2350
Szczegóły |
Tytuł |
2350 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2350 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2350 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2350 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maria Rodziewicz�wna STRASZNY DZIADUNIO
3 Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gda�sk 2000
4 I
Delfin Hieronim, s�yszysz, wstawaj! A to sen do zazdro�ci! Hieronim, Rucio, to ja,
�abba! - To mi dopiero nowina! - odpar� spod burki st�umiony, zaspany g�os. - A czego
tam chcesz? Pali si�?
- Wsta�, , to zobaczysz! - Ale kiedy ja nie chc� ani wstawa�, , ani patrze�. - Ano,
, to si� utopisz! - Coo?
? Spod burki wyjrza�a na �wiat rozczochrana, p�owa czupryna, potem r�ka, potem senna
twarz m�odego cz�owieka.
Ziewn�� przeci�gle, pi�ciami przetar� oczy i spojrza�. - Bogowie Olimpu i Walhalli!
! Co to, potop? - krzykn��, zrywaj�c si� na nogi. By�o si� czemu dziwi�. Ch�opski
alkierz, gdzie si� to dzia�o, po ramy okien pe�en by� wody. Wszystkie sprz�ty by�y
ju� zatopione, szczelinami wdziera� si� nurt, sycz�c; wko�o panowa�a g�ucha cisza,
tylko z dala dochodzi�a przeci�g�a wrzawa g�os�w ludzkich i przera�liwy ryk byd�a.
Zbudzony, stoj�c po kolana w wodzie, rozejrza� si� zdumiony: - C� milczysz? ? -
krzykn�� do towarzysza. . - Gadaj, , co si� sta�o! - Pow�d� - lakonicznie odpar�
zagadni�ty.
. - Wie� zatopiona? ? Gdzie koledzy? - Zatopiona. . Koledzy bezpieczni, pod lasem.
Ja zaszed�em po ciebie. - Rych�o w por�! ! - zamrucza� pan Hieronim. . - O w�os nie
zgin��em przez tw� troskliwo��.
. - Spa�e� jak pie�!
! - Jak pie�! Zgrabna metafora. Ciekawym, jak by� ty spa�, gdyby� wr�ci� z linii
po trzech dniach roboty.
- Grocholski by� z tob�, , a jednak pierwszy si� stawi� na alarm. - Grocholski musi
my�le� o pani naczelnikowej. Zakochani maj� zawsze lekki sen, jak pa- nienki. Nieprawda�?
- Musi by� - odpar� Litwin. . Tu pan Hieronim zaprz�tn�� si�, brodz�c po wodzie i
monologuj�c pod nosem: - Ju� wiem, to pewnie dziadunio nas�a� to nieszcz�cie za
to, �em nie chcia� p�j�� na medy- cyn�. Bogi piekie�, czy jest w waszej spi�arni
m�k gorsza od doli studenta na praktyce? Jako Hiob wyjd� z tej okazji, je�li �ycie
zachowam. T�omok w wodzie, odzienie wniwecz; moje rachunki, plany po�ar�a ta ciecz
nikczemna. Dobrze, �e cho� skrzypce w ca�o�ci. A masz cz�- no, �abba?
- Nie ma - odpowiedzia� spokojnie. . - Jak to, , nie ma? Piechot� p�jdziemy po wodzie?
- A ju�ci. . Albo to dla ciebie co nowego? Ty Delfin! - Ot� to! dlategom nierad
mej reputacji marnowa� w tej obie�y! Hm, a gdzie� to smyczek? Le�a� na oknie czy
pod oknem! Przepad�! Doprawdy, czuj� i w tym palec dziadunia. On ma jakie� konszachty
ze z�ymi mocami i u�ywa ich na moj� zatrat�. Oj, oj! Nie ma smyczka, nie ma!
5 - Porzu� gadanie i chod�my! ! - wtr�ci� �abba.
- �atwo ci to powiedzie�! ! Ale ja, z dusz� muzykaln�, cierpi� nad t� strat�! Ch�opak
za�ama� r�ce patetycznie, oczy mu si� jednak �mia�y. - Daj�e pok�j, , albo to czas
b�aznowa�? - Na b�aznowanie powinien cz�owiek mie� czas, bo inaczej c� robi� z �yciem!
Trzeba b�- dzie dosta� ��taczki, zapcha� m�zg cyframi, tak wygl�da� jak ty, skrzeku
pospolity!
Podczas tej oracji pan Hieronim wzi�� zmok�y t�omoczek na plecy, skrzypce pod pach�
i wydosta� si� oknem na �wiat bo�y. Kolega zabra� reszt� manatk�w i pod��y� za nim,
nie obra- �ony bynajmniej zoologiczn� przeno�ni� swego nazwiska.
- S�uchaj no, �abba, a gdzie� to ci bezpieczni koledzy pod lasem? Prowad�, bo doprawdy
zg�upia�em ze snu i paniki. To nie moja specjalno�� wodna komunikacja.
- T�dy - rzek� �abba - widzisz, , koledzy na g�rce! - Aha! ! Widz�, �e idziemy prosto
na do�y z glin�! �liczna awantura! I to morze by�o wczoraj nikczemn� ka�u��. I wierz
tu pozorom. Ch�opi uciekli i wrzeszcz�. Co to im pomo�e? Ale �e mnie ten wrzask nie
zbudzi�!
- Kiedy bo spa�e� jak pie�! ! - Jak pie�! ! Ten zawsze swoje - mrukn�� ch�opak i
umilk� na chwil�.
. Woda dochodzi�a im do pasa, pr�d wali� z n�g, targa� tu i tam. By�o dziwnie przykro
bory- ka� si� z rozp�tanym �ywio�em, nie wiedz�c, gdzie i co si� ma pod stopami,
bo woda rozmulo- na, pe�na zielska, by�a czarna jak atrament.
Nad t� wod� stercza�y dachy chat, �by byd�a, drzewa lasu - i na wzg�rzu t�um ludno�ci
zbi- tej w niesforn�, wyj�c� gromad�.
Pan Hieronim zza plec�w kolegi spojrza� w stron� lasu, odmierzy� okiem odleg�o��
i za- �mia� si� niefrasobliwie.
- Stroiki in�ynierowej musia�y ulec smutnym wypadkom - zauwa�y� weso�o. . - Zosta�y
w chacie podobno.
. - Ot� tak, dobrze jej! Po co je�dzi z m�em, nieodst�pna jak wyrzut sumienia.
Siedzia�aby w mie�cie. Bardzo si� ciesz� z tej straty. B�dzie mia�a nauk� na przysz�o��.
Potrzebna nam tu jak dziura w bucie! Wiecznie kogo� zba�amuci, a my za tego musimy
wszystko odrabia�. Szkoda, �e ten fircyk Grocholski nie poszed� na dno z jej sukienkami.
Brr, co tu wody!
Ch�opak odsapn��, bo go nurt za piersi chwyta�. - I powiedz mi, �abba, sk�d si� ten
tani p�yn wzi�� w takiej ilo�ci przez jedn� noc? - Z g�r - wyg�osi� zapytany. - Ale
z jakich?
? - Sk�d ta rzeka p�ynie.
. - Gruntownie znasz kwesti�! ! Jakie� to? Alpy, Himalaje, Andy? - G�ry i kwita!
! - Ot� i odpowied� in�yniera! Poprosz� naczelnika, �eby ci� wys�a� na praktyk�
do wiej- skiej szk�ki na zarysy geografii!
- Nie durz mi g�owy! ! - burkn�� Litwin. - To dopiero g�owa drogocenna! ! �eby j�
wytrz���, to przysi�gn�, �e mak by si� sypa�. Kolega co� zamrucza� niewyra�nie. Nigdy
nie pr�bowa� walczy� na j�zyki z panem Hiero- nimem. Drwin jego i przedrze�nia� ba�a
si� ca�a akademia.
Wzg�rek pod lasem zbli�a� si� widocznie. Mo�na ju� by�o rozr�ni� wyra�nie kilka
postaci czarnych, a jedn� jasn� i us�ysze� nawo�ywania znajomych g�os�w.
- Salve! Salve! - wo�a� pan Hieronim, wyprzedzaj�c �abb�. - Nie krzyczcie! Wierz�
w wa- sze dobre intencje co do mej osoby! Jestem wam mocno obowi�zany, a jak b�d�
w mo�no�ci odwdzi�czenia, to kln� si� na bogi, �e sam si� pierwej uratuj�, a po was
po�l� mod�y do nieba! Witajcie, witajcie!
�abba, s�uchaj�c tego, u�miechn�� si� lekko.
6 - Ja przyszed�em przecie� - wtr�ci�.
. - Aha, dopominasz si� solidniejszej wdzi�czno�ci! - �mia� si� pan Hieronim. - B�d
spo- kojny! W takim razie po�l� po ciebie tego raka, co to chodzi� po dro�d�e na
Podlasiu.
- Hm, , to dobrze! Ju� wol� mod�y! - Jak si� masz, , Ruciu, jak si� masz? T�dy, t�dy!
- wo�ano ze wzg�rza. Ch�opak dotar� do stromego brzegu, rzuci� na� swe mienie, potem
wdrapa� si� jak kot, po- m�g� �abbie i dopiero wtedy otrz�sn�� si� z wody i uk�oni�
ca�emu towarzystwu.
