Juraszek Dawid - Xiao Long. Biały Tygrys

Szczegóły
Tytuł Juraszek Dawid - Xiao Long. Biały Tygrys
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Juraszek Dawid - Xiao Long. Biały Tygrys PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Juraszek Dawid - Xiao Long. Biały Tygrys PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Juraszek Dawid - Xiao Long. Biały Tygrys - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Dawid Juraszek Xiao Long Biały Tygrys Najbliższym Za cierpliwość i wsparcie 1 Strona 2 Rozdział 1 w którym świeżo upieczony baka- larz Xiao Long1 ulega własnym na- miętnościom i pakuje się w cudze kłopoty Ciszę jesiennego popołudnia zburzył po- dejrzany dźwięk. Xiao zatrzymał konia i zaczął nasłuchiwać. Po chwili nie miał wątpliwości – działo się coś niedobrego. Młodzieńca od miasta dzieliło już tylko kilka li, ale okolica wciąż pozostawała od- ludna. Na prawo od wijącej się pośród ła- godnych wzniesień drogi rosły kamforow- ce, na lewo ciągnęły się pola ryżowe, zru- działe już o tej porze roku. Dalej sterczały zwichrowane szczyty Gór Szczęścia. Ba- kałarz marzył właśnie o kulinarnych i cie- 1 z regułami wymowy chińskich nazw i imion można za- poznać się na końcu książki. 2 Strona 3 lesnych uciechach czekających go w Yangzhou, kiedy tuż przed zakrętem wierzchowiec jął strzyc uszami. Xiao, gdyby potrafił, też zastrzygłby swoimi. Gniewne posapywania, trzaski i świsty nie ustawały. Przełknął ślinę i ze- skoczył w czerwony pył drogi. Nie miał broni, a jedynie nadzieję, że w razie czego zdąży dopaść konia i czmychnąć z powro- tem. Odziany w biel chłopak nie zauważył bakałarza. Dysząc i złorzecząc, siekł wą- skim a cienkim mieczem gałęzie kamfo- rowców. Szło mu tym łatwiej, że przewyż- szał Xiao o dwie głowy. Był za to o poło- wę chudszy. Sił miał jednak pod dostat- kiem, o czym świadczyły rozmiary spusto- szenia, jakie zdążył poczynić w lesie. Widząc, że sprawca zamieszania jest odeń młodszy, Xiao poczuł przypływ 3 Strona 4 śmiałości. Poprawił bakalarski czepiec, za- piął rozchełstany od upału chałat i zdecy- dowanym krokiem postąpił naprzód. – A cóż to wyrabiasz, hultaju? Twój to las? Godzi się dobra Cesarza, oby żył dzie- sięć tysięcy lat, ciąć niczym polne chwa- sty? Uchodź stąd, ale już! Zwymyślany opuścił na chwilę oręż i ciężko sapiąc, spojrzał samozwańczemu strażnikowi cesarskich lasów w oczy. Ba- kałarzowi zrzedła mina. Wyrazu twarzy chudzielca nie podjąłby się ująć w słowa. – Zaniechaj, chłopcze, tego dzieła znisz- czenia – zdołał wydukać, zbity z tropu. – Jeśli zobaczy cię jakiś uczony na urzędzie, postąpi srożej niźli ja... Wysoki chłopak nie odpowiedział, tylko wzniósłszy broń, ponowił strącanie gałęzi. Xiao zmełł w ustach przekleństwo i zawró- cił po konia. Dopiero kiedy zza któregoś kolejnego zakrętu wyłoniły się mury Yangzhou, 4 Strona 5 przestał myśleć o oszalałych oczach nie- znajomego. Zapytany o dom uciech przechodzień nie wahał się ani chwili. Podziwiając poły- skujące w pożegnalnym blasku