2821

Szczegóły
Tytuł 2821
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2821 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2821 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2821 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Sharon Shinn �ONA ZMIENNOKSZTA�TNEGO ZYSK I S-KA WYDAWNICTWO 1 Zanim Aubrey przyby� do wioski, aby uczy� si� u Glyrendena, nie mia� poj�cia, �e wielki czarodziej wzi�� sobie �on�. A kiedy si� dowiedzia�, pij�c piwo w ciep�ej, mrocznej gospodzie stoj�cej na samym skraju miasteczka (i b�d�cej sercem tej male�kiej spo�eczno�ci), nie przypuszcza�, by mia�o to jakiekolwiek znaczenie. Mimo wszystko, by� zdziwiony. S�dz�c po tym, co po wiedzia� mu stary Cyril, Glyrenden nie wygl�da� na cz�owieka zdolnego do �agodniejszych uczu�. Jednak nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e Cyril nie lubi� nadwornego maga, wi�c mo�e te niepochlebne s�owa nale�a�o z�o�y� na karb zawodowej zawi�ci. Pomys� praktykowania u zmiennokszta�tnego nie wyszed� od Aubreya. Ten by� przekonany, �e Cyril mo�e nauczy� go wszystkiego, co chcia� wiedzie�, gdy� w ca�ej krainie - jak r�wnie� w trzech s�siednich krajach na zachodzie-uwa�ano starego za najwi�kszego czarodzieja od siedmiu pokole�. Jednak Cyril, kt�ry ch�tnie, cierpliwie i hojnie dzieli� si� z nim zakl�ciami oraz wiedz�, na zgromadzenie kt�rej po�wi�ci� osiemdziesi�t lat, stanowczo odm�wi� wyjawienia mu tajnik�w transmogryfikacji. - Dlaczego nie? - pyta� go Aubrey tuzin, sto razy. - Przecie� znasz zakl�cia. Rzuca�e� je. - To barbarzy�skie zakl�cia - odpar� Cyril i nie chcia� powiedzie� nic wi�cej. Jednak mia� wyrzuty sumienia. Znajomo�� wszelkich rodzaj�w alchemii jest niezb�dna dobrze wykszta�conemu czarodziejowi, Aubrey za�, mimo m�odego wieku, zapowiada� si� na jednego z najbardziej utalentowanych mag�w owego wieku. Dlatego Cyril napisa� do Glyrendena, proponuj�c, by Aubrey zosta� jego uczniem; a Glyrenden odpisa�, �e przyjmuje propozycj�. Cyril wys�a� Aubreya w drog�, daj�c mu na po�egnanie kr�tk� rad�. - Naucz si� tak dobrze wszystkiego, czego b�dzie ci� uczy�, �eby� m�g� rzuci� na niego jego w�asne zakl�cia - rzek� stary czarodziej. - Glyrenden szanuje tylko pot�niejszych od siebie, s�abszych nienawidzi. Je�li nie zdo�asz go pokona�, zniszczy ci�. Ju� teraz w wielu dziedzinach jeste� lepszym magiem od niego, lecz je�eli stwierdzi, �e w jakiej� ci� przewy�sza, wykorzysta to przeciwko tobie. Tak wi�c musisz uczy� si� wszystkiego, niczego nie zapomina� i przez ca�y czas strzec si� Glyrendena. - Przera�asz mnie - rzek� Aubrey z �agodnym u�miechem. By� jasnow�osym, pogodnym m�odzie�cem o otwartej twarzy, wykazuj�cym ogromny p�d do wiedzy i bezgraniczn� wiar� we w�asne umiej�tno�ci. Jeszcze nigdy nie natkn�� si� na co�, czego nie m�g�by zrobi�; jednak te zdolno�ci nie uczyni�y go aroganckim ani z�o�liwym. Wprost przeciwnie, by� dobroduszny i mi�y, zadowolony z siebie i z �ycia. - Dlaczego posy�asz mnie do niego, je�li jest taki gro�ny? - Dobrze ci to zrobi, je�li w ko�cu staniesz przed powa�niejszym wyzwaniem - mrukn�� Cyril. Aubrey roze�mia� si�. - A dlaczego on zgodzi� si� by� moim mistrzem, skoro jest takim ogrem? Nie wygl�da mi na takiego, kt�ry ch�tnie akceptuje k�opotliwych uczni�w. Cyril obrzuci� go kosym spojrzeniem w�skich niebieskich oczu, przelotnym jak b�ysk s�o�ca na wodzie, spojrzeniem zdradzaj�cym wi�cej ni� s�owna odpowied�, gdyby tylko Aubrey zdo�a� je odczyta�. - Poniewa� nie mo�e znie��, �e oka�esz si� lepszy od niego i chce mie� szans�, �eby dowie�� swej przewagi. Aubrey podda� si�. - Zatem b�dzie lepiej, je�li przebywaj�c w jego domu przez ca�y czas, b�d� mia� si� na baczno�ci - rzek�. - Tak - odpar� Cyril. - My�l�, �e powiniene�. I tak Aubrey spakowa� sw�j skromny dobytek, narzuci� na ramiona zielon�, wytart� opo�cz� i ruszy� w trzy stumilowa podr� do domu czarodzieja, id�c pieszo, je�li nie zdo�a� ub�aga� kupc�w i handlarzy jad�cych P�nocnym Traktem Kr�lewskim, �eby go podrzucili. Po kilku dniach przyby� do celu p�nym wieczorem i postanowi� przenocowa� w jedynej w tym miasteczku gospodzie, zanim stanie w drzwiach domu Glyrendena. Rankiem znalaz� tam wiele ciekawych rzeczy do obejrzenia i dziewcz�t, z kt�rymi m�g� poflirtowa� i kupi� im kwiaty na targu; tak wi�c dopiero po po�udniu by� gotowy pokona� ostatni etap swej podr�y. Doda� sobie animuszu kuflem piwa w tawernie i w�a�nie tam si� dowiedzia�, �e Glyrenden ma �on�. Przy posi�ku z�o�onym z sera i chleba Aubrey zaprzyja�ni� si� z ober�yst�, opowiedzia� mu te� wszystko, co pami�ta� o warunkach na drogach mi�dzy Po�udniowym Portem a miasteczkiem. P�niej zapyta� go, jak doj�� do domu Glyrendena, na co opalona i szczera twarz karczmarza przybra�a dziwny wyraz. - A wi�c tam pod��asz - powiedzia� ober�ysta beznami�tnym i g�uchym g�osem, tonem cz�owieka rozmawiaj�cego z klientem, kt�rego nie lubi, lecz musi grzecznie traktowa�. - No c�, p�jdziesz tym traktem od moich drzwi a� do rozstaj�w. Tam wybierzesz lewe odga��zienie drogi, a p�niej napotkasz trzy skrzy�owania; na ka�dym skr�cisz w lewo. Poznasz jego dom, kiedy go zobaczysz. Aubrey u�miechn�� si� mi�o. - Zawsze w lewo - rzek�. - To niezbyt skomplikowane. Powinienem zapami�ta�. Czarne oczy karczmarza nie rozb�ys�y iskierkami rozbawienia, niczym nie okaza�y, �e us�ysza� ten �arcik. - Wyruszasz niebawem? - zapyta� uprzejmie. - Jak tylko dopij� piwo. Powiedz mi, czy Glyrenden cz�sto przychodzi do miasteczka? Czy te� kr��y tylko mi�dzy swoim domem a kr�lewskim dworem? - Przychodzi - odpar� ch�odno w�a�ciciel tawerny - ale niezbyt cz�sto. A ona jeszcze rzadziej. - Ona? Gospodarz mimowolnie poderwa� r�ce z g�adkiego, drewnianego szynkwasu, a potem powoli opu�ci� je z powrotem. Aubrey zastanawia� si�, jaki zamierza� wykona� gest; dostrzeg� grymas odrazy. - �ona czarodzieja. - On jest �onaty? - Tak. A przynajmniej mieszka z t� kobiet� ju� od trzech lat. - Cyril nic mi o tym nie m�wi�. - Przepraszam? - Nie, nic. Aubrey zn�w si� u�miechn��, po�o�y� na ladzie sztuk� z�ota i w duchu roze�mia� si� jeszcze szerzej, widz�c min�, jak� zrobi� ober�ysta na widok monety. Najwyra�niej Glyrenden nie by� tu zbyt lubiany i ci, kt�rzy zadawali si� z nim, natychmiast stawali si� podejrzani. - Mam nadziej�, �e jeszcze si� zobaczymy - doda� uprzejmie. - Je�li dobrze