2472
Szczegóły |
Tytuł |
2472 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2472 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2472 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2472 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Kevin J. Anderson
Tytul: Psia wytrwa�o��
(Dogged Persistance)
Z "NF" 12/93
Biegn�cy w stron� lasu pies zatrzymuje si� po�rodku
szosy. Opad�e na asfalt li�cie pachn� wilgoci� i zio�ami.
S�upki laserowego naprowadzania podczerwieni� �wiec� w
du�ych odst�pach wzd�u� pobocza, jednak�e wi�kszo�� pojazd�w
to stare gruchoty, warcz�ce rozgrzanymi silnikami i pluj�ce
spalinami.
Para �wiate� nadje�d�aj�cego samochodu l�ni niby
wypolerowane monety. Ich widok dos�ownie wrzyna si� w
zaadaptowane do ciemno�ci oczy psa. Pies s�yszy, jak warkot
samochodu zag�usza nocne ha�asy owad�w i ko�ysz�cych si�
ga��zi. Samoch�d warczy g�o�no. Samoch�d warczy gniewnie.
Z niedba�� lekko�ci� pies sunie ku poboczu. Ale samoch�d
jest szybszy ni� najszybszy bieg zwierz�cia. Nadje�d�a,
wizgot hamulc�w brzmi jak krzyk agonii. Pies s�yszy �omot
uderzenia, potem wybucha jasna eksplozja b�lu, kt�ry po
chwili mija. Zwierz� leci w powietrzu w kierunku rowu.
Czuje w nozdrzach krew.
Pies wie, �e musi si� ukry�, czo�ga si� przez chaszcze,
pod ogrodzeniem z drutu kolczastego, mi�dzy g�ste krzaki.
Trza�ni�cie drzwi samochodu; tupot st�p; gwa�towne g�osy:
- Do diab�a! To nie by� jele�, tylko pies! Wielki, czarny
labrador!
- Gdzie on si� podzia�?
- Odczo�ga� si� w choler�, �eby spokojnie zdechn��.
- Popatrz ile krwi - i co on zrobi� z samochodem!
Pies dociera w bezpieczne miejsce. Z nap�ywem czarnej
nie�wiadomo�ci ludzkie g�osy staj� si� niewyra�ne. Teraz musi
pole�e�, odpocz��. Ale wyjdzie z tego.
Wewn�trz psiego cia�a miliony za milionami nanomechanizm�w
rozpoczynaj� napraw� szk�d, odbudowuj�c ca�ego psa, kom�rka po
kom�rce. Nocne owady podejmuj� na nowo sw� le�n� muzyk�.
Patrice podesz�a do okna i patrzy�a, jak jej syn odbija
pi�k� tenisow� o �cian� gara�u. Ka�de uderzenie brzmia�o jak
wycelowany w ni� wystrza�. Zgarbi�a si�. Judd nie pami�ta�
nic z tego, co sta�o si� tak dawno temu. Szesna�cie lat to
magiczny wiek, wtedy troski nastolatka osi�gaj� wymiar
uniwersalny. Przez te wszystkie lata nigdy nie pozwoli�a
Juddowi na kontakt z innymi lud�mi, a ju� szczeg�lnie z
r�wie�nikami.
Patrice rozsun�a drzwi i wysz�a na werand�, staraj�c si�
zmaza� wyraz smutku z twarzy. Chocia� i tak Judd traktowa�
jej zatroskanie jako co� normalnego.
Szare orego�skie chmury rozst�pi�y si� na przepisow�
godzin� s�o�ca dziennie. Po nocnym deszczu ��ka wygl�da�a
�wie�o. B�bnienie deszczu brzmia�o jak skradaj�ce si� za oknem
kroki i Pat ca�e bezsenne godziny sp�dza�a na gapieniu
si� w sufit. Teraz smuk�e sosny i klony rzuca�y poranne cienie
przez poln� drog� wiod�c� od szosy do ich ukrytego domu.
Judd strzeli� za mocno i pi�ka wypad�a na podjazd,
uderzy�a w kamie� i potoczy�a si� po ��ce. Z okrzykiem z�o�ci
ch�opak cisn�� rakiet� w �lad za pi�k�. Ta impulsywno�� - z
ka�dym dniem stawa� si� coraz bardziej podobny do ojca.
- Judd! - zawo�a�a t�umi�c zrz�dliwo�� w g�osie.
Podni�s� rakiet� i pocz�apa� ku niej. Przez ostatnie dwa dni
by� jaki� niesw�j. - Co si� z tob� dzieje?
Odwr�ci� wzrok, zezuj�c na roz�wietlone s�o�cem
sosny. Pat us�ysza�a z autostrady niski warkot ci�ar�wki
z d�u�yc�.
- Pty� - odezwa� si� w ko�cu Judd. - Wczoraj nie wr�ci�,
a dzi� rano te� go nie widzia�em.
Patrice poczu�a przyp�yw ulgi. Przez chwil� obawia�a si�,
�e m�g� zobaczy� obcego albo us�ysze� co� na temat ich
dwojga w dzienniku.
- Cierpliwo�ci, tw�j pies na pewno si� zjawi.
- A je�li teraz zdycha gdzie� w rowie? - dostrzeg�a �zy w
k�cikach oczu syna. Ze wszystkich si� stara� si�
powstrzyma� p�acz. - Je�li wpad� w sid�a albo zastrzeli� go
my�liwy?
Patrice potrz�sn�a g�ow�.
- Jestem o niego spokojna. Wr�ci ca�y i zdrowy. Jak
zwykle.
Przesz�y j� ciarki. Tak, jak zwykle.
Pi�tna�cie lat temu Patrice - wtedy m�wiono na ni� Trish
- s�dzi�a, �e �ycie jest bajk�. Od czterech lat by�a �on�
Jerry'ego. Przez ten czas dochody m�a podwoi�y si�
dzi�ki patentom i premiom w znakomicie prosperuj�cym dziale
mikrouk�ad�w scalonych w laboratoriach DyMar.
Ich roczny synek siedzia� w pieluszce po�rodku d�bowej
pod�ogi obracaj�c si� woko�o. Wy��czy� swoich koleg�w z
holograficznego komiksu i zacz�� si� bawi� z psem. Ch�opiec
umia� ju� powiedzie� "mama" i "tata" i pr�bowa� wym�wi�
"Pty�", lecz brzmia�o to raczej jak zduszone "gyyykk"!
Oboje z Jerrym parskali �miechem patrz�c, jak czarny
labrador bawi si� z Jodym. Zacz�a na dziecko m�wi� Judd
dopiero, kiedy uciekli. Pty� bryka� �lizgaj�c si�
po wypolerowanej pod�odze. Jody piszcza� z uciechy. Pty�
sapa� i skaka� wok� dziecka, kt�re stara�o si� nad��y� za
psem.
