2746

Szczegóły
Tytuł 2746
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2746 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2746 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2746 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KRYSTYNA NEPOMUCKA Myd�o z �ab�dziem Redaktor: Anna Paw�owicz Fotografia na ok�adce: Miros�aw Stelmach (c) by Krystyna Nepomucka, Warszawa 1994 ISBN 83-900824-8-9 Wydawnictwo ANTA ul. Kazimierzowska 28 m. 8 02-572 Warszawa tel./fax 48-29-41 ...Od urodzenia si� do �mierci, od poniedzia�ku do poniedzia�ku, od rana do wieczora - wszystkie czynno�ci s� zrutynizowane, prefabrykowane. I jak cz�owiek, schwytany w sie� tej rutyny, mo�e nie zapomnie�, �e jest cz�owie- kiem, niepowtarzaln� indywidualno�ci�, kim�, kto otrzyma� tylko jedn� szans� tycia, ze wszystkimi nadziejami i roz- czarowaniami, ze smutkiem i lekiem, z t�sknot� i mi�o�ci�, strachem przed nico�ci� i samotno�ci�? Erich Fromm Druk i oprawa: Drukarnia Wyd. Nauk. S.A., ��d�, ul. �wirki 2 - S� dwie najstraszliwsze rzeczy na �wiecie. Wojna i ma��e�s- two z poet� lub literatem. Aktor te� w�a�ciwie nie cz�owiek... - Tak mawia�a moja matka, patrz�c na mnie z trosk� w oku. By� mo�e dlatego, �e mia�am szczeg�lny sentyment do ludzi pi�ra, co w jej poj�ciu by�o jednoznaczne z absolutnym wykolejeniem. Pewnego dnia odkry�a nagle ze zgroz�, �e nie bawi� si� ju� lalkami, natomiast wykazuj� z�e sk�onno�ci do czytania w nadmiarze ksi��ek, pisania pami�tnik�w i do g��bokich zamy�le�. Wtedy w�a�- nie postanowi�a wyda� mnie za m��; Oczywi�cie za cz�owieka solid- nego i na stanowisku. Adwokata lub lekarza. Ojciec opowiada� si� raczej za wykszta�ceniem technicznym, jako �e taki facet b�dzie spokojny, daleki od fantazji, a bliski robienia pieni�dzy, co jest nie do pogardzenia w ma��e�stwie. Nie broni�am si� zbytnio przed matczyn� koncepcj�. Moje �wia- dectwo dojrza�o�ci spoczywa�o od tygodnia w szufladzie ojcowego biurka w niebieskiej teczce z napisem: "Dokumenty rodzinne", a moje osiemna�cie lat rwa�o si� do �ycia. Najch�tniej do seksualne- go. W�a�ciwie ka�dy m�ody m�czyzna okazuj�cy mi wzgl�dy budzi� zainteresowanie. Chodzi�am wi�c wci�� w kim� zakochana, rozczyta- na w poezji, oczadzia�a upalnym majem i przebojami 1938 roku, kt�rych zmys�owe s�owa rozbrzmiewa�y ju� od rana po�r�d zagraco- nych antykami pokoi naszego mieszcza�skiego domu. W tym czasie stara� si� o mnie student z ostatniego roku le�nic- twa, z dobrego domu - takiego, co to tylko "B�g i Ojczyzna" - oraz drugi, z gorszego: m�ody in�ynier elektryk z Polskich Zak�ad�w Lotniczych. Mia� na Ok�ciu w�asne mieszkanie, �adn� pensj� i pers- pektyw� szybkiego awansu. Te czynniki zdecydowa�y, �e sta� si� moim oficjalnym narzeczonym, chocia� ja osobi�cie wola�am le�nika. Nie tylko dlatego, �e mia� pi�kne usta, z kt�rych potrafi� robi� u�ytek, gdziekolwiek mnie dopad�. Nie by� nudny, kocha� las, a ponadto przyzna� mi si�, �e pr�buje pisa�. Wprawdzie nie wiersze, ale co� proz�. Matce narazi� si� jednak tym, �e by� zbyt b�yskotliwy w rozmo- wach i ogromnie oczytany. Gdy na jej podchwytliwe pytanie, czy interesuje si� poezj�, zacz�� sypa� nazwiskami i cytowa� fragmenty z tomiku Le�miana - zosta� skre�lony z listy ewentualnych kandy- dat�w do mojej r�ki. - Od poezji do zdrady ma��e�skiej i niesta�o�ci uczu� tylko jeden krok - orzek�a autorytatywnie, gdy zacz�am broni� "pi�kno- ustego" wtr�caj�c nie�mia�o, �e jestem w nim zakochana. - To ci si� tylko wydaje! - skwitowa�a moje nabiegaj�ce do oczu �zy. - Prawdziwa mi�o�� przychodzi dopiero po �lubie. Dlate- go nale�y wybiera� rozs�dnego, statecznego cz�owieka, kt�ry wie, czego chce od �ycia. Matka nie przewidzia�a tylko jednego drobiazgu. A mianowicie, �e ze mn� �aden tego typu cz�owiek d�ugo nie wytrzyma. I rzeczy- wi�cie... W karnawale 1938 roku, ca�a w welonach i �zach, sun�am do o�tarza, obarczona dziewictwem i wszelkiego rodzaju przes�dami, jako �e czasy by�y jeszcze przedwojenne i dziewictwo traci�o si� na og� w �o�u ma��e�skim. Po nocy po�lubnej stwierdzi�am, �e i poczucie humoru m�j m�� ma tak�e niewielkie, bo gdy szepn�am ju� po wszystkim: - No, ja kiedy� t� noc opisz� w powie�ci - m�j solidny ma��onek wrzasn��: - Ani mi si� wa�! - a gdy mimo tego doda�am: - I ca�y ten �lub ze szlochaj�cym orszakiem - zeskoczy� z ��ka, a w�a�ciwie tapcza- nu. Bia�y na twarzy z oburzenia, co mi si� natychmiast skojarzy�o z dup� anio�a, powiedzia� obra�aj�c m�j zmys� estetyczny przykr�tk� koszul�: - �adnych ekstrawagancji! �ona nie jest od pisania powie�ci, moje ty s�odko�ci, tylko od reprezentacji, prowadzenia domu i s�u�e- nia m�owi. Zapami�taj sobie ju� dzi�, �e nie pozwol� si� o�miesza� przed znajomymi. Nie chc�, aby m�wiono, �e moja �ona ma nie wszystko po kolei, bo pisze ksi��ki. Twoja matka wspomina�a, �e masz z�e sk�onno�ci do literackich wypocin, ale obieca�em jej, �e wypleni� to z ciebie jak chwast! Skaka� po mieszkaniu niczym pasikonik, a jego nadwi�d�a m�s- ko�� wprawia�a mnie w stan zak�opotania i rozterki. - I t� nasz� rozmow� te� kiedy� opisz�... - westchn�am z rozmarzeniem w g�osie, bo nagle ca�a scena zacz�a mi si� uk�ada� w humorystyczny, kolorowy obrazek z moim nieprzyzwoicie nagim, g�upim m�em po�rodku. Mo�e dlatego, �e koszul� mia� niebiesk�? W �yciu codziennym nudzi� mnie i przera�a� terminami oraz por�wnaniami z energetyki. Na og� on m�wi�, a ja milcza�am, przy- t�oczona jego uczono�ci�. To go chyba przed �lubem najbardziej we mnie uj�o. By�am w jego poj�ciu "cudownym s�uchaczem" i "dziew- czyn� nader inteligentn�". Ale, gdy w par� miesi�cy p�niej zamilk�, a ja zacz�am m�wi�, radykalnie zmieni� zdanie. Tak radykalnie, �e od rozwodu, kt�ry w tamtych czasach by� skandalem towarzyskim, uratowa�a nas wojna. W listopadzie 1939 roku by�am ju� wdow� i przyj�am ten cios "z prawdziw� godno�ci�" - jak stwierdzi�a z dum� matka s�dz�c, �e brak �ez i szybkie pogodzenie si� z losem by�o wynikiem jej dobrych i skutecznych metod wychowawczych. Nie wyprowadzi�am nigdy z b��du ani jej, ani ojca. By� zawsze ze mnie dumny i nazywa� "swoj� dzieln� c�rk�". Nienawidzi�am s�owa "dzielna", jakby w przeczuciu, �e