zrozumia�em, to miasteczko le�y najbli�ej domostwa Glyrendena. - Tak - odpar� sucho karczmarz. - Zgadza si�. - Zatem na pewno wpadn� tu od czasu do czasu na kufelek, kiedy b�d� spragniony. - Oczywi�cie. Ch�tnie zobaczymy pana znowu, sir - powiedzia� w�a�ciciel. Aubrey u�miechn�� si� szeroko. - To dobrze. Na razie, dobry cz�owieku. Spacer przez wiosk� i poro�ni�te lasami wzg�rza by� przyjemny, gdy� popo�udnie by�o ch�odne jak na t� por� roku, a zachodz�ce s�o�ce oblewa�o zielone drzewa �agodn� po�wiat�. Aubrey nuci� sobie pod nosem, raz po raz pod�piewuj�c jak�� piosenk�, maszeruj�c ra�nym, �wawym krokiem i �miej�c si� ze swojej m�odo�ci i niecierpliwo�ci. Ani ponure ostrze�enia Cyrila, ani wrogo�� karczmarza nie psu�y mu humoru. Dzie� by� pi�kny, a on by� w dobrym nastroju i w drodze do miejsca, kt�rego jeszcze nie odwiedzi�, gdzie mia� zdoby� od dawna upragnion� wiedz�; nie pami�ta�, by kiedykolwiek �wiat wydawa� mu si� lepszy czy bardziej obiecuj�cy. Tak jak powiedzia� ober�ysta, domu Glyrendena nie spos�b by�o nie zauwa�y�. Oddzielony od g��wnego traktu zaro�ni�tym podjazdem, zaledwie dostatecznie szerokim, aby przejecha� po nim w�z, by� ogromny: trzy kondygnacje niedbale spi�trzonych, o�owianoszarych kamieni. Na frontowej �cianie w szerokich, regularnych odst�pach rozmieszczono panele z ciemnego drewna, pe�ni�ce rol� okiennic i drzwi. Po�udniow� wie�yczk� oplata� zeschni�ty bluszcz, a zielony zaborczo owija� si� wok� framug, nadpro�a i ka�dej wystaj�cej ceg�y. Zaniedbany, zdzicza�y ogr�d otacza� ca�e domostwo wysokim na pi�� st�p pier�cieniem - r�e pn�ce si� po murach wraz z bluszczem, ��te s�oneczniki ci�kie od swych dojrza�ych br�zowych serc, malwy rozchylaj�ce swe mi�kkie i jaskrawe p�atki, aby schwyta� ostatnie promyki zachodz�cego s�o�ca. Jedynym d�wi�kiem by� chrz�st but�w Aubreya na �wirze oraz ciche westchnienia nisko zwisaj�cych ga��zi i krzak�w, kt�re odgina�, przeciskaj�c si� �cie�k� w kierunku domu. Kiedy zapuka�, odg�os uderzenia o grube drewniane drzwi by� tak s�aby, �e Aubrey zw�tpi�, czy ktokolwiek w tych wal�cych si� murach zdo�a go us�ysze�. Zastuka� jeszcze trzy razy, zanim zauwa�y� zardzewia�y �a�cuch wisz�cy obok drzwi; przeszed� przez ganek i energicznie poci�gn�� �a�cuch. Us�ysza� brz�k dzwonk�w w g��bi fortecy i nabra� przekonania, �e kto� jednak dowie si� o jego obecno�ci. Na wszelki wypadek ponownie zastuka� w drzwi. Czeka�, lecz nic si� nie dzia�o. Zniecierpliwiony, zszed� z niskiego, pop�kanego, kamiennego ganku, by popatrze� na frontow� �cian� budynku; kilka zamkni�tych okien i wij�cy si� bluszcz. Z miejsca gdzie sta�, nie m�g� dostrzec, czy z komina kuchni lub kt�rego� z pokoj�w unosi si� dym, a przedzieraj�c si� do frontowych drzwi, nie zada� sobie trudu, �eby to sprawdzi�. Mo�e nikogo nie by�o w domu. Ponownie wszed� na ganek i zn�w mocno poci�gn�� za �a�cuch dzwonka. Drzwi natychmiast si� otworzy�y. Aubrey szybko obr�ci� si� ku nim, przywo�uj�c na usta sw�j najmilszy u�miech. W progu sta�a wysoka kobieta, trzymaj�c otwarte drzwi obiema r�kami, jakby by�y bardzo ci�kie. Jej w�osy, zaplecione w warkocz i upi�te w kok, by�y ciemne jak drewno drzwi, suknia szara jak kamie�, a oczy tak jasnozielone, �e zdawa�y si� o�ywia� ponure otoczenie. Twarz wyra�a�a kompletn� oboj�tno��. - Czego chcesz? - zapyta�a. Jej g�os nie by� przyjazny ani wrogi; nie zdradza� nawet zaciekawienia. U�miech Aubreya lekko przygas� i zast�pi� go grymas zdziwienia. - Hej! - powiedzia�, przywo�uj�c na pomoc sw�j wdzi�k. - Jestem Aubrey. Przys�a� mnie tu mag Cyril z Po�udniowego Portu, �ebym uczy� si� u Glyrendena. Przypuszczam, �e oczekuje mojego przybycia. � Tak? - zapyta�a kobieta. - Nie wiedzia�am. Aubrey odczeka� chwil�, lecz najwidoczniej tylko tyle mia�a do powiedzenia. U�miechn�� si� jeszcze milej. - Zapewne zapomnia�-rzek�.-Jest w domu? Mog� wej�� i porozmawia� z nim? Nadal trzyma�a drzwi obiema r�kami, ale nie tak, jakby by�y zbyt ci�kie. Przez chwil� Aubrey my�la�, �e odm�wi; potem wzruszy�a ramionami i szerzej uchyli�a drzwi. Wszed� do �rodka. - Nie ma go tu - powiedzia�a, gdy przekracza� pr�g. - Jednak powinien wr�ci� jutro lub pojutrze. Aubrey z lekkim zdumieniem rozgl�da� si� wok�, wi�c w pierwszej chwili nie poj�� znaczenia jej s��w. Widz�c zaniedbany ogr�d, spodziewa� si� pewnego nieporz�dku tak�e w �rodku, lecz s�dz�c po wygl�dzie przedpokoju i salonu, w domu panowa� niesamowity ba�agan. Wszystko pokrywa�a gruba warstwa kurzu; buty Aubreya g��boko zapad�y si� w py�, a w korytarzu wyra�nie by�o wida� �lady pozostawione przez kobiet� spiesz�c� otworzy� drzwi. Paj�czyny oplata�y kryszta�y pi�knego �yrandola wisz�cego pod sufitem; �elazna zbroja strzeg�ca wn�ki w przedpokoju zacz�a pokrywa� si� rdz�. Wszechobecna wo�, kt�ra zdawa�a si� dobywa� wprost z szarych �cian, sk�ada�a si� w po�owie z wilgoci, a w po�owie z kurzu. Nie potrafi�c ukry� zdziwienia, odwr�ci� si� i spojrza� na kobiet�, kt�ra go tu wpu�ci�a. Powiod�a wzrokiem za jego spojrzeniem, sprawdzaj�c przyczyn� jego zdumienia. - W pomieszczeniach, w kt�rych zazwyczaj przebywamy, nie jest tak �le - napomkn�a, bynajmniej nie zmieszana. - Arachne robi, co mo�e, ale ten dom jest za du�y. A zreszt�, tej cz�ci nikt nigdy nie u�ywa. Dopiero wtedy przypomnia� sobie, co powiedzia�a, kiedy wchodzi� do �rodka. - M�wisz, �e Glyrendena nie ma? - powt�rzy�. - A wi�c sprawi� k�opot, je�li tu zostan�? Popatrzy�a na niego i zauwa�y�a ubrudzone w drodze odzienie oraz podr�ne sakwy, kt�re trzyma� na ramieniu. - Och - powiedzia�a. - Rozumiem, �e zamierza�e� zamieszka� u nas? Nagle poczu� si� nieswojo i g�upio, co rzadko mu si� zdarza�o. - No, jako ucze� Glyrendena... ale w ko�cu wioska le�y niedaleko, wiec r�wnie dobrze mog� przychodzi� codziennie... a skoro go nie ma... Co� jakby u�miech przemkn�o po jej wargach i znikn�o. - Nie przejmuj si� konwenansami - powiedzia�a. - S� tutaj s�udzy. W pewnym sensie. I �aden z wie�niak�w nie oskar�y mnie o to, �e wzi�am sobie kochanka, nawet gdyby rozmawiali z moim m�em, czego nie robi�. Mo�esz spokojnie tu zosta�. Po prostu nie wiedzia�am, �e tak ma by�. Ta przemowa troch� zdziwi�a Aubreya. A wi�c to by�a �ona, o kt�rej wspomnia� karczmarz; nic dziwnego, �e mia� tak� dziwn� min�. By�a bezpo�rednia, pozbawiona wdzi�ku i zdziwacza�a, a Aubrey, kt�ry z ka�dym