2746
Szczegóły |
Tytuł |
2746 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2746 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2746 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2746 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KRYSTYNA NEPOMUCKA
Myd�o
z �ab�dziem
Redaktor: Anna Paw�owicz
Fotografia na ok�adce: Miros�aw Stelmach
(c) by Krystyna Nepomucka, Warszawa 1994
ISBN 83-900824-8-9
Wydawnictwo ANTA
ul. Kazimierzowska 28 m. 8
02-572 Warszawa
tel./fax 48-29-41
...Od urodzenia si� do �mierci, od
poniedzia�ku do poniedzia�ku, od rana
do wieczora - wszystkie czynno�ci s�
zrutynizowane, prefabrykowane. I jak
cz�owiek, schwytany w sie� tej rutyny,
mo�e nie zapomnie�, �e jest cz�owie-
kiem, niepowtarzaln� indywidualno�ci�,
kim�, kto otrzyma� tylko jedn� szans�
tycia, ze wszystkimi nadziejami i roz-
czarowaniami, ze smutkiem i lekiem,
z t�sknot� i mi�o�ci�, strachem przed
nico�ci� i samotno�ci�?
Erich Fromm
Druk i oprawa: Drukarnia Wyd. Nauk. S.A., ��d�, ul. �wirki 2
- S� dwie najstraszliwsze rzeczy na �wiecie. Wojna i ma��e�s-
two z poet� lub literatem. Aktor te� w�a�ciwie nie cz�owiek... - Tak
mawia�a moja matka, patrz�c na mnie z trosk� w oku. By� mo�e
dlatego, �e mia�am szczeg�lny sentyment do ludzi pi�ra, co w jej
poj�ciu by�o jednoznaczne z absolutnym wykolejeniem.
Pewnego dnia odkry�a nagle ze zgroz�, �e nie bawi� si� ju�
lalkami, natomiast wykazuj� z�e sk�onno�ci do czytania w nadmiarze
ksi��ek, pisania pami�tnik�w i do g��bokich zamy�le�. Wtedy w�a�-
nie postanowi�a wyda� mnie za m��; Oczywi�cie za cz�owieka solid-
nego i na stanowisku. Adwokata lub lekarza. Ojciec opowiada� si�
raczej za wykszta�ceniem technicznym, jako �e taki facet b�dzie
spokojny, daleki od fantazji, a bliski robienia pieni�dzy, co jest nie
do pogardzenia w ma��e�stwie.
Nie broni�am si� zbytnio przed matczyn� koncepcj�. Moje �wia-
dectwo dojrza�o�ci spoczywa�o od tygodnia w szufladzie ojcowego
biurka w niebieskiej teczce z napisem: "Dokumenty rodzinne",
a moje osiemna�cie lat rwa�o si� do �ycia. Najch�tniej do seksualne-
go. W�a�ciwie ka�dy m�ody m�czyzna okazuj�cy mi wzgl�dy budzi�
zainteresowanie. Chodzi�am wi�c wci�� w kim� zakochana, rozczyta-
na w poezji, oczadzia�a upalnym majem i przebojami 1938 roku,
kt�rych zmys�owe s�owa rozbrzmiewa�y ju� od rana po�r�d zagraco-
nych antykami pokoi naszego mieszcza�skiego domu.
W tym czasie stara� si� o mnie student z ostatniego roku le�nic-
twa, z dobrego domu - takiego, co to tylko "B�g i Ojczyzna" -
oraz drugi, z gorszego: m�ody in�ynier elektryk z Polskich Zak�ad�w
Lotniczych. Mia� na Ok�ciu w�asne mieszkanie, �adn� pensj� i pers-
pektyw� szybkiego awansu. Te czynniki zdecydowa�y, �e sta� si�
moim oficjalnym narzeczonym, chocia� ja osobi�cie wola�am le�nika.
Nie tylko dlatego, �e mia� pi�kne usta, z kt�rych potrafi� robi�
u�ytek, gdziekolwiek mnie dopad�. Nie by� nudny, kocha� las,
a ponadto przyzna� mi si�, �e pr�buje pisa�. Wprawdzie nie wiersze,
ale co� proz�.
Matce narazi� si� jednak tym, �e by� zbyt b�yskotliwy w rozmo-
wach i ogromnie oczytany. Gdy na jej podchwytliwe pytanie, czy
interesuje si� poezj�, zacz�� sypa� nazwiskami i cytowa� fragmenty
z tomiku Le�miana - zosta� skre�lony z listy ewentualnych kandy-
dat�w do mojej r�ki.
- Od poezji do zdrady ma��e�skiej i niesta�o�ci uczu� tylko
jeden krok - orzek�a autorytatywnie, gdy zacz�am broni� "pi�kno-
ustego" wtr�caj�c nie�mia�o, �e jestem w nim zakochana.
- To ci si� tylko wydaje! - skwitowa�a moje nabiegaj�ce do
oczu �zy. - Prawdziwa mi�o�� przychodzi dopiero po �lubie. Dlate-
go nale�y wybiera� rozs�dnego, statecznego cz�owieka, kt�ry wie,
czego chce od �ycia.
Matka nie przewidzia�a tylko jednego drobiazgu. A mianowicie,
�e ze mn� �aden tego typu cz�owiek d�ugo nie wytrzyma. I rzeczy-
wi�cie...
W karnawale 1938 roku, ca�a w welonach i �zach, sun�am do
o�tarza, obarczona dziewictwem i wszelkiego rodzaju przes�dami,
jako �e czasy by�y jeszcze przedwojenne i dziewictwo traci�o si� na
og� w �o�u ma��e�skim.
Po nocy po�lubnej stwierdzi�am, �e i poczucie humoru m�j m��
ma tak�e niewielkie, bo gdy szepn�am ju� po wszystkim: - No, ja
kiedy� t� noc opisz� w powie�ci - m�j solidny ma��onek wrzasn��:
- Ani mi si� wa�! - a gdy mimo tego doda�am: - I ca�y ten �lub
ze szlochaj�cym orszakiem - zeskoczy� z ��ka, a w�a�ciwie tapcza-
nu. Bia�y na twarzy z oburzenia, co mi si� natychmiast skojarzy�o
z dup� anio�a, powiedzia� obra�aj�c m�j zmys� estetyczny przykr�tk�
koszul�:
- �adnych ekstrawagancji! �ona nie jest od pisania powie�ci,
moje ty s�odko�ci, tylko od reprezentacji, prowadzenia domu i s�u�e-
nia m�owi. Zapami�taj sobie ju� dzi�, �e nie pozwol� si� o�miesza�
przed znajomymi. Nie chc�, aby m�wiono, �e moja �ona ma nie
wszystko po kolei, bo pisze ksi��ki. Twoja matka wspomina�a, �e
masz z�e sk�onno�ci do literackich wypocin, ale obieca�em jej, �e
wypleni� to z ciebie jak chwast!
Skaka� po mieszkaniu niczym pasikonik, a jego nadwi�d�a m�s-
ko�� wprawia�a mnie w stan zak�opotania i rozterki.
- I t� nasz� rozmow� te� kiedy� opisz�... - westchn�am
z rozmarzeniem w g�osie, bo nagle ca�a scena zacz�a mi si� uk�ada�
w humorystyczny, kolorowy obrazek z moim nieprzyzwoicie nagim,
g�upim m�em po�rodku. Mo�e dlatego, �e koszul� mia� niebiesk�?
W �yciu codziennym nudzi� mnie i przera�a� terminami oraz
por�wnaniami z energetyki. Na og� on m�wi�, a ja milcza�am, przy-
t�oczona jego uczono�ci�. To go chyba przed �lubem najbardziej we
mnie uj�o. By�am w jego poj�ciu "cudownym s�uchaczem" i "dziew-
czyn� nader inteligentn�". Ale, gdy w par� miesi�cy p�niej zamilk�,
a ja zacz�am m�wi�, radykalnie zmieni� zdanie. Tak radykalnie, �e
od rozwodu, kt�ry w tamtych czasach by� skandalem towarzyskim,
uratowa�a nas wojna.
W listopadzie 1939 roku by�am ju� wdow� i przyj�am ten cios
"z prawdziw� godno�ci�" - jak stwierdzi�a z dum� matka s�dz�c, �e
brak �ez i szybkie pogodzenie si� z losem by�o wynikiem jej dobrych
i skutecznych metod wychowawczych.
Nie wyprowadzi�am nigdy z b��du ani jej, ani ojca. By� zawsze ze
mnie dumny i nazywa� "swoj� dzieln� c�rk�". Nienawidzi�am s�owa
"dzielna", jakby w przeczuciu, �e zostanie mi ono narzucone przez
�ycie wbrew mojej woli. Natomiast ojca bardzo kocha�am. Mia�
fantazj�, by� tak�e zdeklarowanym kobieciarzem, a obie te cechy
czyni� m�czyzn� interesuj�cym i bardziej ludzkim.
