw na chirurgii, a potem na neurochirurgii — tyle zmian, tyle znaczących trzydziestych czerwca. Dzisiejszy będzie ostatni w tym łańcuszku — nóż, odcinający pierwszą połowę jego życia od drugiej. Ten za rok minie prawdopodobnie jako najzwyklejszy, normalny dzień.
Autostrada numer szesnaście zwęziła się i prowadząc w stronę gór, zmieniła profil na bardziej właściwy dla kolejki górskiej. Zack spojrzał na zegarek. Druga trzydzieści. Frank i Sędzia byli o tej porze w klubie, prawdopodobnie przy czwartym lub piątym dołku. Obiad będzie nie wcześniej niż o szóstej. Nie widział powodu, żeby się spieszyć. Zatrzymał się na przydrożnym parkingu.
Cheapdog poruszy! się niecierpliwie na siedzeniu, czując, że przerwa w podróży jest przeznaczona dla niego.
— Masz rację, kudłaty pyszczku — powiedział Zack. — Zaraz będziesz wolny. Ale przedtem...
Z przerwy między siedzeniami wydobył postrzępioną książkę w miękkiej oprawie i oparł ją na desce rozdzielczej. Pies natychmiast przestał piszczeć. Przekręcił głowę, czekając.
— Widzę, że zgadzasz się na cenę, którą musisz zapłacić za wolność, jaką niebawem otrzymasz. A teraz, psy i dziewczęta, czas na — wyjął z kieszeni na piersiach srebrną jednodolarówkę i przeczytał z książki — „klasyczny transfer palcowy, styl włoski".
Książka Sztuczki z monetami, autorstwa Rufo, była przedrukiem z tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego roku. Zack natknął się na nią w antykwariacie w Cambridge.
Zadziwisz przyjaciół... /„ubawisz swoją rodzinę... Zachwycisz przedstawicieli płci pneciwnej... Udoskonalisz własną zręczność manualną.
Każda z tych czterech obietnic, wydrukowanych spłowiałą, złotą czcionką na okładce, miała w sobie specyficzny urok, lecz tylko ostatnia zdecydowała, że kupił książkę.
— Nie rozumiesz? — próbował wytłumaczyć koledze neurochirurgowi, borykając się z ćwiczeniami z pierwszego rozdziału. — Ile czasu przebywamy w sali operacyjnej?... Najwyżej parę godzin dziennie. Powinniśmy między operacjami ćwiczyć dłonie, żeby udoskonalić sprawność manualną. Inaczej
20
jesteśmy jak sportowcy, którzy nie trenują między kolejnymi zawodami.
Wprawdzie cel był pożyteczny, jednak osiągnięcie go graniczyło z cudem. Choć w sali operacyjnej potrafił doskonale posługiwać się swoimi rękami, do lej pory nic udało mu się opanować nawet najprostszych sztuczek Rufo, skutkiem czego pozostało mu jedynie popisywać się przed lustrem, zwierzętami lub nieświadomymi jego ambicji dziećmi.
— W porządku, piesku, przygotuj się. Oszczędzę ci opisu tej sztuczki, bo widzę, że masz na oku tamte brzozy. Popatrz, umieszczam monetę tutaj... robię taki ruch przegubem... i voild! nie ma monety... Dziękuję, dziękuję. Teraz po prostu przesuwam drugą ręką nad pierwszą w ten sposób i...
Srebrna dolarówka wypadła mu z dłoni, odbiła się od dźwigni hamulca ręcznego i zadźwięczała pod siedzeniem. Pies odwrócił łeb w przeciwną stronę.
— Cholera — mruknął Zack. — 1 o wina słońca. Słońce mnie oślepiło. Przepraszam, piesku. Nic pokażę ci więcej sztuczek.
Odnalazł monetę, po czym sięgnąwszy ręką, otworzył drzwi przy siedzeniu pasażera.
Cheapdog wyskoczył z furgonetki i w niecałą minutę zdążył obsikać pół tuzina drzew. Następnie pognał w dół stromego, trawiastego zbocza i zanurzy! się po brzuch w górskim potoku.
Zack poszedł za nim. Był wysokim mężczyzną o zielonych oczach i surowej, męskiej urodzie. Connie powiedziała o nim kiedyś: „...wygląd zbira, ale cholernie przystojny".
Szedł wzdłuż krawędzi pochyłości, mijała mu sztywność uszkodzonego kolana, spowodowana długą jazdą. Zobaczył, jak Cheapdog gwałtownie skacze na sójkę i chybia.
Zdajesz sobie sprawę, chłopcze, że czas treningu się skończył? — powiedział do siebie, nie mogąc w to uwierzyć. Że nie wrócisz już do miasta?
Spojrzał na Góry Białe. Od czasu gdy był nastolatkiem, z zapałem się wspinał w Górach Skalistych, Tetońskich, Dymnych, w Sierra Nevada, w północnych Appalachach. Ale tylko do Białych miał szczególny stosunek. Odnosił wrażenie, że
21
umacniały go w przekonaniu, iż jego życie toczy siq właściwą drogą.