umia� znale�� wsp�lny j�zyk, nie wiedzia� teraz, co jej powiedzie�. - Mo�e, kiedy wr�ci tw�j m��... - zacz�� ostro�nie. - B�dzie na mnie z�y, je�li stwierdzi, �e by�e� tu i poszed�e� sobie - powiedzia�a, chocia� wcale nie wygl�da�a na przej�t� tak� ewentualno�ci�. - Zosta�, przynajmniej dop�ki nie wr�ci. Potem mo�e zn�w b�dziesz chcia� odej��. I obdarzy�a go promiennym u�miechem, kt�ry - na kr�tk� chwil� - tak rozja�ni� jej twarz, �e ponownie nie od razu poj�� sens jej s��w; dopiero id�c za ni� zakurzonym korytarzem do wielkiej i tylko troch� mniej zapuszczonej kuchni, zrozumia�, co powiedzia�a. W kuchni zobaczy� dwoje pozosta�ych mieszka�c�w domu. Jedn� z nich by�a ma�a, bezbarwna kobieta w �rednim wieku, o chudej, skrzywionej twarzy na p� ukrytej pod grzyw� nastroszonych, bia�ych w�os�w. Krz�ta�a si� po pomieszczeniu energicznie machaj�c r�kami, wycieraj�c brudne blaty i od czasu do czasu �api�c przelatuj�ce owady. Je�li ona sprz�ta w tym domu, pomy�la� Aubrey, to robi niewielkie post�py. Kobieta wygl�da�a na oburzon� czym� i mamrota�a bezg�o�nie pod nosem, jednak nie mia� poj�cia, co j� tak rozz�o�ci�o. Drugi mieszkaniec przykucn�� przy wygas�ym kominku, lecz na widok wchodz�cego go�cia podni�s� si� powolnym, chwiejnym ruchem. Mia� ponad sze�� i p� stopy wzrostu i ka�d� widoczn� cz�� cia�a pokryt� czarnym, szorstkim futrem, opr�cz okolic oczu i nosa. Jego oczy by�y wielkie, ciemnobr�zowe, w tej chwili zw�one i czujne. Zacisn�� ogromne d�onie w pi�ci i powoli otworzy� je, palec po palcu. Usta, rozchylone w ha�a�liwym oddechu, ukazywa�y nadmiar z�b�w. - Och, siadaj, Orionie. On jest zupe�nie nieszkodliwy - powiedzia�a pani domu. Jej g�os nie by� tak ostry jak s�owa. - Przyby� uczy� si� u Glyrendena. Musisz by� dla niego mi�y. Wielkolud nie odrywa� oczu od twarzy Aubreya, lecz s�ysz�c to, wyra�nie z�agodnia�. - Mi�y - powt�rzy�, z trudem wymawiaj�c to s�owo. - Musie� by� mi�y. �ona Glyrendena wskaza�a na drobn� kobiet� nadal biegaj�c� po kuchni z pochylon� g�ow� i gniewnie zaci�ni�tymi ustami. - To jest Arachne. Gotuje dla nas i sprz�ta. Toczy przegran� bitw� z kurzem i brudem, przez co -jak widzisz -jest bardzo nieszcz�liwa. W�tpi�, czy kiedykolwiek odezwie si� do ciebie. Rzadko z kim� rozmawia. Aubrey zaczyna� przypuszcza�, �e przez pomy�k� trafi� do domu wariat�w, lecz z jego ust nie schodzi� uprzejmy u�miech. � A ty jeste�... ? Jeszcze nie zapyta�em, jak ci na imi�. I zn�w ten dziwny, przelotny u�mieszek wykrzywi� jej wargi i znikn��. - Nazywaj� mnie Lilith - odpar�a. - A jak mamy nazywa� ciebie? - Aubrey, oczywi�cie. � Bardzo dobrze, Aubreyu oczywi�cie, poprosz� Arachne, �eby przygotowa�a dla ciebie pok�j. Jednak ostrzegam ci�, �e nie b�dzie wiele lepszy ni� reszta domu. Chyba ci to nie przeszkadza, wszak przyby�e� tu studiowa�. Nie by� pewien, czy s�yszy kpin� w jej g�osie, a je�li tak, to dlaczego mia�aby z niego kpi�. ale odpowiedzia� natychmiast: - Tak, to prawda. Dach nad g�ow� i ��ko, to wszystko, o co prosz�. - Ca�e szcz�cie. Arachne rzeczywi�cie zaprowadzi�a go do pokoju, truchtaj�c przed nim ciemnym i zakurzonym korytarzem, z pochylon� g�ow� t�umi�c� jej nieustanne mamrotanie. Komnata, w kt�rej go zostawi�a, wygl�da�a na nie sprz�tan�, od czasu gdy zbudowano ten kamienny dom. Id�c po pod�odze w kierunku ��ka, Aubrey czu� grudy b�ota pod podeszwami but�w. �o�e by�o ogromnym, steranym meblem z po�atan� i wilgotn� pierzyn�; kawa�ki postrz�pionego jedwabiu zwisa�y z czterech grubych s�upk�w, kt�re niegdy� podtrzymywa�y baldachim. Wok� jednej solidnej, drewnianej okiennicy Aubrey dostrzeg� delikatny obrys �wiat�a, lecz mimo jego energicznych wysi�k�w zamek nie ust�pi� i okno nie da�o si� otworzy�. Je�eli pok�j oferowa� jeszcze jakie� atrakcje, to by�o dostatecznie widno, �eby je odkry�. - Co za niezwyk�e i wspania�e miejsce! - mrukn�� do siebie Aubrey, stoj�c na �rodku ciemnego pokoju. Nie wiedzia�, czy potraktowa� to z humorem i zosta�, czy podda� si� rozpaczy i uciec. - Ciekawe, czy Cyril wiedzia� o tym wszystkim? C� za cudaczna zbieranina przedziwnych postaci zgromadzi�a si� pod dziurawym dachem tego domu! Czy b�dzie lepiej, kiedy wr�ci Glyrenden? Czy zostan� tu dostatecznie d�ugo, �eby to sprawdzi�? Przebudziwszy si� nazajutrz, Aubrey stwierdzi�, �e nie zdo�a�by st�d odej��, nawet gdyby chcia�. Kolacja poprzedniego wieczoru min�a w tak dziwnej i niesamowitej atmosferze, �e omal nie odstr�czy�a go od sp�dzenia cho�by jednej nocy w tym domu. Jedzenie nie by�o z�e, tyle �e nie przypomina�o niczego, co dotychczas jad�. Arachne nieomal biegiem okr��a�a st�, usi�uj�c w po�piechu obs�u�y� wszystkich jednocze�nie, ale sama nie usiad�a i nie przy��czy�a si� do nich. Orion natychmiast opu�ci� g�ow� i bez s�owa zacz�� sobie �adowa� kopiaste �y�ki do ust, zjadaj�c do ko�ca kolacji wi�ksz� cz�� dziwnego gulaszu. Lilith jad�a ma�o i bardzo schludnie, g��wnie kawa�ki jab�ka i chleba, popijaj�c je wod� z du�ego pucharu. Aubrey jad�, nie przygl�daj�c si� zbytnio zawarto�ci talerza. Podj�� kilka dorywczych pr�b nawi�zania rozmowy, zanim podda� si� ciszy, zbyt g��bokiej nawet dla jego zdolno�ci towarzyskich. Dziwne, ale spa� dobrze w tym starym, sple�nia�ym �o�u i zbudzi� si� z przekonaniem, �e wszystko mu si� �ni�o. Le�a� w po�cieli, ospale usi�uj�c przypomnie� sobie wydarzenia minionej nocy, gdy �oskot gromu u�wiadomi� mu, �e na zewn�trz szaleje burza. S�abe �wiat�o s�cz�ce si� przez okiennic� by�o szare i ponure; a teraz, kiedy ws�ucha� si� lepiej, us�ysza� �wist i skowyt wichr�w wyj�cych wok� fortecy. Jestem w pu�apce, pomy�la� i wsta� z ��ka. Lilith potwierdzi�a te podejrzenia, gdy do��czy� do niej w kuchni przy lekkim �niadaniu. - Bardzo cz�sto mamy tu takie burze - oznajmi�a, zadowalaj�c si� odrobin� miodu, kt�ry rozpu�ci�a w kubku mleka. - Wiatr wieje tak silnie, �e niemal nie mo�na otworzy� drzwi i r�wnie trudno usta� na nogach, kiedy ju� uda si� wyj�� na zewn�trz. Nie m�wi�c o tym, �e w nieca�� minut� jeste� ca�kiem przemoczony. - A wi�c lepiej zostan� pod dachem, prawda? - powiedzia� uprzejmie Aubrey. Spojrza�a na niego tymi swoimi niewiarygodnie szmaragdowymi oczami. - Czy�by� zamy�la� st�d odej��? - zapyta�a. Pytanie brzmia�o niewinnie, lecz jej oczy spogl�da�y tak bystro, jakby zna�a ka�d� my�l, jaka przysz�a mu do g�owy, od kiedy przyby� do