2996

Szczegóły
Tytuł 2996
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2996 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2996 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2996 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STEPHEN KING GZYMS (The Ledge) (Prze�o�y� Micha� Wroczy�ski) - Prosz�, niech pan zajrzy do torby - powiedzia� Cressner. Znajdowali�my si� w wytwornym apartamencie, mieszcz�cym si� na dachu czterdziestodwupi�trowego drapacza chmur. Dywan by� puszysty, ciemnowi�niowy. Po�rodku, mi�dzy baskijskim plecionym krzes�em, na kt�rym siedzia� Cressner, a kanapk� obit� prawdziw� sk�r�, na kt�rej w og�le nigdy nikt nie siada�, sta�a br�zowa, plastikowa reklam�wka. -Je�li to ma by� ekwiwalent pieni�ny, to prosz� da� sobie z tym spok�j - zaoponowa�em. - Kocham j�. -Tak, to s� pieni�dze, ale nie �aden ekwiwalent. Prosz�, niech pan zajrzy do �rodka. Pali� tureckiego papierosa, osadzonego w onyksowej lufce. Wspania�a klimatyzacja pomieszczenia sprawia�a, �e dociera� do mnie wy��cznie nik�y zapach tytoniowego dymu. Cressner mia� na sobie ozdobny jedwabny szlafrok z wyhaftowanym wizerunkiem smoka. Patrzy� na mnie zza okular�w spokojnymi, inteligentnymi oczyma. Wygl�da� dok�adnie na tego, kim by�: tip-top, super-duper, pi��setkaratowy farbowany dupek. Kocha�em jego �on�, a ona by�a zakochana we mnie. Spodziewa�em si� zatem licznych k�opot�w z jego strony, ale nie wiedzia�em, jaki numer mi wykr�ci. Podszed�em do reklam�wki i odwr�ci�em j� dnem do g�ry. Na dywan wysypa�y si� pliki banknot�w w bankowych banderolach. Dwudziestodolar�wki. Podnios�em jedn� paczk� i przeliczy�em. W paczce by�o dziesi�� banknot�w. A paczek by�o bardzo du�o. - Dwadzie�cia tysi�cy dolar�w - o�wiadczy� i wypu�ci� z p�uc dym papierosowy. Wyprostowa�em si�. - W porz�dku. - Nale�� do pana. - Nie chc� ich. - To pomys� mojej �ony. Nic nie odpowiedzia�em. Marcia ostrzega�a mnie, �e tak w�a�nie b�dzie. Powiedzia�a: "Jest jak kot. Stary nikczemny kocur. B�dzie chcia� zrobi� z ciebie mysz". - Wi�c jest pan zawodowym tenisist� - ci�gn��. - Nigdy dot�d nie widzia�em na oczy tenisisty. -Twierdzi pan, �e detektywi nie dostarczyli panu �adnych zdj��? - Wr�cz przeciwnie. - Niedbale machn�� fifk�. - Przynie�li nawet film nakr�cony w motelu Bayside, uwieczniaj�cy was oboje. Kamera by�a umieszczona za lustrem. Ale zdj�cia to nie to samo. - Skoro pan tak m�wi. "Nieustannie lawiruje i zmienia taktyk�", m�wi�a Marcia. "Spycha ludzi do defensywy. Natychmiast wyczuje, �e domy�lasz si�, dok�d zmierza, i ani si� obejrzysz, a zaprowadzi ci� zupe�nie gdzie indziej. Jak najmniej m�w, Stan. I pami�taj, �e ci� kocham". - Zaprosi�em pana tutaj, panie Norris, poniewa� pomy�la�em sobie, �e powinni�my odby� tak� m�sk�, szczer� rozmow� w cztery oczy. Sympatyczn� pogaw�dk� dw�ch cywilizowanych istot ludzkich, z kt�rych jedna ukrad�a drugiej �on�. Chcia�em w pierwszej chwili co� odpowiedzie�, ale ugryz�em si� w j�zyk. - Podoba si� panu San Quentin? - zapyta� Cressner, puszczaj�c leniwie k�ka dymu z papierosa. - Nieszczeg�lnie. - Je�li si� nie myl�, dosta� pan trzy lata za kradzie� z w�amaniem. Marcia o tym wie - odpar�em i natychmiast po�a�owa�em swoich s��w. Jak ostrzega�a Marcia, gra�em jak mi zagra�. Posy�a�em mu mi�kkie loby, a on odpowiada� ostr� pi�k�. -Pozwoli�em sobie przestawi� pa�ski samoch�d - powiedzia� wygl�daj�c przez okno znajduj�ce si� po drugiej stronie pokoju. Tak naprawd� to wcale nie by�o okno, lecz cala �ciana ze szk�a. W �rodku znajdowa�y si� suwane, szklane drzwi, a za nimi balkonik rozmiar�w pocztowego znaczka. Dalej ju� tylko bardzo du�o �wie�ego powietrza. W samych drzwiach by�o co� bardzo dziwnego. Ale nie wiedzia�em co. - To bardzo przyjemny budynek - kontynuowa� Cressner. -Dobrze strze�ony. Ukryte kamery i te rzeczy. Kiedy dowiedzia�em si�, �e jest pan ju� w westybulu, wykona�em telefon. Pracownik uruchomi� pa�ski samoch�d za pomoc� kr�tkiego spi�cia i odstawi� w�z na parking publiczny, kilka przecznic dalej. -Spojrza� na modernistyczny zegar z tarcz� w kszta�cie s�o�ca, wisz�cy nad kanapk�. - O dwudziestej dwadzie�cia ten sam pracownik zadzwoni z budki na policj� i powie o pa�skim samochodzie. Najp�niej o dwudziestej trzydzie�ci przedstawiciele prawa odkryj� w zapasowej oponie w baga�niku pa�skiego auta ponad sto osiemdziesi�t gram�w heroiny. I od tej chwili b�dzie pan, panie Norris, kim� cholernie poszukiwanym. Zrobi� mnie na szaro. Cho� stara�em si� zachowywa� maksymaln� ostro�no��, sta�em si� dla niego zwyk�� zabawk�. - Tak w�a�nie b�dzie, je�li nie powiem mojemu pracownikowi, �eby zapomnia� o tym telefonie. - A ja musz� tylko poinformowa� pana, gdzie przebywa Mar-cia - domy�li�em si�. - Ale to na nic, panie Cressner. Po prostu nie wiem. Zaaran�owali�my to tylko ze wzgl�du na pana. - Moi ludzie j� �ledzili. - Nie s�dz�. Zgubili�my ich na lotnisku. Cressner westchn��, wyci�gn�� z lufki tl�cy si� niedopa�ek i wrzuci� go do krytej, chromowanej popielniczki. Niedopa�ek i Stan Norris zostali potraktowani jednakowo. - C�, ma pan racj� - powiedzia�. - Stara sztuczka ze znikaniem w damskiej toalecie. Moich ludzi bardzo zirytowa� taki oklepany