30

Szczegóły
Tytuł 30
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

30 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 30 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

30 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

TYTU�: Latarnik AUTOR: Henryk Sienkiewicz OPRACOWA� : Marek Dankowski ([email protected]) ---------------------------------------------------------------- --------- Opowiadanie to osnute jest na wypadku rzeczywistym, o kt�rym w swoim czasie pisa� J. Horain w jednej ze swoich korespondencyj z Ameryki. I Pewnego razu zdarzy�o si�, �e latarnik w Aspinwall, niedaleko Panamy, przepad� bez wie�ci. Poniewa� sta�o si� to w�r�d burzy, przypuszczano, �e nieszcz�liwy musia� podej�� nad sam brzeg skalistej wysepki, na kt�rej stoi latarnia, i zosta� sp�ukany przez ba�wan. Przypuszczenie to by�o tym prawdopodobniejsze, �e na drugi dzie� nie znaleziono jego ��dki stoj�cej w skalistym wr�bie. Zawakowa�o tedy miejsce latarnika, kt�re trzeba by�o jak najpr�dzej obsadzi�, poniewa� latarnia niema�e ma znaczenie tak dla ruchu miejscowego, jak i dla okr�t�w id�cych z New Yorku do Panamy. Zatoka Moskit�w obfituje w piaszczyste �awice i zaspy, mi�dzy kt�rymi droga nawet w dzie� jest trudna, w nocy za�, zw�aszcza w�r�d mgie� podnosz�cych si� cz�sto na tych ogrzewanych podzwrotnikowym s�o�cem wodach prawie niepodobna. Jedynym w�wczas przewodnikiem dla licznych statk�w bywa �wiat�o latarni. K�opot wynalezienia nowego latarnika spad� na konsula Stan�w Zjednoczonych, rezyduj�cego w Panamie, a by� to k�opot niema�y, raz z tego powodu, �e nast�pc� trzeba by�o znale�� koniecznie w ci�gu dwunastu godzin; po wt�re, nast�pca musia� by� nadzwyczaj sumiennym cz�owiekiem, nie mo�na wi�c by�o przyjmowa� byle kogo; na koniec w og�le kandydat�w na posad� brak�o. �ycie na wie�y jest nadzwyczaj trudne i bynajmniej nie u�miecha si� rozpr�niaczonym i lubi�cym swobodn� w��cz�g� ludziom Po�udnia. Latarnik jest niemal wi�niem. Z wyj�tkiem niedzieli nie mo�e on wcale opuszcza� swej skalistej wysepki. ��d� z Aspinwall przywozi mu raz na dzie� zapasy �ywno�ci i �wie�� wod�, po czym przywo��cy oddalaj� si� natychmiast, na ca�ej za� wysepce, maj�cej morg� rozleg�o�ci, nie ma nikogo. Latarnik mieszka w latarni, utrzymuje j� w porz�dku; w dzie� daje znaki wywieszaniem r�nokolorowych flag wedle wskaz�wek barometru, w wiecz�r za� zapala �wiat�o. Nie by�aby to wielka robota, gdyby nie to, �e chc�c si� dosta� z do�u do ognisk na szczyt wie�y, trzeba przej�� przesz�o czterysta schod�w kr�tych i nader wysokich, latarnik za� musi odbywa� t� podr� czasem i kilka razy dziennie. W og�le jest to �ycie klasztorne, a nawet wi�cej ni� klasztorne, bo pustelnicze. Nic te� dziwnego, �e Mr Izaak Falconbridge by� w niema�ym k�opocie, gdzie znajdzie sta�ego nast�pc� po nieboszczyku, i �atwo zrozumie� jego rado��, gdy najniespodzianiej nast�pca zg�osi� si� jeszcze tego� samego dnia. By� to cz�owiek ju� stary, lat siedmiudziesi�t albo i wi�cej, ale czerstwy, wyprostowany, maj�cy ruchy i postaw� �o�nierza. W�osy mia� zupe�nie bia�e, p�e� spalon�, jak u Kreol�w, ale s�dz�c z niebieskich oczu, nie nale�a� do ludzi Po�udnia. Twarz jego by�a przygn�biona i smutna, ale uczciwa. Na pierwszy rzut oka podoba� si� Falconbridge'owi. Pozosta�o go tylko wyegzaminowa�, wskutek czego wywi�za�a si� nast�puj�ca rozmowa : - Sk�d jeste�cie? - Jestem Polak. - Co�cie robili dot�d? - Tu�a�em si�. - Latarnik powinien lubi� siedzie� na miejscu. - Potrzebuj� odpoczynku. - Czy s�u�yli�cie kiedy? Czy macie �wiadectwa uczciwej s�u�by rz�dowej? Stary cz�owiek wyci�gn�� z zanadrza sp�owia�y jedwabny szmat, podobny do strz�pu starej chor�gwi. Rozwin�� go i rzek�: - Oto s� �wiadectwa. Ten krzy� dosta�em w roku trzydziestym. Ten drugi jest hiszpa�ski z wojny karlistowskiej; trzeci to legia francuska; czwarty otrzyma�em na W�grzech. Potem bi�em si� w Stanach przeciw