domu jej m�a. - Nie na serio - odpar�, obdarzaj�c j� czaruj�cym u�miechem. Mia�a na sobie szar� sukni�, identyczn� jak ta, kt�r� nosi�a poprzedniego wieczoru. G�ste, ciemnobr�zowe w�osy upi�a w taki sam kok, a jej twarz nadal mia�a ten spokojny, oboj�tny wyraz, jaki malowa� si� na niej, kiedy otworzy�a mu drzwi. A jednak stwierdzi�, �e przygl�da si� jej tak, jakby nie widzia� jej wcze�niej. W pozornie pospolitej twarzy i uderzaj�co pi�knych oczach by�o co� hipnotyzuj�cego, niemal nieodpartego. - Powiedz - odwa�y� si� - co tu robicie, �eby si� rozerwa�, kiedy Glyrendena nie ma, a pogoda zmusza was do pozostania w domu? � Mam tu bardzo niewiele rozrywek nawet wtedy, gdy Glyrenden nie przebywa poza domem - powiedzia�a. Uni�s� brwi. - Chyba nie siedzisz przez ca�y dzie�, patrz�c na bezustann� krz�tanin� Arachne? Przelotny, najkr�tszy z u�miech�w przemkn�� po jej pe�nych wargach. - Nawet to po pewnym czasie przestaje bawi� - przyzna�a. - A wi�c, co robisz podczas takich burz jak ta? - naciska�. - Przewa�nie patrz� przez okno na niedost�pny dla mnie �wiat. - Grasz w karty? Szyjesz? Piszesz listy? Przecie� musisz co� robi�. Lekko przechyli�a g�ow� na bok, jakby w ko�cu zaintrygowana. - Nic z tych rzeczy - powiedzia�a. - Dlaczego? - Nie mam do kogo pisa�, nigdy nie szy�am i nie umiem gra� w karty. Jego u�miech jeszcze si� poszerzy�. - A s� tu jakie� karty? - Pewnie tak. - A wiec naucz� ci� gra�. Mamy na to ca�y dzie�. Wys�ali w�ciek�� Arachne na poszukiwanie talii kart oraz innych gier, jakie zdo�a znale��. Wr�ci�a z trzema taliami zwyk�ych kart i jedn� do tarota, kt�r� Aubrey niecierpliwie odrzuci� na bok. Ponadto znalaz�a trzy pary ko�ci: dwie z ko�ci s�oniowej i jedn� z onyksu nabijanego ma�ymi rubinami - t� Aubrey zatrzyma�. Gospodyni odkry�a te� drewnian� plansz� do gry, ale bez figur. Tablica sk�ada�a si� z wypalonych w drewnie tr�jk�t�w i k� tworz�cych skomplikowany wz�r, lecz Aubrey nie mia� poj�cia, do jakiej s�u�y�a gry. J� r�wnie� od�o�y� na bok. - No dobrze - powiedzia�, tasuj�c jedn� tali� i uk�adaj�c karty w r�wnych rz�dach. -Zaczynamy, maj�c pi��dziesi�t dwie r�ne karty... Odkry�, �e Lilith jest poj�tn� uczennic� i do ko�ca dnia nauczy� j� kilku prostych gier w rodzaju "osuszania studni" i bardziej skomplikowanych, takich jak wist czy pikieta. Skupia�a ca�� uwag� na zawi�o�ciach gry, obracaj�c ka�d� kart� w palcach przed jej po�o�eniem lub poci�gni�ciem, jakby te ma�e kolorowe prostok�ciki szepta�y rady lub s�owa zach�ty. Nie przegrywa�a wiele, a nawet raz czy dwa wygra�a z nim, zanim dzie� dobieg� ko�ca. Arachne ignorowa�a ich ca�kowicie, kr�c�c si� wok� tak, jakby ich tam nie by�o, a raz czy dwa Aubrey mia� wra�enie, i� przesun�a �cierk� do kurzu po jego ramionach i plecach. Jednak oko�o po�udnia Orion przyszed� obserwowa� ich w ponurym milczeniu i z tak wyczuwaln� t�sknot� spogl�da� na piki i trefle, kara i kiery, �e Aubrey zacz�� traci� ochot� do gry. - Musimy da� mu zagra� - powiedzia� do Lilith, kiedy Orion ju� od dw�ch godzin patrzy� na nich w milczeniu. - On nie jest zbyt bystry - stwierdzi�a, co Aubrey uzna� za nieuprzejme wobec siedz�cego tak blisko olbrzyma.-Nie wiem, czy zdo�a si� nauczy�. - A wiec spr�bujmy jedn� z prostszych gier. Mo�e "osuszanie studni"? - Mo�e by�. Nauczyli go trzyma� przed sob� karty i rzuca� jedn� po drugiej, m�wi�c mu, kiedy jego kr�lowa pobi�a ich figury (co wprawi�o go w dzikie podniecenie) i gdy jego dw�jk� pokona�a czw�rka (na co niepocieszony osun�� si� na krze�le). Aubrey, b�d�cy mistrzem takich sztuczek, niepostrze�enie rozda� karty tak, �e wszystkie kr�le i asy w magiczny spos�b dosta�y si� Orionowi, kt�ry w ko�cu wygra� gr�. Z pocz�tku nie m�g� tego poj��; potem nie posiada� si� z rado�ci i nie chcia� odda� Lilith kart, chocia� usi�owa�a wyja�ni� mu, �e wygra� gr�, nie tali�. - M�wi�am ci, �e nie zrozumie - zauwa�y�a. � Niewa�ne - odpar� Aubrey. - I tak mam ju� do�� kart. Najwyra�niej nikt nie zamierza� zaproponowa� innej rozrywki, wi�c Aubrey zacz�� zabawia� ich, pokazuj�c kilka prostych, lecz efektownych sztuczek. Wyj�� monety z ucha Oriona (i pozwoli� biedakowi zatrzyma� je); sprawi�, �e fartuch Arachne na chwil� nakry� jej g�ow�; wzi�� n� kuchenny i uda�, �e odcina sobie r�k�, aby przytwierdzi� j� do kolana. Nawet Arachne przystan�a na chwil�, �eby popatrze� na jego zabawne wyst�py i Aubrey mia� wra�enie, �e na twarzy Lilith pojawi� si� prawdziwy, szeroki u�miech. Jednak nie lubili ognia. Arachne odwr�ci�a si� i wr�ci�a do sprz�tania, gdy wykrzesa� niebieski p�omyk z czubk�w swych palc�w. Orion j�kn��, chowaj�c si� pod st� i nawet Lilith cofn�a si� z przera�eniem, kryj�c twarz w d�oniach. Aubrey natychmiast zgasi� p�omie�. - Przepraszam - rzek� do niej, lekko zbity z tropu. - Nie chcia�em was przestraszy�. Ods�oni�a twarz, lecz jej policzki nadal by�y popielatoszare. - Zawsze obawia�am si� ognia - powiedzia�a. - A wiec jak si� ogrzewasz? Zn�w ten nik�y u�miech, jakby widmowy. - Ja nigdy nie marzn�, nawet w zimie. Nie potrzebuj� ognia, �eby si� rozgrza�. - To masz wi�cej szcz�cia ode mnie. Ja zawsze wtedy marzn�. - Zatem lepiej nie zostawaj tu na zim� - powiedzia�a. - Poniewa� to zimny dom. To wszystko zdarzy�o si� podczas pierwszego dnia pobytu Aubreya w domu zmiennokszta�tnego. 2 Przebudziwszy si� nast�pnego dnia, Aubrey stwierdzi�, �e jasne s�o�ce usi�uje wedrze� si� przez okiennic� do pokoju; w powietrzu wisia� g�sty, gor�cy zapach pi�knego dnia. Zszed�szy na d� dowiedzia� si�, �e Orion ju� ruszy� na ca�odzienne �owy i zapewne nie wr�ci do zmroku. - Jest dobrym my�liwym? - spyta� Aubrey. Lilith popija�a swoje mleko z miodem i patrzy�a, jak Aubrey ko�czy �niadanie. - Bardzo dobrym. Nawet w czasie ci�kich zim, gdy nie ma zwierzyny, Orion j� znajduje. Podczas szczeg�lnie srogich zim wie�niacy czasem przychodz� do nas, �eby kupi� od niego jelenia czy kr�lika. Jednak robi� to tylko wtedy, je�li s� bardzo g�odni. Ju� po raz drugi powiedzia�a co� takiego i tym razem Aubrey podj�� temat. - Nie lubi� Glyrendena? -Nie lubi� nas wszystkich. - Trzymacie si� z dala od wioski? Wzruszy�a ramionami. - Nie mamy tam po co i��. Orion chodzi do wsi mniej wi�cej raz na tydzie� kupi� mleko, owoce i inne rzeczy, kt�rych potrzebujemy. Orion nie wygl�da� na dostatecznie sprytnego, by przeprowadzi� cho�by