zostanie mi ono narzucone przez �ycie wbrew mojej woli. Natomiast ojca bardzo kocha�am. Mia� fantazj�, by� tak�e zdeklarowanym kobieciarzem, a obie te cechy czyni� m�czyzn� interesuj�cym i bardziej ludzkim. Nieudane ma��e�stwo z solidnym cz�owiekiem bez wyobra�ni oraz wojna sta�y si� impulsem do ponownego chwycenia za pi�ro. Pierwsza bowiem moja powie�� o nieszcz�liwej mi�o�ci - bo tylko takie wydawa�y mi si� interesuj�ce - i t�umie kochank�w, zatytu�owana Kr�l Pik, powsta�a jeszcze w czasach szkolnych. Zgin�- �a tragicznie pod gruzami naszego starego domu, na kt�ry w pierw- szym tygodniu wojny jaki� niemiecki lotnik spu�ci� ton� �elastwa z zapalnikiem. Op�akiwa�am j� d�u�ej ni� m�a, chocia� b�d� co b�d� by� moim pierwszym m�czyzn�. Widocznie �mier� bachora op�akuje si� d�u�ej. Powie�� by�a moim pierwszym dzieckiem, niez- byt chyba udanym, wi�c nie nale�a�o jej raczej �a�owa�. Roi�o si� tam od "ostatnich promieni zachodz�cego s�o�ca", "bia�ych powiew- nych sukienek" i m�skich bohater�w o takich imionach, jak Armand i Ramon. Ca�e to dziwne towarzystwo ze �rodowiska urz�dniczego je�dzi�o konno, napycha�o si� od �witu ananasami, zapijaj�c je szam- panem roznoszonym przez czarn� s�u�b�. Od dziecka by�am marzy- cielk� i nie bardzo umia�am porusza� si� w rzeczywistym �wiecie. Gdy rozpacza�am nad utraconym r�kopisem wykrzykuj�c histe- rycznie, �e drugiego takiego dzie�a nie stworz� ju� nigdy, matka orzek�a, �e urodzi�a potwora. - W ca�ej naszej rodzinie byli sami przyzwoici ludzie. Po stro- nie ojca chyba tak�e... - tu zrobi�a wymown� pauz� - a ty stale gryzmoli�a� co� w zeszytach i gryzmolisz nadal... Ludzie gin�, m�a straci�a�, prawie �e biedakami zostali�my, a ty nad jakim� g�upim r�kopisem rozpaczasz! - Patrzy�a na mnie z obrzydzeniem. - Za co mnie los pokara�, �e nie urodzi�am normalnej dziewczyny! - biada�a miotaj�c si� po ciasnym, okupacyjnym mieszkaniu z dykt� w miejsce szyb. - Od dziecka zawsze co� w tajemnicy pisa�a�. Inne dzieci bawi�y si� normalnie, rozbija�y kolana, g�owy, �ama�y r�ce, a ty mia�a� tylko odciski na palcach i g�ow� pe�n� dziwacznych pomys- ��w. Wierzyli�my z ojcem, �e ma��e�stwo wyleczy ci� z tych wszyst- kich dziwactw... Nie wyleczy�o. Nie wyleczy�a tak�e wojna, kolejne mi�o�ci, romanse, kataklizmy w �wiecie i w szklance wody. Nic z tego. Pisa- �am. Musia�am pisa�. Imperatyw wewn�trzny by� silniejszy od wszys- tkiego, co stawa�o na przeszkodzie w trudnej drodze, jak� pod�wiadomie obra�am. Wojna sko�czy�a si� trzydzie�ci lat temu, a ja sko�czy�am drugie dzi� spotkanie autorskie. Oba nieudane z powodu braku frekwencji. D�ugo siedzia�am w mrocznej, zat�ch�ej salce wys�uchuj�c niesk- �adnych t�umacze� zdesperowanego sprzedawcy i jednocze�nie kie- rownika klubu w jednej osobie o tym, �e nie przypuszcza�, aby prawdziwy pisarz rzeczywi�cie przyjecha� do tego "zapomnianego przez Boga i ludzi" pegeeru. - Przed pani� obiecywa�o kilku. Ustalili nawet terminy. Ja ludzi �ci�gn��em, a oni nie przyjechali. Sze�� razy tak czekali�my, wi�c ja si� pytam, jak d�ugo mo�na? W poprzedniej miejscowo�ci t�umaczono si� podobnie. Uzupe�- niono tylko nieodpowiednim ustaleniem czasu - na p� godziny przed odej�ciem ostatniego autobusu. - Kto by zosta� na gadaninie, aby p�niej o pustym �o��dku prosto z pracy dra�owa� do domu dziesi�� kilometr�w? 10 Argument by� przekonywaj�cy. Spotkanie jednak mia�am. S�u- cha�o go sze�ciu ch�opc�w z technikum, sprz�taczka i pijany robot- nik drzemi�cy nad stolikiem. Wszyscy oni mieszkali w fabrycznym osiedlu i nie bardzo wiedzieli, co zrobi� z wolnym czasem. Na wieczorze w pegeerze s�uchacze byli przypadkowi. Kto� wpad� do Klubu Rolnika na butelk� oran�ady, kto� inny po pude�ko papieros�w. Zagl�daj�ce do klubu dzieciaki, zach�cone przez kierownika, rozbieg�y si� po cha�upach, �ci�gaj�c na spotkanie, kogo tam zasta�y. Przewa�ne stare babki z wnucz�tami na r�kach. Przysz�o kilka onie�mielonych kobiet, paru robotnik�w w buciorach umazanych glin� i nawozem. Popatrzyli na mnie z wyczekuj�c� ciekawo�ci� i zostali. Nie bar- dzo jeszcze tylko wiedzieli, jak si� ustosunkowa� do mnie i do tego, o czym b�d� m�wi�a. Na wszelki wypadek st�oczyli si� w pobli�u drzwi, �eby �atwiej by�o wyskoczy� za pr�g. To mi przypomnia�o moje pierwsze w �yciu spotkanie autorskie. P�yw� z emocji i l�ku dowieziono mnie do ma�ego miasteczka w wojew�dztwie olszty�skim. Kwit�y kasztany, pachnia�y bzy, a ja wysiadaj�c z redakcyjnego samochodu dozna�am uczucia, �e prowa- dz� mnie na szafot, a nie do remizy stra�ackiej, gdzie mia�o si� odby� spotkanie. Zawiadamia�a o nim przypi�ta do drzwi karteczka z moim przekr�conym nazwiskiem i uwag�: "s�awna literatka". Na sali znajdowali si� jedynie organizatorzy. Nadzieja wst�pi�a w moje serce, ale bibliotekarka i dw�ch ros�ych m�czyzn, kt�rych nie potrafi�am dopasowa� do �adnej grupy spo�ecznej, nie pozwolili mi zej�� z placu boju. - Poczekajcie w ciastkarni, a my wam zaraz zorganizujemy frekwencj� - powiedzieli g�osami nie znosz�cymi sprzeciwu i znik- n�li. Po p�godzinie zosta�am wprowadzona do obszernego pomiesz- czenia szczelnie wype�nionego lud�mi. Przywita�a mnie wroga cisza, a wepchni�to mnie bocznym wej�ciem. Przy g��wnym oraz przy oknach stali co ro�lejsi m�czy�ni. Jeden z organizator�w zion�� mi w ucho konspiracyjnym szeptem: "tylko m�wcie politycznie". Zdr�t- wia�am, bo ju� Einstein powiedzia�, �e polityka jest trudniejsza od fizyki. Jak wi�c mog�am zajmowa� si� t� problematyk�, skoro nawet z fizyki mia�am zawsze dw�j�? Na nieswoich nogach wesz�am przed ustawione ciasno, upchane lud�mi �awki, czuj�c si� troch� jak ma�pa w klatce. Powiod�am doko- 11 �a wzrokiem. Twarze kobiet wyra�a�y cich� rezygnacj�, a rozognione fizjonomie m�czyzn - otwart� wrogo�� i nienawi��. Zacz�am m�wi� niesk�adnie i cicho o tym, �e jestem dziennikark�, a przy okazji uda�o mi si� napisa� powie�� pod tytu�em.... Nagle z ko�ca izby us�ysza�am rozpaczliwe: - Prosz� pani - i ujrza�am czyj�� r�k� podniesion� do g�ry, tak jak to czyni� dzieci w szkole. - Prosz� pani... - powt�rzy�a b�agalnie kobieta, gdy zamilk�am dopuszczaj�c j� do g�osu. - Czy ja mog� wyj��, bo w domu