Wymaganiom związanym ze szkoleniem w zawodzie chirurga poświęcił większość swoich życiowych pasji, najtrudniejsze jednak było rozstanie się ze wspinaczką. Teraz, mając trzydzieści sześć lat, nic mógł się doczekać, kiedy zacznie nadrabiać stracony czas.
Thin Air... Turnabout i Fair Play... Widowmaker... Carson's Cliff... Wejście na każdy z nich będzie jak spotkanie z dawno niewidzianym przyjacielem.
Zamknąwszy oczy, wciągnął głęboko górskie powietrze. Od miesięcy wahał się, czy wybrać karierę naukową w medycynie, czy zdecydować się na praktykowanie w małym mieście. Spośród wszystkich życiowych decyzji, które podjął — takich jak wybór uczelni, szkoły medycznej, specjalności, programu szkolenia — ta okazała się najtrudniejsza.
A kiedy już ją podjął, rozważywszy wszystkie za i przeciw i uzyskawszy zgodę Connie i postanowił wrócić do Sterling, ta hamletowska decyzja wzbudziła w nim wątpliwości. Ledwie zdążył wyschnąć atrament na kontrakcie, który podpisał z korporacją szpitali Ultramed, gdy Connie oświadczyła mu, iż przemyślawszy ich narzeczeństwo, doszła do wniosku, że boi się człowieka, który mógł nawet przez chwilę zastanawiać się nad przeniesieniem z Back Bay do północnego New Hampshire.
Niecałe dwa tygodnie później listonosz przyniósł mu do mieszkania butelkę cold duck, z przyczepionym do niej pierścionkiem w oryginalnym pudełku.
Westchnąwszy, przeczesał palcami ciemnobrązowe włosy. Miał osobliwe palce; pulchne i tak długie, nawet przy jego metrze osiemdziesięciu wzrostu, że musiał zamówić w firmie zaopatrzenia medycznego specjalne rękawice. Takie palce przydawały się w sali operacyjnej, a dawniej na skalnych ścianach.
Spojrzał na północny zachód. W dali mignął mu odblask Mirror, ściany z niemal czystego granitu tak gęsto poprze-tykanego miką, iż refleks letniego słońca przywodził na myśl rozbłysk dalekiej gwiazdy.
Lion Head... Tuckcrman Ravinc... Wall of Tears...
Góry miały tyle magii, tyle kryły niespodzianek, które na niego czekały. Zdawał sobie sprawę, iż choć życie w Sterling będzie z pewnością mniej ciekawe niż w mieście, to możliwość wspinania się wynagrodzi mu te straty, zapewniając wystarczająco wiele wrażeń.
No i oczywiście sama praktyka — wyzwanie, które podejmuje, będąc pierwszym neurochirurgiem na tym terenie. Za mniej niż dwadzieścia cztery godziny znajdzie się we własnym gabinecie w supernowoczesnej klinice lekarzy i chirurgów Ultramed, sąsiadującej z odnowionym szpitalem okręgowym Ultramed-Davis.
Po trzech dekadach przygotowań i poświęceń był gotów do urzeczywistnienia celu swojego życia udowodnienia światu i sobie, co potrafi. Te perspektywy rozproszyły resztki drzemiących w nim obaw, wymiatając je jak wiatr suche liście.
Z Connie czy bez niej wszystko powinno się dobrze ułożyć.
Chleb domowego wypieku i zupa jarzynowa; gęsi pasztet na wafelkach z ziarna sezamowego; kryształowe kieliszki i puchary do wina Waterforda; łopatka z jagnięcia w miętowej galarecie; zastawa porcelanowa Royal Doulton; pilaw ryżowy ze słodkimi kartoflami; świeża zielona fasola szparagowa z migdałami; obrusy z irlandzkiego lnu.
Potrawy były dziełem Cinnic Wcrson. Zack doznał znajomego uczucia, mieszaniny podziwu z zakłopotaniem, obserwując matkę w samodzielnie wyhaftowanym fartuchu, która krążyła pomiędzy kuchnią a jadalnią, podając jedno po drugim dania na wielkim stole z wiśniowego drewna, sprzątając talerze, w przerwach biorącą udział w rozmowie, nawet nalewając wodę — a przy tym grzecznie, lecz stanowczo odmawiała propozycji pomocy ze strony jego i Lisette.
Stół był nakryty na osiem osób, chociaż Cinnie rzadko siedziała na swoim miejscu. Sędzia sprawował kontrolę nad wszystkim ze swojego stałego miejsca u szczytu stołu. Jego masywne krzesło z wysokim oparciem niewiele się różniło od tego, na którym zasiadał w sali sądowej okręgu. Zackowi przydzielono honorowe miejsce po przeciwnej stronie stołu,
22
23
umacniały go w przekonaniu, iż jego życie toczy się właściwą drogą.
Wymaganiom związanym ze szkoleniem w zawodzie chirurga poświęcił większość swoich życiowych pasji, najtrudniejsze jednak było rozstanie się ze wspinaczką. Teraz, mając trzydzieści sześć lat, nic mógł się doczekać, kiedy zacznie nadrabiać stracony czas.