dnia zielo- ne dachówki zdobiące okapy wrót wystaw- nej siedziby kurtyzan, Xiao w duchu jesz- cze raz podziękował opasłemu mężczyźnie za wskazówki. Przybytek kwiatów i wierzb musiał być najlepszy w całym Yangzhou. Poczerniała ze starości gęba stręczyciel- ki rozjaśniła się, kiedy bakałarz dobył z rę- kawa pierwszą sztukę srebra. Posadzony w Hibiskusowej Altanie o wielobarwnych fi- larach, otoczonej donicami z wonnym kwieciem, mógł wreszcie odpocząć. – Długo jesteś, mój panie, w podróży? – zagadnęła stręczycielka Wang, jednocze- 5 Strona 6 śnie bijąc służkę po ciemieniu za uronienie kilku kropel jaśminowej herbaty. – Widzę, żeś utrudzony. – Z egzaminów wracam – wyjaśnił Xiao, wymownym gestem poprawiając czepiec. Stara pojęła w lot: – Najszczersze gratulacje! Wielki to za- szczyt gościć cesarskiego urzędnika w skromnych progach „Domu Wiosennej Świeżości”. Zaraz każę podgrzać dzban chryzantemowego wina. – To zbyteczne – żachnął się bakałarz. – Do wysokich stanowisk daleka jeszcze droga przede mną. Dopiero postawiłem pierwszy krok. Wprawdzie duży, niemniej pierwszy. – A gdzie dom rodzinny? Chyba nie w Yangzhou, bo o tak znakomitym mło- dzieńcu musiałabym usłyszeć – przymilała się Wang. – Pochodzę z prowincji Liaodong, w stolicy której zdawałem egzaminy. 6 Strona 7 – Cóż zatem sprowadza aż tutaj? – zdu- miała się stręczycielka. – Chyba, panie, nie zbłądziłeś? – Nadłożyłem trochę drogi, to prawda. – Xiao uśmiechnął się i siorbnął herbaty. – Ale tylko o kilka dni opóźni to mój powrót do rodzinnego Hengshanu. Sława prowin- cji Jiangbei sięga daleko poza jej granice i domaga się świadectwa własnych oczu. I rąk – dodał, zerkając na służkę. Apetyczne to było dziewczę, o twarzy w kształcie pestki arbuza i cudnie wykrojonych brwiach. Jedynie ślady po ospie cokolwiek ujmowały jej urody. Łakomy wzrok gościa nie uszedł uwagi Wang. – Poczekaj, panie, aż ujrzysz Nefrytową Wazę. Ta tutaj to kuchenne ścierwo, kurty- zaną nie zostanie, chyba że we łbie poprze- stawia mi się na starość dokumentnie i za- 7 Strona 8 pomnę, jak się interes prowadzi. Poczekaj, a nie rozczarujesz się. Do altany weszły trzy następne służki, niosąc strawę i wino. Na stole wylądowały miseczki z gotowaną wieprzową głowizną, pieczoną baraniną, duszonym kurczakiem i rybą na parze. Nadto przegryzki do wina, suszone mątwy i krewetki, marynowane pędy bambusa oraz kluseczki z prosa. Xiao nawet nie opłukał pałeczek w herbacie, tyl- ko od razu jął pochłaniać jadło. Wang klasnęła dwukrotnie. Wnet zjawi- ła się śpiewaczka z księżycową lutnią w oprawie z wężowej skóry. Odziana w nie- bieski kubrak i zieloną spódnicę wyszywa- ną w ptaki wyglądała jeszcze powabniej niż ospowata służka. Rozbrzmiała delikat- na muzyka. Stręczycielka zabawiała Xiao rozmową, a on odpowiadał półsłówkami między jednym kęsem a drugim. Nie spałaszował nawet połowy raryta- sów, gdy zza muru dobiegły głośne po- 8 Strona 9 krzykiwania i tętent kopyt. Harmider za- głuszył słowa Wang. Bakałarz nasrożył się na tak obcesowe