2348

Szczegóły
Tytuł 2348
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2348 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2348 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2348 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KOONTZ DEAN Zimny Ogie� 12 sierpnia 1 Jeszcze przed wypadkami w supermarkecie Jim Ironheart powinien wiedzie�, �e szykuj� si� k�opoty. W nocy prze�ladowa� go koszmar. Po rozleg�ym polu �ciga�o go stado wielkich czarnych kos�w. Skrzecza�y, og�uszaj�co trzepota�y skrzyd�ami, ci�y dziobami ostrymi jak chirurgiczne skalpele. Kiedy otrz�sn�� si� ze snu, nie m�g� z�apa� tchu. Nie wk�adaj�c nawet g�ry od pi�amy, pocz�apa� na balkon odetchn�� �wie�ym powietrzem. Ale ju� o wp� do dziesi�tej rano s�upek rt�ci w termometrze sygnalizowa� trzydzie�ci stopni i wra�enie duszno�ci, kt�re nie pozwoli�o mu spa�, tylko si� pog��bi�o. D�ugi prysznic i golenie od�wie�y�y go. W lod�wce nie by�o nic poza wyschni�tym na wi�r kawa�kiem ciasta. Przypomina�o laboratoryjn� kultur� nowego, wyj�tkowo jadowitego szczepu bakterii. Pozostawa�o g�odowa� albo zanurzy� si� w buchaj�cy �ar. Sierpniowy dzie� by� tak rozpra�ony, �e �yj�ce w realnym �wiecie ptaki przysiad�y na konarach drzew zamiast szybowa� po otwartym, spalonym s�o�cem niebie po�udniowej Kalifornii. Tkwi�y bezg�o�nie w li�ciastych kryj�wkach, �wierkaj�c z rzadka i bez entuzjazmu. Psy szybko przemyka�y wzd�u� chodnik�w, parz�cych jak grill. �aden przechodzie�: m�czyzna, kobieta czy dziecko, nie musia� sprawdza�, czy jajko usma�y si� na betonie, m�g� to przyj�� na wiar�. Zjad� lekkie �niadanie w przybrze�nej kafejce w Laguna Beach. Mimo i� siedzia� na patio przy stoliku z parasolem, poczu�, jak znowu opuszczaj� go si�y, a cia�o pokrywa warstwa potu. By� to jeden z tych nielicznych dni, kiedy Pacyfik nie tchn�� nawet cieniem powiewu. Pojecha� do supermarketu: pocz�tkowo robi� wra�enie przyjaznego schronienia. Jim mia� na sobie tylko bia�e, lu�ne bawe�niane spodnie i niebiesk� koszulk�, a klimatyzacja i zimne powietrze, podnosz�ce si� z g�odzonych pojemnik�w, dzia�a�y o�ywczo. Sta� w�a�nie przy s�odyczach, por�wnuj�c sk�ad makaronik�w z zawarto�ci� baton�w ananasowo-kokosowo-migda�owych i pr�buj�c ustali�, kt�rym produktem mniej zgrzeszy przeciw diecie odchudzaj�cej, kiedy dosta� ataku. Jak zawsze, nie wygl�da� gro�nie - �adnych konwulsji, gwa�townych skurcz�w mi�ni, zlewania si� potem ani odzywek w obcym j�zyku. Po prostu nagle obr�ci� si� do stoj�cej obok kobiety i rzek�: - Linia �ycia. Kobieta mia�a oko�o trzydziestki, by�a ubrana w szorty i strz�pek bluzki ledwo zas�aniaj�cy piersi. By�a na tyle pon�tna, �e mog�a stanowi� cel natr�tnych m�skich propozycji, by� mo�e wi�c uzna�a to za ch�� nawi�zania znajomo�ci. Zmierzy�a go ostro�nym spojrzeniem. - Prosz�? P�y� z pr�dem, pomy�la�. Nie przejmuj si�. Zacz�� dr�e�, ale nie z winy klimatyzacji. Nagle poczu�, jak przebiega przeze� ch��d. Jak sun�ca �awica w�gorzy. Straci� w�adz� w r�kach. Paczki s�odyczy upad�y na pod�og�. Za�enowany, ale niezdolny zapanowa� nad sob�, powt�rzy�: - Linia �ycia. - Nie rozumiem - powiedzia�a kobieta. - Ani ja - odrzek�. By�a to prawda, cho� zdarzy�o mu si� to po raz dziewi�ty. �ciska�a paczk� waniliowych wafelk�w, gotowa rzuci� mu ni� w twarz w ka�dej chwili, gdyby tylko przejawi� ochot� zamieni� si� w chodz�cy nag��wek (SZALENIEC ZASTRZELI� SZiJSTK� LUDZI W SUPERMARKECIE). Ale by�a z niej na tyle dobra dusza, �e zdoby�a si� na jeszcze jedno pytanie: - Nic panu nie jest? Rzecz jasna, musia� by� blady jak �mier�. Czu�, jak z twarzy odp�yn�a mu ostatnia kropelka krwi. Usi�owa� zdoby� si� na uspokajaj�cy u�miech, chocia� wiedzia�, �e nie wyjdzie mu nic poza upiornym grymasem. - Musz� sp�ywa� - powiedzia�. Zostawiwszy koszyk, Jim prosto ze sklepu zanurzy� si� w niszcz�cy upa� sierpniowego dnia. Dwudziestostopniowy skok temperatury momentalnie �ci�� mu oddech. Asfalt na parkingu miejscami lepi� si� do podeszew. S�o�ce srebrzy�cie l�ni�o na szybach woz�w, roztrzaskuj�c si� na zderzakach i kratkach ch�odniczych w ol�niewaj�ce drzazgi. Podszed� do swojego forda. W�z mia� klimatyzacj�, ale powietrze ulatuj�ce ze szczelin w desce rozdzielczej by�o ch�odne jedynie w por�wnaniu z temperatur� w��czonego piekarnika, panuj�c� w �rodku wozu. Opu�ci� szyb�. Najpierw nie wiedzia�, dok�d zmierza. Nast�pnie ogarn�o go niejasne przeczucie, �e winien skierowa� si� do domu. Przeczucie zamieni�o si� w przekonanie, przekonanie w silne postanowienie. Postanowienie przybra�o form� nakazu. Absolutnie musia� znale�� si� w domu. Jecha� zbyt szybko, cz�sto zmieniaj�c pasy i ryzykuj�c, co zupe�nie do niego nie pasowa�o. Zatrzymany przez policj�, nie umia�by wyja�ni� tego rozpaczliwego po�piechu, gdy� sam nie wiedzia�, czemu si� spieszy. Ka�de posuni�cie by�o mu narzucane przez kogo� niewidzialnego, pos�uguj�cego si� nim r�wnie �atwo, jak on pos�ugiwa� si� samochoden. Powt�rnie nakaza� sobie p�yn�� z pr�dem zdarze� i impuls�w. Nie by�o to trudne. Nie mia� wyboru. Powtarza� sobie r�wnie�, �e nie powinien si� ba�, ale strach by� mu nieodst�pnym towarzyszem. W Laguna Niguel wjecha� na sw�j podjazd. Ostre cienie palmowych li�ci rysowa�y si� jak p�kni�cia na p�on�cych biel�, otynkowanych �cianach domu, jakby budowla pod wp�ywem upa�u wysch�a i rozwar�a si�. Czerwone dach�wki przypomina�y fale szalej�cego ognia. W sypialni s�o�ce wzbogaca� miedziany blask, uiyczany przez barwione szyby. ��ko i szaro-bia�y dywan by�y us�ane na przemian pasami koloru jednocent�wki i pasmami cienia, rzucanymi przez na wp� uchylone okiennice. Zapali� lampk� przy ��ku. Nie wiedzia�, �e szykuje si� do podr�y, dop�ki nie stwierdzi�, i� si�ga do szafy po walizk�. Zacz�� pakowanie od przybor�w do golenia i drobiazg�w toaletowych. Nie wiedzia�, dok�d jedzie ani na jak d�ugo, ale spakowa� dwie zmiany bielizny. Te wyprawy - zadania, misje czy jak je nazwa� - zwykle nie trwa�y wi�cej ni� par� dni. Zawaha� si�, niespokojny, czy nie zabra� zbyt ma�o rzeczy. Ale wyprawy by�y niebezpieczne; ka�da mog�a okaza� si� ostatnia. Wielko�� baga�u nie mia�a znaczenia. Zamkn�� walizk� i wpatrywa� si� w ni�, nie wiedz�c, co dalej. A� powiedzia�: - Musz� lecie�. - I ju� wiedzia�. Jazda na lotnisko Johna Wayne'a, le��ce na po�udniowo-wschodnim skraju Santa Anna, zabra�a mu mniej