- Pty� znowu zachowuje si� jak szczeniak - powiedzia�a z
u�miechem Trish. Mia�a tego psa ju� dziewi�� lat - przez
ca�e studia i wsp�lne cztery lata z Jerrym. Pty� nabra�
charakterystycznego dla psa w �rednim wieku zwyczaju
przesypiania wi�kszo�ci dnia poza przerw� na �linienie si� i
machanie ogonem, �eby ich powita� po powrocie z pracy. Ale
ostatnio sta� si� o wiele bardziej �wawy i skory do zabaw
ni� przez ostatnie lata.
- Ciekawe, co mu si� sta�o - powiedzia�a Trish i
spojrza�a na m�a.
Dzi�ki swemu u�miechowi, kr�tkim ciemnym w�osom i g�stym
brwiom Jerry wygl�da� wprost zab�jczo.
- Mo�e wszystkie drobiazgi, kt�re sk�adaj� si� na to,
�e pies czuje si� stary, naprawi�y mu si�. Bol�ce stawy,
sztywne mi�nie, problemy z kr��eniem. Tak jakby milion
drobnych napraw z�o�y�o si� na odrodzenie.
Trish wyprostowa�a si� i cofn�a d�o�.
- Zabra�e� go znowu do laboratorium? - krzykn�a. - Co mu
zrobi�e�?
Urwa�a. Odwr�ci�a si� i zobaczy�a, �e synek i
pies patrz� na ni� jakby zwariowa�a. Dlaczego ona z�o�ci
si�, kiedy chc� si� bawi�?
Jerry uni�s� brwi z wyrazem ura�onej niewinno�ci.
- Nic nie zrobi�em. S�owo.
Pty� z sapaniem natar� znowu na Jody'ego. Macha� ogonem i
podskakiwa�. Postaci z holograficznego komiksu wmaszerowa�y
z powrotem do pokoju ta�cz�c do tylko dla nich s�yszalnej
melodii. Pies podrepta� na wskro� obraz�w do dziecka.
- Sp�jrz tylko na niego! Jak ci mog�o przyj�� do g�owy,
�e co� z nim jest nie w porz�dku.
Niestety po czterech latach ma��e�stwa Trish nauczy�a
si� czego� o Jerrym. Kiedy by�o mu to na r�k�, k�ama� bez
skrupu��w. Zawsze poznawa�a, kiedy to robi�. Nienawidzi�a go
wtedy.
- Mamusiu, wr�ci�! - krzykn�� Judd.
Patrice poczu�a, jak ogarnia j� panika, nigdy nie
opuszcza�a jej my�l o pogoni. Zawsze czujna, czy czym� si�
nie zdradzaj�. Ale wtedy us�ysza�a szczekanie psa. Spojrza�a
przez okno i zobaczy�a czarnego labradora wyskakuj�cego
spomi�dzy drzew. Judd bieg� mu na spotkanie tak szale�czym
p�dem, �e obawia�a si� przez chwil�, i� ch�opiec upadnie.
Tylko tego brakowa�o, pomy�la�a Patrice, �eby z�ama� sobie
r�k�. To by wszystko zniweczy�o. Jak dot�d uda�o jej si�
unikn�� wszelkich kontakt�w z lekarzami i innymi lud�mi,
kt�rzy zapisuj� nazwiska.
Ale Judd dotar� bezpiecznie do psa i obaj prze�cigali si�
w entuzjazmie. Pty� szczeka� i biega� w k�ko, podskakuj�c do
g�ry. Judd tuli� si� do niego, a po chwili obaj tarzali si�
ju� po trawie.
Z papier�w wynika�o, �e Pty� za par� miesi�cy sko�czy
dwadzie�cia trzy lata. To prawie dwa razy wi�cej ni�
przeci�tna d�ugo�� �ycia labradora.
Judd i Pty� pognali na wy�cigi do domu. Patrice wytar�a
r�ce w serwetk� i wysz�a na werand�, �eby ich przywita�.
- M�wi�am, �e nic mu si� nie sta�o - powiedzia�a.
Og�upia�y rado�ci� Judd skin�� g�ow�, a potem pog�aska�
psa.
Patrice schyli�a si� i przejecha�a palcami przez czarne
futro. �lubna obr�czka, stale na jej palcu po pi�tnastu
samotnych latach, zal�ni�a po�r�d ciemnych kosmyk�w. Pty� sta�
nieruchomo, cho� wyra�nie energia go rozpiera�a, przest�powa�
z �apy na �ap� i wywiesi� j�zyk.
Poza �ladami b�ota i kilkoma rzepami, nie dostrzeg�a nic
szczeg�lnego. �adnych �lad�w. Nigdy ich nie by�o.
Poklepa�a go po g�owie, a pies wzni�s� ku niej swe
br�zowe oczy.
- Szkoda, �e nie umiesz opowiada� - powiedzia�a.
W laboratorium Jerry'ego pies kr�ci� si� w klatce.
Zaskomla� dwa razy. Wyra�nie �le znosi� zamkni�cie i
prawdopodobnie by� zdezorientowany, poniewa� Jerry nigdy
dot�d nie zamyka� go. Pty� zamacha� ogonem jakby w nadziei,
�e to si� szybko sko�czy.
Jerry spacerowa� po pokoju, przeczesuj�c nerwowo palcami
ciemne w�osy. Pr�bowa� zwalczy� trem�. Poka�e tym
zasra�com z zarz�du, na co w�a�ciwie id� fundusze. Okresowe
raporty pozostawa�y nie czytane, a przynajmniej
nie zrozumiane. Noty opisuj�ce prace i ich u�yteczno�� ton�y
w stosach papier�w - tak, tak, chocia� Ethan i O'Hara mieli
doskonale funkcjonuj�cy system komunikacji elektronicznej,
wci�� ��dali od podw�adnych w DyMar staromodnych raport�w na
papierze.
Spojrza� na zegarek.
- Dlaczego tak d�ugo ich nie ma?
Stoj�cy obok Frank Peron westchn��.
- To tylko pi�� minut, Jerry. Wiesz, jak to jest. Ty
czekasz na nich, ale oni nigdy nie czekaj� na ciebie. Mieli�my
szcz�cie, �e w og�le uda�o si� ich tu sprowadzi�.
- Bior�c pod uwag�, �e te odkrycia zmieni� znany nam
wszech�wiat - powiedzia� Jerry - powinni, jak s�dz�,
zrezygnowa� z przerwy na kaw� i wpa�� tutaj.
Jerry nie m�g� oderwa� oczu od plakatu na �cianie
laboratorium. Widnia� na nim Albert Einstein podaj�cy �wiec�
komu�, kogo tylko nieliczni byli w stanie rozpozna� - K.