- Staj� do apelu, , panie naczelniku! - odezwa� si� do �rednich lat m�czyzny. .
- Rzeka odar�a mnie z owoc�w pracy, nie mam nawet o��wka!
- Dobrze, , �e �yjemy i kasa uratowana! - odpar� naczelnik. - Ale moje suknie tam!
- wskaza�a desperacko pulchn� r�czk� dama r�owa i bia�a, ucze- piona do naczelnikowego
ramienia.
- I m�j frak przepad�! - j�kn�� Grocholski melancholijnie. . - Szkoda! - za�mia�
si� Hieronim. - Zagra�bym wam Tadeusza, �eby nie to, �e i m�j smy- czek zgin��.
- Ale widok przepyszny! ! - ozwa� si� naczelnik. . Wszyscy spojrzeli na rzek�. Istotnie,
widok by� pi�kny groz� i ogromem. Niewielki potok, p�yn�cy wczoraj jeszcze o kilkaset
krok�w od wsi leniwy, cichy, przez p� doby ur�s� do niezwyk�ych rozmiar�w.
Olbrzymimi wa�ami par�a fala przed sob� �rodkiem pr�du stogi siana, deski, zielsko,
li�cie, ga��zie, wszystko pl�tane w bez�adny k��b.
Huk i wrzenie kot�owa�o si� jak w zbuntowanym mie�cie, rzeka wygl�da�a jak lud rozju-
szony, pijany, rycz�cy, ��dny krwi i ognia.
- Przypomnia�a babka dziewic wiecz�r - rzuci� Hironim, tr�caj�c lekko Grocholskiego.
- C�, Jasiu, nie pop�yniesz na ratunek sukni damy twego serca? - zagadn�� z cicha.
- Tej sztuki nawet ty by� nie dokaza�. . - Doprawdy? ? Czy wiesz o jakich wa�nych
przeszkodach? - Wiem: : niemo�liwo��! Oczy ch�opca zamigota�y sinawym b�yskiem polerowanej
stali. - Niemo�liwo��! Hieronim Bia�opiotrowicz, wasz s�uga, nie wie, co to za facecja,
co si� tak brzydko wabi!
- Et, , porzu�! - wtr�ci� �abba. . - Cho�by� chcia�, , to nie mo�esz wy�owi� smyczka!
- Milcz! Nie otwieraj krwawi�cych ran, bo jak si� rozgniewam, to ci� wrzuc� tam,
gdzie najady przymierzaj� sukienki naczelnikowej, b�dziesz dopiero krzycza� z zachwytu!
Koledzy parskn�li �miechem. Litwin skrzywi� si�, jak kto�, co chce kichn��, a nie
mo�e, i mrukn�� uparcie:
- Ale taki smyczek przepad� ca�kiem! ! - Masz, id� go szukaj! - zawo�a� swawolnik,
porywaj�c czapk� towarzysza i ciskaj�c j� da- leko w wod�.
- Ajej, ajej, ajej! - lamentowa� poszkodowany. - Jedna by�a, nowiutka. Teraz mi s�o�ce
m�zg przepali!
- Niewiele go znajdzie! Aha, nie piszcz, nie lamentuj, nie biegaj jak kura za kurcz�tami!
Skacz, �abbo, jeszcze j� dogonisz!
- Bodaj ci si� dziadunio przy�ni�! ! Hieronim chwil� patrzy� na niezaradno�� kolegi,
potem skoczy� na brzeg, wywr�ci� w po- wietrzu kozio�ka, wpad� w wod�, dogna� czapk�,
chwyci� j� w z�by i, bawi�c si� z si�� pr�du spienionej fali, w par� minut sta� ju�
na l�dzie.
- Brawo! ! - zawo�a�a pi�kna pani. . - Pan p�ywa jak ryba. . - Czy to komplement,
, Grocholski? - szepn�� Hieronim. - Domowego wyrobu - odpar� kt�ry� z koleg�w, bo
Grocholski, u�miechni�ty, odpowiada� damie:
7 - Dla niego to zabawka! Na naszych oczach przep�ywa� New� pod Kronsztadtem. Dali�my
mu wtedy przydomek Delfin. - Panowie! - zawo�a� naczelnik, kt�ry, nie mieszaj�c si�
do rozmowy, z lunet� przy oku �ledzi� brzeg rzeki. - Patrzcie, , tam w lesie, mi�dzy
drzewami, co� p�ynie!
- Gdzie, gdzie? - wo�a�a kr�tkowzroczna pani, mru��c oczy i skubi�c m�a za r�kaw.
- Co p�ynie? Gdzie? Poka�, m�j drogi!
- P�ynie dach, , a na dachu co� siedzi, niby g�, niby pies! - pouczy� uprzyjmie
Hieronim. . - Jaka g�, , jaki pies? - wtr�ci� �abba. - Pstrokata! Mo�e to zreszt�
koza, ma na sobie troch� czarnego i troch� bia�ego. Widzisz przecie!
- Cz�owiek p�ynie! ! - Ty wsz�dzie widzisz nadzwyczajno�ci!
! - Ale kiedy to naprawd� cz�owiek - kobieta!
! - Mo�e nawet m�oda i �adna, , bo do ciebie podobna! - Panowie, , to rozbitek tonie,
s�yszycie? ! - wo�a� naczelnik, odejmuj�c lunet� od oka. Zamilkli wszyscy. Dach si�
zbli�a�, rzucany tu i tam pr�dem, chwilami fala nakrywa�a go zupe�nie, chwilami wyrzuca�a
na powierzchni�. Wnet nawet naczelnikowa dostrzeg�a posta� ludzk�, przyczepion� do
szczytu, i do wszystkich uszu dolecia�o rozpaczliwe wo�anie ratunku.
- Aha, , ratuj! Nie ma cz�na! - rzek� Grocholski, , ogl�daj�c si� woko�o. Hieronim
milcza�, stalowe jego oczy nie schodzi�y z rozbitka, nie �mia� si�. - Delfin! - szepn��
�abba. - Skacz! Szkoda cz�owieka! In�ynier dos�ysza� i obejrza� si� nie- zadowolony.
- Co pan robisz? - upomnia� Litwina. - Oliw� lejesz na ogie�! Ten szaleniec got�w
na wszystko!
- Wiem, , panie naczelniku! Nic mu si� nie stanie! Hieronim si� roze�mia�. - Nie
darmo �yjemy tyle lat jak bracia. �abba szynkuje moj� sk�r� jak w�asn�. B�d� spo-
kojny, brate�ku, nie trzeba mi zach�ty. Czekam tylko, �eby si� to zbli�y�o dostatecznie.
Przy- nios� ci w prezencie t� �adn� kobiet�!
- Okropno��! ! Pan si� utopi! - krzykn�a, , bledn�c, naczelnikowa. - Ej, , bro�
Bo�e! No, teraz dobrze, w miar�! Hop! Nim si� zdo�ano obejrze�, ch�opak ju� zrzuci�
surdut i buty - p�yn�� uko�nie pod pr�d, na �rodek. Towarzystwo skupi�o si� na brzegu,
�ledz�c z nat�eniem t� walk�. Naczelnik odda� szk�o �onie i u�miechn�� si� z zadowolenia.
Grocholski bi� brawo. �abby oczy, zwykle troch� senne, b�yszcza�y niepokojem i dum�.
Zszed� nad sam� wod� i cisn�c w r�ku ogromn� ga���, oboj�tny, �e mu rzeka dochodzi�a
do kolan, got�w by� rzuci� si� na pomoc druhowi, cho� p�y- wa� nie umia� i cho� obaj
k��cili si� ca�e �ycie.
Ale Delfin nie potrzebowa� pomocy. Sapi�c, parskaj�c, mia�d��c fale si�� pi�ci,
p�yn�� wci��, nie ustaj�c i nie s�abn�c. Czasem wstawa� na wp� i �ledzi� �cigany
przedmiot, czasem jego jasn� g�ow� nakrywa� ba�wan, ale przestrze�, dziel�ca go od
dachu, zmniejsza�a si� z ka�d� chwil�, a pr�d, druzgoc�cy ca�e osa- dy, o�lizgiwa�
si� bezsilny po smuk�ych, spr�ystych cz�onkach nieustraszonego ch�opca.
- Brawo! ! - krzykn�� Grocholski. . Mokra, pe�na zielska i szlamu g�owa wyjrza�a
obok dachu, nerwowa d�o� chwyci�a rozbitka. Nieszcz�sna kobieta - czy koza - rozpaczliwie
trzyma�a si� drzewa. Obro�ca, wisz�c w po- wietrzu, zdyszany, nie mog�c doby� g�osu
z zalanego gard�a, szarpn�� j� z ca�ych si�. Szczap deski, w kt�ry wpi�a si� r�koma,
oddar� si� z trzaskiem, krzykn�a okropnie i, nie puszczaj�c drzazgi, zsun�a si�
w rzek�. Woda trysn�a, zakrywaj�c wszystko, znikn�li oboje. Dach, uwolniony od ci�aru,
podni�s� si� nieco i pop�yn�� szybciej.
