2783

Szczegóły
Tytuł 2783
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2783 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2783 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2783 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Terry Pratchett Warstwy wszech�wiata T�umaczenie: Ewa Siarkiewicz Spotka�em kiedy� sztygara, kt�ry posiada� kawa�ek w�gla z zatopionym w nim z�otym suwerenem z 1909 roku. Widzia�em amonitow� muszelk� wyra�nie zmia�d�on� pod skamienia�ym odciskiem sanda�a. W piwnicach Muzeum Historii Naturalnej znajduje si� wiecznie zamkni�te pomieszczenie. Pomi�dzy r�nymi cudami jest tam i tyranozaur z zegarkiem na nadgarstku oraz czaszka neandertalczyka ze z�otymi plombami w trzech z�bach. No i co wy na to? Dr Carl Untermond "Przepe�niony Eden" By� to, naturalnie, przepi�kny dzie�, jak z folder�w Kompanii. Okna biura Kin wychodzi�y na otoczon� palmami lagun�. Spieniona woda przelewa�a si� przez zewn�trzne rafy, za� pla�� pokrywa�y kawa�ki bia�ego koralowca i przedziwnych muszelek. W �adnym jednak, folderze nie pokazano by unosz�cego si� na pontonach koszmarnego cielska warstwowca, ma�ego modelu, u�ywanego na wyspach i atolach. Podczas gdy Kin obserwowa�a maszyn�, wielki tylny zbiornik wyplu� nast�pny metr pla�y. Zastanowi�a si�, kim jest pilot. Linia brzegu zosta�a u�o�ona genialnie. Cz�owiek, kt�ry potrafi� robi� to w ten spos�b, z muszelkami u�o�onymi tak precyzyjnie, zas�ugiwa� na lepsze zaj�cie. Tyle �e mo�e by� to kto� w rodzaju Thoreau, kto� kto po prostu lubi� wyspy. Spotyka�o si� takich czasami; nie�miali, cisi osobnicy, pod��aj�cy przez oceany w �lad za zespo�ami wulkanicznymi i w rozmarzeniu uk�adaj�cy skomplikowane archipelagi z nieprzyzwoit� wr�cz zr�czno�ci�. Musi si� dowiedzie�. Pochyli�a si� nad biurkiem i po��czy�a z in�ynierem obszaru. - Joel? Kto jest na BCF3? Ponad interkomem pojawi� si� hologram br�zowej, pomarszczonej twarzy. - Witaj Kin. Zaraz zobacz�. Aha! Jest dobry, co? Podoba ci si�? - Jest dobry. - To Hendry. Te wszystkie niemi�e raporty na twoim biurku to w�a�nie na niego. Wiesz, ten, kt�ry wsadzi� skamienia�ego dinozaura do... - Czyta�am to. Joel wyczu� ostry ton w jej g�osie. Westchn��. - Jego mikserk� jest Nicol P�ante. Ona te� musia�a bra� w tym udzia�. No c�, kaza�em im robi� t� wysp�, bo koralowce nie kusz� tak bardzo. - Wiem. - Kin pomy�la�a przez chwil�. - Przy�lij go do mnie. I j� te�. Zapowiada si� bardzo pracowity dzie�, Joel. Tak to ju� jest. Kiedy praca dobiega ko�ca, ludzie zaczynaj� troch� rozrabia�. - M�odo��. Wszyscy tak robili�my. U mnie by�a to para but�w w z�o�u w�gla. Niezbyt oryginalne, przyznaj�. - Uwa�asz, �e powinnam mu wybaczy�? Oczywi�cie, �e uwa�a�. Ka�demu wolno by�o pozwoli� sobie na drobny, osobisty wk�ad w dzie�o. Czujniki i tak zawsze to wykrywa�y. A nawet, gdyby co� przesz�o niezauwa�one, czy� nie mo�na polega� na przysz�ych pokoleniach paleontolog�w, kt�rzy zatuszuj� spraw�? Hm? K�opot w tym, �e mog�o by� wr�cz odwrotnie... - On jest dobry, a kiedy� b�dzie wielki - powiedzia� Joel. - Po prostu przytrzyj mu uszu, co? Kilka minut p�niej Kin us�ysza�a, jak maszyna zawy�a i stan�a. Wkr�tce do pomieszczenia wszed� jeden z robot�w z sekretariatu, prowadz�c przysadzistego m�odzie�ca o spieczonej na raka sk�rze oraz chud�, �ys� dziewczyn�, niemal�e nastolatk�. Stan�li, wpatruj�c si� w Kin z mieszanin� strachu i wyzwania w oczach. Koralowy py� z ich ubra� osypywa� si� na dywan. - W porz�dku, siadajcie. Chcecie si� czego� napi�? Wygl�dacie na ca�kiem wysuszonych. My�la�am, �e w tych machinach jest klimatyzacja. M�odzi wymienili porozumiewawcze spojrzenia. - Fran lubi czu� swoj� prac� - b�kn�a dziewczyna. - No dobrze. Ta okr�g�a rzecz unosz�ca si� za wami to lod�wka. Obs�u�cie si� sami. Odskoczyli, gdy ch�odziarka szturchn�a ich w ramiona, po czym u�miechn�li si� nerwowo i usiedli. Wida� by�o, �e boj� si� Kin. Wprawia�o j� to w zak�opotanie. Wed�ug akt oboje pochodzili z planet tak m�odych, �e ich pod�o�e skalne ledwie zd��y�o ostygn��. Natomiast ona, co rzuca�o si� wr�cz w oczy, by�a z Ziemi. Nie z Ca�ej, Nowej, Starej, Prawdziwej, czy Najlepszej. Po prostu z Ziemi, kolebki ludzko�ci, tej z podr�cznik�w historii. O znaku podw�jnego stulecia, widniej�cym na jej czole, te� prawdopodobnie jedynie s�yszeli, zanim nie wst�pili do Kompanii Johna. Ponadto, by�a ich szefem. I mog�a ich wyla�. Ch�odziarka odp�yn�a do swej niszy, zataczaj�c zgrabny �uk pod �cianami. Kin zanotowa�a w pami�ci, �e nale�y wezwa� technika, by rzuci� na ni� okiem. Ch�opak i dziewczyna siedzieli na lataj�cych krzes�ach nieco sztywno. O ile Kin pami�ta�a, na skolonizowanych �wiatach nie mieli takich. Spojrza�a w akta, rzuci�a okiem na m�odych i w��czy�a magnetofon. - Wiecie, dlaczego tu jeste�cie - powiedzia�a. - Czytali�cie regulamin, je�li macie cho� troch� rozs�dku. Moim obowi�zkiem jest przypomnie� wam, �e mo�ecie albo zaakceptowa� decyzj�, kt�r� podejm� ja, nadzoruj�ca ten sektor, albo stan�� przed komisj� zarz�du Kompanii. Je�li wybierzecie mnie, nie b�dzie odwo�ania. A zatem? - Pani - odpar�a dziewczyna. - Czy pan umie m�wi�? - Wolimy by� s�dzeni przez pani� - odezwa� si� m�odzieniec z wyra�nym creedia�skim akcentem. Kin potrz�sn�a g�ow�. - Nie b�d� was s�dzi�. Je�li nie spodoba si� wam moja decyzja, zawsze mo�ecie zrezygnowa� z pracy. Chyba �e to ja was zwolni�. - Pozwoli�a, aby to do nich dotar�o. Na miejsce ka�dego praktykanta w Kompanii czeka�a d�uga na parsek kolejka zniecierpliwionych aplikant�w. Nie rezygnowa� nikt. - W porz�dku, zosta�o nagrane. A wi�c, dla uzupe�nienia zapisu: to wy dwoje czwartego juliusa zesz�ego roku pracowali�cie nad brzegiem kontynentu Y na maszynie warstwowej BVN67? Szczeg�owe zarzuty zosta�y wam przedstawione w pi�mie nagannym, kt�re w�wczas otrzymali�cie. - Tak jest - potwierdzi� Hendry. Kin kciukiem wdusi�a w��cznik. Jedna ze �cian zamieni�a si� w ekran, na kt�rym z lotu ptaka ujrzeli szar� ska��, ostro zako�czon� kilometrow� �cian� z bruzdami warstw. Przypomina�a jak�� ob��dn� kanapk� samego Boga. Maszyna warstwowa, oderwana od olbrzymiego urwiska, sun�a w bok. Wygl�da�o na to, �e je�li jaki� uzdolniony technik nie wyr�wna jej linii, geolodzy tego �wiata odkryj� kiedy� niewyja�niony uskok. Kamera najecha�a na obszar w po�owie urwiska, gdzie kawa� ska�y