ni� p� godziny. Po drodze m�g� dostrzec drobne �lady przesz�o�ci z czas�w, kiedy przed budow� akwedukt�w po�udniowa Kalifornia by�a jeszcze pustyni�: wielki plakat zalecaj�cy oszcz�dno�� wody, kaktusy wymagaj�ce ma�o wody i traw� �r�dziemnomorsk�, sadzone r�kami ogrodnik�w przed nowymi domami, w stylu po�udniowego zachodu. Pomi�dzy pasami trawnik�w i skupiskami dom�w, bogato obro�ni�tymi zieleni�, ro�linno�� na 10 ~ 11 za�iedbanych polach i pag�rkach by�a zeschni�ta i br�zowa. Zdawa�a si� czeka� poca�unku p�omyka zapa�ki, rzuconej dr��c� d�oni� jakiego� Piromana. By�a pelnia dorocznego, niszcz�cego sezonu burz ogniowych. W g��wnej hali lotniska pasa�erowie ci�gn�li dwoma strumieniami, wchodz�c i schodz�c z pok�ad�w samolot�w. Wielorasowy t�um zaprzecza� mitowi, jakoby Okr�g Orange by� kulturowo jednolity i zamieszkany wy��cznie przez bia�ych protestant�w pochodzenia anglosaskiego. Zmierzaj�c do rz�du monitor�w z listami przylot�w i odlot�w rejs�w pasa�erskich, Jim us�ysza� rozmowy prowadzone w czterech obcych j�zykach. Przegl�da� punkty docelowe na monitorze, �ledz�c list� z g�ry na d�. Nazwa przedostatniego miasta - Portland w Oregon - wzbudzi�a w nim impuls. Ruszy� wprost do kasy. Obs�uguj�cy go kasjer by� m�odym, kr�tko ostrzy�onym cz�owiekiem. Na pierwszy rzut oka wydawa� si� r�wnie bez zarzutu jak pracownik Disneylandu. - Rejs do Portland, odlot za dwadzie�cia minut - powiedzia� Jim. - S� miejsca? Kasjer sprawdzi� na li�cie komputera. - Ma pan szcz�cie, sir. S� jeszcze trzy. Kiedy kasjer przejecha� jego kart� kredytow� przez czytnik i wydawa� mu bilet, Jim zauwa�y�, �e facet ma przek�ute uszy. Nie afiszowa� si� w pracy z kolczykami, ale dziury by�y wyra�ne. Poza miejscem zarobkowania musia� stale nosi� ci�k� bi�uteri�. Widocznie taki mia� gust. Kiedy zwraca� Jimowi kart�, mankiet koszuli podjecha� mu na tyle na prawym przegubie, �e obna�y� precyzyjny tatua�: kolorowy smok wspina� si� w g�r� przedramienia, szczerz�c k�y. Facet mia� k�ykcie sp�kane od licznych blizn, jakie mo�na zarobi� podczas walki. Przez ca�� drog� do wej�cia na pok�ad samolotu Jim zastanawia� si�, w jakim podkulturowym bajorze p�ywa kasjer, gdzie znika, kiedy zrzuca uniform i wk�ada prywatne ciuchy. Mia� przeczucie, �e nie chodzi tu o nic tak pospolitego jak grupa motocyklowych punk�w. Samolot wzbi� si� w kierunku po�udniowym. S�o�ce bezlito�nie o�wietla�o okno Jima. Potem, nad oceanem, skr�cili na zach�d i p�noc. S�o�ce odbija�o si� w morzu na dole. �arz�cy si� kr�g przemienia� wod� w szerokie piaty magmy, wypluwane spod pancerza planety. Jim poczu�, �e z�by ma mocno zaci�ni�te. Spojrza� na oparcia swojego fotela. Jego palce wygl�da�y jak wczepione w gra� szpony ox�a. Usi�owa� si� rozlu�ni�. Nie ba� si� lotu. To, co napawa�o go l�kiem, to Portland.~~ i �mier�, kt�rej m�g� si� tam spodziewa�, a kt�rej twarzy nawet nie zna�: - r . 2 Holly Thorne siedzia�a w prywatnej szkole podstawowej, w zachodniej dzielnicy Portland. Mia�a zrobi� wywiadad z nauczycielk� imieniem Luiza Tarvohl. Luizie uda�o si� sprzeda� zbi�r wierszy wielkiemu nowojorskiemu wydawcy. Taka gratka nie zdarza�a si� cz�sto, zw�aszcza w epoce, w kt�rej znajomo�� poezji zaw�a�a si� do piosenek muzyki pop i przypadkowych rymowanek z reklam telewizyjnych, g�osz�cych zalety jedzenia dla ps�w, dezodorant�w i radialnych opon samochodowych. Szko�a prowadzi�a obecnie tylko par� letnich kurs�w i kole�anka Luizy przej�a jej obowi�zki. Poetka mia�a czas na rozmow� z Holly. Siedzia�y na wybiegu za sekwojowym sto�em, przy kt�rym urz�dzano pikniki. Holly najpierw upewni�a si�, czy �awka jest czysta; nie mia�a zamiaru ubrudzi� swojej bia�ej bawe�nianej sukienki. Po lewej stronie wznosi� si� ma�pi gaj, po prawej sta�y hu�tawki. Dzie� by� przyjemny i ciep�y, lekki wiaterek ni�s� wonny zapach jode�. - Tylko wci�gnij oddech! - Guziki na koszuli Luizy zatrzesz�za�y ostrzegawczo. - Czuje si� te pi�� tysi�cy akr�w parku, co? Cz�owiek nie zdo�a� wiele tu nasmrodzi�. Tom Corvey, szef dzia�u rozrywki Press, obarczaj�c Holly t� robot�, wr�czy� jej r�wnocze�nie sygnalny egzemplarz ksi��ki. Nosi�a tytu�: Szelest cyprys�w i inne wiersze. Usilnie stara�a si� do nich przekona�, gdy� lubi�a, kiedy ludziom si� powiod�o. Sama nie zrobi�a kariery i widocznie od czasu do czasu potrzebowa�a dowodu na to, �e sukces jest mo�liwy. Nieszcz�liwym zbiegiem okoliczno�ci wiersze by�y s�abiutkie. Mia�kie, sentymentalne uniesienia na temat �wiata natury, w stylu niedorobionego Roberta Frosta. Ich lepka s�odycz wywo�a�aby entuzjazm wydawcy poczt�wek urodzinowych dla "najukocha�szej babuni". 13 Niemniej jednak Holly postanowi�a napisa� pozytywny artyku�. Przez wszystkie lata pracy pozna�a zbyt wielu reporter�w, kt�rzy powodowani zazdro�ci�, gorycz� czy nieuzasadnionym poczuciem wy�szo�ci czerpali satysfakcj� z opluwania ludzi i przeinaczania fakt�w, a z bohater�w swych artyku��w robili idiot�w. Nie by�a w stanie znale�� w sobie tyle nienam�ci, aby pisa� podobnie. Chyba �e chodzi�o o wyj�tkowo wrednych kryminalist�w i polityk�w. Mo�e w�a�nie dlatego krzywa jej kariery bieg�a coraz bardziej w d�. Przewin�a si� przez trzy wielkie redakcje w trzech wielkich miastach i osiad�a w skromnych biurach Portland Press. Tendencyjne dziennikarstwo by�o cz�stokro� bardziej �ywe ni� obiektywne, podnosi�o nak�ad i stanowi�o o wiele cz�stszy obiekt komentarzy i zachwyt�w. Ale mimo i� Holly poczu�a niech�� wobec osoby Luizy Tarvohl jeszcze szybciej ni� wobec p�od�w jej wyobra�ni, nie potrafi�a wykrzesa� w sobie zapa�u dla roli kata. - Dzika g�usza jest moim domem, daleko od obraz�w i zgie�ku cywilizacji, tam gdzie s�ysz� �piew natury: w drzewach, szmerze traw, opuszczonych jeziorkach i w kurzu. �piewy w kurzu? - pomy�la�a Holly i zagryz�a wargi, �eby nie parskn�� �miechem. Luiza podoba�a si� jej z wygl�du; by�a tward�, krzepk�, pe�n� �ycia kobiet�. Liczy�a sobie trzydzie�ci pi�� lat, o dwa wi�cej ni� Holly, cho� wydawa�a si� starsza o pe�n� dziesi�tk�. Kurze �apki wok� oczu i ust, g��bokie bruzdy, jakie zostawia cz�sty �miech i zbr�zowia�a od s�o�ca. sk�ra wyra�nie wskazywa�y, �e uwielbia przebywa� na �onie natury. Wyp�owia�e od s�o�ca w�osy �ci�gn�a w ko�ski ogon. By�a ubrana w d�insy i koszul� w niebiesk� krat�. - Czysta jest le�na �ci�ka - Luiza galopowa�a na ulubionym