2362
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 2362 |
Rozszerzenie: |
2362 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 2362 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 2362 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
2362 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Margit Sandemo
Saga o czarnoksi�niku tom 6
�wiat�a elf�w
(Prze�o�y�a Anna Marciniak�wna)
Streszczenie
Po dwunastu pi�knych, spokojnych latach islandzki czarnoksi�nik M�ri i jego norweska �ona Tiril na nowo podj�li walk� z bardzo starym i z�ym zakonem rycerskim, kt�ry ich prze�ladowa�. Tym razem Tiril i M�ri zabrali ze sob� w podr� do dawnej siedziby Zakonu swego przyjaciela Erlinga.
Nasza tr�jka nie wie, o co w ca�ej sprawie chodzi, ani jakie si�y popieraj� Zakon �wi�tego S�o�ca, z drugiej jednak strony ma ona nad Zakonem wielk� przewag�. Przede wszystkim dzi�ki powi�zaniom M�riego ze �wiatem duch�w.
By przerwa� nareszcie prze�ladowania Tiril i jej matki, ksi�nej Theresy, troje przyjaci� musi dotrze� do samego �r�d�a z�a. �lady wiod� do ruin bardzo starego zamku w Szwajcarii. Ale prze�ladowcy znowu uderzaj�. Udaje im si� pochwyci� Tiril i uprowadzi� j�. M�ri zostaje pchni�ty mieczem, Erling za� zrzucony z potwornie wysokiej ska�y. Jedyn� istot�, kt�ra mog�aby ich uratowa�, jest Dolg, dwunastoletni syn M�riego i Tiril. To wyj�tkowy ch�opiec, najzupe�niej niepodobny do zwyczajnych ludzi. Niewidzialni towarzysze M�riego ze �wiata duch�w wybrali dla niego wielkiego i pot�nego opiekuna, Cienia, kt�ry towarzyszy ch�opcu od dnia narodzin.
Teraz Dolg wraz z Cieniem i psem Nero wyrusza na niebezpieczn� wypraw�, by uratowa� rodzic�w i Erlinga. Niestety, podst�pem przy��cza si� do niech dw�jka m�odszego rodze�stwa Dolga.
Rozdzia� 1
Rozleg�e bagna le�a�y pogr��one w ciszy. Na niskim niebosk�onie �wieci�a jedynie gwiazda poranna.
B��dne ogniki pogas�y na d�ugo przed brzaskiem. Nigdzie ju� nawet �ladu po tych ma�ych niebieskich p�omykach, kt�re mog� sprowadzi� w�drowca na manowce.
Ale w przejmuj�cej ciszy bagnisk czai�o si� jakie� rozedrgane wyczekiwanie, mo�e nawet silniejsze ni� chwiejne podniecenie b��dnych ognik�w widoczne ostatniej nocy. By�o to wyczekiwanie r�wnie intensywne jak cisza przed burz� albo przed dziewi�tym wybuchem wulkanu.
Przez ca�e wieki to czekanie splata�o si� z bezradno�ci� i rezygnacj�. Ale dwana�cie lat temu...
Dwana�cie lat temu nadzieja o�y�a na nowo.
Teraz... Teraz czas si� dope�nia�.
Dlatego b��dne ogniki na bagnach zamar�y.
Erling M�ller zdawa� sobie spraw�, �e to �miertelny upadek. Zepchni�to go z szalonej wysoko�ci, kamienne tablice, kt�re mia� w plecaku, ci��y�y niczym o��w. Ostatnie, co us�ysza�, kiedy spada� ze ska�y g�ow� w d�, to rozpaczliwe wo�anie Tiril: "Zawr��cie, duchy! Ratujcie M�riego i Erlinga! Oni umieraj�!"
Wtedy jednak on by� ju� daleko. W osza�amiaj�cym p�dzie mija� niebezpiecznie bliskie skalne �ciany, widzia� rzek�, przecinaj�c� dolin�, najpierw bardzo g��boko pod sob�, ale wszystko zbli�a�o si� do niego z zawrotn� szybko�ci�.
Nawet nie zd��y� pomy�le�, nie by� w stanie, odczuwa� jedynie strach przechodz�cy wszelkie poj�cie.
Znajdowa� si� ju� prawie nad sam� ziemi� i oczekiwa� �mierci, gdy tempo lotu niespodziewanie os�ab�o. Nagle jakby znalaz� si� w zawieszonym mi�dzy drzewami hamaku. Nadal opada� w d�, ale ju� znacznie wolniej. W jednym okamgnieniu zdawa�o mu si�, �e zobaczy� ponad sob� cudownie pi�kn� kobiec� twarz, jasn� jak samo powietrze, i domy�li� si�, �e to jedna z dw�ch urodziwych towarzyszek M�riego - pani powietrza. Tak w�a�nie wygl�da�a, o ile dobrze zapami�ta� w tej kr�tkiej chwili, kiedy dane mu by�o na ni� patrze�.
Zaraz si� jednak przekona�, �e nikogo w pobli�u nie ma. To musia�a by� iluzja.
Wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa powinien by� wyl�dowa� w dolnej partii zbocza, odbiwszy si� przedtem wielokrotnie i bardzo bole�nie od skalnej �ciany.
Tego si� w�a�nie spodziewa�.
Ale nic takiego si� nie sta�o. Zdawa�o si�, �e w spos�b ca�kiem naturalny wpad� do rzeki, p�yn�cej dobry kawa�ek st�d u podn�a g�ry.
Zderzy� si� z powierzchni� wody, kiedy ju� tempo lotu nie by�o zbyt wielkie, wi�c nie zrobi� sobie krzywdy.
Na co mi si� to zda, my�la�. Teraz uton� z tym ci�kim plecakiem, kt�ry przywi�za�em tak starannie.
Znajdowa� si� we wzburzonej rzece, rozpaczliwie walczy�, by utrzyma� si� na powierzchni, zaciska� desperacko usta, by si� nie zach�ystywa�, ale pr�d znosi� go nieub�aganie coraz dalej od g�ry i nieszcz�snych przyjaci�.
Szamotanina nie trwa�a jednak zbyt d�ugo. Wkr�tce poczu�, �e co� wypycha go na powierzchni�, tak �e znowu mo�e swobodnie oddycha�, i tylko pr�d nieustannie znosi go wci�� i wci�� dalej od miejsca, w kt�rym powinien by� by�.
Tiril i M�ri, my�la�. Wybaczcie mi. Wybaczcie, tak bym chcia� wam pom�c, ale si�y natury mi w tym przeszkadzaj�. W wielkim zdumieniu g��boko wci�gn�� powietrze, bo wyda�o mu si�, �e poprzez masy wody dostrzega jak�� twarz, r�wnie jasn� jak pierwsza, ale tym razem by�a to inna kobieta.
Wtedy zrozumia�, �e znajduje si� w dobrych r�kach. Wiedzia� r�wnie�, �e gdyby nie ona, dawno ju� le�a�by na dnie niczym olbrzymi g�az, �ci�gni�ty w d� przez kamienn� ksi�g�. Ale nie uton��. P�yn��, dawa� si� nie�� pr�dowi, jakby w og�le nic nie wa�y�.
- Dzi�kuj� - szepn��, a poniewa� do ust nala�o mu si� wody, zabrzmia�o to troch� be�kotliwie. Zani�s� si� kaszlem. - Dzi�kuj� wam, moje �liczne pomocnice, nigdy wam tego nie zapomn�! Tylko czy nie powinienem zawr�ci� i ratowa� moich przyjaci�?
Nie wiedzia�, sk�d wzi�� si� ten g�os, prawdopodobnie brzmia� tylko w jego g�owie, ale s�ysza� go ca�kiem wyra�nie:
"Nie, ty nie masz tam nic do roboty. Teraz musisz wraca� do Theresenhof. Tam jeste� potrzebny razem z tablicami".
Pr�bowa� jeszcze protestowa�:
"A m�j ko�? I czy ta rzeka p�ynie do Austrii?".
Us�ysza� tylko ciche, przyjazne:
"Ciii".
Pozwoli� si� wi�c spokojnie znosi� dalej. Dok�dkolwiek.
We mgle poranka da� si� s�ysze� cieniutki g�os Taran:
- Panie Cieniu, panie Cieniu, czy nie mo�na by troch� poczeka�? Ja musz� na chwilk� w tamte zaro�la, to sprawa nie cierpi�ca zw�oki!
Bracia zaprotestowali, obaj byli zdenerwowani g�upstwami, jakie wyprawia siostra, ale ogromny cie� przystan�� spokojnie.
- Bardzo dzi�kuj�, wujku Cieniu - szczebiota�a Taran, znikaj�c pospiesznie w zaro�lach.
Kiedy po chwili z prawdziwie kobiec� nonszalancj� wysz�a znowu na drog�, mogli rusza� dalej.
- Dok�d my idziemy? - zainteresowa�a si� dziewczynka.
Dolg upomnia� j� po raz kolejny:
- Taran, o takie sprawy nie pytamy!
