10409
Szczegóły |
Tytuł |
10409 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
10409 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 10409 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
10409 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Gregory Benford
Nowa Niniwa
Milvina nie mogła zrozumieć, o co tyle hałasu. Owszem, wyprawa na Centauri, ludzie
w drodze na inną gwiazdę - ale dziesiątki lat kosmicznego lotu? Cóż mogłoby być bardziej
nudnego?
I jeszcze te pogłoski o ludziach, którzy wpadli w tarapaty z powodu jakichś znaków na
ścianach, na pewno prymitywnych i groteskowych... A jednak nie dawały jej spokoju.
- Chodzi o to - mówiła Sorelowi (patrzyła na świat przywódczym okiem
intelektualisty, lubiła stać na czele, choć on był prawdziwym facetem, naprawdę świetnym
w łóżku, bez dwóch zdań) - że przecież maszyny pozwalają nam powrócić do świata,
w którym się urodziliśmy, prawda? Wszystko, począwszy od symulacji militarnych po notatki
twojego brokera, od architektów, którzy przechadzają się po nie istniejących w rzeczywistości
domach własnego projektu, po chemików mieszających cyfrowo odmierzone porcje molekuł,
wszystko sprowadza nas z powrotem na twardy grunt, na ziemię. - Klasnęła otwartą dłonią
w pseudoskórę fotela i marszczyła brwi. - Jesteśmy z tym światem połączeni na stałe. Sorel
kiwnął głową z powątpiewaniem.
- Tak, tak... I wybaw nas Panie...
- Ból abstrakcji! - powiedziała smakując słowa. - Maszyny i Spiker dają nam... -
Usiłowała przypomnieć sobie lekturę ze szkoły artystycznej, jaką zazwyczaj każdy ignorował,
ponieważ sztuka była przez dziesięć lat obowiązkowym przedmiotem dla każdego. Wreszcie
wpadło jej do głowy właściwe słowo - ...dają nam świat ekspresji bogatszy od dżungli
symboli, którymi posługuje się nauka.
- Zgadzam się, chociaż to są poglądy w starym stylu, jeszcze z dwudziestego wieku -
powiedział Sorel odwracając się. - Ale to działa. Chyba podoba mi się przedstawianie całej
złożoności zagadnień za pomocą starannie dobranych, ściśle ze sobą powiązanych
argumentów. Jest w tym coś mocnego i solidnego.
- Dziś to nie jest metoda, lecz tylko jedna z metod. Zaczynało się interesująco, ale
właśnie nadeszli inni i koncentrację diabli wzięli. Cały czas w głębi duszy nurtowały ją
tajemnicze ideogramy.
Czy w ogóle są to ideogramy? Musiałaby się tym zająć. Spiker pewnie nawet nie
zadałby sobie trudu, by odpowiedzieć na jej pytania.
Alpha Centauri to dziwny system, myśli John, nawet jak na gwiazdę binarną. Albo
raczej, upomniał sam siebie, przypomina raczej potrójną.
Maleńka, błyszcząca gwiazda w pogoni za dwoma wielkimi słońcami. Nieskończony
taniec rozbłyskającej okruszyny, pląsającej w kierunku Sol. Taka jest najmniejsza gwiazda,
Proxima.
Niemniej jednak na system Centauri składają się dwie duże żółte gwiazdy. Wciąż
prozaicznie nazywane gwiazdą A i gwiazdą B, krążą wokół siebie, nie zważając na odległą
Proximę. John Dopplers wyobraża je sobie, odświeżając dalekie wspomnienia.
Mimośród orbity A wynosi 0,52, dłuższy promień elipsy mierzy 23,2 astronomiczne
jednostki. Oznacza to, że najmniejsza odległość pomiędzy A i B to 11,2 tych jednostek.
Z kolei A to gwiazda typu G, o masie przekraczającej o 8 setnych masę Słońca, B zaś należy
do grupy gwiazd K, z masą wynoszącą 88 procent masy Słońca. Jej czas całkowitego obiegu
po orbicie wokół A to 80 lat. Sama liczy jakieś 4,8 lat, nieco więcej od Sol.
Planetarne „dziecko” słońca A stało się zalążkiem i przyczyną całej ekspedycji. Ta
ziemiopodobna planeta była nieco większym pyłkiem, widzialnym przez interferometryczny
teleskop, długie ramię z lustrzanymi oczami prześwietlającymi przestrzeń pomiędzy A i B.
Nowa Ziemia? John patrzy na jej tajemniczy majestat, ledwie wyczuwając delikatne
drżenie statku i szum pracy jego maszyn. Posuwają się wciąż w głąb newtonowskiego gawota
światów na wielkiej sali balowej niebios o dwóch słońcach.
Nazwana Shivą, nowa stosunkowo planeta, przytulająca się blisko do A, otoczona
wodnym cirrusem, kontrastuje swą mglistą kulą z błękitnobiałą poświatą A. Jej atmosfera,
bogata w azot, zawiera też 18 procent tlenu i ślady dwutlenku węgla. Bardzo przypomina
ziemską. Shiva jest za gorąca, by oferować człowiekowi komfortowe warunki, w gruncie
rzeczy jednak wcale nie tak fatalna; żaden mieszkaniec Wenus nie założyłby tu szklarni.
Długie interferometryczne teleskopy wykazały jasno, że atmosfera tamtejsza jest
daleka od chemicznej równowagi. Teoria biologiczna utrzymuje, że to niezaprzeczalny znak
życia. I rzeczywiście, na pierwszych sporządzonych w czasie ekspedycji mapach wyłaniają
się dwa duże zielone, wyraźnie oddzielone, nadające się do zamieszkania pasy życia; każdy
z nich zaczyna się około 30 stopni od linii równika.
Najwyraźniej dziwne efekty pływowe systemu Centauri pozbawiły Shivę
początkowego nachylenia biegunowego. Ich stałe oddziaływanie sprawiło, że oś Shivy
odchylona była zaledwie o jeden jedyny stopień od linii kątowego momentu orbitalnego.
W efekcie równikowy pas planety stanowił bladą, suchą przestrzeń, pustoszoną wiecznymi
tornadami i gwałtownymi wichurami.
John zawisł nad równikiem. Duże błękitnozielone morza, lecz brak wielkiego oceanu.
Brak połączeń pomiędzy dwiema łagodnymi strefami - żadne morskie życie nie mogło
przedostać się z jednej do drugiej. Migracje lądowe, jak pokazały kalkulacje, skutecznie
blokowała wielka pustynia równikowa. John doszedł do wniosku, że ptaki mogłyby odbyć tak
długi lot, lecz trudno zrozumieć, jaki czynnik ewolucyjny mógłby skłonić je do takiego znoju
i tak uwarunkować. Co miałyby otrzymać w nagrodę?
Dziwny świat, prawdziwie wart dziesiątek lat powolnego mielenia przestrzeni
międzygwiezdnej w tym locie, pomyślał John, odpływając od ostrego, pełnego szczegółów
obrazu całego dysku Centauri.
Nareszcie na miejscu! Kilka rastrów miga na granicy pola widzenia. Jednak
gwałtownie odwraca głowę. On, taki malutki pyłek, tak odległy, a jednak - jest tam! Centauri.
- Gówno prawda! - powiedział Sorel surowo.
Milvina wciągnęła go do starego, zatęchłego korytarza.
