2599

Szczegóły
Tytuł 2599
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2599 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2599 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2599 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dziewczyny z Buffalo, wyjd�cie dzisiejszej nocy... Ursula K. Le Guin - Spad�a� z nieba - powiedzia� kojot. Wci�� zwini�ta w k��bek, le�a�a na boku, przyciskaj�c si� plecami do wisz�cej nad ni� ska�y i jednym okiem obserwowa�a kojota. Drugie oko zakrywa�a wybrzuszon� d�oni� zwr�con� grzbietem do py�u pod�o�a. - Co� si� wypali�o w niebie, o tam, nad ska�� i stamt�d spad�a� - powt�rzy� cierpliwie kojot, jakby wiadomo�� ta sta�a si� ju� cokolwiek przestarza�a. - Czy co� ci si� sta�o? - Czu�a si� ca�kiem dobrze. Siedzia�a w samolocie z panem Michaelsem i motor tak rycza�, �e nie rozumia�a, co do niej m�wi� nawet wtedy, gdy krzycza�, no i to, w jaki spos�b wiatr t�uk� o skrzyd�a, wywo�ywa� w niej md�o�ci, ale poza tym wszystko by�o w porz�dku. Lecieli do Canyonville. Wr�ci�a na ziemi�. Kojot wci�� siedzia� w tym samym miejscu. Ziewn��. By� du�y, dobrze od�ywiony, a futro mia� srebrzyste i g�ste. Ciemna linia rozci�gaj�ca spoj�wk� pod�u�nego bursztynowego oka zaznacza�a si� tak wyra�nie jak u dachowego kota. Dziecko powoli usiad�o; ci�gle przyciska�o r�k� do prawego oka. - Straci�a� oko? - zapyta� kojot z zainteresowaniem. - Nie wiem - odpar�a. Nabra�a w p�uca powietrza i zadr�a�a. - Zimno mi. - Pomog�-ci go poszuka� - obieca� kojot. - Wstawaj! Jak zaczniesz si� rusza�, przestaniesz si� trz���. S�o�ce ju� wzesz�o. Zimna, niczym nie zak��cona jasno�� zalewa�a opadaj�c� r�wnin� - setki mil poro�ni�te bylic�. Kojot z o�ywieniem drepta� to tu, to tam, w�sz�c pod k�pkami trawy i zaj�czego szczawiu, skrobi�c �ap� pod ska�ami. - Nie b�dziesz szuka�? - zapyta� siadaj�c nagle na tylnych �apach i zaprzestaj�c poszukiwa�. - Zna�am kiedy� tak� sztuczk�... -teraz okaza�o si�, �e by�a to ona, kojocica, a nie on. - �e mog�am rzuci� swoje oczy wysoko w g�r�, na drzewo, wszystko stamt�d obejrze�, potem zagwizda� i one wraca�y z powrotem do g�owy. Ale skrad� mi je ten cholerny facet-s�jka i kiedy zagwizda�am, nic nie wr�ci�o. Musia�am zamiast oczu w�o�y� sobie kulki z sosnowej �ywicy, �eby w og�le widzie�. Ty te� mog�aby� spr�bowa�. Ale w�a�ciwie jedno oko masz w porz�dku, to po co ci drugie? Idziesz, czy b�dziesz tu zdycha�? Dziecko przycupn�o, dr��c. ~ C�, chod� je�li masz ochot�... - rzek�a kojocica. Zn�w ziewn�a, k�apn�a na pch��, wsta�a, obr�ci�a si� i d�ugim zboczem, kt�re ci�gn�o si� daleko w g��b r�wniny le��cej w smugach d�ugiego cienia krzaczk�w bylicy, potruchta�a w d�, mi�dzy rzadkie k�pki sza�wii i zaj�czego szczawiu. Trudno by�o nad��y� wzrokiem za tym szczup�ym, ��to-szarym zwierz�ciem. Znikn�o, cho� dziewczynka nie spuszcza�a -< ze� oczu. Dziecko z trudem podnios�o si� i - bez s�owa, cho� w duszy powtarza�o sobie: "Zaczekaj , prosz�, zaczekaj" - poku�tyka�o za kojocic�. Ma�a ca�y czas przyciska�a r�k� do prawego oczodo�u. Patrz�c jednym okiem, nie widzia�a g��bi, dlatego wszystko odbiera�a jak wielki, p�aski obraz. Kojocica przysiad�a nagle po�rodku tego obrazu i odwr�ci�a si�, by spojrze� na dziewczynk�; mia�a otwart� paszcz� i zmru�one, �miej�ce si� oczy. Dziewczynka nie czu�a ju� takiego dr�enia w nogach, i w g�owie jej tak nie �omota�o, ale nie opuszcza� jej g��boki, mroczny b�l. Ju� prawie zr�wna�a si� z kojocic�, gdy ta zn�w odbieg�a. Tym razem ma�a przem�wi�a: - Zaczekaj, prosz�! ~ Dobra - odpar�o zwierz�, ale bieg�o dalej. Ma�a sz�a za nim, schodz�c w ten p�aski obraz krokami, z kt�rych ka�dy mia� g��bi�. Ka�dy z nich by� inny, ka�dy krzaczek sza�wii czu�o si� inaczej, a mimo to tak samo. Id�c �ladem kojocicy, wysz�a z cienia nawisowych ska� i s�o�ce stoj�ce nad horyzontem o�lepi�o jej lewe oko. Jasne ciep�o od razu przenikn�o jej mi�nie i ko�ci. Powietrze, kt�re ca�� noc z takim trudem wci�ga�a w p�uca, teraz okaza�o si� s�odkie i �agodne. K�pki sza�wii wsysa�y w siebie cienie, a s�o�ce rozgrzewa�o plecy dziewczynki id�cej kraw�dzi� �lebu za zwierz�ciem. Po nied�ugim czasie kojocica przeci�a �ci�te zbocze, a dziecko mozolnie przedziera�o si� za ni� - przez kar�owate wierzby do w�skiego strumyka w szerokim piaszczystym korycie. Pi�a jedna i druga. Kojocica przesz�a na drug� stron� strumienia; nie rzuca�a si� niedbale w wod� i nie chlapa�a jak pies, nie. Stawia�a nog� za nog�, cichute�ko, jak kot, i ca�y czas ogon mia�a nisko opuszczony. Dziewczynka zawaha�a si�, wiedz�c, �e mokre buty nacieraj� na stopach p�cherze, a potem mozolnie przebrn�a przez wod�, robi�c najmniej krok�w, jak tylko si� da�o. Od nieustannego trzymania r�ki przy oku bola�o j� prawe rami�. - Potrzebny mi banda� - powiedzia�a kojocicy. Zwierz� podnios�o g�ow�, ale nie odezwa�o si� s�owem. Wyci�gn�o przed siebie przednie �apy i le�a�o patrz�c w wod�; kojocica odpoczywa�a, cho� wci�� zachowywa�a czujno��. Dziecko usiad�o obok, na gor�cym piasku, i pr�bowa�o poruszy� praw� r�k�. Zaschni�ta krew sklei�a j� ze sk�r� wok� oka. Dziewczynka spr�bowa�a delikatnie oderwa� r�k� i j�kn�a, cho� nie bola�o a� tak bardzo; przestraszy�a si�. Kojocica podesz�a do niej i wcisn�a sw�j szpiczasty pysk w twarz dziecka. Ma�� uderzy� w nozdrza jej mocny, ostry zapach. Zwierz� zacz�o liza� t� straszn�, obola�� ciemno��. Czy�ci�o ran� raz po raz podwini�tym, dok�adnym, silnym, mokrym j�zykiem, a� dziecko p�akn�o sobie z ulg�, znalaz�szy wreszcie ukojenie. Dziewczynka pochyla�a g�ow� tu� przy szaro-��tych �ebrach samicy, widzia�a jej twarde sutki i bia�awe futro na brzuchu. Obj�a kojocic�, g�aszcz�c jej ostr� sier�� na grzbiecie i bokach. - No dobra - rzuci�a tamta. - Idziemy! - ruszy�a, nie ogl�daj�c si� za siebie. Ma�a pozbiera�a si� z trudem i posz�a jej �ladem. - Ale dok�d idziemy? - spyta�a. A kojocica, truchtaj�c nad potokiem, odrzek�a: - Dalej, dalej w d� strumienia. Musia�a zasn�� w trakcie marszu, bo by� taki moment, kiedy mia�a wra�enie, �e si� budzi, ale wci�� sz�a, tyle �e ju� jakby w innym miejscu. Nadal w�drowa�y wzd�u� strumienia, cho� w�w�z niemal ca�kiem przeszed� w r�wnin� i wci�� jak okiem si�gn�� majaczy�y k�pki bylicy. Oko, to dobre oko, by�o