Thin Air... Turnaboul i Fair Play... Widowmaker... Carson's Cliff... Wejście na każdy z nich będzie jak spotkanie z dawno niewidzianym przyjacielem.
Zamknąwszy oczy, wciągnął głęboko górskie powietrze. Od miesięcy wahał się, czy wybrać karierę naukową w medycynie, czy zdecydować się na praktykowanie w małym mieście. Spośród wszystkich życiowych decyzji, które podjął — takich jak wybór uczelni, szkoły medycznej, specjalności, programu szkolenia — ta okazała się najtrudniejsza.
A kiedy już ją podjął, rozważywszy wszystkie za i przeciw i uzyskawszy zgodę Connic i postanowił wrócić do Sterling, ta hamletowska decyzja wzbudziła w nim wątpliwości. Ledwie zdążył wyschnąć atrament na kontrakcie, który podpisał z korporacją szpitali Ultramed, gdy Connie oświadczyła mu, iż przemyślawszy ich narzeczeństwo, doszła do wniosku, że boi się człowieka, który mógł nawet przez chwilę zastanawiać się nad przeniesieniem z Back Bay do północnego New Hampshire.
Niecałe dwa tygodnie później listonosz przyniósł mu do mieszkania butelkę cold duck, z przyczepionym do niej pierścionkiem w oryginalnym pudełku.
Westchnąwszy, przeczesał palcami ciemnobrązowe włosy. Miał osobliwe palce; pulchne i tak długie, nawet przy jego metrze osiemdziesięciu wzrostu, że musiał zamówić w firmie zaopatrzenia medycznego specjalne rękawice. Takie palce przydawały się w sali operacyjnej, a dawniej na skalnych ścianach.
Spojrzał na północny zachód. W dali mignął mu odblask Mirror, ściany z niemal czystego granitu tak gęsto poprze -tykanego miką, iż refleks letniego słońca przywodził na myśl rozbłysk dalekiej gwiazdy.
Lion Head... Tuckerman Ravine... Wall of Tears...
Góry miały tyle magii, tyle kryły niespodzianek, które na niego czekały. Zdawał sobie sprawę, iż choć życie w Sterling będzie z pewnością mniej ciekawe niż w mieście, to możliwość wspinania się wynagrodzi mu te straty, zapewniając wystarczająco wiele wrażeń.
No i oczywiście sama praktyka - wyzwanie, które podejmuje, będąc pierwszym neurochirurgiem na tym terenie. Za mniej niż dwadzieścia cztery godziny znajdzie się we własnym gabinecie w supernowoczesnej klinice lekarzy i chirurgów Ultramed, sąsiadującej z odnowionym szpitalem okręgowym Ultramed-Davis.
Po trzech dekadach przygotowań i poświęceń był gotów do urzeczywistnienia celu swojego życia udowodnienia światu i sobie, co potrafi. Te perspektywy rozproszyły resztki drzemiących w nim obaw, wymiatając je jak wiatr suche liście.
Z Connie czy bez niej wszystko powinno się dobrze ułożyć.
Chleb domowego wypieku i zupa jarzynowa; gęsi pasztet na wafelkach z ziarna sezamowego; kryształowe kieliszki i puchary do wina Watcrforda; łopatka z jagnięcia w miętowej galarecie; zastawa porcelanowa Royal Doulton; pilaw ryżowy ze słodkimi kartoflami; świeża zielona fasola szparagowa z migdałami; obrusy z irlandzkiego lnu.
Potrawy były dziełem Cinnie Wcrson. Zack doznał znajomego uczucia, mieszaniny podziwu z zakłopotaniem, obserwując matkę w samodzielnie wyhaftowanym fartuchu, która krążyła pomiędzy kuchnią a jadalnią, podając jedno po drugim dania na wielkim stole z wiśniowego drewna, sprzątając talerze, w przerwach biorącą udział w rozmowie, nawet nalewając wodę — a przy tym grzecznie, lecz stanowczo odmawiała propozycji pomocy ze strony jego i Lisette.
Stół był nakryty na osiem osób, chociaż Cinnie rzadko siedziała na swoim miejscu. Sędzia sprawował kontrolę nad wszystkim ze swojego stałego miejsca u szczytu stołu. Jego masywne krzesło z wysokim oparciem niewiele się różniło od tego, na którym zasiadał w sali sądowej okręgu. Zackowi przydzielono honorowe miejsce po przeciwnej stronie stołu,
22
23
vis-a-vis ojca. Pomiędzy nimi siedzieli Frank, starszy brat Zacka, jego żona Lisctte, ich czteroletnie bliźniaczki Lucy i Marthe oraz ponadsiedemdzicsięcioletnia wdowa Annie Doucette, gospodyni domowa Wcrsonów, która od dnia narodzin Franka stalą się częścią rodziny.
