2194

Szczegóły
Tytuł 2194
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2194 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2194 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2194 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAROL MAY Grobowiec Rodrigand�w ZABAWNA PODRӯ Odprowadzony przez t�um ludzi, S�pi Dzi�b pow�drowa� na dworzec. Przeczyta� napisy na drzwiach, kupi� bilet pierwszej klasy, ale a� do odej�cia poci�gu siedzia� w poczekalni klasy trzeciej. Wyszed� na peron tu� przed odjazdem. Zauwa�y�, �e jest tylko jeden przedzia� pierwszej klasy. Konduktor, do kt�rego si� zwr�ci�, spojrza� na� ze zdziwieniem, sprawdzi� dok�adnie bilet i rzek�: - No, wsiadaj pan szybko! Odje�d�amy. Dziwny pasa�er wraz z workiem i futera�em wgramoli� si� do przedzia�u. W tej samej chwili parow�z gwizdn��, drzwi si� zatrzasn�y i poci�g ruszy�. - Do stu diab��w! - przywita�o my�liwego przekle�stwo. - Co mu do g�owy strzeli�o?! Zawo�a� to jedyny pasa�er w przedziale - nikt inny tylko podporucznik Ravenow. - Nie obchodzi go - mrukn�� S�pi Dzi�b. Od�o�y� baga� i rozsiad� si� wygodnie. Ale by�y oficer pyta� dalej: - Czy ma aby bilet pierwszej klasy? - Te� go nie obchodzi. - Owszem, obchodzi. Musz� si� przekona�, czy mia� prawo tu wsi���. - Niech b�dzie zadowolony, �e ja go o nic nie pytam. To zaszczyt dla niego, �e zgadzam si� na jazd� w jego towarzystwie. - Drabie, nie m�w do mnie "on"! Je�li chce jecha� pierwsz� klas�, to powinien przyswoi� sobie przyj�te formy, inaczej ka�� go usun��. - A wi�c wzi��by raczej bilet czwartej klasy, ni� jecha� ze mn� w pierwszej? Tak wysoko ceni formy? Kto zacz�� m�wi� przez "on" - ja czy on? Je�li mnie sprowokuje, nie mnie, ale jego wysadz�! - Do stu piorun�w! Czy mam ci� spoliczkowa�, ga�ganie? - Mog� s�u�y� tym samym. Oto pr�bka! B�yskawicznie zamierzy� si� i tak pot�nie zdzieli� podporucznika, �e ten uderzy� g�ow� o �cian�. - To za ga�gana - roze�mia� si� traper. - Je�li ma na zbyciu podobne s��wko, got�w jestem do ponownej odpowiedzi. Von Ravenow rzuci� si� na trapera. S�pi Dzi�b chwyci� go lew� r�k� za pier�, wcisn�� w k�t i wypoliczkowawszy praw�, rzuci� na siedzenie. - W Niemczech - zauwa�y� zgry�liwie - w przedzia�ach pierwszej klasy przyjemnie si� rozmawia. Ch�tnie b�d� kontynuowa� t� rozmow�. Spokojnie wr�ci� na miejsce. Podporucznik pieni� si� z w�ciek�o�ci. Oddycha� z trudem, policzki mu p�on�y, a z nosa p�yn�a krew. Nie m�g� s�owa powiedzie� ani si� poruszy�, tylko d�o� �cisn�� w ku�ak. Dopiero po pewnym czasie, kiedy poci�g zacz�� zwalnia�, podszed� do okna i otworzywszy je, wrzasn��: - Konduktorze! Tutaj, tutaj! - Turkot k� zag�uszy� te s�owa. - Konduktorze, tutaj! - rykn�� ponownie, gdy poci�g stan��. Konduktor przybieg� natychmiast. - Czego pan sobie �yczy? - spyta� zdyszany. - Sprowad� pan kierownika poci�gu i naczelnika stacji! - Wszyscy trzej niebawem weszli do przedzia�u. - Panowie - zwr�ci� si� do nich von Ravenow - musz� prosi� o pomoc. Oto moja wizyt�wka. Jestem hrabia von Ravenow, podporucznik. Napadni�to mnie w tym przedziale. - Tu? Kto si� o�mieli�? - zawiadowca by� oburzony. - Ten cz�owiek! - wskaza� na S�piego Dzioba, kt�ry siedzia� wygodnie i ze spokojem przypatrywa� si� scenie. - Ten cz�owiek? Sk�d si� wzi�� w przedziale pierwszej klasy?! Obaj urz�dnicy uwa�nie przyjrzeli si� dziwacznemu pasa�erowi. - Jak si� pan tu dosta�? - zapyta� surowym tonem zawiadowca. - Hm! Wsiad�em - roze�mia� si� traper. - Czy ma pan bilet pierwszej klasy? - Ma - potwierdzi� konduktor. - No, no - pokr�ci� g�ow� zawiadowca. - Tacy ludzie w pierwszej klasie! Panie hrabio von Ravenow! Chcia�bym pana spyta�, co pan rozumie przez s�owo napa��? - Po prostu mnie pobi�. - Czy to prawda? - zawiadowca zwr�ci� si� do Amerykanina. - Tak. Nazwa� mnie ga�ganem. Za to spoliczkowa�em go. Czy ma pan co� przeciwko temu? - Czy to prawda, hrabio, �e u�y� pan tego wyra�enia? - Ani my�l� przeczy�! Widzi pan przecie� tego jegomo�cia! Czy mam by� nara�ony na przebywanie z takimi kreaturami, je�li p�ac� za pierwsz� klas�? - Hm. Rozumiem pana, gdy�... - Oho - przerwa� traper. - Czy nie zap�aci�em, ile trzeba? - By� mo�e - zawiadowca wzruszy� ramionami. - Czy nosz� porwane �achmany? - No nie, ale mniemam... W tej chwili maszynista da� znak, �e zamierza rusza�. - Moi panowie - von Ravenow podni�s� g�os. - Prosz� ko�czy� spraw�. ��dam ukarania tego bezczelnego cz�owieka. - Bezczelny?! - zawo�a� S�pi Dzi�b. - Czy chcesz znowu oberwa�?! - Spok�j! - krzykn�� zawiadowca. - Skoro pan ��da ukarania tego cz�owieka, musz� prosi�, aby przerwa� podr�, bo zeznania trzeba zaprotoko�owa�. - Nie mog� sobie na to pozwoli�. Musz� by� w stolicy o oznaczonej godzinie. - Przykro mi, ale obecno�� pana jest niezb�dna. - Czy� mam przez tego draba traci� czas?! Nie uwa�am zreszt� za konieczne sporz�dzanie protoko�u tu na miejscu. Po prostu wsad�cie tego typa do aresztu i przes�uchajcie, a akta prze�lijcie do Berlina, aby uzupe�ni� moimi zeznaniami. Adres m�j znajdzie pan na wizyt�wce. - Do us�ug, wielmo�ny panie. Urz�dnik podszed� do drzwi przedzia�u. - Wysiadaj pan! - rozkaza� traperowi. Jest pan aresztowany. - Do licha, musz� jecha� do Berlina podobnie jak ten hrabia! - To mnie nie obchodzi. - On ponosi win� za zaj�cie. - Wkr�tce si� przekonamy. Prosz� wysiada�! - Ani mi si� �ni! - Wi�c zmusz� pana. - Nie r�b pan z nim ceregieli - wtr�ci� si� von Ravenow. - By�em obecny przy aresztowaniu go w Moguncji. To w��cz�ga, kt�ry z nadmiernej bezczelno�ci je�dzi pierwsz� klas�. - A wi�c ju� raz go aresztowano? Wysiadaj pan! - ��dam, aby i hrabia wysiad�! - Milcz pan! Napad� pan na hrabiego. - Przyzna� przecie�, �e mnie przedtem obrazi�. - Miejsce pana jest w trzeciej klasie. - Trudno by�oby panu tego dowie��. Mam takie same prawa, gdy� wykupi�em odpowiedni bilet. - Prawa nikt panu nie odbiera. Wysiada�! - Jestem got�w si� wylegitymowa�. - P�niej b�dzie na to czas. - Do pioruna, ja chc� teraz! - Milcze� powtarzam! Czy wysiada pan, czy te� mam wezwa� pomoc? - Ostrzegam: je�li mi pan nie pozwoli jecha�, poniesie pan konsekwencje. - Co, jeszcze pan mi grozi? - Id� ju�, id�, drogi przyjacielu. S�pi Dzi�b wysiad�, wzi�� worek i futera�, i cierpliwie czeka� na dalszy bieg wypadk�w. Oczy wszystkich podr�nych by�y skierowane na niego. Hrabia natomiast siedzia� z triumfuj�c� min� i �askawym skinieniem po�egna� urz�dnik�w kolejowych. Poci�g ruszy�. - Chod� pan ze mn�! - powiedzia� zawiadowca. Udali si� do kancelarii. Zawiadowca pos�a� po policjanta. By�a to ma�a stacyjka. Porz�dku publicznego pilnowa� tylko jeden cz�owiek. Up�yn�o sporo czasu, zanim zjawi� si� w budynku. S�pi Dzi�b zachowywa� si� spokojnie; zawiadowca nie nawi�zywa� z nim rozmowy. Kiedy policjant przyszed�, urz�dnik opowiedzia� mu przebieg zdarzenia. Przedstawiciel prawa przygl�da� si� pasa�erowi wynio�le. - Pan spoliczkowa� hrabiego von Ravenowa? - zapyta�. - Tak, bo mnie obrazi�. - Zwr�ci� tylko panu uwag�, �e pierwsza klasa nie jest dla pana. - Do pioruna! Tak samo ja mog�em twierdzi�, �e nie jest dla hrabiego. Nazwa� mnie ga�ganem, cho� nic z�ego mu nie zrobi�em. Kto wi�c jest winien? - Ale nie wolno by�o panu go bi�. Nale�a�o o zaj�ciu zameldowa� policji. - On tak�e zamiast mnie obra�a�, m�g� zameldowa�, je�li my�la�, �e bezprawnie jad� pierwsz� klas�. - Raczej nadaje si� pan do czwartej. - Do stu tysi�cy piorun�w! Czy wie pan, kim jestem? - Dowiem si� rych�o. Czy ma pan przy sobie dokumenty? - Rozumie si�. Chcia�em si� wylegitymowa� przed zawiadowc�, ale nie pozwoli�. A teraz po�a�uje tego. - Poka� pan! S�pi Dzi�b poda� te same dokumenty, kt�re pokazywa� komisarzowi w Moguncji. Policjant czyta� coraz bardziej strapiony. Kiedy sko�czy�, rzek�: - Przekl�ta historia! Ten worek i ten straszliwy ubi�r mog� ka�dego zwie��. Czy wie pan, panie zawiadowco, kim jest ten pan? My�liwym z prerii, a w dodatku ameryka�skim oficerem w randze kapitana. - Nie mo�e by�! - Ale� tak, naprawd�! Troch� francuszczyzny szkolnej wystarczy�o mi do odszyfrowania tego dokumentu. Pan kapitan jest pos�em pana prezydenta Meksyku - Juareza. Zawiadowca zblad�. - A tu oto list polecaj�cy od pana von Magnusa, pruskiego przedstawiciela w Meksyku. - Kt�by pomy�la�! - No, co panowie maj� mi do powiedzenia? - zapyta� traper. - Ale� m�j panie, czemu ubiera si� pan w ten spos�b!? - zawo�a� zawiadowca. - Pa�ska odzie� jest winna, �e uwa�ali�my pana za cz�owieka zupe�nie innego pokroju! - Moja odzie�? Nie szukajcie usprawiedliwienia! Daremnie prosi�em, aby mnie pan wylegitymowa�. To pa�ska wina. Co teraz b�dzie? - Oczywi�cie jest pan wolny - o�wiadczy� policjant. - Mimo �e spoliczkowa�em hrabiego? - Tak. Mia�a miejsce wzajemna obraza. Tylko wi�c wtedy musia�bym si� w��czy� do sprawy, gdyby hrabia wni�s� skarg� na pi�mie. - To dziwne. Zwalnia si� mnie, poniewa� jestem oficerem. Gdybym nim nie by�, zamkni�to by mnie jedynie dlatego, �e tak sobie �yczy� ja�nie o�wiecony pan hrabia. Niech licho porwie tak� sprawiedliwo��! - Prosz� o wybaczenie, panie kapitanie - wtr�ci� zawiadowca. - Hrabia stwierdzi�, �e pan na niego napad�. - Ale przecie� przyzna�, �e spoliczkowa�em go w odpowiedzi na obelgi! I jeszcze jedno. Czy jest pan pewny, �e ten cz�owiek, kt�rego spoliczkowa�em, istotnie jest hrabi� von Ravenowem? - Naturalnie. Da� mi swoj� wizyt�wk�. - Do pioruna! Ka�dy oszust mo�e sobie wydrukowa� takie wizyt�wki. Co za brak przezorno�ci z pa�skiej strony! Urz�dnik by� przera�ony. - Wierz�, �e pan kapitan zadowoli si� moj� pro�b� o wybaczenie... - Zadowol� si�? Ja?... No c�... Mam poczciw� dusz�. Ale jak inni b�d� si� na to zapatrywa�, nie wiem. - Czy mog� wiedzie�, kogo pan ma na my�li? - Hm. W�a�ciwie nie. Ale niech tam... W najwi�kszej tajemnicy wyjawi� panu: jad� do pana von Bismarcka. - Do pana von Bismarcka? - powt�rzy� jak echo zawiadowca. - Mam nadziej�, �e nie wspomni pan kanclerzowi o tym nieprzyjemnym zaj�ciu. - Wr�cz przeciwnie. Musz� si� przecie� wyt�umaczy�, dlaczego sp�ni�em si� na wa�n� konferencj�. Urz�dnik czu� si� tak, jak gdyby sam zosta� spoliczkowany. Przera�ony wpatrywa� si� w S�piego Dzioba. - M�j Bo�e, jestem zgubiony! Czy pan kapitan nie zd��y na oznaczon� godzin�, je�li wyjedzie nast�pnym poci�giem? - Nie. Wyliczy�em czas do kwadransa. - Co za nieszcz�cie! Co robi�? - Nic. A mo�e pan przypuszcza, �e pojad� specjalnym poci�giem, aby naprawi� pa�ski b��d? Zawiadowca odetchn�� z ulg�. - Ach, doskonale! To da si� zrobi�! - Ale ja si� nie godz�! Zachowanie pana by�o dla mnie wielce obra�liwe. Czy mam jeszcze t� obraz� wynagrodzi�? Mo�e zap�aci� za specjalny poci�g? - Panie kapitanie, wcale o to nie prosz�! Dam do pa�skiej dyspozycji lokomotyw� i wagon. Na pewno do�cignie pan tamten poci�g w Magdeburgu, je�li nie wcze�niej. - Hm... Kiedy ten specjalny sk�ad b�dzie m�g� st�d odej��? - Nie natychmiast. Musz� zatelegrafowa� po niego do Moguncji. Prosz� pana bardzo, aby� si� na to zgodzi�. S�pi Dzi�b zamy�li� si�. Po chwili twarz mu si� rozja�ni�a. Potar� nos i zapyta�: - Czy hrabia m�wi�, �e jedzie do Berlina? - Tak. - Przez Magdeburg? - Przez Brem� i Magdeburg. Tam jest d�u�szy post�j. - A ja m�g�bym dogoni� jego poci�g jeszcze przed Magdeburgiem? - Mo�na si� o to postara�. - Wi�c w Magdeburgu by�bym wcze�niej od hrabiego? W takim razie godz� si� na pa�sk� propozycj�. - Pozwoli wi�c pan, �e zadepeszuj�? - uradowa� si� urz�dnik. - I b�dzie pan �askaw nie wspomina� nikomu o moim b��dzie? - No, nie by�o to przyjemne wydarzenie, ale puszcz� je w niepami��. Powiedz mi pan, czy masz wysok� pensj�? - Nie. - A poci�g specjalny jest zapewne drogi, prawda? - D�ugi czas b�d� musia� go sp�aca�. - To sprawiedliwe. Ale �al mi pana. Mo�e wi�c podzielimy si� kosztami? - Pan chyba �artuje... - Nie. M�wi� serio. Nie chc� pana unieszcz�liwia�. - Dzi�kuj�, bardzo dzi�kuj�! Jest pan prawdziwym ameryka�skim d�entelmenem! Pochlebstwo poskutkowa�o. Stroj�c szelmowsk� min� traper powiedzia�: - Lepiej by�oby, �ebym poni�s� ca�y koszt? - O, to dla mnie najlepsze wyj�cie, panie kapitanie! - No, wi�c niech i tak b�dzie. P�ac� wszystko. Ale tylko pod warunkiem, �e do Magdeburga dotr� wcze�niej od hrabiego. Poza tym ��dam, aby pan napisa�, �e si� wylegitymowa�em i �e na skutek doniesienia hrabiego mia� pan nieprzyjemno�ci. - Czy mog� wiedzie�, po co to panu? - Kiedy hrabia zobaczy mnie w Magdeburgu, znowu mo�e zaczepi�. Za�wiadczenie b�dzie dowodem, �e nie uciek�em od pana. - Napisz� zaraz po wys�aniu depeszy. - Panie policjancie, czy jestem wolny? - Oczywi�cie, panie kapitanie. - A wi�c niepotrzebnie si� pan fatygowa�. Masz pan! - wr�czy� mu dwa talary. Policjant podzi�kowa� uprzejmie i wraz z zawiadowc� wyszed� z pokoju. W