zosta� stopiony. Znajdowa� si� tam pomost, z kt�rego schodzi�o w�a�nie kilku ubranych w ��te czapeczki robotnik�w. Pozosta� jedynie jaki� m�czyzna, kt�ry opiera� pr�t pomiarowy o znalezisko A i u�miecha� si� tak szeroko, jakby chcia� zawo�a� - cze�� wam, ludziska z Trybuna�u Kompanii! - Plezjozaur - mrukn�a Kin. - W tej warstwie to bez sensu, ale mniejsza z tym. Kamera przelecia�a nad wykopanym do po�owy szkieletem, powi�kszaj�c ko�lawe prostok�ty u jego boku. Kin pokiwa�a g�ow�. Wyra�nie wida� by�o trzymany przez besti� transparent. - "Do�� pr�b z broni� j�drow�" - wyrecytowa�a monotonnym g�osem. Mieli z tym mas� roboty. Pewnie ca�e tygodnie, a potem w g��wny m�zg maszyny musieli wprowadzi� bardzo skomplikowany program. - Jak to odkryli�cie? - spyta�a dziewczyna. Ka�dy warstwowiec ma urz�dzenie kontrolne, cho� nikt o tym nie wie. Jest ono wmontowane w dziesi�ciokilometrow� szczelin� wylotu w�a�nie po to, by wy�apywa� niewielkie osobiste poprawki, jak pacyfistyczne dinozaury czy mamuty z aparatami s�uchowymi. Kontrolka tkwi tak d�ugo, a� znajdzie swoje. Wcze�niej czy p�niej, wszyscy robi� g�upstwa. Ka�dy obdarzony odrobin� talentu adept in�ynierii planetarnej zasiadaj�c za sterami warstwowca, maszyny ze snu, czuje si� jak kr�l i w ko�cu ulega pokusie zabicia �wieka przysz�ym paleontologom. Czasami Kompania wyrzuca�a ich z pracy, czasem awansowa�a. - Jestem czarownic� - odpar�a Kin. - Rozumiem, �e przyznajecie si�? - Taach - westchn�� Hendry. - Ale czy mog�, hm, powiedzie� co� na nasz� obron�? Spod po�y tuniki wyci�gn�� ksi��k� o zniszczonym grzbiecie. Zacz�� szybko przerzuca� stronice, szukaj�c odpowiedniego fragmenu. - To jeden z kanon�w in�ynierii planetarnej - powiedzia�. - Mog� przeczyta�? - Prosz� bardzo. - Tak, mhm... "Ostatecznie, planeta nie jest �wiatem. C� to takiego, planeta? Kamienna kula. A �wiat? Czterowymiarowy cud. Na �wiecie musz� by� tajemnicze g�ry, albo jeziora bez dna, pe�ne przedpotopowych gad�w. Niech na �niegu niebotycznych szczyt�w pojawi� si� dziwne �lady st�p, a w nieprzebytych d�unglach zielone, omsza�e ruiny. Dzwony na dnie ocean�w, doliny pe�ne echa i z�ote miasta. To s� dro�d�e w planetarnym cie�cie, bez kt�rych wyobra�nia ludzka nigdy nie wzro�nie." Nasta�a cisza. - Panie Hendry - spyta�a Kin - czy wspomnia�am tu cokolwiek o atomowych dinozaurach? - Nie, ale... - My rzeczywi�cie budujemy �wiaty, nie martwe planety. To nale�y do robot�w. Stwarzamy miejsca, o kt�re ludzka wyobra�nia mo�e si� oprze�, ale nie wtykamy w ziemi� skamienia�ych g�upot. Przypomnijcie sobie. Wrzecionowatych. Co b�dzie, je�li koloni�ci stan� si� do nich podobni? Pa�ski wykopaliskowy �art m�g�by ich zabi�, rozsadzi� umys�y. Skr�cenie pracy o trzy miesi�ce. Pani te�, panno Plante. I nie interesuje mnie, z jakiego powodu pomaga�a pani temu ba�wanowi. Mo�ecie odej��. Wy��czy�a nagrywanie. - A wy dok�d? Usi�d�cie. To wszystko by�o na ta�m�. No siadajcie, wygl�dacie na wyko�czonych. Ch�opak by� inteligentny. Kin dostrzeg�a w jego oczach cie� nadziei. Postanowi�a rozwia� j� od razu. - Wyrok jest prawomocny. Trzy miesi�ce przymusowych wakacji. Jest to nagrane, wi�c nie pr�bujcie mnie przekabaci�. Zreszt�, i tak by si� wam nie uda�o. - Ale do tego czasu sko�czyliby�my t� prac� - powiedzia� g��boko ura�ony. Wzruszy�a ramionami. - B�d� nast�pne. Niech pan nie patrzy z tak� obaw� w oczach. Nie by�by pan cz�owiekiem, gdyby nie ulega� pan pokusom. Jak wam b�dzie smutno, spytajcie Joela Chenge o buty, kt�re usi�owa� zostawi� w z�o�u w�gla. Jako� nie zrujnowa�y mu kariery. - A co .pani zrobi�a? - Hmm? Popatrzy� na ni� z ukosa. - Daje nam pani do zrozumienia, �e ka�dy zrobi� kiedy� co� takiego. No wi�c, czy pani te�? Kin zab�bni�a palcami o blat biurka. - Zbudowa�am grzbiet g�rski w kszta�cie moich inicja��w. - O rany! - Musieli zburzy� niemal po�ow�. Prawie wylecia�am. - A teraz jest pani zast�pc�... - Pan r�wnie� kiedy� nim zostanie. Za kilka lat mo�e pozwol� panu zbudowa� asteroid, jak�� zabawk� dla miliardera. Dwie rady: nie spartaczy� tego i nigdy, przenigdy nie obraca� s��w przeciwko ich autorom. Ja naturalnie jestem niezwykle wielkoduszna i wyrozumia�a ale s� tacy, kt�rzy zmusiliby was do zjedzenia tej ksi��ki, kartka po kartce, gro��c zwolnieniem. Rozumiemy si�? Jasne. A teraz id�cie ju�. Mam du�o roboty. Wybiegli po�piesznie, zostawiaj�c koralowy �lad. Kin popatrzy�a na zasuwaj�ce si� drzwi, a potem gdzie� przed siebie. Wreszcie u�miechn�a si� i wr�ci�a do pracy. Kin Arad, obecnie nadzoruj�ca wykonanie linii brzegowej archipelagu TY. Dwadzie�cia jeden dziesi�cioleci spoczywa�o na jej barkach niczym temporalny �upie�. Nosi�a go lekko. Czemu nie? Ludzie mieli si� nigdy nie starze�. Pomaga�a chirurgia pami�ci. Na jej czole b�yszcza� z�oty kr��ek, cz�sto noszony przez wielowiekowc�w. Budzi�o to respekt i oszcz�dza�o k�opotliwych sytuacji. Na przyk�ad nie ka�da kobieta mia�aby ochot� na romans z m�czyzn� w wieku prawnuka do si�dmej pot�gi. Z drugiej strony, nie ka�da nosi�a dysk w tym w�a�nie celu... Jej sk�ra by�a teraz czarna jak noc, tak samo zreszt� jak peruka. Z jakiego� powodu w�osom rzadko udawa�o si� przetrwa� pierwsze stulecie. Kombinezon by� w tym samym kolorze. By�a starsza od dwudziestu dziewi�ciu �wiat�w, z kt�rych czterna�cie sama pomaga�a budowa�. Zam�na siedem razy, w r�nych okoliczno�ciach, raz nawet pod wp�ywem mi�o�ci. Od czasu do czasu spotyka�a si� z by�ymi ma��onkami, by zachowa� pami�� o dawnych czasach. Unios�a g�ow�, gdy odkurzacz wytoczy� si� ze swego schowka i zacz�� czy�ci� dywan z koralowych �lad�w. Przesun�a wzrokiem po pomieszczeniu, jakby czego� szukaj�c. Nagle znieruchomia�a i zacz�a nas�uchiwa�. M�czyzna pojawi� si� znik�d. Tam, gdzie przed chwil� by�a pustka, sta�a teraz wysoka posta�, opieraj�ca si� o szafk� z aktami. Nieznajomy napotka� jej zaskoczone spojrzenie i uk�oni� si�. - Kim pan u diab�a jest? - krzykn�a Kin, wyci�gaj�c r�k� w stron� interkomu. By� szybszy. Skoczy� przez pok�j i uprzejmie, ale z si�� imad�a, z�apa� j� za nadgarstek. Wykrzywi�a usta w u�miechu i, ci�gle siedz�c, pos�a�a mu fachowy lewy prosty. Kiedy wyciera� z oczu krew, patrzy�a na niego z g�ry, trzymaj�c og�uszacz. - Nie ruszaj si� - warkn�a. - Nawet nie oddychaj zbyt gwa�townie. - Jest pani najniezwyklejsz� z kobiet - odezwa� si� tamten, rozcieraj�c