jak nowo narodzone. To drugie wci�� bola�o, chocia� nie tak mocno, no i nie by�o sensu si� nad tym zastanawia�. Ale, ale gdzie ten kojot?! Zatrzyma�a si�. Otch�a� zimna, w kt�r� wpad� samolot, zn�w si� pod ni� otworzy�a i dziewczynka zacz�a si� zapada�. Sta�a, lec�c w d�, a w krtani jej narasta� cichy skowyt. Odwr�ci�a si�. Zobaczy�a zwierz�. Prze�uwa�o na wp� wysuszone truch�o wrony; czarne wargi i w�sk� paszcz� kojota oblepia�y ciemnogranatowe pi�ra. Zobaczy�a ogorza�� kobiet� kl�cz�c� przy ognisku; dorzuca�a szczypt� czego� do sto�kowatego naczynia. S�ysza�a, jak wewn�trz bulgocze woda, mimo �e kobieta zestawi�a ju� naczynie z ognia i opar�a je o kamienie. Jej w�osy by�y ��to-szare, zwi�zane sznurkiem na karku. Mia�a bose nogi. Podeszwy st�p twardo�ci� i kolorem przypomina�y zel�wki but�w, ale jej stopa wysklepia�a si� wysoko, a palce tworzy�y dwa schludne zaokr�glone rowki. Ubrana by�a w d�insy i star�, bia�� koszul�. Spojrza�a na dziewczynk�. - Chod�! Chod� na wron�! - zawo�a�a. Dziecko powoli podesz�o do niej i do ogniska, i ukucn�o. Dziewczynka przesta�a ju� spada�, czu�a si� bardzo lekka i pusta, a j�zyk mia�a sztywny i obcy niczym wetkni�ty w usta ko�ek. Kojota dmucha�a teraz w garnek czy koszyk, czy co to tam by�o. Wsadzi�a do �rodka dwa palce i zaraz je wyci�gn�a, otrzepuj�c r�k� i krzycz�c: - O, jasna cholera! �e te� nigdy nie mam �adnych �y�ek! - Od�ama�a uschni�t� ga��zk� bylicy, zanurzy�a w garnku i obliza�a. -Mmm... Pycha! No chod�! Dziecko przysun�o si� bli�ej, od�ama�o ga��zk�, umoczy�o. Patyczek oblepia�a grudkowata, r�owawa papka. Dziewczynka wysun�a j�zyk. Papka mia�a g��boki i delikatny smak. - Co to takiego? - zapyta�a po d�u�szej chwili maczania i oblizywania. - �arcie. Papka z suszonego �ososia - odpar�a Kojota. - Stygnie. -Jeszcze raz wetkn�a dwa palce w garnek, tym razem zagarniaj�c obficie, i zr�cznie je wyliza�a. Dziewczynka posz�a w jej �lady i umaza�a sobie ca�� brod�. To by�o tak, jak z pa�eczkami: wymaga�o praktyki. A wi�c �wiczy�a. Jad�y, raz jedna, raz druga, a� nic nie zosta�o w garnku pr�cz trzech kamyk�w. Dziecko nie spyta�o, po co w garnku kamienie. Wyliza�y je do czysta. Potem Kojota wyliza�a wn�trze naczynia, przep�uka�a je raz w potoku i w�o�y�a na g�ow�. Dobrze le�a�o, tworz�c rodzaj sto�kowatego kapelusza. �ci�gn�a z siebie d�insy. - Sikaj w ognisko! - zawo�a�a i wysika�a si� w ogie�, staj�c okrakiem nad paleniskiem. - Aaa, jakie mi�e ciep�o mi�dzy nogami! Dziewczynka, ca�a zak�opotana, my�la�a, �e i ona powinna zrobi� to samo, ale nie chcia�a i nie zrobi�a. Z obna�onym ty�kiem, Kojota ta�czy�a wok� zmoczonego ogniska, wyrzucaj�c w g�r� d�ugie, chude nogi i pod�piewuj�c: Dziewczyny z Buffalo, wyjd�cie dzisiejszej nocy, Dzisiejszej nocy, dzisiejszej nocy. Dziewczyny z Buffalo, wyjd�cie dzisiejszej nocy Zata�czy� w �wietle ksi�yca. Naci�gn�a z powrotem d�insy. Dziecko zasypywa�o resztki ognia piaskiem z potoku, z ca�� powag� formuj�c z niego kopczyki, bo chcia�o zrobi� to jak nale�y. Kojota przygl�da�a si� ma�ej. - To ty? Dziewczyna z Buffalo? Co si� sta�o z reszt�!? - Z reszt�? - Dziecko spojrza�o na siebie z przestrachem. - Z reszt� twoich. - A! Hm, mama zabra�a Bobby'ego,to m�j m�odszy braciszek, razem z wujkiem Normem. Tak naprawd� to on nie jest moim wujkiem , ani nic w tym rodzaju. No a pan Michaels i tak mia� tam jecha�, wi�c mia� mnie zawie�� do mojego prawdziwego taty, w Canyonville. Linda, moja przyrodnia matka, no wiesz, nie mia�a nic przeciwko temu. W ka�dym razie przez wakacje, a potem mieli�my zobaczy�. No i ten samolot... W ciszy, kt�ra zapad�a twarz dziewczynki sta�a si� ciemno-czerwona, p�niej szarobia�a. Kojota patrzy�a na ni�, urzeczona. - Ach!- wyrwa�o si� ma�ej. - Ach! Ach! Pan Michaels... on na pewno... Czy on ...? - Idziemy! - rzuci�a Kojota i odmaszerowa�a. - Powinnam wr�ci�... - zawo�a�o dziecko. - Po co? -zapyta�a Kojota. Zatrzyma�a si�, obr�ci�a, by popatrze� na ma��, a potem przyspieszy�a kroku.- Chod�, Dziewczyno! - W jej ustach zabrzmia�o to jak imi�. Mo�e to i by�o imi� ma�ej -mia�a na imi� Myra - tyle �e w j�zyku Kojoty...? Zrozpaczone dziecko nie wiedzia�o, co robi� i zn�w zaprotestowa�o, ale mimo to pod��y�o jej �ladem. - Dok�d idziemy? Gdzie my jeste�my? - To jest m�j kraj - odpar�a z godno�ci� Kojota i d�ugim, powolnym gestem r�ki wskaza�a daleki horyzont. -Ja go stworzy�am. Ka�d� zasran� k�pk� bylicy tu stworzy�am. I sz�y dalej. Kojota mia�a swobodny ch�d, nawet troszk� pow��czy�a nogami, ale �wawo przemierza�a teren; dziewczynka robi�a wszystko, �eby nie zosta� z ty�u. Spod ska� i krzaczk�w zn�w zacz�y si� wyci�ga� cienie. Zostawiwszy za sob� strumie�, Kojota i dziecko sz�y teraz w g�r� d�ugiego*" niewysokiego i nier�wnego zbocza, kt�re ko�czy�o si� gdzie� hen, daleko, na tle nieba, w�r�d ska�. Ciemne drzewa wyrasta�y to tu, to tam, jako co�, co ludzie nazywali ja�owcowym laskiem, lasem pustynnym, takim, co to ma wi�cej miejsca mi�dzy drzewami ni� samych drzew. Ka�dy mijany przez nie ja�owiec ostro pachnia� - dzieci w szkole nazwa�yby t� wo� "kocie siki,, - ale ma�ej si� to podoba�o, bo zdawa�o si� jej, �e zapach ten idzie prosto do g�owy, �e jest silnie rozbudzaj�cy. Zerwa�a z krzaka jagod� ipotrzyma�a w ustach, ale po chwili wyplu�a. B�l wraca� wielkimi, ciemnymi falami i zacz�a si� potyka�. Zorientowa�a si�, �e siedzi na ziemi. Kiedy spr�bowa�a wsta�, okaza�o si�, �e nogi jej si� trz�s� i odmawiaj� pos�usze�stwa. Czu�a si� g�upio i ba�a si�. Zacz�a p�aka�. -Jeste�my w domu! -wo�a�a Kojota gdzie� z g�ry.Dziecko spojrza�o na ni� zap�akanym okiem i ujrza�o bylic�, ja�owiec, traw� i ska�y. Us�ysza�o kr�tki urywany okrzyk Kojoty rozmywaj�cy si� hen, w gasn�cym s�o�cu. U podn�a ska� zobaczy�a male�kie miasteczko: kartonowe domki, sza�asy, wszystkie niepomalowane. Zn�w us�ysza�a nawo�ywanie Kojoty. - Chod� no, kicia! Chod�, Dziewczyno, jeste�my w domu! Nie mog�a si� podnie��, wi�c na czworakach usi�owa�a przej�� t� dalek� drog� pod g�r� a� do domk�w u st�p ska�. Na d�ugo zanim tam dotar�a, jacy� ludzie wyszli jej naprzeciw. Z pocz�tku my�la�a, �e to dzieci, ale wkr�tce u�wiadomi�a sobie, �e wi�kszo�� z nich to doro�li, tyle �e bardzo niskiego wzrostu; byli mali, kr�pi, grubi i