p� godziny p�niej przyby�a lokomotywa z wagonem. Jedynym pasa�erem, kt�ry wszed� do �rodka, by� S�pi Dzi�b. Noc ju� dawno zapad�a, kiedy poci�g, kt�rym jecha� von Ravenow, dotar� do B�rssum. Tu post�j trwa� kilka minut. Von Ravenow zadomowi� si� w przedziale, zapali� nawet cygaro. Nagle rozleg� si� okrzyk: - Magdeburg, pierwsza klasa! - Do diab�a! - �achn�� si� podporucznik. - Nici z palenia. Mia� w�a�nie zamiar wyrzuci� cygaro przez okno, gdy drzwi si� otworzy�y. Rzuciwszy spojrzenie na wchodz�cego, zatrzyma� je w r�ce. - Dobry wiecz�r! - przywita� go nowy pasa�er. - Dobry wiecz�r, panie pu�kowniku. Co za zbieg okoliczno�ci! Przybysz badawczo popatrzy� na podporucznika. - Zna mnie pan? Z kim mam przyjemno��? Von Ravenow nie wiedzia�, co o tym my�le�. - Naprawd� nie poznaje mnie pan? Przecie� dopiero cztery miesi�ce up�yn�y od owego dnia, kiedy widzieli�my si� po raz ostatni! - Prosz� o wymienienie nazwiska - grzecznie powt�rzy� von Winslow. - Czy�bym si� a� tak zmieni�? - By� mo�e - u�miechn�� si� pu�kownik. - A wi�c jak si� pan nazywa? Zamkni�to przedzia�. Poci�g ruszy�. - Oto m�j znak rozpoznawczy! - von Ravenow wyci�gn�� praw� r�k�. By�a to proteza. Von Winslow cofn�� si�. - Co?! - zawo�a�. - Pan jest podporucznikiem von Ravenowem?! Cz�owieku, jak pan wygl�da! Prosz� spojrze� w lustro. Podporucznik podni�s� si� z �awki, podszed� do lustra i natychmiast cofn�� si� przera�ony. - Niech go ogie� piekielny poch�onie! - krzykn��. - Ale mnie urz�dzi�! No poczekaj, cwaniaku, zalej� ci jeszcze sad�a za sk�r�! W tym stanie nie mog� si� nikomu pokaza�. - Tak te� my�l�. Ale co si� panu przytrafi�o? - zaciekawi� si� pu�kownik. - Zaraz wyja�ni�, lecz najpierw prosz� powiedzie� sk�d i dok�d pan jedzie. - Z Wolfenbuttel do Berlina. A pan? - Z Moguncji. Tak�e do Berlina. - A wi�c nasze spotkanie mo�e okaza� si� korzystne dla nas obu, poniewa�... - Podporucznik von Golzen depeszowa� do mnie wczoraj - przerwa� von Ravenow. - Do mnie te�. Przypuszczam, �e tre�� obu depesz by�a jednakowa. Chodzi�o o tego �otra?... - Ungera? Tak. - Von Golzen zawiadomi� mnie, �e ch�ystek jest znowu w Berlinie. Widzia� go wczoraj. Oczywi�cie natychmiast wyruszy�em. - Aby dotrzyma� przysi�gi? - Tak. Musz� si� zem�ci�! Za to! - pu�kownik podni�s� praw� r�k�. By�a tak�e sztuczna. Von Ravenow tupn�� nog�. - Kiedy przypominam sobie tamten pojedynek... To straszne! By�em m�ody, bogaty, mia�em przed sob� �wietn� przysz�o��!... I wszystko si� sko�czy�o, kiedy zjawi� si� ten przekl�ty cz�owiek... - A co ja mam m�wi� - doda� pos�pnie pu�kownik. - Mog�em zosta� genera�em. Do pioruna, jest pan przecie� w por�wnaniu ze mn� w lepszym po�o�eniu! Nie ma pan �ony... - Rozumiem - porucznik u�miechn�� si� ironicznie. - Wiecznie te aluzje! Ale prosz� zrozumie� moje po�o�enie. Jak mam �y� bez pensji, z drobnym tylko maj�tkiem? Zostawmy to ju�. Powiem panu, �e dobrze wykorzysta�em czas, kt�rego mia�em a� za wiele. Codziennie po kilka godzin �wiczy�em w strzelaniu lew� r�k�. I teraz lepiej ni� strzelam ni� kiedy� praw�. - Ja tak�e czasu nie zmarnowa�em. Lew� r�k� w�adam szpad� doskonale! Jad� do Berlina, aby wyzwa� Ungera. - A ja, by go wys�a� na tamten �wiat! Zastrzel� go jak psa! - Czy pomy�la� pan o sekundancie? Obawiam si� trudno�ci. Pu�kownik zak�opota� si�. - Chyba ma pan racj�. B�d� ostro�ni. Od razu si� domy�la, �e to walka na �mier� i �ycie. - Nie jest pan ze mn� szczery. Uwa�a pan, �e ucierpieli�my na honorze? - Niestety - j�kn�� pu�kownik. - Nie zgadzam si� z panem. Co znaczy honor? Nie mo�e by�, aby honor oficera diabli wzi�li, gdy nieopatrznie pope�ni jakie� g�upstwo albo zostanie spoliczkowany! Takie my�lenie to prze�ytek! - Lekcewa��co machn�� r�k�, ale jego oczy miota�y b�yskawice gniewu. S�pi Dzi�b urz�dzi� go niezgorzej. Twarz podporucznika spuch�a, nos i wargi przybra�y brunatnoczerwone zabarwienie. Nie dziw, �e Winslow nie pozna� go w pierwszej chwili. - Hm - rzek� pu�kownik. - Policzek to rzecz nader poni�aj�ca, jakkolwiek by na to nie patrze�. - Ka�demu mo�e si� przytrafi�. - Chce pan powiedzie�, �e szczeg�lny koloryt twarzy zawdzi�cza pan... - A gdyby tak by�o w istocie? - Odwa�ono si� pana spoliczkowa�? - Nawet wiele razy! - roze�mia� si� nerwowo podporucznik. - Kto si� o�mieli�? Mam nadziej�, �e by� to cz�owiek honoru. - Ale� sk�d! To zwyczajny w��cz�ga, w�drowny muzykant! Niech pan pos�ucha, pu�kowniku! Kiedy von Ravenow opowiada� zdarzenie, von Winslow zawo�a�: - Ja bym zakatrupi�! Mam nadziej�, �e zareagowa� pan nale�ycie? - Rozumie si�. �otr siedzi teraz pod kluczem i oczekuje kary. - Oj, podporuczniku! Ten wypadek nie przynosi panu zaszczytu. - W pe�ni zdaj� sobie z tego spraw�. Dziwi si� pan, �e w og�le o tym opowiadam? Ale jak�e inaczej wyt�umaczy�bym moj� opuchlizn�? Diabli wiedz�, kiedy ust�pi. - Radz� panu zrobi� ok�ad z surowego mi�sa i to jak najszybciej. - Sk�d je wezm�? - W Magdeburgu. Za chwil� miniemy ostatni� stacj� przed tym miastem. W bufecie albo w kuchni znajdzie si� na pewno surowe mi�so. Poniewa� jeste�my sami w przedziale, bez skr�powania mo�e je pan przy�o�y� do policzk�w. Do Berlina jeszcze daleko i do tego czasu opuchlizna ust�pi. Poci�g wjecha� na dworzec. Mija�y minuty i nie rusza�, cho� zgodnie z rozk�adem jazdy post�j mia� by� bardzo kr�tki. Zaintrygowany tym pu�kownik otworzy� okno. - Konduktorze - zapyta� - dlaczego tak d�ugo stoimy? - Sygnalizowano poci�g specjalny, kt�ry musimy przepu�ci�. Niebawem nadjecha� poci�g sk�adaj�cy si� z lokomotywy i jednego wagonu. Jaki� m�czyzna wygl�da� przez okno i uwa�nie lustrowa� zatrzymany obok pojazd. Pu�kownik zauwa�y� go, mimo �e przemkn�� bardzo szybko. - Do pioruna! - zawo�a�. - Tam jecha� jegomo��, kt�ry mia� nos jak lemiesz! - Na pewno nie wi�kszy od nosa tego rozb�jnika, kt�ry mnie dzisiaj napad�. Gdy dotarli do Magdeburga, von Winslow poszed� do bufetu, kupi� surowe mi�so i przyni�s� towarzyszowi. Podporucznik owin�� je chustk� i przy�o�y� do twarzy. Po minucie zacz�� st�ka�. - Co panu jest? - Czy wie pan na pewno, �e surowe mi�so pomaga? - Oczywi�cie. W kr�tkim czasie �ci�ga obrz�k. - Ale pali straszliwie. - No, trudno. Po chwili von Ravenow znowu j�kn�� i wreszcie zerwa� z twarzy chustk�. - D�u�ej nie wytrzymam! - zawo�a�. - Przecie� nie mo�e a� tak bole�. - Podporucznik pow�cha� mi�so. - Czy powiedzia� pan, w