palcami policzek. Zdezorientowany odkurzacz kr�ci� si� natarczywie wok� jego kostek. - Kim pan jest? - Nazywam si� Jago Jalo. Pani jest Kin Arad? Naturalnie. - Kt�r�dy pan tu wszed�? Obr�ci� si� i znikn��. Kin odruchowo strzeli�a. Gruchn�o po dywanie. - Pud�o - zawo�a� g�os z drugiej strony pomieszczenia. Wump. - Wchodz�c w ten spos�b zachowa�em si� nietaktownie, ale je�li od�o�y pani bro�... Wump. - Oboje na tym skorzystamy. Mo�e chce pani wiedzie�, jak sta� si� niewidzialnym? Po chwili wahania opu�ci�a bro�. Pojawi� si� ponownie. Zmaterializowa�. Najpierw ujrza�a tors, potem rami�, na ko�cu obie nogi. - Sprytne. Podoba mi si� - powiedzia�a. - Ale je�eli zn�w pan zniknie, ustawi� t� zabawk� na szeroki promie� i zamiot� ca�y pok�j. Gratulacje. Uda�o si� panu mnie zainteresowa�. A nie jest to �atwe w dzisiejszych czasach. Usiad�. Oceni�a go na co najmniej pi��dziesi�t lat, cho� oczywi�cie m�g� by� starszy o ca�e stulecie. Bardzo starzy ludzie poruszali si� w pewien charakterystyczny spos�b, ale on do nich nie nale�a�. Wygl�da� tak, jakby nie spa� od kilku lat - blady, �ysy, czerwonooki. Mia� twarz, kt�r� zapomina si� natychmiast. Nawet jego kombinezon by� bladoszary. Kiedy si�gn�� do kieszeni, unios�a og�uszacz. - Mog� zapali�? - spyta�. - Zapali�? - powt�rzy�a ze zdumieniem. - Prosz�. Mo�e si� pan nawet podpali�. Nie spuszczaj�c oka z og�uszacza, wetkn�� sobie ��t� rurk� do ust, zapali�, po czym wydmuchn�� k��b dymu. Ten cz�owiek, pomy�la�a Kin, jest niebezpiecznym maniakiem. - Mog� opowiedzie� o transmisji materii - rozpocz��. - Tak jak i ja. To jest niemo�liwe - westchn�a ze znu�eniem. A wi�c to tak, jeszcze jeden �owca naiwnych. Tyle �e potrafi� by� niewidzialny. - Kiedy� twierdzono, �e lot rakiet� w kosmos te� jest niemo�liwy - wtr�ci� Jalo. - �miano si� i z Goddarda, m�wiono, �e by� g�upcem. - M�wiono tak r�wnie� o wielu g�upcach - odpar�a, odsuwaj�c na moment pytanie, kim by� Goddard. - Czy mo�e pan pokaza� ten transmiter materii? - Tak. - Naturalnie, nie ma go pan przy sobie? - Nie. Ale mam to - poruszy� si� i jego lewe rami� znikn�o. - Mo�na to nazwa� p�aszczem niewidzialno�ci. - Czy mog� go, hm, zobaczy�? Skin�� g�ow� i wyci�gn�� ku niej pust� r�k�. Kin dotkn�a - czego�. Wyczu�a jakby gruby materia�. Odnios�a wra�enie, �e zarys jej d�oni rozmy� si�, ale nie by�a ca�kiem pewna. - Zagina �wiat�o - stwierdzi� Jalo, delikatnie wyjmuj�c p�aszcz z jej r�k. - Oczywi�cie, nie mo�na sobie pozwoli� na zgubienie go we w�asnej szafie, tu ma w��cznik. Widzi pani? Dostrzeg�a cienk�, pomara�czow� spiralk� obrysowuj�c� nico��. - Niez�e - powiedzia�a Kin. - Ale dlaczego przychodzi pan z tym do mnie? Po co to wszystko? - Bo pani jest Kin Arad, autorka "Nieprzerwanej Kreacji". Wie pani wszystko o wielkich kr�lach Wrzecionowatych, a ja my�l�, �e to ich wyr�b. Znalaz�em go. Tak jak i wiele innych rzeczy. Bardzo interesuj�cych rzeczy. Popatrzy�a na niego beznami�tnie. W ko�cu odezwa�a si�. - Musz� zaczerpn�� nieco �wie�ego powietrza. Czy jad� pan �niadanie, Jago Jalo? Pokr�ci� g�ow�. - M�j cykl dobowy poszed� w diab�y podczas podr�y tutaj, ale my�l�, �e u mnie czas na kolacj�. * * * Latacz okr��y� niskie budynki biur i skierowa� si� na pomoc, w kierunku wielkiego kompleksu na kontynencie W. Okr��yli cielsko warstwowca Hendriego, na kt�rym nowy pilot uk�ada� w�a�nie wz�r zewn�trznych raf. Dzi�ki manewrowi mogli zajrze� do ogromnej misy kolektora na szczycie maszyny, wewn�trz czarnej jak aksamit. - Dlaczego go omijamy? - spyta� Jalo, zezuj�c na d�. Kin zatoczy�a ko�o. - Bo promie� energii z kolektor�w na orbicie jest przesy�any prosto na czasz�. Gdyby�my nad ni� przelecieli, nie zosta�by po nas nawet popi�. - A co by by�o, gdyby pilot pomyli� si� i promie� nie trafi� w mis�? Kin pomy�la�a przez chwil�. - Nie wiem - odpar�a. - Ale na pewno nigdy by�my go nie znale�li. Latacz przemkn�� nad grup� wysp. Garbate delfiny, wci�� rozbrykane po podr�y w megatankowcu, wyskakiwa�y ponad fale wzd�u� cienia. Przekl�ta "Nieprzerwana kreacja". Kiedy� jednak wydawa�a si� dobrym pomys�em. Poza tym, opr�cz napisania ksi��ki wykona�a r�wnie� ca�� prac� wydawnicz�. Samo pisanie nie by�o takie trudne. Problemem sta�o si� dopiero znalezienie sposobu na produkcj� prawdziwego papieru. Do zbudowania prasy drukarskiej musia�a zatrudni� ca�y zesp� robot�w. To by�a pierwsza ksi��ka wydrukowana od czterystu lat. Narobi�a niez�ego zamieszania. Tak jak i s�owa zapisane na kosztownych kartach. Nie m�wi�y niczego nowego, lecz jako� zdo�a�a zebra� najnowsze odkrycia geologiczne w spos�b, kt�ry wywo�a� burz�. Podobno ksi��ka sta�a si� nawet podstaw� paru religii na peryferyjnych planetach. Spojrza�a z ukosa na swego pasa�era. Nie mog�a rozpozna� jego akcentu - m�wi� dok�adnie jak kto�, kto w�a�nie opanowa� lekcje j�zyka z ta�my, ale nie mia� jeszcze wprawy. Jego ubranie mog�o by� kupione z automatu na niejednym ze �wiat�w. Nie wygl�da� na szale�ca, ale oni nigdy na takich nie wygl�daj�. - Wi�c czyta� pan moj� ksi��k�? - zagadn�a. - A czy� nie zrobili tego wszyscy? - Czasami i mnie si� tak wydaje. Spojrza� na ni� otoczonymi czerwon� obw�dk� oczyma. - By�a niez�a - powiedzia�. - Przeczyta�em j� na statku lec�c tutaj. Prosz� nie oczekiwa� pochwa�, znam lepsze. Ku w�asnemu niezadowoleniu Kin poczu�a, �e si� rumieni. - Naturalnie przeczyta� ich pan mn�stwo - mrukn�a. - Tysi�ce - odpar�. Kin gwa�townie w��czy�a automatycznego pilota i przekr�ci�a si� w fotelu. - Dobrze wiem, �e nie ma ich nawet kilkuset. Wszystkie stare biblioteki przepad�y! - Nie mia�em zamiaru pani obra�a�. - Kim pan.,.. - W dawnych czasach autor nie musia� produkowa� papieru sam - ci�gn�� Jalo. - Istnia�y wydawnictwa, co� jak fabryki mikrofilm�w. Autor jedynie pisa� s�owa. - W dawnych czasach? Ile pan ma lat? M�czyzna zmieni� pozycj�. - Nie mog� odpowiedzie� dok�adnie - mrukn��. - Kilka razy zmieniali�cie kalendarz. O ile si� jednak nie myl�, jakie� tysi�c sto. Plus minus dziesi��. - Ale� wtedy nie istnia�a chirurgia genetyczna - zawo�a�a Kin. - Nikt nie jest a� tak stary. - By�y za to pr�bniki Terminusa - odpar� Jalo spokojnie. Latacz przemkn�� ponad wysp� wulkaniczn� o �agodnie dymi�cym sto�ku. Grupa techniczna testowa�a w�a�nie jego sprawno��. Kin wpatrzy�a si� we� niewidz�cymi oczyma, bezg�o�nie poruszaj�c wargami. - Jalo - mrukn�a. - Jalo! Wiedzia�am, �e sk�d� znam to nazwisko! Ale przecie� pr�bniki Terminusa mia�y nigdy nie wr�ci�... Beznami�tnie wykrzywi� usta w u�miechu. - Zgadza si� - odpar�. - By�em ochotnikiem. Oczywi�cie, wszyscy nimi byli�my. Szalonymi. Statk�w nie konstruowano z my�l� o powrocie. - Wiem. Czyta�am mikrofilmy. No... - C�, �eby to zrozumie�, trzeba wzi�� pod uwag� specyfik� tamtych czas�w. Wtedy mia�o to sens. Naturalnie, m�j statek te� nie wr�ci�. Pochyli� si� do przodu. - Ale wr�ci�em ja. * * * Ritz by� nieoficjalnym miastem, wyros�ym wok� niegdy� pierwszej, a teraz ostatniej Liny. Obecnie nawet miasto by�o rozbierane na kawa�ki i przesy�ane w g�r�, do wielkich frachtowc�w czekaj�cych na orbicie. Za miesi�c ostatni pracownicy Kompanii pod��� ich �ladem, po�o�y si� ostatnie pola �niegu, wypu�ci ostatnie kolibry. Ich rozmow� w ogrodzie na dachu restauracji przerywa�y uderzenia i stukot ��tych holownik�w, wspinaj�cych si� po Linie dwa kilometry dalej, ci�gn�cych pud�a pustych magazyn�w jak sznury pere�. Wkr�tce znika�y w chmurach, zmierzaj�c ku szczytowi Liny. Kin zam�wi�a owoce gumowca, g� siod�at� i brezelk�. Przestudiowawszy menu z wielk� uwag�, Jalo zam�wi� ze szczerym niedowierzaniem omlet z jaj ptaka dodo. Teraz wygl�da� tak, jakby tego �a�owa�. Kin obserwowa�a, jak si� do niego zabiera, lecz jej umys� wbrew woli podsuwa� przed oczy inne obrazy. Pami�ta�a dzwonowaty kszta�t bry�y Terminusa z niewielk� p�kul� systemu podtrzymywania �ycia pilota na samym czubku. Pami�ta�a t� przera�aj�c� logik�, kt�ra doprowadzi�a do zbudowania potwornych maszyn. Lepiej by�o wys�a� w kosmos cz�owieka ni� maszyn�. W obszarach nieznanego cz�owiek m�g� nadal ocenia� sytuacj� i decydowa�. Maszyny nadawa�y si� do zada� rutynowych, ale w obliczu nieprzewidywalnego przegrywa�y. Wys�anie maszyny jest ta�sze, gdy� ta nie oddycha, a dostarcza informacje. Cz�owiek z kolei oddycha przez ca�y czas, i jest to bardzo kosztowne. Jednak�e koszty podr�y cz�owieka mo�na zredukowa� do minimum, je�li nie przewiduje si� jego powrotu. - Czy w tym kubku jest seler? - To p�dy cierniowca - odpar�a Kin. - Nie jedz tych ��tych kawa�k�w. S� truj�ce. No wi�c, czy musz� tak siedzie� i czeka�? Prosz� mi opowiedzie� - mrukn�a - o wielkich kr�lach Wrzecionowatych. - Wiem tylko to, co przeczyta�em - odpar� Jago. - A wi�kszo�� tego, co przeczyta�em, napisa�a pani. Czy mog� zje�� to niebieskie co�? - Znalaz� pan siedzib� Wrzecionowatych? Odkryto ich zaledwie dziewi��. Je�li, doliczy� wrak statku - dziesi��. W jednej by� prototyp maszyny warstwowej oraz dok�adne dane dotycz�ce chirurgii genetycznej. Nic dziwnego, �e wi�cej ludzi studiowa�o paleontologi� ni� in�ynieri�. - Znalaz�em ich �wiat. - Sk�d pan wie, �e nale�a� do nich? Jalo wyci�gn�� r�k� i wzi�� p�d cierniowca. - Jest p�aski. To by�o mo�liwe, pomy�la�a. Wrzecionowaci nie byli bogami, ale od biedy mogliby za nich uchodzi�, do czasu pojawienia si� prawdziwych. Rozwin�li si� zapewne na jakim� �wiecie o ma�ym ci��eniu. Ocala�e mumie przedstawia�y istoty trzymetrowe, wa��ce zaledwie czterdzie�ci kilogram�w. Na �wiatach tak ci�kich jak Ziemia nosili wspania�e egzogorsety, aby uchroni� si� przed rozp�aszczeniem i po�amaniem. Mieli d�ugie ryje, d�onie z dwoma kciukami, nogi w pomara�czowe i purpurowe pasy oraz stopy wielkie jak u cyrkowego klauna. Nie posiadali m�zgu lub te�, m�wi�c precyzyjnie, ca�e ich cia�o mog�o dzia�a� jak m�zg. Nikt natomiast nie by� w stanie odnale�� ich �o��dka. Nie wygl�dali na bog�w. Znali tanie sposoby przemieszczania si�, ale o podr�ach FTL, z pr�dko�ci� ponad�wietln�, nie s�yszeli. Prawdopodobnie mieli p�e�, lecz egzobiolodzy nigdy nie odpowiedzieli na pytanie, sk�d bra�y si� ich ma�e. Porozumiewali si� moduluj�c lini� wodoru w spektrum najbli�szej gwiazdy. Wszyscy, co do jednego, byli telepatami i cierpieli na straszliw� klaustrofobi�. Nawet nie budowali dom�w. Natomiast ich statki kosmiczne by�y... niewiarygodne. �yli prawie wiecznie, co jaki� czas odwiedzaj�c planety z zanikaj�c� atmosfer� i igraj�c z nimi. Stwarzali zmutowane algi lub zbyt wielkie ksi�yce. Kreowali formy �ycia. Planety typu Wenus przekszta�cali w Ziemie, za� powody ku temu, bior�c pod uwag� ich odmienno��, mia�y sens przynajmniej dla ludzi - n�ka�y ich powa�ne problemy populacyjne. Pewnego dnia rozdarli planetarne ciasto maszyn� warstwow� i znale�li co� przera�aj�cego. Oczywi�cie dla nich. W ci�gu nast�pnych dw�ch tysi�cy lat wymarli z powodu zranionej dumy. Mia�o to miejsce 400 milion�w lat temu. Holownik zjecha� w d� Liny i przez jego os�on� d�wi�kow� przedar�o si� wycie hamulc�w. Kilka tysi�cy kilometr�w wy�ej rozrz�dowi zwalniali w�a�nie �adunki, podczepiaj�c je do rakiet i wysy�aj�c dalej, przesuwaj�c w ten spos�b �rodek ci�ko�ci Liny ku do�owi. Holownik przelecia� z hukiem w kierunku odleg�ych stacji. Kin patrzy�a na Jalo zmru�onymi oczyma. - P�aski? - powiedzia�a. - Jak dysk Aldersona? - By� mo�e. Co to jest dysk Aldersona? - Nikt go nigdy nie zbudowa�, ale je�li �cisn�� ca�y system w jeden dysk z dziur� po�rodku na s�o�ce, sp�d wy�o�y� neutronium, by uzyska� grawitacj�... - Dobry Bo�e, umiecie ju� wytwarza� neutronium? Kin zamilk�a, po czym potrz�sn�a g�ow�. - Tak jak powiedzia�am, nikt czego� takiego jeszcze nie zbudowa�. Ani nie znalaz�. - Ten m�j ma niewiele ponad dwadzie�cia tysi�cy kilometr�w �rednicy. Ich spojrzenia spotka�y si�. Wreszcie Kin wyrzuci�a z siebie s�owo, na kt�re czeka�. - Gdzie? - Beze mnie nigdy go pani nie znajdzie. - I my�li pan, �e to cudo Wrzecionowatych? - S� na nim rzeczy, w kt�re nie uwierzy pani i za milion lat. - Intryguj�ce. Jaka jest pa�ska cena? Zamiast odpowiedzi Jalo pogmera� w przyczepionym do pasa portfelu i wyci�gn�� plik banknot�w 10000-dniowych. Pieni�dze Kompanii by�y o wiele cenniejsze od emitowanych na wielu innych, znanych �wiatach. Ka�dy z nich reprezentowa� prawie dwadzie�cia osiem lat przed�u�onego �ycia, o ile realizowano go w punkcie handlowym Kompanii. Jej kredyt by� najlepszy - p�aci� przysz�o�ci�. Nie odrywaj�c wzroku od Kin Jalo wezwa� najbli�szego robota kelnera" i wcisn�� mu gar�� banknot�w w zbiornik na odpadki. Instynkt Kin natychmiast kaza�by jej skoczy� i wyci�gn�� je, ale nawet z pomoc� nauki s�uchanie instynktu nie wystarczy do prze�ycia cho�by stu lat. Automatyczna spalarka spopieli�aby