- Chodź i wyłącz swojego Spikera. Ja swojego wyłączyłam, sam widziałeś.
- Te symbole na ścianach, kto to słyszał, żeby...
- Jest jeszcze jeden znak, tam dalej.
Podeszli wąskim, słabo oświetlonym tunelem do oddalonego zaułka z chropowatą
ścianą.
- Popatrz, jeszcze jeden wzór.
- To chyba jakiś stary symbol. Co to w ogóle jest „znak”?
- Ten tutaj mówi - uważnie składała w wyobraźni litery - PRZEJŚCIA NIE MA.
Sorel uderzył niecierpliwie kciukiem w swego Spikera. Zabłysła lampka.
- To samo mówi Spiker.
- Widzisz więc!
- Byłaś tu już i twój Spiker ci powiedział.
- Przecież to ty wybrałeś korytarz, pamiętasz? To próba losowa.
- Oszukujesz.
- Nie! Naprawdę umiem to przeczytać. - Czytać! Dźwięk tego słowa przyspieszał bicie
serca.
Sorel zamilkł na chwilę. Wiedziała, że znów konsultuje się ze Spikerem.
- „Czytać” to znaczy rozwiązywać. Rozumiem. Ten znak mówi, że tędy PRZEJŚCIA
NIE MA. Ale na jakiej zasadzie?
- Popatrz, to są litery. Jest ich dwadzieścia sześć. Można je łączyć w słowa, choć
mnóstwo z tym roboty.
- Nonsens - powiedział Sorel zasadniczo. - Słowa powstają w ustach mówiącego.
- Znam inny sposób.
Potrząsnął głową. Musiała postawić go przed kolejnym znakiem i powtórzyć cały
spektakl. Skrzywił się, kiedy Spiker odpowiedział, że rzeczywiście znaki należało odczytać
jako STREFA SPECJALNA.
- To musi być sztuczka. Twój Spiker działa i tylko oszukiwałaś, że go wyłączyłaś.
- Proszę, weź mój insert. - Położyła mu go na dłoni i popchnęła ku następnym
znakom. - TER. WYTWÓRCZE, tędy.
- Wiem, co oznacza strzałka, kiedy ją widzę, ale co z resztą? Co znaczy TER.?
Miała nadzieję, że o to nie zostanie zapytana.
- Może to oznacza miejsce.
- Na przykład sąsiedztwo?
- Możliwe. Chyba rzeczywiście. Teren, czyli strefa. Jeśli zabrakło miejsca, żeby
napisać to w całości, użyli krótszego słowa.
- A kim byli ci „oni”? Czarodziejami?
- To starożytni, jak mi się zdaje.
Zauważyła, że stara się to zrozumieć.
- Pozostawili znaki na ścianach? W jakim celu, jeśli Spiker...
- Może żyli w epoce, kiedy nie było jeszcze Spikera?
- Ale jaki z tego pożytek?
- Nie wiem. Nauczyłam się tego z tych starych papierów, które odkryłam w Sekcji
Historycznej. Nazywały się RACHUNKI, ale znalazłam tam wystarczająco wiele słów.
- Skąd wiesz, że możesz coś „przeczytać”? To znaczy robić to bez konsultacji ze
Spikerem?
- Wiem. Litery łączą się w grupy. Na przykład w WYTWÓRCZE mamy „twór”, a ten
odwrócony kształt to dźwięk „w”...
- Za szybko - skrzywił się znowu; oczywiście wcale mu się to nie podobało. Był
biologiem. Ale tolerował jej zainteresowanie zakurzoną przeszłością, dobrze zresztą o tym
wiedziała. W końcu poprosił;
- Dobrze, pokaż mi to jeszcze raz. Nie dlatego, że w to wierzę, ale...
Prawda o podniesionym oceanie na Shivie wykluwała się bardzo powoli.
Odis zauważyła to pierwsza. Długie dni nurzania sensorów w powodzi danych zaczęły
przynosić efekty. Była bardzo dumna z tego, że udało jej się wyłowić takie dziwo z morza
pomiarów, dokonanych w czasie ekspedycji na pobranych próbkach. Jej małe, szybkie, bystre
oczy przesuwały się uważnie po królestwie dwóch gwiazd.
System Centauri jest dziwny, ale nawet silne pływy nie wyjaśniają takich anomalii.
Planety powinny mieć kształt kuli albo zbliżony. Biegunowy promień Ziemi był zaledwie
o jeden procent krótszy od równikowego. Z Shivą było inaczej.
Odis odkryła źródło odchylenia kształtu tego świata. Znajdowało się daleko od
równika, dokładnie na 1694 kilometrze, w głębokim, niebieskim morzu, ochrzczonym
natychmiast Okrągłym Oceanem. Ta masa wód usadowiła się na półkuli południowej i miała
kształt niemal idealnego koła, co przywodziło na myśl wielki krater wulkaniczny.
Powyższa hipoteza dominuje do momentu, kiedy Odis przedstawia wyniki swych
pomiarów. Nurza się w swych danych jak w cyfrowych chmurach, wdychając ich wełniste
bogactwo. Pod nią ogromny statek Adventurer przygotowuje się do wejścia na orbitę wokół
Shivy. Odis wdycha chmury danych, przetłumaczonych na zapachy, według których są
katalogowane. Ostre, złożone.
W pierwszej chwili nie wierzy radarowi. Skalowanie jednak działa, więc próbuje
innych metod: wolno, analitycznie, nudno. Rezultat ten sam.
Okrągły Ocean znajduje się sto kilometrów powyżej kontynentu, jakby zastygnięty
nad jego powierzchnią.
Odis prezentuje swe odkrycie na codziennym Spotkaniu Nadzorczym grupy. Reakcją
jest sceptycyzm, a nawet skrywane uśmieszki.
- Zastosowałam wiele metod jednocześnie. Różnych metod. Te wyniki nie mogą być
nieprawdziwe - twierdzi nieugięcie.
- Rozwiać wątpliwości może tylko - wtrąca wysoki chudy geolog - przyjrzenie się
krawędzi tego tworu z bliska.
- Miałam nadzieję, że ktoś to w końcu powie - uśmiecha się Odis. - Czy dostanę
autoryzowany czas obserwacji?
Przyznają go jej niechętnie. Adyenturer zaczyna krążyć po spłaszczonej elipsie wokół
pokrytej kotłowaniną chmur Shivy. Dwa dni później zostaje ustalona pozycja statku, a Odis
rozpoczyna badania. Cała armia instrumentów optycznych, IR, UV i mikrofalowych
rozstawia się na obwodzie Okrągłego Oceanu, szukając dna tego wielkiego basenu lazurowej
wody.
Bez rezultatu. Wiszące morze nie ma wcale dna.
Wyniki są całkowicie jasne. Ocean Okrągły ma głębokość 2,36 kilometra
i jaskrawobłękitną barwę. Badania spektroskopowe wskazują na to, że woda jest dość czysta,
niezasolona. Ocean wygląda dokładnie tak, jak niezwykle wielkie jezioro górskie, spod
którego i z okolic którego usunięto góry. Pod spodem nie ma nic prócz gęstej atmosfery.
Żadne skały nie podpierają napowietrznego oceanu.
Wszystkie inne obserwacje zostają wstrzymane. Wyraźne obrazy ogromnej masy
wodnej o niewyobrażalnym ciężarze, wiszącej w przestworze przeciętnej atmosfery,
zaprzeczają wszelkim znanym zasadom mechaniki. Cała ekspedycja jest oszołomiona. Odis
znajduje się w centrum uwagi, wszyscy pytają ją o zdanie.