chwyt. Podejrzewam, �e nie spodziewali si� tak starego i prymitywnego grepsu. Milcza�em. Kiedy Marcia wymkn�a si� ludziom Cressnera na lotnisku, wsiad�a w wahad�owy autobus jad�cy do miasta, a nast�pnie uda�a si� na dworzec autobusowy; to by� nasz plan. Wzi�a ze sob� dwie�cie dolar�w, wszystkie pieni�dze, jakie mia�em na koncie. W tym kraju za dwie�cie dolar�w autobus Greyhounda zawiezie cz�owieka wsz�dzie. - Czy zawsze jest pan tak ma�o komunikatywny? - spyta� z niek�amanym zainteresowaniem Cressner. - Tak mi radzi�a Marcia. - S�dz�, �e b�dzie si� pan domaga� swoich praw, kiedy policja pana zgarnie - odpar� troch� ostrzej. - Zobaczy pan moj� �on�, kiedy b�dzie babci� przesiaduj�c� w fotelu na biegunach. Czy taka my�l za�wita�a panu w g�owie? My�l�, �e za posiadanie stu osiemdziesi�ciu gram�w heroiny mo�na dosta� nawet czterdzie�ci lat. - Ale Marcii i tak pan nie odzyska. - Czy tu w�a�nie, zdaniem pana, le�y pies pogrzebany? -U�miechn�� si� lekko. - Prze�led�my ca�� spraw�. Pan i moja �ona zakochali�cie si� w sobie. Mieli�cie ze sob� romans... je�li romansem nazwie pan noce sp�dzane w tanich motelach. �ona rzuci�a mnie. Ale ja mam pana. I jest pan, jak to si� m�wi, w kropce. Czy w�a�ciwie nakre�li�em obraz sytuacji? - Teraz ju� rozumiem, dlaczego by�a tak panem zm�czona -odpar�em. Ku memu zdziwieniu, zadar� g�ow� i wybuchn�� �miechem. - Wie pan, panie Norris, nawet pana lubi�. Jest pan wulgarny, pozbawiony fantazji, ale ma pan serce. Tak w ka�dym razie twierdzi�a Marcia. Nie dowierza�em jej. Nie umie ocenia� ludzi. Ale widz�, �e nie jest pan pozbawiony pewnego... wigoru. I dlatego przygotowa�em wszystko tak, jak przygotowa�em. Z pewno�ci� Marcia wspomnia�a panu, �e mam bzika na punkcie stawiania ludziom wyzwa�. - Owszem. Teraz ju� wiedzia�em, co jest nie w porz�dku z drzwiami w szklanej �cianie. By� �rodek zimy i nikt nie pali� si� do picia herbaty pod go�ym niebem na dachu czterdziestodwupi�trowego wie�owca. Z balkonu wyniesiono wszystkie meble, ale drzwi nie os�oni�te. Dlaczego? - Nie przepadam za swoj� �on� - zakomunikowa� Cressner z namaszczeniem osadzaj�c w lufce nast�pnego papierosa. - To �adna tajemnica. My�l�, �e nieraz panu o tym m�wi�a. I s�dz�, �e m�czyzna z... pa�skim do�wiadczeniem doskonale sobie zdaje spraw�, �e kochaj�ce i zadowolone �ony nie wdaj� si� w mi�ostki z lokalnym gwiazdorem tenisa na jedno jego skinienie rakiety. Moim zdaniem Marcia jest sztuczna, pruderyjna, marud-na, beksa, plotkara... - Wystarczy - przerwa�em mu. U�miechn�� si� ch�odno. - Och, bardzo przepraszam. Ci�gle zapominam, �e rozmawiamy o pa�skiej ukochanej. Ale, ale... jest ju� dwudziesta szesna�cie. Czy nie puszczaj� panu nerwy? Wzruszy�em ramionami. - No c�, wr��my do tematu - powiedzia� i zapali� papierosa. - Tak czy owak, jest pan zapewne ciekaw, dlaczego, je�li tak bardzo nie lubi� Marcii, nie chc� da� jej wolnej r�ki i... - Zupe�nie mnie nie interesuje. Rzuci� mi spojrzenie spod zmarszczonych brwi. - Jest z pana kawa� egoistycznego, zaborczego, egocentrycznego sukinkota. Dok�adnie tak. Nie da pan nikomu tkn�� �adnej swojej rzeczy; nawet je�li ju� panu na niej nie zale�y. Poczerwienia�, po czym wybuchn�� �miechem. - Jeden zero dla pana, panie Norris. Bardzo dobrze. Zn�w wzruszy�em ramionami. - Zamierzam rzuci� panu wyzwanie. Je�li pan mu sprosta, odejdzie st�d pan wolny, z pieni�dzmi i z kobiet�. W wypadku przegranej, umrze pan. Popatrzy�em na zegar. Nie mia�em wiele do gadania. By�a dwudziesta dziewi�tna�cie. - W porz�dku - powiedzia�em. C� wi�cej mog�em zrobi�? Gra�em na zw�ok�. Musia�em mie� czas, �eby obmy�le� spos�b, jak si� st�d wydosta� - niewa�ne, z pieni�dzmi czy bez. Cressner podni�s� s�uchawk� stoj�cego obok niego telefonu i wykr�ci� numer. - Tony? Wariant drugi. Tak. Od�o�y� s�uchawk�. - C� to za wariant drugi? - spyta�em. - Zadzwoni� do Tony'ego za kwadrans i wtedy usunie ... , kompromituj�cy towar z baga�nika pa�skiego samochodu, a sam pojazd zn�w podstawi tutaj. Je�li nie zatelefonuj�, po��czy si� z policj�. - Nie nale�y pan do ludzi ufnych, prawda? - Niech pan b�dzie rozs�dny, panie Norris. Na dywanie le�y dwadzie�cia tysi�cy dolar�w. W tym mie�cie morduj� dla dwudziestu cent�w. - O jaki zak�ad panu chodzi? Na twarzy odmalowa� mu si� wyraz niek�amanego b�lu. -Wyzwanie, panie Norris, wyzwanie. D�entelmeni rzucaj� wyzwanie. Zak�ada si� posp�lstwo. - Skoro pan tak m�wi... -Wspaniale. Zauwa�y�em, �e zainteresowa� si� pan moim balkonem. - Zdj�� pan os�ony. - Tak. Po po�udniu cz�sto tak robi�. Moja propozycja brzmi: obejdzie pan ca�y budynek po gzymsie, kt�ry biegnie tu� pod okapem dachu. Je�li uda si� panu ta sztuka, zgarnia pan ca�� pul�. - Zwariowa� pan. - Przeciwnie. W ci�gu dwunastu lat, przez kt�re zajmuj� ten apartament, podobn� propozycj� z�o�y�em sze�ciu osobom. Trzy z nich by�y zawodowymi sportowcami, jak pan. Jeden to kapitan dru�yny pi�karskiej, bardziej znany z wyst�p�w w telewizji komercyjnej ni� ze swojej gry, drugi to baseballista, a trzeci -s�ynny d�okej, kt�ry cho� rocznie zarabia� sumy bajo�skie, musia� r�wnie� p�aci� olbrzymie alimenty. Pozosta�a tr�jka sk�ada�a si� ze zwyk�ych obywateli, kt�rych ��czy�a wsp�lna