- Ale ja musz� wiedzie�, bo przecie� powinnam da� mleka mojemu cielaczkowi.
- Inni to za ciebie zrobi�, mo�esz by� pewna. Co ty sobie my�la�a�, �e to poranna przechadzka po ��kach, a potem wr�cimy do domu na �niadanie?
Dolg zawsze przemawia� do swego rodze�stwa z wielk� �yczliwo�ci�, �agodnym, pi�knie brzmi�cym g�osem.
Villemann by� bardziej bezceremonialny.
- Ty masz �le w g�owie, Taran! Nie idziemy przecie� na wycieczk�! A je�li jeszcze tego nie zrozumia�a�, to najlepiej wracaj do domu, dop�ki nie jest za p�no.
Taran wykrzywi�a buzi� w podk�wk�, zawsze tak robi�a, kiedy zbiera�o jej si� na p�acz.
- Zostaj� z wami - o�wiadczy�a ura�ona.
- W takim razie nie urz�dzaj scen - upomnia� Villemann. - Rozumiesz chyba, �e daleko nie zajdziemy z takim m�y�skim kamieniem u szyi.
Dziewczynka pokaza�a mu j�zyk i odwr�ci�a si� do starszego brata.
- Ty te� nie wiesz, dok�d idziemy, Dolg?
- Nie wiem, ale mam zaufanie do mojego ducha opieku�czego.
Taran zaprotestowa�a szeptem:
- On wcale nie wygl�da jak duch opieku�czy, raczej jak mroczny cie�.
G�os Dolga brzmia� surowo, cho� u�miech na jego twarzy �wiadczy�, �e si� nie gniewa na siostr�.
- Natychmiast si� uspok�j! A nie, to stanie si� tak, jak powiedzia� Villemann, zawr�cisz i b�dziesz si� musia�a na w�asn� r�k� dosta� do domu.
Taran zamilk�a.
To dziwne, �e oni nie widz� swoich duch�w opieku�czych, my�la� Dolg. Tylko jego, Cienia. Ale mama m�wi�a, �e on jest wyj�tkowy. Nie �aden zwyczajny duch opieku�czy. To towarzysze taty wybrali go, jeszcze zanim ja si� urodzi�em.
Ch�opiec uwa�a�, �e akurat to jest troch� przera�aj�ce, ale mama prosi�a, �eby si� nie ba�.
Mama! O Bo�e, a je�li ju� nigdy wi�cej nie zobaczymy mamy, my�la� Dolg, patrz�c z trosk� na swoje rodze�stwo. Dla nich by to by�a tragedia, ale jak jest ze mn�? Mama, taka m�odzie�cza jak dziewczyna, a mimo to daj�ca tyle ciep�a i poczucia bezpiecze�stwa, kiedy przychodz� do niej zasmucony.
Dolg w dzieci�stwie cz�sto bywa� smutny. Tylko �e nigdy tego nie okazywa�. Wiedzia�, �e r�ni si� od innych dzieci, i to sprawia�o, �e czu� si� bardzo samotny. Zdarza�o si�, �e obcy ludzie na jego widok czynili znak diab�a, �eby si� uchroni� przed z�em. Albo �egnali si� znakiem krzy�a, co by�o tak samo przera�aj�ce.
M�wiono o nim, �e jest podmie�cem, ale najcz�ciej m�wiono, �e jest elfem, kt�ry zab��ka� si� w �wiecie ludzi.
Kiedy by�o mu bardzo trudno, szed� do mamy. Nie p�aka�, me potrzebowa� te� nic m�wi�, ona rozumia�a wszystko. Dolg wiedzia�, �e mama r�wnie� mia�a nie�atwe dzieci�stwo. Nie w taki spos�b jak on, ale uwa�a�, �e mama wie, co to znaczy by� innym. Dlatego kiedy dzieci dokucza�y mu z powodu jego oczu albo z powodu koloru sk�ry tak, �e b�l pali� w piersi, siada� bez s�owa obok mamy. Ona obejmowa�a go mocno, przytula�a policzek do jego w�os�w. Wyczuwa� jej bezradno�� i smutek, �e nie mo�e pom�c swemu niezwyk�emu synkowi.
I teraz mama znalaz�a si� w niebezpiecze�stwie. A z ojcem by�o jeszcze gorzej.
Dolg i jego tata, czarnoksi�nik, zawsze z��czeni byli poczuciem wielkiej wsp�lnoty. I w�a�nie przede wszystkim ojca ch�opiec musia� teraz ratowa�.
Dolg zdawa� sobie spraw�, i� przyszed� na �wiat z ca�kiem wyj�tkowych powod�w. Tata wyt�umaczy� mu, �e �yczyli sobie tego jego niewidzialni towarzysze.
Tylko �e ta podr�, kt�r� teraz Dolg odbywa, nie by�a przewidywana. Nieszcz�cie, jakie spad�o na rodzic�w i wuja Erlinga, zaskoczy�o wszystkich, r�wnie� duchy. A wi�c zadanie, jakie teraz Dolg mia� wype�ni�, to jeszcze nie to, dla kt�rego si� urodzi�.
Mia� nadziej�, �e zd��y dorosn��, zanim przyjdzie mu przej�� przez najwa�niejsz� pr�b�.
Szli przez ca�y dzie�. Schodzili w d� z okolicy, w kt�rej wyroili, wci�� na wsch�d, a mo�e troch� na p�nocny wsch�d, Dolg nie bardzo to potrafi� oceni�.
Zeszli na d�, w doliny, mijali nawet r�wniny, ale teraz teren znowu zaczyna� si� wznosi�. Byli w kompletnie nie znanych stronach, Dolg nie mia� poj�cia, gdzie si� znajduj�.
M�odsze rodze�stwo mu imponowa�o. Odk�d Taran przesta�a grymasi�, zrobi�a si� ca�kiem zno�na. Wydawa�o si�, �e teraz za wszelk� cen� stara si� wygl�da� na ma��, dzielnie znosz�c� trudy i cierpi�c� w milczeniu bohaterk�. Kolejna rola, ale akurat za t� Dolg by� wdzi�czny siostrze. Bowiem teraz ona i Villemann musieli si� ju� czu� bardzo znu�eni, tyle kilometr�w przeszli na swoich kr�tkich dzieci�cych nogach. Nawet Nero utraci� zapa�.
Znacznie p�niej, gdy s�o�ce opu�ci�o ju� niebo, a cienie zaczyna�y si� robi� niebieskawe i zimne, Villemann szepn��:
- Dolg, zdaje mi si�, �e wchodzimy na jakie� bagna...
- Tak, ale przecie� idziemy ju� ca�y dzie�, wi�c...
Dolg zwr�ci� si� do Cienia:
- My�l�, �e moje ma�e rodze�stwo jest zm�czone.
- Nie jeste�my �adne "ma�e rodze�stwo"! - sykn�� Villemann. - Jeste�my po prostu rodze�stwo. Mamy prawie tyle samo lat co ty.
Ale Cie� przystan�� i da� znak, �e tu zatrzymaj� si� na odpoczynek. Taran natychmiast wyci�gn�a si� na ziemi i demonstrowa�a, jak bardzo jest utrudzona.
Dolg podszed� do Cienia. Nigdy przedtem nie zwraca� si� do niego tak wprost, ale teraz uzna�, �e to konieczne.
Pochyli� si� w g��bokim uk�onie przed wysok� postaci� i rzek� uprzejmie:
- Wybacz mi pytanie, ale czy daleko jeszcze musimy i��?
Ku jego zaskoczeniu Cie� odpowiedzia�. Ostry, �wiszcz�cy g�os brzmia� jako� g�ucho, jakby m�wi�cy nie posiada� �adnej b�ony rezonansowej albo jakby mia� j� umieszczon� g��boko w gardle.
- Nie - odpad �w dziwny g�os z tamtego �wiata. - Niedaleko. Ju� prawie jeste�my u celu.
Dolg patrzy� z niedowierzaniem przed siebie.
- Bagna?
- Tak. Zaczekaj, a� jeszcze bardziej si� �ciemni!
- A... moje rodze�stwo?
- Trzeba urz�dzi� im pos�anie tam pod t� ska��. Ze�l� na nich sen tak, �e niczego nie zauwa��, a ich opiekunowie b�d� nad nimi czuwa�. Ty te� id� i po�� si�! Obudz� ci�, kiedy nadejdzie pora.
Dolg wype�ni� wszystkie polecenia. Najpierw zjedli posi�ek, kt�ry babcia Theresa przygotowa�a dla Dolga i Nera. Pies siedzia� teraz obok ch�opca i �lini� si� okropnie, patrz�c na wspania�e smako�yki babci. Potem zrobili sobie posiania pod wisz�c� ska��. Dolg nie powiedzia� siostrze i bratu, �e on nie prze�pi ca�ej nocy.
M�odsze rodze�stwo posn�o natychmiast i spa�o tak mocno, i� Dolg nie mia� w�tpliwo�ci, �e to za spraw� Cienia.