Ericowi Drexlerowi; z kolei Drexler wydawa� si� wr�cza�
�wiec� jemu. Dalej, teraz twoja kolej. Drexler by� jednym z
prekursor�w nanotechnologii. Jego odkrycia liczy�y jakie�
trzydzie�ci lat.
Zmieni znany nam wszech�wiat, pomy�la� Jerry. Pty�
spojrza� na niego wyczekuj�co, po czym usiad� po�rodku
klatki.
- Dobry piesek - mrukn�� Jerry.
- To s� tumany z zarz�du - powiedzia� Frank. - Nie mo�esz
od nich wymaga�, �eby rozumieli, na co daj� pieni�dze.
W tym momencie pan Ethan i pan O'Hara, dwaj cz�onkowie
najwy�szych w�adz laboratori�w DyMar, wkroczyli do pokoju
przepraszaj�c za sp�nienie. Jerry z u�miechem zapewni�, �e
ani on ani Frank nie zauwa�yli tego.
- Doktorze McKenzy, pa�ska nota by�a, delikatnie m�wi�c,
hmm, entuzjastyczna - powiedzia� Ethan.
O'Hara nachmurzy� si� i wybra� inne s�owo.
- Zapalczywa. Pe�na obietnic nie�miertelno�ci, po�o�enia
kresu wszelkim chorobom, wyleczenia upo�ledzonych,
powstrzymania starzenia si�...
- Tak, uznali�my, �e trzeba ograniczy� dyskusj� tylko do
tych temat�w - przerwa� mu Jerry. Musi zaszokowa� t�
dw�jk� do tego stopnia, aby byli gotowi zakwestionowa�
wszystkie swoje dotychczasowe przekonania. - W
rzeczywisto�ci prze�om nanotechnologiczny otwiera znacznie
wi�ksze mo�liwo�ci, na przyk�ad koniec z zanieczyszczeniami
przemys�owymi, uproszczenie wszelkich proces�w
przemys�owych, wytworzenie nowych tworzyw mocniejszych ni�
stal i twardszych ni� diament. W�a�nie dlatego tak wiele
os�b pracuje nad tym od tak dawna. Wszyscy �cigamy si�
mi�dzy sob�, bo odkrycie oznacza niebywa�y przewr�t. I
pierwszy, kto w to wskoczy, wstrz��nie ludzko�ci� w spos�b,
kt�rego nie jeste�cie w stanie sobie panowie wyobrazi�.
Ethan i O'Hara wygl�dali, jakby nigdy w �yciu nie
s�yszeli podobnych bzdur. Znakomicie, pomy�la� Jerry, pora
wytoczy� najci�sz� bro�. Dos�ownie.
- Prosz� popatrzy� na to, a potem mo�emy uda� si� do sali
konferencyjnej.
Jerry wyj�� pistolet z kieszeni swojego laboratoryjnego
fartucha. Kupi� go w sklepie sportowym specjalnie na t� okazj�.
Do laboratorium oczywi�cie nie wolno by�o przynosi� broni,
ale kontrolowano po �ebkach. Czy� nie uda�o mu si� sprowadzi�
nawet psa? Spojrza� na Ptysia.
Obaj urz�dnicy cofn�li si� pomrukuj�c z oburzeniem. Jerry
nie da� im czasu na gwa�towniejsz� reakcj�.
Wycelowa� w zwierz� i dwukrotnie strzeli�. Jedna kula trafi�a
Ptysia w klatk� piersiow�, druga strzaska�a mu kr�gos�up.
Futro zbroczy�a krew.
Pty� zaskowycza� i usiad� pod naporem uderzenia. Dysza�
ci�ko.
- O Bo�e! - j�kn�� Ethan.
- McKenzy, co pan sobie do diab�a wyobra�a... - krzykn��
O'Hara.
- Z pocz�tku... - powiedzia� Jerry, po czym powt�rzy� to
jeszcze raz prawie krzycz�c, �eby przyci�gn�� ich uwag�. - Z
pocz�tku nanomechanizmy wy��czaj� o�rodki nerwowe
odpowiedzialne za uczucie b�lu.
Obaj cz�onkowie zarz�du patrzyli szeroko otwartymi
oczami. Obaj dygotali.
Pty� w klatce, z wywieszonym j�zykiem, wygl�da� na
zdezorientowanego. Zdawa� si� nie dostrzega� ran. Po chwili
po�o�y� si� na pod�odze klatki. Oczy zasz�y mu mg�� i
pogr��y� si� w g��bokim �nie, z�o�ywszy �eb na przednich
�apach. Oddycha� g��boko i powoli.
- W przypadku obra�e� tak rozleg�ych jak te, nanomechanizmy
wprowadz� go w stan uzdrawiaj�cej �pi�czki. Ju� teraz badaj�
uszkodzone miejsca, szacuj�c potrzebne naprawy i zaczynaj�
go sk�ada� do kupy. Potrafi� ��czy� si� w wi�ksze zespo�y,
�eby dokona� makronapraw. - Jerry kl�kn�� obok klatki i
wyci�gn�� r�k�, �eby poklepa� Ptysia po g�owie. - Jego
temperatura teraz ro�nie, poniewa� nanomechanizmy wydzielaj�
du�� ilo�� ciep�a. Prosz� popatrze�, krwawienie usta�o.
- Ten pies zdech� - powiedzia� O'Hara. - Ci z ruchu
ochrony zwierz�t ukrzy�uj� nas.
- Nic podobnego. Do jutra wyzdrowieje i b�dzie polowa� na
kr�liki. - Jerry by� najwyra�niej bardzo zadowolony z siebie. -
Przyprowadzi�em mojego w�asnego psa, �eby�my nie musieli si�
babra� z tymi wszystkimi procedurami uzyskiwania zgody na
eksperymenty na zwierz�tach.
- Jest pan zwolniony, doktorze McKenzy! - oznajmi�
Ethan. Jego twarz pokry�a si� g��bok� czerwieni�.
- Nie s�dz� - odrzek� Jerry z u�miechem. - Za�o�� si� o
paczk� biskwit�w dla ps�w.
�wiat�o zachodz�cego s�o�ca pada�o uko�nie przez
przecink� na wzg�rzach Oregonu - �lad dzia�ania robot�w do
wyr�bu. Kiedy Patrice i Judd siadali za sto�em w salonie
chmury znowu ust�pi�y. Wkr�tce sensory ludzkiej obecno�ci
w��cz� �wiat�a.
Matka i syn siedzieli nad uk�adank� przedstawiaj�c�
Ziemi� wschodz�c� nad ksi�ycowymi ska�ami, fotografowan� z
bazy na Ksi�ycu. B��kitnozielona kula pokrywa�a wi�ksz�
cz�� sto�u, tylko w paru miejscach widnia�y jeszcze
strz�piaste luki.