zostawi- �am ma�e dziecko, kt�re musz� nakarmi� piersi�, a mnie tu zamkni�- to si��... Odetchn�am z ulg� i krzykn�am pe�nym g�osem: - Kto ma ochot� wyj��, prosz� si� nie kr�powa�. �adnego przymusu nie ma. T�um zafalowa�, zaszura�y buciory, przy drzwiach zrobi� si� taki �cisk, jakby wybuch� po�ar. Przy okazji wy�amano dwa okna, nader- wano zawiasy w drzwiach, a po chwili ju� tylko ja i organizatorzy pozostali�my na placu boju. Jak si� p�niej okaza�o, cz�� ludzi wyci�gni�to z ko�cio�a, z nabo�e�stwa majowego, cz�� z gospody ludowej, za� wszystkim zapowiedziano, �e b�d� m�wi�a na temat podatku gruntowego. U�miechn�am si� teraz nieznacznie do tej historii z odleg�ych ju� lat, rozgl�daj�c si� po zebranych. Dzieciaki szepta�y, chichota�y mi�dzy sob� tr�caj�c si� �okciami. Kto� z doros�ych ucisza� je bez wi�kszego przekonania. Marzy�am o talerzu klusek z serem albo zupy. Pomidorowej czy krupniku. Dochodzi�a pi�ta - od �niadania nic nie jad�am. Ca�y nieomal dzie� sp�dzi�am w drodze za kierowni- c�, aby punktualnie przyby� na spotkanie. Poprosi�am o kaw�. By�a mocna, gor�ca, s�odka i g�sta od fus�w. Po�yka�am j� �apczywie, zerkaj�c jednocze�nie w okno, za kt�rym sta� m�j w�z. Roi�o si� przy nim od maluch�w obmacuj�cych brud- nymi �apami jasn� karoseri�. Ss�ce uczucie g�odu min�o. Natomiast serce podskoczy�o do gard�a; t�uk�o si� niespokojnie, dr�a�o w krtani. Rujnuj� sobie zdro- wie - pomy�la�am podnosz�c si� od stolika, �eby wreszcie rozpo- cz�� wiecz�r autorski. W salce zapalono �wiat�o, spojrza�am dyskretnie na zegarek. Tego dnia czeka�o mnie jeszcze jedno takie spotkanie i ponad dwie�cie kilometr�w do Rzeszowa. Noc. Wilgotne li�cie na szosie. Koniec pa�dziernika jest ch�odny. Smu�ki mg�y wype�zaj� z lasu na szos�, rozlewaj� si� mleczn� bia�o�- 12 ci� w �wiat�ach reflektor�w. Szybko�ciomierz wskazuje osiemdzie- si�tk�. W��czam d�ugie �wiat�a, ale i to niewiele pomaga, zatracam powoli poczucie odleg�o�ci. To musi by� gdzie� tu, w pobli�u. M�wiono, �e klub jest jakie� osiemna�cie kilometr�w od krzy��wki, ca�y czas drog� mi�dzy lasa- mi. To by si� zgadza�o... - my�l�, szukaj�c wzrokiem drogowskazu. Dokucza drapanie w gardle. Wiem, �e g�os b�dzie mi chrypia�, kaszel wyciska� �zy z oczu, ale zdob�d� si� jeszcze na wysi�ek, �eby przez najbli�sze godziny m�wi�... Dwie du�e kawy na kolejnych spotkaniach czuj� w nier�wnych, g�o�nych uderzeniach serca. G��d urasta do b�lu, ale nie nale�y o tym my�le�. Trzeba si� wy��czy� ze wszystkiego, co nie dotyczy autorskiego wieczoru. O czym tym razem powiedzie� czekaj�cym na mnie ludziom? Nie lubi� wypowiedzi brzmi�cych jak wyuczona lekc- ja - musi by� w nich zawsze co� z improwizacji. Rozpoczn� jak zwykle od tego, �e im si� wyra�nie przedstawi�. Na og� dokonuj� tego kierownicy klub�w przekr�caj�c niejednok- rotnie moje nazwisko albo te� po s�owach: "s�awna autorka i pod- r�niczka", nachylaj� si� w moj� stron� zapytuj�c o nie z zak�opotaniem, bo w�a�nie "wypad�o z pami�ci". Zaczynam wi�c od sprostowania, �e nie jestem s�awna i nie jestem podr�niczk�, ale dziennikark�. P�niej powtarzam nazwis- ko. Zazwyczaj kto� �mielszy zapytuje czy prawdziwe, czy tylko przy- brane, "bo takie dziwne". Trzeba b�dzie t�umaczy�, �e jest to panie�skie nazwisko mojej babki, kt�ra z pochodzenia by�a W�oszk�. St�d tak�e moje imi�. Nazwisko przyj�am jako pseudonim, gdy� babka by�a do niego ogromnie przywi�zana, a na niej ko�czy� si� r�d Forellich. Ale to wszystko nieprawda. Moje nazwisko, jak r�wnie� imi�, maj� zupe�- nie inn� histori�. O tym moi s�uchacze nie musz� wiedzie�. Nie chc�, �eby wiedzieli. Co� z siebie musz� dla siebie zachowa�. Byle przebrn�� przez te niepe�ne dwie godziny gadania i dwie�- cie kilometr�w do Rzeszowa. To znaczy jeszcze oko�o trzech godzin za kierownic�, mo�e mniej, a mo�e nawet wi�cej, je�li dalej utrzyma si� mg�a. Powieki ci���, d�onie dr�� na kierownicy, serce uderza nierytmicz- nie i wolno. Ogarnia mnie lito�� nad sam� sob�, no bo kto ma si� nade mn� litowa�? Jestem samotna. Samotna z wyboru, a nie z przypadku, musz� o tym pami�ta�, gdy przychodz� takie chwile jak ta. 13 Prostuj� si�, wci�gam g��boko powietrze, mobilizuj� si� psychicz- nie. Na sal� trzeba wej�� z u�miechem, nie pokazywa� po sobie zm�cze- nia. Barwnie i �ywo rozpocz�� spotkanie, narzuci� s�uchaczom swoj� wol�, zdoby�, przekaza� troch� ciep�a i zainteresowania nimi. Zatrze� dystans mi�dzy autorem a czytelnikiem. Prze�ykam g�o�no �lin�. W krtani co� uwiera, jakby k�aczek waty. Odchrz�kuj�, raz jeszcze bez- skutecznie. B�ysn�y mi�dzy drzewami ��tawe �wiate�ka. Wy�awiam z ciem- no�ci nazw� wioski wymalowan� na drogowskazie. Po lewej stronie powinien by� tartak... - Rozgl�dam si� zmniejszaj�c obroty silnika. - Trzeba go min�� i zaraz skr�ci� w lewo, w boczn� drog� z kocimi �bami - przypominam sobie obja�nienia kierowcy napotkanej na szosie ci�ar�wki. W�z podskakuje na bocznej, wyboistej drodze. �eby tylko nie wysiad� - my�l� ze strachem wyolbrzymionym znu�eniem, ale i z czu�o�ci� dla tego bia�ego wozu; jest mi domem, rodzin�, jedynym spe�nionym w �yciu marzeniem. Nie mam niczego poza tym samochodem, w kt�rym obwo�� siebie z �adunkiem komp- leks�w, wspomnie�. Na skrzy�owaniu drogi ciemne postacie zbite w gromadk� wymachuj� przyja�nie r�kami wskazuj�c kierunek w prawo. Pod- je�d�am pod otwarte w jesienn� noc i las ��to o�wietlone drzwi. W ostrych �wiat�ach reflektor�w ogromne ludzkie cienie przemykaj� si� jak chmara gigantycznych nietoperzy. Wygaszam �wiat�a. Wszystko pogr��a si� w ciemno�ciach. Oddycham g��bo- ko staraj�c si� jak najd�u�ej przeci�gn�� ten nieuchwytny prawie u�amek sekundy. Wychodz� powoli, rozprostowuj�c z trudem zzi�bni�te nogi. B�l w krzy�u ledwo pozwala na przej�cie kilkunastu krok�w. Zaciskam z�by, �eby nie j�kn��, nie rozp�aka� si�. Cholerny go�ciec - my�l� pe�na obrzydzenia wobec wszyst- kiego, co ��czy si� z wszelk� dolegliwo�ci� i konieczno�ci� lecze- nia. - Jest! Jest! - wo�aj� dzieciaki doskakuj�c do wozu i obmacu- j�c go, jakby to by� pojazd kosmiczny. - Czekamy! - Przed pr�g wybieg�a m�oda kobieta ze �wie- �o ufryzowan� g�ow�, w czarnej sukience z b�yszcz�c� ognistym