mieli drobne, delikatne d�onie i stopy. Ich oczy spogl�da�y �ywo i pogodnie. Jakie� kobiety pomog�y si� jej podnie�� i i��, wspieraj�c mi�ym s�owem: "Ju� niedaleko, zaraz b�dziesz na miejscu". W tym p�nym zmierzchu bij�ce z drzwi i nieuszczelnionych spoje� w kartonach �wiat�o mia�o ostro ��t� barw�. W spokojnym powietrzu wisia� s�odki zapach palonego drewna". Mali ludzie ca�y czas cicho ze sob� rozmawiali i �miali si�. "Gdzie ona si� zatrzyma?", "Zakwaterujmy j� u Drozda; tam ju� wszyscy �pi�!,,, "Och, mo�e przespa� si� u nas". - Gdzie jest Kojota? - zachrypia�a dziewczynka. - Polecia�a zapolowa� - odparli. - Kto� nowy w mie�cie? - zapyta� czyj� g��boki g�os. - Tak, mamy now� osob� - odpowiedzia� jeden z niedu�ych m�czyzn. Pomi�dzy tym ma�ym ludkiem w�a�ciciel g��bokiego g�osu swymi rozmiarami robi� spore wra�enie. By� wysoki i barczysty, mia� silne d�onie, du�� g�ow� oraz kr�tk� szyj�. Rozst�pili si� przed nim z szacunkiem. On porusza� si� spokojnie i te� zachowywa� wobec nich respekt. Spojrza� na dziecko. Mia� zdumiewaj�ce oczy. Mrugni�cia jego powiek przywodzi�y na my�l przesuni�cie r�ki przed p�omieniem �wiecy. - To ledwie piskl� - oznajmi�. - Co da�a� sobie zrobi� z okiem, nowa osobo? - Nie wiem... Lecieli�my... - Jeste� za m�oda, �eby lata� - rzek� swoim niskim, mi�kkim g�osem. - Kto ci� tu sprowadzi�? - Kojota. - Przysz�a tu z Kojot�, M�ody Sowo - potwierdzi� jeden z ma�ych m�czyzn. - No to mo�e powinna sp�dzi� t� noc w domu Kojoty - zaproponowa� ten du�y*. - Tam tak pusto i tylko te ko�ci... -odezwa�a si� niewielka kobieta o t�ustych policzkach, ubrana w koszul� w paski. - Mo�e p�j�� do mnie. To zdaje si� przes�dzi�o spraw�. Pucu�owata kobieta poklepa�a dziewczynk� po ramieniu i zabra�a ze sob�, wiod�c j� mimo kilku chat i sza�as�w do ma�ego domku bez okien. Drzwi okaza�y si� tak niziutkie, �e nawet dziecko musia�o mocno schyli� g�ow�, �eby wej�� do �rodka. Wewn�trz zaroi�o si� od ludzi; niekt�rzy ju� tam byli, a niekt�rzy wepchali si� za pucu�owat� gospodyni�. W k�cie, w skrzyneczkach- ko�yskach, g��bokim snem spa�o kilkana�cioro niemowl�t. W chacie p�on�� porz�dny ogie� i unosi� si� dobry zapach, jakby pra�onego ziarna sezamowego. Dziewczynka dosta�a jedzenie i troch� zjad�a, ale w g�owie jej si� kr�ci�o i mrok prawego oka wci�� zachodzi� na lewy, tak, �e przez chwil� nie widzia�a w og�le nic. Nikt nie spyta� j� o imi�, ani te� nie powiedzia�, jak ma si� do nich zwraca�. S�ysza�a, �e dzieci nazywaj� kobiet� o t�ustych policzkach Wiewi�rk�. Zebra�a si� wreszcie na odwag� i spyta�a: - Czy mog� si� gdzie� po�o�y�, pani Wiewi�rko? - Jasne, chod�. O, tutaj - powiedzia�a jedna z c�rek i zaprowadzi�a dziewczynk� do pokoju na ty�ach chaty. Pok�j by� tylko cz�ciowo odgrodzony od zat�oczonego pomieszczenia g��wnego, ale panowa�a w nim ciemno��, a i ludzi zdawa�o si� tam by� mniej. Rz�dem przy �cianach sta�y du�e p�ki z materacami. - Wdrap si� do �rodka! - zach�ca�a jedna z c�rek Wiewi�rki, klepi�c dziewczynk� w rami� we w�a�ciwy im wszystkim, dobrotliwy spos�b. Dziecko wspi�o si� na p�k� i w�lizgn�o pod koc. Ma�a u�o�y�a g�ow� do snu. Nie umy�am z�b�w... - pomy�la�a. Obudzi�a si�. Zn�w zasn�a. W sypialni Wiewi�rki zawsze by�o duszno, ciep�o i panowa� tam p�mrok, dzie� i noc, na okr�g�o. Ludzie wchodzili, spali, wstawali i wychodzili. Ca�y czas. Zapada�a w drzemk� i zasypia�a. Zesz�a na d�, by ze stoj�cego we frontowym pokoju wiadra zaczerpn�� warz�chwi� wody i napi� si�. Potem wr�ci�a na prycz�, �eby dalej drzema� i spa�. Siedzia�a na p�ce; nogi dynda�y jej w powietrzu. Nie czu�a si� ju� �le, tylko sennie i s�abo. Namaca�a kiesze� w d�insach. W lewej przedniej tkwi� ma�y grzebyczek i opakowanie po gumie balonowej; w prawej dwa banknoty jednodolarowe i dwie monety: dwadzie�cia pi�� i dziesi�� cent�w. Do �rodka wesz�a Wiewi�rka w towarzystwie bardzo �adnej, pulchnej, ciemnookiej kobiety. - Ha! Wi�c zbudzi�a� si� akurat na sw�j taniec! - powita�a j� Wiewi�rka ze �miechem i usiad�a ko�o niej, obejmuj�c dziewczynk� ramieniem. - S�jek wydaje taniec dla ciebie -wyja�ni�a ciemnooka. -B�dziesz jak nowa. Musimy ci� przygotowa�. Gdzie� tam, pod ska�ami, wytryska�o �r�d�o, kt�re przechodzi�o tu w mulist� sadzawk� o poro�ni�tych trzcin� brzegach. Chlapi�ca si� w niej grupka ha�a�liwych dzieciak�w uciek�a i na czas k�pieli dziewczynka z dwiema kobietami zosta�y same. Woda by�a ciep�a na powierzchni, ale g��biej marz�y w niej stopy i nogi. Zupe�nie nagie, dwie �miej�ce si� kobiety o �agodnych g�osach, kr�g�ych brzuchach i piersiach, szerokich biodrach i po�ladkach l�ni�cych ciep�em w p�nopopo�udniowym s�o�cu ochlapa�y dziewczynk� wod�, umy�y i wyg�aska�y jej nogi, ramiona i w�osy, sko�czenie delikatnie wyczy�ci�y okolice jej prawego oka - ko�� policzkow� i brew - podziwiaj�c j� namydli�y, sp�uka�y i rozchlapuj�c wod�, wygoni�y na brzeg, gdzie wysuszy�y ma�� i siebie nawzajem, ubra�y si�, ubra�y ma��, zaplot�y jej w�osy i nawzajem swoje w�asne, uwi�za�y pi�rka na ko�cach warkoczy, zn�w j� podziwia�y, potem podziwia�y siebie nawzajem, by wreszcie sprowadzi� j� zn�w do male�kiego miasteczka o rozsianych domkach, na jakie� podw�rze, czy mo�e ubity plac pomi�dzy chatami. Nie by�o tam ulic, tylko �cie�ki i pyl�ca si� ziemia; �adnych ogr�dk�w ani trawnik�w, tylko sza�wia i kurz. Na placu zebra�a si� ca�kiem spora grupka ludzi; cz�� z nich, wystrojona w kolorowe koszule, barwne sukienki, sznury korali i kolczyki, przechadza�a si� to tu, to tam. - Cze��, Wiewi�rko ! Cze��, Bia�a �apko! - wszyscy pozdrawiali obie kobiety. Na spotkanie wyszed� im m�czyzna w nowych d�insach, w czystej, spranej, niebieskiej, roboczej koszuli podjaskrawoniebiesk� aksamitn� kamizelk�. By� bardzo przystojny, spi�ty i wa�ny. - No dobra. Dziewczyno! - odezwa� si� ostro i g�o�no, co brzmia�o zaskakuj�co na tle tych wszystkich jak�e cicho m�wi�cych ludzi. - Dzi� wieczorem naprawimy ci to twoje oko! Ty sobie tu tylko usi�d� i niczym si� nie martw. Uj�� jej nadgarstek - delikatnie mimo swego dyrektorskiego, szorstkiego sposobu bycia - i zaprowadzi� do utkanej maty, le��cej na zbrylonej ziemi prawie w centrum placu. Tam musia�a usi���, cho� czu�a si� idiotycznie; przykazano jej si� nie rusza�. Szybko pozby�a