8 Po chwili spo�r�d hucz�cych ba�wan�w ukaza�y si� dwie g�owy. To Delfin wraca�,
wolniej,
mozolniej, z �adunkiem. Pr�d go ju� targa� i zawraca�, szamotali si� ze sob� w wielkiej
ciszy, bo patrz�cy, tamuj�c dech, czekali, jak si� to sko�czy, i nie wo�ali ju� brawo.
Hieronim dysza�, pracuj�c jedn� r�k�, coraz cz�ciej gin�� pod fal�, ale pomimo os�abienia
trzyma� mocno trofea swej wyprawy, kobiet� omdla��, sin�, mo�e martw�.
- Rucio, , Rucio! - krzykn�� �abba. . G�os przyjaciela ocuci� zm�czonego. Zebra�
reszt� si�, rzuci� si� naprz�d. G��wny pr�d by� za nim. Jeszcze sto krok�w, jeszcze
pi��dziesi�t. �abba wszed� po ramiona w wod�, rzuci� mu ga���.
- Brawo, , Delfin! Krzycza� Grocholski, in�ynier, piszcza�a dyszkantem in�ynierowa,
krzyczeli obaj koledzy. A biedny Delfin, zziajany, bez tchu, blady jak �ciana, le�a�
na brzegu, ociekaj�c wod�, dysz�c jak zgoniony zwierz i trzymaj�c wci�� za rami�
drobn� posta� rozbitka.
�abba ukl�k� nad nim i podczas gdy inni zaj�li si� uratowan�, on ociera� twarz i
r�ce przyja- ciela, powtarzaj�c uparcie:
- A co? ? Ja m�wi�em, �e mu to nic! Ja m�wi�em! - Uf! - odsapn�� wreszcie Hieronim,
siadaj�c na ziemi. - Szkoda, �em o zak�ad nie poszed�. Zas�u�y�em sobie na dobr�
indemnizacj�! Uf! Tom si� zmacha�!
- A ja m�wi�em, , �e to kobieta! - szepn�� Litwin. . - Czy �yje przynajmniej? Podobna
do ciebie? - zagadn�� ch�opak, ogl�daj�c si� woko�o i wstaj�c.
- �yje, , biedactwo, �yje! - wo�a�a pawim g�osem naczelnikowa. . - Poka�cie mi j�!
! Mo�e to syrena? - Aha, syrena! - parskn�� �miechem Grocholski, odst�puj�c od le��cej
na trawie ofiary po- wodzi.
Hieronim spojrza� ciekawie i skrzywi� si�. Przed nim, okryta pledem in�ynierowej,
le�a�a dziewczynka kilkoletnia, drobna, chuda, si- na.
Mia�a na sobie strz�py grubej koszuli, czerwon�, wyszarzan� sp�dniczk� do kolan,
bose, ciemne nogi krwawi�y si� w kilku miejscach, malutk� jak pi�� t warzyczk� zakrywa�
y zupe�nie roztargane czarne w�osy, pe�ne zielska i szlamu.
W kurczowo zaci�ni�tej r�ce trzyma�a wci�� drzazg� dachu, a wygl�da�a bez �ycia.
- Ten patyk z suchej miot�y ju� nie zipie! ! - zawo�a� Hieronim, , kl�kaj�c nad ni�.
- Owszem, , owszem! - wola�a pani naczelnikowa. . - Serce bije, , r�ce ciep�e! -
Bo jeszcze nie zastyg�y! - mrukn�� student, bior�c na kolana g�ow� dziewczynki i
odgar- niaj�c w�osy z jej czo�a.
- Szaniarski! - zainterpelowa� jednego z gapi�cych si� koleg�w. - Masz pewnie w mantel-
zaku butelczyn�?
- Mam par� kropel! ! - odpar� zagadni�ty. . - A co? Dusz� i stark� Szaniarski ratuje
zawsze z najgorszych niebezpiecze�stw! Daj no, bracie!
Student przyni�s� r�ni�t� flaszk�. Hieronim z trudno�ci� otworzy� zaci�ni�te z�by
dziecka i wla� w gard�o troch� w�dki.
- No, �e niepi�kna, to widoczne, ale �e uparta, o tym ja co� wiem. Ledwiem j� oderwa�
od dachu i maluczko mnie nie poci�gn�a na dno! No, nie szczerz z�b�w! Po�knij jeszcze
odrobi- n�!
Naczelnik tymczasem, spojrzawszy oboj�tnie na zdobycz pana Hieronima, odszed� zn�w
nad wod�, wezwawszy Grocholskiego i �abb�.
Wzi�li narz�dzia, zmierzyli wysoko�� wody, pow�d� ju� nie ros�a. Zacz�li naukow�
gaw�dk�.
9 - Trzeba nam b�dzie poszuka� schronienia za lasem w jakiej� bezpiecznej wsi.
. - By�em tam onegdaj na robocie - obja�ni� Grocholski. . - S�dz�, , �e si� znajd�
mieszkania. - A ot i s�o�ce zachodzi! ! - wtr�ci� �abba.
. - Mo�emy i��. . Co przepad�o, zgin�o! Ciekawym, czy Bia�opiotrowicz ocuci� ma��.
Wr�cili do drzewa, gdzie skupi�a si� reszta. Dziewczynka siedzia�a ju� na ziemi,
otulona burk� studenck�, zal�k�a, dr��ca, wlepiaj�c w twarz Hieronima piwne, �zami
zasz�e oczy.
- No, , �yje! - rzek� naczelnik. . - To i dobrze. . Mo�emy i��. - Dok�d? - zagadn�a
pani i nie czekaj�c na odpowied�, trzepa�a dalej: - Ale wiesz, m�u, to niemowa!
O co si� spyta�, milczy!
- Niemowa? ? Krzycza�a przecie ratunku. Mniejsza z tym. Chod�my! Znajd� si� rodzice!
�abba wzi�� dziecko za rami�. Spojrza�a dziko, usun�a si�. - Oho, , ksi�niczka
z bajki. Bierz j�, Ruciu! - A bior�. . Mo�e si� rozmy�li i przem�wi. Orszak ruszy�.
Na czele w�dz rzeszy z lunet� pod r�k�, dalej pani pod eskort� Grocholskie- go i
dwaj studenci, ob�adowani t�omokami. Poch�d zamyka� �abba z przyjacielem.
Dziecko, gdy je Hieronim wzi�� na r�ce, zacz�o p�aka�. Nie zwa�a� na to i nios�c
je, ruszy� za towarzystwem, dowcipkuj�c po swojemu z �abb�.
Po chwili uspokoi�o si� biedactwo, spojrza�o w g�r�, w �miej�ce si� oczy ch�opca,
przytu- li�o mu si� do piersi, przymkn�o zm�czone p�aczem oczy.
Usypia�a, ko�ysana ruchem i okropnym zm�czeniem. Ju� jej nic z�ego nie mog�o spotka�.
Szli tak w�r�d lasu godzin� i mrok pada� zupe�ny, gdy zaczernia�a przed nimi wie�,
mruga- j�c �wiate�kami z okien. Zacz�to nawo�ywa� ludzi.
Po chwili t�um ich otoczy�. Dobijano si� jak o honor o przyj�cie rozbitk�w, porwano
ich t�omoki i Hieronim ani si� obejrza�, jak si� znalaz� z �abb� w obszernej izbie,
otoczony ca�� ch�opsk� rodzin�, wyprzedzaj�c� si� w us�ugach.
Dziecko spa�o cichutko. - A to co, panie - zagadn�� gospodarz, gdy ch�opiec uk�ada�
drobiazg ten na swej burce na �awie.
- Szczupak na sprzeda�. . Niech �pi tymczasem. - Ej, , pan �artuje! To� to cz�owiek!
- Nawet kobieta. . Z�owi�em w powodzi. Mo�e j� znacie? Wszystkie twarze pochyli�y
si� nad u�pion�, ka�dy si� cofn��, ruszaj�c ramionami. - Nietutejsza - odpar� gospodarz.
- Musia�a j� rzeka z g�ry gdzie� porwa�. No, niech �pi! Jak ma rodzic�w, to si� upomn�.
Prosimy tymczasem pan�w na wieczerz�.
M�odzi ludzie rzucili si� do jad�a z dobrze zrozumian� zaciek�o�ci�; w�r�d wrzawy
rozm�w, �miechu z anegdot Hieronima, szcz�ku misek i �y�ek nikt nie dos�ysza� p�aczu
rozbitka.
Zbudzi� j� ha�as, przerazi� widok tylu obcych, i �ka�a, tul�c si� do �ciany, jak
m�ody wilczek, na wp� tylko oswojony.
Nagle przypomnia� j� sobie Hieronim, zajrza� w k�t. - Mo�e ci si� je�� chce, , dziecko?
- spyta�, g�aszcz�c j� po g�owie. - Bardzo! ! - szepn�a, , bior�c w obie d�onie
jego r�k�. - No, , to chod� do sto�u! Chcia�a us�ucha�, ale nie mia�a si�y utrzyma�
si� na nogach; upad�a, rzucaj�c mu spojrzenie konaj�cego ptaszka.
