1453
Szczegóły |
Tytuł |
1453 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1453 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1453 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1453 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Michael Ende
Nie ko�cz�ca si� opowie��
1. 2. 3. 4. 5. 6. 7. 8. 9. 10. 11. 12. 13. 14.
15.
16. 17. 18. 19. 20. 21. 22. 23. 24. 25. 26.
Michael Ende Nie ko�cz�ca si� opowie��
. wst�p .
Ten napis widnia� na szklanych drzwiach ma�ego sklepu, ale naturalnie
tak wygl�da� tylko w�wczas, gdy z mrocznego wn�trza patrzy�o si� przez
szyb� na ulic�.
Na dworze by� szary, zimny listopadowy ranek, deszcz la� strumieniami.
Krople sp�ywa�y po szkle i zawijasowatych literach. Przez szyb� wida� by�o
jedynie upstrzony deszczowymi zaciekami mur po drugiej stronie ulicy.
Nagle drzwi otworzy�y si� tak gwa�townie, �e ma�a ki�� zawieszonych nad
nimi mosi�nych dzwoneczk�w rozdzwoni�a si� niespokojnie i przez d�ug�
chwil� nie mog�a si� uciszy�.
Sprawc� tego zgie�ku by� ma�y, gruby ch�opak, dziesi�cio, mo�e
jedenastoletni. Mokre ciemne w�osy opada�y mu na twarz, przemoczony
p�aszcz ocieka� deszczem, na pasku przerzuconym przez rami� mia� szkoln�
teczk�. By� blady i zadyszany, ale cho� jeszcze dopiero co bardzo mu si�
spieszy�o, teraz sta� w otwartych drzwiach jak wryty. Przed nim ci�gn�o
si� d�ugie, w�skie pomieszczenie, nikn� w mrocznej g��bi. Pod �cianami
sta�y rega�y, si�gaj�ce do sufitu i zapchane ksi��kami wszelkie kszta�t�w
i wielko�ci. Na pod�odze pi�trzy�y si� sterty wielkich folia��w, na kilku
sto�ach le�a�y stosy mniejszych tom�w, oprawnych w sk�r� i po�yskuj�cych
po bokach z�oceniami. Za �cian� z ksi��ek, kt�ra na przeciwleg�ym kra�cu
pomieszczenia wznosi�a si� na wysoko�� wzrostu m�czyzny, wida� by�o blask
lampy. W owym blasku co jaki� czas wzbija� si� w g�r� obwarzanek dymu,
powi�ksza� si� i wy�ej rozp�ywa� si� w ciemno�ci. Wygl�da�o to jak
sygna�y, kt�rymi Indianie przesy�aj� sobie wiadomo�ci ze szczytu na
szczyt. Wida� kto� tam siedzia� - i rzeczywi�cie, dobieg� stamt�d
opryskliwy g�os:
- Dziwi� si� to mo�na w sklepie albo na ulicy, ale drzwi trzeba
zamkn��. Wieje.
Ch�opak us�ucha� i cicho zamkn�� drzwi. Potem zbli�y� si� do �ciany z
ksi��ek i ostro�nie wyjrza� zza niej. W wysokim, obitym wy�wiechtan� sk�r�
fotelu siedzia� ci�ki, przysadzisty m�czyzna. By� w pogniecionym czarnym
ubraniu, kt�re wygl�da�o na znoszone i jako� zakurzone. Brzuch opina�a
kamizelka w kwiatki.
M�czyzna mia� �ysin� jak kolano, tylko nad uszami stercza�o po k�pce
siwych w�os�w. Czerwona twarz przypomina�a pysk z�ego buldoga. Na
bulwiastym nosie tkwi�y ma�e z�ote okulary. Ponadto m�czyzna pyka�
wygi�t� fajk�, zwisaj�c� w k�ciku ust, kt�re ca�e by�y wskutek tego
wykrzywione. Na kolanach trzyma� ksi��k�, kt�r� wida� w�a�nie czyta�, bo
zamykaj�c j� pozostawi� mi�dzy kartkami gruby palec wskazuj�cy - niejako w
charakterze zak�adki.
Teraz praw� r�k� zdj�� okulary i przyjrza� si� bacznie ma�emu, grubemu
ch�opakowi, kt�ry sta� przed nim i ocieka� deszczem. Mru��c oczy, co
jeszcze pot�gowa�o wra�enie z�o�ci, m�czyzna mrukn�� tylko: - O, to� ty
p�tak! - po czym na powr�t otworzy� ksi��k� i czyta� dalej. Ch�opak nie
bardzo wiedzia�, co zrobi�, tote� po prostu nie ruszy� si� z miejsca i
wielkimi oczyma patrzy� na m�czyzn�. Ten w ko�cu zamkn�� ksi��k� - jak
przedtem, pozostawiaj� palec mi�dzy kartkami - i burkn��: - Pos�uchaj,
ma�y, ja nie lubi� dzieci. W dzisiejszych czasach jest co prawda taka
moda, �e wszyscy si� z wami niebywale cackaj� - ale nie ja! Ani troch� nie
jestem przyjacielem dzieci. W moim przekonaniu dzieci to krzykacze,
m�czydusze, kt�re wszystko psuj�, ma�� ksi��ki marmolad� i wydzieraj�
kartki, gwi�d�� sobie na to, �e mo�e i doro�li maj� swoje k�opoty i
zmartwienia. M�wi� ci o tym jedynie po to, �eby� od razu wiedzia�, jak
sprawy stoj�. Poza tym nie ma u mnie ksi��ek dla dzieci, a innych ci nie
sprzedam. No, mam nadziej�, �e�my si� zrozumieli! Powiedzia� to wszystko,
nie wyjmuj�c fajki z ust, a nast�pnie zn�w otworzy� ksi��k� i zag��bi� si�
w lekturze.
Ch�opak milcz�co skin�� g�ow� i ruszy� ju� do wyj�cia, lecz wyda�o mu
si�, �e nie mo�e przyj�� tych s��w bez �adnego sprzeciwu, zawr�ci� wi�c i
powiedzia� cicho:
- Ale nie wszystkie s� takie.
M�czyzna powoli uni�s� wzrok i ponownie zdj�� okulary. - Jeszcze tu
jeste�? Co w�a�ciwie trzeba zrobi�, �eby pozby� si� takiego jak ty, mo�esz
mi zdradzi�? I c� to tak niezwykle wa�nego mia�e� przed chwil� do
powiedzenia?
- Nie wa�nego - odpar� ch�opak jeszcze ciszej. - Chcia�em tylko... nie
wszystkie dzieci s� takie, jak pan m�wi.
- Ach tak! - M�czyzna uni�s� brwi w udawanym zdziwieniu.- Wobec tego
pewnie ty sam jeste� tym wspania�ym wyj�tkiem, prawda? Gruby ch�opak nie
znalaz� odpowiedzi. Wzruszy� tylko lekko ramionami i zn�w ruszy� do
wyj�cia.
- A dobrych manier - us�ysza� za plecami gderliwy g�os - to nie masz
nawet za pi�� fenig�w, bo w przeciwnym razie najpierw by� si� przynajmniej
przedstawi�.
- Nazywam si� Bastian - powiedzia� ch�opak. - Bastian Baltazar Buks. -
Dosy� dziwne nazwisko - mrukn�� m�czyzna - z tymi trzema B. No c�, nie
ma na to rady, ty go sobie nie wybiera�e�. Ja nazywam si� Karol Konrad
Koreander.
- To s� trzy K - stwierdzi� ch�opak powa�nie.
- Hm - burkn�� stary - zgadza si� !
Par� razy dmuchn�� ob�oczkami dymu.
- No c�, to ca�kiem oboj�tne, jak si� nazywamy, skoro i tak wi�cej
ju� si� nie zobaczymy. Chcia�bym jeszcze tylko wiedzie� jedno: czemu� to
mianowicie wpad� do mojego sklepu z takim impetem? Robi�o to wra�enie,
jakby� przed kim� ucieka�. Zgadza si�? Bastian przytakn��. Jego okr�g�a
twarz wydawa�a si� nagle jeszcze odrobin� bledsza, a oczy jeszcze odrobin�
wi�ksze.