Patrice i Judd niewiele rozmawiali, trwaj�c w swojskiej
ciszy dwojga ludzi, kt�rzy bardzo d�ugo pozostaj� tylko we
w�asnym towarzystwie. Starcza�y im urwane zdania,
zaszyfrowane has�a, �arty, kt�re jedynie oni rozumieli.
Judd wiedzia�, dlaczego nie mog� kontaktowa� si� ze
�wiatem zewn�trznym. Patrice nic przed nim nie kry�a,
wyja�niaj�c ich sytuacj� w spos�b coraz bardziej z�o�ony, w
miar� jak ch�opiec r�s� i wi�cej rozumia�. Nigdy si� nie
skar�y�. Innego �ycia nie zna�.
Na zewn�trz zaszczeka� Pty�. Wsta� i przemierza� werand�,
z jego gard�a dobywa�o si� g�uche warczenie.
Patrice posz�a opu�ci� zas�ony. Poczu�a sucho�� w ustach.
To nie by�o beztroskie poszczekiwanie na wiewi�rk�. Mia�a
tego psa przez ponad po�ow� swego �ycia i zna�a go lepiej
ni� wydawa�o si� to mo�liwe. To by�o szczekanie ostrzegawcze.
- Co si� dzieje, mamusiu? - spyta� Judd. Po jego
�ci�gni�tej twarzy pozna�a, �e boi si� nie mniej ni� ona.
Wytrenowa�a go odpowiednio.
Us�ysza�a warkot silnika. Jaki� pojazd wje�d�a� z
mozo�em kr�t�, �wirow� drog� prowadz�c� z autostrady do ich
domu.
Demonstranci przed laboratoriami DyMar stanowili dziwn�
mieszanin� grupek religijnych, dzia�aczy zwi�zkowych,
aktywist�w ruchu obrony praw zwierz�t i B�g wie kogo jeszcze.
Niekt�rzy byli nieszkodliwymi dziwakami, inni wygl�dali
gro�nie.
Spogl�daj�cy przez okno Jerry McKenzie nie wiedzia�, jak
mo�na sobie poradzi� z tym t�umem. W zesz�ym tygodniu ochrona
postawi�a stalowe barierki.
- Nie mamy tyle swobody ruchu, na ile liczyli�my.
Przemierza� sw�j gabinet w laboratorium, z terminalem,
notatkami, zapisami sesji burzy m�zg�w i dokumentacj�.
Prawdziwe badania nanotechnologiczne prowadzono w sterylnych
pomieszczeniach s�siedniego budynku, gdzie Jerry rzadko zagl�da�.
Lecz z nasilaniem si� demonstracji wszystkie eksperymenty
przerwano i szefowie DyMar zastanawiali si�, co robi� dalej.
DyMar pope�ni�o fatalny b��d obwieszczaj�c �wiatu prze�om w
nanotechnologii. Presja czasu i �wiadomo��, �e ich stacja
badawcza mo�e nie by� jedyn� blisk� sukcesu, popchn�y DyMar
do opublikowania przedwczesnych o�wiadcze�. Chcieli
odnie�� sukces przez zaskoczenie.
W jednej chwili zewsz�d podnios�y si� g�osy oburzenia.
Reakcja by�a agresywna i zorganizowana. Czego� takiego nikt
si� nie spodziewa�. Protestuj�cy po��czyli si� i utworzyli
now� organizacj� o nazwie Czysto��, kt�ra rozrasta�a si� z
niewyobra�aln� szybko�ci�.
Peron zapisa� informacj� w komputerze i zab�bni� palcami po
klawiaturze.
- A ty s�dzi�e�, �e b�dziemy jedynymi, kt�rzy opanuj�
mo�liwo�ci nanotechnologii!
- Mi�o jest si� przekona�, �e niekt�rzy ludzie rozumiej�
wi�cej ni� ich o to pos�dza�e� - odpowiedzia� Jerry.
Peron uszczypn�� si� w doln� warg�. Co� niepokoi�o go
przez ca�y ranek.
- Tak, ale nie wydaje ci si�, �e ci ludzie zbyt szybko
si� skrzykn�li? To fachowo zorganizowana akcja. Nie
wygl�da na spontaniczny sprzeciw.
- Co chcesz powiedzie�?
Peron wzruszy� ramionami, jakby kr�powa�y go w�asne s�owa.
- C�, jeszcze w 1985 Drexler przewidzia�, �e opanujemy
nanotechnologi� w ci�gu dekady - a to by�o trzydzie�ci lat
temu! Pracowa�o nad tym kilkana�cie grup, ale jako� zawsze
ostateczne eksperymenty nie wypala�y. Kiedy co� pojawia�o si�
w pismach naukowych, to zawsze obarczone b��dami. Tylko
dzi�ki twojej arogancji, Jerry, omin�li�my normaln� procedur�
biurokratyczn�. Czy sprawdza�e� jak cz�sto najbardziej
obiecuj�cy badacze porzucali nanotechnologi� dla innej
dyscypliny, jak wysoka by�a �miertelno�� w�r�d naukowc�w tej
w�a�nie dziedziny?
Jerry zamruga� ze zdziwienia.
- By�e� ostatnio u psychologa, Frank? M�wisz jak
paranoik.
Peron za�mia� si� nienaturalnie.
- Przykro mi. Nie pracujemy w �ci�le strze�onej plac�wce,
wiesz o tym. Dwukrotnie przemyci�e� tu tego cholernego psa, a
przecie� Pty� to nie ratlerek, kt�rego mo�na ukry� w schowku
na r�kawiczki. P�ot z siatki i paru ochroniarzy nie daj� mi
poczucia bezpiecze�stwa.
Jakby w odpowiedzi t�um na zewn�trz zacz�� g�o�no
�piewa�.
Jerry usiad�, kopn�� nog� w o��wek le��cy na po�odze i
przem�wi� zr�wnowa�onym g�osem:
- Frank, zawsze jacy� og�upiali fanatycy pr�buj�
zatrzyma� post�p - ale to nigdy nie wychodzi. Nikt nie jest w
stanie zatrzyma� post�pu.
Przez nast�pny kwadrans Jerry stara� si� podnie�� swojego
partnera na duchu. Zamieszki min�, trzeba to spokojnie
przeczeka�. Musz� wykaza� si� psi� wytrwa�o�ci�. Jednak
kiedy pakowali si�, �eby stawi� czo�o protestuj�cym i p�j��
do domu, Jerry czu� si� pewnie.
Ale ju� nigdy wi�cej nie zobaczy� Franka Perona.