Wzrok ten dziwnie mu szed� do serca. �abba mia� siostrzyczk� w takim�e wieku, kt�ra
mieszka�a razem z nimi w Petersburgu. Hieronim, sierota bez ojca i matki, lubi� dziecko,
bawi� si� z nim, swawoli�, kupowa� �akocie.
Przed rokiem szkarlatyna j� zabi�a. Konaj�c, patrzy�a na brata i przyjaciela takim
samym �a�osnym wzrokiem, prosz�c o ratunek.
Student si� pochyli�, wzi�� na r�ce ma��, poca�owa� w chude policzki i zani�s� do
sto�u.
10 - Mleka, , matko! - poprosi� gospodyni.
. Nakarmi� j�, trzymaj�c na kolanach. Pi�a ch�tnie, chciwie, ciep�o wybieg�o jej
na twarzycz- k� rumie�cem. Milcza�a jednak ci�gle, patrz�c nieufnie, dziko spod roztarganych
w�os�w. Po- tem dosta�a dreszcz�w, sen j� zn�w morzy� niespokojny, gor�czkowy.
Pomimo jednak namowy, nie pu�ci�a r�ki studenta, kt�r� cisn�a do piersi nerwowym,
l�- kliwym ruchem. Wezwana na spoczynek przez gospodyni�, rozp�aka�a si� okropnie,
nie zdo�a- no jej oderwa� od opiekuna. Poni�s� j� z sob� do alkierza, gdzie im wyznaczono
mieszkanie. �abba ju� tam siedzia� od godziny nad stronic� cyfr, szukaj�c w p�omyku
lampki natchnienia. Obejrza� si� na przyjaciela.
- C� to b�dzie? ? - zagadn�� burkliwie. - Nic - odpar� Hieronim - b�dzie nasze petersburskie
�ycie, , kiedy Wandzia �y�a. Wspomnienie siostry u�agodzi�o Litwina. Zamilk� na chwil�,
zdj�� ciemne nieodst�pne okulary, przetar� je, opar� �okie� o st� i gryz� przez
chwil� pi�ci. Nie o cyfrach my�la� w tej chwili, bo si� zn�w obejrza� i mrukn��:
- Pod�ciel jej moj� burk�, , je�eli trzeba! - Ju� dobrze, , nie beczy. Wiesz, mam
tak� g�upi� natur�, �e jak dzieciak p�acze, to. . . Nie doko�czy�, splun�� i rzuci�
si� na ��ko, ton�c w pierzynach gospodyni. - Uf, alem si� zmacha�! Powiadam ci,
J�ziu, ani jeden cz�onek nie zosta� w subordynacji. Dobranoc, a obud� no mnie, jakby
tam przypadkiem archanio� tr�bi� na s�d ostateczny, bo, jak mi B�g mi�y, got�wem
nie pos�ysze�!
�abba kiwn�� g�ow�. Matematyka zaj�a mu ca�� my�l. Mrucza� wp�sennie formu�y. A
dzieciak j�cza� we �nie niezrozumiale wyrazy, �a�o�nie, z rozdzieraj�c� skarg�, to
z dzik� zaci�to�ci�. Litwin skrzywi� si� par� razy, ale nie gniewnie; op�dza� si�
od tego g�osu jak od natr�tnego wspomnienia, co mu gmatwa�o nauk�, przywo�uj�c obraz
jedynej zmar�ej sio- strzyczki.
Hieronim chrapa� jak drwal. Szcz�liwy! Mia� dwadzie�cia lat, czyste sumienie i szalone
zdolno�ci. On nie zna� bezsennych nocy, sp�dzanych nad osch�� nauk�. On si� bawi�
w akade- mii.
11 II
, , �ona " Hieronima W dwa dni po wylewie rzeki Grocholski wczesnym rankiem wst�pi�
do mieszkania dw�ch przyjaci�. Rodzina ch�opska ju� si� rozpierzch�a na robot� po
polach; na progu chaty, skulona, zapuch�a od p�aczu, siedzia�a dziewczynka znajda.
Patrzy�a uparcie w stron� lasu, nie spojrza�a na wchodz�cego. W chacie stara prababka
przyj�a go kaszlem.
- Witajcie! ! Panowie, co tu mieszkaj�, poszli? - zagadn��. - Poszed� jeden; ; ten
bia�y, weso�y poszed�. A ten czarny, ze szk�em, w komorze. Grocholski wszed� do alkierza.
�abba istotnie sech� nad ksi��k�, jak zwykle. - Dzie� dobry! ! Rucia nie ma? - Nie
ma - odpar� grobowy g�os, kt�remu towarzyszy�o uko�ne, niech�tne spojrzenie w stron�
natr�ta.
Pomimo to Grocholski usiad� na stosach pierzyn, zapali� papierosa i zacz�� szturm
do mru- ka:
- Czy Hieronim dosta� gdzie smyczek? ? Chudy palec �abby wskaza� na przeciwleg��
�cian�, gdzie instrument wisia� w komplecie. - Aha, jest, to i dobrze. Powiedz mu,
niech dzi� wiecz�r przyjdzie do naczelnika. B�d� mu towarzyszy� na tr�bce. Urz�dzimy
koncert.
- Bardzo potrzebne! ! - zamrucza� Litwin, , nie odrywaj�c si� od czytania. - Ty si�
na tym nie znasz.
. - Chwa�a Bogu!
! - Et, , niezno�ny jeste� pedant! C� u was s�ycha�? - Ja nie mam zwyczaju s�ucha�.
. - Dziecko jest jeszcze? ? Nie oddali�cie rodzicom? - Musi by� nie, , kiedy jest
- by�a logiczna odpowied�.
. - Szaniarski m�wi�, , �e j� Rucio traktuje jak �on�. - Nie wiem, , jak si� �on�
traktuje, bom kawaler. Grocholski parskn�� �miechem. Nosowy ton �abby, spok�j i flegmatyczna
twarz by�y nad- zwyczaj komiczne.
�miech kolegi obrazi� Litwina. Drwiny znosi� tylko od Hieronima. Obr�ci� si� plecami
do warszawiaka, zatka� uszy r�koma, d�ugi nos pochyli� nad ksi��k� i zapad� w kompletne
mil- czenie.
Grocholski pokr�ci� si� jeszcze chwil�, porozrzuca� papiery, popr�bowa� skrzypiec,
wzi�� jak�� ksi�g� i wyszed�, gwi�d��c.
Ma�a siedzia�a na tym�e miejscu, w tej samej pozycji i patrzy�a na las. - Jak si�
masz? ? A gdzie tw�j m��? - zagadn�� weso�o student. Bez wahania wskaza�a w kierunku
lasu i odpar�a powa�nie: - Poszed� tam.
. - Czemu� nie posz�a� z nim?
? - Nie pozwoli�.
. - Czekasz na niego?
?
12 - Czekam.
. - Ot, daj pok�j! Chod� ze mn�! Ja ci nic nie b�d� zabrania�. Kupi� now� sukienk�,
czerwo- ne trzewiczki i mn�stwo paciork�w. Chod�, ja b�d� twoim m�em.
Dziecko spojrza�o w�ciekle na niego, pokaza�o j�zyk i, jak �abba, odwr�ci�o si� imperty-
nencko plecami.
Odszed�, �miej�c si� jak szalony. W po�udnie �abba, id�c z rachunkami do naczelnika,
potkn�� si� o dziecko na progu i za- mrucza�:
- Chod� ze mn�! ! Odm�wi�a mu. Odm�wi�a te� wezwaniu na posi�ek; nie ruszy�a si�,
gdy gospodarze wr�cili z pola.
Hieronim o zmroku, id�c z piosenk� na ustach, z �artem w oczach, spotka� j� na drodze.
Wybieg�a naprzeciw niego, dojrzawszy go cudem w ciemno�ciach, i powita�a milcz�cym,
szczerym u�miechem.
- Ej�e, , to ty? - zawo�a� uradowany. - My�la�em, , �e si� kto o ciebie upomnia�
i zabra�. - Albobym posz�a! ! - odpar�a zuchwale.
. - A jakby ojciec przyszed�?
? - Nie ma ojca, , nie mam nikogo. Nikt nie przyjdzie. . . - Gdzie�e� by�a, , nim
ci� woda porwa�a? - Nie powiem, , bo mnie tam odprowadzisz, a ja nie chc�! - Oho!
! To stanowcze. C�e� robi�a dzi�? - Czeka�am na ciebie.
. - A jad�a� cokolwiek?
? - Nie.
. - I ja nie. Ale p�aka�a�, niecnoto! Oczy czerwone! Skin�a g��wk�, biegn�c obok
niego, i nie odst�pi�a ju� ani na krok przez ca�y wiecz�r. Przy ludziach nie m�wi�a
nic, wodz�c tylko po wszystkich oczyma, a po wieczerzy, gdy Hieronim zabra� si� od
niechcenia do pi�miennej roboty, usiad�a cichutko, pragn�c tylko, by j� tak zostawiono
w spokoju.
Grocholski przerwa� skupienie naukowe. Koncert mu le�a� na sercu; zanim przyci�gn�a
reszta towarzystwa, kl�� na czym �wiat stoi takie wakacje, dziki kraj, pow�d� i nudy!