najprostsz� transakcj� i Aubrey da� wyraz swoim w�tpliwo�ciom. � I nie oszukuj� go? Lilith u�miechn�a si�. - Oszukiwa� jednego ze s�ug Glyrendena? Nie byliby tak g�upi. Je�eli ju�, to s� wobec niego wi�cej ni� uczciwi. Jednak on nie lubi chodzi� do wioski, wi�c stara si� znale�� w lesie wszystko, czego potrzebujemy. - Je�li nie lubi chodzi� do wioski, to dlaczego... - Glyrenden mu ka�e. Powiedzia�a to zwyczajnie, z prostot�, lecz jej s�owa zmrozi�y Aubreya. Lilith najwyra�niej nie t�skni�a za nieobecnym m�em. - Masz jakie� plany na dzisiaj? - zapyta� j�. Potrz�sn�a g�ow�. - To chod� ze mn� na spacer. Jestem sztywny i obola�y przez wczorajszy brak ruchu. - Raczej od spania w niewygodnym ��ku - powiedzia�a, wstaj�c. - Zaczekaj, zmieni� buty. Pi�� minut p�niej maszerowali jednym z le�nych trakt�w, ledwie widocznym w g�stym poszyciu. Aubrey prowadzi�, odginaj�c ga��zie i krzaki, id�c �wawo, by otrz�sn�� si� z dziwnego, trapi�cego go niepokoju; Lilith bez s�owa skargi dotrzymywa�a mu kroku. Przez pierwsz� godzin� nie rozmawiali wiele, a� Aubrey zwolni�, by podziwia� rozpo�cieraj�cy si� przed nimi pi�kny widok. - Bardzo �adny - przytakn�a Lilith. Opar�a d�o� o jeden z wielkich d�b�w otaczaj�cych polan�; szybki marsz sprawi�, �e jej twarz nabra�a kolor�w. Po raz pierwszy w ci�gu tych dw�ch dni ich znajomo�ci wygl�da�a na o�ywion� i promienn�. - Spacerujesz czasami po lesie? - spyta� Aubrey. - Te �cie�ki nie wygl�daj� na cz�sto u�ywane. � Wol� szlak wiod�cy do kr�lewskiego pa�acu - odpar�a- ale nie bywam tam cz�sto. T� drog� zazwyczaj chodzi Glyrenden. Kolejne dziwne stwierdzenie. - A co ciekawego mo�na zobaczy� przy drodze do pa�acu kr�la? - zapyta�. - Niewiele; tyle, �e -je�li i�� d�ugo i daleko - dojdzie si� do Kr�lewskiego Gaju, a to moje ulubione miejsce w ca�ym kr�lestwie. Odwr�ci� si� i spojrza� na ni�. Nie by�a pi�kna, lecz regularne, czyste rysy jej twarzy nieustannie przyci�ga�y jego uwag�; g��bia zielonych oczu niepokoi�a go. - A czym jest ten Kr�lewski Gaj? Zmieni�a pozycj�, opieraj�c si� plecami o szeroki pie�, przyciskaj�c ramiona do drzewa tak, �e wydawa�a si� do� tuli�. Przymkn�a oczy i m�wi�c, nie patrzy�a na Aubreya. - Kr�lewski Gaj to zbiorowisko drzew z ca�ego �wiata, obejmuj�ce wszystko, co ro�nie w tym kr�lestwie oraz w ka�dym z trzech kr�lestw na zachodzie. Nikomu nie wolno �cina� drzew w tym gaju, nikt nie mo�e wycina� swego imienia na ich pniach ani nawet zbiera� uschni�tych ga��zi na ognisko, poniewa� ten gaj jest �wi�ty i nale�y do kr�la, tak wi�c pozostanie nietkni�ty a� po kres czasu. To pi�kne miejsce. - Musimy tam kiedy� p�j�� - rzek� Aubrey, nie wiedz�c dobrze, co m�wi. - Czy to daleko st�d? - Niezbyt daleko, je�li zechcesz sp�dzi� dzie� czy dwa w podr�y. � A wiec pojedziemy tam kiedy�. S�ysz�c to, otworzy�a oczy i spojrza�a na niego, a on poczu�, �e nagle opuszcza go nonszalancja i beztroska. - Mo�e - powiedzia�a i zn�w zamkn�a oczy. Aubrey cofn�� si� o krok, a potem zrobi� krok naprz�d, czuj�c dziwne zmieszanie. Skierowa� niewidz�ce spojrzenie na rozpo�cieraj�cy si� przed nim krajobraz: kilka malowniczych drzew wok� szarego jak dym jeziora po�rodku polany poro�ni�tej bujn�, letni� traw�. Gdy tak patrzy�, dwie wiewi�rki zbieg�y z jednego drzewa, przemkn�y przez polank� i wbieg�y na inny d�b; wilgi wirowa�y czarno-czerwonym korowodem na niebie. Kr�gi na stawie obiecywa�y obfito�� ryb, a bzykanie i buczenie owad�w tworzy�o mi�y akompaniament rozmowy. - Nic dziwnego, �e Orion ma sukcesy w �owach - rzek� Aubrey tylko po to, �eby co� powiedzie�. - W lesie roi si� od zwierzyny. Lilith otworzy�a oczy i tym razem nie dostrzeg� w nich nic szczeg�lnego pr�cz ich niezwyk�ego koloru. - Tutaj, tak - powiedzia�a. - Trzeba odej�� kawa�ek od naszego domu, �eby co� upolowa�. Aubrey zastanowi� si� nad jej s�owami; nie pami�ta�, aby bawi�c u Glyrendena widzia� w pobli�u domu cho� jednego ptaka czy wiewi�rk�. � No tak, to prawda - rzek� powoli. - To dziwne. Wzruszy�a ramionami. - Zwierz�ta boj� si� Glyrendena. Nie zbli�aj� si� do domu ani do niego. Nie mo�e do nich podej�� dostatecznie blisko, �eby zapolowa�. To dlatego Orion dostarcza nam mi�so. Aubrey zmarszczy� brwi. - S�ysza�em o psach i koniach stroni�cych od niekt�rych ludzi, ale... to �mieszne. Przecie� wszystkie zwierz�ta w lesie nie mog� unika� jednego cz�owieka. To nie ma sensu. - Naprawd�? - spyta�a Lilith z lekkim rozbawieniem. - A wi�c mo�e istnieje inne wyt�umaczenie. On jest czarodziejem. Mo�e rzuci� zakl�cia odstraszaj�ce je od domu. - Tak, to bardziej prawdopodobne - rzek� Aubrey, nie dodaj�c "o ile to prawda". Wyda�o mu si�, �e zamierza�a jeszcze co� powiedzie�, lecz wtem wydarzy�o si� co� dziwnego. Powietrze, przez ca�y ranek nieruchome i rozgrzane s�o�cem, gwa�townie o�ywi�o si�; wiatr tak ch�odny, �e zdawa� si� gasi� barwy, przelecia� w�r�d drzew i przemkn�� po powierzchni jeziora. G�ste, letnie listowie nad ich g�owami szepta�o o sprawach poznanych w ci�gu dw�ch kr�tkich p�r roku. Wiewi�rki, wilgi i srebrnogrzbiete ryby znikn�y nagle. Lilith oderwa�a si� od d�bu, cho� wci�� opiera�a jedn� d�o� o jego gruby pie�. Obr�ci�a g�ow� w kierunku �cie�ki, kt�r� przyszli i przez rami� powiedzia�a do Aubreya: - Glyrenden wr�ci�. I lekki niepok�j, kt�ry znikn�� w trakcie tego spaceru, zn�w powr�ci�, je��c jasne w�osy na karku Aubreya. - Sk�d wiesz? - Wiem - odpar�a. - Chod�. Musimy wraca� do domu. Nie zamienili ani s�owa przez ca�� drog� powrotn� - kt�ra zaj�a im wi�cej czasu, gdy� Lilith bynajmniej nie spieszy�a si�, a tym razem to ona sz�a przodem. Najwyra�niej nie przejmowa�a si� tym, co powie jej m�� stwierdziwszy, �e zwiedza�a okolic� z przyjezdnym uczniem czarodzieja. Aubrey te� zwolni� kroku; nagle zacz�� mniej ch�tnie my�le� o spotkaniu z najwi�kszym z �yj�cych mag�w. Kiedy jednak godzin� p�niej wr�cili do domu, Glyrenden czule powita� ma��onk�, a na widok Aubreya wyda� okrzyk rado�ci. By� wysokim, chudym i ruchliwym m�czyzn�, na kt�rym wszystkie barwy zdawa�y si� intensywniejsze. Nosi� jaskrawo-czerwon� tunik� oraz jasnoniebieskie spodnie. Jego g�ste w�osy by�y tak smoli�cie czarne, �e Aubrey mia� wra�enie, i� mog� zostawia� czarne smugi na czole i policzkach, lecz twarz czarodzieja by�a bia�a jak marmur. Mia� tak czarne oczy, �e odbija�y si� w nich b�yski �wiat�a z okien i drzwi