Atmosfera przy stole była jak zwykle napięta, momenty ciszy oddzielały wyważone wymiany zdań. Zack uśmiechnął się w duchu na wspomnienie straszliwego rejwachu panującego w restauracji miejskiego szpitala w Bostonie, gdzie w ciągu ostatnich siedmiu lat spożywał większość posiłków. Choć urodził się w Sterling, w tym domu i z tego względu należał do tego miejsca — to jednak czuł się, jakby po spakowaniu manatków w Bostonie wylądował po siedemnastu latach na innej planecie.
Obserwując siedzących za stołem, stwierdził, iż najbardziej w ciągu tego czasu zmieniła się Lisctte. Niegdyś tryskająca energią, beztroska piękność, teraz, miała krótko obcięte włosy, nic nosiła makijażu i sprawiała wrażenie, że przyzwyczaiła się do roli matki i żony. Była nadal szczupła i z pewnością pociągająca, lecz w jej oczach brakowało owej iskry fantazji, która kiedyś go fascynowała. Siedziała między bliźniaczkami, naprzeciw Franka i Annie, ograniczając się do rozmowy z dziewczynkami, uważając, by się dobrze zachowywały, i uśmiechając się aprobująco, kiedy jedna lub druga wtaczały się grzecznie do konwersacji.
Lisette, o rok młodsza od Zacka, prawie przez dwa lata — od polowy jego przedostatniej klasy w szkole średniej w Sterling, aż do jej przyjazdu w odwiedziny do niego do Yale — była jego pierwszą prawdziwą miłością. Szok i cierpienie przeżyte przez nich w trakcie spotkania na zjeździe absolwentów w New Haven, uświadomienie sobie, jak bardzo zdołało ich oddalić zaledwie sześć tygodni rozłąki, stały się punktem zwrotnym w życiu obojga.
Przez pewien okres po powrocie 1 .isette do Sterling jeszcze od czasu do czasu telefonowali do siebie, wymienili nawet parę listów, ale w końcu przestali się kontaktować.
W rezultacie Lisette wyjechała do Montrealu, tam zaczęła studiować, ale nie skończyła, bo wyszła za mąż — za podiatrę
24
lub oftalmologa, jak się Zackowi zdawało. Po rozpadnięciu się małżeństwa wróciła do Sterling i w niespełna rok zaręczyła się z Frankiem. Zack był drużbą na ich weselu i ojcem chrzestnym bliźniaczek.
Annie, podobnie jak Lisette, siedziała w milczeniu, raczej dziobiąc potrawy, niż jedząc, i zabierając głos tylko po to, żeby ponarzekać na artretyzm, zawroty głowy lub puchnięcie kostek, które przeszkadzały jej być bardziej pomocną dla „pani Cinnie". Zackowi zrobiło się przykro, kiedy przypomniał sobie ową silną, mądrą kobietę, którą była za jego dzieciństwa. Pochylona stawała w rozkroku nad piłką, a potem rzucała ją w tył do Franka, kiedy ten na polu za domem ćwiczył ze swoim małym bratem.
Jednym z przekleństw zawodu lekarza jest patrzenie na ludzi jak na przypadki chorobowe. Po każdym powrocie do domu Zack podświadomie dodawał jedną lub dwie nowe diagnozy do swojego widzenia Annie. Dziś była blada i wyglądała mizerniej niż. kiedykolwiek.
Spośród wszystkich obecnych najmniej w ciągu tych lat zmienił się Frank. Miał trzydzieści osiem lat, a od czterech był dyrektorem szpitala Ultramed-Davis. Do tego był szczuplejszy oraz bardziej przystojny i pewny siebie niż kiedykolwiek.
— Jakie są możliwości, żeby dwaj bracia nie mieli wspólnych genów? — spytał kiedyś Zack specjalistę od genetyki.
Stary profesor uśmiechnął się i cierpliwie wytłumaczył, iż przy milionach genów matki i ojca, pochodzących z jajeczka i spermy i podzielonych losowo, każde rodzeństwo, brat czy siostra, są w zasadzie w pięćdziesięciu procentach podobni do siebie, a w pięćdziesięciu różni.
— Powinien pan poznać mojego brata — powiedział Zack.
— Może w takim razie — profesor puścił do niego oko — lepiej byłoby, gdybym poznał rodzinnego mleczarza.
Świadomość, iż Frank i on są do siebie w pięćdziesięciu procentach podobni, była dla niego niewiele łatwiejsza do zaakceptowania niż. możliwość, że matka skorzystała z banku genów i jego ojcem nie był Sędzia.
Dochodziła siódma i obiad dobiegał końca. Bliźniaczki robiły się niespokojne, ale spojrzenie Lisctte i perspektywa zjedzenia
25
o- a~-
to
a
Cl t. % ?• p
?'|5
O- P
.t
p r! o
«Ę o.3
p er
ii
*II
N ^
a L o"
3 9r
e. **
O SL.
o- o
s
a-a
P ja
-2- " o
s.%
3 c
3 f
o o 'L.
^¦. p
c o-
a5 s
•< o" 3 8
li a.
§3.1 3 o >
S N
ff|f|
c c
¦>- 3 V.
3-So
B.8--2
11.
*t3
i" a
O u. *Jt"
P 05
a a
T3 K
< -O ir.
¦-s' g a.