koniku. - Nie dor�wna jej najdok�adniej wypucowany i zdezynfekowany oddzia� chirurgiczny. Na moment odchyli�a g�ow�, aby porozkoszowa� si� s�o�cem. - Czysto�� �wiata natury odnawia nasze dusze. Z od�wie�onych dusz wznosi si� esencjonalny opar wielkiej poezji. - Esencjonalny opar? - spyta�a Holly, jakby chc�c si� dodatkowo zabezpieczy� na wypadek, gdyby jej magnetofon �le zarejestrowa� z�ot� my�l. - Esencjonalny opar - powt�rzy�a Luiza i u�miechn�a si�. Holly nie mog�a znie�� wn�trza Luizy. Poetka ustroi�a je w nieprawdopodobne idee, tworz�c co�, czego w gruncie rzeczy nie by�o, poz�r w miejsce konkretu. Jej opiniom i przekonaniom brakowa�o podstaw. Miejsce fakt�w i rzetelnej analizy zaj�y fanaberie. Fanaberie namacalne jak �elazne szyny, niemniej jednak fanaberie. A na dodatek u�ywa�a j�zyka bogatego, lecz niedok�adnego, prze�adowanego i niewiele znacz�cego. Holly sama wiele uwagi przywi�zywa�a do spraw ochrony �rodowiska i czu�a si� g�upio, odkrywaj�c, �e s� kwestie, w kt�rych znajduje si� z Luiz� po tej samej stronie barykady. Nic tak nie doprowadza do w�ciek�o�ci jak durnie w roli duchowych braci. W�asne pogl�dy staj� si� wtedy podejrzane. Luiza pochyli�a si� mocniej, opieraj�c �okcie na sekwojowym stole. - Ziemia jest �yj�c� istot�. Rozmawia�aby z nami, gdyby�my tylko zas�ugiwali na to, otwieraj�c usta tkwi�ce w ka�dej skale, ro�linie, stawie i przemawiaj�c r�wnie wprost, jak ja m�wi� do ciebie. - C� za ekscytuj�ca my�l - powiedzia�a Holly. - Istoty ludzkie to wszy. - Wszy? - Wszy pe�zaj�ce po �yj�cej ziemi - rzek�a w zadumie Luiza. - Nigdy mi to nie przysz�o do g�owy - powiedzia�a Holly. - B�g jest nie tylko w ka�dym motylu - B�g jest ka�dym motylem, ka�dym ptakiem, ka�dym zaj�cem, ka�dym dzikim stworzeniem. Po�wi�ci�abym milion istnie� ludzkich - dziesi�� milion�w i wi�cej - aby ocali� jeden miot niewinnych �asic, poniewa� B�g jest ka�d� z nich. Jakby poruszona retoryk� nauczycielki, pozornie nie zwracaj�c uwagi na jej ekofaszyzm, Holly powiedzia�a: - Ka�dego roku przeznaczam tyle, na ile tylko mnie sta�, na Fundusz Ochrony �rodowiska i uwa�am si� za obro�czyni� natury, ale widz�, i� nie osi�gn�am jeszcze twojego wysokiego poziomu �wiadomo�ci. Poetka nie dos�ysza�a sarkazmu w g�osie Holly i si�gn�a r�k� poprzez st�; �ciskaj�c d�o� rozm�wczyni. - Nie martw si�, moja droga. Jeszcze tam dotrzesz. Wyczuwam wok� ciebie aur� wielkich mo�liwo�ci duchowych. - Pom� mi to sobie przyswoi�... B�g jest motylami i kr�likami, i ka�d� �yj�c� istot�, i ska�ami, i kurzem, i wod� - ale B�g nie jest nami? - Nie. Z powodu naszej jednej, nienaturalnej cechy. - Jakiej? - Inteligencji. - Inteligencja jest nienaturalna? - zamruga�a zdumiona Holly. - Tak. Inteligencja wy�szego stopnia jest nienaturalna. To dlatego natura unika nas. Dlatego pod�wiadomie nienawidzimy jej i usi�ujemy 14 `~ 15 j� zniszczy�. Rozwini�ta inteligencja wiedzie do poj�cia post�pu. Post�p prowadzi do broni nuklearnej, bioin�ynierii, chaosu i w ko�cu do zag�ady. - B�g... czy te� ewolucja nie obdarzy�a nas inteligencj�? - To nast�pi�o na drodze nieoczekiwanej mutacji. Jeste�my mutantami i tyle. Potworami. - Wi�c im mniej dana istota posiada inteligencji... - ...tym jest bli�sza natury - Luiza doko�czy�a za Holly. Dziennikarka w zamy�leniu pokiwa�a g�ow�, udaj�c, �e na serio rozwa�a twierdzenie, jakoby durniejszy �wiat by� lepszym �wiatem, ale tak naprawd� pomy�la�a sobie, �e nie uda si� jej doko�czy� tej roboty. Luiza Tarvohl okaza�a si� tak� kretynk�, �e unikaj�c k�amstw nie zdo�a skleci� o niej �yczliwego artyku�u. R�wnocze�nie nie mia�a serca robi� z niej w prasie idiotki. Holly nie by�a zatwardzia�ym i zaprzysi�g�ym cynikiem, nie - jej problem by� zgo�a odwrotny. Mia�a zbyt mi�kkie serce. �adna istota zamieszkuj�ca planet� Ziemi� nie jest skazana na wi�ksze frustracje i rozczarowania ni� zjadliwy cynik z j~Ym ~�kkim kr�giem lito�ci w twardym kr�gos�upie. Od�o�y�a pi�ro, wiedz�c, �e nie b�dzie robi� notatek. Marzy�a tylko o ucieczce od Luizy, z tego szkolnego wybiegu, o powrocie do realnego �wiata - mimo �e realny �wiat zawsze wydawa� si� jej tylko nieco mniej pokr�cony ni� aktualna rozm�wczyni. Jednak by�a winna Tomowi Corveyowi sze��dziesi�t do dziewi��dziesi�ciu minut nagranego materia�u. To wystarczy innemu reporterowi do napisania artyku�u. - Luizo - powiedzia�a, - w �wietle tego, co us�ysza�am, uwa�am ci� za najbardziej naturaln� osob�, jak� uda�o mi si� w �yciu spotka�. Luiza nie odebra�a drwiny. Traktuj�c j� jako komplement, u�miechn�a si� promiennie do Holly. - Drzewa s� naszymi siostrami - powiedzia�a, p�on�c ch�ci� wyjawienia kolejnej prawdy ze skarbca swych m�dro�ci. Najwidoczniej umkn�o jej, �e istoty ludzkie s� wszami, nie drzewami. - Czy odci�aby� swej siostrze r�ce i nogi, okrutnie por�ba�a cia�o i zbudowa�a dom z jej zw�ok? - Nie, nigdy - szczerze zaprzeczy�a Holly. - Poza tym architekt miejski z pewno�ci� nie wyda�by zezwolenia na budowl� z tak niecodziennego materia�u. Holly by�a spokojna: Luizie brakowa�o poczucia humoru - dlatego te� nie mo�na by�a jej obrazi� dowcipem. Kiedy Luiza trajkota�a dalej, Holly opar�a si� o st� i udaj�c zainteresowanie jej wywodami, dokonywa�a szybkiego przegl�du swego 16 doros�ego �ycia. Uzna�a, �e ca�y ten cenny czas sp�dzda "~ towarzystwie idiot�w, durni�w i �wir�w, wys�uchuj�c ich niedorzecznych lub socjopatycznych plan�w i marze�, poszukuj�c nadaremnie samorodk�w m�dro~ i niezwyk�o�ci w tuma�skich i psychotycznych opowie�ciach. Coraz bardziej upadaj�c na duchu, zacz�a rozmy�la� o �yciu osobistym. Nie uczyni�a �adnego wysi�ku, aby w Portland znale�� przyjaci�k� od serca, by� mo�e dlatego, �e w g��bi duszy czu�a, i� Portland jest tylko jednym z przystank�w podczas jej dziennikarskiej w�dr�wki. Do�wiadczenia z m�czyznami, niezwyKLe skromne, by�y jeszcze bardziej przygn�biaj�ce ni� do�wiadczenia Profesjonalne; zebrane podczas wywiad�"~ przeprowadzanych z rozm�wcami obojga p�ci. Mimo �e nadal �ywi�a nadziej�, i� uda si� jej spotka� w�a�ciwego m�czyzn�, wyj�� za m��, mie� dzieci i cieszy� si� pe�ni� rodzinnego szcz�cia, zastanawia�A si�, czy ktoKolwiek mi�y, zdrowy psychicznie, inteligentny i autentycznie wart zainteresowania, pojawi si� kiedykolwiek w jej �yciu. Prawdopodobnie nie. A je�eli kto� taki w cudowny spos�b stanie na jej drodze, to jego mi�a