po�udniowcom, ale tam nie daj� krzy��w - wi�c oto papier. Falconbridge wzi�� papier i zacz�� czyta�. - Hm! Skawi�ski? To jest wasze nazwisko?... Hm!... Dwie chor�gwie zdobyte w�asnor�cznie w ataku na bagnety... Byli�cie walecznym �o�nierzem! - Potrafi� by� i sumiennym latarnikiem. - Trzeba tam co dzie� wchodzi� po kilka razy na wie��. Czy nogi macie zdrowe? - Przeszed�em piechot� �pleny". - All right! Czy jeste�cie obeznani ze s�u�b� morsk�? - Trzy lata s�u�y�em na wielorybniku. - Pr�bowali�cie r�nych zawod�w? - Nie zazna�em tylko spokojno�ci. - Dlaczego? Stary cz�owiek ruszy� ramionami. - Taki los... - Wszelako na latarnika wydajecie mi si� za starzy. - Sir - ozwa� si� nagle kandydat wzruszonym g�osem. - Jestem bardzo znu�ony i sko�atany. Du�o, widzicie, przeszed�em. Miejsce to jest jedno z takich, jakie najgor�cej pragn� otrzyma�. Jestem stary, potrzebuj� spokoju! Potrzebuj� sobie powiedzie�: tu ju� b�dziesz siedzia�, to jest tw�j port. Ach, Sir! to od was tylko zale�y. Drugi raz si� mo�e taka posada nie zdarzy. Co za szcz�cie, �e by�em w Panamie... B�agam was... Jak mi B�g mi�y, jestem jak statek, kt�ry je�li nie wejdzie do portu, to zatonie... Je�li chcecie uszcz�liwi� cz�owieka starego... Przysi�gam, �e jestem uczciwy, ale... do�� mam ju� tego tu�actwa... Niebieskie oczy starca wyra�a�y tak gor�c� pro�b�, �e Falconbridge, kt�ry mia� dobre, proste serce, czu� si� wzruszony. - Well! rzek�. - Przyjmuj� was. Jeste�cie latarnikiem. Twarz starego zaja�nia�a niewypowiedzian� rado�ci�. - Dzi�kuj�. - Czy mo�ecie dzi� jecha� na wie��? - Tak jest. - Zatem good bye!... Jeszcze s�owo: za ka�de uchybienie w s�u�bie dostaniecie dymisj�. - All right! Tego� samego jeszcze wieczora, gdy s�o�ce stoczy�o si� na drug� stron� mi�dzymorza, a po dniu promiennym nast�pi�a noc bez zmierzchu, nowy latarnik widocznie by� ju� na miejscu, bo latarnia rzuci�a jak zwykle na wody swoje snopy jaskrawego �wiat�a. Noc by�a zupe�nie spokojna, cicha, prawdziwie podzwrotnikowa, przesycona jasn� mg��, tworz�c� ko�o ksi�yca wielki, zabarwiony t�czowo kr�g o mi�kkich, nieuj�tych brzegach. Morze tylko burzy�o si�, poniewa� przyp�yw wzbiera�. Skawi�ski sta� na balkonie, tu� ko�o olbrzymich ognisk, podobny z do�u do ma�ego, czarnego punkciku. Pr�bowa� zebra� my�l i obj�� swe nowe po�o�enie. Ale my�l jego by�a nadto pod naciskiem, by mog�a snu� si� prawid�owo. Czu� on co� takiego, co czuje szczuty zwierz, gdy wreszcie schroni si� przed pogoni� na jakiej� niedost�pnej skale lub w pieczarze. Nadszed� nareszcie dla niego czas spokoju. Poczucie bezpiecze�stwa nape�ni�o jak�� niewys�owion� rozkosz� jego dusz�. Oto m�g� na tej skale po prostu ur�ga� dawnemu tu�actwu, dawnym nieszcz�ciom i niepowodzeniom. By� on naprawd� jak okr�t, kt�remu burza �ama�a maszty, rwa�a liny, �agle, kt�rym rzuca�a od chmur na dno morza, w kt�ry bi�a fal�, plu�a pian� a kt�ry jednak zawin�� do portu. Obrazy tej burzy przesuwa�y si� teraz szybko w jego my�li w przeciwstawieniu do cichej przysz�o�ci, jaka mia�a si� rozpocz��. Cz�� swych dziwnych kolei opowiada� sam Falconbridge'owi, nie wspomnia� jednak o tysi�cznych innych przygodach. Mia� on nieszcz�cie, �e ilekro� rozbi� gdzie namiot i roznieci� ognisko, by si� osiedli� stale, jaki� wiatr wyrywa� ko�ki namiotu, rozwiewa� ognisko, a jego samego ni�s� na stracenie. Spogl�daj�c teraz z wie�owego balkonu na o�wiecone fale, wspomina� o wszystkim, co przeszed�. Oto bi� si� w czterech cz�ciach �wiata - i na tu�aczce pr�bowa� wszystkich niemal zawod�w. Pracowity i uczciwy, nieraz dorabia� si� grosza i zawsze traci� go wbrew wszelkim przewidywaniom i najwi�kszej ostro�no�ci. By� kopaczem z�ota w Australii, poszukiwaczem diament�w w Afryce, strzelcem rz�dowym w Indiach Wschodnich. Gdy w swoim czasie za�o�y� w Kalifornii farm�, zgubi�a go susza; pr�bowa� handlu z dzikimi plemionami zamieszkuj�cymi wn�trze Brazylii: tratwa jego rozbi�a si� na