Niewiele jest rzeczy, o których mogą jeszcze myśleć, prócz tej fascynującej,
przerażającej niemożliwości. Ta osobliwość wciąga niczym zaproszenie w otchłań.
Milvina i Sorel spędzili kilka następnych dni w najstarszej części Sektora
Historycznego, przeszukując korytarze, o których informacji Imperium nie włączyło do
materiałów Spikera.
Niezła zabawa. Milvina odczytywała znaki, podczas gdy on zaczynał łapać, o co
chodzi. Postępy były powolne; czytanie okazało się trudną sztuką. Litery, słowa, te z kolei
składane w całe zdania, a potem akapity, ich rytm i logika, sposoby odczytywania znaczenia...
No, nie było też tak, żeby poczuł się jak jakiś OR. Po jakimś czasie przypomniał sobie
ze specjalistycznego szkolenia, że OR to oficjalna nazwa Opóźnionych w Rozwoju. Jeśli
wziąć tylko pierwsze litery obu stów tej nazwy, otrzymamy dźwięk, który oznacza tę grupę
w mowie potocznej.
Współpraca układała się doskonale i zaczął im się podobać ten stan przy wyłączonych
Spikerach, kiedy przemierzali stare korytarze, poznając treść napisów na ścianach.
Spiker był zawsze pod ręką, kiedy tylko go potrzebowali. Czujniki umieszczone
w pobliżu uszu przechwytywały fale Centralnego Komputera. To było bardzo proste
połączenie, bez żadnych przełączników, zapewniające stały dostęp. Podobnie jak każdy,
używali Spikera coraz więcej w miarę upływu czasu - był szalenie poręczny i niesłychanie
ułatwiał życie.
Czytanie zaś pozwoliło im niemal dotknąć przeszłości i dało pewne wyciszenie.
Odczuli to jak prawdziwą ulgę.
Spiker zawsze był pod ręką. Przepływające do świadomości gdzieś w pobliżu pasma
słuchu jedwabiste porady stanowiły nieustające źródło pomocy. A wystarczyło opłacić
subskrypcję, by pozbyć się wszystkich ogłoszeń. Jednak żadne z nich ani ich przyjaciół tego
nie zrobiło. Za drogo. Zresztą z ogłoszeń można było bardzo wiele się dowiedzieć o ludziach.
Bywały naprawdę ciekawe, na przykład te, w których poszukiwano dawców spermy
i komórek jajowych dla banku gej/les - albo te o programie Merytokracji, pomagającym
zachować gen homoseksualny. Były tam dźwiękowe skróty i prawdziwe historie, wszystko.
Po wzmocnieniu sygnału słyszało się całe półgodzinne przedstawienia. Wszystko za darmo.
Większość materiału nie była jednak nawet w części tak dobra, dlatego wielu chętnie by
z niego zrezygnowało.
Czytanie wciągało ich coraz bardziej. W starym piśmie odkrywali treści, którymi
Spiker nie zaprzątał sobie uwagi. Pochwalili się swymi umiejętnościami przed kilku
znajomymi. Nikt nie uwierzył, że umieją odczytać dziwne wzorki. Wszyscy uważali, że to
jakaś sztuczka. Milvina i Sorel uśmiechali się wtedy wyrozumiale i zmieniali temat.
Nie wszystko jednak szło tak dobrze. W starym dziale Sorel zastosował się do sygnału
IDŹ, jakby przeczytał go, a nie usłyszał Spikera. Był to sygnał niezsynchronizowany i Sorel
cudem niemal uniknął rozpłaszczenia przez walec drogowy.
Wspólnie zastanawiali się głośno, czy powiedzieć o sprawie władzom. Być może nikt
o tym nie wiedział.
- Chyba nie - mówił Sorel. - Popatrzmy na to tak: jeśli padlinożercy rządzą światem na
swój sposób, to dlatego że nikt się tym nie przejmuje. A wcale nie musi to wszystkim
odpowiadać. I wcale by nie odpowiadało.
- Mielibyśmy zostać wariatami, uczącymi innych czytania?
- Popyt rośnie, spada podaż. Przypuśćmy, że wszyscy nagle potrzebują tych starych
książek, które znalazłaś...
Musiała przyznać, że to była otrzeźwiająca możliwość. Porównanie do padlinożerców
przyszło Sorelowi na myśl, ponieważ był biologiem. Nie mógł się oprzeć, by nie dodać:
- To bardzo sprytna strategia. W czasach ciężkich dla wszystkich sęp ma najwięcej
jedzenia.
Myśl była na tyle okropna, że Milvina zdecydowała się zapomnieć o całym
zagadnieniu.
Polubili wałęsanie się przejściami Megapolis i rozszyfrowywanie sekretów zaklętych
w znakach. Kochankowie często wymyślają własne rytuały, a ten wydawał się szczególnie
smakowity.
Przy jednym ze schowanych na uboczu przejść zapisano jasną instrukcję, jak wybrać
numer i wejść do środka. Przeprowadzenie postępowania zgodnego z instrukcją zajęło im
dłuższą chwilę, ale udało się. Drzwi odwróciły się na prymitywnych zawiasach, odsłaniając
wejście do zawilgoconego zespołu pomieszczeń. Zwiedzanie ich okazało się nudne. Były to
po prostu zamknięte magazyny bez żadnych oznaczeń. Nagle pojawił się strażnik
z ogłuszaczem w ręku.
- Jak się tu dostaliście?
- Było otwarte, proszę pana - odpowiedział Sorel.
Zawsze reagował szybko. Mihdna w myśli przyznała, że jego odpowiedź była
prawdziwa od strony technicznej. To ona otworzyła drzwi.
- Ale jakim, do licha, sposobem? Wynoście się stąd. Natychmiast!
Był zmieszany, zły i nie dał im więcej czasu jak na jeden rzut oka. Sorel spytał, czy
może obejrzeć broń strażnika, udając nierozgarnięte dziecko, ten jednak wygonił ich
zdecydowanie, zanim otrząsnęli się ze zdumienia.
Lissa znajduje odpowiedź na zagadkę Shivy, nikt już się jednak tym nie cieszy. Jako
chemik atmosfery Lissa zakończyła większość swej pracy na długo przedtem, zanim weszli
na orbitę wokół Shivy. Pobrała próbki gazów, oznaczyła je i stwierdziła jasno, że wskazują na
wysoki poziom rozwoju biologicznego. Pomyślała, że teraz fala podniecenia ogarnie
obserwatorów powierzchni.
A jednak tak się nie dzieje. Lissa bierze głęboki oddech i zaczyna mówić do zebranej
przed nią Grupy Nadzorczej. Sama poprosiła o możliwość prezentacji i właśnie zamierzała
wykazać, że nie marnuje czasu. Wszystkie oczy zwrócone były na Okrągły Ocean, niewiele
osób interesowało się zwyczajną atmosferą. A tu właśnie należało szukać klucza do zagadki.
Prezentacja idzie sprawnie. Okrągły Ocean intryguje ją również. Patrzy na mieszaninę
tlenu, azotu i dwutlenku węgla najwyraźniej podpierającą całe morze. Dowód był zupełnie
banalny, z wyjątkiem jednej dziwnej rzeczy. Linie spektralne lekko się rozdzielały, a dalej
można było stwierdzić obecność dwóch małych kiosków po prawej i po lewej stronie, tam
gdzie nie powinno być odgałęzień.
