Autor: Marta Fox. Tytuł: Paulina doc Drogi czytelniku! Przeczytaj najpierw książkę Marty Fox pod tytułem "Magda doc", ktura jest na tej płyycie. Jeśli podczas czytania Pauliny doc komputer będzie czytał głupoty - nie przejmuj się, to tak ma być. Chodzi przede wszystkim o strony 89 i 90. Miłej lektury życzy skanująca Zofia p. /-^^ Wydawnictwo Siedmioróg, Wrocław 1997 r. Wydanie pierwsze Druk i oprawaRzeszowskie Zakłady Graficzne. Rzeszów, ul. trik. L. Lisa-Kuli 19. Żarn. 5507/97 4 czerwca 1995 roku niedziela Mamo, Droga Mamo, Kochana Mamusiu, czy pamiętasz, że jestem Twoją córką? Wolałabym być córeczką, a najlepiej kochaną córeczką. Mamna imię Magdalena. Wolałabym być Magdą albonawet Madzią. Albo jakkolwiek. Bylebym była dla Ciebie. Więc piszę list. Próbowałamtelefonować. Słyszałam Twój głos i wtedy nie mogłam z siebie wydobyć żadnegodźwięku. Niegrzecznie odkładałam słuchawkę, nawetnie próbując udawać, że to pomyłka. A potem czekałam. Wyobraźsobie, że siedziałam nieruchomo, zaciskałam kciuki obu rąk,mając nadzieje, że tym zaciskaniemdoprowadzę do tego, że zatelefonujesz, Mamo. Mówiłam sobiejakw filmach: comeon, comeon. do telefonu i zadzwoń do mnie, przecież numerznasz. Nie zrobiłaś tego nigdy. Więc piszę. Chciałam Ci powiedzieć. Mamo, że sama jestem mamą. UrodziłamPaulinkę. Jest zdrowa i piękna. Czy Ty o mnieteż tak myślałaś,gdy mnieurodziłaś? Czyteżtak się cieszyłaś, jak ja się cieszę? Pomyślałam, że takwłaśnie było,musiało być, bo każda matka kocha swoje dziecko, więci Tymnie musiałaś kochać. Prawda? Dlaczego teraz jest inaczej? A może nie jest? Może ja sobie wymyśliłam, że jest. Dlategopiszę,Mamo. Piszę z nadzieją, że się odezwiesz domnie. Czasamimi się wydaje, żewszystko, co się wydarzyło, Jest jakimśsnem, zktórego nie mogę się obudzić. Krzyczę, wołam, a moje słowa tonąw przestrzeni kosmicznej i nie docierają do Ciebie. Więc wołam jeszczeraz. Mamo, obudź mnie! Obudźsię! Zobacz - rzeczywistość nie jest snem. Jest Paulinka-Kruszynka, jestem ja, jest moje maturalne świadectwo z najlepszymi stopniami,jest dom, wktórym mieszkam, jestDżordż, na którym. piszę. Mamo, Ty też musisz być. Więc przyjdźdo mnie. Zobacz moją dziewczynkę. Zobaczmnie. Zrobiłam wszystko, żebyś nie musiała się za mnie wstydzić. Zrobiłamwięcej niż innedziewczyny. I nie po to, by Ciebie skrzywdzić. Ani siebie. Stało się! Chciałam napisać poprostui stało się. Ale teraz widzę,że niepowinnam, bo u Ciebie nigdy i nic nie było "po prostu ". Właściwiemniewychowałaś, bo niezaprzepaściłam tego,co we mnie dobre. Nie ukrywam żalu do Ciebie. Nie możemyjednak udawać, zedla siebie nie istniejemy. Nieporozumienia między ludźmi wynikają stąd, że niepotrafią sobie do końca wszystkiego opowiedzieć. Chciałabym to zrobić,gdybyś Ty zechciała. I nie mów,proszę, że nie masz czasu. Nie odtrącajmnie tymrazem. Zasługuję na to,byś się odezwała: zdałam maturę, urodziłam zdrowedziecko, zamierzam jeszcze zostać studentką i nie zmarnować ani jednego roku, mimo że wolałabym tylko cieszyć się Paulinką i jejczas poświęcać. Sprężę się, zobaczysz. Powiedz, czy jak zostanę studentką,to będziesz się przyznawała do mnie i przyjdziesz zobaczyć swoją wnuczkę,Paulinkę? Powiedz,jakie warunki muszę spełnić, żeby miećznowuMamę, któraodezwie się do mnie i zadzwoni? Przyznaję. : z zaciśniętymi pięściami spełniałamTwojemarzenia. Nosiłam nawet granatową spódniczkę. Teraz jednak chciałabymporozmawiać z Tobą jak kobieta z kobietą i jakmatka zmatką. Czy Tyrównieżchcesz tego? Czymożesz odezwać się do mnie i powiedzieć, żejuż poskromiłaś swójżal i pogodziłaś się ze wszystkim,co jest. bo jest? Czymożesz to zrobić, Mamo? Jeżeli już możesz, to napisz domnie. Albo zatelefonuj. Czekam. Czekać będę cierpliwie. Iz nadzieją, że to zrobisz,uśmiechniesz się do mnie,bo dm się uśmiechają, szczególniete,w których pojawiła się Paulinka. Twoja córkaMagdalena 5 czerwca 1995 roku poniedziałek Dżordż, zobacz(! ), wreszcie napisałam list,który siedział wemnie za długo. Urodziłam go,jak Paulinkę, w takich samych bólach. Musiałam to zrobić. Dla dobra własnego. Czujęsię lżej, choć jeszcze nie znam żadnego rozwiązania, które mogłoby mi pomóc w przywróceniu sytuacji do tzw. normy. Tylko co to jest norma? Czy jasię mieszczęw normie? Czyteż poza nią wystaję? Teoriajest teraz nieważna. Rzeczywistość skrzeczy, jakw dramatachWyspiańskiego. Więc muszę jej podołać. Wrzuciłam list do skrzynki odrazu, jeszcze wczoraj. I dobrze. Bo ktowie, czy dzisiaj zrobiłabymto samo. Może w ostatniej chwili rozerwałabym kopertę, spojrzała na druki wystraszyła sięsłów rozmemłanych, rozlazłych, tego dupolizusostwa, tej pokoryi wszystkiego, co jest wliście. A przecież nie byłam nieszczera pisząc. Pisałam zpotrzeby serca, a niez chłodnej kalkulacji. Teraz ażmnie trzepie ze złości. Po jaką cholerę tak siępłaszczyłam, Dżordż? Poco tacala żebranina? Siłąnikogo nie można zmusić do miłości. I w ogóle: o czym ja mówięo jakiej miłości? Mogłabym wreszciewyzbyć sięmrzoneki zobaczyćtylko to, co jest, anie, co chciałabym widzieć. Jest Paulinka. Paulinka śpi. Ojciec Paulinki nie czuje się ojcem, choć nie mówi, żenim nie jest, bo w to chyba wierzy. Jest Bartek. Przyjdzie do mnie (do nas)za chwilę. Jest Łukasz Starszy. Ojciec Młodszego Łukasza, dziadek Paulinki, jakby nato niespojrzeć. Odwiedza nas prawie codziennie, choćby na chwilę. Zawsze przedtem telefonuje, pytając, czy może przyjść. Słońce świeci coraz wyżej i mocniej. Lato się zbliża. Moja dziewczynka będzie miała dużo naturalnej witaminy D,. Możeto jest najważniejsze? Źle się dzień rozpoczyna. Zawiele w nim pretensji, żalu i złości. Przeszłość nie daje mi spokoju. Coraz to nowe obrazy wyłażą z niej i harcująwe wszystkich kierunkach. Nie wiem, czywalczyćz nimi,wyrzucać jez siebie, czy też pozwolić im się rozgościć. Jeszcze nie wiem, czylepszejest upychanie po kątachswoich bólów,czyteż postawienie ich na środkupokoju i patrzenie na nie z boku. Z pewnej odległości. Czy wtedy siępatrzy inaczej? Czyjak coś skrzętnie chowam, tobardziej bolii bardziejsięwe mnie rozrasta? Czyja tym chowaniem przydajęmocy wszystkiemu,co chciałabym zapomnieć i co złe? A może lepiej zobaczyć złe dni,które były, takie, jakie były. Powiedzieć sobie, że by ł y i postarać się,by nigdy jużnie wróciły wtakiej samej postaci? Paulinka śpi. Mój rozum widać też śpi,bobudzą się w nim upiory. Taka upiorna scenkana przykład: Mam 7 lat i dwa dyndające warkoczyki. Tornister i granatowy fartuszek z białym, przypinanym na guziczki kołnierzykiem. Wracam zeszkoły do domu razem zkoleżankami. Przechodzimy obok przedszkola,w którym kiedyś było nam dobrze. Jest ciepło. Dzieci bawią się w ogródku. Mówimynaszejpanidzień dobry i przychodzi nam ochota, by pohuśtać się na dobrze znanych huśtawkach i poopowiadać naszej paniz przedszkola, jak teraz inaczej jest w szkole. Nie wiem, jak długo zatrzymujemy się w ogródku. Wracam jednak do domu później, niż powinnam. Czas przejścia zeszkoły do domu moja matka wymierzyła na zegarku. Wchodzę wesoła i chcę opowiedzieć, jak fajnie było w przedszkolu. Spóźniłaś sięsłyszę. Przyszłaś o całe pół godziny później. Gdzie byłaś? Zaczynam się tłumaczyći drżeć jednocześnie, bo widzę, że matka bierze do ręki pasek (pamiętam go bardzo dobrze, to był warkocz plecionyze skórzanych rzemieni). Każe mi zdjąćtornister i buty. Ciągniemniedo kuchni, nasam jej środek. Chyba gotowałsię wtedy kalafior, bo gdyteraz odnawiam w pamięci tamten obraz, czuję ten wstrętny zapach. dodzisiaj nienawidzę zapachu gotującego się kalafiorai jeżeli nawet lubięgo jeść, to wymyślam różne sposoby, byjego zapach nie rozszedł się pomieszkaniu i nie wniknął w kąty. Matka zaczyna mnie bić. Tym rzemieniem. I pyta, skandującdobitnie: Gdzie-by-łaś-i-le-ra-zy-ci-mó-wi-łam-że-zeszkoły-wra-ca-się-pros-to-do-do-mu. Nie krzyczę, nie wrzeszczę, nie proszę nie bij mnie, mamo. Zaciskam zęby. Po chwili zaczynam wymiotować. Matka przestaje mnie bić i zaczyna płakać. Biegnie do łazienki i przynosi wiadro z wodą i szmatą. Każe mi sprzątać. Sprzątam, choć niemogę sobie poradzić z wyciśnięciem dużej szmaty. Matka odtrąca mnie i sama wyciera podłogę. Ciąglepłacze. Kalafior śmierdzi. Stoję naśrodku kuchni. Znowurobi mi się niedobrzei ciemnoprzed oczami. Matka siada przystole, zapala papierosai mówi: Podejdź i przeproś mnie. Nie ruszamsię wcale. Podejdź mówi głośniej i podaje rękę dopocałowania. Powiedzswojej mamie, żej ą kochasz i że już będziesz grzeczną dziewczynką,która ze szkoły wraca prosto do domu. Podchodzę. Całuję jaw rękę. Kochamciebie, mamo mówię. I wtedy chyba po razpierwszymyślę, że kiedyś ją zabiję. Jak będęduża. Okropnie się czuję, Dżordż. Może nie powinnam Ci o tym opowiadać. Możemojawyobraźnia jest spaczona żalem i skrywaną długo złością. Wcale nie jest mi lżej. Chce mi się płakać, ale nie mogę sobie na ten luksus pozwolić. Za chwile przyjdzieBartek, za chwilę Paulinkazaczniekwilić, żebymją nakarmiła. Ma zegarek w brzuszku. Równiutko cotrzy godziny siębudzi ichce jeść. Z zamkniętymi oczkami szuka mojej piersi. Porusza tak śmieszniei szybko usteczkami, a potem przypinasię do mnie jak mały rzep i wysysa ze mnie to, co mogę jej dać. Po piętnastu minutach ssania zasypia znowu. Kładę ją sobie wtedy na ramieniu i czekam kilka minut, aby jej sięleciutko odbiło. Dopiero po tymmałym beknięciu mogęją położyć. Tegonauczyłam się jeszcze w szpitalu. Nie wiem, dlaczego tak trzeba, ale trzeba. Muszę dokładniej poczytać na tematpielęgnacji takich jak Paulinkakruszynek. wieczorem Dobrze, że Bartekprzyszedł. Rozwiał swoim wejściem moją przeszłość. Nie poszliśmyna spacer, bo Bartek powiedział,że Paulinkajest zamała na spacery. Muszę poczekać,aż skończy dwa tygodnie. Tak powiedziała jego mama. Wystraszyłam się, żelekkomyślnie chciałam własnedziecko wydać na słoneczko, na wiaterek, jakw tej piosence o Oli, któraposzła do przedszkola. Nagle dotarłodo mnie, że ja nic tak naprawdę nie wiem o opiekowaniu się niemowlakiem. Wydawało mi się, że jeżelija się czuję dobrzei jest ciepło, to możemy wyjść z domu. Bartek powiedział, że powinnamsobie wszystko przeczytać o tak zwanym połogui o tym, jak w nimo siebiedbać. I że nie powinnam szarżować jak głupia wiejska baba, która w nietak dawnych czasachrodziła dziecko na miedzyi otrząsnąwszy się zlekka po tym urodzeniu, w chwilę potem szła w pole. Dziecko zostawiającoczywiście na tej miedzy, zawinięte w chuścinę. Dziwiłam się, skąd Bartek o tym wie,a on powiedział, że go babcia karmi takimi opowiastkami. Ale czasysię zmieniły. Przynajmniej na naszym osiedlu nie mapóli miedz. Więc i ja powinnam się zachowywać inaczej. Tak czy owak przekonałmnie, bo fajnie o tym wszystkimopowiadał. Z kim ja mamna ten temat porozmawiać? Widzę, że niewystarczy mitutaj tylko książkowa wiedza. I powinnam posłuchać rad innych mam,które już mają konkretne, praktyczne doświadczenia. Jeszcze chciałabym napisać o Bartku, o ważnej rozmowie, nas dotyczącej. Ale ponieważ nie wiem, jak to w sobiepoukładać, co o tym myśleći jak sięuspokoić, więc dzisiaj niebędę pisała. Może jutro. Możejutroinaczejbędziewyglądałata rozmowa. Po co się śpieszyć? Poco pędzić? Moje dni też wyglądają teraz inaczej. O tym również napiszęjutro. A teraz przejrzę dzisiejsze gazety, które mi Bartekprzyniósł. Mam jeszcze godzinę do następnego karmienia. I nie powiem, bym się czuła jakskowronek. Moje noce są przerwane karmieniami. Śpięwięc po kawałku. Więc do jutra, Dżordż. 6 czerwca 1995roku wtorek Myślałam,że nie będę miała czasu dla Ciebie, Dżordż. Albo że będę go wykradałasobie i Paulince. Nie wiem, skąd się wzięło wemnieprzeświadczenie, że jak na światprzychodzi maleństwo, to kobieta pada na pysk, lataze zmierzwionymwłosem,ma bałagan w domu i aniodrobiny uśmiechu. Czekatylko, aż mąż wróci z pracy, awtedy onamu każe pieluchy. prać, prasować pieluchy, rozwieszać pieluchy. Niech mąż wie, jaka ciężka jest dola kobiety siedzącej w domu i opiekującej się dzieckiem. Bo ontam w pracy oczywiście wypoczywa i kiedy już do domu wraca, to powinien poswoim wypoczynku w pracy dom ogarnąć i jeszcze żonę hołubić. Chyba sięzadużo naczytałam artykułów wpismach dla kobiet. Bo niby skąd u mnie takie wyobrażenia? Może zfilmów,których teżsię naoglądałam w nadmiarze. Polskich filmów oczywiście,w którychpieluchy się suszą w każdej części ciasnego mieszkania, a onazgnębiona,zdeptana, nóg nie czująca. Dziecko oczywiście wrzeszczy(dlaczego moje. nie wrzeszczy? ), Mąż wpada z siatkami. Pyta,czy jestcoś do jedzenia,a ona odpowiada, żejak sobie ugotuje, to będzie, więc on kawałekchlebabierze w rękę, kawałek starej kiełbasy w drugą, popijato mlekiem prosto. z butelki i zaczyna się babrać w pieluchach. Ona dziecko na rękach trzyma,potrząsa nim coraz mocniej, a dziecko tym bardziej wrzeszczy, imbardziej ona potrząsaSTOP. Zagalopowałam się. Tak to musiało kiedyś wyglądać, na filmachsprzedkilkunastu lat. Teraz jest inaczej. Nie wiem, jak się pierze pieluchy. Łukasz Starszy przywozi mi pampersy. Kupuje je hurtem. Zakładam je Paulince, aposikane czy pokupkane wyrzucam do specjalnego worka. Mam kilka tak zwanych tetrowyeh pieluch, które zaczasów mojego niemowlęcego sikania były wpowszechnymużyciu. Próbowałamich użyć dlamojej dziewczynki, ale ona ma solidne sikanie,bo mimo ceratki zakładanej do środka pieluchy, przesikała wszystko,łącznie z kocykiem, prześcieradłem w łóżeczku i materacykiem. Nie przeraziło mnie to ani trochę, a nawet się poczułam dumna, bomogłam na swoim balkonie zamanifestowaćobecność mojego dziecięciai wywiesić te prześcieradełka, pieluszki i kaftaniczki, niczym rodzinapanny młodej prześcieradło po nocy poślubnej, będące dowodem jej skalanego dopiero w tę noc dziewictwa. Dobrze mi. Nic mnie nie boli. Nigdzie się nie śpieszę. Czasamitylko dopada mnie lęk i ściska w środku. Jakbym czegośzapomniała, nie zrobiła, dokądś nie poszła. Ale szybko się uspokajam, bowiem, że nic niemuszę, nie mam nagłowie niczego poza moją dziewczynką i sobą. Wiem, że jestem dla niej tylko i dlasiebie. Jeszcze ogólny bałagan wemnie. Ale się pozbieram. Zaplanuję dzieńwedle rytmu Paulinki. Znajdę czas na czytanie książek, na rozmowyz Bartkiem, z Łukaszem Starszym, na zakupy,może na filmw telewizji. Bartek. No, właśnie,Bartek. Jest inny. Inny inną innością. Jakby i on wydoroślał dzięki mojemumacierzyństwu. Przybiegł zadowolony iroztrzepany Cmoknął mnie na powitanie, alemnie nie przytulił. Usiadł obok. I dużomówił o niczym, próbując czemuśzapobiec, coś zagłuszyć, do czegośnie dopuścić. Takie odnosiłam wrażenie. Przyglądałam musię z drugiego fotela i czułam,że to już nie jesttenBartek,który kiedyś ode mnie oczu nie odrywał. Nie wytrzymałam więci zapytałam: Czywpadłeś tylko na chwilę i bardzo się śpieszysz? Nie powiedział nieśpieszęsię nigdzie, przyszedłem specjalnie do ciebie. Do was poprawił się i uśmiechnął też jakoś inaczej. Paulinkazakwiliła, więcpoderwaliśmy się jednocześnie. Podeszłamdo łóżeczka. Bartek stanął za mną. Bardzoblisko,także czułam jegooddech na szyiW sekundę potem mniepocałował w to obchuchane na szyi miejsce. Nie odwróciłam się,choć serce mi podskoczyło. Wzięłam Paulinkę na ręce, a wtedy Bartek znów spojrzałna nasz boku. Boisz się jej? zapytałam. Boisz? nie, to nie tak powiedział dlaczego miałbym siębać? Bo tak dziwnie patrzysz. Patrzę, bo ładnie wyglądacie. A jednak się boisz. Nie bojęsię,Magdo. to znaczy, boję się w tym sensie, że nie wziąłbym jej na ręce, żeby nie zrobićswoją niezgrabnością jakiejś krzywdy. I nie wykąpałbyś jej? Na pewno nie. A Łukaszsię odważył ją kąpać. To on ciebie odwiedza? zapytał Bartek zdziwiony. Łukasz Starszy wyjaśniłam. ŁukaszStarszy ma wprawę, bo już swojego syna wyniańczył. Ty też mógłbyś mieć wprawę. gdybyśzechciał. Nie mógłbym. - Bo nie chcesz móc ani chcieć dodałam lekko zirytowana. -Magda, o czym my mówimy? Do czegoty mnie próbujesz przekonać? Do niczego,Bartku powiedziałam już spokojna i trochę chybazawstydzona. Do niczego powtórzyłam i poprosiłam, żeby Bartekwyszedł z pokoju, bo chcę Paulinkę karmić. i nie mogę przy tym być? zapytał szczerze zaskoczony. Ja karmię piersią, Bartku. Nieukrywałswojego absolutnego zdziwienia, gdy zapytał: Nie butelką? Myślałem, że piersią karmiłytylko nasze babcie,bohaterki dawnych powieści, no i jeszcze żona Wyspiańskiego. Widziałemna obrazie. Taka moda powraca wyjaśniłam jeżeli będę karmiła piersią,to Paulina będzie zdrowa i nic jejsię nie przyplącze, bo moje mleko zawiera takie różne odpornościowe bajery, kapujesz? A karmienie piersią jest rzeczą wstydliwą, dlatego powinienemwyjść zpokoju. tak? Nie powinnobyć rzeczą wstydliwą, ale dla mnie jesttak intymną,że wstydliwą. A gdyby tu byłojciec dziecka, toteż byś mu kazała wyjść z pokoju? Tak, boon nie jest mi bliższyniż ty. W ogóle nie wiem, czykiedykolwiek był mi bliski. Bartek wykonał jakiś gest ręką, nic przezchwilę nie powiedział, tylkozbliżył się dodrzwi. A potem się odwróciłi zapytał głośno, głośniej niż zwykle: Magda,czy ty mi kiedyś opowiesz, jakto się stało? Jak to wszystkosię stało? Spróbuję wyszeptałam. Myślałem. rozpoczął Bartek niepewnie myślałem. Czy tywiesz, Magda, że ja jeszcze nie miałem żadnej dziewczyny? W takimfizycznym sensie. Iże jestem najprawdziwsządziewicą? Ja też taksię czuję, jakbym nie miałajeszczeżadnej dziewczyny. Uśmiechnął sięleciutko. To znaczyżadnego chłopca poprawiłam się. Naprawdętak sięczuję, Bartku, mimo że jestem już matką. Spojrzałam muprosto i zdecydowanie woczy. 14 Paulinka rzuciła się na moją pierśjak głodomór. Ssała tak intensywnie,że musiałam nią lekko tarmosić, by raczyła zwolnić uścisk. A ona,uparciuch, gryzła mnie jeszcze bardziej. Po prostu gryzła, choć przecieżzębównie ma i co najmniejprzez pół roku mieć nie będzie. Łzyzaczęłymnie dusić w gardle, bynajmniej niez tego matczynegobólu, tylko z ogólnie parszywej sytuacji, która właśnie miała miejsce. Boniby czego ja oczekuję od tego Bogu ducha winnego Bartka? O czymz nim rozmawiam? Na co liczę? Nato,że będzie kąpał moje dziecko,niańczył moje dziecko, cieszył się moim dzieckiem jak swoim? Na co ja,do diabła, czekam? Czy na to, że Bartek zakocha się we mnie jeszczebardzieji nieważne staniesię dla niego to, że mam dziecko z Łukaszem? On tylko pierśdumnie wypnie ipowie: moja ci ona, z dzieciątkiem na ręku, zdziewictwem, którego nie ma, choć ma, z matką, którą ma, choć nie ma, ze świadectwemmaturalnym, czerwonym paskiem ozdobionym, z angielskim na blachę wyuczonym, zwłosem jasnym rozwianym i życiem u zarania skopanym? Na to liczyłam? Że tak właśnie powie? Wściekłość mniena siebie ogarnęła. Na siebie! Położyłam Paulinędo łóżeczka, odczekawszy chwil kilka, abyusłyszeć z jej gardziołka tencharakterystyczny dźwięk, dający znać, że jak jąpołożę, to na pewno nie wyleci jej z mordki zwarzone mleko. Zajrzałamdo pokoju. Bartek łaził po nim od jednej półki z książkamido drugiej. Idź dodomu powiedziałam chcę być sama. Odwrócił sięgwałtownie i chyba miałłzy w oczach. Albo takmi się wydawało. Albochciałam, by je miał. Ale jutro przyjdę,dobrze? Nie odpowiedziałam nic. 75. Po chwili usłyszałam dźwięk zamykanych drzwi. Mogłam wreszcie usiąść w fotelu i płakać tak głośno, jak tylko mi sięchciało. 7 czerwca 1995 roku środa Nie przyszedł. Zatelefonował wieczorem, że niemiał odwagi. Moich łez i złości boisię bardziejniż dawniej. Chciałby dobrze, awychodzi źle. Nie umie się znaleźć w nowej sytuacji. Takpowiedział: w nowejsytuacji. Milczałam. Nie wiedziałam, jak zareagować i czy w ogóle warto jakkolwiek. Nowa sytuacja! Kurczę blade! Wystraszyła go nowasytuacja! A niby po co nam stara sytuacja? Poco nam, do diabła, to, co już przerabialiśmy? Po co to,co już było? Każdasytuacja jest nowa,to proste jak drut. Łatwo się wytłumaczyć stwierdzeniem: sytuacja mnieprzerosła. A ja nie chcę, by mnie cokolwiek przerastało. To ja chcę przerastaćcokolwiek i wszystkie możliwe przyszłe sytuacje. Tak mi dopomóż Bógi wszyscy święci! Ale najpierw jasama sobie muszę dopomóc, bojak sobie nie pomogę,to nawet Panu Bogu nie będzie się chciało na mnie spojrzeć ani dać miszansy. Ależ jestem wściekła! Jakbym się szaleju nażarta. Jakbym kłębek drutu kolczastego połknęła. Jestem brzydkajak noc listopadowa. T czuję się jak ta królewna, co mieszkała za siedmioma górami, siedmiomarzekami, siedmioma lasami, siedmiomamorzami. i wszędziemiała daleko. Pamiętała jednak, że najlepszekasztany rosną na placuPigalle i że Zuzanna lubi je tylko jesienią. Hallo, Dżordż, poradzimy sobie? Paulinko. dodaj mi skrzydeł,niechnad zniewieściałym wzlccę światem,gdziesłowo ciałem sięstanie,a Wallenrod Belwederem,a Magda King Kongiem lub innym stworem. Do dnapiekła nam jeszcze daleko, mimo wszelkich atrakcyjnych naten temat dywagacji, no nie? Andrzej BursaDnopieklą Na dniepiekła ludzie gotują kiszoną kapustę i płodzą dziecimówią:piekielnie się zmęczyłemlub: piekielny dzień miałemwczorajMówią: muszę się wyrwać z tego piekłai obmyślają ucieczkę nainny odcinekpo nowe nieznane przykrościostatecznie nikt im nie każe robić tego wszystkiegoa są zbyt doświadczeni by wierzyć w możliwość przekroczenia kręgumoglibyjak ci starcy hodowani dość często wmieszkaniach(przeciętnie na dwie klatki schodowe jeden starzec)karmieni grysikiemipodmywani gdyzajdzie potrzebatrwać nieruchomo w proroczym geściez dłońmi uniesionymi ku górzeale po co dokładnewydeptywaniedna piekłauparte dążenie ^ełfią"swiadomością jego bezcelowości, ^aćn ileżto-daje satysfakcji. ró i-l^ vB^PauSta. doc"'! 17 ^.^y'. Będzie dobrze, Dżordż. Będziedobrze, Paulinko. Mamusia zadba o ciebie, o siebie też, naprawdę. 12 czerwca 1995 roku poniedziałek Trochę mnie ta chandra potrzymała. Nawet Łukasz Starszy zauważył, że zgarbiło się życie we mnie. Listuod Matki nie mam. Tydzieńminął. Nie chce mi się czytać ani teżnicinnegorobić. Paulinka grzeczna, więc pokładam się razem z nią i patrzę na jejkruchość, za którąjestem odpowiedzialna. Jestem odpowiedzialna za niąprzede wszystkim, już nie tylko za siebie. Już nie tylko siebie mam,Dżordż. Nie piszę więcej, bo zaczynam marudzić. 15 czerwca 1995 rokuczwartek Boże Ciało Łukasz Starszy chciał nas zabrać do parku, alenie mam siły. Patrzętylko na moje najprawdziwszedziecko, którenajprawdziwiejurodziłam. Patrzę w niejaksrokaw kość i myślę, że dla niego, dla niej, zrobię wszystko. Pójdęnawet do łazienki zadbać o siebie, umyć głowę. Chyba niemyłam jej przez kilka dni. Włosyzwiązuję w koński ogon i niech tamsobiebędą takie mało puchate, a bardziej ulizane. Paulinka ma nagłówce ślicznymeszek. Z tyłu coraz bardziej jej sięwyciera, od leżeniana kocyku. Listu od matki nie mam. Ani telefonu. Niechcę napisać, że tego sięmogłam spodziewać. Może jest bałagan na poczcie i list się gdzieś zawie ruszył? Albo listonosz gozgubił. Wszystko być może. Powinnambyćbardziej przezorna i wysłać mój list pocztą poleconą. Polecić go uwadzemojej matki. Mieć pewność, że został jej dostarczony. A tak: jaką mampewność,pozatą, że list napisałam i wysłałam? Poczekam. Poczekam cierpliwie. No tak, ale co potem? Wysłaćjeszczeraz ten sam list,zaznaczając, żerobięto po raz drugi? Bo pisać następnego nie miałabym siły. 19 czerwca 1995 poniedziałek Bartek przychodzi. Jakby nie pamiętał o naszej ostatniej rozmowie. Jestciepło, nawetbardzo, więc mogę wychodzić z Paulinkąna spacer. Najpierw jąwietrzyłam pokilkanaście minut nabalkonie, a od trzech dni spacerujępo osiedlowych ścieżkach. Dzisiaj zapragnęłam wstąpić do "Ewy" knajpki,w której przecież nieraz bywałam i w której zbierała się cała nasza licealna młódź. Zaproponowałam to Bartkowi, alesię najszczerzej oburzył. Przecież tam pełno dymu odpapierosów! zaprotestował. Chyba nie zamierzasz truć swojego dziecka! dorzuciłz prawdziwątroską w oczach. Przez sekundę chciałam, by się pomylił i powiedział: naszego dziecka. I nawet wydawało mi się, że to właśnie słyszałam. Ale oczywiściesłyszałam to,co napisałam, i bez przesady, bezprzesady, nie tak łatwoinnym o pomyłkę, gdy chodzi o rzeczy najważniejsze. Bartek powiedział, że teraz cała ekipa zeszkołyprzesiaduje w "Ragtime Pubie", z drugiej strony osiedla, bo tam jest wybieg, czyli stolikii parasole na zewnątrz, w dodatku wszystko ogrodzone, w miarę cichei w ogóle: z fajną atmosferką. Od czego to zależy, że w jednejknajpcejest atmosferką, a w drugiej nie ma? Nie pomoże najładniejszewnętrze,gdy nie będzie odpowiednich ludzi. A więc atmosfera, a tym samym "być nie być" nowej knajpki, zależy od ludzi, odekipy, jak mówiBartek,czyliod nas. Poszliśmy do "Ragtime Pubu". Wszyscy siedzący przypiwku albo coca-coli wiedzieli, że ja to ja iże 19. Bartek nie jest ojcem mojego dziecka, bo tego typu pogłoskom gorącozaprzeczyłam. TylkoBartek wiedziało Łukaszu. Poznał Łukasza Starszego, więc mimo że nigdymu niczego nie powiedziałam wprost, i tak siędomyślał. Fajnie było w pubie. Chybalepiej niż w "Ewie". Radośniej. Tarasokolony był czerwonymi pelargoniami. Z pułapu daszka przed wejściemzwisały czerwonesurfinie. Pomyślałam, że teraz będę tutaj przychodzić. Po co przypominać sobie miejsca,gdzie kiedyś topiłam lęki wczerwonym winie? Ustawiłam wózek wprawymocienionym kącie. Sama natomiastusiadłam tak, by słońce grzało i opalało moje ramiona. Bartek patrzył na mnieczule. A możetak mi się wydawało. Całkiem zwyczajnie właziłamw swoje dżinsy. Nie opinały mnie bardziej niż przedtem, to znaczy przed zajściem w ciążę. Nicsię we mnie właściwie nie zmieniło. No,może poza tym, że jeszczebardziej widoczna była mojatalia, ponieważpodkreślał ją większy niż poprzednio biust. Włosy miałamdługie, jasneipuchate. Widziałam spojrzenia innych chłopcówi przyznaję, że sprawiałomi to prawdziwą przyjemność. Jakbym w ich oczach szukałapotwierdzenia własnejurody, a może iwartości. Z gruntuto złe myślenie wiem z psychologicznych książek o asertywności i pozytywnym myśleniu. Ajednak w takich momentach teoretyczna wiedza była mi mniej przydatna. Wystarczyło, że jest słońce, Paulinka w wózeczku, Bartek patrzącyna mniei inni chłopcy patrzący. Miałam nadzieję, że z zaciekawieniemipodziwem. Chętnienapiłabym sięzimnego piwa, ale przecież niemogłam zewzględu na Paulinkę,więc poprosiłam Bartka, by mi przyniósł sokz marchwi. Sobie też przyniósł sok, więc uśmiechnęłam się do niegoz wdzięcznością, w sposób, który tylkomy mogliśmyzrozumieć bezsłów. Dotknął mojej ręki, nie baczącna to, że jesteśmy obserwowani. Chciałem zapytać rozpoczął niepewnie chciałem zapytać. Nie przerwałam mu zdecydowanie dzisiaj ci nie opowiem,Jak to się stało". To nie jest dobre miejsce do takiej opowieści. A pozatym nie wiem, czy już potrafiłabym o tym opowiadać. Ja nic o tym. Opowieszmi, kiedy sama zapragniesz. Chciałemzapytać. chciałem zapytać,Magdo, czy ty mogłabyś mnie pokochać. Wyrzucił wreszcie z siebie to pytanie i odetchnął z ulgą. 20 Za to wemnie wszystko się zacisnęło znaną mi obręczą w okolicyżołądka. Przełknęłamszybko trochęmarchewkowego soku,ale to oczywiście w niczym mi nie pomogło. Bartek patrzył odważnie w moje oczy. Odpowiedz, czy potrafiłabyś iczy mogłabyś upierał się, dotykając ponownie mojej ręki. Chciałam uciecprzed tym dotykiem, mimo żebył bardzo miły i mi potrzebny. Chciałamw ten sposób uciec przed odpowiedzią, przedjakimikolwiek deklaracjami, by nie popełnić głupstwa, bynie dać sobie żadnej nadziei. Ani Bartkowi. Bartek jednakprzytrzymałmoją rękę. A wtedy. wtedy powiedziałam: Mogłabym, Bartku, ale nie wiem, czy potrafiłabym to zrobić, nickrzywdząc ciebie. Jaka ty jesteś racjonalnaoburzył się czy na ciebienie możenic po prostuspłynąć niespodziewanie, zawładnąć tobą doreszty? Już razmną zawładnęło do reszty i błyskawicznie odparowałam. Więc terazpostanowiłaś rozsądnie rozważyć wszelkie za i przeciw, tak? To nie tak, Bartku. A więcjak? Nie wiem. Wiem, co mnie czeka zagodzinę, gdy Paulina zamiauczy,a poza tym to nic naprawdęnie wiem. Bartekposmutniał. Nie chcę ci obiecywać, ale (spojrzałam na niego). strasznie midobrze, gdy jesteś, i bardzo chciałabym, żebyś był. Więc jeżeli możeszbyć tak, jak teraz, tokiedyś niepotrzebne będą pytania. Kiedyś, kiedyś zamamrotał. Wolałbyś, żebymokreśliła konkretnie datę, tak? Na przykład13 września. Dlaczego dopiero 13 września? zdziwiłsię. No dobrze, wolisz 29 sierpnia, tak? Wolę, bo to zawsze kilkanaściedni szybciej. Bartku, nieśpiesz się do niczego. Teraz czekają nasegzaminyMusimy je zdać. A ty przecieżzamierzasz studiować w Warszawie. Zamierzam, oczywiście że zamierzam,ale przecież z Warszawy za2 godziny i 45 minut jestem u ciebie, jeżeli zechcesz. Bartku powiedziałam, choć już głos nieźle mi się załamywał rób swoje i myśl o sobie. I błagam nie każ miczynić żadnychzobowiązań, boto ponad moje siły. Teraz pijęsok z marchwi i mam ochotępłakać na twoimramieniu tak czuję. Więc zrób to. Tutaj? Jeżeli siebie znam, to nie mam pewności, czy zrobiłabym towdomu,a co dopierotutaj, gdy wszyscy wokół tylko czyhają, by zobaczyć, jak zamanifestujemy nasze uczucia. Magda,to nie o manifestację chodzi, tylko o ciebie, o twojąblokadę, o twoje diabelskiedrzazgi,które każą ci pamiętać otym, co było złe,i nie pozwalają otworzyć się na dobre. Jesteś za dobry, Bartku powiedziałam jużspokojniejsza i myślę, że zasłużyłeś na lepszy los. Jeżelitakmyślisz, jak mówisz, to zasłużyłem na ciebie. Więc poczekajmy, dobrze? Poczekajmy, by zobaczyć, co wynikniez naszych dobroci i drzazg. Tym razem jadotknęłam jego policzka i wstałam,szurającplastykowym fotelem. Bartek przytrzymał moją rękę na policzku i pocałowałwewnętrznąjej część. Zaaakochana para zaśpiewał dryblas przystoliku obok. Uśmiechnęłamsię doniego. Bartek wyprowadził z kąta wózek z Paulinką. Był jakby pewniejszysiebie, a w dodatku śliczny, naprawdę śliczny, jeżeli takw ogóle możnapowiedzieć o wysokim, szczupłym i przystojnym chłopcu, któryw niczym nie przypominał Łukasza. Na szczęście. 22 23 czerwca i 995 piątek Upały ciągletrwają. Jak dobrze. Mój balkon zazielenił się bluszczami i rozkwitł kolorowo. Wypijamnanim kawę około godziny jedenastej i czytam prasę. Powtarzam takżehistorię. Topornie to idzie, bo trudno miwrócić do dyscyplinyuczeniasię, gdycałkieminne sprawymam w głowie. A poza tym przekonanajestem,że już niczego więcej się nie nauczę i że wcale nie muszę. Pójdęna egzamin, oczywiście pójdę. Złożyłam papieryna studia dzienne, nakulturoznawstwo w Uniwersytecie Śląskim. Zdam (muszę myślećpozytywnie! ), a potem przeniosę się na studia zaoczne. Łukasz Starszy mipowtarza,żebym się o nic nie martwiłapoza egzaminem. Sugeruje tymsamym, że chciałby,abymstudiowałana dziennych. Ja natomiast niemam pewności. Jeżeli zdarza mi się Paulinkę opuścić na godzinę, zostawić ją na przykład z Łukaszem, by coś załatwić,to wracamnajszybciej jak mogę i zduszą na ramieniu. Nie żebym Łukaszowi nie ufałai myślała, że sobie nie poradzi. Po prostu: o niczyminnym wtedyniemyślę,tylko o tym, by znaleźć się obok mojego dziecka, by być nakażde jego zawołanie. Wiem, że jakpoczuje mój zapach, to będziebezpieczne. Rozmawiałam dzisiaj na spacerze z sąsiadką z bloku obok. Opowiadałao tym, że nie może siędoczekać powrotu do pracy, bo ma dosyćnudy w domu. I o tym, żejak uda jej się wyżebrać 3 godziny wychodnego, to biega jak goły wpokrzywach(hi, hi), podskakując z radości. Wszystkojej się wtedy podoba, każdysklep, każda wystawa, nawet ludzie naulicy i w zatłoczonym autobusie. Powrót do domu jest natomiastpowrotem do kieratu, którego nienawidzi. Nic naniąjuż nie czeka poza filmemw telewizji, jeżeli oczywiście dziecko nie zacznie w tym czasie wyć. A odrana znów tosamo ido nikogo gęby otworzyć. Słuchałamcierpliwie. Nie mówiłam o sobie,bo chyba bynie zrozumiała, że można być zadowolonym z siedzenia w domu, na balkoniei w kuchni. Czuję się bezpiecznie. Po raz pierwszy czuję się bezpiecznie, choć przecież moja sytuacjaobiektywnie nie należy do najradośniejszych. Jest w niej dużo dramatyzmu, ale nie ma żadnej tragedii-Wprost przeciwnie. Koleżanki zbyłej. klasy zawsze patrzyły na mnie z zazdrością i mówiły, że jestem szczęściara, której się udaje. No, pewnie, udaje mi sięwszystko, czego zapragnę i czego nie zapragnę. Udało mi się być najlepszą uczennicą i najlepiejzdać maturę. Udałomi się i mówię płynnie po angielsku. Udało mi się zajść w ciążę od niemal pierwszego razu, bo przecieżtylko dwa razy kochałam się z Łukaszem Młodszym. Udałomi się doprowadzić moją matkę do tego, że mnie znienawidziłajeszcze bardziej niż dotąd. Udało mi się stracić wcześnie ojca. Udałomi się odkochaćw Łukaszu, naprawdę. Udało mi się spotkać wspaniałego ojca Łukasza,którydał mi samodzielne mieszkanie i opiekuje się mną, jakbym byłajego córką albo jakbyto on był ojcem Paulinki, a nie dziadkiem. Udałomi się zaprzyjaźnić z Bartkiem. Udało mi się bez komplikacji, tuż po maturze, urodzić wspaniałącóreczkę, która wdodatku niemarudzi, dobrze je oraz śpi. Udałomi się nie osiwieć, nie zgrabieć, nie zbrzydnąć i nie zwariować. Udało mi się nie zdechnąć z rozpaczy. Uda mi się zdać egzaminy nastudia. Udami się wszystko, czego zapragnę, a jak mi się nieuda, to znaczy,że tak miało być, poprostu. PKP jest moje życie, czyli Piękne, Kurwa,Piękne,jak mówiło sięw mojejszkole. 