14347
Szczegóły |
Tytuł |
14347 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
14347 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 14347 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
14347 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Autor: Marta Fox. Tytuł: Paulina doc
Drogi czytelniku! Przeczytaj najpierw książkę Marty Fox pod tytułem "Magda doc", ktura jest na tej płyycie. Jeśli podczas czytania Pauliny doc komputer będzie czytał głupoty - nie przejmuj się, to tak ma być. Chodzi przede wszystkim o strony 89 i 90. Miłej lektury życzy skanująca Zofia p.
/-^^
Wydawnictwo Siedmioróg, Wrocław 1997 r.
Wydanie pierwsze
Druk i oprawaRzeszowskie Zakłady Graficzne.
Rzeszów, ul.
trik.
L. Lisa-Kuli 19.
Żarn.
5507/97
4 czerwca 1995 roku niedziela
Mamo,
Droga Mamo,
Kochana Mamusiu,
czy pamiętasz, że jestem Twoją córką?
Wolałabym
być córeczką, a najlepiej kochaną córeczką.
Mamna imię Magdalena.
Wolałabym być Magdą albonawet Madzią.
Albo jakkolwiek.
Bylebym była dla Ciebie.
Więc piszę list.
Próbowałamtelefonować.
Słyszałam Twój głos i wtedy nie mogłam z siebie wydobyć żadnegodźwięku.
Niegrzecznie odkładałam słuchawkę, nawetnie próbując udawać, że to pomyłka.
A potem czekałam.
Wyobraźsobie, że siedziałam nieruchomo, zaciskałam kciuki obu rąk,mając nadzieje, że tym zaciskaniemdoprowadzę do tego, że zatelefonujesz, Mamo.
Mówiłam sobiejakw filmach: comeon, comeon.
do telefonu i zadzwoń do mnie, przecież numerznasz.
Nie zrobiłaś tego nigdy.
Więc piszę.
Chciałam Ci powiedzieć.
Mamo, że sama jestem mamą.
UrodziłamPaulinkę.
Jest zdrowa i piękna.
Czy Ty o mnieteż tak myślałaś,gdy mnieurodziłaś?
Czyteżtak się cieszyłaś, jak ja się cieszę?
Pomyślałam, że takwłaśnie było,musiało być, bo każda matka kocha swoje dziecko, więci Tymnie musiałaś kochać.
Prawda?
Dlaczego teraz jest inaczej?
A może nie jest?
Może ja sobie wymyśliłam, że jest.
Dlategopiszę,Mamo.
Piszę z nadzieją, że się odezwiesz domnie.
Czasamimi się wydaje, żewszystko, co się wydarzyło, Jest jakimśsnem, zktórego nie mogę się obudzić.
Krzyczę, wołam, a moje słowa tonąw przestrzeni kosmicznej i nie docierają do Ciebie.
Więc wołam jeszczeraz.
Mamo, obudź mnie!
Obudźsię!
Zobacz - rzeczywistość nie jest snem.
Jest Paulinka-Kruszynka, jestem ja, jest moje maturalne świadectwo z najlepszymi stopniami,jest dom, wktórym mieszkam, jestDżordż, na którym.
piszę.
Mamo, Ty też musisz być.
Więc przyjdźdo mnie.
Zobacz moją dziewczynkę.
Zobaczmnie.
Zrobiłam wszystko, żebyś nie musiała się za mnie wstydzić.
Zrobiłamwięcej niż innedziewczyny.
I nie po to, by Ciebie skrzywdzić.
Ani siebie.
Stało się!
Chciałam napisać poprostui stało się.
Ale teraz widzę,że niepowinnam, bo u Ciebie nigdy i nic nie było "po prostu ".
Właściwiemniewychowałaś, bo niezaprzepaściłam tego,co we mnie dobre.
Nie ukrywam żalu do Ciebie.
Nie możemyjednak udawać, zedla siebie nie istniejemy.
Nieporozumienia między ludźmi wynikają stąd, że niepotrafią sobie do końca wszystkiego opowiedzieć.
Chciałabym to zrobić,gdybyś Ty zechciała.
I nie mów,proszę, że nie masz czasu.
Nie odtrącajmnie tymrazem.
Zasługuję na to,byś się odezwała: zdałam maturę, urodziłam zdrowedziecko, zamierzam jeszcze zostać studentką i nie zmarnować ani jednego roku, mimo że wolałabym tylko cieszyć się Paulinką i jejczas poświęcać.
Sprężę się, zobaczysz.
Powiedz, czy jak zostanę studentką,to będziesz się przyznawała do mnie i przyjdziesz zobaczyć swoją wnuczkę,Paulinkę?
Powiedz,jakie warunki muszę spełnić, żeby miećznowuMamę, któraodezwie się do mnie i zadzwoni?
Przyznaję.
: z zaciśniętymi pięściami spełniałamTwojemarzenia.
Nosiłam nawet granatową spódniczkę.
Teraz jednak chciałabymporozmawiać z Tobą jak kobieta z kobietą i jakmatka zmatką.
Czy Tyrównieżchcesz tego?
Czymożesz odezwać się do mnie i powiedzieć, żejuż poskromiłaś swójżal i pogodziłaś się ze wszystkim,co jest.
bo jest?
Czymożesz to zrobić, Mamo?
Jeżeli już możesz, to napisz domnie.
Albo zatelefonuj.
Czekam.
Czekać będę cierpliwie.
Iz nadzieją, że to zrobisz,uśmiechniesz się do mnie,bo dm się uśmiechają, szczególniete,w których pojawiła się Paulinka.
Twoja córkaMagdalena
5 czerwca 1995 roku poniedziałek
Dżordż, zobacz(!
), wreszcie napisałam list,który siedział wemnie za długo.
Urodziłam go,jak Paulinkę, w takich samych bólach.
Musiałam to zrobić.
Dla dobra własnego.
Czujęsię lżej, choć jeszcze nie znam żadnego rozwiązania, które mogłoby mi pomóc w przywróceniu sytuacji do tzw.
normy.
Tylko co to jest norma?
Czy jasię mieszczęw normie?
Czyteż poza nią wystaję?
Teoriajest teraz nieważna.
Rzeczywistość skrzeczy, jakw dramatachWyspiańskiego.
Więc muszę jej podołać.
Wrzuciłam list do skrzynki odrazu, jeszcze wczoraj.
I dobrze.
Bo ktowie, czy dzisiaj zrobiłabymto samo.
Może w ostatniej chwili rozerwałabym kopertę, spojrzała na druki wystraszyła sięsłów rozmemłanych, rozlazłych, tego dupolizusostwa, tej pokoryi wszystkiego, co jest wliście.
A przecież nie byłam nieszczera pisząc.
Pisałam zpotrzeby serca, a niez chłodnej kalkulacji.
Teraz ażmnie trzepie ze złości.
Po jaką cholerę tak siępłaszczyłam, Dżordż?
Poco tacala żebranina?
Siłąnikogo nie można zmusić do miłości.
I w ogóle: o czym ja mówięo jakiej miłości?
Mogłabym wreszciewyzbyć sięmrzoneki zobaczyćtylko to, co jest, anie, co chciałabym widzieć.
Jest Paulinka.
Paulinka śpi.
Ojciec Paulinki nie czuje się ojcem, choć nie mówi, żenim nie jest, bo w to chyba wierzy.
Jest Bartek.
Przyjdzie do mnie (do nas)za chwilę.
Jest Łukasz Starszy.
Ojciec Młodszego Łukasza, dziadek Paulinki, jakby nato niespojrzeć.
Odwiedza nas prawie codziennie, choćby na chwilę.
Zawsze przedtem telefonuje, pytając, czy może przyjść.
Słońce świeci coraz wyżej i mocniej.
Lato się zbliża.