Lissa odwraca się od prezentowanych obrazów w stronę Grupy Nadzorczej.
- Jedynym możliwym wytłumaczeniem - mówi głośno - jest wpływ ogromnie silnego
pola magnetycznego na maleńkie dipole elektryczne tych molekuł. Wpływ ten powoduje ruch
molekuł, a to dzieli linie.
- Elektryczność? - marudzi ktoś sceptycznie. - W obojętnej, nie naładowanej
atmosferze? Z pewnością w chwili, gdy uderza piorun, można mówić o chwilowym efekcie
tego rodzaju, ale...
- Efekt jest stały.
- Szukała pani błyskawicy? - pyta przenikliwy kobiecy głos.
- Jest tutaj. Widzimy rozwidlenie pomiędzy chmurami, pod Okrągłym Oceanem. Ale
to nie jest przyczyna powstania pola elektrycznego.
- A co jest przyczyną? - pytanie pada z ust poważnego kapitana, rzadko zabierającego
głos w naukowych dysputach. Lissa wzrusza ramionami.
- Nic logicznie wytłumaczalnego.
- Tak więc wszędzie w stukilometrowej powietrznej przestrzeni pod oceanem musi
znajdować się niewyobrażalnie silne pole elektryczne? - wota głos.
Pomruk.
- Tak. Wszędzie. - Całe audytorium jest poruszone.
Minęło trochę czasu, zanim Milvina zorientowała się, że jej nowa, z trudem zdobyta
umiejętność musi pozostać tajemnicą.
Była typem zadającym mnóstwo pytań, niektórzy uważali ją za wścibską. Z radością
spędzała całe godziny kopiując poniszczone kartki wyniesione z archiwów.
Najgrubsze, zszyte z wielu pojedynczych, nazywały się książkami. Znalazł się nawet
fragment o nich w Kompendium. Spiker zacytował ten fragment łagodnym głosem, jaki
wybrała do swej codziennej pracy. Mocniejszy głos informował o sprawach społecznych,
a energiczny i precyzyjny dawał wskazówki i rady. W normalnym życiu zestaw przyjemnych,
odpowiednio dobranych głosów Spikera był wszystkim, czego człowiek mógł potrzebować.
Na hasło „książka” Spiker zareagował z pewnym opóźnieniem, a potem przytoczył
interesującą opowieść. Istniało wiele rodzajów książek, wśród nich także tak zwane
„powieści”. Jedyną powieścią, którą Milvina znalazła na starych, nie oświetlonych półkach,
była zawilgocona, spleśniała księga, z której nie było żadnego pożytku.
Książki znane były w niektórych starożytnych źródłach jako księgi, books, bucher.
Nazwy pochodziły z bałaganiarskiej epoki współzawodnictwa różnych spikerów, na przykład
takiego „GerMana”. Nie tylko zresztą samych spikerów, lecz wszystkich zróżnicowanych
sposobów mowy, istniejących zanim odkryto Standard.
Wszystko to zdarzyło się w tak zwanej przez antykwariuszy Wąskiej Epoce, czasie
opornych metod, beznadziejnie linearnym i powolnym. Ludzi dzieliła wówczas możliwość
dostępu do informacji. Szczęśliwie siły podziału dziś już zupełnie zanikły.
Obecnie żyli w Epoce Rozwoju. Spiker rozwinął się ze starego typu komputerowych
Inteligentnych Agentów. Tamte mogłyby wykonywać niektóre dzisiejsze zadania, ale
z wielkim trudem. Stopniowo ludzie zlecali Agentom coraz więcej i więcej. Ich rozwój szedł
w kierunku twórczej samodzielności, począwszy od nałożenia wielu głosów po odtwarzanie
nici społecznych środowiska. Wszystko stało się jasne i proste dla każdego posiadacza
Spikera.
- Co za dziwy! - zawołał Sorel, a Milvina prawie się z nim zgodziła.
Wąska Epoka wydawała się niezwykle fascynująca z jej książkami i czytaniem.
Podniecała sama ochota i możliwość brania do ręki czegoś, co było warte rok gadania
Spikera, otwierania tego czegoś w dowolnie wybranym miejscu, odnajdowania interesujących
fragmentów. Wszystko to było niewypowiedzianie wciągające.
Pamiętała oczywiście o przewagach Spikera. Mógł przeskakiwać z tematu na temat,
a nawet ze słowa na słowo, jakiekolwiek by mu zadać pytanie. Wyjaśniał wszystko
bezpośrednio niczym niezwykle sprytna osóbka mówiąca tylko do jednego słuchacza,
a znajdująca się w samej jego głowie. Każdy miał takiego podpowiadacza i mógł z niego
skorzystać na dany sygnał.
W jednej z książek znalazła opis samego Spikera. Słowa były trudne do zrozumienia
i zaczęła się zastanawiać nad sposobem ich odczytania. Wypowiedzenie ich było jeszcze
trudniejsze, nawet jeśli znała słowo, ponieważ przejście od liter do dźwięków rządziło się
nieregularnymi zasadami.
- Do czego to ma prowadzić? - pytał często Sorel, ale nie opuszczał Milviny.
Książki utrzymywały, że Spiker powstał jako pomoc dla ludzi nazwanych
niewykształconymi. Milvina dochodziła do wniosku, w porozumieniu ze Spikerem, że
wszyscy stanowili jedność. Z wyjątkiem jej i Sorela.
Dawniej czytać umiały nieprzeliczone rzesze ludzi. Kiedy jednak Spiker stał się
łatwiejszy w obsłudze, zaczęto używać go niemal wyłącznie. Niezależność od linearnego
porządku druku stała się bardzo modna, a wreszcie powszechna. Spiker potrafił przekazać
dane za pośrednictwem szybko płynących impulsów, czegoś w rodzaju skompresowanej
mowy, tak samo szybkiej, a wówczas nawet jeszcze szybszej od tempa, w jakim odbywało się
czytanie.
Nadal większość ludzi zdobywała informacje za pośrednictwem zmysłu wzroku.
W restauracji zamawiali kurczaka, dotknąwszy odpowiedniej ikonki; podobnie z rybą. Wolny
czas przeznaczano oczywiście na rozrywki; te musiały być atrakcyjne wizualnie, dotykowo,
pięknie pachnące, słowem były to sporty i gry, trójwymiarowce, zmysłowce, amorfy, reale.
Wspaniała była świadomość posiadania umiejętności, o którą przyjaciele nawet nie
mogli jej podejrzewać. Miała zamiar urządzić przyjęcie i pokazać to im wszystkim, kiedy
natrafiła na wielkie litery na Bulwarze Aspiracji i sprawy się skomplikowały.
Tagore się spieszy. Za bardzo.
Uderza w słup, ale nie zatrzymuje się na nim, lecz odbija i zderza z przeciwległą
ścianą. Wyhamowując pęd na własnych kolanach, odskakuje bezwładnie. Przed oczami
ukazują mu się rastry, potem błysk, wreszcie wszystko znika.
Nad nim błyszczy w pełnej krasie Shiva, olśniewająco i niemal transcendentalnie
piękna w zasłonie z chmur. Ale Tagore nie zwraca uwagi na ten spektakl. Zajmują go cuda
zachodzące w mózgu.