szlifem broszk� ze sztucznych brylant�w. - Ju� si� troch� ludzi 14 zebra�o, ale chyba jeszcze poczekamy... - dorzuca pospiesznie zdyszanym ze wzruszenia g�osem, potykaj�c si� o pr�g czy kamie�. - Dobrze, poczekamy... - U�miecham si� w ciemno�� �ciska- j�c szorstk� d�o� kierowniczki i bibliotekarki w jednej osobie, zaafe- rowanej i przej�tej witaniem go�cia z mitycznej stolicy oddalonej o kilkaset kilometr�w. - Mamy du�o czasu - dodaj� optymistycz- nie, bo b�l i zm�czenie powoli odchodz�. Jeszcze tylko g��d daje zna� o sobie, ale i on minie, gdy zaczn� m�wi�, gdy dostan� trzeci� tego dnia szklank� mocnej, g�stej od fus�w kawy podanej z sercem. B�dzie mi trudno j� prze�kn��. Zawsze w takiej chwili my�l�, �e to z n�dznej pensji bibliotekarki, kt�ra nie pozwoli mi za t� kaw� zap�aci�. - Pani sama prowadzi samoch�d? - pyta ze zbo�nym zachwy- tem. - Sama - przytakuj� wyci�gaj�c z wozu torb� z ksi��kami. Wo�� je ze sob� jak lekarz instrumenty. Nie ma ich od lat w sprze- da�y. Nak�ad zosta� rozchwytany w niespe�na tydzie�. Wznowienia jednak nie by�o. Pokazuj� wi�c ksi��ki na spotkaniach, aby mi uwie- rzono, przekonano si� na w�asne oczy, �e co� napisa�am, �e mam jaki� dorobek literacki. Ka�dy mo�e ich dotkn�� r�k�, przeczyta� pierwsze zdanie... Zwykle pytaj�, gdzie je mo�na kupi�, albo czy b�dzie nowe wydanie, gdy� chcieliby przeczyta�. Niezmiennie powtarzam od lat, �e nie wiem, �e to nie zale�y ode mnie i �e jest pewna gradacja potrzeb wydawniczych. Chyba mi jednak nie wierz�... Wchodz� za kierowniczk� do ma�ej, zat�oczonej salki przystrojo- nej ga��zkami jedliny. Od pieca bucha �ar, �wie�e igliwie pachnie pomieszane z odorem wilgotnej odzie�y i potu. Milkn� rozmowy, kto� zamyka radioodbiornik przerywaj�c w p� s�owa pie�niarzowi: "Daj, daj, daj, nie odmawiaj, daj, to, co masz najlepszego, daj..." Ucicha szuranie n�g, wszystkie oczy kieruj� si� na mnie. U�mie- cham si�. U�miecham mimo �miertelnego znu�enia, poprawia- j�c niedba�ym ruchem d�oni zsuwaj�ce si� na czo�o kosmyki w�os�w. 15 Chwyta mnie nowy atak b�lu w kr�gos�upie i czuj� zawr�t g�owy. Twarze zebranych staj� si� dla mnie ju� tylko ruchomymi plamami. Kierowniczka sunie w moj� stron� nios�c szklank� z kaw� i talerzyk z piramidk� wafli. Raz po raz kto� wchodzi stukaj�c g�o�- nodrzwiami, przez chwil� stoj�c niezdecydowanie w progu ciep�ego wn�trza. - �wietna kawa, marzy�am o takiej kawie... - m�wi� g�o�no parz�c sobie wargi i wypluwaj�c dyskretnie fusy. - Mo�emy ju� zaczyna�... - szepcze kierowniczka. - Ca�a okolica si� zesz�a, miejsc do siedzenia zabrak�o. Gro�ny skowyt wiatru i ulewa towarzysz� mi, gdy wsiadam do wozu mi�tosz�c w d�oni kilka podwi�d�ych, pachn�cych gorycz� chryzantem. Wiecz�r by� chyba udany - my�l� z ulg�. Tak przynajmniej powiedzia�a bibliotekarka i ludzie �ciskaj�cy mi r�ce na po�egnanie. Deszcz zalewa szyby, jakby woda wiadrami lecia�a z czarnej otch�ani nieba. Niewiele pomagaj� z trudem pracuj�ce wycieraczki. Staram si� prowadzi� ostro�nie. Samoch�d wibruje po szosie na zbyt ju� startych oponach, p�d wiatru uderza w bok, �ci�gaj�c w�z na lew� stron�. Decy- duj� si� przenocowa� na trasie, chocia� nie bardzo wierz�, �e w odda- lonym o trzydzie�ci kilometr�w miasteczku znajdzie si� wolny pok�j w motelu reklamowanym na przydro�nych tablicach. W d�ugich �wiat�ach wyb�yskuj� tynkowane bia�o cha�upy i dom- ki coraz g�ciej skupione przy szosie. Rozmazuj� si� w smugach deszczu, uciekaj� w bok. Doznaj� ulgi, �e wydoby�am si� wreszcie z czarnego tunelu las�w. Mijam niski mur cmentarny u�o�ony z kamieni, trzymaj�cy na uwi�zi krzy�e i kapliczk� z czerwonej ceg- �y. Tu� za ostrym zakr�tem wpadam na gotycki ko�ci� wy�aniaj�cy si� spomi�dzy starych s�katych topoli odartych z li�ci. Podje�d�am na parking motelu. Trzy wo�gi, dwa �uki, jeden fiat, dwie zastawy - obliczam wozy w smudze reflektor�w. Pokoi brak. Odsy�aj� do Hotelu Miejskiego. M�j nieprzemakalny p�aszcz zd��y� przemokn��, nim z powrotem doskoczy�am do wozu. W mrokach �le o�wietlonego miasteczka i smugach deszczu szu- kam tego przekl�tego budynku z wygas�ym neonem. Miejsc brak. - Co mam robi�? - pytam dziewczyn� w swetrze fio�kowej barwy, patrz�c� na mnie beznami�tnym wzrokiem. 16 Wzrusza ramionami. Na kawa�ku przet�uszczonego pergaminu nadgryziona kromka chleba z mas�em i kawa�ek w�dzonej ryby. Ta ryba pachnie w ca�ej recepcji mieszaj�c si� z woni� zat�ch�ego pomieszczenia i toaletowego myd�a. - Musz� gdzie� przenocowa�... - powtarzam bez zapa�u i dodaj� instynktownie: - Jestem wozem. Nie mog� w tak� ulew� jecha� dalej. S�owo "w�z" wci�� jeszcze wywiera na ludziach wra�enie. Oczy o malowanych na zielono powiekach przesuwaj� si� z niejakim zain- teresowaniem po mojej twarzy, po p�aszczu ze z�otymi guziczkami nosz�cemu od wewn�trznej strony metk� holenderskiej firmy, w kt�rej go ubieg�ego roku kupi�am. Patrzy na ten rozpi�ty p�aszcz, jakby chcia�a utrwali� w pami�ci ka�dy szczeg�. - W kt�rym kierunku pani jedzie? - Rzesz�w. - Na ko�cu wylot�wki ��ty budynek numer sze��dziesi�t. Nazwisko w�a�cicielki: Szczylowa. Ona wynajmuje pokoje. Niech pani jedzie, zadzwoni� do niej... W drzewach huczy wiatr, deszcz wci�� leje, w miasteczku pusto i ciemno. Okr��am rynek, skr�cam w lewo za drogowskazem, obok zak�adu pogrzebowego z trumnami i kawiarni "Euforia". Ko�a pod- skakuj� na wyboistym bruku. W przelocie usi�uj� dojrze� latarenki z numerami domk�w. S� cz�ciowo zatarte, �le o�wietlone, zakryte krzewami. W smudze d�ugich �wiate� staram si� wjecha� w otwart� bram� z �elaznych pr�t�w. Po obu stronach zaledwie centymetry luzu. W podw�rku cierpliwie ujada �a�cuchowy pies. Sier�� ma rud�, zje- �on�. Z ciemno�ci wypada posta� m�czyzny. Niski, ko�lawy, z cof- ni�tym czo�em. M�czyzna nie zwraca uwagi na ulewny deszcz. Pokracznie ska- cze przed mask� samochodu wykonuj�c nieskoordynowane ruchy r�kami. O ma�o nie wyl�dowa�am w psiej budzie i smo�owanym klo- zecie z rozwartymi go�cinnie drzwiami. Z walizk� w r�ce wpadam do kuchni. Dwa wiadra z nieczysto�- ciami, �elazne ��ko pe�ne pierzyn w czerwonych, zat�uszczonych poszwach. Po�rodku st� z resztkami jedzenia, �miecie na pod�odze, piec z niepozmywanymi garnkami. - Pani Szczylowa! - wrzasn�� m�czyzna. - Klientka na nocleg! - i znikn�� bezszelestnie w czelu�ciach mrocznej, wilgotnej sieni. 