2599
Szczegóły |
Tytuł |
2599 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2599 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2599 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2599 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dziewczyny z Buffalo, wyjd�cie dzisiejszej nocy...
Ursula K. Le Guin
- Spad�a� z nieba - powiedzia� kojot.
Wci�� zwini�ta w k��bek, le�a�a na boku, przyciskaj�c si� plecami do wisz�cej
nad ni� ska�y i jednym okiem obserwowa�a kojota. Drugie oko zakrywa�a
wybrzuszon� d�oni� zwr�con� grzbietem do py�u pod�o�a.
- Co� si� wypali�o w niebie, o tam, nad ska�� i stamt�d spad�a� - powt�rzy�
cierpliwie kojot, jakby wiadomo�� ta sta�a si� ju� cokolwiek przestarza�a. - Czy
co� ci si� sta�o?
- Czu�a si� ca�kiem dobrze. Siedzia�a w samolocie z panem Michaelsem i motor tak
rycza�, �e nie rozumia�a, co do niej m�wi� nawet wtedy, gdy krzycza�, no i to, w
jaki spos�b wiatr t�uk� o skrzyd�a, wywo�ywa� w niej md�o�ci, ale poza tym
wszystko by�o w porz�dku. Lecieli do Canyonville.
Wr�ci�a na ziemi�. Kojot wci�� siedzia� w tym samym miejscu. Ziewn��. By� du�y,
dobrze od�ywiony, a futro mia� srebrzyste i g�ste. Ciemna linia rozci�gaj�ca
spoj�wk� pod�u�nego bursztynowego oka zaznacza�a si� tak wyra�nie jak u
dachowego kota.
Dziecko powoli usiad�o; ci�gle przyciska�o r�k� do prawego oka.
- Straci�a� oko? - zapyta� kojot z zainteresowaniem.
- Nie wiem - odpar�a. Nabra�a w p�uca powietrza i zadr�a�a. - Zimno mi.
- Pomog�-ci go poszuka� - obieca� kojot. - Wstawaj! Jak zaczniesz si� rusza�,
przestaniesz si� trz���. S�o�ce ju� wzesz�o.
Zimna, niczym nie zak��cona jasno�� zalewa�a opadaj�c� r�wnin� - setki mil
poro�ni�te bylic�. Kojot z o�ywieniem drepta� to tu, to tam, w�sz�c pod k�pkami
trawy i zaj�czego szczawiu, skrobi�c �ap� pod ska�ami.
- Nie b�dziesz szuka�? - zapyta� siadaj�c nagle na tylnych �apach i zaprzestaj�c
poszukiwa�. - Zna�am kiedy� tak� sztuczk�... -teraz okaza�o si�, �e by�a to ona,
kojocica, a nie on. - �e mog�am rzuci� swoje oczy wysoko w g�r�, na drzewo,
wszystko stamt�d obejrze�, potem zagwizda� i one wraca�y z powrotem do g�owy.
Ale skrad� mi je ten cholerny facet-s�jka i kiedy zagwizda�am, nic nie wr�ci�o.
Musia�am zamiast oczu w�o�y� sobie kulki z sosnowej �ywicy, �eby w og�le
widzie�. Ty te� mog�aby� spr�bowa�. Ale w�a�ciwie jedno oko masz w porz�dku, to
po co ci drugie? Idziesz, czy b�dziesz tu zdycha�?
Dziecko przycupn�o, dr��c.
~ C�, chod� je�li masz ochot�... - rzek�a kojocica. Zn�w ziewn�a, k�apn�a na
pch��, wsta�a, obr�ci�a si� i d�ugim zboczem, kt�re ci�gn�o si� daleko w g��b
r�wniny le��cej w smugach d�ugiego cienia krzaczk�w bylicy, potruchta�a w d�,
mi�dzy rzadkie k�pki sza�wii i zaj�czego szczawiu. Trudno by�o nad��y� wzrokiem
za tym szczup�ym, ��to-szarym zwierz�ciem. Znikn�o, cho� dziewczynka nie
spuszcza�a -< ze� oczu.
Dziecko z trudem podnios�o si� i - bez s�owa, cho� w duszy powtarza�o sobie:
"Zaczekaj , prosz�, zaczekaj" - poku�tyka�o za kojocic�. Ma�a ca�y czas
przyciska�a r�k� do prawego oczodo�u. Patrz�c jednym okiem, nie widzia�a g��bi,
dlatego wszystko odbiera�a jak wielki, p�aski obraz. Kojocica przysiad�a nagle
po�rodku tego obrazu i odwr�ci�a si�, by spojrze� na dziewczynk�; mia�a otwart�
paszcz� i zmru�one, �miej�ce si� oczy. Dziewczynka nie czu�a ju� takiego dr�enia
w nogach, i w g�owie jej tak nie �omota�o, ale nie opuszcza� jej g��boki,
mroczny b�l. Ju� prawie zr�wna�a si� z kojocic�, gdy ta zn�w odbieg�a. Tym razem
ma�a przem�wi�a:
- Zaczekaj, prosz�!
~ Dobra - odpar�o zwierz�, ale bieg�o dalej. Ma�a sz�a za nim, schodz�c w ten
p�aski obraz krokami, z kt�rych ka�dy mia� g��bi�. Ka�dy z nich by� inny, ka�dy
krzaczek sza�wii czu�o si� inaczej, a mimo to tak samo. Id�c �ladem kojocicy,
wysz�a z cienia nawisowych ska� i s�o�ce stoj�ce nad horyzontem o�lepi�o jej
lewe oko. Jasne ciep�o od razu przenikn�o jej mi�nie i ko�ci. Powietrze, kt�re
ca�� noc z takim trudem wci�ga�a w p�uca, teraz okaza�o si� s�odkie i �agodne.
K�pki sza�wii wsysa�y w siebie cienie, a s�o�ce rozgrzewa�o plecy dziewczynki
id�cej kraw�dzi� �lebu za zwierz�ciem. Po nied�ugim czasie kojocica przeci�a
�ci�te zbocze, a dziecko mozolnie przedziera�o si� za ni� - przez kar�owate
wierzby do w�skiego strumyka w szerokim piaszczystym korycie. Pi�a jedna i
druga.
Kojocica przesz�a na drug� stron� strumienia; nie rzuca�a si� niedbale w wod� i
nie chlapa�a jak pies, nie. Stawia�a nog� za nog�, cichute�ko, jak kot, i ca�y
czas ogon mia�a nisko opuszczony. Dziewczynka zawaha�a si�, wiedz�c, �e mokre
buty nacieraj� na stopach p�cherze, a potem mozolnie przebrn�a przez wod�,
robi�c najmniej krok�w, jak tylko si� da�o. Od nieustannego trzymania r�ki przy
oku bola�o j� prawe rami�.
- Potrzebny mi banda� - powiedzia�a kojocicy.
Zwierz� podnios�o g�ow�, ale nie odezwa�o si� s�owem. Wyci�gn�o przed siebie
przednie �apy i le�a�o patrz�c w wod�; kojocica odpoczywa�a, cho� wci��
zachowywa�a czujno��. Dziecko usiad�o obok, na gor�cym piasku, i pr�bowa�o
poruszy� praw� r�k�. Zaschni�ta krew sklei�a j� ze sk�r� wok� oka. Dziewczynka
spr�bowa�a delikatnie oderwa� r�k� i j�kn�a, cho� nie bola�o a� tak bardzo;
przestraszy�a si�.
Kojocica podesz�a do niej i wcisn�a sw�j szpiczasty pysk w twarz dziecka. Ma��
uderzy� w nozdrza jej mocny, ostry zapach. Zwierz� zacz�o liza� t� straszn�,
obola�� ciemno��. Czy�ci�o ran� raz po raz podwini�tym, dok�adnym, silnym,
mokrym j�zykiem, a� dziecko p�akn�o sobie z ulg�, znalaz�szy wreszcie ukojenie.
Dziewczynka pochyla�a g�ow� tu� przy szaro-��tych �ebrach samicy, widzia�a jej
twarde sutki i bia�awe futro na brzuchu. Obj�a kojocic�, g�aszcz�c jej ostr�
sier�� na grzbiecie i bokach.
- No dobra - rzuci�a tamta. - Idziemy! - ruszy�a, nie ogl�daj�c si� za siebie.
Ma�a pozbiera�a si� z trudem i posz�a jej �ladem.
- Ale dok�d idziemy? - spyta�a.
A kojocica, truchtaj�c nad potokiem, odrzek�a:
- Dalej, dalej w d� strumienia.
Musia�a zasn�� w trakcie marszu, bo by� taki moment, kiedy mia�a wra�enie, �e
si� budzi, ale wci�� sz�a, tyle �e ju� jakby w innym miejscu. Nadal w�drowa�y
wzd�u� strumienia, cho� w�w�z niemal ca�kiem przeszed� w r�wnin� i wci�� jak
okiem si�gn�� majaczy�y k�pki bylicy. Oko, to dobre oko, by�o jak nowo
narodzone. To drugie wci�� bola�o, chocia� nie tak mocno, no i nie by�o sensu
si� nad tym zastanawia�.