- Prawdopodobnie obrabowa�e� kas� sklepow� - domy�li� si� pan
Koreander albo pobi�e� staruszk�, czy co tam jeszcze w dzisiejszych
czasach wyprawiaj� tacy jak ty. Policja ci� goni, ma�y ? Bastian
potrz�sn�� g�ow�.
- Gadaj�e - powiedzia� pan Koreander - przed kim ucieka�e�?
- Przed tamtymi.
- Jakimi tamtymi?
- Ch�opakami z mojej klasy.
- Dlaczego?
- Bo oni... oni nie daj� mi spokoju.
- A co robi�?
- Czatuj� na mnie przed szko��.
- A potem?
- Wykrzykuj� takie r�ne rzeczy. Szturchaj� mnie i wy�miewaj�. - I ty
zwyczajnie na to pozwalasz? - Pan Koreander przez chwil� przygl�da� si�
ch�opakowi z dezaprobat�, po czym zapyta�: - Dlaczego nie walniesz jednego
z drugim w nos?
Bastian spojrza� na niego zdziwiony.
- Nie, tego nie lubi�. A poza tym... nie umiem si� boksowa�. - A jak
tam jest z zapasami? - dopytywa� si� pan Koreander.- Z biegami, p�ywaniem,
pi�k� no�n�, gimnastyk�? Umiesz co� z tego? Ch�opak potrz�sn�� g�ow�.
- Innymi s�owy - powiedzia� pan Koreander - jeste� ciamajda, prawda?
Bastian wzruszy� ramionami.
- Ale b�d� co b�d� umiesz m�wi� - zauwa�y� pan Koreander.- Czemu,
kiedy ci� wy�miewaj�, nie odp�acisz si� im tym samym? - Raz to zrobi�em...
- I co?
- Wpakowali mnie do pojemnika na �miecie i zawi�zali pokryw�. Dwie
godziny wo�a�em, zanim kto� us�ysza�.
- Hm - mrukn�� pan Koreander - i teraz nie masz ju� odwagi. Bastian
przytakn��.
- A zatem - stwierdzi� pan Koreander - na dobitek masz zaj�cze serce.
Bastian spu�ci� g�ow�.
- Pewnie z ciebie nielichy kujon, co? Prymus z samymi pi�tkami,
ulubieniec wszystkich nauczycieli, prawda?
- Nie - odrzek� Bastian, nadal nie podnosz�c wzroku - w zesz�ym roku
zimowa�em.
- O Bo�e ! - zawo�a� pan Koreander.- Wi�c niewypa� na ca�ej linii!
Bastian nic nie powiedzia�. Sta� sobie po prostu, zwiesiwszy r�ce, z
p�aszcza kapa�o.
- A co oni takiego krzycz�, kiedy ci� wy�miewaj�? - dopytywa� si� pan
Koreander.
- Ach, co im �lina na j�zyk przyniesie.
- Na przyk�ad?
- Gruba beka, t�uste sad�o, na sedesie ci�ko siad�o, sedes trzeszczy,
sad�o wrzeszczy, potem �omot, potem plusk, no i nie ma sad�a ju�. -
Niezbyt dowcipne - zauwa�y� pan Koreander. - Co jeszcze? Bastian z
oci�ganiem zacz�� wylicza�:
- Fio�, cymba�, blagier, szachraj...
- Fio�? Dlaczego?
- Gadam czasami sam ze sob�.
- O czym na przyk�ad?
- Wymy�lam sobie historyjki, wynajduj� s�owa i nazwy , kt�rych jeszcze
nie ma, i r�ne takie.
- I sam to sobie opowiadasz? Dlaczego?
- No bo nikogo innego to nie interesuje.
Pan Koreander milcza� chwil� w zamy�leniu.
- Co na to m�wi� twoi rodzice?
Bastian nie od razu odpowiedzia�. Dopiero po jakim� czasie b�kn��: -
Ojciec nic nie m�wi. Zawsze tak jest. Jemu wszystko jedno. - A matka?
- Ona... jej ju� nie ma.
- Rodzice si� rozwiedli?
- Nie - powiedzia� Bastian - ona umar�a.
W tym momencie zadzwoni� telefon. Pan Koreander z pewnym wysi�kiem
d�wign�� si�; z fotela i pocz�apa� do ma�ego pokoiku, kt�ry znajdowa� si�
na ty�ach sklepu.
Podni�s� s�uchawk� i Bastian s�ysza� niewyra�nie, jak pan Koreander
wymienia swoje nazwisko. Potem drzwi pokoiku zamkn�y si� i nie by�o ju�
s�ycha� nie pr�cz st�umionego mamrotania.
Bastian sta� jak odr�twia�y i nie bardzo wiedzia�, co si� z nim
takiego sta�o, �e zdoby� si� na powiedzenie tego wszystkiego. Nie znosi�
takiego wypytywania. Gor�co mu si� zrobi�o, gdy nagle pomy�la�, �e grubo
sp�ni si� do szko�y, tak, to jasne, musi si� po�pieszy�, musi biec - ale
nie rusza� si� z miejsca i nie m�g� si� zdecydowa�. Co� go tu trzyma�o,
nie wiedzia� co.
Z pokoiku nadal dochodzi� przyt�umiony g�os. By�a to d�uga
telefoniczna rozmowa.Bastian uprzytomni� sobie, �e przez ca�y czas
wpatruje si� w ksi��k�, kt�r� przedtem mia� w r�ku pan. Koreander i kt�ra
teraz le�a�a na sk�rzanym fotelu. Nie m�g� po prostu oderwa� od niej oczu.
Zdawa�o mu si�, �e tchnie ona jak�� magiczn� si��, kt�ra przyci�ga go
nieodparcie. Zbli�y� si� do fotela, poma�u wyci�gn�� r�k�, dotkn�� ksi��ki
- i w tej samej chwili co� w nim zabrz�cza�o, tak jakby zatrzasn�a si�
pu�apka. Bastian mia� niejasne wra�enie, �e wraz z tym dotkni�ciem zacz�o
si� co� nieodwo�alnego i odt�d potoczy si� swoim biegiem.
Podni�s� ksi��k� i ogl�da� j� ze wszystkich stron. By�a oprawna w
jedwab koloru miedzi, kt�ry po�yskiwa� przy ka�dym poruszeniu. Pobie�nie
przerzucaj�c kartki zobaczy�, �e tekst by� drukowany dwiema r�nymi
barwami. Nie mia�a chyba ilustracji, za to wspania�e, wielkie inicja�y.
Gdy uwa�niej przyjrza� si� ok�adce, dostrzeg� na niej dwa w�e - jeden by�
jasny, drugi ciemny - kt�re po�yka�y si� nawzajem od ogona tworz�c w ten
spos�b owal. A w tym owalu znajdowa� si� tytu� wypisany osobliwie
spl�tanymi literami: NIE KO�CZ�CA SI� HISTORIA
Ludzkie nami�tno�ci stanowi� nie lada zagadk�, a dzieci ulegaj� im w
nie mniejszym stopniu ni� doro�li. Ci, kt�rymi zaw�adn�a nami�tno��, nie
potrafi� jej wyt�umaczy�, a ci, kt�rzy czego� takiego nigdy nie zaznali,
nie potrafi� jej poj��. Bywaj� ludzie, kt�rzy ryzykuj� �yciem, aby zdoby�
g�rski szczyt. Nikt, nawet oni sami, nie umia�by naprawd� wyja�ni�,
dlaczego to robi�. Inni doprowadzaj� si� do ruiny, aby pozyska� serce
okre�lonej osoby, kt�ra nie chce o nich s�ysze�. Jeszcze inni p�dz� do
zguby, poniewa� nie potrafi� odm�wi� sobie rozkoszy jedzenia lub picia.