cecha: byli wspaniale zbudowani i niezwykle �asi na pieni�dze. - Umilk� i przez chwil� w zadumie pali� papierosa. - W pi�ciu przypadkach moja propozycja zosta�a odrzucona natychmiast. W jednym zosta�a przyj�ta. Stawk� by�o dwadzie�cia tysi�cy dolar�w przeciw sze�ciu miesi�com s�u�by u mnie. Wygra�em. Facet wyjrza� z balkonu i prawie zemdla�. - Cressner by� nad�ty i wyra�nie rozbawiony. - O�wiadczy�, �e na dole wszystko jest takie malutkie. To odebra�o mu ca�� odwag�. - Dlaczego pan my�li... Przerwa� mi pe�nym zniecierpliwienia machni�ciem r�ki. - Niech pan nie marudzi, panie Norris. Wiem, �e przyjmie pan wyzwanie, bo nie pan innego wyj�cia. Na tym w�a�nie polega ca�y figiel: albo dwadzie�cia tysi�cy dolar�w, albo czterdzie�ci lat przymusowego pobytu w San Quentin. Pieni�dze i kobieta stanowi� jedynie zach�t�, co �wiadczy dobrze o moim charakterze i intencjach. - Jakie mam gwarancje, �e nie nabija mnie pan w butelk�? A je�li dokonam tego, a pan zadzwoni do Tony'ego, �eby i tak swoje zrobi�? Westchn��. - Jest pan chodz�cym przypadkiem paranoi, panie Norris. Nie kocham swojej �ony. Jej obecno�� niebywale rani moje pot�ne ego. Dla mnie dwadzie�cia tysi�cy dolar�w to psie pieni�dze. Co tydzie� p�ac� policji cztery razy wy�sz� �ap�wk�. Ale wracaj�c do mego wyzwania... - Oczy mu rozb�ys�y. - To dla mnie nie ma ceny. Zastanawia�em si�, a on mi nie przeszkadza�. Zapewne zdawa� sobie spraw� z tego, �e prawdziwa klasa nie wymaga reklamy. Mia�em trzydzie�ci sze�� lat i by�em starym tenisist�-wyrobnikiem i klub pod lekkim naciskiem Marcii sk�onny by� rozwi�za� ze mn� kontrakt. Tenis to jedyna rzecz, na kt�rej si� zna�em i doskonale zdawa�em sobie spraw� z tego, �e nie dosta�bym innej pracy, nawet str�a nocnego - zw�aszcza �e mia�em zapaskudzon� kartotek�. By� to wprawdzie m�odzie�czy wybryk, ale pracodawc�w to nie obchodzi�o. A naj�mieszniejsze w tym wszystkim by�o to, �e naprawd� kocha�em Marcie Cressner. Zakocha�em si�, ze wzajemno�ci� zreszt�, ju� po drugiej lekcji tenisa, kt�r� dawa�em jej o godzinie dziewi�tej rano. C�, Stan Norris takie ju� mia� szcz�cie. Po trzydziestu sze�ciu latach kawalerstwa zakocha�em si� w niej jak worek list�w w �onie naczelnika poczty. Stary kocur, kt�ry z niezm�conym spokojem siedzia� i pali� importowanego, tureckiego papierosa, oczywi�cie dobrze o tym wszystkim wiedzia�. I jeszcze co�. Nie mia�em �adnych gwarancji, �e dotrzyma warunk�w, je�li nawet przyjm� wyzwanie i wygram, ale r�wnie� wiedzia�em, �e o dwudziestej drugiej Cressner b�dzie jeszcze mniej sk�onny do dotrzymania warunk�w umowy. A ja wyjd� na wolno�� na prze�omie stuleci. - Chc� wiedzie� jedno - odezwa�em si� w ko�cu. - Co pan chce wiedzie�, panie Norris? - Prosz� spojrze� mi g��boko w oczy i powiedzie�, czy jest pan kanciarzem czy nie? Popatrzy� mi prosto w oczy. - Panie Norris - o�wiadczy� cicho. - Ja nigdy nie kantuj�. - W porz�dku - skin��em g�ow�. Czy� mia�em inny wyb�r? Rozpromieni� si� i wsta�. - Cudownie! Cudownie! Prosz�, niech pan si� zbli�y ze mn� do drzwi balkonowych, panie Norris. Podeszli�my do szklanej �ciany. Na twarzy malowa� mu si� taki wyraz, jaki ma cz�owiek, kt�ry scen� t� prze�ywa� we �nie setki razy i wreszcie zi�ci�y si� jego marzenia. - Gzyms ma dok�adnie trzyna�cie centymetr�w szeroko�ci -odezwa� si� z rozmarzeniem. - Osobi�cie mierzy�em. Nawet stan��em na tym wyst�pie; oczywi�cie trzyma�em si� por�czy balkonu. Musi pan przej�� przez balustrad� na drug� stron�. Wtedy por�cz b�dzie panu si�ga� do piersi. Potem chwyty si� sko�cz�. B�dzie pan pe�zn�� do przodu centymetr po centymetrze uwa�aj�c, �eby nie straci� r�wnowagi. Utkwi�em wzrok w czym� za oknem... w czym�, czego widok zmrozi� mnie do szpiku ko�ci. Wiatromierz. Apartament Cres-snera znajdowa� si� w bezpo�redniej blisko�ci jeziora i z ca�� pewno�ci� tego budynku nie chroni�y przed uderzeniami wichury drapacze chmur. Wia�y tu z pewno�ci� zimne wiatry, tn�ce niczym n�. Wskaz�wka przyrz�du sta�a wprawdzie nieruchomo na dziesi�tce, ale w ka�dej chwili m�g� przyj�� pot�ny podmuch wiatru, kt�ry pchn��by j� na dwadzie�cia pi��, �eby po kilku sekundach ponownie wr�ci�a na dziesi�tk�. - Prosz�, widz�, �e zauwa�y� pan m�j wiatromierz - skonstatowa� jowialnie Cressner. - Po drugiej stronie wiej� du�o silniejsze wiatry. Tak naprawd� dzisiejszy wiecz�r jest wyj�tkowo spokojny. By�y tu wieczory, kiedy strza�ka dochodzi�a do osiemdziesi�ciu pi�ciu... wtedy ca�y budynek ko�ysa� si�. Zupe�nie jakby cz�owiek siedzia� na okr�cie na bocianim gnie�dzie. Jak na obecn� por� roku, jest wyj�tkowo ciep�o. Wskaza� wie�owiec b�d�cy siedzib� banku. Na jego dachu widnia�a �wietlna tablica, pokazuj�ca aktualn� temperatur� i czas. Termometr wskazywa� dziewi�� stopni ciep�a. Ale przy silnym jednak wietrze temperatura mog�a spa�� do minus siedmiu. - Czy ma pan jaki� p�aszcz? - spyta�em. Mia�em na sobie jedynie cienk� kurtk�. - Niestety, nie. - Cyfry na bankowym wie�owcu wskazywa�y teraz godzin�. By�a dwudziesta trzydzie�ci dwie. - No, my�l�, panie Norris, �e czas na pana. Prosz� zaczyna�, bo w przeciwnym wypadku zadzwoni� do Tony'ego i zaczniemy realizowa� wariant trzeci. Tony to dobry ch�opiec, cho� czasami