si� wra�enia, �e wszyscy na ni� patrz�, gdy� nikt nie obdarza� jej wi�cej ni� przelotnym spojrzeniem i tylko Wiewi�rka i ciemnooka kobieta; b�d� ich rodziny, posy�a�y jej krzepi�ce mrugni�cia. Co pewien czas S�jek podbiega� do niej i rzuca� co� na kszta�t: "B�dzie jak nowe!", po czym wraca� do innych, by tam si� rz�dzi�, pokrzykuj�c i wymachuj�c d�ugimi niebieskimi ramionami. Kto� szczup�y, ogorza�y, swobodnym krokiem wspina� si� na pag�rek, zbli�aj�c do placu i dziecko ju� zacz�o podskakiwa�, gdy nagle przypomnia�o sobie, �e ma siedzie� spokojnie, wi�c zamar�o i cicho krzykn�o: - Kojota! Kojota! Kojota przysz�a, pow��cz�c nogami. Spojrza�a na dziecko. Wyszczerzy�a si� w u�miechu. - Nie daj si� spieprzy� temu S�jkowi, Dziewczyno - rzuci�a i niespiesznie posz�a dalej. Dziecko odprowadzi�o j� pe�nym b�lu, st�sknionym wzrokiem. Zebrani usiedli teraz z jednej strony placu, tworz�c nier�wne p�kole wci�� rozrastaj�ce si� na ko�cach. Wreszcie powsta� niemal pe�en kr�g ludzi, kt�rzy siedzieli w kurzu wok� dziewczynki; byli oddaleni od niej o jakie� dziesi�� czy pi�tna�cie krok�w. Wszyscy mieli na sobie ten rodzaj ubrania, do jakiego dziewczynka przywyk�a - d�insowe spodnie i kurtki, koszule, kamizelki, bawe�niane sukienki - ale wszyscy byli bosonodzy i wydawali si� jej pi�kniejsi od ludzi, kt�rych zna�a; ka�dy na sw�j spos�b, jakby ka�dy z nich stwarza� w�asny rodzaj pi�kna. Ale te� niekt�rzy wygl�dali bardzo dziwnie: szczupli, ciemni, l�ni�cy, o szepcz�cych g�osach, a w�r�d nich znalaz�a si� jaka� d�ugonoga kobieta z oczami jak paciorki. By� tam r�wnie� ten wielki m�czyzna zwany M�od� Sow�; mia� senny i godny wyraz twarzy, zupe�nie jak s�dzia McCown, w�a�ciciel rancza licz�cego sobie sze��dziesi�t tysi�cy akr�w. A ko�o niego siedzia�a kobieta, kt�ra zdaniem dziecka mog�aby by� jego siostr�; podobnie jak on mia�a haczykowaty nos i du�e, silne r�ce, ale by�a chuda i ciemna, a w jej ognistych oczach czai�o si� co� szalonego. Oczy mia�a bursztynowe, lecz okr�g�e, nie sko�ne jak Kojoty/By�a te� i Kojota. Ziewa�a i drapa�a si� z nud�w pod pach�. Naraz w owym kr�gu kto� si� pojawi� - m�czyzna ubrany jedynie w co� w rodzaju szkockiej sp�dniczki i peleryn� malowan�, b�d� wyszywan� koralikami w romb^. Ta�czy� w rytm grzechotki, kt�r� potrz�sa� szybko i z furkotem. Mia� grube, a mimo to pr�ne cia�o tudzie� ko�czyny, i mi�kkie, lej�ce si� ruchy. Dziewczynka nie odrywa�a ode� wzroku, kiedy tak ta�czy�: to obok niej, to wok� niej i znowu obok. Ko�atka w jego d�oni porusza�a si� tak szybko, �e by�a niemal niewidoczna. W drugiej d�oni trzyma� co� cienkiego i ostrego. Ludzie siedz�cy w kr�gu zacz�li �piewa�. �piewali ledwie kilka d�wi�k�w powtarzaj�cych si� w rytm ko�atki -cicho i bez melodii. By�o to podniecaj�ce i nudne zarazem, obce i sk�d� jakby znajome. Grzechotnik coraz bardziej zacie�nia� p�tl� ta�ca wok� dziecka, co raz gwa�towniej wysuwaj�c przed siebie r�k�. Za pierwszym razem dziewczynka zrobi�a unik. Przestraszy�a si� jego nag�ego wypadu w prz�d i p�askiej, zimnej twarzy o w�skich oczach. P�niej, poznawszy swoj� rol�, siedzia�a ju� spokojnie. Taniec trwa� nadal. �piew te�. A� wreszcie i taniec i �piew unios�y j� gdzie� poza granic� nudy, gdzie ko�ysa�a j� jaka� fala, fala kt�ra mog�aby j� tak ko�ysa� na wieki. Teraz do kr�gu wkroczy� S�jek i stan�� obok niej. Nie umia� �piewa�, wi�c tylko pokrzykiwa� tym swoim dono�nym, szorstkim g�osem :"Hej!Hej!Hej!Hej!".-Zewsz�d odpowiadano mu tym samym, a spod ska�, na kszta�t drugiej odpowiedzi, wraca�o echo. S�jek w jednej r�ce dzier�y� patyk zako�czony czym� kr�g�ym, a w drugiej co�, co przypomina�o szklan� kulk�. Patyk okaza� si� fajk�. S�jek wci�ga� z niej dym do ust i wydmuchiwa� go na cztery strony �wiata, w g�r� i w d�, a potem dmucha� na kulk�, za ka�dym razem wypuszczaj�c jeden ob�oczek dymu. Wtem grzechotanie usta�o i na kilka oddech�w wszystko zamar�o. S�jek ukucn�� i z g�ow� przekrzywion� na jedn� stron� intensywnie wpatrywa� si� w dziecko. Wyci�gn�� r�k� w prz�d, mrucz�c co� pod nosem w rytm zn�w narastaj�cego grzechotania i �piewu. Teraz ludzie �piewali jeszcze g�o�niej. S�jek dotkn�� prawego oka dziecka w samym �rodku mrocznego b�lu. Dziewczynka cofn�a si�, ale wytrzyma�a. Dotkni�cie nie by�o delikatne. W jego d�oni ujrza�a kulk�, matow� ��t� ga�k� jakby z pszczelego wosku. Potem zamkn�a widz�ce oko i zacisn�a z�by. - Ju�! - krzykn�� S�jek. - Otwieraj! No dalej! Po^ka� nam! Zwar�a szcz�ki jak imad�o, otworzy�a oboje oczu. Powieka prawego zapar�a si� i ci�gn�a z tak rozdzieraj�cym jaskrawym b�lem, �e niewiele brakowa�o, a dziewczynka zwymiotowa�aby na oczach siedz�cej w kr�g widowni. - Hej, widzisz co�? No jak tam? Wygl�da �wietnie! - S�jek ponagla� j�, potrz�sa� za rami�. - No i jak si� z tym czujesz? Widzisz? To, co widzia�a by�o niewyra�ne, zamazane i ��tawe. Niebawem odkry�a - a wszyscy kolejno do niej podchodzili, ogl�dali j�, z u�miechem g�askali, poklepywali jej r�ce i ramiona - �e je�li zamyka�a to bol�ce oko i patrzy�a drugim, wszystko stawa�o si� ostre i p�askie. Kiedy za� patrzy�a obojgiem oczu, �wiat jawi� sie co prawda rozmazany i ��tawy, ale zyskiwa� na g��bi. tu� obok zobaczy�a d�ugi nos, w�skie oczy i u�mieszek Kojoty. - co to jest. S�jek? - pyta�a Kojota, zagl�daj�c w prawy oczod�. - Tym razem skrad�e� jedno z moich? - To sosnowa �ywica! - wykrzykn�� S�jek w�ciek�y. - Co ty sobie my�lisz?! �e u�y�bym jakiego� g�upiego, przechodzonego oka kojota? Ja jestem lekarzem! - No, no, no ... Lekarzem! -prychn�a Kojota. -Jejej, ale� to dopiero brzydactwo! Dlaczego nie poprosi�e� Kr�lika o jedno z jego miotu? To wygl�da jak kawa�ek g�wna! - Przysun�a sw� chud� twarz jeszcze bli�ej. Dziewczynka pomy�la�a, �e j� poca�uje, tymczasem Kojota wysun�a cienki, d�ugi j�zyk i znowu lizn�a j� dok�adnie w sam �rodek b�lu, koj�c go i oczyszczaj�c. Kiedy ma�a ponownie otworzy�a oczy, �wiat wygl�da� ju� ca�kiem nie�le. - Widz� zupe�nie nienajgorzej - powiedzia�a. - Hej, wy tam! - wrzasn�� S�jek. - Ona m�wi, �e nienajgorzej widzi! Uda�o si�! Uda�o! Sama to powiedzia�a! Nie m�wi�em wam? A nie m�wi�em? - Odszed�, wykrzykuj�c i wymachuj�c ramionami. Kojota znikn�a. Wszyscy si� rozchodzili. Dziecko wsta�o, zesztywnia�e od d�ugiego siedzenia. Zrobi�o si� niemal ciemno, jedynie odleg�y zach�d utrzymywa� g��bok�, blad� po�wiat�. Na wschodzie, r�wniny zatapia�y si� w noc W niekt�rych chatach zap�on�o �wiat�o. Gdzie� tam, na skraju osady piszcz�ce skrzypeczki wygrywa�y t�skn�, szczebiotliw� melodi�. Kto� podszed� do niej i cicho zapyta�: - U kogo si� zatrzymasz? - Nie wiem - odpowiedzia�o dziecko. By�o przera�liwie g�odne. - Czy mog� zamieszka� z Kojot�? - Niecz�sto bywa w domu - odpar�a cicho kobieta. - Nocowa�a� u Wiewi�rki, prawda? A mo�e zamieszkasz z Kr�likiem, albo z Zaj�cem? Oni maj� dzieci... - A czy pani ma dzieci? - zapyta�a dziewczynka, spogl�daj�c na delikatn� kobiet� o �agodnym wejrzeniu. - Dwa jelonki - odrzek�a z u�miechem kobieta. - Ale do miasta �ci�gn�am dopiero co, na taniec. - Naprawd� chcia�abym zamieszka� z Kojot� - powiedzia�a po chwili dziewczynka, nie�mia�o lecz z uporem. -Dobrze, w porz�dku. Tam jest jej dom.