fJostein Garder: Dziewczyna z pomarańczami. Tytuł oryginałuAppelsinpiken RedakcjaAlicja Chylińska Skład i łamanieAdam Poczciwek ProjektokładkiAgnieszka Spyrka Copyright The author and H. AschehougCo. Copyright forthe Polish edition by Jacek Santorski Co. , 2004 ISBN 83-88875-72-8 Wydawnictwo Jacek Santorski Coul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawawww. jsantorski. ple-mail: wydawnictwojsantorski. pldział sprzedaży: tel. 022 616 29 36,61629 28fax 022 616 12 72Druk i oprawa: Łódzka Drukarnia Dziełowa Só . A. Akc.M^ mój ojcieczmarł jedenaście lat temu. Miałem wtedy zaledwie cztery lata. Nie przypuszczałem, że kiedykolwiek jeszczesię do mnie odezwie, ale teraz piszemy razem książkę. Te zdania to początkowelinijki tej opowieści, ito ja jepiszę, ale z czasemdopuszczę do głosu ojca. On ma przecieżnajwięcej do powiedzenia. Niejestem pewien, na iledobrze pamiętam ojca. Najprawdopodobniej jedynie misię wydaje, że go pamiętam, ponieważ wiele razy oglądałem wszystkie jego zdjęcia. Właściwie tylko jedną jedyną rzecz z nim związaną zapamiętałem bezżadnejwątpliwości, a wydarzyło się to pewnego wieczora, gdy siedzieliśmy razem na tarasie i patrzyliśmyw gwiazdy. Na jednymze zdjęć ojciec i ja usadowiliśmy się nażółtej skórzanej kanapie w salonie. Wygląda totak, jakby opowiadałmi coś przyjemnego. Ta kanapa ciągle jest u nas w domu, aleojciec już na niej nie siedzi. Na innym zdjęciu rozsiedliśmy się w zielonym fotelu bujanym naoszklonej werandzie. Ta fotografia wisi tutaj odśmierciojca. Siedzę teraz w tymsamym zielonym fotelu. Staramsię nie huśtać, ponieważ piszę w wielkim zeszycie. Potem przepiszę wszystko do starego peceta ojca. O tym komputerze też należy co nieco opowiedzieć, ale dotego wrócę później. Wszystkie te stare zdjęcia zawsze budziły we mniedziwne uczucia. Należą do zupełnie innegoczasu niż ten, który jest teraz. U siebie wpokoju trzymam album,caływypełniony fotografiami ojca. Właściwie to prawie straszne, że tyle jest zdjęćczłowieka, który już nie żyje. Mamy też ojca na kasetach wideo. Moimzdaniem to trochę przerażające, że można usłyszeć jegotubalny głos. Być może powinien obowiązywać zakaz oglądaniafilmówwideo z osobami, którejuż nie istnieją, albo, jak mówi babcia, matka ojca, których już nie ma wśród nas. Szpiegowaniezmarłych nie wydaje się w porządku. Na niektórych filmachsłychać teżmój głos. Jest cienkiipiszczący. Przywodzi na myśl ptasie pisklę. Tak to właśnie wtedy było: mój ojciec mówił basem, a jadyszkantem. Na jednym z filmów wideo siedzę u ojca na barana ipróbujęściągnąć gwiazdę z choinki. Mam zaledwie roczek, ale prawieudaje mi się ją zerwać. Kiedy mama ogląda filmy, na których ojciec jestrazem zemną, czasami pęka ześmiechu, aż sięmusi oprzeć, chociaż toona w owym czasie trzymała kamerę wideo i filmowała. Uważam, że nie powinna sięśmiać, kiedy ogląda na filmie mojego ojca. Wydaje mi się,że jemu by się to nie podobało. Byćmoże uznałby to zazłamanie zasad. Na innymfilmie ojciec i ja siedzimy w wielkanocnymsłońcuprzed domkiem w górach, w Fjellstólen,a każdy z nastrzyma połówkę pomarańczy. Ja usiłuję wyssać sok ze swojej połówki bez obierania jej ze skórki. Mój ojciecchyba myślio całkiem innych pomarańczach, co do tego nie mamterazwątpliwości. Właśnie zaraz potamtej Wielkanocy ojciec zachorował. Chorował ponad pół roku i bat się, że umrze. Moim zdaniemmiał świadomość nadchodzącej śmierci. Mama wiele razy opowiadała mi, że ojcu było szczególnieprzykro,bo wiedział, że umrze, zanim zdąży porządnie mniepoznać. Babcia mówiła coś podobnego, tylko w o wiele bardziej tajemniczysposób. Babcia,kiedy rozmawia ze mną o ojcu, mazawszetakidziwny głos. Może nic w tym nadzwyczajnego. Babcia idziadek stracili dorosłego syna. Nie wiem, jakieto uczucie. Naszczęście mają jeszcze jednego, który żyje. Ale babcia nigdysię nie śmieje, kiedy ogląda stare zdjęcia ojca. Robi to z wielkim nabożeństwem. To jej własne słowa. Mójojciec w pewnym sensie postanowił, że z trzyipółrocznym chłopcem nie da siętak naprawdę rozmawiać. Dzisiaj rozumiem,o co muchodziło, a czytelnik tej książkiteżwkrótce topojmie. Na jednym ze zdjęć ojciec leży w szpitalnym łóżku. Mabardzowychudzoną twarz. Ja siedzę mu na kolanach, a ontrzyma mnie za ręce, żebym na niego nie upadł. Próbuje siędo mnie uśmiechać. To byłozaledwie kilka tygodni przedśmiercią. Żałuję, że zrobiono tę fotografię, ale skoro już takjest, nie mogę jej po prostuwyrzucić. Nie potrafię nawet jejnie oglądać. Teraz mam piętnaście lat, a raczej, dokładniemówiąc, piętnaście lati trzy tygodnie. Nazywam się Georg Róed imieszkam. na ulicy Humleveien w Oslo razem z mamą, Jórgenem i Miriam. Jórgen to mój nowytatuś, ale mówię na niego po prostuJórgen. Miriamto mojamłodsza siostra. Ma dopiero półtoraroku i jest z całą pewnościąza mała na prawdziwe rozmowy. Oczywiście nie istniejążadne stare zdjęcia czy filmy wideo, na których byłaby Miriam i mój ojciec. To Jórgenjestojcem Miriam. Jajestem jedynym dzieckiem mojegoojca. Na samym końcu tej książki pojawią się pewne bulwersujące informacje oJórgenie. Na razie nie można ich ujawnić,ale kto przeczyta do końca, ten się dowie. Po śmierci ojca przyjechali do nas babcia z dziadkiem i pomagali mamie uporządkować wszystkie jego rzeczy. Istniałojednakcoś ważnego,czego żadne z nich nie znalazło. Było todługie opowiadanie, które mój ojciec napisał przed pójściemdo szpitala. Wtedynikt nie wiedział, że ojciecnapisał jakąś opowieść. Historia o "Dziewczyniez Pomarańczami" objawiła się dopiero w ostatniponiedziałek. Babcia dobrała się do składziku z narzędziami i właśnie tam znalazła cały tekst, wetknięty pod podszewkę czerwonego wózka spacerowego, w którymjeździłem, kiedy byłem mały. W jaki sposób opowiadanie tam trafiło, to niezłazagadka. Nie mogło sięto stać zupełnieprzypadkiem,gdyż opowieść,którąnapisał mój ojciec, kiedy miałem trzy i pół roku, wiązała się w pewien sposóbz tą spacerówką. Nie chodzi mi o to,że sama historia to typowa opowieść do wózka spacerowego,botak wcale niejest,ale ojciec całe to długie opowiadanie napisał dla mnie. Napisał historię o "Dziewczynie z Pomarańczami", żebymją przeczytał, kiedy będę już dostatecznie duży, by ją zrozumieć. Taki list do przyszłości. Jeśli to rzeczywiście ojciec wsunął kiedyś gruby plik kartek zopowieścią pod podszewkę starej spacerówki, to musiał niezłomnie wierzyćw to, żepoczta zawsze dociera doadresata. Przyszłomi do głowy, że na wszelki wypadekdobrzebyłobybardzodokładnie sprawdzać wszystkie stare rzeczy, zanimodda się je na pchli targ albopo prostuwyrzucido kontenera. Aż strachpomyśleć, ilustarych listów i podobnych rzeczymożna by się dogrzebać na wysypisku śmieci. Przez ostatnie dni nie daje mispokojupewna myśl. Uważam, że powinien istnieć jakiś prostszy sposób wysłania listudo przyszłości niż wsuwanie go pod podszewkę dziecięcegowózka. Czasami,choć nieczęsto, zdarza się, że chcemy, abyktośprzeczytał to, co napisaliśmy, dopieroza cztery godziny, zadwa tygodnie albo za czterdzieści lat. Opowieść o "Dziewczynie z Pomarańczami" była właśnie takim listem. Został on napisany do dwunaste- albo czternastoletniego chłopca Georga,czyli do kogoś, kogo mój ojciec jeszcze nie znał, a być możemiał nigdy niepoznać. Teraz jednak trzebadaćtej historii przyzwoity początek. Niecały tydzień temu wróciłem do domu ze szkoły muzycznej i okazało się, że zniespodziewaną wizytą zjawili się babcia i dziadek. Nagle przyjechali zTónsberg i mieli zamiar nocować. Mama iJórgen też byli w domui wszyscy czworo wyglądali naniezwykle podekscytowanych, kiedy wszedłem doprzedpokoju i zacząłem ściągać buty. Były zabłocone i mokre, ale nikt siętym nieprzejął. Czułem, że coświsi w powietrzu. Wszyscydorośli mielimyśli zajęteczymś zupełnie innym niż moje brudne buty. Mama powiedziała, że Miriam już poszła spać, a mnie było to bardzo na rękę, skoro przyjechali babcia z dziadkiem. Przecież nie są babcią i dziadkiem Miriam. Ona ma własnychdziadkówze strony ojca. To również bardzo mili ludzie i czasami do nas zaglądają, ale mówi się przecież,że krew jestgęściejsza od wody. Wszedłem dosalonu i usiadłem na podłodze, awszyscyzrobili bardzo uroczyste miny, ażpomyślałem, że stałosięcoś ważnego. Nie mogłem sobieprzypomnieć, żebymw ostatnich dniach nabroił w szkole, z lekcjigry na fortepianie wróciłem owłaściwej porze, a od dnia, kiedy ostatniościągnąłem dziesięciokoronówkę z blatu w kuchni, minęłojuż kilka miesięcy. Dlatego spytałem: Czy coś się stało? Babcia zaczęła opowiadać, że znaleźli list, który mójojciecnapisał do mnie tuż przed śmiercią. Poczułem ssanie w żołądku. Ojciec umarł jedenaście lattemu. Nie byłem nawet pewien,czy go pamiętam. Określenie "list od ojca" zabrzmiałow moich uszach niezwykle uroczyście, prawie jaktestament. Zorientowałem się, że babcia trzyma nakolanach dużąkopertę. Teraz mi ją podała. Koperta była zaklejona, a nawierzchu widniał jedynie napi^: "Dla Georga". Nie byłto anicharakter pisma babci, ani też mamy czyJórgena. Rozerwałem kopertę i wyciągnąłem sztywny plik kartek. Wtedy naprawdę sięprzestraszyłem, bo na samejgórze pierwszej strony przeczytałem: Siedzisz wygodnie, Georg? Ważne, byś miał przynajmniej o cosięoprzeć, bo zamierzam Ci teraz opowiedzieć niezwykle emocjonującą historię. Zakręciło mi sięw głowie. Co to maznaczyć? List od ojca? Ale czy prawdziwy? 10 "Siedzisz wygodnie, Georg? ". Wydałomi się, żesłyszętubalny głos ojca, i to nie tylko na wideo, usłyszałem teraz jego głos tak, jakby ojciec nagle ożył i siedział z namiw pokoju. Wprawdzie koperta była zaklejona, alezanim jąotworzyłem, musiałem spytać, czy doroślijuż przeczytaliten długilist, ale wszyscypokręciligłowami i oświadczyli, że nie czytali nawet jednego zdania. Ani słóweczka zapewnił Jórgen zlekkim zażenowaniem w głosie, cojest bardzo nietypowe jak na tego faceta. Dodał jednak, że może pozwolę im przeczytać list od mojegoojca, kiedysam jużbędę miał to za sobą. Wydaje mi się, żebyłogromnieciekaw, co w nim jest. Ogarnęło mnie wrażenie, że Jórgen ma zjakiegoś powodu wyrzuty sumienia. Babcia wyjaśniła, dlaczego tego dnia po południu wsiedli do samochodu i przyjechali do Oslo. Stałosię tak, ponieważ uznała,iż być może rozwiązała pewnądawną zagadkę. Zabrzmiało to tajemniczo i rzeczywiście okazało się tajemnicze. Kiedy ojciec zachorował,wyznał mamie, że pisze coś domnie. Chodziło o list, który powinienem przeczytać,jak będę duży. Ale takilist nigdy sięnie pojawił, a ja miałem jużpiętnaście lat. Nowość polegała na tym, żebabcia nagle przypomniała sobie o zupełnie innej sprawie,o której również mówił ojciec. Zażądał mianowicie, żeby nikomu nie przyszło do głowy wyrzucenie czerwonejspacerówki. Babciabyła przekonana, żewręczdosłownie zapamiętała,co jej na ten temat powiedział,gdy leżał w szpitalu. Chyba nigdy nie pozbędziecie się spacerówki. Bardzoproszę, nie wyrzucajciejej. Ten wózek tyleznaczył dla mnie i dla Georga przez te miesiące. Chcę, żebyGeorg go zatrzymał. Powiedzcie mu to kiedyś. Powiedzcie 11. mu, gdybędzie już dostatecznie dorosły, by zrozumieć, że takbardzo chciałem go dla niego zachować. Dlatego właśnie starej spacerówki nigdyniewyrzuconoani nie oddano na pchli targ. Nawet Jórgen został wtej kwestiipoinstruowany. Od samego początku,kiedytylko wprowadził się na Humleveien, wiedział, że jednej rzeczy nie wolno mu tknąć, a mianowicie czerwonej spacerówki. Miał wobec niej tak wielki respekt, że nalegał na kupienie dla Miriamnowiuteńkiego wózka spacerowego. Możenie w smak byłamu myśl, że miałby wozić rodzoną córkę w tym samym wózku, w którym ojciec kiedyś, przedwielu laty, woził mnie. Bardzo możliwe jednak,że chciałpo prostu mieć nowy, bardziejnowoczesnywózek. Jórgen doskonale wie, co jest modne, a co nie, i straszny z niego elegant, żeby nie powiedziećsnob. Była więc mowa o jakimś liściei o wózkuspacerowym. Ale babcirozwiązanie tego rebusu zabrało jedenaście lat. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że ktoś być może powinien zebraćsię na odwagę i iść do składziku z narzędziami, żebydokładniej zbadać starą spacerówkę. Przypuszczenia babci okazały sięnajzupełniejsłuszne. Wózek był nie tylko wózkiem. Był również skrzynkąpocztową. Niebardzo wiedziałem, czy wierzyć w całą tę historię. Nigdy nie da się powiedzieć, czyrodzicei dziadkowie mówiąprawdę, zwłaszcza gdychodzio "delikatne sprawy", jak chętnie nazywa jebabcia. Dziś największą zzagadek jestdla mnie to,dlaczego niktnie miał dość oleju wgłowie, żeby wtedy, jedenaście lat temu,uruchomić stary komputer ojca. Przecież to nanim napisałlist! Oczywiście podjęto wówczas pewne próby, lecz nikomunie wystarczyłofantazji, by odkryć osobisty kod ojca. Mógł 12 mieć maksimum osiem liter, takie były komputery w tamtych czasach. Alenawet mamie nieudało się złamać kodu. Niewiarygodne! Wynieśli więc komputer na strych. Ale do sprawy peceta ojca jeszcze wrócę. Najwyższy jużczas, żeby głos zabrał wreszcie mój ojciec. Jajednakbędę po drodzewplatał swoje komentarze. Poza tymzamierzam napisać posłowie. Jestem do tego zmuszony, boojciec w swoim długim liście zadaje mi pewne poważne pytanie. Moja odpowiedźma dla niego bardzowielkie znaczenie. Dostałem butelkę colii zabrałem cały ten plik kartek doswojego pokoju. Kiedy wyjątkowozamknąłem drzwinaklucz od wewnątrz, mama zaczęła protestować, ale zrozumiała, że tona nic sięnie zda. Czytanie listu od kogoś, kto już nie żyje, stało się dlamnietakim świętem, żenie mogłem znieść myśli o całej rodziniekręcącej się wokół mnie. To był przecież mimo wszystko listod mojego rodzonego ojca, nieżyjącego od jedenastu lat. Potrzebowałem spokoju. Ogarnęło mnie bardzo dziwne uczucie, kiedy stanąłemz długim wydrukiem w rękach, miałem mniej więcej takiewrażenie, jakbym odkrył zupełnie nowy album pełen nieznanych zdjęć, na których jestem razem z ojcem. Na zewnątrz sypał gęsty śnieg. Padać zaczęło, już kiedy wracałem do domuze szkoły muzycznej. Nie wierzyłem,że śnieg się utrzyma. Był zaledwie początek listopada. Usiadłem na łóżku i zacząłem czytać. Siedziszwygodnie,Georg? Ważne, byś miał przynajmniej o co się oprzeć, bo zamierzam Ci teraz opowiedzieć niezwykle emocjonującą historię. Ale może już 13. zdążyłeś się usadowić na tej żółtej skórzanej kanapie? Oczywiście jeśli nie wymieniliście jej na nową, co jamogę o tym wiedzieć? Potrafię sobie zresztą równiedobrze wyobrazić,że zasiadłeśw starym fotelu bujanym w zimowym ogrodzie, tym, który zawsze tak lubiłeś. A może siedzisz na tarasie? Nie wiem przecież,jaka jest pora roku. Cóż, może w ogóle już nie mieszkacie na Humleveien? Co jamogę wiedzieć? Nie wiem nic. Kto jest premierem Norwegii? Jaksię nazywa sekretarz generalny ONZ? I, posłuchaj,jaksię miewa teleskop Hubble'a? Wiesz coś na ten temat? Czy astronomowie dowiedzieli się czegoś więcejo tym, w jaki sposób został zmontowanyten wszechświat? Wielokrotnie próbowałem posunąć się myślą o kilkalatw przyszłość, ale nigdy nawet się nie zbliżyłem dostworzenia sobie sensownego obrazu Ciebie w świecie,w którym teraz żyjesz. Wiem tylko,kim byłeś. Niewiem nawet,ile maszlat w chwili, gdy toczytasz. Może dwanaście albo czternaście, a ja. Twójojciec, dawnojuż wypadłem z czasu. Prawdą jest,że już teraz czujęsię jak upiór i dechmi zapiera za każdym razem, gdyo tym pomyślę. Zacząłem rozumieć, dlaczego upiory tak często sapiąi dyszą jakmiech kowalski. To po prostu dlatego, żetakstrasznie ciężko im oddychać w czasie innym niżich własny. Mamy wżyciu nie tylko swoje miejsce. Mamy również wyznaczony czas. 14 Tak już jest, nie mogę więc postąpić inaczej, niżprzyjąćzapunkt wyjściato, co mnie obecnie otacza. Piszę wsierpniu 1990 roku. Dzisiaj to znaczy wchwili,gdy to czytasz z pewnością zapomniałeś o większości naszych wspólnychprzeżyć z tych gorących letnich miesięcy, kiedy miałeśtrzyi pół roku. Ale dniwciąż jeszcze należą do nasi wciążprzeżywamy razem wiele pięknych chwil. Zwierzę Ci się z czegoś, o czymostatnio dużo myślę: z każdym upływającym dniem i z każdym nowymdrobiazgiem, jaki wymyślimy, rosną szansę na to, żemnie zapamiętasz. Liczę teraz tygodnie i dni. We wtorek staliśmy wysoko na wieży telewizyjnej w Tryvann,skąd roztaczał się widok na pół królestwa, widaćbyłonawet Szwecję. Mama też to z namioglądała, wybraliśmy się tam wszyscy troje. Ale czy Ty topamiętasz? Czy nie mógłbyś przynajmniejspróbować sobieprzypomnieć,Georg? ProszęCię, tylko spróbuj, bomasz to wszystko gdzieś w sobie, wśrodku. Pamiętasz swoją wielką kolejkę BRIO? Codzienniebawisz się nią godzinami. Zerkam na nią teraz. W chwili, kiedy to piszę,tory, lokomotywa i wagonikileżą rozsypane na podłodze w przedpokoju dokładnietak, jak je niedawno zostawiłeś. W końcu musiałem Cięod nich po prostu oderwać, żebyśmy się nie spóźnili nazbiórkę w przedszkolu. Ale mamwrażenie,że Twojemałe rączki ciągle dotykają klocków. Nieośmieliłemsię przesunąć nawet jednego kawałka torów. Pamiętasz komputer, na którym Ty i ja gramyw weekendy w gry komputerowe? Kiedy był nowy, stał 15. na górze w moim gabinecie, ale w zeszłym tygodniuzniosłem go na dół do przedpokoju. Teraz najbardziejchcę przebywaćtam, gdzie są wszystkie Twoje rzeczy. Przecież po południu iTy, i mama teżtu jesteście. Poza tym dziadek i babcia ostatnio częściej przyjeżdżająz wizytą niż dawniej. To dobrze. Pamiętasz zielonyrowerek na trzech kółkach? Stoiteraz na wysypanej żwirem dróżce i jestprawie lśniąconowy. Jeżeli goniezapomniałeś, to chyba tylko dlatego, że ciągle jest gdzieś w garażu albo w składzikuz narzędziami, prawdopodobnie stary i zniszczony. A może skończył na pchlimtargu? Aco z czerwoną spacerówką, Georg? Nowłaśnie, coz nią? Musiałeś zachować w pamięci przynajmniejkilkaobrazówze wszystkich naszychwycieczek dookoła jezioraSognsvann? Albo zewszystkich wyjazdówdodomku w górach, przecież ostatnio spędziliśmyw Fjellstólen trzy kolejne weekendy. Ale nie śmiemjuż więcej o to pytać,naprawdęnie mam odwagi, bobyć może nie jesteś,w stanie przypomnieć sobie nicz tych czasów,które również były moimi czasami. Cóż,musi być, jak jest. Zapowiedziałem, żeprzedstawięCi pewną historię,ale odpowiedniego tonu dla tego listu nie da się znaleźć tak raz-dwa. Pewnie już popełniłem głupstwo,zwracając się do małego chłopaczka, którego, jak misię wydaje, tak dobrze znam. Ale Ty, kiedy czytasztelinijki, nie jesteś już mały. Przestałeś być maluchemze złotymi lokami. 16 Sam widzę,żeplotę jak stare ciotki, kiedy przymilają się do małych dzieci. Toniemądre, bo przecieżstaram się dotrzeć do dorosłego Georga, tego, któregoniezdążyłem zobaczyć,z którym nie zdążyłem tak naprawdę porozmawiać. Patrzę na zegarek. Upłynęłazaledwie godzina, odkądwróciłem do domu, odprowadziwszy Cię do przedszkola. Kiedy przechodzimy przez strumień, zawsze chceszwysiąść z wózka,żebywrzucić do wody patyczek albokamyk. Pewnego dnia znalazłeś pustą butelkę po oranżadzie i ją też wrzuciłeś. Nawet nie próbowałem Ciępowstrzymywać. Ostatnio pozwalam Cina więcej. A kiedy docieramy do przedszkola, częstopędzisz doswojejsali, jeszcze zanimzdążymy powiedzieć sobie"cześć". Mogłoby się wydawać, że to Ty masz małoczasu, nie ja. To takie dziwne. Starzy ludzie częstosprawiająwrażenie, jakby mieli o wiele więcej czasuniż dzieci, przed którymi jest jeszczecale życie. Osobiście nie jestem wcale taki stary, żeby było sięczym przechwalać, wciążuważam się za młodego człowieka, a już na pewno za młodego ojca. Mimo wszystko bardzo chciałbymzatrzymać czas. Nie miałbym nicprzeciwko temu, aby te dni trwały całą wieczność. Wieczór i noc oczywiście by nadchodziły, ponieważdoba idzie swoim torem, ma swój własny,okrągłyrytm, ale następnydzień mógłbysię zaczynać dokładnie w tym samym miejscu co poprzedni. Nie odczuwam już potrzeby przeżywania czegoświęcej m^-rir^neaego do tej pory doświadczyłem. Tak 17. bardzo pragnę jedynie zatrzymać to, co już mam. Aleniestety,Georg, złodzieje grasują. Nieproszeni gościewysysają ze mnie siły życiowe. Powinni sięwstydzić. Odprowadzanie Cię do przedszkola w tych dniach wywotuje we mnie wyjątkowo. przyjemne, a jednocześnieniezwykleprzygnębiające uczucie. Bo chociaż niemam jeszcze problemów z poruszaniem się i nawetzpchaniem przed sobą spacerówki, to jednocześniewiem, że moje ciało jest bardzo chore. To dobre choroby każą pacjentowi położyć się dołóżka natychmiast. Zła choroba z regułypotrzebujedługiego czasu, zanimw końcu każe ci fiknąć kozłai obali na ziemięna dobre. Może nie pamiętasz, że byłem lekarzem,chociażmama chyba coś Ci o mnieopowiadała,jestemtego pewien. Wprawdzie zwolniłemsięz pracy w przychodni, ale wiem, oczymmówię. Nie zaliczam się do pacjentów, których łatwo oszukać. Są więc dwa różneczasy w tym naszym rachunku, czy teżw tym ostatnim z ostatnich spotkaniu nasdwóch. Totrochę takie uczucie, jak gdyby każdy z nasstał na swoim szczycie góry, otulonym mgłą, ipróbował dostrzec tego drugiego. Pomiędzynami leży zaklęta dolina,którą Tywłaśnie pozostawiłeś za sobą naścieżce swego życia, a w której ja nigdyCię nie zobaczę. Przedpołudnia spędzasz w przedszkolu, a ja wówczas muszę mimowszystkopodjąć próbę odniesieniasięzarównodo chwili pisania, jak i do chwili czytania,która, gdy wreszcie nadejdzie ten dzień, należeć będzie wyłącznie do Ciebie. 18 Musisz wiedzieć, że pisanie listu do osieroconego synasprawia, że skóra wprost płonie, a zapewne równieżczytanie tego listu jesttrochę bolesne. Ale jesteś już teraz w dużej mierzemężczyzną. Skoro mnieudaje sięzapisać te linijki na papierze, ty musisz znieść ich czytanie. Rozumiesz chyba,że spojrzałem w oczy prawdziei zdaję sobie sprawę, iż być może już niedługo rozstanęsię ze wszystkim,ze słońcem i księżycem, ze wszystkim,co istnieje, lecz przede wszystkimz mamą iz Tobą. Takwygląda prawda, a jest ona naprawdę bolesna. Muszę Ci zadać bardzopoważne pytanie, Georg,i właśnie dlatego piszę. Aby jednak móc je zadać, najpierw opowiem Ciową emocjonującąhistorię, którą ciobiecałem. Odkąd się pojawiłeś na świecie, nie mogłemsię doczekać chwili, kiedy wreszcie będę mógł Ci opowiedzieć o Dziewczynie z Pomarańczami. Dzisiaj toznaczy wmomencie pisaniajesteś jeszcze za mały,żebyzrozumieć tę historię. Przekażę Ci ją wobec tegowspadku. Będzie leżała w jakimś miejscu i czekałanainny dzień Twojego życia. Ten dzień właśnie nadszedł. Doczytawszy do tego miejsca, musiałem oderwać wzrok. Wielokrotnie usiłowałem przypomnieć sobie ojca i terazznów podjąłem taką próbę. Przecież mnie o to prosił. Alewszystko, co, jak mi się wydawało, sobie przypominam, pamiętałem z filmów wideo i zalbumu ze zdjęciami. Przypomniałemsobie, że istotnie miałemwielkąkolejkęBRIO, kiedy byłemmały, aleto anitrochę mi niepomogło 19. w przypomnieniu sobie ojca. Zielony rowerek na trzech kółkach wciąż stoi w garażu, mogę go więc równie dobrze pamiętać z dzieciństwa. A czerwony wózek spacerowy zawszestałw głębiskładziku z narzędziami. Nie zdołałem sobie jednakprzypomnieć żadnej wycieczkiwokół Sognsvann. Niepamiętałem też,że byłem z ojcem na wieżyw Tryvann. Owszem, bywałem na tej wieżywielokrotnie, ale zawsze z mamą i Jórgenem. Raz wybrałem siętamtylko z Jórgenem. Było to jednego z tychdni, kiedy mama leżała w szpitalu po urodzeniu Miriam. Oczywiście z domkuw Fjellst0len mam mnóstwo wspomnień, ale w żadnym znich nie znalazło się miejsce dla mego ojca. W tych wspomnieniach nie ma nikogoinnegooprócz mamy, Jórgena i malutkiejMiriam. Przechowujemytam starą kronikę i wiele razy czytałem, co ojciec zapisałw niej przed śmiercią. Problem tkwi natomiastw tym, że niewiem, czy rzeczywiście pamiętam cokolwiek z tego, o czympisał. To mniej więcej tak samo, jak ztymi filmami wideo i zezdjęciami. "WWielkąSobotę Georg i jazbudowaliśmy rekordowo wielką chatkę ze śniegu ze śnieżnymilatarniami. ".Oczywiście czytałemwszystkie te historie, a niektóre z nichumiem na pamięć. Nigdy jednak nie zdołałem sobie przypomnieć,czy rzeczywiście brałem udział w wydarzeniach,o których te historie opowiadały. Miałem zaledwie dwa i pólroku, kiedy razem z ojcem budowaliśmy tę rekordowo wielką chatkę ze śnieguze śniegowymi latarniami. Mamy też jejzdjęcie, ale jest na nimtak ciemno, żewidać tylko latarnie. Ojciec w tym długim liście, którywłaśniezacząłemczytać, pytał mnie jeszcze ocoś innego: I, posłuchaj, jak się miewateleskop Hubble'a? Wieszcoś na ten temat? Czy astronomowie dowiedzieli się 20 czegoś więcej o tym, w jaki sposób został zmontowanytenwszechświat? Ciarkiprzebiegły mi poplecach, kiedy przeczytałem te linijki, bo całkiem niedawno napisałem bardzo obszerną pracęnatemat właśnie tego teleskopu kosmicznego, czy też HubbleSpace Telescope, jak się on nazywa po angielsku. Koledzyz klasy rozpisywali się o angielskiej piłce nożnej, oSpice Girlsalbo Roaldzie Dahlu. Ja natomiast poszedłem do biblioteki,wziąłemstamtąd wszystkie możliwe materiały dotyczące teleskopu Hubble'a i całą pracę napisałem właśnie naten temat. Zaledwie przed kilkoma tygodniami oddałem ją nauczycielowi, a on w zeszycie napisał, że bardzo mu zaimponowało takie"dojrzałe, pełnerefleksji i wiedzy podejściedo tak trudnegomateriału". Nigdy nie czułem się równie dumny jak wówczas,gdy przeczytałem tozdanie. Nauczyciel zatytułował swoją recenzję: "Kwiaty dla astronoma amatora! ". Narysował teżwspaniały bukiet. Czyżby mój ojciec był jasnowidzem? A może toprzez czysty przypadek spytałmnie, cosię dzieje z teleskopem Hubble^, zaledwie kilkatygodni po tym, jak uporałem sięze swoją pracą? A jeślilist od ojca nie był prawdziwy? Albo jeślion ciągleżyje? Znówprzeszedł mnie dreszcz. Siedziałem na łóżkui rozmyślałem. Teleskop Hubble'a został umieszczony na orbicie okołoziemskiej przez prom kosmiczny Disco very 25 kwietnia 1990. Mniej więcej w tym czasie ojciec zachorował, tosię stało tuż po feriach wielkanocnych w 1990 roku. Wiedziałem otym odzawsze. Nie skojarzyłemjedynie, że dokładnie w tym samym czasie na orbicieokotoziemskiej umieszczonoteleskop Hubble'a. Byćmoże 21. jednak ojciec dowiedział się o swojej chorobie akurat tego samego dnia, w którym z Cape Canaveral wystrzelono wahadłowiec Discovery z teleskopem Hubble'a na pokładzie. Możestało się to w tej samej godzinie, może wtej samej minucie? W takim razie potrafiłem świetnie zrozumieć,że mógł byćciekaw, cosię dzieje z teleskopem kosmicznym. Prędkobowiemodkryto znaczącą wadę teleskopu odchylenie kształtu zwierciadła. Mój ojciec nie mógłwiedzieć,że ten błąd został naprawiony przez astronautów z wahadłowca Endeavourw grudniu 1993 roku, bo stało się to niemal dokładnie trzylata po jego śmierci. Oczywiścienie miał też pojęciao całymwspaniałym wyposażeniu dodatkowym, którezamontowano w lutym 1997. Mój ojciec umarł, zanimzdążył się dowiedzieć, żeteleskop Hubble'a zrobiłnajostrzejsze i najlepsze zdjęciawszechświata ze wszystkich wykonanychdo tej pory. Wielez nich znalazłem w internecie i dołączyłem do swojej pracycały plik wydruków. Kilka ulubionych zdjęć powiesiłemzresztą w swoim pokoju, na przykład to ostre jak brzytwazdjęcieolbrzymiej gwiazdy Eta Carinae, odległej od naszegoUkładu Słonecznego o pqnad osiem tysięcy lat świetlnych. Eta Carinae to jedna z najbardziej masywnych gwiazd DrogiMlecznej i wkrótce może wybuchnąć jako supernowa, żebyw końcu skurczyć się i zmienić w gwiazdę neutronową alboczarną dziurę. Nainnym z moich ulubionych zdjęć widaćogromne słupy gazu i pyłu w MgławicyOrła (znanej też podnazwą M16). Tu się rodzą nowe gwiazdy! Dzisiajwiemy o wszechświecie o wiele więcej, niż wiedzieliśmy w roku 1990, a zawdzięczamy to w dużejmierzewłaśnie teleskopowi Hubble'a. Teleskop wykonał tysiące fotografiigalaktyki mgławic odległychod Drogi Mlecznej 22 o wiele milionów lat świetlnych. Zrobiłpoza tym zupełnieniewiarygodne zdjęciaprzeszłości wszechświata. Być możestwierdzenie, że da się zrobić zdjęcia przeszłości wszechświata, zabrzmiało trochę tajemniczo, lecz patrzenie weńjest jak spoglądanie w czas przeszły. Światło porusza się mianowicie z prędkością trzystu tysięcy kilometrów na sekundę,amimo toświatło odległychgalaktyk potrzebuje miliardówlat, żeby donas dotrzeć, ponieważ wszechświat jest obłędniewielki. Teleskop Hubble'a zrobił zdjęciagalaktyk położonychw odległości ponad dwunastu miliardów lat świetlnych, lecz oznacza to również, że zajrzałw historię wszechświata, zobaczył, jak onwyglądał ponad dwanaście miliardów lat świetlnych temu. Szaleństwem się wydaje, gdy sięo tym pomyśli, bo wszechświat liczył sobie wtedy mniej niżmiliard lat. Teleskop Hubble'a zdołał zajrzećniemal w czasy Wielkiego Wybuchu, kiedy to powstały czas i przestrzeń. Sporo wiem na ten temat idlatego o tym piszę. Muszę siętylko pilnować, żeby nienapisać wszystkiego, cowiem. Praca, którą oddałem nauczycielowi, miała czterdzieści siedemstron! Naprawdę przestraszyło mnie, że ojciec napisał do mnieoteleskopie kosmicznym. Badanianad wszechświatem interesowałymnie od zawsze, a może zdolność oderwania wzroku odtego, co dzieje się na powierzchni naszejplanety, jestmniej lub bardziej dziedziczna. Równie dobrze jednak mogłem zdecydować się na pisanie pracyna temat programuApollo i pierwszych ludzi na Księżycu. Mogłempisać ogalaktykach i czarnych dziurach,bo również o galaktykachi czarnych dziurach sporo wiem, niewspominając już o galaktykach z czarnymi dziurami. Mogłem pisać o UkładzieSłonecznym zjego dziewięcioma planetami i wielkim pasem 23. asteroid między Jowiszem a Marsem. Mogłem też na przykład zająć się wielkimi teleskopami na Hawajach. Zdecydowałem się jednak na pisanie o teleskopie Hubble'a. Jak ojciecmógł się tegodomyślić? O wiele łatwiejzrozumieć, dlaczego wspomniał sekretarza generalnego ONZ. Zrobiłto z pewnością jedynie dlatego,że urodziłem się 24 października, czyli w Dzień NarodówZjednoczonych. Tak czy owak, sekretarz generalny ONZ nazywa się KofiAnnan. A premierem Norwegii jest Kjell MagneBondevik. Niedawno objął stanowiskopo Jensie Stoltenbergu. Kiedy taksiedziałem i rozmyślałem, do drzwi zapukałamama i spytała, co u mniesłychać. Nieprzeszkadzaj powiedziałem tylko. Przeczytałem dopiero cztery strony. Pomyślałem: opowiadaj, tato. Opowiadaj o Dziewczyniez Pomarańczami. Ja tu siedzę. Ten dzień nadszedł. Nadeszłachwila czytania. Historia o Dziewczynie z Pomarańczami zaczyna siępewnegodnia po południu, kiedy stałem przed Teatrem Narodowym i czekałem na tramwaj. Działo sięto w końcu lat siedemdziesiątych, późną jesienią. Pamiętam, że stałem irozmyślałem o studiach medycznych, które właśnie rozpocząłem. Dziwnie sięczułem,gdy próbowałem sobie wyobrazić, że pewnegodniazostanę prawdziwym lekarzemi będę przyjmował prawdziwychpacjentów, którzy będą do mnie przychodzići oddawać swój los w moje ręce. Będę siedział w białymfartuchu przy wielkim biurku imówił: Trzeba zrobićbadania krwi, pani Johnsen. Albo: Od dawnapanu todolega? 