14451

Szczegóły
Tytuł 14451
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

14451 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 14451 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

14451 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

fJostein Garder: Dziewczyna z pomarańczami. Tytuł oryginałuAppelsinpiken RedakcjaAlicja Chylińska Skład i łamanieAdam Poczciwek ProjektokładkiAgnieszka Spyrka Copyright The author and H. AschehougCo. Copyright forthe Polish edition by Jacek Santorski Co. , 2004 ISBN 83-88875-72-8 Wydawnictwo Jacek Santorski Coul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawawww. jsantorski. ple-mail: wydawnictwojsantorski. pldział sprzedaży: tel. 022 616 29 36,61629 28fax 022 616 12 72Druk i oprawa: Łódzka Drukarnia Dziełowa Só . A. Akc.M^ mój ojcieczmarł jedenaście lat temu. Miałem wtedy zaledwie cztery lata. Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek jeszczesię do mnie odezwie, ale teraz piszemy razem książkę. Te zdania to początkowelinijki tej opowieści, ito ja jepiszę, ale z czasemdopuszczę do głosu ojca. On ma przecieżnajwięcej do powiedzenia. Niejestem pewien, na iledobrze pamiętam ojca. Najprawdopodobniej jedynie misię wydaje, że go pamiętam, ponieważ wiele razy oglądałem wszystkie jego zdjęcia. Właściwie tylko jedną jedyną rzecz z nim związaną zapamiętałem bezżadnejwątpliwości, a wydarzyło się to pewnego wieczora, gdy siedzieliśmy razem na tarasie i patrzyliśmyw gwiazdy. Na jednymze zdjęć ojciec i ja usadowiliśmy się nażółtej skórzanej kanapie w salonie. Wygląda totak, jakby opowiadałmi coś przyjemnego. Ta kanapa ciągle jest u nas w domu, aleojciec już na niej nie siedzi. Na innym zdjęciu rozsiedliśmy się w zielonym fotelu bujanym naoszklonej werandzie. Ta fotografia wisi tutaj odśmierciojca. Siedzę teraz w tymsamym zielonym fotelu. Staramsię nie huśtać, ponieważ piszę w wielkim zeszycie. Potem przepiszę wszystko do starego peceta ojca. O tym komputerze też należy co nieco opowiedzieć, ale dotego wrócę później. Wszystkie te stare zdjęcia zawsze budziły we mniedziwne uczucia. Należą do zupełnie innegoczasu niż ten, który jest teraz. U siebie wpokoju trzymam album,caływypełniony fotografiami ojca. Właściwie to prawie straszne, że tyle jest zdjęćczłowieka, który już nie żyje. Mamy też ojca na kasetach wideo. Moimzdaniem to trochę przerażające, że można usłyszeć jegotubalny głos. Być może powinien obowiązywać zakaz oglądaniafilmówwideo z osobami, którejuż nie istnieją, albo, jak mówi babcia, matka ojca, których już nie ma wśród nas. Szpiegowaniezmarłych nie wydaje się w porządku. Na niektórych filmachsłychać teżmój głos. Jest cienkiipiszczący. Przywodzi na myśl ptasie pisklę. Tak to właśnie wtedy było: mój ojciec mówił basem, a jadyszkantem. Na jednym z filmów wideo siedzę u ojca na barana ipróbujęściągnąć gwiazdę z choinki. Mam zaledwie roczek, ale prawieudaje mi się ją zerwać. Kiedy mama ogląda filmy, na których ojciec jestrazem zemną, czasami pęka ześmiechu, aż sięmusi oprzeć, chociaż toona w owym czasie trzymała kamerę wideo i filmowała. Uważam, że nie powinna sięśmiać, kiedy ogląda na filmie mojego ojca. Wydaje mi się,że jemu by się to nie podobało. Byćmoże uznałby to zazłamanie zasad. Na innymfilmie ojciec i ja siedzimy w wielkanocnymsłońcuprzed domkiem w górach, w Fjellstólen,a każdy z nastrzyma połówkę pomarańczy. Ja usiłuję wyssać sok ze swojej połówki bez obierania jej ze skórki. Mój ojciecchyba myślio całkiem innych pomarańczach, co do tego nie mamterazwątpliwości. Właśnie zaraz potamtej Wielkanocy ojciec zachorował. Chorował ponad pół roku i bat się, że umrze. Moim zdaniemmiał świadomość nadchodzącej śmierci. Mama wiele razy opowiadała mi, że ojcu było szczególnieprzykro,bo wiedział, że umrze, zanim zdąży porządnie mniepoznać. Babcia mówiła coś podobnego, tylko w o wiele bardziej tajemniczysposób. Babcia,kiedy rozmawia ze mną o ojcu, mazawszetakidziwny głos. Może nic w tym nadzwyczajnego. Babcia idziadek stracili dorosłego syna. Nie wiem, jakieto uczucie. Naszczęście mają jeszcze jednego, który żyje. Ale babcia nigdysię nie śmieje, kiedy ogląda stare zdjęcia ojca. Robi to z wielkim nabożeństwem. To jej własne słowa. Mójojciec w pewnym sensie postanowił, że z trzyipółrocznym chłopcem nie da siętak naprawdę rozmawiać. Dzisiaj rozumiem,o co muchodziło, a czytelnik tej książkiteżwkrótce topojmie. Na jednym ze zdjęć ojciec leży w szpitalnym łóżku. Mabardzowychudzoną twarz. Ja siedzę mu na kolanach, a ontrzyma mnie za ręce, żebym na niego nie upadł. Próbuje siędo mnie uśmiechać. To byłozaledwie kilka tygodni przedśmiercią. Żałuję, że zrobiono tę fotografię, ale skoro już takjest, nie mogę jej po prostuwyrzucić. Nie potrafię nawet jejnie oglądać. Teraz mam piętnaście lat, a raczej, dokładniemówiąc, piętnaście lati trzy tygodnie. Nazywam się Georg Róed imieszkam. na ulicy Humleveien w Oslo razem z mamą, Jórgenem i Miriam. Jórgen to mój nowytatuś, ale mówię na niego po prostuJórgen. Miriamto mojamłodsza siostra. Ma dopiero półtoraroku i jest z całą pewnościąza mała na prawdziwe rozmowy. Oczywiście nie istniejążadne stare zdjęcia czy filmy wideo, na których byłaby Miriam i mój ojciec. To Jórgenjestojcem Miriam. Jajestem jedynym dzieckiem mojegoojca. Na samym końcu tej książki pojawią się pewne bulwersujące informacje oJórgenie. Na razie nie można ich ujawnić,ale kto przeczyta do końca, ten się dowie. Po śmierci ojca przyjechali do nas babcia z dziadkiem i pomagali mamie uporządkować wszystkie jego rzeczy. Istniałojednakcoś ważnego,czego żadne z nich nie znalazło. Było todługie opowiadanie, które mój ojciec napisał przed pójściemdo szpitala. Wtedynikt nie wiedział, że ojciecnapisał jakąś opowieść. Historia o "Dziewczyniez Pomarańczami" objawiła się dopiero w ostatniponiedziałek. Babcia