-�ania podprowadzi�a dziecko do rozpadaj�cej si� chaty na wy�szym kra�cu miasta. Ze �rodka nie dochodzi�o �adne �wiat�o. Przed wej�ciem wala�o si� mn�stwo rupieci. Nie by�o schodka prowadz�cego do wp� otwartych drzwi. Krzywo przybita, sponiewierana sosnowa deska informowa�a :"Chwilutka". - Hej Kojota, jeste� tam? Masz go�cia - zawo�a�a �ania. Cisza. �ania otworzy�a szerzej drzwi i zajrza�a do �rodka. -Nie ma jej. Chyba poluje. Musz� ju� wraca� do jelonk�w. Dasz sobie rad�? Ka�dy tutaj da ci co� do jedzenia. Poradzisz sobie...? -Tak, tak. Dam sobie rad�. Dzi�kuj� pani - odrzek�o dziecko. �ania odchodzi�a w per�owy zmrok. By�a niezwykle elegancka w ruchach i drobi�a ma�ymi kroczkami niczym kobieta na wysokich obcasach - szybka, dok�adna, lekka jak pi�rko. Dziewczyna odprowadzi�a j� wzrokiem. Wewn�trz "Chwilutki" panowa� zbyt wielki mrok, by da�o si� cokolwiek zobaczy� i tak tam by�o zagracone, �e dziewczynka pada�a przy ka�dym kroku. Nie umia�a si� po�apa� gdzie i jak rozpali� ogie�. Namaca�a co�, co zdawa�o si� by� ��kiem, ale kiedy si� tam po�o�y�a, zapach i to, co wyczuwa�a pod sob�, sprawia�o raczej wra�enie sterty brud�w. Co� gryz�o j� w nogi, r�ce, szyj� i w plecy. By�a okropnie g�odna. Kieruj�c si� w�chem, dotar�a do czego�, co musia�o by� �ni�t� ryb� i zwisa�o z sufitu w rogu chaty. Po omacku zerwa�a ze� t�ust� sk�r� i skosztowa�a. To by� w�dzony, suszony �oso�. Odrywa�a jeden mi�sisty kawa�ek po drugim, a� wreszcie poczu�a si� syta. Wyliza�a palce do czysta. Tu� przy otwartych drzwiach gwia�dzista po�wiata o�wietla�a wod� w jakim� naczyniu. Dziewczynka ostro�nie j� pow�cha�a, ostro�nie spr�bowa�a i wypi�a tylko tyle, by ugasi� pragnienie, bowiem woda mia�a b�otnisty smak, by�a ciep�a i st�ch�a. Potem wr�ci�a na �o�e z brudnych szmat i pche�, i po�o�y�a si�. Mog�am p�j�� do domu Wiewi�rki, czy innych przyjaznych domostw - my�la�a le��c samotnie na brudnym pos�aniu Kojoty. Ale nie posz�am... T�uk�a pch�y tak d�ugo, dop�ki nie zapad�a w sen. Gdzie� w �rodku nocy us�ysza�a czyj� g�os... -Posu� si�, kicia. ... i tu� ko�o niej zrobi�o si� nagle ciep�o. �niadanie, jedzone na siedz�co w zalanych s�o�cem otwartych drzwiach, sk�ada�o si� z papki ze sproszkowanego suszonego �ososia. Kojota polowa�a dzie� i noc, ale nie jada�y �wie�ej dziczyzny tylko �ososia, suchy proszek, i wszelkie sezonowe jagody. Dziewczynka nie pyta�a dlaczego. Wydawa�o jej si� to logiczne. Chcia�a natomiast zapyta� Kojot�, dlaczego spa�a w nocy, a czuwa�a w dzie�, jak dwuno�ni ludzie, nie odwrotnie, jak to mia�y w zwyczaju kojoty. Kiedy jednak sformu�owa�a ju� w my�lach pytanie, u�wiadomi�a sobie, �e po to jest dzie�, �eby czuwa� i noc, by spa�. I to te� by�o logiczne. Ale pewnego upalnego dnia jedno pytanie jednak zada�a; akurat obie le�a�y, oganiaj�c si� od pche�. - Nie mog� zrozumie�, dlaczego wygl�dacie jak ludzie. - Jeste�my lud�mi. - Nie, nie, my�l� o takich ludziach jak ja, na dw�ch nogach. - Podobie�stwo tkwi w oku patrz�cego - odpar�a Kojota. - A tak przy okazji, jak miewa si� to twoje pokiereszowane oko? -Dobrze. Ale... No, �e nosicie ubrania... i mieszkacie w domach, macie ogie� no i to wszystko... - To ty tak my�lisz. Gdyby ten pyskacz S�jek nie wmiesza� si� w ca�� spraw�, pokaza�abym ci, co znaczy dobra robota. Dziewczynka ju� ca�kiem przywyk�a do tego, �e Kojota nie lubi�a trzyma� si� jednego tematu, za to lubi�a si� przechwala�. Pod niekt�rymi wzgl�dami, Kojota przypomina�a wiele znanych dziewczynce dzieci. Pod innymi nie. - Chcesz powiedzie�, �e to, co widz� tak naprawd� to nie istnieje? �e to nie jest prawdziwe? �e to taka telewizja, albo co� w tym rodzaju...? - Nie - odpar�a Kojota.-O, masz kleszcza na ko�nierzu!-Wyci�gn�a r�k�, strzepn�a kleszcza, podnios�a jednym palcem, rozgryz�a i wyplu�a resztki. - �eee...- powiedzia�o dziecko. - No wi�c? - A wi�c dla mnie zasadniczo jeste� szaro-��ta i biegasz na czterech nogach. Dla tamtej reszty - tu machn�a lekcewa��co r�k� w stron� zbitych w gromad� ma�ych domk�w u st�p wzg�rza -jeste� podskakuj�cym stworzeniem, co to ci�gle wykrzywia nos. Dla Jastrz�bia jeste� jajkiem, a mo�e ju� obrastasz puchem? Sama widzisz... Wszystko zale�y, jak si� na co patrzy. S� tylko dwa gatunki ludzi. - Na dw�ch nogach i na czterech? - Nie. Ci, kt�rzy m�wi�: "S� dwa gatunki ludzi" i ci, kt�rzy tego nie m�wi�. - Kojota p�ka�a z dumy, t�uk�c si� po udach i chichocz�c z rado�ci, �e tak si� jej uda� dowcip. Dziecko nie rozumia�o go i czeka�o. - No dobra - zacz�a Kojota. - Wi�c s� ci pierwsi ludzie, no i ta reszta. To w�a�nie te dwa rodzaje... - A ci pierwsi to kto? - My, zwierz�ta... i tak dalej. Wszyscy ci starzy. No wiesz. I wy maluchy, dzieciaki, ��todzioby. Wszyscy ci, co byli najpierw. -A... ci drudzy? - Oni - wyja�nia�a Kojota. - No wiesz. Ci inni. Ci nowi. Ci, co przyszli. - Jej drobna, ostra twarz nabra�a powagi, sta�a si� gro�na. Z kr�tkotrwa�� z�otaw� przenikliwo�ci� spojrza�a wprost na dziecko; rzadko si� jej to zdarza�o. - Jeste�my tu. Jeste�my tu od zawsze - powt�rzy�a. - Jeste�my tutaj od zawsze. Tam gdzie jeste�my, jest "tutaj". Ale to teraz ich kraj. Oni tu rz�dz�... Szlag! Nawet mnie si� to lepiej udawa�o! Dziecko duma�o czas jaki� i podsun�o s�owo tak cz�sto s�yszane: - To s� nielegalni imigranci. - Nielegalni! - parskn�a Kojota