jej r�k�. - Jak... - zachrypia�a. Odkaszln�a. - Jakie to m�odzie�cze. Oczywi�cie fa�szywe. Wr�czy� jej Matuzalema, banknot o najwy�szym nominale wypuszczony przez Kompani�. - Dwie�cie siedemdziesi�t lat - powiedzia�. - To prezent. Wzi�a z�otobia�� plakietk�. Jej d�onie, o dziwo nie dr�a�y. Wz�r na powierzchni by� prosty, ale istnia�o ponad dwie�cie sposob�w na sprawdzenie autentyczno�ci. Nikt ich nie podrabia�. Ponadto rozg�aszano, �e ka�dy potencjalny fa�szerz wszystkie wyprodukowane przez siebie lata sp�dzi w spos�b niezwyk�y i nieprzyjemny - w "lochach" Kompanii. - W moich czasach - powiedzia� Jalo - m�g�bym uchodzi� za: bogatego, bogatego, bogatego. - Albo: martwego, martwego, martwego. - Zapomina pani, �e by�em pilotem Terminusa. Tak naprawd�, to nikt nie wierzy� w nieuchronno�� naszej �mierci. Jedynie nieliczni. Jak do tej pory, nie myli�em si�. W ka�dym razie mo�e pani przetestowa� banknot. Jest prawdziwy, zapewniam. Poza tym, nie przyjecha�em tu po to, by pani� kupi�. Chc� pani� zatrudni�. Za trzydzie�ci dni wracam na... p�aski �wiat, z powod�w, kt�re oka�� si� oczywiste. Zamierzam siedzie� tam oko�o roku, a zap�ata, jak� oferuj�, jest odpowiedzi� na wszelkie pytania. Mo�e pani zatrzyma� ten banknot, nawet je�li nie zaakceptuje pani propozycji. Mo�e zechce go pani oprawi�, albo zachowa� na stare lata. Znikn�� jak duch. Kiedy Kin przechyli�a si� przez st�, jej d�onie natrafi�y na pustk�. P�niej poleci�a sprawdzi� wszystkie promy kursuj�ce w g�r� Liny. Nawet cz�owiek niewidzialny nie by�by w stanie omin�� ukrytych w przej�ciach kontrolek. Nie m�g�by te� odlecie� promem towarowym - wi�kszo�� z nich wype�nia�a pr�nia. Nawet nie pr�bowa�. P�niej Kin dowiedzia�a si�, �e kupi� bilet pod fa�szywym nazwiskiem i przeszed� przez sie� kontroli pyszni�c si� sw� widzialno�ci� jak modnym p�aszczem. * * * Wiadomo�� przysz�a dwadzie�cia pi�� dni p�niej, razem z pierwsz� fal� kolonist�w. G��wna Lina ju� dawno zosta�a wci�gni�ta przez kr���cego po synchronicznej orbicie satelit� i za�adowana na pok�ad frachtowca. Na antypodach uwija�o si� kilka zespo��w wyko�czeniowych. Kin sta�a na pag�rku w samym �rodku spl�tanej d�ungli, paruj�cej mieszanin� zapach�w, nie tkni�tej jeszcze ludzk� r�k�. Wiedzia�a, �e trzyna�cie tysi�cy kilometr�w pod jej stopami ludzie, maszyny i roboty pakowani byli na zapchane z��cze i wysy�ani na ostatni frachtowiec, dwudziestokilometrowy szkielet z wielkim silnikiem termoj�drowym, by pozostawi� �wiat nowym przybyszom.. Wbrew pozorom by� to planowy odwr�t. Ostatni b�d� zamiatacze, dok�adnie wyr�wnuj�cy resztki kolein. Na filmie reklamowym Kompanii pokazano kiedy� cz�owieka, kt�ry wisia� na linie metr nad ziemi� i miote�k� �ciera� �lady w�asnych st�p. Oczywi�cie nieprawda, ale obrazek rozmija� si� z prawd� o cal. To by� dobry �wiat. Lepszy ni� Ziemia, cho� ta ostatnio podobno si� poprawi�a - mieszka�o na niej prawie trzy czwarte miliarda ludzi i nie by�o w�r�d nich zbyt wielu robot�w. Lepiej ni� w czasach jej dzieci�stwa. Kin ju� dawno temu, podczas kolejnych operacji pami�ci, pozby�a si� wi�kszo�ci wczesnych wspomnie�, zatrzymuj�c jedno czy dwa. Skrzywi�a si� na my�l o tym najstarszym. Wzg�rze jak to, z widokiem na otulon� mg�� r�wnin�, kt�r� powoli okrywa mrok. S�o�ce w�a�nie zachodzi�o. Razem z matk� sta�a w niewielkim t�umie, w�r�d niemal po�owy mieszka�c�w krainy. Wi�kszo�� stanowi�y roboty. Jeden z nich, klasy �smej, pokryty bliznami napraw, uni�s� j� w ramionach, by mog�a lepiej widzie�. Wszyscy tancerze te� byli robotami, cho� na skrzypcach gra� cz�owiek. Metalowe nogi tupa�y o ciemny mech. Nad ich g�owami przelatywa�y poluj�ce na owady nietoperze. Ta�czy�y bezb��dnie. Czy� mog�o by� inaczej? Nie by�y lud�mi, by waha� si� czy potyka�. Za� garstce tych ostatnich �wiat oferowa� zbyt du�o innych spraw do za�atwienia, by mieli czas na podobne rozrywki. Niemniej wiedziano, �e tego rodzaju sztuka musi przetrwa� do dnia, w kt�rym cz�owiek zn�w we�mie wszystko w swoje r�ce. Do przodu, do ty�u, mijaj�c si� i skacz�c, roboty ta�czy�y w rytm muzyki ich opiekuna Morrisa. I wtedy m�odziutka Kin Arad zdecydowa�a, �e ludzie nie mog� wygin��. Niewiele do tego brakowa�o. Bez robot�w sta�oby si� tak na pewno. Gdy tak krocz�ce postacie ko�ysa�y si� na tle czerwonego nieba, postanowi�a wst�pi� do Kompanii... Pierwszy z wielkich szybowc�w przemkn�� ponad drzewami i ci�ko opu�ci� si� na traw�. Uderzy� w drzewo, obr�ci� si� i zatrzyma�. Po kilku minutach zgrzytn�a pokrywa w�azu i z otworu wyszed� m�czyzna. Straci� r�wnowag�. Kin obserwowa�a, jak podnosi si� i opiera plecami o w�az. Po chwili wyszli dwaj nast�pni, a za nimi trzy kobiety. Zobaczyli j�. Zadba�a o sw�j wygl�d. Sk�r� zabarwi�a na srebrno, czarne w�osy przeplot�a migotliwymi nitkami. Wybra�a czerwony p�aszcz. Cho� nie by�o wiatru, �adunki elektrostatyczne wspaniale omiata�y materia� dooko�a cia�a. Nale�y wypa�� jak najlepiej. Ci ludzie przybyli na nowy �wiat. Zapewne mieli ju� dumn� konstytucj�, zapisan� z�otymi zg�oskami i przepe�nion� duchem wolno�ci. Trzeba powita� ich nale�ycie. P�niej b�d� mieli do�� czasu na rzeczywisto��. Gdy l�dowa�y nast�pne glidery, m�czyzna, kt�ry wyszed� pierwszy, wspi�� si� na wzg�rze. Dojrza�a brod� pioniera i bia�� jak kreda twarz. Przede wszystkim jednak dostrzeg�a srebrny dysk na czole, b�yszcz�cy w porannych promieniach s�o�ca. Dotar� na szczyt bez �ladu zadyszki, krocz�c spokojnie, opanowanie, jak wi�kszo�� wielowiekowych. U�miechn�� si�, ukazuj�c rz�d z�b�w. - Kin Arad? - Bjorne Chang? - No c�, jeste�my. Dzisiaj - dziesi�� tysi�cy. Zrobili�cie niez�e powietrze. Co to za zapach? - D�ungla - odpar�a Kin. - Grzyby, rozk�adaj�ce si� zdech�e pumy, orchidee. - Naprawd�? B�dziemy musieli si� temu dok�adnie przyjrze� - odpar� spokojnie. Roze�mia�a si�. - Jestem naprawd� zaskoczona - powiedzia�a. Oczekiwa�am jakiego� m�odzie�ca o kanciastej szcz�ce i z p�ugiem w jednej d�oni... - ...i nienagann� konstytucj� w drugiej. Wiem, wiem. Kto� taki prowadzi� koloni� na Landsheer. S�ysza�a pani o niej? - Widzia�am filmy. - Czy wie pani, �e tydzie� k��cili si� nad form� rz�du? Pierwszym budynkiem, jaki wybudowali, by� ko�ci�. A potem przysz�a zima. By�em tam, na p�nocnym kontynencie, podczas zimy. Robicie srogie. Kin zacz�a schodzi�. Chand kroczy� obok. - Nie chcieli�my, by