pokoju, a jego szerokie i pe�ne usta by�y czerwone jak u dziewczyny. Zobaczy�, jak wchodz� do pokoju i podszed�szy do Lilith, wzi�� j� w ramiona. - Moja droga - powiedzia�, ca�uj�c j� mocno i czule. Sta�a nieruchomo w jego obj�ciach, nie oddaj�c ani nie zrywaj�c u�cisku, akceptuj�c trzy poca�unki, jakie z�o�y� na jej wargach. Aubrey, kt�ry zwykle odwr�ci�by oczy od takiej sceny, teraz nie m�g� ich oderwa�; jednak widok nie odwzajemnionych poca�unk�w zaniepokoi� go. Glyrenden podni�s� g�ow�, spojrza� na Aubreya, roze�mia� si� i dopiero wtedy pu�ci� Lilith. - Wybacz mi - rzek� i z wyci�gni�t� r�k� podbieg� do go�cia. - S�udzy powiedzieli mi, �e przyby�e� dwa dni temu. Przykro mi, �e by�em nieobecny, ale wierz�, i� zadbali, aby by�o ci wygodnie? Tak wygodnie, jak to tutaj mo�liwe, pomy�la� Aubrey i u�cisn�� d�o� Glyrendena. By�a niespodziewanie zimna, jakby czarodziej w�a�nie wr�ci� z d�ugiej zimowej przeja�d�ki; a przecie� nikt nie powinien tak zmarzn�� w taki pi�kny, letni dzie�. - Bardzo wygodnie, panie - odrzek�.-Jednak przykro mi, je�li narzucam si� niespodziewanie... Glyrenden pu�ci� r�k� Aubreya i niedbale machn�� swoj� w powietrzu. - Nonsens. Oczekiwa�em ci� w ka�dej chwili. Jednak cz�sto jestem nieobecny, wiesz. Nie b�d� m�g� udziela� ci zwyczajnych, codziennych lekcji, poniewa� m�j rozk�ad zaj�� zmienia si� co tydzie�. - Z ch�ci� si� dostosuj�-powiedzia� z u�miechem Aubrey. - Bardzo chc� pozna� wszystko, czego mo�esz mnie nauczy�. Przez chwil� czarodziej mia� sceptyczn� min�, jakby w�tpi�, czy Aubrey zdo�a si� wiele nauczy�, lecz zaraz u�miech powr�ci� na jego wargi. Aubrey odpowiedzia� u�miechem. Zauwa�y� sceptycyzm tamtego, lecz nawet Cyril zrobi� tak� min�, kiedy po raz pierwszy zobaczy� go w progu swego domu. Aubrey wiedzia�, �e jego mi�a aparycja i otwarta twarz zwodz� ludzi, kt�rzy nie oczekuj� po nim rozs�dku ani silnej woli. Glyrenden musia� jeszcze wiele dowiedzie� si� o Aubreyu, tak samo jak on o czarodzieju. Z pocz�tku wcale nie wygl�da�o to na nauk� magii. Glyrenden przyni�s� stos ksi��ek jako obowi�zkow� lektur�, potem wyjawi� m�odemu magowi kilka pomniejszych zakl�� i kaza� je �wiczy�. Aubrey by� serdecznie znudzony. Ksi��ki by�y suchymi podr�cznikami z r�nych dziedzin: geografii, mineralogii, ornitologii, anatomii cz�owieka, meteorologii i chemii. �wiczenia by�y proste, polega�y g��wnie na koncentracji i iluzji, cho� wymaga�y wi�cej ni� jednego talentu. Niekt�re z nich Aubrey ju� zna�, innych nie, lecz �adne nie przekracza�o jego niepospolitych zdolno�ci, wi�c zaczyna� denerwowa� si� tak powolnym cyklem szkolenia. Jednak Glyrenden, cho� wyczuwa� niecierpliwo�� ucznia, nie dawa� si� pop�dza�. Przez nast�pne trzy tygodnie przepytywa� go z materia�u zawartego w podr�cznikach, a kiedy Aubrey nie zna� kt�rego� na wyrywki, musia� czyta� jeszcze raz. Mistrz kaza� mu rzuca� zakl�cia, a sam pr�bowa� odwr�ci� jego uwag� swoimi dziwactwami i czarami. Je�li wytworzone przez ucznia z�udzenia rozwiewa�y si� pod naporem Glyrendena, ten nie chcia� uczy� go nowych. Tak wi�c Aubrey zacisn�� z�by i wzi�� si� do nauki, poprzysi�gaj�c w duchu, �e wykuje materia� na blach� i stworzy tak doskona�e z�udzenia, �e nawet Glyrenden nie zdo�a ich przejrze�. - Aby dokona� skutecznego przekszta�cenia - powiedzia� mu pewnej nocy czarodziej, kiedy stworzona przez Aubreya iluzja opar�a si� wszelkim jego wysi�kom - musisz posi��� pe�n� wiedz� o tym, czym zamierzasz si� sta�. Wymaga to r�wnie� umiej�tno�ci pozostania t� rzecz�, mimo wszelkich wyobra�alnych przeciwie�stw. Powiedzmy, �e zmieni�e� si� w zaj�ca i zaatakuje ci� wilk. Je�eli zapomnisz, �e jeste� zaj�cem i mo�esz szybko wskoczy� do nory zbyt ma�ej dla wilka - i dla cz�owieka, kt�rym naprawd� jeste� - je�li, jak powiadam, zapomnisz, �e jeste� zaj�cem, staniesz jak wryty. Nie b�dziesz m�g� si� ruszy�. A je�li nawet, to nie jak zaj�c, lecz jak stworzenie b�d�ce w po�owie czym� innym. Wilk dopadnie ci� i po�re z takim samym apetytem, z jakim zjad�by zaj�ca nie b�d�cego w rzeczywisto�ci cz�owiekiem. - Je�li zaatakuje mnie wilk, dlaczego nie mia�bym z powrotem zmieni� si� w cz�owieka? - zapyta� rozs�dnie Aubrey. - Albo -jeszcze lepiej - w or�a i odlecie� sobie? - Oczywi�cie, �e m�g�by� i powiniene� tak zrobi�, je�li uznasz, �e zaj�c nie zdo�a uciec przed wilkiem. Jednak je�eli nie przestudiujesz ksi��ek, kt�re ci da�em, nie b�dziesz wiedzia�, czym jest cz�owiek, z jakich sk�ada si� mi�ni, ko�ci i kom�rek. Tak samo z or�em; a je�li nie nauczysz si� koncentrowa�, nie b�dziesz m�g� rzuca� zakl��. Zdolno�� transformacji musi by� natychmiastowa, niemal odruchowa; a znajomo�� tego, czym si� masz sta�, musi by� cz�ci� twej pod�wiadomo�ci, inaczej nigdy nie b�dziesz wielkim zmiennokszta�tnym. Mo�e nauczysz si� zmienia� posta� powoli i w idealnych warunkach, lecz nie wtedy kiedy od tego zale�y twoje �ycie - a to jedyny pow�d, by zmienia� sw� posta�. Moim zdaniem. Tak wi�c Aubrey ponownie przeczyta� ksi��ki i poprosi� o kilka nast�pnych; uczy� si� o ska�ach, drzewach i g�rach, jak r�wnie� o kr�likach, jeleniach oraz wilkach. Mia� nadziej�, �e w ko�cu nie b�dzie �adnej rzeczy, �ywej czy nieo�ywionej, w jak� nie potrafi�by si� zmieni� w razie potrzeby. Je�li kiedykolwiek nauczy si� zakl��, kt�re umo�liwi� mu takie zmiany. Glyrenden zna� te zakl�cia. Aubrey nie mia� co do tego w�tpliwo�ci. Te czarne oczy kryty wiedz� rozleglejsz� ni� znajduj�ca si� gdziekolwiek poza bezpretensjonalnym domostwem Cyrila. Za� Aubrey, kt�rego g��d wiedzy wi�d� �cie�kami, na jakie mniej zdolni adepci wahaliby si� wkroczy�, zabobonnie od�egnuj�c si� od z�a, gor�co pragn�� informacji posiadanych przez Glyrendena. Dlatego czu� dla niego podziw granicz�cy z fanatyczn� ekstaz�. Obserwowa� czarodzieja z nies�abn�c�, obsesyjn� uwag�; usi�owa� wyczyta� co� z twarzy stworzonej do skrywania tajemnic; dr�a� z zadowolenia, kiedy Glyrenden chwali� go i pogr��a� si� w gniewnej rozpaczy, kiedy mag by� niezadowolony. A Glyrenden nie robi� nic, �eby temu zapobiec. Je�eli ju�, to podsyca� oddanie m�odzie�ca. P�ynnymi gestami swych d�ugich, szczup�ych palc�w hipnotyzowa� go; pochyla� si� m�wi�c do�, tak �e jego czarne oczy zmienia�y si� w b�yszcz�c� kurtyn� oddzielaj�c� Aubreya od reszty �wiata; kusi� wzmiankami o wiedzy, kt�r� wkr�tce, ale nie za szybko, mu