szyderczo i z pogard�. - Nielegalny mo�e by� podrzutek. Co to do cholery znaczy "nielegalny"? Chcesz od kojoty us�ysze� kodeks sprawiedliwo�ci? Wydoro�lej, dzieciaku! - Nie chc�. - Nie chcesz dorosn��? - Stan� si� tym drugim rodzajem, jak dorosn�. - Hm. No tak - rzek�a Kojota i wzruszy�a ramionami. - Takie jest �ycie. - Wsta�a i posz�a za dom, a dziecko s�ysza�o, jak sika na podw�rku. Wiele by�o rzeczy trudnych do zniesienia w Kojocie-matce. Na czas, kiedy odwiedzali j� jej m�scy przyjaciele, dziewczynka nauczy�a si� wychodzi� z domu i sp�dza� noc u Kr�lik�w, albo u Wiewi�rki, bowiem Kojota i jej dobiegacz nie raczyli nawet zaczeka�, a� znajd� si� w ��ku, tylko zaczynali to robi� ju� na pod�odze, a nawet od razu na podw�rku. Kilka razy zdarzy�o si�, �e Kojota wr�ci�a p�n� por� z polowania ze swoim amantem i ma�a musia�a wciska� si� w �cian�, tam, razem z nimi, w ��ku, s�ysz�c i czuj�c, co robi� tu� za jej plecami. By�o to co� po�redniego mi�dzy walk� a ta�cem i mia�o sw�j rytm, i nie przeszkadza�oby to jej zbytnio, tyle �e nie bardzo dawa�o si� przy tym spa�. Kt�rej� nocy zbudzi�a si� czuj�c, �e bie��cy przyjaciel Kojoty w jaki� o�lizg�y spos�b g�aszcze j� po brzuchu. Nie wiedzia�a, co zrobi�, ale Kojota si� obudzi�a, zorientowa�a, co tamten wyrabia, ugryz�a go mocno i wykopa�a z ��ka. Noc sp�dzi� na pod�odze, a nast�pnego ranka kaja� si�, m�wi�c: -Tam do licha, Ko! Zapomnia�em, �e jest z nami dzieciak! My�la�em, �e to ty... Nieudobruchana Kojota wrzeszcza�a: - My�lisz, �e jestem bez zasad?! My�lisz, �e pozwoli�abym jakiemu� kojotowi zgwa�ci� dzieciaka w moim ��ku?! -Wynios�a go na kopach z chaty i do ko�ca dnia na niego utyskiwa�a. Ale zaraz potem zn�w przyszed� tam na noc i razem z Kojot� robili to ze trzy czy cztery razy. Kolejn� do�� k�opotliw� spraw� by�o to, �e Kojota sika�a gdzie popad�o, �ci�gaj�c majtki w miejscach publicznych. Ale wi�kszo�� tutejszych ludzi zdawa�a si� tego nie zauwa�a�. Tym, co dziewczynk� najbardziej zawstydza�o, by�y chwile, gdy Kojota w dowolnym miejscu robi�a co� grubszego, po czym odwraca�a si� do tego i przemawia�a. To by�o okropne. Zupe�nie tak, jakby Kojota by�a - co cz�sto mog�o przychodzi� na my�l, a to przecie� nieprawda - niespe�na rozumu. Kt�rego� dnia, gdy Kojota spa�a, dziewczynka pozbiera�a wszystkie zeschni�te bobki walaj�ce si� wok� domu i zakopa�a je w pewnym piaszczystym miejscu, dok�d na d�u�sze posiedzenia chodzi�a i ona, i Ry�, i wi�kszo�� tamtejszych ludzi. Kojota zbudzi�a si�, leniwie wywlok�a si� z "Chwilutki", ziewaj�c czochra�a swe g�ste, jasne, szarawe futro i wystarczy�o, �e raz tylko rozejrza�a si� tymi swoimi w�skimi oczyma i natychmiast zapyta�a: - Hej! A gdzie one s�? - A potem krzykn�a: - Gdzie jeste�cie!? Gdzie wy jeste�cie!? Da�o si� s�ysze� s�aby ch�rek dochodz�cy spod kupy piasku: - Tu jeste�my, mamusiu! Kojota podbieg�a tam truchtem, kucn�a, wygrzeba�a spod ziemi wszystkie bobki i d�ugo potem do nich przemawia�a. Wr�ci�a do domu i nie odezwa�a si� w tej sprawie s�owem, ale czerwona na twarzy dziewczynka powiedzia�a z bij�cym sercem: - Przepraszam, �e to zrobi�am. - �atwiej jest, kiedy s� w pobli�u - wyja�ni�a Kojota, myj�c r�ce. Mimo brudu panuj�cego w domu, na sw�j spos�b dba�a o czysto�� osobist�. - Ci�gle na nie nadeptywa�am - t�umaczy�o si� dziecko, pr�buj�c usprawiedliwi� sw�j uczynek. -Biedne ma�e g�wienka...-skomentowa�a Kojota, �wicz�c jaki� taneczny krok. - Kojoto - zacz�o dziecko nie�mia�o - czy ty kiedykolwiek mia�a� dzieci? Mam na my�li prawdziwe szczeniaki. - Czy mia�am dzieci?! Czy-mia�am dzieci? Dobre sobie! Pami�tasz tego, kt�ry pr�bowa� ci� podmacywa�? Wiesz kt�ry? To by� m�j syn. Szmat�awiec.... Pos�uchaj, Dziewczyno, miej c�rki. Jak ju� musisz co� mie�, miej c�rki. One przynajmniej si� zmywaj�. Dziecko my�la�o o sobie, �e jest Dziewczyn�, ale te� czasem, �e jest r�wnie� Myr�. O ile wiedzia�a, by�a jedyn� osob� w mie�cie o dw�ch imionach. Musia�a o tym my�le� jak r�wnie� i o tym, co Kojota m�wi�a o dw�ch rodzajach ludzi; musia�a my�le�, gdzie jest jej miejsce. Niekt�rzy w mie�cie dawali jej jasno do zrozumienia, �e je�li o nich idzie, do ich spo�eczno�ci ona z pewno�ci� nie nale�a�a. Na wskro� pali�o j� w�ciek�e spojrzenie Jastrz�bia, dzieci �mierdziela robi�y g�o�ne uwagi na temat jej zapachu. I mimo, �e Wiewi�rka i Zaj�czyca otacza�y j� �yczliwo�ci�, by�a to serdeczno�� du�ych rodzin, w kt�rych jedna osoba mniej czy wi�cej nie czyni �adnej r�nicy. Gdyby to jedno z nich, Zaj�c czy Kr�lik, znale�li j� zagubion� i na wp� �lep� na pustyni, czy zatrzymaliby si� przy niej tak, jak to zrobi�a Kojota? To w�a�nie by�o to - szale�stwo, kt�re nazywali szale�stwem Kojoty. Ona si� nie ba�a. Miesza�a si� z obydwoma rodzajami ludzi, przechodzi�a od jednych do drugich. Kozio� i �ania wraz ze swymi pi�knymi dzie�mi ba�y si� naprawd�, bo �y�y w sta�ym zagro�eniu. Grzechotnik si� nie ba�, poniewa� sam by� niebezpieczny. A mo�e si� jednak i ba�, bo nigdy z ni� nie rozmawia� i nigdy si� do niej nie zbli�a�. �adne z nich nie traktowa�o jej tak, jak Kojota. Nawet w�r�d dzieci jej jedynym sta�ym towarzyszem zabaw by� m�odszy od niej, absurdalnie �mieszny i nieustraszony ch�opiec zwany Dzieckiem Rogatej Ropuchy. Razem kopali i budowali za miastem po�r�d sza�wii, i bawili si� w polowanie, zbieranie, w dom i w ta�ce, we wszystkie te wspania�e zabawy. Blady, przycupni�ty ch�opiec o mocno zaznaczonych brwiach... By� pe�nym rezerwy, a jednak oddanym jej przyjacielem; i du�o wiedzia� jak na sw�j wiek. - Nie ma tu nikogo takiego jak ja - powiedzia�a pewnego dnia dziewczynka, kiedy siedzieli nad sadzawk� w porannym s�o�cu. - Takich jak ja nie ma specjalnie nigdzie - odpar�o Dziecko Rogatej Ropuchy. - No wiesz, co mam na my�li. - Uhm... Wydaje mi si�, �e kiedy� byli tu tacy jak ty. - Jak si� nazywali? -No... ludzie. Tak jak wszyscy. - Ale gdzie mieszkaj� ci moi ludzie? Maj� miasta. Kiedy� mieszka�am w mie�cie. Nie wiem, gdzie oni s� i gdzie jest wszystko inne. Powinnam si� dowiedzie�. Nie wiem, gdzie jest moja mama, ale tata jest w Canyonville. W�a�nie tam lecia�am, kiedy... . - Spytaj Konia - rzuci� roztropnie ch�opiec. Odsun�� si� od wody, kt�rej nie lubi� i nigdy nie pi�, i zaplata� sitowie. -Nie znam