On sam le�a� spokojnie i stara� si� usun�� z m�zgu wszystkie my�li, ciep�y grzbiet Nera grza� mu bok, ch�opiec czu�, �e sen nadchodzi...
Ksi�yc wzeszed� nad zdawa�oby si� bezkresnymi bagnami i sprawi�, �e nawet najja�niej �wiec�ce gwiazdy zblad�y.
Rozdzia� 2
Erling M�ller zosta� wyrzucony na l�d.
Oszo�omiony usiad� na brzegu.
Przez ostatni� godzin� znosi�y go fale nie znanej rzeki. Rzeki, w kt�rej chyba nie by�o nurtu. Ale przedtem...
M�g�by przysi�c, �e chwilami p�yn�� pod pr�d! Pierwszy odcinek od miejsca upadku przeby� w wielkim p�dzie, nios�o go dos�ownie na �eb, na szyj�. A potem trafi� do wielkiej rzeki Ren, tyle pojmowa�. Ale stamt�d?
Tam kto� jakby go odwr�ci�, p�yn�� w g�r� rzeki, by� tego pewien, chocia� zdawa� sobie spraw�, �e to niemo�liwe.
Ale, je�li chodzi o M�riego i jego osobliwe towarzystwo, to zdarza�o si� wiele rzeczy niemo�liwych.
Albo zasn��, albo straci� przytomno��, bo w jego pami�ci powsta�a luka. A najdziwniejsze ze wszystkiego by�o to, �e woda nigdy nie wydawa�a mu si� nieprzyjemna, nawet nie zimna, cho� pochodzi�a przecie� z alpejskich lodowc�w. Od czasu do czasu, gdy pr�d stawa� si� wartki jak przy wodospadzie, Erling zach�ystywa� si� wod�, ale wystarczy�o j� wyplu� i odkaszln��, a wszystko znowu by�o dobrze.
Wiedzia�, �e musia�o nie�� go pod pr�d, bo kiedy si� obudzi� nad ranem, rozpozna� charakterystyczne okolice Jeziora Bode�skiego. Znajdowa� si� ca�kiem po prostu na �rodku jeziora i mia� nadziej�, �e nikt nie zobaczy jego wystaj�cej nad powierzchni� g�owy i nie zorganizuje ekspedycji ratunkowej. Erling przeczuwa�, �e co� takiego by�oby dla niego tylko dodatkowym obci��eniem. Dlatego kiedy zobaczy� jakiego� cz�owieka przy uj�ciu rzeki, schowa� g�ow� pod wod� tak, jak to ju� niejednokrotnie czyni� podczas tej dziwnej podr�y. Ufa�, �e duch wody wie, co robi.
Nie widzia� ju� teraz tej pi�knej kobiety. Ale z ca�� pewno�ci� nieustannie mu towarzyszy�a, z pr�dem i pod pr�d, przez skomplikowany system rzeczny.
Ponownie zapad� w drzemk�.
Poj�cia nie mia�, jak d�ugo trwa� sen.
Pozostawa� w nie�wiadomo�ci, dop�ki nie zosta� podprowadzony do l�du i bezceremonialnie wyrzucony na nadbrze�n� zielon� traw�.
Ociekaj�c wod�, ale niezbyt przemarzni�ty, z trudem podni�s� si� na nogi. Nie zgubi� plecaka, kt�ry teraz zdawa� si� potwornie ci�ki.
S�o�ce sta�o nisko nad horyzontem. Dolina do po�owy pogr��ona by�a w cieniu. Drozdy krzycza�y na... na poro�-ni�-tym lasem zzzboczu?
Mia� wra�enie, �e my�li kr��� mu w g�owie z coraz wi�kszym i wi�kszym trudem.
Rozpoznawa� zbocze poro�ni�te lasem. Czy� to nie...? Rozejrza� si� wok�.
Oczywi�cie! To ta rzeczka, kt�ra p�ynie za dworem w Theresenhof!
Tak, to ta rzeczka.
- Dzi�kuj� - powiedzia� g�o�no, zwracaj�c si� w stron� rzeki. - Przyjmij moje najgor�tsze podzi�kowania, ty pi�kna pani, duchu morza i wszelkiej wody!
Niewielka fala podp�yn�a do brzegu, wydaj�c cichy chlupi�cy d�wi�k, jak �miech kobiecy, delikatny, wyra�aj�cy zadowolenie i odrobin� kokieteryjny.
Erling g��boko wci�gn�� powietrze i zacz�� si� wspina� po zboczu. Wkr�tce znalaz� si� na g�rze po�r�d wysokich sosen, takich samych jak te, kt�re rosn� na ��kach nale��cych do Theresenhof.
Podziwia� t� cudownie pi�kn� posiad�o�� i na chwil� poczu� uk�ucie zazdro�ci wobec M�riego i Tiril, �e co� takiego jest ich w�asno�ci�. Ale Erling nie by� przecie�. zazdro�nikiem, �yczy� przyjacio�om wszystkiego najlepszego. A teraz... Czy jeszcze kiedy� powr�c� do swego wspania�ego domu?
Ta my�l sprawia�a mu dotkliwy b�l.
Nero nie szczeka�. To niezwyk�e. Bo ten pies zdaje si� troch� opacznie pojmuje swoje powo�anie, nie tyle pilnuje domu, co okolicy. Szczeka wprawdzie na obcych, je�li kto� chce wej�� na dziedziniec, ale to nic w por�wnaniu ze w�ciek�ym ujadaniem, jakim reaguje na wszystko, co rusza si� na okolicznych ��kach. Wtedy to dopiero jest pies str�uj�cy!
Musi dzisiaj by� w domu, pomy�la� Erling, kt�ry dobrze wiedzia�, �e Nero zwyk� sp�dza� popo�udnia na dogl�daniu obej�cia.
Kiedy u�wiadomi� sobie, �e min�a doba od chwili, gdy znajdowali si� na wzniesieniu Graben daleko st�d w Szwajcarii, przenikn�� go lodowaty dreszcz. Co si� sta�o z uprowadzon� Tiril? A M�ri chyba ju� nie �yje, to niemo�liwe, by przetrwa� do tej pory po takim zranieniu.
Kr�tki, gor�czkowy oddech Erlinga przypomina� szloch.
Wok� domu panowa�a cisza. Nie podoba�o mu si� to. Znik�d nie s�ycha� dzieci�cych g�os�w. Zat�skni� do szczebiotu Taran i powa�nego g�osu Villemanna, kiedy stara� si� co� siostrze wyt�umaczy�.
No, nareszcie kto� znajomy! Ksi�na Theresa wysz�a na werand�. Otworzy�a oszklone drzwi do ogrodu i wo�a�a przej�ta:
- Erling, m�j drogi, sk�d ty idziesz? I jak ty wygl�dasz! Bo�e, jeste� kompletnie przemoczony! A gdzie Tiril i M�ri? O, Erlingu, jak to dobrze, �e wr�ci�e�! Co si� sta�o? Tutaj by�o tyle zamieszania!
Podszed� do niej, spotkali si� na trawniku w�r�d krzew�w r�.
- Mam bardzo du�o do opowiadania - powiedzia� zdyszany. - Wejd�my do �rodka!
Theresa wys�a�a go na g�r�, by si� w swoim pokoju osuszy� i przebra�.
- Ale wracaj zaraz, taka jestem niespokojna! - krzykn�a za nim.
Nied�ugo potem siedzieli na werandzie, a pokoj�wka poda�a Erlingowi ciep�y posi�ek i gor�cy nap�j. On w dalszym ci�gu wyciera� w�osy du�ym r�cznikiem, ale sinoniebieskie wargi zaczyna�y powoli nabiera� normalne barwy.
- Gdzie s� dzieci? - zapyta�. - I gdzie Nero?
Twarz Theresy wykrzywi�a si� bole�nie.
- Dolg zosta� wezwany, by pom�c swoim rodzicom i tobie. Podr� z pewno�ci� by�a bardzo niebezpieczna. Osobi�cie wyprawi�am go w drog�. Nero poszed� z nim, i jego wielki cie� r�wnie�, chocia� nie pokazywa� si� ju� od wielu lat. Ale niestety... Jednocze�nie znikn�y te� bli�niaki. Rozes�a�am, kogo tylko mog�am, �eby ich szuka�, ale nigdzie ani �ladu.
- My�li pani, �e malcy poszli za Dolgiem?
- Tak - odpar�a Theresa. - To do nich bardzo podobne, a poza tym otrzyma�am dziwne potwierdzenie swoich przypuszcze�. W po�udnie musia�am si� po�o�y� i troch� odpocz��, bo Dolg opu�ci� dom o brzasku, a takie poranne wstawanie m�ci si� ju� w moim wieku...
- Co� o tym wiem potwierdzi� Erling. - Jeste�my prawie r�wnolatkami.