27 czerwca 1995 rokuwtorek Wczoraj Paulinka skończyła pierwszy miesiącswojego życia. Łukasz Starszy zaprosił mnie na kolację. Nie zgodziłamsię pójśćdożadnego lokalu, słyszeć nie chciałam oopiekunce do Paulinki. Teżmicoś! Opiekunka! Aja miałabym w eleganckim lokalusiedziećjak na szpil kach i pilnować godziny karmienia. to nie dla mnie. Więc stanęło natym, żeŁukasz zabawi się w kucharza, pod warunkiem, że ja wyjdęz Paulinką na popołudniowy spacer izostawięmu kuchnię dodyspozycjina dwie godziny. Wspaniałomyślnie się zgodziłam. A po cichu byłamzadowolona z tego, że czeka mnie kolacja. Nie pamiętam, kiedy jadłamcośnaprawdędobrego. Szkoda mi czasu na pichcenie. Wolę czytać, zamiastgotować. Dbamo to, byzawsze zjeść coś ciepłego, ale bez przesady. Częstojestto tylko jakaś zupka z tak zwanejtorebki, do tego własnoręcznieprzygotowana sałatka z pomidorów, ogórków czy innych j arzyn. Albomrożonepierożki z czerwonymbarszczem z Hortexu. A wczoraj było prawdziwe święto: zupa-krem z pieczarek, medalionyz polędwicy w sosie z madery, ryż, surówka z porów, selera, jabłek i ananasa, czerwone wino (wypiłam małą lampkę). Potem lody czekoladoweibakaliowe, z płonącym cukrem, kawa. Zjadłam wszystkiego po trochui myślałam, że pęknę. Dostałam od Łukaszabukiet róż i czułam się tak,jakbym to ja była w tym dniunajważniejsza. Paulinka pozwoliła nam spokojnieucztować. Spała wswoim pokoju,nie mając pojęcia, jaksię cieszymy zjejprzyjścia na świat. Bo naprawdębyliśmy bardzo radośni. Mogłam tej atmosfery nie zepsuć i nie zapytać,co u Łukasza Młodszego. I prawdopodobnie niezrobiłabym tego, gdybynie uroczystość i nasze świętowanie. Zapytałam więc, a Łukasz się najprawdziwiej wystraszył: To on nietelefonował? Nie telefonował potwierdziłam ani też nigdy poza powitalnąwizytą po moim wyjściu ze szpitala tutaj nie był. Myślałam, że wiesz. Łukasz posmutniał. Źle go wychowałem, Magdo, widzę, żebardzo źle. Obiecał mi, żeodwiedzi cię przedwyjazdem. Wyjechał nawakacje? Nie sądzę, żeby to byłytylko wakacje, Magdo. Wyjechał do swojejmatki, wiesz, do Północnej Karoliny i na tamtejszym uniwersytecie,w Boon, ma podjąćstudia. I tak sobie po prostu wyjechałi nawet nie zadzwonił i niepowiedział cześć, do widzenia czyżegnaj? W gardle zaczęło mnie dusić. Nie chciałam płakać, nie chciałam się mazać ani zepsućurodzin Pau25. linki, ale ta wiadomość zwaliła się na mnie tak niespodziewanie, że niezdążyłam jej w najśmielszych rozważaniach pod tytułem: "Jakie będąmoje/nasze dni" wziąć w ogóle pod uwagę. Niby byłam zahartowanaw bojachi przygotowana na wszystko, ale okazało się, że spokójkolejnych dni z Paulinką, amożei ta rozleniwiające słoneczna pogoda, osłabiły moją czujność i mój dar przewidywania. A tognojek! warknęłam. Boży kundel! dodałam. Przecież ja sienie narzucałam, ani razu go onicnie prosiłam, nie telefonowałam, nie czyhałam na niego za rogiem z dzieckiem na ręku, nic, absolutnienic takiego nie robiłam, żebymusiał mnie tak potraktować! Wiem, Magdopowiedział Łukasz prawie szeptem uwierzyłem mu, bo mi przyrzekł, żesię z tobą pożegna i zobaczy przedwyjazdemPaulinkę. Po prostu tchórz wyszeptałam jeszcze, znęcając się jużnie nadsobą, ale nad Łukaszem. Wstałam odstołu iwyszłam do łazienki. Byłam blada jak dawniej. Kolacja bynajmniej nie wydawała mi się pyszna. Bałam się, by niezrobićcyrku iniezwymiotować. Schyliłam się,wkładając głowęmiędzy kolana. Oddychałam głęboko, naile to było możliwe. W końcu umyłam twarz zimną wodą. PochwilizapukałŁukasz, dopytując się, czy wszystko wporządku. Wyszłam z łazienki jużnieco pewniejsza tego, że nie popadnę w histerię inie każę się żałować. W porządku powiedziałam, odtrącając jednocześnie ręce Łukasza, którymi chciał mniedo siebie przygarnąć. Nie potrzebuję współczucia. Współczucia napewno nie, ale trochę ciepła tak dodał Łukaszi pogłaskałmnie pogłowie. A taki miałbyć przyjemnynastrój po podwieczorkuW małym, zacisznym, ukrytym w drzewach dworkuzacytowałam Witkacego. Paulinka zamruczała, bo nadchodziłapora j ej karmienia. Trzymałam ją przy piersi już całkiem spokojna i śpiewałam jej kołysankę, którą specjalnie dla niej ułożyłam: KołysankadlaPaulinki Będzie dobrze, będzie dobrze, uwierzmi, będzie jasno, będzie pięknie, mówię ci. Nie myśl o tym, co przyniesie jutro, teraz noc kołysze i otula nas ciemną suknią i spokojem, ciepłem, gwiazdą i marzeniem. Przytul się do dobrych uczuć, które wtobie śpią, i do róży,która wtobie drży. Będzie dobrze, będzie dobrze,uwierz mi, będziejasno, będzie pięknie,mówię ci. Łukasz kończył myć naczynia po kolacji. Kiedyweszłam do kuchni,gdyby nie dwa kieliszkiczerwonegowina, nie byłoby widać śladu naszejurodzinowej uczty. Chyba nie powinnam sobie jużpozwolićani na łyk rozpusty powiedziałam, patrząc na wino. Pozwól sobie tylkona dwałyki i idź zaraz spać usprawiedliwiłmoją ochotę Łukasz. Jutropo południu zajrzę do was. 29 czerwca 1995 roku czwartek Dżordż, listy przyszły. Dwa listy. Tobie o tym mówię, bo w twardymdysku pojemność masz dużąi zniesiesz nietylko dobre wiadomości. Przecież nie opowiem Paulince. A nuż jej podświadomość w sobie tylko wia27. domy sposób zarejestrowałaby to, czego nie powinna? Po co obarczaćmoimi problemami najważniejszą dla mnie istotę? Przynajmniej ona powinna czuć się komfortowo, jak na jej wiek przystało. Listy przyszły, Dżordż, od mojej matki i od Łukasza Młodszego,ojcaPaulinki. Czy pozwolisz, Dżordż, że pomilczę o tych listach? Niech się uleżą we mnie, zanim zdecyduję się je wklepać w Ciebie. Muszęochłonąć. Wypośrodkować między tym, co mną trzepie w tejchwili, czyli własnymi emocjami, a faktami, jakie istnieją i których zmienićnie można. Idę na spacer,Dżordż,na spacer z Paulinką. Bez Bartka. Bartek zakuwa do egzaminów. Ja mamdosyć zakuwania. Wolę zapachlata. Paulinapoprzestawiała to, co najważniejszew moim życiu. Ważniejszy jest spacer. Dla niej idla mnie. Jak wrócę, ugotuję dla siebieśmierdzącego kalafiora i postaram się,byśmierdziałjak najmniej podczas gotowania. Tobędzie mój obiad. A potem wypiję małą kawę na balkonie. Postaram się nie myślećo listach. Nie myśleć! Niepozwolić sobie na myślenie. Świeci słońce. A ja mam już całkiembrązowe ramiona. Naspacer zabiorę książkę "365 dni życia dziecka". Muszę się dowiedzieć, co Paulinka powinna już robić i czy tzw. odruchy ma prawidłowe. Potem swojąteoretyczną wiedzę "upraktycznię" na moimdziecku. Chybawyłączę telefon. Nie mam siły na żadnąrozmowę. Paulina wrzeszczała na spacerze. Po razpierwszy. Nie wiedziałam,co zrobić. Wzięłam Jana ręce. Położyłam naramieniu, dotykałamjej brzuszka. Nie wyglądała na zadowoloną. W końcu usiadłamna ławce i przytuliłam ją do piersi, mimo że to nie była pora karmienia. Zaczęłaruszaćmordką nerwowo i zachłannie,a potem ssać. Ale niedługo. Szybko zasnęła. Może zmęczył ją płacz. Nie miałam odwagi jej położyć do wózka w obawie, że znowu zacznie wrzeszczeć. I tak siedziałamz nią, wystraszona poraz pierwszy. Ręka mi ścierpła igdy zaczęły mi poniej chodzić najprawdziwsze mrów28 ki, włożyłam Paulinę do wózka, licząc się z kolejnym wrzaskiem. Niebyło go,na szczęście. Wróciłamczym prędzej do domu. Nic jednak nie mogłam zrobić. Nadsłuchiwałam tylko. Wyobraziłam sobie, że ona tak płacze codziennie. Inne dzieci przecieżwyjąjak wyjce pospolite. I nie ma nato wycie sposobu. Tak przynajmniej słyszę od mam, gdy przysłuchuj ę się rozmowom na spacerze. Staramsię takichspotkańunikać, ale nie zawsze mi się to udaje. Teraz myślę, żepowinnam się pilniej przysłuchiwać, bo może czegośsię nauczę ibędęodporniejsza na to, co wydarzyć się może. Nie gotowałamoczywiście żadnego kalafiora. Żołądek mi się zasupłał. Wypiłamnatomiast gorąca czekoladę i to był mój cały posiłek. Terazteż nie jestem głodna. Nikt nietelefonuje. To dobrze. No,tak, ale przecież wyłączyłam telefon. Nie włączęgo już. Niechcę nikogo słyszeć. Paulinka śpi. Posiedzęprzy jej łóżeczku. Niechpoczujemojąobecność. Tylko czy ona naprawdę potrafijuż poczuć, żejestem? Potrafi, Dżordż, potrafi. Ona naprawdę wie, że jestem jej mamą. I w tym moja nadzieja. Jak naraziejedyna. / lipca 1995 foku sobota Upały trwają. Ale to dla mnie dobrze. Czuję się lepiej i pogodniejw środku. Wystraszyłam Łukasza. Telefonował, jak mówi, przez całe popołudnie, aż w końcu wsiadł w samochód i przyjechał sprawdzić, co się dzieje. Był bardzo zdenerwowany. Powiedziałam mu, że Paulinkawrzeszczałai że się bałam, apotem jużnie chciałam z nikim rozmawiać. Z nikim mogłaś nie chcieć powiedział ale nie ze mną. Czynieprzyszło cido głowy, że się o was niepokoiłem? Rzeczywiście, nie przyszło mi to dogłowy. Nie pomyślałam, że można się o nas niepokoić. Żemógłby być niespokojny Łukasz albo ktokolwiek. Z jednej strony czułam się mile rozczarowana, że jest inaczej,a z dru. giej trochę zawstydzona, bo przecież nie robiłam nikomu na złość,a Łukasz tak mnie strofował, jakbym robiła. W końcu przestał narzekać iprzytuliłmnie. Najważniejsze, że wszystko w porządku powiedział i usiadłw fotelu. Podałam mu herbatęw kubku. Przycupnęłam ze swoim kubkiemi bardzochciałam, żebyon pił swoją jak najdłużej i żeby nic niemówił. Łukasz rzeczywiście milczał. Ale herbatę wypił szybko, kubek odniósłdo kuchni, umył, odłożyłna suszarkę. Bezsłowa włączył telefon. Pocałował mnie wczubek nosa i wyszedł. Po prostuwyszedł. Niewiem, co bardziej misię chciało: walić ręką w ścianę czy płakać. Nie zrobiłam żadnej z tychrzeczy. 2 lipca 1995roku niedziela po południu, niewiem, która godzina, możejuż 16. Uuuuupalnie,więc dobrze. Rozłożyłam koc na podłodze w swoim pokoju i położyłam na nimgoluteńką Paulinę. Obserwowałam,jakbędzie się zachowywać. Porównywałam to, co robi, z rysunkami w książce. Chciałam sięupewnić, czyporusza się tak, jak powinna. Biedna Paulina! Gdyby wiedziała, jakieeksperymenty wyczynia jej mama, na pewno by się zniecierpliwiła. Dałami jednak szansę, bym się uspokoiła i przekonała,że moje dziecko rozwija się, jak w książce mu każą. Dowiedziałam się na przykład, że moje dziecko "fiksuje". Kiedy pokazuję jej czerwoną grzechotkę, to wyraźnie zatrzymuje naniejwzrok. A gdy przesuwam tę grzechotkę z jednejstrony na drugą, towodzi za nią oczkami. Znaczy to, że widzi nie tylkojasność i ciemność,ale i tę grzechotkę! I to jest "fiksowanie". Głupia nazwa. Bynajmniej niekojarzy mi się z prawidłowym rozwojem. Kiedy kładęPaulinkę nabrzuszku,to potrafi na kilka sekundpod30 nieśćgłówkę. Chwieje się ten łebek na boki, ale ona dzielnie walczyi wysila się, jak może. A potem, chyba zmęczona,kładzie gona kocyku. Zachwilę znów próbuje podnieść. I wygląda toprzezabawnie. Muszępoprosić Łukasza, by znów napstrykał jej trochę zdjęć. Telefonował Bartek. Bardzo niespokojny z powodu jutrzejszego egzaminu. Wyjeżdża doWarszawydzisiajwieczorem. Za chwilę tutaj będzie, by nas uściskaći bymi życzyćpołamania pióra. Jestem spokojna, może nawet zabardzo spokojna. Wieczorem przyjdzie Łukasz,by ustalić plan działań na poniedziałek, kiedy i ja pójdę naegzamin. Nie drżę, nie histeryzuję. Nie chcępowiedzieć, że nic mnie nie obchodzi wynikegzaminu. Obchodzi mnie. Ale poddaję się temu, co będzie, wierząc jednocześnie, że dobrze będzie. Zastanawiam się,skąd ten spokój we mnie. A może to,co już sięw moim życiu wydarzyło, uodporniłomnie na to, co jestlub ewentualniesię stanie? Jestemchyba zmęczona. Zamiast skupić się na myślach o egzaminie, roztrząsam w sobieciągle listy, które otrzymałam. Oczywiścieudaję, że mnie nie bolą, udaję, że są na tylemało ważne, aby o nich niewspominać nawet Dżordżowi. Aprzecież pojawiająsię przedmoimi oczami za częstoi w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Kąpię Paulinę, a w wanience z wodązamiastfrotowej myjki w paskipływa list mojej matki. Jegosłowa przylepiają się domoich rąk jak pianazbiałego mydła. Otrzepujęgwałtownie ręce z tej puszystej białości, myśląc, że pozbywam się słów, które mnie pieką, szczypią, gryzą. Wyciągam Paulinę z wody czym prędzej, aby jakieś słowo niezrobiło jejkrzywdy. A w chwilę potemwidzę, że coś we mniejestchorego, bardzochorego, jakiś robal tkwi we mnie albo trąd. Chcę się pozbyć jednegoi drugiego. Nie wiemjak i to jeszczebardziej boli. Czymmam się zająćnajpierw: listemod matki, od Łukasza czy moimegzaminemna studia? Jakie to proste! Oczywiście Paulinką. Tylko Paulinką. Jakie to cudowne, że nie muszę wybierać. Dokonywać WYBORU. Wybór się sam dokonuje. Nareszcie wiem, co jestnajważniejsze. Nie. muszę wypisywać argumentów za i przeciw po lewej i prawej stroniekartki. Paulina jest jednym wielkim argumentem,który mnązawładnął, rozkrzewił się we mnie, rozpanoszył i nigdy w życiu nie było mi tak dobrzejak teraz. Nigdy nie byłam ażtak silna jak jestem. Wiem, co jest tak, a co nie. Wiem, że reszta pochodzi od Złego. AleZty nie ma do mnie dostępu, bo nie ma wemnie nawet szczeliny, gdziemógłby wniknąć. Mam w dupiewszystkie małe sprawy imałych ludzi, jak pisał Lermontow, i małe miasteczka też, jak pisał Bursa: Boże jaki miły wieczór tylewódkityle piwa a potem plątanina wkulisach tego raju między pluszową kotarą a kuchnią za kratą czułem jak wyzwalam się od zbędnego nadmiaru energii w którą wyposażyła mnie młodość możliwe że mógłbym użyć jej inaczej np. napisać 4 reportaże o perspektywach rozwoju małych miasteczek ale mam w dupie małe miasteczka mamw dupie małe miasteczka mam w dupie małe miasteczka! Przyszedł Bartek! Muszę się odezwać w domofonie, Dżordż. Na razie. 8 lipca 1995 roku sobota Cóż to były za okropne dni, Dżordż. Okropne dla mnie, a jeszczebardziej dla Paulinki. Czym sobie zasłużyła na to, by się poniewieraćw przenośnej torbie iw samochodzie Łukasza? Jak będzieduża, opowiemjej bajkę otym, jaka była dzielna ijak pomagała swojej mamie. Dzięki tejszlachetnie pojętej współpracy i wyrozumiałości mogłam realizować tylko swoje, egoistycznecelejak powiedziałabymojamatka. A więc: niebacząc na swoje matczyne obowiązki, realizowalam swoje egoistycznecele(niechże sobie jeszcze razpowtórzę słowa, które tak głęboko mi zapadły w ucho, skoro je pamiętam bez otwierania listu matki). W ciągu czterech godzin pisałam testz literatury i gramatykijęzykapolskiego. Paulinę nakarmiłam przed wyjazdem. Łukasz przywiózł mniena egzamin i wrócił z Paulmką do domu. Po czterech godzinach miał namnieczekać naplacu SejmuŚląskiego. Skończyłam piętnaścieminutprzed czasem i wyparzyłam z sali jak z procy. Czekali! Czekali namnie! Paulina wrzeszczała, jakby jąktoze skóry żywcem obdzierał. Łukaszbył przerażony. Widziałamjego bezradność. Próbował ją poić herbatkąz butelki, aleta metoda skutkowała nabardzo krótko. Usiadłam na tylnym siedzeniu samochodu, wyciągnęłam Paulinę z jejnosidła. Zachłystywała sięod płaczu. Łkała niemiłosiernie. Takiej jeszczenigdy jej nie widziałam. Przytulałam j ą do siebie, prosząc, by sięjuż uspokoiła, przecież mama już jest, nareszcie jest, ta niedobra mama, którapozostawiła głodne dziecko. Paulina wkładała główkę pod moją rękę,szukając ciepła nabrzmiałejpiersi. Jednym ruchem rozpięłambluzkęi biustonosz. Paulinka trafiła swoją mordką bezbłędnie i uspokoiła się natychmiast. Od czasudo czasutylko oddychała innym, takim przerywanym, głośniejszym niżzwyklei zapłakanym oddechem. Karmiłam ją, a łzy leciały mi popoliczkach. Nie tłumiłam ich,bo niechciałam się dusić. Paulina możepłakać,to ja też mogę pomyślałam. Ale nie był to niedobry płacz. Był towłaściwie płacz radosny, boczułam,że jestem potrzebna, i czułam swoją jednorazową i niepowtarzalną ważność. Łukasz stał przed samochodem, trzymając ręce w kieszeni. Po swojemuwidać próbował sięuspokoić. Zastukałam w szybę. Spojrzał na nasi uśmiechnął się. 3 Paulina. doc33. Podaj mi chusteczkę poprosiłam nie mogę sięgnąć do torebki,Wyciągnął swoją z kieszeni sportowej koszuli. Dużą,męską, najprawdziwszą chusteczkę. Nie jakieś tam ligninowe coś. Wytarł moje łzy. Próbował wytrzeć mi nos. Ja sama powiedziałam. Uśmiechnął się znowu. Ja sama powtórzył z dziwną czułością, apotem nachylił sięi pocałowałmnie woba jeszczetrochę wilgotne policzki. Nie czekajmy, jedźmydo domuzadecydowałam. Paulina zasypiała przy mojej piersi. Nawet mi nie przyszłodo głowy,by się Łukasza wstydzić tak, jak Bartka. Łukaszmilczał, ja milczałam, radio też milczało. Po kilkunastu minutach byliśmy w domu. Zprzytuloną Pauliną weszłam do mieszkania. Położyłam jąw łóżeczku, a samapadłam na swojełóżko. Nawet niewiem, kiedy zasnęłam i jak długo spałam. Może godzinę, a możetrochę więcej. Wystraszyła mnie moja senna błogość, a możebardziej to, żenie pamiętałam,jak wnią zapadłam, i nie wiedziałam, czyjestem sama w domu. Zajrzałam do pokoju. Był pusty. Weszłam do kuchni. Łukasz siedział przy stole,pił kawę i palii fajkę. Kawy? zapytał cichutko. Kiwnęłam głową. I zjadłabym coś dodałam. Dobrze, zaraz was gdzieś zabiorę ucieszył się. Do restauracji? Nie chcę do żadnej restauracji, dosyć mam nadzisiajwyjazdów zdomu. Zjem tylko kanapkę. Łukasz otworzył lodówkę. Była prawie pusta. Za mało dbam o ciebie, Magdo. Nie sądzę, że za mało,Łukaszu powiedziałam podobnymsposobem akcentując jego imię. Zjemy jajecznicę, dobrze? ucieszył się, zobaczywszy jajka. A na kolację jeżeli pozwolisz coś ugotuję. Pozwolę powiedziałam tak szybko, jakbym siębała, że Łukaszzrezygnuje z tego. Mam ochotę na rosół z prawdziwego kurczaka,z prawdziwym cienkim makaronem i marchewką. Ale makaronu nie każesz mi ugniatać? zapytał Łukasz,udającprzerażenie. 34 Chciałam się do niego przytulić, ale oczywiście nic nie zrobiłam i tonie z tego powodu, że właśniezaterkotał telefon. Dzwonił Bartek. Z Warszawy. Też zakończył pisemnączęść egzaminu. Był zadowolony i mile rozczarowany. Mówił, że mu dobrze poszło. Pytał o mój egzamin. Właściwie to nie wiedziałam, co mu odpowiedzieć. Jak mi poszło? Niewiem. To było dwie godziny temu. Wtedybyłam cała w odpowiedziachna pytania, a terazjestem cała wdomu,w zupełnieinnym świecie i nie przeżywamjuż tego, cobyło kilka godzin wcześniej. Jesteś zmęczona? zapytał troskliwie. Powiedziałam, że nie jestem. Chyba jednakjesteś wyczul zniecierpliwienie w moim głosie. Zapytał jeszcze, jak sobieporadziłam z Pauliną. Wszystko dobrzewyjaśniłam chcąc zakończyć rozmowę. Bartek obiecał, że będzie telefonował codziennie, a za tydzieńdo naswróci. Tak powiedział: wróci. Coś mi w środku zakolatało, ale to chyba nie byłaradość. Łukaszsiedział w kuchni, dalej paląc fajkę. Jak poszło Bartkowi? zapytał. Kiwnęłam głową na znak, że dobrze. Nie jesteś zadowolona z tego telefonu? Niewiem, doprawdy niewiem. trochę jestem, a trochę się boję. Czego się boisz? Wszystkiego, ale nie mówmy o tym zakończyłam w obawie, żeŁukasz zacznie pytać dociekliwiej, choćprzecież to nie było w jego stylu,jeżeli w ogóle mogłam zacjego styl. A twój egzamin, Magdusiu? zmienił zręcznie temat. Znów kiwnęłam głową na znak, że dobrze. Zaraz ci wszystko opowiem, tylko wyskoczę z tejwymiętejspódnicy i bluzki, a włożę jakąś sukienkę. Włożyłamkwiecistą, rozpinanąsuknię od Jeannette. Dopiero teraz wyraźnie podkreślałamoją talię. Łukasz spojrzał i powiedział: Ho, ho. 35. Jadłam jajecznicę, popijałam kawą i jednocześnie opowiadałam. Łukasznie od razu mógł zrozumieć,dlaczego wybrałam do interpretacjiwiersz Stanisława Barańczaka "Wypełnić czytelnym pismem", a nieAntoniego Słonimskiego "Smutno mi. Boże". Ten ostatnito wiersz Słowackiego poprawił mnie Łukasz. Uśmiechnęłam się tryumfująco. Dobrze mówię, Łukaszu, to wierszSłonimskiego. Słowacki napisał "Hymn", którego "refren" wykorzystał Słonimski jako tytuł swojegowiersza. Cała zabawa interpretacyjna polegała między innymi nawydobyciu aluzji i paralelizmów, wynikających z każdego z wierszyłukasz podniósł ręcedo góry na znak, że poddaje się mojej wiedzyi umiejętności przekonywania. Myślę, Dżordż, że Tyjeżeli mnie znasztak, jak mnie znaszniemiałbyś żadnych wątpliwości, który wiersz wybiorę. Posłuchaj zresztąBarańczaka: Urodzony? /tak, nie; niepotrzebne skreślić/; dlaczego "tak"? /uzasadnić/; gdzie, kiedy, po co,dla kogo żyje? z kimsięstyka powierzchnią mózgu, zkim jest zbieżny częstotliwością pulsu? krewni za granicą skóry /tak, nie/; dlaczego "nie"? /uzasadnić/; czysię kontaktuje z prądem krwiepoki? /tak, nie/; czy pisuje listy do samegosiebie? /tak, nie/; czykorzysta z telefonu zaufania? /tak, nie; czy żywi i czym żywi nieufność? skąd czerpie środki utrzymania się w ryzach nieposłuszeństwa? czy jest posiadaczem majątku trwałego lęku? znajomość obcych ciał i języków? ordery, odznaczenia, piętna? stan cywilnej odwagi? czy zamierza 36 miećdzieci? /tak, nie/; dlaczego"nie"? Łukasznie odrazu zrozumiał. Ale kiedy mu wytłumaczyłam, jak naróżne sposoby (np. polityczny iegzystencjalny)można interpretować tenwiersz i jak bardzo on jest mój (! ), po prostu i najbezczelniej w świeciemój, wtedy oczy otworzyłze zdziwienia, a może i trochęz podziwu dlamnie. Amoże dlatego, że zobaczył, jak się zapalam i emocjonuję przymówieniu o sprawach, które są niby tylkoliteraturą, ale nie do końcaliteraturą,skoromogą być i moim życiem. Cóż mnie w tej sytuacji mogąobchodzić przeżycia emigrantau Słonimskiego i jego liryczne bardziejniż dramatyczne wzdychania? Dramatyzm pytań Barańczaka jest natomiast moim najprawdziwszymdramatyzmem. Co by nato powiedział Barańczak? Czy byłobymu miło,że napisał wiersz nie tylkodla siebie? Nie mam już siły pisać dzisiaj więcej, Dżordż. Jestem śpiąca i zmęczona. Znów zmęczona. Ostatnio coraz bardziejzmęczona. Ale mam do tego prawo. Jestem po wszystkich egzaminach,takżeustnych, i teraz mogę tylko czekać na ich wyniki. Czekaćspokojnie, bo co ma być, to będzie, bo "wszystko siędziwnie plecie na tym tubiednym świecie,a kto by chciał rozumem wszystkiego dochodzić. ",nie wiem, jak to jestdalej u Kochanowskiego. Ale wiem, że właśnieu niego. A więc wystarczy. Przynajmniej na dzisiaj. 10 lipca 1995roku poniedziałek Chciałabym pofruwać, Dżordż. Wznieść się w zieleń i błękit. Poczuć lekkość. Zapomnieć, że bywa szaro. Oderwać się od siebie. Od "majątkutrwałego lęku",który jest we mnie- Chciałabym tylko trwać, Dżordż. Niepytać o nic. 37 Jk. Chciałabym powiedzieć, jak Annę Sexton, amerykańska poetka: O, aniołowie, zostawcie otwarte okna, abym mogła wyciągnąć i ukraść rzecz, rzeczy, które powiedzą mi,że morze nie umiera, rzeczy,które powiedzą mi, żebrud jest częścią życia, że Chrystus,który przyszedł do mnie, szedł po prawdziwej ziemi i że to nie szaleństwo, że pszczołyżądlą me serce każdego ranka. O,aniołowie, rozewrzyjcieswoje okna tak szeroko i rozlegle jakrozległajest angielska wanna. 12 lipca 1995 roku środa Łukasz mnie namawia, żebym wyjechała z Paulinką na wieś. Powiedział,że powinnam sięzgodzić dla naszego dobra. Nie sądzę, aby na tym właśnie polegało nasze dobro. Już przyzwyczaiłam się do swojego nowego domu, polubiłam go tak, że bardziej nie możnai nie trzeba. Paulinka ma swój kąt, a ja czuję się bezpiecznie, wiedząc, żenicnamnie grozi. Jestem jak kot, któryprzywiązujesię do miejsc bardziej niżdo ludzi. Do ludzi też chciałabym się przywiązywać, alesię bojęWiem, czego mogę się spodziewać poznanych mi kątach, a nie wiemtego samego o ludziach. Muszę przekonać Łukasza,że Paulinka jest za mała na wyjazdyi żetutaj nam dobrze. Gdybym mogła wyjechać na wieś z kimś, kto chociażbyłby obok, to może bym się odważyła, a naweti tego zapragnęła. Bojęsię wyjechać sama. Czy mogę się bać? Czyja ciągle, zawsze i wszędziemuszę być taka niezłomna? Jeżeli już muszę, towolę mieć przynajmniej kąty po swojej stronie. Ale tego Łukaszowi nie powiem. Niemamochoty się zawile tłumaczyć, a poza tym bojęsię (tego też), bymnieźle 38 nie zrozumiał. Ciekawa jestem, ile razy na tej stronie użyłam słowa bojęsię. Ostatniomi się wydaje, żemyślę inaczej niż ci, z którymi rozmawiam. Jakbym stosowała skróty, biegła na przełaj albosobie tylko znanymi ścieżkami. Trafiam niby tam, gdzie chcę, ale inni, nie wiedząc jak tozrobiłam, patrzą podejrzanie. A ja nie potrafięwytłumaczyć. Albojuż nawstępie z tłumaczenia rezygnuję. 13 lipca1995 roku czwartek Towielki, naprawdę wielki dla mnie dzień! PAULINKa SIĘ DO MNIE PO RAZ PIERWSZY UŚMIECHNĘŁA! " Naprawdę! Niczego niewymyślam. Pochyliłam się nad łóżeczkiem, a onaspojrzała na mnie, oczkajej się żywo poruszyły i się uśmiechnęła. Długoi wyraźnie. To niebył żaden grymas. Przysięgam, Dżordż, to nie był grymas, tylkonajprawdziwszy, najwspanialszyuśmiech! Więc czuję się, Dżordż,jak rybaw wodziei pływam, skoro fruwać za bardzo niemogę. Pływam z radości, póki cowewłasnej wannie. 15 lipca 1995 rokusobota List od Łukasza był krótki. Mamodwagę go przepisać, bo już mniejmnie boli. Co tam list od Łukasza! Toprzecież ja jestem świadkiempierwszegouśmiechu Pauliny. To mnie ten uśmiech radośnie opętał. 39. Droga Magdo, obiecałem ojcu, że pożegnam się z Tobą przed wyjazdem, ale wiem, żenie mam odwagi tego zrobić. Przyznaję: niemamodwagi! Boję się, zemogłabyś mi coś okrutnegopowiedzieć, popatrzeć na mnie z pogardą albosię rozpłakać. Alboteż po prostu wyrzucić mnie za drzwi. Wyjeżdżam do matkii chciałbym tam pozostać. Wygląda na to, że uciekam od Was i od odpowiedzialności. Zgoda,uciekam. I nawet nie proszę, byś mi wybaczyła. Nie zabardzo czujęsię winnyi nie za bardzo z Wami związany. Sama przyznasz, że wszystko stało się zaszybko, abym mógł cokolwiek zrozumieć. Spróbuję rozpocząćnowe życie,które pocichu planowałem i które mi moja matka obiecywała od czasuswojego wyjazdu. Wiem, że jesteś silna, odważna i zesobie zewszystkim poradzisz. Zawsze Cię podziwiałem, a terazCi to mówię. Szkoda, żesię bliżej nie poznaliśmy. Na to nam teżzabrakło czasu. Postaram się Warn pomagać. Długo pisałem tenlist i przeżywałem prawdziwe męki twórcze i nietylko. Nie chciałbym, aby tenlist Cię zabolał. Ty szybko przecieżprzekonałaś się, jaki jestem. Ale jednoprzyznaj: nie próbuję powiedzieć, że jestem lepszy, niż jestem. Chciałbym, Magdo, abyś mnie zrozumiała. Nie wiem tylko, co mógłbympowiedzieć Paulinie. Może kiedyś będę wiedział. Bądźcie obiezdrowe. Tego Warn naprawdę życzę. ŁukaszKatowice, 24 czerwca 1995. Cóż dodać, cóż ująć? Poprostu był szczery. Ucieka. Nie czuje się winny. No bo i czemuż ma się czuć winny? Przecieżmnie ani nie zniewolił, ani nie zgwałcił. Sama chciałam. Skorotak łatwo chciałam, mógł pomyśleć, że wiem, co robię. I że robię to nie poraz pierwszy. Podobałam mu się. A to przecież proste kochać się z kimś,ktosiępodoba. Iłatwe. 40 Wszystko jest więc w porządku. W najlepszymporządku. Onnie może zrozumieć i ja też nie mogę. Nie mogę na przykładzrozumieć, dlaczego mnie Łukasz nie pokochał? Cowe mnie jest złego, że mnienie pokochał? Dlaczego nie jest tak,żedobre uczucia nie zawsze rodząpodobnie dobre? Nie mogę zrozumieć, dlaczego nie kochamniemoja matka. Niemogę zrozumieć, dlaczego wszystko zdarzyło się właśnie mnieiczy musiało? Jakiemuto służy celowi? Czy jest w tym sens? Jaki sens? Kiedy go rozpoznam? Nie mogę zrozumieć, dlaczego z jednej strony dostaję tak solidniewłeb, a z drugiej spotykamnie tyle dobra? I jak się ma jedno do drugiego? Czy Łukasz, ojciecPauliny, musi mieć ojca, też Łukasza, który jestdziadkiem Pauliny i na domiar wszystkiego jest dobry dla mnie jak jeszcze nikt? Czyzawsze za każdy okruch szczęścia będę płaciła godzinami i nocami bólu? Czy Hiob może być kobietą? Jedno wiem napewno. Wiemto odczasu, gdy urodziłam Paulinkę. Gdybym miała jeszczeraz zaczynać od początku i spotkać Łukasza na ulicy, w Środku lata, w środku miasta, w środku jegołóżka zrobiłabym to samo. Gdybym tegonie zrobiła, nie miałabym Pauliny. A bez niej nie widzę jużteraz niczegowartościowego w żadnym swoimdniu. Niczego, Pauilinko. Słyszysz, moja córeczko? Mój krasnyludku najdroższy, najukochańszy, uśmiechający siętak, zełatwiej rozpoczynać najtrudniejszy dzień. Moja śliczna stokrotko, pchełko, drobiażdżku, prezenciku, kotkuszprotku, brzdącu, zającu, lwie ogromny i puszysty. Całeszczęście, że ma się trochę kulturki, by móc Cię, Paulinko, odpowiednio nazwać! 