powierzchowno�� bez w�tpienia oka�e si� jedynie mask�, pod kt�r� ukrywa� si� b�dzie wielokrotny morderca z ob��dem w oku i upodobaniem do pi�y elektrycznej w chorej m�zgownicy. Mimo i� sceptycyzm na twarzy Tooleya jedynie si� pog��bi�, obr�ci� si� w prz�d i skr�ci� ostro w lewo. Wbi� peda� gazu do pod�ogi. Jim przez ca�� drog� patrzy� na zegarek. Kiedy zjawili si� przed szko��, zosta�o mu tylko trzy minuty. Rzuci� nast�pny banknot Tooleyowi, ponad trzykrotnie wi�cej ni� wskazywa� licznik. Pchn�� drzwi i wyskoczy� na chodnik, ci�gn�c za sob� walizk�. Taks�wkarz wychyli� si� przez otwarte okno. - Mam zaczeka�? - Nie. Dzi�ki. Jeste� wolny - powiedzia� Jirn, zatrzaskuj�c drzwi. Obr�ci� si� i z niepokojem spogl�da� na fronton szko�y. Za sob� us�ysza� odje�d�aj�c�taks�wk�. Bia�y budynek w niejednolitym stylu, z Przewag� element�w okresu kolonialnego, mia� du�� werand� i dwa parterowe skrzyd�a z dodatkowymi pomieszczeniami klasowymi. Ocienia�y go jod�y i pot�ne stare sykomory. Razem z trawnikami i boiskiem zajmowa� ca�� przestrze� niedu�ego kwarta�u. Z budynku w�a�nie wychodzi�y dzieci. Wysypywa�y si� z wysokich dwuskrzyd�owych drzwi na werand� i w d� na stopnie. �mia�y si� i rozmawia�y. W r�kach trzyma�y ksi��ki i bloki rysunkowe, jasne skrzyneczki na lunch, Przyozdobione postaciami z film�w rysunkowych. Zbli�a�y si� do niego �cie�k�, mija�y otwart� bram� w naje�onym ostrymi grotami, �elaznym ogrodzeniu. Niekt�re kierowa�y si� w d�, niekt�re w g�r� wzg�rza. Oddala�y si� od Jima w obu kierunkach. Zosta�y dwie minuty. Nie musia� patrze� na zegarek. Serce uderza�o mu dwa razy na sekund� i zna� czas z tak� precyzj�, jakby sam by� ze. �wiat�o s�oneczne, znajduj�c sobie drog� w prze�witach mi�dzy pochylonymi konarami drzew, k�ad�o delikatne wzory na przedmiotach i ludziach, spowijaj�c wszystko ogromn� p�acht� koronkowej paj�czyny przeszytej z�ot� nici�. �wietlna materia, utkana z promieni, wydawa�a si� falowa� wedle rosn�cej i opadaj�cej muzyki dzieci�cych okrzyk�w i �miech�w. Oto przed nim roztacza� si� spokojny, idylliczny obrazek. Ale sz�a �mier�. Nagle dotar�o do niego, �e Ona nadchodzi po jedno z dzieci, nie Po �adn� z nauczycielek, stoj�cych na werandzie. Po jedno dziecko. Nie b�dzie wielkiej katastrofy, �adnej eksplozji, po�aru, spadaj�cego samolotu, kt�ry m�g�by zabi� kilkana�cie os�b. B�dzie to zaledwie jedna niewielka tragedia. Ale czyja? Jim odwr�ci� uwag� od scenerii i skierowa� j� na osoby, wypatruj�c pilnie na ich m�odych, �wie�ych twarzach oznak bliskiej �mierci. Wszystkie wygl�da�y tak, jakby mia�y �y� wiecznie. 20 - Kt�re? - spyta� w g�os, nie zwracaj�c si� ani do siebie, ani do dzieci, tylko do... C�, chyba przemawia� do Boga. - Kt�re? Niekt�re dzieci sz�y pod g�r�, do przej�� dla, pieszych na skrzy�owaniu; inne kierowa�y si� w d� i ku przeciwnej stronie kwarta�u. I po obu stronach opiekunki ubrane w widoczne z dala jaskrawopomara�czowe kamizelki, trzymaj�c w r�kach wielkie czerwone lizaki z napisem STOP, zacz�y ju� formowa� swoich podopiecznych w ma�e grupki. Nigdzie nie by�o wida� samochodu osobowego ani ci�ar�wki, wi�c nawet gdyby dzieci by�y bez opieki, ruch uliczny nie wydawa� si� istotnym zagro�eniem. Tylko p�torejminuty. Jim oceni� spojrzeniem dwa stoj�ce w dole przy kraw�niku ��te autobusiki. McAlbury by� raczej szko�� dla dzieci z bliskiego s�siedztwa; wi�kszo�� z nich drog� na zaj�cia i do dom�w odbywa�a pieszo, ale paru uczni�w wsiada�o do pojazd�w. Kierowcy stali przy drzwiach, �miej�c si� i zagaduj�c do kipi�cych �yciem, rozbawionych pasa�er�w. '�adne z dzieci wsiadaj�cych do autobus�w nie robi�o wra�enia skazanego na �mier�, a mi�e dla oka, ��te pojazdy raczej nie przypomina�y zamaskowanych na. weso�o karawan�w. Ale �mier� by�a coraz bli�ej. Znajdowa�a si� nieomal�e w�r�d dzieci. W miejscu akcji zasz�a z�owr�bna zmiana, nie w rzeczywisto�ci, ale sposobie, w jaki postrzega� j� Jim. Mniej sta�a si� widoczna �wietlana materia, a bardziej cienie, wycinaj�ce s�oneczne uk�adanki: ma�e cienie w kszta�cie li�ci lub puszystych, iglastych miotetek; wi�ksze cienie w kszta�cie konar�w i pni drzew; geometryczne cienie padaj�ce ze spiczasto wyko�czonych, �elaznych pr�t�w ogrodzenia. Ka�da plama ciemno�ci by�a bram�, kt�r� mog�a wkroczy� �mier�. Jedna minuta. Rozgor�czkowany, pobieg� kilka krok�w w d�, mi�dzy dzieci. W�r�d pe�nych zaskoczenia spojrze� przygl�da� si� jednemu Po drugi, nie wiedz�c, jak wygl�da znak, kt�rego szuka. Ma�a walizka obija�a mu si� o nogi. Pi��dziesi�t sekund. Cienie ros�y, wyd�u�a�y si�, zatapia�y Jima. Stan��, zawr�ci� i spojrza� na wzniesienie ulicy u ko�ca kwarta�u. Kobieta z warty ulicznej na skrzy�owaniu podnios�a czerwony znak STOP, woln� r�k� ponaglaj�c dzieci. Pi�cioro z nich znajdowa�o si� na jezdni. Pozosta�a.sz�stka zbli�a�a si� do rogu, szykuj�c do przej�cia. Jeden z kierowc�w autobus�w.szkolnych spyta� Jima: - Szefie, co� nie w porz�dku? 21 Czterdzie�ci sekund. Jim upu�ci� walizk� i pobieg� w g�r� do skrzy�owania, nadal niepewny tego, co ma nast�pi�, i nie wiedz�c, kt�remu dziecku zagra�a niebezpiecze�stwo. Popycha�a go ta sama niewidzialna d�o�, kt�ra kaza�a mu spakowa� walizk� i lecie� do Portland. Wystraszone dzieci usuwa�y mu si� z drogi. Obrze�a obrazu, kt�ry rejestrowa� wzrokiem, zala�a atramentowa czer�. Dostrzega� tylko to, co le�a�o na wprost niego. Przestrze� mi�dzy jednym a drugim chodnikiem zamieni�a si� w jaskrawo o�wietlony wycinek. Reszt� kry�a ciemno��. P� minuty. Dwie kobiety spojrza�y na niego zaskoczone i nie zd��y�y na czas usun�� mu si� z drogi. Pr�bowa� je omin��, ale otar� si� mocno o blondynk� w letniej bia�ej sukience, nieomal�e j� przewracaj�c. Nie zatrzyma� si�. Nadal czu�, �e �mier� jest mi�dzy dzie�mi, odbiera� zimno, jakim emanowa�a. Dotar� do skrzy�owania; zszed� z chodnika i zatrzyma� si�. Czw�rka dzieci by�a na jezdni. Jedno stanie si� ofiar�. Ale kt�re z tej czw�rki? I ofiar� czego? Dwadzie�cia sekund. Kobieta z warty ulicznej wpatrywa�a, si� w niego. Wszystkie dzieci, poza jednym, zbli�a�y si� do kraw�nika i Jim wyczu�, �e chodniki s� bezpiecznym miejscem. To jezdnia stanie si� miejscem tragedii. Podszed� do sp�nialskiej, ma�ej rudej dziewczynki, kt�ra obr�ci�a SI� i mrugaj�c oczkami zerkn�a na niego zdziwiona. Pi�tna�cie sekund. To nie dziewczynka. Patrzy� w jej zielone