- Naprawd�? - ksi�na by�a szczerze zdumiona. - Nigdy si� nad tym nie zastanawia�am. W ka�dym razie w chwili, gdy zasypia�am, us�ysza�am g�os. "Nie martw si�!" powiedzia� jasno i dobitnie. "Dzieci s� z Dolgiem. Nic im nie zagra�a".
- To by� g�os m�ski czy kobiecy?
- M�ski. Ale, Erlingu, ja wiem, �e Tiril i M�riemu sta�o si� co� strasznego. W�a�ciwie to tobie r�wnie�. Dolg tak m�wi�, a on otrzyma� wiadomo��. Opowiedz mi o wszystkim, zanim skonam ze strachu!
I Erling opowiedzia�. O ruinach zamku Graben i o kamiennych tablicach, kt�re teraz suszy�y si� na schodach werandy. O napadzie i jego katastrofalnych skutkach. I na koniec o swoim cudownym ocaleniu.
Kiedy sko�czy�, Theresa siedzia�a d�ugo bez s�owa.
Potem rzek�a:
- Je�li dobrze to wszystko pojmuj�, to Tiril nie grozi �miertelne niebezpiecze�stwo. Oni chc� od niej uzyska� informacje. Dolg dowiedzia� si� r�wnie�, �e je�li o ni� chodzi, to nie trzeba si� a� tak strasznie �pieszy�. Ale M�ri... Wiesz, Erlingu, taka jestem do niego przywi�zana! On jest oparciem i rado�ci� �ycia mojej c�rki. Niewielu jest na �wiecie tak - szlachetnych ludzi jak on. Gdyby umar�...
- Rozumiem - powiedzia� Erling cicho. - To nie mo�e si� sta�! Tylko �e ja, niestety, widzia�em na w�asne oczy, jak przeszy� go miecz.
Theresa zadr�a�a. W oczach mia�a �zy.
- Dolg otrzyma� wiadomo��, �e niewidzialni towarzysze M�riego mog� go przez jaki� czas utrzymywa� przy �yciu. Po cz�ci w�asnymi si�ami, je�li u�yj� wszystkich swoich umiej�tno�ci, a po cz�ci r�wnie� dlatego, �e on sam jako czarnoksi�nik przekroczy� ju� kiedy� granic� krainy �mierci i dzi�ki temu trudniej go pokona�. Ale czas nagli!
- Powinienem i�� z Dolgiem. On jest taki ma�y.
- Ot� on wcale nie sprawia� wra�enia takiego ma�ego, kiedy wyrusza� w drog� - odpar�a Theresa. - I wygl�da� na bardzo dobrze przygotowanego, Erlingu. A poza tym Cie� go ochrania.
- Dok�d on poszed�?
- Nikt nie wie. Ale ja my�l�...
- Tak?
- Ja my�l�, �e to ma co� wsp�lnego z b��dnymi ognikami.
- Z b��dnymi ognikami? - zdziwi� si� Erling. - Tiril r�wnie� m�wi�a o b��dnych ognikach. Mia�a sny i widzenia, ukazywa�o jej si� bezkresne bagno z mn�stwem ma�ych, ta�cz�cych niebieskich p�omyk�w.
- Pami�tam - potwierdzi�a Theresa. - A ja powiedzia�am wtedy, �e to mo�e by� gaz b�otny.
- Nikt nie wie, czym w�a�ciwie s� b��dne ogniki - rzek� Erling tonem cz�owieka, kt�ry du�o umie. Bardzo lubi� m�c si� czasami popisa� swoj� erudycj�. W ich ma�ym k�ku przyjaci� Erling bez w�tpienia posiada� najwi�ksz� wiedz� ksi��kow�. - Zawsze mia�y wiele nazw. Ju� to samo �wiadczy, �e ludzie nie bardzo zdaj� sobie spraw�, o co tu tak naprawd� chodzi. Co nieco jednak wiadomo. Niekt�rzy nazywaj� je �wiate�kami elf�w. My, Norwegowie, m�wimy o nich latarnicy albo b��dne ogniki, Szwedzi �wietliki i tak�e latarnicy oraz latarnice, rodzaj �e�ski. W Anglii to zjawisko nazywa si� will-o-the-wisp, w Niemczech Irrlicht albo Irrwisch, po francusku feu follet. Po �acinie ignis fatuus.
- Ile ty rzeczy wiesz! - rzek�a Theresa z podziwem.
Zadowolony Erling ci�gn�� dalej:
- Ale ksi�na pani nie by�a daleka od prawdy, m�wi�c o gazie b�otnym.
Theresa rozpromieni�a si�.
Erling jeszcze raz po�piesznie wytar� w�osy, po czym m�wi� dalej:
- To, co widzimy, to ma�e, niebieskie, chybotliwe p�omyczki, kt�re jakby skacz� po b�otach, podmok�ych terenach I bagniskach. Nauka uwa�a, �e s� to fosforyzuj�ce gazy, mo�e w�a�nie gaz b�otny. W Norwegu w�a�ciwie si� ich nie widuje, chocia� w ba�niach i ludowych podaniach wiele si� o nich m�wi. Nauka twierdzi swoje, ale przecie� w r�nych ludowych opowie�ciach mamy ca�e orgie opis�w tego rodzaju zjawisk i wyja�nie�, czym one s�. Niekt�rzy powiadaj�, �e to dusze dzieci, kt�re zmar�y bez chrztu. Albo dusze ludzi, kt�rzy swoimi z�ymi post�pkami sprawili, �e po �mierci me mog� by� ani w niebie, ani w piekle. One r�wnie� mog� sprowadza� w�drowc�w na manowce I niebezpieczne �cie�ki na bagnach. W niekt�rych krajach b��dne ogniki uwa�a si� za ostrze�enie przed �mierci�. Inna wersja g�osi, �e kiedy ksi�yc znajduje si� w okre�lonej pozycji, a wiatr wieje z okre�lonej strony i wtedy przyjdzie na �wiat taki bagienny latarnik, to musi on ukry� si� w duszy cz�owieka i sprowadza� go na z�e �cie�ki. Je�li mu si� to nie uda, wraca na bagna i chroni si� w zbutwia�ym drzewie. Znanym przyk�adem by� mnich Rush, kt�ry zaczyna� jako z�y uwodziciel, a potem by� bardzo sympatycznym krasnoludkiem w pewnym dworze. Nie poszed� ani do piek�a, ani do nieba, lecz sta� si� b��dnym ognikiem na bagnach. W niekt�rych krajach m�wi si�, �e ogniki to kar�y z latarenkami.
- Och, drogi Erlingu, ty naprawd� jeste� uczony!
U�miechn�� si� mile po�echtany.
- Od dawna wiedzia�em troch� o b��dnych ognikach, wi�kszo�� informacji zdoby�em jednak tutaj. Zebra�em je wszystkie przed naszym wyjazdem. Kiedy Tiril powiedzia�a, �e zar�wno ona, jak i Dolg widuj� b��dne ogniki w snach albo maj� takie widzenia, zacz��em szuka� w pani przebogatej bibliotece, ksi�no.
Spojrza�a na niego z u�miechem.
- Tak, dosta�am sporo ksi��ek od brata. Czy ty wiesz, Erlingu, �e w Wiedniu, w Hofburgu, znajduje si� jedna z najwi�kszych bibliotek na �wiecie? Liczy sobie co najmniej milion tom�w, w tym osiem tysi�cy inkunabu��w i blisko trzydzie�ci tysi�cy dzie� pisanych r�cznie, niezliczone ilo�ci map i setki papirusowych zwoj�w.
- Oj! - j�kn�� Erling. - Wspaniale by�oby sp�dzi� tam kilka dni. A przy okazji, co to s� inkunabu�y?
- To ksi��ki drukowane przed rokiem tysi�c pi��set pierwszym. Ale, Erlingu, zagadali�my si� o b��dnych ognikach i o ksi��kach, a tymczasem musimy si� jak najpr�dzej zastanowi�, co robi�, �eby pom�c naszym drogim.
Erling d�ugo my�la�.
- Ja otrzyma�em bardzo stanowcz� informacj�, �e moje miejsce jest tutaj. I nie pomog�y protesty ani zapewnienia, �e chcia�bym pom�c przyjacio�om. Dolg zajmie si� M�rim, a zreszt� i tak, gdyby�my nawet wyruszyli natychmiast, dotrzemy do niego za p�no. �aden zwyczajny �miertelnik nie jest w stanie pom�c M�riemu, to oboje rozumiemy, prawda? Jedynie dla Tiril mogliby�my mo�e co� zrobi�, pozostaje tylko pytanie, co?
- Jak my�lisz, gdzie ona si� znajduje?
- To wie tylko kardyna� von Graben. To jego lokaje na nas napadli.
- Powinni�my zatem pojecha� do Sankt Gallen?
Erling skin�� g�ow�.
- Nie mamy jednak do�� ludzi, by zorganizowa� skuteczny najazd na siedzib� kardyna�a. Wie pani, co ja my�l�, ksi�no? �e powinni�my czeka� tutaj. Czeka� na powr�t dzieci. Tylko Dolg ma mo�liwo�� rozwi�zania problemu.