41. J 5 lipca 1995 roku sobota Magdusiu,kochana moja córeczko, obie jesteśmy uparte i dlatego tak trudno nam się porozumieć i zesobą rozmawiać. Cieszę się jednak bardzo, że Ty przełamałaś swójupóri że się do mnieodzywasz. Przyznaję,byłam wściekła na Ciebie. Czułamsię zraniona w sposóbnajboleśniejszy,bo cios przyszedłz najmniej oczekiwanej strony. Ciągle myślałam o tym, jak mogłaś mi coś takiego zrobić? Czym sobie na tozasłużyłam? Przecież zawsze starałam się jak najlepiejwykonywać swoje matczyne obowiązki. Dużo czasu jednak minęło od chwili, gdy wyprowadziłaś się z domu. Chyba jestem od tej porytrochę innym człowiekiem. Coś jednak zrozumiałam. Zrozumiałam, że jesteś silna i sobie beze mnie poradzisz. Zrozumiałam,że jesteś dzielna. Wiem oczywiście, że masz córkę. Twoja historia,jaksię domyślasz,nie należała do takich, o których się nie mówi. Tez chciałam do Ciebiezatelefonowaćalbo napisać. Do tej pory niezdobyłam się na odwagę. Dobrze,że Tyjej masz więcej. Nie wiem,jak odnajdęsię w roli babci, ale postaram się, byto byłarola udana, bardziej udana niż rola matki, którą odgrywałam przez kilkanaście lat i chyba nie najlepiej mi się ona udała. Magdusiu, umówmy się tak,że jak tylkowrócę z kolonii, na którewyjechać muszę, bo nie mam już odwrotu, zatelefonuję do Ciebie. Przyjdziesz do mnieze swoją dziewczynką, a potem ja do Ciebie. Tak będzieprościej. Bardzo chciałabym, aby coś się w nas urodziło nanowo. Możeuda nam się porozmawiać bez manifestowania żalów. Zostawić to, cobyło,choćby nie wiem jak bolesne było, i rozpocząć od nowa. To będzie trudne,wiem, alechcęspróbować. Bądźcie zdrowe obie. Wasza Mama i Babcia Powiedz mi, Dżordż, czywierzysz (bo przecież znasz mnie trochęi moją matkę też) czy wierzysz, że takiwłaśnie list od niej otrzymałam? Oczywiście nie wierzysz! I dobrze robisz, mój drogi! Gdybym taki list otrzymała, to skakałabym z radości do góry, bobyłbyon dlamnie szczytem dobroci,o jakiej nawet śnić nie powinnam. Niestety, jest to tylko list, który chciałabym otrzymać. Pomarzyć przecieżdobra rzecz,prawda? Gdyby taki list do mnie przyszedł, Dżordż, to już dawno byś go znałi nie trzymałabym Cię przez tyle dni w niepewności. Rzeczywistość wygląda mniej barwnie i optymistycznie. Zobacz zresztą sam, jak wygląda: Magdalenko, moja córko, nie zapomniałam o Tobie. Trudno zapomniećo swoim dziecku, którewyrządziło mi tak wielebólu iprzysporzyło jeszczewięcejzgryzoty. Przyznaję, że czekałam na znak od Ciebie. Nie byłam pewna, czy go uczynisz. Zawsze byłaś najpierwuparta, a potem inna. Kiedyś różnymi metodamipróbowałam zTwoją krnąbrnością walczyć, ażw końcu zobaczyłam, zenie mam już na Ciebie żadnego wpływu. Nigdy nie zrozumiem, jak to jest,że matka wychowuje swoje dziecko,a potem w nim nie ma śladu tego,comu się przekazywało. Upór masz. zapewne po ojcu. On tez taki był. Upartyi zamkniętyw sobie. I nie daj Bóg, gdycoś było nie po jego myśli. Długo nie odpisywałam na Twój list. Nie wiedziałam, od czego zacząćpo tym wszystkim, cosię wydarzyło i co uderzyło we mniebardziej, niżpodejrzewasz. A poza tym listprzyszedłwtedy, gdy byłam w środku konferencyjnych prac, związanych z zakończeniem roku szkolnego. Przecieżsama wiesz, jak to wygląda. Uzupełnianiedzienników,wypisywanie świadectw, konferencja klasyfikacyjna, plenarna, jedna szkoła i druga. A w dodatku, jak pamiętasz, piszę wszędzie protokoły, jakby tylko polonistki w szkole pisać potrafiły i jakby właśnie one miały mniej zajęć niżnauczycieleinnych przedmiotów. Jestem bardzo zmęczona i przygnębiona. Twój list wprowadził trochę zamieszania w moje dni. To dobrze, żechceszsię ze mną pogodzić. Mam nadzieję, że wspólniedołożymy wielustarań, aby wróciłado naszego życia harmonia. Ciągle jednakniemogęsię pogodzić z faktem, że TY, mądra i rezolutna dziewczynka, tak sobiezniszczyłaś własneżycie. Wszystko w tym kierunkurobiłam (przyznasz,żerobiłam? ), aby Twoje życie było lepsze od mojego, abyś miała odpowie43. dni start, wykształcenie, abyś znała języki obce. Miałam nadzieję, że niezaprzepaścisz szansy, jaką Ci tworzyłam również swoją ciężką pracąi licznymi wyrzeczeniami. Stało się inaczej. I to mnieboli, bo wysiłek moich wielu dni poszedłna marnę. Nie myśl, że jestem bezwzględna i nie doceniam faktu, że zdałaśmaturę. Doceniam. Ale uważam,że przesadzasz, pisząc o studiach. Ty jeszczeniewiesz, co to znaczy wychowywać dziecko,ileto kosztuje kobietę wyrzeczeń. Gdy piszesz o studiach, myślę odrazu, że źle Cię jednak wychowałam. Dużo w Tobie egoizmu. Nie bacząc na matczyne obowiązki, chceszrealizować swoje egoistyczne cele. Dziecko wymaga poświęceń, naprawdę,i sama się o tym przekonasz, tyłem coś na ten temat, bosama swoje młodeżycie poświęciłam ojcu i Tobie. Ale taki jest obowiązek oraz los kobiety. Nie mogę się pogodzić z tym, że moja córka ma dziecko i że ja jestembabcią. Tozupełnie obce dla mnie myśli. Ale skoro Ty uczyniłaś pierwszykrok, to nie odtrącę tej możliwości porozumienia. Musimy jednak poczekaćna spotkanie. Zaplanowałam już cały pierwszy miesiąc wakacji, bowyjeżdżam na kolonie, a polowe drugiego mam spędzić w sanatorium. Gdy wrócę z kolonii, aprzed następnym wyjazdem, otrzymasz ode mniedrugi list, w którym podam Ci do wyboru dni, w jakich mogłybyśmy sięspotkać. Bądźcie obie zdrowe. Twoja MatkaKatowice, 26 czerwca 1995 roku Ten list otrzymałam 29 czerwca,pisany był, jak widać, 3 dni wcześniej. Janatomiast wysłałam swój 5 czerwca,czylimojamatka kazała mi, czekać na odpowiedź 24 dni! Przeszło 3 tygodnie! Czy te wyliczenia mogąo czymś świadczyć? Niechce wyciągać wniosków, bow nich byłobypodsumowanie, rozliczenie. A przecież wiem,co to znaczy kogoś podsumować. To czasamiprawie tak,jakby przekreślić. Niewidzę sensu, by komentować słowa mojej matki, bo tegotypu komentarze tylko by mnierozwścieczyły. Zawsze wiedziałam, że różnymiścieżkami błądzą nasze myśli iuczucia. Teraz mam to czarno na białym. Spróbuję jednak spotkaćsię z matką. Dla dobra własnego. Z egoistycznego, jak ona powiedziałaby, punktu widzenia. Męczy mnie po prostutakanienaturalna sytuacja i bardzo chce, by męczyła mnienieco mniej. Jedno wiem na pewno: nie chcę się takpoświęcaćjak ona. Czymkolwiek jest topoświęcenie. Obserwuję, do czego j ą doprowadziło. Nie chciałabym nigdy w przyszłości wypomnieć mojej Paulinie,że dla niejzrezygnowałam ze studiów, że przez niącoś mi się nie udało. Nigdy tegonie zrobię. Przysięgam! Paulina jest moim skarbem. Ale napewnonie inwestycją, w którąpakuję swoje marzenia, by potem je w dwójnasób odebrać. Nie wiem jeszcze, jak to wszystko zrobić,ale chciałabym, abyonamnie kochała bez obowiązku kochania. Niechbysię kłóciła ze mną, będącnastolatką,niechby krzykiem walczyła o siebie. Lepsze to niż zamykanie się w sobie, zatrzaskiwanie siebie na wszystkie zamki, które poczasie rdzewieją inijak ich otworzyćnormalnymi sposobami nie można. Ale o czymja piszę, o czym piszę? Paulina jestniemowlakiem, który dopiero co zaczął się uśmiechać. Gdzie jej tam do kłótni ze mną? Słodki, rozkoszny niemowlaczek! Muszę się doszkolić, jak tego niemowlaczkakarmić w sposób właściwy. Co jeszcze mogę jejpodawać oprócz naturalnego pokarmu i herbatkiz koperkiem włoskim? 19 lipca 1995 roku środa Paulina budziła mnie w nocy5 razy. Brałamją do swojegołóżkai karmiłam. Przysypiałam na krótko, aona znów zaczynała kwilić, więcponownie jąwyciągałam, obawiając się,by nie zaczęła wrzeszczeć. Mamnadzieję,że nie dzieje się niczłego. Zamówiłam wizytę upediatry. Możenie mam najmniejszego pojęcia, jak opiekować się dzieckiem, mimo żeczytam fachowe książki? Boli mnie głowa. Niemam ochoty najedzenie,choć przecieżpowinnam osiebie dbać, skoro chcę dbać o Paulinę i karmićją piersią. Pokarmu, na swoje wyczucie, mam za dużo, mimo że Paulina jest małym 45. głodomorkiem i często chce jeść. Moje piersisąciężkie. O tym też muszęporozmawiać z lekarzem. Paulinka rozwija się jak najpiękniejszy kwiatuszek i wszystko jestw porządku tak powiedział lekarz. Będę jej podawała witaminę D^w kropelkach. Tak trzeba, bo dzieciom naŚląsku nie wystarczy słońce,które nawet kiedy grzeje cudownie, przedziera się z trudem przez grubąwarstwę kopalniano-hutniczych świństw. Nadmiar pokarmupowinnam odciągać specjalną odciągawką, którąkupiłam w aptece. A najlepiej, gdybym mogła karmić jeszcze inne dziecko, czyli gdybym mogła staćsię mamką. Coś takiego! O mamkach czytałam tylko w literaturze. Mamkami były zdrowe wiejskie kobiety. A jaważę znów tylko50 kilogramów. Nie wiem,czy potrafiłabym obce dziecko przystawić do swojej piersi. O niczym innym dzisiaj nie potrafię myśleć. Ichciałabym móc o tym komuś powiedzieć. Ale komu? Łukaszowi? Chybabym nie potrafiła. Bartkowi? Chybabym nie chciała. Mojej matce? Chybapowinnam. Gdyby była obok i gdyby chciała ze mną rozmawiać. Przecież o swoimmacierzyństwie powinno się rozmawiaćz matką. Dlaczegojanie mam takiej szansy, dlaczego jej nie mam? Więc mówię wszystko Tobie, Dżordż, czy chcesztego, czy nie. Listy: od Jeannettei od Basi. Prosząo wiadomości oPaulinie i o zdjęcia. Basia zaprasza dosiebiena wakacje i wcale słyszećnie chce, że z tego zaproszenia nie skorzystam. Powiedziała, że przyjedzie po nassamochodem i że będziemy miaływszystkie możliwewygody. Czy oni się, Dżordż, uparli, by nas wyciągaćz gawry, w której taknam dobrze? Co j a mam zrobić? 46 Był Bartek. Uśmiechnięty, zadowolony i stęskniony jak powiedział. Stęskniony zanami. Stał przy łóżeczku Paulinydłużej niż zawsze. I na mnie patrzyłteżjakoś inaczej. Jakby czulej. Jakbydoroślej. Opowiadał o egzaminach. Może jutrolub pojutrze będziemy znaćwyniki. Bartek studentem ekonomii? Ja studentką kulturoznawstwa? Jakośto wszystko wydaje mi się odległe i niemożliwe. Co zmieni w naszymżyciu? Bartek wyjedzie do Warszawyi będzie do mnie wracał na każdyweekend. Będę do ciebiewracał, Magdotak powiedział. A ja zaraz szurum-burum oczamipo wszystkich kątach, byle nieprzytaknąć, że tego chcę, byle się nie zapętlić w deklaracje, których niej estem pewna, w słowa, których mogę żałować albo którymi mogę skrzywdzić. Bożemój, ja nie wiem, czego chcę! Pragnę czułościBartka, ale boję się jej. A raczej boję się tego, co sięz nią musi wiązać. Boję siębliskości, za którą stoi dotykanie. Nie wiem,czy pragnę bliskości z Bartkiem, czy może tylko w ogóle bliskości i ciepła. Nic nie wiem,do diabła! Tylko Paulina mi daje pewność tego, co powinnam i czego chcę. Tutajnie mamżadnych wątpliwości. Niech jużwreszcie się okaże, czy jesteśmy studentami. Niech Bartekwyjedziena wakacje. Niechwróci. Niech czas, który nas rozdzieli, maw naszej historii swoje słowo. 20 lipca 1995 rokuczwartek JESTEM STUDENTKĄ"""""! "" Jestemstudentką, Dżordż! Czy mam prawo się z tego cieszyć? 47. Ja, Magdalena studentka I roku kulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach! Niemiałam aniodwagi, anizbyt wielkiej możliwości pojechać nauczelnię i patrzeć na listę przyjętych. Zatelefonowałam jednak do dziekanatuz prośbą, aby mi takiej informacji udzielono, ponieważ. i tu wytłumaczyłam swoją sytuację. Paniw dziekanacie była miła. Miła w dwójnasób,bo chciało jej się sprawdzić, a poza tym właśnie tę miłą wiadomość miprzekazała. Zaniemówiłam na początek, apotem jeszcze raz poprosiłam,bysię upewniła, czy naprawdęmogę się cieszyć. Mogę, Paulinko! Naprawdę jestemstudentką. No i jak to brzmi, moja mała dziewczynko? Czy jesteś dumna ze swojej mamy, Paulinko? Natychmiast zatelefonowałam do Łukasza. Jesteś cudowna! wrzasnął w słuchawkę. Umówiliśmysię na wieczór. Potem zatelefonowałam do Bartka. Gratuluję powiedział spokojnie. Poprosiłamgo, by przyszedł do mnie jak najszybciej. Powiedział, żeza dwie godziny będzie. I na tym się, Dżordż, skończyła lista tych, z którymi mogłabymsiępodzielić radosną nowiną. No, dobra. napiszę do Basi i doJearmette. Ale poczekam trochę, bonajpierw z Łukaszemmuszę obgadać sprawę zaproszenia do stryjostwana wakacje. A teraz, Dżordż, wychodzę z Pauliną na spacer. Oczywiście jestupalnie. Jest wspaniale! Wózek z Paulinką pomógł mi znieść sąsiad. Nie wiem, na którympiętrze mieszka. Nieznam jeszcze sąsiadów, choć już się nieźle przeztychkilka miesięcy zadomowiłam. Ale w swoim mieszkaniu, anie wbloku. Mówięwszystkim spotkanym dzień dobry, Z niektórymi mamami 48 zamieniam kilkasłów. Na parkingu stoi duży polonez truck. Widziałamkilka razy, jak mój sąsiad do niego wsiadał. Co w nim wozi,nie wiem. Mogliby zrobić zjazdy dla wózków powiedział, uśmiechającsiędo mnie zwyczajnie. Pamiętam, jakmoja żona się męczyła dodał. Miłego dnia dorzucił. Jest miły. Właśnie przed chwilą dowiedziałam się, że jestem studentką wykrzyknęłam w odpowiedzi. Dżordż, musiałam jeszcze komuś powiedzieć! Sąsiad się zatrzymał, popatrzył na mnie, na Paulinę, na wózek, znówna mnie, jakby chciał zapytać o coś, ale o nic w końcu nie zapytał, tylkopowiedział: Gratuluję, pani Magdo, gratuluję. Skąd pan zna moje imię? Rozmawiała pani kiedyś z moją żoną. od niedawna pani tutajmieszka, więc zwróciła pani jej uwagę. I pobiegł doswojego samochodu. Powiedział: Magdo. Pani Magdopowiedział. Dobrze słyszałam, Dżordż. Ktoś mnie już w tym bloku zauważył. Ktoś zapamiętał moje imię. Czy to znaczy, że niejestem tak bardzo sama, jak myślę? Na spacerze było tak dobrze, jak dawnonie było. Wszystko mi siępodobało. Nawet tobrzydkie blokowiskoze ścieżkami wydeptanymi,gdzie popadnie iz ławkami, wktórychco drugadeszczulka była wyrwana. Dziewczynki bawiły się w dom w piaskownicy, naśladując przy tympowiedzonka swoich mam. Piaskownicabyła pełna żółciutkiego piasku. Ktoś o to zadbał. Pomyślałam sobie, że za rok o tej porze Paulinka będzie dreptać na własnych nóżkach, więcbędę j ą mogła przyprowadzićza rączkę do tejpiaskownicy. Teraz fikała sobie małymi nóżętamiw wózeczku. Balkony były ukwiecone całkiem ładnie. Kolorowe surfinie i pelargo4 Paulina. doc49. nie zwisały z nich bujnie. I nawet konteneryze śmieciami nie śmierdziałyz daleka. Dawniej,jak zobaczyłam ładnie ukwiecony balkon,marzyłam, bywyjechać do Włoch lub Francji, gdzie każdy balkon krzewi się bogato. Teraz zapragnęłam usiąść na swoim balkonie, też wśród kwiatów. Popowrocie zaparzyłam kawęw ekspresie, a gdy Bartek przyszedł, podałamją właśnie na balkonie. Bartek przyniósł mi bukiecik kolorowych groszków. Włożyłam je do przezroczystego wazonikai ustawiłam na stolikumiędzy filiżankami. Cieszyszsięzauważył Bartek. No, pewnie uśmiechnęłam się cieszę sięjak głupia, choćwiem, że odjutra zacznę sięmartwić, coz tym fantem zrobić. Jakto co zrobić? A jak ty sobie wyobrażaszmojestudiowanie na dziennymkulturoznawstwie? z Pauliną podpachą, zamiast książek, tak? Nie pomyślałem o tym. Ja pomyślałam. Ale i tak się cieszę, bo udowodniłamsobie,żepotrafię zdać ten egzamin i przynajmniej teoretycznie mogę studiować. Teżbym sobie chciał udowodnić. I dlatego się smucisz, że jeszcze nie masz pewności? Bartek skinął głową. Na pewno siędostanieszpocieszyłamgo jutro ty usłyszyszdobrą nowinę. Obym ją usłyszał! Mógłbymspokojnie zasnąć, spokojnie wyjechać na wakacje rozmarzył sięBartek. A potem spokojnie wyjechać do Warszawy i równie spokojniestudiować zakończyłam tę wyliczankę. Teraz ty posmutniałaś zauważył i wstał z fotela. Zbliżył się do mnie, właściwie klęknął przede mną, bo miejsca nabalkonie nie było zbyt wiele. Wziął mojeręce w swoje. I co ty z tym wszystkim zrobisz, Magdo? zapytał,patrząc miw oczy i próbując moje ręce założyć na swoją szyję. Iwtedy poczułam. Wtedy poczułam, że janie chcę Bartka. W ogóle nie chcę Bartka. Nie chcę, żeby mnie dotykał, nie chcę, żeby przy mnie był,grająctę 50 nie wiadomo jaką rolę, niby kumpla, a nie kumpla. Poprostu niczego nie chcę od Bartka. Zawsze go lubiłam. Bardzomi pomógł. Ale dalej już tego robić nie może. Niemoże, bo nie potrafi,bo go sytuacja przerasta. I w porządku- Najważniejsze, że mnie me przerasta. Nieprzytuliłam się do Bartka. Nie założyłammu rąk na szyję. I wogóle przerwałam tę kiczowatąscenę, wstając izbierając puste filiżanki. Poradzę sobie powiedziałam poradzę sobie, jak już nierazsobie radziłam. Będę studiowała zaocznie. Na to trzeba mieć pieniądzewtrącił Bartek zaskoczony nagłązmianą scenerii ipotencjalnie możliwegoscenariusza z balkonowąkwestią, Zapracuję nie dawałam za wygraną. Podejrzewam, że łatwiejmi będzie choćby i dwie godziny dzienniepoświęcićna udzielanie korepetycji niż kilkagodzin na wyjazdy do centrum miasta na uniwersyteckie zajęcia, A studiować będę w sobotę i niedzielę. Wtedy ktoś zostanie z Pauliną. Masz nadzieję, że Łukasz. to znaczy, dziadek Pauliny? zapytałBartek z lekkim przekąsem. Być może Łukasz mi trochę pomoże (podkreśliłam wyraźniesłowo "Łukasz"), alewolę nie uczepiać się tej myśli. Jeszcze nic niewymyśliłam. Teraz się cieszę, że jestem studentką! Słyszysz,cie-szę-się! Ja też, ale. Nie ma "ale", Bartku, jest,jak jest i koniec. A teraz uciekaj dosiebie dodałam boja muszę się zająć praniem, prasowaniem i tympodobnymi atrakcjami. Bartek wyszedł. Nie spróbował mnie już poraz drugiprzytulić. Bartek wyszedł, a ja zamknęłam się w łazience (zamknęłamsię, naprawdę, mimo że nie miałam przed kim, ale dawne przyzwyczajeniawemnie ciągle tkwią). A więc zamknęłamsięw łazience, byposiedzieć nabrzegu wanny,a potem popatrzeć na siebie wlustrze i powiedzieć sobiena głos, że wcale, a wcale nie chce mi się płakać. 51 I. Gdy sobie tak mówiłam, to przypomniał mi się wiersz Ludmiły Marjańskiej. Nie znałam całego na pamięć, ale znalazłam go w tomiku, przeczytałam. i dopiero wtedy zrozumiałam,co on dla mniemoże znaczyćijak bardzo wiąże się ze mną i z Bartkiem. Posłuchaj,Dżordż: Mój niekochany, to ty jesteś mymoczkiem w głowie, światłem źrenic, ciepłem, októre grzeję ręce zmarznięte w czasie srogiej zimy. Mój niekochany, ty najbardziej ze wszystkich ludzi mnie dotyczysz, tymnie ocalasz, ty mi rzucasz deskę ratunku ostateczną, po której wracam nad przepaścią dociebie z tamtej strony świata. Mój niekochany, ztobą dzielęna czworo włos, półna pół los. Główna przegrana: miłość, którejnie umiem wygrać przeciw tobie. Przeciwko tobie jedynemu. Teraz powinnam zdobyć się na odwagęi powiedzieć Bartkowi, że jest"moim niekochanym"i żenie chcę, by liczył na silniejsze z mojej stronyuczucia, bo ich we mnie nie ma. Nie było i nie ma. Niemogę przynajmniejsiebie oszukiwać. W co więc chcę wpakować siebie i Bartka, który może tylkoprzezswoją prawość tkwi przy mnie? Kiedyś mnie pokochał, a potemchciałsobie i mnie udowodnić, że miłość w nimtrwa,bez względu na to, cowydarzyło się po drodze. 52 Muszę opiekować się Pauliną. Czy potrafiłabym opiekować się naraz i Pauliną, i Bartkiem? Bo on przecież nie ma w sobie tyle siły, by nasobie dźwigać w przenośnii dosłownie. I jakcoś takiego powiedzieć Bartkowi, któryjest mym"oczkiemw głowie"? Jak powiedzieć,i to po tym, gdy mi "rzucał deskę ratunkuostateczną" i "ogrzewał ręce w czasiesrogiej zimy"? Przecież to jednaz tych okrutnych prawd, którą można zranić człowieka. A ja Bartka nie chcę ranić, bo za bardzo go lubię, bojest zadobry i niezasłużył na ranyod nikogo, a tym bardziej ode mnie, Itak, Dżordż, toczy się świat. Z jednej strony mogę się cieszyć,ale żeby nie byłomi za dobrze, więcpowinnam się trochę pomartwić. Równowagą musibyć zachowana. Jak sąprztyki, patyki, zielone guziki, to i bomby, miny, karabiny, prawda, Paulinko? O Łukaszu jeszcze chciałabym napisać, otym, co ustaliliśmy, ale niemam już siły, Dżordż. W nocy zostanę znów obudzona dwa razy i oby niewięcej. Kiedy doczekamchwili, gdy położęsię opółnocy i bez przerwyprześpię choćbytylko sześć godzin? Corazczęściej o tym marzę. A teraz muszę jeszcze wyprasować Pauliny kaftaniczki i koszulki. Ciągle prasuję, mimo że są mięciutkie, bo płuczę w specjalnym płyniezmiękczającym. Prasuj ę jednak w celuzabijania w nich zarazków. Ponoćgorące żelazko zabija je skutecznie (? ). Na koniec wymyję podłogi w przedpokoju, kuchni i wpokoju, gdzieśpimy. Aby się kurze nie szwendały. A poza tym nie cierpię czuć pod bosąstopą piasku, gdy w nocy wychodzę do ubikacji. Fakt, że zawsze zapominam założyć klapki. Nie lubię papuci. Najchętniej chodziłabym pomieszkaniu w samych skarpetkach, choćby specjalnie do tegocelu przeznaczonych. Zaraz, zaraz. a niby dlaczego nie mogę w nich chodzić? Przecieżjestem nareszciewewłasnym domu! Wolnoć, Tomku,w swoim domku! Nikt niebędzie mnie ochrzaniał za to, że nie chodzę w papuciach. Nikt. Bo nie ma tegokogoś, kto mógłby to zrobić. I dopieroteraz tak naprawdę poczułam, że niemieszkam z własnąmatkąi że to jest powód do radości. Że z tego powodu jestem wolna. Powinnam napisać filozoficzną rozprawę na temat: Wpływ noszeniaskarpetek zamiast papuci na poczucie godności własnej i wolnościpojmowane/jako wolności "od" czegoś i "do" czegoś. 24 lipca1995 roku poniedziałek Bartek dostał sięna ekonomię. Przybiegł cały w skowronkach, by mi topowiedzieći pożegnać sięprzed wyjazdem na wakacje. Obiecał,że napisze. Nie było wnim tegoskupienia,co na balkonie, gdy piliśmy kawę i gdysię cieszyłam swoimiegzaminami. Była trzpiotowatość i oczekiwaniena wakacyjne przygody,czylitowszystko, co być powinno. On też miał trudny rok i wyszedłz niego zwycięsko. Pocałował mnie w policzek i przytulił. Poddałam sięzwyczajnie i nic we mnie nie drgnęło. Powiedziałam mu, że też wyjeżdżam, do stryja. Wziął adres,telefoni wybiegł w podskokach. Było mi dziwnie. No, właśnie, Dżordż: wyjeżdżam. A raczej wyjeżdżamy. Postanowiłam się nie buntować. Łukasz mnieprzekonał. On teraz mabardzo dużo pracy w swojej firmie, podpisuje jakieś ważne kontrakty, odktórych wiele mazależeć, więc widziałam, że nasz wyjazd byłby dobryi dlaniego. Mógłby się zająć tylkoswoimizawodowymi sprawami i niemyśleć o nas albo przynajmniej się nami nie zajmować. Kiedy to wyczułam, zgodziłam się na wszystko. W końcu lubię Basie, lubię stryja ibyłomi u nich dobrze ostatnim razem. Zmiana środowiska też mi dobrze zrobi. Po co mam się kisić tylko we własnym sosie? Przed każdym wyjazdem czuję się dziwnie, a teraz podwójnie dziwnie, widać za Paulinęi zasiebie. Takistrach przed nieznanym, a możeprzedlataniem, jak u Eriki Jong. Taka gra wnie wiadomo co, wzawieszenie w szczelinie. I nawet nie wiem, czychciałabym wiedziećwięcej prócztego, żejestem w szczelinie. Jak w wierszu Bursy: Gdy cisię wszystko znudzispraw sobie aniołka i staruszkagra się tak: podstawisz staruszkowi nogę żewyrżnie mordą o bruk aniołek spuszcza główkę dasz staruszkowi5 groszy aniołek podnosi główkę stłuczesz staruszkowi kamieniem okulary aniołek spuszcza główkę ustąpisz staruszkowi miejsca w tramwaju aniołek podnosi główkę wylejesz staruszkowi na głowę nocnik aniołek spuszcza główkę powieszstaruszkowi "szczęść Boże" aniołek podnosi główkę i tak dalej potemidź spać przyśni ci się aniołek albodiabełek jak aniołek wygrałeś jakdiabełekprzegrałeś jak ci się nic nie przyśni remis Idę spać. Może jednak przyśni mi się aniołek. 25 lipca 1995 roku wtorek Cozrobićz moją Matką? Wróci z kolonii i napisze do mnie list,podając datę spotkania,a mnie. nas niebędzie. Muszę ją uprzedzić,Dżordż, jeżelinie chcę zaprzepaścić nici porozumienia, która dziękimojemu listowi się pojawiła. Napiszę więc znowu. Krótko,zwięźle. Powiem, gdzie jestem. Spotkamy się pod koniec sierpnia, kiedy wrócę. Matka zresztąw ogóle niezapytała, czy gdzieś wyjeżdżam. Wzięła poduwagę tylko swoje plany, do których ja oczywiściemam obowiązek siędostosować. Jak nieraz, a raczej jak zawsze. Z tym że to"zawsze"było przedtem. 26 lipca 1995 roku środa Zdecydowałam,że wyjedziemy w piątek po południu, gdy tylkoŁukasz wróci od swoich interesów do nas. Powiedział, żedla niego todobry dzieńi dobra pora, a poza tym będzie mógł sobotę i niedzielnedopołudnie spędzić z nami, u stryjostwa. Stryj go gorąco zapraszał. Rozmawiali tak,jakby byli w wyjątkowejkomitywie. Wszystko to razem mniebardziej dziwi, niż cieszy. I smutno mi. Dzisiaj z tego smutku wysprzątałam całe mieszkanko. Łukaszsięuśmiechał imówił, że niepotrzebnie to robięprzedwyjazdem. On zadba,abyśmy wróciły doczyściutkiego domu. Aleja tam swojewiem. Wolę zostawić wszystko tak, jakbym miałanie wrócić. Nie wrócić, Dżordż? Skąd mi to przyszło dogłowy? A cóż ja bym robiła w Drezdenku,ślicznej, choć małej mieścinie? Smutnomi. Jeszcze mi bardziej smutno niż Bursie, mojemu ulubionemu: ty znasz moje chwyty, ja znam twoje,marnujemy czas. Roger Yailland Przecież znasz wszystkiemoje chwyty życie moje wieszkiedy będę drapał krzyczał i rzucał się znasz upórmoichzmagań i drętwe pozbawione smaku i czucia wyczerpanie wtedy zatruwasz mójsen majakami aby uniemożliwić mi jakikolwiek azyl znam twoje słodycze które przyjmuję ze skwapliwą wdzięcznością i po których szarpią mnie torsje przywykłem do twoichokrucieństw nauczyłem sięśmiać z własnego trupa 56 (znasz dobrze ten mój ostatnichwyt)znudziliśmy się sobie życie moje mój wroguCóż kiedy wkręciłeś iskry bólu w mojeszczękiaby utrudnić mi ziewanie Coś misię wydaje,Dżordż, że ja grzeszę, utożsamiając tenwierszzeswoimi uczuciamiAle tak mi się przypomniało. Paulinka dzisiaj skończyła dwamiesiące. Czy to nie jestwystarczający powód do radości? Łukasz przyszedł z lodowym tortem. Nie zareagowałam wyraźnie. Łukasz spojrzał na mnie zaniepokojony. Zapytał, czy coś mnie boli. Coś mnieboliodpowiedziałam niemrawo. Ale nie wiem, coto jest, Łukaszu. Coś w środku mnie gryzie,jakby krab, który się rozgościł bezkarnie i bez zaproszenia. Jakbykrab, Łukaszu. Konieczniemusisz wyjechać, Magdo powiedział iprzytulił mnieprawietak jak ja Paulinkę. Chciałam, aby to trwało, ale Łukasz nie przedłużał tej chwili. Posadziłmniena fotelu ipodał mi lody. Podziubałam. A potem przyniosłam muwierszeAnnę Sexton w tłumaczeniuMariiKorusiewiczi wskazałam "Poetę ignorancji". Powiedziałam, że tak sięwłaśnie czuję. Łukasz czytał: Być może ziemia płynie, niewiem. Być może gwiazdy to małe papierowe strzępki wycięte przez jakieś gigantyczne nożyczki, nie wiem. Byćmoże księżyc jestzamarzniętą łzą, nie wiem. Byćmoże Bóg jest tylko głębokimgłosem i. słyszanym przez głuchych,nie wiem. Być może jestemnikim. To prawda, mam ciało i nie potrafięod niego uciec. Chciałabym ulecieć z mojej głowy, lecz to wykluczone. Na tabliczce przeznaczenianapisano, żebędę wklejona tutaj, w ten ludzki kształt. Traktując to jako szczególnyprzypadek, chciałabym zwrócić uwagę na mój problem. Wewnątrz mnie jestzwierzę, co mocnowczepia się w moje serce, ogromny krab. Bostońscy lekarze rozłożyliręce. Próbowali skalpeli, igieł, trujących gazów i tak dalej. Krab trwa dalej. To wielkiciężar. Staram się o nim zapomnieć, zająć się swymi sprawami, gotować brokuły,otwierać i zamykać książki, myć zęby i sznurować buty. Próbowałammodlitwy, lecz gdy się modlę, krab trzyma mocniej i ból rośnie. Miałam kiedyś sen, być może był to sen, że ten krab to moja nieznajomość Boga. lecz kimże jestem, by wierzyć w sny? 58 Łukasz wyszedł z książką na balkon. Obserwowałam goz boku. Byłwysoki, szczupły, chybanienagannie przystojny. palił fajkę i czytał. Możez15 minut, a może więcej. Kim on właściwiejest? myślałam. Czy marodzinę, znajomych, przyjaciół? Czyczuje się samotny? Łukasz wystukał resztki nie dopalonego tytoniu i usiadł naprzeciwko mnie. Musiszodpocząć,Magdo powiedział troskliwie musisz koniecznie wyjechać i odpocząć. Nie wiem, czy muszę. A może chciałabyś zabrać ze sobąBartka? dodałniespodziewanie. Bartka? Chyba zwariowałeś, Łukaszu prawie wrzasnęłam skąd ci Bartek przyszedł dogłowy? Myślałem, że go lubisz. Może i lubię, ale nie na tyle, bymu proponować wspólne wakacje. Łukasz podszedł domnie, wziął głęboki oddech, wchwilę potem moją twarz w swoje ręce. Spojrzał mi prosto w oczy i powiedział: To dobrze, Magdo, todobrze. Wtedy zauważyłam, że on ma krótką, szpakowatąbrodę, której chyba przedtem nie miał. A może miał. 27 lipca 1995 roku czwartek Pakuję się, Dżordż. Wszystko czyściutkie i powkładane w foliowe worki. Nie wyobrażam sobie,jak można byłoby wyjechać bez samochodu. Dawniej potrafiłam znosić niewygody,ale nigdynie przepadałam za harcerskimżyciem. Spróbowałam raz ijuż po dwóch dniach wiedziałam, że 59. to nie dla mnie. Spanie w namiotach, zimna woda, zbiórki, dyscyplinaoraz cala ta harcerska celebra. nie dla mnie. Niepotrafię wykonywaćrozkazów tylko dlatego, że są rozkazamiprzełożonych,realizującychz góry przyjęty, zaakceptowany, ideologiczny program. Nie widziałamw nim żadnej przygody,mogącej mniewzbogacić duchowo, żadnej tajemnicy, która popchnęłaby mnie w stronę nieznanych światów, jakie chciałabym dla siebie odkrywać. Niewygody potrafiłam znosić w autobusach, które zawoziły mnie doobcych krajów i ludzi. Wiedziałam, po co je znoszę i co w zamian mogędostać. Włóczęga poHyde Parku, całegodzinyspędzone w Tatę Galleryalbo National Gallery, bez przewodnika, bojasama sobie byłam przewodnikiem oraz sterem, żeglarzem iokrętem. Mogłam wybieraćsale w galerii, tak samo jak trawniki w parku i zaułki obok Piotrusia Pana i spędzaćw nichdowolnie dużo czasu. Nie bójsię, Dżordżiniebój się tego,że zacznęmarzyć i tęsknić zatym, cobyło,a czego teraz niemamiWspominam trochę, ale nie po to, bysię dołować. Próbuję usprawiedliwić nasz wyjazd. Nie chcę niewygód z Pauliną. Jeżeli miałabym je znosić w imię tylko tego, by wyjechać na wakacje,bo one właśniesą, tooczywiście wolałabym siedziećw naszym domkui nie narażać na nic niedobrego dziecka ani siebie. Jeżeli wyjeżdżam,todlatego, że będzienam dobrze i wygodnie. Łukasznas zawiezie. Będęmieszkać w pięknym domu, prawie w lesie, w ogrodzie, na tarasie. Będęmogła dbaćo Paulinę, a stryj i Basia będą dbać o mnie. Czy ja nato niezasługuję, Dżordż? Dobrze więc,że Łukasz mniezmobilizował. Sama nie miałabym siły. Potrzebowałam tej rozmowy, sugestii i popchnięcia winną stronę. Jest dobrze, Dżordż. Dobrze, powtarzam Ci dobrze! " Moja chandra, jeżeli nawet się pojawia, to przecież zniknie. Jużja sięo to postaram. 60 Jak będzie z nami? Co zrobię bez Ciebie? Jakoś nie wyobrażamsobie sytuacji, w której siedzęz długopisem i zeszytemw ręku. Zwierzać się kartce papieru? Todla mnie przecieżzupełnie coś obcego. Ciebieotworzyć, Dżordż, sprawdzić ostatni zapis, stronę (terazjestem na 61), liczba słów 14 795,liczba znaków 92 527, całkowity czas edycji 3543 minuty! torozumiem. Bez Ciebie i Twojego mruczenia moje pisanie nie sprawi miprzyjemności, nie poukładawe mnie spraw, myślii wydarzeń. Chyba siępożegnam z Tobą, Dżordż, na kilkanaście, a może kilkadziesiątdni. Gdywrócę, wszystko opowiem- Naprawdę, Czekaj na mnie, proszę. Zachowaj to, co napisałam, dobrze? A jutro po południu w drogę. Jeżelirano znajdę czas, zajrzę do Ciebie. Ale nie mogę obiecać. Przepisuję wiersz Annę Sexton, który Łukasz wybrał dlamnie. Powiedział, że tak mam myśleć, gdy napadają mnie kraby. Poszłam do ptakao ludzkiej głowiei spytałam: Proszę Pana,gdziejest Bóg? Bóg jest zbyt zajęty, by przebywać tu, na ziemi, Jego aniołowie są jak zgromadzenie tysiąca wiecznie trzepoczących gęsi. Lecz mogę ci powiedzieć, gdzie jest źródło Boga. Czy ono jestna ziemi? spytałam. Tak, odpowiedział. 61. Jedna z tych gęsiwywlokła je z raju. Szłamprzez wiele dni, obok wiedźm, co zjadają babcieszydełkujące wełniane buciki, tak jakby inkasowały dług. Potem w środku pustyni znalazłam źródło, kipiało raz wyżej, raz niżej jak gromadka kociąt i była tam woda, ija piłam, i była tam woda, ipiłam. Potem źródło przemówiło do mnie. Rzekło: Obfitość czerpie zobfitości,lecz obfitość pozostaje. Wtedy zrozumiałam. 28 lipca 1995 piątek Dżordż, na chwilę tylko otworzyłam nasz plik o nazwie "Paulina, doc". Niespokojna jestem. Chyba dlatego nie wychodzę z Pauliną na spacer. Jest cieplutko. Więcwietrzę swojądziewczynkęna balkonie. Samateż siępowietrze, popij ając soczek pomarańczowyi czytaj ąc książki, którepodarował mi mój sympatyczny sąsiad z piątego piętra, ten od polonezatrucka, ten sam, który pomagał mi znosić wózek z Pauliną. Okazałosię,że w polonezie wozi książki,bo ma prywatnąhurtownię. Zadzwonił dodrzwi, podał mi książki prawie wbiegu, mówiąc, że to prezentod sąsiadai że przy okazji porozmawiamy. A dostałam"Dziennikgeniusza"Salvadora Dalego i Sheldona Koppa"Jeśli spotkasz Buddę, zabij go! ". Ubrałam się w dżinsy i rozpinaną koszulę w kratkę. Czekamna Łukasza. Wszystkojuż przygotowane. Na obiad zjadłam sałatkę z ogórków,pomidorów i śmietany oraz gorące ziemniaczki z masłem. Naczyniajużpomyłam. Wszystko sprawdziłam: wodaw kuchni zakręcona, gaz wyłączony. W łazience wodę wyłączę w ostatniej chwili. Okna już zamknęłam. O, Boże, cóż za gorączkaprzed podróżą. Nie poznajęsiebie. Aleteżmoja obecna podroż różni się od tych, wjakie wyruszałam do tej pory. Zawsze przecież podróżowałam sama. Niech już wreszcie ten Łukasz przyjedzie. Paulinka spokojna i nakarmiona. Wzięłamdla niej buteleczkę z herbatką i dodatkowo herbatkę w małym termosie. Jakbym sięna biegun wybierała. Dosyć stukania, Dżordż. Do zobaczenia. Zachowaj mi wszystko w'jaknajlepszym porządku, proszę. Jeszcze sprawdzę: mam 15 696 słów i 98 505 znaków. Takim Cię pozostawiam. A słońce świeci. I niechby takie latojeszczetrwało dlanas trochę. Albo więcej niż trochę. 10 sierpnia1995roku czwartek Witaj, Dżordż. Znalazłam sposób, byz Tobą rozmawiać. Otóż; Basia ma w sklepie PC potrzebny do jej księgarsko-biurowo-księgowych spraw. Poprosiłamstryja, aby zdobył dla mnie program takisam, jak masz Ty, czyliMicrosoft Word 2. 0. Był problem, bostryj chciałmi dać 6. 0.Ale ja się prawie uparłam, by miećto, co mniej nowoczesne. I mam. Tak więc będę mogła pisać, przegrywać na dyskietkę, rozmawiaćz Tobąjak z Tobą, a potem wszystko przenieść na Twójdysk. Cieszysz się? Bo ja bardzo. Czasami sobie uświadamiam (na przykładwłaśnie teraz), że śmieszna musi być mojarozmowa zTobą. Mówię do Ciebie, jakbyś był prawdziwym człowiekiem, potrafiącym słuchać irozumieć. Słuchać rzeczywiście. potrafisz. Rozumieć? Wystarczy, że ja bardziej rozumiem siebie, gdyTobie opowiem. A zawsze podśmiewałam sięz tych sentymentalnychpanienek, które skrywały pod poduszkami swoje dzienniki i każdy zapiszaczynały w nich od słów: Kochany dzienniczku lub Kochany pamiętniku. No, dobrze. Jest powiedzonko: Nieśmiejsię, dziadku, z czyjegoś przypadku. Dziadek się śmiałi to samo miał. Jak dobrze, Dżordż,że Ciebie mam. Niewali mi się wprawdzie świat na głowę,jak wtedy, jeszcze niedawno, alei tak uwielbiamz Tobąrozmawiać i Ci opowiadać. Opowiemo moichwakacjach. Będzie to jednak opowieść w kawałkach, bo nie mamtyle czasu na siedzenieprzyTobie, co wdomu. Basiaoszóstej popołudniu zamyka księgarnię i nie zabieram tegoPC do domu. Zawsze jednak coś mi się uda zapisać. No więc jestem tutajod prawie dwóch tygodnii całkiem mi świetnie. Niezwykle spokojnie. Rzeczywiście odżyłam. Zaskoczyły we mnie różnekawałki, różne trybiki, poukładały się prawie tak jak w puzzlach. Czegośtam brakuje,ale i tak można się domyślić całości. Nie będę więc narzekaći to jest pocieszające. Wolę siebie w harmoniiz sobą niż w bałaganie. 