Znajdzie odpowiedź na wszystkie pytania, jest tego pewien. W wielkim pośpiechu nie
obdarza nawet jednym spojrzeniem błyszczącej planety zajmującej większą część ściennego
ekranu. Błękitno zabarwione refleksy świetlne na Oceanie Okrągłym zdają się coś ukrywać,
a jednocześnie obiecywać. Gruba warstwa powietrzna pod spodem graniczy czystą, równą
linią z niebieskim dnem. Urzeka piękno tej bezczelnej niemożliwości.
Najmłodszy z całej ekspedycji, Tagore jest przede wszystkim teoretykiem.
Specjalizował się na uniwersytecie z planetologii i udało mu się wślizgnąć do grona
wybranych dzięki umiejętności szybkiego wyjaśniania dokuczliwych problemów, na jakie
natrafiali obserwatorzy.
- Kapitanie, mam! - dyszy wchodząc.
Kapitan gratuluje mu, siedząc na niewielkiej dębowej desce, jedynym kawałku drewna
na całym statku, i przystępuje do rzeczy.
Tagore prosił o tę rozmowę, ponieważ wyobraził sobie efekt, jaki wywrzeć może jego
teoria na wszystkich. Kapitan powinien się o tym dowiedzieć pierwszy.
- Okrągły Ocean utrzymywany jest siłami pola elektrycznego - obwieszcza.
Reakcja kapitana jest nieznaczna w porównaniu z tym, czego się spodziewał: bez
mrugnięcia okiem oczekuje na dalsze informacje.
- Pola elektromagnetyczne pobierają energię z elektronów w atomach - Tagore nie
ustępuje. Mówi szybko, wymienia liczby. - Dane pochodzą z badań Lissy. Pola w tym
miejscu są tak silne, że mogą zachowywać się jak stabilna podpora. - Przechodzi do
porównań. - W każdej objętości tej atmosfery nie większej od walizki znajduje się energia
porównywalna z energią granatu ręcznego! Nawet jeśli pola są stabilne jak uwięzione fale,
doświadczają pewnych strat. Wymagają stałego dopływu ogromnych ilości energii. Jak, do
diabla, taka gargantuiczna konstrukcja może w ogóle działać?
Kapitan mruga w końcu powieką i przemawia.
- Na Ziemi z niczym podobnym się nie spotkaliśmy.
- Nie. Nigdy o tym nie słyszano.
- Żaden naturalny proces nie może do tego doprowadzić?
- Nie. A w każdym razie ja w ogóle nie potrafię sobie go wyobrazić.
- Przybywamy tu, by znaleźć rzeczy odmienne.
Tagore nie wie, czy śmiać się, czy nie. Kapitan jest niewzruszony. To mają być
poszukiwania? Pragnąłby grać jakąś inną rolę.
- Wydaje mi się - powiedział wolno Sorel - że to będzie SAWY THIS? MEAT
13:20@Y (ŁAPIESZ? MIĘSO* 13:20 przy Y).
Sceptycznie obrzucił wzrokiem litery wydrukowane kiepską jaskrawoczerwoną
czcionką na niebieskiej ścianie.
- Ktoś chyba robił to ręcznie - wtrąciła Milvina.
- Pisał sam? Jak?
- Nie myślałam, że tak można. Przecież maszyny składają litery, prawda?
- Umiesz przeczytać te wszystkie historyczne książki. Mówiłaś, że maszyny do pisania
otworzyły drogę do Spikerów.
Milvina przesunęła dłonią po niekształtnych literach.
- To przypomina trochę rysowanie, tylko że polega na naśladowaniu maszyny,
widzisz? Pomyśl o literach jak o małych obiektach sztuki.
- Nie jesteśmy na wystawie w galerii.
- Nie. To wiadomość. Ale może mogłabym...
Szczęśliwie miała przy sobie w torbie ostatnio hołubione odkrycie, grubą księgę
zatytułowaną „Słownik”. Znajdowało się w nim znacznie więcej słów, niż używał Spiker, na
przykład określenia „przybliżony” czy „potoczny”. Znaczenia niektórych znaków, dziś już
przez nikogo nie używanych, nie znał nawet sam Spiker.
- Tutaj! - wskazała na maleńkie hasło. - Mięso to ciało zwierzęce.
- Jedzą je zwierzęta. Słyszałam, że ludzie kiedyś także.
- Prymityw! - powiedział pogardliwie.
- To może być mięso, ale brzmi podobnie jak „spotkanie”.
- Może więc to błąd? Ktoś pomylił dźwięki i słowa?
- Chciał, żeby ci, co przeczytają znak, spotkali się w tym miejscu.
- Z autorem!
- Ale gdzie dokładnie? - zmarszczył brwi.
- Tu jest Y. To nic nie znaczy.
- Może jakiś skrót?
- Nie, za krótki. Strzelił palcami.
- Wiem! Pamiętasz, gdzie Aleja Aspiracji się rozgałęzia? Możesz obserwować to
miejsce z balkonu Nowego Gmachu. Stamtąd to wygląda właśnie jak ta litera.
- W takim razie chodźmy tam.
Kapitan Badquor pozwala chłopakowi wypowiedzieć się do końca, zanim powie
więcej. Najlepsza metoda to pozwolić tym wszystkim technicznym typom wyśpiewać
najpierw ich pieśń od początku do końca. Niewielu z nich kiedykolwiek pomyślało o czymś
innym jak własne zdanie.
Obdarowuje Tagore’a kapitańskim uśmiechem.
- A więc owa cała konstrukcja na Shivie to sztuczny twór?
- Tak... tak przypuszczam.
W rzeczywistości Tagore nie myślał za wiele o tych nieprawdopodobnie silnych
polach.
- A cała energia gromadzi się po prostu po to, by utrzymać w górze jezioro?
- Jestem tego pewien. Obliczenia się zgadzają. Porównałem ciśnienie wywierane przez
pola elektryczne i doszedłem do wniosku, że są one uwięzione pod Okrągłym Oceanem tak
jak pole wokół przewodnika.
- Uważasz więc, że ocean funkcjonuje jako przewodnik? - Mógłby równie dobrze
pokazać młokosowi, że nawet kapitan liznął co nieco fizyki. W rzeczywistości, chociaż nigdy
o tym nie wspominał, posiadał dyplom w tej dziedzinie.
- Nie... To tylko sposób przedstawienia problemu.
- Kontynuuj.
- Fale oddziałują siłą skierowaną z dołu do góry na wodę zawsze, gdy tylko odbiją się
od dna oceanu.
- I przenoszą jego ciężar w dół, na skały znajdujące się sto kilometrów niżej.
- Tak, panie Kapitanie.
Tagore wygląda na cokolwiek zakłopotanego, tryskając entuzjazmem, ma
doświadczenie w innych dziedzinach, w tej trudno mu się połapać. Kapitan postanawia
zlitować się nad nim.
- Brzmi ciekawie. Nie ma w tym nic niemożliwego.
- Z wyjątkiem skali całego zjawiska.
- To tylko jeden sposób przedstawienia zagadnienia. Kapitan odczuwa wielką,
niepohamowaną ciekawość. Dłużące się przez dziesiątki lat oczekiwanie zahartowało go,
uczyniło twardym i niewzruszonym w obecności załogi. Teraz jednak wydaje mu się, że traci
kontrolę nad poczuciem wypracowanego statusu. Wydaje mu się, że cały mózg chce odlecieć
wibrującym lotem do granatowej gęstwy pomiędzy dwoma słońcami.