S O
NOE.
p < 9, '
&• o
41
b > .ii.
141
lii
g! P O
s ii ii
3 3 Cfl »• Vr
_. 2- a 3r
o-
7
a o
ja
3 el
--to -• <
PN. >2
O
iU
a n- o
3-b- o.
o. ^ g
-o o-
o o o 55-
_. y Ul- r<_
oq ^ 2- a p ST 05
^ «•• K -i ¦-• „ P, 3 C cn. ,o
ł.tS
^?
ł a o
)3N'3
" p a a
^g-i^B
3 « .^ »..
s n 5- S ^ a", o g 5
o 5 <= >o < S
O «-< -O
8 a
n
n
8-
a"- c g_
O- p
oag-^2?.- twl^
^ TT o <. o o g. S. o. i n g. B
•S 3 8
P 2.
ui- O
I i IIH
2.3.&
a s o'
I
o- o
" N 3 P ^ '" < 05 O" O O
n
la' g, H
2? 3 o 3-a- >-i p
a a p
P 3 N
< p d
OJ ^ -•
Ul
05 2
8 1
o- p
|. a
2.3 S ?
P 5 0Q
a o
T3
a 3 ^
p s- o p
O =1; S N
lltl
p
ll
o p
=1; S N-
ltl
a- w>
Nim Zack zdążył odpowiedzieć, wróciła Cinnic lvcrson z ciastem i zacząta okrążać stół, namawiając każdego, żeby wziął znacznie większą porcją, niż zamierzał. Annie posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, które miało oznaczać: „Nie waż sią powiedzieć niczego, co by zmartwiło twoją matką". Jednak w wyrazie jej twarzy i w barwie skóry było coś, co go niepokoiło.
Rozmowa przy deserze została zdominowana przez bliź-niaczki, rywalizujące z sobą, która bardziej szczegółowo opowie „wujkowi Jackowi" o najważniejszych wydarzeniach w jej życiu. Bądąc Jankeskami ze strony ojca, a kanadyjskimi Francuzkami ze strony matki, dziewczynki były dwujęzyczne. Ożywienie sprawiło, iż zacząły im sią mieszać jązyki, tak że coraz trudniej było je zrozumieć. Natomiast tyra, co Zacka zastanowiło, a przy tym zasmuciło, byt zauważalny brak zainteresowania Franka córkami, a także Lisette.
Mógł na to wpłynąć charakter spotkania, a może zaabsorbowanie Franka kwestiami związanymi z przybyciem młodszego brata do szpitala w charakterze neurochirurga. Cokolwiek to było Zack zauważył, że Frank zamienił ledwie parą stów z dziewczynkami i ani razu nie odezwa! sią do Lisette. Taki był jego brat — ciągle myślał o rozszerzeniu zakresu usług Ultramed-Davis, rynku nieruchomości i rozwoju przemysłu w regionie.
Obserwując go, słuchając jego wywodów na temat ryzyka i korzyści płynących z wejścia na rynek obligacji i możliwości zbudowania centrum handlowego na terenie łąk na północ od miasta, Zack nie mógł sią oprzeć uczuciu podziwu dla brata. Frank dał sobie radą z jedną z najtrudniejszych przeszkód w życiu człowieka — sukcesem odniesionym w młodym wieku, a Zack dobrze wiedział, jakie to trudne.
Frank, as w trzech dziedzinach sportu w Sterling High, gospodarz klasy z perspektywą przedłużenia funkcji, przeniósł sią do Notre Damę, a towarzyszyła temu lawina notatek prasowych, które głosiły, że jest jednym z najbardziej utalentowanych rozgrywających w kraju. Jego oceny w szkole średniej były przeciątne, zachowanie pozostawiało wiele do życzenia, jednak sztab trenerów i administracja szkoły w Indianie
28
obiecali mu wszelkie potrzebne korepetycje, byle tylko mieć go na swoim boisku. Rzeczywiście pomagali mu... póki daleko podawał.
W połowie drugiego roku zaczął wysyłać do domu pełne rozdrażnienia listy i dzwonił ze skargami. Był nadmiar utalentowanych rozgrywających. Trenerzy nie zajmowali sią nim w należytym stopniu. Nauczyciele dyskryminowali go, ponieważ był sportowcem. Potem nastąpiła seria dokuczliwych kontuzji — bóle pleców, zerwany miąsień, skrącona kostka. Na koniec jeden z asystentów trenera złożył wizytą Sądziemu i Cinnie. Mimo iż Zack nie był świadkiem tej rozmowy, z różnych dalszych uwag domyślił sią, że z Frankiem są „kłopoty wychowawcze" i że bardziej go interesuje wznoszenie piwnych toastów niż kierowanie atakiem drużyny.
W połowie przedostatniego roku wróeił do Sterling, narzekając na złe traktowanie w Notrc Damę. Pracował w branży budowlanej, prowadził wstąpne rozmowy z trenerami i administracją uniwersytetu w New llampshire i bawił sią. Uszkodzenie kolana w połowic pierwszego roku na uniwersytecie stanowym zakończyło jego sportową karierą.