Moja dziewczynka będzie miała dużo naturalnej witaminy D,.
Możeto jest najważniejsze?
Źle się dzień rozpoczyna.
Zawiele w nim pretensji, żalu i złości.
Przeszłość nie daje mi spokoju.
Coraz to nowe obrazy wyłażą z niej i harcująwe wszystkich kierunkach.
Nie wiem, czywalczyćz nimi,wyrzucać jez siebie, czy też pozwolić im się rozgościć.
Jeszcze nie wiem, czylepszejest upychanie po kątachswoich bólów,czyteż postawienie ich na środkupokoju i patrzenie na nie z boku.
Z pewnej odległości.
Czy wtedy siępatrzy inaczej?
Czyjak coś skrzętnie chowam, tobardziej bolii bardziejsięwe mnie rozrasta?
Czyja tym chowaniem przydajęmocy wszystkiemu,co chciałabym zapomnieć i co złe?
A może lepiej zobaczyć złe dni,które były, takie, jakie były.
Powiedzieć sobie, że by ł y i postarać się,by nigdy jużnie wróciły wtakiej samej postaci?
Paulinka śpi.
Mój rozum widać też śpi,bobudzą się w nim upiory.
Taka upiorna scenkana przykład:
Mam 7 lat i dwa dyndające warkoczyki.
Tornister i granatowy fartuszek z białym, przypinanym na guziczki kołnierzykiem.
Wracam zeszkoły do domu razem zkoleżankami.
Przechodzimy obok przedszkola,w którym kiedyś było nam dobrze.
Jest ciepło.
Dzieci bawią się w ogródku.
Mówimynaszejpanidzień dobry i przychodzi nam ochota, by pohuśtać się na dobrze znanych huśtawkach i poopowiadać naszej paniz przedszkola, jak teraz inaczej jest w szkole.
Nie wiem, jak długo zatrzymujemy się w ogródku.
Wracam jednak do domu później, niż powinnam.
Czas przejścia zeszkoły do domu moja matka wymierzyła na zegarku.
Wchodzę wesoła i chcę opowiedzieć, jak fajnie było w przedszkolu.
Spóźniłaś sięsłyszę.
Przyszłaś o całe pół godziny później.
Gdzie byłaś?
Zaczynam się tłumaczyći drżeć jednocześnie, bo widzę, że matka
bierze do ręki pasek (pamiętam go bardzo dobrze, to był warkocz plecionyze skórzanych rzemieni).
Każe mi zdjąćtornister i buty.
Ciągniemniedo kuchni, nasam jej środek.
Chyba gotowałsię wtedy kalafior, bo gdyteraz odnawiam w pamięci tamten obraz, czuję ten wstrętny zapach.
dodzisiaj nienawidzę zapachu gotującego się kalafiorai jeżeli nawet lubięgo jeść, to wymyślam różne sposoby, byjego zapach nie rozszedł się pomieszkaniu i nie wniknął w kąty.
Matka zaczyna mnie bić.
Tym rzemieniem.
I pyta, skandującdobitnie:
Gdzie-by-łaś-i-le-ra-zy-ci-mó-wi-łam-że-zeszkoły-wra-ca-się-pros-to-do-do-mu.
Nie krzyczę, nie wrzeszczę, nie proszę nie bij mnie, mamo.
Zaciskam zęby.
Po chwili zaczynam wymiotować.
Matka przestaje mnie bić i zaczyna płakać.
Biegnie do łazienki i przynosi wiadro z wodą i szmatą.
Każe mi sprzątać.
Sprzątam, choć niemogę sobie poradzić z wyciśnięciem dużej szmaty.
Matka odtrąca mnie i sama wyciera podłogę.
Ciąglepłacze.
Kalafior śmierdzi.
Stoję naśrodku kuchni.
Znowurobi mi się niedobrzei ciemnoprzed oczami.
Matka siada przystole, zapala papierosai mówi:
Podejdź i przeproś mnie.
Nie ruszamsię wcale.
Podejdź mówi głośniej i podaje rękę dopocałowania.
Powiedzswojej mamie, żej ą kochasz i że już będziesz grzeczną dziewczynką,która ze szkoły wraca prosto do domu.
Podchodzę.
Całuję jaw rękę.
Kochamciebie, mamo mówię.
I wtedy chyba po razpierwszymyślę, że kiedyś ją zabiję.
Jak będęduża.
Okropnie się czuję, Dżordż.
Może nie powinnam Ci o tym opowiadać.
Możemojawyobraźnia jest spaczona żalem i skrywaną długo złością.
Wcale nie jest mi lżej.
Chce mi się płakać, ale nie mogę sobie na ten luksus pozwolić.
Za chwile przyjdzieBartek, za chwilę Paulinkazaczniekwilić, żebymją nakarmiła.
Ma zegarek w brzuszku.
Równiutko cotrzy godziny siębudzi ichce jeść.
Z zamkniętymi oczkami szuka mojej piersi.
Porusza tak śmieszniei szybko usteczkami, a potem przypinasię do mnie jak mały rzep i wysysa ze mnie to, co mogę jej dać.
Po piętnastu minutach ssania zasypia znowu.
Kładę ją sobie wtedy na ramieniu i czekam kilka minut, aby jej sięleciutko odbiło.
Dopiero po tymmałym beknięciu mogęją położyć.
Tegonauczyłam się jeszcze w szpitalu.
Nie wiem, dlaczego tak trzeba, ale trzeba.
Muszę dokładniej poczytać na tematpielęgnacji takich jak Paulinkakruszynek.
wieczorem
Dobrze, że Bartekprzyszedł.
Rozwiał swoim wejściem moją przeszłość.
Nie poszliśmyna spacer, bo Bartek powiedział,że Paulinkajest zamała na spacery.
Muszę poczekać,aż skończy dwa tygodnie.
Tak powiedziała jego mama.
Wystraszyłam się, żelekkomyślnie chciałam własnedziecko wydać na słoneczko, na wiaterek, jakw tej piosence o Oli, któraposzła do przedszkola.
Nagle dotarłodo mnie, że ja nic tak naprawdę nie wiem o opiekowaniu się niemowlakiem.
Wydawało mi się, że jeżelija się czuję dobrzei jest ciepło, to możemy wyjść z domu.
Bartek powiedział, że powinnamsobie wszystko przeczytać o tak zwanym połogui o tym, jak w nimo siebiedbać.
I że nie powinnam szarżować jak głupia wiejska baba, która w nietak dawnych czasachrodziła dziecko na miedzyi otrząsnąwszy się zlekka po tym urodzeniu, w chwilę potem szła w pole.
Dziecko zostawiającoczywiście na tej miedzy, zawinięte w chuścinę.
Dziwiłam się, skąd Bartek o tym wie,a on powiedział, że go babcia karmi takimi opowiastkami.
Ale czasysię zmieniły.
Przynajmniej na naszym osiedlu nie mapóli miedz.
Więc i ja powinnam się zachowywać inaczej.
Tak czy owak przekonałmnie, bo fajnie o tym wszystkimopowiadał.
Z kim ja mamna ten temat porozmawiać?
Widzę, że niewystarczy mitutaj tylko książkowa wiedza.
I powinnam posłuchać rad innych mam,które już mają konkretne, praktyczne doświadczenia.
Jeszcze chciałabym napisać o Bartku, o ważnej rozmowie, nas dotyczącej.
Ale ponieważ nie wiem, jak to w sobiepoukładać, co o tym myśleći jak sięuspokoić, więc dzisiaj niebędę pisała.
Może jutro.
Możejutroinaczejbędziewyglądałata rozmowa.
Po co się śpieszyć?
Poco pędzić?
Moje dni też wyglądają teraz inaczej.
O tym również napiszęjutro.
A teraz przejrzę dzisiejsze gazety, które mi Bartekprzyniósł.