Amazonce, on sam za� bezbronny i prawie nagi tu�a� si� w lasach przez kilka tygodni, �ywi�c si� dzikim owocem, nara�ony co chwila na �mier� w paszczy drapie�nych zwierz�t. Za�o�y� warsztat kowalski w Helenie, w Arkansas, i - spali� si� w wielkim po�arze ca�ego miasta. Nast�pnie w G�rach Skalistych dosta� si� w r�ce Indian i cudem tylko zosta� wybawiony przez kanadyjskich strzelc�w. S�u�y� jako majtek na statku kursuj�cym mi�dzy Bahi� i Bordeaux, potem jako harpunnik na wielorybniku: oba statki rozbi�y si�. Mia� fabryk� cygar w Hawanie zosta� okradziony przez wsp�lnika w chwili, gdy sam le�a� chory na �vomito". Wreszcie przyby� do Aspinwall - i tu mia� by� kres jego niepowodze�. C� go bowiem mog�o do�cign�� jeszcze na tej skalistej wysepce? Ani woda, ani ogie�, ani ludzie. Zreszt� od ludzi Skawi�ski niewiele dozna� z�ego. Cz�ciej spotyka� dobrych ni� z�ych. Zdawa�o si� natomiast, �e prze�laduj� go wszystkie cztery �ywio�y. Ci, co go znali, m�wili, �e nie ma szcz�cia, i tym obja�niali wszystko. On sam wreszcie sta� si� troch� maniakiem. Wierzy�, �e jaka� pot�na a m�ciwa r�ka �ciga go wsz�dzie, po wszystkich l�dach i wodach. Nie lubi� jednak o tym m�wi�; czasem tylko, gdy go pytano, czyja to mia�a by� r�ka, ukazywa� tajemniczo na Gwiazd� Polarn� i odpowiada�, �e to idzie stamt�d... Rzeczywi�cie, niepowodzenia jego by�y tak sta�e, �e a� dziwne, i �atwo mog�y zabi� gw�d� w g�owie, zw�aszcza temu, kto ich doznawa�. Zreszt� mia� cierpliwo�� Indianina i wielk� spokojn� si�� oporu, jaka p�ynie z prawo�ci serca. W swoim czasie na W�grzech dosta� kilkana�cie pchni�� bagnetem, bo nie chcia� chwyci� za strzemi�, kt�re mu ukazywano jako �rodek ratunku, i krzycze�: pardon. Tak samo nie poddawa� si� i nieszcz�ciu. Laz� pod g�r� tak pracowicie, jak mr�wka. Zepchni�ty sto razy, rozpoczyna� spokojnie swoj� podr� po raz setny pierwszy. By� to w swoim rodzaju szczeg�lniejszy dziwak. Stary ten �o�nierz, opalony B�g wie w jakich ogniach, zahartowany w biedach, bity i kuty, mia� serce dziecka. W czasie epidemii na Kubie zapad� na ni� dlatego, �e odda� chorym wszystk� swoj� chinin�, kt�rej mia� znaczny zapas, nie zostawiwszy sobie ani grana. By�o w nim jeszcze i to dziwnego, �e po tylu zawodach zawsze by� pe�en ufno�ci i nie traci� nadziei, �e jeszcze wszystko b�dzie dobrze. W zimie o�ywia� si� zawsze i przepowiada� jakie� wielkie wypadki. Czeka� ich niecierpliwie i my�l� o nich �y� lata ca�e... Ale zimy mija�y jedne za drugimi i Skawi�ski doczeka� si� tylko tego, �e ubieli�y mu g�ow�. Wreszcie zestarza� si� - pocz�� traci� energi�. Cierpliwo�� jego poczyna�a by� coraz podobniejsza do rezygnacji. Dawny spok�j zmieni� si� w sk�onno�� do roztkliwiania si� i ten hartowny �o�nierz j�� przeradza� si� w beks� gotowego za�zawi� si� z lada powodu. Pr�cz tego od czasu do czasu t�uk�a go najstraszliwsza nostalgia, kt�r� podnieca�a lada okoliczno��: widok jask�ek, szarych ptak�w podobnych do wr�bli, �niegi na g�rach lub zas�yszana jaka� nuta, podobna do s�yszanej niegdy�... Na koniec opanowa�a go tylko jedna my�l: my�l spoczynku. Ow�adn�a ona starcem zupe�nie i wch�on�a w siebie wszelkie inne pragnienia i nadzieje. Wieczny tu�acz nie m�g� ju� sobie wymarzy� nic bardziej upragnionego, nic dro�szego nad jaki spokojny k�t, w kt�rym by m�g� odpocz�� i czeka� cicho kresu. Mo�e w�a�nie dlatego, �e szczeg�lne jakie� dziwactwo losu rzuca�o nim po wszystkich morzach i krajach tak, �e prawie nie m�g� tchu z�apa�, wyobra�a� sobie, �e najwi�kszym ludzkim szcz�ciem jest - tylko nie tu�a� si�. Co prawda, to i nale�a�o mu si� takie skromne szcz�cie, ale tak ju� by� zwyczajny zawod�w, �e my�la� o tym, jak w og�le ludzie marz� o czym� niedo�cignionym. Spodziewa� si� nie �mia�. Tymczasem niespodzianie w ci�gu dwunastu godzin dosta� posad� jakby wybran� dla siebie ze wszystkich na �wiecie. Nic te� dziwnego, �e gdy wieczorem zapali� swoj� latarni�, by� jakby odurzony, �e