11 sierpnia 1995 roku piątek Dobrze mi, Dżordż. Naprawdę dobrze. Ale po kolei. Podróżz Pauliną i Łukaszem minęłanam wygodnie. Jechaliśmy długoi powoli,trzy razy zatrzymującsię po drodze. Dwa razy wzajazdach,a raz w zaimprowizowanym leśnym zajeździe,gdzie były drewniane stoły, ławy i nic więcej. Za każdym razem zabierałam Paulinę z sobą. Leżałana moim ramieniu, zupełnie na mnie skazana, więc czułam się dumnie,jak nigdy. W pierwszym zajeździe piłam sok pomarańczowy, a Łukasz kawę. 64 W drugim jakawę, a Łukasz sok. Jedliśmy też kanapki z mielonymikotletami i pomidorami. Przezornie zadbałam o to, byśmy nie musieliwchodzić z moją dziewczynką do restauracji. Karmiłam też Paulinę podsosnowym drzewkiem. Łukasz pykałswoją fajkę i przyglądał nam sięz boku. Prawiesielanka. Było już ciemno, gdy dojechaliśmy. Stryjostwoczekali nanas z wykwintną kolacją, która się przedłużyła do pierwszejw nocy, bonajpierw musiałam zadbać o Paulinę, o to, by ją, jakcodziennie wykąpać i ułożyć w nowym łóżeczku. Basia telefonowała, że łóżeczko będzie, więc nie muszę niczego ze sobą przywozić. Najpierwwszyscy się zachwycali Pauliną. Pici-pici. jaka śliczna, jaka mała,jakie ma rączki, paluszki, oczka, mordkę. Bałam siętylko zwyczajowych w takich okazjach słów typu: cały tatuś, cały tatuś. Na szczęście, nie usłyszałam ich. Stryj powiedział, że jest dumny i że czuje siędziadkiem Pauliny. Łukasz, prawdziwydziadek,nic nie powiedział. Basia nas obserwowała z boku, ale życzliwie. Dostałyśmy pokój na piętrze,z wszelkimi wygodami, z łazienką tużobok. Ten sam, w którym spałam ostatnio, w czerwcu minionego roku. Kiedy jużpołożyliśmy Paulinkę, mogliśmy rozpocząć ucztowanie. Basiazrobiła dla mnie karpia po żydowsku, bo wiedziała, że to bardzo lubię. Były też inneryby, które ponoć stryj sam złowił. Umówił się z Łukaszem,że będąłowić w sobotę i to niekoniecznie skoroświt. Basia przygotowałatakże kaczkę z jabłkami iszarlotkę. Nie pamiętam, kiedy cośtak dobrego i domowego jadłam. Wypiłam dwie lampki czerwonego wina. Stryj wzniósł toast za zdrowie Pauliny i moje. A potem Łukasz powiedział, że jestem studentkąkulturoznawstwa na Uniwersytecie Śląskim. Stryjostwo zaniemówili, naprawdę. Nie pochwaliłaś się powiedziała Basia. Bo to jakoś siętak stało obok . tłumaczyłam się a pisałam chyba tylko oPaulinie. Obok, nie obok, a nagroda za całokształt ci się należy podsumował stryj. Potem pomogłam Basi sprzątnąć. Panowie w tymczasie rozmawialina wyższymszczeblu, co podkreślała Basia. Mało mnieobchodziło, naczym miałaby polegać specyfika tego wyższego szczebla, aczkolwiek - Paulina. doc 65. drażniła mnie wzajemna zażyłość panów, jakbym o któregoś z nich byłazazdrosna. Tak sobie pomyślałam. Basia byłabardzo ciekawa, co z Łukaszem Młodszym. Opowiedziałam jej krótkoi zwięźle: wyjechał do matki, do Ameryki, nigdy mnienawet nie spróbował polubić, wystraszył się dziecka, powikłanego życia,po prostu. Mówiłam spokojniei bez żalu. Basia zapytała teżo Bartka. Wyczuwając podtekstyjej pytania, powiedziałam od razu,że nie chcęinic mogę się z nim związać, nawet gdybyon o to zabiegał. A na raziejesteśmy na wakacjach. Każde w swoim środowisku. I tyle. Cóż możnawięcej opowiadać, w jakie niuanse się zagłębiać. Fakty są faktami- Basianiby podziwiała mójzdrowy rozsądek, moje realne spojrzenie na sprawy,ale w końcu zapytała: I ty nietęsknisz? Za Łukaszem? Ojcem Pauliny? zdziwiłam się. Nie pytam o Łukasza, pytam o tęsknotę w ogóle. Niema "w ogóle", Basiu odpowiedziałam tak, jakbym już conajmniej 40 lat żyła na świecie. Pytamo tęsknotę za czułością, za tym, aby nie być samą. Nie jestem sama. Magdo. Nie jestemsama, mam Paulinę. Jesteś sama z Pauliną, a powinnaś być z kimś, kto byćię wieczoremprzytulił, pocałował na dobranoc, kochał się z tobą i kochał ciebie,Madziu. Nie mów do mnie Madziu. Magdo. poprawiłasię Basia. A kto powiedział, że ja muszę byćz mężczyzną? Nie musisz, ale powinnaś doświadczyć miłości również i takiej, a nietylko macierzyńskiej. Jeszcze niemaszdwudziestu lat i podejrzewam,żenie maszpojęcia,czym jest czułość, miłość, seks z miłości wynikający. Musimy o tym rozmawiać? Nie musimy powiedziała Basiazawiedziona ale myślałam,że jest w tobie taka potrzeba. Czymusimy otym rozmawiać dzisiaj? uśmiechnęłam się. Daj mi szansę, Basiu, żebym się trochę oswoiła. Basia odstawiłaszklankę do szafki, ściereczkę zawiesiła nahaczyku przy zlewozmywaku, podeszła do mnie i przytuliła mnie bardzo serdeczniei ciepło. Czywiesz powiedziałam żeja wcalenie wiem, czym jestczułość, tkliwość,co znaczy kochać się zukochanym mężczyzną, mimoże dwa razy robiłam to z Łukaszem Młodszym? Łukasz Młodszy, ŁukaszStarszy powiedziała Basiajak ty ich dziwnie nazywasz. Todla własnej wygody. Gdy opowiadamDżordżowi swoje dni,muszę wprowadzać konkretne rozróżnienia,aby Dżordż niedostał pomieszania z poplątaniem. A Dżordż to któryś z twoich przyjaciół, tak? Dżordż to komputer, ale rzeczywiście przyjaciel. Bez niegoniewiem, jak poradziłabym sobie z matką,z ŁukaszemMłodszym i z wszystkim, co się we mnie dzieje. Opowiadasz mu? Staram sięto robić najdokładniej. Wiesz,Basiu,to taki elektroniczny psychoterapeuta,tylko trochę tańszyw użyciu. Basia patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Przecież komuś muszę powiedzieć, że ja wcale nie wiem, czymjest rozkosz i co to znaczy pragnąć kogoś? ciągnęłam. Jeżeli myślę,że jestniesprawiedliwość,to właśniedlatego, że wszystko, oczym mówię, mnie ominęło. Jeszcze cię, poprostu, nie spotkało, alety masz dopiero dziewiętnaście lat,Magdo. Czasamimyślę, że mam owiele więcej. Zobaczysz, jak będziemy siękąpać w jeziorze, poczujesz się najmłodszą z ryb. W sobotnie dopołudnie jedliśmy śniadanie na tarasie. Słońce grzałobardzo mocno. Stryj zarządził, żewyjeżdżamydo ichniejdaczy nad jezioro. Basiaspakowała koszyki z jedzeniem i napojami. W ciągu godzinyznalazłamsię w innej przestrzeni. Basia siedziała pod parasolem, doglądając Pauliny, a ja szalałam rzeczywiście jak rybaw wodzie. Łukasz misię przyglądał, aż w końcu i on zdecydował siępopłynąć w moim kierunku. I byłomi bardzo, bardzo lekko. Jak nie pamiętamkiedy. 67. Wieczorem Łukasz wyjechał. Poprosiłmnie, żebym dbała o siebiei o Pauline. Nie musisz prosić powiedziałam. Skinął głową na znak, że wiealbo żemiufa. Będę telefonował powiedział i wrócę po was. Było mi żal, że wyjeżdża. Mógłbyprzecieżjeszcze ze mnątrochępopływać pomyślałam, ale nic nie powiedziałam. Przytuliłam się tylkodo jego kraciastej koszuli i do zapachu czarnego adidasa. Był cudny. Ten zapach na nim. 14 sierpnia 1995 roku poniedziałek Wyżywam sięw Basinej księgarni. Umiem sprzedawać książkiz uśmiechem i doradzać odpowiednio. Jest mi miło, gdy kupujący wychodzizadowolony. Basiaopiekuje się Paulinką i też jej z tym dobrze. Stryj doglądatartaków. Dostałam liścik od Bartka,zaczynający się od słów: Kochana Magdo. ale nic w nim nie było czułego oprócztychsłów. Nawet tesłowa wydawałymi się oficjalne jak sztampowa formułka. Reszta o niczym, czyli owakacyjnej ekipie,którajest rewelacyjna, bo wędruje po górach i z którą Bartek czuje się świetnie. Na zakończenie Bartek napisał: Szkoda, że Ciebietutaj nie ma, Magdo. No, jasne, szkoda. Powinnam wsadzić Paulinę w plecak i wędrować razem z Bartkiem. Paulina w plecaku! Może i fajne takiewędrowanie, alenie dla mnie. Czegośinnegooczekuję od życia. 16 sierpnia 1995 rokuśroda Czytałam wczoraj(Święto WniebowzięciaNMP,więc księgarnia zamknięta) "Dziennik geniusza" Salyadora Dalego. Niesamowity! Mogłabym darować sobie wszystkie książki uczące afirmacji życiaw sposób teoretyczny i poprzestać tylko na relacjach malarza, owładnię68 tego manią doskonałości i miłością do żony. Dali jestzupełnie nieskromny i bardzo szczery. Jestbezwstydny i błyskotliwy. Błaznuje z ogromnympoczuciem humoru. Dali pisze: "Wszystko musi być lepsze. Mój Chrystus jestnajpiękniejszy. Jużnie czujęsię tak zmęczony. Moje wąsy są boskie. Galai ja kochamysię coraz bardziej. Z każdymkwadransem mój umysł staje się corazbardziej przenikliwy i czuję coraz więcej doskonałości między zaciśniętymi zębami! Będę Dalim! BędęDalim! Od dziś sny moje musząobfitować w coraz to piękniejsze i błogie wizje, które za dnia ożywiaćbędą moje myśli. Vivat jai Gala! " Dali ma rację. Trzebamyśleć tylko pozytywnie iprzyciągać do siebienajlepsze fluidy. A więc, Dżordż: VIVAT JAI PAULINA! Inna afirmacja Dalego, którą też powinnam sobie przyswoić; "Obecnie zastosuję nową technikę: zadowolenie ze wszystkiego,co robię, i uszczęśliwianie Gali, aby wszystko układało się dla nas jaknajlepiej. Będziemy pracowaćintensywniej niż kiedykolwiek! " Ja też powinnam być zadowolonaze wszystkiego, co mam, co robię,powinnam uszczęśliwiać siebie iPaulinkę. Wszystko wokół mniejest powodem do radości. Słońce świecitakżedla nas, Paulina jest zdrowa,ja jestem zdrowa, stryjjest dla nas dobry,Basia jest moją przyjaciółką, Bartek do mnie napisał z wakacji, Łukaszdzwoni prawie codziennie. Mogę pracować w księgarni ileżeć natarasie,mogę łazić po sklepach, czego już nie robiłam od dawna, mogę nic niekupować albo myśleć o tym, co kupić chciałabym. Mogęnie wysłuchij. wać pretensji swojej matki, ponieważ do mnie nie telefonuje. Mogę pływać i mieć brązoweciało, szczupłe nogi i płaski brzuch. Mogę. i i-nam towszystko, Dżordż. Mam jeszcze długie,jasne i puszyste włosy. Z Paulinką na ręku wyglądam wspaniale. Vivat ja i Paulinka! 21 sierpnia 1995 roku poniedziałek W minioną sobotęprzyjechał Łukasz. Siedzieliśmy właśnie na tarasie przy kawie i cieście drożdżowymz miejscowej cukierni, kiedy podjechał swoim BMW. Serce mi podskoczyło, chyba z radości. Zareagowałam w każdymrazie nieprzyzwoiciespontanicznie. Łukasz! wrzasnęłam i pobiegłam jak wariatka. Na jego szyizawisłam w momencie, gdy wysiadł z samochodu. Niespodziewał się takiego przywitania. Trzymając mnie w ramionach, zawirował dwa razy, potem postawił na ziemi i patrząc wprost wmoje oczyzapytał: Cieszysz się, naprawdę się cieszysz? I wtedy usłyszałam ciszę, która była wokół. Zobaczyłam też Basie i stryja, którzy patrzyli oniemiali na tę powitalnąscenę. Nie zdążyłam odpowiedzieć, czysię cieszę. Zresztą: poco miałamodpowiadać. Każdy głupi by zauważył, że ucieszyłam się jak najprawdziwszawariatka. Łukaszwypakowałz bagażnika dwie reklamówki i weszliśmy na taras. Basia postawiła przed nim filiżankę pełną kawy. Łukasz podszedłwpierwdo wózka z Pauliną, pochylił się nadnią,a ona uśmiechnęła sięcalutkabuzią i rączkami jednocześnie, bo machała nimi na wszystkie strony. Tak się uśmiechała do Łukasza,jakja doniego biegłam. Udała nam się dziewczynka powiedział stryjzdrowa i zadowolona z życia. I ładna powiedziała Basia. 70 Jak mamadodał Łukasz. Niepotrzebnie to dodał, bo Basia i stryj znowu zamilkli. Ale potem jużwszystko działo sięzwyczajnie. Stryj pojechał z Łukaszem na ryby. Basiasiedziałaobok Pauliny, a ja gotowałam obiad na sobotę i niedzielę, by nie tracić czasu, który mogliśmy spędzić nad jeziorem. Nie wydziwiałam przy gotowaniuanitrochę. Smażyłam kurczaka ipieczeń cielęcą. Surówki miała zrobić Basia. A poza tym i tak na pewnobędą smażone okonie. Dobrze mi było. A jednak. kiedy tak stałamw kuchni i myślałamo sobie, czułam się bardzo samotna. Chciałam uciec odsamotności i odsiebie. Chwilamimi sięto udawało, szczególnie wówczas, gdyobserwowałam Paulinę,jejżywotność, postępyw podnoszeniu główki, wradosnym uśmiechaniu się i reagowaniu na mnie. A potem wracałamdo swojejrzeczywistości i myślałam tylko o jejrozdrożach. Miałam świadomośćtego, że złe myśli niebudują dobrego życia, a jednak myślałam źle. Imbardziej uświadamiałam sobie, w czym tkwię,tym głębsza stawała sięmoja samotność. Do momentu, gdy wreszcie, niczym rozkapryszonadziewczynka, tupnęłam nogąi powiedziałam sobie:basta! To jest moje! Moja samotność, mojapojedynczość, moja rzeczywistość, mojawędrówka, moja ucieczka, mój powrót, mójwybór, mój sen o szpadzie, mójsen o gałązce kwitnącejjabłoni, moje mrzonki o jutrze, mojatęsknota, moje pragnienie. no, właśnie czego pragnienie? i, 71. Łukasz ustalił, że przyjedzie po nas 25 sierpnia. Spędzimy wspólniesobotę, a wniedzielę rano wyruszymy do domu. Więc przede mną i Pauliną jeszcze kilka dni wakacji. Słonecznychi spokojnych wakacji. Czyż to nie jest ważne? Łukasz wcale nie ma wakacji, tyleco do nas przyjedzie. Wiem, że wpadam ze skrajnościw skrajność, przeczę sama sobiei wygląda na to, że nie wiem, czego chcę. Możei nie wiem. Ale próbujęsię pozbierać i nie uciekać przed problemami, tylko je pokonywać. Ty to widzisz, Dżordż, najlepiej, prawda? 28sierpnia 1995 roku poniedziałek Jesteśmy wdomu,Dżordż! Dobrze wracać do własnych miejsc. A ja lubię mieć miejsce dla siebie i swoich rzeczy. Nie rozmyślam nad tym, czy chciałabym mieszkać we własnymkraju,czypoza jego granicami (totak a propos Łukasza Młodszego, który frusobie przez ocean do mamy). Nie rozmyślam nad tzw. korzeniami, nie wiem, czyje mam. Może niemam, bowiatr mną miota na różne strony. Nie rozmyślam o ojczyźniei o pracy dla niej, anio czymś, co nazywa się patriotyzmem. Ale też nie mam pretensji do Boga oto, że jestem Polką. Toproblempokolenia Bursy, może pokoleniamoich rodziców, alenie mój. Dlatego ten wiersz jest moim tylko w bólu, z jakim Bursago wypowiada, wniczym więcej. Modlitwa dziękczynna z wymówką Nie uczyniłeś mnie ślepymDzięki Cizato Panie Nieuczyniłeś mnie garbatymDzięki Ci zato Panie 72 Nie uczyniłeś mnie dziecięciem alkoholikaDzięki Ciza to Panie nieuczyniłeś mnie wodogłowcemDzięki Ci za to Panie Nie uczyniłeś mnie jąkałą kuternogąkarłemepileptykiemhermafrodytą koniem mchem ani niczym z fauny i floryDzięki Ci za toPanie Aledlaczego uczyniłeś mnie Polakiem? Myślę o sobie, o Paulinie,o kilku jeszcze osobach i o własnym kącie. Lubięoswojone kąty. A od czasu kiedy mam Paulinę, lubię je ponadwszystko. Dobrze byću stryjostwa, ale najlepiej w swoim kącie. A więc,Dżordż, to mieszk nie uznałam zaswój dom. Kiedyś na pewno będęmieszkała gdzie indziej, ale też naznaczę sobą każdy centymetr, żebymsię w nimpoczuła oswojona jak lis w "Małym Księciu". Przegrałam na Twój dysk naszewakacyjne rozmowy. Wiesz Wszystko, Dżordż,albo prawie wszystko, czyli tyle, ile ja wiem o sobie. Wracamy więc donaszych codziennychrytuałów. Są listy: od matki, od Bartka. Mama już jest, więcmuszę do niej zatelefonować i przyjść z Pauliną,zanim jeszcze rozpocznie swoje konferencje. Zrobię to dzisiaj. Bartek ogólnie zadowolony. Wracana początku września i przyjdziedo nas, Paulinko. Coraz mniej tego chcę. Właściwie to mógłby nie przyjść i wcaleniebyłoby mi gorzej. Nie tęsknię nawet za rozmowami z nim. Jakie to smutne, że coś się wydaje ważne, a potemprzestaje takie być. Nauczyłam się być sama. Wypełniam sobie dzień Pauliną, sobą, domem,Łukaszem i niech takbędzie. Boję się tylko rozmowy z Bartkiem, a raczejz jego marzeniami. Ale możeprzesadzam z tymi obawami. Może w Bartku też nic sięjuż nie pali, a tylko tli, czy nawet dogasa. Przecież niejeA. stem osobą, o której można marzyć, bo przecież do marzeń o mnie trzebabyć bardzo dorosłym, o wiele bardziej niż ja. Marzenia omnie, to marzenia o Paulinie. A przecież o niej Bartek napewno w czasie swoichgórskich wędrówek nie pomyślał ani razu. wieczorem Dzwoniłam do matki. Jaka to była trudna rozmowa, Dżordż. Przezcały czas, krótki przecież, czułam jej sztuczność. Jakbyśmy były aktorkami z podrzędnego teatrzyku i to w dodatku najmniej utalentowanymi. Ustaliłyśmy, że jutro. Jutro się spotkamy. Nawetnie policzę, po ilumiesiącach niewidzenia się. Paulina skończyła3 miesiące. a przecież jasię wyprowadziłam. Nie będę sprawdzała, Dżordż, ani rozdzierała się napieprzone wspominki. 31 sierpnia 1995 rokuczwartek Żeby odreagować,powinnam wywrócićblaszany pojemnik ze szkłem,stojący obok mojego bloku (byłoby dużo hałasu), wytłuc wszystkie naczynia w szalkach albo wyrzucić telewizor z szóstego piętra. Byłoby jeszcze więcej hałasu. Szkodatelewizora, choć i tak go prawie nie oglądam. Byłam u matki. Ubrałamsię najzwyczajniej: dżinsy, luźny trykot. Włosy nawet związałam w ogon. Nie chciałam, żeby był jakiś drobiazg, mogący narazićmnie na uwagi. Paulinkę też wystroiłam. Wszystkowłożyłam jej czyściutkie w południe, choć zazwyczaj robię to po wieczornej kąpieli. Dowózeczka też włożyłam inny kocyk, prześcieradełko, poduszeczkę,wszystko w jednymkolorze, choć poprzednie były nienaganne pod każdymwzględem. Wydawało mi się, że matka spojrzy iod razu zobaczy śladzbędnego pyłu, którybyłby dowodem mojegoprzestępstwa i nieumiejętności pielęgnowania niemowląt. 74 Kupiłam kwiaty w kwiaciarni obok "Hot Doga". Cięte kwiaty oczywiście, róże białe,nie czerwone. Jakbymi zależało na tym,aby te kwiatyszybko zdechły i zbyt długo nie przypominały matce mojej wizyty. Matka czekała. Nie było wylewnego powitania. Trzymałam Paulinkę na swoim ramieniu, więc już choćbypoprzez tenfakt(albo dzięki niemu)miałyśmyutrudnione manewry. Pocałowałamnie w policzek. Ja też ją musnęłam. Najpierw przyjrzała się Paulinie. Matka, na szczęście, nie robiła dziwnych min doPauliny i nie wypowiadała jeszcze dziwniejszych słów w stylu: cała mamusia, cała mamusia, albo, nie daj Boże, cała babcia. Ładnadziewczynka powiedziała widać, żezadbana. Trochę mnie to dziabnęło, bo niby czemu miałabym o niąnie dbać. i w ogóle za kogo ona (to znaczymatka)mnie uważa? Dlaczegozgóryzakłada,że jestem flejtuchem albo że nie będę chciała i umiała zadbaćo swoje dziecko? Ale w myśli powtarzałam sobie: dystans, Magdo, tylko dystans możecię uratować. Więcpróbowałam być zdystansowana, dostrzegać tylko to,co powinnam, Udało mi się. Chybajednak mi się udało, bo wizyta minęła spokojnie, niedałam się sprowokować do żadnych słów, o które teraz mogłabym sięwściekać na siebie. Oczywiście jestem zła, ale nie dlatego, bym zachowałasię niewłaściwie. Jestem rozdrażniona, bo przeżywam wizytę umatki, a miałam nadzieję na obojętne jej potraktowanie. Muszę przyznać: matkaprzygotowała się do niej. Przyszłyśmy o godzinie 14. 00 i czekał nanas, to znaczy na mnie obiad. Cośwe mniewtedy drgnęło. Coś mnie w środku ścisnęło. Głupi obiad, a ścisnął. Nie za wielezjadłam, choć wszystko było pyszne, osmaku, któregonigdy nie udało mi się powtórzyć, choć przecież próbowałam robić taksamo. Fakt,że dla siebie nie gotuję w tej chwili wypracowanych obiadów, szkoda mi czasu. U matki sos pachniał sosem, rolady roladami, jakich nie uświadczysz 75. w najbardziej nawet wyspecjalizowanej restauracji, a rosół był zupełnieinny od tego, który gotował Łukasz, choć i jego był pyszny. Matka podała do tejwołowiny czerwone wino. Wypiłam lampkęi podziękowałam za drugą, mówiąc, że karmięPaulinę piersią, więc muszę dbaćo swoją dietę. Karmiszpiersią? zdziwiła się. Nigdy nieprzypuszczałabym,że ci się to uda. Wielurzeczy nie przypuszczałaś,mamo, ajednak. Matka pominęła milczeniem moje "a jednak" i wróciłado karmienia. Karmienie piersią wymagawyrzeczeń, samozaparcia, dbaniao siebie,stabilizacji, odpowiedniego odżywiania wyliczała. Dla mnie jest naturalne, nie muszęniczego się wyrzekać. Alemusisz byćwłaściwie bez przerwy z dzieckiem, nie możeszsobie pozwolić na opuszczenie go dłużej niż na trzy godziny. Już wkrótce będę mogłana dłużej, bo przecież powolizacznę dojedzonka Paułiny wprowadzaćna przykład zupki. Rozmowa jakoś sięnie kleiła. Była bardzo oficjalna. Taksię czułam, jakbyśmy rozmawiały o pogodzie, zamiast o tym, co najważniejsze. Mamo, jestem studentką zmieniłam temat. To znaczy, że dostałaśsię na studia, a więc zdałaś egzamin? Zdałam na kulturoznawstwo. Dzienne? Zanim zdążyłam odpowiedzieć, że dzienne, jużkręciłagłową na znakniezadowolenia. A dziecko? Paulina (podkreśliłam to słowo, bo przecież moje dziecko ma imię)na tym nie ucierpi, samabędę się nią zajmowała, bo zamienię dzienne studiowanie na zaoczne, przynajmniej na pierwszym roku. Już postanowiłam. No,tak, ale przecież w ten sposób będziesz miałazajęte wszystkieweekendy i z kimś dziecko musi w tym czasie być,a na mnie. zawiesiła głos. Co na ciebie? Namnie nie licz, Magdusiu,bo przecież wiesz, że ja jestem bardzozajęta ipracuję także w soboty. Uśmiechnęłam się jak najbardziej dyskretnie. 76 Skąd ci przyszło dogłowy, że zechcę na ciebie liczyć? zapytałam łagodnie i słodkoprzecież wiesz, że jestem samodzielna. No, tak, ale ktoś przecież musi dzieckiem się opiekować. Niemartwsię o to. I nie powieszoczywiście, jak zamierzasz ten problem rozwiązać? (Rozwiązać problem, kurczę blade, problem rozwiązać,jakby ją tenproblemnaprawdę obchodził! ) To żadna tajemnica, w sobotę będzie się Pauliną opiekował dziadek, po prostu. Nie ojciec? zapytała dociekłiwieOjciec wyjechał doUSA. Ale wróci. Nie sądzę. A więc jednak będziesz panną z dzieckiem. Przełknęłam spokojnie ślinę. Jestem panną z dzieckiem, jakby na to nie spojrzeć. Czy tymi to musiałaś zrobić? matka zapytała spokojnie iz teatralnym smutkiem. Nie tobie, tylko sobie, mamo powiedziałam jeszcze spokojniej ale to już przerabiałyśmy, więc nie wracajmy. Dobrze powiedziała stanowczoco wycierpiałam, to moje. Pominęłam milczeniemjej cierpienie. Mamo, czy mogłabyś patrzeć tylko do przodu, rozmawiać ze mnąjak kobieta z kobietą i pogodzić się z tym, co jest? A maminnewyjście? Nie chcę, żebyś szukała innego. Wstałam i przytuliłam się do niej. Trochęodwzajemniła ten uścisk. Czułam wtedy, że jednakprzełamuję jakąś barierę. Nie tak jednak,by zanią panowałaotwartość i zrozumienie,ale przynajmniej poprawnośćtakzwanych stosunkówrodzinnych. Możez tych samych powodów matka nie zapytałao nic, co jest związane z naszą codziennością, jakby się obawiała, że znów w czymś się poróznimy. Dzięki temu, żejestem studentką, będę otrzymywała rentę poojcu. Towidocznieją rozgrzeszało i w specyficzny sposób uspokajało. Jakby toona mi te pieniądze dawała. J. W sumie mogłabym być zadowolona z wizyty u matki. Wszystkoprzebiegałopoprawnie. Nawet Paulina popisała się grzecznościąponadmiarę, bo ani razu nie zamarudziła. Wychodząc wzięłam ją naręcei idąc w kierunku swojego dawnegopokoju mówiłam: Zobacz, Paulinko, gdzie twoja mamamieszkałaprzez wiele lat. Otworzyłam drzwi ioniemiałam. Zobaczyłamcoś, co oglądałam tylko na filmach typuhorrorlub thńller. Mój pokój był szaro-buro-ponury. Matka tutaj nie zajrzała ani razuod mojego wyprowadzenia się z domu. Na meblach byłagruba warstwakurzu. Wszystkiedrobiazgi leżały tam,gdzie je zostawiłam. Wyprowadziłam się iod tej pory pokójzostał zamknięty na klucz,z zakazem przekraczania jego granicy, jakby skrywał najbardziej bolesnątajemnicę. Przez sekundęzrobiło mi się ciemno przed oczami. Ale tylko przezsekundę. Będę musiała coś zrobić z twoim pokojemodezwała sięmatka,widząc, jak zamilkłam w progu. Nie powiedziałam,że powinna. Może kiedyś zechcecie tutaj zamieszkać dodała. Nie sądzę powiedziałam ale zrobić cośmożesz, bo wyglądatak, jakby ktoś tutajumarł i jakbyś ty bała sięduchów. Nie wiem, Dżordż, nie wiem, nic nie wiem. Czy zauważyłeś, jak częstomówię "nie wiem"? Uczę się chodzenia po świecie, jak Bursa. Smutno mi. Teraz mi znów bardzo smutno. Ale muszę przetrwać i ten smutek,no nie? Nauka chodzenia Tyle miałem trudności z przezwyciężeniem prawa ciążenia myślałem, że jak wreszcie stanę na nogach 78 uchylą przede mną czoła a oni w mordę nie wiem co jest usiłuję po bohatersku zachować pionową postawa i nic nie rozumiem "głupiś" mówią mi życzliwi (najgorszy gatunek łajdaków) "w życiutrzebasięczołgać czołgać" więc kładę się na płask z tyłkiem anielsko-głupio wypiętym w górę ipróbuję od sandałka do kamaszka odbuciczka do trzewiczka uczę się chodzić po świecie Jak to się dzieje, że poeta, któryżył i pisałileś tam lat temu(muszęsprawdzić ile) nazywa moje uczucia i moje problemy? Czynatym polega uniwersalność poezji? A możetouczuciasą uniwersalne, bo bez względu naczas, miejsce, epokę bezkarnie się powtarzają? 10września 1995 roku niedziela Codzienność. Codzienność z Paulinką jest dobra. Paulinka waży5 i pół kilograma i mierzy 60 centymetrów. Świetniepodnosi główkę, bawi sięgrzechotką, wydaje już z siebiejakieśdziwne dźwięki. Najważniejsze jednak, że ciągi6 się uśmiecha, jaktylko się do niej zbliżę. Wyraża radośćbuzią, oczkami, rączkami jednocześnie. I to jest dla mnie nieprawdopodobnie cudowne. Możetak siędzieje dlatego, że ja Pauliny nie rozpieszczam w nadmiarze. Dużo leży. sama w swoim łóżeczku, więc kiedy do niej podchodzę, to ona fika jakszalona. Aledzięki temu każda z nasmoże cieszyć się swoją wolnością. Inna sprawa, żemam dziecko wyjątkowe, którenie wyje bez potrzebyi nie wrzeszczy dla relaksu. Po prostu: przynajmniej Paulina urodziła sięwdobrym humorze i tak jej już pozostało. 16 września1995 roku sobota Próbuje żyć zwyczajnie. Najzwyczajniej. Wiem, co muszę zrobić codziennie. Ustalamrytm każdego dnia i niezłoszczę się, gdy on zostanieczymś nieprzewidzianym zburzony. Spaceruję z Pauliną dużo i powoli. Przy okazji robię zakupy. Lubięma-łe sklepiki na naszym osiedlu. Nie cierpię dużych marketów, gdziemożna dostać poplątania z pomieszaniem od ilości towarów. Nigdy niepotrafię tam nic kupić. Łażę po sklepie jak owieczka wypuszczona wprostz tatrzańskich hal na katowicki rynek. Do małego sklepiku wchodzęz Paulinką, najczęściej w południe,kiedy nie ma ludzi. Nie jestem tamjuż anonimowa. Kiedyś mi było wszystko jedno, a teraz wolę, gdy paniesprzedawczynie nas rozpoznają. Pamiętają, co najczęściej kupuję, i toteżjest miłe. Dzisiaj robiłam większe zakupy, bozaprosiłam na obiad Łukasza. Wieczorem pojadę do galerii "Extravagance" wSosnowcu,by zobaczyć"MoskwęPietuszki" w wykonaniu Jacka Zawadzkiego ze szczecińskiego Teatru Kana. Łukasz zaopiekuje się Pauliną. Wspomniałam tak mimochodem, że chciałabymto obejrzeć, a Łukasz wcale nie zobaczył w moimchciejstwie problemu. A więc dzisiaj, Dżordż, mam wychodne. Już nie pamiętam, kiedywidziałam coś w teatrze. Teraz mogę pozwolić sobie tylkona książki. Znów znajduję na nie czasi ochotę. Kupiłam filet z indyka, zieloną sałatę i kapustę pekińską. Indyka przygotuję tradycyjnie, z czosnkiem, vegetą i ostrą papryką. Do tego ryż, sałata ze śmietaną,kapusta z plasterkami jabłek i sosem 80 vinaigrette. Jeszcze białe wytrawne wino. Wszystko. Łukasz powinienbyć zadowolony. Trochę się obawiam wyjścia z domu, bo Paulina jakby coś przeczuwała i dzisiaj nie taka spokojna jak co dzień. Tak więc,Dżordż, niepiszęwięcej. Może uda mi się coś dopisać wieczorem, ale nie mampewności. Czujęsię dziwniepodekscytowana obiadem w towarzystwie Łukasza(zarazsię zabieram za smażenie), wyjściemz domu (! ), bo się odzwyczaiłam, prowadzeniem samochodu, czegoteż od dawna nie robiłam. Jeszcze jedno: Bartek wrócił i telefonował. Spotkamy się dopiero w przyszłym tygodniu, bo niedzielę teżmamspędzićz Łukaszemi Paulinką. Bardzo rodzinnie. Bartekbył trochę zawiedziony, ale w końcumógł mnie uprzedzić, kiedy wraca. Dwa liścikiw czasie wakacji izerotelefonów. Rozumiem, żeon nie przepadaza pisaniem, ale mógł przynajmniejzadzwonić. Może wybralibyśmy się razem na spektakl. Chociaż nie. na ten spektakl wolę iść sama. Czuję,żeBartek by miprzeszkadzał. Są takie filmyi spektakle, które trzeba zachowaćtylko dla siebie i z nikim nie dzielić przeżywania, nie rozpraszać się,nie patrzeć na inne twarze prócz tej, należącej do aktora. 20 września 1995roku środa Dżordż, jakzobaczysz,że jest ciemno na scenie, stoi naniejwieszak,apotem wychodzi facetw łachmanach,oczywiście z walizką, imówio smutku w swojej duszy, to wiadomo, że jest to teatr alternatywny. Albojak czujesz, że takie dziwne dreszcze przez ciebie przechodzą, aż ciebieskruszą i poruszą, to też jest teatr alternatywny, kapujesz? Kiedy Wienia Jerofiejew (Jacek Zawadzki), w "MoskwiePietuszki"oczywiście, stanął przedwidownią,wpatrzony w żarówkę i gdy zacząłgłęboko oddychać,natychmiast zaczęłam liczyćjego oddechy. Tylko 6. 6 Paulina-doc81. Do 44 przy których, zdaniem Wieni, można umrzeć jeszcze daleko. Ażarówka rozjaśniała się przy każdym wydechu, tak, jakby jej żarzależał od procentów w nim zawartych. I potoczyła się opowieść(najlepsza inscenizacj a, jaką kiedykolwiek widziałam) pełnamiłości do światai ludzi, pełna tęsknot, nadziei, lęków i bólu. Nie wiem, czegobyło więcej. Wiem, że najmniej było pijackiej zgrywy. To była opowieść filozofa, dla którego ból stał się wiarą i nadzieją. Był w niej tragizm, któryodrywał od rzeczywistości skrzeczącej i wrzucał w metafizyczną. Toniewątpliwie zasługa samego aktora i kilku jeszcze pomysłów inscenizacyjnych. Wyszłam z galerii po spektakluprzekonana, że nie tylko ja wiem, coto ból. Wyszłam dziwnie uspokojona faktem, że innych też boli, choćprzecieżinaczej, na miarę ich doświadczeń. Myślałam o tym,że możewszystkie zdarzenia w moimżyciu mąjąsens, tylko ja gojeszcze nie widzęalbo nie potrafięzrozumieć, co praktycznie na jedno wychodzi. Może pojawienie się Pauliny w moim życiu byłoz góry zaplanowane,nie przezemnie, to jasne, ani przez nikogo z żyjących na ziemi. Możedzięki Paulinie mogłam doświadczyć, ile wytrzymam i jak się sprawdzę? Może miałamsię pokłócić i pogodzić z matką, oderwać się od niej i wyzwolić do bardziej samodzielnego życia? Może, może, może. Nic nie wiem. Piękny jest ten moment w teatrze, gdy przedstawienie się kończyi wraca siędo swojego świata, uświadamiając sobie duchotę w sali, czas,który upłynął, Łukasza czekającego na mnie razem z Pauliną. Czy to prawdopodobne,żebym przezgodzinę zapomniała o sobie i o niej? A jednak nie potrafię wyjśćz takiego teatru całkiemzwyczajniei wtopić się w ruchliwąulicę. Coś mnie ściska za gardło jak w wierszuWisławy Szymborskiej: Najważniejszy w tragedii jest dla mnie akt szósty: zmartwychwstanie z pobojowisksceny,poprawianie peruk, szatek,wyrywanie nożaz piersi,zdejmowanie pętli z szyi, 82 ustawianie się wrzędzie pomiędzy żywymitwarzą do publiczności. Ukłony pojedyncze i zbiorowe: biała dłoń na ranieserca,dyganiesamobójczyni,kiwanie ściętej głowy. Ukłony parzyste: wściekłość podaje ramię łagodności,ofiara patrzy błogo w oczy kata,buntownikbez urazy stąpa przy bokutyrana. Deptanie wieczności noskiem złotego trzewiczka. Rozpędzanie morałówrondem kapelusza. Niepoprawnagotowość rozpoczęcia od jutra na nowo. Wejście gęsiego zmarłych dużo wcześniej, bo w akcie trzecim, czwartym oraz pomiędzy aktami. Cudowny powrót zaginionych bez wieści. Myśl, że za kulisami czekali cierpliwie, nie zdejmując kostiumu, niezmywając szminki, wzrusza mnie bardziej niż tyrady tragedii. Ale naprawdępodniosłejestopadanie kurtynyi to, co widać jeszcze w niskiej szparze: tu oto jedna ręka po kwiat spiesznie sięga,tamdruga chwyta upuszczony miecz. Dopiero wtedy trzecia, niewidzialna,spełnia swoją powinność: ściska mnie za gardło. 83 Fajnie mi było wsiąść do luksusowego samochodu Łukasza, przekręcićkluczyk w stacyjce, wsłuchać się w dyskretny warkot silnika i powoli ruszyć w kierunku domu. Przejeżdżałamobok parkuKościuszki. Już byłociemno, ale kawiarniane życie pod parasolami "Zielonego Oczka" tętniło. Przez chwilę zapragnęłam zatrzymać samochód i pijąc sok pomarańczowypodktórymś z parasoli, jeszczeprzez kilkanaście minut korzystać z wolności od moich macierzyńskich obowiązków. Czułam jednak, że byłabymi pod parasolem, i w domujednocześnie, więc zrezygnowałam z tegopomysłu, obiecując sobie przyjazd tutaj zŁukaszem i Pauliną. Choćbyjutro. 