Nieudane ma��e�stwo z solidnym cz�owiekiem bez wyobra�ni
oraz wojna sta�y si� impulsem do ponownego chwycenia za pi�ro.
Pierwsza bowiem moja powie�� o nieszcz�liwej mi�o�ci - bo
tylko takie wydawa�y mi si� interesuj�ce - i t�umie kochank�w,
zatytu�owana Kr�l Pik, powsta�a jeszcze w czasach szkolnych. Zgin�-
�a tragicznie pod gruzami naszego starego domu, na kt�ry w pierw-
szym tygodniu wojny jaki� niemiecki lotnik spu�ci� ton� �elastwa
z zapalnikiem. Op�akiwa�am j� d�u�ej ni� m�a, chocia� b�d� co
b�d� by� moim pierwszym m�czyzn�. Widocznie �mier� bachora
op�akuje si� d�u�ej. Powie�� by�a moim pierwszym dzieckiem, niez-
byt chyba udanym, wi�c nie nale�a�o jej raczej �a�owa�. Roi�o si�
tam od "ostatnich promieni zachodz�cego s�o�ca", "bia�ych powiew-
nych sukienek" i m�skich bohater�w o takich imionach, jak Armand
i Ramon. Ca�e to dziwne towarzystwo ze �rodowiska urz�dniczego
je�dzi�o konno, napycha�o si� od �witu ananasami, zapijaj�c je szam-
panem roznoszonym przez czarn� s�u�b�. Od dziecka by�am marzy-
cielk� i nie bardzo umia�am porusza� si� w rzeczywistym �wiecie.
Gdy rozpacza�am nad utraconym r�kopisem wykrzykuj�c histe-
rycznie, �e drugiego takiego dzie�a nie stworz� ju� nigdy, matka
orzek�a, �e urodzi�a potwora.
- W ca�ej naszej rodzinie byli sami przyzwoici ludzie. Po stro-
nie ojca chyba tak�e... - tu zrobi�a wymown� pauz� - a ty stale
gryzmoli�a� co� w zeszytach i gryzmolisz nadal... Ludzie gin�, m�a
straci�a�, prawie �e biedakami zostali�my, a ty nad jakim� g�upim
r�kopisem rozpaczasz! - Patrzy�a na mnie z obrzydzeniem. - Za
co mnie los pokara�, �e nie urodzi�am normalnej dziewczyny! -
biada�a miotaj�c si� po ciasnym, okupacyjnym mieszkaniu z dykt�
w miejsce szyb. - Od dziecka zawsze co� w tajemnicy pisa�a�. Inne
dzieci bawi�y si� normalnie, rozbija�y kolana, g�owy, �ama�y r�ce, a ty
mia�a� tylko odciski na palcach i g�ow� pe�n� dziwacznych pomys-
��w. Wierzyli�my z ojcem, �e ma��e�stwo wyleczy ci� z tych wszyst-
kich dziwactw...
Nie wyleczy�o. Nie wyleczy�a tak�e wojna, kolejne mi�o�ci,
romanse, kataklizmy w �wiecie i w szklance wody. Nic z tego. Pisa-
�am. Musia�am pisa�. Imperatyw wewn�trzny by� silniejszy od wszys-
tkiego, co stawa�o na przeszkodzie w trudnej drodze, jak�
pod�wiadomie obra�am.
Wojna sko�czy�a si� trzydzie�ci lat temu, a ja sko�czy�am drugie
dzi� spotkanie autorskie. Oba nieudane z powodu braku frekwencji.
D�ugo siedzia�am w mrocznej, zat�ch�ej salce wys�uchuj�c niesk-
�adnych t�umacze� zdesperowanego sprzedawcy i jednocze�nie kie-
rownika klubu w jednej osobie o tym, �e nie przypuszcza�, aby
prawdziwy pisarz rzeczywi�cie przyjecha� do tego "zapomnianego
przez Boga i ludzi" pegeeru.
- Przed pani� obiecywa�o kilku. Ustalili nawet terminy. Ja ludzi
�ci�gn��em, a oni nie przyjechali. Sze�� razy tak czekali�my, wi�c ja
si� pytam, jak d�ugo mo�na?
W poprzedniej miejscowo�ci t�umaczono si� podobnie. Uzupe�-
niono tylko nieodpowiednim ustaleniem czasu - na p� godziny
przed odej�ciem ostatniego autobusu.
- Kto by zosta� na gadaninie, aby p�niej o pustym �o��dku
prosto z pracy dra�owa� do domu dziesi�� kilometr�w?
10
Argument by� przekonywaj�cy. Spotkanie jednak mia�am. S�u-
cha�o go sze�ciu ch�opc�w z technikum, sprz�taczka i pijany robot-
nik drzemi�cy nad stolikiem. Wszyscy oni mieszkali w fabrycznym
osiedlu i nie bardzo wiedzieli, co zrobi� z wolnym czasem.
Na wieczorze w pegeerze s�uchacze byli przypadkowi. Kto�
wpad� do Klubu Rolnika na butelk� oran�ady, kto� inny po pude�ko
papieros�w.
Zagl�daj�ce do klubu dzieciaki, zach�cone przez kierownika,
rozbieg�y si� po cha�upach, �ci�gaj�c na spotkanie, kogo tam zasta�y.
Przewa�ne stare babki z wnucz�tami na r�kach. Przysz�o kilka
onie�mielonych kobiet, paru robotnik�w w buciorach umazanych
glin� i nawozem.
Popatrzyli na mnie z wyczekuj�c� ciekawo�ci� i zostali. Nie bar-
dzo jeszcze tylko wiedzieli, jak si� ustosunkowa� do mnie i do tego,
o czym b�d� m�wi�a. Na wszelki wypadek st�oczyli si� w pobli�u
drzwi, �eby �atwiej by�o wyskoczy� za pr�g. To mi przypomnia�o
moje pierwsze w �yciu spotkanie autorskie.
P�yw� z emocji i l�ku dowieziono mnie do ma�ego miasteczka
w wojew�dztwie olszty�skim. Kwit�y kasztany, pachnia�y bzy, a ja
wysiadaj�c z redakcyjnego samochodu dozna�am uczucia, �e prowa-
dz� mnie na szafot, a nie do remizy stra�ackiej, gdzie mia�o si�
odby� spotkanie. Zawiadamia�a o nim przypi�ta do drzwi karteczka
z moim przekr�conym nazwiskiem i uwag�: "s�awna literatka".
Na sali znajdowali si� jedynie organizatorzy. Nadzieja wst�pi�a
w moje serce, ale bibliotekarka i dw�ch ros�ych m�czyzn, kt�rych
nie potrafi�am dopasowa� do �adnej grupy spo�ecznej, nie pozwolili
mi zej�� z placu boju.
- Poczekajcie w ciastkarni, a my wam zaraz zorganizujemy
frekwencj� - powiedzieli g�osami nie znosz�cymi sprzeciwu i znik-
n�li. Po p�godzinie zosta�am wprowadzona do obszernego pomiesz-
czenia szczelnie wype�nionego lud�mi. Przywita�a mnie wroga cisza,
a wepchni�to mnie bocznym wej�ciem. Przy g��wnym oraz przy
oknach stali co ro�lejsi m�czy�ni. Jeden z organizator�w zion�� mi
w ucho konspiracyjnym szeptem: "tylko m�wcie politycznie". Zdr�t-
wia�am, bo ju� Einstein powiedzia�, �e polityka jest trudniejsza od
fizyki. Jak wi�c mog�am zajmowa� si� t� problematyk�, skoro nawet
z fizyki mia�am zawsze dw�j�?
Na nieswoich nogach wesz�am przed ustawione ciasno, upchane
lud�mi �awki, czuj�c si� troch� jak ma�pa w klatce. Powiod�am doko-
11
�a wzrokiem. Twarze kobiet wyra�a�y cich� rezygnacj�, a rozognione
fizjonomie m�czyzn - otwart� wrogo�� i nienawi��. Zacz�am
m�wi� niesk�adnie i cicho o tym, �e jestem dziennikark�, a przy
okazji uda�o mi si� napisa� powie�� pod tytu�em.... Nagle z ko�ca
izby us�ysza�am rozpaczliwe: - Prosz� pani - i ujrza�am czyj��
r�k� podniesion� do g�ry, tak jak to czyni� dzieci w szkole.
- Prosz� pani... - powt�rzy�a b�agalnie kobieta, gdy zamilk�am
dopuszczaj�c j� do g�osu. - Czy ja mog� wyj��, bo w domu zostawi-
�am ma�e dziecko, kt�re musz� nakarmi� piersi�, a mnie tu zamkni�-
to si��...
Odetchn�am z ulg� i krzykn�am pe�nym g�osem:
- Kto ma ochot� wyj��, prosz� si� nie kr�powa�. �adnego
przymusu nie ma.