Ale, ale gdzie ten kojot?! Zatrzyma�a si�. Otch�a� zimna, w kt�r� wpad� samolot,
zn�w si� pod ni� otworzy�a i dziewczynka zacz�a si� zapada�. Sta�a, lec�c w
d�, a w krtani jej narasta� cichy skowyt.
Odwr�ci�a si�.
Zobaczy�a zwierz�. Prze�uwa�o na wp� wysuszone truch�o wrony; czarne wargi i
w�sk� paszcz� kojota oblepia�y ciemnogranatowe pi�ra. Zobaczy�a ogorza�� kobiet�
kl�cz�c� przy ognisku; dorzuca�a szczypt� czego� do sto�kowatego naczynia.
S�ysza�a, jak wewn�trz bulgocze woda, mimo �e kobieta zestawi�a ju� naczynie z
ognia i opar�a je o kamienie. Jej w�osy by�y ��to-szare, zwi�zane sznurkiem na
karku. Mia�a bose nogi. Podeszwy st�p twardo�ci� i kolorem przypomina�y zel�wki
but�w, ale jej stopa wysklepia�a si� wysoko, a palce tworzy�y dwa schludne
zaokr�glone rowki. Ubrana by�a w d�insy i star�, bia�� koszul�. Spojrza�a na
dziewczynk�.
- Chod�! Chod� na wron�! - zawo�a�a.
Dziecko powoli podesz�o do niej i do ogniska, i ukucn�o. Dziewczynka przesta�a
ju� spada�, czu�a si� bardzo lekka i pusta, a j�zyk mia�a sztywny i obcy niczym
wetkni�ty w usta ko�ek.
Kojota dmucha�a teraz w garnek czy koszyk, czy co to tam by�o. Wsadzi�a do
�rodka dwa palce i zaraz je wyci�gn�a, otrzepuj�c r�k� i krzycz�c:
- O, jasna cholera! �e te� nigdy nie mam �adnych �y�ek! - Od�ama�a uschni�t�
ga��zk� bylicy, zanurzy�a w garnku i obliza�a. -Mmm... Pycha! No chod�!
Dziecko przysun�o si� bli�ej, od�ama�o ga��zk�, umoczy�o. Patyczek oblepia�a
grudkowata, r�owawa papka. Dziewczynka wysun�a j�zyk. Papka mia�a g��boki i
delikatny smak.
- Co to takiego? - zapyta�a po d�u�szej chwili maczania i oblizywania.
- �arcie. Papka z suszonego �ososia - odpar�a Kojota. - Stygnie. -Jeszcze raz
wetkn�a dwa palce w garnek, tym razem zagarniaj�c obficie, i zr�cznie je
wyliza�a.
Dziewczynka posz�a w jej �lady i umaza�a sobie ca�� brod�. To by�o tak, jak z
pa�eczkami: wymaga�o praktyki. A wi�c �wiczy�a. Jad�y, raz jedna, raz druga, a�
nic nie zosta�o w garnku pr�cz trzech kamyk�w. Dziecko nie spyta�o, po co w
garnku kamienie. Wyliza�y je do czysta. Potem Kojota wyliza�a wn�trze naczynia,
przep�uka�a je raz w potoku i w�o�y�a na g�ow�. Dobrze le�a�o, tworz�c rodzaj
sto�kowatego kapelusza. �ci�gn�a z siebie d�insy.
- Sikaj w ognisko! - zawo�a�a i wysika�a si� w ogie�, staj�c okrakiem nad
paleniskiem. - Aaa, jakie mi�e ciep�o mi�dzy nogami!
Dziewczynka, ca�a zak�opotana, my�la�a, �e i ona powinna zrobi� to samo, ale nie
chcia�a i nie zrobi�a. Z obna�onym ty�kiem, Kojota ta�czy�a wok� zmoczonego
ogniska, wyrzucaj�c w g�r� d�ugie, chude nogi i pod�piewuj�c:
Dziewczyny z Buffalo, wyjd�cie dzisiejszej nocy, Dzisiejszej nocy, dzisiejszej
nocy.
Dziewczyny z Buffalo, wyjd�cie dzisiejszej nocy Zata�czy� w �wietle ksi�yca.
Naci�gn�a z powrotem d�insy. Dziecko zasypywa�o resztki ognia piaskiem z
potoku, z ca�� powag� formuj�c z niego kopczyki, bo chcia�o zrobi� to jak
nale�y. Kojota przygl�da�a si� ma�ej.
- To ty? Dziewczyna z Buffalo? Co si� sta�o z reszt�!?
- Z reszt�? - Dziecko spojrza�o na siebie z przestrachem.
- Z reszt� twoich.
- A! Hm, mama zabra�a Bobby'ego,to m�j m�odszy braciszek, razem z wujkiem
Normem. Tak naprawd� to on nie jest moim wujkiem , ani nic w tym rodzaju. No a
pan Michaels i tak mia� tam jecha�, wi�c mia� mnie zawie�� do mojego prawdziwego
taty, w Canyonville. Linda, moja przyrodnia matka, no wiesz, nie mia�a nic
przeciwko temu. W ka�dym razie przez wakacje, a potem mieli�my zobaczy�. No i
ten samolot...
W ciszy, kt�ra zapad�a twarz dziewczynki sta�a si� ciemno-czerwona, p�niej
szarobia�a. Kojota patrzy�a na ni�, urzeczona.
- Ach!- wyrwa�o si� ma�ej. - Ach! Ach! Pan Michaels... on na pewno... Czy on
...?
- Idziemy! - rzuci�a Kojota i odmaszerowa�a.
- Powinnam wr�ci�... - zawo�a�o dziecko.
- Po co? -zapyta�a Kojota. Zatrzyma�a si�, obr�ci�a, by popatrze� na ma��, a
potem przyspieszy�a kroku.- Chod�, Dziewczyno! - W jej ustach zabrzmia�o to jak
imi�. Mo�e to i by�o imi� ma�ej -mia�a na imi� Myra - tyle �e w j�zyku
Kojoty...?
Zrozpaczone dziecko nie wiedzia�o, co robi� i zn�w zaprotestowa�o, ale mimo to
pod��y�o jej �ladem.
- Dok�d idziemy? Gdzie my jeste�my?
- To jest m�j kraj - odpar�a z godno�ci� Kojota i d�ugim, powolnym gestem r�ki
wskaza�a daleki horyzont. -Ja go stworzy�am. Ka�d� zasran� k�pk� bylicy tu
stworzy�am.
I sz�y dalej. Kojota mia�a swobodny ch�d, nawet troszk� pow��czy�a nogami, ale
�wawo przemierza�a teren; dziewczynka robi�a wszystko, �eby nie zosta� z ty�u.
Spod ska� i krzaczk�w zn�w zacz�y si� wyci�ga� cienie. Zostawiwszy za sob�
strumie�, Kojota i dziecko sz�y teraz w g�r� d�ugiego*" niewysokiego i
nier�wnego zbocza, kt�re ko�czy�o si� gdzie� hen, daleko, na tle nieba, w�r�d
ska�. Ciemne drzewa wyrasta�y to tu, to tam, jako co�, co ludzie nazywali
ja�owcowym laskiem, lasem pustynnym, takim, co to ma wi�cej miejsca mi�dzy
drzewami ni� samych drzew. Ka�dy mijany przez nie ja�owiec ostro pachnia� -
dzieci w szkole nazwa�yby t� wo� "kocie siki,, - ale ma�ej si� to podoba�o, bo
zdawa�o si� jej, �e zapach ten idzie prosto do g�owy, �e jest silnie
rozbudzaj�cy. Zerwa�a z krzaka jagod� ipotrzyma�a w ustach, ale po chwili
wyplu�a. B�l wraca� wielkimi, ciemnymi falami i zacz�a si� potyka�.
Zorientowa�a si�, �e siedzi na ziemi. Kiedy spr�bowa�a wsta�, okaza�o si�, �e
nogi jej si� trz�s� i odmawiaj� pos�usze�stwa. Czu�a si� g�upio i ba�a si�.
Zacz�a p�aka�.
-Jeste�my w domu! -wo�a�a Kojota gdzie� z g�ry.Dziecko spojrza�o na ni�
zap�akanym okiem i ujrza�o bylic�, ja�owiec, traw� i ska�y. Us�ysza�o kr�tki
urywany okrzyk Kojoty rozmywaj�cy si� hen, w gasn�cym s�o�cu.
U podn�a ska� zobaczy�a male�kie miasteczko: kartonowe domki, sza�asy,
wszystkie niepomalowane. Zn�w us�ysza�a nawo�ywanie Kojoty.
- Chod� no, kicia! Chod�, Dziewczyno, jeste�my w domu!
Nie mog�a si� podnie��, wi�c na czworakach usi�owa�a przej�� t� dalek� drog� pod
g�r� a� do domk�w u st�p ska�. Na d�ugo zanim tam dotar�a, jacy� ludzie wyszli
jej naprzeciw. Z pocz�tku my�la�a, �e to dzieci, ale wkr�tce u�wiadomi�a sobie,
�e wi�kszo�� z nich to doro�li, tyle �e bardzo niskiego wzrostu; byli mali,
kr�pi, grubi i mieli drobne, delikatne d�onie i stopy. Ich oczy spogl�da�y �ywo
i pogodnie. Jakie� kobiety pomog�y si� jej podnie�� i i��, wspieraj�c mi�ym
s�owem: "Ju� niedaleko, zaraz b�dziesz na miejscu". W tym p�nym zmierzchu
bij�ce z drzwi i nieuszczelnionych spoje� w kartonach �wiat�o mia�o ostro ��t�
barw�. W spokojnym powietrzu wisia� s�odki zapach palonego drewna". Mali ludzie
ca�y czas cicho ze sob� rozmawiali i �miali si�. "Gdzie ona si� zatrzyma?",
"Zakwaterujmy j� u Drozda; tam ju� wszyscy �pi�!,,, "Och, mo�e przespa� si� u
nas".