Ten i �w wydaje ca�y sw�j maj�tek, aby wygra� w hazardowej grze, albo
sk�ada wszystko w ofierze urojeniu, kt�re nigdy nie stanie si�
rzeczywisto�ci�. Nie brak takich, co s�dz�, �e mog� by� szcz�liwi tylko
tam, gdzie ich nie ma, i przez ca�e �ycie je�d�� po �wiecie. A niekiedy
kto� nie zaznaje spokoju dop�ty, dop�ki nie obejmie w�adzy. Kr�tko m�wi�c,
tyle jest r�nych nami�tno�ci, ilu jest r�nych ludzi. Dla Bastiana
Baltazara Buksa by�y ni� ksi��ki.
Kto nigdy. z p�on�cymi uszami i potarganym w�osem nie przesiadywa� nad
ksi��k� ca�ych popo�udni, czytaj�c, czytaj�c i czytaj�c, zapominaj�c o
�wiecie, nie zauwa�aj�c ju�, �e chce mu si� je�� albo �e jest mu zimno -
Kto nigdy. nie czyta� ukradkiem pod ko�dr� przy blasku latarki, bo ojciec
lub matka, a mo�e jeszcze kto� inny, troskliwy, zgasi� mu �wiat�o,
uwa�aj�c nie bez racji, �e czas ju� spa�, bo jutro rano tak wcze�nie
trzeba zerwa� si�; z ��ka -Kto nigdy, jawnie czy skrycie, nie wylewa�
gorzkich �ez, bo wspania�a opowie�� dobieg�a ko�ca i trzeba by�o si�
rozsta� z postaciami, z kt�rymi prze�y�o si� razem tyle przyg�d, kt�re
kocha�o si� i podziwia�o, �ledz�c ich losy to z l�kiem, to z nadziej�, i
bez kt�rych towarzystwa �ycie wydawa�o si� puste i pozbawione sensu Kto
czego� takiego nie zna z w�asnego do�wiadczenia, c�, ten prawdopodobnie
nie zdo�a poj��, co teraz zrobi� Bastian.
Wlepi� wzrok w tytu� ksi��ki i na przemian robi�o mu si� gor�co i
zimno. O tym, w�a�nie o tym, cz�sto ju� marzy� i tego, odk�d opanowa�a go
nami�tno��, pragn��:
Historia, kt�ra nie ko�czy�a si� nigdy! Ksi��ka nad ksi��kami!
Musia� j� mie�, za wszelk� cen�!
Za wszelk� cen�? �atwo powiedzie�! Nawet gdyby m�g� da� wi�cej ni�
trzy marki i pi�tna�cie fenig�w kieszonkowego, jakie mia� przy sobie -
przecie� ten niesympatyczny pan Koreander oznajmi� a� nadto wyra�nie, �e
nie sprzeda mu �adnej ksi��ki. A tym bardziej nie podaruje. Beznadziejna
sprawa.
A jednak Bastian wiedzia�, �e bez tej ksi��ki nie b�dzie m�g� st�d
p�j��. By�o ju� dla niego jasne, �e w og�le przyszed� tutaj tylko z jej
powodu, to ona w tajemniczy spos�b go przywo�a�a, gdy� chcia�a nale�e� do
niego, ba! w�a�ciwie zawsze do niego nale�a�a!
Bastian nastawi� ucha na owo mamrotanie, kt�re w dalszym ci�gu
dochodzi�o z ma�ego pokoiku.
W mgnieniu oka b�yskawicznym ruchem wsun�� ksi��k� pod p�aszcz i
obiema r�kami przycisn�� do piersi. Bezszelestnie ruszy� ty�em ku drzwiom
wej�ciowym, wpatruj�c si� l�kliwie w inne drzwi, te do pokoiku. Ostro�nie
nacisn�� klamk�. Nie chcia�, �eby mosi�ne dzwoneczki narobi�y ha�asu,
tote� uchyli� szklane drzwi jedynie na tyle, �e ledwie zdo�a� si�
przecisn��. Cicho i przezornie zamkn�� je z zewn�trz.
Dopiero potem zacz�� p�dzi�.
Zeszyty, podr�czniki i pi�rnik w teczce podskakiwa�y i klekota�y w
takt jego krok�w.
W boku go k�u�o, ale p�dzi� dalej.
Deszcz zalewa� mu twarz sp�ywa� za ko�nierz. Zimno i wilgo� przenika�y
przez p�aszcz, lecz Bastian nie czu� tego. By�o mu gor�co, ale nie od
biegu. .
Sumienie, kt�re przedtem, w antykwariacie, ani drgn�o, raptem si�
przebudzi�o. Wszelkie powody, kt�re tak by�y przekonuj�ce, nagle wyda�y mu
si� ca�kiem niewiarygodne, topnia�y jak �niegowe ba�wany pod tchnieniem
ziej�cego ogniem smoka.
Dopu�ci� si� kradzie�y. By� z�odziejem!
To, co uczyni�, by�o nawet gorsze ni� zwyk�a kradzie�. Ta ksi��ka jest
z pewno�ci� niepowtarzalna i niezast�piona. Niew�tpliwie stanowi�a
najwi�kszy skarb pana Koreandera. Ukra�� skrzypkowi niezwyk�e skrzypce
albo kr�lowi koron� to co� innego ni� wzi�� pieni�dze z kasy. P�dz�c co
tchu, przyciska� ksi��k� pod p�aszczem do piersi. Nie chcia� jej straci�,
cho�by mia�o go to kosztowa� nie wiem ile. By�a wszystkim, co jeszcze mia�
na tym �wiecie.
Bo w domu oczywi�cie nie m�g� si� ju� pokaza�.
Usi�owa� wyobrazi� sobie ojca, jak siedzi w du�ym pokoju, urz�dzonym
na laboratorium, i pracuje. Wok� niego le�a�y dziesi�tki gipsowych
odlew�w ludzkiego uz�bienia, bo ojciec by� technikiem dentystycznym.
Bastian jeszcze nigdy nie zastanawia� si� nad tym, czy ojciec w�a�ciwie
lubi t� prac�. Teraz przysz�o mu to na my�l po raz pierwszy, ale ju� nigdy
nie b�dzie m�g� go o to zapyta�. Gdyby poszed� teraz do domu, ojciec by
wyszed� z laboratorium w swoim bia�ym fartuchu, mo�e z gipsowym odlewem w
r�ce, i zapyta�: "Ju� wr�ci�e�?" - "Tak" - odpowiedzia�by Bastian. - "Nie
ma dzi� lekcji?" - Zobaczy� przed sob� spokojn�, smutn� twarz ojca i
wiedzia�, �e nie potrafi�by go ok�ama�. Ale tym bardziej nie m�g� mu
powiedzie� prawdy. Nie, jedyna rzecz, jak� m�g� zrobi�, to odej��,
gdziekolwiek, daleko st�d. Ojciec nie powinien si� nigdy dowiedzie�, �e
jego syn zosta� z�odziejem. I mo�e wcale nie zauwa�y, �e Bastiana ju� nie
ma. W tej my�li by�o nawet co� pocieszaj�cego.
Bastian przesta� biec. Szed� wolnym krokiem i widzia� na ko�cu ulicy
budynek szko�y.
Ani si� przedtem spostrzeg�, �e p�dzi� swoj� codzienn� drog� do
szko�y. Ulica wydawa�a mu si� wr�cz wyludniona, cho� tu i �wdzie pod��ali
przechodnie. Ale na kim�, kto przy chodzi z wielkim op�nieniem, �wiat
wok� szko�y zawsze sprawia wra�enie jakby wymar�ego. I Bastian czu� z
ka�dym krokiem, jak wzbiera w nim strach. Tak czy owak l�ka� si� szko�y,
miejsca swoich codziennych kl�sk, ba� si� nauczycieli, kt�rzy dobrotliwie
przemawiali mu do sumienia albo wy�adowywali na nim z�o��, ba� si� innych
dzieci, kt�re natrz�sa�y si� z niego i nie pomija�y �adnej okazji, aby mu
udowodni�, jaki jest niezdarny i bezbronny. Szko�a wydawa�a mu si� zawsze
niezmiernie d�ug� kar� wi�zienia, kt�ra b�dzie trwa�, dop�ki on nie
doro�nie, i kt�r� musi po prostu odsiedzie� milcz�co i ulegle.