- Ocean jest większy od jakiejkolwiek konstrukcji stworzonej kiedykolwiek przez
człowieka. I nie chodzi mi wcale o to, czemu ma służyć. Wstrząsający jest majestat tego
dzieła, synu.
Milvina i Sorel przyszli w miejsce wskazane przez znak, ale nikogo tam nie spotkali.
Zamiast tego przy Y niezręczny napis, zrobiony inną ręką, głosił:
MIĘSO: KORYTARZ 63, 13.30 JUTRO, BLOK 129.
Wrócili do domu, wyłączyli Spikery i pogrążyli się w rozmowie. Większość par
wyłączała Spikery tylko na czas uprawiania miłości. Był to tak zwany dobry obyczaj. Nikt
zresztą nie mógłby zaręczyć, czy już nie wyszedł z użycia, zwłaszcza po wprowadzeniu
neuroaktywizowanych modeli Spikera.
Czytali wspólnie różne stare teksty. Soirel znalazł potężnie wyglądającą książkę pod
tytułem „O studni Mohikani”. Milvina przeczytała ją - a umiała to robić znacznie szybciej od
Sorela - lecz nie znalazła żadnych zapowiadanych treści. Nie było tam żadnej studni. Raczej
nieokreślona tęsknota i inne ludzkie sprawy... Zabawne było to czytanie.
Nie mogli oderwać się od tych czarnych znaczków. Sorel lękał się, że ktoś mógł
wytropić ich odkrycia. Wzdychał wtedy głucho i zmieniał temat.
Milvina patrzyła na to inaczej. Takim dobrem należało się podzielić z innymi. Chociaż
- samo czytanie było izolacją, słuchaniem głosu pojawiającego się gdzieś we własnym
mózgu. Czy dlatego tak je polubiła? W czytaniu nie mógł brać udziału nikt trzeci. To mogło
prowadzić do różnicowań i podziałów.
Rządzą czytania, wsłuchiwania się w ciche dźwięki z zamierzchłej epoki, była jednak
przemożna.
Podniecało ją, że gdzieś istnieją inni czytelnicy. Spotkanie wydawało się niemal
nieuniknione.
Mężczyzna, który wyłonił się zza rampy, nie robił z początku wielkiego wrażenia.
Średniego wzrostu, z nieaktualnym od trzech lat karmazynowym kodem, miał strąkowate
włosy ze śmiesznie wystrzępionymi mikroptaszkami. Nie mówiąc nic, po prostu podał im
kartki papieru. Nieporadnie wydrukowane zdania pokrywały obie strony. Milvinie wystarczył
pierwszy akapit:
TAJNE STOWARZYSZENIE CZYTELNIKÓW MUSI SIĘ ZJEDNOCZYĆ!
POSIADAMY ZDOLNOŚCI, KTÓRYCH ZNACZENIA SZEROKIE MASY NIE
POTRAFIĄ ZROZUMIEĆ. DOWIEDZIAWSZY SIĘ, ZACZĘLIBY SIĘ NAS BAĆ.
DLATEGO BRATERSTWO I SIOSTRZEŃSTWO CZYTELNIKÓW JEST JEDYNYM
SPOSOBEM PRZEZWYCIĘŻENIA IZOLACJI. POWSTAŃMY!
- Co za banał. - Zwróciła kartkę dziwnemu człowiekowi.
- Ale prawdziwy.
Sorel zażądał ostro:
- Powiedz nam tylko...
- Nigdy nie wiadomo, kiedy Spiker jest włączony - przerwał tajemniczo nieznajomy.
- Pańskie pismo nie jest bardzo piękne - stwierdziła Milvina.
- Lepsze niż pani - odrzekł zaczepnie.
- Nie o to przecież chodzi - odezwał się Sorel. - Chcielibyśmy wiedzieć...
- Chodźcie. I od tej chwili milczcie.
John wkłada hełm. Otacza go teraz atmosfera Shivy. Mimowolne sieknięcie, napór
siły, wypychające zakręty, wreszcie dotyka czegoś twardego, stabilnego.
Chętnie zanurzyłby się w morzu doznań płynących z Shivy, rozwijając dokoła pełną
trójwymiarowość. Księżyc pod nim przypomina dojrzały, łaciaty owoc. Rusza w jego
kierunku.
John - były skoczek spadochronowy - wchodzi do bazy zgromadzonych przez siebie
danych. Wycelowuje z orbity prosto w dysk Shivy. Teraz pędzą do niego kolejne mapy,
przynosząc wszystkie, najmniejsze nawet szczegóły.
Ukazują się trawiaste przestrzenie południowego, nadającego się do zamieszkania
pasa. John zwraca się ku równinie, na której powierzchni pojawiają się ciekawe wzory.
Znając zdumiewającą teorię Tagore’a o Okrągłym Oceanie, musi być przygotowany na
wszystko. Gdzieś w tych przestrzeniach ukrywa się wytłumaczenie, kto albo co stworzyło
Ocean.
Wielka trawiasta powierzchnia faluje. Miejscami trawa jest cieńsza. Wkrótce
dostrzega dlaczego. Bujna roślinność porasta tylko miejsca wokół płaszczyzn pokrytych
dziwnymi, uporządkowanymi wzorami: heksagonalnymi, zmieniającymi się w trójkąty tam,
gdzie trzeba przykryć wzniesienia albo wypełnić aleje, aż do bagnistych brzegów powoli
płynących, brązowych rzek. Obraz w ultrafiolecie pokazuje coś w rodzaju ceramicznych
płytek, układających się we wzory wielkości budynków - i poruszających się. Właściwie
rozpychają się z nieujarzmioną energią bez wyraźnego celu.
Czyżby życie? Prześwietlenie w ultrafiolecie ogranicza się do opisu zespołu
polimerów, krzyżujących się łańcuchów, powiązanych ze sobą pod różnymi kątami,
zginających się jak mikromięśnie. Odżywiają się dzięki własnemu niebu.
Deszcz cukrów prostych spada z zagęszczonego powietrza. Owoc chemii
atmosferycznej przypomina rosół z kurczaka. Oksydacja ustala rozmiary piłeczek golfowych
kontrolujących parametry płytek; atakuje związki chemiczne - agresorów i zbiera te, które
płytki mogą przyswoić.
- Czyżby to wszystko było jedną żyjącą istotą? Czy to w ogóle możliwe, żeby całą
planetę kontrolowało jedno stworzenie z płytek, wykorzystujące wszystkie źródła życia? Jak
musiałby wyglądać rozwój gatunków, by dać w końcu tylko jednego osobnika?
Ewolucja to wyklucza. Oczywiście, ewolucja biologiczna. Lecz nie rozwój społeczny.
John zanurkował głębiej w ten intrygujący materiał analityczny.
Nie kończące się układy gór i dolin przesuwały się, ulegały zmieleniu, wciąż
niespokojne, tylko od czasu do czasu pozostawiały po sobie gołą powierzchnię widoczną jako
prostokąty dzielące się na trójkąty. Podłużne figury spotykały się, napierały na siebie
w jakiejś gorączkowej rywalizacji. Powierzchnia wydawała się z dala pokryta tylko cienką
warstewką trawy. Ale jej źdźbła walczyły o światło słoneczne, prześlizgujące się pomiędzy
krawędziami rozzuchwalonych, rozpychających się, rozhuśtanych, zderzających się
roztrzęsionych płytek. Czy mogłyby prowadzić jąkać ożywioną dyskusję, czy znały wspólną
zabawę, namiętne, nie kończące się festyny?