24 W końcu tramwaj nadjechał, widziałemgo już zdaleka,najpierwminął budynek parlamentu, Stortingu,a potem zacząłsunąć w górę Stortingsgate. Później zawszemnie dręczyło, że nie mogłem sobie przypomnieć, dokąd jechałem. W każdym razie jednak jużza chwilę wsiadałem do błyszczącego niebieskiego i zatłoczonego tramwaju jadącego na Frogner. Odrazu zwróciłem uwagęna zabawną dziewczynę,która stała w przejściu, ściskając w rękach wielką papierową torbępo brzegi wypełnioną pięknymi pomarańczami. Miałana sobie stary pomarańczowy anorak. Pamiętam, pomyślałem, że torba, którą dziewczyna dosiebieprzyciskała, jest taka duża i ciężka,że w każdejchwili może jąupuścić. Wcale jednak nie na torbęz pomarańczami zwróciłem uwagę przede wszystkim,tylkona dziewczynę. Od razu zrozumiałem, że maw sobie coś szczególnego, cośniezgłębionego, magicznego i czarującego. Zauważyłem ponadto, że ona równieżmi się przygląda ijak gdyby wybiera mnie spośródcałego tłumuludzi, którzy wsiedli do tramwaju. Stało sięto w ciągujednejjedynej sekundy, niemalże tak, jakby połączyłonas coś w rodzaju tajemnego sprzysiężenia. Gdy tylkoznalazłem się w tramwaju, dziewczyna pochwyciłamnie zdecydowanym spojrzeniem. Byćmoże to ja musiałempierwszy odwrócić wzrok, to niewykluczone,ponieważ w tamtym czasiebyłem nadzwyczaj nieśmiały. A mimo wszystko pamiętam, że podczas tej krótkiejjazdy tramwajem uświadomiłem sobie jasno i wyraźnie, żetej dziewczyny nigdy, przenigdy nie zapomnę. Nie wiedziałem, kim ona jest ani jak się nazywa, lecz 25. od pierwszej chwili zdobyła nade mną wręcz przerażającą władzę. Była o pół głowy niższa odemnie,miała długie ciemne włosy i mogła mieć około dziewiętnastu lat, tak jakja. Dziewczyna podniosła oczy i jak gdyby skinęła migłową, niewykonując nią przy tym najdrobniejszegonawet ruchu, uśmiechnęła się jednocześnie, trochę zaczepnie i żartobliwie, prawie tak, jak byśmy już się znali albo nie waham się tak powiedzieć jak byśmykiedyś, dawno, dawno temu, przeżyli razem całe życie,tylko we dwoje. Wydawało mi się, że właśnietakąinformację mogę wyczytać w tym piwnym spojrzeniu. Uśmiech przywołałna jej twarz dołeczki w policzkach, alewcale nie tylko z tego powodu wydała mi siępodobna do wiewiórki. W każdym razie była równiesłodka i milajak to stworzonko. Pomyślałem, żejeżelinaprawdę przeżyliśmy kiedyś razem całe życie, to byćmoże właśniejako dwie wiewiórki na drzewie, i myślo tym, czyli o wypełnionym zabawą wiewiórczym życiu razem z tajemniczą Dziewczyną z Pomarańczami, nie była anitrochę nieprzyjemna. Aledlaczego uśmiechała się tak chytrze, jakby rzucała mi wyzwanie? Czy naprawdę do mnie się uśmiechała? A może tylko uśmiechnęła się do jakiejśzabawnej myśli,która nagle przyszła jej do głowy inie miała ze mną nicwspólnego? Albo może dziewczyna śmiałasięze mnie? Również taką możliwość musiałem rozważyć. Nie byłemjednak wcaleszczególnie zabawny z wyglądu, uważałem,że wyglądam całkiemprzeciętnie; to raczej ona, nie ja,prezentowała się odrobinę komicznie z tąswoją ogromnątorbąpomarańczy, przyciskaną do brzucha. Może więc 26 właśnie dlatego się uśmiechała, może śmiałasię z siebie. Może miała poczucieautoironii. Niewszyscy ludzie posiadają tęzdolność. Nie ośmieliłem sięjeszcze raz spojrzeć jej w oczy. Wpatrywałem się jedynie wwielką torbę pomarańczy. Zaraz ją upuści, pomyślałem. To się nie możestać. Alei tak zaraz upuści. W tejtorbie musiało być co najmniej pięć kilo pomarańczy, a możenawet osiem albo dziesięć. Tramwaj jechał w górę Drammensveien. Spróbuj go. sobie wyobrazić. Szarpie nim i kołysze, tramwaj zatrzymuje się przy ambasadzie amerykańskiej, przystaje naSolli plass, a potem, kiedy ma skręcićwe Frognerveien,dzieje się właśnie to, czego obawiałem się przez całyczas. Tramwajjadącyna Frogner nagle niebezpieczniesię przechyla, a przynajmniej takie można odnieść wrażenie,Dziewczyna z Pomarańczami odrobinę sięchwieje,a jaw jednymułamku sekundy uświadamiamsobie, że muszę ratować tę ogromną torbępomarańczyprzedkatastrofą. I zaraz. Ach, nie! Być może właśniew tym momenciedokonuję błędnej oceny sytuacji, fatalnej w skutkach. W każdym razie wykonuję brzemienny w skutki manewr. Posłuchajtylko: rezolutnie wyciągam obie ręce i jedną podsuwam pod brązową papierową torbę, adrugą obejmujęmocno w pasie dziewczynę. Jak myślisz, cosię terazdzieje? Dziewczyna wpomarańczowym anoraku oczywiście upuszczatorbę z pomarańczami,albo też możeprzez mój mocny uścisk torba wysuwa jej się z objęć,niemal tak,jakbym zmusił ją do tego swoją zazdrością 27. i chciał usunąć z drogi. W żałosnym rezultacie moichdziałań trzydzieści albo czterdzieści pomarańczy wpada ludziom na kolana, toczy się po podłodze, ba, po całym tramwaju. Owszem, popełniłem w życiu wieległupstw, ale to przechodzi wszystko, idiotyczniejniżw tamtejchwili nigdy wżyciu się nie czułem. Tyle o pomarańczachnatym etapie, niech jeszczeprzez kilka sekund toczą się po tramwaju, nie o nich bowiemprzede wszystkim opowiada ta tramwajowa historia. Wkrótce dziewczyna obraca się wmoją stronę, alejużsię nie uśmiecha. Najpierw ma tylko smutną minę,a w każdym razie przez jej twarz przebiega mrocznycień. Nie wiem, co sobie myśli, oczywiście niemogę tego wiedzieć, ale wygląda tak, jakby w każdej chwili gotowa byławybuchnąć płaczem. Jakgdyby każda pomarańczamiała dla niej szczególne znaczenie, tak, Georg,jakgdyby każda z nich była absolutnie niezastąpiona. Nie trwa to długo, bo już w następnej chwili dziewczyna patrzyna mnie z urazą, dając mi w ten sposóbjasnodo zrozumienia, że uważa mnie za winnego tego, co sięstało. Mam takie uczucie, jakbym zniszczył jej życie,nie wspominając jużo swoim własnym. Odbieram totak, jakbym przekreślił swoją przyszłość. Powinieneś być przy tymi w moim imieniu ratowaćsytuację, mógłbyś powiedzieć coś zabawnego, corozluźniłoby atmosferę. Ale nie miałem wtedy żadnej małej rączki, której mógłbym się przytrzymać, to się zdarzyłona wiele lat przed Twoim urodzeniem. Ogarnięty głębokim wstydem klękam i na czworakach, wśród gąszczu zabłoconych butów i kozaków, zaczynamzbierać pomarańcze, lecz udaje mi się ocalić 28 zaledwie znikomą ich część. Torba, w którejwcześniejleżały, pękła, odkrywam to wkrótce, do niczego więcjuż się nie przyda. Przychodzi mi do głowy śmieszna,lecz zarazem gorzkamyśl: padłemna kolana przed tą młodądamą, i to dosłownie. Kilkoro pasażerów zaczyna się uśmiechać z rozbawieniem,ale śmieją się tylko ci najbardziej dobroduszni, bo nie brakuje również grymasów irytacji, tramwajjest przepełniony, a tłok wręcz nieznośny. Stwierdzam, że wszyscy pasażerowie, którzy zauważyli, co sięstało, uważają mnie za winnegoczegoś, co w rzeczywistości planowane było jako rycerski, bohaterski czyn. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałem ztego nieszczęsnegoprzejazdu tramwajem, jest następujący obrazek: stoję wyprostowany, zobjęciami pełnymi pomarańczy,dwie włożyłemteż do kieszeni spodni, a w chwili kiedyznów obracam się przodem do dziewczyny w pomarańczowym anoraku, ona patrzy mi w oczy i mówiostro: Ty wariacie. To wyrzut, nie ma co do tego żadnych wątpliwości,dziewczyna jednakwkrótce odzyskuje przynajmniejczęść dobrego humoru i pyta, napoły ugodowo, a na poły drwiąco: Czy mogę sobie wziąć jednąpomarańczę? Przepraszam mówię tylko. Przepraszam! Tramwaj zatrzymuje się terazprzy cukierni Móllhausena na Frogner, drzwi się otwierają, oszołomionykiwam głowątej, w moich oczach wręcz nieziemskiej,DziewczyniezPomarańczami, aona w następnymmgnieniu oka po prostu bierze jedną pomarańczę z naręcza, pod którym prawie się uginam, i znika na ulicyz lekkością i rozbawieniem baśniowej wróżki. 29. Tramwajznów szarpie i toczy się dalej po Frognerveien. "Czy mogę sobie wziąćjedną pomarańczę? ". Georg! Ale przecież teowoce część trzymałem w objęciach,dwie miałem w kieszeni, a reszta toczyła się po podłodze tramwaju to były jej pomarańcze! Nagle to ja miałem objęcia pełne pomarańczy, które nawet nie należały do mnie. Poczułem się jak zwykły złodziej pomarańczy, kilku pasażerów rzuciłonawet pod moim adresem jakieś uwagi opodobnej wymowie. Nie pamiętam, cowtedy myślałem, ale wymknąłem się z tramwajuna następnym przystanku, tobyło na Frogner plass. Wysiadając, miałem w głowie tylko jedną myśl: znaleźć jakieś miejsce, gdzie mógłbym się pozbyć tychwszystkichpomarańczy. Musiałem stąpać ostrożnie,balansującjak tancerzna linie, żeby ich nie upuścić,a mimoto jedna itak upadła na bruk,a ja oczywiścienie mogłem zaryzykować pochylenia się po nią. Wkrótce zobaczyłem jakąś panią, pchającąprzedsobą dziecięcy wózek,to Oyto przed tym starym sklepemz rybami, wiesz, przed tym na Frogner plass. (Cóż,nie mam pojęcia, czy on jeszcze istnieje). Bardzo powoli zbliżyłem się do pani z wózkiem i kiedy go mijałem,uznałem, że to świetna okazja, i wszystkie pomarańcze,które trzymałemw objęciach, wysypałem na różowąniemowlęcą kołderkę, tych dwu z kieszeni pozbyłemsię także, wystarczyła mi na to sekunda albo dwie. Żałuj, że nie widziałeś wyrazu twarzy tej pani,Georg. Czułem, że muszę coś powiedzieć, poprosiłem 30 więc, żebybyła taka miła i przyjęła mój podarunek dladziecka, bo o tej porze,późną jesienią, bardzo ważnejest, aby wszystkie dzieci dostawały odpowiednią dawkę witaminy C. Dodałem jeszcze, że wiem,o czym mówię,ponieważ studiuję medycynę. Kobieta uznała mnie za bezczelnego, nie ma co dotego żadnych wątpliwości, może nawet pomyślała, żejestem pijany, ajuż z pewnością nie uwierzyła, że jestem studentem medycyny, ale ja już puściłem siębiegiem wdół Frognerveien. W głowie znówmiałem tylko jedną myśl: odnaleźć Dziewczynę zPomarańczamiMusialem jaknajszybciejją odszukać i wynagrodzićjej to, co zrobiłem. Nie wiem,na ile dobrze znasz tę część miasta, alewkrótce zdyszany dotarłem do skrzyżowania Frognerveien, Fredrik Stangs gate, Elisenbergveien i L0venskioldsgate, gdzie tajemniczadziewczyna wyskoczyłaz tramwaju z jedną marną pomarańczą w ręku. Równie dobrze mógłbymstać na Place de 1'Etoile w stolicyFrancji,było zbytwiele dróg, wśród których mogłemwybierać, a Dziewczyna z Pomarańczamizniknęła bezśladu. Tego popołudnia przez wiele godzin włóczyłem siępo Frogner, doszedłemdo straży pożarnej na Briskebyi byłem aż przy Klinice Czerwonego Krzyża, a za każdym razem, gdy dostrzegłem coś, co mogło przypominać pomarańczowy anorak,czułem, że serce podskakuje mi wpiersi. Niestety ta, której wypatrywałem,jakby zapadła się pod ziemię. Kilka godzin późniejprzyszło mi do głowy, że młoda dama, wobec której tak nieładnie sięzachowałem, 31. siedzi sobie być może spokojnie za jakimś oknem naElisenbergveien i ukradkiem obserwuje, jak miodystudent biega zrozpaczony tam i z powrotem niczymotumaniony bohater fantastycznego filmu akcji. Owszem, woli działania mu nie brakuje, lecz absolutnienie potrafi wpaść na jakikolwiek jej trop. Wyglądatotak, jak gdyby ten odcinek filmu puszczano raz po razod nowa. W pewnej chwili w jednymz koszy na śmieci zobaczyłemświeżą skórkępomarańczy. Wyjąłemją z koszai powąchałem,lecz jeślinaprawdę wyrzuciła ją Dziewczyna z Pomarańczami, to i tak był toostatni pozostawiony przeznią ślad. Resztę wieczoru rozmyślałem o dziewczynie w pomarańczowym anoraku. Całe swoje życie mieszkałemwOslo, ale nigdy wcześniej jej nie widziałem,tego byłem pewien. Stądteż moje postanowienie, że uczynięwszystko, co w mej mocy, by znowu ją spotkać. Dziewczyna jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zdołała odgrodzićmnie od całej resztyświata. Z głowy niemogły mi wyjść zwłaszcza pomarańcze. Co zamierzała z nimi zrobić? Czyżby chciałapo prostuobierać kolejno jedną po drugiej i zjadać, łódeczka połódeczce, na przykład naśniadanie albo na lunch? Myśl o tym wprawiła mnie w ogromne wzburzenie. A możejestchora i musi utrzymywać specjalną dietę? Tak, taki pomysł też przyszedł mido głowy ibardzomnie zaniepokoił. Istniało jednak więcej możliwości. Może dziewczyna zamierzała przyrządzić krem pomarańczowy na 32 przyjęcie dla ponad setki gości? Uświadomiwszy to sobie, natychmiast zrobiłem się zazdrosny, bo dlaczegomnie nie zaproszono na tę zabawę? Wbiłem sobie ponadto dogłowy, że naprzyjęciumożew znacznysposób zostać zakłócona równowagapłci. Zaproszonoponad dziewięćdziesięciu młodych mężczyzn, a tylkoosiem dziewczyn. Wydawało mi się, że wiem dlaczego. Krem pomarańczowyzamierzano mianowicie zaserwować na wielkiej zabawie zorganizowanej na zakończenie semestru w Instytucie Zarządzania,a na tymkierunku prawienie byłostudentek. Usiłowałem odpędzić od siebie tę myśl,była wprostnieznośna, ale zdążyłem jeszcze za prawdziwy skandalw kwestiirównouprawnienia uznać fakt,że InstytutZarządzanianie wprowadził parytetu płci. No cóż,oczywiście niemogłem ufać własnej fantazji. MożeDziewczyna z Pomarańczami zwyczajnieposzła do domu, doskromnego, wynajętegopokoiku, gdzie zamierzała wycisnąć z pomarańczy kilka litrówsoku, którybędzie przechowywała w lodówce, ponieważ albo maalergię na sok z kartonu, wytwarzany z taniego koncentratu z Kalifornii, albo go po prostu nie znosi. Tak naprawdę żadne z tych rozwiązań nie wydawało mi się prawdopodobne, ani sok, ani krem. Wkrótcejednak przyszedł mi do głowy jeszcze bardziej przekonujący pomysł:Dziewczyna z Pomarańczami miałana sobie anorak, którywkładasię na wyprawę w góry, podobny do tego, jaki nosił Roald Amundsen podczasswoich słynnych ekspedycji polarnych. Zawszepotrafiłem szybkoodczytywać znaki, w medycynienazywa się todiagnozowaniem, a przecież nikt nie 33. chodzi po ulicach Oslo w starym anoraku, jeśli to niema żadnego znaczenia, zwłaszcza gdy jednocześniedźwiga olbrzymią papierową torbę pełną soczystych pomarańczy. Pomyślałem: to oczywiste, Dziewczyna z Pomarańczami planuje przejść na nartach przezcałąGrenlandię, a przynajmniej przez płaskowyż Hardangervidda,w takiej zaś sytuacji nie jest wcale głupotą załadowanieośmiu albo dziesięciu kilogramów pomarańczy do sańciągniętych przez psy, w przeciwnym razie istnieje ryzyko, że umrze się na tej lodowej pustyni na szkorbut. Kolejny razpozwoliłem sięuwieść swojejfantazji,ale czy "anorak" niejest słowemeskimoskim? To oczywiste, że dziewczyna wybiera się na Grenlandię. Leczco teraz będzie z jej grenlandzką ekspedycją? Nie maprzecież pewności, że tajemniczej dziewczynie starczypieniędzy na zakup nowej porcji pomarańczy, o małosię przecież nie rozpłakała, kiedy upuściła całytenwielkizapas. I już wbiłem sobie do głowy, że na pewno jest bardzo biedna. Natym jednak możliwości się nie wyczerpały. Musiałem pójść po rozum dogłowy i to przyznać. Może Dziewczyna z Pomarańczami ma wielką rodzinę? Tak,dlaczego nie, bo ktoprzyjąłby za pewnik, że pracujejako pomoc pielęgniarska i mieszka sama w małymwynajętym mieszkanku vis-a-vis Kliniki CzerwonegoKrzyża? Może właśniema bardzo dużą, uwielbiającąpomarańcze rodzinę? Tej rodzinie chętnie złożyłbymwizytę, Georg. Jużsobie wyobrażałemludzi zgromadzonych wokół wielkiego stołu w jednym z tychogromnych mieszkań na Frogner, z wysokimi prze34 strzennymipokojami i gipsowymi stiukami na suficie. Rodzina, oprócz matki i ojca, składała sięz siedmiorga dzieci czterech sióstr i dwóch braci, no i oczywiściez samej Dziewczyny z Pomarańczami. To ona była najstarszaz rodzeństwa, to onabyła kochającą i troskliwą starsząsiostrą. Tecechy mogły jej się wnadchodzącymczasie bardzo przydać, bo być może upłynie wiele dni, zanimmłodsze rodzeństwo weźmie doszkoły pomarańczę na drugie śniadanie. Albo tej myśli towarzyszył zimny dreszcz,przenikający ciało samabyła matką w maleńkiej rodzinie, składającej sięz niej samej, strasznie fajnego męża,który akurat ukończył studia w Instytucie Zarządzania, i maleńkiej córeczki, cztero-albo pięciomiesięcznej. Z jakiegoś powodu uznałem,że dziewczynkama na imię Ranveig. Również taką możliwość musiałem rozważyć, to było konieczne. Nie miałem bowiem żadnej pewności, żeprzy sklepie z rybami i dziczyzną wózekz niemowlęciem pod różową kołderką pchała osobiście mama tego dziecka. Ta pani mogła byćopiekunką, zatrudnioną przez Dziewczynę zPomarańczami. Świadomośćtego boleśnie mnie zapiekła. Chociaż w takim układzie przynajmniej część pomarańczy wróciłaby do tejmłodejdamy o spojrzeniuwiewiórki. Świat wjednejchwili zrobił się taki mały i w każdym drobiazgu kryłsię jakiś sens. Zawszeposiadałem szczególnązdolność dodawaniadwóch do dwóch, odczytywania znaków czyteż tego, co my, lekarze, określamy diagnozowaniem. Powinienem chyba też dodać, że kiedy zrozumiałem,że je35. stem chory, sam sobie postawiłem diagnozę. Jestemz tego trochę dumny. Poszedłem poprostu do kolegii powiedziałem mu, co mi dolega. On zajął się resztą. A potem. Cóż, Georg. W tym miejscu muszę zrobić krótką przerwę w pisaniu. Być może dziwi Cię, że jestem w stanie tak wesoło pisać o tym, co się wydarzyło tamtego dnia po południuprzed wielu laty. Ale ja zapamiętałem to jako wesołąhistorię, niemalże jakniemyfilm, ichciałbym,żebyśTy również ją tak odbierał. Nieznaczy to wcale,żewchwili, gdy to piszę,jest mi szczególnie lekko na duchu. Prawdą jest,że czuję się całkowicie bezradny,a raczej, żeby być bardziej szczerym, całkowicieniepocieszony. Nie ukrywam tego, ale Tyo tym nie myśl. Nigdy nie zobaczysz, jak plączę, tak postanowiłemi udaje mi się nad sobą panować. Mama już niedługo wróci z pracy,a mydwaj jesteśmy w domusami. Ty siedzisz w tej chwilina podłodze, rysujesz coś kredkami i nie możeszmnie pocieszyć. A może jednakmimowszystko potrafisz? Gdypewnego dnia, za wielelat, będziesz czytaćten list odczłowieka, który kiedyś był Twoim ojcem, być możepoślesz mu jakąś myśl na pocieszenie. Już mi sięodniejrobi cieplej na sercu. Czas, Georg. Czymjest czas? Podniosłem wzrok na zdjęcie Supernowej 1987A. Wykonałjeteleskop Hubble'amniej więcej w tym czasie, kiedy ojcieczrozumiał, że jestchory. 36 Oczywiściebyło mi go żal. Ale nie miałem całkowitejpewności, czyuważamza słuszne, żezłożył na moje barkiciężar swego smutku. Przecież bez względu na wszystko niemogłem jużnic dla niego zrobić. Żył w innym czasie niż teraźniejszy, a ja musiałem żyć na własny rachunek. Gdybywszyscy ludzie zatonęli w listachod zmarłych ojców idziadków, nie bylibyśmy w stanie przeżyć własnego życia. Poczułem, że w oczach zakręciłymi się łzy. Nie byłytosłodkie łzy, jeśli, rzecz jasna, w ogóle istnieje coś, co możnatak nazwać, jedynie gorzkie, gęste łzy, które nie chciały popłynąć, tylko zatrzymały się w kącikach oczu i piekły. Przypomniały mi się wszystkie te dni, kiedyrazem z mamą chodziliśmy na cmentarz pielęgnować grób ojca. Po przeczytaniu ostatnich akapitów postanowiłem, że nigdy więcejnie wezmę w tym udziału. A w każdym razie nigdy sam niepójdę na cmentarz. Nigdy. Dorastanie bez ojca niekoniecznie musi być takie trudne. Naprawdę paskudnie robi się dopiero wtedy,gdy zmarły ojciec zaczyna nagle przemawiać zza grobu. Chyba byłoby lepiej, żeby zostawiłsyna w spokoju. Sam wspomniał przecież,żewraca jakby podpostacią upiora. Poczułem, że spociły mi się ręce. Zamierzałemjednakprzeczytać list od ojca do samego końca. Może to dobrze, żewysłał list doprzyszłości, a może nie. Za wcześnie, żeby miećnaten temat zdecydowaną opinię. Musiał być z niegoniezły dziwak, pomyślałem, przynajmniej wtedy, kiedy miał dziewiętnaście lat, tamtej jesienipodkonieclat siedemdziesiątych,bo moim zdaniem zrobiłzbyt wielkie haloz tego, że tramwajem na Frogner jechaładziewczyna z olbrzymią torbą pomarańczy w objęciach. Niemaprzecież nic dziwnego w tym, że chłopcy i dziewczyny na 37. siebie zerkają, wydaje mi się, że tak jest już od czasów Adama i Ewy. Dlaczego nie mógł napisaćpo prostu, że sięw niej zakochał? Ta dziewczyna z pewnością zrozumiała to o wielewcześniej, niżonsię rzucił na jej pomarańcze. Objął ją też jednąręką w pasie. Może jechał tramwajem,podświadomie pragnąc zatańczyć z nią prawdziwego pomarańczowego walca? Kiedydzieci się w sobie zakochują, zaczynają albo siębić,albo ciągnąć za włosy. Wydawało mi się,że dziewiętnastolatkowie sątrochę mądrzejsi. Ale przeczytałem dopiero początek tej historii. Może ta"Dziewczyna z Pomarańczami" rzeczywiście miała w sobiejakąś fascynującą tajemnicę? Inaczej przecież ojciec nie zacząłby o niej opowiadać. Chorował, zdawałsobie sprawę z tego,żebyć może umrze. Musiał więc pisać o tym, co było bardzo ważne dla niego, a być może również dla mnie. Dopiłemresztę colii czytałemdalej. Czy dane mi będzie jeszcze kiedyś spotkać Dziewczynę z Pomarańczami? Może nie, może mieszkała gdzieśwzupełnieinnym mieiscu, może przyjechała do Oslo tylkoz krótką wizytą? Kiedy byłem wmieście i widziałem tramwaj naFrogner, moim zwyczajem stałosięzaglądanie wewszystkie okna, by sprawdzić, czy przypadkiem wśródpasażerów nie ma Dziewczyny z Pomarańczami. Takasytuacja powtarzała się wielokrotnie, ale nigdy jejniezobaczyłem. Zacząłem chodzić w okolice Frogner nawieczorne spacery i za każdym razem, gdy na ulicy dostrzegłem cośżółtego albo pomarańczowego, myślałem, że teraz wreszcie znów ją spotkam. Lecz chociaż 38 miałem wielkie nadzieje, przeżyłem też wiele rozczarowań. Mijałydni i tygodnie, ażw pewne poniedziałkoweprzedpołudnie zajrzałem do jednej zkafejek na KarlJohans gate. Ja i moikoledzy ze studiów byliśmy tamw zasadzie stałymi bywalcami. Gdy tylko otworzyłemdrzwi i wszedłem dośrodka, stanąłem jak wryty, apotem cofnąłem się o pół kroku. Dziewczyna z Pomarańczamisiedziała nad filiżanką herbaty i przeglądała kolorową książkę. Nigdy wcześniej tam nie przychodziła,przynajmniej nigdy w tym samym czasie co ja. Miałemwrażenie,że czyjaś niewidzialna ręka umieściła jąw tej kafejce i kazałaczekać, aż ja tu zajrzę i złożę jejwizytę. Ubrana była w tensam znoszony anorak i, posłuchaj tylko,Georg, być może w to nie uwierzysz, aleod małego kawiarnianego stolika odgradzała jątrzymana na kolanach wielka papierowa torba, wypełniona po brzegi pięknymi pomarańczami. Drgnąłem przestraszony. Widok Dziewczyny z Pomarańczami znóww tym samym pomarańczowymanoraku, zidentyczną torbą pomarańczy na kolanach,wydał mi się równie nierzeczywisty jak fatamorgana. Od tejpory pomarańcze stały się jądremtajemnicy,którą koniecznie musiałem odkryć. Atak w ogóle, cóżto były za pomarańcze! Ogarnęło mniewrażenie, że tezłociste pomarańczowe słoneczka lśnią niezwykleświeżo, aż miałem ochotę przetrzeć oczy. Były zlocistożólte w jakiś zupełnie inny sposób niż pomarańcze,które widywałem do tejpory. Nawet przez skórkęczułem zapach świadczący o ich soczystości. Z całą pewnością nie były to zupełnie zwyczajne pomarańcze! 39. Niemal chyłkiem przemknąłem się w głąb lokalui usiadłem przy stoliku w odległości czterech, możepięciu metrów od niej. Zanimpodjąłem decyzję co dodalszych działań, chciałem tylkosiedzieći patrzeć nanią, napawać się widokiem niewyjaśnionego. Sądziłem, że ona mnie niezauważyła, lecz naglepodniosła wzrok znad książki i popatrzyła mi prostow oczy. Przyłapała mniew tensposób na gorącymuczynku, bo zrozumiała,że przyglądamsię jej już oddłuższej chwili. Uśmiechnęła się ciepło, a tenuśmiech, Georg, tenuśmiech mógłbyroztopić całyświat, bogdyby cały świat go zobaczył, ten uśmiechmiałby moc wstrzymania wszelkich wojen i położeniakresu nieprzyjaźni na całej planecie, a już na pewnoogłoszono by długie zawieszenie broni. Nie miałem już wyboru, musiałem do niej podejść. Ruszyłem powoli i usiadłem na wolnym krześle przyjej stoliku. Dziewczyna nieuznała tegowcale za nienaturalne, chociaż miała w sobie coś, dziękiczemu niemogłem mieć całkowitej pewności, czy rozpoznałażałosnego faceta z tamtegotramwaju. Przez kilkasekund tylko siedzieliśmy i patrzyliśmyna siebie, nieodzywając się ani słowem. Byłotrochę tak,jakby ona nie chciała,żebyśmy od razu zaczęli ze sobąrozmawiać. Długo patrzyła mi w oczy, z pewnością całąminutę, a ja tym razem nie odwróciłem wzroku. Zauważyłem, żeźrenice lekkosię jej poruszają. Jak gdyby jejoczy pytały: Pamiętasz mnie? Albo: Niepamiętasz? Wkrótce któreś z nas musiało coś powiedzieć, leczja byłem na tyleoszołomiony, żemyślałem jedynieotamtych czasach,kiedy żyliśmy razem jako para dzi40 kich wiewiórek w małym zagajniku, tylko we dwoje. Ona uwielbiałasię przede mną chować, musiałem bezprzerwy śmigać w górę i w dół pni drzew, próbując jąznaleźć, a gdy tylko ją dostrzegłem,ona zgałęzi, naktórej siedziała, przeskakiwała na sąsiednie drzewo. W taki oto sposób, tańcząc, goniłem ją po całym lesie,ażpewnegodnia przyszło mi dogłowy, że to ja mogęsię jejschować. Terazto ona kręciła się w poszukiwaniu mnie, aja mogłem siedzieć na czubku drzewa albona dole, wmchu, ukryty za starym pniakiem, i cieszyćsię widokiem jej niecierpliwych poszukiwań, możeszukała mnie z odrobiną lęku, żenigdy więcej mnienie znajdzie. Nagle jednakzaszło coś baśniowego, i towcale nieworzechowym lesiew tych pradawnychczasach, tylkotu i teraz, wkawiarni na środku Karl Johans gate. Kiedysię dosiadałem dostolika dziewczyny, położyłem lewą rękę na blacie, a teraz ona naglewsunęłaswoją prawą dłoń w moją. Książkęjuż wcześniejpołożyłana pomarańczach, a lewym ramieniem wciążobejmowała wielką torbę, niemal tak, jakby siębała, żeją jej odbiorę albo zrzucę na podłogę. Moje zawstydzenie minęło. Czułem tylko jakąś chłodną mocprzepływającą z jej palców w moje. Pomyślałem,że ta dziewczyna jest obdarzona nadprzyrodzonymi zdolnościami, i przyszło mi do głowy, że w taki czy inny sposób muszą one mieć związek zpomarańczami. Zagadka, pomyślałem. Cudownazagadka! Wkrótce nie mogłem już dłużej siedzieć tak zupełnie bez słowa z czyjejkolwiek strony,chociaż być możebyła tozdrada, może złamanie reguł tego, co reprezen41. towała Dziewczyna z Pomarańczami. Wciążpatrzyliśmysobie w oczy, ale teraz powiedziałem: Jesteś wiewiórką! Gdy tylko padły te słowa, dziewczyna uśmiechnęła siędelikatnie ileciutko ścisnęła mnie za rękę. Potempuściłamoją dłoń,majestatyczniewstała od stolika,nie wypuszczając wielkiej torby pomarańczy z objęć,i wyszła na ulicę. Zauważyłem, że ma łzy w oczach. Byłem jak sparaliżowany. Oniemiały. Zaledwieprzed kilkoma sekundami Dziewczynaz Pomarańczami siedziała naprzeciwko i dotykała mojej ręki. Wydawało mi się, że w powietrzu wciąż unosi się zapach pomarańczy, ale jej już nie było. Gdyby nie torbaz pomarańczami,być może by do mnie pomachała. Potrzebowała jednak obydwu rąk, żeby przytrzymaćtorbę, i na żadne machanienie starczyło już miejsca. Ale płakała. A ja nie poszedłem za nią,Georg. Równieżto oznaczałoby złamanie zasad. Byłem po prostu przytłoczony, oszołomiony, nasycony. Przeżyłem coś cudownietajemniczego, czym mogłem się karmićprzez kilka kolejnych miesięcy. Pomyślałem, że z całą pewnościąznówją kiedyś spotkam. Tu działałypotężne, lecz także nieprzewidywalne moce. Onabyła obca. Przybyła z baśni piękniejszej niż nasza. Udało jejsię jednak przedostaćdo naszej rzeczywistości, może dlatego, że tu czekało na nią jakieś ważne zadanie, możemiała nas ocalić przed tym, co niektórzynazywają "szarą codziennością". Do tej porykompletnie nie zdawałem sobie sprawy z takiej działalności mi42 syjnej. Wierzyłem, że istnieje tylko jednożycie i tylkojedna rzeczywistość. Jednakże istniały przynajmniejdwa rodzajeludzi. Dziewczyna z pomarańczami i my,wszyscy inni. Ale dlaczego miała łzy w oczach? Dlaczego płakała? Pamiętam,że pomyślałem: Może ona ma zdolnośćjasnowidzenia? Bo dlaczego miałaby płakać na widokzupełnie obcego człowieka? Może jednak"zobaczyła",że pewnego dnia dopadnie mnie zły los? To bardzo dziwne, że w ogóle mogłem wtedy wyobrazić sobiecoś podobnego. Chociaż zawsze łatwodawałemsię ponieść wyobraźni, byłem i jestem człowiekiem myślącymbardzo racjonalnie. Na tym etapie opowieści odczuwam potrzebę krótkiego podsumowania. Obiecuję, żenie będziesię to powtarzać zbyt często. Młody mężczyzna i równie młodziutka kobieta nawiązują przelotny kontakt wzrokowy w tramwaju jadącym na Frogner. Nie są już dziećmi, lecz nie zdążyliteż jeszcze na dobre dorosnąć, i nigdy wcześniej się niewidzieli. Kilka minut późniejmłodemu człowiekowiwydaje się, że dziewczyna właśnie upuszcza olbrzymiątorbę pełną soczystych pomarańczy. Rzucasię więc jejna ratunek, ale jego działania majążałosny skutek: pomarańcze wysypują się na podłogę. Dziewczyna nazywa go wariatem, wysiada na najbliższym przystanku,pyta, czy mogłaby sobie wziąćjedną marną pomarańczę, a młodymężczyzna oszołomionykiwa głową. Potem mijakilka tygodni i znówsię spotykają, tym razem w pewnej kawiarni. Również wtedy dziewczyna 43. trzyma przed sobą wielką papierową torbę po brzegiwypełnioną pomarańczami. Miodyczłowiek przysiadasię do jejstolika iprzez całą minutępatrzą sobiew oczy. Może to zabrzmieć jak banał, lecz w ciągu tychsześćdziesięciu sekund patrzą sobie w oczy naprawdęgłęboko, zaglądają w głąb duszy, niemal aż do samegodna, on w jej duszę, ona w jego. Dziewczyna ujmujegozarękę, aon mówi, że ona jest wiewiórką. Wtedy onawstaje z gracją iwychodzi zkafejki, cały czas trzymając w ramionach wielkipakunek. Miodymężczyznawidzi, że kobieta maw oczach łzy. Między nimi dwojgiem padły zaledwie cztery kwestie. Ona: Ty wariacie! Ona:Czymogę sobie wziąćjedną pomarańczę? On: Przepraszam,przepraszam! I znów on: Jesteś wiewiórką! Resztato niemy film. Reszta to szarada. Potrafisz rozwiązać tę zagadkę, Georg? Ja tego nieumiałem. Może dlatego, że sam stanowiłem jej część. Terazta historia naprawdę mnie porwała. Dziewczyna z Pomarańczami dwarazy z rzędu pojawiła sięprzed moimojcem z wielką torbą pomarańczy w objęciach. To byłorzeczywiścietajemnicze. Następnie, bez jednego słowa, wzięła go za rękęi patrzyła mu głęboko w oczy,a potem nagle wstała i, płacząc,wybiegła na ulicę. To doprawdy dziwaczne zachowanie. Niezwykłe. Chyba że mójojciec zaczął mieć przywidzenia! Może Dziewczyna z Pomarańczamibyła po prostu tym,co się nazywa wytworemwyobraźni. Wielu ludzi twierdzi, żewidziało potwora w Loch Ness, a nawetw jeziorze Seljord,i nie jest wcaletakie pewne, że kłamią,możliwe, że zobaczy44 li wytwór własnej wyobraźni. Gdyby ojciec zaczął nagle opowiadać, że pewnegodnia zobaczył Dziewczynęz Pomarańczami, jadącą środkiem Karl Johans gate w wielkichsaniachzaprzężonych w psy,nie miałbym wątpliwości, że historiao Dziewczynie z Pomarańczami w rzeczywistości opowiadao tym, jak to ojciec w pewnym krótkim okresie życia doznałpomieszania zmysłów. Coś takiego może się przytrafić nawetnajlepszym, sąna to lekarstwa. Bez względu na to, czy Dziewczyna z Pomarańczami byłajedynie wytworem wyobraźni, czy też człowiekiem z krwiikości, i takwyraźnie dało się zauważyć, żeojciec oszalał najej punkcie. A kiedy wreszcie miałszansę coś jej powiedzieć,to stwierdzenie "Jesteś wiewiórką! " wypadło moim zdaniemniezbyt fortunnie. Sam był zdumiony, że mógł powiedziećcoś tak niemądrego, i wcale tego nie ukrywał. Dlaczego, namiłość boską,właśnie tak się odezwał? Cóż, ojcze, tej zagadki nie jestem wstanie odgadnąć. Nie zamierzam wcale udawać mądrali. Jestem gotówjakopierwszy przyznać, że nie zawsze łatwo wymyślić, co powiedzieć dziewczynie, która, jak to się mówi,"wpadła w oko". Wspominałem już, że gram na fortepianie. Nie jestemwcalesuperpianistą, ale potrafię zagrać pierwszą częśćsonaty"Księżycowej" Beethovena prawie bezbłędnie. Kiedy w samotności gram pierwszą jej część, ogarnia mnie niekiedyuczucie, że siedzęna Księżycuprzy wielkim fortepianie,a wtym czasieKsiężyc, fortepian i jakrążymy po orbicie wokół Ziemi. Mam wrażenie, że dźwięki, które wygrywam, słychać wcałymUkładzie Słonecznym,a jeśli nie docierają dosamegoPlutona, to przynajmniej do Saturna. Dopiero niedawno zacząłem ćwiczyć również drugą część"Księżycowej", Allegretto. Jest nieco trudniejsza do wygra45. nią, ale naprawdę fajnie się słucha, kiedy moja nauczycielkają gra. Ta muzyka przywodzi mi na myśl mechaniczne laleczki, biegające w górę i w dół po schodach w centrum handlowym! Trzecią część sonaty"Księżycowej" postanowiłem opuścić, wcale niedlatego, że jestza trudna, tylko moim zdaniem po prostu nieprzyjemnie jej się słucha. Pierwsza część,Adagio sostenuto,jest piękna, może trochę smutna, natomiastostatnia, Prestoagitato, brzmi wprost groźnie. Gdybym podróżował statkiem kosmicznym i wylądowałna obcej planecie, na której jakieś nieszczęsne stworzenie waliłoby w klawisze, grając trzecią część "Księżycowej", odleciałbym natychmiast już w chwili lądowania. Gdyby jednak to stworzeniezamiast tego grało pierwszą część, zostałbymbyć możeprzez kilka dni, ajuż na pewno ośmieliłbym się podejść i dokładniej wypytać o warunki panujące na tej muzykalnej planecie. Powiedziałem kiedyś nauczycielce, że Beethoven maw sobie tylesamo nieba copiekła. Aż otworzyła usta! Stwierdziła,że udała mi się puenta. A potem opowiedziałami cośinteresującego. Okazałosię, że to wcale nie sam Beethovennazwał swoją sonatę "Księżycową". On nadał jej tytuł Sonata cis-moll. Opus 27 numer 2 z podtytułem Sonata quasi unaFantasia, a to znaczy tylko "sonata jak fantazja". Zdaniemmojej nauczycielki muzyki tasonatajest zbyt złowieszcza, bynazywać ją "Księżycową". Powiedziała mi, że węgierski kompozytor FranzLisztdrugą jej część nazwał "kwiatem pomiędzy dwiema otchłaniami". Ja być możeokreśliłbym ją jako"wesoły teatrzyk lalkowy pomiędzy dwiema tragediami". Napisałem jednak, że nie mam najmniejszych trudnościze zrozumieniem, dlaczego ktoś nie potrafi wymyślić, co po46 DZIEWCZYNA Z POMARAŃCZAMI wiedzieć dziewczynie, która "wpadła mu w oko". Teraz nastąpi prawdziwe wyznanie, ponieważ jeśli chodzi o takie kwestie, również ja mam podobną sytuację na sumieniu. Jest onatakżezwiązana ze szkołą muzyczną. W każdy poniedziałek między szóstą a siódmąmam lekcję gry na fortepianie. W tym samym czasie pewna dziewczynaprzychodziuczyć się graćna skrzypcach. Jest ode mniemłodsza o rok albo dwa, ale nie pozostajemi nic innego, jakprzyznać, że "wpadła miw oko". Nierzadko siedzimy razemnakorytarzu,pięćalbodziesięć minut, czekającaż zaczną sięnasze lekcje. Do tej pory prawieze sobą nie rozmawialiśmy,ale kilka tygodni temu spytała mnie, któragodzina. Dokładnie ta sama sytuacja powtórzyła się tydzień później. Powiedziałemwtedy, że na zewnątrz leje jak z cebra i że pudłoodskrzypiec jej zmokło. Dalej nie doszliśmy, to trzeba przyznać. Ponieważ ona nie zaczyna rozmawiać ze mną normalnie,ja też nie mam odwagi rzucić się w wir prawdziwej rozmowy. Może jejzdaniem wyglądamjak karaluch. Możliweteż jednak, że się jej podobam, tylko jest równie nieśmiałajakja. Nie mam pojęcia, gdzie mieszka, ale dowiedziałem się, żema na imię Isabelle, sprawdziłem to na liścieuczących się gryna skrzypcach. Zaczęliśmy przychodzić na lekcjemuzyki coraz wcześniej. W ostatni poniedziałeksiedzieliśmy i czekaliśmy blisko kwadrans. Ale tylko razem siedzimy. Tkwimy w milczeniu, cichutko jak myszki. Potem każde idzie do swojej salii tam gra przynauczycielu. Zdarzało misię wyobrażać sobie, że ona naglewpada do sali fortepianowej, kiedy ja spokojniegram sonatę"Księżycową", i tak ją to wzrusza, że zaczyna mi akompaniowaćna skrzypcach. Taka sytuacja nigdy nie nastąpi, jest tylko wytworemmojejwyobraźni. Przyczyną, która jąwywołała, jest być 47. może fakt, że nigdy nie widziałem jej skrzypiec. Nigdy teżniesłyszałem,jak na nich gra. Nie wiem nawet, czy w pudle naskrzypce nie chowa zwyczajnego fletu prostego! (A jeślitak, towcale nie mana imię Isabelle, tylko po prostuKari). Zmierzałem chyba do tego,że nie wiem, jak bymzareagował, gdyby nagle złapała mnie za rękę i popatrzyła mi głęboko w oczy. Nie wiem też, co bym zrobił, gdyby naglezaczęłapłakać. Przyszłomi dogłowy, że mam zaledwie o cztery latamniej,niż miał mójojciec, kiedyspotkał Dziewczynę z Pomarańczami. Rozumiem, że mógł przeżyć szok. Rozumiem,dlaczegopowiedział: "Jesteś wiewiórką! " Tak, wydaje mi się, że mimo wszystko świetnie to rozumiem, ojcze. Opowiadaj dalej! Po tym krótkim spotkaniu w kawiarni moje poszukiwania Dziewczyny z Pomarańczami weszły wfazę systematyczną i logiczną, ponieważ znów minęło wieledługich dni, a mnie nie udało się zobaczyć nawet jejcienia. Nie muszę Cię wtajemniczaćwe wszystkie moje próby i błędy, Georg, bo plik byłbystanowczo za długi. Rozważałem jednak nieustannie i analizowałem wszelkie szczegóły, aż pewnego dnia wreszcie wymyśliłem: widziałem Dziewczynę z Pomarańczami dwukrotnie,i za każdym razembyłto poniedziałek. Ze też wcześniejna tonie wpadłem! Pozostawały jeszcze pomarańcze,prawdziwy trop, którym trzeba iść. Skąd pochodziły? Przecież chyba również na Frogner pomarańcze sprzedająw sklepach spożywczych. No tak,ale czy tamtejszepomarańcze są aby na pewno soczyste i smaczne? Albotanie? Doszedłem do wniosku, że jeśli ktoś jest napraw48 DZIEWCZYNAZ POMARAŃCZAMI de wybredny, kupuje pomarańcze na targu owocowym,na przykładnaYoungstorget w tamtych czasach byłto jedynyprawdziwy duży targ wOslo,na którym można byłokupićowoce iwarzywa zwłaszcza jeśli codziennie zjada kilka kilo. Ten ktoś następniejedzietramwajem ze Storgata do domu na Frogner, bo nie powodzi mu się aż tak dobrze, żeby bez zastanowieniawsiąść do taksówki. Za moją tezą przemawiał jeszczekolejny element: brązowa papierowatorba! W zwykłychsklepach spożywczych z reguły dostawało się plastikowe. Aczyż właśnie nie na Youngstorget wszystkie zakupy pakowano w takie wielkie papierowe torby, jakiedźwigała Dziewczyna z Pomarańczami? Była to wprawdzie tylko jedna z moich licznych hipotez, niemniej jednak przez trzy kolejne poniedziałki zaglądałem na Youngstorget, żeby kupić trochęowoców i warzyw. Byłem studentem i wiedziałem, żeniezależnie od wszystkiego powinienem nieco urozmaicić jadłospis, bo ostatnio wykazywałem paskudnąskłonność do odżywiania się grillowanymikiełbaskamii sałatką z krewetek. Nie mapotrzeby, żebym opisywałgwarne życie naYoungstorget, Georg, wystarczy,że zachowasz się takjak ja. Masz po prostuwypatrywać tajemniczej dziewczyny ubranej wanorak,stojącej przed którymś z kramów i targującej się o cenę dziesięciokilogramowejtorby pomarańczy. Możesz też spróbować rozejrzeć sięzatą samą młodą damą,opuszczającą targz ciężką torbąw ramionach. O wszystkim innym powinieneś zwyczajnie zapomnieć, to znaczy o wszystkichinnych. Ale czy ją widzisz, Georg? 