Patrice ujrza�a nadje�d�aj�cy czerwony pojazd i zezuj�c w
zachodz�cym s�o�cu rozpozna�a w nim ma�� ameryka�sk�
ci�ar�wk� wyposa�on� w czujniki sterowania laserowego,
zab�ocon� i nieodr�nialn� od miliona innych pojazd�w w
Oregonie. Nie rozpozna�a te� sylwetki kierowcy.
Nie by�o czasu na ucieczk�.
Patrice i Judd mieszkali w tym stanie od dziewi�ciu lat,
z czego trzy w tym domu. Ona i jej syn uciekli do Oregonu,
poniewa� ten stan cieszy� si� opini� tolerancyjnego. Z tego
powodu dobrze si� tu �y�o surwiwalistom, przedstawicielom
r�nych grup religijnych, ekstremistom i izolacjonistom - a
wszyscy oni wiedzieli, �e je�li chc� w spokoju �y�, musz� na
to samo pozwoli� innym. Prawodawstwo stanowe gwarantowa�o
ultraprywatno��, nie p�acono tu podatk�w, nie u�ywano kart
kredytowych i nie prowadzono spis�w telefon�w.
Jednak podczas ostatniej wizyty w sklepie spo�ywczym
zauwa�y�a na ok�adce popularnego tygodnika zdj�cie
pozbawionych p�otu, p�on�cych ruin laboratori�w DyMar.
Nag��wek zapowiada� materia� retrospektywny na 15-lecie
katastrofy oraz wyra�a� �al z powodu utraty ca�ej
dokumentacji tak wa�nego prze�omu technologicznego. Na pewno
w pi�mie b�dzie mowa o tym, �e dot�d nie odnaleziono Patrice
i jej syna, prawdopodobnie zabitych przez fanatyk�w z
Czysto�ci. I znajd� si� jej zdj�cia - jako Trish McKenzy, a
nie Patrice Kennesy - oraz ch�opca imieniem Jody, nie Judda.
Odruchowo wrzuci�a pismo do koszyka.
Poczu�a skr�powanie i przesz�a spomi�dzy przewodnik�w
telewizyjnych, chrupek o smaku bekonu i baton�w do kasy.
Przekonywa�a sam� siebie, �e nikt nie m�g�by powi�za�
wszystkich szczeg��w. Jednak�e kasjerka patrzy�a na ni�
dziwnie uwa�nie...
Teraz Patrycja z zawzi�tym wyrazem twarzy wysz�a na
werand�, na spotkanie tego, co nadchodzi�o.
T�um nie rozchodzi� si� nawet p�n� noc�. Jerry pozosta�
w gabinecie do po dziesi�tej, wys�awszy wideonot� do Trish,
�e musi jeszcze sko�czy� kolejn� symulacj�. Demonstranci
napierali na siatk�, skandowali i �piewali. Rozpalili
ogniska.
Jerry nie m�g� jako� uwierzy�, �eby ludzie bez
wykszta�cenia technicznego potrafili zrozumie� znaczenie
prze�omu dokonanego przez niego i Franka. To nie by�y
sprawy, kt�re przeci�tny obywatel od razu �apa�. Ocena
potencjalnych zmian �wiata, niebezpiecze�stw zwi�zanych z
przysz�ymi cudami obiecywanymi przez rzecznika prasowego
DyMar by�a zbyt skomplikowana i wymagaj�ca wnikliwo�ci. Kt�
wi�c tym wszystkim kr�ci�?
Jak w przypadku tej afery w Utah z syntez� na zimno ca�e
dziesi�ciolecia temu, DyMar sk�ada�a mn�stwo obietnic nie
pokazuj�c niczego uchwytnego. Przed ujawnieniem jakichkolwiek
szczeg��w czekali na zatwierdzenia patentu, ale biurokracja
by�a przeciwko nim - urz�d patentowy zagubi� pierwsze dwa zestawy
wniosk�w, cho� rejestr poczty elektronicznej wskazywa�, �e
zosta�y one odebrane i zaksi�gowane. Wiadomo�� o
"nie�miertelnym psie" przeciek�a w jednym z wywiad�w, ale
Jerry nie mia� najmniejszego zamiaru strzela� jeszcze raz do
Ptysia przed kamerami po to tylko, �eby czego� dowie��.
Lecz pies nie by� jedynym stworzeniem obdarzonym
zdolno�ci� nanotechnologicznej odbudowy kom�rek. Jerry zadba�
te� o siebie. Nikt nie wiedzia�, �e nosi� w sobie mechanizmy
naprawy kom�rkowej dostosowane do ludzkiego DNA.
Na zewn�trz us�ysza� brz�k t�uczonego szk�a i ryk t�umu.
Wyjrza� przez okno. Chmury zas�oni�y prawie wszystkie
gwiazdy, ale lampy rt�ciowe o�wietla�y jaskrawo prawie
opustosza�y parking.
Przy bramie przechadza� si� zesp� ochroniarzy. Ka�dy
trzyma� karabin w pogotowiu i prawdopodobnie mia� dusz� na
ramieniu. DyMar wyst�pi�o o wsparcie do policji stanowej,
ale spotka�o si� z odmow�. Pretekstem by� jaki�
przedpotopowy przepis, kt�ry nie pozwala� policji
przeszkadza� zak�adowej ochronie w przypadku "spor�w
wewn�trznych". Jerry nie mia� poj�cia, jak mo�na by�o uwa�a�
t�um demonstrant�w za wewn�trzny sp�r. Wszystko wskazywa�o
na to, �e komu� zale�y, by laboratorium nie by�o chronione.
Us�ysza� ostre, trzaskaj�ce odg�osy na zewn�trz i dopiero
po chwili dotar�o do niego, �e to wystrza�y. Zobaczy�
padaj�cego ochroniarza, pozostali rzucili si� do ucieczki.
Kiedy grupa ludzi przedar�a si� przez dziur� w siatce,
us�ysza� kolejne strza�y.
- To ob��d! - powiedzia� do siebie i zgasi� �wiat�o w
gabinecie. Nie ma co przyci�ga� uwagi. Ale oni pewnie i tak
dok�adnie wiedzieli, gdzie Jerry pracuje. Wszystko to
wydawa�o mu si� niewiarygodne, wiedzia� jednak, �e musi
natychmiast znika�.
Blask z parkingu i blado �wiec�cy napis "Wyj�cie"
wystarczaj�co o�wietla�y mu drog�. Wymykaj�c si� z pokoju
zawaha� si�, czy nie powinien zadzwoni� na policj� lub
cho�by do stra�y po�arnej. Kto� rozwali� drzwi wej�ciowe na
parterze. Nie by�o czasu.
Spl�druj� budynek i zniszcz� ca�� prac� Jerry'ego.