- Czemu�cie nie wzi�li z Petersburga ma�py i pozytywki! - wo�a� Hieronim, podnosz�c
g�ow� od stronicy wyrachowa�.
- Czemu� z t� rad� na miejscu nie wyst�pi�? ? - Nie mia�em czasu o tym pomy�le�.
Dziadunio mnie ambarasowa� razem z kochanym Wojcieszkiem!
- Albertem - poprawi� �abba. . - Palniesz b�ka w milczeniu, , gdy b�dziesz mnie musztrowa�!
Gdzie tyto�? - Na szafie.
. - C� by�o z dziaduniem i Wojcieszkiem? - pyta� Grocholski, zapominaj�c o muzycznym
popisie.
- By�a farsa. Pewnego dnia wpada do mnie kuzynek, wyprasza J�zefa z pokoju, nie podo-
ba�a mu si� �wi�tobliwa mina skrzeka, i nu� mi prawi� jak�� zawi��, erotyczn� histori�.
Ma�om jej s�ucha�, ale sens poj��em. Dziadunio zabroni� Wojciechowi si� kocha�, wybra�
mu jak�� narzeczon�, het, tam, w tym bobrzym kraju, w Mozyrskiem, kaza� zachowa�
dla niej nieskala- ne serce. A� tu Wojciech raptem si� zakocha�. Owoc zakazany smaczny,
ale boi si� dziadunia. W pro�by do mnie o firm�. Czemu nie? Strasznie lubi� p�ata�
sztuki dziaduniowi. Afiszuj� si� tedy z pann� tydzie�, dwa, trzy. Nie wiem, co przez
ten czas Wojciech skorzysta�, mnie si� okroi�o z dziesi�tek buziak�w, z czego by�em
najzupe�niej zadowolony; gra� rol� firmy bardzo mi przypad�o do smaku. Czego si�
�miejesz, �abba?
13 - Z niczego - odpar� Litwin.
. - Dow�d idiotyzmu, , m�j drogi, �miech z niczego. - Wi�c c� dalej? ? - zagadn��
Grocholski. - Aha, dalej? Pewnego wieczora wracam z kurs�w, stroj� si� na jak�� hec�
z pann�, gdy wtem przynosz� list od dziadunia. Znam to pismo, wi��� si� z nim wszystkie
z�e chwile w mym �yciu! Otwieram i c� znajduj�? Oto s�owo w s�owo, kreska w kresk�
histori� owych trzech tygodni. Jak Wojciech przyszed�, co m�wi�, gdziem potem by�,
com robi�, nawet czas i miejsce ka�dego z dziesi�ciu buziak�w. Moja rola firmy tak
tam by�a przedstawiona pesymi- stycznie, �e mnie raptem odpad� gust do dalszego ci�gu.
Na ko�cu by� zamieszczony rys dzie- j�w Wojciechowej pi�kno�ci. No, nieciekawy, ale
urz�dowy autentyk. Ot� i fars� zrobili�my dziaduniowi! Pos�a�em list ca�y kuzynowi
i drapn��em. Jestem pewien, �e dziadunio ju� wie, gdzie jestem, co robi� i �e wam
to m�wi�, w tej chwili. . . I chcieli�cie, �ebym o ma�pie pami�- ta�!
- Kto� ci� szpieguje z jego rozkazu. . - Niech go z�api�, , tego faceta! Chyba �abba?
Litwin na d�wi�k swego nazwiska podni�s� g�ow� i rozejrza� si� b��dnie. - Czego?
? - spyta�. - Niczego, , b�otny s�owiku! - Pewnie te� dziadunio wie o twojej �onie?
? - wtr�ci� Szaniarski. - A jak�e. Ani chybi. Ale to mniejsza. On si� mnie wyrzek�
w godzin� chrztu. Odt�d prze- �laduje niezmordowanie, jakby spe�nia� obowi�zek naj�wi�tszy.
- W godzin� chrztu? ? C� to? Chcia� ci� zostawi� poganinem? - Blisko tego. Trzeba
wam wiedzie�, �e u niego wszystko by� musi na komend�. Mia� dw�ch syn�w i powiedzia�
sobie: jeden m�j wnuk b�dzie Litwinem, drugi Wielkopolaninem i nu� zaczyna� od chrztu.
Paf! Nazwali pierwszego Wojciechem na chwal� bo��. Wojtaszek nie mo�e im tego dot�d
darowa�. Jak przysz�a kolej na mnie, ojciec ju� nie �y�. Chcia� dziadunio, bym si�
wabi� Olgierd. I o w�os si� to nie sta�o. By�bym ba�wochwalc� wedle planu, ale matka
zbuntowa�a si� na t� zbrodni�. Da�a mi patrona. No i za to wyrzek� si� mnie dziadunio!
My�la�, �e bez jego rubli zostan� dzikim cz�owiekiem, kominiarzem czy lokajem! Hej,
hej! Bez poga�- skiego imienia Litwin ze mnie! Tward� mam g�ow�. Rozbija�bym ni�
orzechy w potrzebie i na z�o�� dziaduniowi koleguj� z wami, zamiast ekonomowa� gdzie�
w Mozyrzu.
Oczy ch�opca zasz�y skrami dumy. Za�mia� si�. - A Wojtaszek kurczy si�, l�ka, dr�y,
schnie ze strachu. Tfu! To mi �ycie! Ja bym nie potra- fi� s�ucha� kaprys�w, chybabym
kocha�. No, jak�e, Groch? Idziemy drumli� naczelnikowej? To chod�my pr�dzej, p�ki
wcze�nie! Ona mi zawsze na sen dzia�a, a jeszcze pod wiecz�r to got�wem zadrzema�
na dobre! Nie m�cz si� tak, �abba, zrobi� razem ze swoj� i twoj� cz��! Id� spa�!
Tu ma�a r�czka dotkn�a go; dziecko sta�o gotowe do drogi. - Zostaniesz, ma�a! -
rzeki. - Ty si� nie znasz na muzyce i wdzi�kach naczelnikowej. Wa- ha�a si� jeszcze.
- No, , dobranoc! �abba zostaje, nikt ci krzywdy nie zrobi! - A ty wr�cisz? ? - spyta�a,
gdy si� pochyli� nad ni�. - Wr�c�, , wr�c�!
- Chod�my! ! - nap�dza� Grocholski. . - Naczelnikowa czeka nas niecierpliwie. . -
Bardzo to pochlebne dla m�a! ! - zauwa�y� Hieronim, , rz�pol�c ku uciesze ca�ej
wsi. I tak min�o kilka tygodni. Rzeka, napsociwszy co niemiara, wr�ci�a pokornie
w dawne ko- ryto. Grono in�ynier�w ko�czy�o spiesznie roboty.
14 Hieronim, kt�ry w swej dobroci odrabia� za wszystkich naukow� pa�szczyzn�, mruga�
bar-
dzo znacz�co w stron� powa�nego zwierzchnika, gdy ten patrzy� gdzie indziej. Ruch
nie by� pochlebny dla wieku i urz�du m�a pi�knej pani.
�abba jeden tylko nie okazywa� zmiany usposobienia na my�l o Petersburgu. Dziecko
wci�� by�o z nimi. Daremne by�y poszukiwania i rozsy�ane wie�ci. Nikt si� po zgub�
nie zg�asza�. Przyjaciele po naradzie postanowili j� zabra� z sob�.
Pewnego wieczoru w biurze naczelnika Hieronim z Grocholskim wyp�acali robotnikom
od pomiaru, gdy jeden ozwa� si� znienacka:
- Pan obiecywa� dziesi�� rubli za odnalezienie rodzic�w tej ma�ej, co siaduje na
progu cha- ty, gdzie pan mieszka?
- Ano, , to i c�? - zagadn�� Hieronim. - Dajcie dziesi�� rubli, , panie, ja wiem.
- Czyja� ona?
? - Szynkarza w Wierzb�wce. . Pyta� si� o ni�. - Nie k�amiesz? ? - rzek� student,
dobywaj�c asygnat�. - Daleko to st�d?
? - Bogiem si� kln�! Zreszt� pan si� przekona, Wierzb�wka o dziesi�� mil przed miastem.
Cerkiew tam wielka, a szynkarz rudy. Wania Kru�c�w si� nazywa.
Hieronim rzuci� pieni�dze i wypad� na ulic�. Nie chcia� wyzna�, �e mu �al by�o dziecka,
wi�c z�o�ci� �al pokrywa�.
Zasta� j�, jak zwykle, na progu, sm�tnie wygl�daj�c� jego powrotu, i napad� z g�ry,
podnie- caj�c si� krzykiem:
- Ach, ty ma�y k�amco! M�wi�a�, �e� sierota, a ojciec ci� szuka! Wykierowa�a� mnie
na Cygana czy ludo�erc�! Powiedz�, �e dzieci przyw�aszczam! Nie by�aby� kobiet�!
Ledwie ci z�by wyros�y, ju� zmy�lasz i udajesz! Poczekaj, odwioz� ci� do rodzic�w
i poprosz�, �eby ci wsypali kup� r�zeg na pami�tk�! Poczekaj! Naucz� ci� katechizmu!
Rodzina gospodarza, zwabiona krzykiem, wyleg�a do sieni. Hieronim, sapi�c z gniewu
czy przykro�ci, powt�rzy� nowin�.