Mam jeszcze godzinę do następnego karmienia.
I nie powiem, bym się czuła jakskowronek.
Moje noce są przerwane karmieniami.
Śpięwięc po kawałku.
Więc do jutra, Dżordż.
6 czerwca 1995roku wtorek
Myślałam,że nie będę miała czasu dla Ciebie, Dżordż.
Albo że będę go wykradałasobie i Paulince.
Nie wiem, skąd się wzięło wemnieprzeświadczenie, że jak na światprzychodzi maleństwo, to kobieta pada na pysk,
lataze zmierzwionymwłosem,ma bałagan w domu i aniodrobiny uśmiechu.
Czekatylko, aż mąż wróci z pracy, awtedy onamu każe pieluchy.
prać, prasować pieluchy, rozwieszać pieluchy.
Niech mąż wie, jaka ciężka jest dola kobiety siedzącej w domu i opiekującej się dzieckiem.
Bo ontam w pracy oczywiście wypoczywa i kiedy już do domu wraca, to powinien poswoim wypoczynku w pracy dom ogarnąć i jeszcze żonę hołubić.
Chyba sięzadużo naczytałam artykułów wpismach dla kobiet.
Bo niby skąd u mnie takie wyobrażenia?
Może zfilmów,których teżsię naoglądałam w nadmiarze.
Polskich filmów oczywiście,w którychpieluchy się suszą w każdej części ciasnego mieszkania, a onazgnębiona,zdeptana, nóg nie czująca.
Dziecko oczywiście wrzeszczy(dlaczego moje.
nie wrzeszczy?
), Mąż wpada z siatkami.
Pyta,czy jestcoś do jedzenia,a ona odpowiada, żejak sobie ugotuje, to będzie, więc on kawałekchlebabierze w rękę, kawałek starej kiełbasy w drugą, popijato mlekiem prosto.
z butelki i zaczyna się babrać w pieluchach.
Ona dziecko na rękach trzyma,potrząsa nim coraz mocniej, a dziecko tym bardziej wrzeszczy, imbardziej ona potrząsaSTOP.
Zagalopowałam się.
Tak to musiało kiedyś wyglądać, na filmachsprzedkilkunastu lat.
Teraz jest inaczej.
Nie wiem, jak się pierze pieluchy.
Łukasz Starszy przywozi mi pampersy.
Kupuje je hurtem.
Zakładam je Paulince, aposikane czy pokupkane wyrzucam do specjalnego worka.
Mam kilka tak zwanych tetrowyeh pieluch, które zaczasów mojego niemowlęcego sikania były wpowszechnymużyciu.
Próbowałamich użyć dlamojej dziewczynki, ale ona ma solidne sikanie,bo mimo ceratki zakładanej do środka pieluchy, przesikała wszystko,łącznie z kocykiem, prześcieradłem w łóżeczku i materacykiem.
Nie przeraziło mnie to ani trochę, a nawet się poczułam dumna, bomogłam na swoim balkonie zamanifestowaćobecność mojego dziecięciai wywiesić te prześcieradełka, pieluszki i kaftaniczki, niczym rodzinapanny młodej prześcieradło po nocy poślubnej, będące dowodem jej skalanego dopiero w tę noc dziewictwa.
Dobrze mi.
Nic mnie nie boli.
Nigdzie się nie śpieszę.
Czasamitylko dopada mnie lęk i ściska w środku.
Jakbym czegośzapomniała, nie zrobiła, dokądś nie poszła.
Ale szybko się uspokajam, bowiem, że nic niemuszę, nie mam nagłowie niczego poza moją dziewczynką i sobą.
Wiem, że jestem dla niej tylko i dlasiebie.
Jeszcze ogólny bałagan wemnie.
Ale się pozbieram.
Zaplanuję dzieńwedle rytmu Paulinki.
Znajdę czas na czytanie książek, na rozmowyz Bartkiem, z Łukaszem Starszym, na zakupy,może na filmw telewizji.
Bartek.
No, właśnie,Bartek.
Jest inny.
Inny inną innością.
Jakby i on wydoroślał dzięki mojemumacierzyństwu.
Przybiegł zadowolony iroztrzepany Cmoknął mnie na powitanie, alemnie nie przytulił.
Usiadł obok.
I dużomówił o niczym, próbując czemuśzapobiec, coś zagłuszyć, do czegośnie dopuścić.
Takie odnosiłam wrażenie.
Przyglądałam musię z drugiego fotela i czułam,że to już nie jesttenBartek,który kiedyś ode mnie oczu nie odrywał.
Nie wytrzymałam więci zapytałam:
Czywpadłeś tylko na chwilę i bardzo się śpieszysz?
Nie powiedział nieśpieszęsię nigdzie, przyszedłem specjalnie do ciebie.
Do was poprawił się i uśmiechnął też jakoś inaczej.
Paulinkazakwiliła, więcpoderwaliśmy się jednocześnie.
Podeszłamdo łóżeczka.
Bartek stanął za mną.
Bardzoblisko,także czułam jegooddech na szyiW sekundę potem mniepocałował w to obchuchane na szyi miejsce.
Nie odwróciłam się,choć serce mi podskoczyło.
Wzięłam Paulinkę na ręce, a wtedy Bartek znów spojrzałna nasz boku.
Boisz się jej?
zapytałam.
Boisz?
nie, to nie tak powiedział dlaczego miałbym siębać?
Bo tak dziwnie patrzysz.
Patrzę, bo ładnie wyglądacie.
A jednak się boisz.
Nie bojęsię,Magdo.
to znaczy, boję się w tym sensie, że nie wziąłbym jej na ręce, żeby nie zrobićswoją niezgrabnością jakiejś krzywdy.
I nie wykąpałbyś jej?
Na pewno nie.
A Łukaszsię odważył ją kąpać.
To on ciebie odwiedza?
zapytał Bartek zdziwiony.
Łukasz Starszy wyjaśniłam.
ŁukaszStarszy ma wprawę, bo już swojego syna wyniańczył.
Ty też mógłbyś mieć wprawę.
gdybyśzechciał.
Nie mógłbym.
- Bo nie chcesz móc ani chcieć dodałam lekko zirytowana.
-Magda, o czym my mówimy?
Do czegoty mnie próbujesz przekonać? Do niczego,Bartku powiedziałam już spokojna i trochę chybazawstydzona.
Do niczego powtórzyłam i poprosiłam, żeby Bartekwyszedł z pokoju, bo chcę Paulinkę karmić.
i nie mogę przy tym być?
zapytał szczerze zaskoczony.
Ja karmię piersią, Bartku.
Nieukrywałswojego absolutnego zdziwienia, gdy zapytał:
Nie butelką?
Myślałem, że piersią karmiłytylko nasze babcie,bohaterki dawnych powieści, no i jeszcze żona Wyspiańskiego.
Widziałemna obrazie.
Taka moda powraca wyjaśniłam jeżeli będę karmiła piersią,to Paulina będzie zdrowa i nic jejsię nie przyplącze, bo moje mleko zawiera takie różne odpornościowe bajery, kapujesz?
A karmienie piersią jest rzeczą wstydliwą, dlatego powinienemwyjść zpokoju.
tak?
Nie powinnobyć rzeczą wstydliwą, ale dla mnie jesttak intymną,że wstydliwą.
A gdyby tu byłojciec dziecka, toteż byś mu kazała wyjść z pokoju?
Tak, boon nie jest mi bliższyniż ty.
W ogóle nie wiem, czykiedykolwiek był mi bliski.
Bartek wykonał jakiś gest ręką, nic przezchwilę nie powiedział, tylkozbliżył się dodrzwi.
A potem się odwróciłi zapytał głośno, głośniej niż zwykle:
Magda,czy ty mi kiedyś opowiesz, jakto się stało?
Jak to wszystkosię stało?