Czy planeta stała się komputerem?
Zwolnił tempo. Płytki... Czy to one zbudowały Okrągły Ocean?
Milvina i Sorel podążali za mężczyzną w milczeniu do rezerwatu stanu pierwotnego.
Przez całą drogę milczeli. Wreszcie mężczyzna przemówił.
- Jestem Karl. Nie ma tu żadnych odgałęzień Spikera, przynajmniej tak mówią mapy
przepływu jego danych.
- Jesteś inżynierem?
- Nie, filozofem. Ale zarabiam na życie jako inżynier.
- Od jak dawna pan... czyta?
- Od lat. Zacząłem od starych, przypadkowo znalezionych rękopisów. A nauczyłem
się z napisów wydrapanych na ścianach.
- Tak jak my - powiedział Sorel. - To niełatwe nie móc prosić Spikera o pomoc.
Karl skinął głową.
- Ja zapytałem.
- I co się stało?
- Pojawili się Inspektorzy. Zagadali banalnie, o jakieś drobiazgi, ale domyśliłem się,
o co chodzi.
- Ewidencja? - Milvina spytała z mocą.
- Kiedy zadałem Spikerowi pytanie, nastąpiła pauza. Niedługa. Oznaczała zmianę
klasy ważności. Wiem, co taka zmiana oznacza i jak to się robi. Zaprzestałem więc pytań
i ukryłem wszystkie książki. Kiedy wróciłem, inspektorzy już byli; rozglądali się po moim
pokoju.
- Nie powiedział im pan?
- Musiałem im coś dać. Miałem kopię takiej książki o książkach, nic z tego nie
rozumiałem, trzymałem ją po prostu pod łóżkiem. Kiedy zaczynali się już ze mnie śmiać,
wyjąłem tę książkę i dałem im.
Mrugnęła zaniepokojona.
- I co się stało? Aresztowali pana? Karl posłał jej krzywy uśmiech.
- Jak wiadomo, czytanie nie jest nielegalne. Ale jest anty. To wszystko. Wypuścili
mnie po sześciu miesiącach zgrupowania.
- Obrzydliwość - powiedział Sorel.
Karl wzruszył ramionami.
- Miałem czas. Poszturchiwali mnie i musiałem udawać, że widzę światełka
i wszystko inne. Książkę zatrzymali.
- Jesteś odważny - westchnęła Milvina.
- Raczej głupi. Nie powinienem nigdy pytać Spikera o takie rzeczy.
Sorel szepnął przejęty:
- Można by się spodziewać, że Spiker powinien zachęcać nas do czytania, że będzie
pomagał w każdej sytuacji. Gdyby Spiker zawiódł, sami odczytamy informacje, których
potrzebujemy.
Karl pokiwał głową.
- Myślę, że Spiker umie czytać. On nie chce konkurencji.
- Przecież to jest maszyna - zauważyła Milvina.
- Co z tego? - Karl znów uniósł ramiona. - Kto zna jej możliwości?
- To jest usługa - powiedział Sorel. - Nic więcej.
- Zauważyliście, że nie chce zapamiętywać naszych słów? - Karl uśmiechnął się
złośliwie.
Sorel przytaknął.
- Mówi, że dąży do ulepszenia naszej pamięci.
- Czytanie wynaleziono po to, by zastąpiło pamięć. - powiedziała Milvina. -
Przeczytałam o tym w książce.
- A więc to musi być prawda? - Karl wciąż śmiał się ironicznie, co wyprowadzało
Milvinę z równowagi. Nienawidziła polityki, a to wszystko zaczynało pobrzmiewać polityką.
- Ile ma pan książek?
- Mnóstwo. Znalazłem przejście do tunelu. Mogę tam zaglądać, kiedy tylko zechcę.
Sorel i Mihdna otwierali usta ze zdziwienia nad jego zuchwałością, kiedy opowiadał,
jak przez całe lata zamykał się w odplombowywanych pomieszczeniach. Wiele z nich
wypełniały poniszczone dokumenty i oprawione woluminy. Mówił o cudach, jakich nigdy nie
widzieli, tomach, które zawierały wyłącznie imiona, nazwiska i nazwy rzeczy:
encyklopediach, słownikach, atlasach, almanachach. Sam przeczytał wszystkie tomy
legendarnej Britanniki!
Czy mógłby im coś odstąpić? Sprzedać albo pożyczyć?
- Oczywiście - odpowiedział Karl ciepło.
W ten sposób zaczęła się ich przyjaźń. Trochę kanciasta, ostrożna z początku, lecz
zdominowana przez wspólną tajemnicę i wiedzę, którą dzielili. Nastąpiły trzy fantastyczne
lata potajemnej lektury, a potem... Karl zniknął bez wieści.
Ludzie związani z komputerami myślą w określony sposób. Biologowie - po
wstępnym rozpoznaniu i odrzuceniu możliwości wypełnienia całej biosfery przez pojedynczą
żyjącą istotę - zupełnie inaczej. Po kilku starciach ich poglądy stają się jednak dość zbieżne.
Czy gatunki mogą zamienić się w jeden wielki biologiczny komputer? Płytki głaszczą
i obejmują się nawzajem, niczym domki uprawiające miłość.
Następne pytanie jest jeszcze poważniejsze. Nie chodzi o to, że jakieś olbrzymie istoty
umknęły uwagi badaczy, czekając, by ich nagle zaskoczyć albo zrujnować ich domysły. Czy
te płytki znają coś więcej niż same siebie? Czy też są dziwnymi, geometrycznymi
solipsystami?
Były zamknięte w stworzonym przez siebie wszechświecie - czy zasady tego świata
pozwalały im na zainteresowanie się światem zewnętrznym? Gwiazda podwójna dostarczała
im wystarczającej ilości energii, powietrze było rezerwuarem paliwa, ich zaawansowana
ewolucja fizyczno-chemiczna była decydującą potęgą ich świata... Co musiałoby ich skłonić
do wmieszania się w sprawy wielkiego wszechświata? Może ciekawość? Biologowie patrzyli
na tę ewentualność krzywym okiem. Ciekawość przodków człowieka znajdowała
zaspokojenie w otoczeniu. Ewoluujące małpy uczyły się nowych sposobów wyszukiwania
świeżej wody, zabijania nowych gatunków zwierzyny łownej, wynajdowały lepsze metody
kopania korzonków - przysmaków. Świat od razu im za to odpłacał.
Wyraźnie - ale tu nie ma odpowiedzi na pytanie „dlaczego” - tutaj chodzi o coś
innego.
Tak więc nawet jeśli zapukają do drzwi tych stworzeń-płytek, być może nikt im nie
odpowie.
Czy powinni próbować?
John, Odis, Lissa, Tagore i Kapitan pogrążeni byli w rozmyślaniach.
Karla nie było w żadnym z umówionych miejsc. Mimo że znajomość trwała już tyle
czasu, Milvina i Sorel wciąż nie wiedzieli, gdzie mieszkał ani gdzie mogłyby się znajdować
zbiory jego książek. Karl był dyskretny i tajemniczy. Przeszukiwali labirynt korytarzy,
kompleksów mieszkalnych, magazynowych i wytwórczych, obawiali się jednak zapytać
Spikera o niego.