Na dodatek musiał patrzeć, jak sukces odnosi jego młodszy brat, któremu pechowa kontuzja narciarska uniemożliwiła udział we wszelkich sportach wyczynowych prócz wspinaczki. Przez pewien okres po wypadku Zack był w depresji, po czym stopniowo zaczął podciągać oceny, co sprawiło, iż został przyjąty do Yale — stał sią pierwszym absolwentem ze Sterling, który dostąpił tego zaszczytu.
Frank miał wszelkie powody do rozgoryczenia i zazdrości, nawet do porzucenia studiów, lecz wytrwał. Powtórzył rok i przeszedł na nastąpny. Potem, ku zdumieniu wielu, skończył uczelnią, zdobywając magisterium na kierunku zarządzania.
Sądzia postawił przed nim ścianą z czystego szkła, lecz Frank stopniowo, krok po kroku, wspiął sią na nią i teraz znów był człowiekiem sukcesu, przynajmniej w kategoriach stylu życia, władzy i osiągniąć.
Cinnie lverson nalewała ostatnią rundą kawy, bliźniaczkom pozwolono odejść od stołu, gdy Frank niespodziewanie wstał, trzymając kieliszek z winem.
29
— Wznoszę toast powiedział. Pozostali również podnieśli swoje kieliszki, a bliźniaczki, chcąc sią dołączyć, zażądały, żeby nalać im mleka w takie same naczynia jak mają inni. — Na cześć mojego braciszka, który udowodnił, że umysł jest pożyteczniejszy niż krzepa, jeśli chce sią coś osiągnąć na tym świecie. Miło mieć cią z powrotem w Stcrling.
— Amen — dodał Sądzia.
— Amen — powtórzyły bliźniaczki.
Zack podniósł sią i wyciągnął rąką z kieliszkiem w stroną Franka, zastanawiając sią, czy ktokolwiek prócz niego usłyszał w głosie Franka dziwną nutą. Ich oczy spotkały sią na moment. Frank niemal niedostrzegalnie skinął głową. Toast nic był kurtuazyjny. Frank, pomimo swojego statusu i osiągnięć, nadal rywalizował z młodszym bratem, czując kompleks z powodu jego tytułu doktora.
— Za was! — odezwał sią Zack. A zwłaszcza za mojego wspólnika od mokrej roboty. Frank, jestem dumny, że będę mógł z tobą pracować.
— Amen! — wykrzyknęły bliźniaczki. — Amen, amen.
Mężczyźni, ojciec z synami, zostali sami przy stole. Nadciągające chmury burzowe spowedowały wcześniejszy zmierzch. Kobiety były w kuchni, Annie we wnące śniadaniowej, Cinnie i Lisettc przy zlewie: po raz drugi ładowały naczynia do zmywarki, gawądząc o zbliżającej się aukcji wypieków w Women\s Club i pilnując bliźniaczek, które wyprowadziły Cheapdoga, by się z nim pobawić na łące.
Sędzia, zgodnie ze swym poglądem, że we wszelkie interesy, w miarę możliwości, nic należy wtajemniczać kobiet, prowadził lekką konwersację do chwili, gdy ostatnia z pań wyszła z pokoju. Wówczas dopiero, napiwszy się kawy, powiedział do Franka:
— Był u mnie wczoraj Guy Bcaulieu.
— I co?
— Powiedział, że Ultramcd i ten nowy chirurg, Mainwaring, chcą się go pozbyć ze szpitala.
— Jason Mainwaring nie jest nowy, Sędzio — odparł z naciskiem Frank. — Pracuje w szpitalu prawic od dwóch lat. I nikt — ani on, ani Ultramed, ani ja, ani ktokolwiek inny — nie chce się pozbyć Guya. Może zasłużył sobie na takie traktowanie. Jeśli będzie łatwiejszy we współpracy i uprzej-miejszy wobec ludzi, nic takiego się nie stanic.
— Masz rację, że Guy to stary zrzęda — powiedział Sędzia. — Ale jest w tym mieście prawie tak długo jak ja i pomógł wielu ludziom.
31
— O co w tym wszystkim chodzi? — zapytał Zack. Zastanowiło go, dlaczego Sędzia, będąc człowiekiem spontanicznym, nie poruszył tego tematu w ciągu czterech godzin golfa z Frankiem, tylko dopiero teraz.
Frank i Sędzia popatrzyli na siebie, walcząc niemo o pierwszeństwo przedstawienia swojej wersji. Pojedynek skończył się po paru sekundach.
— Jakiś czas temu — zaczął Sędzia, najwidoczniej nie chcąc polemizować z Frankiem w kwestii, czy „prawic dwa lata" to jest długo, czy krótko — Ultramed sprowadził do miasta nowego chirurga, właśnie owego Jasona Mainwaringa.
— Znam go — powiedział Zack. Zwrócił się do Franka: — Wysoki blondyn o południowym akcencie? — Frank skinął głową.
Zack zapamiętał Mainwaringa jako nieco chłodnego, lecz wytwornego, zasadniczego i jak mógł ocenić na podstawie krótkiego kontaktu znającego się na rzeczy człowieka, którego raczej można by się spodziewać na stanowisku profesora medycyny na uniwersytecie niż na posadzie chirurga ogólnego w peryferyjnym szpitalu.