jak jadeit oczy i wiedzia�, �e jest bezpieczna. Po prostu wiedzia�. Wszystkie pozosta�e dzieci z tej grupy wesz�y na chodnik. Czterna�cie sekund. Jim zakr�ci� si� w miejscu i spojrza� za siebie, w kierunku odleg�ego kraw�nika. Za jego plecami nast�pna czw�rka dzieci wesz�a ju� na jezdni�. Trzyna�cie sekund. Kolejna czw�rka sz�a obok niego. Omija�y go ko�em, rzucaj�c spod oka niespokojne spojrzenia. Wiedzia�, �e musi wygl�da� na troch� nienormalnego, stoj�c tak na ulicy i wyba�uszaj�c oczy, z grymasem l�ku na twarzy. Jedena�cie sekund. �adnego wozu w zasi�gu wzroku. Ale szczyt wzg�rza znajdowa� 22 si� troch� ponad sto metr�w od skrzy�owania i mo�e jaki� nieostro�ny dure� rwa� w g�r� po przeciwleg�ym stoku z gazem wci�ni�tym do oporu. Kiedy tylko w wyobra�ni Jima zamajaczy� taki obrazek, poj�� - w proroczym przeb�ysku ujrza� instrument, po jaki si�gnie �mier�: pijanego kierowc�. Osiem sekund. Chcia� krzykn�� dzieciom, �eby zmyka�y, ale wiedzia�, �e mo�e je tylko przerazi� i to jedno, naznaczone pi�tnem �mierci, zamiast uciec, pobiegnie wprost w niebezpiecze�stwo. Siedem sekund. Us�ysza� st�umiony pomruk silnika. Pomruk natychmiast zamieni� si� w g�o�ny warkot, zast�piony zaraz rykiem szalej�cych t�ok�w. Wielki pick-up wystrzeli� ponad szczyt wzg�rza. Przez chwil� dos�ownie unosi� si� w powietrzu. S�o�ce odbija�o si� od przedniej szyby, iskrzy�o si� na chromowanych partiach karoserii, jakby to rydwan ognia mkn�� z nieba w dniu s�du. Z przeszywaj�cym piskiem opon przednie ko�a rozp�aszczy�y si� o asfalt, ty� gruchn�� w d� z og�uszaj�cym trzaskiem. Pi�� sekund. Dzieci na ulicy rozpierzch�y si� - tylko ch�opczyk o rudawo-blond czuprynce i fio�kowych oczach w odcieniu zwi�d�ych p�atk�w r�y sta�, �ciskaj�c pude�ko na lunch pokryte jaskrawymi rysuneczkami. Jedn� sznur�wk� tenis�wki mia� rozwi�zan�. Patrzy� bez ruchu, jak wali si� na niego wielka ci�ar�wka, obezw�adniony, jakby wyczuwaj�c, �e to nie tylko ci�ar�wka tak p�dzi mu naprzeciw, ale oto zbli�a si� nieub�agany los. Ku o�mio- mo�e dziewi�cioletniemu ch�opcu, kt�remu pozosta�a tylko jedna droga. Do grobu. Dwie sekundy. Skacz�c wprost pod nadje�d�aj�cego pick-upa, Jim z�apa� ch�opca. Wyda�o mu si�, �e leci powoli, jak we �nie - by�o to jak wybicie i daleki lot z wysokiej ska�y. Trzymaj�c ca�y czas ch�opca lecia� z nim w powietrzu kolistym �ukiem, opad� na jezdni� i potoczy� si� do pokrytej li��mi kraw�dzi ulicy. Jego nerwy by�y zmro�one przez potworny l�k i adrenalin�: nie odczu� w og�le upadku. R�wnie dobrze m�g�by przetoczy� si� przez ��k�, kt�rej pulchna gleba by�aby obficie pokryta traw�. Ryk samochodu by� najg�o�niejszym d�wi�kiem, jaki us�ysza� w �yciu, jakby huk gromu przetoczy� si� wewn�trz niego. R�wnocze�nie co� z si�� pneumatycznego m�ota waln�o go w lew� stop� i potworna si�a wykr�ci�a �ydk�, jakby to by� kawa�ek szmaty, nie cia�o. Roz�arzony do bia�o�ci pr�t smagn�� go po nodze, wwierci� si� w staw biodrowy i wybuchn�� niczym raca ze sztucznymi ogniami na wieczornym niebie w �wi�to Czwartego Lipca. 23 4 Holly czeka�a na Jima Ironhearta na szkolnym korytarzu, przy ch�opi�cych natryskach. Dzieci i nauczyciele poszli do dom�w. Budynek sta� w ciszy, zak��canej jedynie szumem froterki. Sprz�tacz doprowadza� do po�ysku wy�o�one linoleum pod�ogi pierwszego pi�tra. Powietrze by�o przesycone s�ab� woni� kredy, kleju modelarskiego i bakteriob�jczej pasty o zapachu sosny. Na zewn�trz policja prawdopodobnie nadal nadzorowa�a pracownik�w firmy transportowej, przygotowuj�cych le��cego pick-upa do odholowania z miejsca wypadku. Okaza�o si�, �e kierowca by� pijany. Przebywa� obecnie w szpitalu, gdzie lekarze zajmowali si�.jego z�aman� nog�, ranami, otarciami i pot�uczeniami. Holly mia�a ju� wszystko, co by�o jej potrzebne do napisania artyku�u: dane o ch�opcu - Billym Jenkinsie, kt�ry o ma�o nie zosta� zabity, opis zdarzenia, reakcje naocznych �wiadk�w, protok� policyjny oraz be�kotliwe wyznania pijanego kierowcy, pe�ne skruchy, ale i samou�alania. Brakowa�o jej jednego, ale za to najwa�niejszego elementu: informacji o Jimie Ironhearcie, bohaterze ca�ego zaj�cia. Czytelnicy gazety b�d� przecie� chcieli wiedzie� o nim wszystko. A jak do tej pory zna�a tylko jego nazwisko i wiedzia�a, �e pochodzi z po�udniowej Kaliforni. Jego br�zowa walizka sta�a przy �cianie, tu� obok niej. Holly nie spuszcza�a z niej oka. Mia�a ogromn� ochot� nacisn�� zamki i zajrze� do �rodka. Z pocz�tku nie wiedzia�a, sk�d bierze si� to pragnienie. Potem u�wiadomi�a sobie, �e paradowanie z walizk� po dzielnicy mieszkalnej jest raczej nienormalne. A reporter ma wpojon� - je�eli nie wrodzon� - ciekawo�� wobec rzeczy niezwyk�ych. Kiedy Ironheart wyszed� z �azienek, Holly nadal wpatrywa�a si� w walizk�. Drgn�a, jakby Przy�a.Pa� j� grzebi�c� Pomi�dzy jego rzeczami. 26 - Jak si� czujesz? - spyta�a. - W porz�dku. - Wyra�nie kula�. - Ale, jak ci m�wi�em, nie mam ochoty na wywiad. Przyczesa� g�ste, kasztanowe w�osy i oczy�ci� z grubsza swoje bia�e bawe�niane spodnie. Mia� na nogach obydwa buty. Lewy by� rozerwany i zniszczony. - Nie zabior� ci du�o czasu - powiedzia�a. - Nawet jeszcze mniej - u�miechn�� si�. - No, nie daj si� prosi�. - Przykro mi, ale �aden ze mnie bohater. - Uratowa�e� temu dziecku �ycie! - I tyle. Poza tym szkoda na mnie czasu. Co� w jego osobie zadawa�o k�am tym s�owom, cho� Holly nie mog�a wskaza� przyczyny jego atrakcyjno�ci. Wygl�da� na jakie� trzydzie�ci pi�� lat, mia� par� cali ponad sze�� st�p, by� szczup�y, ale dobrze umi�niony. Mimo �e przystojny, nie mia� zniewalaj�cej urody gwiazdora filmowego. Pi�kne oczy, to prawda, ale Holly nigdy me czu�a poci�gu do m�czyzny wy��cznie z powodu jego fizycznej atrakcyjno�ci, a ju� na pewno nie dlatego, �e jeden szczeg� jego powierzchowno�ci zrobi� na niej wyj�tkowe wra�enie. Podni�s� walizk� i zacz�� ku�tyka� wzd�u� korytarza. - Powinien to zobaczy� lekarz - powiedzia�a, do��czaj�c do niego. - W najgorszym wypadku naderwa�em sobie �ci�gno. - Nawet wtedy nale�a�oby to opatrzy�. - Kupi� banda� elastyCZNY na lotnisku albo po powrocie do domu. Mo�e jego spos�b bycia by� tak zniewalaj�cy? Mia� mi�kki g�os, cz�sto si� u�miecha� jak d�entelmen ze starego Po�udnia - chocia� m�wi� bez akcentu. Porusza� si� z niezwyk�� gracj�, nawet kiedy kula�. Przypomnia�a sobie, jak wyda�o si� jej, �e ogl�da scen� z baletu, kiedy z taneczn� p�ynno�ci� zgarn�� ma�ego ch�opca z drogi sun�cej ci�ar�wki. A wi�c niezwyk�y wdzi�k i niewymuszona uprzejmo��. Ale to nie te cechy tak j� zafascynowa�y. Co� innego. Co� bardziej nieuchwytnego. - Je�eli naprawd� upar�e� si� wraca� do domu, podwioz� ci� na lotnisko - powiedzia�a, kiedy dotarli do drzwi wyj�ciowych. - Dzi�ki. To bardzo uprzejme z twojej strony, ale niekonieczne. Wysz�a za nim na werand�. - To piekielnie d�ugi spacer. Stan��, marszcz�c brwi. - Och, no tak. Mm... musi tu by� gdzie� telefon. Zadzwoni� po taks�wk�. 