umierali - odezwa�a si� w ko�cu. - Wiedzieli wszystko o cechach klimatu. - Ale nie o nieuczciwo�ci wszech�wiata. Byli zbyt m�odzi, by mie� sk�onno�ci paranoidalne. - A pan? - Ja? My�l�, �e nawet ja nie dam rady pokona� siebie. Dlatego ci ludzie zaanga�owali mnie. Mam prawie 190 lat. Nie chc� umiera�. B�d� obserwowa� pogod� jak sok�, p�ywa� w p�ytkiej wodzie i nie jad� niczego, co nie zostanie poddane analizie. B�d� si� nawet uchyla� przed meteorytami. Podpisa�em pi�cioletni kontrakt i zamierzam go prze�y�. Kin przytakn�a. Jego pewno�� siebie przekona�a nawet j�. Niemniej wiedzia�a r�wnie�, �e nie by�o to takie proste. Teoretycznie wraz z wiekiem ludzie stawali si� ostro�niejsi, coraz d�u�ej przebywali w pobli�u o�rodk�w chirurgii genetycznej i lokalnych punkt�w us�ugowych Kompanii, gdzie Dni mog�y by� zamienione na starannie wyliczon� kuracj� przed�u�aj�c� �ycie. Po gwarantowanym kursie dwudziestu czterech standardowych godzin dodatkowego �ycia za jeden Dzie�. Jedynie Kompania p�aci�a w Dniach i tylko ona wykonywa�a zabiegi. Wed�ug statystyk posiada�a wszystko i wszystkich. Jednak�e te same dane m�wi�y te� o zjawisku "coraz rzadszych powrot�w". Maj�c dwadzie�cia lat ludzie zachowywali si� ostro�nie, nie podejmowali ryzyka, bo je�li pracowali dla Kompanii, mieli przed sob� ca�e stulecia. Wstyd by�oby zaprzepa�ci� je je�d��c zbyt szybko lub �yj�c za mocno. Natomiast kiedy mieli lat dwie�cie, przestawali si� przejmowa�. Byli wsz�dzie, dokonali wszystkiego. Nowe do�wiadczenia by�y starymi, jedynie w troch� zmienionej formie. Przy trzystu stawali si� prawie martwi. Nie zupe�nie za spraw� samob�jstw, ale... Po prostu wspinali si� na coraz wy�sze i wy�sze g�ry, wykonywali coraz d�u�sze loty ze spadochronem lub w�drowali z plecakiem przez Merkurego trudnymi trasami, a� wcze�niej czy p�niej dopada�o ich. Nuda prowadzi do szale�stwa. �mier� jest g�osem natury, wo�aj�cym �eby zwolni�. W�a�nie dlatego Chang przewodzi� grupie niedo�wiadczonych kolonist�w na nowym �wiecie. Nie mia� nic do stracenia z wyj�tkiem rozci�ganego w niesko�czono�� �ycia. - Nie budujemy przyjemnych planet - powiedzia�a Kin. - T� te� b�dziecie musieli pokona�. Ponad ich g�owami przep�yn�� szybowiec i znikn�� gdzie� w�r�d wierzcho�k�w drzew. - Na pocz�tku znienawidz� j� - mrukn�� Chang. - W tym s� nasze ca�e zapasy, koce i autokuchnie. Kaza�em kontroli sprowadzi� go na ziemi� dziesi�� mil dalej. Jest pi�kny dzie�. Spacer dobrze nam zrobi, a my przy okazji zobaczymy, kto jest fajt�ap� i wlezie na jadowitego paj�ka. - Co pan zrobi, kiedy minie te pi�� lat? - Nie wiem, mo�e zostan� tu przez jaki� czas w charakterze Dostojnego Staruszka. Tyle �e do tego czasu to miejsce zbytnio si� ucywilizuje jak na m�j gust. - Nie w jednym dniu Reme zbudowano. - Ale majstrem na tej budowie nie by�em ja. Koloni�ci obserwowali ich w milczeniu. �adnej genetycznej chirurgii, �adnych zabieg�w, �adnego punktu us�ugowego Kompanii. Nawet jeden ha dziesi�ciu nie do�yje stulecia. Mimo to wszyscy byli ochotnikami. Ka�dy z nich traci� nie�miertelno��. B�d� mieli dzieci, cho� nawet Ziemia nie narzeka�a obecnie na ich brak. Geny przetrwaj�, za� warunki panuj�ce na tym �wiecie dokonaj� na nich swych w�asnych poprawek. �ci�ni�ci w imadle grawitacji s�o�ca i ksi�yca, za tysi�c lat b�d� inni. Wystarczaj�co inni, wed�ug za�o�e� Planu. - Tu si� po�egnamy - powiedzia�a Kin, si�gaj�c po teczk� przyczepion� do pasa. - Oto akt nadania w�asno�ci oraz gwarancja na 5000 lat. Chang wsun�� dokumenty za koszul�. - Wymy�lili�cie jak�� nazw�? - spyta�a Kin. - W g�osowaniu przesz�o "Kr�lestwo". Skin�a g�ow�. - Podoba mi si�. Proste, nieg�upie. Mo�e wr�c� tu pewnego dnia by zobaczy�, jak panu idzie, panie Chang. Ostatnim l�duj�cym szybowcem by� transportowiec Kompanii, wyra�nie r�ni�cy si� od tanich, dymi�cych jednoraz�wek pionier�w. Gdy Kin podesz�a do niego, otworzy� si� w�az. Robot wysun�� schodki. - Kiedy ostatni raz by�a pani na zabiegu? - spyta� nagle Chang. Kin spojrza�a zaskoczona. - Osiem lat temu. Czy ma to jakie� znaczenie? Podszed� bli�ej, tak by inni nie mogli s�ysze�. - Kompania ma k�opoty. Mo�e nasze Dni s� ju� policzone. - K�opoty? Gdy robot pilot odnotowa� fakt, �e Kin jest ju� na pok�adzie, odczeka� trzy sekundy i zasun�� klap�. Ostatni� rzecz�, jak� koloni�ci ujrzeli, kiedy maszyna wzlatywa�a w g�r�, by�a zdumiona twarz Kin w wielkim tylnym iluminatorze. Chang odczeka�, a� glider b�dzie na tyle wysoko, by uruchomi� silniki odrzutowe, po czym si�gn�� do w�azu i wyci�gn�� megafon. * * * T�um sta� si� smug�, kropk�, a� znikn�� w d�ungli. Kin usiad�a. Do Kompanii nale�a�o sze��dziesi�t procent niesko�czono�ci. Jakie k�opoty? Wkr�tce szybowiec wyprzedzi� poranne s�o�ce i pomkn�� na wsch�d. P�niej wyl�dowa� na piaszczystej wysepce, bia�ej w �wietle gwiazd, otoczonej fosforyzuj�c� wod�. Na tle nieba rysowa�a si� czarna smuga Liny, za� u jej podstawy spoczywa�a niewielka kapsu�a. Obok zamajaczy�a sylwetka m�czyzny. - Joel! - Cze��, Kin - u�miechn�� si� tym swoim grymasem neandertalczyka. - My�la�am, �e jeste� ju� szefem sektora na Cyfradorze. Wzruszy� ramionami. - Mia�em tak� propozycj�, ale to nie dla mnie. Wejd�. Robot! - Pszepana! - Glider na hol. - Oszywi�cie, pszepana! - I sko�cz z tym gadaniem niewolnika. Wspi�li si� do kabiny i usiedli po jej przeciwnych stronach. Joel Chenge westchn�� i przekr�ci� w��cznik. Poczuli szarpni�cie. Kapsu�a pomkn�a w g�r�, za� Lina za oknem zacz�a si� monotonnie przesuwa�. - Jestem tu nowym Obserwatorem - powiedzia�. - Joel! Ty chyba nie m�wisz tego powa�nie? - Kin nagle odnios�a wra�enie, �e wszech�wiat zapada si� pod ni�. - M�wi�. Tak mi�dzy nami, chyba na to czeka�em. Ty nie? - Ale� ja w og�le nie widz� ciebie... - przerwa�a. ...sp�dzaj�cego stulecia w hibernatorze umieszczonym na wysokiej orbicie, nie starzej�cego si� - mog�a to sobie wyobrazi�. Przera�aj�ce. Wysi�gniki automatu bezustannie trzymaj�ce swe strzykawki kilka cali od twardej jak l�d sk�ry, roboty obserwuj�ce �wiat poni�ej w oczekiwaniu sygna��w. Rozszczepienia atomu, wybuchu nuklearnego, lot�w kosmicznych, zastosowania olbrzymich energii. Niekt�re �wiaty za pierwszy sw�j cel obiera�y loty kosmiczne, maj�c nadziej� na szybkie uznanie mi�dzygwiezdnej spo�eczno�ci. To si� nigdy nie udawa�o. Nawet pojazdy podorbitalne s� jedynie