— Chodzi o to — ¦ ciągnął Sędzia że Guy zaczął mieć kłopoty z umieszczaniem swoich pacjentów w szpitalu.
Frank westchnął głośno i przygryzł dolną wargę, demonstrując w ten sposób, że tylko dobre wychowanie powstrzymuje go od zaprotestowania przeciw temu zarzutowi.
— Coraz więcej jego pacjentów, zwłaszcza tych biednych francuskich Kanadyjczyków, odsyłano do szpitala okręgowego w Clarion. W mieście zaczęły się rozchodzić pogłoski podające w wątpliwość kompetencję Guya i nagle wszystkie operacje dokonywane na pacjentach, którzy mogli zapłacić czy z własnego ubezpieczenia, czy przez Medicaid przeszły do Mainwaringa. Sam słyszałem niektóre z tych pogłosek i muszę przyznać, że są obrzydliwe. Pijaństwo, nieuzasadnione badania narządów płciowych kobiet, przyjmowanie silnych lekarstw po przebytym małym udarze...
— Czy któreś z nich są prawdziwe? - - spytał Zack.
W letniej przerwie wakacyjnej przed przedostatnim rokiem studiów medycznych w Yale pracował jako stażysta w szpitalu
32
Davis, który wówczas był szpitalem okręgowym. Widząc jego rosnące zainteresowanie chirurgią, Beaulieu zabierał go do sali operacyjnej i poświęcił mu mnóstwo czasu. Zack nigdy mu tego nie zapomniał.
Sędzia potrząsnął głową.
— Z tego, co mówi Guy, wynika, że nie było konkretnych skarg od nikogo, tylko plotki. Twierdzi, że osiemdziesiąt procent jego obecnych zajęć to praca charytatywna w okręgu Clarion i że w Ultramed od roku nie operował pacjenta, który nie byłby francuskim Kanadyjczykiem. Powiedział, że uknuto zemstę za to, iż oponował przeciw sprzedaży szpitala — szczególnie jeśli nabywcą miałby być Ultramed.
— To absurd — powiedział Frank. - Mainwaring dostaje operacje, ponieważ jest dobry i pracujc-za kilku. Nie ma w tym żadnego spisku. To nie w porządku, Sędzio, żebyś stawał po stronie Beaulieu.
Clayton lverson rąbnął pięścią w stół.
— Nie waż mi się dyktować, co jest dobre, a co złe, młody człowieku — warknął. — Okres próbny naszego kontraktu z Ultramed kończy się dopiero za miesiąc. Namówiłem radę powierniczą, żeby sprzedała szpital korporacji, ale, na Boga, trzy tygodnie to aż nadto, żebym ich przekonał do skorzystania z prawa odkupienia go na powrót.
Odetchnął głęboko, żeby się uspokoić. Zack popatrzył na Franka. Zauważył, iż brat zaciska pięści, aż mu kłykcie pobielały.
— Chcę jasno powiedzieć — ciągnął Sędzia — że nie stoję po żadnej ze stron. Prawdę mówiąc. Frank, powiedziałem mu, iż uraziły mnie jego sugestie, że w jakiś sposób przyczyniłeś się do jego kłopotów. Przeprosił mnie i wycofał się z niektórych oskarżeń, ale nadal jest urażony i zly. Obiecałem mu, że porozmawiam z tobą — z wami obydwoma - — o tej sprawie i poproszę, żebyście mieli oczy i uszy otwarte. Jesteśmy mu to winni. Byłeś jeszcze za mały, żeby to pamiętać, Frank, ale kiedy miałeś atak wyrostka robaczkowego, ten człowiek uratował ci życie.
Choć pięści Franka nie były już tak kurczowo zaciśnięte, widać było, iż nadal czuje się urażony groźbą Sędziego. Zack
33
aż nazbyt dobrze zda wal sobie sprawę, że konflikty charakterów, rozwiązania siłowe i gry polityczne istnieją wszędzie, i są taką samą integralną częścią szpitala jak kroplówki i baseny. Wyczuwał w bracie jednak coś więcej - jakąś zawziętość.
— Annie!
Sekundę po okrzyku Cinnic Ivcrson usłyszeli dźwięk tłuczonych naczyń. Dzięki refleksowi nabytemu w sytuacjach kryzysowych Zack biegł już do kuchni, zanim Frank i Sędzia zdążyli pomyśleć o jakimkolwiek działaniu.
Annie Doucettc leżała na podłodze. Plecy i szyję miała wygięte w luk. Miotała się w ataku padaczki.
Klęknąwszy koło kobiety, Zack poczuł zachodzącą w nim metamorfozę. Słyszał o tym zjawisku od starszych lekarzy, lecz po raz pierwszy doświadczył go dopiero na drugim roku stażu, kiedy był świadkiem ustania akcji serca u pacjenta. Świat wokół niego nagle zaczął wyglądać jak na zwolnionym filmie. Głos mu się obniżył, a słowa stały się wyważone; poczuł, że puls bije mu wolniej, a zmysły się wyostrzają. To było coś innego niż wrażenia, których doświadczał w podobnych nagłych wypadkach. Jego ruchy stały się automatyczne, a polecenia wydawał instynktownie. Mózg błyskawicznie przetwarzał dziesiątki danych.