zakłócanie wieczerzy. Widząc, jak marszczy brwi, stara czym prędzej dolała mu wina. – To gwardia gubernatora. Im wolno mącić spokój na ulicach choćby głuchą nocą, ale biada komu zwykłemu hałasować pod siedzibą Czerwonego Tygrysa... – A po cóż tak gromadnie tu zjechali? – zainteresował się Xiao. – Ze słuchu wno- szę, że było ich dobre ćwierć setki! – Nic nie wiesz, panie, boś przyjezdny, lecz całe miasto huczy. – Stara wbrew wła- snym słowom nachyliła się i konfidencjo- nalnie ściszyła głos. – Płatnerz tutejszy, najlepszy w prowincji, mistrz Zhao Quan, dostał był zlecenie na miecz od samego gubernatora. Zadatek wziął, ale potem z robotą cokolwiek zwłóczył. Rok ognia w 9 Strona 10 kuźni nie rozniecał... – Rok?! Toż ten płatnerz o łamanie pal- ców się prosi! – Gorzej, mój panie. Gubernator długo o zleceniu nie pamiętał, kiedy jednak sobie w końcu przypomniał, posłał gońca do mi- strza Zhao. Ten wziął się wreszcie do pra- cy, ale coś nieskoro mu szło. Drugiego gońca Czerwony Tygrys posłał... – Czy temu Zhao życie niemiłe? – Mistrz wreszcie pracę skończył i poje- chał z mieczem do Beizhou, stolicy pro- wincji. Wczoraj tylko jego pachołek wró- cił. – Czyżby... – Tak, panie. Gubernator w gniew wpadł, że tyle musiał czekać, i miecz pró- bując, zdjął mistrzowi Zhao głowę jednym cięciem. – Nie do wiary! – Oby skolopendra długa jak kij od szczotki ugryzła mnie w zadek, jeśli kła- 10 Strona 11 mię! Biedna dusza Zhao Quana pęta się te- raz po zaświatach, nie mogąc znaleźć dro- gi. Na domiar złego gubernator czy to z niepamięci, czy złośliwości ogłosił, że za- datek wniósł był za dwa miecze, i od ro- dziny zwrotu chce żądać. Wieści te przy- niósł pachołek. Wymknął się z pałacu Czerwonego Tygrysa i wrócił, by ostrzec rodzinę. Wierny sługa! Powiadają, że uciekł tej nocy. – Więc ci gwardziści... – Dziś rano przyjechali po rodzinę płat- nerza. Syn jego, co go Wybujałym Bambu- sem zwą, pono zemstę... Bakałarz uciszył stręczycielkę ruchem ręki. – Czy ten chłopak – zapytał powoli – nie jest aby wysoki a chudy i mieczem spraw- nie nie robi? – A tak, wysoki jest, panie, nie po ojcu 11 Strona 12 jednak. Mistrz Zhao kurdupel był pokracz- ny. – Chyba widziałem go dziś za miastem – mruknął Xiao. Kiedy Wang wytrzesz- czyła oczy, opowiedział jej o spotkaniu na drodze. – To musiał być on, nikt inny! – Poki- wała głową. – Zniknął wczoraj bez śladu, tylko broń z warsztatu ojca wziął. Jak go jeźdźcy Czerwonego Tygrysa uzbrojonego znajdą, żywy nie ujdzie. – Trzeba mu przysiąść nad księgami, zdać egzaminy cesarskie, a nie myśleć o płochej zemście, bo życia szkoda – wes- tchnął sentencjonalnie Xiao i odstawił mi- seczkę. Wang klasnęła trzykrotnie. Jak spod ziemi wyskoczył kolejny sługa i łą- cząc dłonie w geście szacunku, pokłonił się bakałarzowi. – Zaprowadź gościa do komnat Nefryto- wej Wazy i dopilnuj, by wszystko stało się po jego myśli. 