Spróbuję wyszeptałam.
Myślałem.
rozpoczął Bartek niepewnie myślałem.
Czy tywiesz, Magda, że ja jeszcze nie miałem żadnej dziewczyny?
W takimfizycznym sensie.
Iże jestem najprawdziwsządziewicą?
Ja też taksię czuję, jakbym nie miałajeszczeżadnej dziewczyny.
Uśmiechnął sięleciutko.
To znaczyżadnego chłopca poprawiłam się.
Naprawdętak sięczuję, Bartku, mimo że jestem już matką.
Spojrzałam muprosto i zdecydowanie woczy.
14
Paulinka rzuciła się na moją pierśjak głodomór.
Ssała tak intensywnie,że musiałam nią lekko tarmosić, by raczyła zwolnić uścisk.
A ona,uparciuch, gryzła mnie jeszcze bardziej.
Po prostu gryzła, choć przecieżzębównie ma i co najmniejprzez pół roku mieć nie będzie.
Łzyzaczęłymnie dusić w gardle, bynajmniej niez tego matczynegobólu, tylko z ogólnie parszywej sytuacji, która właśnie miała miejsce.
Boniby czego ja oczekuję od tego Bogu ducha winnego Bartka?
O czymz nim rozmawiam?
Na co liczę?
Nato,że będzie kąpał moje dziecko,niańczył moje dziecko, cieszył się moim dzieckiem jak swoim?
Na co ja,do diabła, czekam?
Czy na to, że Bartek zakocha się we mnie jeszczebardzieji nieważne staniesię dla niego to, że mam dziecko z Łukaszem?
On tylko pierśdumnie wypnie ipowie:
moja ci ona,
z dzieciątkiem na ręku,
zdziewictwem, którego nie ma, choć ma,
z matką, którą ma, choć nie ma,
ze świadectwemmaturalnym, czerwonym paskiem ozdobionym,
z angielskim na blachę wyuczonym,
zwłosem jasnym rozwianym
i życiem u zarania skopanym?
Na to liczyłam?
Że tak właśnie powie?
Wściekłość mniena siebie ogarnęła.
Na siebie!
Położyłam Paulinędo łóżeczka, odczekawszy chwil kilka, abyusłyszeć z jej gardziołka tencharakterystyczny dźwięk, dający znać, że jak jąpołożę, to na pewno nie wyleci jej z mordki zwarzone mleko.
Zajrzałamdo pokoju.
Bartek łaził po nim od jednej półki z książkamido drugiej.
Idź dodomu powiedziałam chcę być sama.
Odwrócił sięgwałtownie i chyba miałłzy w oczach.
Albo takmi się wydawało.
Albochciałam, by je miał.
Ale jutro przyjdę,dobrze?
Nie odpowiedziałam nic.
75.
Po chwili usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi.
Mogłam wreszcie usiąść w fotelu i płakać tak głośno, jak tylko mi sięchciało.
7 czerwca 1995 roku środa
Nie przyszedł.
Zatelefonował wieczorem, że niemiał odwagi.
Moich łez i złości boisię bardziejniż dawniej.
Chciałby dobrze, awychodzi źle.
Nie umie się znaleźć w nowej sytuacji.
Takpowiedział: w nowejsytuacji.
Milczałam.
Nie wiedziałam, jak zareagować i czy w ogóle warto jakkolwiek.
Nowa sytuacja!
Kurczę blade!
Wystraszyła go nowasytuacja!
A niby po co nam stara sytuacja?
Poco nam, do diabła, to, co już przerabialiśmy?
Po co to,co już było?
Każdasytuacja jest nowa,to proste jak drut.
Łatwo się wytłumaczyć stwierdzeniem: sytuacja mnieprzerosła.
A ja nie chcę, by mnie cokolwiek przerastało.
To ja chcę przerastaćcokolwiek i wszystkie możliwe przyszłe sytuacje.
Tak mi dopomóż Bógi wszyscy święci!
Ale najpierw jasama sobie muszę dopomóc, bojak sobie nie pomogę,to nawet Panu Bogu nie będzie się chciało na mnie spojrzeć ani dać miszansy.
Ależ jestem wściekła!
Jakbym się szaleju nażarta.
Jakbym kłębek drutu kolczastego połknęła.
Jestem brzydkajak noc listopadowa.
T czuję się jak ta królewna, co mieszkała za siedmioma górami, siedmiomarzekami, siedmioma lasami, siedmiomamorzami.
i wszędziemiała daleko.
Pamiętała jednak, że najlepszekasztany rosną na placuPigalle i że Zuzanna lubi je tylko jesienią.
Hallo, Dżordż, poradzimy sobie?
Paulinko.
dodaj mi skrzydeł,niechnad zniewieściałym wzlccę światem,gdziesłowo ciałem sięstanie,a Wallenrod Belwederem,a Magda King Kongiem lub innym stworem.
Do dnapiekła nam jeszcze daleko, mimo wszelkich atrakcyjnych naten temat dywagacji, no nie?
Andrzej BursaDnopieklą
Na dniepiekła
ludzie gotują kiszoną kapustę
i płodzą dziecimówią:piekielnie się zmęczyłemlub: piekielny dzień miałemwczorajMówią: muszę się wyrwać z tego piekłai obmyślają ucieczkę nainny odcinekpo nowe nieznane przykrościostatecznie nikt im nie każe robić tego wszystkiegoa są zbyt doświadczeni
by wierzyć w możliwość przekroczenia kręgumoglibyjak ci starcy
hodowani dość często wmieszkaniach(przeciętnie na dwie klatki schodowe jeden starzec)karmieni grysikiemipodmywani gdyzajdzie potrzebatrwać nieruchomo w proroczym geściez dłońmi uniesionymi ku górzeale po co
dokładnewydeptywaniedna piekłauparte dążenie
^ełfią"swiadomością jego bezcelowości, ^aćn ileżto-daje satysfakcji.
ró i-l^ vB^PauSta.
doc"'!
17
^.^y'.
Będzie dobrze, Dżordż.
Będziedobrze, Paulinko.
Mamusia zadba o ciebie, o siebie też, naprawdę.
12 czerwca 1995 roku poniedziałek
Trochę mnie ta chandra potrzymała.
Nawet Łukasz Starszy zauważył, że zgarbiło się życie we mnie.
Listuod Matki nie mam.
Tydzieńminął.
Nie chce mi się czytać ani teżnicinnegorobić.
Paulinka grzeczna, więc pokładam się razem z nią i patrzę na jejkruchość, za którąjestem odpowiedzialna.
Jestem odpowiedzialna za niąprzede wszystkim, już nie tylko za siebie.
Już nie tylko siebie mam,Dżordż.
Nie piszę więcej, bo zaczynam marudzić.
15 czerwca 1995 rokuczwartek Boże Ciało
Łukasz Starszy chciał nas zabrać do parku, alenie mam siły.
Patrzętylko na moje najprawdziwszedziecko, którenajprawdziwiejurodziłam.
Patrzę w niejaksrokaw kość i myślę, że dla niego, dla niej, zrobię wszystko.
Pójdęnawet do łazienki zadbać o siebie, umyć głowę.
Chyba niemyłam jej przez kilka dni.
Włosyzwiązuję w koński ogon i niech tamsobiebędą takie mało puchate, a bardziej ulizane.
Paulinka ma nagłówce ślicznymeszek.
Z tyłu coraz bardziej jej sięwyciera, od leżeniana kocyku.
Listu od matki nie mam.
Ani telefonu.
Niechcę napisać, że tego sięmogłam spodziewać.
Może jest bałagan na poczcie i list się gdzieś zawie
ruszył?
Albo listonosz gozgubił.
Wszystko być może.
Powinnambyćbardziej przezorna i wysłać mój list pocztą poleconą.
