2184

Szczegóły
Tytuł 2184
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2184 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2184 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2184 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Karol May BIA�Y W�DZ INDIAN Rozdzia� I Uroczysto�� San Juana* W Meksyku, na zach�d od Wielkich Step�w, u st�p masywu Sierra Blanca**, zwanego tak dlatego, �e trzy czwarte roku pokryty jest �niegiem, le�a�o ongi� zamo�ne miasto San Ildefonso w dolinie o ta- kiej samej nazwie, a nad nim, na szczycie fortecy, powiewa�a dumnie ; hiszpa�ska flaga dla postrachu Indian i innych wrog�w pa�stwa. Pod jej opieku�czymi skrzyd�ami kwit�y wok� kolonie, farmy, �yli spokoj- nie w�a�ciciele wielkich posiad�o�ci i bogatych kopalni. Dolina, rozci�gaj�ca si� na przestrzeni dziesi�ciu mil, wrza�a �y- ciem, kt�re nabiera�o szczeg�lnego wyrazu w dniach �wi�t religij- nych, tak licznych w Meksyku. Pustosza�y wtedy wsie i miasta, a mieszka�cy � bogaci i biedni, wielcy i mali � wyl�gali na pobliskie pola, aby na �onie natury oddawa� si� beztroskim rozryw- kom i wsp�lnym zabawom. W dzie� San Juana obchodzono w�a�nie jedn� z takich uroczysto- �ci. Obywatele San Ildefonso pod��yli za miasto na rozleg�� ��k� i tu zaj�li miejsca w specjalnie przygotowanym amfiteatrze. Ju� na pierw- szy rzut oka by�o wida�, �e najlepsze rz�dy zaj�y najbardziej licz�ce si� w miejscowym towarzystwie rodziny. Oto rozsiad� si� bogaty kupiec don Rincon ze sw� pulchn� ma��onk� i czterema dobrze odchowanymi c�rkami. Obok niego burmistrz z dum� trzymaj�cy w r�ku symboliczn� trzcin�. Dalej pi�kna Catalina de Crucez, c�rka sk�pca don Ambrosia, bogatego w�a�ciciela kopalni. Towarzyszy jej kapitan Roblado nieoficjalnie uznawany za jej narzeczonego. Obszy- * San Juan � �wi�ty Jan ** Sierra Blanca � Bia�e G�ry ty galonami od st�p do g��w, co chwil� podkr�ca ogromnego w�sa i marszczy brwi za ka�dym razem, gdy zauwa�y �mia�ka, kt�ry nieco d�u�ej zatrzyma sw�j wzrok na obliczu pi�knej Cataliny. Powszechnie wiedziano, �e kapitan utrzymuje si� tylko ze swej pensji i jest mocno zad�u�ony, lecz poza tym uchodzi� za prawdziwego gachu- pino, to znaczy Hiszpana rodem ze starej Hiszpanii. I chyba tym trzeba t�umaczy� zgod� starego sk�pca na wydanie c�rki za go�ego kawalera, co nie nale�y do rzadko�ci w�r�d plebejusz�w Nowego Meksyku. Przy kapitanie siedzia� jego prze�o�ony, komendant garnizonu pu�- kownik Viscarra, dalej m�ody porucznik Garcia. W t�umie wybijali si� na czo�o �o�nierze garnizonu, sami u�ani, brz�cz�c d�ugimi szabla- mi i ogromnymi ostrogami, raz po raz bratali si� z poszukiwaczami z�ota i z ranchero � osadnikami uprawiaj�cymi ziemi�. Na�laduj�c swoich oficer�w przybierali miny pysza�kowate, pewne siebie, a s�- dz�c po ich manierach, mo�na si� by�o domy�li�, jakie wp�ywy w tym kraju posiada wojsko. Osadnicy zjawili si� we wspania�ych strojach. W spodniach aksa- mitnych, szerokich, rozci�tych u do�u i po bokach. W�o�yli buty z jasnej sk�ry. Kurtki aksamitne, bogato haftowane z�otem, pi�kne koszule, a zamiast pas�w czerwone jedwabne szarfy. Ich g�owy na- krywa�y kapelusze z szerokimi rondami, obszyte srebrnymi lub z�oty- mi galonami, podobnie przyozdobione w g�rnej cz�ci. Niekt�rzy z m�czyzn zamiast kurtek zarzucili na plecy sarape, we�niane okrycie w pasy. Ka�dy mia� wspania�ego wierzchowca i ci�- kie ostrogi, wa��ce blisko cztery funty. Obok osadnik�w w wielkiej liczbie spotyka si� te� tutaj spokoj- nych Indian, nazywanych tak dla odr�nienia od �dzikich" Indian. Gdy m�czy�ni przechadzaj� si� tam i sam du�ymi grupami, ich �ony i c�rki zajmuj� si� handlem. Rozwiesiwszy nad sob� dla ochrony od s�o�ca daszek, sporz�dzony z palmowych li�ci, sie- dz� obok rog�ek* trzcinowych, na kt�rych roz�o�y�y arbuzy, figi, pataty**, pieczone piniony, �liwki, winogrona i morele. Jedne sprze- daj� s�odycze, lemoniad�, mi�d, inne � gotowany korze� agawy i s�odkie pilnocillos, jeszcze inne robi� placki � tortiiias***, przy- * Rog�ka � mata �* Patat (batat) � ro�lina, kt�rej m�czyste bulwy s� jadalne *�* Tortiiia � placuszek; placek kukurydziany prawiaj�c je czerwonym pieprzem, lub rozwo�� czekolad� w glinia- nych garnkach. G�rnicy i �o�nierze otaczaj� handlarki cygar produkowanych z miejscowego dziko rosn�cego tytoniu i aquardiente, kiepskiej w�d- ki z kukurydzy lub aloesu. Lecz g��wn� uwag� skupiaj� na sobie ci, kt�rzy staj� do konkursu w igrzyskach. S� to m�odzie�cy wszystkich stan�w i zaj��, pocz�wszy od syn�w bogatych w�a�cicieli ziemskich i �owc�w bizon�w, ko�cz�c na kowbojach, nawyk�ych czuwa� konno nad powierzonym sobie stadem, dochodz�cym nieraz do dziesi�ciu tysi�cy sztuk. Oczekuj�c rozpocz�cia zabawy, pl�saj� na wspania�ych rumakach, najlepszych, jakie posiadaj�, przed �awkami se�orit, popi- suj�c si� swoj� zr�czno�ci� i jaskrawym przybraniem koni. W programie pierwsze miejsce zajmuje coleo de toros, co dos�ow- nie znaczy wzi�cie byka za ogon. Zabawa ta, cho� nie roznami�tnia tak widz�w i nie jest tak niebezpieczna jak walki byk�w, wymaga nie mniej odwagi i zr�czno�ci oraz si�y. Z tego powodu m�odzie� nowomeksyka�ska poczytuje sobie za wielki honor zaj�� w niej pierwsze miejsce. Dost�pna jest wsz�dzie, gdy� nawet ma�e wioski, kt�rych nie sta� na osobn� aren�, jakie maj� du�e miasta, nie odmawiaj� sobie urz�dzenia coleo, do czego potrzebny jest tylkft jaki taki wi�kszy plac i dostatecznie dziki byk. Tote� gdy herold daje sygna� do rozpocz�cia igrzysk, t�umy zgroma- dzone na ��ce poczynaj� si� rozsuwa�, aby zrobi� miejsce zawodnikom. Rozdzia� II Coleo de toros Zwierz�, trzymane na lassie przez dw�ch kowboj�w, sz�o potrz�sa- j�c kosmatym �bem, na kt�rym gro�nie stercza�y proste rogi. D�ugim ogonem bi�o si� po bokach i kopytami wali�o w ziemi� wydaj�c g�uchy ryk. �atwo by�o si� domy�li�, �e najmniejsze podra�nienie mo�e w nim wzbudzi� w�ciek�o��. Pokonanie byka by�o tym trud- niejsze, �e wyb�r pada� zwykle na okaz najmocniejszy, nieujarzmio- ny i zwinny, poza tym w zapasach zabraniano nie tylko u�ywa� jakiejkolwiek broni, lecz nawet lassa. Zawodnik powinien dopa�� byka w biegu, schwyci� go za ogon, wreszcie koniecznie wsun�� ogon pod jedn� z tylnych n�g, a nast�pnie przewr�ci� zwierz� na grzbiet. Zatrzymawszy si� o dwie�cie krok�w od linii zawodnik�w