bywa impulsywny. Rozumie pan, o co mi chodzi? Rozumia�em. A� za dobrze. Ale my�l o wsp�lnym �yciu z Marci�, z dala od macek Cres-snera i z wystarczaj�c� ilo�ci� pieni�dzy, �eby zacz�� co� od nowa, sk�oni�a mnie do rozsuni�cia szklanych drzwi i wyj�cia na balkon. By�o zimno i wilgotno; rozwiane w�osy przes�oni�y mi oczy. - Bon soir - us�ysza�em za plecami g�os Cressnera, ale nawet nie pofatygowa�em si�, by zerkn�� w jego stron�. Zbli�y�em si� do balustrady, ale nie spojrza�em na d�. Jeszcze nie. Zacz��em g��boko oddycha�. Nie by�o to �adne �wiczenie, a po prostu pr�ba autohipnozy. Z ka�dym wdechem-wydechem cz�owiek wyrzuca z siebie jaki� fragment swojej ja�ni, a� zostaje jedynie �wiadomo�� czekaj�cego zadania. Za pierwszym oddechem wyrzuci�em z siebie pieni�dze, a za drugim Cessnera. Marci� zaj�a mi du�o wi�cej czasu - przed oczyma duszy bez przerwy jawi�a mi si� jej twarz m�wi�ca, �ebym nie by� g�upcem, �ebym nie podejmowa� tej gry, �e Cressner mo�e nie oszukuje, ale zawsze ma jakiego� asa w r�kawie. Nie s�ucha�em przestr�g. Nie by�o mnie na to sta�. Je�li przegram, nigdy ju� nie kupi� sobie piwa ani nie sprawdz� naci�gu rakiety. Zamieni� si� w czerwon� miazg�, rozchlapan� na wszystkie strony na Deakman Street. Pod wp�ywem tej refleksji popatrzy�em w d�. �ciana budynku ucieka�a zawrotnie w d� niczym g�adkie, wapienne urwisko, ko�cz�ce si� na poziomie ulicy. Zaparkowane samochody wygl�da�y jak matchboxy, warte pi�� dolar�w dziesi�� cent�w za sztuk�. Te, kt�re przeje�d�a�y w�a�nie obok budynku, sprawia�y wra�enie male�kich iskierek �wiat�a. Gdyby cz�owiek spada� z tej wysoko�ci, mia�by wiele czasu na u�wiadomienie sobie tego, co si� dzieje, widzia�by rozwiewane wiatrem w�asne ubranie i oblicze ziemi zbli�aj�ce si� w coraz wi�kszym tempie. Mia�by czas, �eby d�ugo, bardzo d�ugo, krzycze�. A d�wi�k, jaki wyda�by przy uderzeniu o ziemi�, przypomina�by d�wi�k roztrzaskuj�cego si� przejrza�ego melona. Zrozumia�em, dlaczego tamten facet scykorowa�. Ale on mia� w perspektywie zaledwie sze�� miesi�cy. Mnie czeka�o czterdzie�ci d�ugich lat, podczas kt�rych nie ujrza�bym ani razu Marcii. Popatrzy�em na gzyms. By� bardzo w�ski; nigdy w �yciu nie widzia�em tak w�skich trzynastu centymetr�w, kt�re swym rozmiarem bardziej przypomina�y dwa. Ale przynajmniej sam budynek by� nowy, wi�c mo�e nic si� pode mn� nie ukruszy. Tak� w ka�dym razie mia�em nadziej�. Przeszed�em przez balustrad� i ostro�nie obni�y�em si� tak, �e stan��em na gzymsie. Pi�ty wystawa�y mi ju� w pr�ni�. Pod�oga balkonu znajdowa�a si� na wysoko�ci mojej piersi i na apartament Cressnera spogl�da�em przez kute w �elazie, ozdobne pr�ty. Sam w�a�ciciel apartamentu sta� w drzwiach, pali� papierosa i obserwowa� mnie jak naukowiec obserwuje �wink� morsk�, najwyra�niej zainteresowany tym, jaki efekt wywrze na niej ostatni zastrzyk. - Niech pan zadzwoni - powiedzia�em, trzymaj�c si� balustrady. - S�ucham? - Niech pan zadzwoni do Tony'ego. Nie rusz� si� st�d, dop�ki pan tego nie zrobi. Cressner wr�ci� do salonu - z mojej perspektywy pok�j wygl�da� teraz niebywale przytulnie, bezpiecznie i przyjemnie -i podni�s� s�uchawk� telefonu. To i tak nie mia�o sensu. Przebywaj�c na wietrze nie mog�em us�ysze� tego, co m�wi�. Potem od�o�y� s�uchawk� i wr�ci� na balkon. - Musi pan bardzo uwa�a�, panie Norris - powiedzia�. - Niech pana � to g�owa nie boli. -Do widzenia, panie Norris. Zobaczymy si� nied�ugo... Zapewne. Nale�a�o zaczyna�. Czas rozm�w min��. Po raz ostatni pozwoli�em sobie pomy�le� o Marcii, o jej jasnobr�zowych w�osach, wielkich szarych oczach, rozkosznym ciele, po czym wyrzuci�em j� z pami�ci na dobre. Nie patrzy�em r�wnie� w d�. Gdybym zobaczy� rozci�gaj�c� si� pode mn� przestrze�, m�g�bym zdr�twie� ze strachu. Bardzo �atwo wtedy straci�bym r�wnowag� albo po prostu zemdla�bym ze strachu. Musia�em na�o�y� sobie klapki na oczy, skoncentrowa� si� jedynie na miarowym: lewa, prawa, lewa, prawa. Ruszy�em w prawo, trzymaj�c si� balkonowej balustrady tak d�ugo, jak to by�o mo�liwe. Bardzo szybko przekona�em si�, �e b�d� musia� wykorzystywa� wyrobione przez lata gry w tenisa mi�nie i �ci�gna kostek. Poniewa� pi�ty stercza�y mi na zewn�trz gzymsu, w�a�nie na kostkach spoczywa� ca�y ci�ar cia�a. Balkon si� sko�czy� a ja u�wiadomi�em sobie, �e chyba jednak nie odwa�� si� pu�ci� zbawczej por�czy. Uczyni�em to najwy�szym wysi�kiem woli. Trzyna�cie centymetr�w to diabelnie du�o miejsca. Przekonywa�em sam siebie, �e gdyby wyst�p w murze znajdowa� si� nad sam� ziemi�, a nie na wysoko�ci stu dwudziestu metr�w, obieg�bym budynek w cztery minuty. Robi�em dobr� min� do z�ej gry. Ba, gdyby gzyms ci�gn�� si� nad sam� ziemi� i spad�bym, mrukn��bym tylko pod nosem: g�upstwo - i ponowi�bym pr�b�. Tutaj cz�owiek mia� tylko jedn� szans�. Przesun��em praw� stop� i dostawi�em do niej lew�. Pu�ci�em si� balustrady. Unios�em r�ce i przy�o�y�em rozwarte d�onie do szorstkiego kamienia, kt�rym wy�o�one by�y �ciany budynku. Pie�ci�em kamie�. M�g�bym go nawet ca�owa�. Uderzy� mnie podmuch wiatru i szarpn�� ko�nierzem kurtki, kt�ry na chwil� przys�oni� mi twarz. Zachwia�em si�. Serce we mnie zamar�o a� do chwili, kiedy wiatr