pyta� sam siebie, czy to prawda, i nie �mia� odpowiedzie�: tak. A tymczasem rzeczywisto�� przemawia�a do niego nieprzepartymi dowodami; wi�c godziny jedna za drug� sp�ywa�y mu na balkonie. Patrzy�, nasyca� si�, przekonywa�. Mog�oby si� zdawa�, �e pierwszy raz w �yciu widzia� morze, bo p�noc wybi�a ju� na aspinwalskich zegarach, a on jeszcze nie opuszcza� swojej powietrznej wy�yny - i patrzy�. W dole pod jego stopami gra�o morze. Soczewka latarni rzuca�a w ciemno�� olbrzymi ostrokr�g �wiat�a, poza kt�rym oko starca gin�o w dali czarnej zupe�nie, tajemniczej i strasznej. Ale dal owa zdawa�a si� biegn�� ku �wiat�u. D�ugie wiorstowe fale wytacza�y si� z ciemno�ci i rycz�c sz�y a� do st�p wysepki, a w�wczas wida� by�o spienione ich grzbiety, po�yskuj�ce r�owo w �wietle latarni. Przyp�yw wzmaga� si� coraz bardziej i zalewa� piaszczyste �awice. Tajemnicza mowa oceanu dochodzi�a z pe�ni coraz pot�niej i g�o�niej, podobna czasem do huku armat, to do szumu olbrzymich las�w, to do dalekiego, zm�conego gwaru g�os�w ludzkich. Chwilami cich�o. Potem o uszy starca odbija�o si� kilka wielkich westchnie�, potem jakie� �kania - i zn�w gro�ne wybuchy. Wreszcie wiatr zwia� mg��, ale nap�dzi� czarnych, poszarpanych chmur, kt�re przys�ania�y ksi�yc. Z zachodu poczyna�o d�� coraz mocniej. Ba�wany skaka�y z w�ciek�o�ci� na urwisko latarni, oblizuj�c ju� pian� i podmurowanie. W dali pomrukiwa�a burza. Na ciemnej, wzburzonej przestrzeni zab�ys�o kilka zielonych latarek, pouwieszanych do maszt�w okr�towych. Zielone owe punkciki to wznosi�y si� wysoko, to zapada�y w d�, to chwia�y si� na prawo i na lewo. Skawi�ski zeszed� do swej izby. Burza pocz�a wy�. Tam, na dworze, ludzie na owych okr�tach walczyli z noc�, z ciemno�ci�, z fal�; w izbie za� spokojnie by�o i cicho. Nawet odg�osy burzy s�abo przedziera�y si� przez grube mury i tylko miarowe tik-tak! zegara ko�ysa�o utrudzonego starca jakby do snu. II Zacz�y p�yn�� godziny, dnie i tygodnie... Majtkowie twierdz�, �e czasem, gdy morze bardzo jest rozhukane, wo�a co� na nich w�r�d nocy i ciemno�ci po nazwisku. Je�eli niesko�czono�� morska mo�e tak wo�a�, to by� mo�e, �e gdy si� cz�owiek zestarzeje, wo�a tak�e na niego i inna niesko�czono��, jeszcze ciemniejsza i bardziej tajemnicza, a im jest bardziej zm�czony �yciem, tym milsze s� mu te nawo�ywania. Ale, by ich s�ucha�, trzeba ciszy. Pr�cz tego staro�� lubi si� odosabnia�, jakby w przeczuciu grobu. Latarnia by�a ju� dla Skawi�skiego takim p�grobem. Nic jednostajniejszego, jak podobne �ycie na wie�y. M�odzi ludzie, je�li si� na nie godz�, to po pewnym czasie opuszczaj� s�u�b�. Latarnik te� bywa zazwyczaj cz�ekiem niem�odym, pos�pnym i zamkni�tym w sobie. Gdy wypadkiem porzuci swoj� latarni� i dostanie si� mi�dzy ludzi, chodzi w�r�d nich jak cz�owiek zbudzony z g��bokiego snu. Na wie�y brak wszelkich drobnych wra�e�, kt�re w zwyk�ym �yciu ucz� stosowa� wszystko do siebie. Wszystko, z czym styka si� latarnik, jest olbrzymie i pozbawione zwartych, okre�lonych kszta�t�w. Niebo - to jeden og�, woda - to drugi, a w�r�d tych niesko�czono�ci samotna dusza ludzka! Jest to �ycie, w kt�rym my�l jest raczej ci�g�ym zadumaniem si�, a z tego zadumania nie budzi latarnika nic, nawet jego zaj�cia. Dzie� do dnia staje si� podobny jak dwa paciorki w r�a�cu i chyba zmiany pogody stanowi� jedyn� rozmaito��. Skawi�ski jednak czu� si� tak szcz�liwym, jak nigdy w �yciu nie by�. Wstawa� �witaniem, bra� posi�ek, czy�ci� soczewki latarni, a potem, siad�szy na balkonie, wpatrywa� si� w dal morsk� i oczy jego nie mog�y si� nigdy nasyci� obrazami, kt�re przed sob� widzia�. Zwykle na olbrzymim turkusowym tle wida� by�o stada wyd�tych �agli, �wiec�cych w promieniach s�o�ca tak mocno, �e a� oczy mru�y�y si� pod nadmiarem blasku; czasem statki, korzystaj�c z wiatr�w, kt�re pasatami zowi�, sz�y wyci�gni�tym szeregiem jedne za drugimi, podobne do �a�cucha mew lub