Ale gdy szed� teraz przez rozbrzmiewaj�ce echem korytarze, w kt�rych
pachnia�o past� do pod�ogi i mokrymi p�aszczami, gdy przyczajona w budynku
cisza nagle zatka�a mu uszy jakby zatyczkami z waty i gdy w ko�cu stan��
przed drzwiami swojej klasy, pomalowanymi na ten sam kolor starego
szpinaku co �ciany woko�o, sta�o si� dla niego jasne, �e od tej pory i
tutaj nie ma czego szuka�. Musia� przecie� znikn�� st�d. Wi�c m�g� odej��
zaraz.
Ale dok�d?
Bastian czyta� w swoich ksi��kach opowie�ci o ch�opcach, kt�rzy
zaci�gali si� na statek i p�yn�li w daleki �wiat, aby zdoby� szcz�cie.
Ten i �w zostawa� te� piratem albo bohaterem, inni po wielu latach wracali
w ojczyste strony jako ludzie bogaci i nikt nie odgad�, kim byli. Lecz na
co� takiego Bastian by si� nie odwa�y�. Nie m�g� te� wyobrazi� sobie, �e w
og�le przyj�to by go na ch�opca okr�towego. Poza tym nie mia� zielonego
poj�cia, jak dosta� si� do portowego miasta, gdzie by�y odpowiednie statki
do takich �mia�ych przedsi�wzi��. Dok�d wi�c?
I nagle przysz�o na my�l w�a�ciwe miejsce, jedyne, w kt�rym -
przynajmniej na razie - nie b�d� go szuka� i nie znajd�.
Strych by� du�y i mroczny. Pachnia� kurzem i ga�kami na mole. Nie
s�ycha� by�o �adnego d�wi�ku pr�cz cichego dudnienia deszczu na miedzianej
blasze ogromnego dachu.
Sczernia�e ze staro�ci pot�ne belki w regularnych odst�pach wyrasta�y
z drewnianej pod�ogi, spotyka�y si� z innymi belkami wi�zania dachowego i
nikn�y gdzie� w ciemno�ci. Tu i �wdzie wisia�y paj�czyny wielko�ci hamaka
i ko�ysa�y si� lekko i widmowo w przeci�gu. z wysoka, gdzie by�o okienko
dachowe, pada�o mleczne �wiat�o.
Jedyn� �yw� istot� w tym otoczeniu, w kt�rym czas jakby sta� w
miejscu, by�a ma�a mysz; nier�wnymi susami sadzi�a po pod�odze
pozostawiaj�c w kurzu malutkie �lady �apek. Po�r�d tych �lad�w cienk�
kresk� odciska� si� mysi ogonek. Nagle mysz unios�a si� nas�uchuj�c. A
potem znikn�a momentalnie w dziurze mi�dzy deskami pod�ogi. Rozleg� si�;
chrz�st klucza w wielkim zamku. Powoli, ze skrzypieniem, otworzy�y si�
drzwi strychu, na chwil� d�ugie pasmo �wiat�a pad�o na pod�og�. Bastian
w�lizn�� si� do �rodka, drzwi, zn�w ze skrzypieniem, zamkn�y si� za nim.
Ch�opak w�o�y� od wewn�trz du�y klucz do zamka i przekr�ci� go. Nast�pnie
zasun�� jeszcze rygiel i odetchn�� z ulg�. Teraz rzeczywi�cie ju� go nie
znajd�. Tutaj nikt nie b�dzie go szuka�. Strych bywa� odwiedzany
niezmiernie rzadko - Bastian wiedzia� o tym z du�� doz� pewno�ci - i nawet
je�li przypadek by zrz�dzi�, �e akurat dzi� lub jutro kto� si� tu
wybierze, to zastanie drzwi zamkni�te. A klucza ju� nie by�o. Gdyby jednak
uda�o si� w jaki� spos�b sforsowa� drzwi, Bastian mia�by do�� czasu, �eby
schowa� si� w�r�d rupieci.
Jego oczy stopniowo przyzwyczaja�y si� do mroku. Zna� to miejsce. P�
roku temu na wezwanie wo�nego pom�g� mu nie�� du�y kosz na bielizn� pe�en
starych formularzy i dokument�w, kt�re mia�y wyl�dowa� na strychu. W�wczas
to zobaczy�, gdzie przechowuje si� klucz: w szafce �ciennej, zawieszonej
na najwy�szym pode�cie schod�w. Od tamtego czasu ani razu o nim nie
my�la�. Ale teraz przypomnia� sobie. Bastian zacz�� marzn��, bo mia�
przemoczony p�aszcz, a tu na g�rze by�o bardzo zimno. Najpierw musia�
poszuka� sobie miejsca, gdzie mo�na by si� usadowi� w miar� wygodnie.
Ostatecznie b�dzie przecie� musia� zosta� tu d�ugi czas. Jak d�ugi - tym
na razie nie zaprz�ta� sobie g�owy, a tak�e nie martwi� si�, �e ju�
niebawem poczuje g��d i pragnienie. Pokr�ci� si� troch� po strychu.
Sta�o tu i le�a�o mn�stwo rupieci, rega�y pe�ne skoroszyt�w i dawno
ju� niepotrzebnych akt, spi�trzone jedne na drugich �awki szkolne z
powalanymi atramentem pulpitami, stojak, na kt�rym wisia�o z tuzin starych
map, kilka tablic �ciennych z od�upan� czarn� farb�, zardzewia�e piecyki
�elazne, wys�u�one przyrz�dy gimnastyczne, jak na przyk�ad kozio� z
dziurami w sk�rzanym pokryciu, z kt�rych stercza�y k��by wy�ci�ki,
sflacza�e pi�ki lekarskie, sterta sfatygowanych, wyplamionych mat
gimnastycznych, dalej kilka wypchanych zwierz�t, mocno nadgryzionych przez
mole, w�r�d nich du�a sowa, orze� przedni i lis, rozmaite retorty
chemiczne i pop�kane szklane pojemniki, maszyna elektrostatyczna, szkielet
ludzki umieszczony na czym� w rodzaju wieszaka, masa skrzy� i pude�
wype�nionych starymi zeszytami i podr�cznikami. Bastian postanowi� w ko�cu
wybra� stert� sfatygowanych mat na swoje legowisko. Kiedy cz�owiek
wyci�gn�� si� na nich, czu� si� prawie jak na kanapie. Zawl�k� je pod
okienko, gdzie by�o najja�niej. Nie opodal le�a�o na kupie kilka szarych
koc�w, by�y co prawda bardzo zakurzone i podarte, ale ca�kiem zdatne.
Bastian je wzi��.
Zdj�� mokry p�aszcz i powiesi� go obok szkieletu na wieszaku.
Ko�ciotrup zako�ysa� si� lekko, ale Bastian nie ba� si� go ani troch�.
Mo�e dlatego, �e w domu przywyk� do podobnych rzeczy Zdj�� te�
przemokni�te buty. W skarpetkach usiad� po turecku na matach i jak
Indianin narzuci� sobie na ramiona szare koce. Obok le�a�a jego teczka i
ksi��ka koloru miedzi. Pomy�la�, �e koledzy z klasy maj� teraz w�a�nie
lekcj� niemieckiego. Mo�e musz� pisa� klas�wk� na jaki� �miertelnie nudny
temat. Bastian wpatrywa� si� w ksi��k�.
- Ciekaw jestem - powiedzia� do siebie - co w�a�ciwie dzieje si� w
ksi��ce, p�ki jest zamkni�ta. Naturalnie s� w niej tylko litery
wydrukowane na papierze, ale mimo to - co� jednak musi si� dzia�, bo kiedy
j� otwieram, to nagle jest tam ju� ca�a historia.
S� osoby, kt�rych jeszcze nie znam, s� najr�niejsze przygody, wyczyny
i walki - czasem zdarzaj� si� burze morskie, a czasem przybywa si� do
obcych kraj�w i miast. Wszystko to w jaki� spos�b tkwi w ksi��ce. Trzeba
j� czyta�, �eby to prze�ywa�, jasne. Ale w niej tkwi to ju� przedtem.