jakim celu je kupuje? - Rzecz jasna, �e nie. Prosi�em o surow� baranin�. Powiedziano, �e na sztuki ju� nie ma, kaza�em wi�c odwa�y� kawa�ek. - Nie pytaj�c, czy jest czyste? - Nie rozumiem! Czy�by by�o nie�wie�e?! - Nie, to nie to. Ale mocno osolone i popieprzone. Czy�by takie mia�o goi� opuchlizn�? - Hm. Rzeczywi�cie s�l i pieprz nie koj�. Co za kpy z tych ludzi! Wyrzu� pan mi�so przez okno. Wkr�tce poci�g zatrzyma� si� na dworcu Magdeburg-Neustadt. W pobli�u przedzia�u rozleg� si� jaki� g�os. - Do Berlina, konduktorze? - Tak. Prosz� i�� do ty�u. - Tam jest trzecia klasa. Ja do pierwszej. - Naprawd�? Poka� pan bilet. - Prosz�. - Istotnie. Wsiadaj pan szybko! Zaraz ruszamy. Konduktor otworzy� drzwi przedzia�u i go�� wsiad�. - Dzie� dobry - uprzejmie powita� podr�nych. Nie otrzyma� odpowiedzi. Von Ravenow nie m�g� wydoby� g�osu, a pu�kownik nie uwa�a� za stosowne odpowiada� cz�owiekowi nie ze swojej sfery. Nowy pasa�er rozsiad� si� wygodnie ze swym workiem, flint� i puzonem i poci�g potoczy� si� po szynach. - Do diab�a! - zawo�a� von Ravenow. - Co takiego? - zainteresowa� si� pu�kownik. Podporucznik bez s�owa wskaza� na przybysza. Von Winslow obserwowa� go przez chwil�. Tymczasem von Ravenow otrz�sn�� si� z os�upienia. - Pu�kowniku, czy wie pan, kto to jest? - szepn��. - Na pewno ten jegomo��, kt�rego straszliwy nos wygl�da� z okna specjalnego poci�gu. - To ten �otr! Ten w��cz�ga, kt�ry... Ach, ten policzek! - Do stu par piorun�w! S�dzi�em, �e aresztowany! - Zapewne powt�rnie uciek�. - Poci�giem specjalnym? - Widocznie. Kiedy przyb�dziemy do najbli�szej stacji? - Za sze�� minut. Do Biederitz. - Tam ka�emy go aresztowa�. - Czy pan si� nie myli? Czy to na pewno on? - Jak�e bym m�g� nie pozna� takiego nosa i puzonu? Pu�kownik wypi�� dumnie pier� i zwr�ci� si� do S�piego Dzioba: - Kim pan jest? S�pi Dzi�b nie odpowiada�. - Kim pan jest? - powt�rzy� g�o�niej von Winslow. Znowu nie by�o odpowiedzi. - S�yszy pan? Pyta�em, kim pan jest! - Kim jestem? Podr�nym - odpar� wreszcie traper z figlarnymu�mieszkiem. - Chc� zna� pana nazwisko. - Nie mam akurat pod r�k�. - Nie udawaj pan wariata! Sk�d pan przybywa? - Z Moguncji. - Aha... Odstawiono pana do komisarza policji von Ravenowa, a po drodze aresztowano po raz drugi? - Niestety. - Jak si� pan dosta� do Magdeburga? - Poci�giem specjalnym. - Do kt�rego si� pan zakrad�, co? Ju� si� postaramy, aby pan znowu nie umkn��, w��czykiju zatracony! - W��czykiju? Zatracony? Pos�uchaj pan, serde�ko, nie u�ywaj tych s��w w mojej obecno�ci. Pu�kownik przybra� wyzywaj�c� postaw�. - A to czemu? - Odpowied� mog�aby si� panu nie spodoba�. - To ma by� gro�ba? - Nie. Tylko ostrze�enie. Teraz von Ravenow powzi�� decyzj�. Liczy� na pu�kownika. Obaj wsp�lnymi si�ami mogliby utrze� nosa jego prze�ladowcy. - Prosz�, niech pan nie rozmawia z tym gburowatym dr�galem! - zwr�ci� si� do pu�kownika. - Przeka�� go policji. W�adza wie najlepiej, co pocz�� z takim ga�ganem, kt�ry... Nie zd��y� doko�czy�, gdy uderzony pot�nie w policzek zwali� si� z siedzenia. Pu�kownik zerwa� si� na r�wne nogi i chwyci� S�piego Dzioba za pier�. - �otrze! - zawo�a�. - Odpokutujesz za to! - Precz z r�kami! - gro�nie powiedzia� traper i oczy mu zab�ys�y. Siedzia� jeszcze, mimo �e von Winslow sta� nad nim. - Co? �miesz mi rozkazywa�? A masz!... - wrzasn�� roze�lony pu�kownik. Zamierzy� si�, ale w tej samej niemal chwili krzykn�� przera�liwie. Traper odparowa� cios i po boksersku uderzy� pu�kownika w splot s�oneczny, pozbawiaj�c go zdolno�ci do dalszej walki. Von Ravenow nie m�g� pom�c sojusznikowi. Po ostatnim policzku dosy� mia� walki. Pu�kownik le�a� na pod�odze i j�cza�. - To za zatraconego w��czykija! - powiedzia� spokojnie S�pi Dzi�b. - Naucz� was uprzejmo�ci! - Cz�owieku, jak mog�e�?! - j�cza� pu�kownik. - Ka�� ci� aresztowa�! Rozleg� si� sygna� lokomotywy, �e poci�g zbli�a si� do stacji. Gdy si� zatrzyma�, S�pi Dzi�b otworzy� okno i zawo�a�: - Panie konduktorze! Prosz� sprowadzi� natychmiast kierownika ruchu i zawiadowc� stacji! Napadni�to mnie w tym przedziale! Obaj urz�dnicy zjawili si� szybko. Traper rozpar� si� w oknie, zajmuj�c ca�� jego szeroko��. - Co si� sta�o? Czego pan sobie �yczy? - zapyta� uprzejmie kierownik ruchu. - Jak d�ugo ten poci�g tu stoi? - Tylko minut�. Zaraz odje�d�a. - Prosz� o chwil� zw�oki. Panie zawiadowco, dzi� dwukrotnie napadni�to na mnie w przedziale. Prosz� aresztowa� obu moich wsp�pasa�er�w. Oto m�j paszport! By�a jeszcze noc. Zawiadowca obejrza� podany dokument przy �wietle latarki. - Jestem do us�ug, panie kapitanie - powiedzia� z szacunkiem. - Kim s� ci ludzie? - Jeden podaje si� za hrabiego, a drugi jest jego towarzyszem. Na szcz�cie uda�o mi si� obu chwilowo obezw�adni�. Czy mam wysi���? - Prosz�. Ludzie, tutaj! Na stacji nie by�o policjanta. Przybiegli wi�c robotnicy kolejowi w dostatecznej liczbie, aby sobie poradzi� z dwoma krewkimi pasa�erami. Pu�kownik i von Ravenow s�yszeli ka�de s�owo rozmowy. Byli tak zaskoczeni, �e nie odzywali si� nawet w�wczas, kiedy konduktor otworzy� drzwi i Amerykanin wyskoczy� na peron. - Gdzie oni s�? - zapyta� zawiadowca. - Tam - wskaza� r�k� S�pi Dzi�b. Zawiadowca zajrza� do przedzia�u i poleci�: - Prosz� wysiada�. Ale pr�dko! - Za nic na �wiecie! - wzbrania� si� pu�kownik. - Jeste�my... - Wiem ju� - przerwa� urz�dnik. - Natychmiast wysiada�! - Do wszystkich diab��w - krzykn�� von Ravenow. - Czy wie pan, �e jestem podporucznik hrabia von Ravenow?! Urz�dnik zmierzy� go od st�p do g��w i wzruszy� ramionami: - Wygl�da pan w�a�nie na hrabiego! Wychod� pan wreszcie, w przeciwnym razie b�d� musia� zastosowa� si��. - Ale nasz baga�... - pu�kownik chcia� zyska� na czasie. - Wszystko b�dzie za�atwione. Ludzie, wynosi�! Obaj byli oficerami, nie mogli d�u�ej si� opiera�. Zaprowadzono ich na dworzec. S�pi Dzi�b zosta� przy poci�gu z zawiadowc�, kt�ry dogl�da� przenoszenia baga�u. - Dawno takich grat�w nie widzia�em! - za�mia� si� jeden z robotnik�w. - Po co wozi� ze sob� ten stary puzon?! Co za podziurawiony i pordzewia�y grzmot! Wyobra�am sobie, jak to-to ryczy. - A tu jest worek - zauwa�y� drugi. - Najlepszy dow�d, �e z�owili�my �otrzyk�w. Co za tandeta musi by� w �rodku! Uwa�ali baga� S�piego Dzioba za w�asno�� oficer�w. Traper nie wyprowadza� ich z b��du. Gdy wszystko wyniesiono z przedzia�u, poci�g