Dziecko powsta�o nieme, z zuchwa�ym b�yskiem oczu. Nie broni�a si� i nie p�aka�a.
- Dajcie mi jutro koni, , gospodarzu - rzek� student - odwioz� j� szynkarzowi. .
Chod�, ma�a! Obejrza� si�. Nie by�o jej. Jak w�� wy�lizn�a si� spo�r�d otaczaj�cych
i znik�a. - P�jdzie i utopi si�! ! - mign�a my�l ch�opca. . - Wilki zjedz�! ! -
poprawi� si� natychmiast.
. - Ma�a! ! - krzykn�� wychodz�c z chaty. . - Chod� tu zaraz!
! �adnej odpowiedzi. Zbieg wypowiedzia� pos�usze�stwo, umkn��, przepad� w cieniach
nocy. - �wiat�a! ! - zakomenderowa� student. . - Chod�my szuka�!
! Synowie gospodarza skoczyli za nim, wrzeszcz�c jak na wilczej ob�awie. Rozbiegli
si� na wsze strony. P� wsi, zaalarmowanej wrzaw�, pod��y�o za nimi. Latarnia Hieronima
miga�a to tu, to tam na przedzie. On pierwszy dostrzeg� drobny ruchomy przedmiot,
tocz�cy si� jak pi�ka w stron� lasu, i dogna� kilku susami.
- A, , tu� mi, ptaszku! - zawo�a� zdyszany, , rzucaj�c latarni� i chwytaj�c j� za
rami�. Szarpn�a si�, zgrzytaj�c z�bami. Chcia�a zgin�� z honorem, wyzna� to w duchu
ch�opiec. Podar�a mu kurtk�, podrapa�a twarz, ugryz�a w rami�; w gar�ci dzikiego
dziecka zosta� p�k jego jasnej czupryny. Pokona� j� wreszcie i nios�c zawr�ci� do
wsi, nawo�uj�c towarzysz�w wyprawy.
Ju� si� nie tuli�a do niego jak wtedy, gdy j� ni�s� z powodzi. Teraz opar�a mu obie
pi�ci o piersi i odpycha�a od siebie prze�ladowc�. Oczy jej pali�y si� jak fosfor.
Tak weszli do alkierza, gdzie ich powita� �abba zdumia�ym spojrzeniem.
15 - Patrz, com sobie zrobi�! - �mia� si� Hieronim, ocieraj�c krew z twarzy i wskazuj�c
po-
szarpan� odzie�. - Ksantypa! ! - rzeki Litwin powa�nie.
. Wi�zie� skry� si� w najciemniejszy k�t izdebki i dysza�. - A to �mija! Ledwiem
da� rad�! No, teraz ca�� noc trzeba wartowa�, bo tylko czeka spo- sobno�ci, �eby
zn�w drapn��. To jednak rozczulaj�ce przywi�zanie do rodzic�w!
- Dobrze, �em ja nikogo z wody nie ratowa� - zdecydowa� �abba. - Krew ci p�ynie z
twa- rzy.
- A p�ynie! Pazury jak u kota! Tfu, co to z�o�ci w tym mizernym ciele! I gdzie si�
to mie- �ci? Chcesz je��, ma�a?
Milczenie. Zajrza� do niej. Siedzia�a zwini�ta w k��bek, nieporuszona. - Uwa�aj na
ni�, , J�zik, nim si� posil� i wr�c� od naczelnika. - Uhm! Te dzieci to skaranie
bo�e! Potrzebny ci by� ten k�opot? Trzeba by�o odda� policji! Zawsze sobie napytasz
biedy przez to amatorstwo bachor�w. Ciekawym, ile ich mie� b�dziesz, jak si� o�enisz?
- Tuzin, , braciszku, ani jednego mniej! To moje ostatnie s�owo! Bywaj zdr�w! Ch�opiec
wybieg� z izby, nuc�c weso�� jak�� zwrotk�. �abba mrucza� niech�tnie. I jemu �al
by�o dziecka, przywyk� do niego, wola�by nie mie� wcale, ni� traci�. Tote� gdera�
zawzi�cie na nieobecnego koleg�.
- Zawsze tak z nim, a wszystko z gor�czki! Teraz pilnuj tego biedactwa. Nies�odko
jej by� musi w domu, kiedy si� tak broni! Zdj�� okulary, poszed� w k�t.
- No, nie kapry�, dziecko! Te chimery do niczego si� nie zdadz�. Wyjd� no tu na �wiat�o!
Bij� ci� w domu?
�kanie by�o jedyn� odpowiedzi�. - No, , nie p�acz! Nie mo�emy ci� zabra�. Trzeba
wr�ci� do ojca. - Nie ma ojca - zamrucza�a. - Ja nie chc� wraca�!
! - To nie racja drapa� Rucia. . To� jego boli. - Niech boli! ! Po co powiedzia�,
�e k�ami�, i krzycza�? Ja jego nie cierpi�! - Kogo? Mnie? - spyta� weso�y g�os na
progu. - Co ty jej prawisz, , �abba?
- A nic! ! - odpar� Litwin, , wstaj�c. - Nie chce wraca� do domu. . - Dobra sobie!
! - At, , szkoda dziecka! Niechby si� zosta�o! - Milcza�by�! ! I mnie szkoda, pomimo
�em podrapany i pok�sany przez t� ma�� os�bk�! C� robi�? Sko�czy�e� robot�, nie?
Siadaj, zgryziemy j� we dw�ch! Za tydzie� jedziemy do Peters- burga. Grocholski kwili
gdzie� z naczelnikow�. Mamy i jego cz��. Daj no cyrkiel i nie my�l o b�a�nicy!
Nazajutrz wczesnym rankiem w�zek wywi�z� ze wsi zbiega. �abba j� wsadzi� na w�zek,
u�ciskawszy serdecznie. Hieronim to kl��, to gwizda�. Konie lecia�y cwa�em. Wieczorem
uj- rzano wie�, wo�nica wskaza� j� biczyskiem.
- Ot i Wierzb�wka! ! Widzi pan karczm�? Tam na progu, w czarnej koszuli, to szynkarz.
W�z stan��. Szynkarz wyj�� fajk� z ust, zdj�� czapk� i post�pi� kilka krok�w, zataczaj�c
si�. - Aha! ! Pan j� przywi�z�! Wilki jej nie zjad�y! Nu, id� do izby! Dostaniesz
od gospodyni! Dziecko przytuli�o si� do studenta, dr��c febrycznie. - To nie wasze?
? - zagadn�� Hieronim. - Bo�e bro�! ! Cudze! Darmozjad! Ju� cztery lata, jak mi zosta�o
na karku! - Czyja� ona?
? - A tego pana, , co tu mieszka�! - Gdzie� rodzice? ? Pomarli? - A niby pomarli.
. - Jak to, , niby?
16 Hieronim poczu�, jak drobne palce dziecka wpi�y mu si� w d�o�.
- A tak! Przywie�li go z m�od� �on� i t� ma�� w ko�ysce; mieszka� u mnie, nudzi�
si�, polo- wa�, �eby czas zabi�. �ona zrazu p�aka�a, potem zacz�� tu zje�d�a� prokurator
z miasta - m�� polowa�. Raz wraca� p�no, zajrza� przez szyb�, co� mu si� nie podoba�o;
m�ody by� i z�y, a w strzelbie mia� dwa naboje. Wi�c wpakowa� jeden prokuratorowi
w g�ow�, a �onie w piersi dru- gi, i nie chybi�! Gwa�t si� zrobi�! Zastali�my go,
jak nabija� strzelb� dla siebie; nie dali mu do- ko�czy�, wzi�a policja! Ot, jak
by�o!
- I c� si� sta�o z tym biedakiem? Gor�ce wargi dziecka spocz�y na d�oni ch�opca;
dzi�kowa�a mu za to s�owo, mo�e pierw- sze dobre, co pos�ysza�a o ojcu.
- Wala� si� dwa lata po tiurmach i umar�. Dziecko mi zosta�o, istny czort. Z�e, uparte,
leni- we! Obrzyd�y mi sceny z ni� w domu, a tu si� nikt nie zg�asza. Nie�akoma gratka.
C�rka mor- dercy! Tfu! Mo�e pan wst�pi na zak�sk�?
- Dzi�kuj�. . . . Wyratowa�em j� z rzeki. U was wody nie ma? - A nie ma. . Na tydzie�
przed powodzi� uciek�a. Gdzie� si� b��ka�a tymczasem po kraju. Nu, podzi�kuj panu
i marsz do domu! S�yszysz?
- Na co ona wam? - rzek� ch�opak. - Kupi�em j� sobie od �mierci i u mnie niech zostanie.
To moja krew.
Twarz dziecka, zalana �zami, podnios�a si� ku niemu; nie zwa�a� na to. - To pan jej
krewny! Nu, ja zawsze m�wi�em gospodyni, �e swoi si� upomn� o swoje i za- p�ac� za
utrzymanie.
- A ile chcecie? ? - Sto rubli. Warto: odzienie w kawa�ki leci, trzewik�w nie nastarczy�,
a co nat�uk�a naczy� przez te cztery lata, to i nie zliczy�!