dobrała się do składziku z narzędziami i właśnie tam znalazła cały tekst, wetknięty pod podszewkę czerwonego wózka spacerowego, w którymjeździłem, kiedy byłem mały. W jaki sposób opowiadanie tam trafiło, to niezłazagadka. Nie mogło sięto stać zupełnieprzypadkiem,gdyż opowieść,którąnapisał mój ojciec, kiedy miałem trzy i pół roku, wiązała się w pewien sposóbz tą spacerówką. Nie chodzi mi o to,że sama historia to typowa opowieść do wózka spacerowego,botak wcale niejest,ale ojciec całe to długie opowiadanie napisał dla mnie. Napisał historię o "Dziewczynie z Pomarańczami", żebymją przeczytał, kiedy będę już dostatecznie duży, by ją zrozumieć. Taki list do przyszłości. Jeśli to rzeczywiście ojciec wsunął kiedyś gruby plik kartek zopowieścią pod podszewkę starej spacerówki, to musiał niezłomnie wierzyćw to, żepoczta zawsze dociera doadresata. Przyszłomi do głowy, że na wszelki wypadekdobrzebyłobybardzodokładnie sprawdzać wszystkie stare rzeczy, zanimodda się je na pchli targ albopo prostuwyrzucido kontenera. Aż strachpomyśleć, ilustarych listów i podobnych rzeczymożna by się dogrzebać na wysypisku śmieci. Przez ostatnie dni nie daje mispokojupewna myśl. Uważam, że powinien istnieć jakiś prostszy sposób wysłania listudo przyszłości niż wsuwanie go pod podszewkę dziecięcegowózka. Czasami,choć nieczęsto, zdarza się, że chcemy, abyktośprzeczytał to, co napisaliśmy, dopieroza cztery godziny, zadwa tygodnie albo za czterdzieści lat. Opowieść o "Dziewczynie z Pomarańczami" była właśnie takim listem. Został on napisany do dwunaste- albo czternastoletniego chłopca Georga,czyli do kogoś, kogo mój ojciec jeszcze nie znał, a być możemiał nigdy niepoznać. Teraz jednak trzebadaćtej historii przyzwoity początek. Niecały tydzień temu wróciłem do domu ze szkoły muzycznej i okazało się, że zniespodziewaną wizytą zjawili się babcia i dziadek. Nagle przyjechali zTónsberg i mieli zamiar nocować. Mama iJórgen też byli w domui wszyscy czworo wyglądali naniezwykle podekscytowanych, kiedy wszedłem doprzedpokoju i zacząłem ściągać buty. Były zabłocone i mokre, ale nikt siętym nieprzejął. Czułem, że coświsi w powietrzu. Wszyscydorośli mielimyśli zajęteczymś zupełnie innym niż moje brudne buty. Mama powiedziała, że Miriam już poszła spać, a mnie było to bardzo na rękę, skoro przyjechali babcia z dziadkiem. Przecież nie są babcią i dziadkiem Miriam. Ona ma własnychdziadkówze strony ojca. To również bardzo mili ludzie i czasami do nas zaglądają, ale mówi się przecież,że krew jestgęściejsza od wody. Wszedłem dosalonu i usiadłem na podłodze, awszyscyzrobili bardzo uroczyste miny, ażpomyślałem, że stałosięcoś ważnego. Nie mogłem sobieprzypomnieć, żebymw ostatnich dniach nabroił w szkole, z lekcjigry na fortepianie wróciłem owłaściwej porze, a od dnia, kiedy ostatniościągnąłem dziesięciokoronówkę z blatu w kuchni, minęłojuż kilka miesięcy. Dlatego spytałem: Czy coś się stało? Babcia zaczęła opowiadać, że znaleźli list, który mójojciecnapisał do mnie tuż przed śmiercią. Poczułem ssanie w żołądku. Ojciec umarł jedenaście lattemu. Nie byłem nawet pewien,czy go pamiętam. Określenie "list od ojca" zabrzmiałow moich uszach niezwykle uroczyście, prawie jaktestament. Zorientowałem się, że babcia trzyma nakolanach dużąkopertę. Teraz mi ją podała. Koperta była zaklejona, a nawierzchu widniał jedynie napi^: "Dla Georga". Nie byłto anicharakter pisma babci, ani też mamy czyJórgena. Rozerwałem kopertę i wyciągnąłem sztywny plik kartek. Wtedy naprawdę sięprzestraszyłem, bo na samejgórze pierwszej strony przeczytałem: Siedzisz wygodnie, Georg? Ważne, byś miał przynajmniej o cosięoprzeć, bo zamierzam Ci teraz opowiedzieć niezwykle emocjonującą historię. Zakręciło mi sięw głowie. Co to maznaczyć? List od ojca? Ale czy prawdziwy? 10 "Siedzisz wygodnie, Georg? ". Wydałomi się, żesłyszętubalny głos ojca, i to nie tylko na wideo, usłyszałem teraz jego głos tak, jakby ojciec nagle ożył i siedział z namiw pokoju. Wprawdzie koperta była zaklejona, alezanim jąotworzyłem, musiałem spytać, czy doroślijuż przeczytaliten długilist, ale wszyscypokręciligłowami i oświadczyli, że nie czytali nawet jednego zdania. Ani słóweczka zapewnił Jórgen zlekkim zażenowaniem w głosie, cojest bardzo nietypowe jak na tego faceta. Dodał jednak, że może pozwolę im przeczytać list od mojegoojca, kiedysam jużbędę miał to za sobą. Wydaje mi się, żebyłogromnieciekaw, co w nim jest. Ogarnęło mnie wrażenie, że Jórgen ma zjakiegoś powodu wyrzuty sumienia. Babcia wyjaśniła, dlaczego tego dnia po południu wsiedli do samochodu i przyjechali do Oslo. Stałosię tak, ponieważ uznała,iż być może rozwiązała pewnądawną zagadkę. Zabrzmiało to tajemniczo i rzeczywiście okazało się tajemnicze. Kiedy ojciec zachorował,wyznał mamie, że pisze coś domnie. Chodziło o list, który powinienem przeczytać,jak będę duży. Ale takilist nigdy sięnie pojawił, a ja miałem jużpiętnaście lat. Nowość polegała na tym, żebabcia nagle przypomniała sobie o zupełnie innej sprawie,o której również mówił ojciec. Zażądał mianowicie, żeby nikomu nie przyszło do głowy wyrzucenie czerwonejspacerówki. Babciabyła przekonana, żewręczdosłownie zapamiętała,co jej na ten temat powiedział,gdy leżał w szpitalu. Chyba nigdy nie pozbędziecie się spacerówki. Bardzoproszę, nie wyrzucajciejej. Ten wózek tyleznaczył dla mnie i dla Georga przez te miesiące. Chcę, żebyGeorg go zatrzymał. Powiedzcie mu to kiedyś. Powiedzcie 11. mu, gdybędzie już dostatecznie dorosły, by zrozumieć, że takbardzo chciałem go dla niego zachować. Dlatego właśnie starej spacerówki nigdyniewyrzuconoani nie oddano na pchli targ. Nawet Jórgen został wtej kwestiipoinstruowany. Od samego początku,kiedytylko wprowadził się na Humleveien, wiedział, że jednej rzeczy nie wolno mu tknąć, a mianowicie czerwonej spacerówki. Miał wobec niej tak wielki respekt, że nalegał na kupienie dla Miriamnowiuteńkiego wózka spacerowego. Możenie w smak byłamu myśl, że miałby wozić rodzoną córkę w tym samym wózku, w którym ojciec kiedyś, przedwielu laty, woził mnie. Bardzo możliwe jednak,że chciałpo prostu mieć nowy, bardziejnowoczesnywózek. Jórgen doskonale wie, co jest modne, a co nie, i straszny z niego elegant, żeby nie powiedziećsnob. Była więc mowa o jakimś liściei o wózkuspacerowym. Ale babcirozwiązanie tego rebusu zabrało jedenaście lat. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że ktoś być może powinien zebraćsię na odwagę i iść do składziku z narzędziami, żebydokładniej zbadać starą spacerówkę. Przypuszczenia babci okazały sięnajzupełniejsłuszne. Wózek był nie tylko wózkiem. Był również skrzynkąpocztową. Niebardzo wiedziałem, czy wierzyć w całą tę historię. Nigdy nie da się powiedzieć, czyrodzicei dziadkowie mówiąprawdę, zwłaszcza gdychodzio "delikatne sprawy", jak chętnie nazywa jebabcia. Dziś największą zzagadek jestdla mnie to,dlaczego niktnie miał dość oleju wgłowie, żeby wtedy, jedenaście lat temu,uruchomić stary komputer ojca. Przecież to nanim napisałlist! Oczywiście podjęto wówczas pewne próby, lecz nikomunie wystarczyłofantazji, by odkryć osobisty kod ojca. Mógł 12 mieć maksimum osiem liter, takie były komputery w tamtych czasach. Alenawet mamie nieudało się złamać kodu. Niewiarygodne! Wynieśli więc komputer na strych. Ale do sprawy peceta ojca jeszcze wrócę. Najwyższy jużczas, żeby głos zabrał wreszcie mój ojciec. Jajednakbędę po drodzewplatał swoje komentarze. Poza tymzamierzam napisać posłowie. Jestem do tego zmuszony, boojciec w swoim długim liście zadaje mi pewne poważne pytanie. Moja odpowiedźma dla niego bardzowielkie znaczenie. Dostałem butelkę colii zabrałem cały ten plik kartek doswojego pokoju. Kiedy wyjątkowozamknąłem drzwinaklucz od wewnątrz, mama zaczęła protestować, ale zrozumiała, że tona nic sięnie zda. Czytanie listu od kogoś, kto już nie żyje, stało się dlamnietakim świętem, żenie mogłem znieść myśli o całej rodziniekręcącej się wokół mnie. To był przecież mimo wszystko listod mojego rodzonego ojca, nieżyjącego od jedenastu lat. Potrzebowałem spokoju. Ogarnęło mnie bardzo dziwne uczucie, kiedy stanąłemz długim wydrukiem w rękach, miałem mniej więcej takiewrażenie, jakbym odkrył zupełnie nowy album pełen nieznanych zdjęć, na których jestem razem z ojcem. Na zewnątrz sypał gęsty śnieg. Padać zaczęło, już kiedy wracałem do domuze szkoły muzycznej. Nie wierzyłem,że śnieg się utrzyma. Był zaledwie początek listopada. Usiadłem na łóżku i zacząłem czytać. Siedziszwygodnie,Georg? Ważne, byś miał przynajmniej o co się oprzeć, bo zamierzam Ci teraz opowiedzieć niezwykle emocjonującą historię. Ale może już 13. zdążyłeś się usadowić na tej żółtej skórzanej kanapie? Oczywiście jeśli nie wymieniliście jej na nową, co jamogę o tym wiedzieć? Potrafię sobie zresztą równiedobrze wyobrazić,że zasiadłeśw starym fotelu bujanym w zimowym ogrodzie, tym, który zawsze tak lubiłeś. A może siedzisz na tarasie? Nie wiem przecież,jaka jest pora roku. Cóż, może w ogóle już nie mieszkacie na Humleveien? Co jamogę wiedzieć? Nie wiem nic. Kto jest premierem Norwegii? Jaksię nazywa sekretarz generalny ONZ? I, posłuchaj,jaksię miewa teleskop Hubble'a? Wiesz coś na ten temat? Czy astronomowie dowiedzieli się czegoś więcejo tym, w jaki sposób został zmontowanyten wszechświat? Wielokrotnie próbowałem posunąć się myślą o kilkalatw przyszłość, ale nigdy nawet się nie zbliżyłem dostworzenia sobie sensownego obrazu Ciebie w świecie,w którym teraz żyjesz. Wiem tylko,kim byłeś. Niewiem nawet,ile maszlat w chwili, gdy toczytasz. Może dwanaście albo czternaście, a ja. Twójojciec, dawnojuż wypadłem z czasu. Prawdą jest,że już teraz czujęsię jak upiór i dechmi zapiera za każdym razem, gdyo tym pomyślę. Zacząłem rozumieć, dlaczego upiory tak często sapiąi dyszą jakmiech kowalski. To po prostu dlatego, żetakstrasznie ciężko im oddychać w czasie innym niżich własny. Mamy wżyciu nie tylko swoje miejsce. Mamy również wyznaczony czas. 14 Tak już jest, nie mogę więc postąpić inaczej, niżprzyjąćzapunkt wyjściato, co mnie obecnie otacza. Piszę wsierpniu 1990 roku. Dzisiaj to znaczy wchwili,gdy to czytasz z pewnością zapomniałeś o większości naszych wspólnychprzeżyć z tych gorących letnich miesięcy, kiedy miałeśtrzyi pół roku. Ale dniwciąż jeszcze należą do nasi wciążprzeżywamy razem wiele pięknych chwil. Zwierzę Ci się z czegoś, o czymostatnio dużo myślę: z każdym upływającym dniem i z każdym nowymdrobiazgiem, jaki wymyślimy, rosną szansę na to, żemnie zapamiętasz. Liczę teraz tygodnie i dni. We wtorek staliśmy wysoko na wieży telewizyjnej w Tryvann,skąd roztaczał się widok na pół królestwa, widaćbyłonawet Szwecję. Mama też to z namioglądała, wybraliśmy się tam wszyscy troje. Ale czy Ty topamiętasz? Czy nie mógłbyś przynajmniejspróbować sobieprzypomnieć,Georg? ProszęCię, tylko spróbuj, bomasz to wszystko gdzieś w sobie, wśrodku. Pamiętasz swoją wielką kolejkę BRIO? Codzienniebawisz się nią godzinami. Zerkam na nią teraz. W chwili, kiedy to piszę,tory, lokomotywa i wagonikileżą rozsypane na podłodze w przedpokoju dokładnietak, jak je niedawno zostawiłeś. W końcu musiałem Cięod nich po prostu oderwać, żebyśmy się nie spóźnili nazbiórkę w przedszkolu. Ale mamwrażenie,że Twojemałe rączki ciągle dotykają klocków. Nieośmieliłemsię przesunąć nawet jednego kawałka torów. Pamiętasz komputer, na którym Ty i ja gramyw weekendy w gry komputerowe? Kiedy był nowy, stał 15. na górze w moim gabinecie, ale w zeszłym tygodniuzniosłem go na dół do przedpokoju. Teraz najbardziejchcę przebywaćtam, gdzie są wszystkie Twoje rzeczy. Przecież po południu iTy, i mama teżtu jesteście. Poza tym dziadek i babcia ostatnio częściej przyjeżdżająz wizytą niż