Trwały Gry Ogólne i ulice zatłoczone były bardziej niż zwykle. Większość ludzi
spędzała cały czas na zewnątrz, podekscytowana, spragniona wrażeń, szczęśliwa, że tworzy
tak wielki tłum wypełniający ulice i place. Gry zabierały czas wszystkim - oczywiście
z wyjątkiem trzech godzin pracy dziennie, do której każdy był zobowiązany. Milvina i Sorel
wyłamali się z porządku zabawy i spędzili cały tydzień na poszukiwaniu Karla. Milvina
obwiniała się o to, że nie naciskała, by powiedział, gdzie mieszka. Karl był jednak zawsze
obsesyjnie powściągliwy.
- Przypuśćmy, że zostaniecie zatrzymani i wymuszą na was zeznania na mój temat, co
wtedy? - zwykł odpowiadać.
Teraz zastanawiała się, co mógłby zrobić Inspektorat, odkrywszy magazyny książek
Karla. Wysłać go na Zaawansowaną Kurację? Jeszcze gorzej?
Wróciła do domu po żmudnych, bezowocnych poszukiwaniach. Sorela nie było. Nie
pojawił się przez cały wieczór. Kiedy obudziła się następnego ranka, wybuchnęła płaczem.
A on nie wrócił ani tego dnia, ani następnego.
Wracając z pracy - miała zwykłe stanowisko doradcy - postanowiła zwrócić się
o pomoc do Inspektoratu. Z nieustającą nadzieją zagłębiała wzrok w tłumie, usiłując
wypatrzeć Karla albo Sorela. Rozglądając się tak, zauważyła trzech mężczyzn i kobietę,
którzy szli za nią, kiedy przechodziła przez Plac Obietnic. Każde z nich wyglądało inaczej,
lecz razem tworzyli rodzaj czworokąta, w którym ona była zamknięta. Fachowa precyzja.
Przyspieszyła. Oni zrobili to samo. Wyglądali surowo i beznamiętnie. Nie potrafiła ich
zgubić w ulicznym tłoku ani w przejściach prowadzących do dwupokojowego mieszkania.
Dzieliła je z Sorelem. Czekali razem pięć lat na ten własny kąt z maleńkim balkonem. Balkon
był co prawda przesłonięty dwa piętra wyżej brudnym dnem przewodu wentylacyjnego, ale
wychyliwszy się dalej w bok można było zobaczyć kawałek błękitnego nieba.
Milvina szła dalej, po prostu gdzieś przed siebie. Nie chciała wracać do mieszkania,
które miało stać się pułapką, była jednak zmęczona i nie mogła wymyślić nic lepszego.
Zapukali do drzwi kilka minut po tym, jak rzuciła się na łóżko. Miała jeszcze nadzieję,
że za chwilę odejdą. Wreszcie zrezygnowała. Kiedy odblokowała zamek i otworzyła drzwi,
zobaczyła kogoś, kogo najmniej spodziewała się ujrzeć. To był Karl.
- Nie domyślisz się nawet, co się dzieje - powiedział, przeciskając się koło niej.
- Co takiego? Gdzie byłeś?
- Merytokracja nas potrzebuje.
- Do czego?
- Do czytania!
- Ale Spiker...
- Trzyma ludzi w poczuciu zadowolenia i oddala ich od siebie. Doskonały pomysł, ale
w końcu okazuje się, że sam Spiker jednak czasami nie wystarcza. - Mrugnął, zawahał się. -
Ktoś musi mieć dostęp do informacji wyższego rzędu. Czuliśmy to niejasno, pamiętasz,
czuliśmy, że czytanie to coś wielkiego, inna, nowa jakość.
- Ale Inspektorat...
- Utrzymuje ludzi na najniższym poziomie, to wszystko. - Przerwał na chwilę. - Ci,
którzy potrafili dostrzec znaki, zadali sobie trud, aby składać je w słowa i teksty, przetwarzać,
ci ludzie właśnie potrzebni są Merytokracji. My!
Milvina zamrugała oczami. To było za dużo dla niej do ogarnięcia naraz.
- Ale dlaczego zabrali ciebie i Sorela?
- Musieli się upewnić - wzruszył ramionami, jak to miał w zwyczaju. - Chcieli zbadać,
jak jesteśmy zaawansowani, stwierdzić, że nic nie udajemy, że nie ma w tym pozy. Ludzie
czasami udają, że potrafią czytać, wiedziałaś o tym?
- Rozumiem... - Z Karlem było coś nie w porządku. Nigdy wcześniej nie robił takich
pauz... Czy to dlatego, że wtedy nie słuchał Spikera? Odwróciła się od niego.
- To wspaniała wiadomość. Kiedy wróci Sorel?
- Niedługo. - Kiedy podchodził do niej, odwrócona plecami cofnęła się na balkon.
- Jakie dostaniesz zajęcie? Mam na myśli pracę z czytaniem. Stali na zewnątrz.
Opierała się plecami o barierkę. Codzienne odległe postukiwanie i szepty przewodu
wentylacyjnego dały jej przez chwilę poczucie bezpieczeństwa. Tutaj nic złego nie mogło się
zdarzyć.
- Och, niejedno. Wyszukiwanie dawnych wiadomości, porównania, no wiesz... -
Zamachał bezwiednie rękami.
Nietrudno było stąd wyskoczyć. Stanąć na barierce, wyprostować nogi...
- To naprawdę dobra praca.
Czy dałaby radę uciec, gdyby skoczyła? Karl nie był typem atlety. Wiedziała, że jeżeli
dobrze spadnie, celując w błoto na dole, nic sobie nie zrobi, nawet nie skręci kostki. Miała na
nogach doskonałe buty. Mogłaby mu się wymknąć. Jeśli dobrze skoczy...
Spojrzała na niego szybko, badawczo. Czy przyszedł sam? Chyba nie.
Najprawdopodobniej Inspektorzy stali tuż za drzwiami, czekając, aż Karl namówi ją do
uległości. Grała na czas.
- Czy to bardzo nieprzyjemne? Skrzywił się.
- Nie miałabyś nic przeciwko temu. Po prostu udostępniasz im część swojego mózgu
na trzy godziny dziennie. Instalują w tym cennym fragmencie mały wyłącznik.
- Wyłącznik?
- Tak, żebyś nie potrzebowała więcej czytać. Tylko w czasie pracy, to wszystko.
W ten sposób zaspokojone zostaną wszystkie twoje potrzeby. Będziesz wolna.
Gorączkowo biła się z myślami. Wyskoczyć, uciec. Nie może poprosić Spikera
o pomoc, bo bez wątpienia łatwo by ją było namierzyć z włączonym odbiornikiem. Czy
poradzi sobie, sięgając po prostu do starych pism?
Nawet jeśli tak - co potem? Jak znaleźć przyjaciół, którym można ufać? Pozostać
w podziemiu? Jak? Z czego żyć?
- To najlepsze wyjście. Sorel niedługo wróci i...
- Stój. Nie ruszaj się.
Spojrzała w dół na wylot szybu. Długi lot. Czy warto skoczyć?
Otrząsasz się z iluzji i zatrzaskujesz ją z powrotem w twardym pojemniku.
Automatyczne