Ciekaw jestem, jak?I raptem ogarn�� go nieomal uroczysty nastr�j. Usiad�
jak nale�y, si�gn�� po ksi��k�, otworzy� na pierwszej stronie i zacz��
czyta� NIE KO�CZ�C� SI� HISTORI�.
nast�pny
Michael Ende Nie ko�cz�ca si� opowie��
. 1 . Fantazjana w Opresji .
A� po najdalszy skraj Dziwoboru wszelka zwierzyna przycupn�a w swych
jaskiniach, gniazdach i norach.
By�a p�noc, a w wierzcho�kach olbrzymich, prastarych drzew hucza�
wicher. Pnie niezwyk�ej grubo�ci trzeszcza�y i skrzypia�y. Nagle w
zaro�lach pojawi�o si� nik�e �wiate�ko, przemyka�o zygzakami, zatrzymywa�o
si� dr��c to tu, to tam, ulatywa�o w g�r�, siada�o na ga��zi i zaraz
p�dzi�o dalej. By�a to l�ni�ca kula wielko�ci mniej wi�cej dzieci�cej
pi�ki, sadzi�a d�ugimi susami, co jaki� czas dotyka�a ziemi i zn�w si�
wznosi�a. Ale to nie by�a pi�ka.
By� to b��dny ognik. Zdarzy�o mu si� zmyli� drog�. By� to wi�c
zb��kany b��dny ognik, zjawisko nawet w Fantazjanie do�� rzadkie. Na og�
to w�a�nie za spraw� b��dnych ognik�w b��dz� inni. We wn�trzu kulistego
�wiate�ka wida� by�o ma��, nadzwyczaj ruchliw� posta�, kt�ra skaka�a i
p�dzi�a co si�. Nie by� to ani samczyk, ani samiczka, bo takich r�nie u
b��dnych ognik�w nie ma. w prawej r�ce ni�s� miniaturow� bia�� flag�,
kt�ra trzepota�a mu za plecami. M�g� to wi�c by� pose� albo
parlamentariusz.
Niebezpiecze�stwo, �e posuwaj�c si� wielkimi susami uderzy w ciemno�ci
o jakie� drzewo, nie istnia�o, gdy� b��dne ogniki s� niewiarygodnie zwinne
i �mig�e, potrafi� ju� w trakcie skoku zmienia� kierunek. St�d �w
zygzakowaty szlak, jaki obiera�, ale w gruncie rzeczy pod��a� stale w
jednym kierunku. A� do momentu, gdy wyskoczy� poza wyst�p skalny i cofn��
si� przestraszony.
Dysze jak zziajany psiak przysiad� w dziupli i usi�owa� zebra� my�li,
zanim odwa�y� si� ruszy� ponownie i ostro�nie wyjrza� zza ska�y.Przed nim
le�a�a le�na polana, a w blasku ogniska siedzia�y sobie trzy postacie
bardzo r�nego rodzaju i wielko�ci. Olbrzym, kt�ry sprawia� wra�enie, �e
wszystko w nim jest z szarego kamienia, le�a� wyci�gni�ty na brzuchu i
mia� prawie dziesi�� st�p d�ugo�ci.
Podpar�szy si� na �okciach patrzy� w ogie�. w jego zwietrza�ej
kamiennej twarzy, dziwnie ma�ej w zestawieniu z pot�nymi ramionami, z�by
stercza�y jak rz�d stalowych d�ut.
B��dny ognik pozna�, �e nale�y on do gatunku ska�ojad�w. Owe istoty
�y�y w g�rach niewyobra�alnie odleg�ych od Dziwoboru - ale nie tylko �y�y
w tych g�rach, �y�y r�wnie� z nich, bo poma�u je zjada�y. �ywi�y si�
ska��. Na szcz�cie by�y bardzo wstrzemi�liwe i jeden k�s niezwykle dla
nich tre�ciwego pokarmu wystarcza� im na ca�e tygodnie i miesi�ce. Zreszt�
ska�ojady by�y nieliczne, a g�ry ogromne. Ale poniewa� te stworzenia �y�y
tam ju� bardzo d�ugo - by�y znacznie starsze od wi�kszo�ci innych istot
zamieszkuj�cych Fantazjan� - g�ry przybra�y z biegiem czasu nader osobliwy
wygl�d. Przypomina�y gigantyczny ser szwajcarski, pe�en dziur i jaski�.
Tote� nosi�y miano G�r Korytarzowych.Jednak�e ska�ojady nie tylko �ywi�y
si� ska��, lecz wyrabia�y z niej wszystko, co by�o im potrzebne: meble,
kapelusze, buty, narz�dzia, ba, nawet zegary z kuku�k�. Nie by�o wi�c
czemu si� dziwi�, �e nie opodal obecnego tu ska�ojada sta� swego rodzaju
rower wykonany w ca�o�ci ze wspomnianego materia�u, o dw�ch ko�ach jak
pot�ne m�y�skie kamienie. w sumie by� raczej podobny do walca parowego
wyposa�onego w peda�y. Drug� postaci�, kt�ra siedzia�a po prawej stronie
ogniska, by� ma�y nocny zm�r. Co najwy�ej dwukrotnie wi�kszy od b��dnego
ognika, przypomina� czarn� jak smo�a, kosmat� g�sienic�, kt�rej zachcia�o
si� usi���. M�wi�c gestykulowa� gwa�townie dwiema malutkimi r�owymi
r�czkami, a tam, gdzie pod zmierzwion� czarn� czupryn� przypuszczalnie
by�a twarz, gorza�o dwoje du�ych oczu, okr�g�ych jak ksi�yce. Zmory nocne
najrozmaitszych kszta�t�w i rozmiar�w wyst�powa�y w ca�ej Fantazjanie,
zrazu wi�c nie spos�b by�o odgadn��, czy ten tutaj zm�r przyby� z bliska
czy z daleka. Chyba jednak i on znajdowa� si� w podr�y, bo u�ywany zwykle
przez zmory wierzchowiec, du�y nietoperz, zwisa� z ga��zi za jego plecami,
zawini�ty w skrzyd�a, niczym z�o�ony parasol.Trzeci� posta�, po lewej
stronie ogniska, b��dny ognik odkry� dopiero po d�u�szej chwili, by�a
bowiem tak drobna, i� z tej odleg�o�ci z wielkim trudem da�o si� j�
wypatrzy�.
Nale�a�a do gatunku mini-ludk�w, by�a filigranowym cz�owieczkiem w
kolorowym ubranku i czerwonym cylindrze na g�owie.
O mini-ludkach b��dny ognik nie prawie nie wiedzia�. Raz tylko obi�o
mu si� o uszy, �e plemi� to budowa�o ca�e miasta na ga��ziach drzew,
��cz�c poszczeg�lne domki schodkami, drabinkami sznurowymi i
zje�d�alniami. Lecz te stworzonka mieszka�y w zupe�nie innej cz�ci
bezkresnego fantazja�skiego imperium, jeszcze du�o, du�o dalej st�d ni�
ska�ojady. Tym bardziej zdumiewa�o, �e wierzchowcem, kt�rego mia� tu ze
sob� �w mini-ludek, by� akurat �limak. Siedzia� za swoim panem. Na ro�owej
muszli iskrzy�o si� srebrzyste siode�ko, tak�e uzda i cugle, przymocowane
do czu�k�w zwierz�cia, l�ni�y jak srebrne nitki. B��dny ognik dziwi� si�,
�e te trzy tak r�norodne istoty siedzia�y sobie zgodnie razem, bo
zazwyczaj w Fantazjanie daleko by�o do tego, by wszystkie gatunki �y�y w
pokoju i zgodzie. Cz�sto wybucha�y walki i wojny, zdarza�y si� te�
wielowiekowe wa�nie pomi�dzy niekt�rymi rodzajami, a. poza tym istnia�y
stworzenia nie tylko zacne i dobre, lecz r�wnie� wyst�pne, z�o�liwe i
okrutne. Sam b��dny ognik nale�a� przecie� do rodziny, kt�rej niejedno,
je�li chodzi o wiarygodno�� i niezawodno��, mo�na by�o zarzuci�.