49. Osobiście doznałem rozczarowania zarówno za pierwszym, jak i za drugim razem, gdy się tam wybrałem, jednak w trzeci poniedziałek dostrzegłem pomarańczową postać na samym końcu targu. Ależ tak,to tadziewczyna w starym górskim anoraku! Stała właśnieprzed jednym ze straganów z owocami i wrzucała pomarańczedo dużej papierowej torby! Przeszedłem chyłkiem przeztarg i wkrótce znalazłem się w odległości kilkumetrówod niej. A więc totu je kupowała! Miałemwrażenie, jakbym przyłapał jąna gorącym uczynku. Czułem, że kolana się pode mnąuginają, i przestraszyłemsię, że upadnę na ziemię. Dziewczyna z Pomarańczami nie skończyłajeszczewypełniać torby, a to dlatego, że kupowała pomarańcze w zupełnie inny sposób niż wszyscy pozostaliklienci. Posłuchajtylko: stałem iprzez dłuższą chwilęprzyglądałem się,jak kolejno podnosi pomarańcze,jedną podrugiej, bardzo dokładnieocenia każdy pojedynczy okaz, a potem albo wrzuca go do torby, albo odkłada z powrotem do wielkiego kosza, z którego gowzięła. Zrozumiałem, dlaczego nie zadowala jej kupowanie pomarańczy w przypadkowym sklepie spożywczym na Frogner. Ta młoda dama była uzależniona odszalonej ilościpomarańczy,wśród których mogła dokonywać odpowiedniego wyboru. Z podobnąwybrednością w odniesieniu do pomarańczy nigdy wcześniejsię nie zetknąłem i uświadomiłem sobiez pełnym przekonaniem, że ta dziewczynanie kupuje pomarańczywyłącznie poto,by wyciskaćz nich sok. Do czego jednak je wykorzystywała? Maszjakiś pomysł, Georg? Potrafiszpojąć, dlaczego poświę50 cała blisko pól minuty na powzięcie decyzji, czy właśnie ta pomarańcza ma trafić do jej torby? Sam wpadłemwyłącznie na jedno rozwiązanie: Dziewczyna z Pomarańczami pracuje jako kierowniczka kuchni w dużym przedszkolu, w którym dziecicodziennie dostają pomarańcze na drugie śniadanie. Powszechnie wiadomo, że większośćdzieci posiadasilnie rozwinięte poczucie sprawiedliwości. Dlategozadanie Dziewczyny z Pomarańczami polega na wybieraniu ikupowaniudoskonale identycznych owoców, tej samejwielkości, taksamo okrągłych i tego samego łśniącopomarańczowego koloru. Poza wszystkimmusi je liczyć. Ten pomysł wydał misięprzekonujący, zdążyłem nawet poczuć dreszcz lęku, ponieważ wtym samym przedszkolupracowało również kilku przystojnych chłopaków, odrabiających służbę wojskową. Ale, Georg, z odległości paru metrów mogłemwkrótce skonstatować,żetutaj chodzi o cośzupełnie innego. Doprawdy nietrudnobyło zauważyć, że Dziewczyna z Pomarańczami wysilasięniemal doostateczności, żeby wybrać pomarańczejak najbardziej różniące się od siebie, zarówno wielkością, kształtem, jak i kolorem. Poza tymmożesz sobie zanotować pewien szczegół: przy niektórych owocachtkwiłyjeszcze listki z drzewka pomarańczowego! Z ulgą porzuciłem myśl o natrętnych chłopakachpomagających w przedszkolu. Ale to była jedyna rzecz,z jakiej mogłem się cieszyć. Dziewczyna była i pozostała zagadką. Wreszcie torba została napełniona. Dziewczynaz Pomarańczami zapłaciła straganiarce i ruszyła 51. w stronę Storgata. Szedłemza nią w pewnej odległości,postanowiłem bowiem, że pokażę się jej dopiero wtedy, kiedy wsiądziemy do tramwaju jadącego na Frogner. Niestety,akuratw tym decydującym momenciemoje przypuszczenia okazałysię błędne. Tego popołudnia bowiem dziewczyna nie poszła aż do Storgata,żeby tam wsiąść do tramwaju. Zanim dotarliśmy naprzystanek, wsiadła do jakiegośbiałego samochodu,tobyła toyota, a w tym samochodzie zprzodu siedziałajuż jedna osoba, mężczyzna. Doszedłem do wniosku, że nie mogę terazdo niejpodbiec. Nie miałem ochoty poznawać tego mężczyzny. Zresztą wkrótce samochód ruszył, skręcił za róg i zniknął. Mimo wszystko mogę Ci udzielić ważnej dodatkowej informacji: W chwili gdy Dziewczyna z Pomarańczami wsuwa się do samochodu zwielkątorbą wobjęciach, odwraca się nagle i patrzy na mnie. Albo zdążyłamnie poznać, albonie, całkowitej pewności mieć niemogę. Pewien jestem tylko, że wsiadła do białej toyoty, w którejczekał na nią mężczyzna, i że wsiadając,popatrzyłana mnie. Kim byłów szczęśliwy człowiek? Nie miałem możliwości stwierdzić, ile miał lat, mógł oczywiście byćjejojcem, lecz mógł także być. No cóż, nic o tym niewiedziałem. Czy odpracowywał służbę wojskową? Raczejnie, nie jeździłby białą toyota. A może to ten nadzwyczajfajny ojciec czteromiesięcznej dziewczynkio imieniu Ranveig? Niekoniecznie, przecież nic na toniewskazywało. Wobec tego równie prawdopodobnebyło, że to mężczyzna, z którym Dziewczyna zPoma52 rańczami zamierzała przejść na nartach Grenlandię. O nim już dawno zdążyłem wyrobić sobieopinię. Wcałych kaskadach obrazów widziałem już racje pomarańczy, czekany, raki, zapasowe kijkinarciarskie,śpiwory, prymus i bulion. Wyobrażałem sobie namiot,w którym mieli nocować, żółty, i doszedłem nawet dotego, że w zaprzęgu jest osiempsów. Oczywiście, że potrafiłem sobie towyobrazić! Niech im się nie wydaje, że zdołają się przede mnąukryć. W głowie miałemjakby całą rolkę taśmy filmowej: przemierzają na nartach ciągnący siękilometramilądolód grenlandzki. Ona jestrównie piękna i niewinna jak bogini śniegu. W przeciwieństwie do niego, boonma krzywy nos, rys goryczy wokół ust i spojrzeniezdradzające mroczne zamiary, podejrzane tak samojak głębokie szczeliny w lodzie, w które onamożew każdej chwili wpaść. (Czy on wtedy pomożejej sięwydostać ze szczeliny? Czy teżucieknie co sił w nogach i będzie się żywiłjej racjami pomarańczy ze świadomością, żejuż nigdy w życiujej nie spotka? ). Tenczłowiek posiada brutalną męską siłę, prymitywnąi wstrętną. Strzela do niedźwiedzi polarnych z taką samą beztroską, jak inni zabijają komary. A skorojużo tym mówimy: należy wziąć pod uwagę, że tam,wśródbloków lodu, daleko od wszelkich norm społecznych,onmożeją w każdej chwili zgwałcić. Kto by ich bowiem zobaczył? Ktoby im się tam przyglądał? MogęCi to powiedzieć, Georg. Tylko ja. Byłemw stanie tworzyćcoraz ostrzejszy obraz całej ekspedycji. Miałempełną kontrolę nad wszelkim sprzętem,jaki powinnize sobą zabrać. Nim dzień minął, nadałemimiona 53. wszystkim ośmiu psom, a w trakcie wieczoru sporządziłem kompletną listę zapasów, w które konieczniepowinni się zaopatrzyć. Sprzęt ogółem ważył dwieścieczterdzieści kilogramów, wliczając wto niedużą buteleczkę szamponu i ćwiartkęwódki, którą będą mogliwypić, kiedy już dotrą do Siorapaluk albo Oaanaag. Ale jużnastępnego dnia rano moje nerwy się uspokoiły. Wyprawy na nartach przez Grenlandię nie rozpoczyna się w grudniu. W grudniu podobne ekspedycje wybierają się na Antarktydę, a żaden uczestnik wyprawy na Antarktydę nie kupowałbypomarańczy natargu owocowym wOslo, takie niezbędne sprawunkizałatwia się w Chile albo w Republice PołudniowejAfryki. Wogóle nie ma pewności, że polarnicy kupują choćby jedną pomarańczę. Ktoś, kto chce na nartach dotrzeć dobiegunapołudniowego,musi bezwzględu na wszystkoprzyjmować tyle kalorii dziennie, że odrębny zastrzyk witamin raczejnie jest konieczny. Poza tym pomarańcze to zaciężki prowiant,a przede wszystkim jak zjeść zmrożoną pomarańczęw grubychpolarnych rękawicach? Pomarańcze jakozapas płynu podczas wyprawyna biegun mogą okazaćsię równie fatalne dla jej powodzenia jak kuce Scotta. Przecież douzyskania płynu pod biegunem nie potrzebaniczego więcej oprócz paru kropli benzyny i porządnego prymusa. Lód i śnieg, czyli woda, to jedynarzecz, jakiej naprawdę nie brakuje w tych okolicach,a pomarańcza w ponad osiemdziesięciu procentach składasię z wody. Kochana Dziewczyno z Pomarańczami, pomyślałem. Kim jesteś? Skąd się wzięłaś? Gdzie jesteś teraz? 54 Mama znów stanęła pod drzwiami. Cotam uciebie,Georg? W porządku odparłem. Ale musiszprzestać marudzić. Milczała przez dwie sekundy, a w końcu oświadczyła: Nie podoba mi się, że zamknąłeś drzwi na klucz. A jaki sens ma klucz w drzwiach, jeśli się go od czasudo czasu nie używa? Istnieje coś, co sięnazywa spokojemżycia prywatnego. Odrobinę się zirytowała. A może raczej należałobystwierdzić, że się obraziła. Jesteśdziecinny, Georg orzekła. Nie masz żadnychpowodów, żeby się przed nami zamykać. Mampiętnaście lat, mamo. To nie ja jestem dziecinny. Westchnęłaciężko,żeby nie powiedzieć zezłością. Potem zapadła zupełnacisza. Oczywiście ani słowem nie wspomniałemo Dziewczyniez Pomarańczami. Miałem bowiemsilne przekonanie, że tegowszystkiego, z czego ojciecmi się zwierzył w związkuz Dziewczyną z Pomarańczami, nigdy nie zdradził mamie. Inaczejprzecież to ona mogłaby mi oniej opowiedzieć,a ojciecnie musiałby poświęcaćswoich ostatnich chwilnaziemina pisanie długiegolistu do mnie. Może w młodości przeżyłcoś, przed czymkoniecznie chciał ostrzec syna, porozmawiaćz nim jak mężczyzna z mężczyzną. W każdym razie chciał mizadać jakieś ważne pytanie. Narazie najbardziej konkretne było pytanie o teleskopHubble'a. Szkoda, że nie wiedział, ileja mógłbym muo tympowiedzieć. Nauczyciel zmusił mnie doodczytania mojej pracy przedcałą klasą. Musiałem też pokazać zdjęcia. Miał dobre zamiary, ale już na następnejprzerwie kilka dziewczyn zaczęło 55. mnie przezywać "małym Einsteinem". Przypadkiem były tote same dziewczyny, które z największym zapałem eksperymentują z cieniami do powiek i szminką. Przypuszczam, żeprowadzą również wieleinnycheksperymentów. Nie mam nic przeciwko cieniom do powiek i szmince. Aleprzecież żyjemy na planecie zawieszonej gdzieś we wszechświecie. Moim zdaniem możnaoszaleć, gdyczłowiek to sobie uświadomi. Wprost niewiarygodne, że wogóle istnieje wszechświat. Sąjednak dziewczyny, które zza tuszu do rzęs nie potrafią dostrzeckosmosu. Są też chyba chłopcy, którzy nie są w staniespojrzećponadhoryzont, bo przeszkadzaimw tym piłka. W każdym razie małe lusterkodo makijażu od porządnego zwierciadła teleskopu dzieli sporydystans! Wydaje mi się,że pokonanie tego dystansu można określić jako "przesunięcie perspektywy". Możliwe, że dałoby się to również nazwać"reakcją aha! ". Na takie doznania nigdynie jestza późno. Mnóstwo ludzi jednak przeżywacałe życie bez świadomości, że unoszą się w próżni. Zbyt wielepowstrzymuje ich na powierzchni. Wystarcza im myślenie o tym, jakwyglądają. Nasze miejsce jest na tym globie. Nie zamierzam tegowcale podważać. Stanowimy część świata natury na naszejplanecie. Tu od gadów i małp nauczyliśmy się rozmnażaći nie mam nic przeciwko temu. Wśródinnej przyrody byćmoże wszystko wyglądałoby całkiem inaczej, ale my jesteśmytutaj. I powtarzam: wcale tego nieodrzucam. Chodzi mi tylko o to, że ten fakt nie musi nas powstrzymywać przed patrzeniem poza czubek własnego nosa. "Tele-skop" znaczymniej więcej tyle copatrzeniena coś,co jestdaleko. Ale czy taopowieść o "Dziewczynie z Pomarańczami" może naprawdę mieć jakiś związekz teleskopemkosmicznym? 56 Celem umieszczenia teleskopu w przestrzeni kosmicznej niebyło oczywiście zbliżenie się do tych gwiazd i planet, któremógł zaobserwować. Byłoby to mniej więcej równieniemądredziałanie, jak stawaniena palcach po to, by móc lepiej zobaczyćkratery naKsiężycu. Cały senswysyłania teleskopu tak dalekopolegał na możliwości zbadania przestrzeni kosmicznej z jakiegoś punktu położonego poza atmosferą ziemską. Wieluludzi myśli, że gwiazdy na niebie mrugają,leczw rzeczywistości wcale tak nie jest. To tylko niestała atmosferastwarza takie złudzenie,mniej więcej tak, jakniespokojna powierzchnia wody może wywołać wrażenie, że kamieniena dnie jeziora kołyszą się i rozmywają. Albo odwrotnie: z dnabasenu pływackiego nie zawsze da sięłatwo stwierdzić,co sięporusza na jego brzegu. Na powierzchni Ziemi nie matakiegoteleskopu, którybyłby w stanie przekazaćnam naprawdę ostre zdjęcia przestrzeni kosmicznej. Potrafi to jedynie Hubble Space Telescope. Właśniedlatego może nam powiedzieć o wiele więcejo tym, co się tam znajduje,niż teleskopy na Ziemi. Mnóstwo ludzi ma takkrótki wzrok, że nie sąw stanieodróżnićkonia odkrowy czy nawet hipopotamaod zebry. Takie osoby, żeby lepiej widzieć,muszą nosićokulary. Pisałem już,że w teleskopie Hubble'a prędko odkryto poważną usterkę, polegającą naodchyleniu kształtu głównegozwierciadła, i że załoga wahadłowca Endeavour naprawiła tęwadę w grudniu 1993 roku. Właściwie astronauci nie zmienili niczego w samym zwierciadle. Po prostunałożyli nanieokulary. Teokulary składają się z dziesięciu małych zwierciadeł, a nazywają się COSTAR,czyli Correctwe OpticsSpocęTelescope Axial Replacement,Korektor Optyki Teleskopu Kosmicznego. 57. Cóż, w dalszym ciągu nie mogłem pojąć, co może łączyćteleskop kosmiczny z "Dziewczyną z Pomarańczami". Teraz,czyli wchwilipisania, nareszcieto rozumiem, ale tylko dlatego, że już dawno przeczytałem cały ten długi list, który ojciec pisał do mnie w ciągu ostatnich tygodni przed śmiercią. Tak naprawdęczytałem go już cztery razy,ale nowym czytelnikom oczywiścieniczego nie zdradzę. Opowiadaj dalej, ojcze! Opowiadaj wszystkim, którzyteraz czytają tę książkę! Następnym razem ujrzałem Dziewczynę z Pomarańczami w wigilię świąt Bożego Narodzenia, tak, tak,w samiutką wigilię. I tym razem naprawdę z nią rozmawiałem. Cóż, w każdym razie zamieniliśmy kilka słów. W tymczasie mieszkałem w dzielnicy Adamstuenw malutkim mieszkaniu,które dzieliłem z kolegązestudiów, Gunnarem. Wigilię zamierzałem jednak spędzić w domu naHumleveien razem z rodziną, to znaczy tylko z mamą, ojcem i moim bratem, czyli ze stryjem Einarem. Einar jest o czterylata młodszy odemnie itamtej zimy chodziłdoostatniejklasy gimnazjum. To było wiele lat przedtym, nimbabcia idziadek przeprowadzili się do Tónsberg. Prawie już zrezygnowałem z prób ponownego spotkania Dziewczynyz Pomarańczami, w dodatku wciążniemiałempojęcia, kim mógł byćmężczyzna wbiałejtoyocie. Nieoczekiwanie jednak wpadłem na pomysł,żezanim pojadę do rodziców na Humleveien, mógłbymzupełnie wyjątkowo pójśćna świąteczne nabożeństwo. Wciąż byłem jakupojonytą tajemniczą osobą i naszłomnie przeczucie, że jej także może przyjść do głowy wy58 brać się do kościoła, zanim usiądzie do stołu razem z tymi, z którymizamierzałaspędzić święta. (Kto tomógłbyć? No właśnie, co to zaludzie? ). Doszedłemdo wniosku, że najbardziej prawdopodobne,a mówiącdokładniej, najmniej nieprawdopodobne, może byćspotkaniejej w katedrze. ) Dla wszelkiej pewności muszę podkreślić, że nicz tego, co opowiadam o Dziewczynie z Pomarańczami,nie zostało zmyślone dla dobra samej opowieści. Upiory nie kłamią, Georg, bo nic nie mogąna tym zyskać. Z drugiej jednak strony: nie mówię wszystkiego. Czyktoś zresztąkiedykolwiekpróbował podjąć tak daremny trud? Nie muszę rozwodzić się nad wszystkimi nieudanymi próbami ponownego spotkania Dziewczyny z Pomarańczami. Poświęciłem dni i tygodniena przeszukiwanie całej okolicy Frogner,ale o tym nie będę pisał. Gdybym opowiedziało wszystkich moich działaniach,historia byłaby zbyt długa i nader szczegółowa. Co najmniej czteryrazy w tygodniu chodziłem na długie spacery po parku Frogner. Wcale nierzadko zdawało misię, żeją widzę albona tym dużym moście, albo przedkawiarnią Parkową, albo przy Monolicie, ale za każdym razem okazywało się, że to nie ona. Zdobyłem sięnawet na chodzeniedo kina w nadziei,że tam sięna niąnatknę. Nie musiałem nawet oglądać całego filmu. Czasami kiedykończyły się reklamy,a Dziewczynaz Pomarańczami się nie pojawiała, wychodziłem z salii na przykład kupowałembilet do innego kina. Stałemsię mistrzem wwybieraniu filmów, które, moim zdaniem,mogły się jej spodobać. Jeden nazywał się "Punkt 59. zwrotny", a inny, szwajcarski, "Koronczarka". Nad takimiepizodami nie będę się jednak szerzej rozwodzić. W tej opowieści jesttylko jedna czerwonanitka,Georg, a składają się na nią wyłącznie te chwile, kiedyrzeczywiście spotkałem Dziewczynę z Pomarańczami. Nie trzeba robić wiele hałasu ote wszystkie dni, kiedyjej nie spotkałem. Tak samo jak nie ma sensu opowiadać historii o wszystkich tych kuponach lotto, na które nie padła żadna wielka wygrana. Czykiedykolwieksłyszałeś podobną historię? Kiedy ostatnio czytałeśwcodziennej gazecie albo w tygodniku o człowieku,który nigdy niewygrał miliona wlotto? Dokładnie taksamo rzecz się ma również z moją historią. OpowieśćoDziewczynie z Pomarańczami jestjak historia o gigantycznej loterii, w której widoczne są wyłącznie wygrywające losy. Pomyśl tylko o wszystkich kuponachlotto, które ludzie wypełniają w ciągu'tygodnia. Spróbuj je sobie wyobrazić, zgromadzone w jakimś wielkim pomieszczeniu, być może potrzebna by do tegobyła cała sala gimnastyczna. Następuje elegancka czarodziejska sztuczka i wszystkie kupony, na któreniepada ponadmilionowawygrana, znikają. Doprawdy,w tej wielkiej sali gimnastycznejpozostaną nielicznekupony, Georg. I tylko o nichmożemy przeczytaćw gazetach! A teraz poszukujemy Dziewczyny z Pomarańczami,to do niej się przyczepiliśmy, tylko o niej opowiada tahistoria. Dlatego o wszystkim innym możemy tym razem zapomnieć. Przekreślamy wszystkich innych ludziw mieście. W jeden wielki nawias bierzemywszystkie pozostałe kobiety. Po prostu tak. 60 Nie widzę jej przed wejściem do katedry,lecz w środku zauważam ją nagle w chwili, kiedy organista grapreludium Bacha. Lodowacieję wewnątrz, a potem robi mi się gorąco. Dziewczyna zPomarańczamisiedzipo drugiej stronie nawy, to nie może być nikt inny niż ona, a w pewnej chwili podczas nabożeństwa obracasię i zerka nachór, śpiewający bożonarodzeniowy psalm. Dzisiajdziewczyna nie ma na sobie pomarańczowego anoraka,nietrzyma też wielkiejtorby pomarańczy na kolanach. Przecież są Święta. Ubrana jest w czarny płaszcz,a włosy ma zebrane na karku i spięte potężną klamrą,która wygląda na srebrną, tak, nazrobioną z najczystszegobaśniowego srebra. Może spinkęwykuło tych samych siedmiu krasnoludków, którzykiedyś uratowaliżycie Królewnie Śnieżce? Ale zkim ona jest? Pojej prawej stronie siedzi jakiś mężczyzna, lecz podczas całegonabożeństwa anirazu nie nachylają się do siebie. Przeciwnie, pod koniec mszywidzę,jak mężczyzna siedzący po prawej ręce Dziewczyny zPomarańczami skłania głowę w stronę kobiety, która z kolei siedzipo jego prawej ręce,i coś jej szepcze do ucha. Zapamiętałem ten gest jakobardzo piękny. Każdy człowiek może się oczywiścieobracać i w prawo, i w lewo, decyzjazależy od niego,więc ten mężczyzna również nie stanowi żadnego wyjątku,ale on obraca się w prawo, możnachyba powiedzieć, że we właściwym kierunku. Mam wrażenie, że toja decyduję o tym, w którąstronę się nachyli. Z lewej stronyDziewczyny z Pomarańczami siedzistarsza korpulentna pani i nic niewskazuje nato, że 61. Dziewczyna z Pomarańczami ją zna, ale oczywiściemogły się poznać na Youngstorget, bo starsza paniniezaprzeczalnie przypomina przekupkę i możewspólne chodzenie na świąteczne nabożeństwo już oddawna stało się ich tradycją. Czemu nie, Georg? Dlaczego miałoby tak niebyć? Dziewczyna z Pomarańczami jest najlepszą klientką tej straganiarki, a w każdym razie najlepszą klientką, jeśli chodzi o sprzedażpomarańczy. Z tego powodu, rzecz jasna, dostaje zasłużony rabat. Siedemkoron zakilogram marokańskichpomarańczyto nie jest skromna cena, leczDziewczyna z Pomarańczami dostaje je za 6,50, i topomimo iż wolno jej poświęcić blisko pół godziny nawypełnienietorby starannie dobranymi, różniącymisię od siebie okazami. Nie słyszę słów pastora, ale on prawdopodobnie mówi o Maryi, Józefie i dzieciątku Jezus,inaczej być niemoże. Zwraca się do dzieci, amniesięto podoba, bo toprzecież ich dzień. Czekamtylko, aż nabożeństwo sięskończy. Wreszcie postludium przebrzmiewa, wierniwstają z ławek, a ja za wszelką cenę muszę się postaraćniedopuścić do tego, aby Dziewczyna z Pomarańczamiwyszła z kościoła przede mną. Mija moją ławkę. Porusza lekko głową, nie wiem, czy mnie zauważyła. Ale jestsama. Jeszcze piękniejsza niż ją zapamiętałem. Mamwrażenie, jakby całapromienność świąt Bożego Narodzenia zgromadziła się wjednejosobie. ! Tylko ja wiem, że ta młoda damato najprawdziwsza Dziewczyna z Pomarańczami, która w dodatku pełna jest kuszącychtajemnic. Wiem, żeprzybywazzupełnie innej baśni, gdzie obowiązują całkowicie 62 inne reguły niż tutaj. Wiem, że ona jest szpiegiemw naszej rzeczywistości. Tego dnia jednak przyszła dokatedryjako jedna z nas i razem z nami raduje się,żenarodził się nasz Zbawiciel. Uważam, że to wspaniale. Idę tuż za nią. Pod kościołem niektórzy ludzie zatrzymują się, żebyzłożyć sobie świąteczne życzenia, aleja mam wzrok utkwiony w magiczną srebrną klamrę nakarku Dziewczyny z Pomarańczami. Na całym świecieistnieje tylkojedna Dziewczynaz Pomarańczami, atodlatego, że tylko ona wybrałasię tutaj z tamtej innejrzeczywistości. Kieruje się teraz w stronę Grensen,jazaś podążam za nią w odległości kilku metrów. Zacząłpadaćśnieg,zmrożone płatki tańczą w powietrzu. Zauważam to tylko dlatego, że wilgotne śnieżynki kładąsięna ciemnychwłosach Dziewczynyz Pomarańczami. Będzie terazmiała mokre włosy,mówię do siebie w myślach. Szkoda, że nie mam parasola albo przynajmniejgazety, którą mógłbym osłonić jej głowę. To szaleństwo, przyznaję, przynajmniej na tyle starczami świadomości. Ale jest wigilia. Nawet jeśli epoka cudów minęła, to został namprzynajmniej jeden magiczny dzień, w którym wszystko może się wydarzyć. Naprawdę wszystko. Anieli grają, króle witają, a dziewczyny z pomarańczami krążą po ulicachjak gdybynigdy nic. Tuż przed 0vreSlottsgate wreszcie ją doganiam. Wyprzedzam ją o krok, odwracam się imówię radośnie: Wesołych Świąt! Ona jest najwyraźniejzaskoczona, albo teżudaje zaskoczoną, takich rzeczy nigdy nie wiadomo. Uśmiecha 63. się leciutko. Nie wygląda na szpiega. Wygląda jakdziewczyna, dla której gotów byłbym oddać wszystko, byle tylko lepiej ją poznać. Odpowiada: Wesołych Świąt! Uśmiecha się naprawdę. Znów zaczynamy iść. Wydaje mi się,że moja bliskość nie jestjej nieprzyjemna. Mam wrażenie, że jej się to nawet podoba. Dostrzegamkontury dwóchpomarańczy, które schowała pod czarnym płaszczem. Obie są idealnie tej samej wielkościi tak samo okrągłe. Wprawiają mnie wzdenerwowanie. Zawstydzają mnie. Stałem się nadwrażliwy naokrągłe kształty. Czuję, że powinienem powiedzieć coś więcej, bo jeśli nie powiem, to będę musiał ją zostawić, odejść, udając, że mam mało czasu. Tymczasem nigdy niemiałemwięcej czasu. Jestem u źródełczasu, dotarłem do celui sensuwszechczasów. Przypomina mi się wierszykduńskiego poety Pięta Heina: Kto nie żyje nigdytu i teraz,- ten nie żyje nigdy. Cd wybierasz? Ja żyłem teraz, a był na to czas najwyższy,bo nie żyłem nigdy wcześniej. Wewnątrz odczuwam wielką radość. Bez zastanowieniawypalam: To znaczy, że niejesteś w drodze na Grenlandię? Pięt Hein, Ten, kto nigdy-, w: Gruki,przet. z duńskiego Bogusława Sochańska, Instytut WydawniczyŚwiadectwo, Bydgoszcz1999. 64 DZIEWCZYNA ZPOMARAŃCZAMI Niemądrze powiedziałem. Dziewczyna mruży oczy. Nie mieszkam na Grónland mówi wkońcu. Uświadamiam sobie, że jedna z dzielnic Oslo nazywasię Grónland, tak jak Grenlandia. Jest mi okropnie głupio, alestwierdzam, żenajbezpieczniej zrobię, trzymając się raz już obranej drogi. Tłumaczę: Miałem namyśli lądolód grenlandzki. Z ośmiomapsami zaprzężonymi do sań i dziesięcioma kilogramami pomarańczy. Uśmiechnęła się, czy się nieuśmiechnęła? Dopiero w tej chwiliuświadamiam sobie, że byćmoże ona mnie niepamięta z tamtego spotkaniaw tramwaju jadącym na Frogner. Ta świadomość torozczarowanie,mam wrażenie, jakby ziemia usuwałami sięspod stóp, lecz jednocześnieczuję ulgę. Mimowszystko od tamtego dnia, kiedy wysypałem całą torbępomarańczy, upłynęły mniej więcej dwa miesiące,nigdy wcześniej się nie widzieliśmy, a cala tamta scenatrwała zaledwie kilka sekund. Ale ona musi pamiętać mnie przynajmniej z kafejki na Karl Johans gate. A możestaleprzesiaduje pokawiarniach itrzyma za rękę nieznajomych mężczyzn? Myśl o tym była bardzo nieprzyjemna. Robiła z niejosobę podejrzaną. Nawet prawdziwa Dziewczyna z Pomarańczami powinna wystrzegać się rozdawania błogosławieństw na prawo i lewo. Z pomarańczami? powtarza ona, uśmiechającsię z prawie południowym ciepłem, jak wiatr siroccowiejący od Sahary. Właśnie mówię. I to ztaką ilością, którawystarczy nadwuosobową przeprawę na nartachprzezGrenlandię. 65. Dziewczyna się zatrzymuje. Nie mam pewności,czy chce kontynuować tę konwersację. Niewiem, czynie sądzi, żetak naprawdęchciałbym ją zaprosić naniebezpieczną wyprawę na nartach przez Grenlandię. Nagle jednak znów podnosi na mnie wzrok, ciemneoczy suną zygzakiem pomiędzymoimi oczami, a onapyta: To ty, prawda? Kiwamgłową, chociaż nie mogęmieć całkowitejpewności, o co ona właściwie zapytała, bo niemożliwe,żebym był jedyną osobą, która spotkała ją, kiedy miała objęcia pełne pomarańczy. Ale ona dodaje, jak gdyby coś sobie przypomniała: Toty na mnie wpadłeśw tramwaju, który jechał na Frogner, takczy nie? i Kiwam głową. Zachowałeś się jak wariat. A teraz wariatchciałby jakoś wynagrodzić tewszystkie stracone pomarańczemówię. Ona śmieje się serdecznie, jak gdyby to była ostatniarzecz, jaka przyszła jej na myśl. Przekrzywia głowęi mówi: Zapomnij otym. Byłeś taki słodki. Przepraszam, że sam sobieprzerywam, Georg, aleznów muszę Cię spytać, czy możesz mi pomóc rozwiązać pewną zagadkę. No bo chybasamzauważyłeś, żecoś tusię niezgadza. Dziewczyna z Pomarańczamijużpodczas tamtej nieszczęsnejjazdy tramwajem patrzyła na mniewyzywająco, niemal jakby chciała coś odemnie wymusić. Odniosłem wtedy wrażenie, że upatrzyła mnie sobie spośród wszystkich ludzi w przepełnionym tramwaju, alboteż, mówiąc krótkoa dosadnie,spośród wszystkich ludzi na ziemi. Kilka tygodni póź66 niej pozwoliła mi się przysiąść do swojego stolikaw kawiarni. Przez całą minutę spoglądała mi woczy,a potem wsunęła swoją dłoń w moją. W tejdłonigotowałsię czarodziejski wywar z cudownych uczuć. Następnie spotykamy się znów, za kilka minut dzwonyogłoszą nadejście świątBożego Narodzenia. Tymczasemona mnie nie pamięta? Nie zapominajmy, że Dziewczyna z Pomarańczamiprzybyła z zupełnie innej baśni niż nasza, a więc z baśni, w której obowiązują całkiem inne zasady niżu nas. Istniały bowiemdwie równoległe rzeczywistości, jednatota ze Słońcem iKsiężycem,druga to niezgłębiona baśń, do której Dziewczyna z Pomarańczaminaglezaczęła otwierać drzwi. A mimo wszystko,Georg, były tylko dwie możliwości: albo dziewczynadoskonale mnie pamiętała z obydwu tych epizodów,a być może również z Youngstorget, lecz udawała, żemnie nie poznaje, oszukiwała, że mnie zapomniała. Tobyłajedna możliwość. Druga niepokoiła mnie o wielebardziej. Posłuchaj tylko:nieszczęsna dziewczyna niebyła całkiem przy zdrowych zmysłach, jak to się mówi,pomieszało jej się wgłowie. A już na pewno miała problemy z pamięcią. Może niebyła wstaniezapamiętaćniczego przed dłuższy czas, co być może stanowi problemwszystkich wiewiórek. Wiewiórka poprostu jestna świecie raztu, raz tam. Bo "kto nie żyje nigdy tui teraz,ten nieżyjenigdy. Cowybierasz? ". W życiu polegającym na szalonej zabawie nie ma miejsca nawspomnienia i refleksję, bo sama zabawa i tak zabierajuż za dużo czasu. Taka zasada obowiązywaław baśni,zktórej przybyłaDziewczyna z Pomarańczami. Przy67. pomniało mi się zresztą, jaki tytuł nosi ta baśń. Nazywa się: Wejdź w mójsen. A jednak, Georg, musiałem później skonfrontowaćsię ze sposobem, w jaki ona mogła odebrać moje zachowanie. Również ja przez dłuższąchwilę trzymałem jąza rękę ipatrzyłem jej głębokow oczy. A co tymczasemrobię, kiedy spotykamy sięponownie, tym razem poświątecznym nabożeństwie? Życzę jej "wesołychświąt",co jest nawet sensowne,ale nie wspominamo ostatnim spotkaniu. W dodatkupytam, czy nie jestw drodze naGrenlandię! Na lądolód grenlandzki,w,saniach zaprzęgniętych w osiem psów, z dziesięciomakilogramami pomarańczy. CoDziewczyna z Pomarańczami mogła sobie o mnie pomyśleć? Może uznała,żemam rozdwojenie jaźni? W każdym razie mówiliśmy obok siebie. Graliśmyw skomplikowanągrę wpiłkę, którejzasady były zbytliczne. Strzelaliśmy i strzelaliśmy, ale piłka nigdy niewpadła do bramki. I w tej chwili,Georg, właśniew tej chwili zzazakrętuod Akersgata wyjeżdża nagle wolna taksówka. Dziewczyna z Pomarańczami wyciągaprawą rękę, samochódsię zatrzymuje, a ona do niego biegnie. Przychodzi mina myśl Kopciuszek, który z balunazamku musiwrócić do domu, zanimzegar wybije północ, inaczej czar pryśnie. Myślę o księciu, który zostaje sam nazamkowym balkonie, opuszczony, samotny. Powinienem był jednak zrozumieć, żetak się możestać. Dziewczyna z Pomarańczami musiała, rzecz jasna, wrócić do domu, zanim zadzwonią naświęta. Ta68 kie bowiembyły zasady. Dziewczyny z Pomarańczaminie mogą kręcićsię po ulicach, kiedy dzwony właśnieobwieszczają nadejście świąt. Jakiż innycel miałobybicie wdzwony? Czyż zadaniemkościelnych dzwonównie jest powstrzymanie młodych mężczyzn przed uleganiem czarowi rzucanemu przez Dziewczyny z Pomarańczami? Byłaza kwadrans piąta i wkrótce miałem zostać sam na opuszczonym przez Boga krańcu0vre Slottsgate. Myśli mi się kłębiły: mam tylko jedną sekundę nazrobienie albo powiedzenie czegoś rozsądnego, dziękiczemu Dziewczyna z Pomarańczami zapamięta mniena zawsze. Mogłem spytać, gdzie mieszka. Mogłem spytać, czyzmierzamy w tę samą stronę. Mogłemteż czymprędzejwyciągnąć sto koron za te dziesięć kilo pomarańczy,wtym trzydzieści koron za stratymoralne, nie wiedziałem przecież, czy dostała rabat. Zęby zaspokoić ciekawość, mogłem przynajmniej zapytać, dlaczego stalegromadzi takie ogromne ilości pomarańczy. Wprawdzie chomikowanie jedzenia nie jest rzeczą oryginalną,ale dlaczego akurat pomarańcze? Dlaczego nie jabłkaalbo banany? W ciągu tej jednej sekundy udaje mi się jeszcze razpomyśleć o przeprawiena nartach przez lądolód grenlandzki, o wielkiej rodzinie na Frogner, o wieńczącymsemestr przyjęciu z wielkimi ilościami kremu pomarańczowego, a także o niemowlęciu, o maleńkiej Ranveig, która właśnie w tej chwili leży w ramionach muskularnego faceta, będącego jej tatusiem, tego samego,który zaledwie kilka tygodni temu zdał egzamin dyplo69. mowy w Instytucie Zarządzania, a ponadto przed miesiącem został wybrany na prezesa męskiego klubu"Mili i Przystojni". Wydaje mi się, że w owej chwiliniestarczyło mi już sił na złożenie ponownej wizyty w hałaśliwym przedszkolu. Wszystkiete dzieci wprawiłymnie w zdenerwowanie. Nie udaje misię jednak znaleźć właściwych słów,Georg, bo wybór jestza duży. Dlatego w chwili kiedyDziewczyna z Pomarańczami wsiada do taksówki^ wołam tylko: Chyba cię kocham! Powiedziałem prawdę, ale już w tym samym momencie pożałowałem swoichstów. Taksówka odjechała. Ale Dziewczyna z Pomarańczamimimowszystko do niej nie wsiadła. Zmieniładecyzję. Wolno idzie w moją stronę chodnikiem, unoszona z gracją silą własnej woli, wsuwadłoń w mojąrękę, jakbyśmy przez ostatnie pięć lat nie robili nic innego, niż tylko trzymali się za