dawniej. To dobrze. Pamiętasz zielonyrowerek na trzech kółkach? Stoiteraz na wysypanej żwirem dróżce i jestprawie lśniąconowy. Jeżeli goniezapomniałeś, to chyba tylko dlatego, że ciągle jest gdzieś w garażu albo w składzikuz narzędziami, prawdopodobnie stary i zniszczony. A może skończył na pchlimtargu? Aco z czerwoną spacerówką, Georg? Nowłaśnie, coz nią? Musiałeś zachować w pamięci przynajmniejkilkaobrazówze wszystkich naszychwycieczek dookoła jezioraSognsvann? Albo zewszystkich wyjazdówdodomku w górach, przecież ostatnio spędziliśmyw Fjellstólen trzy kolejne weekendy. Ale nie śmiemjuż więcej o to pytać,naprawdęnie mam odwagi, bobyć może nie jesteś,w stanie przypomnieć sobie nicz tych czasów,które również były moimi czasami. Cóż,musi być, jak jest. Zapowiedziałem, żeprzedstawięCi pewną historię,ale odpowiedniego tonu dla tego listu nie da się znaleźć tak raz-dwa. Pewnie już popełniłem głupstwo,zwracając się do małego chłopaczka, którego, jak misię wydaje, tak dobrze znam. Ale Ty, kiedy czytasztelinijki, nie jesteś już mały. Przestałeś być maluchemze złotymi lokami. 16 Sam widzę,żeplotę jak stare ciotki, kiedy przymilają się do małych dzieci. Toniemądre, bo przecieżstaram się dotrzeć do dorosłego Georga, tego, któregoniezdążyłem zobaczyć,z którym nie zdążyłem tak naprawdę porozmawiać. Patrzę na zegarek. Upłynęłazaledwie godzina, odkądwróciłem do domu, odprowadziwszy Cię do przedszkola. Kiedy przechodzimy przez strumień, zawsze chceszwysiąść z wózka,żebywrzucić do wody patyczek albokamyk. Pewnego dnia znalazłeś pustą butelkę po oranżadzie i ją też wrzuciłeś. Nawet nie próbowałem Ciępowstrzymywać. Ostatnio pozwalam Cina więcej. A kiedy docieramy do przedszkola, częstopędzisz doswojejsali, jeszcze zanimzdążymy powiedzieć sobie"cześć". Mogłoby się wydawać, że to Ty masz małoczasu, nie ja. To takie dziwne. Starzy ludzie częstosprawiająwrażenie, jakby mieli o wiele więcej czasuniż dzieci, przed którymi jest jeszczecale życie. Osobiście nie jestem wcale taki stary, żeby było sięczym przechwalać, wciążuważam się za młodego człowieka, a już na pewno za młodego ojca. Mimo wszystko bardzo chciałbymzatrzymać czas. Nie miałbym nicprzeciwko temu, aby te dni trwały całą wieczność. Wieczór i noc oczywiście by nadchodziły, ponieważdoba idzie swoim torem, ma swój własny,okrągłyrytm, ale następnydzień mógłbysię zaczynać dokładnie w tym samym miejscu co poprzedni. Nie odczuwam już potrzeby przeżywania czegoświęcej m^-rir^neaego do tej pory doświadczyłem. Tak 17. bardzo pragnę jedynie zatrzymać to, co już mam. Aleniestety,Georg, złodzieje grasują. Nieproszeni gościewysysają ze mnie siły życiowe. Powinni sięwstydzić. Odprowadzanie Cię do przedszkola w tych dniach wywotuje we mnie wyjątkowo. przyjemne, a jednocześnieniezwykleprzygnębiające uczucie. Bo chociaż niemam jeszcze problemów z poruszaniem się i nawetzpchaniem przed sobą spacerówki, to jednocześniewiem, że moje ciało jest bardzo chore. To dobre choroby każą pacjentowi położyć się dołóżka natychmiast. Zła choroba z regułypotrzebujedługiego czasu, zanimw końcu każe ci fiknąć kozłai obali na ziemięna dobre. Może nie pamiętasz, że byłem lekarzem,chociażmama chyba coś Ci o mnieopowiadała,jestemtego pewien. Wprawdzie zwolniłemsięz pracy w przychodni, ale wiem, oczymmówię. Nie zaliczam się do pacjentów, których łatwo oszukać. Są więc dwa różneczasy w tym naszym rachunku, czy teżw tym ostatnim z ostatnich spotkaniu nasdwóch. Totrochę takie uczucie, jak gdyby każdy z nasstał na swoim szczycie góry, otulonym mgłą, ipróbował dostrzec tego drugiego. Pomiędzynami leży zaklęta dolina,którą Tywłaśnie pozostawiłeś za sobą naścieżce swego życia, a w której ja nigdyCię nie zobaczę. Przedpołudnia spędzasz w przedszkolu, a ja wówczas muszę mimowszystkopodjąć próbę odniesieniasięzarównodo chwili pisania, jak i do chwili czytania,która, gdy wreszcie nadejdzie ten dzień, należeć będzie wyłącznie do Ciebie. 18 Musisz wiedzieć, że pisanie listu do osieroconego synasprawia, że skóra wprost płonie, a zapewne równieżczytanie tego listu jesttrochę bolesne. Ale jesteś już teraz w dużej mierzemężczyzną. Skoro mnieudaje sięzapisać te linijki na papierze, ty musisz znieść ich czytanie. Rozumiesz chyba,że spojrzałem w oczy prawdziei zdaję sobie sprawę, iż być może już niedługo rozstanęsię ze wszystkim,ze słońcem i księżycem, ze wszystkim,co istnieje, lecz przede wszystkimz mamą iz Tobą. Takwygląda prawda, a jest ona naprawdę bolesna. Muszę Ci zadać bardzopoważne pytanie, Georg,i właśnie dlatego piszę. Aby jednak móc je zadać, najpierw opowiem Ciową emocjonującąhistorię, którą ciobiecałem. Odkąd się pojawiłeś na świecie, nie mogłemsię doczekać chwili, kiedy wreszcie będę mógł Ci opowiedzieć o Dziewczynie z Pomarańczami. Dzisiaj toznaczy wmomencie pisaniajesteś jeszcze za mały,żebyzrozumieć tę historię. Przekażę Ci ją wobec tegowspadku. Będzie leżała w jakimś miejscu i czekałanainny dzień Twojego życia. Ten dzień właśnie nadszedł. Doczytawszy do tego miejsca, musiałem oderwać wzrok. Wielokrotnie usiłowałem przypomnieć sobie ojca i terazznów podjąłem taką próbę. Przecież mnie o to prosił. Alewszystko, co, jak mi się wydawało, sobie przypominam, pamiętałem z filmów wideo i zalbumu ze zdjęciami. Przypomniałemsobie, że istotnie miałemwielkąkolejkęBRIO, kiedy byłemmały, aleto anitrochę mi niepomogło 19. w przypomnieniu sobie ojca. Zielony rowerek na trzech kółkach wciąż stoi w garażu, mogę go więc równie dobrze pamiętać z dzieciństwa. A czerwony wózek spacerowy zawszestałw głębiskładziku z narzędziami. Nie zdołałem sobie jednakprzypomnieć żadnej wycieczkiwokół Sognsvann. Niepamiętałem też,że byłem z ojcem na wieżyw Tryvann. Owszem, bywałem na tej wieżywielokrotnie, ale zawsze z mamą i Jórgenem. Raz wybrałem siętamtylko z Jórgenem. Było to jednego z tychdni, kiedy