Obserwuj�c scen� w blasku ogniska b��dny ognik po d�u�szym czasie
zauwa�y� wreszcie, �e ka�da z trzech postaci mia�a albo bia�� flag� pod
r�k�, albo bia�� szarf� na piersi. Byli to zatem r�wnie� pos�owie albo
parlamentariusze i to naturalnie t�umaczy�o ich pokojowe zachowanie.
Czy�by w ko�cu wybrali si� w drog� zgo�a w tej samej sprawie co i on,
b��dny ognik?
O czym m�wili, tego ze wzgl�du na hucz�cy wiatr, kt�ry targa�
wierzcho�kami drzew, z daleka nie da�o si� zrozumie�. Ale poniewa�
respektowali si� nawzajem jako pos�owie, mo�e uznaj� te� b��dnego ognika
za r�wnego sobie i nie zrobi� mu nie z�ego. A kogo� musia� ostatecznie
zapyta� o drog�. Lepsza sposobno�� w �rodku lasu i w �rodku nocy chyba ju�
si� nie nadarzy. Wzi�� wi�c na odwag�, wyszed� z ukrycia, pomacha� bia��
flag� dr��c zatrzyma� si� w powietrzu Ska�ojad, kt�ry le�a� zwr�cony
twarz� w jego stron�, pierwszy go zauwa�y�.
- Ogromny tu dzisiaj ruch - powiedzia� trzeszcz�cym g�osem. - Jeszcze
kto� idzie.
- Hu-hu, b��dny ognik! - zaszemra� nocny zm�r, a jego ksi�ycowe oczy
roz�arzy�y si� - Mi�o mi, mi�o mi!
Mini-ludek wsta�, zrobi� kilka kroczk�w w kierunku przybysza i pisn��:
-Je�li mnie wzrok nie myli, to i pan jest tutaj w charakterze pos�a? -Tak
- odrzek� b��dny ognik.
Mini-ludek zdj�� czerwony cylinder, z�o�y� lekki uk�on i za�wierka�: -
Och, niech�e wi�c pan podejdzie bli�ej, bardzo prosz�. My tez jeste�my
pos�ami. Niech pan usi�dzie w naszym gronie. I zapraszaj�co wskaza�
kapelusikiem wolne miejsce przy ognisku. -Serdeczne dzi�ki - powiedzia�
b��dny ognik i zbli�y� si� nie�mia�o - je�li panowie pozwol�. Chcia�bym
si� przedstawi�: nazywam si� Blubb. -Bardzo si� ciesz�- odpar� mini-ludek.
- Ja nazywam si� Ykik. Nocny zm�r sk�oni� si� na siedz�co.
- Na imi� mi Wuszwuzul.
- I mnie przyjemnie - zatrzeszcza� Ska�ojad. - Jestem Pjernrachtsark.
Wszyscy trzej patrzyli na b��dnego ognika, kt�ry Wi� si� zak�opotany.
B��dne ogniki czuj� si� nadzwyczaj nieswojo, kiedy kto� przygl�da si� im
otwarcie.
- Nie usi�dzie pan, drogi Blubb? - spyta� mini-ludek.
- W�a�ciwie - odrzek� b��dny ognik - bardzo mi spieszno i chcia�em
tylko zapyta�, czy panowie nie mogliby mi powiedzie�, w kt�r� stron� mam
si� uda�, by dotrze� st�d do Wie�y z Ko�ci S�oniowej ? -Hu-hu! - chrz�kn��
zm�r. - Czy�by do Dzieci�cej Cesarzowej? -Ano w�a�nie - oznajmi� b��dny
ognik - mam jej przekaza� wa�n� wiadomo��.
- Jak� ? - zgrzytn�� Ska�ojad.
- No c� - b��dny ognik przest�powa� z nogi na nog� - to jest
wiadomo�� tajna.
- My trzej zd��amy do tego samego celu Co ty, hu-hu! - stwierdzi� zm�r
Wuszwuzul.
- Jest si� miedzy kolegami.
- Mo�e nawet mamy t� sam� wiadomo�� - zauwa�y� mini-ludek Ykik.
-Siadaj i m�w! - zachrz�ci� Pjernrachtsark.
B��dny ognik spocz�� na wolnym miejscu.
- M�j rodzinny kraj - zacz�� po kr�tkim namy�le - le�y do�� daleko
st�d i nie wiem, czy kto� z obecnych go zna. Nazywa si� Cuchn�ce B�ota.
-Huuu! - westchn�� zm�r z zachwytem. - Przepi�kna kraina! Biedny ognik
u�miechn�� si� s�abo.
- Tak, prawda?
- I to ju� wszystko? - zatrzeszcza� Pjernrachtsark. - Czemu� ruszy� w
drog�, Blubb?
- U nas w Cuchn�cych B�otach - podj�� zacinaj�c si� b��dny ognik -
sta�o si� -co�... co� niepoj�tego... znaczy si�, dzieje si� wci��
jeszcze... trudno to opisa�... zacz�o si� od tego, �e.... wi�c we
wschodniej cz�ci naszego kraju jest jezioro... a raczej by�o... nazywa
si� Wrz�ca Kipiel. I zacz�o si� wi�c od tego, �e jeziora Wrz�ca Kipiel
pewnego dnia ju� nie by�o... po prostu znikn�o, rozumiecie?
- Chce pan powiedzie� - zapyta� Ykik - �e wysch�o ?
- Nie - odpar� b��dny ognik - bo wtedy by�oby tam teraz wyschni�te
jezioro.Ale tak nie jest. Tam, gdzie by�o jezioro, nie ma ju� nie, po
prostu nie, rozumiecie?
- Dziura? - chrz�kn�� Ska�ojad.
- Nie, sk�d�e - b��dny ognik wydawa� si� coraz bardziej bezradny -
dziura to przecie� jest co�. A tam nie ma nic.
Trzej pozostali pos�owie wymienili spojrzenia.
- I jak�e, hu-hu, to nie wygl�da? - spyta� zm�r .
- W�a�nie to tak trudno jest opisa� - zapewni� nieszcz�sny b��dny
ognik. - Na dobr� spraw� wcale nie wygl�da. Jest tak... jest tak, jakby...
ach, nie ma na to s�owa!
- Jest tak - wtr�ci� mini-ludek - jakby cz�owiek, patrz�c na to
miejsce, by� �lepy, prawda?
B��dny ognik z otwartymi ustami wlepi� w niego oczy.
- To jest w�a�ciwe okre�lenie! - zawo�a�. - Ale sk�d... znaczy si�, w
jaki spos�b...a mo�e wy te� to znacie...?
- Chwileczk�! - zaskrzypia� Ska�ojad. - I sko�czy�o si� na tym jednym
miejscu? Powiedz!
- Z pocz�tku tak - o�wiadczy� b��dny ognik. - Znaczy si�, to miejsce
poma�u coraz bardziej si� powi�ksza�o. Z ka�dym dniem brakowa�o kolejnego
kawa�ka tej okolicy.
Prastary kumak Umpf, kt�ry �y� ze swoimi w wodach Wrz�cej Kipieli, te�
nagle po prostu przepad�. Inni mieszka�cy zacz�li ucieka�. Ale stopniowo
pojawi�o, si� to r�wnie� w innych miejscach Cuchn�cych B�ot. Czasem owo
nic by�o na pocz�tek male�kie, jak jajko wodnej kokoszki. Ale te miejsca
poszerza�y si�. Ilekro� kto� przez nieuwag� st�pi� na nie nog�, noga te�
znika�a - albo r�ka - albo jaka� inna cz�� cia�a, kt�ra znalaz�a si� w
tej strefie. To zreszt� nie boli, tylko �e nieszcz�nikowi raptem czego�
brakuje. Niekt�rzy nawet, podszed�szy zbyt blisko do owego nic, umy�lnie
rzucali si� w nie. Ma ono nieodpart� si�� przyci�gania, tym wi�ksz�, im
miejsce jest bardziej rozleg�e. Nikt z nas nie umia� sobie wyt�umaczy�,
czym jest ta straszna sprawa, sk�d si� wzi�a i jak jej przeciwdzia�a�. A
poniewa� ta nico�� sama nie znika�a, lecz rozprzestrzenia�a si� coraz
bardziej, postanowiono w ko�cu wys�a� pos�a do Dzieci�cej Cesarzowej z
pro�b� o rad� i pomoc. A tym pos�em jestem ja.