ruszy�. Rzeczy obu oficer�w pozosta�y w wagonie baga�owym. - Prosz�, niech pan idzie ze mn�, panie kapitanie - poprosi� zawiadowca. Gdy znale�li si� w kancelarii, Amerykanin wyj�� pozosta�e dokumenty. - Zechce pan �askawie przeczyta� - powiedzia�. Urz�dnik z jeszcze wi�kszym szacunkiem spojrza� na cudacznego pasa�era. Znajomy s�awnego Juareza! Tylko jedno wyda�o mu si� dziwne - str�j tego znakomitego cz�owieka. - Oto pa�skie papiery, panie kapitanie. Teraz wiem dok�adnie, z kim mam zaszczyt. Czy pozwoli pan, �e zapytam o pewn� drobnostk�? - Prosz�. - Nawet je�eli to pytanie wyda si� niegrzeczne? - S�pi Dzi�b skin�� przyzwalaj�co g�ow�. - Czemu nie ubiera si� pan stosownie do stanowiska? - S�pi Dzi�b po�o�y� palec na ustach i szepn��: - Incognito. - Ach, tak! Nie chce pan, by wiedziano, kim jest? - Dlatego mam przy sobie worek, futera� i puzon. - A wi�c to pana w�asno��? - Tak. Podr�uj� jako grajek. Przypuszczam, �e nie nara�am swego incognito. - Nauczono mnie milcze�. Czy mog� pana prosi� o wyja�nienie incydentu? - Przybywam z Moguncji. Gdy wszed�em tam do przedzia�u pierwszej klasy, siedzia� ju� w nim �w rzekomy hrabia. Tak si� przedstawi�, a potem zaczepi� mnie. Przypuszczam, �e jest austriackim szpiegiem, a jedzie za mn�, aby za wszelk� cen� uniemo�liwi� mi audiencj� u pana Bismarcka, do kt�rego zosta�em wys�any przez prezydenta Juareza. - Nasza w tym g�owa, aby mu przeszkodzi�. - Mam nadziej�. Obrazi� mnie, wi�c spoliczkowa�em go kilkakrotnie. On za� wykorzysta� post�j na najbli�szej stacji, aby mnie aresztowano jako bandyt�. Tamtejszy zawiadowca nie mia� pa�skiej przenikliwo�ci ani umiej�tno�ci rozpoznawania ludzi. Mnie aresztowano, a rzekomemu hrabiemu pozwolono jecha� dalej. - Co za przera�liwa g�upota! - zawo�a� mile po�echtany urz�dnik. - Od pierwszego wejrzenia wida�, �e jest pan znaczn� osobisto�ci� podr�uj�c� incognito. Prosz� opowiada� dalej. - Fa�szywy hrabia wylegitymowa� si� tylko wizyt�wk�. Mnie nie chciano nawet wys�ucha�. Ale p�niej, kiedy pokaza�em swoje dokumenty policjantowi i o�wiadczy�em, �e sp�ni� si� na spotkanie z von Bismarckiem, poczciwy zawiadowca by� zrozpaczony. W�a�ciwie zamierza�em go ukara�, ale tak d�ugo b�aga�, �e w ko�cu zmieni�em zamiar. Aby dogoni� sw�j poci�g, pojecha�em do Magdeburga specjalnym sk�adem, kt�ry dla mnie sprowadzi� zawiadowca i wzi��em od niego to oto pismo. Przypuszcza�em bowiem, �e rzekomy hrabia, skoro mnie ponownie ujrzy, znowu co� wymy�li. Urz�dnik przeczyta� za�wiadczenie i rzek�: - To dla mnie bardzo wa�ny dokument. M�j kolega stwierdza, �e zwiod�o go fa�szywe zeznanie hrabiego. Mnie ten jegomo�� nie oszuka! Prosz�, m�w pan dalej! - Dojecha�em do Magdeburga. Kiedy wsiad�em do wagonu, zobaczy�em zn�w swego prze�ladowc�. Towarzyszy� mu ten drugi. Od razu wszcz�li k��tni�. Ten starszy chcia� mnie pobi�. Hrabiego uraczy�em nowym policzkiem, a tamtego unieszkodliwi�em. Na szcz�cie szybko przybyli�my na pana stacj�, bo gdyby wcze�niej odzyska� si�y, �le by�oby ze mn�. JAK S�PI DZI�B DOTAR� DO VON BISMARCKA Na dworcu w stolicy dziwny wygl�d S�piego Dzioba obudzi� �ywe zainteresowanie, aczkolwiek mniejsze ni� w Moguncji. Traper wsiad� do doro�ki i poda� adres gospody "Dw�r Magdeburski". Tutaj tak�e bacznie mu si� przygl�dano, ju� sama twarz przykuwa�a uwag�, c� dopiero str�j staromodnego grajka z ludowego balu maskowego. S�pi Dzi�b u�miecha� si� tylko z zadowoleniem. Zapyta� starszego kelnera: - Czy mog� dosta� pok�j? - Hm. Czy ma pan dokumenty? - Rozumie si�. - A wi�c prosz� za mn�! - Poprowadzi� dziwacznego go�cia przez podw�rze, otworzy� jakie� drzwi i oznajmi�: - Tutaj! Amerykanin wszed� i rozejrza� si� doko�a. By�a to ciemna, zadymiona nora. Na oknie sta�y przybory do czyszczenia obuwia, w k�cie skrzynia z narz�dziami, a na �cianach wisia�a r�noraka odzie�. Za sto�em siedzia�o przy w�dce kilku m�czyzn i gra�o w karty. - Do licha! Co to za dziura? - �achn�� si� traper. - Izba dla s�u�by. - Co ja zam�wi�em: pok�j czy izb� dla s�u�by? - Starszy kelner u�miechn�� si� wzgardliwie. - Oczywi�cie pok�j. Ale niech mi pan powie, co mam przez to rozumie�?! - No, w ka�dym razie nie jaskini�. - A wi�c przywyk� pan do lepszego mieszkania? - Zdecydowanie. - Tego po panu nie wida�. - Nie uwa�a mnie pan za solidnego obywatela, a jednak nim jestem. A z panem ma si� rzecz odwrotnie. - Co to znaczy? - Wygl�da pan solidnie, ale w tym wypadku to pozory. Prosz� raz jeszcze o przyzwoity pok�j, bez wzgl�du na cen�. Kelner odpar� z niskim, szyderczym uk�onem: - Jak pan sobie �yczy! Niech pan idzie za mn�. Wr�cili do g��wnego budynku i weszli na pierwsze pi�tro. Po prawej stronie, przez uchylone drzwi, wida� by�o �adny przedpok�j, kt�ry prowadzi� do gustownie urz�dzonego pokoju. Do niego przylega�a sypialnia. - Czy to pomieszczenie panu odpowiada? - zapyta� kelner, pewny �e go�� si� wycofa. - Hm, co prawda nie luksusowe, ale nie najgorsze. Z�o�� bra�a kelnera. - Ja�nie o�wiecony pan hrabia Waldstatten mieszka� tu dwa dni! - To mnie dziwi. Taki hrabia zwykle ma du�e wymagania. - Ale pan chyba nie? - Czemu nie? Czy tytu� wyr�nia cz�owieka? Zatrzymuj� ten apartament. Kelner chcia� z jegomo�cia zakpi�. Teraz si� przel�k�. Co b�dzie, je�li istotnie tu zamieszka, a potem nie zap�aci? Taki apartament i cz�owiek, kt�ry zdaje si� by� ga�ganiarzem. - B�dzie to pana kosztowa�o osiem talar�w dziennie! - powiedzia� szybko. - Co z tego? - Bez us�ugi. - Nie ma to dla mnie znaczenia. Z sypialni wysz�a pokoj�wka z przyborami do sprz�tania w r�kach. By�a to ta sama dziewczyna, kt�ra pomog�a Kurtowi Ungerowi nakry� na oszustwach kapitana Landol�. S�ysza�a rozmow� i by�a ciekawa, z kim tak sobie kelner poczyna. - Pa�ski paszport? - zapyta� kelner. - Do stu tysi�cy piorun�w! Tak panu pilno?! - krzykn�� S�pi Dzi�b. Kelner wzruszy� ramionami. - Policja nakaza�a nam sprawdza� to�samo�� go�ci. - A wi�c wasza gospoda jest zwyczajn� knajp�, w kt�rej nie ma ksi�gi obcokrajowc�w? S�owa te wywar�y wra�enie. - Mo�e pan dosta� ksi�g�. - Przynie� j� pan! Ale powiedz mi wpierw, czy znasz porucznika huzar�w Kurta Ungera? - Nie. - Jeszcze nie przyjecha�? - Nic o nim nie wiem. W�wczas wtr�ci�a si� dziewczyna: - Ja znam pana porucznika. - Czy kiedy� tu mieszka�? - Nie. Znam go, poniewa� pochodz� z okolicy Reinswalden. - W�a�nie stamt�d przybywam. Spotka�em