- To prawda - rzek�a w zamy�leniu ksi�na. - Ale tak strasznie trudno jest siedzie� z za�o�onymi r�kami. Tak bardzo chcia�abym m�c dzia�a�!
- Ja tak�e chcia�bym co� robi�. I ci�gle si� zastanawiam, dlaczego zosta�em usuni�ty z miejsca wypadku i przeniesiony bezpo�rednio tutaj.
Theresa u�miechn�a si� blado.
- No, z pewno�ci� jedn� z przyczyn jest ulga, jak� mi sprawia twoja obecno�� w Theresenhof. Nie znajduj� s��w, �eby j� wyrazi�. Drugim powodem mog� by� te kamienne tablice, kt�re powinny by�y znale�� si� w bezpiecznym miejscu, a nie uton�� w jakiej� rzece.
- Tak, to na pewno jest wa�ny pow�d - zgodzi� si� Erling, odk�adaj�c r�cznik. Uzna�, �e jego w�osy s� ju� ca�kiem suche. - Nie zd��yli�my dok�adnie odczyta� wszystkiego, co znajduje si� na tablicach, tylko najwyra�niejsze napisy, jak na przyk�ad nazwiska wielkich mistrz�w. Jest tam z pewno�ci� du�o wi�cej informacji, kt�re warto by przestudiowa�. Tylko �e teraz musimy zaczeka�, a� tablice wyschn�.
- Wprost przeciwnie - zaoponowa�a ksi�na. - Wz�r ryty w kamieniu staje si� pod wp�ywem wilgoci bardziej czytelny. Przyjrzyjmy si� tablicom, b�dzie to przynajmniej jakie� po�yteczne zaj�cie!
Ksi�na wsta�a.
- Chod�, Nero, idziemy na dw�r! Och, nie ma przecie� , Nera, wci�� o tym zapominam! Bardzo�my si� zaprzyja�nili, Nero i ja, bez niego dom wydaje si� taki pusty! Nie m�wi�c ju� o tym, jak strasznie t�skni� za dzie�mi.
Zeszli po schodach werandy do kamiennej ksi�gi.
- Jest jeszcze do�� jasno, mo�emy pracowa� na dworze, je�li, oczywi�cie, nie marzniesz za bardzo?
Erling zapewni�, �e nie. S�u��cy przyni�s� futrzane na- nuty, �eby mieli na czym siedzie�, i zabrali si� oboje do studiowania napis�w na kamiennych tablicach, tym razem znacznie bardziej uwa�nego, ni� to by�o mo�liwe na skalnej p�ce.
- Sami �li wielcy mistrzowie, powiadasz? - zapyta�a Theresa.
- Nie zdo�ali�my odcyfrowa� napis�w na wszystkich p�ytach. Ale w tych, kt�re uda�o nam si� odczyta�, przewa�aj� okre�lenia "z�y", "okrutny", "diabelski" i tak dalej. Wiele nazwisk nic nam nie m�wi, ale wiele jest te� postaci historycznych. Najstraszniejsze odkrycie to Tomas de Torquemada.
- O, nie! - zawo�a�a Theresa zdj�ta dreszczem grozy. Wiesz, Erlingu, ja jestem g��boko wierz�c� katoliczk�, nie w�tpi�, �e wi�kszo�� cz�onk�w naszego Ko�cio�a to wspaniali, szlachetni i bogobojni ludzie. Ale mieli�my te� r�ne, ze tak powiem, czarne owce. Torquemada nale�a� do najpotworniejszych. Podobny jest kardyna� von Graben. I niestety, wygl�da na to, �e mi�o�� mojej m�odo�ci, obecny biskup Engelbert, kt�ry bez powodzenia zabiega o kardynalski kapelusz, wcale nie jest o wiele lepszy.
- Ja my�l�, �e biskup Engelbert nie jest taki bardzo z�y - rzek� w zadumie Erling.
- Tak, i nie o to mi chodzi. On jest tylko niewybaczalnie s�aby i pozbawiony charakteru, a przez to s�u�y z�u. No, to czytajmy, zobaczymy, co tam znajdziemy!
Nie posun�li si� zbyt daleko w swoich pr�bach t�umaczenia napis�w na tablicach, gdy zauwa�yli co� dziwnego i budz�cego groz�. Najpierw Theresa zwr�ci�a uwag�, �e raz po raz w powietrzu nad ich g�owami pojawia si� co� ciemnego i niewyra�nego, jakby cienie przelatuj�cych o zmierzchu ptak�w.
Erling uspokaja� ja, �e mo�e zapr�szy�a sobie oko i �zawi, ale wkr�tce potem on sam do�wiadczy� tego samego.
- Te cienie zmierzaj� jakby ku g��wnej drodze - powiedzia� marszcz�c brwi.
- Mnie si� te� tak zdawa�o, a oboje nie mogli�my sobie zapr�szy� oczu.
- Nie, oczywi�cie, �e nie - odpad Erling jakby nieobecny my�lami.
Uj�� kolejn� kamienn� p�yt� i owo dziwne zjawisko powt�rzy�o si�. Erling i Theresa spogl�dali na siebie, nie b�d�c w stanie poj��, co si� dzieje.
- Czy tam na skale r�wnie� do�wiadczali�cie czego� podobnego? - zapyta�a Theresa. - Wtedy, gdy po raz pierwszy odczytywali�cie inskrypcje.
- Nie, ale mieli�my przecie�...
Umilk�, a Theresa doko�czy�a przerwane zdanie:
- Mieli�cie ze sob� pot�nego czarnoksi�nika M�riego. I wszystkich jego niewidzialnych towarzyszy. My za� jeste�my tylko dwojgiem zwyczajnych, s�abych ludzi. Erling, mnie si� zdaje, �e nie powinni�my d�u�ej przygl�da� si� tym tablicom.
On wci�� by� pogr��ony we w�asnych my�lach.
- "�pi�cy wielcy mistrzowie..." Mo�e my ich budzimy?
Theresa g��boko wci�gn�a powietrze.
- O tym samym pomy�la�am! Nie ruszaj wi�cej tych . p�yt! Zaraz przynios� z mojej kapliczki krzy� i inne �wi�te przedmioty.
- Tak, prosz� to zrobi� - rzek� Erling z przekonaniem. - Chocia�...
- Chocia� co?
- Jest przecie� w�r�d nich cz�owiek Ko�cio�a. Tomas de Torquemada.
- On nam nie pomo�e. Nie s�dz�, by to by� prawdziwy cz�owiek Bo�y.
- Nie, raczej wprost przeciwnie! Po�piesz si�! Erling nie zauwa�y� nawet, �e zwraca si� do ksi�nej per ty. Ona te� si� nad tym nie zastanawia�a. Pobieg�a do kaplicy i wr�ci�a bardzo szybko, nios�c figurk� Madonny, kilka krucyfiks�w i jakie� liturgiczne szaty.
- Nie chc�, �eby te tablice znalaz�y si� pod dachem mojego domu - szepn�a. - Niech zostan� tutaj. Nie odwa�y�abym si� ich wi�cej dotkn��. To rozs�dne postanowienie - przyzna� Erling. Pomagali sobie nawzajem w pr�bach unieszkodliwienia tablic wielkich mistrz�w, u�ywaj�c tych remedi�w, jakie mieli pod r�k�. Erling odnosi� wra�enie, �e co� wije si� w�ciek�e i miota pomi�dzy kamiennymi p�ytami, ale to chyba wp�yw atmosfery, jaka si� wytworzy�a.
Kiedy zrobili ju� wszystko, co mogli, a kamienna ksi�ga zosta�a okryta ko�cielnym obrusem i ornatem, otoczona krzy�ami i poddana �agodnemu nadzorowi figurki Marii Panny, Theresa odetchn�a g��boko.
- Erlingu... Ile tablic obejrzeli�my, zanim zacz�o si� dzia� to...?
- C� - zacz��, poprawiaj�c ornat, by jak najlepiej okrywa� kamienn� ksi�g�. -Przeskakiwali�my od jednej do drugiej, tam i z powrotem.. Ale pami�tam, �e zauwa�y�em to zjawisko, kiedy chcieli�my odczyta� inskrypcje na jednej z najstarszych tablic wapiennych. Nie uda�o nam si� to.
- No w�a�nie - potwierdzi�a Theresa. - A ja pami�tam, �e po raz pierwszy dozna�am zaburze� wzroku, kiedy si�gn�am po tablic� poprzedni�, r�wnie� z wapienia. Napisu nie mo�na by�o odczyta�. Ale widzieli�my wiele cieni, kt�re znika�y nad dolin�, odlatuj�c w kierunku g��wnej drogi.
- Owszem - zgodzi� si� Erling. - Pr�buj� sobie przypomnie�, jak to by�o. P�yty Ordogno nie zd��yli�my obejrze�. Bo widzisz, Ordogno Z�y jest postaci� kluczow�. Och, przepraszam, prosz� mi wybaczy�, taki jestem tym wszystkim oszo�omiony! Widzi ksi�na, chcia�em powiedzie�.