Zastanawia� si�, czy m�g�by co� ocali�, jak na tych
wszystkich starych filmach, kiedy szalony naukowiec ratuje
sw�j notes z p�omieni. Ale praca jego i Perona by�a
rozrzucona po tysi�cach plik�w komputerowych, w delikatnym
mikro-hardwarze, w nieuchwytnych symulacjach sztucznej
inteligencji. Wszystko wielokrotnie zapisane, a kopie
przechowywane w r�nych miejscach. Nic im si� nie stanie.
Teraz najwa�niejsze to uciec. T�um ju� zabi� jednego
stra�nika. Jerry nie mia� w�tpliwo�ci, �e jego rozerwa�by na
strz�py. Pobieg� w g��b korytarza, gdy tylko us�ysza� tupot
krok�w od strony holu, okrzyki komend, kolejny strza�.
Umkn�� ku tylnej klatce schodowej, pchn�� drzwi i ruszy� w
d� skacz�c po trzy stopnie, r�kami �api�c si� por�czy. Na
dole �ci�gn�� sw�j fartuch laboratoryjny i zostawi� go na
pode�cie. Dopiero potem wkroczy� do administracyjnej cz�ci
g��wnego budynku.
Przedtem wystawi� g�ow� za drzwi, �eby si� dok�adnie
rozejrze�. Tu jeszcze t�um nie dotar�, zreszt� biura zarz�du
nie by�y jego g��wnym celem. Jerry us�ysza� pot�n�
eksplozj� i przez kilka okien zobaczy� przybud�wk�
wylatuj�c� w powietrze po�r�d pomara�czowych p�omieni.
Niewiarygodne! Co� takiego po prostu nie mog�o si� zdarzy�.
Ale c�, ciemni wie�niacy zawsze atakowali z pochodniami
zamek doktora.
Jerry przysun�� si� do �ciany i ruszy� biegiem wzd�u�
niej. Frontowe i boczne wej�cia nie wchodzi�y w gr�. Ale z
ty�u znajdowa�o si� wyj�cie awaryjne z pow�ok�
sygnalizacyjn�, kt�rej zerwanie w��czy�oby alarm i
powiadomi�o policj� i stra� po�arn�. Teraz ju� nie wiedzia�,
czy by�oby to korzystne czy nie.
W jednym z okien p�k�a szyba, z rozbitej butelki wype�z�a
ka�u�a ognia. Koktajl Mo�otowa. Jeden z frontowych gabinet�w
- albo Ethana albo O'Hary'ego - stan�� w p�omieniach.
Jerry przy�o�y� ucho do wyj�cia awaryjnego.
Us�ysza� odg�osy zamieszania, ale jakby z daleka. Wyobrazi�
sobie kogo� zaczajonego w mroku z karabinem wycelowanym w
drzwi, czekaj�cego, a� on ruszy do biegu. Ale nie mia� innego
wyj�cia.
Plecami rzuci� si� na drzwi, na zewn�trz natychmiast pad�
na ziemi�. Przetoczy� si�, oczekuj�c uderze� pocisk�w o drzwi,
o asfalt, rozrywaj�cych jego pier�. Co czu� Pty�, kiedy trafi�y
go kule? Jerry nie wiedzia�, jak wiele obra�e� potrafi przyj��
i naprawi� jego w�asne cia�o. Nigdy nie testowa� swoich
mo�liwo�ci.
Ale jedyne odg�osy strza��w dobieg�y go z dalekiego ko�ca
budynku. Wsta� i ruszy� p�dem do naro�nika. Gdyby tylko by�
w stanie dosta� si� na parking, do swojego samochodu, m�g�by
przebi� si� przez siatk� i odjecha�, zabra� Trish i
dzieciaka, a potem ukry� si� w jakim� motelu na par� dni, a�
wszystko przycichnie.
Jerry pozwoli� sobie na moment satysfakcji. Ten atak
os�abi ruch protestu; kiedy �wiat zobaczy pope�nione przez
tych ludzi morderstwa i zniszczenia, zniknie sympatia dla ich
sprawy. To by�o jak zbiorowy ob��d. Czy wysadzanie w powietrze
klinik aborcyjnych zwi�kszy�o poparcie dla or�downik�w �ycia
pocz�tego? Czy Armstrong pom�g� przeciwnikom wojny w Wietnamie?
Kiedy jednak Jerry zobaczy� ludzi atakuj�cych budynek
DyMar, ich bro� i zdyscyplinowany spos�b poruszania si�,
zda� sobie natychmiast spraw�, �e to nie jest zwyk�a
t�uszcza, ani banda hippis�w grzebi�cych w fa�dach
kolorowych ubra�, �eby znale�� pistolet.
Ogie� z parteru rozszerza� si� na ca�y budynek. Przez
okna wpad�y kolejne butelki zapalaj�ce.
Nagle Jerry zda� sobie spraw�, �e ekipy telewizyjne,
kt�re od pocz�tku filmowa�y protest, teraz znikn�y. Przy
bramie parkingu dostrzeg� cia�a dw�ch ochroniarzy. Pozostali
le�eli pewnie gdzie� pod p�otem. Chyba �e sami nale�eli do
grupy atakuj�cych.
Jerry przybra� gro�ny wyraz twarzy i ruszy� w t�um,
przebijaj�c si� na parking. Par� do przodu wskazuj�c
kierunek akcji ka�demu, kto stawa� mu na drodze, jakby by�
jednym z dow�dc�w.
Kiedy dotar� do samochod�w, opad� na kolana i tak ukryty
przesuwa� si� dalej. Tej nocy niewiele pojazd�w zosta�o na
parkingu - tylko jego w�asny, ochroniarzy oraz kilka innych
osobowych i ci�ar�wek - zepsutych albo z napisami na
szybach "Na sprzeda�".
Ze zdziwieniem zauwa�y� czarny, sportowy samoch�d Franka
Perona. Przecie� Frank wyjecha� wiele dni temu! Chyba �e mu
si� nie uda�o. Jerry poczu� w gardle zimn� grud�.
Jak tylko dotrze do swojego samochodu, b�dzie musia�
natychmiast wystartowa�. Ruszy p�dem, schylaj�c g�ow�, �eby
unikn�� strza��w. S�dz�c po tym, co wytrzyma� Pty�, Jerry
m�g�by prze�y� dzi�ki uzdrawiaj�cym nanomechanizmom powa�ne
rany, ale wcale nie mia� ochoty tego sprawdza�.