porucznika u hrabiego Rodrigandy i um�wili�my si� tutaj na dzisiaj. - W takim razie na pewno si� zjawi. Czy zam�wi pan tak�e pok�j dla niego? - Nie prosi� mnie o to. Ale - zwr�ci� si� do starszego kelnera - co pan tu jeszcze robi? Czy nie s�ysza� pan mego polecenia? - Zaraz przynios� t� ksi�g� - kelner by� zgo�a uni�ony. - Co pan jeszcze rozka�e? - Chcia�bym co� zje��. - �niadanie? A co zam�wi�? - Wszystko mi jedno, aby tylko by�o sute i smaczne. Kiedy kelner odszed� S�pi Dzi�b zrzuci� worek, futera� i puzon na niebiesk� jedwabn� kanap� i zagadn�� pokoj�wk�: - A zatem pochodzi pani z Reinswalden? A wi�c nie zna pani Berlina? - Znam. Jestem tu ju� od d�u�szego czasu. - Czy widzia�a pani von Bismarcka? - Owszem. - Czy wie pani, gdzie on mieszka i kt�r�dy nale�y i�� do jego rezydencji? - Tak. - Wi�c niech mi pani opisze drog�. Pokoj�wka ze zdumieniem popatrzy�a na cudzoziemca. - Chce pan si� dosta� do niego? To nie b�dzie takie �atwe! Nie wiem dok�adnie, ale chyba najpierw musi si� pan zameldowa� w ministerstwie. - Poradz� sobie! Bez ceregieli. No, niech�e pani ju� m�wi. Ledwo dziewczyna sko�czy�a, wszed� kelner z ksi�g� obcokrajowc�w. S�pi Dzi�b wpisa� si� i kaza�, by jak najszybciej podano �niadanie. Gdy zosta� sam w pokoju, zaj�� si� rozpakowaniem baga�u. Zasta� go przy tym kelner, przyni�s�szy jedzenie. Zdumia� si� wielce, ujrzawszy zawarto�� worka i futera�u. Pospieszy� do kancelarii, aby zameldowa� gospodarzowi, co widzia�. Hotelarz nic jeszcze nie wiedzia� o nowym go�ciu, gdy� dopiero co wr�ci� z miasta. Us�yszawszy relacj� o dziwacznym lokatorze, rozgniewa� si�. - I takiemu cz�owiekowi odda� pan nasz najlepszy numer? - Chcia�em go tylko oszo�omi� - usprawiedliwia� si� kelner. - Nie spodziewa�em si�, �e zatrzyma apartament. - Jak si� wpisa�? - Jako William Saunders, kapitan armii Stan�w Zjednoczonych. - Bo�e wielki, to zapewne taki sam oszust i zdrajca jak ten Shaw, kt�ry te� si� podawa� za Amerykanina i kapitana! - Co ma w baga�u? - Strzelb�... - Do pioruna! - ... dwa rewolwery, wielki n� z ostr�, wygi�t� kling� i stary puzon. - Puzon? Nie wierz�! Czy przysi�gnie pan, �e to naprawd� puzon?! Z mosi�dzu? - Trudno powiedzie� - z namys�em odpar� kelner. - Jest ��ty, podobny do mosi�dzu, ale nie jasno��ty, tylko ciemniejszy, bardzo zardzewia�y. - Chyba nie z brunatnego metalu? - By� mo�e. - M�j Bo�e, w takim razie to maszyna piekielna! Czy nie widzia� pan kurka czy spr�yny, gwintu lub jakiego� ko�ka? - Nie. - Trzeba si� przekona�. - Ale jak? Nie wygl�da mi ten jegomo�� na cz�owieka, kt�ry pozwoli zajrze� do swojego baga�u. - A wi�c sprawia wra�enie wojowniczego, wyzywaj�cego? - W najwy�szym stopniu. A przy tym jest z�o�liwy. - Co pocz��? Kelner zrozumia� sw�j b��d, wi�c z tym wi�ksz� gorliwo�ci� pragn�� go naprawi�. - Musimy zacz�� dzia�a�. Obawiam si�, �e ten Amerykanin przygotowuje zamach. Pokoj�wka dotychczas milcz�ca, krzykn�a: - Jezus, Maria! On pyta� o von Bismarcka! Gospodarz zblad�. - O von Bismarcka? Czego chcia�? - Musia�am mu opisa� drog� do rezydencji kanclerza. Chce si� z nim widzie�. - O, nieba! - Powiedzia�am, �e nie�atwo dosta� si� do von Bismarcka, ale on na to, �e poradzi sobie bez ceregieli. - Nie ulega w�tpliwo�ci, �e zamierza dokona� zamachu! Chce go zabi�! Nie ma co d�u�ej zwleka�! Id� zawiadomi� policj�. Hotelarz bieg� ca�� drog�. Kiedy dotar� do komisariatu, z trudem oddycha� i przez pewien czas nie m�g� wykrztusi� s�owa. - Uspok�j si�, m�j drogi - odezwa� si� �agodnie urz�dnik. - Zapewne przychodzi pan w nag�ej sprawie. Ale niech pan poczeka i nic nie m�wi, zanim nie z�apie tchu. - Ja... ja... przynosz� zamach. Policjant zd�bia�. - Zamach?! - Tak, przynosz� tutaj. To znaczy przynosz� doniesienie o zamachu. - To w samej rzeczy wa�na sprawa. Czy si� pan dobrze zastanowi�? Chodzi wprawdzie o przest�pstwo i powa�ne niebezpiecze�stwo, kt�re zapewne komu� grozi. Ale jednocze�nie bierze pan na siebie wielk� odpowiedzialno��, informuj�c mnie o tym. - Bior� na siebie wszystko: przest�pstwo, niebezpiecze�stwo i odpowiedzialno��! - hotelarz by� tak przej�ty, �e nie bardzo zdawa� sobie spraw� z tego, co m�wi. Urz�dnik ledwo m�g� powstrzyma� si� od �miechu. - Na kogo przygotowano zamach? - Na von Bismarcka. - Do licha! W jaki spos�b ma by� wykonany? - Strzelb�, rewolwerem, no�em i maszyn� piekieln�. Policjant spowa�nia�. - Kim jest zamachowiec? A jego pomocnicy? - Musz� zapyta� o co�. Czy przypomina pan sobie rzekomego kapitana Shawa, kt�rego szukano u mnie, a kt�remu uda�o si� zbiec? - Tak. Podawa� si� za kapitana armii Stan�w Zjednoczonych. - No w�a�nie. A u mnie mieszka teraz cz�owiek, kt�ry tak�e podaje si� za ameryka�skiego kapitana. - To jeszcze nie pow�d, aby go podejrzewa�. - Nie kwapi� si� z okazaniem paszportu i upomina� o ksi�g� cudzoziemc�w. - No, no... Jak�e si� nazywa? - William Saunders. - Angielskie albo ameryka�skie nazwisko. Kiedy si� zjawi�? - P� godziny temu. - Jak jest ubrany? - Niezwykle. Jak maszkara. Nosi stare niemodne spodnie, trzewiki, frak z bufami, wy�ogami i olbrzymimi guzikami, a kapelusz w kszta�cie parasola. - Hm. Raczej wydaje mi si�, �e to dziwak a nie zamachowiec. Kto zamierza pope�ni� przest�pstwo, ten ubiera si� stereotypowo, aby nie zwraca� na siebie uwagi. - Ale jego bro�! Ma strzelb�, dwa rewolwery i n�. A tak�e jaki� instrument metalowy podobny do puzonu. To mo�e by� machina piekielna! - Czy widzia� j� pan? - Nie ja, ale m�j kelner. - Dlaczego si� pan osobi�cie nie przekona�? - Nie chcia�em wzbudza� w tym cz�owieku podejrze�. - A z czego pan wnosi, �e chce dokona� zamachu na von Bismarcka? - Pokoj�wk�, kt�ra jest ze mn� spokrewniona, pyta� o drog� do jego rezydencji. - To ju� co�, ale jeszcze nie obci��aj�cy dow�d. - M�wi� ponadto, �e nie b�dzie robi� z von Bismarckiem ceregieli. - Czy powiedzia�, kiedy tam p�jdzie? - Nie. - Gdzie jest teraz? - Je �niadanie w swoim pokoju. - Mo�e si� pan myli�, ale moj� powinno�ci� jest zbada� spraw�. Nie mog� dzia�a� na w�asn� r�k�. Zamelduj�, komu nale�y i za p� godziny b�d� u pana. Pa�skim obowi�zkiem jest przypilnowa�, aby do tego czasu ten go�� nie opu�ci� hotelu. - Je�li zajdzie potrzeba, czy mog� u�y� si�y? - Tylko w ostateczno�ci. - Uczyni�, co do mnie nale�y. - Rzek�szy to, hotelarz opu�ci� komisariat. Tymczasem S�pi Dzi�b, nie spodziewaj�c si� niczego jad� z