2819

Szczegóły
Tytuł 2819
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2819 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2819 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2819 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KRYSTYNA SIESICKA PEJZA� SENTYMENTALNY "Niewiele jest w �yciu godzin milszych ni� pora obrz�dku zwanego popo�udniow� herbat�. W pewnych okoliczno�ciach sama ta sytuacja sprawia nam przyjemno��, niezale�nie od tego, czy pijemy herbat�, czy te� nie, bo oczywi�cie s� osoby, kt�re jej nie pij�..." Henry James Portret damy Mada Jask�ek nie ma. Odlecia�y. Szkoda, tak lubi� patrze�, kiedy ich smuk�e sylwetki przecinaj� b��kit nieba, raz wy�ej, raz ni�ej. One s� jak ptaki wyci�te z czarnego kartonu, powiedzia� Kacper. Powiedzia� Kacper, kiedy jeszcze byli�my tu razem i on, w samo po�udnie gor�cego niedzielnego dnia, od�o�y� saksofon, �eby odpocz��, bo ju� od godziny gra� bez przerwy. Gra� Gershwina. S�uchaj�c, wol� nie patrze� na niego. Twarz graj�cego Kacpra wydaje mi si� obca, rysy zmienione, nigdy nie powiedzia�am mu tego, wi�c s�dzi, �e z przymkni�tymi oczyma jest mi �atwiej przyj�� w siebie jego muzyk�, ale to nie prawda. Dlaczego zosta�am? Dlaczego nie wr�ci�am do domu razem z nim? Sama nie wiem, mo�e czas, kt�ry tu sp�dzili�my, okaza� si� zbyt trudny dla mnie i trzeba mi teraz troch� samotno�ci, �eby skleci� siebie w jak�� ca�o��, tak bardzo czuj� si� rozbita. Dzie� jest pochmurny, ciemny, z okien mojego pokoju widz� ulic� Ko�cieln� ci�gn�c� si� wzd�u� Osady, jak�e inn� od tej z moich wspomnie�. Ostatni sw�j pobyt tutaj mam wpisany w pami�� jak barwne akwarele odrobin� rozmyte przez czas, ale przecie� wyra�ne, czytelne: ulica Ko�cielna, kolorowe parasole, kafejki, gdzie spotykali si� ka�dego roku ci, kt�rzy znowu przyjechali do Osady na kolejne wakacje. Dzi� nie ma ju� tej kafejki, na jej miejscu stoi przeszklony pawilon "Chez Sophie", nale��cy do Zo�ki, c�rki mi�ego grubasa, w�a�ciciela dawnej kawiarenki. Zamiast kolorowych parasoli s� bia�e, kt�re fantazyjnymi literami reklamuj� piwo. Pami�tam drog� prowadz�c� na korty, kiedy� ros�y wzd�u� niej szczuplutkie brz�zki, teraz nie wiadomo sk�d panosz� si� tam przysadziste krzewy, szerokimi pasmami oddzielaj�ce jezdni� od chodnika. Brz�zki zapewne zgin�y tragicznie w czasie, kiedy k�adziono tu p�yty i wylewano asfalt, nie pyta�am o to nikogo, wol� nie wiedzie�. Nast�pna akwarela w mojej pami�ci to cukiernia "Bistro", zmieniona teraz na niewdzi�czny lokal z wielkim napisem FAST FOOD nad wej�ciem. Pachnia�o tu kiedy� kaw�, wanili� i kajmakiem, teraz omijam to miejsce, bo nie znosz� zapachu frytek i ociekaj�cych t�uszczem kie�basek. Rosarium przy plebani pozosta�o niezmienione, mo�e nawet jest pi�kniejsze ni� to, do kt�rego kiedy� lubi�am przychodzi�. Obecny proboszcz musia� chyba sprowadzi� jakie� nowe gatunki r�. Po wyje�dzie Kacpra wiele razy otwiera�am skrzypi�c�, star� furtk� ukryt� w leszczynowym �ywop�ocie i wchodzi�am mi�dzy wonne krzewy i drzewa, ale teraz sz�a ju� jesie� i kwiaty coraz �a�o�niej zwiesza�y g��wki pe�ne wiotkich p�atk�w, poblad�ych i martwiej�cych. A jednak uparcie zachodzi�am do rosarium, bo barwna akwarela w mojej pami�ci tu w�a�nie znajdowa�a potwierdzenie, tak jak i pe�en szuwar�w malowniczy pejza� z jeziorem w tle. Czy to mo�liwe, my�la�am, patrz�c wieczorami na chybotliw� powierzchni� wody, czy to mo�liwe, �e kiedy� w�a�nie tu p�yn�am ��dk�, otulona swetrem Marcina, taka m�oda i tak bardzo, tak rozpaczliwie wtedy zakochana? Czy to jest ta sama woda? Czy z tamtej pozosta�a chocia� jedna kropla? Kacper powiedzia�by, �e zadaj� sobie dziecinne pytania, ale on po prostu nie wie, szcz�liwy Kacper, �e to s� pytania, kt�re r�wnie� zadaj� ci, kt�rzy co� prze�yli i kt�rzy ze zdumieniem spogl�daj� za siebie. Mo�e nie powinnam zostawa� w Osadzie, ale w ko�cu Kacper jest ju� prawie doros�y i przez miesi�c obejdzie si� bez mojej obecno�ci. Zrobi �niadanie, wyprowadzi psa, wrzuci mu do miski porcj� mi�sa. Wracaj�c ze szko�y, wpadnie na obiad do mojej siostry Alki. W domu, z nosem przy drzwiach, b�dzie czeka� na niego st�skniony Tofi. T�umaczy�am sobie to wszystko, ale stoj�c w oknie i patrz�c na szar� nitk� ulicy Ko�cielnej, z rzadka rozja�nian� przeje�d�aj�cymi samochodami, nagle zat�skni�am. Nie tyle mo�e za Kacprem, ile za sko�tunion� sier�ci� mojego kundla Tofiego, kt�ry, gdybym wr�ci�a, na pewno le�a�by teraz obok mnie, a z pokoju obok dobiega�by nas przejmuj�cy g�os saksofonu, bo dochodzi�a czwarta i o tej porze Kacper zawsze gra�. Przeja�nia�o. Chmury pobiela�y, unios�y si�, jeszcze chwila i wyjrzy s�o�ce, na pewno. Spojrza�am na st�, le�a�y na nim moje notatki, s�owniki, francuska ksi��ka, kt�r� mia�am t�umaczy�. Nieprawda, wszystko to by�a gra, wielkie kosmiczne udawanie. Zosta�am w Osadzie wcale nie po to, �eby w spokoju pracowa�, chocia� tak w�a�nie powiedzia�am wszystkim. Ja tu czeka�am, po prostu czeka�am. Przeja�nia�o, wi�c wysz�am. Przy domu pachnia�o wilgotn� ziemi� i pierwszymi zwi�d�ymi li��mi, kt�re ju� str�ci� wiatr. Postawi�am ko�nierz kurtki, przy bramce zatrzyma�am si�, �eby silniej zawi�za� adidasy. Chcia�am p�j�� na szybki, d�ugi spacer i zm�czy� si�. Mo�e wtedy wieczorem zasn� bez trudu. Nie czeka si� we �nie. To te� nieprawda, bo ja czeka�am. Jutro wtorek, dzie� targowy. Pomy�la�am, �e p�jd� na rynek z samego rana, jeszcze przed �niadaniem, kupi� tam jajka i �mietankowy twar�g, obejrz� stragany z owocami, wybior� jab�ka. - Poczekaj chwil�, dok�d tak lecisz? Obejrza�am si�, sz�a za mn� Gena, utyka�a lekko, widz�c, �e zatrzyma�am si�, pomacha�a w moj� stron� kolorow�, jedwabn� chustk�. - Zobacz, co sobie kupi�am, chustka. Podoba ci si�? - �adna. - Mog� ci j� da�, chcesz? - Nie, Gena, dzi�kuj�. Jest �adna obiektywnie, tylko zupe�nie nie w moim gu�cie. Sz�y�my teraz obok siebie, ale Gena nagle zatrzyma�a si�. - �adna obiektywnie, tylko nie w twoim gu�cie - powt�rzy�a ironicznie. - Nie podoba ci si�? - Ma twoje kolory, nie moje. Chwyci�a rogi chustki i unios�a j� przed sob�. - Wi�c uwa�asz, �e wymarzonymi kolorami dla mnie s� pomidorowy, szczawiowy i kalafiorowy? - I ten krupnikowy. - Gdzie ty widzisz krupnikowy? Pokaza�am jej drobny szary rzucik. - Ta chustka jest ohydna, nie uwa�asz? - przerazi�a si� Gena.