w taki spos�b, aby byk zwr�cony by� �bem w stron� ��ki, kowboje zdj�li lasso i rozdra�nili wbijaj�c mu w bok kilka strza� z szmermelami*. Rozjuszony byk rzuci� si� naprz�d wywo�uj�c g�o�ne okrzyki wi- dz�w, za nim pu�cili si� zawodnicy. Rozpocz�a si� gonitwa. Jeden z m�czyzn p�dz�cy na wielkim gniadym koniu ju� zaw�adn�� wspa- nia�ym ogonem, lecz przegra�, gdy� nie zd��y� przewr�ci� byka, kt�ry lecia� jak szalony dalej, zmieniaj�c tylko troch� kierunek. Nast�pnie dobieg� do zwierz�cia m�ody farmer, jednak za nic nie m�g� z�apa� ogona, a gdy wreszcie to zrobi�, byk skr�ciwszy jednym susem w bok bez wysi�ku uwolni� si� od napastnika. Zgodnie z zasadami coleo w przypadku niepowodzenia zawodnik obowi�zany by� do wycofania si� poza lini� igrzysk. W ten spos�b pierwszy zawodnik i farmer znale�li si� poza konkursem. Ich los niebawem pocz�li dzieli� inni m�odzie�cy, kt�rzy � za- wstydzeni pora�k� � zataczali na koniach jak najdalszy kr�g, nie chc�c pokazywa� si� widzom na oczy, i stawali za plecami t�umu. Byk by� w doskona�ej formie. Ani na chwil� nie przerywa� biegu. Wysi�ki kolejnego je�d�ca, dw�ch kowboj�w, kilku osadnik�w r�w- nie� nie przynios�y po��danego skutku. Niemniej widownia dobrze si� bawi�a. Par� upadk�w, na szcz�cie niegro�nych, wywo�a�o og�l- n� weso�o�� zgromadzonych. Byk by� u szczytu powodzenia. W ci�- gu kilkudziesi�ciu minut wy��czy� z gry jedenastu zawodnik�w. To- te� pod jego adresem rozleg�y si� oklaski i okrzyki: � Bravo, toro, bravissimo!... Za� zawodnikom nie szcz�dzono szyderczych docink�w. Niespodzianie na arenie ukaza� si� nowy m�odzian. Mia� pod sob� karego mustanga**, jednego z potomk�w znakomitej rasy andaluzyj- skiej �yj�cej w stepach w stanie dzikim. Ko� p�dzi� z lekka zginaj�c ^yJ?. a Jego d�ugi ogon zw�aj�cy si� ku do�owi w biegu spada� niczym lisia kita. Zobaczywszy to szlachetne zwierz� o nieskazitel- nych kszta�tach widzowie wydali mimowolny okrzyk zachwytu. * Szmermel � raca, fajerwerk ** Mustang � zdzicza�y ko� z prerii Ameryki P�nocnej; obecnie wyt�piony Je�dziec mia� najwy�ej dwadzie�cia lat. R�ni�y go od innych jasne, wij�ce si� w�osy i bia�a karnacja twarzy, gdy� wszyscy bez wyj�tku zawodnicy byli smagli. By� odziany w kompletny str�j osad- nika ze zwyk�ym wyszyciem i upi�kszeniami. Dla wi�kszej swobody r�k mang�, p�aszcz pi�kniejszy i bogatszy od sarape � zarzuci� w ty�, a jego purpurowe po�y powiewaj�c na wietrze jakby uskrzyd- la�y powabn�, pi�kn� posta� m�odzie�ca. Nikt dotychczas nie zauwa�y� tego wspania�ego je�d�ca. Otulony w sw�j p�aszcz sta� na uboczu, niemal oboj�tny na zmagania zapa�- nik�w. Tote� nieoczekiwane i efektowne jego zjawienie si� wzbudzi�o zrozumia�� ciekawo��. Wszyscy chcieli si� dowiedzie� kto to taki. � To Carlos, �owca bizon�w � wyja�ni� kto� z t�umu. Tymczasem je�dziec ju� galopowa� trzymaj�c kr�tko cugle, a zna- laz�szy si� na dwadzie�cia krok�w od byka pu�ci� si� jak strza�a, dopad� zwierz�, chwyci� w biegu jego d�ugi ogon, poci�gn�� w d�, potem do g�ry, momentalnie wyprostowa� si� w siodle i w tej samej chwili byk pad� na wznak na ziemi�. G�o�ne okrzyki zachwytu og�osi�y zwyci�zc� coleo de toros. Carlos podjecha� do amfiteatru, wdzi�cznym ruchem zdj�� kapelusz i k�ania� si� uprzejmie widzom, przy czym wzrok jego zatrzyma� si� d�u�ej tu� obok kapitana Roblada, kt�ry ku swemu strasznemu gniewowi ujrza�, �e i Catalina de Crucez spojrza�a przychylnie na �mia�ka, a rumieniec obla� jej cudne oblicze. Zwyci�zca skierowa� si� teraz w stron� widz�w rozlokowanych po bokach amfiteatru, kt�rzy z braku miejsca, stoj�c na swych ci�kich wozach, przygl�dali si� widowisku. Z jednego wozu wyci�gn�a do m�odzie�ca r�ce m�oda, blada dziewuszka o w�osach jasnych, z po- pielatym odcieniem. Byli bardzo podobni do siebie. Te same rysy twarzy, ta sama cera, ta sama rasa. Tak, to siostra Carlosa. Tryumf brata wzbudzi� w niej szczer� rado��. Na wozie siedzia�a te� stara, dziwnie wygl�daj�ca kobieta z rozpuszczonymi w�osami koloru lnu. Milcza�a, lecz zachwyt, jaki wywo�a�a w niej zr�czno�� zawodnika, wyziera� z jej wyrazistych oczu. T�um patrzy� na ni� z ciekawo�ci� i pewnego rodzaju przes�dnym strachem. Wi�kszo�ci wydawa�a si� osob� podejrzan�. � Wied�ma! Czarownica! � przelecia� cichy szept, bo zebrani starali si�, aby nie s�ysza� tego ani Carlos, ani jego siostra, gdy� stara kobieta by�a ich matk�. Rozdzia� III Moneta Niezdolnego do dalszej walki byka zagnano z powrotem do zagro- dy; zostawa� w�asno�ci� zwyci�zcy. Teraz nast�pi�a przerwa w igrzy- skach. Skorzysta� z tego komendant garnizonu i chc�c zrehabilito- wa� swego faworyta kaprala Gomeza, kt�ry przegra� w coleo de toros, wyszed� na aren�. Poprosi� o chwil� uwagi i po�o�ywszy na ziemi dolara rzek�: � Ta moneta stanie si� w�asno�ci� tego, kto j� podniesie z konia w biegu, a za�o�� si� o pi�� uncji z�ota, �e tym sztukmistrzem b�dzie kapral Gomez. Z pocz�tku nikt nie odpowiedzia� na wezwanie. Pi�� uncji z�ota r�wna�o si� 432 frankom i by�o du�� sum�. Tylko cz�owiek bogaty m�g� ryzykowa� taki zak�ad. Wreszcie wyst�pi� m�ody farmer, don Juan: � Pu�kowniku Yiscarra � rzek� � daleki jestem od tego, aby w�tpi� w powodzenie kaprala Gomeza, lecz przyjmuj� zak�ad, ponie- wa� mamy tutaj drugiego zapa�nika, kt�ry nie ust�puje kapralowi w zr�czno�ci. Czy nie zgodzi�by si� pan podwoi� stawki? � A o kim pan m�wi? � zainteresowa� si� pu�kownik. � O Carlosie, �owcy bizon�w. � Dobrze, przystaj� na pa�sk� propozycj�! Zgodnie ze zwycza- jem wszyscy maj� prawo do wsp�zawodnictwa. Za ka�dym razem, gdy kto� wygra dolara, do�o�� drugiego, pod tym jednak warun- kiem, �e moneta zostanie podniesiona za pierwszym razem. Natychmiast pocz�li zg�asza� si� kandydaci na koniach. Przyst�- piono do konkursu. Niekt�rzy zawodnicy zdo�ali zaledwie dotkn�� monety, innym uda�o si� j� nawet ruszy� z miejsca, lecz nikt nie m�g� jej chwyci� i podnie�� do g�ry. Wreszcie na wielkim gniadym koniu wjecha� na aren� kapral Gomez. Ukaza� obecnym ponur�, blad� twarz. Wci�� prze�ywa� niepowodzenie w utarczce z bykiem. Teraz zrzuci� z siebie mundur, odpi�� szabl� i skr�ciwszy munsztuk pop�dzi� konia w kierunku monety l�ni�cej na zielonej murawie. Z�apa� j� wychyliwszy si� mocno z siod�a, zdo�a� te� podnie�� z ziemi dolara, poniewa� jednak chwyci� go nie do�� zr�cznie, pie- 