17 - Prosimy, prosimy... - wyrwa� mnie z przera�onego os�upie- nia g�os kobiety w granatowej sukience z bia�ym ko�nierzykiem. Patrzy�a na mnie wodnistymi oczami, szeroko rozstawionymi w p�askiej, bezbarwnej twarzy. By�o w ich wyrazie co� z martwej kury. Nagle wyda�o mi si�, �e ci dwoje s� w zmowie, �e mnie zamorduj�, ograbi�, �e trafi�am do jakiej� strasznej spelunki. Zm�czenie i przeta- czaj�ca si� nad domem jesienna burza odebra�y mi resztk� rozs�dku. Znalaz�am si� w du�ym pokoju obwieszonym fotografiami. Dwa okna z firankami ze sztucznego tworzywa imituj�cego bia�� koron- k�. Nad ciemnym d�bowym sto�em okrytym siatkow� serwet� zwisa- �a lampa na �a�cuchach z jedwabnym aba�urem, obwiedzionym ��t� fr�dzelk�. Zerkn�am na tapczan z wymi�t� po�ciel�, na bieli�niark� z lus- trem i wci�ni�ty mi�dzy ni� a kaflowy piec dwuosobow� amerykan- k�, przypominaj�c� czelu�� rodzinnego grobu i niezdecydowanie zacz�am �ci�ga� p�aszcz. - Pani bez m�ulka przyjecha�a? - zagadn�a gospodyni prze- krzywiaj�c g�ow� na bok. - Bez. - A ma pani rodzin�? - Mam - sk�ama�am, w�sz�c w tym pytaniu co� podejrzanego. W tej samej chwili zjawi�a si� kobieta spowita w przemoczony ortalion. Zapachnia�o starym, zmok�ym psem. - Widzi pani, jednak wr�ci�am na sw�j tapczan. Nie zd��y�am wszystkiego za�atwi�, a poci�g mam dopiero o pi�tej rano. Przygl�da�am si� z ukosa obu kobietom szukaj�c w walizce domowych pantofli. Gospodyni zaproponowa�a nam herbat�. Zgodzi�y�my si� z entuzjazmem. Nowa lokatorka zsun�a z przemoczonych n�g p�buciki i na obrzmia�ych stopach krz�ta�a si� wok� tapczanu ci�ko i cicho. - Ja tu na inspekcj� techniczn� przyjecha�am... - zacz�a od zwierze�, przeczesuj�c mokre, sko�tunione w�osy ma�ym grzebycz- kiem wyci�gni�tym z czarnej, zniszczonej torebki. Gospodyni ustawi�a na stole trzy szklanki ch�odnego, ��tawego p�ynu pachn�cego sianem. Zapyta�am, czy nie ma cytryny. Nie mia�a. Rozsiad�a si� natomiast wygodnie za sto�em. - Nie boi si� pani tak samotnie podr�owa�, a do tego jeszcze samochodem? - Wzrok jej zawis� na moich pier�cionkach. 18 - Mam rewolwer - sk�ama�am z oboj�tnym wyrazem twarzy, przysuwaj�c bli�ej ci�k�, wypchan� notatkami torebk�. Obie kobiety znieruchomia�y nad szklankami herbaty, wymienia- j�c mi�dzy sob� porozumiewawcze spojrzenie. Poczu�am si� pewniej i jako� bezpiecznie. Pierwsza odzyska�a r�wnowag� lokatorka. Z nieuchwytnym wes- tchnieniem podnios�a si� ci�ko od sto�u, pogrzeba�a w jednym z ortalionowych work�w. - Niech si� pani pocz�stuje... - u�miechn�a si� z przymusem. D�onie jej dr�a�y, gdy rozwija�a szary, sztywny papier. - Nic nie uda�o mi si� wi�cej kupi�... Si�gn�am po kawa�ek lukrowanej babki tak wyro�ni�tej, �e przypomina�a a�ur koronkowej sukienki. - Pani w delegacji? - odzyska�a wreszcie mow� gospodyni, nie spuszczaj�ca oka z mojej granatowej torebki na szerokim pasku. - Tak, w delegacji. - Ma pani ci�k� prac�... - Ci�k� - przytakn�am. - Kobiecie trudno w terenie - wtr�ci�a lokatorka. - Ja od �witu do nocy po ulicach drepcz�, bo poci�gi raniutko przychodz�, a w biurach wcze�niej jak o dziesi�tej nic si� nie za�atwi. P�j�� do restauracji cz�owieka nie sta�, a herbat� te� nie zawsze jest gdzie wypi�. My, kobiety, mamy ci�ko... - rozgada�a si�. - Gdy m�� �y�, to jeszcze sceny zazdro�ci robi�, jak si� zacz�� do mnie dobiera�, a ja ze zm�czenia nie chcia�am. Krzycza�, �e widocznie od kochanka wracam... - A my obie wdowy... - westchn�a bez zwi�zku gospodyni. - I obie mamy dzieci. Ju� sobie wczoraj o wszystkim porozmawia�y�- my. A pani ma dzieci? - stara�a si� zn�w nawi�za� rozmow�. - Nie - zaprzeczy�am ruchem g�owy patrz�c na r�ce gospodyni. Przez moment waha�a si�, stan�wszy mi�dzy spi�trzonymi betami na kozetce a szaf�. Wreszcie z westchnieniem otworzy�a bieli�niark� i z przezroczystego worka wyci�gn�a nowiutk� ko�dr� kryt� niebie- skim adamaszkiem. �ci�ga�am powoli z palc�w pier�cionki uk�adaj�c je na brzegu sto�u. 19 - Pani to si� nie boi, jak ma bro�... - przypochlebnym tonem mamrota�a Szczylowa szeleszcz�c krochmalonymi prze�cierad�ami. - A ja bym si� ba�a rewolweru, nawet w torebce. Mo�e przecie� wystrzeli�. G�ow� mia�a du��, rozdzielon� r�wnym przedzia�kiem po�rodku g�stych ciemnych w�os�w. Byle jak zawini�ty kok z wy�a��cymi szpil- kami le�a� na jej kr�tkim karku. Milcza�am, nic mia�am ochoty na rozmow�. Narasta�o znu�enie i senno��. Zacz�am si� powoli rozbiera�. Obie kobiety zachowywa�y si� tak, jakby siedzia�y przed telewizorem, i to ze specjalnie atrakcyj- nym programem. Odwr�ci�am si� do nich plecami, ale moje odbicie w lustrze pozwala�o im na dalsz� obserwacj� zdejmowania sukienki. Wyci�gn�am z walizki nocn� bielizn�. Koronkowa koszula nie pasowa�a do otoczenia - by�a czym� niew�a�ciwym w tym strasznym pokoju. Ale i to, co zdejmowa�am z siebie, by�o widocznie tak�e czym� niecodziennym dla patrz�cych na mnie kobiet. Rytua�owi rozbierania towarzyszy�y westchnienia zazdro�ci i podziwu. Wstydzi- �am si� troch� tej luksusowej bielizny. - Pani to wygl�da jak jaka kr�lowa... - wysapa�a gospodyni. - Dobrze pani w tym pi�knym "buduarze" - dorzuci�a loka- torka z min� kobiety bywa�ej w �wiecie, gdy zawi�zywa�am r�owe wst��ki koszuli. Nosi�a j� moja przyjaci�ka ze Stan�w tak d�ugo, a� jej si� znudzi�a i przys�a�a mi wraz z inn� star� bielizn�, kt�ra tam wychodzi�a z mody, a w Polsce mo�na j� by�o jeszcze nosi�. Ale one o tym nie wiedzia�y. - Je�li si� pani chce odla�, to wiadro w kuchni - informowa�a gospodyni. - Niech si� pani nie kr�puje, tylko leje, bo klozet u nas na podw�rku. Lepszym go�ciom pozwalam do wiadra... Lokatorka bole�ciwie westchn�a i skrywszy si� w najciemniej- szym k�cie pokoju, zacz�a powoli �ci�ga� ubo�uchne bluzki i swe- terki. - Odk�d pami�tam, zawsze pracowa�am. Teraz jeszcze wi�cej, bo musz� sama dwoje dzieci wychowa�. Jak si� przeprowadza ins- pekcj�, to mo�na si� niejednemu narazi�. Zaczn� ry� w centrali i zniszcz� cz�owieka... Opowiedzia�a nieomal wszystko o swojej dwudziestoletniej pra- cy, z �yciorysem w��cznie. B�kn�a co� o awansie, kt�rego nie mo�e 20 si� doczeka�, wymieni�a kilka nazwisk os�b, od kt�rych to zale�y i wreszcie zamilk�a ze wzrokiem pe�nym nadziei utkwionym w mojej torebce. - Bywaj� r�ne delegacje... - dorzuci�a sentencjonalnie gos- podyni, a uporawszy si� ze s�aniem amerykanki usiad�a ci�ko przy stole pod lamp�. Milcza�am dalej. W g�owie mi szumia�o, r�ce lekko dr�a�y. Obli- cza�am w my�li, ile zarobi� na tych kilku spotkaniach i jakie najpil- niejsze rachunki uda si� z nich op�aci�. Lokatorka zapina�a pod szyj� guziczki spranej, flanelowej koszuli z d�ugimi r�kawami. Zrobi�o mi si� jej �al. S�dzi�a pewnie, �e jestem kim� bardzo wp�ywowym. Kim�, kto m�g�by jej pom�c w awansie, odmieni� trudne �ycie. Wsun�am si� w czyst� po�ciel. Gospodyni przygl�da�a mi si� z lubo�ci� i melancholi�. - Pani to tak �licznie wygl�da, jak moja c�rka w trumnie. Tak samo mia�a r�czki z�o�one i g��wk� w bok przechylon�... - U�miech rozmarzenia i smutku o�ywi� jej p�ask�, blad� twarz. - Mia�a siedemna�cie lat jak umar�a, a to jej fotografia na �cianie - wskaza�a palcem. - Trumna sta�a w tym samym miejscu, co pani le�y, tylko �e na stole... Spojrza�am na fotografi�. Patrzy�a w moj� stron� dziewczyna o puszystych w�osach. Oczy tego podlotka zerka�y na mnie figlarnie z kilkunastu innych fotografii. - �adna - westchn�am, walcz�c z senno�ci�. Gospodyni zacz�a opowiada� o tym, jak poprzedniej nocy �ni�o jej si�, �e c�rka �y�a, �e sz�a z ni� przez miasteczko... Lokatorka mo�ci�a si� na chrz�szcz�cym spr�ynami tapczanie nie mog�c znale�� wygodnego miejsca. Odruchowo przysun�am torebk� bli�ej siebie. Obie kobiety �le- dzi�y ukradkiem ka�dy m�j ruch. - Pani tak zawsze je�dzi z broni�? - zapyta�a nie�mia�o gos- podyni u�miechaj�c si� przymilnie. - Tylko, gdy jestem s�u�bowo - k�ama�am z nieprzeniknio- nym wyrazem twarzy. - Delegacja z broni�, to ju� nie byle jaka delegacja - powra- ca�a do swego, chc�c widocznie czego� si� o mnie dowiedzie�, i zaraz zacz�a si� rozwodzi� na temat r�nych nadu�y� w miastecz- ku, szafuj�c nazwiskami i adresami. 21 Ziewn�am, daj�c do zrozumienia, �e najwy�sza pora zgasi� �wiat�o. - Cz�owiek, co nosi przy sobie bro�, to ho-ho... Nie taki to on ju� zwyk�y i du�o mo�e... - zrobi�a wymown� pauz�. Po chwili dorzuci�a z rezygnacj�: - A swoj� drog�, niech pani zapami�ta dzisiejszy sen. To bardzo wa�ne, bo sen na nowym miejscu zawsze si� sprawdza... �oskot deszczu nie ustawa�. B�l w kr�gos�upie nie pozwala� u�o- �y� si� wygodnie. Zn�w marzy�am o gor�cym posi�ku. Lokatorka unios�a si� na �okciu. - Czy pani wierzy, czy nie... - zacz�a z namys�em - ale od �mierci mego Piotrusia, to ja wcale m�czyzn nie potrzebuj�. Co miesi�c przychodzi do mnie w nocy i mamy normalny stosunek, a ja mam nawet zadowolenie... - To fakt! - podchwyci�a pani Szczylowa z przej�ciem. - Ja te� �yj� z nieboszczykiem, jak B�g przykaza�, i ani mi si� �ni�o wyj�� drugi raz za m��, chocia� i staraj�cych mia�am... - Ja my�la�am - wtr�ci�a lokatorka - �e po �mierci cz�owiek si� zmienia, a m�j Piotru�, jak by� �askotliwy, tak i pozosta�. Nie daj B�g, �ebym go w delikatne miejsce dotkn�a! Podskakiwa� i za�mie- wa� si� do �ez. Po �mierci te� mu to zosta�o... - Oby tylko panowie nieboszczycy nie pomylili dzi� ��ek... - westchn�am ze zbo�nym l�kiem i usi�owa�am wej�� w mrok snu, chocia� jeszcze pali�o si� �wiat�o, a obie kobiety wymienia�y intymne uwagi o zmar�ych m�ach. Siedzia�am w przydro�nej gospodzie Gminnej Sp�dzielni nad talerzem jajecznicy z kie�bas�. Nie lubi� jajecznicy i nie lubi� kie�ba- sy. Nic jednak innego nie by�o, poza marynowanymi �ledziami, t�us- tym, grubo krajanym boczkiem i kiszonymi og�rkami. Kilku kierowc�w ci�ar�wek ustawionych na rozmok�ym podje�- dzie jad�o kie�bas� na gor�co z musztard�, zapijaj�c czarn� kaw�. Poszeptywali mi�dzy sob�, wybuchaj�c gromkim, rubasznym �mie- chem. Kelnerka w granatowej, wymi�tej mini ukazuj�cej kr�tkie, nieforemne uda u�miecha�a si� do m�czyzn zalotnie, przechadzaj�c si� bez widocznej potrzeby mi�dzy pustymi stolikami. Jad�am powoli, bez po�piechu, czekaj�c na drug� szklank� her- baty z cytryn�. Ranek po wczorajszej burzy by� pogodny. Zapowia- 22 da� si� ciep�y dzie�. Czasu mia�am pod dostatkiem. Spotkanie wyz- naczono na godzin� osiemnast�. Cieszy�am si� na ten wiecz�r z bar- dzo osobistych powod�w. Spotkanie mia�o si� odby� w starym, renesansowym pa�acyku. Mieszka�am w nim przez par� tygodni w czasie okupacji, gdy jego w�a�cicielk� by�a jeszcze madame comtesse. Od dawna ju� jad�a emigracyjne grzanki z d�emem, je�eli jeszcze w og�le �y�a, a pa�acyk przemieniono w o�rodek przysposobienia rolniczego. Od tamtego czasu min�o ponad trzydzie�ci lat. Dzi� wracam do tego miejsca, w t� sam� sceneri�, tylko w innej roli i do innych ludzi. Ja tak�e jestem inna... Ogarnia mnie smutek przemijania - �wiadomo�� tego, �e gdy umr�, okno przez kt�re wygl�da�am w latach m�odo�ci, pozostanie nadal otwarte na ten sam b��kit nie- ba. W taki sam jak dzi� ranek, rozlegnie si� z niego czyj� �miech, cho� ja wst�puj� ju� w coraz bardziej mroczny i cichy park, stoj�c mi�dzy cieniem a drzewami, kt�re je rzucaj�. Kierowcy dowcipkowali, przekomarzaj�c si� z kelnerk� przy p�a- ceniu rachunku. Byli pokoleniem powojennym. Dla nich moje czasy stanowi�y ju� histori�, a ja sama by�am kim� w rodzaju wapniaka. Odwr�ci�am powoli oczy w stron� przeszklonej �ciany. W wyb- lak�ym, jesiennym s�o�cu rudzia�y resztki li�ci na starym klonie. Szo- s� przelatywa�y samochody, z bocznej polnej drogi wytacza� si� zaprz�ony w kasztanka w�z. Stercza�y na nim skrzynki z jab�kami, a obok ch�opa, na siedzisku krytym szmaciakiem, tkwi�a dziewczyna w czerwonym swetrze z wielkim pud�em na kolanach. Rdzawa sier�� ko�skiego zadu l�ni�ca po�yskliwie w s�o�cu przypo- mina�a tamto popo�udnie sprzed lat. Ko� szed� leniwie, bryczka skrzy- pia�a, stangret cmoka� beznami�tnie na kasztanka - raczej z przyzwyczajenia, ni� z potrzeby - kt�ry tak samo niewiele sobie robi� z tego cmokania, jak i z obowi�zkowego trzaskania batem. ��ty py� unosi� si� spod opieszale stawianych kopyt, senna cisza popo�udnia zawis�a pod wyp�owia�ym