- Ty, popatrz, jakie �wi�stwo ja sobie kupi�am! A ty m�wisz, �e to s� moje kolory! Nagle dosta�y�my ataku �miechu, sta�y�my przy kraw�niku i nie mog�y�my si� opanowa�. - Ooo! - j�cza�a Gena. - Ooo! Nie mog�! O, Matko �wi�ta! Wytar�a nos i policzki brzegiem chustki. - Co ty robisz, g�upia? Teraz ju� jej nie wymienisz! - Dam ci j� w prezencie! Na urodziny! Dysza�a ci�ko, przypomnia�am sobie dopiero teraz, �e mia�a astm�. Zna�y�my si� ma�o, kiedy przyje�d�a�am do Osady z mam� i Alusi�, Gena zawsze pomaga�a swojemu ojcu, kt�ry mia� sma�alni� ryb, bo Gena by�a tutejsza. Teraz, kiedy przyjecha�am z Kacprem, ju� pierwszego dnia zobaczy�am j� z daleka, ale dopiero w minion� niedziel� wpad�y�my na siebie wychodz�c z ko�cio�a, obydwie zdumione, �e bez trudu poznajemy si� po tylu latach niewidzenia. - Mo�e przysz�aby� do mnie jutro na herbat�? - zapyta�am, kiedy ju� zdo�a�y�my si� uspokoi�. - Ch�tnie! - ucieszy�a si�. - O kt�rej? - O pi�tej. - O pi�tej, ho, ho! Zupe�nie jak w angielskiej powie�ci. - Mo�e, ale naprawd� wspaniale pije si� herbat� o pi�tej. Wiesz, gdzie mieszkam? - Nie wiem. Dom, w kt�rym twoja mama zawsze wynajmowa�a pokoje, jest rozebrany. Sp�on�� kt�rego� roku i nie warto by�o wk�ada� pieni�dzy w remont. Teraz urz�dzili w tym miejscu plac zabaw dla dzieciak�w. - Mieszkam w hoteliku obok. - "Pod Ko�atk�"? -Tak. Gena gwizdn�a. - Dobrze ci si� powodzi, tam jest drogo. - Powodzi mi si� �rednio. Przypatrywa�a mi si� chwil�. - Wysz�a� za Marcina, Mada? - Nie. - By�a z was para, prawda? - Mo�e, ale nie wysz�am za niego. - Byli�cie m�odzi, pewnie za wcze�nie nasta�a ta mi�o��. Przyjd� jutro, pogadamy. Gena wsun�a chustk� do kieszeni. Widzia�am, �e uwa�nie ogl�da moje adidasy, spodnie, kurtk�, zupe�nie jakby mog�y opowiedzie� jej m�j �yciorys, jeszcze zanim ja sama otworz� usta. - B�d� o pi�tej - powiedzia�a. - Podoba mi si� ta godzina. Rozsta�y�my si�, a mnie coraz mniej podoba�a si� ta godzina, ten pomys� zaproszenia Geny. B�dzie mnie wypytywa�a, b�dzie robi�a g�upie uwagi: "za wcze�nie nasta�a ta mi�o��", mi�a Gena, tylko niech mnie o nic nie pyta. Ruszy�am szybko przed siebie i bezwiednie zacz�am nuci� Gershwina. Gdyby Tofi tu by�, bieg�by teraz obok mnie, rado�nie merdaj�c ogonem. Jednak w hoteliku "Pod Ko�atk�" nie przyjmowano ps�w, co za g�upi zwyczaj. Nagle zobaczy�am przed sob� wysok� dziewczyn� w czerwonej kurtce, na jej plecach le�a�y g�adkie, l�ni�ce, bardzo czarne w�osy. Tina! - Tina! - zawo�a�am. Odwr�ci�a g�ow�, s�ysz�c m�j g�os, ale p�niej spokojnie sz�a dalej, bo to wcale nie by�a Tina. W plecionym wiklinowym koszyku u�o�y�am owoce kupione na targu. Czerwone jab�ka, rude gruszki i gar�� prawie granatowych �liwek z odcieniem szarego. Koszyk te� kupi�am tego dnia. D�ugo sta�am przed straganem, zanim spo�r�d wielu wy�owi�am wzrokiem ten pi�knie powyginany, a�urowy, kt�ry sprawdzi� si�, kiedy go wzi�am do r�ki. Pomy�la�am, �e w domu b�d� w nim podawa�a pieczywo, ale to nie by�o zbyt rozs�dne, bo w domu zawsze szykowali�my z Kacprem kanapki, wszystko jedno kt�re z nas tego dnia przygotowywa�o kolacj�. Postanowi�am, �e dam ten koszyk Ali, bo b�dzie pasowa� do jej g�adkich �niadaniowych fajans�w w �agodnym pistacjowym kolorze. Z nas dw�ch to w�a�nie Ala lubi�a celebrowa� rodzinne posi�ki, podczas gdy ja by�am w kuchni i przy stole autork� prymityw�w, co wynika�o zreszt� nie tyle z braku upodoba�, ile z niedostatku czasu. Teraz koszyk nale�a� jeszcze do mnie, podziwia�am le��ce w nim owoce i nawet kusi�a mnie my�l, �e wcale nie dam go Alce, tylko zostawi� w domu, po to jedynie, �eby sobie czasami popatrze�, jak on stoi zupe�nie bezu�yteczny, ale taki �adny. Moja babcia Emilia lubi�a dostawa� bezu�yteczne prezenty, cieszy�y j� bardziej ni� te, kt�re zaspokaja�y nawet najpilniejsz� potrzeb�, bo uwa�a�a, �e pochodz� z serca, a nie z rozumu. Sama r�wnie� obdarowywa�a nas przer�nymi rupieciami, kt�re nadawa�y si� wy��cznie do kochania, wi�c zostawi� sobie ten wiklinowy koszyk i b�d� si� nim cieszy�a, postanowi�am. Pada� deszcz, zerwa� si� wiatr i to sk�oni�o mnie do przet�umaczenia kilku stron tej nieszcz�snej ksi��ki, kt�ra mnie nudzi�a. Par� minut przed pi�t� po�o�y�am serwetk� na hotelowym stoliku o w�tpliwej urodzie i wyj�am z szafki dwie moje w�asne porcelanowe fili�anki, kt�re, wbrew lekcewa�eniu d�br doczesnych, zawsze dla czego� wozi�am je sob�, �eby umila�y ulubion� por� popo�udniowej herbaty. Dawid �mia� si� ze mnie. Gena przysz�a punktualnie. Zastuka�a do drzwi, otworzy�am i Gena wesz�a, a za ni� smuga silnego zapachu wody kwiatowej, chyba z przewag� konwalii, jak mi si� wydawa�o w pierwszej chwili, albo z przewag� fio�ka, jak zacz�am s�dzi� p�niej. By�a ubrana uroczy�cie, czarn� szyfonow� sp�dnic� i koronkow� bia�� bluzk�. Na nogach mia�a z�ote sanda�ki, na szyi drobne pere�ki. Ja by�am w dresie w grubych, ciep�ych skarpetkach, kt�re nosi�am zamiast kapci, sytuacj� ratowa�y niew�tpliwie moje dwie cieniutkie fili�anki, kt�rych wytworno�� Gena chyba powinna doceni�. - Przepraszam, Gena, za ten str�j, ale wiesz, ja tu nic nie mam, dzi� zimno jak diabli. - �miesznie wygl�dasz w tych skarpetkach, to znaczy, chcia�am powiedzie� zabawnie, �adnie. - Tak, ale ty jeste� taka wytworna. - Jestem wytworna, bo wracam z pogrzebu, ale nie przejmuj si�, nikt bliski... - Czy nie uwa�asz, �e by�oby g�upio, gdybym nie przejmowa�a si� pogrzebem ? Skoro na nim by�a�, to ten kto� musia� dla ciebie co� znaczy�. - Znaczy� znaczy� - powiedzia�a Gena cierpko. - By� moim s�siadem i zawsze stuka� w �cian�, jak moje dzieciaki s�ucha�y g�o�nej muzyki. Wi�zank� mu kupi�am, co mu b�d� �a�owa�a, nie? - Pewnie. - No widzisz, tak to jest, on by mi te� kupi� wi�zank�, gdybym si� przed nim zawin�a. Mog� tu usi���? O, jakie masz �adne fili�anki, twoje czy tutejsze? - Moje. Gena obejrza�a sp�d talerzyka. - Markowe. Nie boisz si�, �e ci trzasn� w drodze? - Boj� si�. - Rozumiem - powiedzia�a Gena, co wyda�o mi si� troch� dziwne. Odsun�a od siebie talerzyk z fili�ank�. - Ja tam wol� w kubku, Mada. Nalej mi w zwyk�ym kubku, przynajmniej nie b�d� si� przez ca�y czas trz�s�a, �e uszko odpadnie. - O �adnym kubku nie ma mowy, sp�jrz, zaparzam nam porz�dn� herbat�. - A co za r�nica, z ka�dej herbaty jednakowe