albatros�w. Czerwone beczki wskazuj�ce drog� ko�ysa�y si� na fali lekkim, �agodnym ruchem; mi�dzy �aglami pojawia� si� co dnia w po�udnie olbrzymi szarawy pi�ropusz dymu. To parowiec z New Yorku wi�z� podr�nych i towary do Aspinwall, ci�gn�c za sob� d�ugi, spieniony szlak piany. Z drugiej strony balkonu widzia� Skawi�ski, jak na d�oni, Aspinwall i jego ruchliwy port, a w nim las maszt�w, �odzie i ��dki; nieco za� dalej bia�e domy i wie�yczki miasta. Z wysoko�ci latarni domki by�y podobne do gniazd mew, �odzie do �uk�w, a ludzie poruszali si� jak ma�e punkciki na bia�ym, kamiennym bulwarku. Z rana lekki wschodni powiew przynosi� zmieszany gwar �ycia ludzkiego, nad kt�rym g�rowa� �wist parowc�w. W po�udnie nadchodzi�a godzina sjesty. Ruch w porcie ustawa�; mewy kry�y si� w szczerby ska�, fale s�ab�y i stawa�y si� jakie� leniwe, a w�wczas na l�dzie, na morzu i na latarni nastawa�a chwila niezm�conej niczym ciszy. ��te piaski, z kt�rych odp�yn�y fale, l�ni�y na kszta�t z�otych plam na obszarach wodnych; s�up wie�owy odrzyna� si� twardo w b��kicie. Potoki promieni s�onecznych la�y si� z nieba na wod�, na piaski i na urwiska. W�wczas i starca ogarnia�a jaka� niemoc, pe�na s�odyczy. Czu�, �e ten odpoczynek, kt�rego u�ywa, jest wyborny, a gdy pomy�la�, �e b�dzie trwa�y, to mu ju� niczego nie brak�o. Skawi�ski rozmarza� si� w�asnym szcz�ciem, ale �e cz�owiek �atwo oswaja si� z lepszym losem, stopniowo nabiera� wiary i ufno�ci, my�la� bowiem, �e je�li ludzie buduj� domy dla inwalid�w, to dlaczeg�by B�g nie mia� wreszcie przygarn�� swego inwalidy? Czas up�ywa� i utrwala� go w tym przekonaniu. Stary z�y� si� z wie��, z latarni�, z urwiskiem, z �awicami piasku i samotno�ci�. Pozna� si� tak�e i z mewami, kt�re nios�y si� w za�amach skalnych, a wieczorem odprawia�y wiece na dachu latarni. Skawi�ski rzuca� im zwykle resztki swego jad�a, tak za� przyswoi�y si� wkr�tce, �e gdy to czyni� potem, to otacza�a go prawdziwa burza bia�ych skrzyde�, stary za� chodzi� mi�dzy ptactwem jak pastuch mi�dzy owcami. W czasie odp�ywu wyprawia� si� na niskie piaszczyste �awice, na kt�rych zbiera� smaczne �limaki i pi�kne per�owe konchy �eglark�w, kt�re odp�ywaj�ca fala osadza�a na piasku. W nocy przy �wietle ksi�yca i latarni chodzi� na ryby, kt�rymi roi�y si� za�amy skalne. W ko�cu pokocha� swoj� ska�� i swoj� bezdrzewn� wysepk�, poro�ni�t� tylko drobnymi, t�ustymi ro�linkami, s�cz�cymi lepk� �ywic�. Ub�stwo wysepki wynagradza�y mu zreszt� dalsze widoki. W po�udniowych godzinach, gdy atmosfera stawa�a si� bardzo przezroczyst�, wida� by�o ca�e mi�dzymorze, a� do Pacyfiku, pokryte najbujniejsz� ro�linno�ci�. Skawi�skiemu wydawa�o si� w�wczas, �e widzi jeden olbrzymi ogr�d. P�ki kokos�w i olbrzymich muz uk�ada�y si� jakby w przepyszne czubiaste bukiety, tu� zaraz za domami Aspinwallu. Dalej, mi�dzy Aspinwall a Panam�, wida� by�o ogromny las, nad kt�rym co rano i pod noc zwiesza� si� czerwonawy opar wyziew�w - las prawdziwie podzwrotnikowy, zalany u spodu stoj�c� wod�, opl�tany linami, szumi�cy jedn� fal� olbrzymich storczyk�w, palm, drzew mlecznych, �elaznych i gumowych. Przez sw� stra�nicz� lunet� stary m�g� dojrze� nie tylko drzewa, nie tylko roz�o�yste li�cie banan�w, ale nawet gromady ma�p, wielkich marabut�w i stada papug, wzbijaj�ce si� czasem jak t�czowa chmura nad lasem. Skawi�ski zna� z bliska podobne lasy, gdy� po rozbiciu si� na Amazonce b��ka� si� ca�e tygodnie w�r�d podobnych zielonych sklepie� i g�szcz�w. Wiedzia�, ile pod cudn�, �miej�c� si� powierzchni� ukrywa si� niebezpiecze�stw i �mierci. W�r�d nocy, jakie w nich sp�dzi�, s�ysza� z bliska grobowe g�osy wyjc�w i ryki jaguar�w, widzia� olbrzymie w�e ko�ysz�ce si� na kszta�t lian�w na drzewach; zna� owe senne jeziora le�ne, przepe�nione dr�twami i roj�ce si� od krokodyl�w. Wiedzia�, pod jakim jarzmem �yje cz�owiek w tych niezg��bionych puszczach, w kt�rych pojedyncze li�cie przenosz� dziesi�ciokrotnie