- Gdzie jest Kojota? - zachrypia�a dziewczynka.
- Polecia�a zapolowa� - odparli.
- Kto� nowy w mie�cie? - zapyta� czyj� g��boki g�os.
- Tak, mamy now� osob� - odpowiedzia� jeden z niedu�ych m�czyzn.
Pomi�dzy tym ma�ym ludkiem w�a�ciciel g��bokiego g�osu swymi rozmiarami robi�
spore wra�enie. By� wysoki i barczysty, mia� silne d�onie, du�� g�ow� oraz
kr�tk� szyj�. Rozst�pili si� przed nim z szacunkiem. On porusza� si� spokojnie i
te� zachowywa� wobec nich respekt. Spojrza� na dziecko. Mia� zdumiewaj�ce oczy.
Mrugni�cia jego powiek przywodzi�y na my�l przesuni�cie r�ki przed p�omieniem
�wiecy.
- To ledwie piskl� - oznajmi�. - Co da�a� sobie zrobi� z okiem, nowa osobo?
- Nie wiem... Lecieli�my...
- Jeste� za m�oda, �eby lata� - rzek� swoim niskim, mi�kkim g�osem. - Kto ci� tu
sprowadzi�?
- Kojota.
- Przysz�a tu z Kojot�, M�ody Sowo - potwierdzi� jeden z ma�ych m�czyzn.
- No to mo�e powinna sp�dzi� t� noc w domu Kojoty - zaproponowa� ten du�y*.
- Tam tak pusto i tylko te ko�ci... -odezwa�a si� niewielka kobieta o t�ustych
policzkach, ubrana w koszul� w paski. - Mo�e p�j�� do mnie.
To zdaje si� przes�dzi�o spraw�. Pucu�owata kobieta poklepa�a dziewczynk� po
ramieniu i zabra�a ze sob�, wiod�c j� mimo kilku chat i sza�as�w do ma�ego domku
bez okien. Drzwi okaza�y si� tak niziutkie, �e nawet dziecko musia�o mocno
schyli� g�ow�, �eby wej�� do �rodka. Wewn�trz zaroi�o si� od ludzi; niekt�rzy
ju� tam byli, a niekt�rzy wepchali si� za pucu�owat� gospodyni�. W k�cie, w
skrzyneczkach- ko�yskach, g��bokim snem spa�o kilkana�cioro niemowl�t. W chacie
p�on�� porz�dny ogie� i unosi� si� dobry zapach, jakby pra�onego ziarna
sezamowego. Dziewczynka dosta�a jedzenie i troch� zjad�a, ale w g�owie jej si�
kr�ci�o i mrok prawego oka wci�� zachodzi� na lewy, tak, �e przez chwil� nie
widzia�a w og�le nic. Nikt nie spyta� j� o imi�, ani te� nie powiedzia�, jak ma
si� do nich zwraca�. S�ysza�a, �e dzieci nazywaj� kobiet� o t�ustych policzkach
Wiewi�rk�. Zebra�a si� wreszcie na odwag� i spyta�a:
- Czy mog� si� gdzie� po�o�y�, pani Wiewi�rko?
- Jasne, chod�. O, tutaj - powiedzia�a jedna z c�rek i zaprowadzi�a dziewczynk�
do pokoju na ty�ach chaty. Pok�j by� tylko cz�ciowo odgrodzony od zat�oczonego
pomieszczenia g��wnego, ale panowa�a w nim ciemno��, a i ludzi zdawa�o si� tam
by� mniej. Rz�dem przy �cianach sta�y du�e p�ki z materacami.
- Wdrap si� do �rodka! - zach�ca�a jedna z c�rek Wiewi�rki, klepi�c dziewczynk�
w rami� we w�a�ciwy im wszystkim, dobrotliwy spos�b.
Dziecko wspi�o si� na p�k� i w�lizgn�o pod koc. Ma�a u�o�y�a g�ow� do snu.
Nie umy�am z�b�w... - pomy�la�a.
Obudzi�a si�. Zn�w zasn�a. W sypialni Wiewi�rki zawsze by�o duszno, ciep�o i
panowa� tam p�mrok, dzie� i noc, na okr�g�o. Ludzie wchodzili, spali, wstawali
i wychodzili. Ca�y czas. Zapada�a w drzemk� i zasypia�a. Zesz�a na d�, by ze
stoj�cego we frontowym pokoju wiadra zaczerpn�� warz�chwi� wody i napi� si�.
Potem wr�ci�a na prycz�, �eby dalej drzema� i spa�.
Siedzia�a na p�ce; nogi dynda�y jej w powietrzu. Nie czu�a si� ju� �le, tylko
sennie i s�abo. Namaca�a kiesze� w d�insach. W lewej przedniej tkwi� ma�y
grzebyczek i opakowanie po gumie balonowej; w prawej dwa banknoty jednodolarowe
i dwie monety: dwadzie�cia pi�� i dziesi�� cent�w. Do �rodka wesz�a Wiewi�rka w
towarzystwie bardzo �adnej, pulchnej, ciemnookiej kobiety.
- Ha! Wi�c zbudzi�a� si� akurat na sw�j taniec! - powita�a j� Wiewi�rka ze
�miechem i usiad�a ko�o niej, obejmuj�c dziewczynk� ramieniem.
- S�jek wydaje taniec dla ciebie -wyja�ni�a ciemnooka. -B�dziesz jak nowa.
Musimy ci� przygotowa�.
Gdzie� tam, pod ska�ami, wytryska�o �r�d�o, kt�re przechodzi�o tu w mulist�
sadzawk� o poro�ni�tych trzcin� brzegach. Chlapi�ca si� w niej grupka
ha�a�liwych dzieciak�w uciek�a i na czas k�pieli dziewczynka z dwiema kobietami
zosta�y same.
Woda by�a ciep�a na powierzchni, ale g��biej marz�y w niej stopy i nogi.
Zupe�nie nagie, dwie �miej�ce si� kobiety o �agodnych g�osach, kr�g�ych
brzuchach i piersiach, szerokich biodrach i po�ladkach l�ni�cych ciep�em w
p�nopopo�udniowym s�o�cu ochlapa�y dziewczynk� wod�, umy�y i wyg�aska�y jej
nogi, ramiona i w�osy, sko�czenie delikatnie wyczy�ci�y okolice jej prawego oka
- ko�� policzkow� i brew - podziwiaj�c j� namydli�y, sp�uka�y i rozchlapuj�c
wod�, wygoni�y na brzeg, gdzie wysuszy�y ma�� i siebie nawzajem, ubra�y si�,
ubra�y ma��, zaplot�y jej w�osy i nawzajem swoje w�asne, uwi�za�y pi�rka na
ko�cach warkoczy, zn�w j� podziwia�y, potem podziwia�y siebie nawzajem, by
wreszcie sprowadzi� j� zn�w do male�kiego miasteczka o rozsianych domkach, na
jakie� podw�rze, czy mo�e ubity plac pomi�dzy chatami. Nie by�o tam ulic, tylko
�cie�ki i pyl�ca si� ziemia; �adnych ogr�dk�w ani trawnik�w, tylko sza�wia i
kurz. Na placu zebra�a si� ca�kiem spora grupka ludzi; cz�� z nich, wystrojona
w kolorowe koszule, barwne sukienki, sznury korali i kolczyki, przechadza�a si�
to tu, to tam.
- Cze��, Wiewi�rko ! Cze��, Bia�a �apko! - wszyscy pozdrawiali obie kobiety.
Na spotkanie wyszed� im m�czyzna w nowych d�insach, w czystej, spranej,
niebieskiej, roboczej koszuli podjaskrawoniebiesk� aksamitn� kamizelk�. By�
bardzo przystojny, spi�ty i wa�ny.
- No dobra. Dziewczyno! - odezwa� si� ostro i g�o�no, co brzmia�o zaskakuj�co na
tle tych wszystkich jak�e cicho m�wi�cych ludzi. - Dzi� wieczorem naprawimy ci
to twoje oko! Ty sobie tu tylko usi�d� i niczym si� nie martw.
Uj�� jej nadgarstek - delikatnie mimo swego dyrektorskiego, szorstkiego sposobu
bycia - i zaprowadzi� do utkanej maty, le��cej na zbrylonej ziemi prawie w
centrum placu. Tam musia�a usi���, cho� czu�a si� idiotycznie; przykazano jej
si� nie rusza�.