ręce, i kiwa głową naznak, że znów mamy ruszyć przed siebie. Zarazjednakpodnosina mniewzrok i mówi: Jak przyjedzie następna taksówka, chyba już będę musiałado niejwsiąść. Ktoś na mnie czeka. Tak, tak, tenprzystojniaczek i ten małybrzdąc,myślę sobie. A może mama i tata, ojciec jest zresztą pastorem może to właśnie on odprawił nabożeństwo,z którego wyszliśmy cztery siostryi dwóch braci,poza tym w mieszkaniu jest jeszcze małyszczeniak, tomłodszy braciszekdoprowadził wreszcie dotego swoim marudzeniem, ten, który ma na imię Petter. Amoże to raczej żylasty i humorzasty polarnik z pedantycznie zapakowanymi rękawicami, polarną bielizną, ra70 kietami śnieżnymi, smarami do nart i słownikiemeskimosko-duńskim i duńsko-eskimoskim pod choinką. Oczywiście dziś wieczoremDziewczynaz Pomarańczami nie wybiera sięna żadną zabawę semestralną. Dzisiaj mateż wolne od pracy w przedszkolu. Wkrótcezadzwonią naświęta mówię. Prawda? Ty nie możesz chodzić po mieście, kiedy jużdzwonysię rozdzwonią. Nieodpowiada, tylko mocno, z czułością ściskamnie za rękę, jakbyśmy w stanie nieważkości unosilisię w przestrzeni kosmicznej, jakbyśmy opili sięintergalaktycznego mleka i mieli cały wszechświat tylkodlasiebie. Minęliśmy jużMuzeumHistoryczne i dotarliśmydo Parku Pałacowego. Wiem, żenastępna taksówkamożenadjechać w każdej chwili. Wiem,że kościelnedzwony wkrótce obwieszczą nadejście świąt. Zatrzymuję się i staję przed nią. Gładzę jądelikatnie po wilgotnych włosach i kładę rękę na srebrnejspince, jest lodowatozimna, leczi tak ogrzewa caleciało. Pomyśleć tylko, że to ja jej dotykam! Pytam wreszcie: Kiedy sięznówzobaczymy? Dziewczyna długo patrzy w asfalt, zanim w końcupodnosi wzrok na mnie. Źrenice jej tańczą niespokojnie,wydajemisię, że drżą jej wargi. Potem daje mi zagadkę, nad którą później będę się długo zastanawiał. A jakdługomożesz czekać? pyta. Co miałem odpowiedzieć na to pytanie, Georg? Może to była pułapka? Gdybym odpowiedział: "Dwa albotrzy dni", mógłbym okazaćsię zanadto niecierpliwy. Gdybym zaś odparł: "Całe życie", pomyślałaby, że albo 71. nie kocham jej szczerze, albo też jestem po prostu nieszczery. Musiałem wypośrodkować. Powiedziałem: Mogę czekać, aż serce zacznie mikrwawić z żalu. Uśmiechnęła się niepewnie. Przeciągnęła palcem pomoich wargach. A ile to może potrwać? spytała. Z rezygnacją pokręciłem głową i zdecydowałem, żepowiemprawdę. Być może tylko pięć minut. Wyraźnie się ucieszyła z mojej odpowiedzi, ale odparła szeptem: Dobrze by było, żebyś wytrzymałtrochę dłużej. Teraz toja musiałem prosić o odpowiedź: Jakdługo? Musisz zaczekać namnie pół roku oświadczyła. Jeśli zdołasz tyle wytrzymać, będziemy mogli się znówspotkać. Wydajemi się, że westchnąłem: Dlaczego aż takdługo? Dziewczyna z Pomarańczami zrobiła surową minę. Jak gdybyzmuszała się dookazaniami twardości. Dlatego, że dokładnietyle musisz czekać. Zauważyła, jak ciężko opada na mnie rozczarowanie. Może właśnie dlategododała: Ale jeśli ci się touda, przez następne pół roku będziemymogli spędzaćrazem każdy dzień. Naglerozdzwoniły się kościelne dzwony, a ja dopiero teraz oderwałem rękęod jej wilgotnych włosówi srebrnej spinki. Jednocześnie z Wergelandsveien wyjechała wolna taksówka. To się musiałokiedyś stać. Tymczasem Dziewczyna z Pomarańczami patrzymi w oczy, jakby o coś mnie prosiła,prosi mnie o zro72 zumienie, błaga, abym użył wszystkich swoichzdolności i całego rozumu. W oczachznów małzy. No, towesołych Świąt. Jan Olav! wykrztusza. Potem biegnie, zatrzymujetaksówkę, wsiada do niej i macha domnie wesoło. Ale powietrze przesycone jest przeznaczeniem. Dziewczyna nie odwraca się domnie, kiedysamochód przyspiesza i wkrótce znika mi z oczu. Wydaje mi się,że plącze. Byłem przytłoczony, Georg. Byłem w szoku. Wygrałem milion w lotto, lecz mojeszczęście trwało zaledwiekilka minut, ponieważ zaraz ogłoszono, że na kuponieznalazł się błąd, więc wygranej mimo wszystko niemożna wypłacić, a przynajmniej nie od razu. Kim była ta nadprzyrodzona Dziewczyna z Pomarańczami? Topytanie zadawałem już wielokrotniewcześniej. Teraz jednak pojawiła się jeszcze inna zagadka. Skąd wiedziała, jak mi naimię? Dzwony wciąż biły, zarówno te w katedrze, jaki w innych kościołach w centrum, dzwoniły na świętaBożego Narodzenia. Na ulicach nigdzie nie było widaćludzi ibyć może właśnie dlatego kilkakrotnie wykrzyczałem mocnym głosem w grudniowe powietrze jednoito samo pytanie, prawiejakbym śpiewał: . Skądwiedziała, jak mi na imię? Równie natrętne byłotrzecie pytanie: dlaczego musi upłynąć aż pół roku, zanimzechce się znów ze mną zobaczyć? Tak więc przede mną mnóstwo czasu na zastanawianie się nad tą kwestią. W miaręjak upływały dni,przybywało mi kolejnych możliwychodpowiedzi, niewiedziałem tylko, któraz nich jest przypadkiem 73. prawdziwa. Miałem zaledwie kilka wskazówek, których mogłem się trzymać, lecz już wtedy byłem mistrzem w odczytywaniu znaków czy też stawianiu diagnozy. Być może ogarnął mniezbyt wielkizapał. W ten sposób powstało stanowczo zbyt wiele równoległych hipotez. Możliwe, że Dziewczyna z Pomarańczami byłarzeczywiście poważnie chora i z tego powodu ktoś zaleciłjej ścisłą kurację pomarańczową. Być może zamierzałacalenastępne półrocze spędzić na nieprzyjemnym leczeniu gdzieś w Ameryce albo w Szwajcarii, ponieważw kraju nikt nie potrafił jej pomóc. W każdymrazieciągle napływały jej łzy dooczu, a zwłaszcza gdy odrywała sięode mnie. Wspomniała jednak także, że wdrugiej połowie nowego roku,czyli od lipca do grudnia,będziemymoglisię widywać codziennie. Miałem więcnajpierw czekać na Dziewczynę z Pomarańczami przezpół roku, a później spędzać z nią każdy dzień. Właściwie nie była to wcale taka zła umowai pod tym względem niemiałemnaco narzekać. Oznaczałamianowicie, że w nadchodzącym rokubędziemysię widziećrównie często, jak byśmy sięwidywali co drugi dzień. A poza wszystkim: czyniebyłoby o wiele,wiele gorzej,gdybyśmy mieli najpierw widywać sięcodziennie przezpół roku, a potem już nigdy się nie zobaczyć? Właśnie wtedy zacząłem studiowaćmedycynę,a powszechnie wiadomo, żeu studentów medycynyczęsto rozwija się coś w rodzaju hipochondrii, zarówno w odniesieniu do siebie, jak i do innych, a wynikato z chęci właściwego odczytania znaków, z niemal detektywistycznego pragnienia postawienia diagnozy. 74 Nie jest teżwcale rzeczą niezwykłą, że studenci teologii nabierają wątpliwości co do własnejwiary, studenci prawa zaś bardzo krytycznie odnoszą się dolegislacji obowiązującejw kraju. Dlategoteż starałemsię dać wyraz własnej surowej dyscyplinie wewnętrznej i odrzucićpomysł, że Dziewczyna zPomarańczamimoże być poważnie chora i czeka ją bolesna kuracja zagranicą. I bez tegomiałem dostatecznie dużo innychtropów,którymi mogłem się posuwać. Uświadomiłem sobie na przykład, że nawet jeśliDziewczynaz Pomarańczami naprawdę jest ciężkochora albo teżpostradała zmysły,to itak nie tłumaczy,skąd wiedziała, jak mi naimię. No i coś jeszcze:dlaczego zaczynała płakać niemal za każdym razem, kiedy mnie widziała? Cotakiego miałem w sobie,że robiło jej siętak niezmiernie smutno? Mógłbym teraz beznajmniejszych zahamowań zająćsię wtajemniczaniem Cię we wszystkie myśli, któresnułempodczas tych świątecznych dni. Mógłbym naprzykład zreferowaćCi, co wymyśliłem na temat tamtej wielkiejrodziny, mieszkającej na Frogner. Albo teżprzedstawić Ci listę wszystkich swoichodpowiedzi napytanie, dlaczego będę mógł spotkać się z DziewczynązPomarańczami dopiero za pół roku. Jedna z nich,zresztą bardzo typowa w swoim rodzaju, sugerowała,że Dziewczynaz Pomarańczami jest poprostu za dobra dla tego świata. Dlategowłaśnie w całkowitejtajemnicywybrała się do Afryki, żeby przemycać żywność i lekarstwa dla najuboższych mieszkańcówtegowielkiegokontynentu, zwłaszcza tam, gdzie szaleje 75. malariai inne paskudne choroby. Taka odpowiedź nieprzynosiła jednak rozwiązania zagadki tego mnóstwapomarańczy. Chociaż właściwie dlaczego nie? MożeDziewczyna z Pomarańczami chciała zabrać jeze sobądo Afryki? Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem? Możliwe, że zainwestowaławszystkie oszczędnościw wyczarterowanie całego samolotu transportowego typu Hercules. Ale,Georg, obiecaliśmy już sobie, że będziemy iśćtylko prawdziwymi śladami Dziewczyny z Pomarańczami. Gdybym miał Cię wtajemniczyć we wszystkie swojemyśli i fantazje na jej temat, jakie z czasem zaczęły michodzić po głowie, musiałbym siedzieć przy komputerze przez okrągły rok, a tyle czasu nie mam. Tak poprostu jest, chociaż świadomość tego bardzo boli. Zresztą po coskupiać się nafantazjach? Dziewczyna z Pomarańczami kilkakrotnie popatrzyłamiw oczy, dwa razy wzięła mnie za rękę, a raz pogładziłamnie palcem po ustach, alew istociejedyną realną rzeczą, jakiej naprawdęmogłem się trzymać, były oszczędne słowa, które zamieniliśmy. W związku z tym ważne stało się uporządkowanie wypowiedzianych przez nas kwestii. Czymprędzej sporządziłem listę dialogową i uparcie wysilałem umysł, żeby właściwieją odczytać. A co Ty na to, Georg? Czypotrafisz:po pierwszeodgadnąć, dlaczegokupowałaaż tyle pomarańczy? Podrugie wyjaśnić, dlaczego wtedy w kawiarni popatrzyła mi głęboko w oczy i wzięła mnie za rękę, nie mówiąc przy tym ani jednego słowa? Po trzecie odpowiedzieć, z jakiego powodu tak bacznie przyglądała się 76 DZIEWCZYNA ZPOMARAŃCZAMI każdej pomarańczy kupowanej na Youngstorget, jakgdyby chciała uniknąć, by znalazły się wśródnichdwie identyczne? Po czwarte wyłapać jakieśznakiwyjaśniające, dlaczego mogliśmy się ponownie spotkać dopiero za pół roku. I po piąterozwiązaćnajwiększą ze wszystkich zagadek, a mianowicie,skądwiedziała, jak mi na imię? Jeśliuda ci się rozwikłać ten rebus, to prawdopodobnie znajdziesz się na najlepszej drodze do odpowiedzi na najważniejsze ze wszystkich pytań: kim była Dziewczynaz Pomarańczami? Czy to jedna znas? Czy teżprzybyła z zupełnie innej rzeczywistości, może z innego świata, do którego musi sięudać na pół roku,nim będzie mogła wrócić tutaj i osiąść wśródnasna Ziemi? Ja nie zdołałemodczytać znaków, Georg. Nie zdołałem postawić diagnozy. Dziewczyna z Pomarańczami odjechała w górę Wergelandsveien, ale wkrótce pojawiła się druga taksówkai tę zatrzymałem ja. Pojechałem na Humleveienspędzić święta z rodziną. Einar tamtej zimy miał tylko jedną namiętność,a była nią jazda na nartach na Tryvannskleiva. Wybrałem dla niego nagwiazdkę modne rękawice narciarskie i już cieszyłemsięna tę chwilę, gdy po świątecznym obiedzie będzie je rozpakowywał. Postanowiłemteż podarować puszkę luksusowegojedzenia jego kotu. Mama miała dostać głośny wtym czasie zbiór poezjiautorstwaFinki piszącej po szwedzku Marty Tikkanen, zatytułowany Saga o miłości stulecia. 77. Dla ojca kupiłem powieść Bieg śmierci debiutującego norweskiego pisarza Erlinga Gjelsvika. Nieco wcześniejsam przeczytałem tę książkę i uznałem, że chybanadaje się dla ojca. Ale przy kupowaniutego prezentukierował mną także inny powód: jako młodychłopakmarzyłem, że sam będę kiedyś pisał. Może właśnie dlatego przeszywał mnie lekki dreszczyk emocji na myśl,że ofiaruję ojcu dziełomłodego debiutanta. W tamtym czasie to zwykle ja nocowałem w maleńkim pokoiku przy salonie. Dzisiajten pokój należy od Ciebie. Przynajmniej w chwili pisania. Jeślichodzi o chwilę czytania, to nicmina ten temat niewiadomo. O tym, jak obchodziliśmy świętatamtego roku, niebędęsię rozpisywał, zgodnie z wytycznymi, jakie sobiewyznaczyliśmy odnośnie do tego opowiadania. Zdradzę tylko, że w nocwigilijną nie zmrużyłem oka. Dotarłemzaledwie do połowy tego długiego listu od ojca,ale musiałemprzerwaćczytanie i wyjść do ubikacji. Sam sobie byłemwinien. To oczywiście przez tę colę, której sięopiłem. Cholera, pomyślałem. Teraz będę musiał przejść przez salon, przedpokój i korytarz pod gradem zaciekawionych spojrzeń. Wydaje mi się, żeto się nazywa "stanąćpod pręgierzem". Ale nie miałeminnego wyjścia. Zostawiłem wydruk na łóżku, otworzyłem drzwi i zamknąłem je za sobą na klucz. Klucz schowałem do kieszeni. Wszyscy czworo na mój widok natychmiast się poderwali. Starałem się udawać,że nieprzejmuję się tymi pytającymispojrzeniami, którymi mnie obrzucili. 78 Już skończyłeś? nie wytrzymała mama. Wyglądałajak jeden wielki znak zapytania. Co ja takiego mogłem tamwyczytać? Topewnie trochę smutne? powiedział domyślnieJórgen. Jakby chciał pokazać, że jest mu mnie żal, ponieważmój ojciec umarł,chociaż zawsze starał się jak umiał dobrzemi go zastąpić. No cóż, możei miło z jego strony. Nie mogłomu jednakbyć żalmamy, która straciła męża, bojednocześnie zajął jego miejsce, żeby nie powiedzieć łóżko. Wydaje misię, że Jórgen w głębi duszy cieszyłsię ześmierci mego ojca. Przecież gdybystało się inaczej,nie miałby mamy. Gdybystało się inaczej, nie miałbyMiriam. No i, dla ścisłości, gdyby stało się inaczej, nie miałby mnie. Jest takie powiedzenie: "Umarł król, niech żyje król". Zauważyłem, że nalał sobie dużą szklankę whisky. Czasami wypija szklaneczkę, ale tylko wpiątki i wsoboty. A to byłponiedziałek. Nie wydaje mi się, żeby czulsię jakoś szczególnie głupioz tego powodu, żestoi w saloniez mocnym drinkiem w dłoni, a w każdym razie wcale nie dlatego o tym wspominam. Byćmoże jednak poczuł się trochę zażenowany, kiedy zamknąłem się w swoim pokojuna klucz,żeby przeczytać coś,co napisał do mnie mójrodzony ojciec niedługo przed śmiercią, a na długo przed tym, zanim w tym domu znalazł się jakiś Jórgen. Kiedy byłem mniejszy, czasami nazywałemJórgena "sublokatorem". To było dziecinne z mojej strony. Robiłem to wyłączniepo to,żeby się z nim drażnić. A możezostało ci coś jeszcze do przeczytania? spytałdziadek. Zapalił cygaro. Zrozumiał, o co tu chodzi. Przeczytałemdopiero połowę odparłem. A terazmuszę iść do ubikacjŁ 79. Ale czy podoba ci się to, co czytasz? nie dawała mispokojubabcia. Bez komentarza! odparłem. Tak politycy oświadczają dziennikarzom, kiedy nie chce im się odpowiadać natrudne pytanie. Podobieństwo między dziennikarzami a rodzicamipolegana tym, żesą równie ciekawscy. A podobieństwo pomiędzypolitykamia dziećmi polega na tym, że stale zadaje im się delikatne pytania, na które nie zawsze łatwo odpowiedzieć. Być może już czas przedstawić bliżej osoby,które są bohaterami tegoopowiadania. Zacznę od mamy, ponieważ to ją mimowszystko znam najlepiej. Mama przekroczyła już czterdzieści lat i mogę ją scharakteryzować jako dojrzałą isamodzielną kobietę, aprzynajmniej taką, która nie boi się mówić, co myśli. Poza tym jestbardzo "macierzyńska", inie chodzimi wyłącznie o to, jakzajmuje się Miriam. Ze mną też raczej się pieści, a czasamimówi do mnie tak, jakbym miał o dwa albo trzy lata mniej,niż mam w rzeczywistości. Z reguły po prostu nie zwracamna takie zachowanie uwagi,ale czasami potrafi mnie to porządnie przygnębić,na przykład kiedy przychodzą koledzyze szkoły. Mam wtedy wrażenie, jakby mama się cieszyła, żemoże im zademonstrować, jakim jestemmałym synkiem,choć tak naprawdę przerosłem ją już o kilka centymetrów. Kiedyś w salonie grałem w szachy z jednym z kolegów,Martinem, a mama podeszłado kanapy zeszczotką do włosówi zaczęła mnie czesać! Jasnoi wyraźniepowiedziałem, coo tym myślę. Nie lubię się złościć na mamę awtedy nietylko się rozzłościłem, wtedy się wściekłem jednak musiałem wziąć pod uwagę, żecałą sytuację obserwuje Martin, 80 i chciałem mu pokazać, że potrafię wyznaczać granice. Mamawycofałasię do kuchni, lecz dwadzieściaminut później wróciłaz czekoladą na gorąco i świątecznym ciastem. Martin zachwycony aż gwizdnął, ale mnie po tym, co się stało wcześniej, było głupio, żetak nam dogadza. Mało brakowało,a pobiegłbym dokuchni, sprawdzić, czy wlodówce nie mapiwa. Pomyślałem, że nawet jeśli nie znajdępiwa, to wiemprzynajmniej, gdzie stoi butelka whisky Jórgena. Na szczęście Martin ma poczucie humoru i oczywiście musieliśmypóźniejporozmawiać otym, cosię stało. Wydaje mi się, żenabrał nieco większego szacunku dla mamy, kiedy mu powiedziałem, że mama wykłada studentom w PaństwowejAkademii Sztuk Pięknych. Jeślipojawi się jakiś nowy Picasso oświadczyłem to będziesz już wiedział, od kogonauczył się malować. Po wcześniejszych wydarzeniach w moim własnym interesie było podnieść trochęautorytet mamywoczach Martina. Trudno jest opisywać własną mamę,zwłaszcza gdychodzio jej słabostki i uzależnienia, lecz jest rzeczywiście coś, co jąwyróżnia. Mama uwielbia lukrecję, mam na myśli lukrecjęw każdej postaci. Wszędzie znajduję pochowanelukrecjowełódeczki,pudełkalukrecji Fazeraalbo tak zwaneangielskiecukierki, czyli lukrecję w piance. Ostatniozaczęła się z tymukrywać, ponieważ i Jórgen, i ja zajęliśmy się tym problemem i musiała spojrzeć w oczy swojemu brzydkiemu zwyczajowi. Jórgen uważa, że odjedzenia lukrecji możnasię nabawić wysokiego ciśnienia. Możliwe, że to przesada, ale w każdym razie mama posunęła się do tego, że ilekroć idziemy razemdo miasta, a onakupi sobie torebkę lukrecjowych łódeczek albo porcję angielskich cukierków, wymusza ode mnieprzyrzeczenie, że nie powiem nic Jórgenowi. 81. Gdybym miał określić najmocniejszą stronę mamy za pomocą dwóch stów, to musiałbym powiedzieć "dobry humor". Należyprzy tym jednak dodać, że jej najsłabsząstroną jest"zły humor". Niezbyt często zdarza mi się doświadczać pośrednichstanów pomiędzy tymi dwoma skrajnymi punktami. Mama jest z reguły w naprawdę świetnym humorze, leczod czasu do czasu potrafibyć okropnie skwaszona. Zawszejest więc w jakimś humorze, nigdy obojętna. Ulubione zdaniemamy to: "Przed pójściemspać zagramy sobie jeszczepartyjkę w karty". Teraz kolej na Jórgena. Jórgen ma tylko metr siedemdziesiąt wzrostu, a więcdokładnie tyle samo comama, niejest więc olbrzymem jak na dorosłego mężczyznę. Wiele osóbuznałoby taki niski wzrost za pewne upośledzenie, a skorotak, to niejest onojedyne, ponieważ Jórgen jest jeszcze dodatkowo rudzielcem. Skóręma bladą, latem nigdy nie bywaopalony, tylko czerwony i poparzony od słońca. No i terudewłosy, nawet narękach rosną mu rude. Wspominałem teżjuż, że doskonalewie, co jest modne, może nawet powinnosięgo nazwaćelegancikiem. Nie każdy mężczyznama na półce w łazience trzy dezodoranty i cztery rodzajewody po goleniu. Niewszyscy też mieliby odwagę wybrać się do miastaw jasnożółtej kurtce z wielbłądziej wełny i czarnym jedwabnym szaliku. Ale tak właśnie ubierasię Jórgen. A najgorsze,że to do niego pasuje. Pomimo tych cech pracuje jako śledczyw Centrali PolicjiKryminalnej! Stalenam przypomina, żema "obowiązek dochowania tajemnicy", ale nie zawsze mu się udaje utrzymaćjęzykza zębami. Przynajmniej parę razy się zdarzyło,że poznałemkilka istotnych szczegółów dotyczących wielkichspraw kryminalnych; zanim napisały o nich gazety. Jórgen 82 okazuje mizaufanie. To dobra cecha. Onwie, że nie rozpowiem dalej żadnych policyjnych tajemnic. Jórgen to takityp, któremu sięwydaje, że wie, gdzie mastanąć szafa, ale nie zawsze ma rację. Niedawnowybraliśmysię do Ikei i kupiliśmy nową szafę ubraniową, która miała stanąć wmoim pokoju. (Wcześniej było sporomarudzeniao tym,że moje rzeczy są porozrzucane po całym domu. Oczywiścietolekka przesada, bo przecieżnigdynie zostawiłem nawet jednejskarpetki na piętrze. Prawdą jest też, że moja noga praktycznie tam nie staje). Zmontowanieszafyz Ikei zabrało całe popołudnie, austawienie jej na miejscu caływieczór. Jórgenmianowicie twierdził, żeszafapowinna stanąć przy samej ścianie za drzwiami, z czym ja się absolutnie nie zgadzałem. Byłem zdania, żeszafa musi stanąć przy oknie, chociaż o pół centymetra zasłoni widok. Powiedziałem,że to mój pokój i nieobchodzi mnie utrata pół centymetra widoku. Przypomniałem też Jórgenowi,żemieszkam w tym domu o wiele dłużejniż on, i oświadczyłem, że bezcelowe jest posiadanie szafy,której nie można otworzyć, kiedy otwarte są drzwi do salonu. Oczywiście postawiłem na swoim, ale Jórgen nie odzywał siędo mnie prawiecałą następną dobę,a kiedy wreszcie przestałmnie ignorować, widać było, że siędo tego zmusza. Najmocniejszą stroną Jórgena jest chyba to, żegotów jestpoświęcićniemal całyswój wolny czas na zrobienie zemniesportowca. Twierdzi, żewszyscyludzie rodzą się z mięśniami, ale mięśni trzeba używać. Jego najsłabszą stroną musi natomiastbyć chyba to, że nie chce zaakceptować faktu, iżjamaminne plany nażycie niż sport. Mam wrażenie, że Jórgenniezbyt wysoko ceni moje nieustanne ćwiczenia sonaty"Księżycowej". Ulubione powiedzenie Jórgena to bez wątpienia: "Liczą się przede wszystkim chęci! -". 83. Zanim powiem coś o babci i dziadku ze strony ojca, muszę podkreślić, że znam ich bardzo dobrze, a przynajmniejrównie dobrze jak Jórgena, dawniej bowiem sporo czasu spędzałem u nich w Tónsberg. Szczególnieczęstobywałemudziadkóww tym czasie, kiedy mama i Jórgen związalisię zesobą. Miałem wtedy zaledwie dziesięć lat. Wydajemi się, żemamiei Jórgenowi nie udałoby się zostać prawdziwą parą,gdyby nie mieli możliwości wyprawienia mnie z domu nakilka dni czy tygodni. Nie mówię tego po to, żeby się skarżyć,wprost przeciwnie. Zawsze lubiłemwizyty w Tónsberg. Pozatym cieszę się, żemama i Jórgen mieli dość oleju w głowie,żeby oszczędzić miwstępnej fazy ichzwiązku, czyli samegoetapu flirtu. I tak do wielurzeczy musiałem się przyzwyczajać. Raz poszedłem na piętro, żebypowiedzieć im dobranoc,a oni leżeli włóżku pod kołdrą i sięobściskiwali. Niechciałem na to patrzeć, odwróciłem się więc i po cichutku zszedłem na dół. Może zareagowałbym inaczej, gdyby Jórgen byłmoimprawdziwym ojcem. A może nie? Właściwie wcale nieuważałemtego za takieobrzydliwe. Ale mogliprzynajmniejzamknąć drzwido sypialni. Mogli powiedzieć, że idą spać. Nie musiałbym wtedy czuć się tak głupio. Nie musiałbymczuć się wtedytakisamotny. Babcia ma prawie siedemdziesiąt lat i większą część życiazajęła jej pracanauczycielkiśpiewu. Kochakażdą muzykę,ale najwyżejceniPucciniego. Za swoje zadanie życiowe babcia uważa nakłonienie mnie do polubienia "Cyganerii", aleja, szczerze mówiąc,uważam, że opera włoska to słodka zupa,a "Cyganeria" nie jest wcależadnym wyjątkiem, to jednawielka mieszanina miłości z gruźlicą. Poza tymbabcia bardzo kocha przyrodę,zwłaszcza ptaki. Uwielbia wszelkie owoce morza, na przykład wymyśliła specjalną sałatkę ze skoru84 piaków, którą nazywa "sałatką tónsbergską". (Krewetki, mięso krabów i klopsiki rybne. Oryginalnesą tu klopsiki). Ponadto każdej jesieni koniecznie zabiera mnie do Tjóme nagrzyby. Najmocniejsza strona: babcia zna nazwy wszystkichptakówi dokładnie wie, gdzie się lęgną. Najsłabsza strona: nie potrafi(niestety) nic ugotować, nieśpiewając przy tymjakiejś arii Pucciniego. Nie próbowałem jej od tego odzwyczaić, a szczerze powiedziawszy, niepodejmowałem takiego ryzyka, ponieważ babciaświetnie gotuje. Ulubione powiedzenie:"No siadaj, Georg, to sobie pogadamy". Dziadek, zanim przeszedł na emeryturę, pracował jakogłówny meteorolog kraju i wciąż nie porzucił swoich dawnych zainteresowań, bo codziennie kupuje gazetę "VG" jedyniepo to, żeby dyskutować na temat prognozy pogody przedstawionej przez Siri Kalvig. Dziadekpali cygara, ale, cytującjego własne słowa, tylko od święta. Najwyraźniej każdą mojąwizytę w Tónsberg definiujejako święto, podobnie jak każdąwyprawę łodzią. Jest bardzo wesołym i skłonnym do żartówfacetem, żeby nie powiedzieć tryskającym humorem, i nigdynie boi się wygłaszać swoichopinii. Jeśli uważa, że babcia mabrzydką fryzurę, komentuje to bez skrupułów. Ale nie wahasięteż przed pochwaleniem babci za ładne uczesanie. Letniąpołowę roku dziadek poświęca swojemu krążownikowi wódprzybrzeżnych, a drugą połowę gazetom. Od czasu do czasupisze jakiś artykuł do "Tónsberg Błąd"i chyba można gonazwać jedną z osobistości Tónsberg. Najmocniejsza strona: dziadek fenomenalnie zna się na morzu. Najsłabsza strona: czasami może się wydawać, żeuważa się zakróla Tónsberg. Ulubione powiedzonko: "Nam, bogatym, to dobrze! ". Parokrotnie wspomniany został również stryj Einar. Rozbawiło mnie, gdy przeczytałem, żetamtejjesieni, kiedyojciec 85. spotkałDziewczynę z Pomarańczami, stryj miał tyle samo lat,ile ja mam teraz. Dzisiaj jest drugim oficerem na dużym statku handlowym i wciąż pozostaje kawalerem, ale plotki głoszą,że ma narzeczoną w każdym porcie. (Przez pewien czas podejrzewałem, że ma również narzeczoną na statku. Istniaław każdym razie jakaś "Ingrid", która przez pół roku pływałarazemz nim, a potem nagle zrezygnowała zpływania). Stryjwiele razy obiecywał, że zabierzemnie swoim statkiem zagranicę, ale to napewno tylko takie gadanie, bo na razie nicz tego nie wyszło. Najmocniejsza strona: prawdopodobnie najfajniejszy stryj w całej Norwegii. Najsłabsza strona: nigdy niedotrzymuje obietnic. Ulubione powiedzonko: "Przecież tyjeszcze nie byłeś na morzu, człowieku! ". Pozostajejuż tylko jedna osoba, za to najtrudniejszadoopisania, jest nią bowiem Georg Róed. Mam metr siedemdziesiątcztery centymetry wzrostu, jestem więc o cztery centymetry wyższy od Jórgena. Przeczuwam, że nie jest tymzachwycony, lecz możliwe, że potrafisię wznieść ponad to(! )i nie zwracać na to uwagi. Jestem w środku tego chłopaka, nigdy więc nie mogę zobaczyć go poruszającego siępo pokoju. Czasamijednak staję znim twarząw twarz, toznaczy wtedy,kiedyz rzadka patrzę wlustro. Może się to komuś wydaćsamochwalstwem,lecz muszę przyznać, że zaliczam siędo tejczęści ludzkości, która jest jako tako zadowolona ze swojegowyglądu. Nie powiedziałbym, że jestem ładny, ale przynajmniej nie jestem bardzobrzydki. Trzeba się jednak pilnować. Czytałem gdzieś, że aż ponaddwadzieściaprocentwszystkichkobiet uważa, że zalicza się do zaledwie trzechprocent najpiękniejszych kobiet w kraju, ten rachunek więcw oczywisty sposób się nie zgadza. Nie wiem, ilu ludziuważa się za należących do tych trzech procent najbrzydszych, 86 ale bycie niezadowolonym ze swojego wyglądu, ito przez całe życie,musi być okropne. Mam szczerą nadzieję, że Jórgenowinie jest stale przykro zpowodu rudych włosów i zaledwie stu siedemdziesięciucentymetrów od ziemi. Czasem sięnad tym zastanawiam, ale nigdy nie ośmieliłem się spytać gowprost. Jedyna rzecz na kształt zmartwieniazwiązanegoz własnym wyglądem, jaka przychodzi mi do głowy, to żenującepryszcze, które zaczęły mi siępokazywaćna czole, i nie jestwcale żadną pociechąmówienie, że pozbędę się ich za czteryczy za osiem lat. Jórgen twierdzi, że mogą zniknąć po kilkuporządnych wspólnych przebieżkach, aleja sięna to nie nabiorę. Głupiozresztą z jego strony, że takpowiedział, bo teraz już na pewno nie będzie mi się chciałorazem z nim ruszyć. Jórgen jeszcze by pomyślał, że zacząłem biegaćtylkodlatego,żeby się pozbyć pryszczy. Odziedziczyłem niebieskie oczy po ojcu, mam jasne włosy, dość bladą skórę, ale latem mocno się opalam. Najmocniejszastrona: Georg R0ed należydo tej części mieszkańcówZiemi, którzy naprawdę zrozumieli, że mieszkają na planeciena Drodze Mlecznej. Najsłabsza strona: marny podrywacz. Nie miałbymnic przeciwko wykazaniu się większą ofensywnością na tym froncie. Ulubione powiedzenie: "Owszem,dziękuję, proszę jedno i drugie". Po wyjściu z łazienki musiałem jeszcze raz przemaszerowaćprzez salon, ale tymrazem nikt z dorosłych nic nie powiedział. Wyraźnie się w tej kwestii umówili. Otworzyłem kluczemdrzwi dotego samegopokoju, który kiedyś byłpokojemojca, potem znów zamknąłem je za sobą na klucz i rzuciłem się na łóżko. Bardzo chciałem się jużdowiedzieć, kim 87. była tajemnicza Dziewczyna z Pomarańczami. Oczywiście,jeśli mój ojciecw ogóle jeszcze kiedyś ją spotkał. Ale musiała przecieżistnieć jakaś przyczyna, dla której opowiedzeniemi o niej było dla niego takie ważne. Najwyraźniej powinienem o czymś się dowiedzieć, o czymśniezwykle istotnym, coojciec pragnął przed śmiercią przekazać synowi. Wciąż nie opuszczało mnie przeświadczenie, że Dziewczyna z Pomarańczami w taki czy inny sposób musi miećzwiązek z teleskopem Hubble'a, a przynajmniej ze wszechświatem i kosmosem. Na tę myśl znów naprowadziły mniesłowa ojca,które wydały mi się trochędziwne. Przerzuciłemkilka stron do tyłu i przeczytałem jeszcze raz:. tylko mocno,z czułością ściska mnie za rękę, jakbyśmy wstanie nieważkościunosili się w przestrzeni kosmicznej, jakbyśmy opili się do syta intergalaktycznego mleka i mieli caly wszechświat tylko dla siebie. Może Dziewczyna z Pomarańczamiprzybyłaz innej planety? W każdym razieojciec wspomniał, że pochodziła zeświata innego niż nasz. Może przyleciała w UFO? Ach,oczywiście, żenie! Nie wierzyłem wtakie rzeczy, i mójojciecz pewnością też w nienie wierzył. Alemoże ona sama takmyślała! To by było niemal równie złe. Teleskop Hubble'a potrzebujedziewiędziesięciu siedmiuminutna jedno okrążenie Ziemi zprędkością dwudziestuośmiutysięcy kilometrów na godzinę. Dla porównania,pierwszy parowóz, jeżdżący pomiędzy Christianią a Eidsvoll,musiał mieć dwie i pół godziny na pokonanie tego sześćdziesięcioośmiokilometrowego dystansu. Obliczyłem, że daje toprzeciętnąprędkość około dwudziestu ośmiu kilometrów nagodzinę. Teleskop Hubble'a jest więc tysiąc razy szybszy niżpierwszy pociąg w Norwegii. (Nauczyciel był zdania, że tobardzo pomysłowe porównanie). 88 DZIEWCZYNA ZPOMARAŃCZAMI Dwadzieścia osiem tysięcy kilometrówna godzinę! W takiej sytuacji rzeczywiście można mówić o nieważkim unoszeniu sięw przestrzeni kosmicznej! Iw samejrzeczy możnachyba wtedy mówić o opiciu się "intergalaktycznymmlekiem", zwłaszcza gdy w każdej chwili pstryka się zdjęcia galaktyk odległych od DrogiMlecznej o wiele milionów latświetlnych. Teleskop Hubble'a ma dwa skrzydła z panelami słonecznymi. Mierzą one dwanaście metrów długości, dwa ipół metra szerokości i zaopatrują satelitę w trzytysiące watów. Alete dwa gołąbki z katedry, zanim minęłyMuzeum Historyczne i doszły do Parku Pałacowego, z całą pewnością nie siedziałykażde naswoim skrzydle teleskopu Hubble'a i niemiałydla siebie całego wszechświata. Chociaż kto wie, możebyły w siódmym niebie? Wziąłem plikkartek i zacząłem czytaćdalej. Pomiędzy świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem nie podejmowałem żadnych starań, zmierzającychdo odszukania Dziewczyny z Pomarańczami. Pozwoliłem, żebyogarnąłmnie spokójświąt. Ale już napoczątku styczniadziałałem pełnąparą. Byłemw świetnej formie. Podjąłem kilkaset prób odnalezienia dziewczyny,lecz żadna nie doprowadziła mnie do celu, dlatego teżnie mam o czym opowiadać. Jestem pewien, że jużsięprzyzwyczaiłeś do rytmu i logikitej opowieści. Niemniej jednakzrobię jeden wyjątek, a ma onzwiązek z pewnymważnym momentem, któryuciekłmi z pamięci, gdy sporządzałem dla Ciebie listę zagadekdo rozwiązania. Stary anorak, Georg! Co z nim? 89. Przecież to przede wszystkim on naprowadził mnie namyśl o długiej i niebezpiecznej wędrówce na nartachprzez lądolód grenlandzki. To przez niego w pewnymmomencie na początku całej tej historii doszedłem downiosku, że Dziewczyna z Pomarańczami może byćbardzo uboga. Przede wszystkimjednak świadczyło tym, że lubi rekreację na świeżym powietrzu. Tej zimy więc wiele razy chodziłemna nartyi byćmoże właśnie dzięki tym narciarskim wyprawom, zarównodo lasów wokół Oslo, jak i wgóry, moje ciałozdołało przez kilka miesięcy utrzymać tę złośliwą chorobę na pewien dystans. Nie zamierzam jednak opowiadać tutaj o wyprawach narciarskich, ponieważ nigdy nienatknąłem się na Dziewczynę z Pomarańczamiani w lesie, ani na trasach, ani też w Kikut, Strykenczy Harestua. Alena początku marcazbliżała się Niedziela Holmenkollen. Na myśl o mających się odbyćwielkich zawodach w skokach narciarskich nie posiadałem się z radości. Miałem wrażenie, że wszystkie kawałki układankiwskakująna swoje miejsca,że calepuzzle sięukładają. Jakbymjuż miał jedenaście trafień w zakładach pitkarskicri i pozostawał tylko jedenmecz, a jego wynik był z góry przesądzony. Jeśli pogoda dopisze, to na zawodyw Niedzielę Holmenkollen przychodzi ponad pięćdziesiąt tysięcyludzi. Znaczny odsetek ludności Oslo ciągnie więc tegodnia na skocznię. A jak myślisz, jaki wśród tejczęścimieszkańców Oslojest procent ludzi, którzy stale chodzą w starych anorakach? Moim zdaniem bliskistu. Wybrałem się na Holmenkollen w tę niedzielę, pogoda byłanie najgorsza, a to już połowa sukcesu. Mia90 łem ponad pięćdziesiąt tysięcyszans na spotkanieDziewczyny z Pomarańczami. Jedno też mogę ci przysiąc: owej marcowej niedzieli tam, nadachu Oslo, niebrakowało starych anoraków, stawiły się wszystkie bezwyjątku. Taka NiedzielaHolmenkollen to prawdziwyraj dla starych górskich anoraków we wszelkich możliwych wyblakłych odsłońca odcieniach. Nie zerknąłemwięc nawet nasamą skocznię, dość miałem zajęciaz bacznym przyglądaniem się wszystkim tym anorakom. Wielokrotnie już odkrywałem Dziewczynę zPomarańczamii za każdym razemw piersi wzbierał miprawdziwy okrzyk kibica, lecz to nigdy nie była naprawdę ona. Parokrotnie dostrzegłem także tamtą baśniową srebrną klamrę, lecz okazywało się, że nie należy do niej. Jej tam nie było, Georg. Taki był wynik moich poszukiwań. I jedynie to tam zauważyłem. Nie zorientowałem się nawet, kto wygrał. W tę Niedzielę Holmenkollen zwróciłem uwagę wyłącznie na fakt, żenie matam Dziewczyny zPomarańczami. Miałem oczy szeroko otwartewyłącznie na to,czego nie zobaczyłem. Od tamtej pory byłemna Holmenkollen tylko jeden raz. Nie wiem, czygdzieś Ci teraz dzwoni. Czymożliwe, żeby pozostało Ci jakieś niejasne wspomnienie czegoś, corazem przeżyliśmy, kiedy miałeś ledwietrzy i pół roku? W tym roku to Ty i ja staliśmyna równi pod skocznią i oglądaliśmy zawodników. Pogoda w tenmarcowy dzień była zupełnie wyjątkowa. Niezwykły, ciepływiatr omiótł kraj, przynosząc ze sobą niemal letnietemperatury. Cały śniegna wielkie zawody wskokach 91. narciarskich trzeba było z tego powodu przewieźćprzez pół Norwegii, a mówiąc dokładniej, z wysokichgór, z Finse. W tym roku złoto przypadło JensowiWeissflogowi. Było to wielkie rozczarowanie dla norweskiej publiczności, chociażnie stanowiło wielkiegozaskoczenia, ponieważ przed rokiem także zwyciężyłJens Weissflog. Zwierzę Ci się zpewnej małej tajemnicy. Równieżw ten ciepły marcowydzień blisko pól roku temu, kiedy we dwóchwybraliśmysię na Holmenkollen, znówraz poraz przyłapywałem się na wypatrywaniu Dziewczyny z Pomarańczami. Minęło ponaddziesięć lat,lecz tamto rozczarowanie wciąż we mnietkwiło. Mam mato czasu, synu. Ale nietylko ztego powoduprzeskakuję kilka tygodni. Po prostu nie mam o nichnic więcej do powiedzenia. Któregoś dnia pod koniec kwietnia nieoczekiwaniewyjąłem ze skrzynki na listy śliczną widokówkę. Zdarzyło sięto wpewną sobotę, kiedy przyszedłem odwiedzićrodziców na Humleveien. Kartka nie została więcwysłana na Adamstuen, 'gdzie od kilku miesięcymieszkałem razem z Gunnarem, chociaż zaadresowana była do mnie. Posłuchaj teraz: nafroncie pocztówki znajdowałosię zdjęcie baśniowego gaju pomarańczowego i napisdrukowanymi literami: PATIODE LOS NARANJOS,co znaczy mniej więcej "Dziedziniec Pomarańczy", natyle byłem w stanie zrozumieć hiszpański. MówiłemCi przecież już wcześniej, że potrafię odczytywaćznaki. 