jego wielko��, w kt�rych mrowi� si� krwio�ercze moskity, pijawki drzewne i olbrzymie jadowite paj�ki. Wszystkiego sam dozna�, sam do�wiadczy�, wszystko sam przecierpia�; tote� tym wi�ksz� mu teraz sprawia�o rozkosz patrze� z wysoko�ci na owe matos, podziwia� ich pi�kno��, a by� zas�oni�tym od zdrad. Jego wie�a chroni�a go przed wszelkim z�em. Opuszcza� j� te� tylko czasami w niedziel� z rana. Przywdziewa� wtedy granatow� kapot� stra�nicz� ze srebrnymi guzami, na piersiach zawiesza� swoje krzy�e i jego mleczna g�owa podnosi�a si� z pewn� dum�, gdy s�ysza� przy wyj�ciu z ko�cio�a, jak Kreole m�wili mi�dzy sob�: �Porz�dnego mamy latarnika" - �I nie heretyk, chocia� Yankee!" Wraca� jednak natychmiast po mszy na wysp� i wraca� szcz�liwy, bo zawsze jeszcze nie dowierza� sta�emu l�dowi. W niedziel� tak�e odczytywa� sobie hiszpa�sk� gazet�, kt�r� zakupywa� w mie�cie, lub newyorskiego �Heralda", po�yczanego u Falconbridge'a i szuka� w nich skwapliwie wiadomo�ci z Europy. Biedne stare serce! Na tej wie�y stra�niczej i na drugiej p�kuli bi�o jeszcze dla kraju... Czasem tak�e, gdy ��d� przywo��ca mu co dzie� �ywno�� i wod� przybi�a do wysepki, schodzi� z wie�y na gaw�d� ze stra�nikiem Johnsem. Potem jednak widocznie zdzicza�. Przesta� bywa� w mie�cie, czytywa� gazety i schodzi� na polityczne rozprawy Johnsa. Up�ywa�y ca�e tygodnie w ten spos�b, �e nikt jego nie widzia� ani on nikogo. Jedynym znakiem, �e stary �yje, by�o tylko znikanie �ywno�ci pozostawianej na brzegu i �wiat�o latarni zapalane co wiecz�r z tak� regularno�ci�, z jak� s�o�ce wstaje rankiem z wody w tamtych stronach. Widocznie stary zoboj�tnia� dla �wiata. Powodem tego nie by�a nostalgia, ale w�a�nie to, �e przesz�a i ona nawet w rezygnacj�. Ca�y �wiat teraz zaczyna� si� dla starca i ko�czy� si� na jego wysepce. Z�y� si� ju� z my�l�, �e nie opu�ci wie�y do �mierci, i po prostu zapomnia�, �e jest jeszcze co� poza ni�. Przy tym sta� si� mistykiem. �agodne niebieskie jego oczy pocz�y by� jak oczy dziecka, zapatrzone wiecznie i jakby utkwione w jakiej� dali. W ci�g�ym odosobnieniu i wobec otoczenia nadzwyczaj prostego a wielkiego pocz�� stary traci� poczucie w�asnej odr�bno�ci, przestawa� istnie� jakoby osoba, a zlewa� si� coraz wi�cej z tym, co go otacza�o. Nie rozumowa� nad tym, czu� tylko bezwiednie, ale w ko�cu zdawa�o mu si�, �e niebo, woda, jego ska�a, wie�a i z�ote �awice piasku, i wyd�te �agle, i mewy, odp�ywy i przyp�ywy, to jaka� wielka jedno�� i jedna, ogromna tajemnicza dusza; on za� sam pogr��a si� w tej tajemnicy i czuje ow� dusz�, kt�ra �yje i koi si�. Zaton��, uko�ysa� si�, zapami�ta� - i w tym ograniczeniu w�asnego, odr�bnego bytu, w tym p�czuwaniu, p�nie znalaz� spok�j tak wielki, �e prawie podobny do p�mierci. III Ale nadesz�o przebudzenie. Pewnego razu, gdy ��d� przywioz�a wod� i zapasy �ywno�ci, Skawi�ski, zeszed�szy w godzin� p�niej z wie�y, spostrzeg�, �e pr�cz zwyk�ego �adunku jest jeszcze jedna paczka wi�cej. Na wierzchu paczki by�y marki pocztowe Stan�w Zjednoczonych i wyra�ny adres �Skawi�ski Esq.", wypisany na grubym �aglowym p��tnie. Rozciekawiony starzec przeci�� p��tno i ujrza� ksi��ki: wzi�� jedn� do r�ki, spojrza� i po�o�y� na powr�t, przy czym r�ce pocz�y mu dr�e� mocno. Przys�oni� oczy, jakby im nie wierz�c; zdawa�o mu si�, �e �ni - ksi��ka by�a polska. Co to mia�o znaczy�?! Kto mu m�g� przys�a� ksi��k�? W pierwszej chwili zapomnia� widocznie, i� jeszcze na pocz�tku swej latarniczej kariery przeczyta� pewnego razu w po�yczonym od konsula �Heraldzie" o zawi�zaniu polskiego Towarzystwa w New Yorku i �e zaraz przes�a� Towarzystwu po�ow� swej miesi�cznej pensji, z kt�r� zreszt� nie mia� co robi� na wie�y. Towarzystwo wywdzi�czaj�c si� przysy�a�o ksi��ki. Przysz�y one drog� naturaln�, ale w pierwszej chwili starzec nie m�g� pochwyta� tych my�li. Polskie ksi��ki w Aspinwall, na jego wie�y, w�r�d jego samotno�ci, by�a to