27 - Przesta�, nie b�d� taki strachliwy. Nie jestem wielokrotnym morderc�. Nie trzymam w wozie pi�y elektrycznej. Przygl�da� si� jej przez sekund�, a potem u�miechn�� rozbrajaj�co. - Chyba nie oszukujesz. Wygl�da na to, �e ch�tniej operujesz pr�. - My, reporterzy, cz�ciej u�ywamy brzytew. Ale w tym tygodniu mam jeszcze czyste konto. - A w zesz�ym? - Dwie pozycje. Ale to byli domokr��cy. - Trup to trup. - Zas�u�yli sobie. - Dobra, przyjmuj� Propozycj�. Jej niebieska toyota sta�a po drugiej stronie kraw�nika, dwa wozy za samochodem, w kt�ry wpakowa� si� pijany kierowca. Samoch�d holuj�cy doszcz�tnie pogruchotan� ci�ar�wk� jecha� w d� wzg�rza. Ostatni policjanci wsiadali do wozu patrolowego. Par� od�amk�w hartowanego szk�a z rozbitych szyb pick-upa po�yskiwa�o jeszcze na asfalcie w promieniach popo�udniowego s�o�ca. Min�li bez s�owa par� przecznic. - Masz przyjaci� vv portland? - zagadn�la Holly. - Mhm. Z college'u. - To u nich by�e�? - Mlnn. - Nie mogli zawie�� ci� na lotnisko? - Mogli, gdybym lecia� rano, ale dzi� po po�udniu oboje pracuj�. - ~a - PRZYJʣA to wyja�nienie. Zwr�ci�a mu uwag� na p�ki cudownych, herbacianych r�, otulaj�cych drewniany p�ot przy mijanym w�a�nie donu: Zapyta�a, cZy wie, �e portland nada�o sobie nazw� Miasta R�. Wiedzia�. Po chwili milczenia powr�CI�a do w�a�ciwej konwersacji: - Mieli zepsuty telefon, co? - Przepraszam? - Twoi przyjaciele. - Wzruszy�a ramionami. - Zastanawia�am SI� TYLKO DLaczego nie zadzwoni�e� od nich z domu po taks�wk�. - Chcia�em si� przej��. - St�d na lotnisko? - Wtedy moja kostka by�a w porz�dku. - Ale to jednak dobry kawa�ek. - Och, mam fio�a na punkcie kondycji. - Bardzo d�ugi spacer - zw�aszcza z walizk�. - Nie jest taka ci�ka. Kiedy �Wicz�, id� na spacer z hantlami i pracuj� nad g�r�. 28 -- Sama du�o chodz� - powiedzia�a zatrzymuj�c si� na czerwonym �wietle. - Poprzednio co rano biega�am, ale kolana zacz�y mi wysiada�. -- Mnie te�, wi�c przeszed�em na intensywne spacery. Serce ma tak� sam� zapraw�, wystarczy trzyma� tempo. przez kilka nast�pnych mil stara�a si� utrzyma� minimaln� szybko��, by zyska� na czasie. Rozmawiali o sposobach wyrabiania kondycji i niskokalorycznym jedzeniu. W ko�cu on powiedzia� co�, co pozwoli�o jej w naturalny spos�b zapyta� o nazwiska jego tutejszych przyjaci�. - Nie - powiedzia�. - Co nie? - Nie, nie podam ci ich nazwisk. To cisi, mili ludzie i nie chc�, �eby ich prze�ladowano. - Nikt dotychczas nie skar�y� si�, �e go prze�laduj�. - Prosz� si� nie obra�a�, panno Thorne, ale nie chc�, �eby znale�li si� w prasie i w og�le. Nie chc�, �eby rozwalono im �ycie. - Wielu ludzi uwielbia zobaczy� swoje nazwisko w gazecie. - Wielu nie. - Rozmowa na temat przyjaciela, kt�ry okaza� si� wielkim bohaterem, mog�aby okaza� si� dla nich nie lada przyjemno�ci�. - Przykro mi - powiedzia� grzecznie i u�miechn�� si�. Zaczyna�a rozumie�, czym j� tak uj��: jego r�wnowaga ducha by�a wprost zniewalaj�ca. Pracuj�c dwa lata w Los Angeles, Holly pozna�a wielu m�czyzn, pozuj�cych na pe�nych luzu Kalifornijczyk�w; ka�dy z nich stara� si� zrobi� wra�enie opoki niezale�no�ci, Dojrza�ego Faceta - zaufaj mi, male�ka, a �wiat nie b�dzie w stanie nas skrzywdzi�; staniemy poza zasi�giem z�ego losu - ale w istocie brakowa�o im �elaznych nerw�w i spokoju umys�u, a tym chcieli imponowa�. Nie wystarczy szafa z garderob� "Bruce Willis", doskona�a opalenizna i wystudiowana oboj�tno��, �eby by� Bruce'em Willisem. Pewno�� siebie zdobywa si� dzi�ki do�wiadczeniu, ale z autentycznie zimn� krwi� mo�na si� tylko urodzi�. Da si� j� na�ladowa�, ale uwa�ne oko zawsze wykryje imitacj�. Wydawa�o si�, �e Jim Ironheart przyszed� na �wiat z takim spokojem ducha, i gdyby t� jego cech� rozdysponowa� w r�wnych ilo�ciach wszystkim m�czyznom w Rhode Island, w ca�ym stanie byliby tylko ch�odni, nieugi�ci faceci. Fruwaj�ce ci�ar�wki i reporterska w�cibsko�� robi�y na nim ma�e wra�enie. Samo przebywanie w jego towarzystwie by�o dziwnie relaksuj�ce i zapewnia�o poczucie bezpiecze�stwa. - Ciekawie si� nazywasz - powiedzia�a. 29 - Jer? Nabija� si� z niej. - Ironheart * - po~,iedzia�a. - Jak Indianin. - Nie mia�bym nic przeciwko temu, �eby w �y�ach plyn�o m troch� krwi Apacz�w albo Chippewa. By�bym wtedy mo�e mnij nudny, bardziej tajemniczy, egzotyczny. Ale to jedynie zanglicyzowan~ wersja niemieckiego nazwiska moich przodk�w - Eisenhertz. Tymczasem znale�li si� na autostradzie, szybko zbli�aj�c si� do celu. Holly by�a za�amana. Za chwil� b�dzie musia�a si� z nim rozsta� na lotnisku. Jako reporterka mia�a jeszcze wiele pyta�, na kt�re nil otrzyma�a odpowiedzi. A co wa�niejsze, od wiek�w �aden m�czyzna nie zrobi� na niej jako na kobiecie tak piorunuj�cego wra�enia. Przez moment rozwa�a�a, czy nie jecha� bardziej okr�n� drog�. Nie zna� miasta, co mog�o mu utrudni� rozszyfrowanie jej oszustwa. Ale zaraz u�wiadomi�a sobie, �e znaki na autostradzie ju� informuj� o zbli�aj�cym si� zje�dzie na Lotnisko Mi�dzynarodowe Portland. Nawet je�eli ich nie zauwa�y�, nie m�g� nie spostrzec zwi�kszonego ruchu samolot�w na wschodnim skrawku mocno b��kitnego nieba przed nimi. - A czym si� zajmujesz w Kaliforni? - spyta�a. - Ciesz� si� �yciem. - Chodzi mi o to, z czego si� utrzymujesz? - A jak my�lisz? - No... jedno jest pewne: nie jeste� bibliotekarzem. - Sk�d to mniemanie? - Jest w tobie co� tajemniczego. - Bibliotekarze nie mog� by� tajemniczy? - Nigdy o takim nie s�ysza�am. - Niech�tnie wjecha�a w zjazd na lotnisko. - Mo�e jeste� pracownikiem jakie� tajnej s�u�by. - A to sk�d ci wpad�o do g�owy? - Naprawd� dobrzy gliniarze s� zawsze spokojni i ch�odni. - Popatrz, zawsze uwa�a�em si� za faceta ciep�ego, otwartego i dobrodusznego. M�wisz, �e jestem ch�odny? Ruch na szosie g�stnia�. To pozwoli�o