- Macie mo�e jej papiery? ? - Jest skrzynka. . Reszta grat�w posz�a na pogrzeb kobiety
i na koszty. - Dobrze, , dobrze. Dajcie skrzynk�! Szynkarz pobieg� do chaty, a Hieronim
tymczasem opar� obie r�ce na ramionach dziecka i spyta�:
- Czemu� mi tego nie powiedzia�a sama? ? - Ba�am si�. �mia�by� si� z tatusia, jak
oni, a na matk� pluli! Och! Ja nie chc�, �eby si� z tatusia �miali, nie! A potem
powiedzia�e�, �e k�ami�, widzisz, to� ty k�ama�!
- Ja, , dziecko, ja! B�d� ci odt�d wierzy� na s�owo; pojedziemy razem. - Razem! -
za�mia�a si� przez �zy, obejmuj�c jego szyj� r�czkami i chowaj�c promieniej�c� twarzyczk�
w jasne w�osy opiekuna. Serce jej skaka�o pod jego d�oni� jak szalone!
- Macie, , panie, skrzynk�! - przerwa� szynkarz. Ch�opak przejrza� papiery. By�o
ich dosy� dla policji. Zap�aci� za nie sto rubli. By� to owoc dwumiesi�cznej wakacyjnej
pracy.
Szynkarz pocz�� b�ogos�awi� i dzi�kowa�; zjawi�a si� te� gospodyni i dwie c�rki.
Ma�a, oparta dumnie o studenta, patrzy�a na nich z bezmiern� pogard�. Wiedzia�a z
cztero- letniego do�wiadczenia, co warte s�odkie ich miny i u�miechy.
- C�, panienka, do swoich wracasz? - ozwa�a si� do niej gospodyni, szorstk� r�k�
dotyka- j�c twarzy.
Uchyli�a si� od pieszczoty do�� niegrzecznie. - Pojad�, , gdzie on! - odpar�a kr�tko.
. - Szcz��e ci Bo�e! ! Mo�e chcesz je�� na drog�? - Jak zechc�, , to on mi kupi!
W�zek ruszy� z powrotem. Wo�nica u�miechn�� si� lekko, ogl�daj�c si� za siebie. -
I za co pan zap�aci� sto rubli? - ozwa� si�. - Albo co?
?
17 - Cztery lata j� morzyli g�odem, ubierali w �achmany, chodzi�a boso, a co tamte
dzieci st�u-
k�y, na ni� zrzuca�y. A co ona im si� napracowa�a! Czy nie tak, ma�a? - A tak, ,
ci�gle bili. - Za to ci� teraz nikt nie tr�ci. B�d� spokojna; znam twe pazurki i
b�d� ich si� strzeg� na przysz�o��.
Spojrza�a �a�o�nie na �lady podrapa� i spu�ci�a pokornie g��wk�. Nakarmi� j� na popasie,
u�o�y� do snu i sam drzema� ca�� drog�, spokojny, �e ju� nie spr�- buje ucieczki.
G�o�ne okrzyki zbudzi�y go nagle. Stali we wsi. Koledzy otaczali w�z t�umnie. - A
to co? ? przywioz�e� ma��! - wo�a� �abba, , u�miechni�ty rado�nie. - Gdzie� Wierzb�wka?
? - bada� Grocholski. - Na karcie geograficznej szczeg�owej.
. - A szynkarz? ? A rodzice? - Woda ich zmy�a.
. - Jak to? ? Wszystkich? - I wszystko! Nawet patent na w�dk�. - Et, , bredzisz!
- Et, , czas mi zajmujesz! - Ach ty smyczku!
! - Ach ty pusty futerale od fleta! ! W�zek ruszy� dalej w�r�d �miechu. �abba przyczepi�
si� do skraju i jecha�, trzymaj�c si� szerokich plec�w wo�nicy.
- Dziecko nasze? ? - I jak jeszcze nasze! Masz, czytaj! Litwin wzi�� podany papier,
zmru�y� oczy. - Zapomnia�em okular�w! ! - rzek� desperacko. Stan�li przed chat�.
Wysiedli wszyscy, a po chwili zebra�a si� reszta koleg�w. �abba wsadzi� szk�a na
nos i zacz�� na g�os czytanie: - " Roku 18* * maja 14 dnia ochrzczono w ko�ciele
parafialnym katolickim w Poniewie�u dziewczynk�, c�rk� Kazimierza i Marii, ma��onk�w
Obojskich, imieniem Bronis�awy Marii Kazimiery " .
- Gwa�tu! ! - wykrzykn�� �abba, , przerywaj�c czytanie. - To ona, , ta ma�a! - Ona!
! - potwierdzi� Hieronim.
. - Hurrah Delfin! ! - wola� Grocholski.
. - A co? To dlatego, �e nie my�l� o naczelnikowej. Kobiety strasznie zabijaj� spryt
w cz�o- wieku! Dow�d na tobie! No, dosy�, nie czytaj, �abba, kto j� do chrztu podawa�,
ochrzcimy j� po swojemu. Hola, Szaniarski, skocz po butelczyn�! A kto na kuma?
- Ja! ! - ozwa� si� �abba. . - To dobrze! ! A imi�? - To ju� ma! ! - protestowa�
Grocholski.
. - G�upi�! ! Nie b�dziemy, wo�aj�c, recytowa� ca�ej litanii! - Maria! ! - podda�
Grocholski. . - Czyta si� naczelnikowa! Imi� twojej damy! Nie chc�, �eby by�a do
niej podobna.
- Kazimiera! ! - szepn�� �abba. . - Czekaj! Co to znaczy? Kazi - to psuje, mir -
spok�j. Pfe! Ma ona nam psu� spok�j? Nie pozwalam!
- Bronis�awa brzydko! ! - skrzywi� si� Grocholski. . - Jak dla kogo! Dla zaczepiaj�cych
- tu si� uk�oni� w stron� warszawiaka - niewiele obie- cuj�ce, ale dla prawnych posiadaczy
cenne! Niech b�dzie Bronis�awa! Co, ma�a, zgoda?
18 - Tatu� mnie Bronk� nazywa� - szepn�a.
. - A co! B�dziesz tedy Bronis�aw� i oby� by�a wierna nazwie! Ty tego nie rozumiesz
tym- czasem, ale kum rozumie, niech ci to wyt�umaczy w czas i por� w�a�ciw�. S�yszysz,
�abba? Przeczytaj w katechizmie o obowi�zkach chrzestnych rodzic�w! Rozumiesz? Gdzie�
ten Sza- niarski z winem? Pi� chc�, jak sikawka stra�y ogniowej. Czego szukasz, �abba?
- Szukam listu. . - Jakiego listu?
? - Do ciebie od dziadunia. . Przyszed� wczoraj. . . - Coo! - Pan Hieronim siad�,
wytrzeszczaj�c oczy. - Bogowie piekie�, c� to nowego? A co, nie m�wi�em wam, �e
on ju� wie, gdzie ja jestem?
- I co robisz w tej chwili! Pewnie si� zaprasza na kuma! Nazwie j� po litewsku, Biruta!
- za�mia� si� Grocholski.
- Gdzie� ten list, , marudo? - wo�a� student. - Aha, gdzie? Albo ja wiem! Zawsze
mi g�ow� zdurzysz swoj� gor�czk�. Gdzie� go scho- wa�em, bo z pieni�dzmi.
- Z pieni�dzmi! ! �wiat si� ko�czy! - Ot, , jest, masz! Ch�opiec zapomnia� o pragnieniu
i figlach. Podar� kopert�, uszkodzi� troch� list i zacz�� czyta�, komentuj�c ka�de
s�owo:
- " Je�eli pami�tasz, �e masz dziada " - oho, kto by nie pami�ta� - "kt�remu by�e�
ca�e �ycie zgryzot� " - bodajby ci�szych nie mia� - " to wymagam, aby� wnet, po
otrzymaniu niniejszego, stawi� si� osobi�cie u mnie " . - Ciekawym, po co mu potrzebne
ogl�danie tej zgryzoty. - " Wie- dz�c, �e �yjesz w n�dzy i korzystasz z publicznej
ja�mu�ny " - Co? Sfiksowa� stary! - " posy- �am ci na koszty podr�y sto rubli, wymagaj�c
�cis�ego rachunku i oddania tego, co pozosta- nie " .
- Tfu, , do diaska! Ja, Hieronim, mam jecha� za cudze pieni�dze i gryzmoli� jakie�
rachunki? Dziadunio dosta� rozrzedzenia m�zgu!
- No, , czytaj dalej! - " Mieszkam, jak zawsze, w Tepe�cu, powiat mozyrski, i czekam
ciebie. Tw�j dziad, Poli- karp Bia�opiotrowicz " .
Student zmi�� list w ga�k� i cisn�� j� pod sufit, pieni�dze rzuci� na st�, siad�,
wzi�� pi�ro i zacz�� co� pisa�.
- Jest wino! ! - wo�a� Szaniarski, , wchodz�c. - Pijcie sami! Mnie po ka�dym li�cie
dziadunia jakby kto ��ci� potraktowa�. Zatruje mi humor na trzy doby! No, odpisz�
mu cho� raz!