10 ni�dz wy�lizgn�� si� pomi�dzy palcami, zanim kapral zbli�y� go do strzemion. Wtedy ukaza� si� Carlos na swym wspania�ym mustangu. Gdy- by jego oblicze by�o ciemniejsze, od razu spotka�by si� z sym- pati� t�umu. Lecz widzowie z dystansem i uprzedzeniem odnosili si� do niego, poniewa� nie wywodzi� si� z ich plemienia. By� Amerykaninem. Nazw� t� Meksykanie, Chilijczycy i Peruwia- nie okre�laj� ka�dego obywatela stan�w p�nocnoameryka�skich, jak gdyby sami nie nale�eli do mieszka�c�w tej samej cz�ci �wiata. Zawodnik nie robi� �adnych przygotowa�, nie zdj�� nawet p�asz- cza, kt�ry powiewa� mu na plecach. Mustang, pos�uszny g�osowi pana, pu�ci� si� od razu galopem, nast�pnie zr�cznie prowadzony �ydkami je�d�ca pocz�� kr��y� wok� pieni�dza z coraz wi�ksz� szybko�ci�, wreszcie skierowa� si� wprost do monety. Zr�wnawszy si� z monet� je�dziec schyli� si� b�yskawicznie, porwa� j�, podrzuci� do g�ry i momentalnie opanowawszy konia pochwyci� dolara praw� r�k�. Wszystko to zrobi� ze zr�czno�ci� hinduskiego kuglarza. Nawet ci, kt�rzy odnosili si� do Carlosa z rezerw�, nie mogli powstrzyma� si� od wyra�enia mu swego uznania. Powszechne gromkie oklaski uderzy�y pod niebo. Yiscarra by� w�ciek�y na m�okosa, przegra� dziesi�� uncji z�o- ta, sum� znaczn� nawet dla komendanta przygranicznej forte- cy. Pr�cz tego jego pora�ka wzbudzi�a og�lne szyderstwo, t�um nie darowa� mu niedawnej pewno�ci siebie. Tote� pu�kownik z�ym okiem spojrza� na �owc� bizon�w i zapa�a� do� nienawi�ci�. Oka- zja odwetu nadarzy�a si� niebawem, gdy� ju� og�aszano nast�p- ny numer programu. Tym razem chodzi�o o zatrzymanie ko- nia w pe�nym biegu na dwadzie�cia krok�w od kana�u meliora- cyjnego, pe�nego brudnej wody i tak szerokiego, �e ko� m�g� go przeskoczy�, ale te� g��bokiego, �e mo�na by�o pogr��y� si� w nim z g�ow�. I do tych zawod�w zg�osi�o si� wielu je�d�c�w. Carlos tym razem nie mia� jednak zamiaru bra� udzia�u w igrzyskach. Roblado, nie mniej w�ciek�y na� od swego zwierzchnika, co� poszepta� z pu�kow- nikiem i po chwili obaj m�czy�ni zbli�yli si� do znienawidzonego przez siebie m�odzie�ca. Kapitan spyta� go z ob�udn� �yczliwo�ci�, dlaczego nie uczestniczy w zabawie. 11 � Wed�ug mnie � odpar� ch�opak � gra niewarta �wieczki. � Zapewne � rzek� zgry�liwie Roblado � bo te� i nie�atwo zatrzyma� konia przed kana�em. A poza tym mo�na uton�� � do- da� z sarkastycznym u�miechem. Oficerowie mieli nadziej�, �e Carlos uniesie si� ambicj� i zgodzi na uczestnictwo w tej konkurencji. A poniewa� nie stan�� od razu do zawod�w, przypuszczali, �e w tej dziedzinie nie czuje si� zbyt mocny. Ju� niemal widzieli, jak t�um szydzi z niefortunnego je�d�ca, od st�p do g��w powalanego b�otem. Carlos d�ugo nie odpowiada�. Ubod�y go s�owa Roblada i w og�le zachowanie si� obu oficer�w, ale nie dawszy tego po sobie pozna� wyja�ni� spokojnie: � Nie chc� miesza� si� do zabawy, kt�ra mo�e imponowa� dzie- si�cioletniemu ch�opcu. � Tu chwil� si� zastanowi� i doda�: � Ale je�eli panowie gotowi jeste�cie zaryzykowa� dolara � biedny �owca bizon�w nie rozporz�dza wi�ksz� sum� � to poka�� sztuk� praw- dziwie imponuj�c�. � I czeg� takiego nadzwyczajnego ma zamiar dokona� �owca bizon�w? � zastanawiali si� przygodni �wiadkowie rozmowy trzech m�czyzn. � Widzicie, panowie, ten cypel g�rski? � wskaza� na Ninn� Perdid�, strom� g�r� wznosz�c� si� 600 st�p nad dolin�, ze szczytu kt�rej patrz�c w d� ludzie najbardziej odwa�ni bledli. � Ot� got�w jestem w galopie zatrzyma� konia na dwadzie�cia krok�w przed przepa�ci�. S�uchacze zaszemrali: � To niemo�liwe! To by�oby szale�stwo! Najwyra�niej kpi z woj- skowych! Lecz Yiscarra i Roblado natychmiast podchwycili: � Przyjmujemy zak�ad! � Stawiam uncj� z�ota! � Panowie! � odpar� Carlos. � Bardzo mi przykro, �e nie mog� postawi� tyle samo przeciwko wam. Dolar to wszystko, czym rozporz�dzam w tej chwili, a obawiam si�, �e nikt z obec- nych nie zechce po�yczy� mi pieni�dzy. � Tu z u�miechem spoj- rza� po ludziach skupionych wok� niego. Ale jego pomys� nie znalaz� uznania w oczach widz�w. Z przera�eniem czekali na bieg wydarze�. � 12 Rozdzia� IV Na cyplu g�ry � W ka�dym innym przypadku postawi�bym na ciebie dwadzie- �cia uncji, lecz tej propozycji nie my�l� aprobowa�. Uwa�am, �e to szale�stwo! � wo�a� Juan, kt�ry ju� wcze�niej zak�ada� si� z pu�kow- nikiem. � Przyjacielu � uspokaja� go Carlos � nie obawiaj si�! Nie po to je�dzi�em dziesi�� lat konno, aby m�g� ze mnie szydzi� pierwszy gachupin. � Jak �miesz! � wykrzykn�li jednocze�nie komendant i kapitan chwytaj�c za r�koje�� szabel. � Na boga, panowie � mitygowa� ich z u�miechem Carlos. � Nie gniewajcie si�! To s�owo �artobliwie okre�laj�ce Europejczyka wypsn�o mi si� przypadkowo. Zapewniam, �e nie mia�em zamiaru was obrazi�. � Radz� ci trzyma� j�zyk za z�bami! � zawo�a� gniewnie pu�ko- wnik. � Inaczej po�a�ujesz... � oficer zamilk� zme��szy w ustach przekle�stwo, bo ujrza� siostr� Carlosa, kt�ra dowiedziawszy si� o postanowieniu brata przybieg�a, aby powstrzyma� go od tego strasznego zamiaru. � Drogi Carlosie! � wo�a�a obejmuj�c go za szyj�. � Ja wiem, �e jeste� najodwa�niojszy ze wszystkich, lecz pomy�l o niebezpiecze�- stwie, zastan�w si�, na Boga! � Kochana siostro, nie zmuszaj mnie, abym si� rumieni� przy ludziach. Pom�wmy z matk�, ona ci� uspokoi! To rzek�szy pod��y� w stron� wozu, na kt�rym siedzia�a stara kobieta. �wiadkowie tej sceny i oczywi�cie obaj oficerowie udali si� za rodze�stwem. Carlos opowiedzia� o wszystkim matce, a w ko�cu wyja�ni�: � Rosita jest temu przeciwna, dlatego przyszed�em si� ciebie po- radzi�. Nic nie zrobi� wbrew twojej woli, lecz wiedz, �e prawie da�em s�owo i powinienem go dotrzyma�. To sprawa mego honoru, matko. Ostatnie s�owa wyrzek� g�o�no, dobitnie. Kobieta d�wign�a si� z miejsca, odrzuci�a w ty� d�ugie siwe w�osy i odpar�a dumnie: 13 � Synu m�j, jeste� urodzony do wielkich czyn�w, wszak p�ynie w twych �y�ach krew twego niezapomnianego ojca... Id�! I poka� n�dznym niewolnikom, czego mo�e dokona� wolny obywatel Ame- ryki... Ruszaj na g�r�! Na Ninn� Perdid�! B��dny wzrok i dziwny u�miech towarzyszy�y strasznemu rozkazo- wi, kt�ry dla zebranych by� wyrokiem �mierci matki na syna. S�owa starej wywo�a�y dreszcz zgrozy w widzach. Tylko oficerowie, bur- mistrz i niekt�rzy bardziej wp�ywowi