Szybko pozby�a si� wra�enia, �e wszyscy na ni� patrz�, gdy� nikt nie obdarza�
jej wi�cej ni� przelotnym spojrzeniem i tylko Wiewi�rka i ciemnooka kobieta;
b�d� ich rodziny, posy�a�y jej krzepi�ce mrugni�cia. Co pewien czas S�jek
podbiega� do niej i rzuca� co� na kszta�t: "B�dzie jak nowe!", po czym wraca� do
innych, by tam si� rz�dzi�, pokrzykuj�c i wymachuj�c d�ugimi niebieskimi
ramionami.
Kto� szczup�y, ogorza�y, swobodnym krokiem wspina� si� na pag�rek, zbli�aj�c do
placu i dziecko ju� zacz�o podskakiwa�, gdy nagle przypomnia�o sobie, �e ma
siedzie� spokojnie, wi�c zamar�o i cicho krzykn�o:
- Kojota! Kojota!
Kojota przysz�a, pow��cz�c nogami. Spojrza�a na dziecko. Wyszczerzy�a si� w
u�miechu.
- Nie daj si� spieprzy� temu S�jkowi, Dziewczyno - rzuci�a i niespiesznie posz�a
dalej.
Dziecko odprowadzi�o j� pe�nym b�lu, st�sknionym wzrokiem.
Zebrani usiedli teraz z jednej strony placu, tworz�c nier�wne p�kole wci��
rozrastaj�ce si� na ko�cach. Wreszcie powsta� niemal pe�en kr�g ludzi, kt�rzy
siedzieli w kurzu wok� dziewczynki; byli oddaleni od niej o jakie� dziesi�� czy
pi�tna�cie krok�w. Wszyscy mieli na sobie ten rodzaj ubrania, do jakiego
dziewczynka przywyk�a - d�insowe spodnie i kurtki, koszule, kamizelki,
bawe�niane sukienki - ale wszyscy byli bosonodzy i wydawali si� jej pi�kniejsi
od ludzi, kt�rych zna�a; ka�dy na sw�j spos�b, jakby ka�dy z nich stwarza�
w�asny rodzaj pi�kna. Ale te� niekt�rzy wygl�dali bardzo dziwnie: szczupli,
ciemni, l�ni�cy, o szepcz�cych g�osach, a w�r�d nich znalaz�a si� jaka�
d�ugonoga kobieta z oczami jak paciorki. By� tam r�wnie� ten wielki m�czyzna
zwany M�od� Sow�; mia� senny i godny wyraz twarzy, zupe�nie jak s�dzia McCown,
w�a�ciciel rancza licz�cego sobie sze��dziesi�t tysi�cy akr�w. A ko�o niego
siedzia�a kobieta, kt�ra zdaniem dziecka mog�aby by� jego siostr�; podobnie jak
on mia�a haczykowaty nos i du�e, silne r�ce, ale by�a chuda i ciemna, a w jej
ognistych oczach czai�o si� co� szalonego. Oczy mia�a bursztynowe, lecz okr�g�e,
nie sko�ne jak Kojoty/By�a te� i Kojota. Ziewa�a i drapa�a si� z nud�w pod
pach�.
Naraz w owym kr�gu kto� si� pojawi� - m�czyzna ubrany jedynie w co� w rodzaju
szkockiej sp�dniczki i peleryn� malowan�, b�d� wyszywan� koralikami w romb^.
Ta�czy� w rytm grzechotki, kt�r� potrz�sa� szybko i z furkotem. Mia� grube, a
mimo to pr�ne cia�o tudzie� ko�czyny, i mi�kkie, lej�ce si� ruchy. Dziewczynka
nie odrywa�a ode� wzroku, kiedy tak ta�czy�: to obok niej, to wok� niej i znowu
obok. Ko�atka w jego d�oni porusza�a si� tak szybko, �e by�a niemal niewidoczna.
W drugiej d�oni trzyma� co� cienkiego i ostrego. Ludzie siedz�cy w kr�gu zacz�li
�piewa�. �piewali ledwie kilka d�wi�k�w powtarzaj�cych si� w rytm ko�atki -cicho
i bez melodii.
By�o to podniecaj�ce i nudne zarazem, obce i sk�d� jakby znajome. Grzechotnik
coraz bardziej zacie�nia� p�tl� ta�ca wok� dziecka, co raz gwa�towniej
wysuwaj�c przed siebie r�k�. Za pierwszym razem dziewczynka zrobi�a unik.
Przestraszy�a si� jego nag�ego wypadu w prz�d i p�askiej, zimnej twarzy o
w�skich oczach. P�niej, poznawszy swoj� rol�, siedzia�a ju� spokojnie. Taniec
trwa� nadal. �piew te�. A� wreszcie i taniec i �piew unios�y j� gdzie� poza
granic� nudy, gdzie ko�ysa�a j� jaka� fala, fala kt�ra mog�aby j� tak ko�ysa� na
wieki.
Teraz do kr�gu wkroczy� S�jek i stan�� obok niej. Nie umia� �piewa�, wi�c tylko
pokrzykiwa� tym swoim dono�nym, szorstkim g�osem :"Hej!Hej!Hej!Hej!".-Zewsz�d
odpowiadano mu tym samym, a spod ska�, na kszta�t drugiej odpowiedzi, wraca�o
echo. S�jek w jednej r�ce dzier�y� patyk zako�czony czym� kr�g�ym, a w drugiej
co�, co przypomina�o szklan� kulk�. Patyk okaza� si� fajk�. S�jek wci�ga� z niej
dym do ust i wydmuchiwa� go na cztery strony �wiata, w g�r� i w d�, a potem
dmucha� na kulk�, za ka�dym razem wypuszczaj�c jeden ob�oczek dymu. Wtem
grzechotanie usta�o i na kilka oddech�w wszystko zamar�o. S�jek ukucn�� i z
g�ow� przekrzywion� na jedn� stron� intensywnie wpatrywa� si� w dziecko.
Wyci�gn�� r�k� w prz�d, mrucz�c co� pod nosem w rytm zn�w narastaj�cego
grzechotania i �piewu. Teraz ludzie �piewali jeszcze g�o�niej. S�jek dotkn��
prawego oka dziecka w samym �rodku mrocznego b�lu. Dziewczynka cofn�a si�, ale
wytrzyma�a. Dotkni�cie nie by�o delikatne. W jego d�oni ujrza�a kulk�, matow�
��t� ga�k� jakby z pszczelego wosku. Potem zamkn�a widz�ce oko i zacisn�a
z�by.
- Ju�! - krzykn�� S�jek. - Otwieraj! No dalej! Po^ka� nam!
Zwar�a szcz�ki jak imad�o, otworzy�a oboje oczu. Powieka prawego zapar�a si� i
ci�gn�a z tak rozdzieraj�cym jaskrawym b�lem, �e niewiele brakowa�o, a
dziewczynka zwymiotowa�aby na oczach siedz�cej w kr�g widowni.
- Hej, widzisz co�? No jak tam? Wygl�da �wietnie! - S�jek ponagla� j�, potrz�sa�
za rami�. - No i jak si� z tym czujesz? Widzisz?
To, co widzia�a by�o niewyra�ne, zamazane i ��tawe. Niebawem odkry�a - a
wszyscy kolejno do niej podchodzili, ogl�dali j�, z u�miechem g�askali,
poklepywali jej r�ce i ramiona - �e je�li zamyka�a to bol�ce oko i patrzy�a
drugim, wszystko stawa�o si� ostre i p�askie. Kiedy za� patrzy�a obojgiem oczu,
�wiat jawi� sie co prawda rozmazany i ��tawy, ale zyskiwa� na g��bi.
tu� obok zobaczy�a d�ugi nos, w�skie oczy i u�mieszek Kojoty.
- co to jest. S�jek? - pyta�a Kojota, zagl�daj�c w prawy oczod�. - Tym razem
skrad�e� jedno z moich?
- To sosnowa �ywica! - wykrzykn�� S�jek w�ciek�y. - Co ty sobie my�lisz?! �e
u�y�bym jakiego� g�upiego, przechodzonego oka kojota? Ja jestem lekarzem!
- No, no, no ... Lekarzem! -prychn�a Kojota. -Jejej, ale� to dopiero
brzydactwo! Dlaczego nie poprosi�e� Kr�lika o jedno z jego miotu? To wygl�da jak
kawa�ek g�wna! - Przysun�a sw� chud� twarz jeszcze bli�ej. Dziewczynka
pomy�la�a, �e j� poca�uje, tymczasem Kojota wysun�a cienki, d�ugi j�zyk i znowu
lizn�a j� dok�adnie w sam �rodek b�lu, koj�c go i oczyszczaj�c. Kiedy ma�a
ponownie otworzy�a oczy, �wiat wygl�da� ju� ca�kiem nie�le.
- Widz� zupe�nie nienajgorzej - powiedzia�a.
- Hej, wy tam! - wrzasn�� S�jek. - Ona m�wi, �e nienajgorzej widzi! Uda�o si�!
Uda�o! Sama to powiedzia�a! Nie m�wi�em wam? A nie m�wi�em? - Odszed�,
wykrzykuj�c i wymachuj�c ramionami. Kojota znikn�a. Wszyscy si� rozchodzili.