dla niego jaka� nadzwyczajno��, jakie� tchnienie dawnych czas�w, cud jaki�. Teraz wyda�o mu si�, jak owym �eglarzom w�r�d nocy, �e co� zawo�a�o na niego po imieniu g�osem bardzo kochanym, a zapomnianym prawie. Przesiedzia� chwil� z zamkni�tymi oczyma i by� prawie pewny, �e gdy je otworzy, sen zniknie. Nie! Rozci�ta paczka le�a�a przed nim wyra�nie, o�wiecona blaskiem popo�udniowego s�o�ca, a na niej otwarta ju� ksi��ka. Gdy stary wyci�gn�� znowu po ni� r�k�, s�ysza� w�r�d ciszy bicie w�asnego serca. Spojrza�: by�y to wiersze. Na wierzchu sta� wypisany wielkimi literami tytu�, pod spodem za� imi� autora. Imi� to nie by�o Skawi�skiemu obce; wiedzia�, �e nale�y ono do wielkiego poety, kt�rego nawet i utwory czytywa� po trzydziestym roku w Pary�u. Potem, wojuj�c w Algerze i w Hiszpanii, s�ysza� od rodak�w o coraz wzrastaj�cej s�awie wielkiego wieszcza, ale tak przywyk� w�wczas do karabina, �e i do r�ki nie bra� ksi��ek. W czterdziestym dziewi�tym roku wyjecha� do Ameryki i w awanturniczym �yciu, jakie prowadzi�, prawie nie spotyka� Polak�w, a nigdy ksi��ek polskich. Z tym wi�ksz� te� skwapliwo�ci� i z tym �ywiej bij�cym sercem przewr�ci� kart� tytu�ow�. Zda�o mu si� teraz, �e na jego samotnej skale poczyna si� dzia� co� uroczystego. Jako� by�a to chwila wielkiego spokoju i ciszy. Zegary aspinwalskie wybi�y pi�t� po po�udniu. Jasnego nieba nie zaciemnia�a �adna chmurka, kilka mew tylko p�awi�o si� w b��kitach. Ocean by� uko�ysany. Nadbrze�ne fale zaledwie be�kota�y z cicha, rozp�ywaj�c si� �agodnie po piaskach. W dali �mia�y si� bia�e domy Aspinwallu i cudne grupy palm. Naprawd� by�o jako� uroczy�cie, a cicho i powa�nie. Nagle w�r�d tego spokoju natury rozleg� si� dr��cy g�os starego, kt�ry czyta� g�o�no, by si� samemu lepiej rozumie� : Litwo, ojczyzno moja, ty jeste� jak zdrowie! Ile ci� trzeba ceni�, ten tylko si� dowie, Kto ci� straci�. Dzi� pi�kno�� tw� w ca�ej ozdobie Widz� i opisuj�, bo t�skni� po tobie... Skawi�skiemu zabrak�o g�osu. Litery pocz�y mu skaka� do oczu; w piersi co� urwa�o si� i sz�o na kszta�t fali od serca wy�ej i wy�ej, t�umi�c g�os, �ciskaj�c za gard�o... Chwila jeszcze, opanowa� si� i czyta� dalej: Panno �wi�ta, co jasnej bronisz Cz�stochowy I w Ostrej �wiecisz Bramie! Ty, co gr�d zamkowy Nowogrodzki ochraniasz z jego wiernym ludem! Jak mnie, dziecko, do zdrowia, powr�ci�a� cudem, (Gdy od p�acz�cej matki pod Twoj� opiek� Ofiarowany, martw� podnios�em powiek� I zaraz mog�em pieszo do Twych �wi�ty� progu I��, za zwr�cone �ycie podzi�kowa� Bogu), Tak nas powr�cisz cudem na Ojczyzny �ono... Wezbrana fala przerwa�a tam� woli. Stary rykn�� i rzuci� si� na ziemi�; jego mleczne w�osy zmiesza�y si� z piaskiem nadmorskim. Oto czterdzie�ci lat dobiega�o, jak nie widzia� kraju, i B�g wie ile, jak nie s�ysza� mowy rodzinnej, a tu tymczasem ta mowa przysz�a sama do niego - przep�yn�a ocean i znalaz�a go, samotnika, na drugiej p�kuli, taka kochana, taka droga, taka �liczna! We �kaniu, jakie nim wstrz�sa�o, nie by�o b�lu, ale tylko nagle rozbudzona niezmierna mi�o��, przy kt�rej wszystko jest niczym... On po prostu tym wielkim p�aczem przeprasza� t� ukochan�, oddalon� za to, �e si� ju� tak zestarza�, tak z�y� z samotn� ska�� i tak zapami�ta�, i� si� w nim i t�sknota poczyna�a zaciera�. A teraz �wraca� cudem" - wi�c si� w nim serce rwa�o. Chwile mija�y jedna za drug�: on wci�� le�a�. Mewy przylecia�y nad latarni�, pokrzykuj�c jakby niespokojne o swego starego przyjaciela. Nadchodzi�a godzina, w kt�rej je karmi� resztkami swej �ywno�ci, wi�c kilka z nich zlecia�o z wierzchu latarni a� do niego. Potem przyby�o ich coraz wi�cej i zacz�y go dzioba� lekko i furkota� skrzyd�ami nad jego g�ow�. Szumy skrzyde� zbudzi�y go. Wyp�akawszy si�, mia� teraz w twarzy jaki� spok�j i rozpromienienie, a oczy jego by�y jakby natchnione. Odda� bezwiednie ca�� swoj� �ywno�� ptakom, kt�re rzuci�y si� na ni� z wrzaskiem, a sam