apetytem �niadanie. - Czy mam czeka� na porucznika? - zastanawia� si� g�o�no. - Oho! S�pi Dzi�b jest cz�owiekiem, kt�ry mo�e sam m�wi� z von Bismarckiem. Szkoda, �e nie wypada z takim cz�owiekiem �artowa�, jak z innymi. A swoj� drog� ciekaw jestem, jakie oczy zrobi, kiedy tak g�upio ubrany dr�gal za��da z nim rozmowy. Zani�s� swoje rzeczy do sypialni, zamkn�� j�, a klucz schowa� do kieszeni. - Ci ludzie nie powinni si� dowiedzie� podczas mojej nieobecno�ci, co jest w worku - mrukn��. - Kelner i tak ju� widzia� za du�o. Je�li maj� zapasowy klucz, to i ja mam swoj� �rub�. Wyci�gn�� z kieszeni ameryka�sk� patentow� �rub� i wkr�ci� j� w otw�r zamka. Teraz spokojny, �e nikt nie otworzy pomieszczenia, zszed� na parter. Traf chcia�, �e nie spotka� nikogo, poniewa� ca�y personel zebra� si� w kuchni i plotkowa� na jego temat. Byli pewni, �e kapitan jeszcze je �niadanie, nie przypuszczali bowiem, �e m�g� ju� poch�on�� takie stosy jad�a. Opu�ciwszy niepostrze�enie dom, S�pi Dzi�b poszed� drog� opisan� przez pokoj�wk�. Kilka razy wprawdzie upewni� si�, czy idzie dobrze, ale w ko�cu stan�� u celu. Ujrzawszy od�wiernego przy bramie, podszed� do� i spyta�: - Tutaj mieszka von Bismarck, nieprawda�? - Tak - potwierdzi� od�wierny, z u�miechem przygl�daj�c si� cudakowi. - Na pierwszym pi�trze? - Tak. - Czy master jest w domu? - Master? Kto to taki? - No, Bismarck. - Ma pan na my�li jego ekscelencj� pana hrabiego von Bismarcka? - Tak, mam na my�li hrabiego, jego ekscelencj�, a tak�e samego Bismarcka. - Jego ekscelencja jest w domu. - No, wi�c dobrze trafi�em. Chcia� wymin�� od�wiernego, ale ten chwyci� go za r�k�. - St�j! Dok�d to? - No, do niego oczywi�cie! - Do jego ekscelncji? Tak si� nie idzie! - A to dlaczego? - Czy jest pan um�wiony? - Nic o tym nie wiem. - Wi�c musi pan obra� drog� s�u�bow�. - Co to znaczy? - Musz� wiedzie�, w jakiej sprawie pan przychodzi. Czy to sprawa osobista, dyplomatyczna czy jaka� inna. - To w�a�nie jaka� inna. - Od�wierny zachmurzy� si�. - Je�li pan my�li, �e jestem od tego, aby wys�uchiwa� kpin, to bardzo si� pan myli! Prosz� st�d odej��. Traper skin�� g�ow�. - Tak te� s�dz�. Nie mam zreszt� czasu. �egnam. Ale zamiast si� cofn��, wszed� do wn�trza. - Prosz� sta�! - zawo�a� od�wierny. - Nie to mia�em na my�li. Nie mo�e pan tam i��. - Dowiod� panu, �e przeciwnie. M�wi�c to, podni�s� od�wiernego niby pi�rko i postawi� obok siebie. Ale nie zrobi� jeszcze pi�ciu krok�w, gdy str� porz�dku chwyci� go znowu i zawo�a�: - Ostrzegam pana! Je�li nie odejdzie pan dobrowolnie, b�dzie aresztowany za zak��cenie spokoju! - Chcia�bym widzie� tego, co by si� o�mieli� mnie zatrzyma�! - wyrwa� si� zr�cznie i wbieg� na schody. Od�wierny za nim. Zacz�li si� szamota�. W tym momencie na schodach ukaza� si� starszy pan, zwyczajnie ubrany, w czapce na g�owie. Ch�d mia� mocny i pewny, postaw� wojskow�, ale na twarzy wyraz pob�a�liwej przychylno�ci. Od�wierny, ujrzawszy go, natychmiast pu�ci� trapera i stan�� w postawie pe�nej szacunku. S�pi Dzi�b wykorzysta� to i w dw�ch susach znalaz� si� przy m�czy�nie. Przy�o�y� r�k� do kapelusza i uk�oni� si�. - Good morning, old man! Czy mo�e mi pan powiedzie�, gdzie znajd� ekscelencj� od ministra von Bismarcka? Starszy pan przyjrza� mu si� uwa�nie. - Chce pan rozmawia� z ekscelencj�? Kim pan jest? - Hm. To mog� powiedzie� tylko wysoko�ci od jego ministra. - By� pan z nim um�wiony? - No, my old master. - W takim razie b�dzie pan musia� odej�� z kwitkiem. - Na to nie mog� si� zgodzi�. Mam do Bismarcka bardzo wa�n� spraw�. - Prywatn�? Old master wywar� du�e wra�enie na westmanie. - W�a�ciwie nie powinienem rozmawia� z panem - odpar� po chwili namys�u - ale zrobi� wyj�tek, bo uwa�am pana za d�entelmena. Nie, to nie jest sprawa prywatna. Wi�cej nie mog� zdradzi�. - Czy nie zna pan kogo�, kto m�g�by ci� wprowadzi� do jego ekscelencji? - Owszem. Ale nie ma go tutaj. To porucznik huzar�w gwardii. Nazywa si� Kurt Unger. Przyjdzie na pewno p�niej, a ja nie chcia�em d�u�ej czeka�. Co� drgn�o na twarzy starszego pana. - Znam porucznika. Specjalnie przyje�d�a do Berlina, aby pana zameldowa� hrabiemu von Bismarckowi? - Tak. - S�dzi�em, �e jest za granic�. - Op�ni� sw�j wyjazd, poniewa� w Reinswalden dowiedzia� si� ode mnie rzeczy, kt�re uwa�a� za stosowne przekaza� ministrowi. - W takim razie zast�pi� porucznika i wprowadz� pana do von Bismarcka. Oczywi�cie musi mi pan powiedzie�, kim jest. - Dobrze, ale nie tutaj. Nie chc�, by s�ysza� od�wierny. Starszy pan u�miechn�� si� i zaprowadzi� trapera do przedpokoju. - Teraz jeste�my sami. Mo�e pan m�wi�. - Ale tu znowu kto� stoi jak s�up soli. M�czyzna skin�� i lokaj oddali� si� natychmiast. - Jestem my�liwym z prerii i kapitanem dragon�w Stan�w Zjednoczonych, my old friend. - Czy to, co pan nosi, jest uniformem armii ameryka�skiej? - Nie. Je�li pan to uwa�a za mundur, to musi si� pan diabelnie ma�o zna� na sprawach wojskowych! Lubi� sobie po�artowa�. W�o�y�em ten str�j, aby si� zabawi� kosztem innych. - Dziwne upodobanie! Ale do rzeczy. Je�eli mam pana przedstawi� ministrowi, musz� wiedzie�, co sprowadza pana do niego. - W�a�nie tego nie wolno mi zdradzi�. - W takim razie nie mog� pana zaprowadzi� do von Bismarcka. Dodam tylko, �e hrabia nie ma przede mn� tajemnic. - A wi�c jest pan niejako jego zaufanym adiutantem? - Tak mniej wi�cej mo�na by mnie nazwa�. - No wi�c zaryzykuj�. Przybywam z Meksyku. Na twarzy starszego pana pojawi� si� wyraz zaciekawienia. - Czy bra� pan udzia� w tamtejszych walkach? - Oczywi�cie, my old friend. Z pocz�tku by�em przewodnikiem pewnego Anglika, kt�ry przywi�z� Juarezowi pieni�dze i bro�. - Towarzyszy� pan lordowi Drydenowi? - W g�r� Rio Grand� del Norte, dop�ki nie znale�li�my Juareza. - A wi�c zna pan Juareza? - O, wielokrotnie z nim rozmawia�em. - Jak tam si� rzeczy maj� z jego przeciwnikiem, Maksymilianem? - Kiepsko. Jego w�adza zagro�ona, tron tak samo. Jako Amerykanin i zwolennik Juareza, niewiele sobie z tego robi�. Ale ubolewam, �e sromotnie oszukano tego cz�owieka. Ach, zdradzi�em panu tyle, �e w�a�ciwie mog� pokaza� swoje dokumenty. Starszy pan przejrza� je szybko, jeszcze raz zmierzy� trapera wzrokiem od st�p do g��w i zauwa�y�: - Dziwaczni s� tam u was ludzie... - Tu te� - przerwa� my�liwy. - Teraz przedstawi� pana hrabiemu, gdy�... W tym momencie naprzeciw nich