12 Strona 13 Pożegnawszy się z Wang, młodzieniec ruszył przez wypielęgnowany ogród, teraz spowity wieczornymi cieniami i roz- brzmiewający owadzim rozgwarem. Kur- tyzana mieszkała w pawilonie otoczonym rabatkami róż i piwonii. Zostawiwszy słu- gę pod drzwiami, wszedł do środka. W świetle olejnych lampek ukazały mu się stojące wzdłuż ścian jedwabne parawany, malowane w cztery piękności wyobrażają- ce pory roku. Nie czekał długo. Szelest bambusowej zasłony ogłosił przybycie Nefrytowej Wazy. Oto, co ujrzał Xiao: złote szpile wpięte w gęste pukle biały kaftanik na gibkim niczym wierz- bina ciele kwietny wzór na fioletowej spódnicy okrywającej krągłe biodra maleńkie stopy w czerwonych pantofel- 13 Strona 14 kach haftowanych w kaczuszki umalowane oblicze, które chyba i bez makijażu zdolne byłoby zachwycić Rozsiewając wokół woń piżma, dziew- czyna złożyła ukłon i kryjąc twarz za wa- chlarzem, poprosiła gościa, by spoczął na krześle. Potem, ująwszy smukłymi palcami porcelanową czarkę z wonną herbatą, na- chyliła się ku Xiao. Jej bliskość przyprawiła bakałarza o słodki dreszcz. Jak powiada poeta: Gdy zbiorą się chmury brzemienne, błyskawic blask niebo rozjuszy, dudniący grom rozgrzmi potężnie, rzęsisty deszcz wtenczas spaść musi. – Nie omieszkaj, panie, wspomnieć o przymiotach mych kurtyzan swym krew- nym i przyjaciołom. – Stara Wang zgięła się w ukłonie. Siedzący w siodle Xiao 14 Strona 15 uśmiechnął się i miał już odpowiedzieć, kiedy ich uszu dobiegł zgiełk. Spojrzeli oboje w głąb ulicy. Uliczni handlarze w pośpiechu zwijali stoiska, kolejki porannych klientów jadło- dajni rozpierzchały się, lektyki skręcały pod ściany, bo oto całą szerokością drogi sunęli gwardziści gubernatora. Szyszaki z pióropuszami, długie lance i płytkowe zbroje połyskiwały w słońcu, kopyta cięż- kich rumaków wzbijały kurz, wiatr przy- wiewał odór potu. Bakałarz cofnął konia w cień bramy, Wang schroniła się za skrzydłem wrót. Xiao zmrużył oczy, gdy wraz z parska- jącymi wierzchowcami nadciągnął rój much. Wreszcie nawała jeźdźców przerze- dziła się. Nie zdążył odetchnąć z ulgą, bo wtem ujrzał przerzucone przez grzbiet jed- nego z pędzonych na końcu luzaków ciało. 15 Strona 16 Młodzieńcze, chude, w zakrwawionym białym chałacie. I bezgłowe. – O Nieba... – wybełkotał. Odwrócił się do stręczycielki. Przytaknęła smętnie. – Mówiłam, że nie ujdzie żywy. Nie tylko oni dojrzeli trupa. Wielu prze- chodniów i przekupniów już pędziło ile sił w nogach, by nadążyć za oddalającą się kawalkadą. Xiao skinął starej Wang na po- żegnanie i powodowany niewiadomym im- pulsem popędził w ślad za gwardzistami. Niebawem jeźdźcy zatrzymali się pod okazałym domem. U bramy wartował gu- bernatorski żołnierz. Jeden z konnych wszedł do wnętrza, inny zdjął ciało z wierzchowca i zawlókł pod wrota. Po chwili z domu wypadła kobieta, a za nią trzy dziewczęta. Widząc zwłoki, rzuci- ły się na kolana i bijąc się po twarzy, pod- niosły lament. Tłum gapiów gęstniał z każ- dą chwilą. Z wysokiego siodła bakałarz miał dobry widok na rozdzierającą scenę. 