Polecić go uwadzemojej matki.
Mieć pewność, że został jej dostarczony.
A tak: jaką mampewność,pozatą, że list napisałam i wysłałam?
Poczekam.
Poczekam cierpliwie.
No tak, ale co potem?
Wysłaćjeszczeraz ten sam list,zaznaczając, żerobięto po raz drugi?
Bo pisać następnego nie miałabym siły.
19 czerwca 1995 poniedziałek
Bartek przychodzi.
Jakby nie pamiętał o naszej ostatniej rozmowie.
Jestciepło, nawetbardzo, więc mogę wychodzić z Paulinkąna spacer.
Najpierw jąwietrzyłam pokilkanaście minut nabalkonie, a od trzech dni spacerujępo osiedlowych ścieżkach.
Dzisiaj zapragnęłam wstąpić do "Ewy" knajpki,w której przecież nieraz bywałam i w której zbierała się cała nasza licealna młódź.
Zaproponowałam to Bartkowi, alesię najszczerzej oburzył.
Przecież tam pełno dymu odpapierosów!
zaprotestował.
Chyba nie zamierzasz truć swojego dziecka!
dorzuciłz prawdziwątroską w oczach.
Przez sekundę chciałam, by się pomylił i powiedział: naszego dziecka.
I nawet wydawało mi się, że to właśnie słyszałam.
Ale oczywiściesłyszałam to,co napisałam, i bez przesady, bezprzesady, nie tak łatwoinnym o pomyłkę, gdy chodzi o rzeczy najważniejsze.
Bartek powiedział, że teraz cała ekipa zeszkołyprzesiaduje w "Ragtime Pubie", z drugiej strony osiedla, bo tam jest wybieg, czyli stolikii parasole na zewnątrz, w dodatku wszystko ogrodzone, w miarę cichei w ogóle: z fajną atmosferką.
Od czego to zależy, że w jednejknajpcejest atmosferką, a w drugiej nie ma?
Nie pomoże najładniejszewnętrze,gdy nie będzie odpowiednich ludzi.
A więc atmosfera, a tym samym "być nie być" nowej knajpki, zależy od ludzi, odekipy, jak mówiBartek,czyliod nas.
Poszliśmy do "Ragtime Pubu".
Wszyscy siedzący przypiwku albo coca-coli wiedzieli, że ja to ja iże
19.
Bartek nie jest ojcem mojego dziecka, bo tego typu pogłoskom gorącozaprzeczyłam.
TylkoBartek wiedziało Łukaszu.
Poznał Łukasza Starszego, więc mimo że nigdymu niczego nie powiedziałam wprost, i tak siędomyślał.
Fajnie było w pubie.
Chybalepiej niż w "Ewie".
Radośniej.
Tarasokolony był czerwonymi pelargoniami.
Z pułapu daszka przed wejściemzwisały czerwonesurfinie.
Pomyślałam, że teraz będę tutaj przychodzić.
Po co przypominać sobie miejsca,gdzie kiedyś topiłam lęki wczerwonym winie?
Ustawiłam wózek wprawymocienionym kącie.
Sama natomiastusiadłam tak, by słońce grzało i opalało moje ramiona.
Bartek patrzył na mnieczule.
A możetak mi się wydawało.
Całkiem zwyczajnie właziłamw swoje dżinsy.
Nie opinały mnie bardziej niż przedtem, to znaczy przed zajściem w ciążę.
Nicsię we mnie właściwie nie zmieniło.
No,może poza tym, że jeszczebardziej widoczna była mojatalia, ponieważpodkreślał ją większy niż poprzednio biust.
Włosy miałamdługie, jasneipuchate.
Widziałam spojrzenia innych chłopcówi przyznaję, że sprawiałomi to prawdziwą przyjemność.
Jakbym w ich oczach szukałapotwierdzenia własnejurody, a może iwartości.
Z gruntuto złe myślenie wiem z psychologicznych książek o asertywności i pozytywnym myśleniu.
Ajednak w takich momentach teoretyczna wiedza była mi mniej przydatna.
Wystarczyło, że jest słońce, Paulinka w wózeczku, Bartek patrzącyna mniei inni chłopcy patrzący.
Miałam nadzieję, że z zaciekawieniemipodziwem.
Chętnienapiłabym sięzimnego piwa, ale przecież niemogłam zewzględu na Paulinkę,więc poprosiłam Bartka, by mi przyniósł sokz marchwi.
Sobie też przyniósł sok, więc uśmiechnęłam się do niegoz wdzięcznością, w sposób, który tylkomy mogliśmyzrozumieć bezsłów.
Dotknął mojej ręki, nie baczącna to, że jesteśmy obserwowani.
Chciałem zapytać rozpoczął niepewnie chciałem zapytać.
Nie przerwałam mu zdecydowanie dzisiaj ci nie opowiem,Jak to się stało".
To nie jest dobre miejsce do takiej opowieści.
A pozatym nie wiem, czy już potrafiłabym o tym opowiadać.
Ja nic o tym.
Opowieszmi, kiedy sama zapragniesz.
Chciałemzapytać.
chciałem zapytać,Magdo, czy ty mogłabyś mnie pokochać.
Wyrzucił wreszcie z siebie to pytanie i odetchnął z ulgą.
20
Za to wemnie wszystko się zacisnęło znaną mi obręczą w okolicyżołądka.
Przełknęłamszybko trochęmarchewkowego soku,ale to oczywiście w niczym mi nie pomogło.
Bartek patrzył odważnie w moje oczy.
Odpowiedz, czy potrafiłabyś iczy mogłabyś upierał się, dotykając ponownie mojej ręki.
Chciałam uciecprzed tym dotykiem, mimo żebył bardzo miły i mi potrzebny.
Chciałamw ten sposób uciec przed odpowiedzią, przedjakimikolwiek deklaracjami, by nie popełnić głupstwa, bynie dać sobie żadnej nadziei.
Ani Bartkowi.
Bartek jednakprzytrzymałmoją rękę.
A wtedy.
wtedy powiedziałam:
Mogłabym, Bartku, ale nie wiem, czy potrafiłabym to zrobić, nickrzywdząc ciebie.
Jaka ty jesteś racjonalnaoburzył się czy na ciebienie możenic po prostuspłynąć niespodziewanie, zawładnąć tobą doreszty?
Już razmną zawładnęło do reszty i błyskawicznie odparowałam.
Więc terazpostanowiłaś rozsądnie rozważyć wszelkie za i przeciw, tak?
To nie tak, Bartku.
A więcjak?
Nie wiem.
Wiem, co mnie czeka zagodzinę, gdy Paulina zamiauczy,a poza tym to nic naprawdęnie wiem.
Bartekposmutniał.
Nie chcę ci obiecywać, ale (spojrzałam na niego).
strasznie midobrze, gdy jesteś, i bardzo chciałabym, żebyś był.
Więc jeżeli możeszbyć tak, jak teraz, tokiedyś niepotrzebne będą pytania.
Kiedyś, kiedyś zamamrotał.
Wolałbyś, żebymokreśliła konkretnie datę, tak?
Na przykład13 września.
Dlaczego dopiero 13 września?
zdziwiłsię.
No dobrze, wolisz 29 sierpnia, tak?
Wolę, bo to zawsze kilkanaściedni szybciej.
Bartku, nieśpiesz się do niczego.
Teraz czekają nasegzaminyMusimy je zdać.
A ty przecieżzamierzasz studiować w Warszawie.
Zamierzam, oczywiście że zamierzam,ale przecież z Warszawy za2 godziny i 45 minut jestem u ciebie, jeżeli zechcesz.
Bartku powiedziałam, choć już głos nieźle mi się załamywał rób swoje i myśl o sobie.
I błagam nie każ miczynić żadnychzobowiązań, boto ponad moje siły.