otworzy�y si� drzwi i ukaza� si� w nich von Bismarck. G�o�na rozmowa, prowadzona w przedpokoju, przeszkadza�a mu w pracy i zaintrygowa�a go. - Wasza kr�lewska mo�� jeszcze tutaj? - zapyta� z uk�onem, zwracaj�c si� do starszego pana. - Wasza kr�lewska mo��? - powt�rzy� zaskoczony S�pi Dzi�b. Von Bismarck spojrza� na niego niemal z l�kiem. Natomiast nazwany kr�lewsk� mo�ci� u�miechn�� si� przyja�nie. - Nie powinien si� pan przera�a�. - Ani mi si� �ni! - zawo�a� traper. - Ale je�li ten master nazywa pana kr�lewsk� mo�ci�, to jest pan chyba kr�lem pruskim? - We w�asnej osobie. - Niech to piorun trza�nie. Co ze mnie za osio�! Ale sk�d niby mia�em wiedzie�? Starszy, mi�y pan schodzi cicho i spokojnie po schodach, pyta o to i owo, i okazuje si�, �e jest kr�lem pruskim! No, S�pi Dziobie, za jakiego g�upca b�dzie ci� teraz kr�l uwa�a�! - S�pi Dziobie? Kt� to znowu? - zapyta� kr�l. - To ja sam. Na prerii ka�dy ma swoje przezwisko. Hukaj jaki� nada� mi takie z powodu mego nosa. Ale, wasza kr�lewska mo��, kim jest ten pan? - To w�a�nie hrabia von Bismarck, do kt�rego panu tak pilno. Jankes szeroko otworzy� usta. - Co? To jest von Bismarck? No, inaczej go sobie wyobra�a�em! - Mianowicie jak? - Jako ma�ego, szczup�ego i zasuszonego, s�owem prawdziwego gryzipi�rka. Prosz� wasz� kr�lewsk� mo��, aby� powiedzia� master ministrowi, kim jestem. Kr�l z u�miechem poda� hrabiemu dokumenty S�piego Dzioba. Von Bismarck przejrza� je i rzek�: - Prosz�, kapitanie. Wszyscy trzej weszli do gabinetu. Dono�ne g�osy dochodz�ce ze �rodka �wiadczy�y, �e toczy si� tam o�ywiona rozmowa. Gdy gospodarz wr�ci� z komisariatu do hotelu, ju� od progu pyta�, co robi cudzoziemiec. - Je �niadanie - odpowiedzia� starszy kelner. - Nie wolno mu wyj�� z domu, dop�ki nie zjawi si� policja. Gospodarz wszed� na pierwsze pi�tro i usiad� na krze�le stoj�cym w sieni. Nie min�� kwadrans, a nadeszli policjanci. Przedsi�wzi�to �rodki ostro�no�ci. Ko�o domu i naprzeciwko spacerowali po trotuarze tajni agenci, nie spuszczaj�c wzroku z okien i drzwi gospody. Obstawiono sie� i podw�rze, a doro�ka czeka�a za rogiem, aby zawie�� aresztowanego do komisariatu. Trzej policjanci weszli na g�r�. - Czy nie wyszed�? - najstarszy rang� zapyta� szeptem gospodarza. - Gdzie tam! Wcale si� nie pokaza�. - Gdzie mieszka? - Pod "jedynk�", tam. Urz�dnik podszed� do wskazanych drzwi. Starszy kelner zbli�y� si� do niego party ciekawo�ci�, ale gospodarz ostrzeg�: - Nie wa� si� pan wchodzi� tam pierwszy! - Tak gor�co chyba nie b�dzie. - Co pan wie o maszynie piekielnej, w dodatku podobnej do puzonu! Urz�dnik powt�rnie zwr�ci� si� do gospodarza: - M�wi� pan, �e ten cz�owiek rozmawia� z pokoj�wk�. S�dz�, �e najlepiej b�dzie, je�li ona wejdzie pierwsza. - A je�li j� zastrzeli? - Pr�dzej by to nas spotka�o. Dziewczyna nie wzbudzi jego podejrze�. A nam opowie, przy czym go zasta�a. Pokoj�wka podesz�a do drzwi i zastuka�a. Powt�rzy�a parokrotnie, jednak nie by�o odpowiedzi. Wesz�a wi�c. Do�� d�ugo czekali na ni�. Kiedy pojawi�a si� w drzwiach, troska malowa�a si� na jej twarzy. - No? - szepn�� najstarszy stopniem funkcjonariusz. - Co on porabia? - Nie wiem. Nie ma go w przedpokoju ani w pierwszym pokoju. Zapewne jest w sypialni, bo zamkni�ta. - Mo�e �pi? Stuka�a pani? - Tak. Ale nie odpowiedzia�. - By� zapewne bardzo zm�czony i �pi jak zabity. Gdzie s� jego rzeczy? - Chyba w sypialni. - By� mo�e pracuje nad swoj� broni� i tylko udaje, �e �pi. Teraz p�jdziemy tam razem z pani�. Policjanci weszli po cichu, pokoj�wka za nimi. Na stole sta�y jeszcze talerze po �niadaniu. - Prosz� zapuka�! - rozkaza� dowodz�cy akcj�. Dziewczyna zastuka�a, ale na pr�no. Zapuka�a mocniej, te� bez rezultatu. - Sam spr�buj� - zdecydowa�. Podszed� do drzwi i zacz�� w nie wali� pi�ciami. Nikt si� nie odzywa�. Policjant wyjrza� przez okno i stwierdzi�, �e ulica jest dobrze strze�ona. Zapuka� ponownie i r�wnocze�nie zawo�a� g�o�no. - W imieniu prawa, niech pan otworzy! Znowu odpowiedzi� by�o milczenie. - Musimy sami otworzy�. Wytrych! Nachyli� si�, aby zbada� otw�r zamka. - Niech to piorun trza�nie! Zatkany! - Czy w�o�y� klucz od wewn�trz? - zapyta� kto�. - Nie. Wetkn�� co� z tej strony. - A wi�c nie ma go tam. - Chyba nie. Ka�dy po kolei bada� otw�r. Tkwi� w nim stalowy przedmiot, kt�rego niepodobna by�o usun��. - To ci checa! Uciek�! - zawo�a� jeden z policjant�w. - Oby tylko to! - Jego prze�o�ony zwr�ci� si� do pokoj�wki: - Powiedzia� pani, �e zamierza uda� si� do von Bismarcka? - Tak. - A wi�c nie wolno nam zwleka�! Minister w niebezpiecze�stwie! Chod�cie ze mn�, panowie! Musimy natychmiast jecha� do von Bismarcka. Obstawi� gospod�! Policjanci w oka mgnieniu wsiedli do doro�ki i pojechali co ko� wyskoczy. Ledwo znikn�li, przed gospod� zatrzyma� si� inny pojazd. Pasa�erem, kt�ry wysiad�, by� Kurt Unger. Nie mia� poj�cia o tym, co si� zdarzy�o, i nie wiedzia� r�wnie�, �e przechodnie, kt�rzy kr�cili si� tam i z powrotem, s� agentami policji strzeg�cymi gospody. Wszed� do izby i kaza� poda� sobie szklank� wina. Kilka minut p�niej pojawi�a si� tam pokoj�wka. Natychmiast pozna�a Kurta i podesz�a do stolika. - Pan tutaj, panie poruczniku? A wi�c to prawda, �e mia� pan przyby� do nas? - Sk�d pani wie? - Od pewnego cz�owieka, kt�rego teraz chc� aresztowa�. - Co przeskroba�? - Zamierza podrzuci� piekieln� maszyn�. - Na mi�o�� bosk�! - Tak, ca�y dom jest strze�ony, a policja pojecha�a do von Bismarcka. - Dlaczego do niego? - Poniewa� na niego w�a�nie zaplanowano zamach. - Okropno��! Kim jest ten �ajdak? - Ameryka�skim kapitanem. To on oczekiwa� tu pana. Twierdzi�, �e si� pan z nim um�wi�. - Jak wygl�da�? - Mia� straszliwie d�ugi nos. - I to jego szuka policja? - Tak. Gospodarz im doni�s�, �e ten cz�owiek chce zamordowa� von Bismarcka. Ma przy sobie bro�, a tak�e maszyn� piekieln�. - Brednie! A wi�c poszed� do von Bismarcka? - Tak. - I policja go �ciga? - Tak. - Nie mam chwili do stracenia. Musz� tam i�� natychmiast! Wyskoczy� z gospody, wsiad� do doro�ki i kaza� jecha� pe�nym galopem. Tymczasem rozmowa S�piego Dzioba z obu dostojnymi m�ami dobieg�a ko�ca. Polecili mu na po�egnanie, by spokojnie czeka� na dalsze polecenia, a tak�e, by przekaza� Kurtowi, �e natychmiast po przybyciu ma si� zameldowa� u von Bismarcka. Zadowolony z siebie traper kroczy� po ulicach Berlina. Wprawdzie szed