16 Strona 17 Wreszcie z wnętrza wolnym krokiem wytoczył się dostojny mandaryn we wzo- rzystej jedwabnej sukni, czepcu ze skrzy- dełkami i ze złoconym wachlarzem w dło- ni. W ślad za nim dreptał sługa z paraso- lem. Ujrzawszy zwłoki chłopaka, guberna- torski urzędnik gromkim głosem nakazał wprowadzenie rodziny z powrotem do domu. Potem przywołał dowódcę oddzia- łu. Ten chwacko zeskoczył z konia i po- kłonił się nisko: – Czcigodny, zwiad nasz po okolicy nie przyniósł rezultatu w postaci ujęcia zbie- głego sługi. Znaleźliśmy jednak ciało Zhao młodszego, którego rozpoznaliśmy z opi- su. Trafność naszych spostrzeżeń potwier- dziły łzy jego krewnych. – Nie wy go zatem ścięliście? – surowo spytał mandaryn. – Nie, czcigodny. Znaleźliśmy jego cia- 17 Strona 18 ło przy drodze, sześć li za miastem. W straszliwej walce musiał polec, bowiem drzewa wokół były bardzo pokaleczone. Głowy mimo usilnych starań... – Czcigodny! – niespodziewanie dla sa- mego siebie wtrącił się Xiao. Na samą myśl, że jego wiedza może okazać się przydatna w istotnym śledztwie na wyso- kim szczeblu, aż drżał podekscytowany. – Nie było żadnej walki. Kiedy spoczął na nim groźny wzrok urzędnika, o mało nie pożałował swej gor- liwości. Przywołany skinieniem palca za- kończonego długim paznokciem poprowa- dził konia przez tłum. Gdy tylko tłok wo- kół zelżał, zeskoczył na ziemię i zgiął się w pokłonie. – Nazwisko moje brzmi Cheng, imię osobiste Chang, społeczne zaś Xiao Long. Jestem nędznym bakałarzem z Hengshanu, o czcigodny. – Mów – oschle rzucił mandaryn. 18 Strona 19 – Tego dziś już martwego człowieka spotkałem wczoraj na drodze do Yang- zhou. Ścinał gałęzie kamforowców i mimo mych usilnych namów nie poniechał swej szkodliwej działalności. – Czy byłeś obecny przy śmierci Zhao młodszego? – Nie, czcigodny. – Skąd zatem wiesz, że walka nie miała miejsca już po twym odejściu? Xiao poczuł, że traci grunt pod nogami. – Nie wiem, o czcigodny, ale wiem, że ścinał on gałęzie własnoręcznie... – Wystarczy. Pojedziesz z nami do gu- bernatora. Xiao otworzył usta, by zaprotestować, lecz jeden z gwardzistów już stanowczo nakazał mu wracać na siodło, a drugi do wędzidła jego wierzchowca przywiązał sznur i zaczepił sobie o łęk. Widząc, że 19 Strona 20 słowa ważą tu mało, bakałarz zagryzł war- gi i pogrążył się w ponurym milczeniu. Tymczasem z wnętrza domu dochodziły rozpaczliwe biadania i lamenty. Wreszcie na ulicę wypchnięto matkę z córkami. Za nimi wybiegły służące, żołnierze jednak kopniakami zagnali je z powrotem do środka. Opierające się kobiety wsadzono przemocą na konie i związano. Xiao współczuł im, ale nie mógł się nadziwić tym protestom. Zamiast okazać władzy po- słuszeństwo i wszystko spokojnie wyja- śnić, tylko pogarszają sytuację, pomyślał z dezaprobatą. Owinięte w płótno ciało chłopaka prze- łożono przez koński grzbiet. Orszak z kry- tym powozem mandaryna w środku wresz- cie ruszył. Do samej północnej bramy to- warzyszył im pochód mieszkańców. We wrzawie setek głosów dało się słyszeć wy- razy współczucia, ale też złorzeczenia. Ro- dzina płatnerza miała widać tyle samo 20