T�um zafalowa�, zaszura�y buciory, przy drzwiach zrobi� si� taki
�cisk, jakby wybuch� po�ar. Przy okazji wy�amano dwa okna, nader-
wano zawiasy w drzwiach, a po chwili ju� tylko ja i organizatorzy
pozostali�my na placu boju. Jak si� p�niej okaza�o, cz�� ludzi
wyci�gni�to z ko�cio�a, z nabo�e�stwa majowego, cz�� z gospody
ludowej, za� wszystkim zapowiedziano, �e b�d� m�wi�a na temat
podatku gruntowego.
U�miechn�am si� teraz nieznacznie do tej historii z odleg�ych
ju� lat, rozgl�daj�c si� po zebranych. Dzieciaki szepta�y, chichota�y
mi�dzy sob� tr�caj�c si� �okciami. Kto� z doros�ych ucisza� je bez
wi�kszego przekonania. Marzy�am o talerzu klusek z serem albo
zupy. Pomidorowej czy krupniku. Dochodzi�a pi�ta - od �niadania
nic nie jad�am. Ca�y nieomal dzie� sp�dzi�am w drodze za kierowni-
c�, aby punktualnie przyby� na spotkanie.
Poprosi�am o kaw�. By�a mocna, gor�ca, s�odka i g�sta od fus�w.
Po�yka�am j� �apczywie, zerkaj�c jednocze�nie w okno, za kt�rym
sta� m�j w�z. Roi�o si� przy nim od maluch�w obmacuj�cych brud-
nymi �apami jasn� karoseri�.
Ss�ce uczucie g�odu min�o. Natomiast serce podskoczy�o do
gard�a; t�uk�o si� niespokojnie, dr�a�o w krtani. Rujnuj� sobie zdro-
wie - pomy�la�am podnosz�c si� od stolika, �eby wreszcie rozpo-
cz�� wiecz�r autorski. W salce zapalono �wiat�o, spojrza�am
dyskretnie na zegarek. Tego dnia czeka�o mnie jeszcze jedno takie
spotkanie i ponad dwie�cie kilometr�w do Rzeszowa.
Noc. Wilgotne li�cie na szosie. Koniec pa�dziernika jest ch�odny.
Smu�ki mg�y wype�zaj� z lasu na szos�, rozlewaj� si� mleczn� bia�o�-
12
ci� w �wiat�ach reflektor�w. Szybko�ciomierz wskazuje osiemdzie-
si�tk�. W��czam d�ugie �wiat�a, ale i to niewiele pomaga, zatracam
powoli poczucie odleg�o�ci.
To musi by� gdzie� tu, w pobli�u. M�wiono, �e klub jest jakie�
osiemna�cie kilometr�w od krzy��wki, ca�y czas drog� mi�dzy lasa-
mi. To by si� zgadza�o... - my�l�, szukaj�c wzrokiem drogowskazu.
Dokucza drapanie w gardle. Wiem, �e g�os b�dzie mi chrypia�,
kaszel wyciska� �zy z oczu, ale zdob�d� si� jeszcze na wysi�ek, �eby
przez najbli�sze godziny m�wi�...
Dwie du�e kawy na kolejnych spotkaniach czuj� w nier�wnych,
g�o�nych uderzeniach serca. G��d urasta do b�lu, ale nie nale�y
o tym my�le�. Trzeba si� wy��czy� ze wszystkiego, co nie dotyczy
autorskiego wieczoru. O czym tym razem powiedzie� czekaj�cym na
mnie ludziom? Nie lubi� wypowiedzi brzmi�cych jak wyuczona lekc-
ja - musi by� w nich zawsze co� z improwizacji.
Rozpoczn� jak zwykle od tego, �e im si� wyra�nie przedstawi�.
Na og� dokonuj� tego kierownicy klub�w przekr�caj�c niejednok-
rotnie moje nazwisko albo te� po s�owach: "s�awna autorka i pod-
r�niczka", nachylaj� si� w moj� stron� zapytuj�c o nie
z zak�opotaniem, bo w�a�nie "wypad�o z pami�ci".
Zaczynam wi�c od sprostowania, �e nie jestem s�awna i nie
jestem podr�niczk�, ale dziennikark�. P�niej powtarzam nazwis-
ko. Zazwyczaj kto� �mielszy zapytuje czy prawdziwe, czy tylko przy-
brane, "bo takie dziwne".
Trzeba b�dzie t�umaczy�, �e jest to panie�skie nazwisko mojej
babki, kt�ra z pochodzenia by�a W�oszk�. St�d tak�e moje imi�.
Nazwisko przyj�am jako pseudonim, gdy� babka by�a do niego
ogromnie przywi�zana, a na niej ko�czy� si� r�d Forellich. Ale to
wszystko nieprawda. Moje nazwisko, jak r�wnie� imi�, maj� zupe�-
nie inn� histori�. O tym moi s�uchacze nie musz� wiedzie�. Nie
chc�, �eby wiedzieli. Co� z siebie musz� dla siebie zachowa�.
Byle przebrn�� przez te niepe�ne dwie godziny gadania i dwie�-
cie kilometr�w do Rzeszowa. To znaczy jeszcze oko�o trzech godzin
za kierownic�, mo�e mniej, a mo�e nawet wi�cej, je�li dalej utrzyma
si� mg�a.
Powieki ci���, d�onie dr�� na kierownicy, serce uderza nierytmicz-
nie i wolno. Ogarnia mnie lito�� nad sam� sob�, no bo kto ma si� nade
mn� litowa�? Jestem samotna. Samotna z wyboru, a nie z przypadku,
musz� o tym pami�ta�, gdy przychodz� takie chwile jak ta.
13
Prostuj� si�, wci�gam g��boko powietrze, mobilizuj� si� psychicz-
nie. Na sal� trzeba wej�� z u�miechem, nie pokazywa� po sobie zm�cze-
nia. Barwnie i �ywo rozpocz�� spotkanie, narzuci� s�uchaczom swoj�
wol�, zdoby�, przekaza� troch� ciep�a i zainteresowania nimi. Zatrze�
dystans mi�dzy autorem a czytelnikiem. Prze�ykam g�o�no �lin�.
W krtani co� uwiera, jakby k�aczek waty. Odchrz�kuj�, raz jeszcze bez-
skutecznie.
B�ysn�y mi�dzy drzewami ��tawe �wiate�ka. Wy�awiam z ciem-
no�ci nazw� wioski wymalowan� na drogowskazie.
Po lewej stronie powinien by� tartak... - Rozgl�dam si�
zmniejszaj�c obroty silnika. - Trzeba go min�� i zaraz skr�ci�
w lewo, w boczn� drog� z kocimi �bami - przypominam sobie
obja�nienia kierowcy napotkanej na szosie ci�ar�wki.
W�z podskakuje na bocznej, wyboistej drodze.
�eby tylko nie wysiad� - my�l� ze strachem wyolbrzymionym
znu�eniem, ale i z czu�o�ci� dla tego bia�ego wozu; jest mi domem,
rodzin�, jedynym spe�nionym w �yciu marzeniem. Nie mam niczego
poza tym samochodem, w kt�rym obwo�� siebie z �adunkiem komp-
leks�w, wspomnie�.
Na skrzy�owaniu drogi ciemne postacie zbite w gromadk�
wymachuj� przyja�nie r�kami wskazuj�c kierunek w prawo. Pod-
je�d�am pod otwarte w jesienn� noc i las ��to o�wietlone
drzwi. W ostrych �wiat�ach reflektor�w ogromne ludzkie cienie
przemykaj� si� jak chmara gigantycznych nietoperzy. Wygaszam
�wiat�a. Wszystko pogr��a si� w ciemno�ciach. Oddycham g��bo-
ko staraj�c si� jak najd�u�ej przeci�gn�� ten nieuchwytny prawie
u�amek sekundy.
Wychodz� powoli, rozprostowuj�c z trudem zzi�bni�te nogi. B�l
w krzy�u ledwo pozwala na przej�cie kilkunastu krok�w. Zaciskam
z�by, �eby nie j�kn��, nie rozp�aka� si�.
Cholerny go�ciec - my�l� pe�na obrzydzenia wobec wszyst-
kiego, co ��czy si� z wszelk� dolegliwo�ci� i konieczno�ci� lecze-
nia.
- Jest! Jest! - wo�aj� dzieciaki doskakuj�c do wozu i obmacu-
j�c go, jakby to by� pojazd kosmiczny.
- Czekamy! - Przed pr�g wybieg�a m�oda kobieta ze �wie-
�o ufryzowan� g�ow�, w czarnej sukience z b�yszcz�c� ognistym
szlifem broszk� ze sztucznych brylant�w. - Ju� si� troch� ludzi
14
zebra�o, ale chyba jeszcze poczekamy... - dorzuca pospiesznie
zdyszanym ze wzruszenia g�osem, potykaj�c si� o pr�g czy
kamie�.