siano. Postawi�am na stoliku talerzyk z ciastkami, kt�re kupi�am, wracaj�c z targu. - Kupi�am napoleonki i babeczki z bit� �mietan�, lubisz? - Kupi�a� u "Romana"? - Tak. - Mo�na zje��, ale jego bit� �mietan� tak si� kiedy� stru�am, �e ma�o nie pad�am. W lecie u "Romana" widywa�am twojego ch�opaka, chodzi� tam z dziewczyn�. Wiesz o tym? - Wiem. Kacper nie robi� z tego tajemnicy. - �adna ta dziewczyna, tylko troch� fl�drowata. - Co� ty, Gena! To ostatnia rzecz, kt�r� mo�na o Tinie powiedzie�. - Ale te czarne pat�y wiecznie nosi�a takie poczochrane. - Pat�y! - parskn�am rozz�oszczona. - Ona ma przecie� pi�kne w�osy. - Oczy maluje. - Czasami. - Widzia�am j� kiedy� na dyskotece. Tw�j ch�opak gra� tam na tr�bie, a ona siedzia�a obok i przewraca�a ga�ami. - Gena, czy ty jej si� chocia� przyjrza�a�? Tina ma bardzo �adne oczy. Co ty w�a�ciwie robi�a� w tej dyskotece? - Ba�am si�, �e moje dzieciaki okropnie tam rozrabiaj�, musz� ich ci�gle pilnowa�. Ty to puszczasz Kacpra z dziewczyn� i jeszcze pozwalasz mu gra� na tej ca�ej tr�bie, podziwiam ciebie. - To jest saksofon. - Mo�liwe, dla mnie wszystko, w co trzeba d��, jest tr�b�. Wiesz, co ona mia�a na g�owie, ta Kacpra dziewczyna? - Nie wiem. - Wianek. Z bia�ych kwiat�w. Wyobrazi�am sobie, jak pi�knie musia�a wygl�da� Tina w wianku z bia�ych kwiat�w, siedz�c na pod�odze obok stoj�cego Kacpra. I pomy�la�am, �e on, b��dz�c palcami po przyciskach saksofonu, gra� tylko dla niej. - Co w tym z�ego, �e mia�a wianek? - Wygl�da�a jak g�upia. Naprawd� nie masz tu �adnego przyzwoitego kubka? - Nie mam. Nala�am do fili�anek smolistej esencji i uzupe�ni�am j� wrz�tkiem. - Je�eli w mojej oberwie si� uszko, nie miej do mnie pretensji, bo uprzedzi�am, wi�c nie odpowiadam za to. Wracaj�c do tej fl�dry.... - Ona nie jest �adn� fl�dr�, Gena! - zawo�a�am. Spojrza�a na mnie ze zdumieniem. - To ty j� lubisz? Czeka�a na odpowied�. Bardzo d�ugo. Pomy�la�am, �e herbata o tej porze dnia powinna by� dla nas obu przyjemno�ci�, a tu nagle nie jest, wi�c zapyta�am: - Co z twoj� nog�, Gena? Mia�a� wypadek? Rozja�ni�a si�. Mia�a! Dwa lata temu spad�a ze schod�w i ci�gle jeszcze co� si� dzieje z jej stawem biodrowym. Opowiada�a mi o tym ze szczeg�ami i z wielk� przyjemno�ci�. Najwi�kszym jej zmartwieniem by�o to, �e nie b�dzie mog�a nosi� pantofli na wysokich obcasach. - Nie masz poj�cia, co ja prze�y�am, jak le�a�am w szpitalu! Ci�gle my�la�am o swoich siedemnastu parach pantofli na szpilkach, kt�rych nigdy nie b�d� mog�a w�o�y�, zupe�nie jakbym nie mia�a wi�kszego zmartwienia? taka g�upia by�am, chyba po tej narkozie, bo niby sk�d? Zauwa�y�a moje s�owniki, kt�re przed jej przyj�ciem ustawi�am na p�ce. - A ty, co? Czytasz takie grube ksi�gi? Za�miecasz sobie g�ow� romansami? - To s� s�owniki, Gena. Przymru�y�a oczy, przechyli�a si� i spojrza�a uwa�niej. - Rzeczywi�cie! Francuskie, tak? Ja po francusku umiem tylko bon�ur mesje, orewuar i mersi, a do tego cz�sto myl� orewuar z rezerwuar! - zachichota�a. - W szkole uczy�am si� angielskiego, ale nic nie pami�tam, nigdy nie mia�am mocnej g�owy, poprawi�o si� z ni� troch�, jak spad�am ze schod�w, chyba te moje klepki lepiej si� wtedy pouk�ada�y... �mia�a si� i trzepota�a r�koma, �eby mi jak najdok�adniej opisa� wszystko, co dzia�o si� z jej klepkami w chwili, kiedy spada�a ze schod�w. Jej ufarbowana na mahoniowy kolor kr�tko przyci�ta czupryna trz�s�a si� jak zmiotka do zbierania kurzu. Znowu obydwie �mia�y�my si� g�o�no, i nagle zrobi�o si� zabawnie i mi�o, jak gdyby nigdy nic. Dopiero kiedy Gena wychodzi�a, przytuli�a policzek do mojego policzka i powiedzia�a: - Nie gniewaj si�, Mada, gdybym wiedzia�a, �e lubisz dziewczyn� Kacpra, nie powiedzia�abym o niej z�ego s�owa. Zmrozi�o mnie. Przyjecha�am do Osady pierwsza, bo Kacper zaraz po ko�cu roku szkolnego dosta� prac� w "Remie". Przez dwa tygodnie zast�powa� swojego koleg�, kt�ry zarazi� si� od m�odszej siostry �wink� i nie m�g� zg�osi� si� w dawno um�wionym terminie. Kacper ch�tnie zgodzi� si�. �e go zast�pi, bo w ko�cu chcia� kupi� sobie ten rower g�rski, na kt�ry ju� od wiek�w mozolnie odk�ada� pieni�dze. W "Remie" uzupe�nia� towary na p�kach. Przewozi� z magazynu do sklepu kartony z sokami owocowymi, puszki z napojami, cukier, kasze, m�ki, wszystko. Widzia�am go kiedy�, specjalnie posz�am do "Remy", go zobaczy�. Stan�am w kolejce po w�zek, chocia� prawd� m�wi�c, niewiele mia�am do kupienia. Zobaczy�am, �e Kacper w�a�nie ustawia s�oiki z daniami dla niemowl�t. Nie wiem, dlaczego nie podesz�am do niego, dlaczego nagle zrobi�o mi si� g�upio, �e go podgl�dam. M�j syn, saksofonista z upodobania, a przysz�y architekt z wyboru, radzi� sobie wspaniale ze s�oikami dla niemowl�t. Ustawia� je r�wno, �eby zwartym rz�dem u�miecha�y si� do kupuj�cych jednakowe buzie z etykietek. Pomy�la�am, �e gdybym by�a na miejscu Kacpra, ucieka�abym z krzykiem na widok ka�dego dziecinnego w�zka, w obawie, �e zamiast niemowl�cia le�y w nim s�oik z daniem warzywnym, patrzy�am na niego z daleka i nie wiem ju� po raz kt�ry w naszym �yciu uderzy�o mnie zdumiewaj�ce podobie�stwo Kacpra do Dawida, mog�oby si� zdawa�, �e to Dawid stoi przy p�kach w "Remie", nie Kacper. Taki Dawid, jaki mnie zauroczy�. Kacper zarobi� dostatecznie du�o. Kupi� rower g�rski i przyjecha� do Osady w dwa tygodnie po mnie. Przyjecha� po raz pierwszy, nieskora by�am do sp�dzania tu wakacji i dopiero tego roku zdecydowa�am, �e nadszed� czas, �eby zwiedzi� stare k�ty. Kacper zapali� do tego pomys�u i w�a�nie dlatego kt�rego� dnia wysz�am na poci�g �eby go spotka�. Wytaszczy� si� z wagonu, �miesznie ob�adowany plecakiem, saksofonem i rowerem g�rskim. Przywitali�my si� z oszcz�dn� serdeczno�ci�, bo ja wyros�am ju� z konieczno�ci entuzjastycznych powita�, a Kacper jeszcze do nich nie dor�s�. Potem on zaj�� si� swoim baga�em. Zakomunikowa� mi kr�tko, �e Tofi doskonale czuje u Ali i �e nie musimy si� o niego martwi�. Wyszli�my prze budynek dworca, Kacper rozejrza� si�. - Wi�c to jest ta twoja Osada. My�la�em, �e jest mniejsza. - Kiedy przyjecha�am tu pierwszy raz, Osada by�a ma�� dziur�. - Lubi�a� j�. - Tak. - A potem ci przesz�o. - Tak. Kacper jedn� r�k� prowadzi� rower, w drugiej trzyma� saksofon brezentowy plecak wisia� mu na ramieniu, rozgl�da� si�. - Czy w tym