mama leżała w szpitalu po urodzeniu Miriam. Oczywiście z domkuw Fjellst0len mam mnóstwo wspomnień, ale w żadnym znich nie znalazło się miejsce dla mego ojca. W tych wspomnieniach nie ma nikogoinnegooprócz mamy, Jórgena i malutkiejMiriam. Przechowujemytam starą kronikę i wiele razy czytałem, co ojciec zapisałw niej przed śmiercią. Problem tkwi natomiastw tym, że niewiem, czy rzeczywiście pamiętam cokolwiek z tego, o czympisał. To mniej więcej tak samo, jak ztymi filmami wideo i zezdjęciami. "WWielkąSobotę Georg i jazbudowaliśmy rekordowo wielką chatkę ze śniegu ze śnieżnymilatarniami. ".Oczywiście czytałemwszystkie te historie, a niektóre z nichumiem na pamięć. Nigdy jednak nie zdołałem sobie przypomnieć,czy rzeczywiście brałem udział w wydarzeniach,o których te historie opowiadały. Miałem zaledwie dwa i pólroku, kiedy razem z ojcem budowaliśmy tę rekordowo wielką chatkę ze śnieguze śniegowymi latarniami. Mamy też jejzdjęcie, ale jest na nimtak ciemno, żewidać tylko latarnie. Ojciec w tym długim liście, którywłaśniezacząłemczytać, pytał mnie jeszcze ocoś innego: I, posłuchaj, jak się miewateleskop Hubble'a? Wieszcoś na ten temat? Czy astronomowie dowiedzieli się 20 czegoś więcej o tym, w jaki sposób został zmontowanytenwszechświat? Ciarkiprzebiegły mi poplecach, kiedy przeczytałem te linijki, bo całkiem niedawno napisałem bardzo obszerną pracęnatemat właśnie tego teleskopu kosmicznego, czy też HubbleSpace Telescope, jak się on nazywa po angielsku. Koledzyz klasy rozpisywali się o angielskiej piłce nożnej, oSpice Girlsalbo Roaldzie Dahlu. Ja natomiast poszedłem do biblioteki,wziąłemstamtąd wszystkie możliwe materiały dotyczące teleskopu Hubble'a i całą pracę napisałem właśnie naten temat. Zaledwie przed kilkoma tygodniami oddałem ją nauczycielowi, a on w zeszycie napisał, że bardzo mu zaimponowało takie"dojrzałe, pełnerefleksji i wiedzy podejściedo tak trudnegomateriału". Nigdy nie czułem się równie dumny jak wówczas,gdy przeczytałem tozdanie. Nauczyciel zatytułował swoją recenzję: "Kwiaty dla astronoma amatora! ". Narysował teżwspaniały bukiet. Czyżby mój ojciec był jasnowidzem? A może toprzez czysty przypadek spytałmnie, cosię dzieje z teleskopem Hubble^, zaledwie kilkatygodni po tym, jak uporałem sięze swoją pracą? A jeślilist od ojca nie był prawdziwy? Albo jeślion ciągleżyje? Znówprzeszedł mnie dreszcz. Siedziałem na łóżkui rozmyślałem. Teleskop Hubble'a został umieszczony na orbicie okołoziemskiej przez prom kosmiczny Disco very 25 kwietnia 1990. Mniej więcej w tym czasie ojciec zachorował, tosię stało tuż po feriach wielkanocnych w 1990 roku. Wiedziałem otym odzawsze. Nie skojarzyłemjedynie, że dokładnie w tym samym czasie na orbicieokotoziemskiej umieszczonoteleskop Hubble'a. Byćmoże 21. jednak ojciec dowiedział się o swojej chorobie akurat tego samego dnia, w którym z Cape Canaveral wystrzelono wahadłowiec Discovery z teleskopem Hubble'a na pokładzie. Możestało się to w tej samej godzinie, może wtej samej minucie? W takim razie potrafiłem świetnie zrozumieć,że mógł byćciekaw, cosię dzieje z teleskopem kosmicznym. Prędkobowiemodkryto znaczącą wadę teleskopu odchylenie kształtu zwierciadła. Mój ojciec nie mógłwiedzieć,że ten błąd został naprawiony przez astronautów z wahadłowca Endeavourw grudniu 1993 roku, bo stało się to niemal dokładnie trzylata po jego śmierci. Oczywiścienie miał też pojęciao całymwspaniałym wyposażeniu dodatkowym, którezamontowano w lutym 1997. Mój ojciec umarł, zanimzdążył się dowiedzieć, żeteleskop Hubble'a zrobiłnajostrzejsze i najlepsze zdjęciawszechświata ze wszystkich wykonanychdo tej pory. Wielez nich znalazłem w internecie i dołączyłem do swojej pracycały plik wydruków. Kilka ulubionych zdjęć powiesiłemzresztą w swoim pokoju, na przykład to ostre jak brzytwazdjęcieolbrzymiej gwiazdy Eta Carinae, odległej od naszegoUkładu Słonecznego o pqnad osiem tysięcy lat świetlnych. Eta Carinae to jedna z najbardziej masywnych gwiazd DrogiMlecznej i wkrótce może wybuchnąć jako supernowa, żebyw końcu skurczyć się i zmienić w gwiazdę neutronową alboczarną dziurę. Nainnym z moich ulubionych zdjęć widaćogromne słupy gazu i pyłu w MgławicyOrła (znanej też podnazwą M16). Tu się rodzą nowe gwiazdy! Dzisiajwiemy o wszechświecie o wiele więcej, niż wiedzieliśmy w roku 1990, a zawdzięczamy to w dużejmierzewłaśnie teleskopowi Hubble'a. Teleskop wykonał tysiące fotografiigalaktyki mgławic odległychod Drogi Mlecznej 22 o wiele milionów lat świetlnych. Zrobiłpoza tym zupełnieniewiarygodne zdjęciaprzeszłości wszechświata. Być możestwierdzenie, że da się zrobić zdjęcia przeszłości wszechświata, zabrzmiało trochę tajemniczo, lecz patrzenie weńjest jak spoglądanie w czas przeszły. Światło porusza się mianowicie z prędkością trzystu tysięcy kilometrów na sekundę,amimo toświatło odległychgalaktyk potrzebuje miliardówlat, żeby donas dotrzeć, ponieważ wszechświat jest obłędniewielki. Teleskop Hubble'a zrobił zdjęciagalaktyk położonychw odległości ponad dwunastu miliardów lat świetlnych, lecz oznacza to również, że zajrzałw historię wszechświata, zobaczył, jak onwyglądał ponad dwanaście miliardów lat świetlnych temu. Szaleństwem się wydaje, gdy sięo tym pomyśli, bo wszechświat liczył sobie wtedy mniej niżmiliard lat. Teleskop Hubble'a zdołał zajrzećniemal w czasy Wielkiego Wybuchu, kiedy to powstały czas i przestrzeń. Sporo wiem na ten temat idlatego o tym piszę. Muszę siętylko pilnować, żeby nienapisać wszystkiego, cowiem. Praca, którą oddałem nauczycielowi, miała czterdzieści siedemstron! Naprawdę przestraszyło mnie, że ojciec napisał do mnieoteleskopie kosmicznym. Badanianad wszechświatem interesowałymnie od zawsze, a może zdolność oderwania wzroku odtego, co dzieje się na powierzchni naszejplanety, jestmniej lub bardziej dziedziczna. Równie dobrze jednak