jej jeszcze bardziej zwolni�. - Mam na my�li to - powiedzia�a - �e jeste� bardzo opanowany. - Od jak dawna jeste� reporterk�? - Od dwunastu lat. - I ca�y czas w Portland? - Nie. Tu jestem od roku. - A poprzednio gdzie pracowa�a�? * Ironheart (ang.) - �elazne Serce (przyp. t�um.). - Chicago... Los Angeles... Seattle. - Lubisz dziennikarstwo? U�wiadamiaj�c sobie, �e straci�a kontrol� nad przebiegiem rozmo~yy, Holly powiedzia�a: - Wiesz, to nie jest teleturniej dwadzie�cia pyta�. - Och - powiedzia�, wyra�nie rozbawiony - a ja my�la�em, �e o to w�a�nie chodzi. By�a zgn�biona niemo�no�ci� przebicia si� przez mur, jaki wok� siebie wzni�s�, zirytowana jego uporem. Zwykle wszystko toczy�o si� ,bedle jej woli. Ale nie dostrzega�a w nim z�a., tak jej si� przynajmniej wydawa�o; nie mia� talentu do oszukiwania. Po prostu zdecydowanie broni� swej prywatno�ci. Holly reporterk� stale targa�y w�tpliwo�ci: czy dziennikarze istotnie maj� prawo do wdzierania si� w �ycie bli�nich? Dlatego teraz szanowa�a op�r, jaki jej stawia�. Spojrza�a na niego przelotnie i roze�mia�a si�. - Jeste� dobry. - Ty te�. - Nie, gdybym by�a dobra, to przynajmniej dowiedzia�abym si�, z czego si�, do diab�a, utrzymujesz - powiedzia�a, kiedy zatrzymali si� przed frontowym wej�ciem dworca lotniczego. Mia� czaruj�cy u�miech. I te oczy. - Nie powiedzia�em, �e jeste� tak samo dobra jak ja. Powiedzia�em tylko, �e jeste� dobra. Wysiad� z samochodu, wzi�� walizk� z tylnego siedzenia, a potem podszed� do otwartych przednich drzwi. - Sp�jrz, po prostu tak si� z�o�y�o, �e znalaz�em si� we w�a�ciwym miejscu i we w�a�ciwym czasie. To by� czysty przypadek, �e uratowa�~n �ycie temu ch�opcu. To nie by�oby fair, gdyby media wywr�ci�y ca�e moje �ycie do g�ry nogami tylko dlatego, �e zrobi�em dobry uczynek. - Nie, nie by�oby - zgodzi�a si�. Z ulg� w oczach powiedzia�: - Dzi�kuj�. - Ale musz� przyzna�, �e twoja skromno�� przywraca ch�� do �ycia. Wpatrywa� si� w ni� przez d�ug� chwil� tymi niesamowitymi niebieskimi oczami. - Tak jak pani, panno Thorne. Potem zatrzasn�� drzwi, obr�ci� si� i wszed� do hali. W jej uszach, jak echo, brzmia�y jeszcze ostatnie s�owa: Twoja skromno�� przywraca ch�� do �ycia. Tak jak pani, panno Thorne. 30 ~ 31 Patrzy�a w drzwi, za. kt�rymi znikn��. By� zbyt dobry, aby m�g� by� prawdziwy. Czu�a si� tak, jakby przed chwil� wioz�a duc korzystaj�cego z autostopu. Cieniutka mg�a zawiesi�a w powietrzu c�tki ukradzione popo�udniowemu s�o�cu. Plamki z�ota nadaw wszystkiemu nastr�j starego filmu o zjawach, chwili tu� po zniknig niematerialnej istoty. Ostry, nieprzyjemny d�wi�k przestraszy� j�. Poderwa�a g�ow� i zobaczy�a stra�nika stukaj�cego w dach wo: Wskaza� jej znak: STREFA PRZE�ADI,TIv1K(5W. Zastanawiaj�c si�, jak d�ugo tak siedzia�a, zatopiona w my�la o Jimie Ironhearcie, Holly spu�ci�a hamulec r�czny i wrzuci�a bieg. Twoja skromno�� przywraca ch�� do �ycia. Tak,jalt pani, panno Thorne. Przez ca�� powrotn� drog� do Portland dr�czy�o j� poczucie, oto otar�a sig o co� niesamowitego, �e w jej �ycie wszed� pierwiast nadpr�yrodzony. A przy tym niepokoi�o j� odkrycie, �e m�czyz mo�e tak j� poruszy�. Czu�a si� niewyra�nie, a nawet g�upio, jakby powr�t sta�a, si� ma�� dziewczynk�. R�wnocze�nie to wra�enie b~ dziwnie przyjemne i chcia�a, �eby trwa�o. Tak jak pani, panno Thorne, 5 Tego wieczoru, w swym mieszkaniu; kt�rego okna wychodzi�y na Council Crest Park, Holly przygotowa�a sobie na kolacj� spaghetti z w�os�w anielskich *. Robi�a w�a�nie sos z bazylii, �wie�ych nasion sosnowych, �wie�ego czosnku i pomidor�w, kiedy nagle uderzy�a j� my�l: sk�d Jim Ironheart m�g� wiedzie�, �e Billy'emu Jenkinsowi grozi niebezpiecze�stwo, zanim pijany kierowca pojawi� si� w wielkim pick-upie na wzniesieniu ulicy? Zastyg�a z no�em nad po��wk� krojonego pomidora i zacz�a spogl�da� przez okno. Purpurowoczerwone �wiat�o zmierzchu spocz�o ju� na trawnikach. Stoj�ce w pasku w�r�d drzew lampy rzuca�y kr�gi ciep�ego bursztynowego �wiat�a na obrze�one zieleni� �cie�ki. Kiedy Jim Ironheart przebieg� rozp�dzony przed szko�� McAIbury'ego i wpad� na Holly nieomahx zbijaj�c j� z n�g, ruszy�a natychmiast za nim, zamierzaj�c porz�dnie go ochrzani�. Zanim dotar�a do skrzy�owania; on znalaz� si� ju� na ulicy. Patrzy� na prawo i lewo, poruszony i... wzburzony. Wygl�da� tak dziwnie, �e dzieci omija�y go szerokim �ukiem. Zapami�ta�a wyraz paniki na jego twarzy i reakcj� dzieci, na par� sekund przedtem, jak ci�ar�wka wystrzeli�a ze wzniesienia niby samoch�d kaskadera z brzegu urwiska. Wtedy dopiero Ironheart skupi� uwag� na Billym i zgarn�� ch�opca z drogi samochodu. By� mo�e wcze�niej us�ysza� ryk silnika i u�wiadomiwszy sobie, �e co� gna do skrzy�owania z wariack� pr�dko�ci�, zareagowa� z wyprzedzeniem na niebezpiecze�stwo. Holly pr�bowa�a sobie przypomnie�, czy tamten d�wi�k dotar� i do niej w momencie, kiedy Jim na ni� wpad�, a.le nie by�a tego pewna. By� mo�e s�ysza�a go, ale nie zareagowa�a na� * Amer. okre�lenie bardzo cienkiego makaronu (przyp. t�um.). 3 - Zimny ogie� 33 r�wnie gwa�townie jak Jim. A mo�e w og�le go nie s�ysza�a, usi�uj�c pozby� si� niezmordowanej Luizy Tarvohl, kt�ra upar�a si� od prowadzi� j� do samochodu. Czu�a wtedy, �e jeszcze chwila �wierkoh poetki, a dostanie ataku sza�u. My�la�a tylko o ucieczce. Teraz, w kuchni, dociera� do niej tylko jeden d�wi�k: odg�os kipi�cej wody w wielkim garze na kuchence. Powinna przykr�ci� gaz, wrzuci� makaron, nastawi� brz�czyk... Zamiast tego sta�a przy desce do krojenia z pomidorem w jednej r�ce, no�em w drugiej, wpatruj�c si� w park, ale maj�c przed oczami fatalne skrzy�owanie w pobli�u szko�y Nawet je�eli d�wi�k silnika dotar� do Ironhearta ju� z odleg�o�ci po�owy kwarta�u, to w jaki spos�b potrafi� tak szybko ustali�, sk�c nadje�d�a�a ci�ar�wka, i jak wyczu�, �e kierowcy kompletnie odbi�o a dzieciom grozi niebezpiecze�stwo? Opiekunka, stoj�ca pocz�tkowo o wiele bli�ej �r�d�a d�wi�ku ni� Ironheart, zosta�a kompletnie, zaskoczona, dzieci te�. Dobra, niech b�dzie. Niekt�rzy ludzie maj� mocniej wyostrzome zmys�y ni� inni - st�d kompozytorzy symfonii s�ysz� bardziej skomplikowane wsp�brzmienia i rytmy ni� przeci�tni bywalcy sal koncertowych, dlatego niekt�rzy zawodnicy baseballowi wcze�niej od innych widz� wysokie pi�ki, unosz�ce si� na tle gorej�cego nieba dlatego wytrawni