twoim hotelu wszystkie pokoje s� zaj�te? - Wszystkie. Dlaczego pytasz? - A tak pytam. Kacprowi podoba�o si� "Pod Ko�atk�". Przeznaczy�am dla niego tapczan stoj�cy we wn�ce, oddzielony od reszty pokoju prostym wiklinowym parawanem. - Pewnie mi tu �eb ukr�c�, jak zaczn� gra�. - Pewnie tak. - B�d� musia� gdzie� chodzi�, a tak w og�le to my�la�em, �e dam rad� tutaj zarobi�. M�g�bym gra� w jakiej� knajpie. - Kacper! - No co, mamo? Wzruszy�am ramionami. - Tu nie ma �adnych knajp, tu s� same przyzwoite lokale. - Tym lepiej. - Ju� kupi�e� rower, teraz powiniene� mie� wakacje, trzeba, �eby� z�apa� form� przed matur�. - Jestem w formie. A zreszt� dni b�d� mia� wolne, dopiero wieczorami... - Kacper! - przerwa�am mu. Nie odezwa� si�, tylko spojrza� na mnie. Wiedzia�am, �e wieczorami b�dzie gra�. Po sezonie wieczorne ulice Osady bywaj� puste. Boj� si� chodzi� na samotne spacery, a jednak chodz� i to s� chwile, kiedy szczeg�lnie brakuje mi Tofiego. Przy nim nie l�ka�abym si� i�� i ciemn� noc�, bez mego boj� si� nawet w�asnego cienia, kiedy w �wietle latarni nagle ukazuje si� obok mnie, jakby nie zapowiedziany przez prawa natury. Tego wieczoru w recepcji mojego hoteliku siedzia�a pani Rozalia. Usadowiona na wygodnej kanapce ogl�da�a telewizj�, jednocze�nie robi�c szyde�kiem kordonkow� serwet�. Zawsze zdumiewa mnie tego rodzaju podzielno�� uwagi, podobnie jak kota pani Rozalii. Wpatruj�c si� w k��bek podskakuj�cy w ma�ym koszyku, z zadziwieniem ws�uchiwa� si� w jej miarowe: "nie wolno, nie wolno, nie wolno", kt�re przygotowan� zabaw� zatrzymywa�o mu w powietrzu. Jakim cudem mog�a ogl�da� serial, robi� serwet� i widzie� �ap�, tego nie mogli�my poj�� ani kot, ani ja. Zauwa�y�a r�wnie� i mnie. - Ciemno ju�, pani Madziu. Na ca�ym �wiecie tylko Rozalia m�wi�a do mnie "Madziu". W domu nawet m�j komputer nie przyjmowa� do wiadomo�ci tego zdrobnienia, natychmiast sygnalizuj�c b��d. Pani Rozalii wybacza�am, bo ona pami�ta�a mnie jeszcze z tego lata, kiedy jako dziesi�cioletnia dziewczynka przyjecha�am do Osady z mam� i Al� na nasze pierwsze tutaj wakacje. Potem rok po roku przybywa�o mi wzrostu, pani Rozali� zmarszczek i tylko to zdrobnienie "Madzia", kt�rego u�ywa�a, pozosta�o niezmienione. - Id� po poziomki. - Po poziomki? Do lasu? - Id� po poziomki do warzywniaka, Kasia le�niczego mia�a mi uzbiera� i obieca�a, �e tam je zostawi. Kot wykorzysta� chwil� zaskoczenia pani Rozalii i zacz�� staranniej owija� si� kordonkiem. - A co ona tam uzbiera tak� jesieni�! - Nie potrzebuj� du�o, tyle co na maseczk�. - To znaczy na twarz? - I na szyj�. Pani te� ch�tnie zrobi�. - Ja tam jeszcze nie zwariowa�am, za przeproszeniem pani Madzi- obruszy�a si�. - Tego nauczy�a mnie moja mama, zawsze jak przyje�d�a�y�my do Osady, robi�a sobie maseczk� z poziomek. - A w to akurat nie uwierz�. - A to akurat jest prawd�, pani Rozalio. - No, skoro tak... - zrezygnowa�a. W warzywniaku by�o par� os�b, wi�c stan�am w kolejce, ale wypatrzy�a mnie m�oda dziewczyna, kt�ra z mozo�em przesuwa�a worek z ziemniakami. - O! To chyba dla pani Kasia zostawi�a u nas poziomki. Zaraz przynios�, tylko si� z tym uszarpi� do ko�ca. Przez wystawowe okno warzywniaka zobaczy�am, �e rozb�ys�o �wiat�o w przeszklonym pawilonie po drugiej stronie ulicy. Czekaj�c, patrzy�am na sylwetki paru m�czyzn, kt�rzy przesuwaj�c drabiny, zdejmowali zawieszone pod sufitem kolorowe lampiony. Po sezonie przy wej�ciu wygaszano niebieski neon z napisem DYSKOTEKA, na ca�� zim� chowano lampiony i tylko od czasu do czasu pawilon o�ywa� przypadkowymi imprezami, o kt�rych wszyscy m�wili tu "ta�ce". Wiedzia�am o tym od Geny, kt�ra b�d�c u mnie, narzeka�a, �e jej dzieciaki chcia�yby tylko chodzi� na ta�ce, zamiast uczy� si� porz�dnie i przyk�adnie siedzie� w domu z rodzicami, tak jak ona siedzia�a, kiedy by�a w ich wieku. Nie wiem dlaczego w mojej pami�ci zosta�o, �e gosposia, u kt�rej mama wynajmowa�a dla nas pokoje, zawsze m�wi�a o Genie "ta latawica". W tej w�a�nie DYSKOTECE zatrudni� si� Kacper, kiedy przyjecha� Osady. W sezonie pod �cianami pawilonu ustawiano ciasno, jeden przy drugim, okr�g�e stoliki otoczone pomalowanymi na bia�o metalowymi krzes�ami. W g��bi sali by�o miejsce dla zespo��w, kt�re zatrzymywa�y si� tu w swoich letnich trasach, dla kabarecik�w i piosenkarzy mo�e nie zawsze najlepszych, ale w ko�cu w�a�nie dzi�ki nim DYSKOTEKA najcz�ciej by�a pe�na. Zesp�, do kt�rego do��czy� Kacper, nie mia� zbyt wielkiego powodzenia, bo muzyka, kt�r� wygrywali, bardziej nadawa�a si� do s�uchania ni� do ta�ca. Bywa�o tak, zw�aszcza pod koniec sezonu, �e kiedy zaczynali gra�, przy stolikach cich�y rozmowy. Trzymaj�c w r�ku blaszany kubek wy�o�ony li�ciem chrzanu, pe�en du�ych, czerwonych poziomek, wysz�am z warzywniaka i jeszcze chwil� spogl�da�am przez okna w g��b pawilonu. Widzia�am pusty podest, na kt�rym jeszcze tak niedawno stawa� graj�cy Kacper, - dwa stopnie, miejsce Tiny. Tiny siedz�cej tam w wydrwionym przez Gen� wianku z bia�ych kwiat�w. Pami�tam dzie�, w kt�rym j� pozna�am. A by� to dzie� upalny, niebo a� mdla�o od wysokiego b��kitu zwarzonego gor�cem. Wraca�am do hotelu "Pod Ko�atk�", popijaj� wod� mineraln�, kt�r� w ma�ej butelce zawsze nosi�am ze sob�. Kacper wyszed� przed �niadaniem, kiedy jeszcze spa�am, nie s�ysza�am ani szumu wody w �azience, ani skrzypni�cia drzwi. - Kacper! - zawo�a�am, wchodz�c do ma�ego korytarzyka w naszym hotelowym mieszkanku. Nie by�o go. W �azience, wyjmuj�c z torby jeszcze mokry po k�pieli r�cznik, poczu�am dziwny, obcy zapach. Przytuli�am twarz do wilgom tkaniny i wci�gn�am g��boko powietrze, jednak to nie r�cznik tak pachnia�. Rozejrza�am si�, na p�ce obok naszych kosmetyk�w od razu zobaczy�am obc�, br�zow� buteleczk� z napisem PACZULA. Wesz�am do pokoju, ale przystan�am tu� za progiem, bo przez szeroko otwarte drzwi balkonowe ze zdumieniem dostrzeg�am rozwieszone obok moich bluzek dziewczy�skie bikini: czerwony w bia�e kropki stanik, jakie� niedu�e majteczki, jedno i drugie przymocowane do linki suszarki plastykowymi szczypczykami. W rogu balkonu oparty o balustrad� sta� czyj� namiot w zielonym pokrowcu, a obok niego rozsznurowany niewielki plecak, z kt�rego wysypywa�y si� w radosnym ba�agan kolorowe dziewczy�skie ciuszki. �a�owa�am, �e jeszcze jaki� czas