obywatele poczuli si� dotkni�ci por�wnaniem ich do niewolnik�w i wymienili gro�ne spojrzenia. Carlos obj�� siostr�, pomacha� na po�egnanie bia�� chustk� w stron� amfiteatru i ruszy� z dwoma oficerami, w asy�cie t�umu gapi�w, kr�t� �cie�k� ku wzg�rzu. Bieg�y za nim wsp�czuj�ce spoj- rzenia pozosta�ych w dolinie widz�w, kt�rzy z bij�cym sercem mieli oczekiwa� tak niezwyk�ego zak�adu. Wreszcie orszak stan�� na szczycie g�ry. Pocz�to szuka� odpowied- niego miejsca. Wybrano niewielk� r�wnin�, pokryt� niewysok�, g�s- t� traw�, na kt�rej nie wida� by�o ani jednego kamyka. Ninna wysuwa�a si� g��bokim cyplem z rz�du ska� i na tym to ostrym urwisku Carlos zamierza� wstrzyma� mustanga w pe�nym biegu. Lini� wyznaczono licz�c d�ugo�� dw�ch koni od ostatnich k�pek trawy porastaj�cej brzeg przepa�ci. Yiscarra i Roblado chcieli jeszcze bardziej zmniejszy� t� zatrwa�a- j�co ma�� przestrze�, lecz spotkali si� z og�lnym oburzeniem. Obaj oficerowie pragn�li �mierci �owcy bizon�w. Szczeg�lnie zawzi�ty by� kapitan, kt�ry domy�li� si�, do kogo w ostatnim po�egnaniu macha� chusteczk� szalony Carlos. Cho� przypuszczenie, �e obaj oficerowie �yczyli ch�opcu, aby spad� w przepa��, mo�e si� wydawa� nieprawdopodobne, w istocie mia�o racj� bytu, je�li wzi�� pod uwag� miejsce, ludzi i czas: ot� w Nowym Meksyku nierzadko dochodzi�y do g�osu bardziej jeszcze nieludzkie ��dze i czyny. Tymczasem Juan widz�c, �e nic nie zdo�a powstrzyma� Carlosa, podszed� do przyjaciela. � Widz�, �e nie prze�ami� twego uporu � rzek� i podsun�� mu woreczek ze znaczn� sum� pieni�dzy. � We�, ile chcesz, i postaw na szcz�cie: nie warto nara�a� �ycia dla b�ahostki. � Dzi�kuj� ci serdecznie, Juanie, daj mi tylko uncj� z�ota. Razem z moj� uncj� b�dzie dwie. To wszystko, co mog� zaryzykowa�. 14 � W takim razie podwy�szam stawk�. Pu�kowniku � zwr�ci� si� Juan do komendanta � przypuszczam, �e z przyjemno�ci� zgodzi si� pan na wi�ksz� kwot� w tym zak�adzie. Pr�cz tego, co stawia Carlos, proponuj� ze swej strony dziesi�� uncji. � Dobrze � odpar� niech�tnie komendant. � Czy m�g�by pan podwoi� t� sum�? � Czy m�g�bym?! � wykrzykn�� komendant doprowadzony do pasji lekcewa��cym tonem farmera. � Zwi�kszam j� w czw�rnas�b, je�eli pan pozwoli. � Owszem. Z��my wi�c pieni�dze w trzecie r�ce. Przeliczyli z�ote monety i wr�czyli je jednemu z obecnych. Wybra- no s�dzi�w. Carlos przyst�pi� do przygotowa�. Z gor�czkow� cieka- wo�ci� �ledzono ka�dy jego ruch. M�odzieniec zsiad� z konia, zdj�� p�aszcz, odpasa� n� my�liwski i wraz z ka�czugiem odda� wszystko Juanowi. Potem sprawdzi�, czy mocno przywi�zane s� ostrogi, pod- ci�gn�� pas i nasun�� na g�ow� kapelusz. Zapi�� na ca�ej d�ugo�ci aksamitne spodnie, gdy� ich miedziane guziki mog�yby kr�powa� jego ruchy. Nast�pnie zaj�� si� koniem, kt�ry sta� dumny i spokojny, jakby wiedz�c, �e ��daj� od niego niezwykle wa�nej rzeczy. Upewni� si� co do mocy tr�zii*, zbada�, czy w w�dzidle munsztuka nie ma p�kni�� lub owsianych �upin. Starannie wypr�bowa� lejce artystycz- nie splecione z ko�skiego w�osia. Sk�rzane mog�yby p�kn��, ale wytrzyma�o�� tych nie ulega�a najmniejszej w�tpliwo�ci. Za�atwiwszy si� z tym wszystkim m�odzieniec wzi�� si� do siod�a. Sprawdzi� p�tlice i drewniane deszczu�ki s�u��ce zwyczajem meksy- ka�skim za strzemiona. Zw�aszcza popr�gi sta�y si� przedmiotem jego specjalnej uwagi. Rozlu�niwszy je najpierw, �ci�gn�� przy po- mocy kolana tak mocno, �e nie mo�na by pod nie wsun�� nawet czubka ma�ego palca. Dokonawszy tego Carlos skoczy� na konia i pu�ci� go nad sam� kraw�dzi� przepa�ci, z pocz�tku st�pa, p�niej k�usem, wreszcie kr�tkim galopem. Ju� ten zwyk�y spacer, b�d�cy swoist� pr�b� i przygotowaniem, wydawa� si� straszny, a dla widz�w patrz�cych z do�u stanowi� wstrz�saj�ce i zarazem wspania�e widowisko. Wreszcie nast�pi� decyduj�cy moment. Skupiona mina je�d�ca wskazywa�a na zbli�anie si� rozwi�zania. Carlos usadowi� si� moc- * Tr�zia � uzda, wodze uzdy 15 niej w siodle i pu�ci� mustanga ku przepa�ci. Oczy wszystkich wpi�y si� we� w nieludzkim oczekiwaniu. Zamar�y serca. Zapanowa�o g��- bokie milczenie. S�ycha� by�o tylko stuk kopyt ko�skich po twardym gruncie cypla. Ju� zaledwie pi��dziesi�t krok�w dzieli je�d�ca od przepa�ci. Ale zachowuje si� tak, jak gdyby nie zdawa� sobie z tego sprawy. Nie �ci�ga lejc�w, wyra�nie czeka, a� ko� przeskoczy wy- znaczon� lini�. Dreszcz trwogi przeszed� widz�w zar�wno tych, kt�- rzy znajdowali si� na wzg�rzu, jak i tych w dolinie. � Bo�e wielki!... Przeby� lini�! Zguba nieunikniona! � zaszemra� t�um. I nagle w momencie, gdy ko� szykowa� si� do skoku w sze��set- stopow� przepa��, lejce �ci�gn�y si�, przednie nogi mustanga pod ich naporem gwa�townie zatrzyma�y si�, jakby wros�y w ziemi�, a zad zwierz�cia dotkn�� gruntu. Rozleg� si� spontaniczny okrzyk: �brawo", kt�ry z��czy� si� z frenetycznymi oklaskami dolatuj�cymi z doliny. Carlos zatrzyma� si� o trzy kroki od przepa�ci! W�a�nie teraz zdj�� sw�j kapelusz i macha� nim w stron� amfiteatru. Z doliny by� to niebywa�y widok. Ko� i je�dziec we wspania�ej, porywaj�cej pozie odcinali si� wyra�nie na tle lazurowego nieba. W tej kr�tkiej chwili zdawa�o si� widzom, �e na szczycie Ninny Perdidy jak na gigantycz- nym postumencie stoi jednolity pos�g z br�zu. Oklaski zdwoi�y si�. Entuzjazm ogarn�� wszystkich. Tylko Yiscarra i Roblado zje�d�ali ze wzg�rza z zaci�ni�tymi z w�ciek�o�ci ustami. Byli pewni �mierci Carlosa, a tu takie rozczarowanie. � Poczekaj � szepta� poblad�y Roblado � jeszcze ci� dopadn�. Rozdzia� V Wyprawa na bizony W tydzie� po uroczysto�ci San Juana niewielka grupa �owc�w bizon�w przeprawi�a si� w br�d przez rzek� Pecos w pobli�u uroczy- ska Okr�g�ego Lasu. By�o ich pi�ciu: bia�y, Metys i trzech czystej krwi Indian. Mieli ze sob� trzy wozy, ka�dy zaprz�ony w dwie pary 16 byk�w, i pi�� ob�adowanych mu��w. W�a�cicielem i wodzem kara- wany by� Carlos. Metys, Antonio, pe�ni� obowi�zki poganiacza mu- ��w. Indianie kierowali bykami ci�gn�cymi wozy. Carlos jecha� na czele na pi�knym karym koniu otulony szerokim p�aszczem. Do podr�y wdzia� skromniejsze ubranie, rezygnuj�c z wyszywanej kurtki, p�sowej szarfy i aksamitnych spodni zar�wno ze wzgl�du na bezpiecze�stwo, jak i wygod�. Wozy wype�nione by�y chlebem, kukurydz�, czerwon� fasol� i czerwonym