- Dobrze, poczekamy... - U�miecham si� w ciemno�� �ciska-
j�c szorstk� d�o� kierowniczki i bibliotekarki w jednej osobie, zaafe-
rowanej i przej�tej witaniem go�cia z mitycznej stolicy oddalonej
o kilkaset kilometr�w. - Mamy du�o czasu - dodaj� optymistycz-
nie, bo b�l i zm�czenie powoli odchodz�. Jeszcze tylko g��d daje
zna� o sobie, ale i on minie, gdy zaczn� m�wi�, gdy dostan� trzeci�
tego dnia szklank� mocnej, g�stej od fus�w kawy podanej z sercem.
B�dzie mi trudno j� prze�kn��. Zawsze w takiej chwili my�l�, �e to
z n�dznej pensji bibliotekarki, kt�ra nie pozwoli mi za t� kaw�
zap�aci�.
- Pani sama prowadzi samoch�d? - pyta ze zbo�nym zachwy-
tem.
- Sama - przytakuj� wyci�gaj�c z wozu torb� z ksi��kami.
Wo�� je ze sob� jak lekarz instrumenty. Nie ma ich od lat w sprze-
da�y. Nak�ad zosta� rozchwytany w niespe�na tydzie�. Wznowienia
jednak nie by�o. Pokazuj� wi�c ksi��ki na spotkaniach, aby mi uwie-
rzono, przekonano si� na w�asne oczy, �e co� napisa�am, �e mam
jaki� dorobek literacki. Ka�dy mo�e ich dotkn�� r�k�, przeczyta�
pierwsze zdanie...
Zwykle pytaj�, gdzie je mo�na kupi�, albo czy b�dzie nowe
wydanie, gdy� chcieliby przeczyta�. Niezmiennie powtarzam od lat,
�e nie wiem, �e to nie zale�y ode mnie i �e jest pewna gradacja
potrzeb wydawniczych. Chyba mi jednak nie wierz�...
Wchodz� za kierowniczk� do ma�ej, zat�oczonej salki przystrojo-
nej ga��zkami jedliny. Od pieca bucha �ar, �wie�e igliwie pachnie
pomieszane z odorem wilgotnej odzie�y i potu.
Milkn� rozmowy, kto� zamyka radioodbiornik przerywaj�c w p�
s�owa pie�niarzowi:
"Daj, daj, daj, nie odmawiaj, daj,
to, co masz najlepszego, daj..."
Ucicha szuranie n�g, wszystkie oczy kieruj� si� na mnie. U�mie-
cham si�. U�miecham mimo �miertelnego znu�enia, poprawia-
j�c niedba�ym ruchem d�oni zsuwaj�ce si� na czo�o kosmyki w�os�w.
15
Chwyta mnie nowy atak b�lu w kr�gos�upie i czuj� zawr�t g�owy.
Twarze zebranych staj� si� dla mnie ju� tylko ruchomymi plamami.
Kierowniczka sunie w moj� stron� nios�c szklank� z kaw� i
talerzyk z piramidk� wafli. Raz po raz kto� wchodzi stukaj�c g�o�-
nodrzwiami, przez chwil� stoj�c niezdecydowanie w progu ciep�ego
wn�trza.
- �wietna kawa, marzy�am o takiej kawie... - m�wi� g�o�no
parz�c sobie wargi i wypluwaj�c dyskretnie fusy.
- Mo�emy ju� zaczyna�... - szepcze kierowniczka. - Ca�a
okolica si� zesz�a, miejsc do siedzenia zabrak�o.
Gro�ny skowyt wiatru i ulewa towarzysz� mi, gdy wsiadam do
wozu mi�tosz�c w d�oni kilka podwi�d�ych, pachn�cych gorycz�
chryzantem.
Wiecz�r by� chyba udany - my�l� z ulg�. Tak przynajmniej
powiedzia�a bibliotekarka i ludzie �ciskaj�cy mi r�ce na po�egnanie.
Deszcz zalewa szyby, jakby woda wiadrami lecia�a z czarnej otch�ani
nieba. Niewiele pomagaj� z trudem pracuj�ce wycieraczki. Staram si�
prowadzi� ostro�nie. Samoch�d wibruje po szosie na zbyt ju� startych
oponach, p�d wiatru uderza w bok, �ci�gaj�c w�z na lew� stron�. Decy-
duj� si� przenocowa� na trasie, chocia� nie bardzo wierz�, �e w odda-
lonym o trzydzie�ci kilometr�w miasteczku znajdzie si� wolny pok�j
w motelu reklamowanym na przydro�nych tablicach.
W d�ugich �wiat�ach wyb�yskuj� tynkowane bia�o cha�upy i dom-
ki coraz g�ciej skupione przy szosie. Rozmazuj� si� w smugach
deszczu, uciekaj� w bok. Doznaj� ulgi, �e wydoby�am si� wreszcie
z czarnego tunelu las�w. Mijam niski mur cmentarny u�o�ony
z kamieni, trzymaj�cy na uwi�zi krzy�e i kapliczk� z czerwonej ceg-
�y. Tu� za ostrym zakr�tem wpadam na gotycki ko�ci� wy�aniaj�cy
si� spomi�dzy starych s�katych topoli odartych z li�ci.
Podje�d�am na parking motelu. Trzy wo�gi, dwa �uki, jeden fiat,
dwie zastawy - obliczam wozy w smudze reflektor�w.
Pokoi brak. Odsy�aj� do Hotelu Miejskiego. M�j nieprzemakalny
p�aszcz zd��y� przemokn��, nim z powrotem doskoczy�am do wozu.
W mrokach �le o�wietlonego miasteczka i smugach deszczu szu-
kam tego przekl�tego budynku z wygas�ym neonem. Miejsc brak.
- Co mam robi�? - pytam dziewczyn� w swetrze fio�kowej
barwy, patrz�c� na mnie beznami�tnym wzrokiem.
16
Wzrusza ramionami. Na kawa�ku przet�uszczonego pergaminu
nadgryziona kromka chleba z mas�em i kawa�ek w�dzonej ryby. Ta
ryba pachnie w ca�ej recepcji mieszaj�c si� z woni� zat�ch�ego
pomieszczenia i toaletowego myd�a.
- Musz� gdzie� przenocowa�... - powtarzam bez zapa�u
i dodaj� instynktownie: - Jestem wozem. Nie mog� w tak� ulew�
jecha� dalej.
S�owo "w�z" wci�� jeszcze wywiera na ludziach wra�enie. Oczy
o malowanych na zielono powiekach przesuwaj� si� z niejakim zain-
teresowaniem po mojej twarzy, po p�aszczu ze z�otymi guziczkami
nosz�cemu od wewn�trznej strony metk� holenderskiej firmy,
w kt�rej go ubieg�ego roku kupi�am. Patrzy na ten rozpi�ty p�aszcz,
jakby chcia�a utrwali� w pami�ci ka�dy szczeg�.
- W kt�rym kierunku pani jedzie?
- Rzesz�w.
- Na ko�cu wylot�wki ��ty budynek numer sze��dziesi�t.
Nazwisko w�a�cicielki: Szczylowa. Ona wynajmuje pokoje. Niech
pani jedzie, zadzwoni� do niej...
W drzewach huczy wiatr, deszcz wci�� leje, w miasteczku pusto
i ciemno. Okr��am rynek, skr�cam w lewo za drogowskazem, obok
zak�adu pogrzebowego z trumnami i kawiarni "Euforia". Ko�a pod-
skakuj� na wyboistym bruku. W przelocie usi�uj� dojrze� latarenki
z numerami domk�w. S� cz�ciowo zatarte, �le o�wietlone, zakryte
krzewami.
W smudze d�ugich �wiate� staram si� wjecha� w otwart� bram�
z �elaznych pr�t�w. Po obu stronach zaledwie centymetry luzu.
W podw�rku cierpliwie ujada �a�cuchowy pies. Sier�� ma rud�, zje-
�on�. Z ciemno�ci wypada posta� m�czyzny. Niski, ko�lawy, z cof-
ni�tym czo�em.
M�czyzna nie zwraca uwagi na ulewny deszcz. Pokracznie ska-
cze przed mask� samochodu wykonuj�c nieskoordynowane ruchy
r�kami. O ma�o nie wyl�dowa�am w psiej budzie i smo�owanym klo-
zecie z rozwartymi go�cinnie drzwiami.
Z walizk� w r�ce wpadam do kuchni. Dwa wiadra z nieczysto�-
ciami, �elazne ��ko pe�ne pierzyn w czerwonych, zat�uszczonych
poszwach. Po�rodku st� z resztkami jedzenia, �miecie na pod�odze,
piec z niepozmywanymi garnkami.
- Pani Szczylowa! - wrzasn�� m�czyzna. - Klientka na nocleg!