nie posiedzia�am nad jeziorem Mo�e gdybym wr�ci�a za godzin�, za dwie, sta�by si� cud. Niewidzialny kto� zdj��by z balkonu kolorowe bikini, zabra� plecak, namiot, a zosta�abym nie�wiadoma niczego. Mo�e jedynie zapach paczuli zdziwi� mnie troch�, co to tak pachnie, pomy�la�abym. Uciec, zwyczajnie musz� st�d uciec. Kacper jest doros�y, niech robi, co chce, tylko niech mnie nie wci�ga w �adne swoje amory. Tak pomy�la�am: w �adne swoje amory. I to by�a niech�tna my�l, pe�na z�o�ci. Wsun�am do kieszeni spodni portmonetk�, postanowi�am p�j�� na kaw�, na ciastko, na herbat�, na col�, na byle co, �eby tylko nie patrze� d�u�ej na balkon, nie wci�ga� w p�uca zapachu paczuli. By�am gotowa do wyj�cia, kiedy otworzy�y si� drzwi i do pokoju wszed� Kacper. Kacper pierwszy, dopiero za sob� ci�gn�� t� �liczn� dziewczyn�, prawie dziecko, szczup�e stworzenie o niebieskich oczach wielkich na p� twarzy i smoli�cie czarnych w�osach. - Cze��, mamo - powiedzia�. A ona milcza�a. Patrzy�a na mnie, ale bez obawy, bez zak�opotania, raczej z ciekawo�ci�. - Cze��. Ci�gle milcza�a. Tylko po jej buzi przesun�� si� u�miech, szed� od oczu do k�cik�w ust. I tam znikn��. Kacper poci�gn�� j� za r�k�, sta�a teraz przed nim, niewysoka, w bia�ych sanda�ach i kr�tkiej sp�dnicy z wiotkiego, cienkiego materia�u, czarnej w kolorowy, drobny rzucik, chyba hinduskiej. Bawe�niana obcis�a bluzka na w�skich rami�czkach bi�a w oczy jadowit� czerwieni�. - Mamo - powiedzia� Kacper. - To jest Tina. - Ach, tak? W�a�nie to ironiczne pytanie w moim g�osie wyrazi�o ca�� niech��, kt�r� wtedy do niej czu�am, za co, za co? Za to sk�pe bikini na moim balkonie, za radosny ba�agan wysypuj�cy si� z plecaka, za namiot, kt�ry zapewne mia� by� jej domem w Osadzie? Za co, za co? Za opieku�czy ruch, kt�rym Kacper obj�� teraz Tin�, czy mo�e za jej u�miech, bo on zjawi� si� znowu, szed� z powrotem od ust a� do oczu. I tam zosta�, drwi�cy. Niedobra by�a ta chwila, niedobra dla nas wszystkich. Oto ja mama rozgniata�a poziomki widelcem. Niczego do nich nie dodawa�a, prosto z porcelanowej miseczki bra�a �wie�� r�ow� i opuszkami palc�w wklepywa�a j� w sk�r� twarzy i dekoltu. W�osy przytrzymywa�a szerok� opask�, �eby nie spada�y jej na czo�o i policzki. P�niej lubi�a u�o�y� si� wygodnie na le�aku ustawiony, w cienistym k�cie naszej werandy. Nie znosi�a, je�eli Alka albo ja zawraca�y�my jej wtedy g�ow�. Zwykle nie mia�a czasu na to, �eby zadba� o sw�j wygl�d, wi�c w Osadzie stara�a si� chocia� troch� "zatrzyma� lata", tak m�wi�a o swoich zabiegach. Moja mama nie by�a taka �adna jak mama Marcina, mo�e dlatego, �e nie ratowa�a si� �adn� szczeg�ln� elegancj�, na kt�r� nigdy nie by�o j� sta�. Sta� j� by�o jedynie na maseczk� z poziomek, my�la�am z nostalgiczn� czu�o�ci� i rozgniata�am na talerzyku czerwone pachn�ce owoce, nie tyle z rzeczywistej potrzeby zrobienia maseczki, a bardziej dlatego; �eby odby� w sobie to ciche requiem dla mamy. Drgn�am, kiedy us�ysza�am pukanie do drzwi, ale nie, nie! To by�a tylko siostrzenica pani Rozalii, kt�ra u niej mieszka�a. - W recepcji jest telefon do pani, ciocia prosi, �eby pani zesz�a. Telefon? Nie s�dz�, �eby to mo�na by�o za�atwi� przez telefon. Raczej Kacper ma do mnie jak�� piln� spraw�. - Dzi�kuj�, Wandziu, ju� schodz�. Zbiega�am po schodach pchana przez niedorzeczne: "a mo�e? a mo�e? a mo�e?" Gubi�c po drodze my�li i zdrowy rozs�dek, dopad�am le��cej przy aparacie s�uchawki. To by� Kacper. - Co u ciebie, mamo? - Nic. W porz�dku. A u ciebie? - Te� w porz�dku. - To dlaczego dzwonisz? Nie odpowiedzia�. - Dlaczego dzwonisz, Kacper? - Czy koniecznie musz� dzwoni� po co�? Dzwoni�, bo dzwoni�. Dzwoni�, �eby si� dowiedzie�, jak si� czujesz, co robisz, jak ci leci. - Oczywi�cie, tak mi si� g�upio powiedzia�o, ciesz� si�, �e dzwonisz. Nie leci zbyt dobrze, je�eli masz na my�li t�umaczenie, nie chce mi si�. Obijam si�. Czuj� si� nie�le, jak Wandzia po mnie przysz�a, w�a�nie rozgniata�am poziomki na maseczk�. - Na maseczk�? - Tak, na twarz. Maseczk� na twarz. - Mamo, co z tob�? - Nic. A z tob�? - Siedz� w ksi��kach. - Jadasz obiady u cioci Ali? - Jadam. - Smakuj� ci? - Smakuj�. - A Tofi? - W porz�dku. Tofi w porz�dku. - To co nie w porz�dku? - Wszystko w porz�dku. - No bo m�wisz, �e Tofi w porz�dku, w takim razie, co nie jest porz�dku? - Pyta�a� o Tofiego. Bo�e, mamo, jak my rozmawiamy! Jeste� czym� zdenerwowana? - Nie, nie jestem. Ciesz� si�, �e dzwonisz, Kacper, naprawd�, tylko u mnie nic si� nie dzieje. - U mnie te� nic, chcia�bym, �eby� ju� wr�ci�a. Tofi za tob� t�skni. - Tofi. A ty? - Ja te�. - Bardzo to mi�e z waszej strony. Wr�c�, nie martw si�, znowu b�dziesz mnie mia� wy�ej uszu. - Nigdy nie mam ciebie wy�ej uszu, mamo. - Czasami masz. - Nie m�w tak. - Czasami masz. - Nie wracaj do tego. - Dobrze, Kacper, nie b�d� wraca�a, przepraszam. - To ja ciebie przepraszam. Du�o o tym my�la�em i przepraszam. W�a�ciwie dlatego dzwoni�. - Dzi�kuj�. Ja ciebie te� przepraszam. - W porz�dku, mamo. - Tak, Kacper, w porz�dku. - Tylko nie p�acz. - Nie p�acz�. - Przecie� s�ysz�. Mamo, nie p�acz! - Dobrze. B�dziemy ju� ko�czy�, tak? - Tak, mamo, przytulam ciebie. - Ja ciebie te� przytulam. - Poklepa� Tofiego? - Poklepa�. - To ja klepi�, s�yszysz? Klepi� go. - S�ysz�. - To cze��. - Cze��, Kacper. Od�o�y�am s�uchawk�, biedny Kacper, pomy�la�am z rozpacz�, on ci�gle jeszcze o niczym nie wie. Wr�ci�am do pokoju, usiad�am przy stole i przysun�am do siebie talerzyk z nie do ko�ca rozgniecionymi poziomkami, ale tylko lekko przesuwa�am widelcem po ich nier�wnej r�owej powierzchni. Ile ja si� przez niego nap�aka�am, przez Marcina. Ca�y pocz�tek naszej mi�o�ci i ca�y jej koniec ton�� w moich �zach. A� do chwili, kiedy pojawi� si� Dawid i wreszcie przygarn�� mnie do siebie, a ja nie broni�am si� wcale, um�czona nie tylko tym, co w Marcinie by�o trudne, ale i tym, co w nim by�o dobre i co chcia� mi da�, ale zawsze w ten sw�j dziwnie pokr�tny spos�b, kt�ry cz�sto nie pozwala� mi odr�ni� prawdy od k�amstwa i w ko�cu sprawi�, �e ju� nie mog�am uwolni� si� od uczucia ci�g�ej niepewno�ci i zagro�enia. Ja te� nie by�am bez winy, bo przecie� sta�am si� zazdrosna o ka�d� dziewczyn�, na kt�r� Marcin przelotnie nawet spojrza�, wiecznie obra�ona, wiecznie oczekuj�ca potwierdzenia, �e to