pieprzem. �adu- nek mu��w stanowi�y we�niane koce, szklane ozdoby, hiszpa�skie no�e, b�yskotki imituj�ce z�oto i srebro i wiele innych drobiazg�w. Wygrana Carlosa podczas uroczysto�ci da�a mu mo�no�� nabycia tych wszystkich produkt�w i przedmiot�w. Farmer Juan nam�wi� go te�, aby po�yczy� ode� pi�� uncji z�ota i ca�y kapita� w�o�y� w towary. Ma�a karawana, przeszed�szy w br�d Pecos, skierowa�a si� na po�udniowy wsch�d i pod��y�a z biegiem jednego z jej dop�yw�w, na brzegach kt�rego, jak zapewniano Carlosa, przebywa�a od kilku lat ogromna ilo�� bawo��w. Poganiacz Antonio i dwaj jego pomocnicy byli nie mniej zr�czny- mi my�liwymi od Carlosa. Mieli przy sobie �uki i strza�y, kt�re s� tu wa�niejsze od broni palnej. Poluj�c wierzchem my�liwy cz�sto nie ma czasu nabi� w biegu karabinu czy pistoletu, a poniewa� �owcy strzelaj� zaledwie na kilka krok�w od celu, �uk im w zupe�no�ci wystarcza. Niezale�nie od tego na jednym z woz�w le�a� ameryka�- ski karabin z poczernia�� kolb�, b�d�cy w�asno�ci� Carlosa. Karabin ten ch�opak otrzyma� w spadku po ojcu i stanowi� on rodzinn� �wi�to��. Jakkolwiek droga przez pustyni� by�a nadzwyczaj ci�ka i nieraz mija� ca�y dzie�, podczas kt�rego nie napotkali wody, dzi�ki do- �wiadczeniu Carlos nie traci� ani byk�w, ani mu��w. Zwykle podr�- �owali noc�. Napoiwszy zwierz�ta przy ostatnim wodopoju, ruszali w drog� pod wiecz�r i ci�gn�li do samego �witu. P�niej karawana zatrzymywa�a si� na par� godzin, podczas kt�rych byki i mu�y napas�y si�, po czym sz�a do po�udnia. Potem rozk�adano si� znowu taborem na kilkugodzinny odpoczynek, aby doczekawszy ch�od�w ruszy� w drog� i w�drowa� do g��bokiej nocy, do naibli�szego wodo- poju. Po kilku dniach podr�y karawana pocz�a zje 2 � Bia�y w�dz Indian go stoku p�askowzg�rza i dotar�a do jednego z dop�yw�w Red River. Tutaj okolica zupe�nie si� zmieni�a. W�drowcy wkroczyli na faluj�cy step. Wzg�rza i doliny pokrywa� bogaty dywan bawolej trawy, kt�rej kr�tkie �ody�ki nadawa�y wygl�d �wie�o skoszonej ��ki z now� si�� wypuszczaj�cej kie�ki. By�o to wymarzone miejsce dla bizon�w. Niebawem Carlos trafi� na �lad ich obecno�ci. Dostrzeg� g��bokie odciski kopyt i okr�g�e jamy, �wiadcz�ce o pobycie stepo- wego byd�a. Na drugi dzie� ujrzeli liczne stada, spokojnie pas�ce si� na stepie i do tego stopnia pozbawione obaw, �e dopiero przy bezpo�rednim zbli�eniu si� ludzi wyra�a�y pewien niepok�j. W ten spos�b dotarli do celu podr�y. Teraz czeka�a ich ci�ka praca. Polowanie na bizony i zajmowanie si� przygotowaniem sk�r i mi�sa do transportu. Przybysze rozbili sza�as w cieniu niewielkiego zagajnika. Rozdzia� VI Wakoje Carlosowi od razu sprzyja�o szcz�cie. W ci�gu dw�ch pierwszych dni upolowa� blisko dwadzie�cia bizon�w. Razem z Antoniem �cigali bizony i szyli do nich z �uk�w. Za� dwaj Indianie zdzierali ze zdobyczy sk�ry, dzielili zwierz�ta na cz�ci i przenosili do obozu. Trzeci Indianin ci�� cienkie pasy mi�sa do suszenia na s�o�cu i prze- chowywania bez soli. Mi�so bizonie, przygotowane w ten spos�b, nazywa si� tasajo i stanowi prawie jedyny pokarm wiejskich miesz- ka�c�w tych okolic. Jest te� wprost rozchwytywane w miastach Nowego Meksyku, podobnie jak i sk�ra bizon�w. Polowanie rokowa�o wielkie zyski, lecz na trzeci dzie� my�liwi zauwa�yli zmian� w zachowaniu si� bizon�w. Zwierz�ta nagle sta�y si� dzikie i strachliwe, wreszcie ca�e ich stada pocz�y ucieka� z wiel- k� szybko�ci�, jak gdyby kto� je przestraszy� lub goni�. Carlos przyczyny tego zjawiska upatrywa� w pojawieniu si� w s�- siedztwie india�skiego plemienia, kt�re wybra�o si� na �owy. I rze- czywi�cie tak by�o. Bo oto gdy wszed� na wzg�rze, panuj�ce nad 18 dolin�, na brzegu jednego ze strumieni ujrza� ob�z Indian, sk�adaj�- cy si� co najmniej z pi��dziesi�ciu wigwam�w. Zaledwie spojrza� na nie do�wiadczonym okiem, zawo�a�: � To wigwamy Wakoj�w. � Sk�d pan wie? � spyta� Antonio. � Sp�jrz na wigwamy! � A mnie si� wydaje, �e to ob�z Komancz�w � odpar� Anto- nio. � Podobne namioty widzia�em w�a�nie u ludzi tego plemienia, ponadto nazywaj� ich zjadaczami bizon�w. � Mylisz si�, Antonio. Koma�cze pale, kt�rych u�ywaj� do bu- dowy swoich wigwam�w, zwi�zuj� na samym szczycie i cale pokry- waj� sk�r�. Ci za�, zauwa�, przy ko�cach pali, u g�ry, pozostawili otw�r, aby umo�liwi� uj�cie dymu. W ten spos�b powsta� �ci�ty sto�ek. � Ma pan racj� � rzek� Metys po namy�le. � Od ma�ego przywyk�em do �ycia na stepach. Wakoje nie s� gro�ni. Nie mamy si� czego ba�. Na pewno zgodz� si� na handel wymienny. Ale na razie nie widz� tam nikogo. Rzeczywi�cie w obozie nie zauwa�yli ani m�czyzn, ani dzieci, ani kobiet. Lecz nie by� to porzucony ob�z: Indianie nie opu�ciliby wigwam�w nie zdj�wszy sk�r okrywaj�cych pale. Carlos domy�li� si�, �e powinni znajdowa� si� gdzie� w pobli�u, najprawdopodobniej wyruszyli na s�siedni� r�wnin� w poszukiwaniu bizon�w. M�czy�ni podeszli do obozowiska Indian i kiedy je ogl�dali, rozleg�y si� g�o�ne okrzyki i na pobliskim wzg�rzu ukaza�o si� kilku je�d�c�w. Jechali wolno, a zm�czone, spienione konie by�y dowodem d�ugiej i uci��liwej podr�y. Druga, ju� nie tak liczna gromada, jecha�a w tyle za nimi. Sk�ada- �a si� z koni i mu��w, ob�adowanych wielkimi ciemnymi tobo�ami � ca�ymi �wierciami bizon�w, zawini�tych w ich w�asne kosmate sk�- ry. Dozorowa�y ich kobiety i m�odzie�. Tu� za nimi pod��a�y dzieci i psy. Indianie od razu ze wzg�rza zauwa�yli Carlosa i Antonia. Rozle- g�y si� g�o�ne krzyki. Wojownicy, kt�rzy ju� zeszli z koni, znowu wskoczyli na nie i przygotowali si� do bitwy. Jedni p�dzili w kilku kierunkach, wydaj�c rozporz�dzenia do obrony, drudzy spieszyli na pomoc kobietom, aby zdobycz nie wpad�a w r�ce wrog�w. Widocz- nie bali si� napadu Pawnis�w, swoich najgorszych wrog�w. Carlos, 2* 19 aby ich uspokoi�, spi�� konia ostrogami, a ukazawszy si� na wierz- cho�ku wzg�rza krzykn�� z ca�ej mocy, odpowiednio gestykuluj�c: � Przyjaciel! Indianie uspokoili si�. Wys�ali zaraz parlamentariusza, kt�ry roz- m�wi� si� z my�liwymi cz�ciowo gestami, cz�ciowo po hiszpa�sku. Wreszcie po porozumieniu si� ze swoimi zaprosi� Carlosa i Metysa do obozu. �owca ch�tnie przysta� na to. Kiedy kobiety przygotowa�y pieczy- ste, go�cie wzi�li udzia� w uczcie razem z gospodarzami, z kt�rymi od razu zaprzyja�nili si�. Jak si� okaza�o, Indianie