- i znikn�� bezszelestnie w czelu�ciach mrocznej, wilgotnej sieni.
17
- Prosimy, prosimy... - wyrwa� mnie z przera�onego os�upie-
nia g�os kobiety w granatowej sukience z bia�ym ko�nierzykiem.
Patrzy�a na mnie wodnistymi oczami, szeroko rozstawionymi
w p�askiej, bezbarwnej twarzy. By�o w ich wyrazie co� z martwej kury.
Nagle wyda�o mi si�, �e ci dwoje s� w zmowie, �e mnie zamorduj�,
ograbi�, �e trafi�am do jakiej� strasznej spelunki. Zm�czenie i przeta-
czaj�ca si� nad domem jesienna burza odebra�y mi resztk� rozs�dku.
Znalaz�am si� w du�ym pokoju obwieszonym fotografiami. Dwa
okna z firankami ze sztucznego tworzywa imituj�cego bia�� koron-
k�. Nad ciemnym d�bowym sto�em okrytym siatkow� serwet� zwisa-
�a lampa na �a�cuchach z jedwabnym aba�urem, obwiedzionym ��t�
fr�dzelk�.
Zerkn�am na tapczan z wymi�t� po�ciel�, na bieli�niark� z lus-
trem i wci�ni�ty mi�dzy ni� a kaflowy piec dwuosobow� amerykan-
k�, przypominaj�c� czelu�� rodzinnego grobu i niezdecydowanie
zacz�am �ci�ga� p�aszcz.
- Pani bez m�ulka przyjecha�a? - zagadn�a gospodyni prze-
krzywiaj�c g�ow� na bok.
- Bez.
- A ma pani rodzin�?
- Mam - sk�ama�am, w�sz�c w tym pytaniu co� podejrzanego.
W tej samej chwili zjawi�a si� kobieta spowita w przemoczony
ortalion. Zapachnia�o starym, zmok�ym psem.
- Widzi pani, jednak wr�ci�am na sw�j tapczan. Nie zd��y�am
wszystkiego za�atwi�, a poci�g mam dopiero o pi�tej rano.
Przygl�da�am si� z ukosa obu kobietom szukaj�c w walizce
domowych pantofli. Gospodyni zaproponowa�a nam herbat�.
Zgodzi�y�my si� z entuzjazmem.
Nowa lokatorka zsun�a z przemoczonych n�g p�buciki i na
obrzmia�ych stopach krz�ta�a si� wok� tapczanu ci�ko i cicho.
- Ja tu na inspekcj� techniczn� przyjecha�am... - zacz�a od
zwierze�, przeczesuj�c mokre, sko�tunione w�osy ma�ym grzebycz-
kiem wyci�gni�tym z czarnej, zniszczonej torebki.
Gospodyni ustawi�a na stole trzy szklanki ch�odnego, ��tawego
p�ynu pachn�cego sianem. Zapyta�am, czy nie ma cytryny. Nie mia�a.
Rozsiad�a si� natomiast wygodnie za sto�em.
- Nie boi si� pani tak samotnie podr�owa�, a do tego jeszcze
samochodem? - Wzrok jej zawis� na moich pier�cionkach.
18
- Mam rewolwer - sk�ama�am z oboj�tnym wyrazem twarzy,
przysuwaj�c bli�ej ci�k�, wypchan� notatkami torebk�.
Obie kobiety znieruchomia�y nad szklankami herbaty, wymienia-
j�c mi�dzy sob� porozumiewawcze spojrzenie. Poczu�am si� pewniej
i jako� bezpiecznie.
Pierwsza odzyska�a r�wnowag� lokatorka. Z nieuchwytnym wes-
tchnieniem podnios�a si� ci�ko od sto�u, pogrzeba�a w jednym
z ortalionowych work�w.
- Niech si� pani pocz�stuje... - u�miechn�a si� z przymusem.
D�onie jej dr�a�y, gdy rozwija�a szary, sztywny papier. - Nic nie
uda�o mi si� wi�cej kupi�...
Si�gn�am po kawa�ek lukrowanej babki tak wyro�ni�tej, �e
przypomina�a a�ur koronkowej sukienki.
- Pani w delegacji? - odzyska�a wreszcie mow� gospodyni, nie
spuszczaj�ca oka z mojej granatowej torebki na szerokim pasku.
- Tak, w delegacji.
- Ma pani ci�k� prac�...
- Ci�k� - przytakn�am.
- Kobiecie trudno w terenie - wtr�ci�a lokatorka. - Ja od
�witu do nocy po ulicach drepcz�, bo poci�gi raniutko przychodz�,
a w biurach wcze�niej jak o dziesi�tej nic si� nie za�atwi. P�j�� do
restauracji cz�owieka nie sta�, a herbat� te� nie zawsze jest gdzie
wypi�. My, kobiety, mamy ci�ko... - rozgada�a si�. - Gdy m�� �y�,
to jeszcze sceny zazdro�ci robi�, jak si� zacz�� do mnie dobiera�, a ja
ze zm�czenia nie chcia�am. Krzycza�, �e widocznie od kochanka
wracam...
- A my obie wdowy... - westchn�a bez zwi�zku gospodyni. -
I obie mamy dzieci. Ju� sobie wczoraj o wszystkim porozmawia�y�-
my. A pani ma dzieci? - stara�a si� zn�w nawi�za� rozmow�.
- Nie - zaprzeczy�am ruchem g�owy patrz�c na r�ce gospodyni.
Przez moment waha�a si�, stan�wszy mi�dzy spi�trzonymi betami
na kozetce a szaf�. Wreszcie z westchnieniem otworzy�a bieli�niark�
i z przezroczystego worka wyci�gn�a nowiutk� ko�dr� kryt� niebie-
skim adamaszkiem.
�ci�ga�am powoli z palc�w pier�cionki uk�adaj�c je na brzegu
sto�u.
19
- Pani to si� nie boi, jak ma bro�... - przypochlebnym tonem
mamrota�a Szczylowa szeleszcz�c krochmalonymi prze�cierad�ami.
- A ja bym si� ba�a rewolweru, nawet w torebce. Mo�e przecie�
wystrzeli�.
G�ow� mia�a du��, rozdzielon� r�wnym przedzia�kiem po�rodku
g�stych ciemnych w�os�w. Byle jak zawini�ty kok z wy�a��cymi szpil-
kami le�a� na jej kr�tkim karku.
Milcza�am, nic mia�am ochoty na rozmow�. Narasta�o znu�enie
i senno��. Zacz�am si� powoli rozbiera�. Obie kobiety zachowywa�y
si� tak, jakby siedzia�y przed telewizorem, i to ze specjalnie atrakcyj-
nym programem. Odwr�ci�am si� do nich plecami, ale moje odbicie
w lustrze pozwala�o im na dalsz� obserwacj� zdejmowania sukienki.
Wyci�gn�am z walizki nocn� bielizn�. Koronkowa koszula nie
pasowa�a do otoczenia - by�a czym� niew�a�ciwym w tym strasznym
pokoju. Ale i to, co zdejmowa�am z siebie, by�o widocznie tak�e
czym� niecodziennym dla patrz�cych na mnie kobiet. Rytua�owi
rozbierania towarzyszy�y westchnienia zazdro�ci i podziwu. Wstydzi-
�am si� troch� tej luksusowej bielizny.
- Pani to wygl�da jak jaka kr�lowa... - wysapa�a gospodyni.
- Dobrze pani w tym pi�knym "buduarze" - dorzuci�a loka-
torka z min� kobiety bywa�ej w �wiecie, gdy zawi�zywa�am r�owe
wst��ki koszuli. Nosi�a j� moja przyjaci�ka ze Stan�w tak d�ugo, a�
jej si� znudzi�a i przys�a�a mi wraz z inn� star� bielizn�, kt�ra tam
wychodzi�a z mody, a w Polsce mo�na j� by�o jeszcze nosi�. Ale one
o tym nie wiedzia�y.
- Je�li si� pani chce odla�, to wiadro w kuchni - informowa�a
gospodyni. - Niech si� pani nie kr�puje, tylko leje, bo klozet u nas
na podw�rku. Lepszym go�ciom pozwalam do wiadra...
Lokatorka bole�ciwie westchn�a i skrywszy si� w najciemniej-
szym k�cie pokoju, zacz�a powoli �ci�ga� ubo�uchne bluzki i swe-
terki.
- Odk�d pami�tam, zawsze pracowa�am. Teraz jeszcze wi�cej,
bo musz� sama dwoje dzieci wychowa�. Jak si� przeprowadza ins-
pekcj�, to mo�na si� niejednemu narazi�. Zaczn� ry� w centrali
i zniszcz� cz�owieka...