ucich�. Mocniejszy podmuch m�g�by str�ci� mnie z mojej grz�dy, a wtedy poszybowa�bym w d�, w obj�cia nocy. A po drugiej stronie wiatr b�dzie jeszcze silniejszy! Spojrza�em w lewo przyciskaj�c twarz do kamienia. Cessner, przechylony przez balustrad� balkonu, bacznie mnie obserwowa�. - Jak leci? - spyta� uprzejmie. Mia� na sobie br�zowy p�aszcz z wielb��dziej we�ny. - A m�wi� pan, �e nie ma pan �adnego zapasowego p�aszcza. - Sk�ama�em - wyja�ni� g�adko. - Bardzo cz�sto zdarza mi si� k�ama�. - Co pan chce przez to powiedzie�? - Nic... zupe�nie nic. A mo�e i chc�. To taka drobna wojna psychologiczna, panie Norris. Ale radz� panu nie przed�u�a� pa�skiego wyst�pu. �ci�gna w kostkach mog� odm�wi� pos�usze�stwa, a wtedy... Wyci�gn�� z kieszeni jab�ko, odgryz� kawa�ek, a nast�pnie wyrzuci� owoc za balkon. Dopiero po bardzo d�ugim czasie dobieg� mnie cichy, przyprawiaj�cy o md�o�ci odg�os pacni�cia. Cressner zachichota�. Kompletnie mnie swoim gadaniem zdekoncentrowa�. Czu�em, jak stalowe z�by strachu zaczynaj� szarpa� moj� dusz�. Ogarn�o mnie przera�enie. Odwr�ci�em g�ow� i zacz��em g��boko oddycha�. Po chwili odzyska�em spok�j ducha. Spojrza�em na zegar na dachu wie�owca. Wybi�a dwudziesta czterdzie�ci sze��. Pod cyframi widnia� napis: "Pora Oszcz�dza� �eby Nikt Nie Traci�". Kiedy pojawi�y si� cyfry 8:49, ca�kowicie ju� nad sob� panowa�em. Cressner s�dzi� chyba, �e zamieni�em si� w sopel lodu, poniewa� kiedy zbli�a�em si� do za�omu �ciany, us�ysza�em jego szydercze klaskanie. Zaczyna� mi dokucza� ch��d. Wiej�cy bezpo�rednio od jeziora wiatr stawa� si� bardzo zimny; wilgotny zi�b przewierca� mi cia�o niczym �wider. Wiatr wdziera� si� pod cienk� kurtk� wydymaj�c j� na wszystkie strony. Ale nie zwa�aj�c na piekielne zimno, posuwa�em si� powoli do przodu. Je�li chc�, �eby mi si� powiod�o i nie spotka�a mnie jaka� z�a przygoda, musz� robi� wszystko powoli, dok�adnie � z namys�em. Je�li zaczn� si� �pieszy� i miota�, spadn�. Kiedy dotar�em do naro�nika, bankowy zegar wskazywa� dwudziest� pi��dziesi�t dwie. Nie mia�em najmniejszego problemu z wyborem drogi - gzyms prowadzi� dooko�a budynku, za�amuj�c si� na naro�nikach pod k�tem prostym - ale moja prawa d�o� m�wi�a mi, �e za za�omem muru czeka mnie boczny wiatr. Je�li niew�a�ciwie ustawi� cia�o, szybko rozpoczn� d�ug� podr� w d�. Czeka�em, a� wiatr troch� ucichnie, ale najwyra�niej nie zamierza� przesta� wia�, zupe�nie jakby chcia� zadowoli� Cressnera. Ch�osta� mnie z�o�liwie niewidzialnymi palcami, wybijaj�c z r�wnowagi; szturcha�, �askota�. W ko�cu, po jednym ze szczeg�lnie silnych podmuch�w, kt�ry sprawi�, �e o ma�o nie spad�em, zrozumia�em, �e mog� tak czeka� a� do ko�ca �wiata, a wiatr nie ustanie. Tak wi�c, kiedy na chwileczk� si�a wiatru si� zmniejszy�a, przesun��em praw� stop� za r�g i �ciskaj�c d�o�mi obie schodz�ce si� �ciany, przewin��em si� na drug� stron�. Bij�cy z obu stron wiatr popycha� mnie w dwie strony jednocze�nie i przez chwil� my�la�em, �e Cressner wygra� zak�ad. Przesun��em jeszcze troch� stop� i przyklei�em si� do �ciany. Odetchn��em; gard�o mia�em kompletnie wyschni�te. I wtedy tu� przy moim uchu rozleg�o si� pogardliwe parskni�cie. Zaskoczony, odruchowo szarpn��em si� do ty�u i straci�em r�wnowag�. D�onie oderwa�y si� od �ciany i przez chwil� jak oszala�y m��ci�em r�kami powietrze, pr�buj�c z�apa� stracon� r�wnowag�. My�l�, �e gdybym podczas tego szale�czego ta�ca uderzy� r�k� w mur, by�oby po mnie. Po jakim� jednak czasie, kt�ry wydawa� si� wieczno�ci�, grawitacja najwyra�niej postanowi�a da� mi jeszcze jedn� szans� i nie skaza�a mnie na lot z czterdziestego drugiego pi�tra, kt�ry nieuchronnie zako�czy�by si� na bruku. Jak oszala�y, ze �wistem wci�ga�em powietrze, nogi mia�em jak z waty. �ci�gna w kostkach wibrowa�y mi niczym przewody pod wysokim napi�ciem. Nigdy jeszcze nie czu�em si� tak �miertelny. Po prostu w plecy dysza�a mi zimnym oddechem kostucha. Odwr�ci�em g�ow� i popatrzy�em w g�r�. Mniej wi�cej metr nad sob� ujrza�em Cressnera, kt�ry wychyla� si� z okna swojej sypialni. W d�oniach trzyma� wydaj�c� dziwne d�wi�ki piszcza�k�, kt�rej u�ywa si� podczas zabaw sylwestrowych. - Trzymaj si�, ch�opie - powiedzia�. Pu�ci�em jego s�owa mimo uszu. Nie zamierza�em marnowa� energii na dyskusje. W piersi �opota�o mi serce, obijaj�c si� bole�nie o �ebra. Szybko przesun��em si� jakie� dwa metry do przodu; tak na wszelki wypadek, gdyby przyszed� Cressnerowi do g�owy szampa�ski pomys� dania mi kuksa�ca. Potem przystan��em, zamkn��em oczy i przez chwil� oddycha�em g��boko, dochodz�c do siebie po tym jego figlu. Znajdowa�em si� na kr�tszej �cianie budynku. Z prawej strony majaczy�o nade mn� tylko kilka najwy�szych wie�owc�w w mie�cie. Po lewej r�ce rozci�ga�a si� czarna p�aszczyzna jeziora, na kt�rej unosi�o si� kilka nik�ych �wiate�ek. Wiatr wy� i zawodzi�. Na kolejnym za�omie zawirowania powietrzne nie by�y tak silne i bez k�opotu przewin��em si� na nast�pn� �cian�. Wtedy co� mnie ugryz�o. Drgn��em i gwa�townie wci�gn��em powietrze. Przestraszy�em si�, �e strac� r�wnowag�, i ca�ym-cia�em przylgn��em do �ciany. Zn�w co� mnie ugryz�o... nie, to by�o skubni�cie. Popatrzy�em pod