mogłem zdecydować się na pisanie pracyna temat programuApollo i pierwszych ludzi na Księżycu. Mogłempisać ogalaktykach i czarnych dziurach,bo również o galaktykachi czarnych dziurach sporo wiem, niewspominając już o galaktykach z czarnymi dziurami. Mogłem pisać o UkładzieSłonecznym zjego dziewięcioma planetami i wielkim pasem 23. asteroid między Jowiszem a Marsem. Mogłem też na przykład zająć się wielkimi teleskopami na Hawajach. Zdecydowałem się jednak na pisanie o teleskopie Hubble'a. Jak ojciecmógł się tegodomyślić? O wiele łatwiejzrozumieć, dlaczego wspomniał sekretarza generalnego ONZ. Zrobiłto z pewnością jedynie dlatego,że urodziłem się 24 października, czyli w Dzień NarodówZjednoczonych. Tak czy owak, sekretarz generalny ONZ nazywa się KofiAnnan. A premierem Norwegii jest Kjell MagneBondevik. Niedawno objął stanowiskopo Jensie Stoltenbergu. Kiedy taksiedziałem i rozmyślałem, do drzwi zapukałamama i spytała, co u mniesłychać. Nieprzeszkadzaj powiedziałem tylko. Przeczytałem dopiero cztery strony. Pomyślałem: opowiadaj, tato. Opowiadaj o Dziewczyniez Pomarańczami. Ja tu siedzę. Ten dzień nadszedł. Nadeszłachwila czytania. Historia o Dziewczynie z Pomarańczami zaczyna siępewnegodnia po południu, kiedy stałem przed Teatrem Narodowym i czekałem na tramwaj. Działo sięto w końcu lat siedemdziesiątych, późną jesienią. Pamiętam, że stałem irozmyślałem o studiach medycznych, które właśnie rozpocząłem. Dziwnie sięczułem,gdy próbowałem sobie wyobrazić, że pewnegodniazostanę prawdziwym lekarzemi będę przyjmował prawdziwychpacjentów, którzy będą do mnie przychodzići oddawać swój los w moje ręce. Będę siedział w białymfartuchu przy wielkim biurku imówił: Trzeba zrobićbadania krwi, pani Johnsen. Albo: Od dawnapanu todolega? 24 W końcu tramwaj nadjechał, widziałemgo już zdaleka,najpierwminął budynek parlamentu, Stortingu,a potem zacząłsunąć w górę Stortingsgate. Później zawszemnie dręczyło, że nie mogłem sobie przypomnieć, dokąd jechałem. W każdym razie jednak jużza chwilę wsiadałem do błyszczącego niebieskiego i zatłoczonego tramwaju jadącego na Frogner. Odrazu zwróciłem uwagęna zabawną dziewczynę,która stała w przejściu, ściskając w rękach wielką papierową torbępo brzegi wypełnioną pięknymi pomarańczami. Miałana sobie stary pomarańczowy anorak. Pamiętam, pomyślałem, że torba, którą dziewczyna dosiebieprzyciskała, jest taka duża i ciężka,że w każdejchwili może jąupuścić. Wcale jednak nie na torbęz pomarańczami zwróciłem uwagę przede wszystkim,tylkona dziewczynę. Od razu zrozumiałem, że maw sobie coś szczególnego, cośniezgłębionego, magicznego i czarującego. Zauważyłem ponadto, że ona równieżmi się przygląda ijak gdyby wybiera mnie spośródcałego tłumuludzi, którzy wsiedli do tramwaju. Stało sięto w ciągujednejjedynej sekundy, niemalże tak, jakby połączyłonas coś w rodzaju tajemnego sprzysiężenia. Gdy tylkoznalazłem się w tramwaju, dziewczyna pochwyciłamnie zdecydowanym spojrzeniem. Byćmoże to ja musiałempierwszy odwrócić wzrok, to niewykluczone,ponieważ w tamtym czasiebyłem nadzwyczaj nieśmiały. A mimo wszystko pamiętam, że podczas tej krótkiejjazdy tramwajem uświadomiłem sobie jasno i wyraźnie, żetej dziewczyny nigdy, przenigdy nie zapomnę. Nie wiedziałem, kim ona jest ani jak się nazywa, lecz 25. od pierwszej chwili zdobyła nade mną wręcz przerażającą władzę. Była o pół głowy niższa odemnie,miała długie ciemne włosy i mogła mieć około dziewiętnastu lat, tak jakja. Dziewczyna podniosła oczy i jak gdyby skinęła migłową, niewykonując nią przy tym najdrobniejszegonawet ruchu, uśmiechnęła się jednocześnie, trochę zaczepnie i żartobliwie, prawie tak, jak byśmy już się znali albo nie waham się tak powiedzieć jak byśmykiedyś, dawno, dawno temu, przeżyli razem całe życie,tylko we dwoje. Wydawało mi się, że właśnietakąinformację mogę wyczytać w tym piwnym spojrzeniu. Uśmiech przywołałna jej twarz dołeczki w policzkach, alewcale nie tylko z tego powodu wydała mi siępodobna do wiewiórki. W każdym razie była równiesłodka i milajak to stworzonko. Pomyślałem, żejeżelinaprawdę przeżyliśmy kiedyś razem całe życie, to byćmoże właśniejako dwie wiewiórki na drzewie, i myślo tym, czyli o wypełnionym zabawą wiewiórczym życiu razem z tajemniczą Dziewczyną z Pomarańczami, nie była anitrochę nieprzyjemna. Aledlaczego uśmiechała się tak chytrze, jakby rzucała mi wyzwanie? Czy naprawdę do mnie się uśmiechała? A może tylko uśmiechnęła się do jakiejśzabawnej myśli,która nagle przyszła jej do głowy inie miała ze mną nicwspólnego? Albo może dziewczyna śmiałasięze mnie? Również taką możliwość musiałem rozważyć. Nie byłemjednak wcaleszczególnie zabawny z wyglądu, uważałem,że wyglądam całkiemprzeciętnie; to raczej ona, nie ja,prezentowała się odrobinę komicznie z tąswoją ogromnątorbąpomarańczy, przyciskaną do brzucha. Może więc 26 właśnie dlatego się uśmiechała, może śmiałasię z siebie. Może miała poczucieautoironii. Niewszyscy ludzie posiadają tęzdolność. Nie ośmieliłem sięjeszcze raz spojrzeć jej w oczy. Wpatrywałem się jedynie wwielką torbę pomarańczy. Zaraz ją upuści, pomyślałem. To się nie możestać. Alei tak zaraz upuści. W tejtorbie musiało być co najmniej pięć kilo pomarańczy, a możenawet osiem albo dziesięć. Tramwaj jechał w górę Drammensveien. Spróbuj go. sobie wyobrazić. Szarpie nim i kołysze, tramwaj zatrzymuje się przy ambasadzie amerykańskiej, przystaje naSolli plass, a potem, kiedy ma skręcićwe Frognerveien,dzieje się właśnie to, czego obawiałem się przez całyczas. Tramwajjadącyna Frogner nagle niebezpieczniesię przechyla, a przynajmniej takie można odnieść wrażenie,Dziewczyna z Pomarańczami odrobinę sięchwieje,a jaw jednymułamku sekundy uświadamiamsobie, że muszę ratować tę ogromną torbępomarańczyprzedkatastrofą. I zaraz. Ach, nie! Być może właśniew tym momenciedokonuję błędnej oceny