b��kitem nieba nastraja�a do drzemki. Lato by�o w pe�ni. Jarz�biny, z rzadka powtykane mi�dzy rojne pszczo�ami lipy, barwi�y si� z�otawym rumie�cem. Od p�l ci�gn�a mocna wo� zwarzonych upa�em traw i rozleg�ych r�ysk. - Du�o u was folwarcznych dzieci? - stara�am si� nawi�za� rozmow� z ch�opem na ko�le. - Uhm, b�dzie tego... 23 - A maj�tek du�y? - Ehc, pewno. Zamilk�am, rozgl�daj�c si� po okolicy. By�o mi markotno. W Warszawie zostawi�am bliskich, a sama mia�am tu siedzie� kilka miesi�cy, organizuj�c co� w rodzaju przedszkola dla folwarcznych dzieci. T� posad� za�atwi� mi przez swojego ojca Jerzy. Wtedy jesz- cze nie wiedzia�am, �e b�dzie ona jedynie fikcj�... Kelnerka w mini przynios�a wreszcie nast�pn� szklank� herbaty. W�z za szybami posuwa� si� wolno brzegiem szosy, kierowcy ci�a- r�wki wskakiwali zr�cznie do swoich ochlapanych b�otem woz�w. Wyprostowa�am si� powoli w krze�le sprawdzaj�c, czy b�l w kr�gos- �upie si� zmniejszy�, i odgrzebywa�am dalej tamten czas. Pozosta�y po nim obrazy, zapachy, nastr�j popo�udnia. �ywe i barwne, jakby dzia�y si� zaledwie wczoraj. Nawet s�owa czy gesty ludzi przetrwa�y w mojej pami�ci, a tak�e smak owoc�w dojrzewaj�- cych na matach w zaniedbanych, osnutych paj�czyn�, salonach. Dw�r przybli�a� si� wysp� bujnej zieleni. Droga przemienia�a si� w alej� g�sto sadzonych lip, tworz�c mroczny, odurzaj�cy zapachem tunel. Stangret wyprostowa� si� na ko�le. Cmokn�� ra�no na konia, uj�� z fasonem lejce, a ko�cem bata, uwie�czonego wystrz�pionymi resztkami czerwonego pompona, odstrasza� gorliwie gzy z ko�skiego zadu. Po z�otawej sk�rze zwierz�cia przebiega�y dreszcze. Bia�a fasada pa�acyku wy�ania�a si� zza drzew, podobna do teat- ralnej dekoracji z nieodzownymi r�ami na klombie i fotelami ple- cionymi z bia�o malowanej wikliny na tarasie. Patrzy�am wtedy na ten sielankowy obrazek z l�kiem i smut- kiem, chocia� w kieszeni wiatr�wki szele�ci� pod palcami list Jerzego z obietnic�, �e wkr�tce mnie odwiedzi, a gdy tylko sko�czy si� woj- na, pozostanie ze mn� ju� na zawsze... Kelnerka niecierpliwi�a si� wymachuj�c serwetk� przed nosem faceta w drelichowych spodniach i watowanej kurtce, kt�ry kiwa� si� nad kuflem piwa. - P�aci pan, czy nie? Ile razy mam powtarza�, �e traktorzystom w�dki nie sprzedajemy? No, p�a� pan i wynocha z porz�dnego lokalu. M�czyzna patrzy� na ni� z nienawi�ci� w m�tnych oczkach pod k�dzierzaw�, t�ust� fryzur�. - Hrabina si� znalaz�a!... Patrzcie, ju� cz�owiekowi pracy ugasi� pragnienia w ludowej gospodzie nie pozwalaj�... Wi�c dla kogo s� te ludowe gospody? 24 Bufetowa, du�a i picrsiasta, chichota�a za lad�, uk�adaj�c na p�misku po��wki jaj na twardo. - Daj spok�j, Jola, niech sobie siedzi, bo jeszcze kuflem szko- d� jak� w lokalu wyrz�dzi... Kelnerka wzruszywszy ramionami pochyli�a si� nad stolikiem, co� tam gryzmol�c o��wkiem na bloczku. Przywo�a�am j� skinieniem g�owy. Mia�a kr�tko przyci�te w�osy koloru palonej kawy. Wr�czy�a mi bez s�owa wcze�niej przygotowa- ny rachunek. Nie odwzajemniaj�c u�miechu, wyda�a sumiennie, co do grosza, reszt� z pi��dziesi�ciu z�otych i odesz�a udaj�c, �e nie widzi podsuni�tego jej napiwku. Zn�w znalaz�am si� za kierownic�. B�l w kr�gos�upie by� mniej dokuczliwy, s�oneczny, ciep�y ranek nastraja� optymistycznie. Si�gn�- �am do torebki po puderniczk�. Poci�gn�am wargi r�ow� szmink�, przejecha�am puszkiem po nosie. U�miechn�am si� w przestrze� i pomy�la�am, �e �ycic mimo wszystko jest pi�kne i ciekawe. Nawet nocleg u pani Szczylowej wyda� si� zabawn� przygod�, kt�ra stanie si� mo�e kiedy� fragmentem powie�ci. Zwolni�am, rozgl�daj�c si� po okolicy. Ten szlak od Rzeszowa po Krak�w przeszed� Jerzy w 1939 roku pieszo w podchor��ackim mundurze, z wiar�, �e wojna potrwa par� tygodni. Kiedy�, gdy po latach zn�w si� zesz�y nasze kr�te �cie�ki, opowiada� mi o tym beznami�tnie, w�a�ciwie bez powodu. By� mo�e dlatego, �e nie wiedzieli�my, o czym rozmawia�. Wkrad�a si� mi�dzy nas od pierw- szej chwili obco�� i skr�powanie pewn�, nie wyja�nion� nigdy spra- w�. Jechali�my t� tras� odkrytym willisem z demobilu zupe�nie przy- padkowo. Jerzy powiedzia� jakby mimochodem: - Szuka�em ci� zaraz po wojnie. - Tak?! - zdziwi�am si� grzecznie i stara�am u�miechn�� do niego tym czu�ym u�miechem zamkni�tym w b�ysku oczu, kt�ry dawniej tak bardzo lubi�. A potem ju� milczeli�my, nie wiedz�c, jakimi s�owami przerwa� narastaj�ce milczenie. Jerzy spr�- bowa� pierwszy. By� mo�e, bardziej mu na tym zale�a�o. Moje sumienie by�o czyste. - Ca�� t� drog� przeszed�em piechot�. By� taki upa� jak dzisiaj. Wlok�em si� trzeci dzie� g�odny, zm�czony, szukaj�c mojej jednost- ki. Wiesz, jak wtedy by�o. �ar z nieba, trupy na drogach, smr�d spalenizny i warkot niemieckich samolot�w. Brak�o amunicji. Nasza artyleria milcza�a, a ja nagle dostrzeg�em w rowie pocisk. Pomy�la- 25 �em, �e m�g�by jeszcze kilku Niemc�w za�atwi�. Wzi��em go na r�ce jak dziecko i postanowi�em odszuka� najbli�sze stanowisko artylerii, �eby im ten pocisk donie��. D�wiga�em chyba dobr� godzin�, nim dopad�em ch�opak�w przy dziale. Oni najpierw w �miech, a p�niej zwymy�lali mnie od ostatnich. Zajadle i bliscy p�aczu: - Czemu ty, idioto, w taki upa� d�wigasz to cholerstwo? My�my go zwalili z wozu, bo konia nam jednego zabito, a drugi nie m�g� sam uci�g- n�� amunicji... Umilk�. Wzruszaj�c ramionami powiedzia�am: - Utopista - cho- cia� w tym opowiadaniu odnalaz�am Jerzego takim, jakim go kiedy� pokocha�am. To by� m�j Jerzy, ale on o tym nie musia� wiedzie�. Nie chcia�am, �eby wiedzia�, jak bardzo go wtedy kocha�am, wi�c jeszcze dorzuci�am: - No, i co ci z tego przysz�o? A w�a�ciwie dlaczego w�a�nie teraz o tym m�wisz, gdy w czasie okupacji by�o tyle po temu okazji? - zbagatelizowa�am t� histori�, my�l�c jednocze�nie, jaka jest w�a�ciwa miara bohaterstwa. Chcia�am mu powiedzie�: "Je�li chcesz, potrafi� zapomnie� o wszystkim i zacznijmy od zera". Milcza�am. Jerzemu drgn�y wargi, jakby pr�bowa� co� jeszcze dorzuci�, ale nie powiedzia� nic. I tak si� min�li�my, po raz kt�ry� tam w �yciu. Poruszy�am si� nerwowo za kierownic�. Zabola�o w kr�gos�upie, kropelki potu wyst�pi�y na czo�o. Zdj�am na