Opowiedzia�a nieomal wszystko o swojej dwudziestoletniej pra-
cy, z �yciorysem w��cznie. B�kn�a co� o awansie, kt�rego nie mo�e
20
si� doczeka�, wymieni�a kilka nazwisk os�b, od kt�rych to zale�y
i wreszcie zamilk�a ze wzrokiem pe�nym nadziei utkwionym w mojej
torebce.
- Bywaj� r�ne delegacje... - dorzuci�a sentencjonalnie gos-
podyni, a uporawszy si� ze s�aniem amerykanki usiad�a ci�ko przy
stole pod lamp�.
Milcza�am dalej. W g�owie mi szumia�o, r�ce lekko dr�a�y. Obli-
cza�am w my�li, ile zarobi� na tych kilku spotkaniach i jakie najpil-
niejsze rachunki uda si� z nich op�aci�.
Lokatorka zapina�a pod szyj� guziczki spranej, flanelowej koszuli
z d�ugimi r�kawami. Zrobi�o mi si� jej �al. S�dzi�a pewnie, �e jestem
kim� bardzo wp�ywowym. Kim�, kto m�g�by jej pom�c w awansie,
odmieni� trudne �ycie.
Wsun�am si� w czyst� po�ciel. Gospodyni przygl�da�a mi si�
z lubo�ci� i melancholi�.
- Pani to tak �licznie wygl�da, jak moja c�rka w trumnie. Tak
samo mia�a r�czki z�o�one i g��wk� w bok przechylon�... -
U�miech rozmarzenia i smutku o�ywi� jej p�ask�, blad� twarz. -
Mia�a siedemna�cie lat jak umar�a, a to jej fotografia na �cianie -
wskaza�a palcem. - Trumna sta�a w tym samym miejscu, co pani
le�y, tylko �e na stole...
Spojrza�am na fotografi�. Patrzy�a w moj� stron� dziewczyna
o puszystych w�osach. Oczy tego podlotka zerka�y na mnie figlarnie
z kilkunastu innych fotografii.
- �adna - westchn�am, walcz�c z senno�ci�.
Gospodyni zacz�a opowiada� o tym, jak poprzedniej nocy �ni�o
jej si�, �e c�rka �y�a, �e sz�a z ni� przez miasteczko...
Lokatorka mo�ci�a si� na chrz�szcz�cym spr�ynami tapczanie
nie mog�c znale�� wygodnego miejsca.
Odruchowo przysun�am torebk� bli�ej siebie. Obie kobiety �le-
dzi�y ukradkiem ka�dy m�j ruch.
- Pani tak zawsze je�dzi z broni�? - zapyta�a nie�mia�o gos-
podyni u�miechaj�c si� przymilnie.
- Tylko, gdy jestem s�u�bowo - k�ama�am z nieprzeniknio-
nym wyrazem twarzy.
- Delegacja z broni�, to ju� nie byle jaka delegacja - powra-
ca�a do swego, chc�c widocznie czego� si� o mnie dowiedzie�,
i zaraz zacz�a si� rozwodzi� na temat r�nych nadu�y� w miastecz-
ku, szafuj�c nazwiskami i adresami.
21
Ziewn�am, daj�c do zrozumienia, �e najwy�sza pora zgasi� �wiat�o.
- Cz�owiek, co nosi przy sobie bro�, to ho-ho... Nie taki to on ju�
zwyk�y i du�o mo�e... - zrobi�a wymown� pauz�. Po chwili dorzuci�a
z rezygnacj�: - A swoj� drog�, niech pani zapami�ta dzisiejszy sen. To
bardzo wa�ne, bo sen na nowym miejscu zawsze si� sprawdza...
�oskot deszczu nie ustawa�. B�l w kr�gos�upie nie pozwala� u�o-
�y� si� wygodnie. Zn�w marzy�am o gor�cym posi�ku.
Lokatorka unios�a si� na �okciu.
- Czy pani wierzy, czy nie... - zacz�a z namys�em - ale od
�mierci mego Piotrusia, to ja wcale m�czyzn nie potrzebuj�. Co
miesi�c przychodzi do mnie w nocy i mamy normalny stosunek, a ja
mam nawet zadowolenie...
- To fakt! - podchwyci�a pani Szczylowa z przej�ciem. - Ja
te� �yj� z nieboszczykiem, jak B�g przykaza�, i ani mi si� �ni�o wyj��
drugi raz za m��, chocia� i staraj�cych mia�am...
- Ja my�la�am - wtr�ci�a lokatorka - �e po �mierci cz�owiek
si� zmienia, a m�j Piotru�, jak by� �askotliwy, tak i pozosta�. Nie daj
B�g, �ebym go w delikatne miejsce dotkn�a! Podskakiwa� i za�mie-
wa� si� do �ez. Po �mierci te� mu to zosta�o...
- Oby tylko panowie nieboszczycy nie pomylili dzi� ��ek... -
westchn�am ze zbo�nym l�kiem i usi�owa�am wej�� w mrok snu,
chocia� jeszcze pali�o si� �wiat�o, a obie kobiety wymienia�y intymne
uwagi o zmar�ych m�ach.
Siedzia�am w przydro�nej gospodzie Gminnej Sp�dzielni nad
talerzem jajecznicy z kie�bas�. Nie lubi� jajecznicy i nie lubi� kie�ba-
sy. Nic jednak innego nie by�o, poza marynowanymi �ledziami, t�us-
tym, grubo krajanym boczkiem i kiszonymi og�rkami.
Kilku kierowc�w ci�ar�wek ustawionych na rozmok�ym podje�-
dzie jad�o kie�bas� na gor�co z musztard�, zapijaj�c czarn� kaw�.
Poszeptywali mi�dzy sob�, wybuchaj�c gromkim, rubasznym �mie-
chem. Kelnerka w granatowej, wymi�tej mini ukazuj�cej kr�tkie,
nieforemne uda u�miecha�a si� do m�czyzn zalotnie, przechadzaj�c
si� bez widocznej potrzeby mi�dzy pustymi stolikami.
Jad�am powoli, bez po�piechu, czekaj�c na drug� szklank� her-
baty z cytryn�. Ranek po wczorajszej burzy by� pogodny. Zapowia-
22
da� si� ciep�y dzie�. Czasu mia�am pod dostatkiem. Spotkanie wyz-
naczono na godzin� osiemnast�. Cieszy�am si� na ten wiecz�r z bar-
dzo osobistych powod�w.
Spotkanie mia�o si� odby� w starym, renesansowym pa�acyku.
Mieszka�am w nim przez par� tygodni w czasie okupacji, gdy jego
w�a�cicielk� by�a jeszcze madame comtesse. Od dawna ju� jad�a
emigracyjne grzanki z d�emem, je�eli jeszcze w og�le �y�a, a pa�acyk
przemieniono w o�rodek przysposobienia rolniczego.
Od tamtego czasu min�o ponad trzydzie�ci lat. Dzi� wracam do
tego miejsca, w t� sam� sceneri�, tylko w innej roli i do innych
ludzi. Ja tak�e jestem inna... Ogarnia mnie smutek przemijania -
�wiadomo�� tego, �e gdy umr�, okno przez kt�re wygl�da�am
w latach m�odo�ci, pozostanie nadal otwarte na ten sam b��kit nie-
ba. W taki sam jak dzi� ranek, rozlegnie si� z niego czyj� �miech,
cho� ja wst�puj� ju� w coraz bardziej mroczny i cichy park, stoj�c
mi�dzy cieniem a drzewami, kt�re je rzucaj�.
Kierowcy dowcipkowali, przekomarzaj�c si� z kelnerk� przy p�a-
ceniu rachunku. Byli pokoleniem powojennym. Dla nich moje czasy
stanowi�y ju� histori�, a ja sama by�am kim� w rodzaju wapniaka.
Odwr�ci�am powoli oczy w stron� przeszklonej �ciany. W wyb-
lak�ym, jesiennym s�o�cu rudzia�y resztki li�ci na starym klonie. Szo-
s� przelatywa�y samochody, z bocznej polnej drogi wytacza� si�
zaprz�ony w kasztanka w�z. Stercza�y na nim skrzynki z jab�kami,
a obok ch�opa, na siedzisku krytym szmaciakiem, tkwi�a dziewczyna
w czerwonym swetrze z wielkim pud�em na kolanach.
Rdzawa sier�� ko�skiego zadu l�ni�ca po�yskliwie w s�o�cu przypo-
mina�a tamto popo�udnie sprzed lat. Ko� szed� leniwie, bryczka skrzy-
pia�a, stangret cmoka� beznami�tnie na kasztanka - raczej
z przyzwyczajenia, ni� z potrzeby - kt�ry tak samo niewiele sobie robi�
z tego cmokania, jak i z obowi�zkowego trzaskania batem. ��ty py�
unosi� si� spod opieszale stawianych kopyt, senna cisza popo�udnia
zawis�a pod wyp�owia�ym b��kitem nieba nastraja�a do drzemki.