Trzej pozostali w milczeniu spogl�dali w przestrze�.
- Hu-hu! - odezwa� si� po chwili j�kliwym g�osem nocny zm�r.- Tam,
sk�d ja przybywam, jest zupe�nie tak samo. I wyruszy�em w drog� z tym
samym zamiarem, hu-hu!
Mini-ludek zwr�ci� twarz ku b��dnemu ognikowi.
- Ka�dy z nas - pisn�� - przybywa z innego kraju Fantazjany.
Spotkali�my si� tutaj ca�kiem przypadkowo. Ale ka�dy ma dla Dzieci�cej
Cesarzowej t� sam� wiadomo��.
- A to znaczy - st�kn�� Ska�ojad - �e ca�a Fantazjana jest w
niebezpiecze�stwie.B��dny ognik w �miertelnym przera�eniu przenosi� wzrok
z jednego na drugiego.
- Wobec tego - zawo�a� i zerwa� si� - nie wolno nam traci� ani chwili!
- Tak czy owak mieli�my ju� w�a�nie rusza� - oznajmi� mini-ludek. -
Zatrzymali�my si� na post�j tylko ze wzgl�du na nieprzeniknione ciemno�ci
w tym Dziwoborze.
Ale teraz, skoro jest pan z nami, Blubb, mo�e nam pan przecie�
po�wieci�.
- To niemo�liwe! - wykrzykn�� b��dny ognik. - Nie mog� czeka� na
kogo�, kto dosiada �limaka, bardzo mi przykro.
- Ale to jest �limak wy�cigowy. - odrzek� mini-ludek z lekka ura�ony.
- A poza tym, hu-hu! - zaszemra� zmor - jak nam nie po�wiecisz, to my ci
po prostu nie podamy w�a�ciwego kierunku!
- Z kim wy w og�le rozmawiacie? - burkn�� Ska�ojad.
Rzeczywi�cie, b��dny ognik nie s�ysza� ostatnich s��w pozosta�ych
pos��w, lecz sadzi� ju� d�ugimi susami przez las.
- No c� - stwierdzi� Ykik, mini-ludek, i zsun�� czerwony cylinder na
ty� g�owy b��dny ognik chyba i tak nie by�by najbardziej odpowiednim
�wiat�em na drog�. I wskoczy� na siod�o swego wy�cigowego �limaka. - Ja
tam te� wol� - oznajmi� nocny zm�r i cichym "hu-hu!" przywo�a� swojego
nietoperza - �eby ka�dy z nas podr�owa� na w�asn� r�k�. Ostatecznie -
leci si�! I w jednej chwili znikn�� z oczu. Ska�ojad zagasi� ognisko, par�
razy po prostu przyduszaj�c je d�oni�. - I mnie to bardziej odpowiada -
rozleg�o si� w ciemno�ci jego trzeszczenie - nie musz� przynajmniej
uwa�a�, czy nie rozjad� jakiego� drobiazgu.
A potem z trzaskiem i chrz�stem wjecha� na swym pot�nym skalnym
rowerze wprost w zaro�la. Co jaki� czas zderza� si� z jakim� drzewnym
olbrzymem, s�ycha� by�o, jak zgrzyta� i pomrukiwa�. Powoli �omot oddala�
si� w mroku.
Ykik, mini-ludek, zosta� sam.- Chwyci� cugle z cieniutkich srebrnych
nitek i powiedzia�:
- No c�, zobaczymy, kto b�dzie pierwszy. Wio, staruszku, wio! I
cmokn�� zach�caj�co.
A potem nic ju� nie by�o s�ycha� pr�cz wichru, kt�ry hucza� w
wierzcho�kach drzew Dziwoboru.
Zegar na pobliskiej wie�y wybi� dziewi�t�.
My�li Bastiana bardzo niech�tnie powr�ci�y do rzeczywisto�ci. Rad by�,
�e NIE KO�CZ�CA SI� HISTORIA nie mia�a z ni� nic wsp�lnego. Nie lubi�
ksi��ek, w kt�rych opowiadano mu w tonacji markotnej i zgorzknia�ej o
najzupe�niej powszednich zdarzeniach z najzupe�niej powszedniego �ycia
jakich� najzupe�niej powszednich ludzi. Mia� tego do�� ju� w
rzeczywisto�ci, po co jeszcze o tym czyta�? Ponadto krew go zalewa�a,
kiedy spostrzega�, �e chc� go w co� wpl�ta�. A w takich ksi��kach
czytelnik zawsze, mniej czy bardziej wyra�nie, mia� zosta� w co� wpl�tany.
Bastian przepada� za ksi��kami, kt�re by�y zajmuj�ce lub zabawne,
kt�re pozwala�y marzy�, za ksi��kami, w kt�rych wymy�lone postacie
prze�ywa�y wspania�e przygody, a cz�owiek m�g� sobie wyobrazi� rzeczy
najniezwyklejsze.Bo to potrafi� - mo�e by�o to jedyne, co naprawd�
potrafi�: wyobrazi� sobie co�, tak wyra�nie, jakby to naprawd� widzia� i
s�ysza�. Kiedy opowiada� sobie swoje historyjki, zapomina� nieraz o
wszystkich woko�o i budzi� si� dopiero na koniec jak ze snu. A ta ksi��ka
by�a ca�kiem w stylu jego w�asnych historyjek! Czytaj�c s�ysza� nie tylko
trzeszczenie grubych pni i huk wiatru w wierzcho�kach drzew, lecz tak�e
r�norakie g�osy czterech komicznych pos��w, ba, wydawa�o mu si� nawet, �e
czuje zapach mchu i le�nego podszycia. W jego klasie zacznie si� nied�ugo
lekcja przyrody, polegaj�ca g��wnie na wyliczaniu kwiatostan�w i pr�cik�w.
Bastian by� rad, �e siedzi sobie ukryty na strychu i mo�e czyta�.
To by�a ksi��ka w sam raz dla niego, uzna�, ksi��ka wymarzona!
W tydzie� p�niej Wuszwuzul, ma�y nocny zm�r, pierwszy dotar� do celu.
A raczej by� przekonany, �e jest pierwszy, bo przecie� podr�owa� w
przestworzach.
W porze zachodu s�o�ca, gdy chmury na wieczornym niebie wygl�da�y jak
p�ynne z�oto, spostrzeg�, �e jego nietoperz unosi si� ju� nad Labiryntem.
Tak brzmia�a nazwa rozleg�ej r�wniny, kt�ra ci�gn�a si� od horyzontu po
horyzont i by�a po prostu jednym wielkim ogrodem kwiatowym pe�nym
odurzaj�cych zapach�w i bajecznych kolor�w. Pomi�dzy k�pami krzew�w,
�ywop�otami, trawnikami i rabatami niezwykle osobliwych i rzadkich kwiat�w
bieg�y szerokie drogi i w�skie �cie�ki o tak wymy�lnym i zawi�ym uk�adzie,
�e ca�y park stanowi� niewyobra�alnie skomplikowan� gmatwanin�. Naturalnie
owa gmatwanina powsta�a jedynie dla zabawy i przyjemno�ci, nie po to, by
kogo� naprawd� wystawi� na niebezpiecze�stwo czy zgo�a udaremni� najazd
wroga. Do tego by si� nie nadawa�a, a Dzieci�ca Cesarzowa nie potrzebowa�a
te� zupe�nie takiej obrony. W ca�ym bezkresnym fantazja�skim imperium nie
by�o nikogo, przed kim musia�aby si� broni�. Mia�o to przyczyn�, kt�r�
niebawem poznamy.
Szybuj�c na swym nietoperzu ca�kiem bezszelestnie nad t� kwietn�
pl�tanin� ma�y zm�r m�g� te� obserwowa� rozmaite rzadkie zwierz�ta. Na
ma�ej polanie pomi�dzy bzem a z�otokapem bawi�a si� w wieczornym s�o�cu
grupa m�odych jednoro�c�w, a raz wyda�o mu si� nawet, �e pod niebieskim
kwiatem bukietnicy dojrza� w gnie�dzie s�ynnego ptaka Feniksa, ale nie by�
zupe�nie pewien, a zawr�ci� i sprawdzi� nie chcia�, �eby nie traci� czasu.