nogi. Na kraw�dzi gzymsu siedzia� go��b i spogl�da� na mnie b�yszcz�cymi, pe�nymi nienawi�ci �lepkami. Mieszka�cy miasta przyzwyczajeni s� do widoku go��bi. Ptak�w tych jest w mie�cie tyle samo co taks�wkarzy, kt�rzy nigdy nie maj� drobnych, �eby wyda� reszt� z banknotu dziesi�ciodolarowego. Ptaszyska te nie lubi� lata� i strzeg� swoich miejsc na chodnikach, jakby przebywanie na nich by�o ich niezbywalnym prawem, nadanym im przez Boga. Pewnie, a na masce swego samochodu cz�owiek zawsze znajdzie ich wizyt�wk�. Ale rzadko kiedy zwracamy na te stworzenia uwag�. Czasami nas irytuj�, ale generalnie nie przejmujemy si� obecno�ci� tych intruz�w w naszym �wiecie. Ale teraz ja by�em intruzem w jego �wiecie, by�em zupe�nie bezradny i bezbronny, a on najwyra�niej �wietnie o tym wiedzia�. Ponownie dziobn�� mnie w napr�on� do granic wytrzyma�o�ci kostk�; nog� przeszy� okropny b�l. - Zje�d�aj st�d! - warkn��em. - Spadaj! W odpowiedzi go��b dziobn�� mnie jeszcze raz. Z pewno�ci�, wed�ug jego mniemania, wpakowa�em mu si� do domu; w tym miejscu gzyms pokryty by� ptasimi odchodami; starymi i ca�kiem �wie�ymi. Z g�ry dobieg� mnie g�uchy pisk. Odchyli�em g�ow� najdalej, jak zdo�a�em, i popatrzy�em w g�r�. Ujrza�em celuj�cy prosto w moj� twarz dzi�b i o ma�y w�os nie spad�em. Gdyby do tego dosz�o, sta�bym si� pierwsz� �mierteln� ofiar� go��bi w historii miasta. By�a to mamusia--go��b, broni�ca jak lwica swoich piskl�t w gnie�dzie pod okapem dachu. �aska boska, gniazdo znajdowa�o si� w takiej odleg�o�ci, �e dzi�b ptaka nie dosi�gn�� mojej twarzy. M�� pani mamusi ponownie dziobn�� mnie w kostk� i tym razem poczu�em, �e po nodze zaczyna mi sp�ywa� krew. Centymetr po centymetrze zacz��em posuwa� si� do przodu, maj�c nadziej�, �e w ko�cu wyp�osz� go��bia. Ale sk�d�e! Go��bie nie s� p�ochliwe; a ju� na pewno nie go��bie miejskie. Skoro p�dz�ca jezdni� ci�ar�wka zmusza je najwy�ej do szybszego, ale pe�nego dostoje�stwa kroku, to co dopiero ma powiedzie� cz�owiek zawieszony mi�dzy niebem a ziemi� na w�ziutkim gzymsie? W miar� jak posuwa�em si� do przodu, pierzasty upi�r w�drowa� razem ze mn� i nie spuszcza� ze mnie wzroku; z wyj�tkiem tych chwil, kiedy wyci�ga� g�ow�, �eby kolejny raz uderzy� mnie w kostk�. Z ka�dym uderzeniem dzioba b�l stawa� si� przenikliwszy; ptak dotar� ju� do �ywego mi�sa... a z tego, co si� orientowa�em, bardzo mu smakowa�em. Kopn��em go praw� stop�. By�o to bardzo s�abe kopni�cie... tak naprawd�, to tylko pr�bowa�em kopn��. Go��b niemrawo zamacha� skrzyd�ami i ponownie ruszy� do ataku. A ja dotar�em ju� prawie do ko�ca �ciany. Go��b dzioba� mnie, dzioba� i dzioba�. Uderzy� we mnie lodowaty podmuch wiatru, zachwia�em si�, zaszorowa�em opuszkami palc�w po szorstkim murze i przytuli�em lewy policzek do �ciany. D�u�szy czas odpoczywa�em w tej pozycji, ci�ko dysz�c. Cressner, cho�by my�la� i dziesi�� lat, nie wymy�li�by gorszej tortury. Jednego dziobni�cia nie poczu�bym wcale. Tak samo dw�ch albo i trzech. Ale to cholerne ptaszysko dziobn�o mnie jeszcze ze sze��dziesi�t razy, zanim dotar�em w ko�cu do kutej w �elazie balustrady balkonu apartamentu znajduj�cego si� po przeciwnej stronie budynku ni� mieszkanie Cressnera. Dotkni�cie balustrady by�o niczym dotkni�cie wr�t raju. Zacisn��em gracko d�onie na pionowych pr�tach i w pierwszej chwili pomy�la�em, �e ich ju� nie puszcz� do dnia s�du ostatecznego. Dziobni�cie. Go��b popatrzy� na mnie b�yszcz�cymi paciorkami z prawie ludzkim zadowoleniem. Najwyra�niej by� �wiadom mojej niemocy i w�asnej pot�gi. Do z�udzenia przypomina� Cressnera w chwili, kiedy ten z namaszczeniem wyprowadza� mnie na balkon po przeciwnej stronie budynku. Chwyci�em si� z ca�ych si� balustrady i kopn��em go��bia. Trafi�em idealnie. Wrzasn��, a� zagra�o mi w duszy, i obrzyd�e ptaszysko, jak wystrzelone z katapulty, poszybowa�o swobodnie w powietrzu, machaj�c rozpaczliwie skrzyd�ami. Kilkana�cie siwych pi�r unios�o si� w przestrzeni. Niekt�re wyl�dowa�y na gzymsie, a reszta �ab�dzim lotem zacz�a opada� ku ziemi, szybko nikn�c mi z oczu. Ci�ko dysz�c, wgramoli�em si� na balkon i opad�em jak zu�yta �cierka. Mimo przenikliwego ch�odu, pot �cieka� ze mnie strumieniami. Nie wiem, jak d�ugo le�a�em na tym balkonie, dochodz�c do siebie. Drapacz chmur z bankowym zegarem by� zas�oni�ty, a ja nie nosz� zegarka. Zanim mi�nie zd��y�y mi zupe�nie zesztywnie�, usiad�em i spu�ci�em skarpetk�. Sk�r� na prawej kostce mia�em poszarpan� i obficie ciek�a z niej krew, ale rana wygl�da�a na powierzchown�. Niemniej je�li zamierza�em podj�� w�dr�wk� i uko�czy� j� szcz�liwie, musia�em co� z tym zrobi�. B�g jeden wie, jakie �wi�stwa przenosz� go��bie. Pocz�tkowo my�la�em, �eby ran� obanda�owa�, ale przysz�o mi do g�owy, �e w razie, gdyby ga�gan si� odwi�za�, m�g�bym nadepn�� na jego koniec, a to mia�oby tragiczny fina�. Na ran� przyjdzie czas. Wtedy b�d� m�g� sobie kupi� banda�y za dwadzie�cia tysi�cy dolar�w. Podnios�em si� z balkonu i obrzuci�em t�sknym spojrzeniem ciemny apartament. Opuszczony, pusty, nie zamieszkany. Na balkonowe drzwi spuszczona zosta�a masywna os�ona przeciw-wiatrowa. Naturalnie, sforsowa�bym j� bez trudu, ale tym samym z�ama�bym