czubkiem wielkiej i starej jak �wiat piramidy, stoj�cej na takich .podstawach jak rolnictwo. Zanim zacznie si� lata�, najpierw trzeba je��. Joel pochyli� si� i stukn�� w przycisk posi�ku na konsoli autokuchni. Wyp�yn�� zastawiony stolik. Uchwyci� spojrzenie Kin i zn�w si� u�miechn��. Robi� to cz�sto. W jego kod genetyczny wpl�ta�y si� jakie� resztki paleolitu, przez co musia� si� cz�sto u�miecha� t� swoj� p�ask� twarz� cho�by po. to, by nie straszy� dzieci. Gdy rozja�nia� oblicze, wygl�da�o to jak �wit Cz�owieka. ' Rozmawiali, u�ywaj�c nie tylko s��w. Mi�dzy nimi by�o czterysta lat r�nicy. Po takim okresie s�owa stawa�y si� p�askie jak kartki papieru, za to pe�ne znacze� i niuans�w. Kin spojrza�a na st�. - Sk�d� to znam... - mrukn�a. - Hm.. Niech no sobie przypomn�... Sto trzydzie�ci lat temu! Pobrali�my si�. Pami�tasz? Na Tynewalde. Tani by�a ta zwariowana religia... "Wsch�d Ikara". Och, wybacz. Ty zapami�ta�e� nawet menu. Jakie� to romantyczne.' - Prawd� m�wi�c musia�em zajrze� do pami�tnika - odpar�, nalewaj�c wina. - By�a� moj� pi�t� �on�? Zapomnia�em zapisa�. - Chyba trzeci�. To ty by�e� moim pi�tym m�em. Spojrzeli na siebie i wybuchn�li �miechem. - To by�y dobre czasy, Kin. Naprawd� dobre. Trzy szcz�liwe lata. - Dwa. - W porz�dku, dwa. M�j Bo�e. Te chwile na Plershoor, czy to nie wtedy, kiedy my... - Daj spok�j. Dlaczego obserwator? Krajobraz za oknami kabiny znikn��, wkr�tce Kr�lestwo by�o ju� tylko dyskiem z przesuwaj�c� si� lini� terminatora. - Och, �ycie staje si� troch� zat�ch�e. Na samych zabiegach nie po�yj� tak d�ugo jak obserwator. Mi�o b�dzie patrze�, jak nowy �wiat dojrzewa, zobaczy�, co niesie przysz�o��. To jak podr� w czasie. - Kr�cisz, Joel. Znam ci�, nie zapominaj o tym. Nigdy si� nie nudzi�e�. Pami�tam, jak dwa lata uczy�e� si� robi� drewnian� bryczk�. Zawsze m�wi�e�, �e nie spoczniesz, dop�ki nie opanujesz wszystkich ludzkich umiej�tno�ci. Narzeka�e�, �e nie umiesz �owi� fok i odlewa� miedzi. Mia�e� napisa� almanach pornografii robot�w. Jeszcze tego nie dokona�e�. - W porz�dku. Znikam, bo jestem tch�rzem. Czy to wystarczaj�cy pow�d? Wkr�tce co� si� wydarzy, a wtedy najlepszym miejscem b�dzie zamra�arka. - Co�? - K�opoty. - K�o...- zamilk�a. - Chang te� to m�wi�. - Ten wielki pionier? Rozmawia�em z nim wczoraj, kiedy byli jeszcze na orbicie. On te� ucieka przed burz�. - O czym ty do diab�a m�wisz? Powiedzia� jej. Kin donios�a o wizycie Jalo i jego umiej�tno�ci wytwarzania Dni�wek o wysokich nomina�ach. - Kompania sprawdzi�a przes�any przez ciebie banknot z Matuzalemem, Kin. - Fa�szywy. Powoli pokr�ci� g�ow�. - Chcia�bym, �eby tak by�o. On jest... w pewien spos�b prawdziwy. Tylko, nie nasz. Wszystkie numery s� z�e. Tak samo kody. Takich jeszcze nie wypu�cili�my. Pomy�l, co to oznacza. Pomy�la�a. Banknoty Kompanii posiada�y tyle ukrytych test�w i kod�w, �e fa�szerz m�g�by je jedynie skopiowa�. Powielanie ich maszyn� warstwow� nie wchodzi�o jednak w rachub�, bo wszystkie by�y w�asno�ci� Kompanii. Jeden klucz schowany w grubej plakietce zepsu�by wszystko. Nikt nie m�g� tego dokona�. Ale je�li przypadkiem... Pierwsi ucierpieliby wielowiekowcy. Waluta Kompanii by�a niewyobra�alnie silna, lecz je�eli banknoty Dniowe oka�� si� jedynie kawa�kami plastiku, a rynek zostanie zalany duplikatami dwadzie�cia czy trzydzie�ci razy przekraczaj�cymi ilo�� prawdziwych, Kompania przestanie istnie�. Jej pot�g� stanowi�a wiarygodno��, ta za� by�a podstaw� si�y pieni�dza. Chirurgia genetyczna powstrzymywa�a jedynie �mier�. Mo�na by�o �y� bez dodatkowych, kupowanych za Dni zabieg�w, ale w�wczas cz�owiek by si� starza�. By�by nie�miertelny, lecz i zgrzybia�y. Nic dziwnego, �e chcieli si� ukry�. Joel znalaz� sw�j spos�b na nie�miertelno��, Chang ucieka� przed katastrof�. Mniej pomys�owi zapewne zacz�liby robi� i inne rzeczy, jak cho�by spacer w kosmosie bez skafandra. Musz� by� nas miliony, pomy�la�a Kin. Narzekamy, �e wci�� jemy te same potrawy i �e nasze �ycie staje si� bezbarwne. Zastanawiamy si�, czy kr�tsze nie by�oby pe�niejsze i z przera�eniem dochodzimy do wniosku, �e tak, bo my stracili�my szans� posiadania dzieci. To takie niesprawiedliwe. Kiedy cz�owiek musi si� zadowoli� jedynie uniesieniem, przyjemno�ci� czy zadowoleniem, to im d�u�ej �yje, tym bardziej trac� one urok... Niemniej �ycie nadal jest s�odkie, a �mier� tajemnic�. To staro�� przera�a. Szlag by to... - Szukaj� go? - spyta�a. - Wsz�dzie. Wiadomo, �e by� na Ziemi, bo z Muzeum Lot�w Kosmicznych znikn�y wszystkie zapisy o sondach Terminusa. - Wi�c nic o nim nie wiemy? - W�a�nie. Jak kamie� w wod�, Kin. - Roze�mia� si�. - Ale przynajmniej polityka Kompanii by�a prawid�owa. Nasze �wiaty przetrwaj�. - Jeden cz�owiek nie mo�e zniszczy� cywilizacji - rzuci�a. - Jeste� pewna, �e jest to regu��? - .mrukn��, po czym rozlu�ni� si�. - Ten p�aszcz... by� naprawd� niewidzialny? - Je�li patrzy si� na niego bezpo�rednio, przedmioty z ty�u s� lekko zamazane. Ale gdyby� nie zosta� uprzedzony, nie zauwa�y�by�. - Mo�e u�ywano tego. w archaicznym szpiegostwie - zastanowi� si�. - Rzeczywi�cie, bardzo efektowne. Nie s�dz�, �eby�my to my skonstruowali. Na to potrzeba bardzo skomplikowanej technologii, a przy takim jej poziomie, niewidzialno�� nie by�aby ju� czym� niezwyk�ym. Cz�owieka mo�na wykry� na wiele sposob�w. - Te� o tym pomy�la�am - odpar�a. - I jeszcze ta transmisja materii. Wszystkie teorie s� zgodne, �e w�a�ciwie nie jest mo�liwa. Podw�jny efekt Wasible'a niemal j� wywo�uje, ale to tak jak istnienie prawie-perpetuum mobile. Satelita uczepiony do ko�ca Liny powoli rozrasta� si� do rozmiar�w gwiazdy. Joel spojrza� na konsol�. - Chcia�bym go spotka� - powiedzia�. - Czyta�em o sondach Terminusa, gdy by�em jeszcze szczeniakiem. Potem, kiedy znalaz�em si� na Nowej Ziemi, odwiedzi�em farm� Rip Van LeVine'a. To ten, kt�ry po wyl�dowaniu trafi� na... - S�ysza�am o nim - przerwa�a mu Kin. Nawet je�li wyczu� szczeg�lny ton w jej g�osie, a na pewno tak by�o, nie da� tego po sobie pozna�. - Par� lat temu widzia�em film o T4 i T6 - ci�gn�� spokojnie. - To te sondy, kt�re nadal lec�. Na Nowej Ziemi prowadz� t� akcj�... Co dziesi�� lat umieszczaj� dwa statki na orbicie zmiennej, by zwi�kszy� przyspieszenie, i... - To te� wiem - wtr�ci�a ponownie. Statki przyspieszaj� nurkuj�c w s�o�ce Nowej Ziemi, potem robi� skok