- Nie, Erlingu - rzek�a Theresa z u�miechem. - Pozwalam ci m�wi� do mnie ty. Jako dobremu przyjacielowi. A mam takich zbyt ma�o. Tytu� ksi���cy powoduje, �e cz�owiek �yje niczym w klatce.
Erling uj�� jej d�o�, pochyli� si� i uca�owa� z uszanowaniem.
- Dzi�kuj�, Thereso! Nigdy nie nadu�yj� twojej przyja�ni.
Ona u�miechn�a si� jakby sama do siebie i zacz�a wchodzi� po schodach na werand�, jak najdalej od strasznych kamiennych tablic.
- Powiadasz zatem, �e Ordogno jest kluczow� postaci�?
- Tak. On by� pierwszym w�r�d wielkich mistrz�w nowszych czas�w. To on musia� zostawi� inskrypcje wyryte w kamieniu. "Kamie� Ordogno". My�leli�my, �e inskrypcja na tym kamieniu zawiera informacje na temat dawnej regu�y Zakonu. Ale zagin�a informacja, gdzie si� znajduj� kamienne tablice. Zagin�a wraz z Tiersteinami z Tiveden.
- Ja ich teraz nie widzia�am. Znaczy ich tablic.
- Nie, nie dotarli�my tak daleko. To zreszt� i tak nie mia�oby �adnego znaczenia, nawet gdyby�my zd��yli je obejrze�, w ka�dym razie w odniesieniu do najm�odszego hrabiego von Tierstein. Bo on zosta� kompletnie unicestwiony tamtym razem, kiedy go widzieli�my, nie zosta�o z niego nic.
- �wietnie! Ale wiesz, zdaje mi si�, �e widzia�am nazwisko Guilelmo na jednej z tablic.
- Guilelmo Z�y z Neapolu, tak. Ja te� widzia�em to nazwisko.
- To znaczy, �e go uwolnili�my?
- Nie wiemy przecie� na pewno, co si� w�a�ciwie sta�o. W og�le wiemy tak rozpaczliwie ma�o. Ale tam w g�rach, zaraz na pocz�tku, Tiril zd��y�a policzy� kamienne tablice. Naliczy�a ich dwadzie�cia cztery. Mniej wi�cej po�owa by�a zniszczona albo nie potrafili�my odczyta� napis�w. A teraz za �adne skarby nie odwa�� si� ich ponownie dotkn��.
- Ja te� nie - powiedzia�a Theresa z dr�eniem. - Ale co si� dzia�o po tym, gdy tablice znikn�y wraz z mnichem oko�o roku tysi�c pi��setnego a� do czas�w kardyna�a von Graben, kt�ry �yje obecnie?
- Nie wiemy. Nie mamy poj�cia, czy Zakon egzystowa� przez ca�y czas, czy te� zdarza�y si� martwe okresy, raz albo kilkakrotnie. Wci�� staram si� przypomnie� sobie, ile tych faluj�cych cieni ulecia�o znad schod�w i znikn�o ponad dolin�. Ja chyba widzia�em trzy.
- A ja cztery - doda�a Theresa. - A poniewa� wiemy, �e ja widzia�am wi�cej ni� ty, mo�emy mie� nadziej�, �e uwolnili�my tylko cztery duchy? Nie, zaczekaj, na samym ko�cu by� jeszcze jeden...
- Zgadza si� - rzek� Erling. - To si� wydarzy�o dwukrotnie przy nieczytelnych inskrypcjach, raz przy Guilelmo Z�ym, i raz... Nie, to by� jeszcze jeden nieczytelny napis. I m�wisz, �e na koniec jeszcze raz?
- Tak, przy tej najnowszej p�ycie.
Erling zastanawia� si�.
- To nie m�g� by� mnich Wilfred von Graben. My i towarzysze M�riego usun�li�my go jeszcze w g�rach. On ju� nie istnieje, nawet jako upi�r. To musia� by�...
Oboje, pobledli, patrzyli na siebie w milczeniu.
- To musia� by� przedostatni - stwierdzi�a w ko�cu Theresa bezbarwnym g�osem.
- Tomas de Torquemada - wyszepta� Erling.
D�ugo jeszcze stali na schodach, a coraz zimniejszy wiatr owiewa� ich twarze.
- A zatem pi�ciu - uzna� ostatecznie Erling. - O ile nasze domys�y s� s�uszne, uwolnili�my ich duchy. Duchy pi�ciu wielkich mistrz�w najbardziej odpychaj�cego zakonu. Ale chod�, wejd�my do �rodka. Zaczyna by� naprawd� zimno!
Ksi�na skin�a g�ow�.
- Wydam zakaz zbli�ania si� komukolwiek do schod�w, dop�ki tablice nie zostan� st�d usuni�te. Niezale�nie od tego, kiedy si� to stanie.
Erling otworzy� przed ni� drzwi i, gdy wchodzi�a, opieku�czym gestem uni�s� r�k� nad jej ramionami, ale ich nie dotkn��. Ona leciutko sk�oni�a g�ow�, dzi�kuj�c mu za rycerskie zachowanie.
Na progu odwr�ci�a si� w stron� ogrodu, nad kt�rym zapada� mrok.
- Zaraz wzejdzie ksi�yc - stwierdzi�a. - Biedne dzieci! Noc si� zbli�a, a one b��kaj� si� same nie wiadomo gdzie.
Rozdzia� 3
Kardyna� von Graben, kt�ry wyra�nie o�y� na wie�� o tym, �e Tiril i jej przyjaciele wyruszyli w drog�, siedzia� we wspania�ej sali audiencyjnej i b�bni� palcami w oparcie fotela. By� to niezwyk�e pi�kny fotel, przypomina� tron, mebel naprawd� godny kardyna�a; poza tym sala urz�dzona by�a na ciemno, sprz�tami z kosztownego drewna ze z�otymi sk�rzanymi obiciami, z portret�w na �cianach spogl�da�y w d� ponure twarze.
Kardyna� czeka�. Czterej ludzie, kt�rych wys�a� w po�cig za t� niezno�n� Tiril i jej kompanami, nie dali jeszcze znaku �ycia.
On sam przez ca�e lata przeszukiwa� zamek Der Graben i nie znalaz� najmniejszego �ladu po dawnych wielkich mistrzach ani niczego, co mog�oby go naprowadzi� na �lad tajemnicy �wi�tego S�o�ca.
Teraz czeka� z tak� niecierpliwo�ci�, �e oddychaj�c wci�ga� powietrze ze �wistem. Ju� tak dawno temu wyruszyli, ci czterej...
Dlaczego ci�gle co� stawia mu op�r? Nic mu si� nie udaje, a przecie� jego �ycie definitywnie zaczyna si� zbli�a� do ko�ca. Zaledwie par� tygodni temu by� umieraj�cy. I tylko wiadomo�� o trzech je�d�cach znajduj�cych si� w drodze na zach�d poruszy�a w nim soki �yciowe.
Mimo wszystko wiedzia� a� za dobrze, �e je�li chodzi o niego, to czas nagli.
Te s�py tylko czekaj� na jego �mier�!
Brat Lorenzo i biskup Engelbert, ten zdrajca. A z pewno�ci� jeszcze wielu innych.
Kanonik czuwaj�cy przy drzwiach zameldowa� przybycie brata Lorenza.
Starzej�cy si� ju� wyra�nie W�och wszed� lekko si� ko�ysz�c. Jego oczy pa�a�y triumfalnie.
- Wasza eminencjo... Moim ludziom si� powiod�o. Przyprowadzili ze sob� Tiril Dahl.
Kardyna� zerwa� si� szybciej, ni� mu si�y pozwala�y, i musia� si� przytrzyma� oparcia fotela.
- Naprawd�? Czy to mo�liwe? Po tych wszystkich latach?
Dopiero po chwili zwr�ci� uwag� na pewien niuans w s�owach Lorenza i rzek� cierpko:
- Twoim ludziom? To przecie� moi ludzie �cigali t� tr�jk�.
Lorenzo wypr�y� si�. Jego wzrok sta� si� lodowaty.
- Cofa pan dane s�owo, wasza wysoko��? Ten z nas, bratanek waszej wysoko�ci albo ja, kt�ry pierwszy sprowadzi tu �cigan� kobiet�, zostanie waszym nast�pc� jako wielki mistrz. Co prawda to s� podw�adni waszej wysoko�ci ci czterej �cigaj�cy, ale to ja ich wys�a�em! Wasza wysoko�� nie wyda� �adnego rozkazu, w ka�dym razie ja go nie s�ysza�em. Nie zrobi� te� tego biskup Engelbert, kt�ry z pewno�ci� nadal zastanawia si� nad tym, jak post�pi�, by przej�� po�cig za Tiril Dahl i dwoma cudzoziemcami.