Dziecko wsta�o, zesztywnia�e od d�ugiego siedzenia. Zrobi�o si� niemal ciemno,
jedynie odleg�y zach�d utrzymywa� g��bok�, blad� po�wiat�. Na wschodzie, r�wniny
zatapia�y si� w noc W niekt�rych chatach zap�on�o �wiat�o. Gdzie� tam, na
skraju osady piszcz�ce skrzypeczki wygrywa�y t�skn�, szczebiotliw� melodi�.
Kto� podszed� do niej i cicho zapyta�:
- U kogo si� zatrzymasz?
- Nie wiem - odpowiedzia�o dziecko. By�o przera�liwie g�odne. - Czy mog�
zamieszka� z Kojot�?
- Niecz�sto bywa w domu - odpar�a cicho kobieta. - Nocowa�a� u Wiewi�rki,
prawda? A mo�e zamieszkasz z Kr�likiem, albo z Zaj�cem? Oni maj� dzieci...
- A czy pani ma dzieci? - zapyta�a dziewczynka, spogl�daj�c na delikatn� kobiet�
o �agodnym wejrzeniu.
- Dwa jelonki - odrzek�a z u�miechem kobieta. - Ale do miasta �ci�gn�am dopiero
co, na taniec.
- Naprawd� chcia�abym zamieszka� z Kojot� - powiedzia�a po chwili dziewczynka,
nie�mia�o lecz z uporem.
-Dobrze, w porz�dku. Tam jest jej dom.-�ania podprowadzi�a dziecko do
rozpadaj�cej si� chaty na wy�szym kra�cu miasta. Ze �rodka nie dochodzi�o �adne
�wiat�o. Przed wej�ciem wala�o si� mn�stwo rupieci. Nie by�o schodka
prowadz�cego do wp� otwartych drzwi. Krzywo przybita, sponiewierana sosnowa
deska informowa�a :"Chwilutka".
- Hej Kojota, jeste� tam? Masz go�cia - zawo�a�a �ania. Cisza.
�ania otworzy�a szerzej drzwi i zajrza�a do �rodka.
-Nie ma jej. Chyba poluje. Musz� ju� wraca� do jelonk�w. Dasz sobie rad�? Ka�dy
tutaj da ci co� do jedzenia. Poradzisz sobie...?
-Tak, tak. Dam sobie rad�. Dzi�kuj� pani - odrzek�o dziecko.
�ania odchodzi�a w per�owy zmrok. By�a niezwykle elegancka w ruchach i drobi�a
ma�ymi kroczkami niczym kobieta na wysokich obcasach - szybka, dok�adna, lekka
jak pi�rko. Dziewczyna odprowadzi�a j� wzrokiem.
Wewn�trz "Chwilutki" panowa� zbyt wielki mrok, by da�o si� cokolwiek zobaczy� i
tak tam by�o zagracone, �e dziewczynka pada�a przy ka�dym kroku. Nie umia�a si�
po�apa� gdzie i jak rozpali� ogie�. Namaca�a co�, co zdawa�o si� by� ��kiem,
ale kiedy si� tam po�o�y�a, zapach i to, co wyczuwa�a pod sob�, sprawia�o raczej
wra�enie sterty brud�w. Co� gryz�o j� w nogi, r�ce, szyj� i w plecy. By�a
okropnie g�odna.
Kieruj�c si� w�chem, dotar�a do czego�, co musia�o by� �ni�t� ryb� i zwisa�o z
sufitu w rogu chaty. Po omacku zerwa�a ze� t�ust� sk�r� i skosztowa�a. To by�
w�dzony, suszony �oso�. Odrywa�a jeden mi�sisty kawa�ek po drugim, a� wreszcie
poczu�a si� syta. Wyliza�a palce do czysta. Tu� przy otwartych drzwiach
gwia�dzista po�wiata o�wietla�a wod� w jakim� naczyniu. Dziewczynka ostro�nie j�
pow�cha�a, ostro�nie spr�bowa�a i wypi�a tylko tyle, by ugasi� pragnienie,
bowiem woda mia�a b�otnisty smak, by�a ciep�a i st�ch�a. Potem wr�ci�a na �o�e z
brudnych szmat i pche�, i po�o�y�a si�. Mog�am p�j�� do domu Wiewi�rki, czy
innych przyjaznych domostw - my�la�a le��c samotnie na brudnym pos�aniu Kojoty.
Ale nie posz�am... T�uk�a pch�y tak d�ugo, dop�ki nie zapad�a w sen.
Gdzie� w �rodku nocy us�ysza�a czyj� g�os...
-Posu� si�, kicia.
... i tu� ko�o niej zrobi�o si� nagle ciep�o.
�niadanie, jedzone na siedz�co w zalanych s�o�cem otwartych drzwiach, sk�ada�o
si� z papki ze sproszkowanego suszonego �ososia. Kojota polowa�a dzie� i noc,
ale nie jada�y �wie�ej dziczyzny tylko �ososia, suchy proszek, i wszelkie
sezonowe jagody. Dziewczynka nie pyta�a dlaczego. Wydawa�o jej si� to logiczne.
Chcia�a natomiast zapyta� Kojot�, dlaczego spa�a w nocy, a czuwa�a w dzie�, jak
dwuno�ni ludzie, nie odwrotnie, jak to mia�y w zwyczaju kojoty. Kiedy jednak
sformu�owa�a ju� w my�lach pytanie, u�wiadomi�a sobie, �e po to jest dzie�, �eby
czuwa� i noc, by spa�. I to te� by�o logiczne. Ale pewnego upalnego dnia jedno
pytanie jednak zada�a; akurat obie le�a�y, oganiaj�c si� od pche�.
- Nie mog� zrozumie�, dlaczego wygl�dacie jak ludzie.
- Jeste�my lud�mi.
- Nie, nie, my�l� o takich ludziach jak ja, na dw�ch nogach.
- Podobie�stwo tkwi w oku patrz�cego - odpar�a Kojota. - A tak przy okazji, jak
miewa si� to twoje pokiereszowane oko?
-Dobrze. Ale... No, �e nosicie ubrania... i mieszkacie w domach, macie ogie� no
i to wszystko...
- To ty tak my�lisz. Gdyby ten pyskacz S�jek nie wmiesza� si� w ca�� spraw�,
pokaza�abym ci, co znaczy dobra robota.
Dziewczynka ju� ca�kiem przywyk�a do tego, �e Kojota nie lubi�a trzyma� si�
jednego tematu, za to lubi�a si� przechwala�. Pod niekt�rymi wzgl�dami, Kojota
przypomina�a wiele znanych dziewczynce dzieci. Pod innymi nie.
- Chcesz powiedzie�, �e to, co widz� tak naprawd� to nie istnieje? �e to nie
jest prawdziwe? �e to taka telewizja, albo co� w tym rodzaju...?
- Nie - odpar�a Kojota.-O, masz kleszcza na ko�nierzu!-Wyci�gn�a r�k�,
strzepn�a kleszcza, podnios�a jednym palcem, rozgryz�a i wyplu�a resztki.
- �eee...- powiedzia�o dziecko. - No wi�c?
- A wi�c dla mnie zasadniczo jeste� szaro-��ta i biegasz na czterech nogach.
Dla tamtej reszty - tu machn�a lekcewa��co r�k� w stron� zbitych w gromad�
ma�ych domk�w u st�p wzg�rza -jeste� podskakuj�cym stworzeniem, co to ci�gle
wykrzywia nos. Dla Jastrz�bia jeste� jajkiem, a mo�e ju� obrastasz puchem? Sama
widzisz... Wszystko zale�y, jak si� na co patrzy. S� tylko dwa gatunki ludzi.
- Na dw�ch nogach i na czterech?
- Nie. Ci, kt�rzy m�wi�: "S� dwa gatunki ludzi" i ci, kt�rzy tego nie m�wi�. -
Kojota p�ka�a z dumy, t�uk�c si� po udach i chichocz�c z rado�ci, �e tak si� jej
uda� dowcip. Dziecko nie rozumia�o go i czeka�o.
- No dobra - zacz�a Kojota. - Wi�c s� ci pierwsi ludzie, no i ta reszta. To
w�a�nie te dwa rodzaje...
- A ci pierwsi to kto?
- My, zwierz�ta... i tak dalej. Wszyscy ci starzy. No wiesz. I wy maluchy,
dzieciaki, ��todzioby. Wszyscy ci, co byli najpierw.
-A... ci drudzy?
- Oni - wyja�nia�a Kojota. - No wiesz. Ci inni. Ci nowi. Ci, co przyszli. - Jej
drobna, ostra twarz nabra�a powagi, sta�a si� gro�na. Z kr�tkotrwa�� z�otaw�
przenikliwo�ci� spojrza�a wprost na dziecko; rzadko si� jej to zdarza�o. -
Jeste�my tu. Jeste�my tu od zawsze - powt�rzy�a. - Jeste�my tutaj od zawsze. Tam
gdzie jeste�my, jest "tutaj". Ale to teraz ich kraj. Oni tu rz�dz�... Szlag!
Nawet mnie si� to lepiej udawa�o!
Dziecko duma�o czas jaki� i podsun�o s�owo tak cz�sto s�yszane:
- To s� nielegalni imigranci.
- Nielegalni! - parskn�a Kojota szyderczo i z pogard�. - Nielegalny mo�e by�
podrzutek. Co to do cholery znaczy "nielegalny"? Chcesz od kojoty us�ysze�
kodeks sprawiedliwo�ci? Wydoro�lej, dzieciaku!