sytuacji, fatalnej w skutkach. W każdym razie wykonuję brzemienny w skutki manewr. Posłuchajtylko: rezolutnie wyciągam obie ręce i jedną podsuwam pod brązową papierową torbę, adrugą obejmujęmocno w pasie dziewczynę. Jak myślisz, cosię terazdzieje? Dziewczyna wpomarańczowym anoraku oczywiście upuszczatorbę z pomarańczami,albo też możeprzez mój mocny uścisk torba wysuwa jej się z objęć,niemal tak,jakbym zmusił ją do tego swoją zazdrością 27. i chciał usunąć z drogi. W żałosnym rezultacie moichdziałań trzydzieści albo czterdzieści pomarańczy wpada ludziom na kolana, toczy się po podłodze, ba, po całym tramwaju. Owszem, popełniłem w życiu wieległupstw, ale to przechodzi wszystko, idiotyczniejniżw tamtejchwili nigdy wżyciu się nie czułem. Tyle o pomarańczachnatym etapie, niech jeszczeprzez kilka sekund toczą się po tramwaju, nie o nich bowiemprzede wszystkim opowiada ta tramwajowa historia. Wkrótce dziewczyna obraca się wmoją stronę, alejużsię nie uśmiecha. Najpierw ma tylko smutną minę,a w każdym razie przez jej twarz przebiega mrocznycień. Nie wiem, co sobie myśli, oczywiście niemogę tego wiedzieć, ale wygląda tak, jakby w każdej chwili gotowa byławybuchnąć płaczem. Jakgdyby każda pomarańczamiała dla niej szczególne znaczenie, tak, Georg,jakgdyby każda z nich była absolutnie niezastąpiona. Nie trwa to długo, bo już w następnej chwili dziewczyna patrzyna mnie z urazą, dając mi w ten sposóbjasnodo zrozumienia, że uważa mnie za winnego tego, co sięstało. Mam takie uczucie, jakbym zniszczył jej życie,nie wspominając jużo swoim własnym. Odbieram totak, jakbym przekreślił swoją przyszłość. Powinieneś być przy tymi w moim imieniu ratowaćsytuację, mógłbyś powiedzieć coś zabawnego, corozluźniłoby atmosferę. Ale nie miałem wtedy żadnej małej rączki, której mógłbym się przytrzymać, to się zdarzyłona wiele lat przed Twoim urodzeniem. Ogarnięty głębokim wstydem klękam i na czworakach, wśród gąszczu zabłoconych butów i kozaków, zaczynamzbierać pomarańcze, lecz udaje mi się ocalić 28 zaledwie znikomą ich część. Torba, w którejwcześniejleżały, pękła, odkrywam to wkrótce, do niczego więcjuż się nie przyda. Przychodzi mi do głowy śmieszna,lecz zarazem gorzkamyśl: padłemna kolana przed tą młodądamą, i to dosłownie. Kilkoro pasażerów zaczyna się uśmiechać z rozbawieniem,ale śmieją się tylko ci najbardziej dobroduszni, bo nie brakuje również grymasów irytacji, tramwajjest przepełniony, a tłok wręcz nieznośny. Stwierdzam, że wszyscy pasażerowie, którzy zauważyli, co sięstało, uważają mnie za winnegoczegoś, co w rzeczywistości planowane było jako rycerski, bohaterski czyn. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałem ztego nieszczęsnegoprzejazdu tramwajem, jest następujący obrazek: stoję wyprostowany, zobjęciami pełnymi pomarańczy,dwie włożyłemteż do kieszeni spodni, a w chwili kiedyznów obracam się przodem do dziewczyny w pomarańczowym anoraku, ona patrzy mi w oczy i mówiostro: Ty wariacie. To wyrzut, nie ma co do tego żadnych wątpliwości,dziewczyna jednakwkrótce odzyskuje przynajmniejczęść dobrego humoru i pyta, napoły ugodowo, a na poły drwiąco: Czy mogę sobie wziąć jednąpomarańczę? Przepraszam mówię tylko. Przepraszam! Tramwaj zatrzymuje się terazprzy cukierni Móllhausena na Frogner, drzwi się otwierają, oszołomionykiwam głowątej, w moich oczach wręcz nieziemskiej,DziewczyniezPomarańczami, aona w następnymmgnieniu oka po prostu bierze jedną pomarańczę z naręcza, pod którym prawie się uginam, i znika na ulicyz lekkością i rozbawieniem baśniowej wróżki. 29. Tramwajznów szarpie i toczy się dalej po Frognerveien. "Czy mogę sobie wziąćjedną pomarańczę? ". Georg! Ale przecież teowoce część trzymałem w objęciach,dwie miałem w kieszeni, a reszta toczyła się po podłodze tramwaju to były jej pomarańcze! Nagle to ja miałem objęcia pełne pomarańczy, które nawet nie należały do mnie. Poczułem się jak zwykły złodziej pomarańczy, kilku pasażerów rzuciłonawet pod moim adresem jakieś uwagi opodobnej wymowie. Nie pamiętam, cowtedy myślałem, ale wymknąłem się z tramwajuna następnym przystanku, tobyło na Frogner plass. Wysiadając, miałem w głowie tylko jedną myśl: znaleźć jakieś miejsce, gdzie mógłbym się pozbyć tychwszystkichpomarańczy. Musiałem stąpać ostrożnie,balansującjak tancerzna linie, żeby ich nie upuścić,a mimoto jedna itak upadła na bruk,a ja oczywiścienie mogłem zaryzykować pochylenia się po nią. Wkrótce zobaczyłem jakąś panią, pchającąprzedsobą dziecięcy wózek,to Oyto przed tym starym sklepemz rybami, wiesz, przed tym na Frogner plass. (Cóż,nie mam pojęcia, czy on jeszcze istnieje). Bardzo powoli zbliżyłem się do pani z wózkiem i kiedy go mijałem,uznałem, że to świetna okazja, i wszystkie pomarańcze,które trzymałemw objęciach, wysypałem na różowąniemowlęcą kołderkę, tych dwu z kieszeni pozbyłemsię także, wystarczyła mi na to sekunda albo dwie. Żałuj, że nie widziałeś wyrazu twarzy tej pani,Georg. Czułem, że muszę coś powiedzieć, poprosiłem 30 więc, żebybyła taka miła i przyjęła mój podarunek dladziecka, bo o tej porze,późną jesienią, bardzo ważnejest, aby wszystkie dzieci dostawały odpowiednią dawkę witaminy C. Dodałem jeszcze, że wiem,o czym mówię,ponieważ studiuję medycynę. Kobieta uznała mnie za bezczelnego, nie ma co dotego żadnych wątpliwości, może nawet pomyślała, żejestem pijany, ajuż z pewnością nie uwierzyła, że jestem studentem medycyny, ale ja już puściłem siębiegiem wdół Frognerveien. W głowie znówmiałem tylko jedną myśl: odnaleźć Dziewczynę zPomarańczamiMusialem jaknajszybciejją odszukać i wynagrodzićjej to, co zrobiłem. Nie wiem,na ile dobrze znasz tę część miasta, alewkrótce zdyszany dotarłem do skrzyżowania Frognerveien, Fredrik Stangs gate, Elisenbergveien i L0venskioldsgate, gdzie tajemniczadziewczyna wyskoczyłaz tramwaju z jedną marną pomarańczą w ręku. Równie