na par� milion�w mil, zn�w nurkuj�, skok... w ko�cu wyp�ywaj� znik�d, kilkaset lat �wietlnych dalej, z pr�dko�ci� ponad�wietln�, o kilka mil od pr�bnik�w. Czwarty Terminus nie zwolni� w punkcie zwrotnym, a usterka w prymitywnym komputerze sz�stego poprowadzi�a go prosto ku nie istniej�cej gwie�dzie. Normalnie cia�a pilot�w ju� setki lat temu uleg�yby ca�kowitemu rozk�adowi. System podtrzymuj�cy �ycie te� by� archaiczny. Jednak�e szwankuj�c� aparatur� stopniowo wymieniono, za� za�ogi statk�w z Nowej Ziemi wci�� j� udoskonala�y. Oczywi�cie, to kosztowa�o. O wiele �atwiej by�oby rozmrozi� pilot�w i obdarzy� �yciem pe�nym luksus�w. Lecz Rip Van LeYine, zmar�y w chwale pilot Terminusa, kt�ry po tysi�cletniej podr�y wyl�dowa� na �wiecie od trzystu lat zasiedlonym przez pasa�er�w statku mog�cego podr�owa� za pomoc� skok�w, gdy pope�nia� samob�jstwo - by� bogaty. Mia� do�� pieni�dzy, by wynaj�� dobrych prawnik�w i wym�c zrobienie dla pozosta�ych dw�ch pilot�w wszystkiego, co si� tylko da�o, z wyj�tkiem obudzenia ich. - Trust LeVine'a zupe�nie zwi�za� nam r�ce - powiedzia� Joel. - Kompania od razu chcia�a obudzi� pilotk� T4 i spyta� o Jalo. Razem trenowali, mo�e co� o nim wie. Niestety, na Nowej Ziemi by�by krzyk. - A co ty o tym s�dzisz, Joel? Ich spojrzenia spotka�y si�. - My�l�, �e to by�oby pod�e. A c�by innego? - I ja tak s�dz�. * * * Poczeka�a na satelicie, a� Joel uruchomi� system. Patrzy�a, jak ��czy� obw�d i przerywa� sztuczny molekularny �a�cuch - Lin�. Kr�lestwo by�o samo. Nie zosta�a ju�, by przygl�da� si�, jak przygotowuje pomieszczenie hibernacyjne. Jej prywatny statek kr��y� po orbicie w pobli�u. Praktycznie by�a na urlopie, dop�ki nie do��czy do reszty zespo�u na Trenchert, gdzie grupy przygotowawcze oczy�ci�y ju� atmosfer� i wzmocni�y pod�o�e. Kilka miesi�cy wcze�niej postanowi�a zatrzyma� si� na Memremonn-Spitz, by rzuci� okiem na nowe wykopaliska w �wiecie Wrzecionowatych. Kr��y�y pog�oski o odkryciu jeszcze jednej, dzia�aj�cej maszyny warstwowej. Jednak w tej chwili wydawa�o si� to mniej wa�ne. Zatrzasn�a za sob� drzwi komory powietrznej. - .Witam pani� - odezwa� si� statek. - Po�ciel ju� przewietrzona, zbiorniki zatankowane. Czy mamy zrobi� k�piel? - Mhm. - Kurs mamy wprowadzony. Czy zacz�� odliczanie? - Mo�e daruj sobie t� zabaw� - odpar�a ze znu�eniem w g�osie. - Po prostu zr�b mi k�piel. Statek zacz�� napuszcza� wod� do wanny. Woda �agodnie rozbryzgiwa�a si� o brzegi, lecz ani kropla nie spad�a na pod�og�. - Nie�le - zauwa�y�a Kin, kt�rej wpojono uprzejmo�� w stosunku do maszyn. - Dzi�kuj�. Pi�� godzin i trzy minuty do skoku. Kin w zamy�leniu mydli�a rami�. Po chwili odezwa�a si�. - Statek? - Tak, prosz� pani? - Dok�d, u diab�a, lecimy? Nie przypominam sobie, �ebym dawa�a ci jakie� instrukcje. - Na Kung, prosz� pani, zgodnie z pani rozkazem przes�anym 338 godzin temu. Kin wyskoczy�a z wanny niczym pokryta pian� Wenus i pop�dzi�a przez korytarze. Dopad�a fotela pilota. - Powt�rz ten rozkaz - wycedzi�a delikatnie. Spojrza�a na ekran wyt�onym wzrokiem, trzymaj�c d�o� nad przyciskiem mog�cymi po��czy� j� z Kr�lestwem. Joel jeszcze zupe�nie nie zamarz�, ca�y proces trwa� kilka godzin. Poza tym maszyny zawsze mog�y go odmrozi�, za� na stacji znajdowa� si� pot�ny nadajnik, kt�rym mog�a przes�a� wiadomo�� Kompanii. Rozpozna�a robot� Jalo. Rozkaz by� prosty, poprzedzony sygna�em wezwania statku i jej osobistym kodem. Nadszed� zwyk�ym kana�em ziemia-orbita. M�g� zosta� nadany z ka�dego z kilkunastu nadajnik�w podczas prac wyko�czeniowych na Kr�lestwie. Ko�czy� si� s�owami: "P�aski �wiat. Pani jest osob� bardzo ciekawsk�, Kin Arad. Je�li mnie pani oszuka, do ko�ca �ycia b�dzie si� pani zastanawia�, co pani straci�a". * * * Jej r�ka opad�a, nie dotykaj�c przycisku. Przecie� nie mo�na zbudowa� p�askiego �wiata! Z drugiej strony, powr�t pilota Terminusa te� by� niemo�liwy. Tak samo jak skopiowanie pieni�dzy Kompanii. - Statek? - Tak, prosz� pani? - Lecimy na Kung. Aha, i pod��cz si� do ekranu w moim pokoju. - Gotowe, prosz� pani. Nie powinna tego robi�. To by�o g�upie. Za co� takiego na pewno j� wylej�. By� tam, czy zastanawia� si� przez wieki... * * * Godziny wype�nia�o jej przypominanie sobie j�zyka Ekung i czytanie suplement�w do przewodnika po planecie. Wygl�da�o na to, �e Kungowie mieli ju� Lin�, cho� nie spieszyli si� z wydaniem zakazu l�dowania bezpo�rednio na powierzchni. Na Kung nie zabraniano zreszt� niczego, nawet morderstwa. Obecnie by� to jedyny �wiat w znanej przestrzeni, kt�ry w�a�ciwie zezwala� te� na l�dowanie jednostek uzbrojonych. Czy to mia�o jakie� znaczenie? Kungowie piekielnie potrzebowali obcej waluty. Nie posiadali prawie niczego przydatnego dla ludzi, jedynie ca�� mas� chor�b zbli�onych do zapalenia p�uc, za to im samym przyda�oby si� niejedno. Wystartowali z przemys�em turystycznym... Kin by�a tam kiedy�. Przypomnia�a sobie desz.cz. Kungowie mieli czterdzie�ci dwa r�ne s�owa na okre�lenie deszczu. Ale na opisanie wodnej symfonii, sp�ywaj�cej z nieba przez pi��dziesi�t pi�� minut w ci�gu ka�dej godziny, s��w brak�o. Nie by�o tam g�r. Ma�a grawitacja umo�liwi�a ich powstanie, ale ogromne masy rozproszonej przez wiatr wody sp�uka�y je do cna. Pozosta�e przy �yciu pag�rki wygl�da�y sm�tnie, jakby si� czego� wstydzi�y. Oczywi�cie czasem stawa�y si� wyspami. Przypomnia�a sobie informacje o p�ywach. Zbyt du�y ksi�yc i bliskie s�o�ce sprawia�y, �e p�ywy te by�y koszmarne. To przez nie na planecie ros�y jedynie grzyby, zdolne do b�yskawicznego wyro�ni�cia i wystrzelenia zarodnik�w podczas odp�yw�w, oraz skar�owacia�e, szcz�tkowe formy n�dznie wegetuj�cej ro�linno�ci. Turyst�w natomiast nie brakowa�o, mimo i� niemal w og�le nie mogli si� rozstawa� z kamizelkami ratunkowymi. Entuzja�ci po�ow�w lub mgie�, zoofile lub studenci biologii. Je�li za� idzie o samych Kung�w... Wy��czy�a czytnik i wyci�gn�a si� w fotelu. - Powinna� zawiadomi� Kompani� - powiedzia�a cicho. - Jeszcze masz czas. - Wiesz, co to oznacza - odpowiedzia�a sama sobie. - On mo�e jest szalony, ale nie g�upi. B�dzie przygotowany na ka�d� zasadzk�. Poza tym Kung nie jest ludzkim �wiatem, wp�ywy Kompanii s� tam niewielkie. Zrobi unik, pomacha r�k� i tyle b�dziemy go widzieli. - Masz obowi�zki - zauwa�y�a. - Nie mo�esz pozwoli� mu na rozrabianie tylko po to, by zaspokoi