- Nie chc�.
- Nie chcesz dorosn��?
- Stan� si� tym drugim rodzajem, jak dorosn�.
- Hm. No tak - rzek�a Kojota i wzruszy�a ramionami. - Takie jest �ycie. - Wsta�a
i posz�a za dom, a dziecko s�ysza�o, jak sika na podw�rku.
Wiele by�o rzeczy trudnych do zniesienia w Kojocie-matce. Na czas, kiedy
odwiedzali j� jej m�scy przyjaciele, dziewczynka nauczy�a si� wychodzi� z domu i
sp�dza� noc u Kr�lik�w, albo u Wiewi�rki, bowiem Kojota i jej dobiegacz nie
raczyli nawet zaczeka�, a� znajd� si� w ��ku, tylko zaczynali to robi� ju� na
pod�odze, a nawet od razu na podw�rku. Kilka razy zdarzy�o si�, �e Kojota
wr�ci�a p�n� por� z polowania ze swoim amantem i ma�a musia�a wciska� si� w
�cian�, tam, razem z nimi, w ��ku, s�ysz�c i czuj�c, co robi� tu� za jej
plecami. By�o to co� po�redniego mi�dzy walk� a ta�cem i mia�o sw�j rytm, i nie
przeszkadza�oby to jej zbytnio, tyle �e nie bardzo dawa�o si� przy tym spa�.
Kt�rej� nocy zbudzi�a si� czuj�c, �e bie��cy przyjaciel Kojoty w jaki� o�lizg�y
spos�b g�aszcze j� po brzuchu. Nie wiedzia�a, co zrobi�, ale Kojota si�
obudzi�a, zorientowa�a, co tamten wyrabia, ugryz�a go mocno i wykopa�a z ��ka.
Noc sp�dzi� na pod�odze, a nast�pnego ranka kaja� si�, m�wi�c:
-Tam do licha, Ko! Zapomnia�em, �e jest z nami dzieciak! My�la�em, �e to ty...
Nieudobruchana Kojota wrzeszcza�a:
- My�lisz, �e jestem bez zasad?! My�lisz, �e pozwoli�abym jakiemu� kojotowi
zgwa�ci� dzieciaka w moim ��ku?! -Wynios�a go na kopach z chaty i do ko�ca dnia
na niego utyskiwa�a. Ale zaraz potem zn�w przyszed� tam na noc i razem z Kojot�
robili to ze trzy czy cztery razy.
Kolejn� do�� k�opotliw� spraw� by�o to, �e Kojota sika�a gdzie popad�o,
�ci�gaj�c majtki w miejscach publicznych. Ale wi�kszo�� tutejszych ludzi zdawa�a
si� tego nie zauwa�a�. Tym, co dziewczynk� najbardziej zawstydza�o, by�y chwile,
gdy Kojota w dowolnym miejscu robi�a co� grubszego, po czym odwraca�a si� do
tego i przemawia�a. To by�o okropne. Zupe�nie tak, jakby Kojota by�a - co cz�sto
mog�o przychodzi� na my�l, a to przecie� nieprawda - niespe�na rozumu.
Kt�rego� dnia, gdy Kojota spa�a, dziewczynka pozbiera�a wszystkie zeschni�te
bobki walaj�ce si� wok� domu i zakopa�a je w pewnym piaszczystym miejscu, dok�d
na d�u�sze posiedzenia chodzi�a i ona, i Ry�, i wi�kszo�� tamtejszych ludzi.
Kojota zbudzi�a si�, leniwie wywlok�a si� z "Chwilutki", ziewaj�c czochra�a swe
g�ste, jasne, szarawe futro i wystarczy�o, �e raz tylko rozejrza�a si� tymi
swoimi w�skimi oczyma i natychmiast zapyta�a:
- Hej! A gdzie one s�? - A potem krzykn�a: - Gdzie jeste�cie!? Gdzie wy
jeste�cie!?
Da�o si� s�ysze� s�aby ch�rek dochodz�cy spod kupy piasku:
- Tu jeste�my, mamusiu!
Kojota podbieg�a tam truchtem, kucn�a, wygrzeba�a spod ziemi wszystkie bobki i
d�ugo potem do nich przemawia�a. Wr�ci�a do domu i nie odezwa�a si� w tej
sprawie s�owem, ale czerwona na twarzy dziewczynka powiedzia�a z bij�cym sercem:
- Przepraszam, �e to zrobi�am.
- �atwiej jest, kiedy s� w pobli�u - wyja�ni�a Kojota, myj�c r�ce. Mimo brudu
panuj�cego w domu, na sw�j spos�b dba�a o czysto�� osobist�.
- Ci�gle na nie nadeptywa�am - t�umaczy�o si� dziecko, pr�buj�c usprawiedliwi�
sw�j uczynek.
-Biedne ma�e g�wienka...-skomentowa�a Kojota, �wicz�c jaki� taneczny krok.
- Kojoto - zacz�o dziecko nie�mia�o - czy ty kiedykolwiek mia�a� dzieci? Mam na
my�li prawdziwe szczeniaki.
- Czy mia�am dzieci?! Czy-mia�am dzieci? Dobre sobie! Pami�tasz tego, kt�ry
pr�bowa� ci� podmacywa�? Wiesz kt�ry? To by� m�j syn. Szmat�awiec.... Pos�uchaj,
Dziewczyno, miej c�rki. Jak ju� musisz co� mie�, miej c�rki. One przynajmniej
si� zmywaj�.
Dziecko my�la�o o sobie, �e jest Dziewczyn�, ale te� czasem, �e jest r�wnie�
Myr�. O ile wiedzia�a, by�a jedyn� osob� w mie�cie o dw�ch imionach. Musia�a o
tym my�le� jak r�wnie� i o tym, co Kojota m�wi�a o dw�ch rodzajach ludzi;
musia�a my�le�, gdzie jest jej miejsce. Niekt�rzy w mie�cie dawali jej jasno do
zrozumienia, �e je�li o nich idzie, do ich spo�eczno�ci ona z pewno�ci� nie
nale�a�a. Na wskro� pali�o j� w�ciek�e spojrzenie Jastrz�bia, dzieci �mierdziela
robi�y g�o�ne uwagi na temat jej zapachu. I mimo, �e Wiewi�rka i Zaj�czyca
otacza�y j� �yczliwo�ci�, by�a to serdeczno�� du�ych rodzin, w kt�rych jedna
osoba mniej czy wi�cej nie czyni �adnej r�nicy. Gdyby to jedno z nich, Zaj�c
czy Kr�lik, znale�li j� zagubion� i na wp� �lep� na pustyni, czy zatrzymaliby
si� przy niej tak, jak to zrobi�a Kojota? To w�a�nie by�o to - szale�stwo, kt�re
nazywali szale�stwem Kojoty. Ona si� nie ba�a. Miesza�a si� z obydwoma rodzajami
ludzi, przechodzi�a od jednych do drugich. Kozio� i �ania wraz ze swymi pi�knymi
dzie�mi ba�y si� naprawd�, bo �y�y w sta�ym zagro�eniu. Grzechotnik si� nie ba�,
poniewa� sam by� niebezpieczny. A mo�e si� jednak i ba�, bo nigdy z ni� nie
rozmawia� i nigdy si� do niej nie zbli�a�. �adne z nich nie traktowa�o jej tak,
jak Kojota. Nawet w�r�d dzieci jej jedynym sta�ym towarzyszem zabaw by� m�odszy
od niej, absurdalnie �mieszny i nieustraszony ch�opiec zwany Dzieckiem Rogatej
Ropuchy. Razem kopali i budowali za miastem po�r�d sza�wii, i bawili si� w
polowanie, zbieranie, w dom i w ta�ce, we wszystkie te wspania�e zabawy.
Blady, przycupni�ty ch�opiec o mocno zaznaczonych brwiach... By� pe�nym rezerwy,
a jednak oddanym jej przyjacielem; i du�o wiedzia� jak na sw�j wiek.
- Nie ma tu nikogo takiego jak ja - powiedzia�a pewnego dnia dziewczynka, kiedy
siedzieli nad sadzawk� w porannym s�o�cu.
- Takich jak ja nie ma specjalnie nigdzie - odpar�o Dziecko Rogatej Ropuchy.
- No wiesz, co mam na my�li.
- Uhm... Wydaje mi si�, �e kiedy� byli tu tacy jak ty.
- Jak si� nazywali?
-No... ludzie. Tak jak wszyscy.
- Ale gdzie mieszkaj� ci moi ludzie? Maj� miasta. Kiedy� mieszka�am w mie�cie.
Nie wiem, gdzie oni s� i gdzie jest wszystko inne. Powinnam si� dowiedzie�. Nie
wiem, gdzie jest moja mama, ale tata jest w Canyonville. W�a�nie tam lecia�am,
kiedy... .
- Spytaj Konia - rzuci� roztropnie ch�opiec. Odsun�� si� od wody, kt�rej nie
lubi� i nigdy nie pi�, i zaplata� sitowie.
-Nie znam Konia.