nale�eli do ple- mienia Wakoj�w, najbardziej szlachetnych i rozumnych ze wszy- stkich stepowych Indian. W�dz, widocznie korzystaj�cy z w�adzy nieograniczonej, okazywa� go�ciowi szczer� sympati�, a nast�pnie przyrzek�, �e nazajutrz obejrzy towary i pozwoli swoim na handel wymienny. Rzeczywi�cie, na drugi dzie� z rana niewielka dolina, w kt�rej my�liwy rozbi� sw�j namiot, zape�ni�a si� m�czyznami, kobietami i dzieciakami. Rozpocz�� si� �ywy handel, tak �e po odej�ciu Indian nic nie pozosta�o w namiotach. Ale za to Carlos sta� si� w�a�cicielem stada mu��w, sk�adaj�cego si� z trzydziestu sztuk, kt�re przywi�za� do palik�w wbitych w ziemi�. Kosztowa�y go one osiem uncji z�ota, a wi�c nadzwyczaj ma�o. Pr�cz tego otrzyma� kilka wyprawionych sk�r, za kt�re odda� wszystkie �wiecide�ka, a nawet guziki, jakie mia� na sobie i jakie mieli przy kurtkach jego robotnicy. Od tej chwili przysz�o�� pocz�a mu si� jawi� w r�owych bar- wach. Ka�dy mu� z �atwo�ci� uniesie ogromny �adunek sk�r i mi�sa, kt�re Carlos sprzeda z du�ym zyskiem. Doliczywszy do tego zawar- to�� trzech woz�w, ca�o�� oszacowa� na co najmniej sto dolar�w. I to b�dzie podstaw� jego przysz�o�ci. Rozdzia� VII Trwoga Tej nocy Carlos zasn�� mocnym snem uko�ysany cudownymi ma- rzeniami. Antonio jednak nie m�g� zasn��. D�ugo przewraca� si� z boku na bok na swym pos�aniu, gdy nagle us�ysza� parskanie mu�a. Zacz�� nads�uchiwa�. Wszystkie mu�y zachowywa�y si� niespo- kojnie, jakby czego� si� l�kaj�c. Co to znaczy? � pomy�la�. � Koniecznie trzeba zbudzi� pana. Carlos natychmiast si� zerwa� i chwyci� za karabin, kt�rego u�ywa� w krytycznych chwilach. Obudzi� pozosta�ych m�czyzn. Wozy by�y ustawione w tr�jk�t, aby ich wysokie budy mog�y uchroni� my�li- wych od strza� i s�u�y� za barykad�. Ob�z os�ania�y g�ste drzewa morwowe. Mimo nocy mogliby przenikn�� wzrokiem rozci�gaj�cy si� przed nimi step, ale rosn�ce grupami drzewa utrudnia�y my�li- wym orientacj�. Milcz�c nat�yli s�uch i nagle zauwa�yli, �e od strony, gdzie sta�y mu�y, pe�znie po trawie jaka� posta�. � Co to? � szepn�� z przej�ciem Carlos. � Ki czort! � doda�. Przestraszy nam mu�y. W tym momencie mu�y zachrapa�y i pocz�y bi� kopytami w zie- mi�. Wtedy Carlos nie wytrzyma� i wypali� ze swego karabinu. Strza� ten jakby wywo�a� z piek�a wszystkie demony. Setki g�os�w zla�y si� w jeden okrzyk, setki kopyt ko�skich zat�tni�y po stepie. Mu�y ogarn�� paniczny strach, kt�ry Meksykanie nazywaj� ostampada. Rozerwawszy wi�zy rozbieg�y si� po dolinie wydaj�c dzikie ryki. Za nimi sun�y ciemne postacie. Znikn�li i ludzie, i zwierz�ta, zanim Carlos przyszed� do siebie ze zdumienia. W taborze nie pozosta� ani jeden mu�. � Jestem zrujnowany � rzek� zgn�bionym g�osem �owca. � Niech b�d� przekl�ci ci podst�pni Indianie. By� przekonany, �e to sprawka Wakoj�w, tych samych, kt�rzy sprzedali mu mu�y. Ju� obmy�la� zemst�, zamierza� szuka� pomocy u plemienia wrogiego Wakojom, by wraz z nim napa�� na fa�szyw- c�w i odebra� swoje. Przecie� nie m�g� wr�ci� do domu z pustymi r�kami. Narazi�by siebie na �miech i drwiny, matk� i siostr� na ub�stwo. 21 � Smutny m�j los, ale zemsta b�dzie s�odka! � doda�. � Panie � zwr�ci� si� do� Metys � czy pan mo�e zauwa�y� pewn� osobliw� rzecz? � Jak�? � Zdawa�o mi si�, �e podczas porywania mu��w wi�kszo�� In- dian by�a pieszo. � Rzeczywi�cie, masz racj�. � Widzia�em nieraz stada, kt�re gnali Koma�cze, i zawsze byli na koniach. � A czeg� to dowodzi? Przecie� podejrzewamy Wakoj�w, nie Komancz�w. � S�usznie, lecz s�ysza�em, �e Wakoje, tak samo jak i Koma�cze, nigdy nie udaj� si� na wypraw� pieszo. � Ciekawe. Twoja uwaga zas�uguje na rozwa�enie. � A czy �aden inny szczeg� nie uderzy� pana? � Za bardzo by�em przera�ony strat�, aby robi� spostrze�enia. Ale widz�, �e co� wi�cej ci� zastanowi�o. � Tak. Ot� dolecia� mnie te� przera�liwy �wist w�r�d tego og�l- nego ha�asu, spowodowanego naj�ciem Indian. � Naprawd�? Jeste� tego pewny, Antonio? � W zupe�no�ci. S�ysza�em go kilkakrotnie z ca�� wyrazisto�ci�. Carlos zamy�li� si�. � Mo�liwe � szepn��. � A zatem... To powinni by� Pawni- sowie � doda� stanowczo. � Ja tak samo my�l�, panie. Koma�cze, Kiowa i Wakoje nie wydaj� �wistu, tego sygna�u u�ywaj� tylko Pawnisowie, wi�c ich powinni�my uwa�a� za grabie�c�w naszego mienia. Podejrzenie to potwierdza okoliczno��, �e prawie wszyscy byli pieszo, a zaledwie kilku na koniach. Metys mia� racj�. Pawnisowie maj� zwyczaj wyrusza� pieszo w na- dziei, �e wr�c� z dostateczn� liczb� koni, i rzadko kiedy nie spe�nia- j� si� ich przypuszczenia. Pierwsze blaski �witu pocz�y srebrzy� step, gdy przenikliwy wzrok Antonia zatrzyma� si� na nieokre�lonej masie le��cej na palach, do kt�rych przywi�zane by�y mu�y. Nie mo�na by�o rozr�ni�, czy to le�y bizon, wilk czy te� jakie� inne zwierz�. W obawie przed nowym napadem Indian d�ugo nie odwa�yli si� wyj�� z os�oni�tego taboru. Wreszcie ciekawo�� przemog�a. Przeskoczywszy przez w�z, skiero- 22 wali si� do tamtego miejsca i niebawem zobaczyli Indianina. Nie �y�. Le�a� na trawie twarz� do ziemi. W jego boku widoczna by�a du�a rana, z kt�rej s�czy�a si� struga krwi. My�liwi odwr�cili trupa na plecy. By� w stroju wojennym, czyli obna�ony do pasa, tors i twarz mia� pomalowane na czerwony kolor. Ich uwag� zwr�ci�a g�owa Indiani- na. Na skroniach i za uszami mia� wygolone w�osy, wy�ej kr�tko ostrzy�one, ze �rodka za� zwiesza� si� d�ugi warkocz przeplatany pi�rami, kt�ry na podobie�stwo ogona spada� mu a� na plecy. � Tak, to Pawnis! Nie ulega w�tpliwo�ci! Wr�g Wakoj�w. Moim przyjacio�om grozi niebezpiecze�stwo! � zawo�a� Carlos. � Za p�- no, aby ich ostrzec. Mimo to zobaczymy, co si� tam dzieje. Rozdzia� VIII Walka Jeszcze si� ca�kiem nie rozwidni�o, gdy Carlos pu�ci� si� w drog�. Zna� j� doskonale i nie ba� si�, �e zab��dzi. Posuwa� si� z wielk� ostro�no�ci� uwa�nie badaj�c k�py drzew, zanim do nich podjecha�. I nie zbli�y� si� do wzg�rza, dop�ki nie obejrza� starannie pochy- �o�ci, kt�ra si� przed nim otwiera�a. Ostro�no�� ta nie by�a przesa- dzona, gdy� Pawnisowie mogli by� zupe�nie niedaleko. M�odzieniec nie l�ka� si� kilku Indian. S�dzi�, �e maj�c bro� i konia �atwo da�by im rad�. Obawia� si� jednak zasadzki lub otoczenia i schwytania przez wi�ksz� grup�. Z krzak�w dolatywa�y krzyki sarny, szczekanie bobaka stepowe- go, w trawie, na piaszczystych wzg�rzach odzywa� si� g�uszec g�osem podobnym do uderze� b�bna, na ga��ziach d�bu gulgota�a dzika indyczka. W innych okoliczno�ciach Carlos nie zwraca�by uwagi na te d�wi�ki, lecz teraz wiedz�c, �e mo�na je na�ladowa�, stara� si� ws�uchiwa� w nie ze szczeg�lnym wyczuleniem. �lady nocnego po- chodu Indian, jakie dostrzeg� po drodze, dowodzi�y znacznej ich liczby. Trzymaj�c si� brzegu strumienia, spotyka� te� gdzieniegdzie odciski mokasyn�w, lecz przewa�na cz�� Pawnis�w dzi�ki porwaniu mu��w jecha�a wierzchem. 