kiperzy umiej� doceni� subtelny smak rzadkiego rocznika, kiedy pijanego w sztok lumpa interesuje tylko efekt. Podobnie niekt�rzy maj� szybszy refleks, co w cz�ci wyja�nia, dlaczego Waym Gretzky jest wart miliony dolar�w dla zawodowego, zespo�u hokejo wego. Widzia�a, �e Ironheart ma b�yskawiczny refleks szermierza Prawdopodobnie by� r�wnie� obdarzony wyostrzonym s�uchem. Cz�sto ludzie z przewag� rozwini�tych cech fizycznych posiadaj� r�wnocze�ni inne zalety: to wszystko sprawa w�a�ciwych gen�w. I oto rozwi�zanie zagadki. Proste jak drut. Nic nadzwyczajnego. Nic tajemniczego. I na pewno nic pozazmys�owego. Po prostu w�a�ciwe geny. Za oknem park ton�� w coraz g��bszym cieniu. Poza miejscami kt�re o�wietla�y lampy, �cie�ki znik�y w g�stniej�cych ciemno�ciach Drzewa wydawa�y si� t�oczy� coraz cia�niej. Holly od�o�y�a, n� i podesz�a do kuchenki. Zmniejszy�a gaz pod wielkim garnkiem i kipi�cy war uspokoi� si�. Wrzuci�a makaron. Wr�ci�a do krojenia. Podnios�a n� i zn�w wyjrza�a przez okno Na niebie pojawi�y si� gwiazdy. Purpura zmroku ust�pi�a czerni a szkar�atna smuga na horyzoncie �ciemnia�a w kolor burgunda. Park spowi�y cienie. �wiat�o lamp rozja�nia�o tylko niewielkie odcinki �cie�ki spacerowej. Nagle uleg�a niezwyk�emu przekonaniu, �e lada moment Jit 34 Ironheart wYchYli si� z ciemno�ci, wst�pi na �cie�k� w kr�g bursztynowego �wiat�a, podniesie g�ow� i spojrzy prosto w~ej okno, poniewa� sk�d� Wie, gdzie ona mieszka i przyb�dzie tu po ni�. �mieszne przypuszczenie. Ale mr�wki przebieg�y jej wzd�u� kr�gos�upa. Zesztywnia�a. Du�o p�niej Holly siad�a na brzegu ��ka i zapali�a nocn� lampk�. Zerkn�a w okno sypialni, przez kt�re r�wnie� mia�a widok na. park, i zn�w poczu�a na plecach dreszcz. Ju� chcia�a si� po�o�y�, ale zawaha�a si� i wsta�a. W majteczkach i bawe�nianej koszulce, swym zwyk�ym nocnym stroju, podesz�a przez ciemny pok�j ku oknu. Rozsun�a firanki. Nie by�o go na dole. Odczeka�a minut�, potem nast�pn�. Nie pojawi� si�. Czuj�c si� g�upio i niewyra�nie, powr�ci�a do ��ka. Obudzi�a si� w �rodku nocy, wstrz�sana dreszczami. Ze snu zapami�ta�a jedynie niebieskie oczy, intensywnie niebieskie, przenikaj�ce j� tak �atwo, jak ostry n� mi�kkie mas�o. Wsta�a i posz�a do �azienki, prowadzona jedynie lekk� po�wiat� ksi�yca, przenikaj�c� firanki. W �azience nie zapali�a �wiat�a. Zrobi�a siusiu, uny�a r�ce i przez chwil� sta�a, spogl�daj�c na swoje niewyra�ne, bezkszta�tne odbicie w srebrnoczarnym lustrze. Napi�a si� zimnej wody. U�wiadomi�a sobie, dlaczego op�nia powr�t do ��ka z obawy, �e zn�w co� ka�e jej podej�� do okna. To �mieszne, powiedzia�a sobie. Co, ci� napad�o? Wr�ci�a do sypialni i spostrzeg�a, �e zamiast do ��ka, kieruje si� do okna. Rozsun�a firanki. Nie by�o go tam. Holly poczu�a rozczarowanie, a zarazem ulg�. Kiedy wpatrywa�a si� w otulone w noc przestrzenie parku, zn�w przebieg�y j� dreszcze i u�wiadomi�a sobie, �e tylko w po�owie wywo�uje je bezimienny strach. Czu�a r�wnie� dziwne podniecenie, rozkoszne oczekiwanie... Na co? Nie wiedzia�a. Wra�enie, jakie wywar� na niej Jim Ironheart, by�o g��bokie i trwa�o. Nigdy czego� takiego nie do�wiadczy�a. Cho� pr�bowa�a poj��, co wie, moment zrozumienia nie nadchodzi�. Sama seksualna fascynacja nie wystarcza�a za wyja�nienie. Dawno przesz�a okres dojrzewania i ani napi�cie spowodowane przez hormony, ani dziewcz�ce pragnienie romansu nie by�y w stanie jej tak wyprowadzi� z r�wnowagi. 35 W ko�cu powr�ci�a do ��ka. By�a pewna, �e b�dzie le�e� z otwartymi oczami przez reszt� nocy, ale ku w�asnemu zdziwieniu, wkr�tce zn�w odp�yn�a w sen. Kiedy jeszcze cieniutka nitka ��czy�a j� ze �wiatem �wiadomo�ci, us�ysza�a, jak mamroce: te oczy, a potem zapad�a w pustk�. Jim obudzi� si� tu� przed �witem we w�asnym ��ku, w Lag Niguel. Serce wali�o mu jak m�ot. Mimo �e w pokoju panowa� ch��d, cia�o mia� sk�pane w pocie. Koszmar, z jakiego si� wyrwa�, nawiedza� go cz�sto, ale pami�ta� jedynie, �e ucieka�' przed czym� nieust�pliwym, pot�nym i z�owrogim... Poczucie nadci�gaj�cej �mierci by�o tak wszechogarniaj�ce, musia� zapali� �wiat�a, aby upewni� si�, �e w pokoju nie czyha na niego nic nieludzkiego, nic morderczego. By� sam. - Ale nie na d�ugo - powiedzia� g�o�no. Nie wiedzia�, co to mia�o oznacza�. Od 20 do 22 sierpnia 1 Jim Ironheart spogl�da� z niepokojem przez brudn� przedni� szyb� skradzionego camaro. S�o�ce zawis�o jak bia�a kula, promienie �wiat�a opada�y jak bia�y gorzki puder. Nawet za okularami musia� mru�y� oczy. Powietrze drgaj�ce nad spalonym s�o�cem asfaltem uk�ada�o si� w mira�e ludzi, samochod�w, jezior. By� znu�ony, spoj�wki pali�y go �ywym ogniem. Omamy stwarzane przez upa� w po��czeniu z wiruj�cymi tumanami piasku ogranicza�y widoczno��. Uciekaj�cy horyzont Pustyni Mojave utrudnia� w�a�ciw� ocen� szybko�ci; nie czu�, �e samoch�d rwie sto mil na godzin�. A tyle wyci�ga�. Powinien jecha� znacznie wolniej, bo czu� si� podle. Ale ros�o w nim przekonanie, �e sp�ni si�, zawali spraw�. Kto� umrze, poniewa� on nie zd��y. Spojrza� w bok na za�adowan� strzelb�, opart� kolb� o pod�og�. Na siedzeniu le�a�o pe�ne pude�ko naboi. Ogarni�ty rosn�c� coraz wy�ej fal� przera�enia, wcisn�� gaz jeszcze mocniej. Wskaz�wka na szybko�ciomierzu dr��c przesun�a si� za kresk� wyznaczaj�c� setk�. Wszed� w d�ugi, powolny zjazd. Poni�ej rozpo�ciera�a si� dolina w kszta�cie wazy. Mia�a oko�o trzydziestu mil �rednicy. Alkaliczna, nieomal �nie�nobia�a gleba by�a naga, tylko tu. i �wdzie widnia�y szare w�drowne chwasty i szczeciny pustynnej trawy. By� mo�e eony temu to zag��bienie wyrze�bi� spadaj�cy asteroid, a poszarpane brzegi zaokr�gli�y si� w miar� up�ywu tysi�cleci. W ka�dym razie jego obecny wygl�d nie przypomina� �adnego innego miejsca na ziemi. Dolin� rozcina� czarny pas szosy. Na poboczach ospale drga�y i wi�y si� zrodzone z upa�u fantomy. Najpierw ujrza� samoch�d: kombi z du�� cz�ci� baga�ow�. Sta� 37 po prawej stronie, jak�� mil� przed nim, tu� przy rowie odp�yw�w suchym poza kartaokresami rzadkich burz i kr�tkotrwa�ych. powodzi. Serce zacz�o mu bi� mocniej i mimo �wie�ego, zimnego powietrza dolatuj�cego z otwor�w wentylacyjnych, obla� go pot. To tu. Potem dostrzeg� r�wnie� samoch�d mieszkalny *. P� mili kombi wynurza� si� z jednego z g��bokich wodnych mira�y. wskakuj�c, zd��a� w stron� odleg�ej �ciany doliny, tam gdzie