Teraz pijęsok z marchwi i mam ochotępłakać na twoimramieniu tak czuję.
Więc zrób to.
Tutaj?
Jeżeli siebie znam, to nie mam pewności, czy zrobiłabym towdomu,a co dopierotutaj, gdy wszyscy wokół tylko czyhają, by zobaczyć, jak zamanifestujemy nasze uczucia.
Magda,to nie o manifestację chodzi, tylko o ciebie, o twojąblokadę, o twoje diabelskiedrzazgi,które każą ci pamiętać otym, co było złe,i nie pozwalają otworzyć się na dobre.
Jesteś za dobry, Bartku powiedziałam jużspokojniejsza i myślę, że zasłużyłeś na lepszy los.
Jeżelitakmyślisz, jak mówisz, to zasłużyłem na ciebie.
Więc poczekajmy, dobrze?
Poczekajmy, by zobaczyć, co wynikniez naszych dobroci i drzazg.
Tym razem jadotknęłam jego policzka i wstałam,szurającplastykowym fotelem.
Bartek przytrzymał moją rękę na policzku i pocałowałwewnętrznąjej część.
Zaaakochana para zaśpiewał dryblas przystoliku obok.
Uśmiechnęłamsię doniego.
Bartek wyprowadził z kąta wózek z Paulinką.
Był jakby pewniejszysiebie, a w dodatku śliczny, naprawdę śliczny, jeżeli takw ogóle możnapowiedzieć o wysokim, szczupłym i przystojnym chłopcu, któryw niczym nie przypominał Łukasza.
Na szczęście.
22
23 czerwca i 995 piątek
Upały ciągletrwają.
Jak dobrze.
Mój balkon zazielenił się bluszczami i rozkwitł kolorowo.
Wypijamnanim kawę około godziny jedenastej i czytam prasę.
Powtarzam takżehistorię.
Topornie to idzie, bo trudno miwrócić do dyscyplinyuczeniasię, gdycałkieminne sprawymam w głowie.
A poza tym przekonanajestem,że już niczego więcej się nie nauczę i że wcale nie muszę.
Pójdęna egzamin, oczywiście pójdę.
Złożyłam papieryna studia dzienne, nakulturoznawstwo w Uniwersytecie Śląskim.
Zdam (muszę myślećpozytywnie!
), a potem przeniosę się na studia zaoczne.
Łukasz Starszy mipowtarza,żebym się o nic nie martwiłapoza egzaminem.
Sugeruje tymsamym, że chciałby,abymstudiowałana dziennych.
Ja natomiast niemam pewności.
Jeżeli zdarza mi się Paulinkę opuścić na godzinę, zostawić ją na przykład z Łukaszem, by coś załatwić,to wracamnajszybciej jak mogę i zduszą na ramieniu.
Nie żebym Łukaszowi nie ufałai myślała, że sobie nie poradzi.
Po prostu: o niczyminnym wtedyniemyślę,tylko o tym, by znaleźć się obok mojego dziecka, by być nakażde jego zawołanie.
Wiem, że jakpoczuje mój zapach, to będziebezpieczne.
Rozmawiałam dzisiaj na spacerze z sąsiadką z bloku obok.
Opowiadałao tym, że nie może siędoczekać powrotu do pracy, bo ma dosyćnudy w domu.
I o tym, żejak uda jej się wyżebrać 3 godziny wychodnego, to biega jak goły wpokrzywach(hi, hi), podskakując z radości.
Wszystkojej się wtedy podoba, każdysklep, każda wystawa, nawet ludzie naulicy i w zatłoczonym autobusie.
Powrót do domu jest natomiastpowrotem do kieratu, którego nienawidzi.
Nic naniąjuż nie czeka poza filmemw telewizji, jeżeli oczywiście dziecko nie zacznie w tym czasie wyć.
A odrana znów tosamo ido nikogo gęby otworzyć.
Słuchałamcierpliwie.
Nie mówiłam o sobie,bo chyba bynie zrozumiała, że można być zadowolonym z siedzenia w domu, na balkoniei w kuchni.
Czuję się bezpiecznie.
Po raz pierwszy czuję się bezpiecznie, choć przecież moja sytuacjaobiektywnie nie należy do najradośniejszych.
Jest w niej dużo dramatyzmu, ale nie ma żadnej tragedii-Wprost przeciwnie.
Koleżanki zbyłej.
klasy zawsze patrzyły na mnie z zazdrością i mówiły, że jestem szczęściara, której się udaje.
No, pewnie, udaje mi sięwszystko, czego zapragnę i czego nie zapragnę.
Udało mi się być najlepszą uczennicą i najlepiejzdać maturę.
Udałomi się i mówię płynnie po angielsku.
Udało mi się zajść w ciążę od niemal pierwszego razu, bo przecieżtylko dwa razy kochałam się z Łukaszem Młodszym.
Udałomi się doprowadzić moją matkę do tego, że mnie znienawidziłajeszcze bardziej niż dotąd.
Udało mi się stracić wcześnie ojca.
Udałomi się odkochaćw Łukaszu, naprawdę.
Udało mi się spotkać wspaniałego ojca Łukasza,którydał mi samodzielne mieszkanie i opiekuje się mną, jakbym byłajego córką albo jakbyto on był ojcem Paulinki, a nie dziadkiem.
Udałomi się zaprzyjaźnić z Bartkiem.
Udało mi się bez komplikacji, tuż po maturze, urodzić wspaniałącóreczkę, która wdodatku niemarudzi, dobrze je oraz śpi.
Udałomi się nie osiwieć, nie zgrabieć, nie zbrzydnąć i nie zwariować.
Udało mi się nie zdechnąć z rozpaczy.
Uda mi się zdać egzaminy nastudia.
Udami się wszystko, czego zapragnę, a jak mi się nieuda, to znaczy,że tak miało być, poprostu.
PKP jest moje życie, czyli Piękne, Kurwa,Piękne,jak mówiło sięw mojejszkole.
27 czerwca 1995 rokuwtorek
Wczoraj Paulinka skończyła pierwszy miesiącswojego życia.
Łukasz Starszy zaprosił mnie na kolację.
Nie zgodziłamsię pójśćdożadnego lokalu, słyszeć nie chciałam oopiekunce do Paulinki.
Teżmicoś!
Opiekunka!
Aja miałabym w eleganckim lokalusiedziećjak na szpil
kach i pilnować godziny karmienia.
to nie dla mnie.
Więc stanęło natym, żeŁukasz zabawi się w kucharza, pod warunkiem, że ja wyjdęz Paulinką na popołudniowy spacer izostawięmu kuchnię dodyspozycjina dwie godziny.
Wspaniałomyślnie się zgodziłam.
A po cichu byłamzadowolona z tego, że czeka mnie kolacja.
Nie pamiętam, kiedy jadłamcośnaprawdędobrego.
Szkoda mi czasu na pichcenie.
Wolę czytać, zamiastgotować.
Dbamo to, byzawsze zjeść coś ciepłego, ale bez przesady.
Częstojestto tylko jakaś zupka z tak zwanejtorebki, do tego własnoręcznieprzygotowana sałatka z pomidorów, ogórków czy innych j arzyn.
Albomrożonepierożki z czerwonymbarszczem z Hortexu.
A wczoraj było prawdziwe święto: zupa-krem z pieczarek, medalionyz polędwicy w sosie z madery, ryż, surówka z porów, selera, jabłek i ananasa, czerwone wino (wypiłam małą lampkę).
Potem lody czekoladoweibakaliowe, z płonącym cukrem, kawa.
Zjadłam wszystkiego po trochui myślałam, że pęknę.
Dostałam od Łukaszabukiet róż i czułam się tak,jakbym to ja była w tym dniunajważniejsza.
Paulinka pozwoliła nam spokojnieucztować.