28 września 1995 roku czwartek Wewtorek czekałam. Czekałamna Bartka. Przyłapałam się na tym, że wszystko wypadamiz rąk, nie potrafię sięskupić na wiadomościach, jakie próbowałamwyczytać z codziennejgazety, którą wraz ze świeżymi jarzynami przyniosłam, wracając z dopołudniowego spaceru z Pauliną. Potem zmieniłam krótkie spodenki nazwiewną sukienkę, wyszczotkowałam włosy,nawet pomalowałam rzęsy,co przecież rzadkorobię. I czekałam tak niecierpliwie, jakby Bartek się spóźniał. Kiedy wreszcieprzyszedł, punktualnie zresztą, miałam ochotę wrzasnąć,tupnąć i wyjść, gdzie mnie oczy poniosą. W porę jednak uświadomiłam sobie niedorzeczność sytuacji iposkromiłam swoje głupie zapędy. Bartek nie dostrzegł więc, przynajmniej od razu,mojego podekscytowania. Wyglądał ładnie. Był opalony, rozwichrzonywakacjami. Przyniósłkwiaty. Podał mi je dosyć oficjalnie i poszedłzobaczyć Paulinę. A onazaczęła się uśmiechać ipotrząsać rączkami, jakby go poznała, choć toprzecież niemożliwe. Bartek był zdziwiony, że dzieci tak szybko rosną. Przypomniałam mu, że Paulina skończyła właśnie 4 miesiące, więc maprawo, a nawet obowiązek wyglądać na dużą panienkę. Podałam lody czekoladowe i waniliowe zbakaliami,polałam jeodrobiną ajerkoniaku. Zrobiłam kawę z ekspresu,a potem opowiedziałamo wszystkim, co sięwydarzyło, a więc o wizycie u matki,o decyzji, że przenoszęsię na zaoczne kulturoznawstwo. Bartek słuchałuważnie,a kiedy skończyłam, zapytał wprost: A co będzie z nami? Wtedyzrozumiałam, dlaczego byłam niespokojna i obawiałam się tegospotkania. Z nami nic nie będzie, Bartku odpowiedziałam równie wprost. Jak tonic? zdziwił się. Przecieżmiałaśmi powiedzieć powakacjach, czy. czy możesz mnie pokochać. Rzecz nie w tym, czy mogę, ale czy chcę. A więc nie chcesz? Tym razem ty chciałbyś takracjonalnie próbowałam tłumaczyć tak racjonalniewszystko wyjaśnić, ustalić,zaksięgować i podpisać. Możenawet umówić się u notariusza i tęumowę przyklepać. Bo ja cię poważnie traktuję, Magdo, chyba nie chcesz w swoimżyciu kolejnego rozczarowania. Nie chcę i właśniedlatego nie chcę również niczego obiecywać. A poza tym boję się jakichkolwiek gwarancjiz twojejczy też swojej strony. A więc wolałabyś bez gwarancji, tak sobie, beztrosko? Bartek! prawie wrzasnęłam. Jest jakaś paranoja w naszejrozmowie! Nie wiem, jak ci odpowiedzieć, nie umiem wyjaśnić, na czymtak naprawdę polegają moje strachy. Aleone są, więc nie będę udawała,że wszystko jest w porządku. Czuję,że nie jest. A poza tym. nie posądzajmnie o beztroskę. Gdybyś mógł obserwować każdy mój dzień, zobaczyłbyścoś innego niż beztroskę. Bartek chciał przerwać moją tyradę, ale mu nie pozwoliłam. Pozwól, że dokończę, Bartku. I żebyśniemiał wątpliwości; o gwarancje mi też nie chodzi. Po prostu widzę jakąś nieprzystawalność tejrozmowy do tego, co się w nas dzieje. A co się wnas dzieje? No, właśnie, obawiam się, Bartku, że nicsię nie dzieje, że próbujemy podtrzymywać coś, czego nie ma, ani w tobie,ani we mnie. żepróbujemy budować na zbyt kruchychpodstawach,może na jakichśnadziejach, które zrodziły sięw tobie dawno. A w tobie się nie zrodziły,tak? pytał Bartekcoraz bardziej zaczepnie. Zamilkłam na chwilę. 85 Ł. Patrzyłam na swoje ręce. Zaczynały lekko drżeć. Potem spojrzałamprosto w oczy Bartka. Nie wiem, co w nich byłoczy złość, czy wściekłość, czy nadzieja, czy żal. Zrodziły się. Na chwile się zrodziły. Zrodziły się,bo byłeś jedynym facetem,który przy mnie trwał, który się mnie nie wstydził, który sięze mną przyjaźnił. I który cię kochał dodał Bartek. Miałam łzy woczach. Wiem powiedziałam cichutko. I właśnie dlatego, Bartku,właśnie dlatego nie chcę ci związywać rąk, nie chcę,byś się czuł wobecmnie. i Pauliny (dodałam)zobowiązany, nie chcę, byś za mnie ponosiłodpowiedzialność. Aleja. rozpocząłbezradnieja. tylko na razie nie mogę sięz tobą. Przerwałam mu gwałtownie. Nic już nie mów, proszę, zostawmy nas bez deklaracji, róbmy swoje już nie wiedziałam, co jeszcze można by głupiego, pustego powiedzieć w sytuacji, w której nic powiedzieć się tak naprawdę nie dało. NiechciałamBartka zranić. Nie chciałam wprost z siebie wyrzucić, żeciągle mi przeszkadza myślo wdzięczności, którąpowinnamodczuwać za to, co dla mniezrobił. Więcej jeszcze. ta myśl o wdzięczności mniepo prostu paraliżowałai odbierała mi spontaniczność. Jakoś niemogłam uwierzyć, by chłopiecw moim wieku mógł sprostaćwszystkim ciężarom, które ja dźwigałam,przyfinansowej i duchowej pomocy Łukasza oczywiście,ale dźwigałam. Jeszcze inaczej mówiąc: nie chciałam Bartkowi powiedzieć, że problem tak naprawdę tkwi wemnie, a nie w nim. To ja się bałamkolejnego rozczarowania. Toja się bałam tego, że choć Bartek jest "moim oczkiem w głowie",to jednocześnie jest "moim niekochanym", jak w tym wierszu Marjanskiej, który Ci już przepisywałam, Dżordż. To ja bałam się siebie. Bałam się kolejnego podejmowania decyzjii sprostania jej. To ja się bałam, że obarczę Bartka komplikacjami, jakich nawet niepotrafiłam wyartykułować. Więc jedyne, co mogłam zrobić, to wtulić się w jego zieloną kamizel86 kę, świetniepasującą do jego opalonej twarzy, wtulić się mocno i przyjaźnie. Podeszłam więc do Bartka. Wstał. Patrzyliśmy nasiebie, jakby każde siębało zrobić cośdobrego. W końcu sięodważyłam. Zarzuciłam mu ręce na szyję. Wtuliłam sięwzagłębienie na jegobarku, przytulił mnie. Najpierwdelikatnie, potemtrochę mocniej. Byłam bardzo spiętai mimo tych ciepłych gestów sztywna. Trwaliśmy tak przez chwilę, nie próbując odwrócić twarzy, jakbyw obawie, że wtedy muśniemy się pocałunkiem bardziej niż przyjacielskim (to jatakmyślałam). I wtedy poczułam, poczułam,że mojasukienka staje się mokra na piersiach,bo Bartekprzytuliłmnieza mocno,a moje piersi były nabrzmiałe mlekiem dla Pauliny. Odsunęłam Bartka od siebie. Na jego kamizelce pozostał mokry ślad. Przepraszam powiedziałamzwyczajnie. Chodź do łazienki dodałam szkoda, aby natwojejślicznej kamizelce zostałyplamy. Nie szkodzi, nie szkodzi powiedział Bartek dziwnie speszony. I tojego zakłopotanie teżmi powiedziało, że jest między nami szczelina, by nie powiedzieć przepaść, a więc jest między nami szczelinaz racjinaszych doświadczeń i będziemy w nią wpadać, każde z osobna. A ja niechciałam jużw swoim życiu szczelin, przez które niemożna byłoby przerzucić choćby kładki, umożliwiającej przejściena drugą stronę. Czy Ty to rozumiesz, Dżordż? Jestempo rozmowie z Bartkiem ogłupiała i chodzę jak ćma. Jak dobrze, że kończy się wrzesień i rozpocznę zajęcia na uczelni, i Bartek wyjedzie, i możecoś się wreszcie urwie w sposób naturalny, a coś się zwyczajnie dalejpotoczy. 30 września 1995 roku sobota Nie chcę być dorosła,Dżordż. Czuję się zmęczona dorosłością. 87. Pamiętasz, zapisywałam na Twoim twardym dysku rok temu, że dorosła stałam się od dnia, w którym zmarł mój ojciec. Miałam wtedy 13 lat. Coś sięwe mnie zakleszczyło wtedy, zatrzasnęło. Nie płakałam na pogrzebie,ani potem, aż do dnia,gdy Bartek jakąś klapkę we mnieotworzyłi gdy mu powiedziałam, że jestem w ciąży z Łukaszem Młodszym. Toznaczy. nie, nie takmu powiedziałam. Powiedziałam tylko, że będę miaładziecko. Tego, że z Łukaszem, Bartekdomyślił się znacznie później, chyba wówczas, gdy widział mnie wychodzącą z Pauliną ze szpitala. Odbierałmnie Łukasz Starszy, a Bartek myślał, żeon, ten 40-letni pan, jestojcem mojego dziecka. Więc wyjaśniłam mu,że jest dziadkiem. Potemjeszcze Bartek był świadkiem dziwacznej rozmowyw sekretariacie naszego liceum, gdyprosiłam o zrobienie kserokopii mojego dyplomu. Był tam również Łukasz. Zaproponowałam Bartkowi, że goodwiozę samochodem. A Łukasz zapytał jakim? Więc powiedziałam,że granatowym BMW. To takim, jak ma mój ojciec wyparowałŁukasz, nie pomyślawszy przedtem. Ugryzł sięw językza późno. Barteksię wszystkiego domyślił, bo jest na tyle inteligentny, że poskładanie takprostych puzzli nie było dla niego problemem. Ale przynajmniej Łukasznie mógłmieć do mnie pretensji. Ja obietnicy dotrzymałam inie pisnęłamani słowa. Jużteraz to wszystko nieważne. Nie obchodzi mnie. Łukasz w USA,Bartek w Warszawie, ja w Katowicach z Pauliną. Resztajest przeszłością, która minęła, choć żyjewemnie. Ale nie powinnam się skupiać na tym, co było. Ważne jest tylkoto, co jest. Tylkoto. A myślę sobie, że nikt mnie nie kochai nikt nie lubi, więc pójdę doogródka i najem się glist. Może to bardziejpożywne i mniej neurotyczneniżżucie ziemi, co ztaką namiętnością robiła Rebeca w "Stu latachsamotności" u Marqueza. Chyba jest mi niedobrze, Dżordż. Nie miałabym jednak nic przeciwko temu, gdyby na tydzień, choćbyna tydzień, zjawił się obok mnie ktoś,kto by powiedział; Odtej chwili, Magdo, aż przez 7 następnych dni,możesz się o nicnie troskać, absolutnie o nic! Możesz biegaćpo teatrach, kinach, galeriach, ulicach,możeszczytać sobie do woli o każdejporze dnia. Nie musiszmyśleć o zakupach, o posiłkach, kąpielach i spacerach Pauliny. Wszystko 88 będzie dobrze, Magdo, jesteścieobie bezpieczne. Dobrze, dobrze, kurczęblade, dobrze! To ja, Złota Rybka, wam to gwarantuję! Ale misię marzyszczęśliwa bajka! 4 października 1995 roku środa Nie mogę się użalaćnad sobą i oczekiwać, że inni będą robić to samo! Jeżeli sobieradzę w każdym dniu, to dlatego, że jest we mnie siła wolii upór wewnętrzny, któryzezwala tylko i wyłącznie nabardzo krótkiechwile rozmemlania, i to takie, których nikt z zewnątrz nie zauważa. Czy Łukaszowi chciałoby się troszczyć o nas,gdyby nie widział, żei j a się troszczę? Czychciałoby mu się codziennie do nastelefonować i prawie codzienniebywać,gdyby nie uśmiechały się doniego nasze oczy? Mam w sobie siłę woli! Mam! Jestem niepohamowana i nieustępliwaw tym, czegopragnę. A pragnę być z Paulinąspokojnie, pragnę jej daćbezpieczeństwo. Niech wie, że do mamy można się zawsze przytulić. I będzie w niej ciepłoi mleczko,i spokój. Areszta? Reszta to są przeszkody, które trzeba pokonać, przeskoczyć albo ominąć. A że czasami muszę sobie to wszystko napisać, Dżordż, napisać, abysię przekonać, żetak właśniejest. to jest moją słabością,Dżordż. Aleumówmy się: słabością, która mi pomaga, więc powinnam sobie na niąpozwolić. Ateraz zapiszemy to samo, Dżordż, czcionką,któranosi nazwę Wingdings,zobacz: s ni nii%25QOH crs DĄMIII. n .. wiaeT] ifeiD 23DX25^a3 ^SOHSiiSiS USSO^SS^^a SSSlfS 89. x+ naKitL^crss^iis om. ss^ nsyxm. erin. ^)^^ n erm. ODer HĄa-^ni}(ea^naa^ ^nrooi3 K+B nsĄa-ynii^oas^aas OH DDOs^se? Hni aowssoDĄMITL SP Man^a)^^ a H B] '''"SSerBlIl. ES ntlD. e?Fajne, co? Tak właśnie napisałam na początkutej linii. Świetna zabawa, Dżordż. Gdybymchciała wysyłaś szyfrowane listy,to mogłabym siętak właśnie bawić. Ale po co ja mam cokolwiek szyfrować i dokogo pisać? KOCHAM PAULINĘ wygląda tak: DWSfSSSSO ^MB+aCiebie też lubię, Dżordżwyglądatak: A.xnLQXtiL m. ĄM^S łana Mamy,Dżordż, w naszympliku 23 622 słowa i 148 888 znaków. Trochę czasuwięc ze sobą spędziliśmy. 9 października 1995roku poniedziałek Wrzesień tylkośmignął ijuż go nie ma. Sierpień wydawał mi się długi. A teraz już niktniema wątpliwości, że skończyło się lato. Jest ciągleciepło i słonecznie. Liście w parku Kościuszki koloroweniczym obrazyTycjana. Wczoraj widziałam. Łukasz nas zabrał na spacer. Przyjechaliśmy samochodem, z wózeczkiem Pauliny w bagażniku. Spacerowaliśmyprzez półtorejgodziny, obchodząc wszystkie główne alejki parku. W zakamarki trudno się pakować z wózkiem. Fajnie w tym parku. Emerycisiedzą na ławkach i grzeją stare kości w słońcu. Czytają, robią na drutach. 90 f Niektórzy tylko patrzą, epatującspokojem i pogodą wewnętrzną, niemającą chyba nic wspólnego z obojętnością. To widać wich oczach. Dużo spacerujących mam z wózkami. Po prostu niedzielna sielanka. Wparku spotkałam Agatę z mojego byłego liceum. Jest w tej chwiliw maturalnej klasie. Właściwie się nie znamy. Chyba nigdy ze sobą nierozmawiałyśmy w szkole, choć jej zawszebyło pełnona każdym korytarzu. Szalała w parku na rolkach, wyposażonawe wszystko, co trzeba, bysobie nie rozbić kolan, łokci i głowy. Nie poznałam jej. To ona podjechałagwałtownie, zatrzymała się, ostrohamując. Łukaszmyślał zapewne, żenie wyhamuje, bo jużgotów był wózek z Pauliną unosić w górę gestemWilhelma Obrońcy, ale Agata wiedziała, co czyni. Uśmiechnęła się zawadiacko, mówiąc do Łukasza: Niech się pan nie boi, wiem, na co stać mnie i moje rolki. A potem zdjęłarękawicę,wyciągnęła zdecydowanie rękę do Łukaszai rzuciła krótko: Agata. Łukasz się dyskretnie uśmiechnął i również sięprzedstawił imieniem i nazwiskiem. Potem Agata powiedziała do mnie: Czy wiesz,że mieszkamyna tym samym osiedlu, właściwie oboksiebie? Czasami cię widzę, gdy wracam z budy, a ty ze spaceruz małą. Ale widać trzeba tego pinkolonego parku,by na ciebie wpaść. Dlaczegopinkolonego? zapytałam. Bo tu same starziki i mamuśki z pociechami. Nuda,że zdechnąćmożna. Całe szczęście, że uliczki wyasfaltowane, równe i szerokie. Można łatwo omijaćprzeszkody. chociaż starziki się cykają i wolą siedziećna ławkach albo spacerować po bocznych alejkach, gdziejest żwir, więcniktz nas tam nie jeździ, Agata tryskała energią. Znacie się zeszkoły? zapytał Łukasz. Właściwie to się nie znamy wyjaśniłam ale chodziłyśmy do tej samej. Ja, niestety, jeszcze chodzę powiedziała Agata. Dlaczego, niestety? zapytał dociekliwie Łukasz. A. Widzi pan powiedziała Agata, wywracając oczy w niebo mójproblem jest zupełnie inny niż Magdy. Magda była szkolnym gigantem,podobnie jak mojasiostra, też Magda, zwana popularnie Kujonkiem. I podejrzewam, że one kombinowały, jakby tu cztery latabudyzrobićwdwóch latach. A ja kombinuję odwrotnie: jakby tu jeden rok zrobićw jednym, a nie w dwóch. Łukasz się roześmiał, ja też. No, to cześć powiedziała Agata, ale w tej chwili podeszli donas, jak się okazało,jej rodzice. Mamaw długiej,zwiewnej spódnicy iczymś w rodzaju poncho,niedbale spadającego z ramion,i tata w dżinsach, kraciastej koszulii kamizeli skórzanej z dużą ilością kieszeni. To moi starzikowie powiedziała oni zawsze zjawiają sięwtedy, gdy ja się zaczynam najlepiejbawić i na pewno mi powiedzą, żejuż jedziemy do domu. Możeszwracać z namipowiedział Łukaszmy wyjedziemyniewcześniej niż za pól godziny. Mama Agaty przywitała się ze mną, potemz Łukaszem. Jejojcieccmoknął mnie w rękę. Agata jak zwyklewie lepiej i panikuje powiedział przekornie. Idziemy na kawę dodała jej mama i tam nas możesz znaleźć,jak już padniesz i trudno ci będzie nogąfiknąć. To będziecie musieli wypić mnóstwo kaw powiedziałaAgata,przekonanao własnejkondycji. Mama Agaty powiedziała, jakmilo jej, żewreszcie mogła mnie poznać. Wreszcie? zdziwiłam się. Agata dużomi o tobie opowiadała. Chyba obie z Agatą poczułyśmy się speszone. Trochę opowiadałam, bo jestem papla i wszystkostarzikowejopowiadam,ale zapewniam cię, że dobrze o tobie mówiłam, Myślę,Magdo, że mogłabyś nas kiedyśposąsiedzku odwiedzić. Moglibyście państwo nas odwiedzić poprawił tata Agaty. Oczywiście powiedziała jej mama, uśmiechając siętak jakośnajzwyczajniej tylko, proszę, zatelefonujcie wcześniej, żebyśmyi mybyli w domu. Podała wizytówkę. Kiwnęłam głową. Łukasz powiedział kilkaciepłych podziękowań. I poszliśmy sobiew inną stronę. Łukasz szepnęłam po dłuższym milczeniu oninas traktująjak parę. A możejak rodzinęz dzieckiem? No, właśnie, może jak rodzinę. Magdo Łukasz sięzatrzymał i spojrzał miw oczy przecieżmy jesteśmy rodziną! Jak więc nas mają traktować? Przecieżto bardzosympatyczni ludzie, nie widziałaś tego? Czego się wystraszyłaś, głuptasie? A potem mnie przytulił. Jedną ręką prowadził wózek, a drugą obejmował moje prawe ramię. I takdoszliśmy aż dosamochodu, Byłomi dziwnie. 12 października 1995 roku czwartek Ciągle ciepły październik. Tak sobie upodobałam jesień w parku, że Łukasz zostawia mi samochód, bym mogła dopołudnie spędzić tam z Pauliną. Podjeżdżam odstronyulicy Mikołowskiej,parkujęna Pięknej iwędruję w górę, przezcały park,aż do drewnianego kościółka Świętego Michała, gdziezawsze pachnie wędzonym drzewem i kadzidłem. Uwielbiam ten zapach. Paulinie też się podoba, bo nawet jak po drodze trochę pomrukuje,totam się ucisza ipozwala mi przez kilka minut pomilczeć i usłyszećwłasne myśli albo wypowiedzieć prośby. Właściwie prośbę mam nieustającotę samą: aby Paulina była zdrowa i aby nic złegojej się niestało. Jeżeli tak będzie, to z wszystkim innym sobie poradzę, nawetz własną niemocą. Potem wędruję pod wieżę spadochronową, tę legendarną z okresuII wojnyświatowej, mijam "Zielone Oczko" z tyłu i wracam główną alejkądo samochodu. Jeżeli Paulina przysypia, to siadam na którejś z białychławek,z żelaznymi, rzeźbionymi okuciami i odgrywam najprawdziwsząmamuśkę. No, może nie taką najprawdziwszą, bo te najprawdziwsze albo 93 A. coś dziergająna szydełku czy drutach, albo czytają którąś z babskich gazet. Niemam teraz czasu na takie głupstwa. W gazetach zawszeto samo, czylijak dbać oswoją urodę, coczym smarować i gdzie. Aja czytamThoraHeyerdahla, bo gdzieś w środku marząmisię jednak podróże. Przeczytałam też "Dzikie palmy" Faulknera i znalazłam tam takiezdania: "Mówią, że miłośćumiera między dwojgiem ludzi. To nieprawda. Nieumiera. Opuszcza tylko człowieka, odchodzi, jeżeli nie jest jejgodzien. Miłość nie umiera, tylko ludzie umierają". Wiem, że we mnie miłość istnieje. Kocham Paulinę. A jeżeli ją kocham, toznaczy, że mogę jeszcze kogośpokochać. Siebie też mogę bardziej pokochać. Spróbuję. 17 października 1995 rokuwtorek Odtygodnia próbuję zmienić Pauliny przyzwyczajenia żywieniowe. Dziewczynka z niejsolidna. Ma już 63 centymetry i waży przeszło 6 kilogramów. Zamiast jednego karmienia piersią podaję jej zupkęjarzynową. Sama gotuję, potem przecieram przez sitko. Lekko słodzę i solę, by poznała inny smak. Paulina jestnieczułana moje prośby ipluje zupką wszędzie, gdzie uda jej się dosięgnąć. Bardzo to męczące. Rozbieramją dogolaska,by nie zaświniła białych kaftaniczków. Sama zostaję w najgorszym trykocie, z którego w razie czego będzie można zrobić szmatę dopodłogi, i. przystępuję dodzieła, czyli znęcania się nad Pauliną. Co onawypluje, to ja próbuje jej z powrotem łyżeczką wepchnąć do dzioba. Wlewałam także zupkę do butelki, ale ten sposób okazał się absolutniezawodny, boona w ogóle nie chce smoczka wziąć do buzi. Więc zostajęprzy łyżeczce. Z bójki z Pauliną wychodzę zmęczonaprawie tak,jak posolidnym aerobiku, a może jeszcze bardziej, bo nie wiem, czy moje metody są słuszne i czy jej nie krzywdzę swoim uporem. Paulina lubi sok marchewkowo-bananowy. Podajęgo jej już od miesiąca po trochu. Dzisiaj jest bardzo marudna iczęsto popłakuje. Boję się, że coś ją boli. Swoich przyzwyczajeń nie zmieniam za bardzo. Ciąglelubię kawę. 19 października 1995rokuczwartek Dżordż, przeżyłam straszną noc. We wtorek Paulinamarudziłai popłakiwała. Trochę się uspokoiław kąpieli. Kiedy ją karmiłam piersią, prężyła się od czasu do czasu ^siłownie, a potem zaczynałapłakać. Przytulanie nie pomagało. Nosiłam ją na rękach, opierając jejgłówkę na swoim ramieniu. Masowałam brzuszek. Aż w końcu Paulina zaczęła wymiotować. Nie wiedziałam co robić, jak ją ratować. Zadzwoniłam dolekarza i do Łukasza. Łukasz przyjechał piei^^yW chwilę potem lekarz. Wymiętosił Paulinę na wszystkie strony,? mierzył jejtemperaturętermometrem w pupie (była trochę podwyższona potem powiedział, że wszystkojestw porządkualbo prawie w porządku, więc nie mapowodu do zmartwień. Na pewno męczy Paulinę Jakaśkolka,spowodowana zmianą w jadłospisie. Najlepiej więcdać paulinierumianku zamiast mleczka. Pytałam, czy możelepiej byłoby zrezygnować z zupek jarzynowych, skoro onaich nie chce. Lekarz zadecydowałby nie rezygnować, ale powoliPaulinę przyzwyczajać, choćby pokilkałyżeczek dziennie. Kilka łyżeczek! To przecież byłby wyczyn nie lada,gdyby paulinaprzełknęła bez histerii i ze smakiem kilka łyżeczek. Lekarz wyszedł. Wykąpaliśmy Paulinę raz jeszcze, by byłapachnąca i nie oddychała sfermentowanymt mlekiem. Naoliwiłamj ej ciałko specjalnąoliwkądla dzieci, pupęprzypudrowałam talkiem, przebrałam w czyste kaftanik! i położyłam do łóżeczka- Postanowiłam, że o północy nie będęjej karmiła mlekiem. Od pewnegoczasu był to jej ostatni posiłeki dziękitemumogłam spać przez 6 godzin bez przerwy, bo Paulina budziła się dopieroo szóstej rano. Zasnęła po kąpieli. Usiadłam wfotelu i poczułam, że jestem zupełnie bezradna, że kiedymoje dziecko jest chore, do niczego sięnie nadaję. Moje dziecko jestchore powiedziałam do Łukasza. Nie jest chore, Magdo,dzieci wymiotują,bo boli je brzuszek,bomają zaparcie, dziecirobią po kilkanaście kupek dziennie, bo mają biegunkę, i to się zdarza, i to bynajmniej nie powód do rozpaczy Łukaszmnie pocieszał, jak potrafił. AlePaulina do tej pory nie wymiotowała. A więc wreszcie postanowiła zacząć Łukasz próbował żartować. Rozzłościł mnie Dobrze ci bagatelizować jejpłacze, bo nie będzieszmusiał ichsłuchać. Ja niczego niebagatelizuję powiedziałchcę cię tylkoprzekonać, że nie ma powodu do zmartwienia, naprawdę. Zobaczymy,jak jejminie noc,a gdyby dalej płakała, wezwiemy rano lekarza i wtedyna pewno coś zaradzi. Co ja mam zrobić, co mam zrobić? powtarzałam. Weź prysznic, Magdo,i połóż się, spróbujzasnąć. Nigdy nie zasypiam przed północą, a teraz tym bardziej mi się tonie uda. No tozrobię ci herbaty. albo lepiejgorącej czekolady. Dobrze, a potem idź do domu, Łukaszu, ty musisz jutro byćw firmie, a ja nie. Przecież powiedziałem,że zobaczymy, jak minie noc, a więc zostanę. Mogę zostać? Nie odezwałam się. Mogę zostać,Magdo? Łukasz powtórzył pytanie. Wtuliłamsię w fotel i zaczęłam płakać. Opuściło mnie mojepozytywne myślenie, moja energiai siła jakakolwiek, nie tylko siła woli, o której ostatnio tyle Ci wypisywałam,Dżordż. Łukasz usiadł obok. Nie becz, mała, nie beczpowiedział. Właściwieto chciałam cię prosić, żebyś został, ale nie miałamodwagi wymamrotałam. Powinnaś zawsze prosić owszystko, czego chcesz. Nawet nie prosić, tylko po prostupowiedzieć. Czy nie widzisz, że jesteście moimi jedynymi, najdroższymi istotamiiwszystko dla waszrobię, wszystko, cow mojej mocy? Czynie widzisz tego, Magdo? Łukasz powtórzył pytanie. Ja nic nie wiem inic nie widzę. Dopókibędziesz chlipała,to rzeczywiście nie zobaczysz. Podał mi chusteczkę do nosa. Wytrzyjłzy i przestańsię mazaćRozżalałam się nad sobą i wcale nie miałam ochoty przestać. No, dobrze, skoro musiszsobie popłakać, to płacz. Ja w tym czasiesobie zrobię drinka, a tobie czekoladę. Mam tylko pól butelki wina po naszym ostatnim obiedzie powiedziałam. No to napiję się wina. Jateż. Łukasz poszedł dokuchni. Chciałam mu powiedzieć, żenikt mnie niekocha i nikt mnie nie lubi, więc pójdę do ogródka i najem się glist. jakw tejangielskiej piosence, ale Łukasz wrócił po chwili, niosąc dwa kieliszki białego wina i kilkakanapek z tuńczykiem,zrezygnowałam więcz marudzenia, któremogłoby nasprzyprawićo mdłości. O północy napoiłam Paulinę rumiankiem. Piła łapczywie. Podałam Łukaszowi koc, poduszkę i prześcieradło. Nie będzie ci wygodnie na tej kanapie, taki jesteśduży. Niemartw się o mnie, nie potrzebuję specjalnych wygód. Dobranocpowiedziałam. Łukasz się uśmiechnął, odgarnął mi włosy z czołai pocałował. Nie martwsię, wszystko będzie bardziej niż dobrze. Wiem powiedziałam, odzyskując dawną wiaręi przytulając siędo Łukasza. Dziękuję ci dodałam. W nocy miałam sen. Biegłam. Biegłam wąskąuliczką, która zmieniła się w kamienne schodki. Miastobyło obce, podobne do któregoś z tych, jakiezwiedzałam na północyWłoch. Sukienka oblepiała moje ciało zmęczoneucieczką. Przed kim? Nie wiem. Niby ktoś mnie gonił, bouciekałam. Uciekałam"od czegoś" i czułam lęk. Ale jednocześnie wiedziałam, że muszę zdążyć na czas "doczegoś". Jakby tam, na górze, u szczytu kamiennych schodków, coś złego miało się wydarzyć. Brakowało mi tchu. Wreszcie dopadłam drewnianego płotu, zupełnie nie przylegającegodo wcześniejszej scenerii. Za nim były drzwi, takie samejak u nas w bloku. Wystarczyłoprzekręcić srebrną gałkę, by znaleźć się w bezpiecznymmiejscu lub zdążyć na czas. Za drzwiami usłyszałam płacz. Otworzyłam je i weszłam do mieszkania, które znałam, choć to niebyło moje mieszkanie. Ani obecne, ani poprzednie. Wiedziałam,gdziepójść, by przytulić do siebie płaczący głosik. Gdy jednak znalazłam sięwtym pomieszczeniu, płaczący głosik usłyszałam winnym. Kiedy zaśtam dotarłam, zobaczyłam tylko rękę, która znika za framugą iprzepadawraz z dzieckiem. To była ręka mojej matki. Poznałam ją po pierścionku i obrączce. Próbowałam wrzasnąć, ale niemogłam z siebie wydobyć głosu. Jakby zamarł we mnie lub ktoś go specjalnie dusił. Wreszcie udało mi sięrozluźnić pętlę i krzyknąć: Paulina! I ten krzyk mnie obudził. Nade mną stał Łukasz. Jużdobrze, już dobrze szeptał, głaszcząc mnie po spoconychwłosach to był tylko złysen, Magdo. Nie bój się, jestem przy tobie,spokojnie. 98 Chwyciłam go mocno za szyję. Jutro muszęzadzwonićdo matki i zażądać, by sięodchrzaniła odmojegodziecka powiedziałam zdecydowana na wszystko. Znów ci dokuczała? zapytał zaniepokojony. Jeszcze nie, ale na pewno mazamiar. Jają znam. Paulina spaław łóżeczku obok. Nic złego się nie działo. Zaśnij poprosiłŁukasz posiedzę przy tobie. Chyba misię udało zasnąć, bo gdy się obudziłam, Łukasza już niebyło, kuchnia pachniała kawą, a na stole czekał na mnie liścik: Jesteś kochana, Magdo. Postaram się wrócić jak najszybciej. Bądź dzielna, jak zawsze. Łukasz Uśmiechnęłam się do tych słów. Kochany Łukasz pomyślałam brakowało tylko, byjeszcze dopisał: I nie otwieraj drzwi obcym, botatuś poszedł daleko i teraz już nieusłyszy twojego wołania. 24 października1995 roku wtorek Dzwoniłam do matki. Obiecała,że przyjdzie w piątek. Do nas. Już dzisiajzaczynam sprzątać mieszkanie. Dobrze wiem, jaka ona jest. Dostrzeże najmniejszy pyłek. Nic niepowie oczywiście, ale potem znajdę ślad jej palca, którymdyskretnieprzejechała po ekranie telewizora. Sprawdzi czystość łyżeczek, umy\val99. ki i zlewozmywaka. Jestem pewna, że zajrzy do muszli klozetowe) i dokosza z brudną bielizną. Przerabiałam to nieraz. Łaziłam po moim byłym mieszkaniu przed jejpowrotem z wakacji, kiedy przyszło mi czasami samej gospodarować,i zastanawiałam się, co jeszcze jest nie tak i jaki drobiazg mógłby ją. jużprzypowitaniu wytrącić z równowagi. Tak więc sprzątamraz jeszczeod początku, chociaż czysto u nas jakw bajce. Sprzątam tak, że ażŁukasz sięzdziwił i zaniepokoił. Powiedział, że chciałby mi pomóc wyzwolić się spod wpływów matki. Uważam, że i tak robię postępy, ale podświadomość wie swoje i odzywa sięw nocy,i szczerzy zęby w snach. Dlategochcę wyjść naprzeciw lękom,związanym z matką. Może się okazać, że w ciągudnia są do przeskoczenia iże tylkonoce wymyślają najokrutniejsze kombinacje. 26 października 1995roku czwartek Łukasz pięknie pachnie. Przyczepił sięten zapachdo mnie. Wydawało mi się, że poczułam go dzisiaj w "Hot Dogu", gdzie kupowałam lody na jutrzejsze spotkanie z matką. I myślałam, że serce miwyskoczy, tak załomotało. Łukasza nie było też w żadnym sklepieobok. Sprawdziłam. 31 października 1995roku wtorek Przyznaję, że sto razy bardziej wolałabym spędzić miniony piątekz Łukaszemniżz matką. W moim życiujednak zawsze byłowięcej obowiązków niż przyjemności. Łukasz zapytał, czybyłoby dobrze, gdyby zawitał na chwilę w piąteki oficjalniepoznał moją matkę, aletak się wystraszyłam tego pomysłu, żebez zastanowieniai od razu się nie zgodziłam. 100 s Matka oglądała mój dom i z trudemukrywała swojezdumienie. W końcu nie wytrzymałai zapytała wprost: Sama tutajmieszkasz? z Pauliną i Dżordżem. Dżordżem? zdziwiła się aż nazbyt teatralnie. Dżordż tomój komputer wyjaśniłam, siląc się na dowcip. No takpowiedziała zabrałaś przecież komputer. (Naprawdę powiedziała zabrałaś}. Ale nie powiesz mi, że jesteś w stanie z renty po ojcu utrzymać tomieszkanie, dziecko i siebie? dodała. Dziecko i siebie utrzymuję sama, a mieszkanie utrzymuje ojciec ojca mojego dziecka. To znaczy płaci za wszystko? pytała coraz bardziej dociekliwie. Płaci. A kim on jest, ten dziadek Pauliny? (Matkapodkreśliła słowo dziadek). Miałam ochotę odpowiedzieć, że jest przystojnym 42-letnim mężczyzną. Że maszpakowate włosy, pali fajkę z pachnącym tytoniem isamteż pachnie wspaniale. I jeszcze, że jest dobry, najlepszyna świecie, żenikt nie był dla mnietaki dobry od czasu, gdy zmarł mój ojciec. Nie powiedziaiamjednak tego, pomna wskazówek Saint-Exupery'egow "Małym Księciu", co pamiętam nie tylko z dzieciństwa. Mówiłam cijuż o tym, Dżordż. Pisałamo baobabach, pamiętasz? A teraz, na szczęście, przypomniałam sobie taki fragment: "Doroślisą zakochani wcyfrach. Jeżeli opowiadacie im o nowymprzyjacielu,nigdynie spytają o rzeczy najważniejsze. Nigdy nie usłyszycie: Jaki jestdźwięk jego głosu? W colubi się bawić? Czy zbiera motyle? Oni spytają was: Ilema lat? Ilu ma braci? Ileważy? Ile zarabia jegoojciec? Wówczas dopiero sądzą, że coś wiedzą o waszym przyjacielu. Jeżeli mówicie dorosłym: 101 i. Widziałem piękny dom z czerwonej cegły, z geranium w oknachi gołębiami na dachu nie potrafią sobie wyobrazić tego domu. Trzeba impowiedzieć:Widziałem dom za sto tysięcy złotych. Wtedykrzykną: Jaki to piękny dom! Jeżeli powieciedorosłym: Dowodem istnienia MałegoKsięcia jestto, że byłśliczny, że śmiał się iże chciał mieć baranka, a jeżeli chce sięmieć baranka, to dowód, że się istnieje wówczas wzruszą ramionami i potraktują was jak dzieci. Lecz jeżeli im powiecie, że przybyłz planety B-612, uwierzą i nie będą zadawaćniemądrych pytań. Oni są właśnie tacy. Nie można od nich za dużo wymagać. Dziecimuszą być bardzo pobłażliwe w stosunkudo dorosłych". Postanowiłambyć bardzo pobłażliwa w stosunku domojej dorosłejmatki. Powiedziałam, że Łukasz (podkreśliłam słowoŁukasz) jest inżynierem, madobrze prosperującą firmę komputerową, własny dom, samochód i 42 lata. Matka skwitowała to jednym zdaniem: Nieźle się urządziłaś. Poczułam jej podejrzliwość, a może i zazdrość. Nie wytrzymałam więc i zapytałam: Jesteś zazdrosna? Zazdrosna? Chyba zwariowałaś! O co ja mam być zazdrosna? Oto,że się nieźle urządziłam, jak powiedziałaś. Pomyślałamtylko otym, że wy terazpotraficie pomyśleć o wszystkim. Jacy wy? Wy, młodzi. Chcesz powiedzieć, żetwoje pokolenie nie potrafiło sięurządzać? Ja niepotrafiłam wyznała dziwnie szczerze. Chcesz powiedzieć, że niebyłaś szczęśliwa z ojcem? Szczęśliwa? Och, nie używaj takich patetycznych słów! Szczęśliwa z twoim ojcem? Nie żartujsobie! Po raz pierwszy w życiu matka zaczynała ze mną rozmawiać jak ko bieta z kobietą, a mnienajwyraźniej tchórzobleciał, bo nie miałam odwagiciągnąć rozpoczętego wątku, zapytać wprost, dlaczego nie była szczęśliwa. Ojciecmi kupił czerwony autobus, pamiętasz? Woziłam w nim muppety. Pamiętam. Jeszcze gdzieś leży, nadnie któregoś z pawlaczy. Zabierał mnie na spacery, pamiętasz? A jak cię do tejlafiryndyciągał, mimo że mu zabroniłam, pamiętasz? wyrzuciła zsiebie gwałtownie. Zamarłam zestrachu. Jeżeli o ojca chodzi, to pamiętasz tylkodobre rzeczy, prawda? Nic byłozłych. Dlamnie były powiedziała, zaciskając usta w wąską kreskę. Ta blond-zdzira była dla mnie najgorszym świństwem, jakie mnie ze strony ojca spotkało. Dlaczego tak brzydko o niej mówisz? A jak mam mówić o kimś, z kim ojciec romansował przez kilka lat? Aw dodatku nawet nie próbował tego ukryć. Alety to wyniuchataś? Bo jestem czujna jak pies i mało co się przede mną ukryje. Kim ona była? Jużpowiedziałam. Powiedziałaś w złości, powiedz, kimbyładla niego? Zgłupiał dlaniej, opętała go. powiedział mi kiedyś, że była jedynąnamiętnością jego życia! Jedyną namiętnością! Rozumiesz, co to znaczy? Milczałam przerażona. To znaczy kontynuowała matkaże ja dla niego nigdy nie byłam żadnąnamiętnością. Ale cię kochał. Nie żartuj sobie, też coś, kochał. Kochał cię, skorosię z tobą ożenił i skoro ja przyszłam na świat. Jak tygłupio gadasz. a wydawałobysię, że życie trochę poznałaś! Urodziłaś Paulinę, bo cię ten facet kochał, tak? Ale przynajmniej ja go kochałam. albo tak mi się wydawało. No, właśnie, wydawało ci się! Więc wyobraźsobie, żejemu też sięwydawało! Wszystko mu się wydawało,od początku do końca mu sięwydawało! 