Lato by�o w pe�ni. Jarz�biny, z rzadka powtykane mi�dzy rojne
pszczo�ami lipy, barwi�y si� z�otawym rumie�cem. Od p�l ci�gn�a
mocna wo� zwarzonych upa�em traw i rozleg�ych r�ysk.
- Du�o u was folwarcznych dzieci? - stara�am si� nawi�za�
rozmow� z ch�opem na ko�le.
- Uhm, b�dzie tego...
23
- A maj�tek du�y?
- Ehc, pewno.
Zamilk�am, rozgl�daj�c si� po okolicy. By�o mi markotno.
W Warszawie zostawi�am bliskich, a sama mia�am tu siedzie� kilka
miesi�cy, organizuj�c co� w rodzaju przedszkola dla folwarcznych
dzieci. T� posad� za�atwi� mi przez swojego ojca Jerzy. Wtedy jesz-
cze nie wiedzia�am, �e b�dzie ona jedynie fikcj�...
Kelnerka w mini przynios�a wreszcie nast�pn� szklank� herbaty.
W�z za szybami posuwa� si� wolno brzegiem szosy, kierowcy ci�a-
r�wki wskakiwali zr�cznie do swoich ochlapanych b�otem woz�w.
Wyprostowa�am si� powoli w krze�le sprawdzaj�c, czy b�l w kr�gos-
�upie si� zmniejszy�, i odgrzebywa�am dalej tamten czas.
Pozosta�y po nim obrazy, zapachy, nastr�j popo�udnia. �ywe
i barwne, jakby dzia�y si� zaledwie wczoraj. Nawet s�owa czy gesty
ludzi przetrwa�y w mojej pami�ci, a tak�e smak owoc�w dojrzewaj�-
cych na matach w zaniedbanych, osnutych paj�czyn�, salonach.
Dw�r przybli�a� si� wysp� bujnej zieleni. Droga przemienia�a si�
w alej� g�sto sadzonych lip, tworz�c mroczny, odurzaj�cy zapachem
tunel. Stangret wyprostowa� si� na ko�le. Cmokn�� ra�no na konia,
uj�� z fasonem lejce, a ko�cem bata, uwie�czonego wystrz�pionymi
resztkami czerwonego pompona, odstrasza� gorliwie gzy z ko�skiego
zadu. Po z�otawej sk�rze zwierz�cia przebiega�y dreszcze.
Bia�a fasada pa�acyku wy�ania�a si� zza drzew, podobna do teat-
ralnej dekoracji z nieodzownymi r�ami na klombie i fotelami ple-
cionymi z bia�o malowanej wikliny na tarasie.
Patrzy�am wtedy na ten sielankowy obrazek z l�kiem i smut-
kiem, chocia� w kieszeni wiatr�wki szele�ci� pod palcami list Jerzego
z obietnic�, �e wkr�tce mnie odwiedzi, a gdy tylko sko�czy si� woj-
na, pozostanie ze mn� ju� na zawsze...
Kelnerka niecierpliwi�a si� wymachuj�c serwetk� przed nosem
faceta w drelichowych spodniach i watowanej kurtce, kt�ry kiwa� si�
nad kuflem piwa.
- P�aci pan, czy nie? Ile razy mam powtarza�, �e traktorzystom
w�dki nie sprzedajemy? No, p�a� pan i wynocha z porz�dnego lokalu.
M�czyzna patrzy� na ni� z nienawi�ci� w m�tnych oczkach pod
k�dzierzaw�, t�ust� fryzur�.
- Hrabina si� znalaz�a!... Patrzcie, ju� cz�owiekowi pracy ugasi�
pragnienia w ludowej gospodzie nie pozwalaj�... Wi�c dla kogo s� te
ludowe gospody?
24
Bufetowa, du�a i picrsiasta, chichota�a za lad�, uk�adaj�c na
p�misku po��wki jaj na twardo.
- Daj spok�j, Jola, niech sobie siedzi, bo jeszcze kuflem szko-
d� jak� w lokalu wyrz�dzi...
Kelnerka wzruszywszy ramionami pochyli�a si� nad stolikiem, co�
tam gryzmol�c o��wkiem na bloczku.
Przywo�a�am j� skinieniem g�owy. Mia�a kr�tko przyci�te w�osy
koloru palonej kawy. Wr�czy�a mi bez s�owa wcze�niej przygotowa-
ny rachunek. Nie odwzajemniaj�c u�miechu, wyda�a sumiennie, co
do grosza, reszt� z pi��dziesi�ciu z�otych i odesz�a udaj�c, �e nie
widzi podsuni�tego jej napiwku.
Zn�w znalaz�am si� za kierownic�. B�l w kr�gos�upie by� mniej
dokuczliwy, s�oneczny, ciep�y ranek nastraja� optymistycznie. Si�gn�-
�am do torebki po puderniczk�. Poci�gn�am wargi r�ow� szmink�,
przejecha�am puszkiem po nosie. U�miechn�am si� w przestrze�
i pomy�la�am, �e �ycic mimo wszystko jest pi�kne i ciekawe. Nawet
nocleg u pani Szczylowej wyda� si� zabawn� przygod�, kt�ra stanie
si� mo�e kiedy� fragmentem powie�ci.
Zwolni�am, rozgl�daj�c si� po okolicy. Ten szlak od Rzeszowa
po Krak�w przeszed� Jerzy w 1939 roku pieszo w podchor��ackim
mundurze, z wiar�, �e wojna potrwa par� tygodni. Kiedy�, gdy po
latach zn�w si� zesz�y nasze kr�te �cie�ki, opowiada� mi o tym
beznami�tnie, w�a�ciwie bez powodu. By� mo�e dlatego, �e nie
wiedzieli�my, o czym rozmawia�. Wkrad�a si� mi�dzy nas od pierw-
szej chwili obco�� i skr�powanie pewn�, nie wyja�nion� nigdy spra-
w�.
Jechali�my t� tras� odkrytym willisem z demobilu zupe�nie przy-
padkowo. Jerzy powiedzia� jakby mimochodem: - Szuka�em ci�
zaraz po wojnie. - Tak?! - zdziwi�am si� grzecznie i stara�am
u�miechn�� do niego tym czu�ym u�miechem zamkni�tym w b�ysku
oczu, kt�ry dawniej tak bardzo lubi�. A potem ju� milczeli�my, nie
wiedz�c, jakimi s�owami przerwa� narastaj�ce milczenie. Jerzy spr�-
bowa� pierwszy. By� mo�e, bardziej mu na tym zale�a�o. Moje
sumienie by�o czyste.
- Ca�� t� drog� przeszed�em piechot�. By� taki upa� jak dzisiaj.
Wlok�em si� trzeci dzie� g�odny, zm�czony, szukaj�c mojej jednost-
ki. Wiesz, jak wtedy by�o. �ar z nieba, trupy na drogach, smr�d
spalenizny i warkot niemieckich samolot�w. Brak�o amunicji. Nasza
artyleria milcza�a, a ja nagle dostrzeg�em w rowie pocisk. Pomy�la-
25
�em, �e m�g�by jeszcze kilku Niemc�w za�atwi�. Wzi��em go na r�ce
jak dziecko i postanowi�em odszuka� najbli�sze stanowisko artylerii,
�eby im ten pocisk donie��. D�wiga�em chyba dobr� godzin�, nim
dopad�em ch�opak�w przy dziale. Oni najpierw w �miech, a p�niej
zwymy�lali mnie od ostatnich. Zajadle i bliscy p�aczu: - Czemu ty,
idioto, w taki upa� d�wigasz to cholerstwo? My�my go zwalili
z wozu, bo konia nam jednego zabito, a drugi nie m�g� sam uci�g-
n�� amunicji...
Umilk�. Wzruszaj�c ramionami powiedzia�am: - Utopista - cho-
cia� w tym opowiadaniu odnalaz�am Jerzego takim, jakim go kiedy�
pokocha�am. To by� m�j Jerzy, ale on o tym nie musia� wiedzie�. Nie
chcia�am, �eby wiedzia�, jak bardzo go wtedy kocha�am, wi�c jeszcze
dorzuci�am: - No, i co ci z tego przysz�o? A w�a�ciwie dlaczego w�a�nie
teraz o tym m�wisz, gdy w czasie okupacji by�o tyle po temu okazji? -
zbagatelizowa�am t� histori�, my�l�c jednocze�nie, jaka jest w�a�ciwa
miara bohaterstwa. Chcia�am mu powiedzie�: "Je�li chcesz, potrafi�
zapomnie� o wszystkim i zacznijmy od zera".
Milcza�am. Jerzemu drgn�y wargi, jakby pr�bowa� co� jeszcze
dorzuci�, ale nie powiedzia� nic. I tak si� min�li�my, po raz kt�ry�
tam w �yciu.
Poruszy�am si� nerwowo za kierownic�. Zabola�o w kr�gos�upie,
kropelki potu wyst�pi�y na czo�o. Zdj�am na moment nog� z gazu.