Kardyna� machn�� niecierpliwie r�k�.
- O tym porozmawiamy p�niej. Gdzie ona jest? W �adnym razie nie wolno jej sprowadza� tutaj. To by by�a katastrofa.
Ze specjalnym naciskiem na ka�de wypowiadane s�owo Lorenzo oznajmi�:
- Moi ludzie wtr�cili j� do lochu pod zamkiem brata Gastona, wasza eminencjo.
- Znakomicie! - Oblicze kardyna�a wyra�a�o wielki wysi�ek intelektualny pomieszany ze z�o�liw� rado�ci�.
- Ona nie mo�e zobaczy� ani mnie, ani Engelberta. Na tobie spoczywa obowi�zek przes�uchania jej, Lorenzo. Je�li ci si� to nie uda, mo�esz si� po�egna� z tytu�em wielkiego mistrza.
Twarz Lorenza sta�a si� twarda niczym kamie�.
- Prosz� na mnie polega�. Ja dobrze wiem, jak wydoby� informacje od kobiety. Ale wasza eminencja wci�� nie orientuje si�, czego jeszcze moi ludzie dokonali.
- M�w zaraz! Co si� sta�o z tamtymi dwoma? Z czarownikiem i tym norweskim kupcem. I znale�li co� w Der Graben?
Lorenzo wygl�da� na wielce zadowolonego.
- Czarownik nie �yje, wasza wysoko��. Zosta� przebity mieczem i ukryty pod le�n� �ci�k�. Norwega str�cili z niewiarygodnie wysokiej ska�y. Nikt by nie prze�y� takiego upadku. Ale wasza eminencja si� przez ca�y czas myli�. Szuka� w niew�a�ciwym miejscu. A tr�jka cudzoziemc�w sz�a prosto tam, gdzie trzeba. To ruiny zamku Graben w kantonie Aargau, a nie Der Graben w kantonie Zurych.
- Co takiego?! By�o jeszcze jedno miejsce? Ale jakim sposobem mogli i�� wprost do niego? Tak od pierwszego razu? Sk�d wiedzieli? Ja przecie� szuka�em przez ca�e �ycie!
- My�l�, �e oni mieli naszyjnik. I �e odnale�li inskrypcj� na �a�cuszku.
- Tak. Zbyt p�no powiedzia� mi ten g�upawy Engelbert, �e na naszyjniku znajduj� si� dziwne znaki, przypominaj�ce litery. A wtedy on ju� klejnotu nie mia�, da� go swojej kochance, ksi�nej Theresie. Ta za� przekaza�a go dalej, swojej c�rce, Tiril Dahl. Przekl�te babska! Naszyjnik znajdowa� si� w posiadaniu mnicha Wilfreda von Graben... By�em przekonany, �e on ukry� go w Der Graben. Tyle straconych lat! No, a co oni tam znale�li w tym Graben w kantonie Aargau? Szybko! Opowiadaj!
- Nic, wasza eminencjo! Nic, opr�cz przeci�tego na p� szkieletu.
- To szkielet mnicha! Bez w�tpienia to mnich.
- Ale moi ludzie, zanim napadli na tych troje, �ledzili ich przez jaki� czas. Ot� oni stali d�ugo w pobli�u ruin i ogl�dali co�, co przypomina�o kamienne tablice.
- Co? Co ty m�wisz? Musimy je zdoby� za wszelk� cen�! One zawieraj� rozwi�zanie zagadki.
Lorenzo wzruszy� ramionami.
- Ten norweski kupiec zapakowa� je do swego plecaka.
Eminencja wbi� w niego wzrok.
- I rozbi�y si� na tysi�ce kawa�k�w, kiedy razem z kupcem zosta�y zrzucone z g�ry?
- Prawdopodobnie.
Twarz kardyna�a zrobi�a si� ciemnoczerwona.
- Dlaczego jeszcze nie wys�a�e� innych ludzi, by szukali u podn�a g�ry? Skoro by�y wykonane z kamienia, to mo�e chocia� kilka ocala�o.
- Wydam polecenie natychmiastowego wyjazdu - rzek� Lorenzo niech�tnie.
W drzwiach ponownie stan�� kanonik.
- Co tam znowu? - spyta� kardyna� ze z�o�ci�.
- Nowe wiadomo�ci. Pos�aniec waszej eminencji z Austrii.
- Niech wejdzie!
Jeszcze jeden m�czyzna, bez w�tpienia brat zakonny, bowiem jego przetykana z�otem bluza mia�a na sobie znak promienistego s�o�ca, wszed� do sali. Porusza� si� z wielk� godno�ci� i pewno�ci� siebie.
- Gruss Gott, bracie Johannesie - powita� go kardyna�. - Jakie wiadomo�ci przynosisz?
- P�dzi�em tu co ko� wyskoczy. Co� si� dzieje w K�rnten.
- Wiem o tym - odpad kardyna�. - Pragniesz mi powiedzie�, �e troje z tych, kt�rych poszukujemy, uda�o si� na zach�d, prawda? Ale ja ju� o tym wiem. Przybywasz za p�no.
- To stara wiadomo�� i dawno si� upewni�em, �e dotar�a do waszej eminencji - odrzek� brat Johannes z godno�ci�. - Nie, ja mam do zakomunikowania co� ca�kiem innego. Ot� kilkoro w�drowc�w zmierza na p�nocny wsch�d, ku wielkim bagnom. A s� to dziwni w�drowcy, wasza eminencjo. Troje dzieci i pies, a towarzyszy im cie� z tamtego �wiata.
- I co to nas mo�e obchodzi�?
- Zgodnie z tym, co mi powiedziano, troje malc�w to dzieci islandzkiego czarnoksi�nika i Tiril Dahl. Natychmiast rozkaza�em bratu Alexandrowi i bratu Ottonowi, �eby si� tam udali. Maj� ze sob� ludzi, ka�dy trzech, a sam bez chwili zw�oki pospieszy�em tutaj.
- Co dzieci robi� same poza domem?
- Wasza eminencja wie, �e stare pisma Zakonu �wi�tego S�o�ca wspominaj� o bagnach, o wielkich bagnach, cho� nigdy nie zosta�o wyja�nione, jakie znaczenie te bagna maj�.
- Oczywi�cie, bracie Johannesie! Ilu ludzi tam pos�a�e�? Dobierz sobie jeszcze, ilu ci b�dzie trzeba, i okr�� dzieciaki! Zabi� je natychmiast! Nie potrzebujemy tu tego pomiotu czarnoksi�nika!
Johannes waha� si�.
- Powiadaj�, �e najstarszy z dzieci nie jest z tego �wiata.
- Co za bzdury! A kim�e on jest? Anio�em mo�e?
- To ju� raczej przeciwnie. Nie, diab�em te� nie. Ludzie uwa�aj� podobno, �e nale�y do rodu elf�w.
Kardyna� prychn�� ze z�o�ci�, a Lorenzo u�miechn�� si� pogardliwie.
- Boisz si� dziecka, Johannesie?
- Oczywi�cie, �e nie! Jestem gotowy, mog� natychmiast rusza� w drog� powrotn�. Pomkniemy niczym wicher ku rozleg�ym bagnom. Je�li nie uda nam si� nic wi�cej, to mo�emy przynajmniej odci�� tym szczeniakom drog� tak, �e nigdy ju� nie wr�c� do domu.
- Znakomicie!
Po jego wyj�ciu kardyna� usiad� i zacz�� si� zastanawia�.
- Wielkie bagna - powiedzia� sam do siebie p�g�osem. - Dlaczego w kronikach nie ma nic wi�cej na ich temat?
Przeszed� do mniejszego pokoju obok wielkiej sali audiencyjnej, do kt�rego nikt nie mia� wst�pu, i z dobrze zamkni�tej szafy wyj�� bardzo grub� ksi�g� w czerwonej oprawie. T� ksi�g�, kt�r� Islandczycy nazywali "R�dskinna".
Pergaminowe arkusze by�y niezwykle cienkie. Dziwne litery wydawa�y si� niezrozumia�e, tylko kardyna� potrafi� je t�umaczy�.
Nie by�a to "R�dskinna" biskupa Gottskalka Z�ego. Tamta w roku 1520 znalaz�a si� wraz z islandzkim biskupem w grobie. Obie jednak by�y prawie identyczne, poniewa� ��czy�o je pochodzenie. Istnia�a tylko jedna r�nica: podczas gdy islandzka "R�dskinna" zawiera�a runy i wiedz� odpowiedni� dla dalekiej wyspy na P�nocnym Atlantyku, to ksi�ga kardyna�a zosta�a napisana po francusku, w j�zyku, kt�rym on w�ada� biegle. Tak�e i ta ksi�ga zawiera�a r�ne magiczne formu�ki, ale nie by�o ich nawet w po�owie tak du�o jak w islandzkiej. Natomiast umieszczono w niej liczne tajemnice i wiedz� na temat Zakonu �wi�tego S�o�ca.