nasz� umow�, a wtedy mia�bym do stracenia wi�cej ni� pieni�dze. Kiedy nie mog�em ju� d�u�ej odwleka� chwili wyruszenia w dalsz� drog�, przesmyrgn��em si� przez balustrad� i zn�w stan��em na gzymsie. Go��b - kilka pi�r mia� po�amanych fest -przysiad� pod gniazdem w miejscu, gdzie by�o najwi�cej guana, i ponuro �ypa� na mnie okiem. Nie s�dzi�em, �eby jeszcze mnie napastowa�; ostatecznie oddala�em si� od jego terytorium. Pocz�tek drogi by� upiorny; du�o ci�szy ni� wtedy, kiedy opuszcza�em balkon Cressnera. Zdawa�em sobie spraw� z tego, �e musz� kontynuowa� moj� w�dr�wk� po gzymsie, ale jednocze�nie co� krzycza�o we mnie, �e opuszczanie bezpiecznej przystani, jak� by� balkon po przeciwnej stronie balkonu Cressnera, jest przejawem najwi�kszej g�upoty. Ale musia�em to zrobi�; ponagla� mnie do tego widok twarzy Marcii, kt�ra nagle, jak �ywa, wy�oni�a si� z otaczaj�cych mnie ciemno�ci. Dotar�em do kolejnej, kr�tszej �ciany, przewin��em si� przez naro�nik i powoli pe�z�em wzd�u� muru. Teraz, kiedy by�em coraz bli�ej ko�ca tej upiornej w�dr�wki, co� krzycza�o we mnie, �eby przy�pieszy� i sko�czy� z tym wszystkim. Ale je�li zacz��bym si� �pieszy�, nieuchronnie umar�bym. Tak zatem z ca�� �wiadomo�ci� porusza�em si� bardzo powoli i bardzo ostro�nie. Mia�em wi�cej szcz�cia ni� rozumu, poniewa� zawirowania powietrzne prawie same przepchn�y mnie przez czwarty naro�nik. Ponownie przyklei�em si� do �ciany i d�ugo trwa�em w bezruchu, ci�ko �api�c powietrze. Ale po raz pierwszy za�wita�a mi w g�owie my�l, �e sprostam wyzwaniu i wygram zak�ad. D�onie mia�em jak wyj�te z zamra�arki befsztyki, stopy pali�y mnie �ywym ogniem (zw�aszcza prawa kostka, poraniona przez tego cholernego go��bia), pot zalewa� mi oczy, ale wiedzia�em, �e sprostam wyzwaniu. Daleko, w po�owie �ciany, balkon Cressnera pa�a� ��tym �wiat�em, a w oddali, niczym przyjazna d�o� zapraszaj�ca go�cinnie do domu, miga� zegar na dachu bankowca; wskazywa� dwudziest� drug� czterdzie�ci osiem. Mnie jednak wydawa�o si�, �e na tym gzymsie o szeroko�ci trzynastu centymetr�w sp�dzi�em ca�e �ycie. I niech B�g ma w opiece Cressnera, je�li zamierza mnie okantowa� i czmychn�� z pieni�dzmi. Ch�� po�piechu opu�ci�a mnie zupe�nie. Wlok�em si�. Kiedy na zegarze by�a dwudziesta trzecia zero dziewi��, po�o�y�em praw� r�k� na kutej w �elazie por�czy balkonu, a nast�pnie do��czy�em do niej lew�. Wgramoli�em si� na balustrad� i przerzuci�em cia�o na drug� stron�. Z ogromnym westchnieniem ulgi osun��em si� na pod�og� balkonu i... poczu�em na skroni lodowat� ko�c�wk� lufy "czterdziestkipi�tki". Unios�em g�ow� i ujrza�em potwornego jegomo�cia, na kt�rego widok zatrzyma�by si� nawet sam Big Ben. Facet patrzy� na mnie szczerz�c w u�miechu z�by. - Wspaniale! - dobieg� mnie zza jego plec�w g�os Cressnera. - Bij� panu brawo, panie Norris! - Zaklaska�. - We� go do �rodka, Tony. Tony ostrym szarpni�ciem postawi� mnie na nogi tak gwa�townie, �e zgrzytn�y mi ko�ci w stopach. Id�c balkonem w kierunku drzwi prowadz�cych do salonu, musia�em trzyma� si� por�czy. Cressner sta� obok kominka i poci�ga� brandy z kieliszka wielko�ci �redniego akwarium. Pieni�dze zosta�y ju� schowane do plastikowej reklam�wki, kt�ra ci�gle le�a�a na �rodku pokoju, na ciemnowi�niowym dywanie. Mign�o mi moje odbicie w lustrze wisz�cym po drugiej stronie pokoju. Mia�em potargane w�osy i bia�� jak kreda twarz, poc�tkowan� czerwonymi plamami. Wzrok szalony. Swoje oblicze widzia�em tylko przez mgnienie oka, poniewa� przelecia�em przez pok�j jak burza i wyl�dowa�em na baskijskim krze�le, kt�re przewracaj�c si� pod moim ci�arem, wyhamowa�o lot. Kiedy podnios�em si� ju� z pod�ogi i postawi�em krzes�o, usiad�em na nim i wydusi�em z siebie: - Ty wszawy kanciarzu. Oszuka�e� mnie. Wszystko sobie zaplanowa�e� z g�ry. - Rzeczywi�cie, wszystko sobie zaplanowa�em - odpar� Cressner, ostro�nie stawiaj�c na okapie kominka kieliszek z brandy. - Ale kanciarzem nie jestem, panie Norris. Naprawd� nie. Po prostu przegra�em. A Tony jest tutaj na wypadek, gdyby pr�bowa� pan zrobi� co�... nie przemy�lanego. Dotkn�� palcem podbr�dka i zachichota�. Wcale nie sprawia� wra�enia kogo�, kto przegra�. Wygl�da� raczej na kota z pi�rkami kanarka na pysku. Zerwa�em si� z fotela przera�ony bardziej, ni� by�em tam, kiedy w�drowa�em po gzymsie. - Wszystko pan zaplanowa� - powiedzia�em powoli. - Wszystko, od pocz�tku do ko�ca. -Wcale nie. W pa�skim samochodzie nie ma ju� heroiny, a samo auto czeka na pana na parkingu. Prosz�, tu ma pan pieni�dze. Niech pan je bierze i wynosi si� z mego domu. - �wietnie - powiedzia�em. Tony, niczym jaki� niedobitek z Halloween, sta� nieruchomo przy szklanych drzwiach, prowadz�cych na balkon. W r�ku trzyma� "czterdziestk�pi�tk�". Podszed�em do reklam�wki, podnios�em j� z pod�ogi i szuraj�c zdr�twia�ymi ci�gle stopami, ruszy�em w stron� wyj�cia. W ka�dej chwili spodziewa�em si� strza�u w plecy. Kiedy jednak otworzy�em drzwi, odnios�em takie samo wra�enie jak na gzymsie, kiedy przewin��em si� przez czwarty naro�nik: podo�am wyzwaniu. Zatrzyma� mnie leniwy, pe�en rozbawienia g�os Cressnera: - Chyba sam pan nie wierzy w to, �e stara sztuczka z damsk� toalet� wypali�a? Nie