23 My�liwy podwoi� czujno��. Znajdowa� si� w po�owie drogi od obozu Wakoj�w i tropy Pawnis�w prowadzi�y wyra�nie w tym, kt�ry on obra�, kierunku. Wtem dolecia� Carlosa daleki zgie�k. Nie- bawem rozr�ni� w nim triumfalny �piew, krzyki w�ciek�o�ci, wycia, j�ki, �wisty � wszystkie te odg�osy zlewa�y si� w jeden straszny odg�os walki. Ch�opak spi�� konia ostrog� i p�dem wjecha� na wzg�rze, po czym z chciwo�ci� wpi� oczy w dolin�. Przed nim wrza� bezpardonowy b�j. Ogromna gromada je�d�c�w walczy�a na r�wni- nie. Patrzy� jak zahipnotyzowany na okrutne zmagania przeciwni- k�w. Jedni wypuszczali strza�y, drudzy bili si� kopiami lub z toma- hawkami rzucali si� w b�j r�czny. Tutaj ca�e grupy p�dzi�y do natarcia, tam zawraca�y konie, nie mog�c wytrzyma� nacisku. �w- dzie walczono pieszo, szukano os�ony w krzakach, sk�d wychylano si� niebawem, aby szy� z �uk�w lub z ty�u napa�� na wroga. Nie by�o tr�b ani b�bn�w, kt�re by podnieca�y walcz�cych, nie grzmia�y dzia�a, salwy nie wstrz�sa�y powietrzem, kule nie �wista�y w�r�d k��b�w szarego dymu. Niemniej nikt by nie uzna� tej walki za turniej lub manewry. To wrza� prawdziwy b�j, nieub�agany w swej grozie. Siekiery i kopie obryzgane by�y krwi�. Tu i tam wschodz�ce s�o�ce rozb�yskiwa�o na czerwonych, oskalpowanych g�owach. Roz- kazy wodz�w, krzyki triumfu i b�lu ��czy�y si� ze r�eniem koni, kt�re, przewa�nie bez je�d�c�w, galopowa�y po r�wninie jak szalone. Carlos ju� zamierza� rzuci� si� w wir walki. Zgie�k bitwy rozna- mi�tnia� go, a widok rozb�jnik�w, kt�rzy go ograbili, rozbudzi� w nim ��dz� zemsty. Wielu Pawnis�w walczy�o na jego w�asnych skradzionych mu�ach. Lecz w tej samej chwili napastnicy pocz�li odst�powa�, wielu z nich rozpierzch�o si� w r�ne strony. Trzech co ko� wyskoczy p�dzi�o w kierunku Carlosa. �ciga�o ich dw�ch Wa- koj�w na koniach. Nagle Pawnisowie zatrzymali si� i przyj�li walk�. Jeden z Wakoj�w pad� niebawem, a drugi, w kt�rym Carlos rozpozna� wodza, znalaz� si� wobec trzech wrog�w. �owca chwyci� za karabin i nacisn�� spust. Rozleg� si� dono�ny wystrza� i jeden z Pawnis�w pad� na ziemi�. Dwaj pozostali za bardzo byli zaj�ci walk�, aby zajmowa� si� zagadkowym strza�em, i nie przestawali nast�powa� na wroga. W�dz Wakoj�w skierowa� konia na jednego z napastnik�w i silnym uderzeniem tomahawka rozwali� mu czerep, lecz w tej samej chwili drugi Pawnis podbieg� z boku i przebi� mu plecy d�ug� kopi�. Szlachetny w�dz wydawszy okrzyk ci�ko zwali� 24 si� martwy na ziemi�, a Pawnis, trafiony strza��, pad� obok swej ofiary nie wypuszczaj�c z r�ki �mierciono�nej kopii. Widz�c, �e ju� nie pomo�e wodzowi, Carlos rzuci� si� w zgie�k bitwy, kt�ra wrza�a jeszcze w drugim ko�cu r�wniny, i dopiero po d�u�szej gonitwie wr�ci� w dawne miejsce. Zasta� pole walki opusto- sza�e. Ale dolecia� go zawodz�cy �piew stamt�d, gdzie le�a� zabity w�dz plemienia. Pod��y� w tamtym kierunku. A gdy si� zbli�y�, dostrzeg� ko�o, kt�re uformowa�o si� przy ciele wodza. �owca zsiad� z konia i podszed� do Indian. Wakoje ujrzawszy go �ciskali po przyjacielsku jego d�o�, dzi�kuj�c w ten spos�b za pomoc w bitwie. Gdy zebrali si� wszyscy, jeden z wojownik�w stan�wszy po�rodku ko�a poprosi� o g�os. A gdy zaleg�a cisza, zacz��: � Wakoje! Nasze serca przepe�nione s� smutkiem, chocia� mamy te� pow�d do rado�ci. Nasze zwyci�stwo zatruwa ogromne nieszcz�- cie. Stracili�my naszego ojca, naszego brata, naszego wielkiego wo- dza, kt�rego tak kochali�my. Nasz w�dz leg� w tej minucie, gdy jego pot�na prawica zadawa�a wrogowi cios. Zasmucone s� serca jego wojownik�w i wieczny b�dzie �al jego narodu. Wakoje! W�dz nasz nie zgin�� bez pomsty. Patrzcie! U jego st�p p�awi si� we krwi zab�jca przeszyty strza��. Kto z was zabi� tego Pawnisa? M�wca zamilk� w oczekiwaniu odpowiedzi, lecz nikt si� nie odezwa�. � Wakoje! � ci�gn�� dalej Indianin � pad� nasz umi�owany w�dz i nasze serca przepe�nia smutek, lecz jednocze�nie szcz�liwi jeste�my wiedz�c, �e nie umar� bez pomsty. Jego zab�jca dotychczas zachowa� skalp. Kto z m�nych wojownik�w ma prawo do tego trofeum, niech przyjdzie i we�mie. M�wca zamilk� i zn�w nikt nie odpowiedzia� na jego wezwanie. Nie pojmuj�c ani s�owa z tej mowy, wyra�onej w j�zyku Wakoj�w, Carlos domy�la� si� tylko, �e chwal� zabitego wodza i m�wi� o jego wrogach. � Bracia! � kontynuowa� m�wca. � Bohaterowie s� zazwyczaj skromni. Naszego umi�owanego wodza m�g� pom�ci� tylko wielki wojownik. Niech si� nie waha ujawni�. Mo�e liczy� na wdzi�czno�� Wakoj�w. Nadal nikt nie zabiera� g�osu. Wtedy m�wca doda�: � Zgodnie ze zwyczajem obieramy wodza spo�r�d najbardziej odwa�nych wojownik�w ca�ego plemienia. Proponuj� zrobi� to na- 25 tychmiast, na miejscu zroszonym krwi� jego poprzednika, i zg�aszam kandydatur� tego, kto pom�ci� wodza. I wskaza� r�k� na zabitego Pawnisa. � Daj� sw�j g�os na m�ciciela � odezwa� si� jeden z wojownik�w. � I ja sw�j � potwierdzi� drugi. � My tak�e! � zawo�ali gromko wszyscy obecni. � Wobec tego trzeba uroczy�cie postanowi�, �e ten, do kogo nale�y prawo oskalpowania tego Pawnisa, b�dzie wodzem plemienia Wakoj�w. � Zgoda! � krzykn�li wojownicy i ka�dy z m�czyzn przy�o�y� r�k� do serca. � Kt� zatem z was jest wodzem Wakoj�w? Niech si� objawi narodowi! � zawo�a� na koniec m�wca. Rozdzia� IX Obranie wodza W tej chwili wszystkim Indianom silniej zabi�y serca. Carlos ucze- stniczy� w tym wiecu nie rozumiej�c, o co chodzi Wakojom. Na szcz�cie jeden z jego s�siad�w m�wi� troch� po hiszpa�sku i poin- formowa� go o wszystkim. �owca chcia� ju� udzieli� odpowiednich wyja�nie�, gdy jeden z m�czyzn zawo�a� g�o�no: � Dlaczego mamy d�u�ej pozostawa� w nie�wiadomo�ci? Je�eli skromno�� wi��e j�zyk wojownika, niech zamiast niego przem�wi jego or�. Wyjmiemy strza�� z cia�a Pawnisa, powinna