wyjawi. Kry� w sobie prawdziw� uczt�, lecz nie zaspokaja� g�odu Aubreya, kt�ry obserwowa� go nieustannie, codziennie i niestrudzenie. Kilkakrotnie wieczorami Glyrenden zabiera� Aubreya do miasteczka. Przy kuflach piwa i rozmowie sp�dzali d�ugie godziny w tawernie, w kt�rej pierwszego dnia Aubrey pyta� o drog�. W�a�ciciel lub jego c�rka obs�ugiwali ich uprzejmie, ale �aden z innych bywalc�w gospody nie przy��cza� si� do nich ani nie zaprasza� do sto�u. Glyrenden zdawa� si� tego nie zauwa�a�; Aubrey zauwa�y�, ale nie by� zdziwiony. Wie�niacy cz�sto obawiaj� si� mag�w, a Glyrenden nale�a� do tego typu czarodziej�w, kt�rzy budz� l�k i niech�� prostych ludzi. W innych okoliczno�ciach Aubrey pr�bowa�by oczarowa� niech�tnie nastawionych mieszka�c�w, gdy� zawsze potrafi� zdoby� sympati� ka�dego, kogo chcia�, lecz towarzystwo Glyrendena wystarcza�o mu. By� nawet rad, �e nikt im nie przerywa. Siedzia� naprzeciw zmiennokszta�tnego w ma�ej, mrocznej tawernie, ch�on�c jego opowie�ci. Cz�sto upaja� si� nimi bardziej ni� piwem. Najbardziej lubi� historie o tym, jak Glyrenden wykorzystywa� swoj� umiej�tno�� zmiany kszta�t�w w interesie kr�la, a takich opowie�ci czarodziej mia� niewyczerpany zas�b. - Kiedy� poselstwo z... zaraz, to by�o Monterris, przyby�o do pa�acu na tydzie� - opowiada� mu Glyrenden. - Lord Evan Monterris chcia� om�wi� kwesti� otwarcia dla nas ich p�nocnych port�w, ale kr�l mu nie ufa�. Nie ufa� mu za grosz. Mimo to czeka� nas ca�y tydzie� przyjaznych imprez - polowanie, bal, uroczyste obiady. Wiesz, jak kr�l podejmuje go�ci. Aubrey nie wiedzia�, ale kiwn�� g�ow�; wyobra�a� sobie ten przepych. - Pierwszego dnia, przed polowaniem, zmieni�em si� w soko�a i jecha�em na ramieniu Evana Monterrisa. Schwyta�em dla niego trzy zaj�ce oraz par� przepi�rek. By� bardzo zadowolony. - Glyrenden u�miechn�� si� na to wspomnienie.-Jednak przez ca�y dzie� otaczali nas pomniejsi panowie i Lord Evan nie powiedzia� niczego, co by go kompromitowa�o. Podczas trwania jego wizyty przybiera�em tak� posta�, jaka wydawa�a si� odpowiednia w danej sytuacji. Zmieni�em si� w psa my�liwskiego i w jedn� z wielkich z�otych ryb p�ywaj�cych w ogrodowej sadzawce kr�la. Wielokrotnie zmienia�em si� w t�ustego, ospa�ego, bia�ego kota i le�a�em na podo�ku Lady Monterris, kiedy siedzia�a w sypialni s�uchaj�c gadaniny m�a. Mrucza�em, gdy mnie g�aska�a, �eby j� uspokoi�, gdy� jej ma��onek by� cholerykiem i denerwowa� j�. Bardzo si� do mnie przywi�za�a - nawet pyta�a kr�la, czy mog�aby mnie zabra�, kiedy b�dzie wyje�d�a�. Aubrey za�mia� si�. - Zak�adam, �e odm�wi�? Glyrenden zawt�rowa� mu �miechem. - My�l�, �e zgodzi�by si�, gdybym nie dowiedzia� si� tego, co chcia� wiedzie�. - Czego? - Och, �e Monterris zamierza� zaatakowa� nas znienacka, gdyby�my spr�bowali skorzysta� z jego p�nocnych port�w. Podejrzewali�my to przez ca�y czas, ale nie mieli�my dowod�w, dop�ki nie zdo�a�em wykorzysta� swoich u�ytecznych zdolno�ci. - Kr�l musia� by� z ciebie bardzo zadowolony. - Istotnie. � Inne przypadki. Co jeszcze uda�o ci si� zrobi�? Glyrenden zn�w roze�mia� si� gard�owo. - Pewnego razu przemieni�em si� w m�od� i pi�kn� kobiet�, aby pozna� sekrety przys�anego do nas pos�a. Rozumiesz, by� podatny na kobiece wdzi�ki i powiedzia� mi znacznie wi�cej, ni� zamierza�. - W kobiet�! - Aubrey by� pod wra�eniem. - To chyba by�o szczeg�lnie trudne? - Trudniejsze ni� przemiana w kota lub soko�a? - C�... � Ponadto interesowa�a mnie budowa kobiety. S�dzi�em, �e znajomo�� tego zagadnienia mo�e mi si� przyda�. Aubrey z podziwem potrz�sn�� g�ow�. - Zdumiewaj�ce. Przemiana m�czyzny w kobiet�. Nie s�dzi�em, �e to mo�liwe. Glyrenden u�miechn�� si� i podni�s� r�k�, prosz�c o nast�pn� kolejk�. - Jeszcze wiele musisz si� nauczy�, m�odzie�cze - rzek�. Po minucie czy dw�ch �liczna m�oda c�rka karczmarza przynios�a tac� z kuflami. Ch�odno skin�a g�ow� Glyrendenowi, lecz dzi�kuj�cego jej Aubreya obdarzy�a mi�ym u�miechem. - To dobre piwo - powiedzia�a. - M�j tato sam je warzy, a przed nim warzy� je jego tato. Teraz ojciec uczy mojego brata. - A ty b�dziesz tu pracowa� z bratem, gdy to miejsce przejdzie w jego r�ce? - spyta� Aubrey, u�miechaj�c si� do niej. Wybuchn�a �miechem. - Ojej, nie, ja nie chc� by� kobiet� pracuj�c� - odpar�a. - Wpad� mi w oko pewien mi�y m�odzieniec; kupimy gospodarstwo i b�dziemy hodowa� kurczaki. Oraz dzieci - doda�a, robi�c zabawn� min�. - Ju� wybra�a� sobie m�odzie�ca, a ja ledwie mia�em czas ci� pozna� - odpar� Aubrey, przyciskaj�c d�o� do serca. Dziewczyna by�a przyzwyczajona do flirtowania; zn�w za�mia�a si� i zacz�a skuba� fartuszek. - Ty jeste� z tych, kt�rzy maj� lub� w ka�dym miasteczku - powiedzia�a rozs�dnie. - Nie musisz robi� s�odkich oczu do mnie. - Przecie� w ka�dym mie�cie s� �liczne dziewczyny - protestowa� Aubrey. - Jak m�g�bym si� oprze�? - Przez takie pytania m�odzi ludzie zawsze wpadaj� w tarapaty - odrzek�a. Kto� na ko�cu sali za��da� nast�pnej kolejki; pomacha�a mu r�k� i dygn�a przed Aubreyem. - Musz� wraca� do pracy. Krzyknijcie, je�li b�dziecie chcieli wi�cej piwa. I odesz�a z u�miechem. Aubrey skosztowa� piwa, kt�re istotnie by�o przednie, a gdy podni�s� g�ow�, zobaczy�, �e Glyrenden przygl�da mu si� z sardoniczn� min�. - Instynkt podpowiada mi, �e mia�a racj� - powiedzia� czarodziej. - Naprawd� w ka�dej wiosce masz dziewczyn�? - Sk�d�e - wyszczerzy� z�by Aubrey. - Rozdaj� pochlebstwa i u�miechy. Rzadko zdana si� co� wi�cej. � Jednak lubisz kobiety. Aubrey roze�mia� si�. - A kt�ry m�czyzna nie lubi? Glyrenden ruchem g�owy wskaza� na c�rk� karczmarza, kt�ra teraz prowadzi�a o�ywion� rozmow� z klientami na ko�cu sali. - Na przyk�ad ta. Uwa�a ci� za mi�ego, przystojnego m�czyzn�. M�g�by� mie� j� dzi� wieczorem, gdyby� chcia�. - Nie, jestem pewien, �e nie. S�ysza�e�, co m�wi�a - ma ju� ch�opaka, z takich solidnych, kt�ry stworzy jej dom i rodzin�. Nie jest tak lekkomy�lna, by zrezygnowa� z tego dla ubogiego terminatora. - Magia czyni lekkomy�lnymi nawet najrozs�dniejsze dziewczyny - zauwa�y� Glyrenden. - Magia? M�wisz o napojach mi�osnych? - Aubrey usiad� wygodniej na krze�le, szykuj�c si� do dyskusji. - W swoim czasie zmiesza�em kilka i widzia�em ich natychmiastowe dzia�anie, ale przyznaj�, i� uznaj� je za kiepski substytut prawdziwego uczucia. - Ach, jeste� romantykiem - rzek� Glyrenden, powa�nie