Bo ju� po�rodku Labiryntu wy�oni�a si� przed nim migocz�ca fantastyczn�
biel� Wie�a z Ko�ci S�oniowej, serce Fantazjany i siedziba Dzieci�cej
Cesarzowej.
S�owo "wie�a" mog�oby w kim�, kto tego miejsca nigdy nie widzia�,
wywo�a� b��dne wyobra�enie, powiedzmy wie�y ko�cielnej czy zamkowej. Wie�a
z Ko�ci S�oniowej to by�o ca�e miasto z daleka wygl�da�a jak spiczasta,
wysoka g�ra sto�kowa, zwini�ta spiralnie niczym muszla �limaka, z
wierzcho�kiem w chmurach. Dopiero z bli�szej odleg�o�ci mo�na by�o
dostrzec, �e ta olbrzymia g�owa cukru sk�ada�a si� z niezliczonych wie�,
wie�yczek, kopu�, dach�w, wykusz�w, taras�w, bram, schod�w i balustrad,
po��czonych ze sob� ciasno wzd�u� i wzwy�. Wszystko to wzniesiono z
najbielszej fantazja�skiej ko�ci s�oniowej, a ka�dy szczeg� zosta�
wykrojony tak misternie, �e ca�o�� mo�na by�o wzi�� za wz�r
najdelikatniejszej koronki.
W tych wszystkich budowlach mieszkali dworacy z otoczenia Dzieci�cej
Cesarzowej, podkomorzowie i s�u�ebne, m�dre kobiety i astrologowie,
magowie i b�azny , pos�a�cy, kucharze i akrobaci, linoskoczkinie i
bajarze, heroldowie, ogrodnicy, stra�nicy, krawcy, szewcy i alchemicy. A
na samym szczycie, na najwy�szym wierzcho�ku pot�nej wie�y zamieszkiwa�a
Dzieci�ca Cesarzowa w pawilonie maj�cym kszta�t p�ku bia�ej magnolii. W
niekt�re noce, kiedy ksi�yc w pe�ni ukazywa� si� z niezwyk��
wspania�o�ci� na gwia�dzistym niebie, p�atki z ko�ci s�oniowej otwiera�y
si� szeroko i rozwija�y si� w cudowny kwiat, a w jego �rodku siedzia�a
w�wczas Dzieci�ca Cesarzowa.
Ma�y zm�r wyl�dowa� ze swym nietoperzem na jednym z ni�szych taras�w,
tam, gdzie znajdowa�y si� stajnie dla zwierz�t wierzchowych. Kto�
widocznie zapowiedzia� jego przybycie, gdy� oczekiwa�o go ju� czterech
cesarskich stajennych, kt�rzy pomogli mu zej�� z siod�a, sk�onili si�, a
nast�pnie w milczeniu wr�czyli ceremonialny nap�j powitalny. Wuszwuzul
tylko umoczy� usta w pucharze z ko�ci s�oniowej, aby nie uchybi� dobrym
obyczajom, po czym go odda�. Ka�dy ze stajennych r�wnie� wypi� po �yku,
potem sk�onili si� ponownie i odprowadzili nietoperza do stajen. Wszystko
to odby�o si� bez s�owa.
Gdy nietoperz dotar� na wyznaczone mu miejsce, nie tkn�� ani picia,
ani obroku, lecz natychmiast zwin�� si� w k��bek, zawis� g�ow� w d� na
swoim haku i zapad� z wyczerpania w g��boki sen. Ma�y zm�r zmusi� go do
nie lada wysi�ku. Stajenni zostawili zwierz� w spokoju i odeszli na
palcach. W tej stajni by�o zreszt� ponadto du�o innych wierzchowc�w: dwa
s�onie, jeden r�owy, drugi niebieski, ogromny ptak gryf o g�owie or�a i
ciele lwa, bia�y skrzydlaty ko�, kt�rego imi� znane by�o niegdy� r�wnie�
poza Fantazjan�, ale posz�o w zapomnienie, kilka lataj�cych ps�w, tak�e
par� innych nietoperzy, ba, nawet wa�ki i motyle dla wyj�tkowo ma�ych
je�d�c�w. W dalszych zabudowaniach przebywa�y jeszcze inne zwierz�ta
wierzchowe, kt�re nie lata�y, tylko biega�y, pe�za�y, skaka�y lub p�ywa�y.
Ka�de z nich do obrz�dzania i dogl�dania mia�o specjalnych stajennych.
Normalnie rzecz bior�c powinien tu w�a�ciwie panowa� nieopisany harmider:
ryk, skrzek, gwizd, pisk, rechot, g�ganie. Ale by�a zupe�na cisza. Ma�y
zm�r nadal sta� w tym miejscu, gdzie zostawili go stajenni. Poczu� si�
nagle zgn�biony i markotny, nie bardzo wiedz�c dlaczego. On te� bardzo by�
zm�czony d�ug�, d�ug� podr�. I nawet fakt, �e przyby� tu pierwszy , nie
dodawa� mu otuchy.
- Halo - us�ysza� nagle piskliwy g�osik - czy to nie kolega Wuszwuzul?
Jak to �adnie, �e nareszcie i pan tu jest.
Nocny zm�r obejrza� si�, a jego ksi�ycowe oczy rozjarzy�y si�
zdumieniem, bo na balustradzie, oparty niedbale o doniczk� z ko�ci
s�oniowej, sta� mini-ludek Ykik i wymachiwa� czerwonym cylindrem. - Hu-hu!
- wykrztusi� skonsternowany zm�r, a po chwili jeszcze raz: - Hu-hu! Po
prostu nic m�drzejszego nie przysz�o mu do g�owy. - Tamtych dw�ch -
oznajmi� mini-ludek - do tej pory jeszcze nie ma. Ja jestem tu od wczoraj
rana.
- Jakim - hu-hu! - jakim cudem to si� uda�o? - zapyta� zm�r. - No c�
- odrzek� mini-ludek i u�miechn�� si� z odrobin� wy�szo�ci - m�wi�em
panom, �e mam wy�cigowego �limaka.
Nocny zm�r ma�� r�ow� r�czk� podrapa� si� po g�owie zwie�czonej
czarn� czupryn�.
- Musz� zaraz by� u Dzieci�cej Cesarzowej - powiedzia� p�aczliwie.
Mini-ludek popatrzy� na niego w zamy�leniu.
- Hm - chrz�kn��. - No c�, ja zapisa�em si� ju� wczoraj. - Zapisa�em?
- spyta� zm�r.- To nie mo�na dosta� si� do niej od razu? - Obawiam si�, �e
nie - pisn�� mini-ludek. - Trzeba d�ugo czeka�. Przyby�a tu, jak by to
powiedzie�, ca�a chmara pos��w. - Hu-hu - zakwili� zm�r - jak�e to tak?
- Najlepiej - �wierkn�� mini-ludek - niech pan sam zobaczy. Chod�my,
drogi Wuszwuzul, chod�my !
We dw�ch ruszyli w drog�.
G��wna ulica, kt�ra coraz bardziej zw�aj�c� si� spiral� bieg�a w g�r�
wok� Wie�y z Ko�ci S�oniowej, by�a zat�oczona g�st� ci�b� najosobliwszych
postaci. Olbrzymie d�inny w turbanach, male�kie koboldy, tr�jg�owi trolle,
brodate kar�y, po�yskliwe wr�ki, koz�onodzy faunowie, poro�ni�te
z�ocistym, k�dzierzawym w�osem rusa�ki, roziskrzeni �nie�nicy i inne
niezliczone istoty pod��a�y ulic� w g�r� i w d�, sta�y grupkami i
rozmawia�y cicho albo te� przykucn�wszy w milczeniu na ziemi spogl�da�y
smutno w przestrze�.
Na ich widok Wuszwuzul przystan��.
- Hu-hu! - powiedzia�. - A co tu si� dzieje? Co oni tu wszyscy robi�?
- To sami pos�owie - wyja�ni� cicho Ykik