Konia. - Na og� kr�ci si� przy Stercz�cym Wzg�rzu. Czeka, a� si� jego wuj zestarzeje, a wtedy da mu kopa i sam zostanie za wielkiego ogiera. Pan starszy i kobiety nie chc� go tymczasem ogl�da�. Konie s� dziwne. Mniejsza z tym, to jego w�a�nie trzeba zapyta�. On du�o bywa i jego ludzie przybyli tu z tymi nowymi, w ka�dym razie tak m�wi�. Nielegalni imigranci - pomy�la�a dziewczynka. Pos�ucha�a rady Dziecka Rogatej Ropuchy i kt�rego� d�ugiego dnia, kiedy Kojota wyby�a na jedn� z tych swoich niezapowiedzianych i niewyja�nionych eskapad, zabra�a ze sob� sakiewk� pe�n� suszonego �ososia i tak zwanych �ososiowych jag�d, i wyruszy�a samotnie na po�udniowy zach�d, do Stercz�cego Wzg�rza, odleg�ego o wiele mil od miasta. U st�p g�ry znajdowa�o si� przepi�kne �r�de�ko, a przy nim �cie�ka z mn�stwem czyich� �lad�w. Czeka�a pod wierzb�, obok przejrzystej sadzawki i ju� po chwili nadbieg� Ko�. By� wspania�y, o miedzianoognistej sk�rze, d�ugich, silnych nogach, szerokiej klatce, ciemnych oczach i czarnej grzywie, kt�ra bi�a go w biegu po grzbiecie. Zatrzyma� si�, zupe�nie nie przestraszony, i spojrzawszy na ni�, prychn��. -Kim jeste�? Nikt w mie�cie nigdy jej tego pytania nie zada�. Teraz wiedzia�a ju�, �e to prawda: Ko� przyby� tu z innymi lud�mi, z lud�mi, kt�rzy musieli wzajemnie si� pyta�, kto kim jest. - Mieszkam u Kojoty - odpar�a ostro�nie. - A tak, s�ysza�em o tobie - rzek� Ko�. Przykl�kn��, by napi� si� z sadzawki. Pi� d�ugimi, g��bokimi �ykami, nurzaj�c r�ce w ch�odnej wodzie. Kiedy si� ju� napi�, otar� usta, przysiad� na pi�tach i oznajmi�: - B�d� kr�lem. - Kr�lem koni? -Tak jest! Ca�kiem nied�ugo. M�g�bym ju� wyko�czy� Starego, ale co tam, zaczekam. Niech si� nacieszy tym, co ma - powiedzia� Ko�. Zarozumia�y. Wielkoduszny. Dziecko wpatrywa�o si� we�, zakochane na wieki. - Mog� ci uczesa� grzyw�, je�li chcesz - zaproponowa�o. - �wietnie! - stwierdzi� Ko� i usiad�, a ona sta�a za nim, ci�gn�c z wysi�kiem sw�j kieszonkowy grzebyczek przez jego twarde, na jard d�ugie, czarne, l�ni�ce w�osy. D�ugo trwa�o, zanim rozczesa�a wszystkie. Kiedy ju� by�a gotowa, zwi�za�a je wierzbow� witk� w olbrzymi ko�ski ogon. Ko� nachyli� si� nad wod�, �eby podziwia� swe odbicie. - Wspaniale - pochwali�. -Naprawd� pi�knie! - Czy czasem chodzisz tam... gdzie s� inni ludzie? - zapyta�a cicho. Nie odpowiada� na tyle d�ugo, �e ju� my�la�a, i� wcale nie odpowie, lecz wtem si� odezwa�: - Masz na my�li te miejsca z metalu? Ze szk�a? Te dziury? Bywam w tamtych okolicach. Teraz tam same mury. Kiedy� nie by�o ich tak wiele. Babka m�wi�a, �e dawniej w og�le nie by�o mur�w. Znasz Babk�? - zapyta� naiwnie< spogl�daj�c na dziecko wielkimi, ciemnymi oczyma. -Twoj� babk�? - No tak... Babk�, no wiesz... T�, kt�ra snuje paj�czyn�. No, wszystko jedno. Wiem, �e troch� moich ludzi, koni, te� tam jest. Widzia�em ich za murami. Zachowuj� si� po wariacku. Wiesz, sprowadzili�my tu nowych ludzi. Nie doszliby tutaj bez nas, bo maj� tylko dwie nogi i te metalowe pude�ka. Mog� ci opowiedzie� ca�� t� histori�. Kr�l musi zna� wszystkie historie. - Bardzo lubi� r�ne historie. - Ca�e opowiadanie zaj�oby trzy noce. Co chcesz o nich wiedzie�? - W�a�nie sobie my�la�am, �e mo�e powinnam tam p�j��. Tam do nich. - To niebezpieczne. Naprawd� niebezpieczne. Nie mo�na si� tam dosta�. Z�api� ci�. - Chcia�abym tylko zna� drog�. - Drog� to ja znam - powiedzia� Ko� i po raz pierwszy zabrzmia�o to zupe�nie doro�le i odpowiedzialnie. Wiedzia�a, �e to prawda. -Dla m�odego konia to kawa� drogi. - Zn�w spojrza� na ni�. - Mam kuzynk�, kt�ra jedno oko ma w jednym kolorze, a drugie w innym - rzek�, przenosz�c wzrok z prawego oka dziecka na lewe. - Jedno br�zowe, a drugie niebieskie. Ale ona jest Paluzyjk�. - To ��te zrobi� mi S�jek - wyja�ni�o dziecko. - Straci�am swoje w�asne. W tym... kiedy... My�lisz, �e nie mog�abym si� tam dosta�? - A po co? - Jako� tak czuj�, �e musz�. Ko� kiwn�� g�ow�. Podni�s� si�. Dziewczynka sta�a bez ruchu. - S�dz�, �e m�g�bym ci� tam zabra� - stwierdzi�. - M�g�by�? Kiedy? - My�l�, �e cho�by i teraz. Jak ju� zostan� kr�lem, nie b�d� m�g� tak sobie odchodzi�, rozumiesz sama. Trzeba chroni� kobiety. No i z ca�� pewno�ci� nie pozwoli�bym swoim ludziom zbli�a� si� do tych miejsc! - Dreszcz przeszed� przez ca�e jego wspania�e cia�o, a mimo to odrzucaj�c g�ow� doda�: - Oczywi�cie, mnie nie daliby rady z�apa�, ale inni nie umiej� tak biega� jak ja. - Ile czasu by nam to zaj�o? Ko� chwil� si� zastanawia�. - Hm, najbli�sze takie miejsce jest za czerwonymi ska�kami. Gdyby�my ruszyli teraz, byliby�my z powrotem jutro ko�o po�udnia. To tylko ma�a dziura. Nie wiedzia�a, co mia� na my�li m�wi�c "dziura", ale nie zapyta�a go o to. - Chcesz si� tam wybra�? -spyta� Ko�, odrzucaj�c w ty� zebran� w w�ze� grzyw�. - Tak... - powiedzia�a dziewczynka, czuj�c jak ziemia usuwa si� jej spod n�g. - Umiesz biega�? Potrz�sn�a g�ow�. - Ale sama tu przysz�am. Roze�mia� si�, swobodnym, pogodnym �miechem. - Wskakuj - rzuci� i ukl�k�, zginaj�c wykr�cone do ty�u r�ce, by mog�a mu wej�� na barki jak przy pomocy strzemion. - Jak ci� nazywaj�? - droczy� si� z ni�, podnosz�c si� z �atwo�ci� i z miejsca ruszaj�c biegiem. - Komar? Mucha? Pch�a? - Kleszcz, bo nie dam si� oderwa�! - krzykn�a, �ciskaj�c wierzbow� witk�, oplataj�c� czarn� grzyw�. �mia�a si� ze szcz�cia, �e oto nagle uros�a na osiem st�p i na podobie�stwo trawy, nie kiwaj�c palcem, gna przez pustyni� jak wiatr. By�a noc po pe�ni. Ksi�yc wsta�, by o�wietli� im r�wnin�. Ko� nieprzerwanie bieg� przed siebie, zdawa�o si�, �e bez �adnego wysi�ku. G��bok� noc� zatrzymali si� w obozowisku Sowy Pigiriejki. Troch� podjedli i odpocz�li. Wi�kszo�� s�w uda�a si� na polowanie, lecz pewna stara dama zabawia�a ich przy ognisku opowiadaniem historyjek o duchu �wierszcza i o wielkich niewidzialnych ludziach. Dziewczynka s�ucha�a tych przypowie�ci, to zapadaj�c w drzemk�, to na wp� budz�c si� i zn�w zasypiaj�c, jak gdyby wplata�a je we w�asne sny. P�niej Ko� posadzi� j� sobie na grzbiecie i niem�cz�cym wolnym kroczkiem ruszyli w drog�. Ksi�yc chowa� si� za ich plecami, a przed nimi niebo ja�nia�o ju� z�otem i r�em. Znikn�� lekki, nocny wiatr, a powietrze by�o ostre, zimne i nieruchome. Pachnia�o, czy