103. Wydawało mu się, że mnie kocha, wydawało mu się, że powiniensię ze mną ożenić, bo wydawało mu się że tak nakazuje mu przyzwoitość, skoro chodziliśmy trochę długo ze sobą. Nie poznawałam swojej własnej matki. Siedziała w moim domui rozmawiała tak, jakby była zupełnie innąkobietą. Kobietą,której nigdy nie znałam. Przyjrzałam sięjej. Była szczupła, chyba wysoka, co najmniej z 5centymetrów wyższaode mnie. Włosy miała gęste, do ramion, koloryzowane jakimś odcieniem burgunda. Delikatny makijaż,klasyczny kostium, zadbane ręce. tobyła moja matka. Była ładna. Młoda. Jeszcze przecież nie skończyła 43 lat,a możeskończyła? Co o niej wiem? Nic,poza złością,którą się karmię i pozażalami, które hoduję. Pamiętam, jak mnie biła ijak sięnade mną znęcała. Dlaczego to robiła? Nigdy niczapytam pomyślałam wtedy idobrze zrobiłam,że niezapytałam. Wprowadziłabym niepotrzebnie siebie do tejrozmowy, a przecież po raz pierwszyw życiu rozmawiałyśmyo niej. I to była prawdziwa rozmowa. Słuchałam, nie mogąc się pogodzić z tym, co mówiła,i ze sposobem,w jaki burzyłami obraz ojca. Dlaczego się nie rozstaliście zapytałam skoro było ci z nimtak źle, a on kochał innąkobietę? próbowałam coś zrozumieć. To nie takie proste się rozstać powiedziała już spokojnie. Toproste, mamo, trzeba tylko podjąć odpowiednią decyzję,a potem ją odchorować. Ojciec tego niepotrafił zrobić. Dlaczego myo nim mówimyojciec a nie nazywamy goimieniem? No dobrze, niechbędzie. Michał niepotrafił tego zrobić. A ty? Nie miałam odwagi. Niewyobrażałam sobie sytuacji, wktórej jaodchodzę albo on nas opuszcza. W końcu powiedziałammu, że możeodejść,ale nigdy już ciebie nie zobaczy. Tak mu powiedziałaś? Naprawdę? Naprawdę. I rozstał się z tą kobietą? Ależ skąd' Toona miała dosyć jego niezdecydowania lodeszła. Pomyślałam,że moja historia była mniej banalna. Może dlatego, żemiałam w sobie więcejuporu? Więcej odwagi? Pomyślałam również, że choćby matka powiedziała mio ojcu jeszczesto innych rzeczy,które, jej zdaniem, powinny zburzyć mi jego wyidealizowany obraz, toi tak nikt i nicmi go nie zburzy. I od tej pory wszystko między wamisię ułożyło spojrzałam namatkę, oczekując bajkowego zakończenia i zapominając na chwilę, żeprzecież nie mogło gobyć. Nigdy się nieułożyło. Ja nie potrafiłam zapomnieć, on nie potrafił,a potem Michał zachorował. Może ta choroba nas trochę zbliżyła, ale jużbyło za późno na wszystko, nawet na to, by sobie coś wyjaśnić, żal wyrzucić i przebaczyć. Mamopowiedziałam prawie czule mamo. i nie potrafiłam już tego dokończyć. Co chciałam z siebie wydusić? Może prośbę albo propozycję, byśmyjuż więcej niepatrzyły na siebie wilkiem, byśmy sobie wybaczyły wszystko, cozłe, pókiczas, a pamiętały o tym,co jest. Ale matka nagle wstała zdecydowanie, otrzepnęła wąską spódnicęi powiedziała,że na nią już czas. Ale ja zrobiłam leczoi mam lody. próbowałam ją zatrzymać. Chyba nie sądzisz, że coś przełknę po takiej spowiedzi powiedziała tonem, któryznamod zawsze. Zajrzała jeszcze dopokoju Pauliny, zagrzechotała jej zabawką i wyszła. Zostałamna środku mieszkania jak głupia. Uświadomiłam sobie, że liczyłam na trochę czułości. Poczułam, żejej niedostałam. I w chwilę potem przyszła do mnie wściekłość. Właściwie,to co ona sobiewyobraża, ta moja matka? Jakim prawemopowiada mi takie historie o ojcu, kiedyon już nicnie może powiedzieć na swoją obronę? 705 ś.. Czego właściwie ode mnie chce, ta moja matka? Na coliczy? Czy na to, że ja będę jej żałowaći sięnad nią roztkliwiać? Dlaczego szantażowałaojcai straszyła go, mówiąc, że więcej mnienie zobaczy, jeżeli odejdzie od niej? Co tu jest, do cholery, grane? Dlaczego nie usłyszałamzłego słowa oojcuod stryja, od Basi, odJeannette? O matce też nie próbowali mówić nic złego. Kto więc jest tutaj dobry, a kto zły, kto szlachetny,a kto podły? I gdzie,do diabła, i w czym tkwiprawda? Kiedy zadzwonił wieczorem Łukasz z zapytaniem, jak minął dzieńi wizyta mojej matki, powiedziałam mu, że nigdy, ale to nigdy nie będężebrała o miłość ani nikogo na siłę zatrzymywała przy sobie. Ty nie musisz żebrać powiedział Łukasz. Głupcem jestkażdy,kto ciebie nie kocha dodał. 2listopada 1995 roku Dzień Zaduszny czwartek Byłam na cmentarzu wczoraj i dzisiaj. Wczoraj sama. Dzisiajz Pauliną iŁukaszem. Matki nie spotkałam. Odwiedziła grób ojca przedemną. Poznałam pokwiatach. Ona zawsze kupowała duże donice z drobnymi fioletowymichryzantemami. Ja przynosiłam cięte kwiaty albo kompozycje z kwiatówprawdziwych, choć suszonych. Powiedziałam tacie, że jestem po jego stronie i żałuję tylko, że niebyłam wtedy większa, to znaczy starsza, bo napewno spróbowałby zemną porozmawiać i matka nie musiałaby go straszyć, że mnie więcej niczobaczy. 706 A Listopad taki słoneczny jak we Włoszech. Przed cmentarzem w Panewnikach, gdzie leży mój tata, prawdziwyjarmark: kwiaty, znicze, stragany z piernikami, baloniki i inne drobiazgi,od których dzieci niemożna odgonić. Przebrnęliśmy zniechęcią przeztłum ludzi i odetchnęliśmy dopiero w samochodzie, a taknaprawdęwdomu, przy kawie i owocach. Nie opowiadałam Łukaszowio rozmowiez matką. Podzieliłam sięz tobą, Dżordż i wystarczy. Łukasz czytał gazety ibawił się z Pauliną,a ja dzielnie studiowałam historię teatru według Nicolla. Było mibezpiecznie i spokojnie jaknigdy. To niesamowite, jak wszystko się poprzestawiałow moim życiu. Dawniej na pierwszym miejscubyłaszkoła. Nawet wtedy, kiedy spotkałam Łukasza Młodszego i kiedy zaczęty się moje problemy. Teraz, choćnie opuszczam wykładów, choć ciąglecoś czytam, to jednak cały mójświat kręci się wokół Pauliny i domu. Dwoję się i troję, by wygospodarować 4 godziny w tygodniu,kiedyprzychodządo mnie (już przez cały październik, chyba o tym niepisałam)dzieci na angielski. Nibycóż tojest 4 godziny, po jednejodponiedziałkudo czwartku? Ajednak: musi tobyć godzina w środku między karmieniami i najlepiej taka, w której Paulinaśpi. Mój kochany brzdąc ma corazwiększą ochotę się bawić. Na szczęście jestpogodny, coś tamdo siebiesam gada i grzechocze zabawkami,a ja w tym czasie zarabiam pieniądze. Muszę zadbać osiebie. Już nie pamiętam, kiedy sobie coś kupiłam. Ciąglełażę w tych samych dżinsach, swetrach, bluzach. Lubię je, poprostu. 9 listopada 1995 roku czwartek Opowiadam Ci swoją historię, Dżordż. Opowiadamją sobie. To taki rodzaj psychoterapii, tylko że trochęmniejkosztuje, już to mówiłam Basi,Dopókisobie radzę, niebędę zawracałagłowyinnym. Każdy ma przecież swoje sprawy i swoją historię. 107. Do Ciebie jednak tmdno się przytulić, Dżordż. A we mnierośnie potrzeba bliskości. Dajemi ją Paulina, ale ja pragnę jeszcze więcej. Nie powinnam sięwstydzićtego, że pragnęciepła. Jeżeli teraznie przełamię swoichlękówi wstydów, to niedługo będę taka jak moja matka, a przecież tego najbardziej nie chcę. Kiedy karmie Paulinę, myślę tylko o niej i o tym, że jestem z niąnajbliżej, bo daję siebie. Dzielę się z nią pokarmem,ciepłem,zapachemispokojem. Momentami jestemz siebie dumna, bo wypełniam swojemacierzyńskie obowiązki tak, jakchciała tego Natura. Moja matka. Nie mogę przestać o niej myśleć. Przychodzą mi do głowy najbardziej okrutne teorie. Dlaczego postanowiła odegrać przede mną rolę ofiary? Musiała sobie to wcześniej postanowić, to byłoby w jej stylu. Powiedziała, że się spowiada. Nieprawda. To nie byłaspowiedź, niezawierała bowiemskruchy, podstawowego jej sensu. Matka odegrała przedemną scenkę, na którąja się dałam nabrać, przynajmniejprzezchwilę. O toprzecież chodziło, bym pomyślała: Biednamama, takie miała ciężkie życie, a ja nic o nim nie wiedziałam. Nie mogę marnować swojej energii, by pomóc matce. Ona niechcepomocy! Chce stworzyć inny swójobraz w moich oczach, chcemnieobarczyćwiną! To jamam być znów kozłem ofiarnym! Gdyby mnie nie było na świecie, jej życie, życie ojca potoczyłoby sięinaczej. A takpoświęciła siędlamnie, dladobra rodziny. Więc i ja powinnam się poświęcać. Dla kogo? Dla niej? Dla swojego dziecka? Poświęcać to znaczy: nie myślećo sobie, zrezygnowaćz siebie, zapomnieć o sobie, zawalić studia, zaniedbać się, zgłupieć, /OS zmarnieć, być załamaną i skruszoną,siebie ani trochę nie pokochać. Takwłaśnie! Wtedy być możematka zbliżyłaby się do mnie. Poczułaby się silniejsza, mogłabypowiedzieć, że znów mi się poświęca. Ale musiałabymprzyjść na kolanach, ubłagać ją, przypodobać się, potwierdzić tym samym, że miałaokrutnie nieszczęśliweżycie! A jawidzę, że uszczęśliwianie mojejmatki jest idiotyzmem. Nigdyjej niezadowolę. Niczym. Ani swoją pokorą, ani siłą, ani odwagą. Jeżeli więc wydajemi się, żemam jakąś władzę nad swoim życiem,topowinnam ją wykorzystaćdlasiebie, niezależnie od oczekiwań mojejmatki. Nie jestem po to, byspełniać oczekiwania mojej matki. Jestem po to,by siebie uszczęśliwiać, bokiedy ja będę szczęśliwa, todam dużo dobrego Paulinie i nasze szczęście się pomnoży. Ile razy. ile razy muszęsobie to napisać, by zrozumieći siebieprzekonać? Coś zyskujemy, coś tracimy. Nieczas żałować róż, gdy płoną lasy, Dżordż. Może już nigdy,tak naprawdę, nie odzyskam matki. Nigdy nie odzyskam ojca. Musi mi więc wystarczyć całyświat minus 2 osoby + Paulina. Czy to jest zły interes? Muszę przestać myśleć, Dżordż! Jak zaczynam myśleć, od razu czujęsię nieszczęśliwa! Życie toczy się także gdzie indziej. Powinnam je obserwować. Pójśćna spacer, choćby na małą chwilę, bo już zimno. Jak ja nie lubię zimna,zimy, grubych ubrań, szalików, czapek i wszystkiego tego, cou nas sięnosi przez większączęść roku. Powinnam mieszkać w ciepłychkrajachalbo wyfruwać do nich na okres zimy jaknasze ptaki. 109. 16 listopada 1995 roku czwartek Zazarobione na korepetycjach pieniądze kupiłam sobie wodę toaletową Yves Roches "Magnolia". Gdzieś usłyszałam, że znów modne sązapachy kwiatowe. Nigdy nie przywiązywałam do tegowagi, alerzeczywiście. "Magnolia" może stać sięmoim zapachem. Kupiłam sobie też ogromne swetrzysko, wyglądające tak, jakby było dziergane nadrutach, a nie zrobione taśmowo na maszynie, Paulinie kupiłam małewełniane buciki, ale diablica tak fika nóżkami, że zrzuca je szybciej, niżja zdążę nałożyć. Łukaszowi natomiast miniaturowy tomikwierszy Bursy (niech wie, colubię, i niech sam polubi! ) i duży kubek do kawy (którążłopie w nadmiarze) z napisem: marzę o niebieskich migdałach. Widziałam, że wszystkim zrobiłam niespodziewankę. Łukasz byłzdziwiony do granic niemożliwości i trochę zawstydzony. Patrzyłam na niego z boku. Obracał swój kubek na wszystkie strony,dotykał wierszy Bursy, jakby można je było tym dotykiem smakować. Powiedział, że go rozpieszczam iże on na to niezasługuje. Najpierw chciałamzaprzeczyć, ale szybko zrezygnowałam z jakichkolwiek słów. Niech sobie myśli, co chce,nawet to, że go rozpieszczam. Ten Łukasz. Łukasz, takiduży chłopiec z brodąi fajką. Łukasz,po prostuŁukasz. 24 listopada 1995 roku piątek Uczę się. I sprawia mi to przyjemność. Łukasz leży na dywanie i rozrabia z Pauliną. Czy jasię uczę, Dżordż? Onibaraszkują, ja otwieram książki i Ciebie. Zamiast patrzeć w książki, patrzęw swój, a raczej Pauliny plik. Czyja się uczę,Dżordż? 110 A możetylko marzę jak Marina Cwietajewa, by: zasnąć stroskanąwstaćzakochanązobaczyć czerwień maków? Maków? Nie mam maków w programie CIipart, alemam słonecznik. Niechwięc będzie słonecznik. Co się ze mną dzieje, Dżordż? Czy zemnąsię dobrze dzieje? Niezastanawiaj się zbyt głęboko, bo będziesz nieszczęśliwy. Ja jużprzestałam myśleć. Tylko jestem. Po prostu jestem. I dobrze mi. Dżordż,po prostu. po prostumi dobrze! Słucham muzyki z filmu Jane Campion"The Piano", cornposed byMichael Nyman. słuchawki mamnauszach, by nikomu nie przeszkadzać. i patrzę na nich, na Paulinę i na Łukasza, i stukam na Tobie,Dżordż, i. Mogłabym teraz podejść do nich,takjak mam ochotę, bawićsię razem z nimi. Może udałoby mi się bezkarnie dotknąć Łukasza, jak tegopragnę (! ), Dżordż, janaprawdę pragnę dotknąć Łukasza, ale boję sięswoich chciejstw, pragnień itego, by niczego nie zniszczyć pochopnymgestem. Coj a mam robić? Pozostanęprzy biurku i przy Tobie, Dżordż. Tujest bezpiecznie. A tam,na dywanie, mogłabympomyśleć, że zasługujęna przytulenie. A może jeszcze niezasłużyłam? Czy muszę coś specjalnego zrobić, byzasłużyć? Włażę w ślepezaułki, bez których chyba żyć nie potrafię. Dobrze. Wyłączam Ciebie, wyłączam panasonica stereo zautoreversem i idę do łazienki trochę popłakać. Ze szczęścia albo z tego,że niewiem,jak być, by być jeszczebardziej. \Ł. / grudnia 1995 roku piątek Dostałam list od Bartka. Bartek ilist. Wiedziałam, że to będzie coś ważnego. W przeciwnymraziemógł przyjść lub zadzwonić. Od naszej pamiętnej rozmowy tego niezrobił. A więc list. taki właśnie. Kochana Magdo, zdążyłem się oswoić z nowymiwarunkami życia i innym sposobemuczenia się. Poznałem wielu sympatycznych ludzi, bo, jak się domyślasz,życie w Warszawie kwitnie i nagle odkrywam wszystko, o czym nawet niemiałem pojęcia. Mam nadzieję, że przy okazjinie zapomnęo studiowaniu. Nie zapomniałem otobie, Magdo, ani o Paulinie. Nie przyjeżdżamjednak do Katowic,bowiem, że na mnie nie czekasz. Weekendy spędzamwięc w stolicy, a wrócę dopiero na święta Bożego Narodzenia. Mamnadzieję, że Was zobaczę. A wtedy opowiesz mi, co u Was, a ja o tym, jakumnie, i o. Katarzynie, którą lubięcoraz bardziej, Magdo. i mam nadzieję, że to zrozumiesz. Pozdrawiam Was serdecznie i ciepło, choć w Warszawie mróz. Bartek Wszystko wporządku, Dżordż. Nie myśl, że się zmartwiłam. Życie jest, jakie jest. Ani mniej,ani bardziej brutalne. Łukasz znalazłsobie Katarzynę. O, Boże, nie Łukasz, tylko Bartek (na szczęście Bartek! ) znalazłsobie Katarzynę i ją polubił. To świetnie, że ludzie się spotykają i że się lubią. Ja też lubię Łukasza, czegojuż przed sobą nie ukrywam. Lubięgo,najwyraźniejlubię i nie tylko szanuję. 112 Już grudzień. Zima w pełni. Paulina skończyła pół rokużycia. Mam nadzieję, żeudanego. Ja niedługo skończę 20 lat. Za4 tygodnie święta. Zwyczajnie być, Dżordż. BYĆ! Tylkotyle. 6 grudnia 1995 roku środa Mikołaj, któryzastukał w nasze drzwi, był Łukaszem. Poznałamgo od razu, nie tylko po zapachu,ale dzielnie udawałam, żejestem głucha i ślepa. Otworzyłam, trzymając na ręku Paulinę, która,o dziwo, nie wrzasnęła na widok czerwonego stwora. Mikołaj odpylałnas naokoliczność grzeczności wminionym roku, podał prezenty,a potem powiedział, że dość tego cyrku i zapytał, gdzie może się przebrać. Łazienkinie musiałam mu wskazywać, trafił sam. Kiedy wyszedł, był najprawdziwszymŁukaszem, ze swoją osobistąbrodą,choć na razie bezfajki. Jak wypadłem? zapytał. Jakbyś przez całeżycie nic innego nie robił powiedziałam,głęboko przekonana o tym, że nie kłamię. Posadziłam Łukaszowi Paulinę na kolanach, a sama zaczęłam rozpakowywać prezenty. Dla mnie: książki Cortazara "Gra w klasy"oraz "Opowieści o kronopiach,famach i nadziejach" + gruby czerwony szal + kosmetyki firmyYves Roches. (skąd onwiedział? ). Dla Pauliny: puchary śpiwór! Już więc mogę z niąwychodzić naspacery, nawet jak jest zimno. Byłyjeszcze słodycze, owoce, pieczony kurczak w srebrnej foliii butelka białego wytrawnegowina. To na kolację powiedział Łukasz-Mikołąj. Miałamochotę rzucić mu sięna szyję, ale zabrakło mi w ostatniejchwili odwagi. 8 Paulina. doc113. Czy ktoś ukocha świętego Mikołaja? zapytałŁukasz zawiedzionym głosem. Ja ukocham odpowiedziałam niepewnie, Łukasz położył Paulinę na dywanie i podszedł do mnie. Przytuliłamsię do jego kratkowanej, mięciutkiej marynarki. Objął mnie i przez chwilę kołysał. Potemswojeduże ręce wsunął w moje włosy i wyszeptał: Och, Magdo, Magdo. I mnie pocałował. Pocałował mnie. Łukasz mnie pocałował! Słyszysz, Dżordż, on mnie pocałował. Nie tak jak do tej pory, tylko najprawdziwiej, jak mężczyzna kobietę. Myślałam, że zemdleję. Wszystkomi zawirowało wgłowie, pokójodwrócił się do góry nogami razem z Pauliną, która zwisała najnormalniej z sufitu, nie bacząc na prawo ciążenia. Poczułam, że pragnę Łukasza, jeżeli to coś, co się we mnie działo,byłopragnieniem. Było na pewno czymś innym, zapraszającym wnieznane, czymś, czego jeszcze nigdy w życiunie przeżywałam. Zadrżałamod tej inności tajemniczej, wyplątałam ręce Łukasza ze swoich włosówiprzyjrzałamim się z bliska. Były duże, silne i łagodne. Na pewno niemogłyby zrobić mi krzywdy. Pocałowałam środek jego dłoni, patrząc muw oczyz przekonaniem, że nie robię niczego złego. Przygotuję kolacjępowiedziałam, zbierając ze stolika wszystkiewiktuały. Pomogę ci powiedział Łukasz, chyba tak samo oszołomionysytuacją, jak ja. Ty sięzajmij Pauliną, zobacz, leżyna podłodze i wierzga nóżkami. Wygląda na zadowoloną, nawet na szczęśliwą, jaki ja, Magdo. Uśmiechnęłam się niepewnie. Łukasz wziąłPaulinę na ręce iprzyszedł z niądo kuchni. Patrzył, jakpróbuję włożyćkurczaka dobrytfanki, a potem do piekarnika i jakdrżącymirękami krojępomidory, ogórki oraz przyrządzam sosvinaigrette. Nic się nie stało, Magdo, nic złego się nie stałopowiedział,próbując przerwać milczenie. Wiem, że nic złegouśmiechnęłam się,płucząc ręce nad zlewozmywakiem ale stałosię. coś, o czym chyba marzyłam po cichu i skrycie. 114 Porozmawiamy o tym, dobrze? zapytał, zbierającz serwetkicukier, który właśnie Paulina zdążyławysypać. Nie porozmawiamy. Niechcę żadnych stów. Przynajmniej nie teraz. 14 grudnia 1995 roku czwartek Ratuj; sięucieczką wnaukę. Wypróbowana metoda, wiem, bo już ją przerabiałam. Obkułam sięz historii teatru i z przedmiotu o nazwie "Główne problemy literatury". Na sobotnich ćwiczeniach z teatruwłączałam sięczęsto do rozmowy, czymoczywiście zwróciłam na siebie uwagęprowadzącegozaj ęcia doktora naukhumanistycznych. Gdy wychodziłam, podszedłdo mnie, uśmiechnął sięuwodzicielsko ipowiedział: Pani się naprawdę uczy, Magdo. Nie mam innego wyjścia. Inni mają: wolą kino, teatr, spotkania z przyjaciółmi. cóżja będęzresztą pani mówił, co wolą. Ja nie mam czasu na nic innego poza uczeniem się. Naprawdę? Ani na spotkanieze mną. powiedzmy jutro w jazz-clubie? Wie pan uśmiechnęłam się zawadiacko intensywność mojego uczenia się jest równoznaczna z aktem twórczym, a ten z koleizaspokaja wszystkie moje potrzeby emocjonalne, tak więc nie spotkam się z panem jutro. Może wtakim razie spotkamy się w innym dniu, by zaspokajać swojepotrzeby intelektualne. W innych dniach mam zamiar obcować z Cortazarem, Rilkem i Pauliną. Nie znam Pauliny. Nicdziwnego, jeszcze nic nie zdążyłanapisać, to moja córeczka,ma dopiero pół roku. Pan doktor nauk humanistycznych, teatrolog, konkretnie rzecz biorąc(nie zapamiętałam jego nazwiska, znam tylko imię Paweł), poczuł się 115. zupełnie zbity z pantałyku takim zakończeniem uniwersytecko-korytarzowego podrywu. Stać gojednakbyło na eleganckiezakończenie naszejrozmowy, bo powiedział: Tym niemniej będęszukał luki w pani zajętych dniach, dobrze? Możepanią podwieźć do domu? dodał. Dziękuję, też przyjechałam samochodem. No, to przynajmniej panią odprowadzę do samochodu. Już nieoponowałam. Wyszliśmy z budynkubyłegoKomitetu Wojewódzkiego, do którego przeniesiono po upadku komuny niektóre uniwersyteckie filologie i kulturoznawstwo. Przed nami rozpościerała sięogromna przestrzeń placu Sejmu Śląskiego, zwanego kiedyś placem Dzierżyńskiego, któryna co dzień pełnił funkcję niestrzeżonego parkingu. Byłozimno,nawet mroźnie. Otuliłam szyję czerwonym szalem. Podeszłam dogranatowego BMW, odblokowałam alarm. Samochód mrugnął do mnieporozumiewawczo. Pan Pawełspojrzałna samochód i powiedział:"no, no", apotemuśmiechnął się do mnie mniej pewnie niż na początku naszejrozmowy. Wróciłam do domu, do Paulinyi Łukasza, który się nią opiekował. Jak minął dzień? zapytał Łukasz. Śmiesznie powiedziałam próbował sięze mnąumówićasystent prowadzący zajęcia z teatrologii. Z jakim rezultatem? Bez rezultatu oczywiście. Takto już jest, Magdo powiedziałŁukaszzarozumiale jakjesteś sama, to jesteś sama, a jak tylko zjawi się w twoim życiu jedenmężczyzna, to natychmiast pojawia się następny. a wszystko dlatego, żeoczy ci błyszczą bardziej niżwtedy, kiedy byłaś sama. Błyszczą mi, naprawdę? spojrzałam w lustro z niedowierzaniem. Łukasz stanął za mną. Objąłmnie i przytulił swoją głowę do moichjasnych włosów. Spójrz, jakpięknie wyglądasz. Odwróciłam się i szybko schowałam głowę pod jego ramię. 116 22 grudnia1995roku piątek Nieprzytomna jestem. Nieprzytomnaod wszystkiego, co kotłuje się weiM\. Ptaki się rozgościły w moimsercu i chcą mnie y^\ posadzić na gęstej chmurze, abym mogła z bliska^)c,"-",owa ' gwiazdy, aksamit nocy, a z daleka małych ludzi imałe spf''^ Ptaki drżą wemnie, rozsypują moje włosy na podu^trzepocą ciemnymi skrzydłami, rozpalająoczy, 'więc rozjaśniam nimiciemnądrogę, której się \^3L\i ziemiępustynną, spragnioną wody, jak j a twojej ^r T. ^r ^J--T Jy Ptaki, ptaki mi mówią, że lubięsłowo "fruwać",jest lekkie, dźwięczne i pełnenadziei, przekonuje mnie, że kiedyśoderwę się od ziemi naprawdęi pofrunęw krainę,która jest bardziej niżobecna, bardziejniż prawdziwa, w którejlatawce rządzą światem, a wszystkimniedowiarkom zrzucają tylko kawałkiswoich papierowych ogonów. Cosię ze mnądzieje, Dżordż? Czy widziałeś mnie kiedyś aż tak nieprzytomna-' Czywidziałeś aż tak fruwającąw słowach, zamiast^^ mocnymi 117 krokami po mieszkaniu wysprzątanym, czyściutkim i pachnącym, oczekującym świąt i choinki? Czekam na Łukasza. Pojedziemy za chwilęna duże zakupy. Paulinką wtymczasie zaopiekuje się żona Benedykta, sąsiada (z piątegopiętra, jak się okazało), który podarował mi książki. Nigdy wprawdzienie spotkaliśmysię na wspólnym spacerze z naszymi dziećmi, boonpracuje od rana do nocy, ale zdążyłam bliżej poznać jego żonę i córeczki. To ona (ma na imięMariola) zaproponowała mi, że chętnie zaopiekuje się Paulina, gdybym była wpotrzebie. Mariola lubi dzieci, więc napewno poradzi sobieprzez 3 godziny z Pauliną, niemniej czuję się trochę dziwnie. Łukasz mówi,że powinnam powoli przyzwyczajać Paulinędoinnych ludzi. Ma zapewne rację. Powiedziałam Marioli, że na mnieteż może liczyć, gdyby chciała wyjść do sklepu bezswoichdziewczynek: 5-letniej Kasii 3-letniej Olgi. wieczorem Nie lubię robić zakupów, alezakupy zŁukaszem są prawdziwą przyjemnością. Łukasz poprosił mnie tylko, żebymspisała nakartce wszystkoz podstawowych produktów, czego będę potrzebowała, ao reszcie zadecydujemy wspólnie. Do południa więc między jednym marzeniema drugim, karmieniem Pauliny, zabawą z Pauliną, zaglądaniem do Dżordża, do kuchennych szafek coraz to dopisywałam jakiś punkt na kartce. Powstała dosyć długa lista, bo przecież gotuję dlasiebie niewiele,a nawet jakŁukasz bywał na kolacji, to i tak zawsze ją przynosił. Pojechaliśmy doBilli,tam gdzie kiedyś mieściła się tak zwana HalaParkowa, w której odbywały się różne koncerty,w tym orkiestr dętych,czego jaoczywiście pamiętać nie mogę, ale pisała o tym moja matkaw swoich dziennikach. Ludzi było tyle, że od razu miałam ochotę zawrócić, ale Łukasz mnie przekonał, że; po pierwszekolejka po koszyki przesuwa się błyskawicznie, a po drugie: nie będziemy musieliwstępować już do żadnegoinnego sklepu, więc godzinkę z zaoszczędzonego czasu spędzimy na krótkim spacerze po ośnieżonym parku, a potemw "Zielonym Oczku", restauracji, którą przecież lubię. I tym razemmiał rację. Kupiliśmy wszystko; odbakalii począwszy, 118 poprzez przyprawy, soki, wina,wędliny, indyka, a na karpiach skończywszy. Patrzyłam na pełen koszi myślałam sobie, że nigdy w życiu jeszczenie robiłam takich zakupów, nawet gdy byłam u stryja i Basi,gdzie dostatek wszelaki i niczego nie kupuje się na dekagramy. W parku było biało jak w bajce i jakże inaczej wyglądały wszystkieścieżki, które takdobrze znałam ze spacerówz Pauliną. Biegałam opatulona w czerwonyszal i byłam radosna jak mała dziewczynka. Łukasz,patrząc na mnie, wymyślił,żepowinniśmy pojechać na kilka dni w góry,zabierając również Paulinę, bardzośniegiem zainteresowaną. Odrzuciłam tenpomysł, bo przecież nie lubię śniegu, zimy i grubych ubrań. Chciałabymnatomiast pojechać w czasieletnich wakacji gdzieś daleko. Łukaszpowiedział, że wymyślijakieś cudne "daleko". Łukasz! Łukasz powiedział,Łukasz wymyślił, Łukaszmiał rację! Łukasz! 23 grudnia 1995 roku sobota Łukasz ubiera choinkę. Paulina przezchwilę siedzi samodzielnie! , a potem przewracasię na bok i rozrabia na dywanie. Ajaotworzyłam plik w Tobie, Dżordż, by przez chwilę chociaż postukać i pomarzyć, bo cozapisane, mój drogi, to przyklepane, naprawdę. Stryj i Basiazaprosili mniena święta, ale jawolę jespędzić po razpierwszy (! ) w swoim domu, z Pauliną i Łukaszem. Odco najmniej dwóchtygodnirozmyślałam nad tym, czy powinnam zatelefonować do matkii zaprosić ją naWigilię. Z jednej strony coś mi kazało dzwonić, byniepsuć tych już wmiarę poprawnych stosunków, a z drugiej strony wszyst119. ko się we mnie buntowało, bo nie wyobrażałam sobie Wigilii z matką. Toznaczy: wyobrażałam jąsobie aż zanadto, dlategoteż chciałam jej uniknąć. Bałam sięoficjalności, sztywności, może nawet mówienia o niczym,bo przecież nie chciałabym rozmawiać w tym dniu o sprawach przykrych. W końcu powiedziałam o swoich wątpliwościach Łukaszowi. Dlaczego sądzisz zapytał że to ty powinnaś matkę zapraszaćdo siebie i ty powinnaś przygotowywać kolację? Czy nie uważasz,żepowinnobyć odwrotnie? Niepomyślałam, że mogłoby być odwrotnie wyszeptałam zaskoczona. Dlaczego nie pomyślałaś? Nie wiemdlaczego, po prostu nie pomyślałam. Ja ci to wyjaśnię, Magdo. Nie pomyślałaś, bożyjesz ciąglew poczuciu winy i wydaje ci się, że totypowinnaś o matkę zabiegać. To nie jest wina. Tojestpoczucie winy, które nikt inny, jaktwojaosobista matkaw tobie wyhodowała,a ty mu się poddałaś i hodujesz jew sobie nadal,z uporem maniaka powiedział Łukasz spokojnie i rzeczowo. Ja tylko chciałam, by wszystko było jak w rodzinie wyjaśniłamnieśmiało. Ale to właśnie niejest jak w rodzinie upierał siędelikatnie w rodzinie, kochanie, w prawdziwej rodzinie, to dzieci przychodzą doswoichrodzicówna wigilie, no. chyba,że już mająswój dom ukształtowany, wtedyzapraszają rodziców. A nie sądzę,by twoja matka miałamniej czasu niż ty- Popatrz na siebie jak na kobietę, która teżjest matkąi ma mnóstwo obowiązków, ze studiowaniemwłącznie. Popatrz tak właśnie i zobacz w sobie partnerkę,a nie tylko córkę, która powinna, którama obowiązek. Wolałabym bardzo chcieć, ą nietylko mieć obowiązek przerwałam mu. I nie sądzisz, że twoja matka też powinna chcieć? Łukaszu, gdybyśmyobie jednakowo chciały, to w ogólenie byłoby problemu! Ale jest,Magdo, jest! Któraś z nas musi byćmniej uparta próbowałamznajdowaćargumenty. i Masz rację, choć nie jestem przekonany, że to właśnie ty powinnaśnią być. obserwuję cię, kochanie, i wiem, ile wycierpiałaś. Ona też. Dobrze, Magdo,dobrze. ja nie próbuję cię przekonać, byś niezapraszała swojej matki na Wigilię. Wigilia rzeczywiście jest dniem,wktórym nawet najwięksi wrogowie zawieszaj ą broń, ja tylko chciałbym,aby to był dla ciebie dzieńspokojny i szczęśliwy. Nie będzie szczęśliwy, kiedy pomyślę, jak onatam siedzisama. A pamiętasz, jak w zeszłym roku ty siedziałaś sama? Ilekroć sobieciebie wyobrażę wpustym mieszkaniu, chciałbym ten dzień raz na zawszewymazać ztwojej pamięcipowiedział rozgoryczony. Nie było tak źle uśmiechnęłam się, choć łzy jużmi ściskały gardło. Po cichu przyznawałam Łukaszowirację, alew skrytości ducha wiedziałam, czym to grozi. Matka poczuje się dotkniętą moim brakiem szacunku dla niej. W końcu to japowinnam. Nie wiem, czy powinnam, czynie powinnam. Zatelefonuję zdecydowałam. Zrobiłam to. Najpierwchciałam powiedzieć od razu, że ją zapraszam, ale pomyślałam, że byłoby w tym wiele hipokryzji. Mamo powiedziałam w końcudzwonię, by zapytać, jak spędzimy Wigilię? Właśnie wyjeżdżam,Madziu, wyjeżdżam na wczasy świąteczne,łącznie z sylwestrem. przecież wiesz, że to jest jakieś rozwiązaniepowiedziała, chyba bardzo zaskoczona moim telefonem. Jakieś tak, aleniewiem, czy najlepsze. Miałaśinny pomysł? Najprostszy, mamo. pomyślałam, że nas zaprosisz do siebie. Matka zamilkła. Rozważałam też taką możliwość mówiłam dalej że ty mogłabyś przyjść do nas. ale widocznie zbyt długo ją rozważałam, skorojużpodjęłaś inną decyzję. 121. Kiedy tak powiedziałam, poczułam, że znów stawiam się w pozycjikogoś, kto zawinił. Nagle wyraźnie to zobaczyłam. Cokolwiek robięw relacji z matką, zawszestaram się zasłużyć na jej uczucia, na to, bymnie nie odtrąciła po raz kolejny. Nasz związek jest po prostu chory. Ktowie, czy ma szansę na uzdrowienie. Ona teżpowinnachcieć,alepo to,żeby mogła otwarcie chcieć, musiałaby z sobą sięrozprawić, z sobą siępogodzić. Mogłam więc brnąć z nią dalej w ciemną uliczkę, albo zrezygnować z zaułków. Nie będziemy teraz rozdzieraćszat z powodu tegonieporozumienia powiedziała spokojnie i z dystansem. W przyszłymroku będzielepiej dodała. Chciałabym. Zadzwonię do wasz życzeniami zakończyła rzeczowo. Opowiadam Ci,Dżordż, całą tę historię, ale z tego powodu nie cierpię. Kłamałabym, gdybym napisała, że cierpię. Zobacz, Łukasz ubierachoinkę. Paulinasię bawi na dywanie, ja piszę. Usiądziemyjutrowspólnie przy jednym stole. Ja z moją ukochaną dziewczynką i z mężczyzną,o którym myślębez przerwy i odktórego mojemyśli nie próbują sięnawet oderwać. Gdybym spędzała Wigilię z matką, nie powinnam być z Łukaszem. Za bardzo rozmarzone mam oczy, by matka tego nie spostrzegła. Apozatym, nie wiem,czy warto ichze sobą poznawać. Kiedyś napewno. Niechcę zanadto wybiegać w przyszłość. Jest "teraz", a"teraz" mogę byćszczęśliwa. Czy byłabym szczęśliwa, wiedząc, że Łukasz siedzi sam przywigilijnym stole? Widzę, że jest samotnikiem z wyboru. Nigdy nieopowiada o swojejprzeszłości. Jakkolwiek by na nasze życie spojrzeć, jestono wyjątkowo zawiłe i poplątane. Prawie jakmoje uczuciado Łukasza. Czy onesą poplątane? Sąskomplikowane i niebanalne, i niecodzienne,ale niesamowite są, niesamowite, Dżordż. Kupiłam Łukaszowi tomik poezjiHaliny Poświatowskiej. On czyta,naprawdę, mimo że taki z niego komputerowy specjalista. Kupiłam mu 122 jeszcze grube, wełniane góralskie skarpety, żeby mógł w nich chodzić pomieszkaniu zamiast papuci,których nie cierpi, podobnie jak ja. DzisiajŁukasz przygotuje jeszcze karpia po żydowsku, jakapustęz grzybami, a jutrokarpia usmażę. I możemy świętować. Czytam wiersze Poświatowskiej i w kilkuz nich są moje uczucia doŁukasza. Nigdysię jednak nie odważę mu tego przeczytać, niechwięcsam czyta i domyśla się, w którym z wierszy ja jestem. Tobie, Dżordż,powiem, żebyś wiedział, co się we mirie, dzieje i co nazywać próbujęteżwłasnymi słowami,chociaż wcalemi to niewychodzi, sentymentalnejakieś te słowa albo napuszone. HalinaPoświatowska umiała nazywaćmojeuczucianaprawdę: "Odkąd cię poznałam, noszęw kieszeni szminkę, to jest bardzogłupie nosie szminkę w kieszeni, gdy ty patrzysz na mnie tak poważnie, jakbyś w moich oczach widział gotyckikościół. A ja niejestem żadną świątynią, tylko lasem i łąką drżeniem liści, któregarną się do twoich rąk. Tam ztylu sznmipotok,to jest czas, który ucieka, a ty pozwalaszmu przepływać przez palce i nie chcesz schwytać czasu. I kiedycię żegnam, moje umalowanewargi pozostają nietknięte, a ja i taknoszę szminkę w kieszeni, odkąd wiem, że masz bardzo piękneusta". 