Zbli�y� si� do drzwi swojego auta od strony pasa�era i
si�gn�� do kieszeni po kluczyki. Ich brz�k, po�r�d krzyk�w,
wystrza��w i po�aru by� nies�yszalny, ale i tak wyda� si�
Jerry'emu zbyt ha�a�liwy. Otworzy� drzwi, w�lizgn�� si� do
�rodka, wczo�ga� na siedzenie kierowcy i zatrzasn��
drzwi. Skurczony, zaj�� nisko pochylon� pozycj� za
kierownic� i nawet zrobi� ten wysi�ek, �eby zapi�� pas.
Musia� skosi� p�ot, wi�c obawia� si� uderzenia g�ow� w
tablic� rozdzielcz� i utraty przytomno�ci.
Zanim uruchomi� silnik, obmy�li� ca�� tras�, odnalaz�
wzrokiem boczn� bram� i drog�, kt�ra doprowadzi go do szosy.
Wy��czy� automatyczny system unikania kolizji i sterowania
laserowego. B�dzie musia� prowadzi� jak karze�. Postanowi�,
�e przejedzie ka�dego, kto mu stanie na drodze. Tu chodzi�o
o �ycie. Pulsowa�a w nim adrenalina. Nic nie zyska czekaj�c.
Przekr�ci� kluczyk w stacyjce.
Bomba rozerwa�a go na kawa�ki, zamieniaj�c samoch�d w
p�on�c� kup� pogi�tego metalu. Takich szk�d jego
nanomechanizmy nie by�y w stanie naprawi�.
M�czyzna, kt�ry podjecha� przed dom Patrice, nie
traci� czasu. Zostawi� w��czony silnik, otworzy� drzwi i
wysiad�.
Wyj�� z przedniego siedzenia karabin ig�owy i
wymierzy� go w kobiet�.
- Dzy�, dzy�, mi�dzymiastowa - powiedzia�.
Patrice sta�a na werandzie niezdolna si� ruszy�. Czu�a
si� stara i s�aba. Kiedy Judd podszed� i stan�� obok,
poczu�a si� jeszcze s�absza.
- Czy mo�e wola�aby�, �ebym powiedzia�, "Jestem
wys�annikiem rz�du; przyby�em, �eby pani pom�c" - dorzuci�
m�czyzna. By� �redniej budowy, nosi� czerwon� flanelow�
koszul�, spod kt�rej na szyi wystawa� mu skraj podkoszulki.
Twarz mia� g�adk� i nijak�, z�o nie by�o na niej wypisane.
M�czyzna nie spuszczaj�c wzroku z Patrice i Judda
si�gn�� pod tablic� rozdzielcz� ci�ar�wki i wyci�gn��
stamt�d dwie kartki. Pokaza� im, co to jest - kolorowe
wydruki komputerowe przedstawiaj�ce twarze. Po dwie na
ka�dej kartce: z jednej strony fotografia sprzed pi�tnastu
lat, z drugiej "postarzenie" wykonane przez komputer -
aproksymacja obecnego wygl�du. Jej podobizna by�a bardzo
wierna, szesnastoletni Judd nie za bardzo przypomina�
siebie. Nawet najlepszy komputer nie jest w stanie
wyekstrapolowa� wygl�du prawie doros�ego cz�owieka
dysponuj�c zdj�ciem niemowlaka.
- Nie mam w�tpliwo�ci - powiedzia� m�czyzna. - Czy mo�e
chce pani zaprzeczy�, pani McKenzy?
Przez chwil� wydawa�o jej si�, �e zapada si� w otch�a�.
Nic nie przychodzi�o jej do g�owy, nic, co warto by�oby
powiedzie�.
- Czego pan od nas chce?
- Czego chc�? - za�mia� si� i wyszed� zza drzwi samochodu
stale w nich celuj�c. - Czysto�� d�ugo was szuka�a. Agenci
od dw�ch lat przeczesywali P�nocny Zach�d, wiedzieli�my, �e
jeste�cie gdzie� tutaj. Grupy uderzeniowe czekaj� gotowe do
interwencji w razie jakich� k�opot�w. Macie szcz�cie, �e to
ja was znalaz�em. Chcia�em unikn�� omy�ki.
Pty� warcz�c post�pi� naprz�d, ods�oni� z�by. Stan�� przed
Juddem.
Cz�owiek z Czysto�ci zatrzyma� si� i zamruga� ze
zdziwienia.
- O Jezu, to ten pies! Ten cholerny pies - on wci�� �yje!
No, prosz�, prosz�!
- Czy chce pan pieni�dzy - spyta�a Patrice. Nie zosta�o
jej zbyt wiele, ale to odwr�ci jego uwag� na par� minut. - Mam
got�wk�. �adne rachunki tego nie zarejestruj�.
- Chodzi o co� wa�niejszego ni� pieni�dze - odpowiedzia�.
- Musimy was zabra�. Psa te�. I zniszczy�. A potem dowiedzie�
si� od ciebie i ch�opaka, czy nie zachowali�cie jakich�
notatek dra McKenzy, mo�e jakich� pr�bek nanotechnologicznych.
Nie mo�na igra� z ludzko�ci�.
M�czyzna z Czysto�ci jakby wyczuwa�, �e ch�opiec jest
s�abym ogniwem w tym scenariuszu, wycelowa� karabin w jego
g�ow� i zrobi� kilka krok�w w ich kierunku. Trzymaj�c karabin w
jednej r�ce si�gn�� do kieszeni i wyci�gn�� z niej par�
polimerowych kajdank�w.
- A teraz, pani McKenzy, nie utrudniajmy tego
niepotrzebnie. Niech pani zamknie jeden na swoim przegubie, a
drugi na kostce ch�opca. W ten spos�b na pewno nie
uciekniecie. - Wyci�gna� przed siebie kajdanki.
Pty� rzuci� si� naprz�d. Labrador�w zwykle nie u�ywa si�
jako ps�w obronnych, ale Pty� musia� wyczu� strach i
napi�cie. Wiedzia�, kto tu jest intruzem, od dwudziestu lat
by� z t� sam� pani�.
Uderzy� w r�k� zaskoczonego m�czyzny z Czysto�ci
podbijaj�c karabin. Lufa podskoczy�a w g�r�. Palec m�czyzny
nacisn�� spust. Wybuch przetoczy� si� po tej spokojnej,
le��cej z dala od szosy okolicy.
Zamiast w g�ow� smuga srebrnych igie� trafi�a w pier�
ch�opca, rozpryskuj�c krew na �cianie za jego plecami.
Patrice krzykn�a.
Pty� powali� m�czyzn�. Ten grzmotn�� o mask� ci�ar�wki,
przetoczy� si� po ostrych detektorach sterowania laserowego
i rozci�gn�� jak d�ugi. Stara� si� odepchn�� od siebie psa.
Pty� szarpa� z�bami jego twarz i gard�o.
Patrycja z zawodzeniem opad�a na kolana i unios�a g�ow�
syna.
- O m�j Bo�e! O m�j Bo�e!