kiwaj�c g�ow�. - Wierzysz w prawdziw� mi�o��. - Oczywi�cie! Kto chcia�by wymuszonych poca�unk�w? No c�, wiem, �e nap�j mi�osny nie powoduje fizycznego przymusu i mo�e tylko wzmocni� uczucia kobiety, kt�ra go wypije, ale to jako� obra�a moje poczucie sprawiedliwo�ci. Ja nie chcia�bym zazna� mi�o�ci wywo�anej czarami, tak jak nie chcia�bym wierzy�, �e nikt nigdy nie pokocha mnie z w�asnej woli. Glyrenden wzruszy� ramionami. - Nawet ludzie nie uciekaj�cy si� do pomocy czar�w pos�uguj� si� odrobin� magii w swych podbojach - rzek�. - To chyba zale�y od punktu widzenia. Je�eli m�czyzna trzyma kobiet� w ramionach i szepce jej �garstwa do ucha, a ona w nie wierzy, czy to jest uczciwsze od rzucenia czaru? A je�eli uwiedzenie poprzedza d�ugotrwa�a kampania - przysy�anie r� i zaprosze�, a w t� specjaln� noc muzyka, zapach kadzide� i wino - tak �e kobieta mo�e straci� g�ow� i podda� si�, chocia� wcale nie mia�a takiego zamiaru. Czy to nie jest swego rodzaju magia? A m�czy�ni stosuj� j� ca�y czas. Aubrey zn�w si� roze�mia�. - Tak, ale kobieta mo�e pos�u�y� si� tak� sam� magi� wobec m�czyzny - k�amstwami, obietnicami, ksi�ycem i perfumami. Ponadto, obie p�ci umiej� broni� si� przed zakusami drugiej strony. Tymczasem kt� obroni si� przed magi�? - Tylko drugi czarodziej - rzek� Glyrenden. - W�a�nie! Dlatego u�ywanie napoj�w mi�osnych jest nieuczciwe. Glyrenden podni�s� kufel do ust. - Dlatego - powiedzia� z powag� -jestem czarodziejem. Jednak takie przerwy by�y rzadkie i zdarza�y si� tylko po bardzo wype�nionych, pracowitych dniach. Od powrotu Glyrendena Aubrey niecz�sto widywa� pozosta�ych mieszka�c�w domu. On i czarodziej cz�sto rozpoczynali zaj�cia, zanim tamci wstali na �niadanie. Arachne codziennie przynosi�a im obiad, a cz�sto tak�e kolacj�. Podczas nielicznych posi�k�w, jakie zjadali z innymi, Glyrenden by� weso�y i rozmowny, czu�y dla �ony oraz wyrozumia�y wobec Oriona. Tamci nie m�wili wiele, ale niemal nie odrywali od niego oczu; szczeg�lnie Orion mierzy� czarodzieja nieruchomym, ci�kim spojrzeniem. Lilith zerka�a na m�a, odwraca�a wzrok, a potem zn�w patrzy�a, jakby nie mog�a si� powstrzyma�. Glyrenden z u�miechem uwielbienia obserwowa� jej zgrabne, szybkie ruchy. Aubrey, kt�remu by�o szkoda traci� czas na posi�ki, jad� szybko i zawsze ko�czy� przed pozosta�ymi. Te zupy i gulasze nie by�y jego ulubionym po�ywieniem, a dziwne napi�cie panuj�ce miedzy tamtymi m�czyznami i kobietami sprawia�o, �e czu� si� odrobin� nieswojo. Ch�tnie zupe�nie zrezygnowa�by z posi�k�w i nawet powiedzia� o tym Glyrendenowi, ale ten tylko roze�mia� si� i nie wyrazi� zgody. Tak wi�c nadal jadali razem. 3 I tak min�y trzy tygodnie, a na pocz�tku czwartego Glyrenden zn�w zacz�� szykowa� si� do wyjazdu na nieokre�lony czas. - Ostrzega�em ci�, prawda? - rzek�, �miej�c si� ze zdziwienia Aubreya. - M�wi�em, �e b�d� wyje�d�a� i wraca�, wi�c nie mo�esz oczekiwa� ode mnie sta�ego rozk�adu zaj��. Jednak nie martw si�. Wr�c� do ciebie najszybciej, jak b�d� m�g�. M�wi� jak czu�y stary kochanek do niecierpliwej oblubienicy, lecz Aubrey by� niepocieszony. - Pozw�l mi pojecha� z tob� - prosi�. - M�g�bym przygl�da� si�, jak pracujesz. - Nie m�g�by�. - Nie wchodzi�bym ci w drog�. � Nie chc�, �eby� obserwowa� mnie przy pracy. Glyrenden powiedzia� to z u�miechem, wi�c Aubrey nie obrazi� si�. - To mo�e nast�pnym razem? Bo przecie� b�dzie nast�pny raz, prawda? - Nast�pny i jeszcze jeden. Niczego nie obiecuj�, m�j drogi. Jednak zastanowi� si� nad tym. Kolejny dzie� stracony, ale nie by�a to pierwsza my�l, jaka przysz�a do g�owy Aubreyowi, kiedy zbudzi� si� nazajutrz rano. Prawd� m�wi�c, dopiero po d�u�szej chwili pomy�la� o czymkolwiek, budz�c si� w tym przydu�ym, zapadni�tym, wilgotnym �o�u. Bola�y go wszystkie mi�nie, jak po d�ugotrwa�ym wysi�ku; by� oszo�omiony i rozbity. Sam pok�j wydawa� si� nieproporcjonalny, asymetryczny. Aubrey usiad� i zakr�ci�o mu si� w g�owie. Ukry� twarz w d�oniach, zbieraj�c my�li, a potem spojrza� ponownie, bardziej krytycznym okiem. Tak, to by�a komnata, w kt�rej umieszczono go pierwszej nocy w tym domu. Dlaczego wi�c wygl�da�a tak dziwnie? Czu� si� tak, jakby podano mu jaki� narkotyk, kt�ry nagle przesta� dzia�a�, pozostawiaj�c go niezdolnym do rozr�nienia rzeczywisto�ci od fikcji, prawdy od zmy�lenia. A mo�e zachorowa� na jak�� chorob�, kt�ra zatka�a mu uszy i zamgli�a wzrok? To by�o bardziej prawdopodobne, szczeg�lnie �e przez ostatnie trzy tygodnie zaniedba� swoje cia�o. Powoli wsta�, najpierw przytrzymuj�c si� ��ka, a potem �ciany, lecz zanim zszed� na d�, zacz�� dochodzi� do siebie. W kuchni nie by�o nikogo, ale tego dnia, inaczej ni� zwykle, przyszed� p�niej od innych. Mamrocz�c co� pod nosem, Arachne poda�a mu �niadanie, kt�re Aubrey zjad� jak cz�owiek dopiero co wyrwany z transu. Przez ca�y dzie� by� do niczego, a Orion ani Lilith nie pr�bowali nawi�za� z nim rozmowy przy obiedzie, dopiero nast�pnego dnia poczu� si� znacznie lepiej. Ra�nie wyskoczy� z ��ka i do��czy� do nich przy �niadaniu, przy kt�rym wr�ci� mu normalny, dobry humor. - Pyta�em ci� kiedy�, co robisz, kiedy m�� wyje�d�a-rzek� do Lilith. - A ty odpowiedzia�a�, �e nic szczeg�lnego. Teraz rozumiem dlaczego. Jego obecno�� naprawd� zmienia to miejsce, kt�re podczas jego nieobecno�ci staje si� nudne i senne. Zmierzy�a go beznami�tnym spojrzeniem tych niewiarygodnych oczu. Nadal nie zwa�a�a, co do niego m�wi. - Tak s�dzisz? - powiedzia�a. - Ja uwa�am, �e wprost przeciwnie. Jestem o wiele szcz�liwsza, kiedy go nie ma. - Och, to nie mo�e by� prawd� - rzek� serdecznie, nalewaj�c sobie drug� fili�ank� herbaty i mocno j� s�odz�c. - On najwyra�niej ci� uwielbia. - Tak s�dzisz? - spyta�a ponownie. - A ty musia�a� go kiedy� kocha� - nalega�, podnosz�c kanapk� i gryz�c spory k�s. - Inaczej dlaczego by� go po�lubi�a? Na jej bladych wargach zn�w pojawi� si� drwi�cy u�mieszek. - W�a�nie, dlaczego? Prawie jej nie widywa�, kiedy Glyrenden by� w domu, lecz teraz przekona� si�, �e musia� o niej my�le�, gdy� dobrze pami�ta� regularny owal jej twarzy i g��bok� ziele� oczu. Uzna� za dziwne, �e w obecno�ci Glyrendena zapomnia� o istnieniu Lilith, ale tak w�a�nie si� sta�o; czarodziej zupe�nie przes�oni� mu �on�. Wydawa�o si�, �e umys� nie mo�e pomie�ci� podziwu dla obojga z nich, a w ci�gu minionych dni Aubrey