24grudnia 1995 rokuniedziela wigilia Bożego Narodzeniu Już świątecznie. Od rana oczekuję wieczoru. Wszystko przygotowane. Nawet świece i serwetki. Paulina śpi todobrze. Będzie mogła siedzieć z nami przystole albo bawić się na kocyku. Chciałabym przeczytać Łukaszowi wiersz Haliny 12 S. Poświatowskiej, ale nie będę miała za grosz odwagi. Sam przyznajDżordż, żetrzeba byłoby się niczego nie bać, żeby tak powiedzieć: tak bardzo cię kocham mówiłam o tym wodzie która biegła po ostrym żwirze mówiłam otym promieniom słońca to harfa grała pod moimoddechem muzyka owijała ziemię jak warstwa powietrza i moje płuca śpiewały tak bardzo cię kocham ziemia pocięta złoto błękitnie złoto i nagła czerwień jak arteria która pękła wypływającakrew ziemia tak bardzo cię kocham położyłam ustana korze chropowata kora odpowiedziała pieszczotą pisklęta ptasie zakrzyczały w gniazdach tak bardzo cię kocham cienię ostre cienie ulicemiast puste gwiazdy śpiewają tak bardzo tak bardzo cię kocham 124 29 grudnia1995roku piątek Nic właściwie o nim nie wiem, poza kilkoma faktami. Ma 42 lata, od kilku lat rozwód w kieszeni. Zbyłą żonąutrzymujeprzyjacielskie stosunki, co nie jest trudne, zważywszy, że ona mieszkaw USA. Pracuje 10 albo i więcej godzin dziennie, apozostałych kilkaspędza z nami. Potem wraca do siebie, do swojego dużego i pięknegodomu, w którym kiedyś kochałamsię 2 razy (słownie: dwa) z jego synem, też Łukaszem. I wtedy stała się Paulina. Wtym domu odbyła sięjeszcze owa pamiętna, decydująca rozmowa, w której uczestniczyliśmyw trójkę. Więcej razy tam nie byłam. Łukaszwprawdziewielokroć ponawiał zaproszenia, ale zawsze odmawiałam, więc teraz, z okazji świąt,nawet niespróbował. Bez słów wiedzieliśmy, że pozostaniemy w moim(mówię moim,ale to przecież też mieszkanie Łukasza! ) mieszkaniu, choćmniejszei nie urządzonez myślą o tym, by mieszkał tutajjeszcze ktośoprócz mnie i Pauliny. Nic o nim niewiem poza tym,że jest dla mnie dobry i ma duże ręce,którymi mnie obejmuje, a ja wtedypragnę, aby tak mnie trzymał jak najdłużej i nie zwalniał uścisku. Nigdy w życiu nie byłam takauległa i przyklejona. Niewiele ze sobą rozmawiamy. Ostatniodziwnie zamilkliśmy. Chyba od wigilijnej kolacji, tak, Dżordż, od wigilijnej kolacji. Kiedywzięłam opłatek do ręki, by się przełamać z Łukaszem, życzącmu wszystkiego, co sobieobmyśliłam. nagle słowaze mnie uciekły albozamarły. Spojrzałam w jego oczy i nie mogłam nic powiedzieć, jakbyw obawie,że to, co głośnowypowiedziane, nie spełni się,że tylko ciszajest nasza i ona zrealizuje nasze pragnienia. Łukasz wziąłgłęboki oddech,aja w obawie, że jednak coś powie, położyłam mu palec na ustach. Zatrzymał mojąrękę,całował wnętrze dłoni. Jedliśmy okruchy opłatka, łamaliśmy je długo, jakby każdy z kawałków był następnym życzeniem, któremusi stać się ciałem. Potem karmiliśmy opłatkiemPaulinę, ku jej wielkiemu rozbawieniu. Byłamubrana w czarną, krótką sukienkę, jedyną, jakąmam, i w którejmoże dwa razy w życiu gdzieśsię pokazałam zokazji szkolnych uroczystości. Włożyłam również czarne, cieniutkie rajstopy i czarne szpilki, teżwłaściwie nie używane. Łukasz oczu ode mnie nieodrywał, ani ja odniego, bo ion wystąpił w stroju niecodziennym: ciemnoszarym gamitu125. rżę, jasnej koszuli i muszce w bordowo-szare wzory. Na co dzień, przynajmniej wtedy, gdy przychodzi do nas, jest sportowym chłopcem, choćrównie eleganckim. Podchoinką znalazłam dla siebie nowe powieści Marqueza, pióroi długopisParkera oraz kilka kolorowych skoroszytów. Łukasz musiał zauważyć,że mam ich mało, a poza tym jużtrochę podniszczone. W czasie świątczytałam jednak Cortazara i zastanawiałam się, czyjestem kronopiem, czy nadzieją. Na pewno kiedyś będę mogła zŁukaszem na ten temat porozmawiać, bo on kupuje mi książki, którymi wszyscy się zaczytywali w jego młodości, jak mówi. Jeżeli nachwilę odkładałam książkę, Łukasz przygarniał mnie do siebiei całował moje włosy. Jeżeli wychodziłam do kuchni, by zrobić coś dopicia, przychodził za mną, tak sobie, po nic, alezawsze wtedymusnąłmoje ramię albo pocałował szyję. ROK 1996Do odliczenia 366 szczęśliwych dni! 4 stycznia1996 roku czwartek Witaj, Dżordż,w Nowym Roku! Obyś był sprawny i służył naszej wspólnej sprawie jaknajdłużej. Obyśmruczał dlamnie przyjaźnie,bo na pewno mnie lubisz, podobniejaki jaCiebie. Przeżyliśmyw minionym roku wiele i wiem, że gdyby nie Ty,Dżordż, byłoby mi trudniej. Zastanawiam się nad przeszłym rokiem, próbując dokonaćbilansuzysków i strat. Nie widzę strat, Dżordż, i na tym polega mojepozytywnemyślenie. Były trudności, to prawda,aleponieważ udało mi sieje pokonać, więcjestem do przodu! w swoim życiu. 126 Spójrz razem ze mną, co się wydarzyło: 1. Wyprowadziłam sięz domu mojej matki i zaczęłam samodzielneżycie w mieszkaniu, które zaproponował miŁukasz, w nadziei, że kiedyś zamieszkam tam z jego synem, co było od początku niemożliwe,o czym wiedziałam, Łukasz Młodszy też, ale nie jego ojciec, czyli ŁukaszStarszy. 2.24 maja 1995 roku zdałammaturęz ocenami celującymi. 3. 26 maja 1995 roku szczęśliwie urodziłam Paulinkę! 4.Łukasz wyjechał domatki, do USA, by tam studiować (to dobrze,terazwidzę, że bardzo dobrze), 5. Zdobyłam się na decydującąrozmowę z Bartkiem, moim licealnymkolegą (z naszej przyjaźni nie mogła rozkwitnąćmiłość, dobrze, żew odpowiednim czasieto zauważyłam). 6.Zdałam egzamin na dzienne studia kulturoznawcze w Uniwersytecie Śląskim, alepostanowiłam studiować zaocznie, by móc się opiekować Pauliną. 7. Moje stosunkiz matką stały się poprawne dziękitemu, że napisałam list iodwiedziłam ją, a potem ona mnie; nigdychyba nie będą lepsze,ale niech przynajmniej jest tak,jakjest. 8.Paulina jest zdrowa iwspaniale się rozwija! 9. Jestemprawdziwą kobietą i miejmy nadzieję, że dobrąmatką ciągle karmię Paulinę piersią! "!!!! "" 10. Jestem zakochana! Zakochanaw łukaszu! KOCHAM ŁUKASZA i nie chcę już tego przed sobądłużejukrywać! 727. 10 stycznia 1996 roku środa Łukasz mnieoswaja. Prawietak samo jak Mały Książę lisa, bo Łukasz wie, że poznaje siętylko to, co się oswoi. Łukasz ma cierpliwość i dużo dobroci, którą siędzieli. Łukaszjest mądry. Łukasz na pewno mnie kocha. Muszę w to wierzyć. Po raz pierwszy w życiu chcępatrzeć wtym samym co ktoś drugikierunku. Przepisuję, Dżordż, dla Ciebie i dlasiebie, taki oto fragment z "MałegoKsięcia": " Poznaje się tylkoto, co się oswoi powiedział lis. Ludziemają zbyt mało czasu, aby cokolwiek poznać. Kupują w sklepach rzeczygotowe. A ponieważ nie mamagazynów z przyjaciółmi, więc ludzie niemająprzyjaciół. Jeżeli chcesz mieć przyjaciela, oswój mnie! A jak się to robi? spytał MałyKsiążę. Trzeba być bardzo cierpliwym. Na początku siądziesz w pewnejodległości ode mnie, ot tak, na trawie. Będę spoglądać na ciebie kątemoka, a ty nic nie powiesz. Mowajest źródłem nieporozumień. Lecz każdego dnia będziesz mógł siadać trochę bliżej. Następnego dnia Mały Książęprzyszedł naoznaczone miejsce. Lepiej jest przychodzić o tej samejgodzinie. Gdy będziesz miałprzyjść na przykład o czwartejpo południu, już od trzeciej zacznę odczuwać radość. Im bardziej czas będzie posuwać się naprzód, tym będę szczęśliwszy. O czwartej będę podniecony i zaniepokojony: poznam cenęszczęścia! Ajeśli przyjdziesz nieoczekiwanie, nie będęmógł się przygotować. Potrzebny jest obrządek. Co to znaczy obrządek? spytał MałyKsiążę. To także coś całkiem zapomnianego odpowiedział lis. Dzięki obrządkowi pewien dzień odróżnia się od innych, pewna godzina odinnych godzin". 128 Łukasz więc mnie oswaja. "Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś" powiedział także lis, a Mały Książę powtórzył, by zapamiętać. Czasami popadam w zwątpienietak wielkie, że mam ochotę uciec jaknajdalej, jak najszybciej, schować się za siedmioma górami i lasami, i miećwszędzie bardzo daleko. Może żyję w jakimś cukrze z bajki, gdzie wszystko jest lukrowane i martwe? Jeżeli jednak tak jest, to dlaczego drżę,oczekując przyjścia Łukasza, dlaczego się niepokoję, kiedy on się spóźnia,dlaczegooczekujętelefonu i zaklinam gona wszystkie znane sposoby, byzadźwięczał znajomym sygnałem? Kiedyś myślałam, że lepiej nic nie mieć, do nikogo się nie przytulaći nikogo nie oczekiwać, bynie cierpieć,kiedy się traci. Dzisiaj nie wyobrażam sobie dnia bez zapachu Łukasza i szorstkości jego brody. I ręce,jegoręce. kiedy mnie obejmują, mogłabym pójść za nimi w nie znanymi krąg piekieł. 12 stycznia1996 roku piątek A jeżeli. Jeżeli. Dżordż! , jeżeli ja sięzagalopowałam, jeżeliposzłam zadaleko w swoich wyobrażeniach, jeżeli moja wyobraźnia kazała mi uwierzyć w coś, czego nigdy nie było, jeżeli Łukasz mnielubi, po prostutylkolubi albokochajak przyjaciel, to co ja zrobię, Dżordż? CO JA TERAZZROBIĘ? Wolałam milczeć w nadziei, żesłowa mogą nasrozdzielić,bo bywająźródłem nieporozumień, a jeżeli milczenie też jest nieporozumieniem? Jeżeli milczenie obiecuje zbyt wiele? Komu obiecuje? To ja sobie obiecuję zbyt wiele milczeniem. Z milczeniazawsze można się łatwiej wycofać niż ze składanych obietnic. No, tak, ale sąjeszcze faktyw postaci czynów. A czynyŁukasza sąprawie tak piękne jak jego ręce itakie namacalne. Powoli, powoli,Magdo, spokojnie, tylko spokojnie. 9Paulina. doc 129 a. Jest Łukasz? Jest. Telefonuje? Telefonuje. Przychodzi codziennie? Przychodzi. Dba o ciebie i o Paulinę? Dba. Czy czujesz jegodrżenie i ciepło, gdy cię przytula? Czuję. Kto zrobił dla ciebie więcej dobrego niż on? Nikt. Dlaczego to robi? Bo cię kocha, Magdo. A jeżeli. jeżeli on torobi, ponieważ jest porządnym facetem, odpowiedzialnym w dwójnasób: za swojego syna i za siebie, i dlatego, że jestdziadkiem Pauliny? P???? 9???? 7^??? 99??? 9^??? ^???? ^???? ^???? 9???? 9???? P???? Zaczynasz świrować, Magdo, najzwyczajniej świrować! Czego pragniesz? Deklaracji? Gwarancji jak w szwajcarskim banku? Czego pragniesz? Żebyci powiedział: Masz to jak w banku,kochanie! Masz moją miłość tak pewną jak lokatę w banku? A tyzapytałabyś:W jakim banku,Łukaszu? Iod tego uzależniłabyś trwałość tejgwarancji? Tak, Magdo? Opanuj się więc, kobieto, Matko-Polko, opanuj się i napisz sobieczarno na białym: era jest kenozoiczna epoka holocen sezonzimowy miesiąc styczeń dzień mroźny godzina dopołudniowa chwila cicha, Paulina śpi jutro jest trzynasty dzień miesiąca a ty kończysz 20 lat! Czy wypada tak szaleć dorosłej kobiecie? Matce-Polce? Czy nie sądzisz, że powinnaś ugotować zupę jarzynową dla swojego dzieckai dlasiebie? O, Boże,gdybym miałafujarkę, gdybym potrafiła na niejgrać, możezaoszczędziłabym sobie piekła myślenia. Przepisuję z "Gry w klasy" Julio Cortazara: "Rozum służyuam wylączuie do tego,aby brać pod lupę rzeczywistość w chwilachspokoju ianalizować przyszłe burze,aleuigdy do rozwiązywania aktualnych kryzysów". [rozdział 28] Dzwonił Twój syn, Łukaszu. Dzwonił do mnie i do Paulinki, swojejcóreczki, z noworocznymi życzeniami. Jak to sięstało, że zapomniałam prawie o jego istnieniu? Telefonowała moja matka chrzestna, Jeannette, teżz życzeniamiiz wiadomością, że wysyła mi paczkę z ciuszkami dla Pauliny iz czymśdla mnie. Pytała, czyjest mi dobrze. Powiedziałam, że jestem szczęśliwa, bo jestem, Łukaszu, mimo że tak się miotamw środku. Dostałamprzekaz pocztowy od stryja i Basi 10 milionów w gwiazdkowym prezencie. Niemożliwe to jest wszystko,nieprawdopodobne. Czy oni też mnie kochają? Czy można mnie kochać, naprawdę można? 131. Odwiedził mnie Bartek. Rozmawialiśmyniespełna godzinę. Spokojnie i bez powrotów do przeszłych sytuacji. Chciał, abym poszła z nim dokina. Najpierw sobie pomyślałam, że fajnie by było, a potem, że wolałabym w kinie być z Tobą, Łukaszu, więc zasłoniłam się obowiązkami. Powinnam się uczyć, bo zbliża się sesja zaliczeniowa i egzaminacyjna. A ja siedzę z książką,a na każdejstronie znajduję Twoje oczy, Łukaszu. Patrzą na mnie czule. 22 stycznia 1996 roku poniedziałek Mam 20 lat i jestem Julia. Niewybierasię Julii, Julia spada z niebawprost w ramiona, jakszczęśliwa gwiazda powiedział Łukasz. 13 stycznia, w dniu moich urodzin,czekałam jakwariatka. Zaklinałam telefon, by zadźwięczał, drzwizaklinałam, by lekko zaskrzypiały,klucz zaklinałam, by zazgrzytał w zamku, i dzwonek u drzwi też zaklinałam, choć Łukasz go rzadko używał, nie mając pewności, czy Paulina śpi,czy też rozrabia. Przyszedł wreszcie wzimnej kurtce i z bukietem 20 czerwonych róż. Nigdy w życiu nie dostałamtylu kwiatów. Położyłam jena podłodzew przedpokoju i wtuliłam się w jego sweter pod kurtką. Podniósł mojątwarz do góry i zaczął mnie całować. Najprawdziwiej całować. Oddawałam mu pocałunki pośpiesznie,jakbyświat miał się za chwilę skończyć,jakby rzeka miała wyschnąć, jakbyśmy już nigdy potem nie mogli tegozrobić. Zrzuciłammu kurtkę z ramion, zawisłam na jegoszyi,wtulającsię kurczowo w prawe ramię. Zaniósł mniedo pokojui posadził na fotelu. Klęknął i położył głowęna moich kolanach. Gładziłamjego włosy, dotykałam szyi, wreszcie poprosiłam, by spojrzał namnie ina to, co robimy. Kocham cię, Magdo, kocham cię powtarzał wielekroć. Kocham cię, jakbym miał dwadzieścia lat. Kochaj mnie tak, jakbyś miał czterdzieści dwa lata. Tak też ciękocham, ale czujęsię jak chłopiec,który oszalał zmiłości, bo przydarzyła mu się po raz pierwszy w życiu. Mojekocham uwięzło w krtani, mimo żetyle razy je ćwiczyłamito w dodatku na różne sposoby: lirycznie, dramatycznie i radośnie. Niemogłamnic powiedzieć, więc pieczętowałam twarz Łukasza pocałunkami jakmiłosnym czarem, pieczętowałam w każdymmiejscu. Nie chciałampozostawić choćbyjednego centymetra, na którym nie byłobymojego znaku. Wziął moje ręce w swojei nagle zapytał: Czy chcesz zostać moją żoną, Magdo? Chyba zwariowałeś! wrzasnęłam, zamiast się rozpłakać z radości i natychmiastpowiedzieć tak. Chyba zwariowałeś! powtórzyłam coraz mniejpewnie. Być może zwariowałem, ale nie pozwolę cię już nigdy skrzywdzić, ani Pauliny. jesteście moją najprawdziwsząrodziną i chciałbym, aby tak już zostało na zawsze. Nazawsze, Łukaszu? Na zawszeto jest bardzo długo wyszeptałam. Klęczeliśmy naprzeciw siebie, obejmując się mocno. Chciałam, żebyPaulina zaczęła wrzeszczeć albo żeby czajnik zaczął mnie wzywać swoim świstem do kuchni, albo żeby światło naglezgasło. Chciałam,by stałosię coś takiego, co pozwoliłoby mi uwierzyć, że ta scena niejest replikąz jakiegoś sentymentalnego filmu, że jesteśmy naprawdę; ja, Łukasz, nasze pocałunki i jego miłosne słowa. Czy to możliwe,żeludzie potrafią się kochać wzajemnie, a nie tylko każdy kogoś innego? Czy możliwe, aby moje pragnieniapokrywały się z pragnieniami Łukasza? Co zrobiłamtakiego, że zasłużyłam na tę miłość? zapytałam na głos. 13 3. Jesteś, Magdo, jesteś. wystarczy, że jesteś. Dotknęłam jegobrody. Była prawdziwa. Paulina zaczęła się domagać towarzystwa, więc wróciłam do swoichobowiązków. Łukaszwstawił różedo wazonu. Przyrządził sałatkę z pomidorów, papryki, zielonej sałaty, pieczarek i żółtego sera. Przyprawił towszystkojakimś specjalnym dressingiem. Otworzył butelkę prawdziwego, francuskiego szampana. Na urodzinową kolację pójdziemy w innym dniu, dobrze? Nawet nie wiem, czy powiedziałam: dobrze, pójdziemy, czy nic niepowiedziałam. Cóż znaczyć może urodzinowa kolacja, choćby w najprzedniejszymlokalu, wobec tego, że jestem kochana. Jestem kochana przez Łukasza. Jestem,Dżordż, jestem. Łukasz pojechał do siebie przed północą. Po piętnastu minutach zatelefonował, by powiedzieć, że mnie kocha. Będę ci to teraz powtarzał każdego dnia dodał. Oczywiście nie spałam do rana. 26 stycznia 1996 rokupiątek Dzisiaj Paulina skończyła 8 miesięcy. Duża i silna z niej dziewczynka. I gaduła nieprawdopodobna! Nasłuchałam się jej gaworzących opowieści, ucząc się do kolokwiów i egzaminów. Jeszcze pozostałmi jeden do zdania, bo dwa już mam doprzodu,w dodatku na piątki. Uczyłam się jak głupia,myśląc, że muszę mieć najlepsze stopnie, bo Łukasz. W pewnymmomenciesobie uświadomiłam, że zaczynam traktowaćŁukaszaprawie jak moją matkę. Znów się obawiałam, że mając gorszeoceny, stracę jego uczucia. Do tego stopnia sięobawiałam, że do egzaminu ze "Wstępu do wiedzy o teatrze" poszłam nie przygotowana, jakbymchciała wypróbować, co będzie, jeśli obleję. "Nie przygotowana" znaczyło, że niezakuwałamdo późnej nocytuż przedegzaminem, co nie decydowało o mojej niewiedzy w ogóle, bo przecież przygotowywałamsię regularnie na ćwiczenia. Teraz sobieoptymistycznie myślę, że jestemzaprogramowana w swoim kujoństwie nanajlepsze oceny i tak mijużpozostanie,no, chyba żeby licho jakoweś w tym momencie, gdy odpowiadam, nie spało. Kiedy uporam się z tym, comuszę, wrócę do Ciebie, Dżordż,i długobędę opowiadała o moim szaleństwie. 6 lutego 1996 rokuwtorek Jeżeli człowiek żyje w szczęściu, to chciałby pochwalić się całemuświatu. A ja o swoich uczuciach opowiadam tylko Tobie, Dżordż i Paulinie, która i tak nic nierozumie, choć na pewno udziela jejsię mojaradość. Łukaszowi mówię najmniej, choć myślę, że przyjdzie takidzień,kiedy on mnie otworzy i nareszcie będę umiała wyrzucićz siebie równieżsłowa, a nie tylko zachłanne uściski. Łukaszowipotrafię opowiedzieć,jakim skarbem jest dla mnie Paulina,a Paulinie, jakim Łukasz. On i takwie, że go kocham, bo widzi, jak naniegoczekam, jak go witam, jakpatrzę i jak się tulę. Onnatomiast analizuje i wspomina wszystkie przeszłe sytuacje, opowiada o etapach swojej miłości i otym, jak się przed nią bronił. Dlaczego się broniłeś? pytam. Bo chciałem czasowi daćczas, bo cię obserwowałem, bo bałem sięciebie spłoszyć, bo myślałem, że może jednak zechcesz pozostać z moim synem albo zBartkiem. A poza tym, Magdo. ja jestem o dwadzieścia dwa lata odciebie starszy, nie mówiąc już o tej specyficznie trudnej sytuacji, w jaką jesteśmy uwikłani. Wszystko bierzesz pod uwagę, łukaszu. Bo chcę,abyś byłaszczęśliwa,abyś mogła przeżyć prawdziwą miłość i uwierzyć, że ona jest. Do tej pory nie miałam okazji się przekonać. wydawało misię, 135. że kocham twojego syna, wymyślałam sobie to uczucie z perspektywyszkolnego korytarza i moich wieczornych marzeń, a kiedy Łukasz zwróciłwreszcie na mnie uwagę, poszłam za nim jak ćma. Dla mnieto byłocoś, naco czekałamod roku, a dla niego tylko błysk mojego uśmiechui kilka godzin w jego pokoju. Koniec. To wszystko. Jamówiłam o miłości,a ono seksie. Nie mam mu tego już za złe. Ciągle tylko nie pojmuję, jak można było ażtak się rozminąć i patrzeć w przeciwnych kierunkach. Teraz będzie inaczej, Magdo pocieszał mnie Łukasz zobaczysz, przekonasz się, że można na mniepolegać, pokochaszmnie, a jaodwzajemnię stokrotniewszystko, czym mnie obdarujesz. Całowałam go wówczas drobnymipocałunkami, zamiast wrzasnąć,że kocham go już od dawna i coraz mocniej, z dnia na dzień mocniej. Przyjmował moje dotykania, zamykając oczy, poddawał im się w skupieniu,a potemrzucałsię na mnie, zamieniającto skupienie w zabawę, jakby w obawie, że przekroczymy granicę jego męskiej wytrzymałości. 8 lutego 1996 roku czwartek Czasami gładził tylko moje stopy. Zdejmował ze mnie wszystko, w czym biegałam po mieszkaniu,i mówił: Kocham twoje stopy. Chciałam wyszeptać, że kochamwszystko w nim, to, co znam, iczego nie znam, a bardzo chciałabym dotknąć, bo zbyt długo już sobie wymyślami fantazjuję,co może jest i piękne, alewiedzie na manowce, które,być może, dla Stachury były cudne, ale czy dla nas też będą? 10 lutego 1996 rokusobota Czasami próbował dotknąć moich piersi. Robił to delikatnie. Podnosił do góry mój sweter albo koszulę i zbliżałsię donich. Sprawiało mi to dziką przyjemność i bardzochciałam, żebyzbliżyłsię jeszcze bardziej, ale w ostatniej chwili mówiłam,że piersi należą do Pauliny, że nie są teraz moje, więc Łukasz się potulnie wycofywałi mówił: Dobrze, kochana, dobrze, teraz są dlaPauliny, ale pozwól,bymchociaż popatrzył. Pozwalałam. Odsłaniałam bezwstydnie sweter, rozpinałam biustonoszi czułam, że Łukasz patrzy. Zamykałam oczy, by nie widzieć jego patrzących oczu, które i tak mnie dotykały, bardziejnawet niż ręce. 11 lutego 1996 rokuniedziela Czasami gładził tylko mój brzuch. Mówił, że jest dziewiczo piękny i nie ma na nimśladówżycia,które urodziłam. A co by było,gdyby byłyślady życia? pytałam. Kochałbym go tak samo, bo jest twój mówił. 12 lutego i 996 roku poniedziałek Czasami nieodrywał rąk od moich nóg. Mówił, że są szczupłe,długie, najzgrabniejsze i ciągle opalone. A jeżelistaną się grube i nie będę ich mogłaopalać? pytałam. Czy też będziesz je dotykał icałował? Będę jekochał, dotykał i całował, bo są twoje mówił. 13 lutego 1996 roku wtorek Czasami rozpinałam mu koszulę. Gładziłam jego owłosiony tors, zagłębiałam sięwadidasowo-Łukaszowy zapach i nieruchomiałam. Nie prosił, bym sięgnęła rękądalej. Trwałbez ruchu tak długo, dopóki mrówki nie zaczynały mu zżerać prawegoramienia. Wtedy przekładał mnie na swoją lewą stronę,która jestrównieatrakcyjna jak prawa zapewniał zarozumiale. Potwierdzałam, że jestz każdejstrony sympatycznyi że odnajdę te jego strony na krańcach światai niebytu, gdyby przyszło im się zawieruszyć. 137. 14 lutego 1996 roku środa Dzień Zakochanych Czasami przyczepiałam się tylko do jego lewego ucha. Było w podarowanej michwili najpiękniejsze. Więcszeptałam mu okruchy mojej historiii byłamwdzięczna, że chciało słuchać. Świat spadł nam w ręce wśrodkumroźnej zimy. Był naszą miłością, którą codziennie wymyślaliśmy od nowa, witającsię i żegnając, oczekując siebie i powtarzając wszystkie znane rytuały. Brakowałonam siebiejak dzieciom kredek, farbek i zabawek. Każdy dzieńbył za krótki, a noc jeszcze ciągle nie była nasza. Dzień Zakochanych Dzień ŚwiętegoWalentego Walenty, męczennik rzymski z IV wieku, w krajach anglosaskichuważany jest za patrona zakochanych. W Anglii, w Ameryce, a możejużna całym świecie jest zwyczaj wysyłania kartek walentynkowych. Prawdziweszaleństwo serduszkowe! U nas też już od kilku lat trwa. Aterazniema żadnego problemu z kupieniem wymyślnej kartki czy "zakochanego" prezenciku. Obyczaj tenjest znany od XV wieku. Możliwe, że maon związekz tym, że 14 lutego właśnie na Wyspach Brytyjskich ptakiśpiewające zaczynają się łączyćw pary. W "Hamlecie"jest taki fragment: Dzień dobry, dziś święty Walenty. Dopiero co świtaćpoczyna. Młodzieniec snem leży ujęty. A hoża doń puka dziewczyna. Podskoczyłkochanek, wdział szaty,Drzwi rozwarł przedswoją jedyną. i weszła dziewczynado chaty,Lecz z chaty nie wyszła dziewczyną. Aja napisałam Łukaszowi na kartce: "Czerwona róża rozrastasięwe mnierozrasta się rozrasta rozrastazalewa czerwienią świat pulsujea czerwień raz jeszcze daje czerwień" 20 lutego1996 roku wtorek Żyję jak we mgle iporuszam się po omacku, Przeczytałam swoją miłosnąopowieść i widzę, że najwyższy czasotworzyćoczy. Nie po to, by zobaczyć ją w innych barwach, ale by widzieć także coś poza nią. Wiem, że zatraciłam się wŁukaszu, ale bynajmniej nie czujęswojego zagubienia. Wpadłam w Łukasza idzięki temuodnajduję w sobie dobre uczucia: tkliwość i czułość, która na pewno zawsze wemnie była, choć nie miałam jej okazji z siebie wydobyć. Miłość iczułość mnie wypełniają, co nie znaczy, że wyparły mojążyciową zaradność. Jestem Koziorożcem,który popadaw melancholiętylkowtedy, kiedy nie widzi wyraźnie swojegożyciowegocelu. Ja widzęi to mi dodaje pewności. Byłam z Pauliną u lekarza. Jestzdrowiutka, ale chcę regularnie sprawdzać, jak się rozwija. Na szczęście, zajada prawie wszystko, co jej podaję. Zupki polubiłaod czasu, gdy gotuję je tak, jak dla siebie. Obiewięc jemykrupnik zgotowanym kurczakiem i rosołek z lanym ciastem, obie jemybiały serek z biszkoptami. Ograniczam karmieniepiersią do trzech albodwóch razydziennie. A najważniejsze: w nocy mogę spać przez kilkagodzin bez przerwy. Paulinę kąpię około ósmej, karmiępiersią i zasypia. około dziewiątej lub później. Od miesiąca jużnie budzi się przed szóstąrano. I teraz dopiero widzę, jaką dużą mam panienkę. Ma swoje własnekrzesłoprzy stolew kuchni, gdzie panoszy się tak, jakby stół był piaskownicą pełną skarbów. 17 lutego1996 roku poniedziałek Jako dziecko byłamniejadkiem. Bajką o Tadku Niejadku straszyła mnie matka regularnie imiędzyinnymi dlategonigdy nie opowiem tej bajki Paulinie. Swojeżycie natomiast mogłabym opowiedzieć również pod kątemzwymiotowanych zup. Dlatego przerażona byłam niestrawnością Pauliny 1 jej uporem, by wypluwaćkażdą łyżeczkę jarzynowej papki, jaką specjalniedla niejwedług przepisu przygotowałam. Aprzecież mojejdziewczynce, tak samo jak i dorosłemu, coś może bardziej smakować, a cośmniej. Dobrze więc, że wpadłam na pomysł, aby ją oswajać z naturalnymi smakamiróżnych pokarmów. Po troszeczku, po troszeczku. Kto powiedział, że ona musi uwielbiać papkę z zielonego groszku, wymieszanego 2 marchewką? Okazało się, żewoli zielonygroszek osobno, a marchewkę osobno. Serek woli posolonyniż słodki. Ma dziewczynka charakter,po prostu. Bardzo lubię celebrować posiłki. Robimy sobie z Paulinąprawdziwąz tego przyjemność. Każda ma inną. Moja polega przede wszystkim natym, że nie muszę siedzieć sama przy pustym stole, jak przez większośćswojego życia. A Pauliny przyjemność na tym, by świnić nie tylko naswoimtalerzyku. 1 marca 1996 roku piątek Byłam ulekarza, utej samej pani ginekolog, która opiekowała sięmną w czasieciąży. Wcześniej nie pomyślałam,by zadbać o siebie, choćprzecież teoretycznie wiedziałam, żepowinnam po porodzie zgłosić się 140 na kontrolne badania. Czułam sic dobrze, więc niemartwiłamsię tym,żemam nieregularnie menstruację. To Łukasz mnie zmobilizował do tejwizyty. Jak zresztą miałam to wcześniej zrobić? Przecież musiałabym goprosić, aby dopilnował Pauliny, boja chcęiść do lekarza. Mogłam oczywiście zadbać o siebieod tej strony, będącu Basi w Drezdenku, ale skoronic mnie nie bolało, wolałam korzystać beztrosko z wakacji. Pojechaliśmy wszyscy. Łukasz wziął Paulinę na ręce i bawił się z niąwsąsiednim pokoju, podczasmojego badania i rozmowy z panią doktor. Wszystko jestu mnie wporządku. Zgodziłam siębrać tabletki antykoncepcyjne, które majamiwyregulować cykl i strzec przed ciążą. Przyznałam, że nigdy jeszcze nie stosowałamżadnych pigułek, ale niezwierzałamsię dlaczego. Pani ginekologtraktowała mnie jak kobietę, która wie, czymjest pożycie seksualne, i zapewne do głowy jejnie przyszło, żetego pożyciajeszcze nie miałam. Rozmawiając z nią poczułam, żebardzo chcę być prawdziwą kobietąi bardzochcę także w ten sposób się realizować. (Czy Łukasz też o tympomyślał i dlatego o mnie zadbał? ) KiedyŁukasz mniecałuje, też wiem, że bardzo tego chcę. To są jednak dwie różne sprawy: moje chciejstwoi mój strach przed tym chciejstwem. Jak dobrze, że Łukasz go wyczuwa. 6 marca J 996 roku - środa Wciąż zima. Dwa dni plusowej temperatury dały tylko zbędną nadziej ę na wiosnę. Wiosna jednak zakiełkowała we mnie, bo miałam sen. ZŁOTY SEN,najpiękniejszy. Mój sen pachniał lasem i jaśminem. Biegłamleśną ścieżką krokiem sprężystym. Wystarczyło,abym odbiła się piętą od ziemi,bykrok się wydłużał i bym mogłakilka metrów przefrunąć zwiewnietuż nad j ejpowierzchnią. 141. Byłam lekka. Moja długa sukienka tańczyła razem z włosami, sięgającymi pasa. U wylotuścieżki zaczynałasię polana. Na niej stał samochód. Łukasz obejmował rękami brzozę,a gdy mnie zobaczył, rozchylił ramiona,bo wiedział, że ostatni skok skieruje mnie wprost do niego. Tulił mnie jak brzozę. Potemotworzył drzwi pojazdu. Tego wnętrze było polaną tak rozłożystą jak moje łoże. Wysupłaliśmyswojeciała zletnich już ubrań. Dotykałam Łukasza po raz pierwszy. Prosiłam;Obudź mnie,spałam za długo. Prosiłam; Niewahaj się, zapukaj w moje powieki. Powiedział: Będziesz dumna, jestem gotów. I usłyszałampukanie. Łukasz otworzył drzwipojazdu. Na polanie stałkoń, który falowaniem białej grzywyzachęcał dowędrówki pomlecznobiałych korytarzach. Poszliśmy za nim boso i lekko. Poszliśmy. 7 marca 1996rokuczwartek WczorajŁukasz przyszedł jak zwykle koło osiemnastej. Patrzyłam naniego uważnie. Wiedziałam: on nie śnił. Byłam więc bogatsza o brzozę, o polanę, o zapach i białą grzywę konia. Mył ręce w łazience i opowiadał o tym, dokąd pójdziemy i kiedy. Stanęłamzanim. Zobaczył moje odbicie w lustrze. Uśmiechał się, wycierając ręce. Dziwnie patrzysz, Magdo powiedział. Zgadzasz się? zapytał. No powiedz, zgadzasz się, pójdziemy? Zgadzam się. A więc co wybierasz najpierw? Najpierw obudź mnie, spałam za długo. Spałaś? Nie wahaj się,Łukaszu, zapukajw moje powieki. Przytulił mnie jak brzozę i szepnął czule: Będzieszdumna, jestem gotów. j a- Tego wieczoru Łukasz nie poszedł doswojego domu, jak dotąd. 12 marca 1996roku wtorek Dzięki rękom i pocałunkom Łukasza poznaję swoje ciało. Nabierampewności, że je mam- Zwiedziłam już każdy jego centymetr, znam zakamarki i wgłębienia. Nie wiedziałam, że możebyć bliskość, która aż takpragnie drugiej bliskości, nie wstydzi się wyciągnąć po nią ręki i przygarnąć. Swojemu ciału przyglądam się teraz ztakim samym zainteresowaniemjak ciału Łukasza. Jestem cały twój mówi Łukasz, i ja wiem,że to prawda. A jednak wydzielamy sobie siebie po kawałku. Nie musimy się śpieszyć mówi Łukasz będę czekał, aż mnie zapragniesztak,że sama po mnie sięgniesz. I czuję, że to się wydarzy, bokruszą się we mnie wszystkie lody. Może nawet sama rozepnę nietylko koszuleswoją lub jego i powiem: Zbliżsię do mnie jeszcze bardziej, Łukaszu, bo cała chcę być twoja. 15 marca 1995 rokupiątek Jak można godzić w sobie trzy światy: Paulinę, Łukasza isiebie? Jakmożna z czarunocy, z Pauliną na ręku, wchodzić do bibliotekii wypożyczać książki? 143. Jak można uczyć się naraz historii teatru, filmu, literatury i nas? Pieszczotami podarował mirozkoszNie znałamjej dotąd. Spłynęła na mnie nagle, jak mmieńcew kłopotliwej sytuacji, iwydobyła stłumiony, nie znany mi jęk. Otworzyłamoczy i spojrzałam na Łukasza zawstydzona. Jesteś wspaniałapowiedział i nie próbuj nigdy ukrywaćswoich reakcjikocham je tak samo jak ciebie. 18 marca 1996 roku poniedziałek Jak zobaczyć prawdziwy rysunek świata? Kącik porad praktycznych; Wyprostować labirynty swoich myśli; Wyrzucić zegarki; Całować gołą pupkę Pauliny; Słuchaćnigdynie kończących się bluesów; Turlać się po dywanie; Nareszcie pozwolić tęsknotom mówić; Gasić światło po wyjściu z łazienki; Dokręcać wodęw kranie; Czytać "Opowieści o kronopiach, famach i nadziejach" oraz "Gręw klasy" JulioCortazara; czytać raz jeszcze i jeszcze, i jeszcze! Przyjmować to, cosię dzieje, bez prób tłumaczenia, bez świadomości porządku i nieporządku; Być szczęśliwym, ergo bez przyszłości, ergo żyć z przekonaniem jednego z bohaterów Hemingwaya: Masz teraz, a terazjest całymtwoim życiem; nie ma nic poza teraz, z pewnością, nie ma wczoraj, nie matez jutra; Kochać Łukasza, kochaćŁukasza, kochać Łukasza! Codziennieod nowa i dokładnie kochać Łukasza' 144 20 marca 1996roku środaŁukaszu, dla Ciebie przepisuje ten fragment z "Gryw klasy": "Patrzysz na mnie, patrzysz na mniez bliska, jeszcze bardziej z bliska, oczy powiększją się, zbliżają do siebie, nakładają jedno na drugie,cyklopi patrzą sobie w oczy łącząc oddechy, usta odnajdują się i łagodniewalczą gryząc się w wargi, leciutko opierając języki o zęby, igrając wśródtego terenu, gdzie przelewa się tam i z powrotem powietrze, pachnącestarymi perfumami i ciszą. Wtedy moje ręce zanurzają sięw twoich włosach, pieszczą powoligłąb twoich włosów, podczas gdy całujemy się,jakbyśmy mieliusta pełne kwiatów czy też ryb o szybkich ruchach,oświeżym zapachu. I jeżeli całujemy się aż do bólujest to słodycz, a jeżeli dusimy sięw krótkim, gwałtownym,wspólnie schwyconym oddechu ta sekundowa śmierć jest piękna. Jedna tylko jest ślina, jeden zapachdojrzałego owocu, kiedy czuję,jakdrżysz koło mnie niby księżycodbijający się w wodzie". 22 marca 1996 roku piątek Jestem nudna,Dżordż, prawda? Wszystko stało się Łukaszem. Zapominam, że świat jest po to, by z nim walczyć, i poddajęmu się,chłonąc każdy dzieńz osobna, bezkarnie i ufniejak Paulina. i( Wczoraj Łukasz przyszedłniespodziewanie w samo południe. Zapukał, by nie obudzić Pauliny, bo znając rytm naszego dniamógł przypuszczać,że to pora jej drzemki i mojej kawy. Stał w rozpiętej kurtce, niebędąc pewny, czy zostać, czy tylko coś powiedzieć i wyjść. Coś się stało? zapytałam. Tak, stało się powiedział z uśmiechem musiałem cięzobaczyć, Magdo. więcjestem, alejuż wychodzę,przyjadę ozwykłej porze, 10 Paulina. doc145 i. Nie odchodź poprosiłam zarzucając mu ręce na szyję. Podniósł mnie, więc ogarnęłam nogami jego biodra i zaczęłam szeptać jak w transie; Kocham cię, kochamcię, kocham, kocham. Czekałem na te słowa, Magdo. już tylerazy chciałemcię zapytać,choć przecież wiem, że kochasz. Chciałam cito powiedzieć, gdy mnie będziesz rozbierał i dotykał. Będę cięrozbierał i dotykał. Chciałam ci to powiedzieć, gdy będziemy siędo siebie tulić nagością. Już się tulimy. W nocy,Łukaszu. Jest noc, Magdo. Teraz jest noc? Jest noc, nie czujesz, że jest? Łukasz mnie całował, zrzucając z siebie kurtkęi rozpinając moją koszulę. Sterta ubrań piętrzyła się napodłodze w przedpokoju. Resztaznaczyła drogę do kanapy. Kochał mnie naniej wszale nie przypominającymnaszych dotychczasowych pieszczot, którymi obdarzaliśmy się ostrożnie, obserwując wzajemne reakcje. Kochałmnie łapczywie, jakbyprzekonany, że oto dotarliśmy do granicy,którą przekroczyć trzeba natychmiast, bo tylko za nią rozpościera się spokój i pewność, świadczące,że jesteśmy z sobą nie dla kaprysu, ale dla miłości. Kochał mnie dokładniei do końca, a ja poddałam mu się bez zastrzeżeń, bezoporów, z wiarądziecka biegającego po łące za kolorowym motylem. Kochamcię, Magdo powiedział jużuspokojony i pragnę,byś została mojążoną. Zostanę wyszeptałam, pewna swojej miłościitego, że Łukaszjestjedynym mężczyzną naświecie, który mnie uniesie,przeniesie i obroni, nawet wtedy, gdybym samapotrafiła to zrobić. Chodź dołazienki, zanim Paulina zacznie nas do siebie wzywać powiedział. 