wypuszczaj�c reklam�wki z gar�ci, powoli odwr�ci�em si� w jego stron�. - Nie rozumiem, o czym pan m�wi. - Powiedzia�em ju�, �e nie jestem kanciarzem i nigdy nim nie by�em. Panie Norris, wygra� pan trzy rzeczy: pieni�dze, wolno�� i moj� �on�. Ale odbierze pan tylko dwie. Trzeci� mo�e pan odebra� w miejskiej kostnicy. Gapi�em si� na niego jak ciel� na malowane wrota, niezdolny wykona� najmniejszego ruchu. - Chyba nie my�la� pan powa�nie, �e pozwol� panu tak swobodnie j� sobie zabra� - odezwa� si� z politowaniem Cressner. -Ach, naturalnie, pieni�dze: prosz� bardzo! Wolno��? Jak najbardziej! Ale nie Marcie. Ale chwileczk�, ci�gle nie jestem kanciarzem. Kiedy ju� pan j� pochowa... Nie ruszy�em w jego stron�. Jeszcze nie. Jego zostawi�em sobie na p�niej. Ruszy�em w stron� Tony'ego, kt�ry sprawia� wra�enie, �e jest troch� zaskoczony, i o�ywi� si� dopiero wtedy, kiedy Cressner odezwa� si� cicho: - Zastrzel go, prosz�! Cisn��em torb� z pieni�dzmi, kt�ra trafi�a ze straszliw� si�� prosto w rewolwer. Na gzymsie nie u�ywa�em ramion i nadgarstk�w, a ka�dy tenisista te w�a�nie partie cia�a ma rozwini�te najlepiej. Pocisk uderzy� w ciemnowi�niowy dywan i ju� by�em przy facecie. Mia� g�b� bandyty. Wyrwa�em mu z r�ki spluw� i grzmotn��em luf� w �rodek nosa. Osun�� si� na pod�og�; wygl�da� jak Rondo Hatton. Cressner by� ju� prawie przy drzwiach, kiedy wycelowa�em i kula przelecia�a mu tu� nad ramieniem. - St�j albo umrzesz! B�yskawicznie wszystko przekalkulowa� i przystan��. Kiedy odwr�ci� si� w moj� stron�, jego twarz znu�onego �yciem �wia-towca straci�a wiele ze swego fasonu. Straci�a jeszcze wi�cej, kiedy ujrza� le��cego na ziemi Tony'ego, kt�ry d�awi� si� w�asn� krwi�. - Ona �yje! - powiedzia� szybko. - Musia�em przecie� co� uratowa�, prawda? Przes�a� mi znudzony, md�y u�miech. - Jestem mo�e naiwniak, ale nie a� taki - odpar�em g�uchym, martwym g�osem. C�, Marcia by�a wszystkim, co mia�em, a on j� wyko�czy�. Dr��cym lekko palcem Cressner wskaza� le��ce obok st�p Tony'ego pieni�dze. - To s� �mieci - o�wiadczy�.- Dam panu sto tysi�cy. Albo pi��set. A co pan powie o milioniku na koncie w Szwajcarii? Co pan na to? Co pan... - Proponuj� zak�ad - odpar�em leniwie. Cressner popatrzy� na luf� rewolweru i zn�w przeni�s� wzrok na moj� twarz. - Za... -Tak, zak�ad - powt�rzy�em. - Nie �adne wyzwanie, ale stary, dobry zak�ad. Zak�adam si�, �e nie przejdzie pan po gzymsie wok� budynku. W u�amku sekundy sta� si� blady jak �mier� na chor�gwi i przez chwil� my�la�em, �e zemdleje. - Pan... - szepn��. - Pyta pan o stawk�? - G�os ci�gle mia�em martwy. - Je�li pan przejdzie, b�dzie pan wolny. Co pan na to? - Nie - szepn��. Oczy mia� jak spodki. Wytrzeszczone. -W porz�dku. Unios�em bro�. - Nie, nie! - Wyci�gn�� przed siebie r�ce. - Nie, prosz� nie... w porz�dku! Obliza� wargi. Wskaza�em mu kierunek luf� rewolweru, a on ruszy� przede mn� w stron� balkonu. - Pan si� trz�sie - zauwa�y�em. - Nie u�atwi to panu zadania. - Dwa miliony - zaskomla�. - Dwa miliony w banknotach o nie znaczonych numerach serii. - Nie - odpar�em. - Nawet za dziesi�� milion�w. Ale je�li wygra pan zak�ad, odejdzie pan wolny. M�wi� powa�nie. W minut� p�niej sta� ju� na gzymsie. By� ni�szy ode mnie i na wysoko�ci pod�ogi balkonu widzia�em tylko jego oczy - rozwarte, pe�ne niemego b�agania i zaci�ni�te, zbiela�e k�ykcie palc�w zaci�ni�tych kurczowo na pr�tach balustrady; jak d�onie wi�nia na wi�ziennej kracie. - Prosz� - szepn��. - Wszystko... - Traci pan czas - powiedzia�em. - Kostki szybko si� panu zm�cz�. Ale nie rusza� si� z miejsca. Dopiero kiedy przy�o�y�em mu luf� do czo�a, j�kn�� i przesun�� stop� w prawo. Popatrzy�em na bankowy zegar. By�a dwudziesta trzecia dwadzie�cia dziewi��. Nie s�dzi�em, �e dotrze do pierwszego naro�nika. Pocz�tkowo w og�le nie chcia� si� posuwa�, ale kiedy wreszcie ruszy�, robi� to nerwowo, ryzykuj�c utrat� r�wnowagi. Jego wytworny szlafrok wydyma� si� w podmuchach wiatru. Min�� naro�nik dok�adnie minut� po p�nocy - prawie czterdzie�ci minut temu. Nas�uchiwa�em gin�cego w dole wrzasku Cressnera, sygna�u, �e zepchn�� go z gzymsu powietrzny wir. Ale panowa�a cisza. Mo�e wiatr si� uspokoi�? Przypomnia�em sobie, �e b�d�c tam, na gzymsie, wyobra�a�em sobie, �e wichura jest po stronie Cressnera. A mo�e po prostu dopisywa�o mu szcz�cie? Mo�e Cressner le�y na balkonie apartamentu po przeciwnej stronie budynku, dr��c jak kupka nieszcz�cia, niezdolny do kontynuowania drogi? Ale z pewno�ci� zdaje sobie spraw� z tego, �e je�li w�ami� si� do tamtego mieszkania i znajd� go na balkonie, zastrzel� go jak psa. A skoro ju� mowa o tamtej stronie budynku; ciekaw jestem, czy lubi go��bie. Czy to by� krzyk? Nie wiem. R�wnie dobrze m�g� to by� tylko ryk wiatru. Niewa�ne. Bankowy zegar wskazuje czterdzie�ci cztery minuty po p�nocy. Nied�ugo w�ami� si� do tamtego apartamentu i sprawdz� balkon. Na razie siedz� sobie na balkonie Cressnera i bawi� si� "czterdziestk�pi�tk�" Tony'ego. Tak na wszelki wypadek, gdyby Cressner pojawi� si� po tej stronie budynku w wydymanym wiatrem, wytwornym szlafroku Cressner o�wiadczy�, �e gdy si� zak�ada, nigdy nie kantuje. Ale chc� si� o tym przekona� osobi�cie.