Później, kiedy pacjent zosta! z powodzeniem zreanimowany i jego stan był stabilny, pielęgniarki powiedziały mu, że działał szybko, stanowczo i spokojnie. Dopiero po wysłuchaniu ich sprawozdania z przebiegu akcji uświadomił sobie do końca to, co w nim zaszło. Od tego czasu metamorfoza stała się częścią jego osobowości.
— Mamo, zadzwoń po karetkę - powiedział, przetaczając Annie w taki sposób, by leżała bokiem, w obawie, żeby się nie zachłysnęła zawartością żołądka, wrazić gdyby zwymiotowała. Czyniąc to, dotknął równocześnie palcami jej szyi, żeby zbadać tętno.
W miarę jak przechodził metamorfozę, zmieniał się jego stosunek do kobiety. Uważał ją za przyjaciela — znanego od dzieciństwa, kochanego — ale teraz poschodził do niej z chłodnym obiektywizmem lekarza. Gdyby musiał zadać jej ból, zrobiłby to bez wahania, jeśli miałoby to przynieść korzyść.
34
— Frank, moja torba lekarska jest w dużym pudle z tyłu furgonetki; przynieś mi ją, proszę. - Proszę. Dziękuję. Używanie takich słów w sytuacji kryzysowej uspokajało wszystkich, przypuszczalnie włącznie z nim samym. Udar, atak serca powikłany arytmią, epilepsja, nagły krwotok wewnętrzny powodujący szok, hipoglikemia, zwykle omdlenie z objawami jak przy ataku padaczki - różnorodne diagnozy przelatywały mu przez głowę.
Na skórze Annie wystąpiły plamy. Plecy miała nadal wygięte, epileptyczne drgawki kończyn nic ustawały. Szczęki miała tak silnie zaciśnięte, że nie dało się włożyć między zęby ochraniacza. Palce Zacka wędrowały wzdłuż jej tchawicy w poszukiwaniu pulsu. Był teraz pewien, że przy stole poczuła ból w piersi. Prawdopodobnie zawal serca, powikłany arytmią lub całkowitym zatrzymaniem krążenia.
— Sędzio, czy mógłbyś mi pomóc? Dziękuję. Przekręcę ją teraz na plecy. Gdyby zaczęła wymiotować, przetocz ją tak, żeby leżała na boku, niezależnie od tego, co ja będę robił. Liscttc, ty pilnuj czasu.
Zack przekręcił kobietę na plecy. Atak trwał, choć ruchy kończyn zrobiły się mniej gwałtowne. Jeszcze raz spróbował znaleźć puls, najpierw na szyi, potem w każdej pachwinie, lecz bez skutku. Oburącz uderzył Annie w środek klatki piersiowej, po czym zaczął rytmicznie uciskać mostek, dopóki nie przybył Frank z torbą lekarską.
— Sędzio, proszę zwiń cokolwiek i podłóż jej pod kark, potem przyciągnij krzesło i oprzyj jej stopy na siedzeniu. Dobrze. Frank, na dnie torby są strzykawki z igłami. Potrzebuję dwóch. Jest tam też skórzany woreczek z ampułkami. Potrzebne mi valium i adrenalina. Ta druga może być pod nazwą epi-nefryna. Mamo, wezwałaś karetkę? Dobrze. Kiedy przyjedzie?
— Najpóźniej za pięć minut.
— Frank, umiesz robić reanimację?
— Przeszedłem dwa razy kurs.
— Dobrze. Zastąp mnie tu, proszę, a ja tymczasem podam jej lekarstwo, żeby atak minął. Nie rób sztucznego oddychania, dopóki atak trwa. Tylko masaż serca. Dobrze ci idzie. Wszyscy się świetnie spisujecie. — Zack przyłożył palce do tętnicy
35
udowej Annie. — Nieco energiczniej, Frank, Ile czasu minęło,
Lisette?
— Trochę ponad minutę.
Obywając się bez opaski uciskowej, Zack wstrzyknął valium i adrenalinę do żyły w zgięciu łokciowym Annie. Po kilku sekundach atak minął. Frank nadal robił masaż serca, a w tym czasie Zack pochylił się nad kobietą, przyłożył usta do jej ust i wpompował w nią z pół tuzina oddechów. Chwilę później Annie sama zaczerpnęła powietrza.
— Przestań, Frank — powiedział Zack, próbując kolejny raz wyczuć puls w tętnicy szyjnej. Tym razem go znalazł — wolny i słaby, lecz miarowy. W pachwinie tętno również było wyczuwalne. Annie znów nabrała powietrza... potem jeszcze raz. Tak trzymaj, Annie, modlił się w duchu. Odetchnij jeszcze raz. Dobrze! Jeszcze raz.
Założywszy jej na rami