ja jestem dla niego esencj� �wiata. Nawet je�eli my�l� o kosmosie, powiedzia� mi kiedy� z rzadkim u niego zniecierpliwieniem, ale jednak ze zniecierpliwieniem, ty natychmiast chcesz by� w nim najwa�niejsz� galaktyk�. A tak, w�a�nie tego chcia�am. Ju� nie by�am dumn�, nieprzyst�pn� dziewczyn� z Osady ani rozumiej�c� i czu��, z najbardziej romantycznych dni naszej mi�o�ci. Czy to w og�le mi�o�� by�a mi�dzy nami, czy magiczna mieszanka m�odo�ci i fascynacji nowym odczuwaniem, nie wiem do dzi�. Ale w�a�nie tego domaga�am si�: �eby Marcin ca�y sw�j �wiat wype�ni� mn�, i tylko mn�. Odchodzi�am od niego wolno i z rozpacz�. Trzyma� mnie, ale w ko�cu uciek�am mu. Mo�e gdyby nie Dawid, los inaczej rozda�by nasze karty. Poznali�my si� w sklepie muzycznym, gdzie przegl�da�am nowe nagrania, a on szuka� nut. Spojrza�am w jego stron� zupe�nie przypadkowo, ale w chwili, kiedy i Dawid patrzy� na mnie. U�miechn�� si� przyja�nie, zupe�nie tak, jakby�my ju� od lat jednocze�nie zagl�dali do tego sklepu. - Halo! - powiedzia�. - Czego szukasz? - Tak tylko przegl�dam. Zbli�y� si� i spojrza� na p�ki, przed kt�rymi sta�am. - Szukasz Stones�w, zgad�em? - Mo�e! - roze�mia�am si�, bo zgad�. - Ja grzebi� w nutach, chcia�bym znale�� co� na saksofon solo, ale co� ekstra. - Grasz na saksofonie? - Pr�buj�. Ju� wtedy by� popularny w�r�d m�odych saksofonist�w, ale nie chodzi�am na koncerty, nie zna�am go, chocia�, kiedy przedstawi� si� nazwisko nie brzmia�o mi obco. - Czy p�jdziesz ze mn� na kaw�, dobra wr�ko? - Dlaczego "dobra wr�ko"? - Bo jeste� dobr� wr�k�, nie wiedzia�a� o tym? - Nie wiedzia�am. - Teraz ju� wiesz. By� wysoki i szczup�y, ale mia� szerokie ramiona. Kiedy wychodzili�my ze sklepu muzycznego, nie wiedzia�am, �e na d�ugo znajd� w nich spok�j i ukojenie. Marcin chodzi� osowia�y, poniewa� szybko wytropi� we mnie Dawida. Pocz�tkowo nie wiedzia�, kim jest i czy naprawd� mu zagra�a. W ko�cu zapyta� mnie o to. - Powiedz, przecie� chyba lepiej, �ebym wiedzia�, bo w ten spos�b tylko nas m�czysz. Patrzy� na mnie ze smutkiem, nie mog�am tego znie��, ale sama jeszcze niczego nie by�am pewna. - Wydaje ci si� - sk�ama�am, nie wiedz�c, czy to rzeczywi�cie jest k�amstwo. - Wi�c o co chodzi? - O nic nie chodzi. Dni mija�y i ci�gle "o nic nie chodzi�o", tyle tylko, �e mia�am coraz mniej czasu dla Marcina. To nasz przyjaciel Olo wypatrzy� mnie i Dawida. Szed� do mojej siostry Alki i widzia�, jak �egna�am z Dawidem przed domem. Nie zauwa�y�am go, dogoni� mnie na schodami. - Czekaj! - zawo�a�. Zatrzyma�am si� na p�pi�trze. Olo stan�� na wprost mnie, patrz mi w oczy i milcza�. - Kto to by�? - zapyta� wreszcie. - Znajomy. - Z ka�dym znajomym ca�ujesz si� w ten spos�b na do widzenia - Z ka�dym - odpowiedzia�am w�ciek�a. - Gratuluj� znajomym. P�niej ju� bez s�owa wchodzili�my na g�r�, ja pierwsza, za mn� Olo, wiedzia�am, �e swoim milczeniem pot�pia mnie, ale jego pot�pienie obudzi�o nagle m�j gwa�towny sprzeciw: "a w�a�nie, �e...", my�la�am, chocia� dalszy ci�g tego "a w�a�nie, �e..." ci�gle by� dla mnie nieokre�lony: "a w�a�nie, �e co...?" Kiedy� lubi�am zimowe, wczesne zmierzchy, mr�z, wiatr, nasze spacery z Marcinem, wsp�lne zadbania o siebie i to uczucie wielkiej wygranej, kt�re mnie ogarnia�o, kiedy mnie przytula�. Umia�am nie pami�ta� o ca�ej jego rozwichrzonej przesz�o�ci. Darowane, zapomniane, powtarza�am za moj� babci� Emili�, kt�ra w�o�y�a tyle wysi�ku w to, �eby�my w ko�cu znale�li drog� do siebie. Tego roku, kiedy na tej drodze stan�� Dawid, zimowe zmierzchy przesta�y by� dla mnie tym, czym by�y jeszcze tak niedawno. Moja przyjaci�ka Mi�ka, kt�ra dla swojego ch�opaka gotowa by�a bez wahania p�j�� w najbardziej niewiadom� ciemno��, m�wi�a, s�uchaj�c moich zwierze�: "No tak, Mada, by�o, min�o". Darowane, zapomniane. By�o, min�o. Mo�e nie musia�o min��, ale tak si� w�a�nie zdarzy�o. Powiedzia�am o tym Marcinowi w autobusie. I tym razem to nie by� zimowy zmierzch, tylko poranek. Oszronione szyby dzieli�y nas od �wiata bia�� zas�on�, na kt�rej rysik mrozu wykre�li� strzeliste li�cie. Siedzieli�my obok siebie w prawie pustym autobusie, obj�ta ramieniem Marcina, wsun�am d�onie w lu�ne r�kawy p�aszcza i wyci�gn�am przed siebie wyprostowane nogi, by�am sztywna, jakbym zosta�a zmro�ona porannym ch�odem. Marcin przytuli� mnie mocniej, mo�e chcia� prze�ama� m�j op�r, sprzeciw, moj� gwa�town� ch�� odrzucenia jego ramienia, kt�r� musia� wyczu�. - Jeste� jak ptak - powiedzia�. - Jeste� jak ptak, kt�ry chce si� wyrwa� na wolno��. - Wi�c pozw�l mi. Nie patrzy�am na niego. Nie chcia�am widzie� twarzy Marcina, wci�� by�a mi bliska, chocia� chyba ju� go nie kocha�am. Ci�gle obejmowa� mnie, a mo�e nawet jeszcze mocniej przytula� do siebie w chwili, kiedy us�ysza�am jego szept. - Nie mog� uwierzy�. - Uwierz - poprosi�am cicho. To do Dawida podobny jest Kacper i po nim ma s�uch absolutny. Nie by�o ju� czerwonego bikini w bia�e kropki ani zielonego ja szczaw namiotu, ani tego plecaka �miej�cego si� kolorowymi dziewczy�skimi �aszkami. Zosta�a w �azience zapomniana buteleczka z napisem PACZULA i duszny tej paczuli zapach w powietrzu. Nie by�o te� koca, kt�ry zwykle le�a� z�o�ony na tapczanie Kacpra. Natychmiast ogarn�a mnie z�o��, bo przecie� nikt inny, tylko w�a�nie ja b�d� musia�a komu� t�umaczy�, gdzie si� podzia� i dlaczego, skoro nie wolno by�o z hotelu "Pod Ko�atk�" wynosi� na zewn�trz �adnych tutejszych rzeczy, co czarno na bia�ym jest zastrze�one w informacji, kt�r� przecie� z ca�� pewno�ci� Kacper czyta�, bo wisia�a na drzwiami w korytarzu. Usiad�am na balkonie i my�la�am, a z moich my�li zgin�y wszystkie kropki i przecinki, zosta�y w nich tylko zaprawione z�o�ci� wykrzykniki. Kacper wr�ci� po godzinie i usiad� w progu drzwi balkonowych,! a ja czyta�am gazet�, a raczej udawa�am, �e j� czytam, bo tylko przewraca�am strony i ogl�da�am litery. Wreszcie Kacper odezwa� si�: - Mamo, gdzie ja mog� za�atwi� dla Tiny obiady? - Jakie obiady? - Potar� r�k� czo�o, raz, drugi, trzeci. Przeczu�, �e k�opot wisi w powietrzu. - Zwyczajne obiady, chyba nie masz nic przeciwko temu, �eby Tina jada�a z nami? Pytanie zamiast odpowiedzi: - Gdzie jest koc z twojego tapczana? - W namiocie. Tina zapomnia�a wzi�� swojego ze sob�. - Jak chcesz to rozwi�za�? B�dziemy mieli