Obie jednak zosta�y spisane w tym samym czasie i w tym samym miejscu. W Czarnej Szkole na Sorbonie, pod koniec pi�tnastego wieku. Zosta�a w nich zgromadzona dawna wiedza, a spisywanie obu nadzorowa� jeden cz�owiek. By� to najbardziej nieprzejednany przedstawiciel inkwizycji, dominikanin, Tomas de Torquemada. Kierowa� pracami ze swojej siedziby w Hiszpanii.
Od niego w�a�nie nauczy� si� wiele urodzony w Norwegii biskup Gottskalk. R�wnocze�nie z Gottskalkiem tajemne sztuki studiowa� inny ucze� Torquemady, zakonnik Wilfred von Graben.
Poniewa� Gottskalk obra� sobie za siedzib� Islandi�, nie liczy� si� jako kandydat na wielkiego mistrza Zakonu �wi�tego S�o�ca, cho� by� jego rycerzem. Natomiast inny rycerz, Wilfred von Graben, przewiduj�co osiedli� si� w Szwajcarii. I to on zosta� nast�pc� Torquemady na stanowisku wielkiego mistrza i on tak�e otrzyma� ksi�g� o tajemnicach S�o�ca.
Zirytowany kardyna� von Graben niecierpliwie kartkowa� ksi�g�. Wiedzia�, �e wspomina si� w niej o wielkich bagnach, ale gdzie?
Szuka� niestrudzenie. Tutaj jest informacja o naszyjniku, kt�rego bezskutecznie poszukiwa� przez tyle lat. Dalej informacja o trzech cz�ciach klucza Tierstein�w. Tych cz�ci zreszt� tak�e bracia zakonni kardyna�a nie znale�li. Wspomniano o kamieniu Ordogno, ale nic na temat wyrytych na nim run. I ten kamie� nie zosta� odnaleziony.
No! Tutaj jest rozdzia�, w kt�rym mowa o wielkich bagnach...
Kardyna� von Graben wpatrywa� si� kr�tkowzrocznymi oczyma w ksi�g�. �e te� kto� wpad� na pomys� pisania takimi male�kimi literami! Za czas�w jego m�odo�ci litery nie by�y takie ma�e!
Szczerze m�wi�c na temat bagnisk nie znalaz� zbyt wielu informacji.
Rozczarowany kardyna� rozprostowa� plecy.
Wszystko, co znalaz�, to s�owa:
Les feux sainsent, quand l'heure est venue.
"B��dne ogniki wiedz�, kiedy nadejdzie odpowiednia pora".
Nie m�wi�o mu to kompletnie nic.
Rozdzia� 4
Ksi�yc sta� nisko nad wymar�� krain�, kiedy Cie� obudzi� Dolga. Tak nisko, �e jakie� poob�amywane n�dzne drzewo rysowa�o si� na tle jego zimnej ��tawej tarczy.
Ch�opiec ockn�� si� natychmiast.
Zebra� wszystko, co musia� mie� ze sob� w drodze, porusza� si� spokojnie i bezg�o�nie, wykona� najprostsz� z mo�liwych porann� toalet�, przemy� oczy, prze, czesa� grzebieniem swoje czarne, k�dzierzawe w�osy. Wtedy Cie� da� znak, �e powinien co� zje�� i wypi�, a tak�e zatroszczy� si� o odpowiednio ciep�e ubranie, po czym mogli rusza�.
Dolg rzuci� okiem na �pi�cego Nera.
- Ch�tnie bym go ze sob� zabra� - powiedzia� szeptem, �eby nie budzi� rodze�stwa.
- Nie - odpar� Cie� swoim ostrym, dalekim g�osem. - Pies zosta� oszo�omiony. Dla jego w�asnego dobra lepiej b�dzie, �eby zosta� tutaj.
- Grozi�oby mu niebezpiecze�stwo, gdyby poszed� z nami.
- Tak.
- W takim razie niech sobie �pi pod t� wisz�c� ska��. Oni b�d� tutaj bezpieczni, prawda? Wszyscy troje.
- Czuwaj� nad nimi silne moce, nikt ich tu nie zobaczy. Zimno tak�e im nie b�dzie. Chod�, idziemy!
G�os brzmia� surowo. Ale s�ycha� te� w nim by�o delikatne tony czu�o�ci.
Ruszyli. Dolg drepta� obok Cienia, �eby nie czu� si� tak rozpaczliwie samotny.
Odg�os jego krok�w t�umi�a g�sta trawa. Krok�w Cienia nie by�o, rzecz jasna, w og�le s�ycha�.
��ki wok� przybra�y w �wietle ksi�yca niebieskaw� barw�, ksi�yc za� ci�gle trwa� nisko nad horyzontem, jakby ca�kiem nie mia� ambicji wzniesienia si� wy�ej na niebosk�onie. Coraz trudniej by�o rozr�nia� jakie� elementy krajobrazu. Znajdowa�y si� tutaj drzewa, ale wygl�da�y beznadziejnie chorobliwie na tym podmok�ym gruncie, w oddali otoczone dziwn� mg�� majaczy�y wysokie g�ry; nocny wiatr zaczyna� si� dawa� Dolgowi we znaki, przenika� go do szpiku ko�ci.
- Dok�d my idziemy? - zapyta� ch�opiec.
- Na bagna za tamtymi wzniesieniami, tam, przed nami.
- A tak, widzieli�my bagna z daleka, kiedy tutaj szli�my - przypomnia� sobie Dolg. - Wybacz mi, je�li si� naprzykrzam, ale bardzo bym chcia� wiedzie�, na czym ma polega� moje zadanie.
- Gdyby� wiedzia�, nie chcia�by� i�� dalej. Takich rzeczy lepiej nie wiedzie�.
- Nie brzmi to zbyt pocieszaj�co.
- Nie, ale przecie� chcesz uratowa� swego tat�, prawda?
- Jasne, oczywi�cie!
- No to idziemy!
Przez chwil� szli w milczeniu. Dolg stwierdzi�, �e otoczenie zaczyna si� zmienia�. By�o tak, jakby na bagnach k�ad�a si� barwa �mierci. Im bli�ej mokrade� si� znajdowali, tym bardziej wszystko zdawa�o si� wymar�e, przera�aj�ce. Nagie ska�y, kt�re mijali, by�y �liskie od deszczu, jaki niedawno musia� tu pada�; Dolg mia� wra�enie, �e zbli�aj� si� do jakiej� nie maj�cej ko�ca ani pocz�tku krainy b�d�cej absolutn� nico�ci�.
Nagle przystan��. Okr��yli ostatnie wzniesienie i teraz przed nimi jak okiem si�gn�� rozci�ga�y si� bagna.
- O rany - wyszepta� urzeczony.
Cie� zatrzyma� si� r�wnie�. Obserwowa� reakcj� ch�opca.
Powierzchnia bagna nie by�a r�wna. To tu, to tam wznosi�y si� niewielkie wzg�rza, gdzie indziej znowu b�ota przecina�y niezbyt g��bokie rozpadliny, tu i �wdzie stercza�y te� pojedyncze g�azy, a na poro�ni�tych traw� k�pach i wysepkach widzia�o si� rachityczne drzewa i krzewy, bezradne i przejmuj�co samotne. Nie ulega�o jednak w�tpliwo�ci, �e znajduj� si� na mokrad�ach.
Ale nie ten krajobraz o chorobliwym wygl�dzie poch�ania� uwag� Dolga.
- Ja ju� tu kiedy� by�em - wyszepta�. - W snach i w widzeniach.. B��dne ogniki... One s� tutaj w�a�nie.
Na ca�ym bagiennym obszarze, zw�aszcza jednak tu gdzie szli, na ci�kich, mokrych b�otach rozb�yskiwa�y ma�e, niebieskawe �wiate�ka. Dolg u�miecha� si� sam do siebie. Czy one nie przypominaj� ta�cz�cych latarenek, mo�e przenoszonych przez kar�y, kt�re skacz� z jednej k�py trawy na drug�?
Ksi�yc nadal wisia� tak samo nisko jak przedtem. Jakby przestraszony spogl�da� przed siebie pomi�dzy dwoma wzniesieniami po prawej stronie b�ot.
Dolg spojrza� w g�r� na Cienia i u�miechn�� si� znowu.
- Tutaj jest pi�knie - powiedzia� swoim cienkim, ch�opi�cym jeszcze g�osikiem. - Ponuro, ale pi�knie. Bardzo lubi� te �wiate�ka.
- I one ciebie te� chyba lubi� - odpar� Cie� sucho. - By�em tutaj dopiero co, �eby zbada� teren. Wtedy ogniki by�y bardzo spokojne, niemal wypalone. Zrezygnowane, jakby musia�y czeka� ju� nazbyt d�ugo. A popatrz na nie teraz! Rozko�ysane, ta�cz�ce, dos�ownie buchaj�ce p�omieniem, i takie niebieskie! To jest ich godzina, Dolg! To na ciebie one czeka�y. Tysi�ce lat.
- Na mnie?