Pi�ro skrzypia�o zajadle. Koledzy rozgo�cili si� na ��kach i sto�ach, wzi�li dziewczynk�
i wywiadywali si� wszystkiego z w�asnych ust ofiary. Opowiada�a teraz ch�tnie i roztropnie
szczeg�y czteroletniej niewoli; o �mierci rodzic�w milcza�a uparcie.
Nagle Hieronim wsta�. - Gotowe? ? - spytano. - Uhu! ! - odpar�.
. - To czytaj!
! - " Szanowny dziaduniu! Je�eli korzystam z ja�mu�ny publicznej, to do tej publiki
Ci� nigdy nie zalicza�em. Sto rubli odsy�am bez rachunku, na inny u�ytek. Je�eli
b�d� mia� czas i ochot�, to przyjad� do Ciebie za w�asne fundusze, terminu nie okre�lam
i pozostaj� pami�tnym wnu- kiem " .
Zwin�� list, wsun�� do �rodka pieni�dze i odsapn��. - A� mi l�ej! ! No, dajcie kieliszek!
Zdrowie Bronki, na szcz�liwy powr�t i pomy�lne kursy! Dajcie i mojej �onie kropelk�!
- Na szcz�liwe po�ycie! ! - rzek� Grocholski.
19 - Nie wspominaj tego, , bo mi naczelnik staje w oczach!
- Wi�c nie jedziesz w Mozyrskie? ? - zagada� t� kwesti� adorator naczelnikowej. -
Najpierw dajcie mi spos�b przeistoczenia si� w kaczk�, bo tam dosta� si� mo�na za
po- moc� p�etw i skrzyde�, inaczej wcale nie. To kraj ziemnowodnych istot!
- Statki kursuj� po Prypeci podobno. . - A niech sobie kursuj� zdrowe! Jak mi si�
zechce eksploracyjnej wyprawy, to rusz�. Tym- czasem pijmy, i hajda do Petersburga!
Dziadunio dostanie ataku apopleksji, gdy m�j list otrzyma!
- Albo to prawda? - wtr�ci� �abba. - On innej odpowiedzi nie czeka! Umy�lnie tak
napisa�, �eby sto rubli odzyska�. Ju� ja go znam.
- A cz�sto ty masz podobne odezwy? ? - spyta� Szaniarski. - Mia�em ich pi�� w �yciu.
. Ilekro� mnie co� z�ego spotka�o. Oj, ten dziadunio! Pierwszy list przyszed�, jakem
matk� k�ad� w trumn�. I wiecie, co w nim by�o? �em to ja j� do grobu wtr�- ci�, ja,
com j� kocha� i czci� jak �wi�t�! Mia�em wtedy lat czterna�cie, zosta�em sam! Pocho-
wa�em matk� i przysi�g�em na jej grobie dawa� sobie sam rad� na �wiecie i pr�dzej
zamrze� z g�odu, ni� poprosi� o pomoc dziadunia! W dwa lata potem otrzyma�em drugi
list. Dowiedzia� si�, �em chorowa� przed egzaminami, chcia�em zosta� drugi rok w
klasie. Radzi�, bym da� za wygran� zarozumia�ej pewno�ci siebie i poprosi� go o pomoc,
kt�rej mo�e udzieli. List ca�y by� jedn� obraz� i obelg�. Zgrzytn��em z�bami i, s�aniaj�c
si� na nogach, poszed�em na egzaminy. Zda�em je w gor�czce. Matka tam chyba modli�a
si� za mnie i wyprosi�a patent. Odwie�li mnie koledzy do mieszkania i gdyby nie �abba,
poni�s�bym �wie�utki patent �wi�temu Piotrowi jako certyfikat zgonu. Trzeci raz w
Petersburgu to by�o. Rozmy�lali�my z �abb�, jak� drog� obra�, do kt�rych wr�t wiedzy
zapuka�, jak krajowi najlepiej us�u�y�; przychodzi list:
" Zosta� doktorem, chc� mie� swego medyka! Radz� ci to ze wzgl�d�w dziedzictwa; jak
mi us�u�ysz, to ci co zapisz� " . Dosy� tego; poszed�em w drug� stron� - na in�yniera.
Trafi� dobrze dziadunio, bo trzeba wam wiedzie�, �e boj� si� okropnie umar�ych i
chorych! Czwarty raz pisa� w sprawie Wojciecha, a oto pi�ty!
Student kopn�� nog� niewinny papier. - I nigdy nie odpisywa�e�? - Owszem, zawsze,
ale �abba konfiskowa� odpowiedzi przez oszcz�dno�� marek! Dzisiej- sza p�jdzie!
- Czego on chce w�a�ciwie od ciebie? ? - Kat go wie! Chce dokucza�, musi mu to sprawia�
przyjemno��, jak mnie kieliszek wina, a Grocholskiemu buziak naczel. . .
Zacz�ty wyraz skona� w ustach ch�opca, podskoczy� jak ruszony spr�yn�. Naczelnik
sta� w progu. - Panowie, do roboty! Jutro wyje�d�amy! �pieszcie si�! Bia�opiotrowicza
zabieram z sob�. Reszta niech ko�czy zadania!
- Mane, thekel, fares - zamrucza� Hieronim, id�c na wezwanie. Reszta si� rozpierzch�a
podniecona nadziej� wyjazdu. Bronka po swojemu usiad�a na progu, nuc�c dzieci�cym
g�osikiem piosenk�, kt�r� wczoraj �piewa� Hieronim. By�a nad wyraz szcz�- �liwa.
20 III
, , Dziadunio " Hieronim Bia�opiotrowicz by� ju� sierot�, gdy na �wiat przyszed�.
Ojciec zgin�� na polowa- niu, rozszarpany przez nied�wiedzia; matka �zami obla�a
urodzenie jedynaka, jedyne wspo- mnienie kr�tkotrwa�ego szcz�cia, jedyny ��cznik
mi�dzy ni� i rodzin� m�a.
Nies�odkie mia�a �ycie biedna wdowa. Od chrztu syna stosunki z te�ciem zaostrzy�y
si�, pa- nowa�a mi�dzy nimi g�ucha walka. Pan Polikarp Bia�opiotrowicz, magnat, milioner,
stworzony by� na wschodniego satrap�, nie cierpia� oporu i nie zna� go w �yciu.
S�uchali go �lepo synowie, bali si� jak ognia podw�adni, trz�s� ca�ym domem. Despota
to by� ch�odny, zamkni�ty w sobie, milcz�cy.
Otwiera� usta dla kr�tkiego rozkazu, ostrej wym�wki lub surowego wyroku. Weso�ym
go nikt nie widzia�, ale te� nie unosi� si� nigdy z�o�ci�, nie zni�a� si� do t�umacze�
lub pro�by.
W atmosferze przyt�aczaj�cej grozy, pustki i ciszy l�kliwej prze�y�a matka Hieronima
osiem lat po �mierci m�a. Dzieciak j� bawi� swawol�, zach�ca� do jej znoszenia,
zajmowa� d�ugie godziny. Poza granic� Tepe�ca mog�a mu da� ledwie kawa�ek chleba;
posag jej by� niewielki.
Kwestia nauki zerwa�a ostatecznie stosunki. Na wzmiank� o szkolnym kszta�ceniu wnuka
pan Polikarp zmarszczy� siwe, krzaczaste brwi i odpar� kr�tko:
- Nie potrzeba! ! Zostanie tu! Matka nazajutrz wzi�a dziecko i wyjecha�a bez po�egnania.
Pan Polikarp nie protestowa�. Ch�opiec r�s�, po�era� nauki, z krwi� matczyn� wyssa�
�elazn� wytrwa�o��, wiar� w siebie i niech�� do dziada. Gdy traci� jedyn� opiekunk�,
by� ju� prawie cz�owiekiem; nie l�ka�a si� dla� niczego i tylko, konaj�c, gor�co
go prosi�a:
- Ruciu, , pami�taj o mnie i b�d� prawym! A potem pob�ogos�awi�a go na sieroc� dol�
i zasn�a z r�koma na jasnej g�owie ch�opca. " B�d� prawym " nie wysz�o mu nigdy
z pami�ci. Lata min�y. Z gimnazisty wyr�s� m�o- dzieniec, cz�owiek, co si�� energii
potrafi� chodzi� na kursy, dawa� lekcje, pomaga� kolegom, �y� z dwojga r�k i g�owy,
nie prosz�c nigdy o pomoc. Czasem, bardzo g�odny, chcia� i�� po zapomog� do sk�adkowych
studenckich fundusz�w i wraca�. My�la�, �e odbierze grosz cho- rym, s�abym, mo�e
niezdolniejszym - i cierpia�.
. " B�d� prawym " matczyne t�umi�o w nim g��d, , podnieca�o jak�� szalon� egzaltacj�
energii. W trzecim roku przyznano mu stypendium. Stypendium owo nazywa� pan Polikarp
korzy- staniem z publicznej ja�mu�ny.
Obok tego niezmordowanego bojownika pracy �y� brat stryjeczny, rzucaj�c gar�ciami
dzia- dowskie ruble w b�oto stolicy, gdzie przebywa�, pilnuj�c jakich� interes�w.
Czasem Hieronim, biegn�c na lekcj�, spot