raczej nios�o w sobie delikatny zapach spalenizny. Dziecko czu�o, jak zmienia si� krok Konia, jak staje si� napi�ty, skr�powany. - Cze��, Ksi���! - odezwa� si� czyj� cienki, gani�cy g�os. Dziewczynce wyda� si� znajomy i po��czy�a go z osob�, jak tylko j� ujrza�a. Tamta siedz�ca na ja�owcu; schludnie ubrana, mia�a na g�owie star�,, czarn� czapk�. - Witaj, Sikoro! - odpowiedzia� Ko�, podchodz�c bli�ej i zatrzymuj�c si� przy drzewie. Jeszcze w miasteczku Kojoty dziewczynka zauwa�y�a, �e wszyscy traktowali Sikor� z szacunkiem. Nie rozumia�a dlaczego. Sikora zdawa�a si� by� kim� najzwyklejszym w �wiecie; ruchliwa i gadatliwa jak wi�kszo�� ma�ych ptak�w, nie by�a tak przymilna jak Przepi�rka, ani tak imponuj�ca jak Jastrz�b czy Wielka Sowa. - Wybierasz si� gdzie� t� drog�? - zapyta�a Sikora Konia. - Ma�a chce zobaczy� czy mieszkaj� tam jej ludzie - odpar� Ko�, zaskakuj�c tym dziewczynk�. Czy rzeczywi�cie tego chcia�a...? Sikora, jak to si� jej cz�sto zdarza�o, sprawia�a Wra�enie niezadowolonej. W zamy�leniu zagwizda�a kilka d�wi�k�w - to te� nale�a�o do jej przyzwyczaje� - po czym wsta�a. -Id� z wami. - Wspaniale - rzek� Ko� z wdzi�czno�ci�. - Lec� na zwiad - oznajmi�a Sikora i z niebywa�� szybko�ci� odlecia�a, wysforowuj�c si� przed nich, gdy tymczasem Ko� wpad� w sw�j r�wny, d�ugi krok. Kwa�ny zapach w powietrzu przybra� na sile. Sikora zatrzyma�a si� na niewielkim wzniesieniu, daleko przed nimi i zamar�a w bezruchu. Ko� zwolni� do kroku spacerowego i wreszcie stan��. - Jest - powiedzia�a cicho. Dziewczynka wypatrywa�a oczy. W dziwnym �wietle i lekkiej mgle poprzedzaj�cej wsch�d s�o�ca nie widzia�a zbyt wyra�nie, a kiedy tak wyt�a�a wzrok, zdawa�o* si� jej, �e na lewe oko ca�kiem o�lep�a. - Co to takiego? - wyszepta�a. -Jedna z dziur. Po drugiej stronie muru. Widzisz? Wygl�da�o to tak, jakby bieg�a tam jaka� prosta, urywana linia przeci�gni�ta przez r�wnin� bylicy, a na jej odleg�ym ko�cu... Nic? Czy�by to mg�a? Co� tam si� ruszy�o... - To byd�o! - zawo�a�a. Ko� sta� w milczeniu, niepewny. Sikora ju� do nich wraca�a. - To ranczo. A tam jest p�ot i mn�stwo hereford�w - powiedzia�a dziewczynka. S�owa te nabra�y w jej ustach smaku �elaza, smaku soli. Nazwane przez ni� rzeczy zachwia�y si� przed jej oczyma i rozp�yn�y, nie zostawiaj�c nic tylko dziur� w �wiecie, wypalone miejsce, jak popi� z papierosa. - Podejd� tam - ponagla�a Konia. Chc� to zobaczy�. Jakby winien jej by� pos�usze�stwo, ruszy� przed siebie. By� spi�ty, ale nie pr�bowa� z ni� dyskutowa�. Podfrun�a do nich Sikora. - Nikogo nie ma - informowa�a swym cienkim, osch�ym g�osem - ale zbli�a si� jeden z tych ob�ych szybkich przedmiot�w. Ko� skin�� g�ow�, lecz nadal par� do przodu. Kurczowo trzymaj�c si� jego bark�w, dziewczynka wpatrywa�a si� w pustk�. I naraz, jakby s�owa Sikory wyostrzy�y jej wzrok, zn�w zobaczy�a: rozsypane bia�e twarze - niekt�re z nich spogl�da�y w ich stron�, przewracaj�c niebieskawymi oczyma - ogrodzenia, na wzg�rzu dach domu z kominem, i wysok� stodo��... Nagle, gdzie� w oddali co� si� poruszy�o, poruszy�o si� i zacz�o bardzo szybko biec, coraz szybciej i szybciej, zbyt szybko, p�dzi�o nad ziemi�, dok�adnie na nich, z potworn� pr�dko�ci�. - Uciekaj! - wrzasn�a. - Uciekaj! Uciekaj! Ko� zawr�ci� i jakby pu�ci�y wszelkie p�ta, gna� maksymalnie wyci�gni�ty w powietrzu, wyrzucaj�c nogi daleko przed siebie. Ucieka� od s�o�ca, od ogni�cie p�on�cego pojazdu, od zapachu kwasu, �elaza, �mierci. A Sikora frun�a przed nimi niczym popi� unoszony podmuchem �witu. - Ko�?! - dziwowa�a si� Kojota. - Ten kutas? Pierniczysz! Kojota by�a ju� w domu, gdy dziewczynka dotar�a do Chwilutki, ale najwyra�niej nie martwi�a si� o dziecko, mo�e nawet nie spostrzeg�a jego nieobecno�ci. Mia�a paskudny nastr�j i wszystko to, co dziewczynka usi�owa�a jej wyja�ni�, rozumia�a opacznie. - Je�li masz zamiar robi� takie g�upoty, w przysz�o�ci r�b je ze mn�. Ja przynajmniej mam w tym wpraw� - rzek�a ponuro, przygarbiona za drzwiami. Dziecko widzia�o, jak Kojota kuca, jak d�ga patykiem stary, bia�y bobek i usi�uje nak�oni� go do odpowiedzi na jakie� pytania. Bobek uparcie milcza�. P�niej tego dnia dziewczynka zauwa�y�a, �e w pobli�u �r�d�a snuj� si� dwa kojoty. Jeden by� m�ody, drugi stary, o do�� parszywym wygl�dzie. Kr�ci�y si� i spogl�da�y w stron� Chwilutki. Dziewczynka postanowi�a, �e dobrze b�dzie t� noc sp�dzi� gdzie� poza domem. Wizja zat�oczonych pokoj�w Wiewi�rki nie wyda�a si� jej atrakcyjna. Zn�w zapowiada�a si� ciep�a, ksi�ycowa noc. Dlaczeg� by nie przespa� si� na dworze? Gdyby tylko mog�a mie� pewno��, �e nie przypl�cze si� gdzie� w pobli�e nikt w rodzaju Grzechotnika... Niezdecydowanie stan�a w po�owie miasta, gdy nagle odezwa� si� osch�y g�osik: - Cze��, Dziewczyno. - Cze��, Sikoro. Schludna kobieta w czarnej czapce sta�a na progu swego domu, wytrzepuj�c chodnik. Dom by� r�wnie uporz�dkowany i schludny jak ona sama. Po wyprawie na pustyni� dziecko wiedzia�o ju� - cho� nadal nie umia�oby tego uj�� w s�owa - dlaczego Sikora nale�a�a do os�b Szanowanych. - Pomy�la�am sobie, �e mo�e dzi� b�d� spa� na dworze... - rzuci�a niepewnie. - Niezdrowo - stwierdzi�a Sikora. - A od czego s� gniazda? - Mama jest... troch� zaj�ta. - Hm! - prychn�a Sikora i z oburzeniem strzepn�a chodnik. - A ci jej mali przyjaciele? To s� w ka�dym razie porz�dni ludzie. - Ma�y Rogaty Ropuch? Ma takich nie�mia�ych rodzic�w... - No c�. Skoro tak, to wejd� do �rodka i posil si� - rzek�a Sikora. Dziewczynka pomaga�a jej przygotowa� kolacj�. Wiedzia�a ju�, dlaczego w garnku s� kamienie. - Pani Sikoro - zacz�a - wci�� tego nie rozumiem... Czy mog� spyta�? Mama m�wi, �e to zale�y od patrz�cego, ale mimo to... Chc� powiedzie�, �e skoro widz�, �e nosicie ubrania tak jak my, ludzie na dw�ch nogach, to jak to si� dzieje, �e gotujecie w taki spos�b, w koszykach, rozumie pani... No i nie u�ywacie takich rzeczy, jakie maj� ci, u kt�rych byli�my dzi� rano z Koniem. - Nie wiem - odpar�a Sikora. We wn�trzu domu jej g�os brzmia� ca�kiem ciep�o i przyjemnie. - Wydaje mi si�, �e robimy wszystko tak, jak to robili�my dawniej, kiedy twoi ludzie i moi �yli razem, wiesz. I razem ze wszystkim doko�a. No rozumiesz, z kamieniami, ro�linami i tak dalej. - Spojrza