92 DziedziniecPomarańczy! Serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi. Istnieje cośtakiego jak ciśnieniekrwi, Georg. W sytuacjach ekstremalnych potrafi onogwałtownie się podnieść, jednym skokiem. Niech taświadomość jednak nie powstrzymuje Cię od wielkichprzeżyć i silnych wrażeń, jesttobowiem zupełnie niegroźny stan. (Ale mimo wszystkonie chciałbym, żebyśkiedykolwiek zaczął uprawiać paralotniarstwo czyskoki ze spadochronem. Trzymaj się z dala przynajmniej od bungee! ). Odwróciłem kartkę. Została ostemplowana w Sewilli,a napisane na niej było tylko: Myślę o Tobie. Daszradę poczekać jeszcze trochę? Tylko te dwa zdania, ani podpisu, imienia czynazwiska, ani teżadresunadawcy. Byłajednak namalowana twarz jejtwarz, Georg, twarz wiewiórki. Wyglądała na namalowaną przez artystę,i to nawet wielkiego artystę. W zasadzieaż tak bardzo mnie to nie zaskoczyło. Oczywiste, że Dziewczyna z Pomarańczami przebywała na Dziedzińcu Pomarańczy, inaczej być niemogło. Najzwyczajniej w świeciepojechała do domu, do swego własnego królestwa, do samej Krainy Pomarańczy. Aż nazbyt dobrzezgadzało się to ze wszystkimimoimiwyobrażeniami. Czyż Dzieciątko Jezus również niepozostało w świątyni, aby być w domu swego ojca? Nic już nie byłotrudnedo zrozumienia. Wszystkiezagadki się rozwiązały. Wszystkie pasjanse wyszły. W Krainie Pomarańczy Dziewczyna z Pomarańczamiprzez półrokumiała hołdować swoim wyrafinowanym,niemal artystycznym zainteresowaniomdla różnorodno93. ści pomarańczy, po to, by później, miejmy nadzieję, byćw stanie się od nich oderwać i, dotrzymując naszej umowy, spędzić ze mną następne pół roku. Potem być możeznów będzie zmuszona jechać do swegokrólestwa, bytamzaczerpnąć tchu,aleto już zupełnie inna historia. Nie posiadałem się z radości, mój mózg zacząłw nadmiarze wytwarzać substancje, które my,medycy,nazywamy endorfinami. Istnieje słowo, którym określa się ten niemalchorobliwystan radości. Mówimy, żepacjent jestw euforii. Właśnietaki stan mnie wtedyogarnął. W rezultacie pognałemdo rodziców, obojesiedzieli w ogrodziezimowym, mama w zielonymbujanym fotelu, a ojciec na starym szezlongu, skrytyzasobotnią gazetą. Wpadłem do nich i oświadczyłem, żesię żenię. Tak właśnie powiedziałem, wyjaśniłem,żemam zamiar się ożenić. Niepowinienem był tego robić, ponieważ zaledwie kwadrans później nadeszło załamanie. Mózg zaprzestał produkcji endorfin i mojaeuforia minęła. Niczego przecież nie rozumiałem. Wiedziałem jeszcze mniej niż kiedykolwiek. Dziewczynaz Pomarańczamijuż wcześniej zdradziła, że zna moje imięOkazało się jednak, że znarównież nazwisko. Co więcej,Georg: w KrainiePomarańczymiała również zapisany adres domu na Humleveien. I co Ty na to? Ta świadomość byłapiękna, taświadomość była w pewnym sensie słodka, bez względu na prawdziwe wyjaśnienie tej zagadki. Ale czyż nieprzygnębiała jednocześnie myśl,żewybrałasię aż doHiszpanii,ani jednym słowem niewspominając mio swoim wyjeździe w ciągu tamtych magicznych minut, kiedy szliśmy w stronę Parku Pałacowego, trzy94 mając się zaręce, zanim rozdzwoniły się dzwony obwieszczające nadejście świat Bożego Narodzeniai Kopciuszek musiałczym prędzejwskoczyć do karety,nim przemienisię w dynię? Od tamtego dnia upłynęło już trzy ipół miesiąca,a ja miałem za sobą co najmniej dwadzieścia pięćwycieczek narciarskich, żeby nie powiedzieć akcji poszukiwawczych. Ale może Dziewczyna z Pomarańczami odwiedziłarównieżMaroko,Kalifornię i Brazylię? Pomarańcza toobecnieroślina użytkowa o zasięgu globalnym, Georg,i moimzdaniem powinna zostać kanonizowana jakonajważniejszyowocw naturze. Może Dziewczynaz Pomarańczami pracowała jako tajny agent UNIO,Inspektoratu dospraw Pomarańczy przy ONZ? Czyżby pojawiła się jakaś zupełnie nowapaskudna chorobadrzewek pomarańczowych? Może właśnie dlatego Pomarańczowa Dziewczyna stale chodziła naYoungstorget i badała stan zdrowia pomarańczy? Możedlategoco tydzień pobierała próbki? A może wybrałasię aż do Chin? Dawnojuż stwierdziłem,że norweskie słowo appelsin,czyli pomarańcza,znaczy tyle co "chińskie jabłko". Pomarańcze pierwotnie pochodziły właśniez Chin. Jeśli jednak nawetDziewczyna z Pomarańczami wybrała sięna pielgrzymkę do Chin,gdzie kiedyś rozwinął się pierwszyna ziemi kwiat pomarańczy,to przecież i tak nie mogłem wysłaćjej pocztówkizaadresowanej tylko Dziewczyna z Pomarańczami, Chiny. Chińskiemu listonoszowi zbyttrudno byłoby ją odnaleźć wśród ponad miliarda ludzi. Sam z całąpewnością zdołałbym to zrobić, 95. nie miałem jednak żadnej gwarancji, że chiński listonosz wykaże się takim samym zapałem jak ja. Okey, Georg, musimy brnąć dalej. Oderwałem się na kilka dni od studiów,pożyczyłem od rodziców tysiąckoron i zdobyłem tani bilet lotniczy do Madrytu. W Madrycie przenocowałem u wuja dawnego kolegi z klasy. Następnegodnia wcześnierano poleciałem dalej do Sewilli. Nie mogłem miećcałkowitej pewności, że odnajdętam Dziewczynęz Pomarańczami, lecz obliczyłem, żemoje szansęsą takie same, jak na spotkanie jej na Holmenkollen. Było też coś jeszcze: wiedziałem, że nawetjeśli nie spotkam jej w Sewilli,nie stanę z nią twarząw twarz, toprzynajmniejbędęwiedział, że niedawnotu była, na przykład przed dalszą podróżą do Maroka. Tak czy owak,doświadczę podróżowania do KrainyPomarańczy i będę mógł chłonąć to samokwaskowatepomarańczowe powietrze, którym ona oddychała, będęchodził tymisamymi ulicami co ona,może będę siedział na tych samych ławkach. Już sama myśl o tymstanowiła wystarczający powód wyjazdu. Niewykluczałem poza tym, że znajdę gdzieś jakiś ważny, zostawiony przez niąślad, na przykład na Dziedzińcu Pomarańczy, jeśli w ogóle mnie tam wpuszczą. Wyobrażałem sobie, że takiego świętego miejsca strzec będąwaty i fosa, złe psy iczujna straż. Ale już trochę ponad pół godziny od wylądowaniaw Sewilli mogłemspacerowym krokiem wejśćna Dziedziniec Pomarańczy. Leżał przytulony dowielkiej katedry i był pięknym zamkniętym gajem pomarańczowym, niemalwzorcowym ogrodem. Drzewka poma rańczoweobsypane przejrzałymi owocami rosły tuw równiutkich szeregach. Ale Dziewczyny zPomarańczami nie było. Prawdopodobnie wybrała się na krótką przechadzkę do miasta. Na pewno wkrótce wróci. Usiłowałem myślećrozsądnie. Próbowałem sobietłumaczyć, żenie powinienem liczyć na spotkanieDziewczyny z Pomarańczami od razu,być możew ogóle nie nastąpitow ciągu pierwszych paru dni. Dlatego zostałem w pomarańczowym gaju nie dłużejniżtrzy godziny. Ale przed odejściem na wszelki wypadek na starej fontannie pośrodku Dziedzińca Pomarańczy zostawiłemdla niej liścik. Napisałemw nim: Jateż o Tobie myślę. Nie, nie mogłemjuż dłużej czekać. Przyłożyłem karteczkę kamykiem. Nie podpisałem tego listu, nie napisałem nawet, dokogo jestadresowany, ale dodałem mały szkic własnejtwarzy. Nie przypominał jej nawetna jotę, ale miałemprzekonanie, że kiedy Dziewczyna z Pomarańczamiznajdzie liścik, będzie wiedziała, kogo mawyobrażaćten rysunek. Z całą pewnością wróci tu już niedługo. A bez wątpienia zaglądaw to miejsce od czasu do czasu odebrać pocztę. Dopiero mniej więcej po godzinie odchwili zostawienialiściku pod kamieniem, kiedy od dawna już spacerowałem po mieście, ze zdumieniem zdałem sobiesprawęz tego, żebyć możepopełniłem okropne głupstwo. Dziewczyna z Pomarańczami powiedziała: Musiszzaczekać na mnie pot roku. Jeśli zdołasz tyle wytrzymać, będziemy mogli się znów spotkać. Spytałem, dlaczegomu. szę czekać aż tak długo. A ona odpowiedziała po prostu: Dlatego, że dokładnie tyle musisz czekać. Ale jeśli ci sięto uda, przez następne półroku będziemy spędzać razemkażdy dzień. Rozumiesz już, Georg? Nie zastosowałem się doreguł. Niezdołałem czekać na nią pół roku. Dlatego jejobietnica,że będziemy moglispędzać razem każdydzień w następnympółroczu, już się nie liczyła. Uroczysta umowa, którą zawarliśmy, była niezwykle prosta i przejrzysta, tylko okropnie trudna dodotrzymania. Ale wszystkie baśnie rządzą się swoimizasadami, ba, byćmoże to właśniezasadyodróżniają daną baśń od innych. Nigdy nie trzeba rozumieć takichzasad. Trzeba się tylkoich trzymać. Jeśli dzieje się inaczej, obietnice się nie spełniają! Rozumiesz, Georg? Dlaczego Kopciuszek musiałwrócić dodomuz balu na zamku, zanim wybiła północ? Nie mam pojęcia, i Kopciuszek z pewnością teżgonie miał. Aleo takie rzeczy nie wolno pytać, kiedy człowiek już pozwolił się zaczarować i sprowadzić do najcudowniejszego królestwa z marzeń. Należy po prostuzaakceptować warunki, nawet jeślisą niepojęte. SkoroKopciuszek chce dostać księcia, musi uciec z balu, zanim zegar wybije północ. Tak po prostu jest, zostałotopowiedziane głośnoi wyraźnie. Musi trzymać się zasad. Inaczej straci suknię balową, a karoca zmieni sięw dynię. Kopciuszek pilnuje więc, żeby znaleźćsię w domuprzed północą i prawie mu się to udaje, po drodze gubijedynie pantofelek. O dziwo, właśnie dzięki temu książę na koniec odnajduje ukochaną. To złe siostry nietrzymały się zasad ispotkałje naprawdę zły los. 98 W tej baśni obowiązywały zupełnie inne reguły. Gdybytylko udało mi się trzy razyz rzędu zobaczyćDziewczynę zPomarańczamiz wielką torbąpomarańczyw ramionach,mogłaby być moja. Ale musiałemtakże ujrzeć jąchoć przez chwilę w samą Wigilię, a cowięcej, popatrzyć jej także w oczy dokładnie w chwili,gdy dzwony zabiją na święta, a jednocześnie dotknąćprzy tym magicznej srebrnej spinki. Później pozostawała jeszcze tylko jedna próba,której musiałem podołać: znaleźć dość sił, żeby nie widywać sięz nią przezpół roku. Nie pytaj dlaczego,Georg. Po prostutakiebyły reguły. Gdybym nie podołałtemu ostatniemu, decydującemu etapowi, czyli trzymaniu się zdala odDziewczyny zPomarańczami przez pół roku, mojewcześniejsze wysiłki obróciłyby się wniwecz i wszystkoby przepadło. Pognałem z powrotem na Dziedziniec Pomarańczy. Mój liścikjednak zniknął, ale nie było wcale pewne, żeto ona gozabrała. Równie dobrze mógł go zwinąćjakiśnorweski turysta. W chwili gdy dostrzegłem kamyk, który położyłemna karteczce tej zabranej przyszło mi do głowycośnowego. Dało mito pewną nadzieję, chociaż nietrzymałem się zasad. Co otym myślisz, Georg: Dziewczyna z Pomarańczami pierwszawysłała do mniekartkę,ponieważ miała mój adres. Potem ja w odpowiedzi napisałem doniej wiadomość,a ponieważ nieznałem żadnego adresu, pod który mogłem ją wysłać,musiałem zanieść swój list pocztą kurierską na tensam Dziedziniec Pomarańczy, z którego ona mnie pozdrawiała. 99 Czy w pewnym sensie nie byliśmy sobie równi? Czyona także nie złamała reguł? Co o tym sądzisz, Georg? Możesz tak samo jak ja próbować odczytać zasady obowiązujące w tej baśni. Z drugiej jednak strony: mimo wszystko prosiłamnie, żebym zdołał poczekać jeszcze trochę. Właściwietylko odnowiłapakt. A ja odpowiedziałem, że nie jestem w stanie zaakceptowaćwarunków, czyli że niechcę dłużej trzymać się zasad. Napisała: Myślę o Tobie. Dasz radę poczekaćjeszcze trochę? Ale,Georg: jeśli odpowiedź na to pytanie brzmiała,że nie dam rady,to jak, jej zdaniem, miałem postąpić? Nie potrafiłem tego rozstrzygnąć. Zabardzo się zaangażowałem. Teraz poprostu musiałem ją znaleźć. Nigdy przedtem nie byłemw Sewilli, a nawet w ogólew Hiszpanii. Wkrótce jednak ruszyłem za strumieniem turystów dostarej żydowskiejdzielnicy. Nazywasię ona Santa Cruz imoże się komuś wydać jednymwielkim obszarem świątynnym, poświęconym pomarańczy jako roślinie użytkowej. Wszystkieplace i rynki Santa Cruz były wkażdymrazie otoczonedrzewkamipomarańczowymi. Chodziłem z placuna plac, nieznajdując Dziewczyny z Pomarańczami, aż w końcu usiadłem w jakiejśkawiarni, znalazłem wolne krzesło w cieniu bujnegodrzewka pomarańczowego. Zajrzałem już na wszystkieplace w Santa Cruz i doszedłem do wniosku, że tenjestnajładniejszy. Nazywał się Plaża de la Alianza. Siedziałem irozważałem następującąkwestię: jeśliszuka sięjakiejś osoby wwielkim mieście, a nie ma się 100 pojęcia, gdzie ta osoba może się znajdować, to czy lepiej kręcićsię i przenosićz miejscanamiejsce, czywiększą szansę na spotkanie tej osoby ma się, siedzącw jakimś centralnym punkcie i czekając, aż poszukiwana osoba się pojawi? Przeczytaj to ostatnie zdanie dwa razy, zanim wyrobisz sobie jakąś opinię, Georg. Jeśli o mniechodzi, todoszedłem do następującego wniosku: najpiękniejszadzielnica Sewilli to Santa Cruz, a najwspanialszy plactej dzielnicy to Płaza de la Alianza. JeśliDziewczynaz Pomarańczami byłachoć trochę podobna do mnie, toprędzej czy później powinnapojawić się w wybranymprzeze mnie miejscu. Spotkaliśmy się w pewnej kafejce w Oslo. Spotkaliśmysię też w katedrze. Oboje byliśmy obdarzeni zdolnościąprzypadkowego wpadaniana siebie. Postanowiłem więc, że się stąd nie ruszę. Godzinabyłazaledwie trzecia, mogłem więc siedzieć na Plażade la Alianza jeszcze osiem godzin. Nie uważałem tego wcale za długie czekanie. Przed wyjazdem z Oslozamówiłem miejsce w małym pensjonacie, położonymw pobliżu. Powiedziano mitam, że muszę przyjśćprzedpółnocą, bo późniejzamykają drzwi. (Nawetw pensjonatach w Hiszpanii obowiązują pewne zasady, których należy się trzymać! ). Postanowiłem, że jeśli Dziewczyna z Pomarańczami nie pojawi siędodziesiątej tego pierwszego wieczoru,przesiedzę na tymsamymplacu również cały następny dzień. Mogłemczekać naniąod wschodu do zachodu słońca. Czekałem i czekałem. Siedziałem i przyglądałemsięwszystkim ludziom przychodzącym na plac i od101. chodzącym, zarówno miejscowym, jak i przyjezdnym. Uświadomiłem sobie, że świat to piękne miejsce. Znów ogarnęła mnie euforia związana zewszystkim,co mnie otacza. Kimże bowiemjesteśmy my, którzytu żyjemy? Każdyczłowiek na tymplacu był niczymżywy kufer skarbów, pełen myśli i wspomnień, marzeń i tęsknot. Sam znajdowałem się w samym sercumego własnegożycia na ziemi,lecz to oczywiście dotyczyłorównież wszystkich innych ludzi obecnych naplacu, na przykład kelnera. Jego praca polegałanaobsługiwaniu wszystkich, którzy zechcą usiąść wtejwłaśnie kawiarni, ale kiedy zamówiłem czwartą filiżankę kawy, mogłem się domyślić, że uznał, iż trochęjuż za długo okupuję stolik, upłynęły trzy albo czterygodziny, odkąd przy nim usiadłem. W każdym raziegdy po upływie kolejnej półgodziny moja czwarta filiżanka kawy została opróżniona, zjawił się prędkoi uprzejmie spytał, czy mam życzenie zapłacić. Ale janie mogłem stąd odejść, przecież czekałem na Dziewczynęz Pomarańczami,na wszelki wypadek zamówiłem więc dużą porcję tapas i colę. Żadnego piwa czywina,dopóki Dziewczynaz Pomarańczami się niezjawi, pomyślałem,razem wypijemy przecież szampana. Ale Dziewczyna z Pomarańczami się nie zjawiła. Nadeszła siódma i teraz czułem się wręcz zmuszony poprosić o rachunek. W jednejchwili zrozumiałem, jaki byłem naiwny. Upłynęło już wiele dni, odkąd zeskrzynki na listyw domu naHumleveien wyjąłem kartkęz Sewilli, a przecież samo jej dotarcie doNorwegii teżmusiało pochłonąć co najmniejrówniedługi czas. 102 Dziewczynaz Pomarańczami wydawała się taksamo nieosiągalna jak przedtem. Oczywiściemiała inne,ważniejsze zajęcia niż bawienie się ze mną w kotkai myszkę, może studiowała hiszpański wSalamance albo w Madrycie? Uregulowałem rachunek w kawiarni,byłem gotów do wyjścia. Czułem się rozczarowanywłasnym brakiemtrzeźwości osądów i zkuląw gardlepostanowiłem już następnego dnia rano wyjechać doNorwegii. Nie wiem, czy kiedykolwiek doznałeś intensywnegouczucia,żewysilałeś się na próżno. Może wyprawiłeśsię z domui brnąłeśpo śniegu i błocie do miasta, żebykupićcoś naprawdę potrzebnego,i dotarłeśdo sklepudwie minuty po jego zamknięciu? Takie przypadki sąbardzo przykre, a człowiekanajbardziej złościjegowłasna głupota. Dopadło mnie teraz właśnie takie,niemal żenujące uczucie, że przybyłem tuna próżno,a nie przyjechałem przecieżtramwajem. Wybrałem sięaż do Sewilli,jedyną moją wskazówką była widokówka, nie znalem tu nikogoi nie mówiłem po hiszpańsku, wkrótce przyjdzie mi nocować w jakimś podrzędnym pensjonacie. Miałem nieprzepartą ochotę mocnosię puknąć w głowę, chociaż taki gest z pewnością wyglądałby bardzo głupio i tymbardziejmiałbym się czego wstydzić, obiecałem więc sobie, że ukarzę się inaczej, i to na wiele sposobów. Mogłemna przykład poprzysiąc, że bez względuna rozwój wydarzeń wmoimżyciu nigdy więcej nie będę miał do czynienia z tą"Dziewczyną zPomarańczami". Ale ona przyszła, Georg. Było już pół do ósmej, a onanieoczekiwanie pojawiła się na Płaza de la Alianza! 103 Cztery i pół godziny po tym, jak usiadłem w kawiarnipod drzewkiem pomarańczowym, Dziewczyna z Pomarańczami ukazuje się na pomarańczowym placyku. Oczywiście nie jest ubrana wstary anorak,bow Andaluzji panuje klimat subtropikalny. Ma na sobie letniąsukienkę jak zbaśni, równie ognistoczerwoną co rosnąca przy wysokim murze bugenwilla, której się z daleka przyglądałem. Może pożyczyła tę sukienkęodŚpiącej Królewny,pomyślałem, albościągnęła ją odjednej z wróżek? Dziewczyna z Pomarańczami mnie nie widzi. Nadplacemzaczyna już zapadać zmrok. Jest ciepło, nawetgorąco, lecz ja i tak marznę, mam dreszcze. Zarazjednak niczego nie mogę Ci oszczędzić,Georg orientuję się, że ona nie przyszłana plac sama. Towarzyszyjej młodyczłowiek. Wygląda na około dwudziestu pięciu lat, jest wysoki i przystojny, madużą jasną brodę. Do złudzenia przypomina polarnika. W największezaś zakłopotanie wprawia mnie fakt,że wcale nie wygląda na niesympatycznego. A więc przegrałem. Ale to moja wina. Nietrzymałem się zasad. Złamałem uroczystą obietnicę. Wdarłem się w coś,co nie należy do mnie, w baśń, która niedzieli się ze mną swoimi regułami. Musiszzaczekaćna mnie pół rokupowiedziałaDziewczyna zPomarańczami. Jeśli zdołasz wytrzymać tak długo, będziemy mogli się znów spotkać. W chwili, gdy mnie zauważają, muszęwyglądać jakpiec, zktórego Kopciuszekwygarniał popiół, nim zjawiłsię książę i uwolnił ją spod jarzma macochy i złych sióstr. Napisałem"onimnie zauważają",ponieważ to wcale nie 104 Dziewczynaz Pomarańczami dostrzega mnie pierwsza. Pierwszy zwraca na mnie uwagę mężczyznaz brodą. (Potrafisz cośz tego pojąć, Georg? Ja nie mogłem). ŁapieDziewczynę z Pomarańczami za rękę,wskazuje na mniei mówi tak głośno i wyraźnie, że wszyscy ludziena placuto słyszą: Jan Olav! Po akcencie poznaję, że to Duńczyk. Nigdy wcześniej go nie widziałem. To, cosię dziejeteraz, trwa zaledwie krótką chwilę,ale spróbuj, proszę, to sobie wyobrazić. Dziewczynaz Pomarańczami dostrzega mnie siedzącego poddrzewkiem pomarańczowym. Przez kilkasekund stoijak wryta przy wielkiej fontannie na środku placu i tylkosię we mnie wpatruje, lecz jest jak sparaliżowanai już po pierwszej sekundzie wygląda tak, jakby staław tej samej pozycji od godziny albo dwóch i nie byław stanie ruszyć się z miejsca. W końcu jednak odrywasię od ziemi. Królewna Śnieżka spała przez sto lat, alewreszcie budzisięz powrotem dożycia, jakby by odchwili, gdyzapadła w sen,minęło zaledwiepół sekundy. Podbiegado mnie,zarzuca mi rękę na szyję i tylkopowtarza to, co już powiedział Duńczyk: Jan Olav! Teraz kolejna Duńczyka, Georg. Niespieszniepodchodzi do stolika, przy którym siedzę, podajemi mocną dłoń i mówi życzliwie:Miło cię spotkaćw żywejpostaci, Jan Olav! Dziewczyna z Pomarańczami jużusiadła na krześle przy stoliku, a Duńczyk kładzie jejrękę na ramieniui mówi: No, to ja spadam. Z tymisłowami usuwa się, wycofuje, odwraca się tyłemi, szurającnogami, idzie przez plactą samą drogą, którąprzyszedł. Zaraz znika. A więc się gopozbyliśmy. Dobre wróżki trzymają moją stronę. 105. Dziewczyna z Pomarańczami siedzi po przeciwnejstronie stolika. Obie dłoniewsunęła w moje. Uśmiechasię ciepło, może odrobinę wzburzona, ale ciepło. A więc nie wytrzymałeś mówi. Nie potrafiłeś na mnieczekać! To prawda przyznaję. Bo terazjuż sercekrwawi z żalu. Patrzę na nią, wciąż się uśmiecha. Ja takżestaramsię uśmiechnąć, ale nie bardzomi się to udaje. Czyli przegrałem zakład dodaję. Ona się zastanawia, aż wkońcu mówi: Czasamiw życiutrzeba umieć trochę potęsknić. Napisałam dociebie. Chciałam dać ci siłę,żebyś potęsknił jeszczetrochę. Czuję, żeramionami drgają. To znaczy, że przegrałem powtarzam. W każdym razie wykazałeśsię nieposłuszeństwem odpowiadami, uśmiechając się niepewnie. Ale być może coś jeszcze dasię uratować. Jak? Tak samo jakprzedtem. Wszystkozależy od tego, ile masz cierpliwości. ' Nic nie rozumiem mówię. Z czułością ściska moje dłonie. -Czego ty nie rozumiesz, Jan Olavmówi tylko, szepcze, prawiesamym oddechem. Zasadodpowiadam. Nie rozumiem zasad. Itak zaczęła się długa rozmowa. Georg! Nie ma potrzeby, żebym referował Ci dokładnie wszystkie słowa, jakie padły między nami tamtego 106 wieczoru inocy, zresztą nie byłbym wstanie wszystkich sobie przypomnieć. Zdaję sobie poza tym sprawę,że ciśnie Ci się na ustaszeregpytań, na które chciałbyś jak najszybciej otrzymać odpowiedź. Sam chciałemnajpierw wyjaśnić, skąd Dziewczynaz Pomarańczami znała moje imię i skąd wiedziała,gdzie mieszkająmoi rodzice. Miało to związek z tą widokówką z Sewilli i było także ostatnią rzeczą, jaka sięwydarzyła. Przezdłuższą chwilę patrzyłem na nią pytająco, aona w końcu odparła łagodnie: Jan Olav. Naprawdę mnienie pamiętasz? Przyglądałem jejsię uważnie. Usiłowałem patrzećna nią tak,jakgdybym widziałją poraz pierwszy w życiu. Nie tylko patrzyłem w teciemne oczy, nie tylkobacznie się przyglądałem inteligentnej twarzyczce. Przesunąłem wzrokiemponagich ramionach, pozwoliła mi na to, zerknąłem na cienką sukienkę. Niestety,przypomnienie jej sobie z jakiejś sytuacjizupełnie innej niż nasze nieliczne spotkania przed świętami Bożego Narodzenia nie było wcale łatwym zadaniem. Jeślikiedyś wcześniej spotkałem Dziewczynęz Pomarańczami, to przywołanie tego spotkania w pamięci było terazabsolutnie niemożliwe, ponieważ w tej chwili potrafiłem skoncentrować się wyłącznie na tym, że jest nieskończenie piękna. To Bóg ją stworzył, pomyślałem,a może Pigmalion, grecki bohater mitów, który w marmurzewyciosał kobietę ze snów, a bogini miłości zlitowałasię nad nim iożywiła posąg. Kiedy ostatnio widziałem Dziewczynę zPomarańczami, miała na sobie czarny zimowy płaszcz. Natomiast teraz była ubrana takcienko, że poczułemsię wręczzakłopotany, wydawało 107. mi się,że znalazłem się za blisko niej. Mimo wszystko,a może właśnie dlatego, nie potrafiłem jej rozpoznać. Spróbuj mnie sobie przypomnieć powtórzyła. Tak bardzo bym chciała, żebyś sobie z tym poradził. Możesz mi podrzucić jakieś hasło? poprosiłem. Humleveien, ty wariacie! Humleveien. Wyrosłem naHumleveien. Tam sięurodziłem. Mieszkałem na Humleveien przez całeżycie. Na Adamstuen przeniosłemsię zaledwie pół rokuwcześniej. Albo Irisveien dodała. To tasama okolica. Humleveien zaczynała się przyIrisveien. No to Kl0verveien! Również ta ulica znajdowała się w sąsiedztwie. Kiedy byłem mały, często bawiłemsię na rozległym skwerzemiędzy willami na Kl0verveien. Znajdowało siętamspore wzgórze, porośnięte krzakami i drzewami. Wydaje mi się, że była także piaskownica i huśtawka. Kilka lattemu ustawiono tam kilka ławek. Znów popatrzyłem na'Dziewczynę z Pomarańczami. I nagle moje ciało przeszył skurcz. Mniej więcejtak musi się czuć człowiek wybudzony z głębokiej hipnozy. Mocnouścisnąłemją zaręce, bardzo mocno. Mato brakowało, awybuchnąłbym płaczem. Wykrzyknąłem: Veronika! Uśmiechnęła sięszeroko. Ale nie jestem pewien,czy nieotarła też łzy w kąciku oka. Długo patrzyłemjej w oczy,lecz od tej chwiliniebyło już uciekania wzrokiem. Nic już nie mogłomnie 108 DZIEWCZYNA ZPOMARAŃCZAMI powstrzymać, pozbyłem się całego zawstydzenia. Nagle gotówbyłem rozebrać się przed nią do naga. Byłemgotów oddaćsię Dziewczynie z Pomarańczami bezwarunkowo. Poczułem wielką ulgę. Być może nie istnieje żaden innyrodzaj intymności, mogący konkurować z dwoma spojrzeniami, którespotykają się z mocą i zdecydowaniem, i które całkiempo prostu nie godzą się na oderwanie od siebie. Dziewczyna opiwnych oczach mieszkała dawniej naIrisveien. Odkąd nauczyliśmy się chodzić, a przynajmniej odkąd zaczęliśmy mówić,spędzaliśmy razemniemal każdy dzień. Razemposzliśmy doszkoły, do tejsamej klasy, ale po świętach Bożego Narodzeniaw pierwszej klasie Veronika razemz rodziną wyprowadziłasię z miasta. Mieliśmy wtedypo siedem lat. Tobyło zaledwie przed dwunastoma, trzynastoma laty. Ale od tej pory się nie spotkaliśmy. To my zawsze bawiliśmy się na wielkim wzgórzuprzy Kl0verveien wśródkrzewów i kwiatów, ławeki drzew. Tam wiedliśmy razem wiewiórcze życie, tak,całe wiewiórcze życie. Gdyby Veronika nie wyprowadziła się wtedy z Irisveien, nasze beztroskie dzieciństwo i tak wkrótce by 'się skończyło. Już przedtem parę razy słyszałem naszkolnympodwórzu, że wolęsiębawić z dziewczynkami. Przypomniała mi się pewna piosenka, przyniesionaprzezjedno z nas z domu, którą w trakcie zabawy stalepodśpiewywaliśmy: Czy jest tu chłopiec maty, coz dziewczynką bawić się chce? Bawilibyśmysięprzez dzieńcały, w naszym królestwie, w naszym śnie. 109. Ale tymnie nie poznałeś powiedziała terazVeronika, a ja nie mogłem udawać, że nie usłyszałemrozczarowania w jej głosie. Nagle odezwałasię domniesiedmiolatka, a nie dorosła, dwudziestoletnia kobieta. Musiałem znów na nią spojrzeć. Czerwona sukienka wydawała mi się nieopisanie śliczna i wzruszająca. Przez sukienkę widziałem, jak jej ciało oddycha, bosukienka podnosiła się i opadała, podnosiła i opadałaniemal jak fala bijąca o cudowną rajską plażę. Podniosłem wzrok do góry i wśród liści drzewkapomarańczowego zobaczyłem żółtego motyla. To niebyłpierwszy motyl, jakiego widziałem tego dnia. Spotkałem ich wiele. Wskazałem go palcem i powiedziałem: Jakmógłbym rozpoznać poczwarkę, kiedy już rozpostartaskrzydła i przemieniła się w motyla? Jan Olav! skarciła mnie Veronika surowo. Więcej słów natemat przemiany dziecka w kobietę nie padło. Wciąż miałemwiele pytań, na które nie znałem odpowiedzi. Spotkanie z Dziewczyną z Pomarańczami doprowadziło mnie niemal do szaleństwa,a przynajmniej ruszyłow posadach całe moje życie. Postawiłemwięc na bezpośredniość. Spotkaliśmy się wOslo. Widzieliśmysię trzy razy, a ja od tamtej pory właściwieo niczym innym niemyślę. Tymczasem ty zniknęłaś, przepadłaś. Trudniejcię było zatrzymać, niż złapać motylagołymi rękami. Ale dlaczegomusiało upłynąć aż sześć miesięcy, zanimmogłem cię znów zobaczyć? 110 Dlatego żezamierzała wyjechać do Sewilli, tooczywiste. Tyle już zrozumiałem. Ale dlaczego takabsolutnie konieczne było, aby przez pól rokumieszkała w Hiszpanii? Czyto może zpowodu tego Duńczyka? Z pewnościąpotrafisz odgadnąć, Georg,co mi terazodpowiedziała. Ja nie potrafiłem, ale Ty miałeś okazjęsię przekonać, co jest największąnamiętnością Veroniki. Przez cały czas pisania tej epistoły do Ciebie zadajęsobie pytanie, czy ten duży obraz, przedstawiającydrzewka pomarańczowe, ciągle jeszcze wisi w przedpokoju. Ona zwykleto znaczy w chwili, gdy topiszę powtarza, że wyrosła z tego obrazu, ale ze względu naCiebie mam nadzieję, że go nikomu nie oddałaani niezaniosła na strych. Jeśli tak zrobiła, touważam, że powinieneś ją o niego poprosić. Zostałam przyjęta do szkoły plastycznej, aściślejmówiąc, do szkoły malarstwa wyjaśniła Veronika. Byłam zdecydowanaukończyć ten kurs, to dla mniebardzo ważne. Szkota malarstwa? powtórzyłem zaskoczony. Ale dlaczegonie mogłaś minic o tym powiedziećw Wigilię? Ponieważ nie wyjaśniła mi tego od razu, ciągnąłem: Pamiętasz, jak padał śnieg? Pamiętasz,że pogładziłem cię po włosach? Pamiętasz, jak rozdzwoniły siędzwony akurat w chwili, kiedy nadjechała taksówka? I wtedy ty zniknęłaś! Pamiętam wszystko odpowiedziała. Zapamiętałam to jak film. Zapamiętałam to jak pierwszesceny z bardzo. romantycznego filmu. 111. Wobec tego nie rozumiem, dlaczego musiałaśbyć taka tajemnicza zaprotestowałem. Przez jej twarzprzebiegł teraz cień powagi. Wydaje mi się, że wpadłeś mi w okojuż wtedy, kiedysię spotkaliśmy w tramwaju na Frogner. Być może powiesz,żewidzieliśmysię na nowo, ale już w zupełnie inny sposób. Później zobaczyliśmy się jeszcze paręrazy. Uznałam jednak, że wytrzymamy pół roku z dala od siebie. Doszłamdo wniosku,że może namtegopotrzeba. Jako dzieci byliśmy sobietacy bliscy. Ale teraz nie jesteśmy już dziećmi. Teraz mogło nam wyjść na dobre odrobinę za sobąpotęsknić. Chodziło mio to, że dobrze by się stało, byśmynie zaczęli sięznów ze sobą bawićwyłącznie pod wpływem starego przyzwyczajenia. Żebyś odkryłmniena nowo. Chciałam, żebyś mnie poznał, tak jak ja cię poznałam. To dlatego nie zdradziłam, kim jestem. Niepamiętamdokładnie, co odpowiedziałem,niepamiętam też wszystkiego, co mówiła Dziewczynaz Pomarańczami, ale w miarę rozwoju naszej rozmowycoraz częściej przeskakiwaliśmy z tematu na temat,czy też raczej od jednego do drugiego epizodu. A ten Duńczyk? spytałem w pewnej chwili,którą uznałem za odpowiednią. Miałem takie uczucie,jakbym ją o coś błagał. To było niemądre. Poczułemsię małostkowy. Odpowiedziała mi krótko, wręcz surowo. Ma naimię Mogens. Teżsię uczy w szkole malarstwa. Jestzdolny. Przyjemnie jest miećtowarzystwo innegoSkandynawa. Zakręciło mi sięw głowie. Ale skąd on wiedział,jak mi naimię? spytałem. 112 Sam zadajęsobie teraz pytanie, czy ona się w tejchwili nie zarumieniła,ale niewiem, może nie tak łatwo to byłozauważyć z powodu tejczerwonej sukienki, poza tym zrobiło się już prawiezupełnie ciemno,jedynie kilka latarni z kutego żelaza rzucało złotyblask na opustoszały plac. Zamówiliśmy butelkę czerwonego wina zRiberadel Duero i siedzieliśmy każdeze swoim kieliszkiem wdłoni. Namalowałamtwój portret. Tylko z pamięci, aleuchwyciłampodobieństwo. Mogensowi się podoba. Obraz nazywa się po prostu Jaw Olav. A więc to również Veronikanamalowała swojątwarzna widokówce. Nie musiałem o to pytać. Cośjednak wciąż mnie dręczyło. Czyli żeto nieMogenssiedział w białej toyocie? spytałem. Roześmiała się i jak gdyby usiłowała zmienić temat. Powiedziała: Nie uwierzyłeś chyba, że nie widziałam cię wtedy na Youngstorget? Przecież przyszłam tam ze względu na ciebie. Tego nie rozumiałem. Uznałem, że Veronika mówizagadkami. Ale ona ciągnęła: Najpierw spotkaliśmysię w tramwaju na Frogner. Późniejpowęszyłamtrochępo mieście i dowiedziałam się,do której kawiarni zwykle zaglądasz. Nigdy wcześniej tam nie byłam, ale pewnego dnia usadowiłam sięz kupionym wcześniej albumem z obrazami hiszpańskiego malarza Velazqueza. Siedziałam po prostui przeglądałam album. Czekałam. Na mnie? Wiedziałem, że to głupie pytanie. Odpowiedziałaprawie z irytacją: Nie sądzisz chyba, że tylko tyszukasz? Ja również stanowięczęść tej historii. To 113. oczywiste, że nie jestem jedynie motylem, którego tychcesz złapać. Nie miałemśmiałości zagłębiać się bardziej w takiekwestie,na razie były zbyt niebezpieczne. Spytałemtylko: A co z tym Youngstorget? Nie bądź dziecinny, Jan Olav. Przecieżjuż ci topowiedziałam. Zadawałam sobie pytanie: Gdzie jestJan Olav? I dokąd by poszedł, próbując mnie odszukać, to znaczy gdybynaprawdę chciał mnie odnaleźć,na przykład po tym, jak dwa razy spotkał mnie, dźwigającą wielką torbę pomarańczy? Nie mogłambyćniczego pewna, ale być może szukałbyś mnie na największym targu owocowym w mieście. Chodziłam tamwiele razy, wypatrującciebie. Ale bywałam równieżw innych miejscach. Poszłam na Kl0verveien i naHumleveien. Raz nawet odwiedziłam twoich rodziców. Pożałowałam tego, gdytylko otworzyli drzwi, aleco się stało, to się nie odstanie. Nie musiałam wcalemówić, jak się nazywam, zapamiętaj to sobie. Poznalimnie od razu. Zaprosili do środka, alewymówiłam siębrakiem czasu. Powiedziałamim, że zostałam przyjętado szkoły malarstwaw Sewilli. Nie wiedziałem, czymogę jej wierzyć. Nie wspomnieli mi o tym ani słowem stwierdziłem. Veronika uśmiechałasię tajemniczo. Wydała mi siępodobna do Mony Lizy, może dlatego, że przez całyczas miałem w podświadomości informację, że uczysię malować. Wyjaśniła: Prosiłam, by mi obiecali,żenic ci nie powiedzą o mojejwizycie. Musiałam teżwymyślić jakieśwytłumaczenie, dlaczego powinieneśo tym nie wiedzieć. 