- Na og� kr�ci si� przy Stercz�cym Wzg�rzu. Czeka, a� si� jego wuj zestarzeje,
a wtedy da mu kopa i sam zostanie za wielkiego ogiera. Pan starszy i kobiety nie
chc� go tymczasem ogl�da�. Konie s� dziwne. Mniejsza z tym, to jego w�a�nie
trzeba zapyta�. On du�o bywa i jego ludzie przybyli tu z tymi nowymi, w ka�dym
razie tak m�wi�.
Nielegalni imigranci - pomy�la�a dziewczynka. Pos�ucha�a rady Dziecka Rogatej
Ropuchy i kt�rego� d�ugiego dnia, kiedy Kojota wyby�a na jedn� z tych swoich
niezapowiedzianych i niewyja�nionych eskapad, zabra�a ze sob� sakiewk� pe�n�
suszonego �ososia i tak zwanych �ososiowych jag�d, i wyruszy�a samotnie na
po�udniowy zach�d, do Stercz�cego Wzg�rza, odleg�ego o wiele mil od miasta.
U st�p g�ry znajdowa�o si� przepi�kne �r�de�ko, a przy nim �cie�ka z mn�stwem
czyich� �lad�w. Czeka�a pod wierzb�, obok przejrzystej sadzawki i ju� po chwili
nadbieg� Ko�. By� wspania�y, o miedzianoognistej sk�rze, d�ugich, silnych
nogach, szerokiej klatce, ciemnych oczach i czarnej grzywie, kt�ra bi�a go w
biegu po grzbiecie.
Zatrzyma� si�, zupe�nie nie przestraszony, i spojrzawszy na ni�, prychn��.
-Kim jeste�?
Nikt w mie�cie nigdy jej tego pytania nie zada�. Teraz wiedzia�a ju�, �e to
prawda: Ko� przyby� tu z innymi lud�mi, z lud�mi, kt�rzy musieli wzajemnie si�
pyta�, kto kim jest.
- Mieszkam u Kojoty - odpar�a ostro�nie.
- A tak, s�ysza�em o tobie - rzek� Ko�. Przykl�kn��, by napi� si� z sadzawki.
Pi� d�ugimi, g��bokimi �ykami, nurzaj�c r�ce w ch�odnej wodzie. Kiedy si� ju�
napi�, otar� usta, przysiad� na pi�tach i oznajmi�:
- B�d� kr�lem.
- Kr�lem koni?
-Tak jest! Ca�kiem nied�ugo. M�g�bym ju� wyko�czy� Starego, ale co tam,
zaczekam. Niech si� nacieszy tym, co ma - powiedzia� Ko�. Zarozumia�y.
Wielkoduszny.
Dziecko wpatrywa�o si� we�, zakochane na wieki.
- Mog� ci uczesa� grzyw�, je�li chcesz - zaproponowa�o.
- �wietnie! - stwierdzi� Ko� i usiad�, a ona sta�a za nim, ci�gn�c z wysi�kiem
sw�j kieszonkowy grzebyczek przez jego twarde, na jard d�ugie, czarne, l�ni�ce
w�osy.
D�ugo trwa�o, zanim rozczesa�a wszystkie. Kiedy ju� by�a gotowa, zwi�za�a je
wierzbow� witk� w olbrzymi ko�ski ogon. Ko� nachyli� si� nad wod�, �eby
podziwia� swe odbicie.
- Wspaniale - pochwali�. -Naprawd� pi�knie!
- Czy czasem chodzisz tam... gdzie s� inni ludzie? - zapyta�a cicho.
Nie odpowiada� na tyle d�ugo, �e ju� my�la�a, i� wcale nie odpowie, lecz wtem
si� odezwa�:
- Masz na my�li te miejsca z metalu? Ze szk�a? Te dziury? Bywam w tamtych
okolicach. Teraz tam same mury. Kiedy� nie by�o ich tak wiele. Babka m�wi�a, �e
dawniej w og�le nie by�o mur�w. Znasz Babk�? - zapyta� naiwnie< spogl�daj�c na
dziecko wielkimi, ciemnymi oczyma.
-Twoj� babk�?
- No tak... Babk�, no wiesz... T�, kt�ra snuje paj�czyn�. No, wszystko jedno.
Wiem, �e troch� moich ludzi, koni, te� tam jest. Widzia�em ich za murami.
Zachowuj� si� po wariacku. Wiesz, sprowadzili�my tu nowych ludzi. Nie doszliby
tutaj bez nas, bo maj� tylko dwie nogi i te metalowe pude�ka. Mog� ci
opowiedzie� ca�� t� histori�. Kr�l musi zna� wszystkie historie.
- Bardzo lubi� r�ne historie.
- Ca�e opowiadanie zaj�oby trzy noce. Co chcesz o nich wiedzie�?
- W�a�nie sobie my�la�am, �e mo�e powinnam tam p�j��. Tam do nich.
- To niebezpieczne. Naprawd� niebezpieczne. Nie mo�na si� tam dosta�. Z�api�
ci�.
- Chcia�abym tylko zna� drog�.
- Drog� to ja znam - powiedzia� Ko� i po raz pierwszy zabrzmia�o to zupe�nie
doro�le i odpowiedzialnie. Wiedzia�a, �e to prawda. -Dla m�odego konia to kawa�
drogi. - Zn�w spojrza� na ni�. - Mam kuzynk�, kt�ra jedno oko ma w jednym
kolorze, a drugie w innym - rzek�, przenosz�c wzrok z prawego oka dziecka na
lewe. - Jedno br�zowe, a drugie niebieskie. Ale ona jest Paluzyjk�.
- To ��te zrobi� mi S�jek - wyja�ni�o dziecko. - Straci�am swoje w�asne. W
tym... kiedy... My�lisz, �e nie mog�abym si� tam dosta�?
- A po co?
- Jako� tak czuj�, �e musz�.
Ko� kiwn�� g�ow�. Podni�s� si�. Dziewczynka sta�a bez ruchu.
- S�dz�, �e m�g�bym ci� tam zabra� - stwierdzi�.
- M�g�by�? Kiedy?
- My�l�, �e cho�by i teraz. Jak ju� zostan� kr�lem, nie b�d� m�g� tak sobie
odchodzi�, rozumiesz sama. Trzeba chroni� kobiety. No i z ca�� pewno�ci� nie
pozwoli�bym swoim ludziom zbli�a� si� do tych miejsc! - Dreszcz przeszed� przez
ca�e jego wspania�e cia�o, a mimo to odrzucaj�c g�ow� doda�: - Oczywi�cie, mnie
nie daliby rady z�apa�, ale inni nie umiej� tak biega� jak ja.
- Ile czasu by nam to zaj�o?
Ko� chwil� si� zastanawia�.
- Hm, najbli�sze takie miejsce jest za czerwonymi ska�kami. Gdyby�my ruszyli
teraz, byliby�my z powrotem jutro ko�o po�udnia. To tylko ma�a dziura.
Nie wiedzia�a, co mia� na my�li m�wi�c "dziura", ale nie zapyta�a go o to.
- Chcesz si� tam wybra�? -spyta� Ko�, odrzucaj�c w ty� zebran� w w�ze� grzyw�.
- Tak... - powiedzia�a dziewczynka, czuj�c jak ziemia usuwa si� jej spod n�g.
- Umiesz biega�?
Potrz�sn�a g�ow�.
- Ale sama tu przysz�am.
Roze�mia� si�, swobodnym, pogodnym �miechem.
- Wskakuj - rzuci� i ukl�k�, zginaj�c wykr�cone do ty�u r�ce, by mog�a mu wej��
na barki jak przy pomocy strzemion. - Jak ci� nazywaj�? - droczy� si� z ni�,
podnosz�c si� z �atwo�ci� i z miejsca ruszaj�c biegiem. - Komar? Mucha? Pch�a?
- Kleszcz, bo nie dam si� oderwa�! - krzykn�a, �ciskaj�c wierzbow� witk�,
oplataj�c� czarn� grzyw�. �mia�a si� ze szcz�cia, �e oto nagle uros�a na osiem
st�p i na podobie�stwo trawy, nie kiwaj�c palcem, gna przez pustyni� jak wiatr.
By�a noc po pe�ni. Ksi�yc wsta�, by o�wietli� im r�wnin�. Ko� nieprzerwanie
bieg� przed siebie, zdawa�o si�, �e bez �adnego wysi�ku. G��bok� noc� zatrzymali
si� w obozowisku Sowy Pigiriejki. Troch� podjedli i odpocz�li. Wi�kszo�� s�w
uda�a si� na polowanie, lecz pewna stara dama zabawia�a ich przy ognisku
opowiadaniem historyjek o duchu �wierszcza i o wielkich niewidzialnych ludziach.
Dziewczynka s�ucha�a tych przypowie�ci, to zapadaj�c w drzemk�, to na wp�
budz�c si� i zn�w zasypiaj�c, jak gdyby wplata�a je we w�asne sny. P�niej Ko�
posadzi� j� sobie na grzbiecie i niem�cz�cym wolnym kroczkiem ruszyli w drog�.
Ksi�yc chowa� si� za ich plecami, a przed nimi niebo ja�nia�o ju� z�otem i
r�em. Znikn�� lekki, nocny wiatr, a powietrze by�o ostre, zimne i nieruchome.