dobrze mógłbymstać na Place de 1'Etoile w stolicyFrancji,było zbytwiele dróg, wśród których mogłemwybierać, a Dziewczyna z Pomarańczamizniknęła bezśladu. Tego popołudnia przez wiele godzin włóczyłem siępo Frogner, doszedłemdo straży pożarnej na Briskebyi byłem aż przy Klinice Czerwonego Krzyża, a za każdym razem, gdy dostrzegłem coś, co mogło przypominać pomarańczowy anorak,czułem, że serce podskakuje mi wpiersi. Niestety ta, której wypatrywałem,jakby zapadła się pod ziemię. Kilka godzin późniejprzyszło mi do głowy, że młoda dama, wobec której tak nieładnie sięzachowałem, 31. siedzi sobie być może spokojnie za jakimś oknem naElisenbergveien i ukradkiem obserwuje, jak miodystudent biega zrozpaczony tam i z powrotem niczymotumaniony bohater fantastycznego filmu akcji. Owszem, woli działania mu nie brakuje, lecz absolutnienie potrafi wpaść na jakikolwiek jej trop. Wyglądatotak, jak gdyby ten odcinek filmu puszczano raz po razod nowa. W pewnej chwili w jednymz koszy na śmieci zobaczyłemświeżą skórkępomarańczy. Wyjąłemją z koszai powąchałem,lecz jeślinaprawdę wyrzuciła ją Dziewczyna z Pomarańczami, to i tak był toostatni pozostawiony przeznią ślad. Resztę wieczoru rozmyślałem o dziewczynie w pomarańczowym anoraku. Całe swoje życie mieszkałemwOslo, ale nigdy wcześniej jej nie widziałem,tego byłem pewien. Stądteż moje postanowienie, że uczynięwszystko, co w mej mocy, by znowu ją spotkać. Dziewczyna jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zdołała odgrodzićmnie od całej resztyświata. Z głowy niemogły mi wyjść zwłaszcza pomarańcze. Co zamierzała z nimi zrobić? Czyżby chciałapo prostuobierać kolejno jedną po drugiej i zjadać, łódeczka połódeczce, na przykład naśniadanie albo na lunch? Myśl o tym wprawiła mnie w ogromne wzburzenie. A możejestchora i musi utrzymywać specjalną dietę? Tak, taki pomysł też przyszedł mido głowy ibardzomnie zaniepokoił. Istniało jednak więcej możliwości. Może dziewczyna zamierzała przyrządzić krem pomarańczowy na 32 przyjęcie dla ponad setki gości? Uświadomiwszy to sobie, natychmiast zrobiłem się zazdrosny, bo dlaczegomnie nie zaproszono na tę zabawę? Wbiłem sobie ponadto dogłowy, że naprzyjęciumożew znacznysposób zostać zakłócona równowagapłci. Zaproszonoponad dziewięćdziesięciu młodych mężczyzn, a tylkoosiem dziewczyn. Wydawało mi się, że wiem dlaczego. Krem pomarańczowyzamierzano mianowicie zaserwować na wielkiej zabawie zorganizowanej na zakończenie semestru w Instytucie Zarządzania,a na tymkierunku prawienie byłostudentek. Usiłowałem odpędzić od siebie tę myśl,była wprostnieznośna, ale zdążyłem jeszcze za prawdziwy skandalw kwestiirównouprawnienia uznać fakt,że InstytutZarządzanianie wprowadził parytetu płci. No cóż,oczywiście niemogłem ufać własnej fantazji. MożeDziewczyna z Pomarańczami zwyczajnieposzła do domu, doskromnego, wynajętegopokoiku, gdzie zamierzała wycisnąć z pomarańczy kilka litrówsoku, którybędzie przechowywała w lodówce, ponieważ albo maalergię na sok z kartonu, wytwarzany z taniego koncentratu z Kalifornii, albo go po prostu nie znosi. Tak naprawdę żadne z tych rozwiązań nie wydawało mi się prawdopodobne, ani sok, ani krem. Wkrótcejednak przyszedł mi do głowy jeszcze bardziej przekonujący pomysł:Dziewczyna z Pomarańczami miałana sobie anorak, którywkładasię na wyprawę w góry, podobny do tego, jaki nosił Roald Amundsen podczasswoich słynnych ekspedycji polarnych. Zawszepotrafiłem szybkoodczytywać znaki, w medycynienazywa się todiagnozowaniem, a przecież nikt nie 33. chodzi po ulicach Oslo w starym anoraku, jeśli to niema żadnego znaczenia, zwłaszcza gdy jednocześniedźwiga olbrzymią papierową torbę pełną soczystych pomarańczy. Pomyślałem: to oczywiste, Dziewczyna z Pomarańczami planuje przejść na nartach przezcałąGrenlandię, a przynajmniej przez płaskowyż Hardangervidda,w takiej zaś sytuacji nie jest wcale głupotą załadowanieośmiu albo dziesięciu kilogramów pomarańczy do sańciągniętych przez psy, w przeciwnym razie istnieje ryzyko, że umrze się na tej lodowej pustyni na szkorbut. Kolejny razpozwoliłem sięuwieść swojejfantazji,ale czy "anorak" niejest słowemeskimoskim? To oczywiste, że dziewczyna wybiera się na Grenlandię. Leczco teraz będzie z jej grenlandzką ekspedycją? Nie maprzecież pewności, że tajemniczej dziewczynie starczypieniędzy na zakup nowej porcji pomarańczy, o małosię przecież nie rozpłakała, kiedy upuściła całytenwielkizapas. I już wbiłem sobie do głowy, że na pewno jest bardzo biedna. Natym jednak możliwości się nie wyczerpały. Musiałem pójść po rozum dogłowy i to przyznać. Może Dziewczyna z Pomarańczami ma wielką rodzinę? Tak,dlaczego nie, bo ktoprzyjąłby za pewnik, że pracujejako pomoc pielęgniarska i mieszka sama w małymwynajętym mieszkanku vis-a-vis Kliniki CzerwonegoKrzyża? Może właśniema bardzo dużą, uwielbiającąpomarańcze rodzinę? Tej rodzinie chętnie złożyłbymwizytę, Georg. Jużsobie wyobrażałemludzi zgromadzonych wokół wielkiego stołu w jednym z tychogromnych mieszkań na Frogner, z wysokimi prze34 strzennymipokojami i gipsowymi stiukami na suficie. Rodzina, oprócz matki i ojca, składała sięz siedmiorga dzieci czterech sióstr i dwóch braci, no i oczywiściez samej Dziewczyny z Pomarańczami. To ona była najstarszaz rodzeństwa, to onabyła kochającą i troskliwą starsząsiostrą. Tecechy mogły jej się wnadchodzącymczasie bardzo przydać, bo być może upłynie wiele dni, zanimmłodsze rodzeństwo weźmie doszkoły pomarańczę na drugie śniadanie. Albo tej myśli towarzyszył zimny dreszcz,przenikający ciało samabyła matką w maleńkiej rodzinie, składającej sięz niej samej, strasznie fajnego męża,który akurat ukończył studia w Instytucie Zarządzania, i maleńkiej córeczki, cztero-albo pięciomiesięcznej. Z jakiegoś powodu uznałem,że dziewczynkama na imię Ranveig. Również taką możliwość musiałem rozważyć, to