przykro�ci. - Ju� to rozwi�za�em, nie b�dziemy mieli �adnych przykro�ci. Wiedz� i zgodzili si�. - Dlaczego nie uprzedzi�e� mnie, �e spodziewasz si� tu kogo�? Tak si� nie robi, Kacper. Odrzuci�am p�acht� gazety. - Nie spodziewa�em si� Tiny. Zadzwoni�em do niej wczoraj wieczorem i dopiero wtedy powiedzia�a mi, �e jedzie. Rano poszed�em na dworzec, �eby jej pom�c. - Zaraz po przyje�dzie pyta�e�, czy w naszym hotelu s� wolne pokoje. - Tak, pyta�em. - Kogo mia�e� na my�li? Kogo chcia�e� tu urz�dzi�? - Tin�. My�la�em, �e m�g�bym jej co� takiego zaproponowa�, ale nie wiedzia�em, �e ona sama wpadnie na ten pomys�, i �e we�mie namiot, nie spodziewa�em jej si� tutaj, mamo. - Wiedzia�e� o tym od wczoraj. - Tak. - A wi�c mog�e� mnie uprzedzi�. - Mog�em. - Dlaczego tego nie zrobi�e�? - Nie wiem. Mamo, czy ciebie doprawdy nie m�czy to dzielenie w�osa na czworo? - Przyjecha�am tu, Kacper, �eby mie� �wi�ty spok�j, a ty �ci�gasz mi na g�ow� jak�� obc� dziewczyn�. - Nie �ci�gam ci nikogo na g�ow�. Rozbi�a si� na polu namiotowym. Na pla�� b�dziemy chodzi� dalej, nie przy molo. Kacper podni�s� si� i opar� o por�cz balkonu. - Je�eli nie odpowiada ci jadanie z nami obiad�w, mo�emy przychodzi� p�niej - powiedzia�. - Z kim ty tu jeste�, Kacper? Ze mn� czy z ni�? Kopn�am stop� p�acht� gazety, zaszele�ci�a nieprzyjemnie. Kacper obejrza� si�. Zanim odpowiedzia�, przez chwil� patrzy� na mnie ze zdumieniem. - Jestem z tob�, mamo, a Tina do nas przyjecha�a. Podziwia�am jego spok�j, ja by�am roztrz�siona, zapach paczuli a� tu unosi� si� w powietrzu, nie mog�am go znie��, ale nagle zrozumia�am, �e musz�. - Sama za�atwi� obiad dla niej. - Dzi�kuj�, mamo. Przechodz�c do pokoju, Kacper wsun�� mi r�k� we w�osy i potrz�sn�� nimi. - B�dzie ci si� podoba�a, zobaczysz. - Nie zawsze podobaj� nam si� te same filmy - powiedzia�am, uchylaj�c g�ow�. Roze�mia� si�, a ja pomy�la�am, �e wygra� ze mn� pierwsz� rund�. Myli�am si�, bo wygra�a j� Tina. To by�o zrozumia�e, �e kiedy sz�am do pani Franciszki, kt�ra prowadzi�a w Osadzie ma�� jad�odajni� pod skromn� nazw� "Obiady domowe", przypomnia�a mi si� mama Marcina. Teraz ja by�am dla Tiny mam� Kacpra, czy mi si� to podoba�o, czy te� nie, wi�c szuka�am dla siebie analogii. W pierwszym okresie naszej znajomo�ci zachowanie mamy Marcina wydawa�o mi si� nie do poj�cia, my�la�am nawet, �e ona bardzo mnie nie lubi, ale nie wiedzia�am wtedy, nie przypuszcza�am nawet, �e to nie o Marcina wiecznie si� ba�a, tylko o mnie. P�niej polubi�am j� i ona te� zawsze by�a dla mnie mi�a. Pami�tam, jak bardzo Marcinowi zale�a�o na tym, �eby�my doceni�y siebie nawzajem, i rzeczywi�cie tak si� sta�o. No tak, ale ja nie zjawi�am si� w domu matki Marcina, zupe�nie obca i nie zapowiadana, nie powiesi�am mokrego bikini na jej suszarce i nie wytrz�sn�am z plecaka swoich rzeczy na jej balkonie. I nigdy, naprawd� nigdy nie patrzy�am na ni� drwi�co. Koniec. Doprawdy, nie mog�am por�wnywa� siebie sprzed lat z Tin�, kt�ra nagle pojawi�a si� w Osadzie, i to, jak si� okazuje, nawet nie zaproszona przez Kacpra. Mniejsza z tym, �e mo�e jedynie dlatego nie zaproszona, �e nie zd��y� tego zrobi�. Zdrowy rozs�dek m�wi� mi, �e nie jestem upowa�niona do humorzastego wydawania ludziom wiz na pobyt w Osadzie i decydowania, kto mo�e tu przyje�d�a�, a kto nie. Nie s�ucha�am g�osu zdrowego rozs�dku, s�ucha�am w�asnego g�osu, kt�ry m�wi� mi, �e oto pojawi�a si� tu agresywna, �le wychowana dziewczyna, kt�ra mo�e zawr�ci� w g�owie Kacprowi. Kiedy to ja ostatni raz widzia�am Marcinow� mam�? Bardzo dawno, ale pami�tam. By�a wiosna, sz�am do parku szalonego �wie�� zieleni� i s�o�cem, po ma�ym stawiku p�ywa�y uradowane dzikie kaczki, kt�re wcale nie by�y dzikie, tylko swojskie i przyjacielskie. Przed sob� pcha�am w�zek z Kacprem. By� taki mi�y, ciep�y dzie�, Kacper bawi� si� swoimi go�ymi stopami, ze zdumieniem ogl�daj�c rz�dy ma�ych, r�owych paluszk�w. Zobaczy�am j� z daleka. Sz�a wolno, w rozpi�tym jasnym p�aszczu, zsuni�tym troch� z ramion, g�ow� mia�a uniesion�, bo najwyra�niej patrzy�a na ga��zie drzew zasnute blad� zieleni�. Mia�am ochot� �agodnie, jakby od niechcenia skr�ci� w najbli�sz� alejk� i zej�� z drogi. Nagle ona spojrza�a i ju� nie mog�am, bo dostrzeg�am zaskoczenie na jej twarzy, zobaczy�a mnie. Zbli�a�y�my si� wi�c do siebie, nie mia�am poj�cia, co ona czuje, ale wiedzia�am, �e z pewno�ci� nadchodzi trudna chwila. Zdoby�am si� na u�miech, kiedy nagle przystan�a zaledwie o par� krok�w ode mnie. Mo�e w ten spos�b da�a mi szans� omini�cia jej i mo�e liczy�a na to, �e j� omin�. Przystan�am, skin�a g�ow� w odpowiedzi na moje ciche powitanie, podesz�a i zajrza�a do w�zka. Kacper znieruchomia� i trzymaj�c w r�czkach swoje stopy, wpatrywa� si� w ni�, a p�niej w u�miechu pokaza� dwa bia�e z�by. - Ch�opczyk? - zapyta�a. - Tak, Kacper. Pochyli�a si� nad w�zkiem. - Witaj, Kacprze... - powiedzia�a mi�o. - Wspaniale wygl�dasz. Wyprostowa�a si� i spojrza�a na mnie. -A ty? Pojemne pytanie, mog�am z nim zrobi�, co tylko chcia�am. Nie poradzi�am sobie. - Dzi�kuj�. - Jeste� szcz�liwa? - Tak, bardzo. Znowu spojrza�a na Kacpra. - Pewnie, jak si� ma takiego �licznego synka. Kacper znowu pokaza� dwa z�bki, roze�mia�a si�. - Pogodny? - Tak. - A jak twoja mama? Siostra? - Mama mieszka z Alk�, kt�ra wysz�a za m��. Za Ola, pani chyba zna�a Ola? - Co� sobie przypominam. A ty pracujesz? - Teraz nie, jestem po romanistyce. Od czasu do czasu robi� jakie� t�umaczenia, ale w domu. - Marcin sko�czy� medycyn� i wyjecha�. O�eni� si�, mo�e i ja nied�ugo b�d� babci�. A co robi tw�j m��? - Jest muzykiem. Saksofonist�. Spojrza�a zdziwiona, co mnie zreszt� wcale nie zaskoczy�o, bo cz�sto, kiedy m�wi�am, �e Dawid jest saksofonist�, ludzie patrzyli na mnie tak zdumieni, jakbym wysz�a za m�� za szympansa. - Czy z tego daje si� wy�y�? - zapyta�a niespokojnie. - Je�eli si� jest dobrym saksofonist�, tak, a Dawid jest bardzo dobrym saksofonist�. - Dawid! - powt�rzy�a. - �ona Marcina ma na imi� Mariola. A wi�c z�apa�a go, pomy�la�am z przera�eniem i nagle poczu�am si� winna czemu�. - Ta Mariola? - wola�am si� upewni�. Nie odpowiedzia�a, ale skin�a g�ow� potakuj�co. M�j Bo�e, co te� musia�o si� dzia� z Marcinem, je�eli w ko�cu zwi�za� si� z dziewczyn�, przez kt�r� prze�y� piek�o. "Jako�" to by�a �yciowa filozofia Marioli, przypomnia�am sobie. Widocznie "jako�" sobie z tym poradzili. Tego dnia d�u�ej ni� zwykle by�am z Kacprem w parku, wozi�am go po alejkach, siedzia�am na �awce przy stawie, �yciowa filozofia Marioli nie by�a najgorsza, bo "jako�" upora�am si� z tym cierpkim uczuciem, z kt�rym po spotkaniu z mam� Marcina my�la�am o sobie. Tina przysz�a na obiad ubrana w kr�ciutk� bawe�nian� sukienk� w kolorze s�onecznika, obcis��, bez rami�czek, kt�ra doprawdy nie wiem jakim cudem trzyma�a si� nad jej ma�ym biustem. Na g�owie mia�a p�aski s�omkowy kapelusz z ogromnym rondem, oczy przys�oni�te ciemnymi okularami w szerokiej bia�ej oprawce. Sanda�ki zmieni�a na pantofle z przera�liwie wysokimi obcasami. Siedzia�am ju� przy stoliku, kiedy oni weszli, i od razu zauwa�y�am niespokojne spojrzenie Kacpra, kt�ry najwyra�niej sprawdza� nerwowo, jakie wra�enie zrobi�a Tina na pozosta�ych go�ciach pani Franciszki. Ja wola�am na nikogo nie patrze�, wbi�am wzrok w buteleczk� maggi, kt�ra sta�a po�rodku naszego stolika. Tina nie usiad�a, tylko s�odko zapyta�a Kacpra, gdzie tu jest toaleta, i Kacper pokaza� jej drzwi. Zostali�my sami. - Pewnie nie jeste� zachwycona - powiedzia� Kacper z rozbrajaj�c� przenikliwo�ci�. - A nie jestem. - Tak my�la�em, ale widzisz... ja sam jestem zaskoczony. Tina nigdy... Tina zawsze... ona, wiesz, zwykle... - Och, nie m�cz si�, Kacper. - Chyba my�la�a, mamo, �e to jest jaki� ekskluzywny lokal. - Albo mydlany serial dla nastolatek. Nie mog�e� jej powiedzie�, �e ludzie tu przybiegaj� prosto z pla�y? - Nie chcia�em jej peszy�. - Kacper, dobry ch�opiec. - Mamo! - Daj spok�j, r�b sobie, co chcesz i z kim chcesz, jeste� doros�y, sam sobie wybierasz dziewczyny. - Tina nie jest moj� dziewczyn�. - To sk�d ona si� tu wzi�a? Bocian j� przyni�s�? - To znaczy, ona jest moj� dziewczyn�, ale tylko w pewnym sensie, chodzimy ze sob� zaledwie od paru dni. Tina wysz�a z toalety, zatrzyma�a si� przy lustrze wisz�cym obok drzwi i zdj�a sw�j s�omkowy kapelusz. Wysypa�y si� spod niego l�ni�ce jak czarny aksamit w�osy. Potem si�gn�a po okulary, w�o�y�a je do kapelusza, schyli�a si� i �ci�gn�a pantofle. Kapelusz z okularami po�o�y�a na p�ce pod lustrem, a pantofle wsun�a pod krzes�o stoj�ce przy drzwiach. Odwr�ci�a si� i wolno ruszy�a w stron� naszego stolika, wszyscy znowu patrzyli na ni�, bo sz�a przez sal� tanecznym krokiem, bosa, z t� delikatn� tr�jk�tn� buzi� o olbrzymich niebieskich oczach, teraz uderzaj�co �adna. Oderwa�am wzrok od butelki z przypraw� maggi i patrz�c na niedu�e, wypuk�e usta Tiny, my�la�am o tym, �e Kacper je ca�owa�. A potem wszystko zacz�o si� toczy� inaczej, ni� toczy� si� powinno, w ka�dym razie w moim, mo�e zbyt konserwatywnym przekonaniu, chocia� B�g mi �wiadkiem, �e zawsze pozwala�am Kacprowi na wiele, ale nawet nie o to chodzi, tylko o chwiejn� r�wnowag�, kt�r� cechowa�o si� to ich "chodzenie ze sob�". W�a�ciwie to bardziej Tina chodzi�a z Kacprem ni� on z ni�. Nie chcia�abym u�y� s�owa, �e ona si� za nim ugania�a, bo ona si� nie ugania�a, by�a raczej ma��, sprytn� prowokatork� i Kacper jej ulega�. By�a prowokatork� pe�n� wdzi�ku, co przy jej urodzie sprawia�o, �e chwilami mog�a si� wydawa� wprost urzekaj�ca. Przez jaki� czas Kacper trzyma� si� dzielnie i spokojnie dawa� si� adorowa� Tinie uwodzicielce, tak jakby uwa�a� za normalne jej kocie przymilania, spojrzenia spod rz�s, kt�rymi mo�e chcia�a przypomina� mu o minionych mi�dzy nimi chwilach, a mo�e obiecywa�a wi�cej. P�niej zacz�a dba� o niego: ka�dy nadgryziony przez ni� herbatnik w�drowa� potem do ust Kacpra, tak jak i ka�da truskawka odsuni�ta od jej zwil�onych sokiem warg. Wsp�lne picie z jednej szklanki wcale nie by�o dla Kacpra tortur�, chocia� zawsze za tortur� uwa�a�, je�eli kto� przy��cza� si� do jego jedzenia. Tina grzeba�a mu w talerzu i swoim widelcem podawa�a smakowite k�ski, ma�o tego, wyszukiwa�a te k�ski r�wnie� i we w�asnym daniu, jej widelec w�drowa� wtedy przez st� do ust Kacpra. Cierpia�am katusze, bo wydawa�o mi si�, �e Tina robi z Kacpra zupe�nego idiot�, a on si� na to pokornie godzi. Powinna dosta� po �apach, my�la�am, patrz�c jak sos pomidorowy kapie na bia�y obrus pani Franciszki prosto z urodziwego kawa�ka gulaszu, kt�ry Tina znalaz�a dla Kacpra w swoim talerzu. Podczas tych wszystkich zabieg�w omiata�a mnie wzrokiem albo spogl�da�a w moj� stron� z ukosa, niby niechc�cy, kiedy zacz�a m�wi� do Kacpra Kiku�ku, pomy�la�am o wyje�dzie z Osady. I mo�e tak by si� sta�o, gdybym kt�rego� wieczoru nie zadzwoni�a do Ali. - S�uchaj, ja wracam, jest tu z Kacprem dziewczyna, kt�ra gra mi na nerwach - powiedzia�am zdecydowanie. - Jaka znowu dziewczyna? - zdziwi�a si� moja siostra. - Przecie� on tu pozna� tak� jedn�, bardzo mi�� i chyba zacz�� z ni� chodzi�. Byli u mnie na obiedzie. Nawet Olo uwa�a, �e to s�odka dziewuszka. - S�odka dziewuszka! Czy wy�cie powariowali. Alka? Mo�e m�wisz o jakiej� innej? - A jak ta twoja ma na imi�? - zapyta�a nieogl�dnie. - Nie ma tu �adnej mojej! Jest jaka� podkasana dziewczyna Kacpra! - Podkasana dziewczyna Kacpra... - powt�rzy�a za mn� Alka.- Ale� musisz by� w�ciek�a... - Jestem. - S�uchaj, ta moja ma na imi� Tina. Olo powiedzia�, �e ona jest wyj�tkowo bystra i nieg�upia. D�ugo rozmawia� z ni� po obiedzie, uwa�a za szcz�cie dla nas wszystkich, �e Kacper trafi� na tak� dziewczyn�, bo przecie� wiesz, jakie one teraz bywaj�. Sied� tam, Mada, i pilnuj, �eby jej nie poderwa� jaki� inny ch�opak. Marzy�am o tym, �eby Tin� poderwa� jaki� inny ch�opak, ale sprawy przyj�y przeciwny obr�t, bo w czasie kolejnego obiadu u pani Franciszki Kacper wy�owi� w swoim kompocie wielk� dorodn� wi�ni� i na swojej �y�eczce poda� j� Tinie do ust. Jedno tylko by�o dla mnie bardziej zaskakuj�ce ni� sam ten fakt. Wyraz bezgranicznego zdumienia w jej oczach. Tak lubi� zapach mokrego lasu jesieni�, chocia� Kacper m�wi, �e to jest zapach zgni�y i niezdrowy. To prawda, �e ga��zie nie trzaskaj� mi�o cz�owiekowi pod nogami i ptaki nie �wierkaj� gadatliwie, ale nigdzie tak jak w jesiennym lesie nie czuje si� konieczno�ci przemijania, kt�r� moja babcia Emilia lubi�a nazywa� zabaw� natury. D�ugo nie rozumia�am, co w�a�ciwie mia�a na my�li, m�wi�c w ten spos�b, ale w pewnej chwili poj�am. Moja samotno�� w Osadzie sp