moment nog� z gazu. ��te li�cie wirowa�y przed mask�, przylepia�y si� do wilgotnego asfaltu, wlok�y rdzawym tumanem za wozem. Zacz�am szuka� gor�czkowo jakiego� tematu, byle zmieni� tok my�lenia. Jest! Wiecz�r autorski. Czym go dzisiaj zaczn�? - zasta- nawiam si�, nie chc�c wraca� do czasu i rzeczy utraconych. Mo�e po prostu powiedzie� prawd� o sobie? Pokaza� codzienn� har�wk�, zerwa� mity o pos�annictwie, natchnieniu i tym podobnych spra- wach, w kt�re nigdy nie wierzy�am? Zacz�� od stwierdzenia: "Gdy jestem wyspana i najedzona, to siadam i pisz�". A mo�e jeszcze inaczej? "Napisanie ksi��ki jest spraw� stosunkowo �atw�. Przeci�t- nie inteligentny cz�owiek potrafi napisa� jedn� powie�� w �yciu. Chocia�by tylko o sobie, o swoich bliskich, bo przecie� �ycie ka�de- go cz�owieka jest wspania�ym, zamkni�tym �wiatem. Chocia� pozor- nie nic si� w nim nie dzieje, to jednak dzieje si� bardzo du�o. Dopiero wydanie ksi��ki stanowi przys�owiow� drog� przez m�k�. Trzeba by� upartym, posiada� wyj�tkowy hart ducha i up�r, �eby si� 26 nie za�ama�. Z�o�liwi kiedy� twierdzili, �e aby wyda� jedn� ksi��k� trzeba najpierw wyda� trzech koleg�w, ale to by�o bardzo dawno i nieprawda. Ja nie mog�am zadebiutowa� przez trzyna�cie lat..." Albo w zupe�nie inny spos�b: "Przy okazji moich przer�nych dramat�w, pracy zawodowej, mi�o�ci, romans�w, podr�y oraz nie- powodze�, upadk�w i wzlot�w uda�o mi si� napisa� pi�� ksi��ek". Spotkanie si� jednak nie odby�o. Kierownik t�umaczy�, �e to nie z jego winy. Kto� z personelu pomyli� dni, czy te� zapomnia�, �e w�a�nie tego dnia i o tej samej godzinie, co moje spotkanie, zaplano- wano jaki� kolejny kurs szkoleniowy. Zaaferowany, z uciekaj�cymi na boki oczami, podsun�� mi formularz do podpisania. By�a w nim wyszczeg�lniona wysoko�� honorarium, zaznaczona obecno�� trzydziestu czterech s�uchaczy, du�e zainteresowanie tym, o czym m�wi�am i o�ywiona dyskusja z autorem. - Ja tego nie podpisz� - powiedzia�am stanowczo. - Dlaczego? - zdziwi� si� niepomiernie patrz�c na mnie jak na osob� niespe�na rozumu. - Wszyscy podpisuj�. - Wzruszy� ramionami. - Je�li uwa�a pani, �e za ma�o, mo�emy dorzuci� skrzynk� jab�ek. Bez s�owa wsiad�am do samochodu nie zerkn�wszy ani na kie- rownika, ani nawet w stron� pa�acyku os�oni�tego starymi drzewami. Nie zarobi�am wprawdzie na spotkaniu, ale zyska�am ca�y nieomal dzie� dla siebie. Na kt�rym� kilometrze biegn�cej w�r�d las�w szosy skr�ci�am w boczn�, le�n� drog�. Dzie� by� wyj�tkowo ciep�y. S�o�ce przedziera�o si� przez korony sosen i �wierk�w, k�ad�c si� migotli- wymi plamami na trakcie poros�ym nisk� traw�. Nieznacznie wygnie- cione koleiny �wiadczy�y o tym, �e gdzie� w pobli�u musi by� wie� albo osada. W�z prowadzi�am wolniutko, rozgl�daj�c si� w poszu- kiwaniu najlepszego miejsca na biwak. Las si� teraz lekko przerzedza�, ods�aniaj�c polanki z krzewami ja�owca i pojedynczych, kar�owatych, oblepionych szyszkami sosen. Zaparkowa�am w nik�ym cieniu tak, abym mog�a w ka�dej chwili skoczy� do wozu i ruszy� z powrotem. W g��bi lasu by�o bezpieczniej, ni� w pobli�u szosy. Wyci�gn�am z baga�nika pled, termos, zawini�tko z kawa�kiem ciasta. Przez chwil� prostowa�am zdr�twia�e ko�ci, wci�gaj�c g��- boko le�ne powietrze. Fioletowe wrzosy kwitn�ce wysokimi k�pami w�r�d popielatych mch�w pachnia�y miodem, nitki babiego lata czepia�y si� traw, p�yn�y w wibruj�cej ciep�em przestrzeni. Ogarn�� 27 mnie refleksyjny, pe�en spokoju i zadumy nastr�j. Wreszcie nigdzie si� nie spieszy�am. Oparta plecami o chropawy pie� sosny, przymk- n�am oczy. Gdzie� daleko odezwa� si� ptak. Co w�a�ciwie dotychczas stanowi�o sens mego �ycia - pomy�la�am leniwie, moszcz�c si� na kraciastym pledzie. Zawsze tch�rzy�am, nie mia�am odwagi zrobi� b�yskawicznego rozliczenia. L�ka�am si� obejrze� za siebie, na przesz�e lata. Wiedzia�am, �e raz jeszcze b�d� musia�a popatrze� na wszystko, czego do�wiadczy�am, od czego chcia�am uciec, co pogrzeba�am w niepami�ci aby zapom- nie�. Odk�ada�am wi�c "na p�niej" to oko w oko z sam� sob� z r�nych okres�w mojej dziwacznej w�dr�wki po �wiecie. Na dobr� spraw�, ma�o wiedzia�am, a mo�e wiedzie� nie chcia�am, jakie naprawd� mia�am �ycie. Tyle samo razy przeklinane, tyle samo - b�ogos�awione? Ale kocha�am �ycie, jakim by nie by�o... I teraz, w tym spokojnym krajobrazie u schy�ku lata, zapragn�am nieoczeki- wanie spojrze� na nie jak na stary film. Z dystansem, z przymru�e- niem oka, z poczuciem humoru, kt�re nigdy mnie nie opu�ci�o. - Co pani potrafi? - zapyta� pe�nomocnik od czego� tam w jakim� resorcie Ministerstwa Przemys�u Ci�kiego. Mia�am do niego karteczk� polecaj�c� od kogo� przypadkowo poznanego na stercie gruz�w praskich, gdzie w skleconej budzie z desek pojadali�- my na stoj�co groch�wk� z kawa�kami t�ustego boczku. - Nic - odpowiedzia�am rezolutnie. - Mam przedwojenn� matur�, kt�ra zgin�a w gruzach i obi�y mi si� o uszy nazwiska Mar- ksa i Lenina. - Na mi�o�� bosk�, ciszej!... - sykn�� pe�nomocnik, po czym otrzyma�am delegacj� na �l�sk. Mia�am organizowa� przy hucie ��obki i przedszkola dla dzieci robotniczych. Chodzi�o o zrealizowa- nie jednej z pierwszych zdobyczy socjalizmu, jak mnie obja�ni� m�- czyzna wydaj�cy deputat na drog�. Deputat sk�ada� si� z paru kostek zje�cza�ego mas�a z rozbitych, poniemieckich magazyn�w i kilku puszek "tuszonki" oraz czterech bochenk�w komi�nego chleba. Zapyta� mnie tak�e, czy by�am w Armii Krajowej. Je�li tak, to lepiej, �ebym si� do tego nie przyznawa�a. Radzi� zapisa� si� od razu do Polskiej Partii Socjalistycznej, bo wygl�dam na inteligentk� o "le- wicowym odchyleniu". Odchyle� chyba nie mia�am �adnych, a przede wszystkim �adnych jeszcze wyrobionych przekona� i pogl�d�w. Po prostu cieszy�am si�, �e 28 szlag trafi� Niemc�w, �e sko�czy�a si� wojna i �e zn�w mamy woln� Pol- sk�. By�o mi najzupe�niej oboj�tne, kto b�dzie ni� rz�dzi�. Byle by�o w niej dobrze, sprawiedliwie, byle wszyscy mieli prac�, nie byli g�odni, a w dni �wi�t pa�stwowych powiewa�y bia�o-czerwone flagi. Troch� mi si� wprawdzie nie podoba�o, �e nowy orze� nie ma korony, ale tylko dlatego, �e przyzwyczai�am si� do innego wizerun- ku i �ebek tego szl