Pachnia�o, czy raczej nios�o w sobie delikatny zapach spalenizny. Dziecko czu�o,
jak zmienia si� krok Konia, jak staje si� napi�ty, skr�powany.
- Cze��, Ksi���! - odezwa� si� czyj� cienki, gani�cy g�os.
Dziewczynce wyda� si� znajomy i po��czy�a go z osob�, jak tylko j� ujrza�a.
Tamta siedz�ca na ja�owcu; schludnie ubrana, mia�a na g�owie star�,, czarn�
czapk�.
- Witaj, Sikoro! - odpowiedzia� Ko�, podchodz�c bli�ej i zatrzymuj�c si� przy
drzewie. Jeszcze w miasteczku Kojoty dziewczynka zauwa�y�a, �e wszyscy
traktowali Sikor� z szacunkiem. Nie rozumia�a dlaczego. Sikora zdawa�a si� by�
kim� najzwyklejszym w �wiecie; ruchliwa i gadatliwa jak wi�kszo�� ma�ych ptak�w,
nie by�a tak przymilna jak Przepi�rka, ani tak imponuj�ca jak Jastrz�b czy
Wielka Sowa.
- Wybierasz si� gdzie� t� drog�? - zapyta�a Sikora Konia.
- Ma�a chce zobaczy� czy mieszkaj� tam jej ludzie - odpar� Ko�, zaskakuj�c tym
dziewczynk�. Czy rzeczywi�cie tego chcia�a...?
Sikora, jak to si� jej cz�sto zdarza�o, sprawia�a Wra�enie niezadowolonej. W
zamy�leniu zagwizda�a kilka d�wi�k�w - to te� nale�a�o do jej przyzwyczaje� - po
czym wsta�a.
-Id� z wami.
- Wspaniale - rzek� Ko� z wdzi�czno�ci�.
- Lec� na zwiad - oznajmi�a Sikora i z niebywa�� szybko�ci� odlecia�a,
wysforowuj�c si� przed nich, gdy tymczasem Ko� wpad� w sw�j r�wny, d�ugi krok.
Kwa�ny zapach w powietrzu przybra� na sile. Sikora zatrzyma�a si� na niewielkim
wzniesieniu, daleko przed nimi i zamar�a w bezruchu. Ko� zwolni� do kroku
spacerowego i wreszcie stan��.
- Jest - powiedzia�a cicho.
Dziewczynka wypatrywa�a oczy. W dziwnym �wietle i lekkiej mgle poprzedzaj�cej
wsch�d s�o�ca nie widzia�a zbyt wyra�nie, a kiedy tak wyt�a�a wzrok, zdawa�o*
si� jej, �e na lewe oko ca�kiem o�lep�a.
- Co to takiego? - wyszepta�a.
-Jedna z dziur. Po drugiej stronie muru. Widzisz?
Wygl�da�o to tak, jakby bieg�a tam jaka� prosta, urywana linia przeci�gni�ta
przez r�wnin� bylicy, a na jej odleg�ym ko�cu... Nic? Czy�by to mg�a? Co� tam
si� ruszy�o...
- To byd�o! - zawo�a�a.
Ko� sta� w milczeniu, niepewny. Sikora ju� do nich wraca�a.
- To ranczo. A tam jest p�ot i mn�stwo hereford�w - powiedzia�a dziewczynka.
S�owa te nabra�y w jej ustach smaku �elaza, smaku soli. Nazwane przez ni� rzeczy
zachwia�y si� przed jej oczyma i rozp�yn�y, nie zostawiaj�c nic tylko dziur� w
�wiecie, wypalone miejsce, jak popi� z papierosa. - Podejd� tam - ponagla�a
Konia. Chc� to zobaczy�.
Jakby winien jej by� pos�usze�stwo, ruszy� przed siebie. By� spi�ty, ale nie
pr�bowa� z ni� dyskutowa�.
Podfrun�a do nich Sikora.
- Nikogo nie ma - informowa�a swym cienkim, osch�ym g�osem - ale zbli�a si�
jeden z tych ob�ych szybkich przedmiot�w.
Ko� skin�� g�ow�, lecz nadal par� do przodu. Kurczowo trzymaj�c si� jego bark�w,
dziewczynka wpatrywa�a si� w pustk�. I naraz, jakby s�owa Sikory wyostrzy�y jej
wzrok, zn�w zobaczy�a: rozsypane bia�e twarze - niekt�re z nich spogl�da�y w ich
stron�, przewracaj�c niebieskawymi oczyma - ogrodzenia, na wzg�rzu dach domu z
kominem, i wysok� stodo��... Nagle, gdzie� w oddali co� si� poruszy�o, poruszy�o
si� i zacz�o bardzo szybko biec, coraz szybciej i szybciej, zbyt szybko,
p�dzi�o nad ziemi�, dok�adnie na nich, z potworn� pr�dko�ci�.
- Uciekaj! - wrzasn�a. - Uciekaj! Uciekaj!
Ko� zawr�ci� i jakby pu�ci�y wszelkie p�ta, gna� maksymalnie wyci�gni�ty w
powietrzu, wyrzucaj�c nogi daleko przed siebie. Ucieka� od s�o�ca, od ogni�cie
p�on�cego pojazdu, od zapachu kwasu, �elaza, �mierci. A Sikora frun�a przed
nimi niczym popi� unoszony podmuchem �witu.
- Ko�?! - dziwowa�a si� Kojota. - Ten kutas? Pierniczysz!
Kojota by�a ju� w domu, gdy dziewczynka dotar�a do Chwilutki, ale najwyra�niej
nie martwi�a si� o dziecko, mo�e nawet nie spostrzeg�a jego nieobecno�ci. Mia�a
paskudny nastr�j i wszystko to, co dziewczynka usi�owa�a jej wyja�ni�, rozumia�a
opacznie.
- Je�li masz zamiar robi� takie g�upoty, w przysz�o�ci r�b je ze mn�. Ja
przynajmniej mam w tym wpraw� - rzek�a ponuro, przygarbiona za drzwiami. Dziecko
widzia�o, jak Kojota kuca, jak d�ga patykiem stary, bia�y bobek i usi�uje
nak�oni� go do odpowiedzi na jakie� pytania. Bobek uparcie milcza�. P�niej tego
dnia dziewczynka zauwa�y�a, �e w pobli�u �r�d�a snuj� si� dwa kojoty. Jeden by�
m�ody, drugi stary, o do�� parszywym wygl�dzie. Kr�ci�y si� i spogl�da�y w
stron� Chwilutki.
Dziewczynka postanowi�a, �e dobrze b�dzie t� noc sp�dzi� gdzie� poza domem.
Wizja zat�oczonych pokoj�w Wiewi�rki nie wyda�a si� jej atrakcyjna. Zn�w
zapowiada�a si� ciep�a, ksi�ycowa noc. Dlaczeg� by nie przespa� si� na dworze?
Gdyby tylko mog�a mie� pewno��, �e nie przypl�cze si� gdzie� w pobli�e nikt w
rodzaju Grzechotnika... Niezdecydowanie stan�a w po�owie miasta, gdy nagle
odezwa� si� osch�y g�osik:
- Cze��, Dziewczyno.
- Cze��, Sikoro.
Schludna kobieta w czarnej czapce sta�a na progu swego domu, wytrzepuj�c
chodnik. Dom by� r�wnie uporz�dkowany i schludny jak ona sama. Po wyprawie na
pustyni� dziecko wiedzia�o ju� - cho� nadal nie umia�oby tego uj�� w s�owa -
dlaczego Sikora nale�a�a do os�b Szanowanych.
- Pomy�la�am sobie, �e mo�e dzi� b�d� spa� na dworze... - rzuci�a niepewnie.
- Niezdrowo - stwierdzi�a Sikora. - A od czego s� gniazda?
- Mama jest... troch� zaj�ta.
- Hm! - prychn�a Sikora i z oburzeniem strzepn�a chodnik. - A ci jej mali
przyjaciele? To s� w ka�dym razie porz�dni ludzie.
- Ma�y Rogaty Ropuch? Ma takich nie�mia�ych rodzic�w...
- No c�. Skoro tak, to wejd� do �rodka i posil si� - rzek�a Sikora.
Dziewczynka pomaga�a jej przygotowa� kolacj�. Wiedzia�a ju�, dlaczego w garnku
s� kamienie.
- Pani Sikoro - zacz�a - wci�� tego nie rozumiem... Czy mog� spyta�? Mama m�wi,
�e to zale�y od patrz�cego, ale mimo to... Chc� powiedzie�, �e skoro widz�, �e
nosicie ubrania tak jak my, ludzie na dw�ch nogach, to jak to si� dzieje, �e
gotujecie w taki spos�b, w koszykach, rozumie pani... No i nie u�ywacie takich
rzeczy, jakie maj� ci, u kt�rych byli�my dzi� rano z Koniem.
- Nie wiem - odpar�a Sikora. We wn�trzu domu jej g�os brzmia� ca�kiem ciep�o i
przyjemnie. - Wydaje mi si�, �e robimy wszystko tak, jak to robili�my dawniej,
kiedy twoi ludzie i moi �yli razem, wiesz. I razem ze wszystkim doko�a. No
rozumiesz, z kamieniami, ro�linami i tak dalej. - Spojrza