Spała wswoim pokoju,nie mając pojęcia, jaksię cieszymy zjejprzyjścia na świat.
Bo naprawdębyliśmy bardzo radośni.
Mogłam tej atmosfery nie zepsuć i nie zapytać,co u Łukasza Młodszego.
I prawdopodobnie niezrobiłabym tego, gdybynie uroczystość i nasze świętowanie.
Zapytałam więc, a Łukasz się najprawdziwiej wystraszył:
To on nietelefonował?
Nie telefonował potwierdziłam ani też nigdy poza powitalnąwizytą po moim wyjściu ze szpitala tutaj nie był.
Myślałam, że wiesz.
Łukasz posmutniał.
Źle go wychowałem, Magdo, widzę, żebardzo źle.
Obiecał mi, żeodwiedzi cię przedwyjazdem.
Wyjechał nawakacje?
Nie sądzę, żeby to byłytylko wakacje, Magdo.
Wyjechał do swojejmatki, wiesz, do Północnej Karoliny i na tamtejszym uniwersytecie,w Boon, ma podjąćstudia.
I tak sobie po prostu wyjechałi nawet nie zadzwonił i niepowiedział cześć, do widzenia czyżegnaj?
W gardle zaczęło mnie dusić.
Nie chciałam płakać, nie chciałam się mazać ani zepsućurodzin Pau25.
linki, ale ta wiadomość zwaliła się na mnie tak niespodziewanie, że niezdążyłam jej w najśmielszych rozważaniach pod tytułem: "Jakie będąmoje/nasze dni" wziąć w ogóle pod uwagę.
Niby byłam zahartowanaw bojachi przygotowana na wszystko, ale okazało się, że spokójkolejnych dni z Paulinką, amożei ta rozleniwiające słoneczna pogoda, osłabiły moją czujność i mój dar przewidywania.
A tognojek!
warknęłam.
Boży kundel!
dodałam.
Przecież ja sienie narzucałam, ani razu go onicnie prosiłam, nie telefonowałam, nie czyhałam na niego za rogiem z dzieckiem na ręku, nic, absolutnienic takiego nie robiłam, żebymusiał mnie tak potraktować!
Wiem, Magdopowiedział Łukasz prawie szeptem uwierzyłem mu, bo mi przyrzekł, żesię z tobą pożegna i zobaczy przedwyjazdemPaulinkę.
Po prostu tchórz wyszeptałam jeszcze, znęcając się jużnie nadsobą, ale nad Łukaszem.
Wstałam odstołu iwyszłam do łazienki.
Byłam blada jak dawniej.
Kolacja bynajmniej nie wydawała mi się pyszna.
Bałam się, by niezrobićcyrku iniezwymiotować.
Schyliłam się,wkładając głowęmiędzy kolana.
Oddychałam głęboko, naile to było możliwe.
W końcu umyłam twarz zimną wodą.
PochwilizapukałŁukasz, dopytując się, czy wszystko wporządku.
Wyszłam z łazienki jużnieco pewniejsza tego, że nie popadnę w histerię inie każę się żałować.
W porządku powiedziałam, odtrącając jednocześnie ręce Łukasza, którymi chciał mniedo siebie przygarnąć.
Nie potrzebuję współczucia.
Współczucia napewno nie, ale trochę ciepła tak dodał Łukaszi pogłaskałmnie pogłowie.
A taki miałbyć przyjemnynastrój po podwieczorkuW małym, zacisznym, ukrytym w drzewach dworkuzacytowałam Witkacego.
Paulinka zamruczała, bo nadchodziłapora j ej karmienia.
Trzymałam ją przy piersi już całkiem spokojna i śpiewałam jej kołysankę, którą specjalnie dla niej ułożyłam:
KołysankadlaPaulinki
Będzie dobrze, będzie dobrze,
uwierzmi,
będzie jasno, będzie pięknie,
mówię ci.
Nie myśl o tym, co przyniesie jutro,
teraz noc kołysze i otula nas
ciemną suknią i spokojem,
ciepłem, gwiazdą i marzeniem.
Przytul się do dobrych uczuć,
które wtobie śpią, i do
róży,która wtobie drży.
Będzie dobrze, będzie dobrze,uwierz mi,
będziejasno, będzie pięknie,mówię ci.
Łukasz kończył myć naczynia po kolacji.
Kiedyweszłam do kuchni,gdyby nie dwa kieliszkiczerwonegowina, nie byłoby widać śladu naszejurodzinowej uczty.
Chyba nie powinnam sobie jużpozwolićani na łyk rozpusty powiedziałam, patrząc na wino.
Pozwól sobie tylkona dwałyki i idź zaraz spać usprawiedliwiłmoją ochotę Łukasz.
Jutropo południu zajrzę do was.
29 czerwca 1995 roku czwartek
Dżordż, listy przyszły.
Dwa listy.
Tobie o tym mówię, bo w twardymdysku pojemność masz dużąi zniesiesz nietylko dobre wiadomości.
Przecież nie opowiem Paulince.
A nuż jej podświadomość w sobie tylko wia27.
domy sposób zarejestrowałaby to, czego nie powinna?
Po co obarczaćmoimi problemami najważniejszą dla mnie istotę?
Przynajmniej ona powinna czuć się komfortowo, jak na jej wiek przystało.
Listy przyszły, Dżordż, od mojej matki i od Łukasza Młodszego,ojcaPaulinki.
Czy pozwolisz, Dżordż, że pomilczę o tych listach?
Niech się uleżą we mnie, zanim zdecyduję się je wklepać w Ciebie.
Muszęochłonąć.
Wypośrodkować między tym, co mną trzepie w tejchwili, czyli własnymi emocjami, a faktami, jakie istnieją i których zmienićnie można.
Idę na spacer,Dżordż,na spacer z Paulinką.
Bez Bartka.
Bartek zakuwa do egzaminów.
Ja mamdosyć zakuwania.
Wolę zapachlata.
Paulinapoprzestawiała to, co najważniejszew moim życiu.
Ważniejszy jest spacer.
Dla niej idla mnie.
Jak wrócę, ugotuję dla siebieśmierdzącego kalafiora i postaram się,byśmierdziałjak najmniej podczas gotowania.
Tobędzie mój obiad.
A potem wypiję małą kawę na balkonie.
Postaram się nie myślećo listach.
Nie myśleć!
Niepozwolić sobie na myślenie.
Świeci słońce.
A ja mam już całkiembrązowe ramiona.
Naspacer zabiorę książkę "365 dni życia dziecka".
Muszę się dowiedzieć, co Paulinka powinna już robić i czy tzw.
odruchy ma prawidłowe.
Potem swojąteoretyczną wiedzę "upraktycznię" na moimdziecku.
Chybawyłączę telefon.
Nie mam siły na żadnąrozmowę.
Paulina wrzeszczała na spacerze.
Po razpierwszy.
Nie wiedziałam,co zrobić.
Wzięłam Jana ręce.
Położyłam naramieniu, dotykałamjej brzuszka.
Nie wyglądała na zadowoloną.
W końcu usiadłamna ławce i przytuliłam ją do piersi, mimo że to nie była pora karmienia.
Zaczęłaruszaćmordką nerwowo i zachłannie,a potem ssać.
Ale niedługo.
Szybko zasnęła.
Może zmęczył ją płacz.
Nie miałam odwagi jej położyć do wózka w obawie, że znowu zacznie wrzeszczeć.
I tak siedziałamz nią, wystraszona poraz pierwszy.
Ręka mi ścierpła igdy zaczęły mi poniej chodzić najprawdziwsze mrów28
ki, włożyłam Paulinę do wózka, licząc się z kolejnym wrzaskiem.
Niebyło go,na szczęście.
Wróciłamczym prędzej do domu.
Nic jednak nie mogłam zrobić.
Nadsłuchiwałam tylko.