by� oznaczo- na, i ona wska�e nam nazwisko tego, kto j� wypu�ci�. � Tak � odpowiedzia� m�wca. � Zbadajmy strza��. To rzek�szy wyrwa� j� z trupa i pokaza� obecnym. W tej chwili rozleg� si� okrzyk zdumienia: jej ostrze nie by�o kamienne jak u In- dian, lecz �elazne! A wtedy oczy wszystkich zwr�ci�y si� na Carlosa. To z jego �uku wypuszczona zosta�a �mierciono�na strza�a, on tak�e zabi� trzeciego Pawnisa, gdy� znaleziono na jego ciele ran� od broni palnej! Cz�owiek o bia�ej twarzy pom�ci� �mier� ich wodza! Wszyscy wie- 26 dzieli, ile mu zawdzi�czaj�. Wystrza�em ze swego karabinu ostrzeg� ich o pojawieniu si� Pawnis�w i je�eli wrogowi nie uda�o si� napa�� na nich znienacka, jemu to tylko zawdzi�czaj�. Pr�cz tego walczy� w ich szeregach i zabi� wielu nieprzyjaci�. Wi�c gdy Carlos przez t�umacza opowiedzia� im ze zwyk�� sobie skromno�ci�, jaki udzia� wzi�� w boju u boku wodza, spotka� si� z jednog�o�nym aplauzem. M�odzie� z entuzjazmem w�a�ciwym temu wiekowi �ciska�a mu r�ce wyra�aj�c wdzi�czno��. T�um ow�adni�ty uczuciem przyja�ni g�o�nymi okrzykami wyra�a� sw�j entuzjazm. M�wca zn�w wyszed� na �rodek. � Bia�y wojowniku! � rzek�. � Radzi�em si� starszyzny swego ludu. Wie ona, ile ci zawdzi�czamy. T�umacz obja�ni� ci cel obec- nego zebrania. Przysi�gli�my, �e m�ciciel naszego wodza zast�pi nam drogiego zmar�ego. Nigdy by�my nie przypuszczali, �e to nasz bia�y brat b�dzie tym odwa�nym wojownikiem. Teraz wiemy o tym. Lecz czy tylko dlatego mamy si� sprzeniewierzy� przysi�dze? Nie, nigdy my�l podobna nie za�wita�a nam w g�owie. Przysi�gli�my to uroczy�- cie i powt�rzymy swoje przyrzeczenie. � Zr�bmy to! � zawo�ali wojownicy i jak za pierwszym razem ka�dy z nich przy�o�y� r�k� do serca. � Bia�y wojowniku! � ci�gn�� m�wca. � Znamy ci� daleko lepiej, ani�eli my�lisz. Opowiadali nam o tobie nasi sprzymierze�cy Koma�cze i sami s�yszeli�my te� o Carlosie, �owcy bizon�w. Wiemy, �e� wielki wojownik. Lecz wiadomo nam tak�e, �e� w swojej ojczy�- nie, w�r�d swego narodu jednym z ostatnich. Przebacz nam t� otwarto��, lecz czy� nie m�wimy prawdy? Lekcewa�ymy twoich wsp�braci, poniewa� s� oni albo tyranami, albo niewolnikami. Gdy� do nas przyby�, byli�my ci radzi. I handlowali�my z tob� jak z przyjacielem. Teraz witamy ci� jak brata i powiadamy: je�eli nic ci� nie wi��e z twoim narodem, ofiarujemy ci przewodzenie plemie- niem, kt�re nigdy nie b�dzie niewdzi�czne. �yj z nami i b�d� naszym wodzem! � zako�czy� m�wca. � B�d� naszym wodzem! � powtarzali wojownicy i okrzyk ten jako echo przebieg� po zgromadzeniu. Nast�pnie wszyscy umilkli w oczekiwaniu odpowiedzi patrz�c w skupieniu na Carlosa. M�ody �owca zaniem�wi� ze zdumienia, nie wiedz�c, co pocz��, jak post�pi�. Propozycja zdawa�a mu si� n�c�ca. Rzeczywi�cie w ojczy�nie znaczy� nieco wi�cej ni� niewolnik, u Wa- 27 koj�w by�by nieograniczonym w�adc�. Wakoj�w powszechnie uwa- �ano za nar�d odwa�ny, rozumny i ludzki, o czym si� zreszt� sam przekona�. M�g� �y� w�r�d tych niecywilizowanych bli�nich szcz�li- wie z matk� i siostr�. Jednak w tej decyduj�cej dla� chwili wspo- mnienie uroczysto�ci w San Ildefonso stan�o przed nim jak �ywe i podyktowa�o tak� odpowied�: � Szlachetni wojownicy! � rozpocz�� uroczy�cie. � Z ca�ej du- szy dzi�kuj� wam za honor, kt�ry mi okazujecie. Odpowiem kr�tko, lecz szczerze. Macie racj�, �e w ojczy�nie jestem jednym z ostatnich jej obywateli. Lecz s� serdeczne wi�zy, kt�re mnie z ni� ��cz�, i one wymagaj� mego powrotu. Wakoje! Powiedzia�em, co o tym my�l�. � Nie mamy prawa � g�os zabra� zn�w m�wca � o waleczny cudzoziemcze, roztrz�sa� twoich post�pk�w, je�eli jednak nie chcesz by� naszym wodzem, zosta� przyjacielem. A teraz damy ci jeden dow�d naszej wdzi�czno�ci. Nasz wr�g pozbawi� ci� ca�ego mienia, lecz my�my je odebrali i b�dzie ci ono zwr�cone. Prosimy, pozosta� w�r�d nas kilka dni jako serdeczny go��. Czy zgadzasz si�? Wszyscy Indianie do��czyli swoje pro�by do pro�by m�wcy, a Car- los ch�tnie przysta� na to zaproszenie. Wakoje szczerze ugo�cili m�odzie�ca. A �egnaj�c si� z Carlosem po tygodniu oddali mu pi��dziesi�t mu��w ob�adowanych bawolimi sk�rami i suszonym mi�sem. Ponadto, gdy siedzia� ju� na koniu, otrzyma� woreczek z drogocennym darem � wype�niony b�yszcz�- cym ��tym piaskiem. By�o to z�oto. Indianie obiecali mu nast�pnym razem wi�cej jeszcze tego cudownego kruszcu. Rozdzia� X Marzenia Przez ca�� drog� powrotn� Carlos my�la� o matce i siostrze, o ra- do�ci, jakiej doznaj� na jego widok, nie spodziewaj�c si� go tak pr�dko w domu. Do tego po takiej udanej wyprawie! Marzy�, �e kupi siostrze now� sukni� z zagranicznego jedwabiu. Pr�cz tego sprawi dziewczynie 28 mantylk�, at�asowe trzewiczki, a nawet po�czochy, co by�o zbytkiem dla wi�kszo�ci Meksykanek. Nie powstydzi si� jej, gdy b�dzie odda- wa� jej r�k� swemu druhowi, Juanowi. Matk� tak�e otoczy dobroby- tem. Zamiast gotowanej kukurydzy b�dzie je�� lepsze potrawy, pi� herbat�, czekolad� i kaw�. Ich stary, niewygodny dom trzeba b�dzie rozebra� i postawi� w tym miejscu nowy lub mo�e zamieni� ten na stajni�, a pod now� siedzib� wybra� inny plac. Sprzeda� mu��w pozwoli mu naby� du�y kawa� ziemi i urz�dzi� si� na nim wygodnie. Stanie si� zamo�nym osadnikiem, hoduj�cym ogromne stada na wspania�ych pastwiskach. To powa�niejsze zaj�cie ani�eli �owy bizon�w. Postanowi�, �e jeszcze raz uda si� na stepy, zobaczy z przyjaci�mi Wakojami, kt�rzy obiecali mu wi�cej z�otego piasku. Od tej wypra- wy zale�a�o urzeczywistnienie jego najs�odszych marze�. Je�eli Wa- koje dotrzymaj� s�owa, wystarczy jedna podr� na stepy i Carlos, �owca bizon�w, b�dzie mia� tyle z�ota ile don Ambrosio, w�a�ciciel kopalni. A wtedy... Przecie� ojciec Cataliny � my�la� � kilka lat temu te� by� pro- stym poszukiwaczem z�ota, a mieszkaj�c w naszym s�siedztwie nigdy jej nie zabrania� bawi� si� ze mn�. M�j ojciec by� biedny, ale pochodzi� z dobrej rodziny i krew p�yn�ca w moich �y�ach jest r�wnie czysta jak u hidalga*. Gdy r�nica maj�tku zniknie, don Ambrosio nie odm�wi mi r�ki swej c�rki. Marzenia te ani na chwil� nie opuszcza�y Carlosa, odk�d wyjecha� z koczowiska Indian. W miar� jednak zbli�ania si� do domu ogar- nia� go niepoj�ty smutek. Okolica, przez kt�r� przeje�d�a�, by�a z�owrogo opustosza�a. Dziwne � pomy�la�. � Na polach ani �ywego duc