��te li�cie wirowa�y przed mask�, przylepia�y si� do wilgotnego
asfaltu, wlok�y rdzawym tumanem za wozem.
Zacz�am szuka� gor�czkowo jakiego� tematu, byle zmieni� tok
my�lenia. Jest! Wiecz�r autorski. Czym go dzisiaj zaczn�? - zasta-
nawiam si�, nie chc�c wraca� do czasu i rzeczy utraconych. Mo�e po
prostu powiedzie� prawd� o sobie? Pokaza� codzienn� har�wk�,
zerwa� mity o pos�annictwie, natchnieniu i tym podobnych spra-
wach, w kt�re nigdy nie wierzy�am? Zacz�� od stwierdzenia: "Gdy
jestem wyspana i najedzona, to siadam i pisz�". A mo�e jeszcze
inaczej? "Napisanie ksi��ki jest spraw� stosunkowo �atw�. Przeci�t-
nie inteligentny cz�owiek potrafi napisa� jedn� powie�� w �yciu.
Chocia�by tylko o sobie, o swoich bliskich, bo przecie� �ycie ka�de-
go cz�owieka jest wspania�ym, zamkni�tym �wiatem. Chocia� pozor-
nie nic si� w nim nie dzieje, to jednak dzieje si� bardzo du�o.
Dopiero wydanie ksi��ki stanowi przys�owiow� drog� przez m�k�.
Trzeba by� upartym, posiada� wyj�tkowy hart ducha i up�r, �eby si�
26
nie za�ama�. Z�o�liwi kiedy� twierdzili, �e aby wyda� jedn� ksi��k�
trzeba najpierw wyda� trzech koleg�w, ale to by�o bardzo dawno
i nieprawda. Ja nie mog�am zadebiutowa� przez trzyna�cie lat..."
Albo w zupe�nie inny spos�b: "Przy okazji moich przer�nych
dramat�w, pracy zawodowej, mi�o�ci, romans�w, podr�y oraz nie-
powodze�, upadk�w i wzlot�w uda�o mi si� napisa� pi�� ksi��ek".
Spotkanie si� jednak nie odby�o. Kierownik t�umaczy�, �e to nie
z jego winy. Kto� z personelu pomyli� dni, czy te� zapomnia�, �e
w�a�nie tego dnia i o tej samej godzinie, co moje spotkanie, zaplano-
wano jaki� kolejny kurs szkoleniowy. Zaaferowany, z uciekaj�cymi
na boki oczami, podsun�� mi formularz do podpisania. By�a w nim
wyszczeg�lniona wysoko�� honorarium, zaznaczona obecno��
trzydziestu czterech s�uchaczy, du�e zainteresowanie tym, o czym
m�wi�am i o�ywiona dyskusja z autorem.
- Ja tego nie podpisz� - powiedzia�am stanowczo.
- Dlaczego? - zdziwi� si� niepomiernie patrz�c na mnie jak
na osob� niespe�na rozumu. - Wszyscy podpisuj�. - Wzruszy�
ramionami. - Je�li uwa�a pani, �e za ma�o, mo�emy dorzuci�
skrzynk� jab�ek.
Bez s�owa wsiad�am do samochodu nie zerkn�wszy ani na kie-
rownika, ani nawet w stron� pa�acyku os�oni�tego starymi drzewami.
Nie zarobi�am wprawdzie na spotkaniu, ale zyska�am ca�y nieomal
dzie� dla siebie.
Na kt�rym� kilometrze biegn�cej w�r�d las�w szosy skr�ci�am w
boczn�, le�n� drog�. Dzie� by� wyj�tkowo ciep�y. S�o�ce
przedziera�o si� przez korony sosen i �wierk�w, k�ad�c si� migotli-
wymi plamami na trakcie poros�ym nisk� traw�. Nieznacznie wygnie-
cione koleiny �wiadczy�y o tym, �e gdzie� w pobli�u musi by� wie�
albo osada. W�z prowadzi�am wolniutko, rozgl�daj�c si� w poszu-
kiwaniu najlepszego miejsca na biwak. Las si� teraz lekko
przerzedza�, ods�aniaj�c polanki z krzewami ja�owca i pojedynczych,
kar�owatych, oblepionych szyszkami sosen. Zaparkowa�am w nik�ym
cieniu tak, abym mog�a w ka�dej chwili skoczy� do wozu i ruszy� z
powrotem. W g��bi lasu by�o bezpieczniej, ni� w pobli�u szosy.
Wyci�gn�am z baga�nika pled, termos, zawini�tko z kawa�kiem
ciasta. Przez chwil� prostowa�am zdr�twia�e ko�ci, wci�gaj�c g��-
boko le�ne powietrze. Fioletowe wrzosy kwitn�ce wysokimi k�pami
w�r�d popielatych mch�w pachnia�y miodem, nitki babiego lata
czepia�y si� traw, p�yn�y w wibruj�cej ciep�em przestrzeni. Ogarn��
27
mnie refleksyjny, pe�en spokoju i zadumy nastr�j. Wreszcie nigdzie
si� nie spieszy�am. Oparta plecami o chropawy pie� sosny, przymk-
n�am oczy. Gdzie� daleko odezwa� si� ptak.
Co w�a�ciwie dotychczas stanowi�o sens mego �ycia -
pomy�la�am leniwie, moszcz�c si� na kraciastym pledzie. Zawsze
tch�rzy�am, nie mia�am odwagi zrobi� b�yskawicznego rozliczenia.
L�ka�am si� obejrze� za siebie, na przesz�e lata. Wiedzia�am, �e raz
jeszcze b�d� musia�a popatrze� na wszystko, czego do�wiadczy�am,
od czego chcia�am uciec, co pogrzeba�am w niepami�ci aby zapom-
nie�. Odk�ada�am wi�c "na p�niej" to oko w oko z sam� sob� z
r�nych okres�w mojej dziwacznej w�dr�wki po �wiecie. Na dobr�
spraw�, ma�o wiedzia�am, a mo�e wiedzie� nie chcia�am, jakie
naprawd� mia�am �ycie. Tyle samo razy przeklinane, tyle samo -
b�ogos�awione? Ale kocha�am �ycie, jakim by nie by�o... I teraz, w
tym spokojnym krajobrazie u schy�ku lata, zapragn�am nieoczeki-
wanie spojrze� na nie jak na stary film. Z dystansem, z przymru�e-
niem oka, z poczuciem humoru, kt�re nigdy mnie nie opu�ci�o.
- Co pani potrafi? - zapyta� pe�nomocnik od czego� tam
w jakim� resorcie Ministerstwa Przemys�u Ci�kiego. Mia�am do
niego karteczk� polecaj�c� od kogo� przypadkowo poznanego na
stercie gruz�w praskich, gdzie w skleconej budzie z desek pojadali�-
my na stoj�co groch�wk� z kawa�kami t�ustego boczku.
- Nic - odpowiedzia�am rezolutnie. - Mam przedwojenn�
matur�, kt�ra zgin�a w gruzach i obi�y mi si� o uszy nazwiska Mar-
ksa i Lenina.
- Na mi�o�� bosk�, ciszej!... - sykn�� pe�nomocnik, po czym
otrzyma�am delegacj� na �l�sk. Mia�am organizowa� przy hucie
��obki i przedszkola dla dzieci robotniczych. Chodzi�o o zrealizowa-
nie jednej z pierwszych zdobyczy socjalizmu, jak mnie obja�ni� m�-
czyzna wydaj�cy deputat na drog�. Deputat sk�ada� si� z paru kostek
zje�cza�ego mas�a z rozbitych, poniemieckich magazyn�w i kilku
puszek "tuszonki" oraz czterech bochenk�w komi�nego chleba.
Zapyta� mnie tak�e, czy by�am w Armii Krajowej. Je�li tak, to
lepiej, �ebym si� do tego nie przyznawa�a. Radzi� zapisa� si� od razu
do Polskiej Partii Socjalistycznej, bo wygl�dam na inteligentk� o "le-
wicowym odchyleniu".
Odchyle� chyba nie mia�am �adnych, a przede wszystkim �adnych
jeszcze wyrobionych przekona� i pogl�d�w. Po prostu cieszy�am si�, �e
28
szlag trafi� Niemc�w, �e sko�czy�a si� wojna i �e zn�w mamy woln� Pol-
sk�. By�o mi najzupe�niej oboj�tne, kto b�dzie ni� rz�dzi�. Byle by�o
w niej dobrze, sprawiedliwie, byle wszyscy mieli prac�, nie byli g�odni,
a w dni �wi�t pa�stwowych powiewa�y bia�o-czerwone flagi.
Troch� mi si� wprawdzie nie podoba�o, �e nowy orze� nie ma
korony, ale tylko dlatego, �e przyzwyczai�am si� do innego wizerun-
ku i �ebek tego szl