Wyobraziłam sobie, że ona tak płacze codziennie.
Inne dzieci przecieżwyjąjak wyjce pospolite.
I nie ma nato wycie sposobu.
Tak przynajmniej słyszę od mam, gdy przysłuchuj ę się rozmowom na spacerze.
Staramsię takichspotkańunikać, ale nie zawsze mi się to udaje.
Teraz myślę, żepowinnam się pilniej przysłuchiwać, bo może czegośsię nauczę ibędęodporniejsza na to, co wydarzyć się może.
Nie gotowałamoczywiście żadnego kalafiora.
Żołądek mi się zasupłał.
Wypiłamnatomiast gorąca czekoladę i to był mój cały posiłek.
Terazteż nie jestem głodna.
Nikt nietelefonuje.
To dobrze.
No,tak, ale przecież wyłączyłam telefon.
Nie włączęgo już.
Niechcę nikogo słyszeć.
Paulinka śpi.
Posiedzęprzy jej łóżeczku.
Niechpoczujemojąobecność.
Tylko czy ona naprawdę potrafijuż poczuć, żejestem?
Potrafi, Dżordż, potrafi.
Ona naprawdę wie, że jestem jej mamą.
I w tym moja nadzieja.
Jak naraziejedyna.
/ lipca 1995 foku sobota
Upały trwają.
Ale to dla mnie dobrze.
Czuję się lepiej i pogodniejw środku.
Wystraszyłam Łukasza.
Telefonował, jak mówi, przez całe popołudnie, aż w końcu wsiadł w samochód i przyjechał sprawdzić, co się dzieje.
Był bardzo zdenerwowany.
Powiedziałam mu, że Paulinkawrzeszczałai że się bałam, apotem jużnie chciałam z nikim rozmawiać.
Z nikim mogłaś nie chcieć powiedział ale nie ze mną.
Czynieprzyszło cido głowy, że się o was niepokoiłem?
Rzeczywiście, nie przyszło mi to dogłowy.
Nie pomyślałam, że można się o nas niepokoić.
Żemógłby być niespokojny Łukasz albo ktokolwiek.
Z jednej strony czułam się mile rozczarowana, że jest inaczej,a z dru.
giej trochę zawstydzona, bo przecież nie robiłam nikomu na złość,a Łukasz tak mnie strofował, jakbym robiła.
W końcu przestał narzekać iprzytuliłmnie.
Najważniejsze, że wszystko w porządku powiedział i usiadłw fotelu.
Podałam mu herbatęw kubku.
Przycupnęłam ze swoim kubkiemi bardzochciałam, żebyon pił swoją jak najdłużej i żeby nic niemówił.
Łukasz rzeczywiście milczał.
Ale herbatę wypił szybko, kubek odniósłdo kuchni, umył, odłożyłna suszarkę.
Bezsłowa włączył telefon.
Pocałował mnie wczubek nosa i wyszedł.
Po prostuwyszedł.
Niewiem, co bardziej misię chciało: walić ręką w ścianę czy płakać.
Nie zrobiłam żadnej z tychrzeczy.
2 lipca 1995roku niedziela
po południu, niewiem, która godzina, możejuż 16.
Uuuuupalnie,więc dobrze.
Rozłożyłam koc na podłodze w swoim pokoju i położyłam na nimgoluteńką Paulinę.
Obserwowałam,jakbędzie się zachowywać.
Porównywałam to, co robi, z rysunkami w książce.
Chciałam sięupewnić, czyporusza się tak, jak powinna.
Biedna Paulina!
Gdyby wiedziała, jakieeksperymenty wyczynia jej mama, na pewno by się zniecierpliwiła.
Dałami jednak szansę, bym się uspokoiła i przekonała,że moje dziecko rozwija się, jak w książce mu każą.
Dowiedziałam się na przykład, że moje dziecko "fiksuje".
Kiedy pokazuję jej czerwoną grzechotkę, to wyraźnie zatrzymuje naniejwzrok.
A gdy przesuwam tę grzechotkę z jednejstrony na drugą, towodzi za nią oczkami.
Znaczy to, że widzi nie tylkojasność i ciemność,ale i tę grzechotkę!
I to jest "fiksowanie".
Głupia nazwa.
Bynajmniej niekojarzy mi się z prawidłowym rozwojem.
Kiedy kładęPaulinkę nabrzuszku,to potrafi na kilka sekundpod30
nieśćgłówkę.
Chwieje się ten łebek na boki, ale ona dzielnie walczyi wysila się, jak może.
A potem, chyba zmęczona,kładzie gona kocyku.
Zachwilę znów próbuje podnieść.
I wygląda toprzezabawnie.
Muszępoprosić Łukasza, by znów napstrykał jej trochę zdjęć.
Telefonował Bartek.
Bardzo niespokojny z powodu jutrzejszego egzaminu.
Wyjeżdża doWarszawydzisiajwieczorem.
Za chwilę tutaj będzie, by nas uściskaći bymi życzyćpołamania pióra.
Jestem spokojna, może nawet zabardzo spokojna.
Wieczorem przyjdzie Łukasz,by ustalić plan działań na poniedziałek, kiedy i ja pójdę naegzamin.
Nie drżę, nie histeryzuję.
Nie chcępowiedzieć, że nic mnie nie obchodzi wynikegzaminu.
Obchodzi mnie.
Ale poddaję się temu, co będzie, wierząc jednocześnie, że dobrze będzie.
Zastanawiam się,skąd ten spokój we mnie.
A może to,co już sięw moim życiu wydarzyło, uodporniłomnie na to, co jestlub ewentualniesię stanie?
Jestemchyba zmęczona.
Zamiast skupić się na myślach o egzaminie, roztrząsam w sobieciągle listy, które otrzymałam.
Oczywiścieudaję, że mnie nie bolą, udaję, że są na tylemało ważne, aby o nich niewspominać nawet Dżordżowi.
Aprzecież pojawiająsię przedmoimi oczami za częstoi w najbardziej nieoczekiwanych momentach.
Kąpię Paulinę, a w wanience z wodązamiastfrotowej myjki w paskipływa list mojej matki.
Jegosłowa przylepiają się domoich rąk jak pianazbiałego mydła.
Otrzepujęgwałtownie ręce z tej puszystej białości, myśląc, że pozbywam się słów, które mnie pieką, szczypią, gryzą.
Wyciągam Paulinę z wody czym prędzej, aby jakieś słowo niezrobiło jejkrzywdy.
A w chwilę potemwidzę, że coś we mniejestchorego, bardzochorego, jakiś robal tkwi we mnie albo trąd.
Chcę się pozbyć jednegoi drugiego.
Nie wiemjak i to jeszczebardziej boli.
Czymmam się zająćnajpierw: listemod matki, od Łukasza czy moimegzaminemna studia?
Jakie to proste!
Oczywiście Paulinką.
Tylko Paulinką.
Jakie to cudowne, że nie muszę wybierać.
Dokonywać WYBORU.
Wybór się sam dokonuje.
Nareszcie wiem, co jestnajważniejsze.
Nie.
muszę wypisywać argumentów za i przeciw po lewej i prawej stroniekartki.
Paulina jest jednym wielkim argumentem,który mnązawładnął, rozkrzewił się we mnie, rozpanoszył i nigdy w życiu nie było mi tak dobrzejak teraz.
Nigdy nie byłam ażtak silna jak jestem.
Wiem, co jest tak, a co nie.
Wiem, że reszta pochodzi od Złego.
AleZty nie ma do mnie dostępu, bo nie ma wemnie nawet szczeliny, gdziemógłby wniknąć.
Mam w dupiewszystkie małe sprawy imałych ludzi, jak pisał Lermontow, i małe miasteczka też, jak pisał Bursa:
Boże jaki miły wieczór
tylewódkityle piwa