wzi�� znowu ksi��k�. S�o�ce ju� by�o przesz�o nad ogrodami i nad dziewiczym lasem Panamy i stacza�o si� z wolna za mi�dzymorze, ku drugiemu oceanowi, ale i Atlantyk by� jeszcze pe�en blasku, w powietrzu widno zupe�nie, wi�c czyta� dalej: Tymczasem przeno� dusz� moj� ut�sknion� Do tych pag�rk�w le�nych, do tych ��k zielonych... Zmierzch dopiero zatar� litery na bia�ej karcie, zmierzch kr�tki jak mgnienie oka. Starzec opar� g�ow� o ska�� i przymkn�� oczy. A w�wczas �Ta, co jasnej broni Cz�stochowy" zabra�a jego dusz� i przenios�a �do tych p�l malowanych zbo�em rozmaitym". Na niebie pali�y si� jeszcze d�ugie szlaki czerwone i z�ote, a on w tych �wiat�o�ciach lecia� ku stronom kochanym. Zaszumia�y mu w uszach lasy sosnowe, zabe�kota�y rzeki rodzinne. Widzi wszystko, jak by�o. Wszystko go pyta: �Pami�tasz?" On pami�ta! a zreszt� widzi: pola przestronne, miedze, ��ki, lasy i wioski. Noc ju�! O tej porze ju� zwykle jego latarnia roz�wieca�a ciemno�ci morskie - ale teraz on jest we wsi rodzinnej. Stara g�owa pochyla si� na piersi i �ni. Obrazy przesuwaj� si� przed jego oczyma szybko i troch� bez�adnie. Nie widzi domu rodzinnego, bo star�a go wojna, nie widzi ojca ani matki, bo go odumarli dzieckiem; ale zreszt� wie�, jakby j� wczoraj opu�ci�: szereg cha�up ze �wiate�kami w oknach, grobla, m�yn, dwa stawy podane ku sobie i brzmi�ce ca�� noc ch�rami �ab. Niegdy� w tej swojej wiosce sta� noc� na widecie, teraz przesz�o�� ta podstawia si� nagle w szeregu widze�. Oto znowu jest u�anem i stoi na widecie: z dala karczma pogl�da p�on�cymi oczyma i brzmi, i �piewa, i huczy w�r�d ciszy nocnej tupotaniem, g�osami skrzypiec i basetli. �U-ha! U-ha!" To u�any kresz� ognia podk�wkami, a jemu tam nudno samemu na koniu! Godziny wlok� si� leniwo, wreszcie �wiat�a gasn�; teraz, jak okiem si�gn��, mg�a i mg�a nieprzejrzana: opar widocznie podnosi si� z ��k i obejmuje �wiat ca�y bia�awym tumanem. Rzek�by�: zupe�nie ocean. Ale to ��ki: rych�o czeka�, jak derkacz ozwie si� w ciemno�ci i b�ki zahucz� po trzcinach. Noc jest spokojna i ch�odna, prawdziwie polska noc! W oddali b�r sosnowy szumi bez wiatru... jak fala morska. Wkr�tce �witanie wsch�d ubieli: jako� i kury piej� ju� w zap�ociach. Jeden drugiemu podaje g�os z chaty do chaty; wraz i �urawie krzycz� ju� gdzie� z wysoka. U�anowi jako� rze�ko, zdrowo. Co� tam gadali o jutrzejszej bitwie. Hej! to i p�jdzie, jak p�jd� inni z krzykiem i furkotaniem chor�giewek. M�oda krew gra jak tr�bka, cho� powiew nocny j� ch�odzi. Ale ju� �wita, �wita! Noc blednie: z cienia wychylaj� si� lasy, zaro�la, szereg cha�up, m�yn, topole. Studnie skrzypi�, jakby blaszana chor�giewka na wie�y. Jaka ta ziemia kochana, �liczna w r�owych blaskach jutrzni! Oj, jedyna, jedyna! Cicho! Czujna wideta s�yszy, �e si� kto� zbli�a. Zapewne id� zluzowa� warty. Nagle jaki� g�os rozlega si� nad Skawi�skim: - Hej, stary! wstawajcie. Co to wam? Stary otwiera oczy i patrzy ze zdziwieniem na stoj�cego przed sob� cz�owieka. Resztki snu widze� walcz� w jego g�owie z rzeczywisto�ci�. Wreszcie widzenia bledn� i nikn�. Przed nim stoi Johns, stra�nik portowy. - Co to? - pyta Johns - chorzy�cie? - Nie. - Nie zapalili�cie latarni. P�jdziecie precz ze s�u�by. ��d� z San-Geromo rozbi�a si� na mieli�nie, szcz�ciem, nikt nie uton��; inaczej poszliby�cie pod s�d. Siadajcie ze mn�, reszt� us�yszycie w konsulacie. Stary poblad�: istotnie nie zapali� tej nocy latarni. W kilka dni p�niej widziano Skawi�skiego na pok�adzie statku id�cego z Aspinwall do New York. Biedak straci� posad�. Otwiera�y si� przed nim nowe drogi tu�actwa; wiatr porywa� znowu ten li��, by nim rzuca� po l�dach i morzach, by si� nad nim zn�ca� do woli. Tote� stary przez te kilka dni posun�� si� bardzo i pochyli�; oczy mia� tylko b�yszcz�ce. Na nowe za� drogi �ycia mia� tak�e na piersiach swoj� ksi��k�, kt�r� od czasu do czasu przyciska� r�k�, jakby w obawie, by mu i ona nie zgin�a...