114 Zaniemówiłem. Zaledwie przed kilkoma dniamipokazałem rodzicom kartkę, która przyszłado mniez Sewilli. Przecieżwpadłem do nich i oświadczyłem,że zamierzam sięożenić. Dopiero teraz zdałem sobiesprawę, dlaczego tak chętnie pożyczyli mi pieniądzena bilet lotniczy. Ani razu nie spytali, czy to na pewnorozsądne wyjeżdżać do Sewilli w środku semestru tylko po to, żebyodnaleźć dziewczynę, którą kilka razyprzelotnie spotkałemw Oslo. Dziewczyna z Pomarańczami ciągnęła: Nie zawsze łatwo jest znaleźć konkretnego człowieka w dużym mieście, a jużzwłaszcza wpaść naniego ot tak,przypadkiem, chociaż się tego pragnie. A czasamiwłaśnie tego się chce. Zamierzałam wyjechać na ten kursi nie mogłam się z nikim związać tuż przed wyjazdem. Lecz jeśli dwoje ludzi nie robi właściwie nicinnego,tylkosię nawzajemwypatruje, to nie ma chyba nicdziwnegow tym, że w końcu przypadkiem się spotkają. Zmieniłem temat. A właściwie jedynie miejsce akcji. Bywałaś jużwcześniej na świątecznych nabożeństwach w katedrze? spytałem. Pokręciła głową. Nie, nigdy. A ty? Jateż pokręciłem głową. A jasię wybrałam na nabożeństwo już o drugiej oznajmiła. Później chodziłam po ulicach iczekałam na następną mszę. Tym razem musiałeśsiępojawić. Było BożeNarodzenie, a ja miałam wkrótce wyjechać za granicę. Wydaje mi się, że przezdłuższą chwilę siedzieliśmy, nic nie mówiąc. Był jednak pewien wątek, do którego musiałem powrócić. 115. A więcto nie Mogens siedział w tej toyocie? Nie odparta. Ktoto więc był? Zawahała się chwilę przed odpowiedzią. Nikt powiedziała w końcu. Powtórzyłem: Nikt? Taki tam mójdawny chłopak. W liceumchodziliśmy do jednej klasy. Chyba się uśmiechnąłem,ale onaoświadczyła: Nie możemy mieć na własność naszej przeszłości, JanOlav. Pytanie,czy mamy wspólną przyszłość. Powiedziałemterazcoś okropnie idiotycznego, możedlatego, że nie miałemodwagi uwierzyć w to, że Dziewczyna z Pomarańczami i ja możemy mieć wspólną przyszłość. To be two or not to be two,that is the question. yWydajemi się,że ona również uznała to za trochęniemądre. Żeby załagodzić, zacząłem mówić o czymśzupełnie innym. A te wszystkie pomarańcze? wykrzyknąłem. Do czego ci one były? No właśnie, pococi były te wszystkie pomarańcze? Roześmiała się serdecznie, a potem powiedziała: Tak, na pewno zachodziłeś w głowę. Przecież dziękipomarańczom zwabiłam cię na Youngstorget. Właśniedzięki nim zacząłeśmówić o przejściu na nartachprzez lądolód grenlandzki. Z ośmioma psami wzaprzęgu i dziesięcioma kilogramami pomarańczy. Nie było powodu,żeby zaprzeczać. Powtórzyłemjednak: Po co ci były te wszystkie pomarańcze? Popatrzyła mi terazw oczy, mniej więcej tak samojak wtedy w kawiarniw Oslo. Wolno powiedziała: Zamierzałam je malować. 116 Malować? Byłem naprawdę zaskoczony. Wszystkie? Z wdziękiem skinęła głową. Musiałam wprawiaćsię w malowaniu pomarańczy przed wyjazdemdoszkoły wSewilli. Ale aż tylu? Tak. Musiałam namalować wiele pomarańczy. Właśnie to ćwiczyłam. Pokręciłemgłową z rezygnacją. Czyżby ona zemnie kpiła? Spytałem: Czy niewystarczyło kupićjedną i próbować namalować tę samą kilka razy? Przekrzywiła głowę i jakby z rezygnacją westchnęła: Wydaje mi się, żew przyszłości będziemy mielio czym rozmawiać, bo możliwe,że jesteś ślepy na jedno oko. Na które? Nie ma dwóch identycznych pomarańczy, JanOlav. Nawet dwa źdźbła trawy nie są zupełnie identyczne. Przecież dlategojesteśtu teraz. Poczułem się głupio. Nie mogłem zrozumieć, o cojej chodzi. Dlatego, że nie ma dwóch identycznychpomarańczy? Nie przyjechałeśprzecież tak daleko, aż do Sewilli,ponieważ chciałeś spotkać"jakąś dziewczynę". To by oznaczało noszenie drewdo lasu,bo przecieżw całej Europie wprost roi się od dziewczyn, od lasówtakże. Ale ty przyjechałeś, żeby spotkać mnie. A ja jestem tylko jedna. Ja także nie wysłałam pozdrowieńzSewilli do "jakiegoś faceta" w Oslo. Wysłałamje dociebie. Prosiłam, żebyś ze mnie nie rezygnował. Prosiłam,żebyś okazał mi odrobinę zaufania. 117. JOSTBIN GAARDER Siedzieliśmy i rozmawialiśmy jeszcze długo po zamknięciu kawiarni. Kiedy wreszcie wstaliśmy, Veronika przyciągnęła mnie dopnia drzewka pomarańczowego, pod którym siedzieliśmy, a może to ja ją pchnąłem,nie pamiętam tego zbyt dobrze. Ale to ona powiedziała: Teraz możesz mnie pocałować, Jan Olav. Bo teraz wreszcie udałomi się ciebie złapać. Położyłemjej ręce na łopatkachi lekkopocałowałem w usta. Zaprotestowała: Nie, musisz mnie pocałować naprawdę. I masz mnie objąć! Zrobiłem tak, jak mi rozkazała Dziewczyna zPomarańczami. To ona wyznaczała reguły. Miała smakwanilii. Jej włosy pachniały świeżo jak cytrusy. Ogarnęło mnie przekonanie, że wkoronie drzewkapomarańczowego biegajądwie rozbawione wiewiórki. Nie wiedziałem, w co się bawią, ale w każdym razie były czymś szalenie zajęte. Niebędę więcej pisałna temat tego wieczoru, Georg,chybaCi tego oszczędzę. Musiszjednak wytrzymaći wysłuchać, jak skończyła się ta noc. Nie zdążyłem do pensjonatu przed północą. AleDziewczyna z Pomarańczami wynajmowała od pewnej starszej pani maleńki pokoik z kuchenką. Na ścianach wisiały akwarele, przedstawiające kwiaty pomarańczy i drzewka pomarańczowe. A w kącie pokojustał duży olejny obraz, mój portret. Tego obrazu nieskomentowałem, ona także. Byłoby to zbyt gwałtownym wdzieraniem się wmagię tej baśni. Nie wszystkonależało nazywać słowami. Takie były reguły. Pomyślałemjednak, żenamalowała mi za dużei za bardzo 118 niebieskieoczy. Tak jakby umieściła w nich całą mojąosobowość. Do późna wnocy leżałemi opowiadałem Veronicedługie historie, pełnezabawnych szczegółów. Opowiadałem ochorowitej córce pastora, która miała czterysiostry, dwóch braci i nieposłusznegolabradora. Opowiedziałem jej długąhistorię o dramatycznej podróżyna nartach przez Grenlandię z ośmioma psami, zaprzęgniętymi do sań,i dziesięcioma kilogramami pomarańczy. Mówiłem o sprytnej dziewczynie,będącejtajnym agentem Inspektoratu do spraw Pomarańczyprzy ONZ i prowadzącej odważniesamotną walkęz nowym, niezwykleniebezpiecznym wirusem, któryzaatakował pomarańcze. Opowiedziałem jej wszystko,co wiedziałem o dziewczynie, która pracowaław przedszkolu i codziennie musiała chodzić na targ,żeby kupić trzydzieści sześć identycznych pomarańczy. Opisałem młodą kobietę, którazamierzała przygotować krem pomarańczowy dla setki studentów z Instytutu Zarządzania. Przedstawiłem historię całegożycia dziewiętnastoletniej dziewczyny, będącej żonąjednego ztych studentów, która już zdążyła miećz nimcóreczkę, chociaż on w oczach wielu ludzi był poprostuodpychający. Opowiedziałemteż o odważneji ofiarnej dziewczynie, potajemnie przemycającejjedzenie i lekarstwa dla ubogich dzieciw Afryce. Dziewczyna z Pomarańczami odwzajemniłasię relacją kilku naszych wspólnych przeżyć z dzieciństwana Humleveieni Irisveien. Ja niemalo wszystkim tymzapomniałem, aleprzypominało mi się w miarę jejopowiadania. 119. Gdy sięobudziliśmy, słońce stato wysoko na niebie. To ona przebudziła się pierwsza i nigdyniezapomnę,jak budziła mnie. Nie wiedziałem już, co jest fantazją,a co rzeczywistością, może taki podział w ogóle przestał istnieć. Wiedziałem jedynie,że nie szukam jużDziewczyny z Pomarańczami. Już ją znalazłem. Ja też już znalazłem Dziewczynę zPomarańczami. Terazjużwiedziałem,kim jest, apowinienem był siętego domyślić dużo wcześniej, nim przeczytałem, że ma na imię Yeronika. Dotarłem mniej więcej do tegomomentu, kiedy do drzwiznów zastukała mama. Jest już półdo jedenastej, Georg powiedziała. Nakryliśmy do stołu. Dużo ci jeszcze zostało? Odpowiedziałem nieco uroczystym głosem: Kochana,droga Dziewczyno z Pomarańczami. Myślę o tobie. Dasz radę poczekać jeszcze trochę? Stałaza drzwiami, nie mogłem więc jej zobaczyć. Zorientowałem się jednak, że zamarła. Dodałem: Czasamiw życiu trzeba umieć trochę potęsknić. Nie doczekałem się odpowiedzi, zacząłem więc:Czyjest tu chłopiec maty. Po drugiej stroniedrzwi wciąż panowała zupełna cisza. Wkrótce jednak usłyszałem, żemama się do nich przyciska. Ściszonym głosem śpiewała w futrynę: . co z dziewczynkąbawić sięchce. Więcej nie była w stanie zaśpiewać, ponieważ się rozpłakała. Płakała szeptem. Odszepnąłem: Bawilibyśmy się przezdzień cały, wnaszym królestwie, w naszym śnie. Oddychała ciężko, ale zaraz spytała, pociągając nosem:Czy on naprawdę pisze. o tym? 120 Pisał poprawiłem ją. Nic nato nie odpowiedziała,ale po opuszczonej klamcepoznawałem, że wciąż tam jest. Niedługo przyjdę, mamo szepnąłem. Zostałomijuż tylko piętnaście stron. Teraz też się nie odezwała. Możenie mogła nic powiedzieć. Nie miałem pełnejwiedzy o tym,jaką burzę wywołałem, być może, za tymi drzwiami. Biedny Jórgen, pomyślałem. Wyjątkowo będzie musiał zaakceptować przesunięcie na drugi plan. Miriam spała. Tym razem rozmowa toczyła się pomiędzy moim ojcem, mamą a mną. Kiedyś to my byliśmy rodzinką z Humleveien. W salonie siedzielipoza tym dziadek i babcia, rodzice ojca, to oni kiedyśzbudowali ten dom. Jórgen przyszedł tu tylko zwizytą. Przemyślałem dokładnie wszystko, co przeczytałem. Pewnaważna rzecz została już udowodniona. Ojciec mnie nie nabrał. Wcale nie zmyślił żadnejbajki o jakiejś Dziewczyniez Pomarańczami. Być może nie opowiedział o wszystkim. Alewszystko,o czym opowiedział, było absolutną prawdą. Nie mogłem sobie wprawdzie przypomnieć, żebym kiedykolwiek widział w przedpokoju jakiś obraz, naktórymbyłydrzewka pomarańczowe. Nie pamiętałem ani jednego obrazuprzedstawiającego pomarańcze. Widziałem za to inne obrazynamalowane przez mamę. Widziałemakwarele, na którychbyły bzyi wiśnie z naszego ogrodu. O wielu podobnych sprawach będę musiał z nią porozmawiać. Albo sam poszukam na strychu. Zawsze jednak wiedziałem, że mama, kiedy była małą dziewczynką, mieszkałana Irisveien. Odwiedziłem nawet kiedyś tenżółty dom, żebyoddać list, który przez pomyłkę trafił do naszej skrzynki. 121. Być może dowiem się czegoś więcej o wszystkich obrazachz pomarańczami, jeśli poczytam dalej. Pozostawała też jeszcze jedna bardzo ważna rzecz: czy ojciec napisze coś więcej o teleskopieHubble'a? Teleskop Hubble'a otrzymał nazwę od nazwiska astronomaEdwina Powella Hubble'a. To on odkrył, żewszechświatsię rozszerza. Najpierw stwierdził, że WielkaMgławica Andromedy jest nie tylko chmurą pyłu i gazu wnaszej Galaktyce, lecz że to całkiem odrębna galaktyka poza Drogą Mleczną. Stwierdzenie, że Droga Mleczna jest tylko jedną z wielugalaktyk, zrewolucjonizowało poglądastronomów na przestrzeń kosmiczną. Największego odkrycia Hubble dokonałw roku1929, kiedystwierdził, że im jakaś galaktyka jest bardziej oddalona od Drogi Mlecznej, tym szybciej zdaje się poruszać. To odkryciestanowi absolutną podstawę tego, conazywamy teorią Big Bang, czyli Wielkiego Wybuchu. Według tej teorii,podtrzymywanejobecnie przez niemal wszystkich astronomów, wszechświatpowstał w wyniku ogromnej eksplozji, która miała miejsce 12-14miliardów lat temu. To było dawno, bardzo dawno. Gdyby wszystko,co się wydarzyło w historii wszechświata, wcisnąćw schemat czasowy jednej doby, toZiemia powstałaby dopiero późnym popołudniem. Dinozaury pojawiłybysię kilka minut przedpółnocą. A ludzkość istniałaby zaledwie od dwóch ostatnich sekund. Nie znudziłeś się jeszcze, Georg? Kolejny raz usiadłem przy komputerze, odprowa-'dziwszy Cię wcześniej do przedszkola. Jest poniedziałek. Byłeśdzisiaj trochę marudny. Zmierzyłem Ci temperaturę, ale nie miałeś gorączki. Zajrzałem Ci też do 122 gardła i uszu, sprawdziłem węzły chłonne, ale nic złego nie zobaczyłem. Myślę, że jesteś tylko lekko przeziębiony i możeodrobinę zmęczony po weekendzie. Właściwie miałem nadzieję, żebędziesz trochębardziej chory, mógłbyś wtedy spędzić ze mnącały tendzień. Ale ja przecieżmam także to pisanie. W weekend znów byliśmy w Fjellstólen. W sobotęrano mama wybrała się na długi spacer, wzięła ze sobąstarąbańkę na mlekoi przyniosła cztery kilo moroszek. Widząc to, trochęsię pogniewałeś, Georg. Uparłeś się, że Ty też będziesz zbierał jagodyw górach,iw ciągu popołudniazdołałeś zupełnie samodzielniezebrać pół kilo owoców bażyny. My, oczywiście,siedzieliśmy w domku i mieliśmy Cię cały czas naoku. Potem mama musiała ugotować galaretkę z bażyny. Zjedliśmy ją w niedzielę. Wydaje mi się, że była troszkę za kwaśna jak na Twój gust, ale przecież musiałeśjąjeść, skoro sam nazbierałeś owoców. Tego lata widzieliśmy dużo lemingów, pozwoliliśmy Ci więc wkronice naszego domku narysować żółtą iczarną kredką leminga. Wyszedł bardzo ładny,przyodrobinie dobrej woli rzeczywiście da się zobaczyć, żenarysowaneprzez Ciebie zwierzę to leming. Tylko ogon jestza długi. Na wszelki wypadek mamanapisała LEMING pod rysunkiem. I dodała jeszcze: "Georg, 1/9 1990". Być może takronika wciąż jeszczeistnieje? Jest tak,Georg? Prawie cały tamtenwieczór spędziłem na przeglądaniu kroniki,od początku do końca. Ty już poszedłeśspać. Czytałem ją kilka razy. Gdy tylko przeczytałem 123. ostatnie pozdrowienia i jeszcze raz obejrzałem Twójrysunek, zaczynałem czytać od początku. Liczyłem sięz tym, że przed Bożym Narodzeniemto ostatni pobytw domku w górach. W końcu przyszła Veronika i wyjęłami kronikęz rąk. Umieściła ją wysoko na półce z książkami, chociaż jej miejsce jest na półce nadkominkiem. Teraz napijemy się wina powiedziała tylko. Ale wróćmy do Hiszpanii. Zostałem uVeroniki w Sewilli dwa dni. Potem musiałem wracać do domu, takiego zdania były zarównoVeronika, jak i jej gospodyni. Miałem przed sobą bliskotrzy miesiące czekania, ażkurs w szkole malarstwasię skończy. Teraz jednaknauczyłem się tęsknić. Nauczyłem się zaufania doDziewczyny zPomarańczami. Oczywiścienie mogłem się powstrzymaćod spytania jej, czy dawna obietnica, że w następnej połowieroku będziemy razem spędzać każdy dzień, jest wciążaktualna. Nie mogłem uznawać tegoza pewnik, skorosam złamałemzasady. Veronika długo sięnamyślałaprzed odpowiedzią. Wydaje mi się,że szukała sprytnego wyjścia. W końcu stwierdziła z uśmiechem: Byćmoże wystarczy odliczenie tych dwóch dni, które sobietutaj skradłeś. Podrodze, kiedy odprowadzała mniedo autobusuna lotnisko, zobaczyliśmy martwego białego gołębiależącego w rynsztoku. Veronikazatrzymała się i zadrżała. Zdziwiłem się, że ten widok zrobił na niej takiewrażenie. Ale ona odwróciłasię,wtuliła głowęw mojąszyję i się rozpłakała. Ja też zacząłem wtedy płakać. 124 Byliśmy tacymłodzi. Znajdowaliśmy się w samymśrodku baśni. A w baśni martwy gołąb nie powinien leżeć w rynsztoku. Wkażdym razie nie powinienbyćbiały. Takie były zasady. Płakaliśmy. Ten biały gołąbto był zły znak. W Oslo znów skoncentrowałem się na studiach. Musiałem dużo powtarzać, bo w minionym tygodniu opuściłem wiele ważnych wykładów, poza tym nadrabiałem wszystko to, co zaniedbałem przez swoje wyprawynarciarskie i wałęsanie się po mieście w ostatnich miesiącach. Dzięki temu jednak, że nie musiałem jużprzeczesywać miasta w poszukiwaniu tajemniczejDziewczyny z Pomarańczami,zaoszczędziłem wielegodzin. Nie miałem też potrzeby tracić sił na podrywanie dziewczyn. Wielu moimkolegom pochłaniało todużo czasu. Wciąż poruszał mnie widok czarnego damskiegopłaszcza, a kiedyzrobiło się cieplej czerwonej letniej sukienki. Za każdym razem, gdy widziałem pomarańczę, myślałem o Veronice. Przy robieniu zakupówpotrafiłem zatrzymać się przy ladzie z pomarańczamii popaśćw zadumę. Nauczyłem sięznacznie lepiej zauważać, żenie ma dwóch identycznych pomarańczy. Potrafiłemsię im przyglądać zchłodnym spokojem. A jeśli sam kupowałem pomarańcze, zawsze wybierałem tenajładniejsze, poświęcałem na to dużoczasu. Niekiedy wyciskałem znich sok, a raz przyrządziłemkrem pomarańczowy,który zaserwowałemGunnarowii innym kolegom w pewien wieczór, kiedy siedzieliśmyw domu i graliśmyw brydża. 125. Gunnar był na drugim roku nauk politycznychi właściwie to on z nas dwóch pełnił funkcję kucharza. Stale serwował a to befsztyki,a to dorsza. Chociaż nigdynie oczekiwał niczego w zamian, przyjemnie byłogo zaskoczyć kremem pomarańczowym. Włożyłem duszę wprzygotowanie tegodeseru. To mama,czyli Twoja babcia, pomogła mi znaleźć przepis w starej książcekucharskiej. Zaofiarowała się nawet, że sama przyrządzi krem. Skąd mogła wiedzieć, żecała sztuka polegała na tym, abymprzygotował go własnoręcznie. Niedomyślała się chyba związku tego projektu zYeroniką. Yeronika wróciła z Sewilli w połowielipca. Wyjechałem po niąna lotnisko Fornebu. Kiedy wreszcie pokontroli celnej wyszła z dwiema walizami i olbrzymiąteczką pełną obrazów i rysunków, mnóstwo osób byłoświadkami wielkiej sceny powitania. Najpierw przezpól minuty staliśmy i tylkosię na siebie patrzyliśmy,być możepo to,by zademonstrować, że mamy dość silnej woli i potrafimy czekaćna siebie jeszcze kilka sekund. Potem jednak stopiliśmy się w gorącym uścisku,przyznam, że może niestosownie gorącym, nawet jakna lotnisko. Minęła nas jakaś starsza pani, którawarknęła w ramach komentarza: Powinniście sięwstydzić! My tylko się śmialiśmy. Przecieżczekaliśmyna siebie pół roku. Yeronika nie mogła się powstrzymać i jeszcze w hali przylotów otworzyła teczkę z obrazami, żeby pokazać, co namalowała. Szybko przerzuciła portret "JanaOlava", alechociażmignął mi tylko przez moment,znów zdążyłem zauważyć, że z oczu postaci na obraziebije intensywne niebieskie światło. Nie mogłem nic na 126 ^ ten temat powiedzieć, ale Yeronika miałamnóstwo zabawnychkomentarzy do pozostałych obrazów. Trajkotała jak najęta. Chyba byładumna z obrazów, które mipokazywała. Nie kryła, że wciągu minionych sześciumiesięcy naprawdę się czegośnauczyła. Pozostała część lata upłynęła nam romantycznie. Wybraliśmy sięna wyspy na Oslofjorden, pojechaliśmy napółnoc, zwiedzaliśmy muzea i wystawy, a w letniewieczory późnego lataspacerowaliśmy willowymi uliczkamiw dzielnicy Tasen. Szkoda, że jej nie widziałeś! Szkoda, że nie widziałeś, jak tanecznym krokiem krąży po mieście. Szkoda,że nie widziałeś, jak zachowuje się na wystawach. I szkoda, że nie słyszałeś, jak się śmiała. Ja też mogłemsię śmiać do utraty tchu. Śmiechjest jednąz najbardziej zaraźliwych rzeczy, jaką znam. Coraz częściej używaliśmy zaimka "my". To niezwykła forma. Mówi się: "Jutro zrobię to alboto". Albozadaje się pytanie,co zrobi druga osoba, czyli "ty". Nietrudno to zrozumieć. Nagle jednak zaczyna się mówić "my" ito z największą oczywistością pod słońcem. "Popłyniemy łódką na Langóyene i będziemy się kąpać? ". "A może zostaniemy w domu ipoczytamy? "."Podobało nam się to przedstawienie w teatrze? ".A pewnegodnia: "Jesteśmy szczęśliwi! ". Gdy używamy zaimka "my", stwierdzamy, że dwieosoby wspólnie wykonują jakąś czynnośćprawie tak,jakby stanowiły jedną złożoną istotę. W wielu językachistnieje dualis, czyli liczba podwójna, dotycząca dwóch itylko dwóch osób lub rzeczy. Uważam ją za nie127 . zwykle pożyteczną, ponieważ podkreśla, że ludzie niesą ani sami, ani w grupie, tylko we dwoje, określa coś,co jest wspólne dla dwojga. W wyrażeniu "my dwoje""my"nie da się oddzielić od "dwoje". Gdy wprowadzamydo naszego językadualis, czyli liczbę podwójną, nagle,jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zaczynają obowiązywać zupełnie nowe, baśniowe reguły. "Teraz robimy obiad". "Teraz otworzymy butelkę wina". "Terazidziemy spać". Czy mówienie w taki sposób nie jest wręcz bezwstydne? W każdym raziejest zupełnie czymś innym od stwierdzenia: "Musisz teraz pojechać autobusem do domu, bo ja idę siępołożyć". "Idziemy na spacer! ". To takieproste zdanie,Georg, zaledwietrzy słowa, lecz opisują pełen treściprzebieg działania, sięgającego głęboko w życie dwojga ludzi na Ziemi. Można tu mówić ooszczędzaniuenergii, i to nie tylko w odniesieniu do liczby wypowiadanych słów. "Kąpiemysię! " mówiła Veronika. "Jemy! ". "Idziemy spać! ".Kiedy sięmówi w taki sposób, wystarczy tylkojeden prysznic. Wystarczy jednakuchnia i jedno łóżko. Dla mnie nowe użycie tegozaimkabyło szokiem. "My" jakby koło sięzamknęło. Jakgdyby cały światstopił się w wyższą jednostkę. Młodość, Georg, młodzieńcza beztroska! Pamiętamteż jednak ciepły sierpniowy wieczór,kiedy siedzieliśmy naBygdóy i patrzyliśmy na fiord. Nie bardzo wiem, skąd mi się to wzięło, ale nagle wyrwało mi się: Jesteśmyna świecie tylko ten jeden raz. Jesteśmy tu teraz powiedziałaVeronika, jakgdybyuważała,że jest o czym przypominać. 128 DZIEWCZYNA ZPOMARAŃCZAMI Ale ja uznałem, że próbuje skwitować to,co starałem się wyrazić. I dodałem: W takie wieczory jaktenmyślę o tym, żenie pozwolą mi żyć. Wiedziałem,żeVeronika zna tozdanie z wiersza Olafa Bulla. Czytaliśmy go kiedyś razem. Veronika gwałtownie obróciła się w moją stronąi dwoma palcami ścisnęła mnie za ucho: Ale to znaczy,że tu byłeś. Luckyyou! Z nadejściem jesieni Veronika rozpoczęła studianaAkademii Sztuk Pięknych, aja'dalej studiowałem medycynę. Po pierwszych kursach przygotowawczychmoje studia stawały się coraz bardziej interesujące. Popołudnia i wieczory spędzaliśmy razem takczęsto,jak tylko się dało, i dbaliśmy o to, żeby codziennieprzynajmniej sięzobaczyć. To znaczyDziewczynazPomarańczaminaprawdę odebrała sobie tedwa dni,które jej byłemwinien, imiała je tylko dla siebie. Przypuszczam, że zrobiła to przede wszystkim dlatego,że chciała się ze mną podrażnić, a może by przykładnie mnie ukarać. Wciąż musieliśmy trzymać się zasad,ponieważbaśń jeszcze się nie skończyła, właściwieledwie sięzaczęta. Wokółnas narastało corazwięcej baśniowości i przybywałocoraz więcej obowiązującychreguł. Pamiętasz, co powiedziałem o takich regułach? Chodzi o istotne rzeczy, które należy robić, lub przeciwnie niektórych nie należy robić, lecz wcale przytym nietrzeba ich rozumieć. Nie ma nawet potrzebyo nich rozmawiać. Równieżw OsloVeronika wynajęła pokoik z kącikiemkuchennym odstarszej pani. W ramach czynszu 129. musiatajedynie kosić jej trawnik latem, zimą odgarniać śnieg i kilka razy w tygodniu robić dla niej zakupy, włącznie z butelką portweinu raz w tygodniu. Aleta staruszka, pani Mowinckel, bo tak sięnazywała, zaakceptowała,że odczasu do czasu jawyświadczam jejteprzysługi. Dobrze się stało, bo dzięki temułatwiejsię pogodziła, że od czasu do czasu również nocujęu jej lokatorki. Za czynsz już przecież zapłaciłem. Kiedy nadeszłoBoże Narodzenie, znów poszliśmyna świąteczne nabożeństwo, czuliśmy się do tego zobowiązani. Veronika miała nasobie ten sam czarnypłaszcz, a we włosach tę samą baśniową srebrnąspinkę. Teraz również ja byłemczęścią tej baśni, tej samejniezgłębionej mistyki. W tymroku usiedliśmy oczywiście wjednej ławce, a ja nie musiałem już się denerwować, w którą stronę oglądają się mężczyźni w kościele. W niczym mi nie przeszkadzało, że będą się oglądać zaVeronika, i kilku rzeczywiście sięobejrzało. Byłemz tego dumny. A Veronika promieniała, była szczęśliwa. Ja oczywiście także byłem szczęśliwy. Może onateż czuła się trochę dumna. Po wyjściu znabożeństwa'ruszyliśmy dokładnie tąsamą drogą co przed rokiem. Uzgodniliśmy to jużwcześniej. Już zdążyliśmy stać się tradycjonalistami. Niemal w całkowitym milczeniu poszliśmy w stronęParku Pałacowego. Tylkotego, że będziemy milczeć,wcześniejnie uzgadnialiśmy, to przyszło samo z siebie. Staliśmy objęci dokładnie w tym samym miejscu,z którego Veronika rok temu pobiegła do taksówki, ponieważ również w tym rokuzamierzaliśmysię rozejśćkażde w swoją stronę. Veronika miałaspotkać się z oj130 cem u starejciotki na Skillebekk, a stamtąd chcieli razem pojechać do Asker, gdziemieszkali jejrodzice. Jarównież w tym rokuplanowałem spędzić święta naHumleveien razem z mamą, ojcem i stryjem Einarem. Scena byłataka sama jak w poprzednim roku. Mieliśmy się pożegnać tu, na Wergelandsveien,gdy tylkozjawi się wolna taksówka, do której Veronika będziemogła wskoczyć. Ale co się stanie, gdy tataksówkaprzyjedzie? Czybaśń się skończy? Czy czar nagle pryśnie? Nierozmawialiśmy o tym. Przez ostatnie półroku, z wyłączeniem tych dwóchdni gorzkiej kary, widywaliśmy sięcodziennie. Dziewczyna z Pomarańczamidotrzymała swojejuroczystej obietnicy. Ale jakie reguły miały obowiązywać w nowym roku? W teświętabyło zimniej niż przed rokiem i Veronika zmarzła. Objąłem ją i rozmasowalemplecy. Powiedziałemteż, że Gunnar po Nowym Rokuzamierzawyprowadzić się z naszego wspólnego mieszkanka, bobędzie studiował w Bergen. Dodałem, że powinienemrozejrzeć sięza nowym współlokatorem,z którym podzielę czynsz. Takim byłem tchórzem, Georg. Wydaje mi się, żeonarównież takpomyślała. Właściwiewręczsię uniosła. Gunnar się wyprowadza? A ja będę szukał jakiegośstudenta, który wprowadzi się do mieszkania? Naprawdę zaplanowałem to bez rozmowy z nią? Prawiesię rozgniewała. Przestraszyłem się, że wte święta siępokłócimy i rozstaniemy jak nieprzyjaciele. Ale Veronika stwierdziła: Wobec tego chyba ja mogę sięwprowadzićdo ciebie. Mamna myśli to, że możemyzamieszkać razem. Nie możemy,Jan Olav? 131. Właśnietego pragnąłem. Ale byłem większym tchórzem niż ona. Bałem sięzłamać reguły. Yeronika rozpromieniła się jak całe drzewko pomarańczy z Płaza de la Alianza, gdy czym prędzej uzgodniliśmy, że będzie mogła się przenieść na Adamstuen już napoczątku stycznia. W nadchodzącym roku mieliśmy więcspędzać razem nie tylko wszystkie dni. Mieliśmy być razem również każdej nocy. Takie były te nowereguły. Nagle jednak po jej twarzy przebiegł cieńzatroskania. Możeto wyraz wątpliwości,pomyślałem, możemimo wszystko ma jakieś zastrzeżenia. A możenosiw sobie nadzieję na coś, oczym nie chce mówić? Cosię stało, Veroniko? spytałem. Już ją teraz znałem. W takiej sytuacji pokój Gunnara będzie pustypowiedziała. Kiwnąłemgłową, ale nie mogłem pojąć, dlaczegoznów o tym wspomina. Wyraźnie mówiłem,że Gunnarsię wyprowadza. Bo przecież nie będziemy spaćw oddzielnychpokojach! -" Oczywiście,że nie odparłem, ale ciągle nie rozumiałem, o czym myśli. Ale ona nie miała już żadnychwątpliwości. Oznajmiła wprost, o co chodzi. Wobec tego będę chybamogła wykorzystać pokój Gunnara jako pracownię. Zerknęła na mnie przelotnie,jakby sprawdzała mojąreakcję. Położywszyrękę na jej srebrnej spince, powiedziałem, że będę naprawdę ogromnie dumny z tego, żemieszkam z artystką. Taksówka nadjechała w ciągu kilku minut. Veronika skinęła wyciągniętą ręką i zatrzymała auto. WsiaDZIEyCZYNA ZPOMARAŃCZAMI dła, ale tym razem obejrzała się na mnie i pomachałami obiemarękami. Pomyśleć tylko, że upłynął zaledwie rok! Po odjeździe taksówki nie musiałem się rozglądaćw poszukiwaniu zgubionego pantofelka. Wtej baśninie było już żadnych warunków do spełnienia. Przestaliśmy być uzależnieni od reguł wyznaczonych przezciotkowate wróżki, narzucające, co wolno, a co jest zabronione. Teraz szczęście należało do nas. Ale czym jest człowiek, Georg? Ile jest wart? Czyjesteśmy tylko pyłem wirującym w powietrzu i ciskanymna cztery wiatry? W czasie, gdy piszę te linijki, teleskop Hubble'akrąży po swej orbicie wokół Ziemi. Przebywatam jużod czterech miesięcy i od końca maja zdążył nam jużprzesłać wiele cennych zdjęć wszechświata, czyli tegoogromnego pustkowia, z którego w gruncie rzeczy pochodzimy. Prędko jednak odkryto, że teleskop mapewną wadę konstrukcyjną. Już się mówi o wysłaniupromu kosmicznego zzałogą, która by naprawiła tęusterkę, ażeby umożliwić nam jeszcze lepszezrozumienie wszechświata. Czy wiesz, cosię stało z teleskopem Hubble'a? Czykiedykolwiekgo zreperowano? Czasami myślę o tym teleskopie kosmicznym jako OkuWszechświata. Bo oko, które potrafi oglądaćcały wszechświat, można chyba nie bez racji tak nazwać. Rozumiesz, o co mi chodzi? Przecież tosamwszechświat wytworzył ten niepojęty instrument. TeleskopHubble'a to kosmiczny organzmysłu. 133. Czym jest ta wielka baśń, w której żyjemy i którąkażdemu z nas dane jest przeżywać zaledwie przezkrótką chwilę? Byćmoże teleskop kosmicznypewnegodnia pomoże nam choć trochę lepiej zrozumieć naturętej baśni. Może daleko za galaktykami istnieje odpowiedź napytanie, czym jest człowiek. Wydaje mi się, że wiele razy w tym liście użyłemsłowa "zagadka". Próbęzrozumieniawszechświatamożnabyć może porównać zukładaniem elementówwielkich puzzli. Choć możliwe, że chodzi tutaj o mentalną,duchową zagadkę, i możliwe, że odpowiedź nanią mamy w sobie. Bo przecież jesteśmy tutaj. Myjesteśmy tym wszechświatem. Być może nie jesteśmy jeszcze stworzeni do końca. Fizycznyrozwój człowieka musiał w oczywisty sposóbwyprzedzićrozwój psychiczny. I być może fizyczna natura wszechświata jest tylko czymś zewnętrznym, materiałem koniecznym douzyskania przez wszechświatsamoświadomości. Noszę w sobie dość szalone przekonanie. Posłuchajtylko: Newton nagle odkrył istnienie powszechnej siły ciążenia. To dobrze. Darwin również niemal w jednej chwili zdał sobie sprawę, że nanaszej planecie nastąpił rozwój biologiczny. Super. Później Einstein wykazał zależność pomiędzy masą, energią iprędkościąświatła. Świetnie! A w 1953 roku Crick i Watson odkryli strukturę DNA, czylimateriału genetycznegoroślin i zwierząt. Doskonale. Wobec tego możliwerównież, że pewnego dnia cóż to będzie za dzień,Georg! jakaś skłonna do refleksji dusza w przypływie jasności widzenia rozwiąże zagadkę wszechświata. 