146 Podał mi rękę, więc wstałam i poszłam krok wkrok za nim, po razpierwszy nie czując ani kawałeczkawstydu. Polewałmnie wodą, zmywającwymieszanezapachy naszego oddania. Po cichu żałowałam, że mojeciało znów będzie pachniało tylko mną i znikną z niegowszystkie śladymiłosnego wtajemniczenia. Chyba bardzo chciałam być międzyludźmi,taka naznaczonaseksem, bynikt nie miał wątpliwości,co robiłam i dlaczego. Łukaszowinął nasze ciała wspólnym ręcznikiem. Potrząsnęłam mokrymi włosami, przytuliłam Łukasza ramionami ociekającymiwodą i napowrót zmoczyłam wszystkie, już suche, jego miejsca. Zobacz, jakie jesteśmy mokre,Łukaszu powiedziałam, cieszącsię z tego, że znówmogę dotykać jego ciała ręcznikiem. Mokre? spojrzał na mnie zdziwionymi oczami,Jesteśmymokre? powtórzyłradośnie. Czy ty zawsze musisz się przyczepiać do drobiazgów? udawałam naburmuszoną jego gramatycznądociekliwością. 26 marca 1996 roku wtorek W 10-tą miesięcznicę urodzin1 W- A WtA 1Paulinki dostałam od Łukaszazaręczynowy pierścionek. Srebrnypierścionek. Łukaszwiedział, że nie lubięzłota. Był topierwszy pierścionek, jaki w ogóleotrzymałam. Czułam się dziwnie, Dżordż,z takim przypieczętowaniemnaszego związku i chociaż lubięrytuały i "obrządki", jak powiedziałbySaint-Exupery, to nasz obrządekwyrywał mnie z dziupli i wrzucałdo ludzi, a tym samymrozświetlał tajemnicę. Z jednej strony chciałam, by rozświetlał, a z drugiej pragnęłamukryć to,co mi najdroższe, jakby w obawie, że ktoś zzewnątrznadepnie,krzywo spojrzy, zbruka. 147. Mam niejasne przeczucie, Łukaszu, że świat nas nie chce mówiłam, gdy już siedzieliśmy sami, bez Paulinki. Najważniejsze, że my siebie chcemy. Ale przecież sam mówiłeś, że musimy wyjść do świata i doludzi. Znajdziemy sobietaki świat iludzi, których my zechcemy. Uspokajał mnie na krótko, ale potem, gdy mnie kochał, wiedziałam,że marację, nawet gdybym ja też ją miała. 28 marca 1996 roku czwartek Jestem międzymiłością i miłością. I bynajmniej nie czujęsię rozdwojona. Niczego nie odbieram Paulinie i cała jestem dla Łukasza. I dla siebie. Po raz pierwszy takbardzo dla siebie. 30 marca 1996 roku sobota Zima niezmierza kukońcowi, a tu już niedługo święta Wielkiej Nocy,Dżordż. Stryj i Basia zapraszają do siebie. Matka się nie odzywa. Znów zaczynamprzeżywać dylematy jak przed Bożym Narodzeniem. Czy moje dorosłe życiema zadecydować o tym, że będę uciekać przed świętami? Muszę tenproblem jakoś w swojej głowie rozwiązać. Rozwiązać z korzyścią dla siebie mówiŁukasz. Na pewnomarację, aleja też mam,skoro rodzą się we mnie wątpliwości. 2 kwietnia 1996 roku wtorek Ciągle zima. Ale co mi tam zima. Ja jestem jak wariatka, co tańczy. Kiedy kocham, mam ochotę krzyczeć. Krzyczeć! Rozcinać pomarańczę bólu, jak Poświatowskai połową bólu karmić twoje usta, Łukaszu! Jestem nieprzytomnieradosna, aw chwilę potemwściekła na siebieza to, że takłatwo poddaję sięemocjom, które mogą okazać się ulotne. 148 Był już we mnie spokój. Ochłonęłam. Ułożyłam sobie^ ^ Paulina. Po co, pojakiegodiabła wpakowałam się w szaleństwo ^^ ^^ ^władnęło? Dlaczego mu się poddałam i żyję teraz na octach, jakichnajlepszy samochód na dłuższą metę by nie wytrzymali Bez przerwy myślę o Łukaszu. Nawet jak nie chcę^^ ^ ^ myślę. Z każdego kąta patrzy namnie Łukasz. Słyszę brzmienie jego głosu. Wiem,jak na mniespojrzy, gdy przyniosę mu filiżankę herbaty, ąj^^g^ g^yusiądę wygodnie nafotelu. Rozbieramnie oczami, j' ^bję(Q samo i tylko czekamyna chwilę, gdy Paulina zaśnie. Wtedy P^^jg gj^ ^ siebierzucamy. A ja,mimo że dopołudnia po cichu sobie Przysięgłam po. wściągliwość,nie jestem w stanie oprzećsię pierwszemu etykowi Łukasza. Natychmiast pragnę więcej tych dotyków. I chce, by cgig^ował naszezbliżenie jak kapłan mszę. Poddajęsiętej mszy wstopieniu i bezreszty,jakby to miała byćmoja pierwszai ostatnia msza w życiu, pukasz to czuje,bo mówi: Zagarniasz mnie tak, Magdo, jakby jutro mlato las nie być. Wtedy wstydzę się siebie. Łukasz to czuje, bo mówi: Nie wstydź się,Magdo. Jestem. Jestem i będę. Wi^g o^orz się dlamnie. Będęzawszedodaje dla uspokojenia. Zawsze to bardzodługo powtarzam się. Będę więcbardzo długo,Magdo. Nie bój się, odpg^ij Kochamcię miłościądojrzałą, Magdo. Co to znaczydojrzałą? pytam. To znaczy taką, której jestem pewien, w której jggtem uważnyi wiem, na co mnie stać, a także dostrzegam to,czego ty potrzebujesz. Coto znaczy Jestem uważny"? Jestem uważny, Magdo tłumaczy Łukasz. obserwuję ciebie,próbuję zrozumieć i mieć na względzie twoje dobro i t^pjg potrzeby. Ja chcę mieć na względzie twoje potrzeby ^ąję I to jest miłość, Magdo. To jest miłość? dziwięsię. To jest miłość, kochana, więc nie musimysię litego bać. jeżelitrzeba, pójdę za tobą nawetdo piekła. A do mojej matki pójdziesz? pytam, ^"""a^ąjąc go z obłoków na ziemię. Pójdę mówi Łukasz stanowczo, tak stanowczo, jakby matkabyła piekłem. Uspokajam się. Jest ciepło, leniwie, blisko. Naucz mnie, jak mogę cię kochać mniej zachłannie proszę, tuląc się do nagiego ramienia Łukasza. Nie chcę mniej zachłannie, nie obchodzą mnie letnie uczucia. No to naucz mnie tak, by było ci najlepiej. Nam najlepiej prostuje Łukasz. Bądź, Magdo,tylko bądźprosi bądź tak oddana jak jesteś, a wszystko wymyślimyi zrobimy,zobaczysz, kochana moja, zobaczysz. Iwtedy nie wiem, który oddechjest mój, a któryŁukasza. I plączą nam sięnogi, ręce, śliny, soki,plączemy się blisko,bliżej,dziko, radośnie i tak, jakby naprawdę jutro miało nas nie być, naprawdę. Potem Łukaszmiałby ochotę zostać izasnąć ze mną. A jamam ochotęw samotności poprzeżywać to,co się wydarzyło. Naprawdę nie chcesz, żebymzostał? Nie dzisiaj mówię bo boję się powiedzieć "naprawdę". 3 kwietnia 1996 roku środa Trzeba spokojnie, Magdo, spokojnie mówię sama do siebie. Jeszcze nie płonie świat. Łukaszjestblisko,a ty nie potrafisz byćcierpliwa. Jak być cierpliwą ijakbyć kochaną? Czy trzeba coś specjalnego robićw tym celu, czy po prostu trwać? Jaktrwać? Czy najlepiej bez słów,bezobietnic, bez oczekiwań? O mało przecież nie zgubiły mnie oczekiwania, jakie miałamwobecŁukasza Młodszego. I to były tylko moje oczekiwania, a nie jegoobietnice. Jeżeli więc ktoś stanął mi na przeszkodzie, to ja sama. A więc nie ufać? Nie ufać Łukaszowi? Niedo końca mu wierzyć? Oddzielić nasząnamiętność, która jest od miłości,która nie wiadomo, czy jest na pewno? Czy jestw nas na pewno. Cośmuszę zrobić,by nie wymyślaćzłychobrazów. Tak świetnie sobieradziłam z problemami, a nie potrafię uporać się z żarem, który we mnie rozgorzał? Do licha, Dżordż, do licha! 150 5 kwietnia 1996 rokupiątek Nie zdążyliśmy przyjść do matki, bo ona przyszła do nas. Przyszła? Źle powiedziane. Wtargnęła jak grom z jasnego nieba. Dobrze, żeto nie jaotworzyłamdrzwi, bo wątpię, czy zdążyłabym wporęuchylić się przed jej ciosem. Ale przynajmniej Łukasz, bez zbędnychceregieli, zdążył od progu poznać jej temperament. Wyglądała gorzejniżczarownica z Krainy Oz. A więc toprawda, co ludzie mówią! wrzasnęła na powitanie. A co mówią? zapytał Łukasz. Chyba na początek zbladłam. Trzymałam w rękutalerzyk z utartymjabłkiem, bo właśniekarmiłam Paulinkę, siedzącą przy kuchennym stoleizabawiającą się plastykowymi talerzykami tudzież łyżeczkami. Resztęjabłka zjadłam szybko, nie zważając na pokrzykiwania Paulinki Mamo, to jestŁukasz. Łukasz Madejski dodałam. Łukasz liczył zapewne na to, że matka mu się przedstawi i poda rękę. Nie podała i nie przedstawiła się. Proszę wejść dopokoju, bo widzę, że przyszła pani z zamiaremodbycia z nami poważnej rozmowy. Z wami? zapytała matka z oburzeniem. Weszła, podała płaszcz Łukaszowi i rozejrzałasię niepewnie. Łukaszwskazałjej fotel. Usiadła. Przyszłam do Magdy wyjaśniła. Łukasz spojrzał na mnie i podsunąłmi drugi fotel. Usiadłam razemz Paulinką, której bynajmniej humor się nie zepsuł. Mieszkamy razem, więc jest pani naszym gościem. no, chybażepani chce rzeczywiście rozmawiać tylkoz Magdą,wtedy ja posiedzęw kuchni. Ja nie chcę, żebyś siedział w kuchni wtrąciłam natychmiast. Mieszkacie razem wtym małymmieszkanku? zapytała matkaudając, że się wnikliwie rozgląda. O to niech się pani nie martwi, będziemy mieszkać w większym. poślubie. O, będzie więci ślub? zapytałaz przekąsem. Mamo, czy naprawdę musisz wprowadzać taką nerwowąatmosferę? 151. Magdo, pozwól się mamie wygadać wtrącił Łukasz bardzo spokojnie. Zamilkłam. Matka też. Łukasz czekał, która z nas coś pierwsza powie. Paulinka podskakiwała na moichkolanach,wydając z siebie głośneokrzyki. Łukasz wyciągnął po nią ręce. Przeniosła się do niegozadowolona. Czy pan wie rozpoczęła matka że zachowujeciesię nieprzyzwoicie? Po mojej córce mogę sięspodziewaćwszystkiego, alepan? Co ja? Przecieżmógłbypan być ojcem Magdy! Jestem ojcem Łukasza. na razie dodał. I dziadkiem Pauliny zasyczała. Tak się szczęśliwieskłada. Widzę, że ta sytuacja niezmiernie pana bawi moja matka wyraźnie traciła animusz. Raczejcieszy. no a że nie wszystko jest tak, jakby pani sobieżyczyła,to już pani problem. Mniesięto po prostu nie mieściw głowie, jak można. uderzyław inną nutę. No, cóż westchnął Łukasz życie jest bardziej skomplikowane niż łotrzykowska powieść i rzadziej ma bajkowe zakończenia, jeżelijednak pojawią się dobre uczucia. Niech pan nie żartuje' I nie wtrąca wtę banalną i wyrachowanąhistoryjkę dobrych uczuć! Ośmiesza się pan i tyle! Mamo, proszę, nie szalej i nie obrażaj nas. Daj się mamiewygadać wtrącił ponownieŁukasz. Już chciałam naskarżyć, że onanie ma nic do powiedzenia, że nigdynie miała, pozasłowami,którymi dziobała celnie, ale w porę się powstrzymałam. Mamo, czy nie potrafisz się cieszyćtym,że jestem szczęśliwa i żemoje dziecko będzie miało ojca? Szczęśliwa? No tak, ty sobie nawet szczęście potrafisz z wyrachowaniem zagwarantować spojrzałana mnie z pogardą. Nie udałosięz synem, to udało się z ojcem, byle ktoś był,bylebyś sama nie musiała iśćprzez życie, prawda? Bylesię tylko urządzić, prawda? Prawda,mamo, najprawdziwsza prawda, czegoś się wkońcuna152 uczyłam, patrząc na ciebie izrozumiałam, żenie chcę zionąć nienawiściądo siebie i do innych. Łukasz wziął gwałtownie oddech, ale w porę spojrzałam na niegoi chyba powstrzymałam jego słowa. No tak powiedziała matka, podnoszącsię zfotela niesądzę,aby spotkało mnie tutaj coś dobrego. A spotkało panią coś złego? Miałam nadzieję,że plotki okażą się tylko plotkami. Jak dobrze dla Magdy i dla mnie, żejest inaczej powiedziałŁukasz, odprowadzając matkę do drzwi. 6 k\vietnia1996roku sobota Coś się we mnie /aklapnclu. Zacisnęłam usta i nie mam ochotywyżalaćsię ani komentować czwartkowego wydarzenia. Nawet Tobie, Dżordż. Łukasztelefonował do Basi i stryja. Powiedział, że się zaręczyliśmyi że świętaspędzamy w domu. Po chwili zatelefonował stryj, by powiedzieć, że niebędzie nam gratulował przez telefon, w związkuz czym tooni przyjadą donas. Łukasz bardzo się ucieszył. Ja prawie wcale, bo tooznacza,że święta musimy spędzić w domu Łukasza. A poza tym trzebajeprzygotować. Łukaszoczywiście nie widzi problemu, przecież to nieBożeNarodzenie i wszystko można kupić,a indyka on już sam upiecze. Ma rację, mówiąc o życzliwości stryjostwa i o potrzebie utrzymywaniakontaktów z rodziną, która nas kocha, a nie z tą j ej częścią, choćby najważniejszą,która jest wrogo do nas nastawiona. Łukasz na pewnomarację, mówiąc, że musimy być także dla innych ludzi, a nie tylko dla siebie. A ja o niczym innym nie potrafięteraz myśleć, jak o tym,że w domuŁukaszawypadnie mi spędzić całe dwa dni. I tamspać? Ja przecież okaniezmrużę. Wejdę w tendom jak w cudze majtki. To straszne, co myślę,ale tak właśnie myślę. 9 kwietnia 1996 roku wtorek Jestem zakochana nieprzytomnie. Wszystko inne staje się więc mniej ważne. Łukasz i ja,Paulinka ija,. no i jeszcze dwie, trzy życzliwe osoby mogą być. Nicwięcej. No, możejeszcze kilka słów dla Łukasza albo dla siebie. Takich słów, jakie znajduję u Rafała Wojaczka: Zrób coś, abym rozebrać się mogła jeszcze bardziej ostatni listekwstydu już dawno odrzuciłam I najcieńsze wspomnieniesukienki także zmyłam Ichoć kogoś bardziej nagiego bardziej ode mnie nagiej Na pewno mieć nie mogłeś, zrób coś, bym uwierzyła Zrób coś, abym otworzyć się mogła jeszcze bardziejJuż w ostatni por skóry dawno mi wniknąłeś,Że nie wierzę, iż kiedyś jeszcze nie być tam mogłeśI choć nie wierzę, by mógł być ktoś bardziej otwartyDla Ciebie niż ja jestem, zrób coś, otwórz mnie, rozbierz ^Ss. 12 kwietnia 1996 roku piątek Nie znałam właściwie domu Łukasza. Byłam przecież tylkow niektórych pokojach: w salonie na dole, w pokoju Łukasza Młodszego, chyba w kuchni, no iw łazience,zktórej zostało mi w pamięci tylko mojeodbicie w lustrze. Gdy weszłam, zaraz je zobaczyłam. siebie nagą sprzedprawie dwóch lat. Nie zmieniłam się wiele. Wystarczyło, że wyprostowałam plecy, zrzucającz nichto, co zbyt ciężkie do udźwignięcia. i znów byłam osiemnastoletnią dziewczynką, któranie wie, co toznaczy urodzić światu prawdziwe dziecko. Tylko moje oczybyły bardziej uparte. Jeszcze bardziej niż kiedyś. Teraz poznałam gabinet Łukasza i jego sypialnię z telewizorem, któryogląda tuż przedzaśnięciem, aby było mniej samotnie, jakmówi. Niechciałam spać z Łukaszem. Nie po to, by udawać przed stryjostwem, żenie jesteśmy ze sobą tak blisko, jak jesteśmy, ale dlatego, by się oswoićz nowym miejscem i bym mogła w gościnnym pokoju zPaulinką poczuć się takbezpiecznie jak u siebie. Drugi pokój gościnny zajęła Basia zestryjem. I takie śmieszne było naszewędrowanie: najpierw byłam u Łukasza, który mnie kochał tak, że sił mi brakowało na krzykradosny, potemŁukasz mnie zaprowadził na dół ileżeliśmy chwilę w moim łóżku, patrząc na śpiącą obok Paulinkę,potemŁukasz poszedł na górę do siebie,a rano znów przyszedł do mnie ze szklanką soku pomarańczowego. Stryj nie ukrywa swojej radości z naszego związku. Ciągle powtarza,że niemogłam dokonać lepszego wyboru. I żebym sobie tylko nie daławmówić, że młodość powinna być wspierana młodością. Basia była najpierwbardzo milcząca,a potem zapytała, jak to się stało. O, Boże! Jak tosię stało! Spłynęło na mnie z góry izanim zdążyłam poczuć, jak spływa,już cała byłam w zaklętym kręgu, z którego nawetpalca nie chciałamwychylić, by niepoczuć zimnai obcości. Jak to się stało, Basiu? Stało sięjakby poza mną, jakbybez mojego udziału. Bo przecież świadomie tojatylko postawiłam granicę między sobąa Bartkiem- Świadomie to czytamksiążki, czuwam nad Paulinką, sprzątam nasze kąty. A reszta, Basiu, reszta, tak zwana resztajest mojąnadzieją na wszystko dobre, co wydarzyć się może ioby sięwydarzyło. Reszta jest Łukaszem, zieloną łąką, poktórej będę biegać radośnie z Pauliną. Resztajest wiarą, że jest łąka i jestŁukasz,i biały koń,i falowaniejego grzywy. Że są nasze mokreciała podprysznicem, i pokrzykiwania Pauliny. Basia powiedziała, że od czasu, kiedy zobaczyła w czasie wakacji,jak przywitałam Łukasza, że od tego czasu nie opuszczała jej myśl o nasszczęśliwych. I bardzo nam tegoszczęścia życzyła. Było nam wszystkim świątecznie i spokojnie. Pytanieo matkę skwitowałam wzruszeniem ramion. Łukasz powiedział w skrócie o j ej wizyciei oburzeniu. Stryj postanowił jąodwiedzić. Basiawolała zostać ze mną. O planach napóźniejniechciałam rozmawiać. Zima jesttaka, jak w środku grudnia albo stycznia. Jakby zaczęłasięod nowa, paraliżując metrowymi zaspami ruch w mieście. A ja marzęo lecie i Paulinie biegającej po plaży. Czujęsię zmęczona,wyjątkowo zmęczona. /55. 75 kwietnia 1996 roku poniedziałek Coś się ze mną złego dzieje, Dżordż. Razmi zimno, raz gorąco. Trochę mnieboligardło i ciężko mi sięoddycha. Wzięłam aspirynę Bayerai kilkawitamin C. Nic więcej w domunie mam. Może powinnam zadzwonić do Łukasza, żeby kupił w aptecelekarstwa? E, po co go niepokoić. Wieczorem będzie lepiej. po południu Mogłam to przewidzieć. Mogłam się psychicznie nastawić. Przygotować się na prawdziwy atak, bo przecieżtamten, zaledwie zamierzony,osłabiła obecność Łukasza. Właściwie to wcalego nie było w porównaniu z tym, co stało siędzisiaj, kiedy byłamw domu tylko z Paulinką. Matka wybrałatę porę specjalnie,licząc na nieobecnośćŁukasza. Mam nadzieję, że mnie wpuścisz powiedziała oschłym tonemdo domofonu muszę z tobą porozmawiać. Przez sekundę pomyślałam, co bybyło, gdybym jej nie wpuściła. Czyzadzwoniłaby do któregośz sąsiadów, wjechała namoje piętro i rozpoczęła odwyzwisk oraz walenia pięścią w drzwi? To bardzo prawdopodobne. Przycisk domofonu nacisnęłamjednak szybciej, niż pomyślałam,że mogłabym jej nie wpuścić. Uchyliłam nawet drzwi, żeby nie musiałapukaćczy dzwonić. Tylko niewrzeszcz od razu poprosiłam, gdy zobaczyłam jąwychodzącą z windy Paulina śpi. Zrobić ci kawy czy herbaty? Nie przyszłam się gościć odburknęła. Mogę wejść dalej,tak? zapytała zaczepnie. Oczywiście, proszę starałam się opanować,ale z trudem mi toprzychodziło. Usiadłyśmy. Czułam, że drżą mikolana. Musiałam swobodnie oprzećcałe stopy o podłogę, wtedy dygotanie się zmniejszało. Przyszłam ci powiedzieć, że jesteś dziwką rozpoczęła spokojnie i cicho. Tak, jesteśdziwką większą,niż podejrzewałam, bo nietylko taką,która się puszcza na prawoi lewo, nie przebierając, czy z młodym, czy ze starym, ale dziwką sprzedajną, wyrachowaną, perfidną. 156 szukała odpowiednich określeń. jesteś dziwką, której się udaje! To tak samo prawie jakz psychopatą, któremu się udaje. jest taki typw psychologii, a świetnie o tym pisze NormanMailer . (matka postanowiła widać podbudować epitety,jakimimnie obdarzyła, odpowiednią teorią. ) Psychopata, tak samo jak dziwka. bierze to, co zechce,gdytylko przyjdzie mu ochota. Swoje dzikie impulsy przeradza natychmiastw działanie. Dziwka, jak psychopata. (matka zmieniła kolejność określeń). nie jest w stanie nikogo kochać, ale potrafi innych usidlić tak, żetracą dla niej głowę. Dziwka, której się udaje. nie potrafi odmówić sobienatychmiastowego zaspokojenia pragnień,nie poddaje się żadnym regułom gry, z wyjątkiem własnych. dziwka możezadawać ciosy, porzucać,usidlać, wyzyskiwaćbez poczucia winy, zawszegłuęha na ostrzeżenia,żeza wychylanie się z szeregu spotka ją kara. dziwka, której sięudaje(matka kontynuowała swój ą wyliczankę, do której się solidnie przygotowała) jest uzdolniona iinteligentna, a jakże, jest lepiej przystosowana doprzezwyciężania trudności, potrafi się cynicznie uśmiechać, jak ty teraz. o, właśnie tak jak ty teraz. Itaką właśnieperfidną dziwką jesteś! Tochciałam ci powiedzieć. Tylko tyle. Milczałam. Mogłam się odezwać, ale po co, więc milczałam. Być może zaplątałsię gdzieś na mojej twarzy cyniczny uśmiech,to bardzo prawdopodobne. Milczałam. To były sekundy, ale trwały całą wieczność. Nogi mi już niedrżały. Nie powieszchyba, że twojezachowanie jest normalne? matkajednak postanowiła coś dodać do swojej tyrady. Bo nie jest normalne! sama sobie odpowiedziałanormalny człowiek przynajmniej by sięoburzył, zaprzeczył albo rozpłakał! A tysobie siedzisz i wszystko potobie spływa jak woda po gęsi! Nic, żadnych uczuć, zawsze taka byłaś, jakodziecko też, mogłam cię walić w tyłekrówno, a ty nawet nie jęknęłaś. No, właśnie nagle się odezwałamdobrze,że wspominaszo tym, jak mnietraktowałaś, kiedy byłam dzieckiem. TeżczytałamMailera, na którego się powołujesz. stał na półce w dużym pokoju. Ciekawe, że nieprzypominasz sobie z jego teorii jeszcze jednego. Jeżeli 757. rzeczywiście jestem taka, jak mówisz, to jako dziecko musiałam byćopuszczona, traktowana okrutnie czy obojętnie. Teraz jako osoba dorosłaodwdzięczam sięświatu i. tobie(dodałam) czynami agresywnymi i zwracającymi uwagę otoczenia. O to przecież ci chodzi najbardziej. żezwracam uwagę otoczenia, prawda? Po pierwsze: ludzie znów omniemówią, a po drugie:udało mi się. udało mi sięsto razy lepiej niż tobie! Tak myślisz, prawda? I to cię najbardziejboli. Mogłabymci dać w pysk i wyjść, ale nie będę sobie rękibrudzić zasyczała z wściekłością. Nie sądzę,żebym się pozwoliła uderzyć,w dodatku wswoim domu. widzisz, coś się jednak we mnie zmieniło. Jestem jeszcze odporniejsza na ciosy i nie pozwolę siędać stłamsić, jużtoprzerabiałam. Matka wychodziła. A Mailera przeczytaj dokładniej, mamo (zaakcentowałam słowo"mamo") wtedy zobaczysz, że miałam dowyboru: albo stać się niezdolnym do życia neurotykiem, obarczonym kompleksami, albo psychopatą Dziwką! wrzasnęła już przy drzwiach. Nie zapominaj,żestałaś się dziwką! Łukasza jeszcze nie ma. Czuję się okropnie. Termometrpokazuje, żemam prawie 39 stopni gorączki. Po wyjściu matki dwa razy wymiotowałam. Całe szczęście, że Paulinka zdrowa. Żebytylko była zdrowa, żebybyła zdrowa. 19 kwietnia 1996 roku piątek Pierwszy dzień, w którym trochęmi lepiej. Antybiotyk nowejgeneracji zacząłdziałać. Od kilku dni Pauliny prawie nie karmię. Ona już zajadawszystko, jakna dorosłą panienkę przystało, ale ciągle pragnie mojej bliskości i przytulania się dopiersi. Na razie jest zdrowa. Łukasz nie odstępował nas na krok. Nie poszedł do firmy. Podał tylkomójnumer telefonu. Jutro nie pójdę na uczelnię. Nie martwi mnie to. Poradzę sobie. Studia 158 wydają mi się rozrywką w porównaniu z innymi problemami. Nie odczuwamzresztą tego studiowania, może dlatego, że robię to zaocznie, a natakich studiach nie ma żadnej atmosfery. Każdy przychodzi i wychodzi,nikt nie nawiązuje żadnychprzyjaźni. Większość studiujących pracuje,anauka pozostaje na marginesie, jak zło konieczne, przez któretrzeba sięprzemycić, by jednak tak całkiem nie być bez wykształcenia. Nie mówiłam Łukaszowi orozmowie z matką, a jednak on zaczął cośpodejrzewać, bo wypytywał. Nie zaprzeczyłam i nie potwierdziłam. Powiedział, że wgorączce majaczyłam o ciężkiej pierzynie, która mnie przygniata, o szpilkach, któreznajduję na prześcieradle, io zimnejścianie. Jestem bardziejmilcząca niż zwykle, a kiedy Łukasz mnie choćby przelotem dotknie,przyczepiam się do jego ręki jak rzep, jak najwierniejszypies, który otrzymawszy jedną pieszczotę, natychmiastprosi o następne. Łukaszmi ich nie skąpił. Co się dzieje, Magdo, co się dzieje? pytałi przyglądał misię uważniejniż zwykle. Odpowiadałam pytaniem na pytanie: A może ja przekraczam granice i krzywdzę tym samym innych, Łukaszu? Kogo krzywdzisz, głuptasie? Łukasz bagatelizował moje wątpliwości. Kogo krzywdzisz? Ja jestem szczęśliwy,Paulinajest zachwycona i tobą, i mną, Bartek chybaza bardzo nie cierpi, boniesłyszę, żebytelefonował. mój synjest zajęty studiowaniem i amerykańskim życiem. My jesteśmy,kochana, my. ito jest najważniejsze, i na pewno najlepsze,co mogło nas spotkać. Niewierzysz mi? Wierzę tobiei sobie, i Paulinie, a jednak, Łukaszu. czy nie przyszło cidogłowy, że jestem wyrachowana, cyniczna, pazerna i żewłaściwie to wszystko mi jedno. nieudało mi się z Łukaszem Młodszym, toudało się ze Starszym. nie przyszło citodo głowy? Ty chyba znów gorzej się czujesz! mówił Łukasz. Na pewnomasz gorączkę, Magdo! Bajdurzyszjak wtedy, wnocy. dziewczyno, przecieżty mnie kochasz,ty mnie kochasztak, j ak nikt i nigdy mnie niekochał,ty mnie kochasz prawie tak samo jak ja ciebie, tylko ja jeszcze bardziej! Zarzucałam mu wtedy ręce na szyję i szeptałam do ucha: 159. Ty w to wierzysz, Łukaszu? Widziszto? Czujesz? Nie masz wątpliwości? A ty masz? pytał Łukasz. Ja niemam odpowiadałam zdecydowanie. A kto ma? pytał. Twoja matka, tak? Milczałam. Magdo, kochanie tłumaczył mi ciężka praca przed nami,niby dzielną jesteś dziewczynką, a widzę, że co chwile odzywają sięw tobie rany z przeszłości, drzazgi jakieś. Od niczego nie da się na tymświecie uciec. Jedynym wyjściem jestwziąć się z przeciwnościami zabary, niezależnie od tego, czym są, i mieć toza sobą. Wiem o tym mówiłam ale ja się nie potrafię uwolnić. musiałabymją chyba zabić. Łukasz przyglądał mi się zaniepokojony. Wyrzuć to z siebie,Magdo, wyrzuć wszystko. powiedz mi,cobyś jej zrobiła, a potem. potem będziemy pracować nad tym, byś jej poprostu przebaczyła. 22 kwietnia 1996 roku poniedziałek Zrozumiałam, że już nigdy nie będę tym, kim byłam:sentymentalnąi niewinną dziewczyną. Cząstka mojej istoty umarła wraz z narodzeniemsię we mnie złości czy nienawiści, a na pewno różnych miotanychw skrytości ducha rozpaczy. Zawsze uciekałam przed fałszywymisytuacjami, a jednakciągle mnieone doganiały i dotykały. Moje wojny dałymi bardzo wiele. Gdzieś wyczytałam, że; "być zupełnie niewinnym znaczy byćzupełnienieznanym,zwłaszcza sobiesamemu". Trochę siebie znam. Wiem,co potrafiłam wytrzymać, ale nie mampewności, co potrafię. Wiem, żekocham Łukasza. Czasami mam wrażenie, że Łukasz jest mną, tylko cokolwiek dalej. Jedyne,co mogę teraz uczynić zesobą,to nie dać się sobie zwieść. Beethovenkwartet tytuł ostatniej frazy Der schwer gefassteEnischluss ciężko powzięta decyzja. Muss es sein (czy tak być musi)? Es muss sein (tak być musi). Kocham Łukasza. Tobie to powtarzam, Dżordż, wierząc, żeprzyjmiesz moje powtórkibezkarnie i bezkomentarza. Bardzo chcę to teraz powiedzieć równieżŁukaszowi, alego tutaj nie ma. Czy mogę doniego zatelefonować,wyszeptać dwa słowa, tylko tyle? Muszę tozrobić! Zrobiłam. Powiedział: Ja też, kochana,tylko jeszcze bardziej. Czekam na ciebie powiedziałam. Czekajpowiedziałprzyjdę najszybciej, jakbędęmógł. Przyszedł. Z bukietem żółtych żonkili i nadzieją, że rzucę mu się na szyję. Nie rzuciłam się. Paulina ma gorączkę powiedziałam. 26 kwietnia1996 rokupiątek V Paulinki obyło się bez antybiotyków. Musiałam natomiast urządzaćzabawę w inhalacje,wymyślać śmieszne historie,by Paulinę do tych inhalacji zachęcać, a przy okazji gimnastykować swój ą wyobraźnięw zupełnie inny sposób niż zazwyczaj. Była to również ciężka praca fizyczna,po której nierazudawało mi się razem z Paulinką zdrzemnąć. Łukasz zauważył u mnie przypływ energii. Powiedział, żekiedy trzeba, potrafię sięwyjątkowo zmobilizować iwyjątkowo pozytywnie myśleć. - Paulina. doc 161. Przez kilka dni zostawał z nami na noc. Spałze mną. Było nam wygodnie, bo tapczan jest szeroki. Najdziwniejsze jednak, że niemiałam ochoty uciekać w nocy od niego. Czułam się bezpiecznie. Częstozagarniałmnie śpiącą w jednymkońcu tapczanu i przytulał do siebie. Czasami mnieprzykrywał. Budziłam się, ale nie do końca, świadomość, że ono mniedba, wystarczyła mi, żebym mogła zasnąć spokojniej. Aż do kolejnegoprzebudzenia wywołanego kaszlemPauliny. Łukasz podawał jej herbatkę. Sprawdzał, czysię nie posikała po tej zwiększonej ilości napojów. A potem wracał do mniei znów mnie przytulał. Zpewnymi sprawamipostanowiłam sięgodzić. Po prostu godzić. Niewalczyć, nie buntować się, nie śpieszyć. Nie można być szczęśliwym,żyjąc ciągle na najwyższych obrotach. Czuję, żejestwe mnie taka cząstka samotności, której nie mogę z nikim podzielić. Niech więc zostanietylko moja jaknajwiększa świętość. Na świecie ciepło, prawieupalnie jak na tę porę roku. Aż nie mogęuwierzyć, że jeszcze10 dni temu były śnieżne zawieruchy. A teraz wszystko zielone i pachnące. Jak Paulinka całkiem wydobrzeje, pojadę z niądoparku. Niech zobaczy radosny świat swoimi oczkami. 1 maja1996 roku środa Przeczytałam "Niezawinione śmierci"Williama Whartona. Znamteż inne jego powieści, z których najbardziej podoba mi się "Tato"i "Spóźnieni kochankowie". Nie chce mi się pisać dlaczego. Jeżeli wspominam o "Niezawinionych śmierciach", to z powodufragmentu, któryprzepisuję: "Miłośćjest kombinacją podziwu, szacunku i namiętności. Jeżeli żywejest choć jedno z tych uczuć,tonie ma o co robić szumu. Jeżelidwa, to może nie jest to mistrzostwo świata,aleblisko. 162 A jeśli wszystkie trzy, to śmierć jest jużniepotrzebna^ trafiłaś donieba". Awięc trafiłam donieba,Dżordż! """!! " 3maja 1996 roku piątek Wspaniałe dni zŁukaszem. Uczyłam się,czytałam, ^na spacerzew parku, bo pogoda jak w lecie. Łukasz posadził kwiaty na moimbalkonie. A potem powiedział, że musimy poważnie porozmawiać Tylko dlaczego poważnie? zdziwiłam się, bo poważnie nigdy nie oznaczało w moim życiu niczego dobrego. Musimy ustalić terminyi zmienić swoje życie. Jakie terminy? Nie chcę zmieniać swojego życia. Termin naszego ślubu, kapucynko powiedział całując mnie^ w szyję musimy też zaplanować uroczystość z okazji pierwszego rokuPaulinki, musimy Paulinkę zaprowadzić do chrztu. zanim , , sama podrepcze. i w ogóle mam pomysł, aby te wszystkie uroczystości;połączyć i zrobićjedną wielką uroczystość,na którą zaprosimy^ bliskich nam osób. A mamy bliskie nam osoby? Ty masz stryja. Basie, Jeannette, może też Bartka i ^ twoichsympatycznych sąsiadów, z którymi, jak zauważyłem, utrzymujesz kontakt. a ja mam też kilka życzliwych osób,wprawdzie to nie rodzina ale za to przyjaciele zwyboru. ibardzo chcą cię wreszcie poznać.""" Mówiłeśim o mnie? A niby dlaczego miałbym cię ukrywać, przecież... wariat,a poza tym też odczuwam podziw, szacunek i namiętność Zgarnął mnie swoimi rękami, które tak uwielbiam, i przytulił} zaborczo i jeszcze, Magdo, musimy zadecydować, gdzie będziemy mieszkać. wtwoim mieszkaniubędzie nam niewygodnie Będziewygodnie. 163. Dopóki Paulinka jest mała. ale sama rozumiesz, że coś trzebazrobić z moim dużym domem. Jeden problem na pewnomamyz głowy powiedziałam Paulinka już miała chrzest. Kiedy? zdziwił się Łukasz. Jeszcze w szpitalu. uparłamsię, powiedziałam, że nie wyjdę bezjej chrztu, więc ksiądz ze mną nie dyskutował, bo widać doszedł do wniosku, że pannie z dzieckiem nie powinien odmówić takiej posługi. Magdo, zaskakujesz mnie. nic nie mówiłaś. Niepytałeś. A rodzice chrzestni? Przypadkowi: lekarz i pielęgniarka. Łukasz trzymał moje dłonie w swoich i długo misię przyglądał. Paulina ma twoje nazwisko? Ma. I to też się musi zmienić. Jestnaszym dzieckiem, więc będzie nosiła moje nazwisko. Nie jesteśjej ojcem, Łukaszu. Jestem, ponieważ ją wychowuję, będę wychowywał i będę za niąodpowiedzialny. Nie możemy jej oszukiwać. Niebędziemy. W odpowiednim czasie o wszystkim się dowie,a póki co,muszę zasięgnąć odpowiedniej poradyprawnej iPaulinkęusynowić. Usynowić? Nie ma chyba terminu"ucórczyć" uśmiechnął się domniezawadiacko. A twójsyn? Magdo, nie będziemy ukrywać. mój syn jest wyraźnie zadowolony z tego, że maodpowiedzialnego ojca i że ty jesteś taka samorządnai niezależna. dzięki temu mógł wyjechać i zająć się sobą. Czy onw ogóleci zaproponował, że da swojej córce nazwisko? I tak bym tego nie chciała. Ale zaproponował ci? Niezaproponował. Czy w dokumentach jest gdzieśzapisane, że Paulina ma ojca? Chyba nie jest zapisane. zresztą. ja nie wiem, Łukaszu. Paulina jest moja i tyle. Nasza, Magdo, nasza, bo oboje ją kochamy. Ja bardziej. Nie kłóć się ze mną i nie licytuj. Kochamy ją ito jestnajważniejsze, głuptasie. No więcjak, ustalamy terminy? Mieszkamy razem? Wychodzimy do ludzi? Wychodzimyi zapraszamy na urodziny Paulinki. A ślub? Łukaszu poprosiłam byłam córką, jestem matką, pozwól mi być trochę dłużej narzeczoną. Ale nie za długo? Tylko tyle,by sięjeszcze bardziej oswoić i by dorosnąć również do roli żony. Kocham cię, Magdo, kocham cię. czuję do ciebie namiętność, szacunek i podziw. Ja też jestem w niebie, Łukaszu. 10 maja1996 rokupiątek Marek Aureliusz pisał: "Życie jest takie, jakimczynią je nasze Dlaczego zeszły rok był dla mnie dobry? Dlaczego mi się udało? Bo chciałam,aby tak właśniebyło,i obraz swojego życia kształtowałam namiarę moich wyobrażeń. Izrobiłam wszystko, co w mojej mocy, bynie było inaczej! Teraz więc też tak będzie, bo nie chcę, żeby było inaczej! A pozatym jest piękna wiosna! Paulinkaświetnie drepcze, gdytrzymam jąza rączkę. Tylko patrzeć; jak zrobi swój pierwszy, samodzielny krok. I Łukasz, Łukasz. za którym po prostu głupieję. 165. 15 ma/a 1996 roku środa Rano potłukłam swoją ulubioną filiżankę. Potem przypaliłam ryż. Nieupilnowałam Paulinki i zrobiła kupę w pieluszkę, co jej się już od dawnanie zdarzyło. A potem przyszedł listonosz i przyniósłlist. List z Ameryki. Siedzęteraz nad tym listem,Dżordż, i patrzę w niego jaksroka w kość. Otworzyłam mój nowyplik pod tytułem "Paulina. doc". Sprawdziłam: mamy 166 stron, 42 387 słóworaz 267766 znaków. Dużoczasu spędziliśmy ze sobą, Dżordż. Patrzę w list z Ameryki i w Twój ekran, Dżordż. CzekamnaŁukasza. Telefonował, że zaraz przyjedzie. wieczorem Przywitałam Łukasza z listem w ręku. Coś się stało? zapytał. Jeszcze nie powiedziałam narazie twój syn obiecuje, żeprzyjeżdża, bo chce zobaczyć roczną Paulinkę. To dobrze, Magdo, nawet lepiej. Nie będziemy udawać, żepewnych problemów nie ma. I nie będziemy się ich bać, prawda? Prawda odpowiedziałamtak zdecydowanie itak spokojnie, jakbym za chwilę miała odbyć rozmowęz moją matką. Koniec.