Jerry zatrzepota� powiekami. Mia� rozszerzone ze
zdziwienia i jakby nieobecne oczy.
- Jestem taki zm�czony.
Patrice pog�aska�a go po g�owie.
Pty� odszed� od znieruchomia�ego na ziemi m�czyzny. Krew
le��cego rozla�a si� w ka�u��.
D�ugo po zmroku �wiat�a furgonetki Patrice k�ad�y blask
na mokrej jezdni. Wy��czy�a stary i niepewny system sterowania
laserowego i jecha�a szybciej ni� pozwala�y wzgl�dy
bezpiecze�stwa czy zdrowy rozs�dek. Byle naprz�d, wdeptywa�a
peda� gazu w pod�og�, walczy�a z zakr�tami nadbrze�nej szosy
wiod�cej na p�noc. Ciemne sosny po obu stronach drogi
tworzy�y jakby tunel.
Musi znale�� nowe miejsce, znowu ucieka�, zacz�� nowe
�ycie.
Wyczerpany Pty� odpoczywa� z ty�u. Jego futro by�o
zlepione krwi�. Patrice nie mia�a czasu umy� psa. Wrzuci�a
tylko ca�� got�wk� do przegr�dki na r�kawiczki. W portfelu
m�czyzny z Czysto�ci znalaz�a dwie�cie dolar�w i kilka kart
kredytowych na r�ne nazwiska.
Patrz�c na cia�o m�czyzny w �wietle zachodz�cego s�o�ca
Patrice zauwa�y�a, �e krwawienie usta�o, chocia� serce nadal
bi�o. Wygl�da� jak g��boko u�piony, sk�r� mia� ciep�� niby w
gor�czce. Odsun�a si� od niego z przestrachem. No tak, w�adze
mia�y w�asnych uzdrawiaczy nanotechnologicznych. Wszystkie
materia�y Jerry'ego zosta�y prawdopodobnie zniszczone w
katastrofie laboratori�w DyMar, ale istnia�y jeszcze kopie i
zapisy niezale�ne. Zwyk�y po�ar nie m�g� usun�� wszystkiego.
Teraz ju� wiedzia�a, dlaczego przez tyle lat nikt nie
powt�rzy� odkry� Jerry'ego. On by� tylko pierwszy, ale inni
badacze deptali mu po pi�tach. Fasadowa organizacja Czysto��
albo rz�d, czy jaki� og�lno�wiatowy o�rodek w�adzy zachowa�
dla siebie nanotechnologi�, blokuj�c albo przechwytuj�c
wszystkie pojawiaj�ce si� odkrycia. To odkrycie zmieni�oby
oblicze �wiata, ale oni nigdy na to nie pozwol�.
Ten m�czyzna po kilku godzinach ocknie si� i z�o�y
raport prze�o�onym. Mog�aby go teraz unicestwi�, wrzuci�
jego cia�o do ognia albo zmia�d�y� mu g�ow� ko�ami
samochodu.
Zamiast tego spu�ci�a ca�� benzyn� z baku jego ci�ar�wki
i zast�pi�a tablice rejestracyjne w�asnymi. W jakim�
nadbrze�nym mie�cie znajdzie ciemny, niestrze�ony parking i
jeszcze raz je zamieni. Wtedy ruszy dalej.
Judd le�a� w milczeniu na tylnym siedzeniu furgonetki.
By� zawini�ty w dwa poplamione krwi� koce. Jego puls by�
s�aby, oddech p�ytki, ale Judd ci�gle �y�. Zdawa� si�
pozostawa� w stanie �pi�czki.
Zapiszcza� czujnik przeszk�d na drodze. Spomi�dzy drzew
po prawej na szos� przed samoch�d wyszed� pies.
Patrice krzykn�a, wdusi�a hamulec i pokr�ci�a
kierownic�. Pies odskoczy� znikaj�c z pola widzenia. Patrice
wynios�o na bok, prawie straci�a kontrol� nad samochodem na
�liskiej drodze, ale poradzi�a sobie. We wstecznym lusterku
zobaczy�a ciemny cie� psa przemierzaj�cego znowu drog�.
Przypomnia�a sobie jedn� z ostatnich rozm�w z Jerrym, po
tym jak w ko�cu opowiedzia� jej, co zrobi� z Ptysiem i o
nie�miertelno�ci, jak� daje nanotechnologia. Jej r�wnie�
chcia� zapewni� ochron�.
Spojrza�a ne niego ze zgroz�, kiedy powiedzia�, �e sobie
ju� to zrobi�.
My�l o miliardach mikroskopijnych mechanizm�w kr���cych
po jej ciele, kontroluj�cych wci�� od nowa kom�rki
wyda�a jej si� obrzydliwa. Odm�wi�a. Jerry nie dawa� czasu
do namys�u. ��da� odpowiedzi natychmiast. Tak w�a�nie
post�powa� Jerry McKenzy.
Tamtego wieczoru ma�y Jody rozp�aka� si� obudzony przez
podniesione g�osy. Trish spojrza�a na m�a szeroko
otwartymi oczami, dostrzeg�a cie� u�miechu na jego twarzy,
kiedy Jerry spojrza� w stron� pokoju ch�opca.
- Nie zrobi�e� chyba nic dzieciakowi, prawda? Co zrobi�e�
Jody'emu?
- Nic! - odpowiedzia� Jerry. U�miechn�� si�. - Nic mu nie
zrobi�em.
Lecz ona zawsze wiedzia�a, kiedy k�ama�.
Jad�c w noc, z krwawi�cym cia�em syna na tylnym
siedzeniu, modli�a si�, �eby to by�a prawda.
Prze�o�y� Jacek Suchecki
KEVIN J. ANDERSON
Ameryka�ski autor, rocznik 1962, specjalizuj�cy si� w tzw.
twardej, technologicznej fantastyce. Publikuje od 1982 r.,
pisze du�o i sprawnie, w ci�gu dziesi�ciu lat ukaza�o si�
oko�o stu jego opowiada�. Pierwsza powie�� "Resurrection,
Inc." ��czy�a w sobie elementy dystopii i horroru. Nast�pnie
opublikowa� trylogi� "Gamearth". P�niejsze ksi��ki pisa� do
sp�ki z Doughiem Beasonem (oficerem si� powietrznych i
doktorem fizyki). Anderson w swojej prozie zajmuje si� nauk�
i tym, do czego mo�e doprowadzi� zar�wno jej niekontrolowany
rozw�j, jak i utrzymywanie pe�nej kontroli. Autor sk�ania si�
ku wizjom pesymistycznym.
Podobna tematyka intersuje M. Crichtona, o kt�rego
"Jurassic Park" pisali�my w "NF" nr 11/93.
D.M.