134 Wyobrażam sobie, że coś takiego możenieoczekiwanie nastąpić. (W tym dniu chciałbym pracowaćjakoredaktor odpowiedzialny za nagłówki w jakimś wielkim dzienniku! ). Pamiętasz, że zacząłemten list od stwierdzenia, żechciałbym Cię o coś spytać? Odpowiedźna to pytaniejest dla mnie bardzo ważna. Ale wcześniej mam Cijeszcze coś do opowiedzenia. Teleskop Hubble'a! Znów więc do niego wracamy. Teraz byłem już zupełnie pewien, że to ważne pytanie, które ojciecchciał mi zadać, musi mieć związek ze wszechświatem. Wstałem z łóżka i wyjrzałem przezokno. Wciąż sypał gęsty śnieg. Pomyślałem jednak, że to nie ma żadnego znaczenia. Bo nawet jeśli niebo nadZiemią jest zaciągnięte chmurami, teleskop Hubble'ai tak potrafi zrobić ostre iprzejrzystejak kryształ zdjęcia galaktyk odległych o wiele miliardów latświetlnych od naszej Drogi Mlecznej. W dodatku teleskoppracuje dwadzieścia cztery godziny na dobę. Przesłał nam jużsetki tysięcy zdjęć izbadał ponad dziesięć tysięcyciał niebieskich. Każdego dniateleskop Hubble'adostarcza danych, wystarczających do zapełnienia całego domowego komputera. Ale dlaczego mój ojciec znów pisał o teleskopiekosmicznym? Nie pojmowałem,jaki tomoże mieć związek z Dziewczyną z Pomarańczami. Aleto już przestałobyć takie ważne. Najważniejsze, że ojciec w ogóle wiedział o teleskopie Hubble'a. Zrozumiał jego znaczenie dla ludzkości. Zdążył topojąć, nim zachorował i umarł. Była to jedna znaprawdę ostatnich rzeczy, jakie go zajmowały. Oko Wszechświata! Nigdy nie myślałem o teleskopieHubble'a wten sposób. Uważałem go za okno ludzkości na 135. wszechświat. Jednak nazwanie teleskopu Okiem Wszechświata rzeczywiście nie było przesadą. Swego czasu bałwochwalczy podziwdla pierwszejnorweskiej linii kolejowej pomiędzy Christianią a Eidsvoll był może odrobinę przesadzony. W Norwegiimieszka jeden promilludności całego świata, a na odcinku między Christianiąa Eidsvoll w latach pięćdziesiątychXIX wieku mieszkałamoże jedna dziesiąta promila. Teleskopem Hubble'a po całym wszechświecie mogą podróżowaćwszyscy obywateleświata. Gdy umieszczano go na orbicie okołoziemskiej półroku przed śmiercią mego ojca, koszt tego osiągnięciawyniósł 2,2 miliarda dolarów. Obliczyłem, że na każdegomieszkańca kuli ziemskiej wypadłomniej więcej po czterykorony, iuważam, że to bardzo tani bilet jak na możliwośćpodróżowaniawszerz i wzdłuż po całym wszechświecie. Dlaporównania podróż z Oslo do Eidsvoll i z powrotem kosztuje dzisiaj około dwustu koron. Nie jest to chyba szczególnietania wycieczka, a jeśli ktoś się ze mnązgadza, pozostaje jedynie wysłać skargę do Norweskich Kolei Państwowych. (Niechcę powiedzieć złego słowa na temat NKP anistaregolilipuciegopociągu na trasie Christiania-Eidsvoll. Będę jednak twierdzić, że teleskop Hubble'a^est o wiele ważniejszydla ludzkości, być może nawet dla wieśniaków z Romerike,niż tamta linia kolejowa. Nie ma za grosz przesady w nazwaniu teleskopu Hubble'a Okiem Wszechświata. Przynajmniejmójojciec tak uważał, anie dowiedział się nawet,że teleskopowi sprawiononowe okulary! ). Napisał, że "teleskop Hubble'a to kosmiczny organ zmysłu". Wydaje mi się, że rozumiem, co chciał przez to powiedzieć. Ktoś możestwierdzić, że umieszczenie teleskopuHubble'a na orbicie okołoziemskiej było dla ludzkościtylko ma136 łym kroczkiem, ponieważ w roku 1990 mieliśmy zarówno silneteleskopy, jak i prom kosmiczny. Ale był to wielki skokdlawszechświata! Bo przecież ludzie próbują znaleźć odpowiedźna pytanie, czym jest wszechświat,w imieniu całego wszechświata. Nimniej, niwięcej! Wszechświatowi wszczepieniesobie tak podstawowego organu, jakim jest oko, którymmoże sam siebie oglądać, zajęło około piętnastu miliardówlat! (Na napisanie tego zdania poświęciłem całą godzinę. Dlatego postanowiłem je wyróżnić tłustym drukiem). Robi sięgorąco. Jesteśmy już coraz bliżej, pomyślałem. Czym prędzej wróciłem do czytania i wkrótce już byłemświadkiem własnych narodzin. To naprawdęwyjątkowe. Niewszystkie dzieci rodzą się naprzyjęciu koktajlowym. Ale opowiadajdalej, ojcze. Nie chciałem Ci przerywać. ToTy spytałeś, co słychać z teleskopem Hubble'a, a ja przynajmniej na to pytanie Ci odpowiedziałem. Od tej pory będę się streszczał, bo czas upływa. Jutromam ważne spotkanie. Do przedszkolaodprowadziCię mama. Mieszkaliśmy razem w mieszkanku na Adamstuenprzezcztery lata. Veronika skończyła studia na Akademii Sztuk Pięknych i, jak wiesz,dalej malowałaobrazy, a z czasem zaczęła również uczyć tej sztuki innychjako nauczycielkawychowania plastycznego w liceum. Mnie natomiast, jako świeżo upieczonego lekarza, czekał tak zwany staż. A to oznaczało, że przez dwa latamuszępracować w szpitalu. Napewno wiesz, że moi rodzice, zarówno babciajak i dziadek, urodzili sięw Tónsberg. Właśnie w tym 137. czasie postanowili zrealizować stare marzenie i poprzejściu na emeryturę przenieść się z powrotem dotego miasta. Pewnego dnia oświadczyli, że kupilinieduży romantyczny domek w dzielnicy Nordbyen. Mójbrat, czyli stryj Einar, niedawno zaciągnął się na statek, wydaje mi się, że uciekł od jakiegoś zawodu miłosnego. Doszło więc dotego, że Veronika i japrzejęliśmyduży dom na Humleveien. Musieliśmy wziąć znacznykredyt,lecz wiedzieliśmy już, że będziemy mieć dochody. W pierwszymroku naszego mieszkania na Humleveien dużo zajmowaliśmysię ogrodem. Zachowaliśmyoczywiściedwie jabłonie,gruszę i wiśnię,drzewa potrzebowały jedynie lekkiego przycięcia i nawożenia. Zostawiliśmy również stare krzaki malin, nie mieliśmy też serca, żeby się pozbyćagrestu, czarnych porzeczek czy rabarbaru. Posadziliśmy natomiast bzy, rododendrony i hortensje. To Veronika o wszystkim decydowała. Jamieszkałem w tym ogrodzie niemal całeswoje życie. Teraz musiałsię stać również jej ogrodem. Od czasu do czasu w cieplejsze dni wystawiałasztalugi do ogrodu i malowała to', co w nimrosło. Pewnego dnia, gdyzbieraliśmy maliny, zauważyliśmy wielkiego trzmiela, który nagle oderwał się odkwiatu koniczyny i z szaloną prędkością poszybowałw przestrzeń powietrzną. Przyszło mi do głowy, żetrzmiel musi latać nieporównywalnie szybciejniżjumbo jet, oczywiściew stosunku do wagi ciała. Powiedziałem otym Veronice i zrobiliśmy prosty rachunek. Przyjęliśmy za podstawę, żetrzmiel waży około dwudziestu gramów i lata z prędkością co najmniej dzie138 sięciu kilometrów na godzinę. A odrzutowiec? Leciz prędkościąośmiuset kilometrów nagodzinę, to znaczy osiemdziesiąt razy szybciej niż trzmiel. Ale osiemdziesiąt razy dwadzieścia gramów to zaledwie kilosześćdziesiąt. Oboje z Veronika wiedzieliśmy, że boeing 747waży o wiele więcej. W stosunku do wagi ciała trzmiel uzyskuje więc wiele tysięcy razy większąprędkość niż jumbo jet. Aboeing 747 ma cztery silniki odrzutowe. Trzmieltegoniema. Trzmiel to nic innegojak prosty śmigłowiec! Śmialiśmy się z tego. Śmialiśmy się,żetrzmiel potrafi tak szybko latać,również dlatego, że mieszkamy na Humleveien, czylina ulicy Trzmielowej. To Veronika nauczyła mnie dostrzegać drobne finezje natury, a tych była nieskończoność. Potrafiliśmyzerwać przylaszczkę albo fiołka i przez kilka minutuważniestudiować ten maleńki cud. Czyż świat niejestjedną wielką,wprawiającą w oszołomieniebaśnią? Dzisiaj, a więc w chwiligdy to piszę, smutno mi sięrobi na myśl o trwającej ulotne sekundy ucieczcetrzmielaw tamto popołudnie, kiedy zbieraliśmyw ogrodzie maliny. Byliśmytacy pełni zapału, Georg,tacyotwarcii beztroscy. Mam nadzieję, że Ty równieżodziedziczyłeś duszę otwartą na takiemałe cuda. Onezastanawiają wcale nie mniej niż gwiazdy i galaktykina niebie. Wydaje mi się, że więcej rozumutrzeba nastworzenie trzmiela niż czarnej dziury. Ja zawsze żyłemw zaczarowanym świecie,nawetkiedy byłem bardzo mały, a nadługo nim zacząłemtropić Dziewczynę z Pomarańczami na ulicach Oslo. Nieustannie mam wrażenie, że zobaczyłem coś, czego 139. nie widział nikt inny. Trudno opisać to uczucie prostymi słowami, ale wyobraź sobie świat, nim rozpoczętosię całe to nowoczesne gadanie o prawach natury, ewolucji, atomach, cząsteczkach DNA, biochemii i komórkach nerwowych tak, zanim nasza Ziemia zaczęłasię kręcić, zanim została umniejszona do bycia "planetą" we wszechświecie, i zanim dumne ludzkie ciało zostało poćwiartowane na serce, nerki, wątrobę, mózg,system krwionośny, mięśnie, żołądek i jelita. Mówięoczasach, kiedy człowiek byłczłowiekiem, w pełniiz dumączłowiekiem, ni mniej, niwięcej. Wtedyświat byłniczyminnym jakroziskrzoną baśnią. Z zagajnikawyskakuje naglesarna, przez sekundębacznie się w ciebie wpatruje,a zarazpotem znika. Cóż to za dusza, która wprawia zwierzęw ruch? Cóż tozaniezbadana siła dekoruje ziemię kwiatami wewszystkich kolorach tęczyi zdobi nocne niebo kunsztowną koronkąmigoczących gwiazd? Takie nagie i bezpośrednie odbieranie przyrodyznajdziesz w twórczości ludowej,na przykład w baśniach braci Grimm. Poczytaj je,Georg. Poczytajislandzkie sagi, mity greckie i skandynawskie, poczytajStaryTestament. Popatrz na świat, Georg, przyjrzyj mu się, nim wykujeszza dużo fizyki i chemii. W tej chwili wielkie stada reniferów biegną posmaganym wiatrempłaskowyżu Hardangervidda. Na Ilede laCamarguew delcie Rodanu lęgną się tysiące różowych flamingów. Stada smukłych gazeli jak zaczarowane przemierzają afrykańskąsawannę. Dziesiątki tysięcy pingwinów królewskich gadają zesobą na lodo140 watych wybrzeżach Antarktydy i wcale nie jest imźle,oneto lubią. Ale nie tylko mnogość się liczy. Jeden zadumany łoś wysuwałeb ze świerkowego lasu w 0stlandet. Przedrokiem taki łoś zabłąkał się aż na Humleveien. Przestraszony lemingjak oszalały krąży międzydeskami szopy w Fjellstólen. Pulchniutka foka skaczedo wody na brzuch z jednej z wysepek w okolicachTónsberg. Nie próbuj mi wmawiać, że natura nie jestcudem. Nieopowiadaj mi, że światnie jest baśnią. Ktoś, ktojeszcze tego nie zrozumiał, być może pojmie to dopiero wtedy, gdy baśń zacznie się kończyć. Wówczas człowiekma ostatnią szansę na zerwanie klapek zoczu,ostatnią okazję na to, by przetrzeć oczy ze zdumienia,ostatnią możliwość, by ulec temu cudowi, z którymtrzeba się pożegnać i który trzeba opuścić. Mam nadzieję, że rozumiesz, co staram się wyrazić,Georg. Nikt ze łzami woczach nie żegna się z geometrią Euklidesa czy z systemem okresowympierwiastków. Niktnieroni łez dlatego, że ma zostaćodcięty odInternetu alboodtabliczkimnożenia. Człowiek żegnasię ze światem, z życiem, z baśnią. Zegna się takżez niewielkim kręgiem ludzi, których naprawdę kocha. Niekiedy żałuję, że nie danemi było życie przed odkryciem tabliczki mnożenia, a przynajmniej przed zaistnieniem nowoczesnejfizyki i chemii, w pewnym sensiezanim zrozumieliśmywszystko,toznaczyW CZYSTYMZACZAROWANYMŚWIECIE! Ale takie właśnie wydaje mi się życie w tej chwili, kiedy siedzę przed ekranemkomputera i piszę do Ciebie te słowa. Samjestemczłowiekiem nauki i nie odrzucam żadnej z nauk, lecz 141. wyznajęrównież mityczny, niemal animistyczny światopogląd. Nigdy nie pozwoliłem, aby samatajemnicażycia pozostała w cieniu Newtona albo Darwina. (Jeżeli nie rozumieszjakichś słów, to sprawdź je w encyklopedii. W przedpokoju stoi nowy leksykon. No cóż, stoiprzynajmniej w chwili,gdyto piszę, niewiem też, czyzgodziszsię ze mną, że jest aż taki nowy). Zwierzę ci się z pewnej tajemnicy: zanimzacząłemstudiować medycynę, miałem do wyboru dwie życioweścieżki. Chciałem zostaćpoetą, a więc człowiekiem słowami opiewającym ów zaczarowany świat, w którym żyjemy. Ale o tymjuż chyba wspominałem. Stawiałem też na zawód lekarza, czyli kogoś, ktosłuży życiu. Na wszelki wypadek zdecydowałem, że najpierwzostanę lekarzem. Niezdążyłemzostać poetą. Zdążyłem jednak napisać do Ciebie ten list. Powrót z gabinetu lekarskiego do domu,do Dziewczyny z Pomarańczami, która stała w swoim ogrodziei malowała kwiaty wiśni, był niczym jedno wielkiespełnienie wszystkich marzeń. Raz, kiedy wróciłem,tak bardzo ucieszyłmnie jej'widok w ogrodzie, żewziąłem jąnaręce izaniosłem aż do sypialni. Jakżeona się śmiała! Położyłem jąna łóżku i tam uwiodłem. Wcale się nie wstydzę, że wtajemniczam Cię równieżw ten aspekt naszego wspólnego szczęścia. Dlaczegomiałbym się wstydzić? .Przecież ten wąteksnuje sięw mojej opowieści czerwonąnicią. Gdy wprowadziliśmy się dodomu na Humleveienpo trwającym kilka miesięcyremoncie, od razu podjęliśmy decyzję, że rezygnujemy zwszelkich środków 142 uniemożliwiających posiadaniedziecka. Postanowiliśmy tojuż w pierwszą spędzoną tutaj noc. Od tej nocyzaczęliśmy szykować Ciebie. I mieszkaliśmy na Humleveien zaledwie od półtoraroku, kiedy Ty się urodziłeś. Taki byłem dumny, gdypierwszy raz trzymałem Cię w ramionach. Urodził sięnam chłopiec. Gdybyś był dziewczynką, właściwiemusiałbyś miećnaimię Ranveig. Przecież tak właśnie nazywała się tamta maleńka dziewuszka, której matkąbyła jedna z Dziewczyn z Pomarańczami. Veronika po porodzie była zmęczonai blada, aleszczęśliwa. Trudno o większe szczęście dla nasobojga. Zaczynał się teraz nowy rozdział z zupełnie nowymizasadami. Zdradzę Ci jeszczejednątajemnicę. Otóż wszpitalupracował mój kolegaze studiów, również lekarz. Przyszedł do nas na porodówkę z szampanem dla położnicyi dla świeżo upieczonego ojca. Właściwiebyło towbrewobowiązującym w szpitaluzasadom, a prawdę mówiąc,surowo zabronione. W pokoju znajdowała się jednak zasłonka, którą dało sięzakryć okno na korytarz, i mogliśmy we troje wznieść toast za to życie na Ziemi, którewłaśnie rozpocząłeś. Ty oczywiście nie dostałeś szampana, lecz wkrótce zostałeś przystawiony do piersiVeroniki,a ona wypiła kilka łyczków. Jednakże gdy Dziewczyna z Pomarańczami odprowadzała mnie doautobusu na lotnisko w Sewilli, zobaczyliśmyw rynsztoku martwego gołębia. To był złyznak. Może ukazał się nam, ponieważ nie przestrzegałem wszystkich reguł,obowiązującychw baśni. 143. Pamiętasz, że ostatnią Wielkanoc spędziliśmyw domku w górach? Miałeś wtedyjuż prawie trzy i poiroku. Ale napewno wszystko zapomniałeś. Podczasstudiów medycznych uczymy się też trochę psychologii. Człowiek niewiele pamiętaz tego,co się wydarzyło przed ukończeniem czwartego roku życia. Pamiętam,że usadowiliśmy się we dwóch pod ścianą domku i razem jedliśmy pomarańczę, a Veronikanagrywała to na wideo, niemal jakby wyczuwała, żezbliżamy się do kresu drogi. Może mógłbyś ją spytać,Georg, czy nie majeszczetego filmu? Możeuzna, żewyciąganie go jest zbyt bolesne, lecz mimo wszystkopoproś ją, by Ci gopokazała. Po Wielkanocy zrozumiałem,że jestem poważniechory. Veronika w to nie wierzyła,ale ja wiedziałem. Byłem świetny w odczytywaniu znaków. Byłem świetny w stawianiu diagnozy. Zwróciłem się więc do kolegi, był to zresztą ten samlekarz, który poczęstowałnasszampanem w szpitalu,kiedysięurodziłeś. Zrobił mi najpierw kilkakrotniebadanie krwi, potem wykonałteż tomografię komputerową, tojest coś w rodzajubadania rentgenowskiego,i całkowicie się ze mną zgodził. Nasza zawodowa ocena przypadku była identyczna. Rozpoczęła się zupełnie nowa codzienność. I dlamnie, i dla Veroniki była to katastrofa, leczOiebie staraliśmy się jak najdłużejtrzymaćpozaobszarem zagrożenia. Kolejny raz zostały wprowadzone zupełnienowe zasady. Słowa takiejak tęsknota, cierpliwośći żal otrzymały całkiem nowe znaczenie. Nie mogliśmyjuż dłużej obiecywać sobie nawzajem, żebędziemy ra- 144 żem w nadchodzących latach. Niczego nie mogliśmyjuż sobie obiecać. W jednej chwili staliśmy się tacyubodzy i nadzy. Wserdecznym i miłym zaimku "mydwoje" pojawiło się paskudne pęknięcie. Nie mogliśmy już niczego od siebie wymagać, nie mogliśmydzielić nadziei na czekającą nas przyszłość. Przeczytałeś mój list aż do tego miejsca, znasz już więctrochę historię mojego życia. Wiesz, kim jestem. Todla mniebardzo przyjemne. W pewnym sensie znaszmnie lepiej niż wiele innych osób, chociaż my dwaj nierozmawialiśmyw cztery oczy, odkąd miałeś niespełnaczterylata. Nie zawsze bowiem udawałomi się komunikować z innymi ludźmi równieotwarcie, jak otworzyłem się przed Tobą w tym liście. Z pewnością rozumiesz też, z jakim trudem przyszło mi zaakceptować tenowe zasady. Wiedziałem,dokąd najprawdopodobniejto wszystko zmierza, i stopniowo musiałem przyzwyczajaćsię do myśli, że będęmusiał opuścić Ciebiei Dziewczynę zPomarańczami. Muszę Cię jednak o coś spytać, Georg. Nie mogęjużdłużejczekać. Najpierw jeszcze tylko opowiem Ci, cosię wydarzyło tu, naHumleveien, kilka tygodni temu. Veronika przedpołudnia spędza wszkole, gdzieuczy młodych ludzi malować pomarańcze. Zapowiedziałem, że nie wolnojej całymi dniami przesiadywaćw domu ze mną. Śniadania jemy więc wedwóch. Potem odprowadzam Cię do przedszkola, no a późniejmam te godzinytylko dla siebie, kiedy siedzę przedkomputerem w przedpokoju i piszę do Ciebie ten długi list. Często muszę przechodzićprzez pokój, balan145. sując jak tancerz na linie, żeby przypadkiem nie kopnąć Twojej kolejki BRIO. Gdyby jakaś część się przesunęła, od razu byś zauważył. Bywa też, żemuszę się o tej porze przespać, choćwcale nie dlatego, że źle się czuję. Po prostu częstoniemogę zasnąć wnocy, bo nocą napływają wszystkiemyśli iwtedy najbardziej nie dają mi spokoju. Akuratw chwili, gdy jużzasypiam, nagle uważnie zaglądamwe wszystkie przykre zagadki, w tęwielką okropnąbaśń, w której nie ma dobrych wróżek, tylko czarnewrony, mroczne duchy i złośliwe elfy. Lepiej wtedyzrezygnować z nocnego snu i raczejzdrzemnąć się nasofieprzed południem, kiedy na dworze jest jasno. Nie jest mi wcale ciężkoleżeć nie śpiąc,kiedywiem, że Tyi Veronika jesteście w domu,kiedy wiem,że oboje śpicie. Wiem też, że mogę w każdej chwiliobudzić Veronikę, iczasami to robię, wtedyona siedzize mną. Kilka razy zdarzyłonam sięprzesiedzieć razem całą noc. Mało wtedyrozmawialiśmy. Po prostubyliśmy razem. Zrobiliśmy sobieherbatę, zjedliśmy pokromce chleba z serem. Tak się porobiło, Georg. Takiesąte nowe zasady. Godzinami możemy siedzieć i tylko trzymać się zaręce. Czasami zerkam na jej dłoń, jesttaka łagodnai piękna. Przyglądam sięteżswojej, naprzykład jednemu palcowi, albo tylko paznokciowi. Jak długo jeszczebędę miał ten palec, zastanawiam się. Albo podnoszęjej rękędo ust i całuję. Myślęo tym, że tędłoń, którątrzymam teraz, będętrzymał do ostatniej chwili, może leżąc wszpitalnymłóżku, może przez wiele godzin bez przerwy,aż do mo146 mentu, gdywreszcie zdejmę cumę i odpłynę. Uzgodniliśmy, że tak właśnie się to stanie, ona już mi to obiecała. Przyjemnie o tymmyśleć. A jednocześnie bezgraniczniesmutno. Kiedy opuszczęten wszechświat,puszczę ciepłą, żywą rękę, rękę Dziewczyny zPomarańczami. Wyobraź sobie, Georg, wyobraź sobie, że równieżna tym drugim brzegu byłaby jakaś dłoń, której można by się złapać! Ale janie wierzę w istnieniejakiejśdrugiej strony. Jestem tego niemalcałkiem pewien. Wszystko, coistnieje, trwadopóty, dopóki wszystkosię nie skończy. Ale często ostatnią rzeczą, której człowiek się trzyma,bywa czyjaśdłoń. Napisałem, że jedną z najbardziej zaraźliwych rzeczy, jakie znam, jest śmiech. Ale zarazić się możnarównież smutkiem. Inaczej jest zestrachem. On niejest równie zaraźliwy jak śmiech i smutek, to dobrze. Ze strachemjest się niemal całkiem sam nasam. Boję się, Georg. Boję sięwyrzuceniaz tego świata. Boję się takich wieczorówjak ten, kiedy nie będzie mijuż wolno żyć. Pewnej nocy jednak Ty się obudziłeś, właśnie o tymzamierzałem napisać. Siedziałemw ogrodziezimowym i nagleusłyszałem, że przydreptałeś ze swojegopokoju do salonu. Przecierałeś oczy i rozglądałeś siędokoła. Normalnie wszedłbyśpo schodach do naszejsypialni,ale tej nocy zatrzymałeś się naśrodku salonu,być może dlatego, żezobaczyłeś zapalone wszystkieświatła. Przeszedłem tam i wziąłem Cię na ręce. Powiedziałeś, że nie możesz spać. Być może oświadczyłeś 147. tak, ponieważ słyszałeś wcześniej, jak rozmawiamz mamą i używam takich słów. Muszę przyznać, od razuwprost nieopisanie sięucieszyłem z tego,że się obudziłeś, że przyszedłeś dotaty akurat w chwili, gdy najbardziej Cię potrzebował. Dlatego też nawet nie próbowałem Cię uśpić. Tak bardzo chciałem porozmawiać z Tobą o wszystkim, lecz zdawałemsobie sprawę, że nie mogę tegozrobić,ponieważ jesteś na toza maty. A jednak byłeśdostatecznie duży,żeby mnie pocieszyć. Gdyby tylkoudało Ci się nie zasnąć, chętnie posiedziałbym z Tobątej nocy przez kilkagodzin. Była to jedna z tych nocy,wktórych być możezdecydowałbym się na zbudzenieVeroniki. Teraz mogła spać. Wiedziałem, że niebo jest cudownie bezchmurne,pełne gwiazd, zobaczyłem to już wcześniej z ogrodu zimowego. Była drugapołowa sierpnia, a Ty być możedotychczasnie widziałeś gwiaździstego nieba, niebyłogo w tej jasnej połowie roku, którą mieliśmy za sobą,nie było to możliwe, a rok wcześniej byłeś jeszcze bardzo mały. Ubrałem Cię w ciepły sweter i rajtuzy robione na drutach, sam też włożyłem kurtkę i usiedliśmyrazem na tarasie. Wcześniej zgasiłem światła w środku, a teraz jeszcze te na zewnątrz. Najpierw pokazałem Ci cieniutki sierpKsiężyca. Wisiał nisko na niebie po wschodniej stronie. Sierpbyt zwrócony w prawo, oznaczałwięc, że Księżyc maleje. Powiedziałem coś o tym. Siedziałeś u mnienakolanachi chłonąłeś bezpieczny spokój, który cię otaczał. Ja także pełnymi garściami czerpałem spokój i poczucie bezpieczeństwa, 148 płynące odCiebie. Potem zacząłem Ci pokazywaćgwiazdy iplanetywysoko na sklepieniu nieba. Takbardzo chciałem opowiedzieć Ci wszystko o całej tejwspaniałej baśni, której część stanowiliśmy, o tychogromnych puzzlach, których Ty i ja byliśmymalusieńkimi kawałeczkami. Również tą baśnią rządziłypewne prawa i reguły, których nie mogliśmy pojąć,które mogły się nam podobać albo nie, lecz którymw pełni musieliśmy się podporządkować. Miałem świadomość,że być może wkrótce będęmusiałCię opuścić,ale o tymnie mogłem nic powiedzieć. Wiedziałem, że najprawdopodobniej jestem jużna drodze prowadzącej do wyjścia ztej wielkiej baśni,w którą teraz zaglądaliśmy, lecz nie mogłem Ci sięz tego zwierzyć. Zacząłem Ciopowiadać o gwiazdach,najpierw w prosty sposób, żebyś mógł zrozumieć, alewkrótce, pełenemocjiopowiadałem Ci swobodnieokosmosie, jakbyś był moim dorosłym synem. A Ty pozwoliłeś mi mówić, Georg. Lubiłeś słuchać,jak opowiadam, chociaż nie potrafiłeś pojąć wszystkich zagadek, które wymieniłem. Być może zrozumiałeś nawet nieco więcej, niż przypuszczałem. W każdymrazie nie przerywałeś mi, ani nie zasnąłeś. Mogłosię wydawać,że rozumiesz, iżtej nocynie możesz sprawić mi zawodu. To Ty mnie pilnowałeś. ToTy byłeśmoim opiekunem. Opowiedziałem Ci, że jest noc, ponieważ ziemskiglob obraca się wokół swojej osi i teraz właśnie obróciłsię plecami do Słońca. Wyjaśniłem, że jedynie dokładniew chwilach, gdy Słońce wschodzi albo zachodzi,możemy zauważyć,że Ziemia się kręci. Być może potrafiłeś to 149. zrozumieć, chociaż od czasu do czasu śpiewaliśmy nadobranoc kołysankę, zaczynającą się od słów: Słonko zamknęło już oczy, ja tez zaraz zamknę swoje. Pamiętasz? Pokazałem Ci Wenusi powiedziałem, żeta gwiazdka to planeta,która krążywokół Słońcatak samo jakZiemia. Wenus o tejporze roku można byłozobaczyćnisko na wschodnim niebie, ponieważ Słońce oświetlało ją tak samo, jakoświetla Ziemię. Zwierzyłem Ci sięteż z pewnej tajemnicy. Powiedziałem,że za każdym razem, gdy mój wzrok padnie na tę planetę, myślę o Veronice, ponieważ venus to stare słowo oznaczające miłość. Potem wytłumaczyłemCi, że jednak prawie wszystkie jaśniejącepunkciki,widocznena niebie,to prawdziwe gwiazdy, które świecą same z siebie tak jak Słońce, bo każda najmniejsza nawet gwiazdka na niebie topłonące słońce. Wiesz, co wtedy powiedziałeś? Alegwiazdy niemogą poparzyć skóry. Mieliśmy za sobą wspaniale lato, Georg,musieliśmyCię całego smarować kremem z wysokim filtremprzeciwsłonecznym. Przytuliłem Cięmocno do siebieiszepnąłem: Tylko dlatego, że są takbardzo,bardzodaleko. Gdy siedzę ito piszę,Ty kręcisz się po podłodze ibudujesz jakiś nowy tor do kolejki. To jest codzienność, myślę sobie. To jest rzeczywistość. Ale drzwi do wyjścia z 'rzeczywistości stojąotwarte na oścież. Przed chwilą podszedłeśdo mnie i spytałeś, co piszę na komputerze. Odpowiedziałem Ci, że tolist domojego najlepszego przyjaciela. 150 Może zdziwiłCię smutek w moimgłosie, gdy Ci towyjaśniałem, bo spytałeś: To do mamy? Chyba pokręciłem głową. Mama to moja ukochana odparłem. A to jest cośzupełnie innego. Aja kim jestem? spytałeś wtedy. Złapałeś mnie w pułapkę. Ale wziąłem Cię tylko nakolana, nieodchodząc od komputera, mocno przytuliłemi powiedziałem, że jesteś moim najlepszym przyjacielem. Na szczęścieo nic więcej nie pytałeś. Nie przyszłoCi do głowy, żeten list może byćdo Ciebie. Równieżja z trudem mogłem sobie wyobrazić, że pewnego dniabyć może go przeczytasz. Czas, Georg. Czymjest czas? Opowiadałem dalej, chociażmiałemświadomość,żenie jesteś już w stanie pojąć, co mówię. Wszechświatjest również bardzo stary, powiedziałem,liczy sobie może nawet piętnaście miliardów lat. A mimoto jeszcze nikt nie zdołał wyjaśnić, jak został stworzony. Żyjemy w jednej wielkiej baśni, anikt nie wie, czym onajest. Tańczymy, bawimy się, gadamy iśmiejemy sięw świecie, którego powstania nie potrafimy pojąć. Tentaniec i zabawa to muzyka życia powiedziałem. Znajdzieszjąwszędzie tam, gdzie są ludzie, tak jak wsłuchawkach wszystkichtelefonów słychać sygnał. Odchyliłeś głowę i popatrzyłeś na mnie. Zrozumiałeś przynajmniej sekwencję o sygnale wsłuchawkach. Uwielbiasz podnosić słuchawkę i go słuchać. A potem, Georg, potem zadałemCipytanie, to samo pytanie, które chcę Ci zadać teraz, kiedy jesteś już 151. w stanie je zrozumieć. Właśniez uwagi na to pytanieopowiedziałem Ci całą tę historię o Dziewczynie z Pomarańczami. Powiedziałem: Wyobraź sobie że stoisz u progutej wielkiej baśni, wiele miliardów lat temu, kiedywszystko powstało. Możesz zdecydować, czy kiedyś urodzisz się i będziesz żyćna tej planecie. Nie wiesz, kiedybyto miało być, ani też jak długo będziesz mógłtu pozostać, leczo więcej niż kilkudziesięciu latach i tak niemoże być mowy. Wiesz jedynie, że jeśli zdecydujeszsięprzyjść kiedyś na ten świat, gdy nadejdzie na to poraczy, jak mówimy, gdy "czassię dopełni", będziesz również musiał rozstać się kiedyś z nim i wszystko opuścić. Być może przyprawiCię too wielki smutek, gdyż wieluludziuważa życiew tej niezwykłej baśni za takie cudowne, że łzy napływają im do oczu na samo wspomnienienieuchronnego końca. Ogromnie boli myśl ochwili,w której niebędzie już następnychdni. Siedziałeś u mnie na kolanachcichutko jak myszka. A ja spytałem: Co byś wybrał, Georg, jeśli istniałaby jakaś wyższamoc,która pozwoliłabyCi na takiwybór? Spróbujmy wyobrazić'sobie takąkosmicznąwróżkę, obecną w tej wielkiej, tajemniczej baśni. Czywybrałbyś życie na Ziemi, krótkie albo długie, za stotysięcy albo sto milionówlat? Wydaje mi się, że paręrazy ciężko westchnąłem,zanim podjąłem tenwątek, ale powiedziałem twardo: Czy też nie chciałbyś uczestniczyć w tej zabawie,ponieważ nie akceptujeszjej reguł? Wciąż siedziałeś cichutko u mnie nakolanach. Ciekawe, o czymmyślałeś. Byłeś żywym cudem. Wydawało 152 DZIEWCZYNA ZPOMARAŃCZAMI mi się, żeTwoje pszeniczno jasnewłosy pachną mandarynkami. Byłeś żywym aniołem z krwi i kości. Nie zasnąłeś. Ale też nic nie powiedziałeś. Jestem pewien, że słyszałeś, co mówiłem, może nawet się przysłuchiwałeś. Ale co Ci chodziło po głowie,tego nie potrafię odgadnąć. Siedzieliśmy blisko siebie. A mimo to dzieliła nas taka straszna odległość. Przytuliłem Cię jeszcze mocniej, pomyślałeś byćmoże, że po to, by Cię rozgrzać. Ale ja Cięzdradziłem,Georg, ponieważ się rozpłakałem. Niechciałem, żebytak się stało, i natychmiast próbowałem wziąć sięw garść. Ale płakałem. W ostatnich tygodniach wielokrotnie zadawałem sobieto pytanie. Czy wybrałbym życie na Ziemi, mającświadomość, że zostanę nagle od niego oderwany, może w samym środku najszczęśliwszych chwil? Czyteżjuż w punkciewyjścia podziękowałbym za uczestnictwow tej bezsensownej zabawie w "dawanie i odbieranie"? Bo przychodzimy na świat tylko jeden raz. Zostajemy wpuszczeni w tę wielką baśń. A potem. Pstryk, i skończona bajka! Nie, nie byłem wcale pewien, co bym wybrał. Wydaje mi się, że odrzuciłbym postawione mi warunki. Być może podziękowałbym uprzejmie za całąpropozycję odwiedzeniatej wspaniałej baśni,skoro miałabytobyć zaledwie krótka wizyta, a może nawet niestać bymnie było na uprzejmość. Może wrzasnąłbym, że to taki diabelski dylemat i nie chcę więcej o nim słyszeć. Właśnie takie myśli przychodziły mi do głowy w tamtejchwili, gdy siedziałem na tarasie, trzymając Cię na 153. kolanach. Byłem najzupełniej pewien, że odrzuciłbym całą propozycję. Gdybym zdecydował, że nigdyniezajrzę do tejwspaniałej baśni, nie wiedziałbym też, co mi przechodzi koło nosa. Rozumiesz, o co tu chodzi? Czasami jużtak jest z nami, ludźmi,że gorzej jest stracić coś drogiego, niżnigdytego nie posiadać. Posłuchaj tylko: gdyby Dziewczyna z Pomarańczami nie dotrzymałaobietnicy, że będziemy ze sobą każdego dniaw drugiejpołowie roku po jej powrocie z Hiszpanii, lepiej by dlamnie było, żebym jej nigdy nie spotkał. Podobnie bywa również w innychbaśniach. Sądzisz,że Kopciuszekzdecydowałby się zostać księżniczką na zamku, gdybywiedział, że ta zabawa potrwa zaledwie tydzień? Jak Cisię wydaje, czym byłby dla niejpowrót do szufli napopiół, pogrzebacza, do złejmacochy i paskudnychsióstr? Ale teraz Twoja kolej na odpowiedź, teraz Tydojdziesz do głosu. Właśnie wtedy,gdy siedzieliśmy podgwiaździstym niebem, postanowiłem napisać do Ciebie ten długi list. Stało się to dokładnie w chwili, gdynagle wybuchnąłem płaczem. Płakałem bowiem nietylkodlatego,że wiedziałem, iż byćmoże przyjdziemiopuścić Ciebie iDziewczynęz Pomarańczami. Płakałem, ponieważ byłeś taki mały. Płakałem,bo my dwajnie mogliśmy tak naprawdę porozmawiać. Pytam jeszcze raz: co byś wybrał, gdybyś miałtakąszansę? Zdecydowałbyś siężyćna Ziemi przez krótkąchwilę, aby po kilkudziesięciu krótkich latach zostaćwyrwanym z tego świata i nigdy już tu nie powrócić? Czy też byś z tego zrezygnował? 154 Masz tylkotęalternatywę. Takie bowiem są reguły. Jeśli wybierzeszżycie, wybierzesz także śmierć. Obiecaj mi jednak, że nie będziesz się spieszył idobrze się zastanowisz,zanim odpowiesz. Może ranieCię teraz zbyt głęboko. Może zbyt wieleprzed Tobą otwieram. I możliwe, że nie mam do tegoprawa. Ale Twoja odpowiedź na to pytanie jest dlamnieogromnieważna, ponieważ to ja jestem bezpośrednio odpowiedzialny za to, że siętu znalazłeś. NiebyłobyCię na świecie, gdybym ja z niego zrezygnował. Mam coś w rodzaju poczucia winy z tego powodu,że uczestniczyłem w sprowadzeniu Cię na świat. Tow pewnym sensie ja dałem Ci życie, oczywiściewspólnie z Dziewczyną z Pomarańczami. Aleto również myCi je kiedyś odbierzemy. Obdarzenie życiem maleńkiegodziecka jest nie tylko ofiarowaniem mu wielkiego daru świata. Jest to jednocześnie odebranie tegowielkiegodaru. Muszębyćz Tobą szczery, Georg. Osobiście raczejodrzuciłbym propozycję takiego błyskawicznego "zwiedzania" światawielkiej baśni. Tak jest. A jeśli Ty myślisz podobniejak ja, czuję się winny tego, co zrobiłem. Pozwoliłem się uwieść Dziewczynie zPomarańczami, pozwoliłem się skusić miłości, pozwoliłemsię zwabić myśli o posiadaniu dziecka. Teraz przychodzi lęki potrzeba pokuty. Czy zrobiłem cośzłego? To pytaniejest krwawym konfliktem sumienia. Pojawia się również potrzeba posprzątania po sobie. Ale, Georg, teraz może pojawić się nowy dylemat,choć może nie tak trudny czy nie tak perfidny jak 155. ten pierwszy. Jeśli odpowiesz, że mimo wszystko wybrałbyś życie, choćby tylko na krótką chwilę, to i jaw zasadzie nie mam prawa żałować, że się urodziłem. W ten sposób możeda się mimo wszystko osiągnąćjakąśrównowagę w rachunku, może obiestrony sięzrównoważą. Oczywiście właśnietakąmam nadzieję. Tak, właśnie dlatego piszę. Na to ważne pytanie,które Ci zadałem,nie możeszodpowiedzieć miwprost. Ale możeszodpowiedzieć pośrednio. Możesz odpowiedzieć poprzez wybór sposobuprzeżycia tego istnienia, które rozpocząłeś, kiedy Veronika, ja i nieposłuszny medykw szpitalu wznieśliśmy za nie toast szampanem. A że ten lekarz od szampanabył dla Ciebie dobrą wróżką,jestem najzupełniejpewien. Możesz teraz odłożyć to moje pozdrowienie dla Ciebie. Teraz Twoja kolej, aby żyć. Ja jutro idę do szpitala. Taki właśnie jest wynik tego ważnego spotkania. Do przedszkola będzie musiałaodprowadzić Cię mama. O tym również muszę napisać. Muszę też dodać: Nie obiecuję, że kiedykolwiek jeszcze wrócę na Humleveien. Georg! Mam ostatniepytanie: czy mogę być pewien, żepo tym życiu nie ma już innego? Czymogę być całkiem przekonany, że w chwili, kiedyTy będziesz czytał ten list, mnie nie będzie w żadnym innym miejscu? Nie, całkowitej pewności mieć nie mogę. Bo skoroświat istnieje,granice nieprawdopodobieństwai tak 156 już zostały przekroczone. Rozumiesz,o co mi chodzi? Jestem do tego stopnia przepełniony zdumieniem nadistnieniem tego świata,że niema już wemnie miejscana więcej zdumienia,gdyby się miało okazać, że istniejeteż jeszcze inny świat, późniejszy. Pamiętam,że parę dni temu przez kilka godzin zabijaliśmy czas, grając w grękomputerową. Możliwe, żeta gra bawiłaprzedewszystkim mnie, bardzo potrzebowałem takiego wyłączenia wszystkich myśli. Ale zakażdym razem, gdy "umieraliśmy", pojawiała sięnowaplansza i znów mogliśmy grać. Skąd można wiedzieć,że nie ma takiej "nowej planszy" również dla naszychdusz? Ja wto niewierzę, naprawdę. Ale marzenieo czymś nieprawdopodobnym ma własną nazwę. Nazywamy je nadzieją. TAMTĄ NOCNA TARASIE PAMIĘTAŁEM! Utkwiła miw szpiku. Zostawiła tatuaż na sercu. A kiedy teraz o niej czytałem, kilkakrotnie ciarki przebiegły mipo plecach. Dotej pory w pewnym sensie o wszystkim zapomniałem,bo nigdy nie wróciłbym pamięcią do tamtej rozgwieżdżonejnocy, gdybym o niej nie przeczytał, teraz jednak pamiętałemją prawie ażzbyt wyraźnie. BYĆ MOŻE TOMOJE JEDYNEPRAWDZIWE WSPOMNIENIE OJCA. Nie zdołałem go sobie przypomnieć z Fjellstólen. Bez względuna to, jak się wysilałem, nie przypomniała mi się też żadnaz wycieczeknadjezioroSognsvann. Pamiętałem natomiast tamtą zaklętą noc na tarasie. To znaczy:zapamiętałem ją zupełnieinaczej. Pamiętałem ją jak baśńalbo jak kolorowy sen. Obudziłem się. Tatuś przyszedł zprzeszklonej werandyi podniósł mnie wysoko w powietrze. Powiedział, że pójdzie157. my pofruwać. Mówił, że będziemy patrzeć na gwiazdy. Dlatego musiał mnie ciepłoubrać, bo w przestrzeni kosmicznejpanuje dojmujące zimno. Chciał mi jednak pokazać gwiazdyna niebie. Musiał. To była nasza jedyna szansa i musieliśmyją wykorzystać. Wiedziałem też, że tatuś jest chory! Ale on nie wiedział,że ja wiem. To mama zdradziła mi tę tajemnicę. Powiedziała, że być może będzie musiał iśćdo szpitala i dlatego jest taki smutny. Wydaje mi się, że wyjawiła mi tę tajemnicę tegosamegodnia po południu. Może właśnie dlatego się obudziłem, może właśnie z tego powodu nie mogłemspać. Terazcałkiem wyraźnieprzypominam sobie tamtą noc natarasie, podczasktórej odbyłem wspólnie z ojcem długą podróż kosmiczną. Chyba zrozumiałem wtedy, że tatuś byćmoże nas opuści. Ale najpierw chciał mi pokazać, dokąd sięwybierze. A potem ciarki przechodzą mi poplecach nawet teraz,gdy to piszę podczastej podróży w przestrzenikosmicznejtatuś nagle zaczął płakać. Wiedziałem, dlaczego płacze,aleon nie wiedział, że ja wiem. Dlatego niemogłem nic powiedzieć. Musiałem siedziećcichutko jak myszka. To, co sięmiało stać, było zbyt niebezpieczne, ^eby otym mówić. Jestteżcoś jeszcze. Od tej nocy zawsze wiedziałem, żegwiazdom na niebienie można ufać. One w każdym razieniemogą nas przed niczym uratować. Również z gwiazdami naniebie pewnego dnia się rozstaniemy. Gdy razem z tatą żeglowaliśmypo wszechświecie,a on nagle zaczął płakać, zrozumiałem,żenie można ufać niczemuna całym świecie. Po przeczytaniu ostatnich stronlistu od ojca nareszciezdałem sobie sprawę, dlaczego zawsze tak zajmował mnie 158 wszechświat. To ojciec otworzył mi oczy na tę perspektywę. To on nauczył mnie odrywać wzrok od wszystkiego, co siękręciw dole. Byłem małym astronomem amatoremna długo przed tym,zanim uświadomiłem sobie, dlaczego nim zostałem. Przestał więc już tak dziwić fakt,że zarówno ojciec, jaki jainteresowaliśmy się teleskopem Hubble'a. To zainteresowanie odziedziczyłem po nim! Podjąłem wątek w miejscu,w którymon go porzucił. Tak jakby przekazał mi to w spadku. Aleczy nie tak samobyło od wszech czasów? Początkoweprzygotowaniado wysłania teleskopu Hubble'a poczyniono już w epoce kamiennej. A zresztą nie: zupełnie pierwszeprace wstępne wykonano już w kilka mikrosekund po WielkimWybuchu, kiedy to powstałyczas i przestrzeń. Jest takiepowiedzenie o zasiewaniu ziarna. Ojciec zdążytto zrobićprzed śmiercią. W pewnym sensieto on dał mitemat tamtej dużejpracy. Nie wydaje mi się, żeby mego tatęw szczególny sposób interesował angielski futbol. Na szczęście ominęły goSpiceGirls. Nie wiem, jaki miał stosunek doRoalda Dahla. Skończyłemczytać. Siedziałem trochę imyślałem,aż mamaznów zastukała dodrzwi. Georg? spytała tylko. Powiedziałem, że już wszystko przeczytałem. To chyba niedługo wyjdziesz? Odparłem,że to onamusi wejść do mnie. Otworzyłem drzwi i wpuściłemją do środka. Na szczęścieszybko zamknęła drzwi za sobą. Niebyło mi ani trochę głupio, że mam mokre oczy. Również mama miała woczach łzy przypierwszych spotkaniachz moim ojcem. Teraz to ja go spotkałem. 159. Zarzuciłem Dziewczynie z Pomarańczami ręce na szyjęi powiedziałem: Mój tatuś nas opuścił. Mama przytuliła mnie mocno. Onatakże płakała. Przez chwilę siedzieliśmy na brzegu łóżka. Wkrótce zaczęła wypytywać, co ojciec napisał. Chyba rozumiesz, żejestemtego ogromnie ciekawa przyznała. Jestemteżw pewnymsensie wystraszona. Trochę sięboję to czytać. Odparłem, że ojciec napisał długi list miłosny, amamaoczywiście uznała,że to listmiłosny do mnie. Trzeba jej było wszystko kłaść do głowy. Wyjaśniłem, że ojciec napisał listmiłosny do niej, do Dziewczyny z Pomarańczami. Dodałem: Jabyłem najlepszym przyjacielem taty. Alety byłaś jegoukochaną. To coś zupełnie innego. Mama długo się nie odzywała. Wciąż była młoda. Po przeczytaniu tej długiej opowieści o Dziewczynie zPomarańczami zobaczyłem, jaka jestpiękna. Toprawda, że trochęprzypominała wiewiórkę. Ale terazbyła przede wszystkim podobna do przerośniętego pisklęcia. Widziałem, żedziób jej drży. Spytałem: Kim był mój ojciec? Drgnęła przestraszona. Nie wiedziała przecież dokładnie, coczytałem przez tyle godzin. Odparła: To oczywiście Jan Olav. Ale kim on był? To znaczy,jliki był? Aha.. Za chwilę na jejustach pojawił się uśmiech Mony Lizy. Patrzyła na mnie prawie zamglonym wzrokiem. Dostrzegłemw dodatku coś, na co mój ojciec stale zwracał uwagę. Widziałem, jaka jestskupiona. Widziałem,jak jej piwne oczy mrugają, tańczą niespokojnym tańcem. Powiedziała: Był bardzo, bardzo kochany. naprawdęniezwykły człowiek. Miał wielką wyobraźnię, może nawet powinnam powiedzieć, że tworzył mity. Raz po raz potrafił po160 wtarzać, że życie jest jak baśń, i wydaje misię, że naprawdęmiał takie. niemal magiczne poczucie życia. Był poza tymwielkim romantykiem. Aleromantykami byliśmy oboje. Później nieoczekiwanie zachorował i muszęprzyznać, że zapowiedź śmierci przyjął z bezdennym smutkiem. Przykro byłona to patrzeć, to naprawdę bolesne. Rzeczywiście chyba bardzomniekochał. i ciebie oczywiście, wprost cię ubóstwiał. Inieumiał sobie poradzić z utratą żadnego z nas. Nie zdołał jednakoprzeć się chorobie, został od nas brutalnie oderwany. Nigdynie pogodził się ze swoim losem,aż do końca. Dlatego pustkapo nim była takaogromna. Ale szukam pewnego słowa. Mnie się nie spieszy. Takiego człowieka jak on nazywa się marzycielem. Towłaśnie chciałam powiedzieć. Teraz ja się uśmiechnąłem. Byłteższczery dodałem. Miał poza tym sporą dawkę samoświadomości. Nie był teżpozbawiony autoironii. Niewszyscy mają tę cechę. Mama popatrzyła na mnie ze zdziwieniem. Może i tak przyznała. Ale skąd ty otymwiesz? Wskazałem na plik kartek. Kiedyś będzieszmogła towszystko przeczytać. Wtedy zrozumiesz, o co mi chodzi. Dziewczyna z Pomarańczami znów musiała otrzeć oczy. Niemogliśmyjednak dłużejsiedzieć w chłopięcym pokoiku i popłakiwać. Co sobie pomyśli Jórgen? Wcale munie zazdrościłem. Musimy iść do nich powiedziałem. Kiedy wszedłemdo salonu, czułem sięo wiele latstarszy niżprzed kilkoma godzinami,gdy zabrałem list od ojca i zamknąłem się w swoim pokoju. Czułem się teraz taki dorosły,że nie przejmowałem się wszystkimi zaciekawionymi spojrzeniami, którymi mnie tu obrzucono. 161. Duży stół był zastawiony do zimnej kolacji. Znalazł się nanim kurczak,szynka,sałatka waldorff z łódeczkami pomarańczy i wielka misa z zieloną sałatą. Całą piątkąusiedliśmydo stołu, ja zająłem miejsceu szczytu. Kiedyzbierze się wielu ludzi, mamaczęsto powtarza, że"ktoś musiprzypilnować reżyserii". Poczułem, że tym razemreżyserem powinienem zostaćja. I tak wszyscy gapili się namnie. Wpewnym sensie byłemgłówną postacią wieczoru. Gdy już zajęliśmy miejsca, popatrzyłem na całą czwórkęi powiedziałem: Właśnie przeczytałem długi list, którymój ojciec napisał do mnie tuż przed śmiercią. Rozumiem, żewszyscy są ciekawi, o czym pisał. W pokoju panowała ciszajak makiem zasiał. Co miałemim powiedzieć? Jak kontynuować? Tenlist był do mnie podjąłem. Ale nie tylkoja kochałem ojca. Mam teraz dla was zarównodobrą, jak i złą wiadomość. Zacznę oddobrej. Wszyscy tu obecnibędą mogli przeczytać ten list w całości. Jórgen także. Zła wiadomość jest taka, żenikt nie będziemógł przeczytać listu dzisiaj wieczorem. Babcia siedziała spięta, wychylona nad stołem. Terazprzez jej twarz przebiegł cień rozczarowania. Ów cień byłnajlepszym dowodem na to, że nie czytała listuod ojca ani teraz, ani wtedy, jedenaście lat temu. List naprawdę przeleżałjedenaście lat pod podszewkąstarej spacerówki. Muszę trochę przetrawić ten list,zanim wszyscy zacznąrozmawiać o tym, co napisał. Poza tym muszę mieć trochęczasu na zastanowienie się nad odpowiedzią na pewne poważne pytanie, które mi zadał. A przedewszystkim muszęwymyślićsposób, w jaki muodpowiem. Wyraźnie było widać, że wszyscy zaakceptowali moje postanowienie. Nikt nie marudził iniezadręczał mnie pytania162 mi o to, co napisał ojciec. Jórgen nawet wstałod stołu i podszedł do mnie. Po kumplowsku poklepał mnie po ramieniuipowiedział: To brzmi rozsądnie, Georg. Moim zdaniemmasz rację, mówiąc, że trzeba to przetrawić. Pozatym zbliża się już północ zauważyłem. Chyba najwyższy czas,żebyśmysię trochę przespali. Słyszałem, jak dojrzale i uroczyście sięwyraziłem. Byłemteraz dorosły. Tej nocy jednak nie zmrużyłem oka. W całymdomu zapadłacisza, a ja jeszcze długo leżałem w łóżku i patrzyłemna białykrajobraz. Śnieg już dawno przestał padać. W środku nocy się ubrałem. Włożyłem puchowąkurtkę,czapkę, szalik i rękawiczki. Potem przez werandę wyszedłemna taras. Zgarnąłem śnieg z żelaznej ławki i usiadłem. Pogasiłemzewnętrzne światła. Patrzyłem w roziskrzone gwiazdaminiebo i usiłowałemprzywołać nastrój tamtejnocy, gdy siedziałemna kolanachojca. Miałem wrażenie, że pamiętam, jak mocnotulił mniedo siebie. Chyba wydawało mi się wtedy, że robi to, by mnieustrzec przed wypadnięciem z pojazdu kosmicznego. A potem nagle tenpotężny mężczyzna otubalnym głosie zacząłpłakać. Usiłowałem zastanowić sięnad tym poważnym pytaniem,które mi zadał. Nie zdołałem jednak zdecydować,co mamodpowiedzieć. Po raz pierwszy w życiu naprawdę zdałem sobie sprawęz tego,że ja również kiedyś rozstanę się z tym światemi opuszczę wszystko. To była okropna myśl. Nieznośna. I toojciec otworzył mioczy na tę prawdę. To akurat nie wydawało mi sięokropne. Dobrze było wiedzieć, do czego mam się 163. ustosunkować. To trochę tak jak świadomość, ile pieniędzyma się w banku. Poza tym wspaniała była myśl,że mam dopiero piętnaście lat. A jednak:być może mimo wszystko lepiej by się stało,gdybym się nigdy nie urodził, bo już mi było strasznie smutno, że kiedyś będę musiał stąd odejść. Postanowiłem jednakpostąpić tak, jak ojciec napisał w liście. Zdecydowałem, żepoświęcę dużo czasu na znalezienie odpowiedzi na totrudnepytanie. Odchyliłem głowę i patrzyłem na gwiazdyi planety. Próbowałem sobie wyobrazić siebie w statku kosmicznym. Wiele razyzauważyłem spadające gwiazdy. Długotak siedziałem. Po pewnymczasie usłyszałem, że gdzieś trzasnęły drzwi. Potem na taras wyszła mama. Ledwie zaczynało świtać. Siedzisz tutaj? spytała. Nie mogłem zasnąć odparłem po prostu. Ja też przyznała. Popatrzyłem na nią i powiedziałem: Ubierz się w cościepłego iposiedź tu razem ze mną, mamo. Wkrótce wróciła. Włożyła czarny zimowy płaszcz, którymiała, odkąd pamiętałem. Całkowitej pewności, że to tensam płaszcz,w który ubrana była wtedy w katedrze, mimowszystko mieć nie mogłem. Ale kiedy usiadła naławce,stwierdziłem: Teraz brakuje ci tylko srebrnej spinki we włosach. Aż nakryła ręką usta, apotem spytała: Pisał o niej? Odpowiedziałem na to pytanie, wskazując dużąplanetę,któraakurat zaczęta się podnosić na niebie po wschodniejstronie. Byłem pewien,że to planeta, ponieważ nie migotałatak jak inne gwiazdy,na dziewięćdziesiąt procent miałempewność, że to Wenus. 164 Widzisz tę planetę? To Wenus, zwana także Gwiazdą Poranną. Zakażdym razem,gdy ojciec na nią patrzył, myślał o tobie. Kiedy głowę wypełniają wielkie myśli, można powiedziećkilka słów albo zachować milczenie. Mamamilczała. Po pewnym czasie powiedziałem:W tym miejscusiedziałem z ojcem przez całą noc, tuż przed jego pójściem do szpitala. Możesz o tym przeczytać w liście. A terazmy tutaj siedzimy. Georg odezwałasię mama. Cieszę się, że przeczytam ten list, a jednocześnie się tegoboję. Chciałabym, żebyśbył w domu, gdy będę go czytać. Możesz mi to obiecać? Uścisnąłemjejrękę. Uznałem, że moja obecność w takiejchwilirzeczywiście może być dla mamy ważna. Niedobrze bysię stało, gdyby to Jórgen musiał pocieszać Dziewczynę z Pomarańczami podczas lektury długiego listu odJana Olava. Ale Jórgenowi także będzie wolnoprzeczytać list od mego ojca. Nie wykręci się odwszystkiego tak łatwo. Właśnie tamtej nocy, kiedy tusiedzieliśmy, ojciecpowiedział mi, żenas opuści. Odwróciła się do mniegwałtownie i powiedziała: Posłuchaj, Georg. Nie wiem, czy mam dość siły, żeby dłużejo tymteraz rozmawiać. Wydaje misię,że powinieneś to uszanować. Nie rozumiesz, że rozdrapujesz także stare rany? Nierozumiesz tego? Była prawie zła. A właściwie wcale nie prawie. Owszem odparłem. Rozumiem. Przez jakiś czas siedzieliśmy, niewiele siędo siebie odzywając. Trwało to może godzinę. Mama mi naprawdę zaimponowała. Zawsze się skarżyła, że taki z niej zmarzluch. Za każdym razem, gdy zauważyłemcoś nowego na niebie,pokazywałem jej to, ale wkrótce gwiazdy zaczęły blednąc, ażw końcu całkiem zniknęły i zrobiło się widno. 165. Zanim się rozstaliśmy, wskazałem jeszcze raz na nieboi powiedziałem: Gdzieś tam wysoko unosi się wielkie oko. Waży ponad jedenaście ton, jest wielkości lokomotywy, a porusza się za pomocą dwóch rozpostartychskrzydeł. Zorientowałem się, żemama się wystraszyła, bo zupełnienie wiedziała, oczym mówię. Wcale nie chciałemjej straszyć, nie zamierzałem też opowiadać historii o duchach. Dlatego,żeby ją uspokoić, czymprędzej dodałem:Teleskop Hubble'a. To Oko Wszechświata. Uśmiechnęła się typowym mamusiowatym uśmiechem,a potem wyciągnęła rękęi próbowała pogładzić mnie po włosach. Udało mi się jednak uchylić. Wciążuważałamnie zadziecko. Może sądziła, żemyślę o swojej pracy? Kiedyś musimysię dowiedzieć, czym to wszystko naprawdę jest oświadczyłem. Tego dnia pozwolono mi nie iść do szkoły. Zdaniem babciwystarczyło powiedzieć nauczycielowi całąprawdę. Powinienem po prostu wyjaśnić, że dostałem list od ojca, zmarłegoprzed jedenastoma laty. Dodała, żew takich sytuacjach przydaje sięzłapaniedłuższego oddechu. W takichsytuacjach,powtórzyłemw myślach. Nie uważałem otrzymywania listów od zmarłych rodziców za zwyczajną sytuację. Babcia i dziadek musieli wracać do Tónsberg, nie przeczytawszy listu od ojca. Obiecałem, że dostaną go najpóźniejza tydzień. Babcia trochęsię krzywiła, że będzie musiała czekać tak długo. Przecież to ona znalazła list, to ona postanowiła przyjechać do Oslo. Ale dziadekprzypomniał jej, copowiedział Jórgen. 166 Jórgen musiał tego dnia iść wcześnie ranodo pracy,ledwiego widziałem, ale mama i jazostaliśmy w domu. W południe zasnąłem nażółtej kanapie, bo przez całą noc nie zmrużyłem oka. Kiedy się obudziłem,zaczęła się ciężkaharówka na strychu. Poprosiłem mamę, żeby wyciągnęła wszystkie swojestareobrazy z Sewilli. Na szczęście żadnegoz nich nie wyrzuciła,chociaż znów nie omieszkała zauważyć, że "z nich wyrosła". Powiedziała to akurat w chwili,gdy przesuwała stary portretmojego ojca, ten malowany z pamięci. Żadne z nas nie skomentowało tegoobrazu, alekiedy go zobaczyłem,drgnąłemprzestraszony. Tak roziskrzonego niebieskiego spojrzenianie widziałem nigdy na żadnym obrazie. Pomyślałem sobie,że w tej niebieskiej farbiemusi być dużo kobaltu. Stwierdziłem też w duchu,że te oczy widziały coś, czego nie widziałżaden inny człowiek. Ale z taty nie wyrosłaś powiedziałem. Niebyło topytanie, zabrzmiało raczej jak rozkaz. Namówiłem ją na powieszenie tego starego obrazu, przedstawiającego drzewka pomarańczowe, który przedtem wisiałw przedpokoju. Zdjęliśmy innyobraz i powiesiliśmy ten stary dokładnie w tym samym miejscu, w którym wisiał, gdysiadywał tutajojciec i pisał na swoim komputerze. Właśniew tamtym czasie musiał ostrożnie stąpać po podłodze, żebynie potknąćsię o tory kolejki BRIO. To było w innymczasieniż ten,który jestteraz. Uznałem,żeobraz z drzewkami pomarańczowymi zostałumiejscowiony wprost idealnie,przyjemnie też było na niego patrzeć. Doszedłem do wniosku, że Jórgen po prostumusi pogodzić się z tą drobną zmianą. Powiedziałemto głośno. Kolejkę BRIO znaleźliśmy w wielkim kartonie nastrychu. Odszukaliśmyteż stary komputer. Zniosłem go doprzedpoko167. ju, wetknąłem wtyczki od monitora i komputera do kontaktui spróbowałem otworzyć edytor tekstu. Tostary pecet z programem DOS, aedytor tekstu nazywa się Word Perfect. Ojciecjednegoz chłopaków z mojej klasywciąż posługuje się takimzabytkiem, więcwielokrotnie widziałem, jak startuje. Chciałem uzyskać dostęp do dokumentów napisanychprzez ojca, ale program zażądał podania kodu, maksymalnieośmioliterowego. Właśnietego kodu wtedy, jedenaście lat temu, nikt nie zdołał złamać. Kiedy zmagałem się z komputerem, mama zaglądała miprzez ramię. Powiedziała, że próbowali wieluróżnych słówi wielu kombinacji cyfr także, na przykład dat urodzin, numerów rejestracyjnych samochodów i osobistych numerówewidencyjnych. Ogarnęło mniepodejrzenie, że chyba zabrakło im fantazji. Wstukałem następujące osiem liter:P-o-M-A-R-A-N-C. W komputerze rozległosię "pling" i ukazała się lista tak zwanych directones na twardymdysku. Stwierdzenie, że zaimponowałem mamie, byłoby za słabe. Złapała się za głowę i mało nie zemdlała. W starych komputerach "dir"odpowiada temu, co wnowoczesnych maszynach nosi nazwę "folder'. Również one musiały mieć maksymalnie ośmioliterowe nazwy. Jeden zzałożonych przez ojca nazywałsię "veronika". Użyłem klawiszy zestrzałkami, najechałem na niego i wcisnąłem ENTER. W starych pecetach nie było myszy. Teraz pojawił się tylko jeden dokument, o nazwie georg. lis. Znów wcisnąłem ENTER. I pstryk: Miałem przed oczami dokładnie ten sam tekst, który poprzedniego wieczoru czytałem w swoim pokoju: Siedzisz wygodnie,Georg? Ważne, byś miał przynajmniejo cosię oprzeć,bo opowiem Citeraz niezwykleemocjonującą historie. Wcisnąłem HOME, 168 HOME i strzałkę w dół, żeby przejrzeć cały dokument. Trwałoto całą wieczność, zpewnością dziesięć sekund. Ale tak,ostatnie zdanie w dokumencie brzmiało: Ale marzenie oczymś nieprawdopodobnym ma własną nazwę. Nazywamy je nadzieją. Najgenialniejsza w dotarciu do listu ojca na starymkomputerze była rzecz następująca:gdypostanowiłem napisać tęksiążkę razem z nim, miałem już wizję mozolnej pracy redakcyjnej z nożyczkami i klejem. Teraz cały projekt w jednejchwili stał się o wiele prostszy,niż przypuszczałem, bo mogłem po prostuwejść w ten stary dokumenti dopisywać swoje uwagi w dowolnym miejscu zarównona początku,wśrodku, jak i na końcu tekstu ojca. Dzięki temu miałemrzeczywiście uczucie, żepiszę książkę razem znim. Po dośćdługich manipulacjach udało mi się uruchomićtakżestarą drukarkę. To tak zwana drukarka rozetkowa,urządzenie wprost niewiarygodne, obawiam się wręczpojawieniasię tutaj tajnych agentów z MuzeumTechniki, którzyzechcąjąukraść. Hałasuje jakburza z piorunami i potrzebujeczterech minut na wydrukowaniejednej strony. Dzieje siętak dlatego, że malutki młoteczek musi wybić oddzielniekażdą literę,uderza przy tym wbarwioną taśmę, z którejbarwnik przenosisię na papier. Jedenaście lat temu, kiedyumarł mój ojciec,ten sprzęt był nowoczesny! Piszę terazna starym komputerze. Właśnie teraz. Ostatniąrzeczą, jaką wstukałem, było: Piszę teraz na starym komputerze. Właśnie teraz. Mama mapłytę z piosenką, która nazywa się Unforgettable. To zupełnie wyjątkowe nagranie, ponieważ Natalie Coleśpiewa w duecie ze swoim ojcem, słynnym Nat "King" 169. Cole'em. Komuś może to wcale nie zaimponować, ale rzeczw tym, że Natalie Cole zaśpiewała w duecie ze swoim ojcemblisko trzydzieści lat po jego śmierci. Pod względem technicznym nie było towcale takietrudne. Wystarczyło,że nagrano, jak Natalie Cole śpiewa przy wtórze starego nagraniaNat"King" Cole'a sprzed czterdziestu lat. Można jednak powiedzieć, żenadała głosowi ojca nowe brzmienie. Pod względem technicznym zaśpiewanie w duecie zczłowiekiem nieżyjącym od blisko trzydziestu lat nie było więc wcależadnym wielkimwyczynem. Raczej możenależałoby mówićo wysiłku duchowym. Ale duet jest piękny. Jest unforgettable. Nie ma sensu rozciągać tej historii. Pozostają jedynie dwie rzeczy. Jedna z nich to odpowiedź, którą muszę dać ojcu na totrudne, zadane przez niego pytanie. Ale jest cośjeszcze. Zajmęsięnajpierw tą drugą sprawą, bo postanowiłem,że odpowiedźna topoważne pytanie znajdzie się nasamymkońcuksiążki. Po zakończeniu zmagań ze starymi obrazami i zabytkowym komputeremmama poszła do kuchni upiecsłodkie bułeczki posypane kokosem. Wiedziała, żeuważam je za najpyszniejszenaświecie i oczywiście właśnie dlategoupiekłajew tym szczególnym dniu. Ale Miriamrównież szalejeza nimi. Kiedy zapach pieczonego ciasta zaczął docierać doprzedpokoju, poszedłem do kuchni. Pomyślałem, że może wybłagam gorącą bułeczkę. Chciałem też ocoś spytać mamę. W opowieści oDziewczynie z Pomarańczami był pewien niedokończony wątek. Mama jeszcze jej nie czytała. Kimbył mężczyzna w białej toyocie? spytałem. Zadałem to pytaniejedynie dla żartu. Właściwiepo to, żeby sięz nią podrażnić. Wiedziałem w dodatku, że chodzi o jakiegośdawnegochłopaka. Tak przynajmniej powiedziała ojcu. 170 Tymczasem mama dziwnie się zakłopotała. Najpierwobróciła się do mnie z niepewną miną, jak się to mówi, a potemusiadła przy kuchennymstole. O tym też napisał! powiedziała. Wydaje mi się, że był trochęzazdrosny. Ponieważ nie odezwała się więcej, zapytałem: Nie możesz po prostu powiedzieć,kto siedział w tej białej toyocie? Popatrzyła na mnie sztywno, z namysłem. Wyglądałototak, jakby postanowiła przebić się przez stalową ścianę. Ściszonym głosemodparła: To był Jórgen. Zakręciłomi się w głowie. Jórgen? Potaknęła. W głowie zakręciło mi się jeszcze mocniej. Chwyciłemtorebkę z wiórkami kokosowymi i zacząłem rozsypywaćje po podłodze. W końcu odwróciłem torebkędo góry nogami i wysypałem całą zawartość. Śnieg pada oznajmiłem. Mama dalej siedziała przy kuchennym stole. I tak było jużza późno, żeby mnie powstrzymać. Spytała tylko: Dlaczego to zrobiłeś? Bo jesteś szalona! zawołałem głośno. Miałaśdwóch chłopaków naraz! Zaprzeczyła bardzo zdecydowanie. Nieprawda. Odkądspotkałam Jana Olava, był już tylko on. Wciąż uważałem,że coś tu brzydko pachnie,i nie miałemna myśli bułeczek. A kiedy Jan Olavumarł, zaraz był tylko Jórgen? Nie odparła. Minęło kilka lat, zanim znów spotkałam Jórgena. Przez te latabyliśmy tylko wedwoje, ty i ja. Przecież wiesz. Ale kiedy znów spotkałam Jórgena, pokochałam go od nowa. Potrzebowaliśmy dużo czasu na decyzję, żebędziemy razem, naprawdę dużo czasu. 171. Trochę mi się zrobiło żal tego przerośniętego pisklęcia. Wciąż miało niewyraźną minę. Mimoto powiedziałem: Wobec tego można chyba zapylać, którego z tych dwóch panów Dziewczyna z Pomarańczami kochała bardziej? Nie odparła krótko. O to zapytać nie można. Niebyła zła, ale zdecydowana. Potem się rozpłakała. Postanowiłem nie drążyć więcej tego tematu, bo czegośsięod ojcanauczyłem: nie miałem prawa wdzierać się w coś, conie należy do mnie. Powinienem uważać, żeby nie zbliżać sięzanadto do baśni, która nie dzieli się ze mną swoimi regułami. Ale miałem również prawodo własnych myśli. Niepodobało mi sięto, co usłyszałem. Bo w ten sposóbmężczyzna w białej toyocie i tak wkońcu wygrał. Nie byłatojego wina. Byćmoże nie była to niczyja wina. Ale cieszyłemsię, że mój ojciec nigdy sięo tym nie dowiedział. W końcu być może to, co się stało, było jego winą. Niezdołał zastosować się do reguł. Nie umiałczekać na Dziewczynę z Pomarańczami przezpół roku. Dlatego już po kilkugodzinachszczęścia zobaczył w rynsztoku martwego gołębia,w dodatku białego. Zawsze już będęmyślał o moim ojcu jak obiałym gołębiu. Ale nie jestem pewien, czy wierzęw'przeznaczenie. Ojciecchyba też w nienie wierzył. Inaczej nieinteresowałbysię takbardzo teleskopem Hubble'a. Później tego dnia, po południu, jedliśmy razemz Jórgenem i Miriam bułeczki z polewą czekoladową. Dwiebułeczki byłyposypane cukrem pudrem. Daliśmy jeJórgenowi i Miriam. Uznaliśmy, że jesteśmy im to winni. Od uczty bułeczkowej upłynęłojuż kilka dni, a ja wciąż siedzę pochylony nad starym komputerem. Muszę się zdecydo172 wać, co odpowiem na to trudne pytanie zadane przez ojca. Mam takzwany "deadline", a wypada on jutro. Narazie nikomu jeszcze nie pozwoliłem przeczytać listu od ojca. Ale jutro babcia i dziadekprzyjeżdżają na niedzielny obiad. Wtedytermin mija. W ostatnich dniach nie myślałem prawie o niczym innym, niż o tym trudnym wyborze, którego muszę dokonać. Przeczytałem list cztery razy iza każdymrazem powtarzałemwmyślach: mój biedny, biedny ojciec. Naprawdę było migoszczerze żal, że już go tunie ma. Ale to, o czym pisał, dotyczy nie tylko jego. Dotyczywszystkich ludzi na całym świecie, zarówno tych, którzy byli tu przed nami, tych którzysątu teraz, jaki wszystkich,którzy przyjdą po nas. Jesteśmy na świecie tylko ten jeden raz, pisał mójojciec. W wielu miejscach powtarza, że pojawiamysię tutaj zaledwiena krótką chwilę. Nie jestem przekonany, czyodbieram tow taki sam sposób jak on. Osobiście jestem tutajod piętnastulat i wcale nie uważam tych lat za "krótkąchwilę". Mam jednakwrażenie, że rozumiem, o co chodziłoojcu. Życie wydaje się krótkie wszystkimtym, którym naprawdęudaje się pojąć, że cały świat pewnego dnia całkiem się skończy. Nie wszyscyludzie to potrafią. Niewszyscy posiadajązdolność zrozumienia, cow rzeczywistości oznacza zniknięcie na całą wieczność. W każdej godzinie, w każdej minuciezbyt wieleprzeszkadza w uświadomieniu sobie tego. Wyobraź sobie, że stoisz u progu tej wielkiej baśni, wiele miliardów lat temu, kiedy wszystko powstało pisałmój ojciec. Możeszzdecydować, czy kiedyś urodzisz się i będziesz żyć na tejplanecie. Nie wiesz, kiedy by to miałobyć, ani tez jak długo będzieszmógł tu pozostać, lecz owięcej niż kilkudziesięciu latachi tak nie może być mowy. Wiesz jedynie, że jeśli zdecydujesz się 173. przyjśćkiedyś na ten świat, gdy nadejdzie na to pora czy, jak mówimy, gdy "czas się dopełni", to będziesz również musiał rozstać siękiedyś z nim i wszystko to opuścić. Wciąż nie potrafię się zdecydować. Ale zaczynam się zgadzać z ojcem. Byćmoże podziękowałbym iw ogóle nie przyjąłbymcałejpropozycji. Ta krótka chwila, którą miałbymspędzić na świecie, byłaby zbyt mikroskopijna wporównaniuz całą wiecznością, z czasem, który minął, i który nadejdzie. Gdybym wiedział, że coś jest wprost do szaleństwa pyszne, być może też bym odmówił spróbowania tego czegoś, jeśli kawałeczek, którywolno bymi było zjeść, ważyłby zaledwie jeden miligram. Odziedziczyłem po ojcu głęboki żal,smutek, że kiedyś będęmusiał rozstać się z tym światem. Nauczyłem sięmyślećw wieczorytakie jak ten, ze nie będzie mi już wolnożyć. Odziedziczyłem jednak także bystrość spojrzenia, pozwalającądostrzec, jak cudowne jest życie. Latem zamierzam przeprowadzić gruntowne badania nad trzmielami. (Mam stoper. Chyba możliwe jest dokładne zmierzenie prędkości lotu trzmiela. Trzmiela ponadto należy zważyć). Nie miałbym teżnic przeciwko safari wśród afrykańskiej sawanny. Poza tym nauczyłemsię patrzeć w niebo i zdumiewać wszystkim, co znajdujesię w przestrzeni kosmicznej w odległości wielu miliardówlat świetlnych. Nauczyłem się tego, jeszcze zanim skończyłem cztery lata. Ale nie potrafię zacząć od obszarów aż tak bardzo odległych. Muszę próbować od innej strony. Chybapowinienemdokonać tego wyboruna swójwłasny sposób. Gdyby historia o Dziewczyniez Pomarańczami była filmem kinowym, a ja siedziałbym daleko w głębi sali i oglądał 174 ów obraz ze świadomością, że nie przyszedłbym na tenświat, gdyby JanOlav i Dziewczyna zPomarańczami nigdysię nie odnaleźli, z całą pewnością kibicowałbymim z nadzieją, żesię nie przeoczą. Siedziałbym z sercem w gardle. Denerwowałbym się, żejedno z nich może się okazać do tego stopnia fanatycznym ateistą, że nie pójdzie nawet naświąteczne nabożeństwo. Może zalałbym sięgorzkimiłzaminawidokDziewczyny z Pomarańczami, pojawiającejsię naglena Plaża de la Alianza w towarzystwie Duńczyka! A kiedy Veronika i Jan Olav już by się ze sobą związali, drżałbym,śmiertelnie przerażony najmniejszą zapowiedzią kłótni. Dlamnieporządna awantura mogłaby przybraćwymiar iście kosmiczny. Świat! Nigdy bym się tu nie znalazł. Nie byłbym świadkiemtego wielkiego misterium. Wszechświat! Nigdy nie popatrzyłbym wrozgwieżdżoneniebo. Słońce! Nigdy niedotknąłbym stopą nagrzanych skałw okolicy Tónsberg. Nigdynie dowiedziałbym się, jakie touczucie plusnąć do wody. Teraz to rozumiem. W jednej chwili uświadamiamsobie zasięg tego wszystkiego. Dopiero teraz dotarło do mnie, co toznaczy nie istnieć. Czuję okropnyucisk w brzuchu. Ogarniają mnie mdłości. Ale czujętakżezłość. Wściekam się na myśl o tym, że pewnego dniazniknę,przepadnę, i to nie na tydzień czy dwa,nie na cztery czy czterysta lat, ale na całą wieczność. Czuję się, jakbym padłofiarą jakiegoś oszustwa, ponieważoto najpierw ktoś przychodzii mówi: Proszę, masz cały 175. JOSTHIN GAARDER świat do dyspozycji, możesz w nim baraszkować, jak chcesz. Masz tu swoją grzechotkę, kolejkęBRIO, szkołę,do którejzaczniesz chodzić już tej jesieni. A wnastępnejchwili rozlega się rechot: Ha, ha, nieźle cię nabraliśmy! Icały świat zostaje mi odebrany. Czuję się oszukany przez wszystko. Nie ma się czego ztapać. Nicmnie nie uratuje. Tracę nie tylko świat, tracę nie tylko wszystkoi wszystkich, których kocham. Tracę też siebie. Pstryki nie ma mnie! Jestem zły. Jestem taki zły, że wkażdejchwili mogę zwymiotować. Popatrzyłembowiem woczy diabłu. Ale nie pozwolę,żeby doniego należało ostatnie słowo. Odwracam się od Złego, zanimuda mu się zdobyć nade mną władzę. Wybieramżycie. Wybieram ten maleńki skrawek Dobra, który jest midany. Być możeistnieje również cośalbo ktoś, kogo możnanazwać Dobrym. Ktowie, czy nad tym wszystkim nie unosisię jakiś Bóg. Wiem, żeistniejeZło,ponieważ słyszałem trzecią częśćsonaty "Księżycowej" Beethovena. Ale wiem, że istnieje takżeDobro. Wiem, że pomiędzy tymi dwiema otchłaniami rośnie piękny kwiat, a z tegokwiatu podrywa się w powietrzekochający życie trzmiel. Ha! Powiedziałem więc to. Naszczęście w tym rachunkuistnieje również wesołe allegretto. Pomiędzy dwiema tragediami odgrywane jest zabawneprzedstawienie teatrzykulalkowego, ategoprzedstawienia za nicnie chciałbym przegapić. Gotów jestem postawić wszystko na drugą część! Istnieje coś, co się nazywa apetytem nażycie, a tych dwóch otchłani mimo wszystko nie będę przeżywał. One nie istnie176 ją, nie maich, dla mnie ich nie ma. Istnieje jedynie śmiałeallegretto. Jeszcze raz próbuję cofnąć się w czasie o kilka miliardówlat. To teraz mam zdecydować, czy wybiorę życie na Ziemi zakilkaset milionów lat, czy też z niego zrezygnuję, ponieważnie akceptuję rządzących tu reguł. Jednakżewiemprzynajmniej, kto będziemoimi rodzicami. Wiem, jak zaczęła się tahistoria. Wiem coś o tym, kogo będę kochał. Teraznastąpi odpowiedź. Dokonam wreszcie tego uroczystego wyboru. Piszę więc: Kochany Tato! Dziękuję Ci za list. Wywołał wstrząs,bardzo mnie ucieszył, a zarazem zmartwił i zdenerwował. W końcujednak podjąłemtę trudną decyzję. Jestem najzupełniej pewien, że wybrałbym życie na Ziemi,nawet jeśliby miało ono trwać zaledwie "krótkąchwilę". Możeszwięc nareszcie odpuścić sobie wszelkie podobne zmartwienia. Możesz, jak to się mówi,"odpoczywaćw spokoju". Dziękuję Ci, że podjąłeś pościg za Dziewczyną z Pomarańczami! Mama w kuchniprzygotowujeobiadokolację. Mówi,że to francuski zwyczaj. Jórgen wkrótce wróciz tego, co nazywa "sobotniąprzebieżką", a Miriam śpi. Jest 17listopada i do świąt Bożego Narodzenia zostałozaledwie pięć tygodni. Zadałeś mi kilkainteresujących pytań na tematteleskopu Hubble'a, aprawdą jest, że całkiem niedawnonapisałem potężną pracę o tymteleskopie! ZdradzęCi teraz wielką tajemnicę: wydaje mi się,że jużwiem, co dostanę na Gwiazdkę! To Jórgensporomi podpowiedział, a w każdymrazie pokazał 177. kilka świetnych zdjęć w gazecie. Krótko mówiąc,przypuszczam, że dostanę teleskop! Jeśli to prawda, toaż trudno wnią uwierzyć, lecz również Jórgen czytałmoją pracę, i to nawet dwa razy, chociaż nie jest moim rodzonym ojcem. Powiedział, że jest dumny. Wydaje mi się,że troszczy się o mnie tak samo jak o Miriam, a przynajmniejprawie tak samo, iszczerze mówiąc, wydaje mi się, że więcejnie można od niego wymagać. Cenię go prawie tak, jakby był moim prawdziwym ojcem. Jeśli dostanę naGwiazdkę teleskop, to zabiorę go zesobą do Fjellstólen, bo tu, nanizinach jest za dużo "zanieczyszczenia optycznego", jakto określają astronomowie. Postanowiłemjuż, jak nazwę ten teleskop. Tobędzie teleskop Jana Olava! Jórgenowi z pewnościąwyda się to trochę dziwne,lecz jeślimamy pozostaćw przyjaźni, będzie musiałpo prostu moją decyzję zaakceptować. Kiedy księżyc nie świeci, nad Fjellstólen jest tak gęsto od gwiazd, że można sobie zadać pytanie, do czegobył tak potrzebny teleskop kosmiczny. Dobrze, dobrze,tato, niejestem aż taki głupi,jak Ci sięmoże wydawać. Wiem, żegwiazdy w kosmosie nie migoczą! Ale czasamileżenie na dnie basenu przez kilka sekund i patrzeniena jego brzeg może być bardzo interesujące. Cośi takprzecież wtedy widać i oczywiście można się domyślić,co się porusza ponad lustrem wody. W każdym razie napewnobędę sięmógł przyjrzeć kraterom na Księżycu,księżycomJowisza i pierścieniom wokół Saturna. Akiedyś w życiu będę się musiał postarać o dostanie się napokład prawdziwego promukosmicznego! 178 Serdeczne pozdrowienia od Georga, który wciążmieszkaw forcie na Humleveien i wie, że odziedziczyłmocną krew. PS. Po przeczytaniu tego długiegolistu od Ciebiechybawkrótcesięodważę odezwać do dziewczyny zeskrzypcami. Może zdecyduję sięna tojuż w poniedziałek. Teraz przynajmniej mam z niądo omówieniakilka ważnych spraw. Może ona pokaże miswojeskrzypce. Wołammamę. Przychodzi. W chwili, gdy wklepuję to zdanie,daję jej jednocześnie list od ojca. Dostaje ten stary wydruk. Teraz możesz przeczytać list od mojego ojca mówię. Książkę, którą napisałemwspólniez nim, będziemogłaprzeczytaćkiedy indziej. W każdym razie na pewno po świętach. Itylko wtedy, jeśli naprawdę dostanę na Gwiazdkę własny teleskop, bo przecież wplotłem jużw to opowiadanie teleskop Jana Olava. Trochę mi głupio, żektoś będzie czytał oDziewczynie zeSkrzypcami. Ale tylko trochę. Odrobinę też drżę na myślo tym, że mama i Jórgen będą czytać o tym obściskiwaniu sięw sypialni. Ale tylko odrobinę. Mamawzięłalist od ojca i zasiadła na żółtej skórzanej kanapiew salonie. Zapowiedziała, że chce choć troszeczkę przeczytać ukradkiem, zanim Jórgen wróci z sobotniej przebieżki. Obiecałem, że będęw pobliżu,i nawet trochę ją widzę przezotwarte drzwi. Od czasu do czasu także mamęsłyszę, docierado mnie, że popłakuje. Przyjmuję to za znak, że nie zapomniała całkiem o Janie Olavie. 179. A ja wciąż piszę. Mambowiemrównież tak zwane PS. doCiebie, czytelnikutej książki. To tylko mała podpowiedz: Spytaj mamę albo ojca, jak się poznali. Może mają do opowiedzenianaprawdę ciekawą historię. Spytaj zresztą oboje,bo wcale niejest pewne, czy przekażą Ci to samo. Nie zdziw się, gdyby nagle odkryli przed Tobąswoje zawstydzenie. Wydaje mi się, że to zupełnie normalne. Te baśnie, o którychmówimy, nigdy nie są identyczne, zacząłemjednak rozumieć, że we wszystkich baśniach obowiązująmniej lub bardziej ścisłe reguły, o których mówienie możebyć trudne. Może powinieneś uważać, żeby nie wnikać w niezbyt brutalnie. Nie zawsze łatwo da sięje opisaćsłowami. Poza tym istnieje coś, conazywa się delikatnością. Im więcejszczegółów ma taka historia, tym bardziej moim zdaniem jestekscytująca, ponieważ możliwe, że gdybytylko jeden drobiazg wyglądał odrobinę inaczej niż w rzeczywistości,Ty byś się w ogóle nie urodził! Gotów jestem się założyć, że istniało wiele tysięcy drobiazgów, których nawet leciutka odmiana doprowadziłaby do tego, że nie miałbyś żadnych szans przyjść naświat. A zapożyczając mądre słowaod^mego ojca, można powie-,dzieć tak: "Życie to gigantyczna loteria, w której widoczne sątylko wygrane losy". Ty, który czytasz tęksiążkę, jesteś takim właśnie wygranymlosem. Luckyyoul Koniec.